ikardia

  • Dokumenty21
  • Odsłony22 560
  • Obserwuję6
  • Rozmiar dokumentów122.2 MB
  • Ilość pobrań11 219

Janet Evanovich, Lee Goldberg - Skok

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Janet Evanovich, Lee Goldberg - Skok.pdf

ikardia EBooki
Użytkownik ikardia wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 255 stron)

Spis treści Karta tytułowa Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19 Rozdział 20 Rozdział 21 Rozdział 22

Rozdział 23 Rozdział 24 Rozdział 25 Rozdział 26 Rozdział 27 Rozdział 28 Rozdział 29 Rozdział 30 Rozdział 31 Rozdział 32 Rozdział 33 Podziękowania Janet Evanovich Lee Goldberg Książki Janet Evanovich Fabryka Słów poleca Karta redakcyjna Okładka

U Rozdział 1 lubiony strój Kate O’Hare składał się z granatowej wiatrówki z żółtym napisem FBI na plecach i czarnej koszulki z krótkim rękawem zakładanej pod kolorystycznie dobraną czarną kevlarową kamizelkę. Ten zestaw pasował do wszystkiego, szczególnie jeśli uzupełniło się go parą jeansów i ozdobiło glockiem. Trzydziestotrzyletnia agentka specjalna O’Hare nie lubiła czuć się nadmiernie odsłonięta albo nieuzbrojona. Co właściwie skreślało ją z listy kandydatów do pracy pod przykrywką. Jakoś jej to nie martwiło. Wolała bezpośredni atak w stylu właściwym dla przedstawicieli prawa. I dokładnie to właśnie robiła tego wietrznego, gorącego popołudnia w Las Vegas, wchodząc stanowczym krokiem do Centrum Medycznego imienia Świętego Kosmy w swym ulubionym stroju i towarzystwie kilkunastu ubranych podobnie kolegów. Podczas gdy pozostali agenci rozproszyli się, by zabezpieczyć wszystkie wyjścia z budynku, Kate minęła ochroniarzy w holu i niczym samonaprowadzający się pocisk ruszyła do biura Rufusa Stotta, zarządzającego administracją szpitala. Minęła śmiertelnie zdumioną asystentkę dyrektora, jakby jej tam w ogóle nie było, i z rozmachem otworzyła drzwi gabinetu. Zaskoczony dyrektor Stott wrzasnął i niemal zwalił się z ergonomicznego fotela najwyższej klasy. Był pulchniutki, szeroki w biodrach i w ogóle przypominał rzepę, którą jakiś znudzony czarownik zmienił w pięćdziesięciopięcioletniego biurokratę. Miał opaleniznę prosto z natrysku, okulary w szylkretowej oprawie i zagniecenia na beżowych spodniach od siedzenia całymi dniami. Trzymał się za serce i sapał spazmatycznie. – Nie strzelaj – wykrztusił wreszcie. – Nie zamierzam strzelać – obruszyła się lekko Kate. – Nawet nie wyciągnęłam pistoletu. Potrzebuje pan wody czy czegoś takiego? Dobrze się pan czuje? – Nie, nie czuję się dobrze. Wystraszyła mnie pani na śmierć – poskarżył się. – Kim pani jest? Czego pani chce? – Agent specjalny Kate O’Hare. FBI. – Rzuciła mu na blat równo złożony dokument. – To jest nakaz dający nam pełen dostęp do waszego skrzydła dla prywatnych pacjentów. – Nie mamy takiego skrzydła – zaprotestował Stott.

Kate pochyliła się nad biurkiem, wbijając w dyrektora spojrzenie intensywnie niebieskich oczu. – Sześciu nieprzyzwoicie bogatych i zdesperowanych pacjentów przyleciało tu dzisiaj z różnych części kraju. Zostali zabrani z lotniska McCarran podstawionymi limuzynami i przywiezieni tutaj. Po przyjeździe do waszego prywatnego skrzydła każdy z nich przelał milion dolarów na zagraniczne konto centrum i natychmiast znalazł się na szczycie listy oczekujących na przeszczep. – Chyba pani żartuje. Nie mamy żadnych zagranicznych kont i z pewnością nie stać nas na wynajem limuzyn. Znajdujemy się na skraju bankructwa. – Dlatego przeprowadzacie nieewidencjonowane operacje przeszczepów, używając do tego organów pozyskanych nielegalnie na czarnym rynku. Wiemy, że pacjenci, o których wspomniałam, są tutaj, i wiemy, że są właśnie przygotowywani do operacji. Zamkniemy cały budynek i przeszukamy wszystkie pomieszczenia, jedno po drugim, jeśli zajdzie taka konieczność. – Ależ proszę uprzejmie. – Stott oddał jej nakaz. – Nie przeprowadzamy żadnych operacji transplantologicznych, nie mamy skrzydła dla prywatnych pacjentów. Nie mamy nawet sklepiku z drobiazgami. Nie był już wystraszony i nie wyglądał na kogoś, kto łże w żywe oczy. Niedobrze, pomyślała Kate. Powinien oblewać się zimnym potem. Osiem godzin wcześniej Kate siedziała przy swoim biurku w Los Angeles, zbierając skrawki informacji na temat znanych kontaktów poszukiwanego przestępcy. Wtedy właśnie natknęła się na plotki o pewnym szpitalu w Las Vegas, który radzi sobie z trudnościami finansowymi, oferując przeszczepy temu, kto da najwięcej. Pogrzebała głębiej i odkryła, że pacjenci byli już wdrodze do Vegas na operacje, rzuciła więc wszystko i zorganizowała nalot. – Proszę tu spojrzeć. – Pokazała Stottowi zdjęcie na swoim iPhonie. Przedstawiało mężczyznę mniej więcej w jej wieku, ubranego w znoszoną, wyblakłą koszulkę polo. Brązowe włosy rozwiewał mu wiatr, a twarz rozjaśniał chłopięcy, szeroki uśmiech, który pogłębiał kurze łapki wkącikach oczu. – Zna pan tego człowieka? – spytała. – Oczywiście – odparł natychmiast Stott. – To Cliff Clavin, inżynier odpowiedzialny za usunięcie azbestu wstarym budynku. Kate poczuła tępy ból w brzuchu, i to nie z powodu kanapki z jajkiem i parówką, którą zjadła

na śniadanie. Jej brzuch, płaski i umięśniony mimo paskudnych nawyków żywieniowych, był miejscem, w którym rezydowały wszystkie jej lęki i przeczucia. Porozumiewały się z nią w skomplikowanym języku skurczy, boleści, nudności i generalnie rozmaitych objawów niedomagania. – Cliff Clavin to postać z serialu „Zdrówko” – powiedziała. – To ci zwariowany zbieg okoliczności, prawda? – Jaki stary budynek? Stott obrócił się do okna i wskazał czteropiętrowy dom po drugiej stronie parkingu. – A ten. Był to architektoniczny zabytek swingujących lat sześćdziesiątych z przyciemnionymi oknami, akcentami ze skały wulkanicznej i pokrytym białym żwirkiem portykiem prowadzącym do lobby. – Tam początkowo mieścił się szpital. Wyprowadziliśmy się rok temu. Zbudowaliśmy ten, żeby mieć dość łóżek, bo jak mylnie oczekiwaliśmy... Kate już go nie słuchała. Biegła do drzwi. Gdy tylko zobaczyła drugi budynek, zrozumiała, jak ona i tych sześciu bogatych pacjentów zostali wpuszczeni w maliny. Człowiek na zdjęciu w iPhonie nie nazywał się Cliff Clavin i nie był inżynierem. Nazywał się Nicolas Fox i to jego ścigała, gdy natknęła się na przekręt z przeszczepami. Fox był międzynarodowym oszustem i złodziejem, słynącym z bezprecedensowej bezczelności swoich wyjątkowo ryzykownych przekrętów oraz szwindli, jak również z tego, że czerpał ze swojej działalności równie bezprecedensową radość. Bez względu na to, jak wysokie były zyski, a udało mu się kilkakrotnie zgarnąć naprawdę dużo, wciąż wracał po więcej. Przyskrzynienie Foxa Kate uczyniła swoją osobistą misją. Niemal jej się to udało dwa lata temu, kiedy odkryła, że Nick planuje splądrować należący do rekina biznesu penthouse na dwudziestym piętrze wieżowca w Chicago, zgarnąć całą gotówkę i kosztowności, w czasie gdy tenże rekin, samozwańczy król wrogich przejęć, będzie się żenił wsalonie. To był śmiały plan i absolutnie w stylu Nicka Foxa. Żeby go zrealizować, Fox zatrudnił się jako organizator wesela i sprowadził sobie wesołą kompanię złodziei w roli aprowizatorów. Kiedy Kate wpadła na ślub razem z oddziałem wsparcia taktycznego, ludzie Foxa rozbiegli się jak karaluchy, a Nick skoczył ze spadochronem z dachu. Wezwano helikoptery, zamknięto ulice, ustawiono blokady na drogach, przeszukano całe budynki, ale Fox się wymknął. Kiedy o świcie Kate dowlokła się wreszcie do swojego pokoju

w hotelu, czekały na nią butelka szampana i bukiet róż. Od Nicka. Na jej rachunek hotelowy. Cały czas, gdy ona go ścigała, on odpoczywał sobie w jej pokoju, oglądał płatne filmy, zamawiał obsługę hotelową i częstował się czekoladkami Toblerone z minibaru. Wychodząc, ukradł nawet ręczniki. Drań zbyt dobrze bawił się moim kosztem, pomyślała Kate, biegnąc przez szpitalny hol. Minęła dwóch zdumionych agentówi wypadła na parking. Kiedy dotarła do ogrodzenia z siatki wokół starego szpitala, była spocona jak mysz, a serce biło jej tak mocno, że mogła je niemal słyszeć. Wyciągnęła pistolet i wolno zbliżyła się do wejścia. Gdy już znalazła się nieco bliżej, zobaczyła czerwony dywan i tablicę, którą wcześniej skrywał cień portyku. Napis na tablicy głosił: Witamy wPrywatnym Skrzydle Centrum Medycznego imienia Świętego Kosmy. Wybaczcie nam nieporządek, ale remontujemy budynek, by zapewnić wam jeszcze większą prywatność, luksus i opiekę na najwyższym poziomie. Trzymając się blisko ściany, podeszła do drzwi i otworzyła je szarpnięciem. Stanęła w progu w postawie strzeleckiej. Ale nie było do czego strzelać. Kate patrzyła na recepcję elegancko umeblowaną nowoczesnymi, skórzanymi meblami, trawertynowe podłogi i bujne rośliny. Na ścianie za ladą widniały zdjęcia personelu chirurgicznego. Kate natychmiast rozpoznała dwie twarze. Jedna należała do Nicka Foxa, który stał ze stetoskopem zawieszonym na szyi i emanował charakterystyczną dla lekarzy pewnością siebie i siłą. Druga twarz była jej własną, z głupkowatym, nietrzeźwym uśmiechem. Kate znała to zdjęcie, zostało zrobione przed laty na wieczorze panieńskim jej siostry, teraz ściągnięte z Facebooka Megan i obrobione w Photoshopie. Pod zdjęciem Nicka widniał podpis „dr William Scholl”, a pod zdjęciem Kate „dr Eunice Huffnagle”. No dobrze, ale gdzie podziewa się „personel chirurgiczny”? – zastanowiła się Kate. I co stało się z szóstką bogatych pacjentów, którzy zjechali tu z daleka? Skierowała się do podwójnych drzwi za recepcją. Pchnęła je i weszła, gotowa strzelić w każdej chwili, ale i tym razem nikogo nie było. Naprzeciwko Kate znajdowały się trzy pary drzwi oznaczone tabliczkami: „sala operacyjna nr 1”, „sala pooperacyjna nr 1” i „sala przedoperacyjna”. Po lewej Kate miała windę, po prawej przejście na klatkę schodową. Otworzyła drzwi bloku operacyjnego i znalazła za nimi całkowicie wyposażoną salę, której wystrój zaczerpnięty został chyba z Apple Store. Wszystko tu było lśniące i białe. Sprzęt połyskiwał niczym nowy samochód na wystawie wsalonie.

Kate zamknęła drzwi i zajrzała do sali pooperacyjnej. Stało tam standardowe szpitalne łóżko, obok niego stojak na kroplówkę i typowe urządzenia monitorujące stan pacjenta, na tym jednak kończyły się podobieństwa do pokoju szpitalnego. Pomieszczenie zostało umeblowane luksusowo, wymyślnymi francuskimi meblami, na ozdobnych półkach stały rzędy oprawionych w skórę książek, zaś naprzeciwko łóżka znajdował się wielki płaski telewizor i oczywiście barek z rozmaitymi alkoholami. Sprytny jest, stwierdziła w duchu Kate. Firma usuwająca azbest była świetną przykrywką dla zaplanowanego przekrętu. Dawała gwarancję, że wszyscy będą trzymać się z daleka od starego budynku, podczas gdy Nick i jego ludzie przygotowali opracowaną w najdrobniejszych szczegółach scenerię. Kate zajrzała do sali przedoperacyjnej. Zobaczyła długi oddział, puste stanowiska pielęgniarek, za którymi zasłony oddzielały miejsca dla pacjentów od pozostałej części. Ostrożnie weszła do środka i odsunęła pierwszą z kotar. Nieprzytomny człowiek w szpitalnym ubraniu leżał na łóżku podłączony do kroplówki. Kate sprawdziła mu puls. Był mocny. Ruszyła przez oddział. Znalazła wszystkich sześciu mężczyzn, których limuzyny zabrały z lotniska. Każdy z nich spał mocno i był, jak przypuszczała Kate, uboższy o milion dolarów. Szyby zadrżały i Kate usłyszała charakterystyczne fłup-fłup-fłup łopat śmigłowca. Nick był na dachu. ZNOWU! Wybiegła z sali, od razu kierując się w stronę klatki schodowej, popędziła w górę najszybciej jak mogła, a było to zdumiewające tempo, jak na kobietę, która zwykle spożywała posiłki wtowarzystwie pułkownika Sandersa, Ronalda McDonalda albo Długiego Johna Silvera. Kate wypadła na dach z bronią gotową do strzału i zobaczyła błękitny śmigłowiec „Las Vegas z Lotu Ptaka”, wśrodku siedziało już kilkoro „lekarzy” i „pielęgniarek”. Ale Nicka Foxa nie było wśród nich. Stał sobie spokojnie w połowie drogi między helikopterem a Kate, z rękoma w kieszeniach, a podmuch wirnika rozwiewał mu włosy i unosił poły lekarskiego fartucha na podobieństwo peleryny superbohatera. Kate wymyśliła swój ideał mężczyzny, gdy miała lat dwanaście, i niezmiennie trwała przy tym wizerunku. Ideał miał miękkie brązowe włosy, brązowe oczy, w których lśniła inteligencja, i chłopięcy, szeroki uśmiech. Sześć stóp wzrostu oraz szczupłe, wysportowane ciało. Do tego był oczywiście seksowny i zabawny. Uznała więc za wyjątkową ironię losu fakt, który uświadomiła sobie na przestrzeni ostatnich lat, że Nick Fox był żywym wcieleniem jej ideału. – Doktor Scholl? – spytała, przekrzykując hałas śmigłowca. – Naprawdę?

– To bardzo poważane nazwisko w świecie medycznym – odpowiedział. – Cieszę się, że założyłaś odpowiednie obuwie. Nick wiedział, że zawsze nosiła żelowe wkładki Dr Scholla w swoich nike’ach. Była to jedna z wielu rzeczy, jakich dowiedział się o Kate przez ostatnie lata. Większość tego, czego się dowiedział, intrygowała. Część przerażała. Przerażała i zarazem budziła w Nicku pociąg, którego nie potrafił wyjaśnić. Brązowe włosy miała związane wkucyk, idealna skóra lśniła lekko po biegu przez parking i po schodach. Seksowne, ale Nick miał niemal pewność, że fantazje związane z tym lśnieniem zostawiały rzeczywistość daleko w tyle. Kate była uosobieniem swojej pracy. Pewnie zakładała kevlar do łóżka. I już. Co nie zmieniało faktu, że lubił z nią pogrywać. Podobały mu się jej wielkie niebieskie oczy, śliczny mały nosek, szczupłe, umięśnione ciało i ta szczera determinacja, by uczynić świat bardziej praworządnym miejscem. W ten sposób jego działanie poza prawem stawało się jeszcze bardziej interesujące. – Jesteś aresztowany – krzyknęła. – A jak do tego doszłaś? – Bo mam cię na muszce, a świetnie strzelam. – Zrobiła krok naprzód. Nick zrobił krok wtył. – Nie wątpię, ale nie strzelisz do mnie. – Szczerze mówiąc, sama jestem zdziwiona, że jeszcze tego nie zrobiłam. – Zrobiła kolejny krok. – Nadal jesteś zła o te czekoladki? – Znówsię cofnął. – Rusz się raz jeszcze, to cię zastrzelę. – Nie możesz. – Trafię orła wjądra ze stu metrów. – Orły nie mają jąder. – Może jestem beznadziejna wmetaforach, ale strzelam świetnie! – Nie możesz do mnie strzelić, bo jestem nieuzbrojony i w żaden sposób nie stanowię dla ciebie zagrożenia. – Mogę zestrzelić helikopter. – I zaryzykować, że spadnie na szpital pełen dzieci? Nie sądzę. – W tym szpitalu nie leczą dzieci. – Nie o to chodzi. – Zerknął szybko na parking, na którym zaroiło się właśnie od agentów FBI,

po czym znów spojrzał na nią i zorientował się, że zrobiła kolejne dwa kroki. – Naprawdę miło było cię widzieć, Kate. – Dla ciebie jestem agentką specjalną O’Hare. I nigdzie nie idziesz. Uśmiechnął się i popędził do helikoptera. – Szlag! – Wsunęła pistolet do kabury i rzuciła się wpogoń. Nawet po szalonym biegu po schodach nadal była szybsza niż on, co stwierdziła z przyjemnością. Dystans między nimi się zmniejszał i Kate nabrała przekonania, że zdąży złapać Nicka, zanim on zdoła wsiąść do śmigłowca. Najwyraźniej pilot Nicka podzielał jej optymizm, bo helikopter nagle uniósł się i odleciał poza krawędź budynku, zostawiając przywódcę szajki samemu sobie. Nick przyspieszył, gnał tak, jakby dach ciągnął się przez kolejnych sto jardów, a nie kończył po kilku stopach. Z rosnącym przerażeniem Kate zrozumiała, co on zamierza zrobić. Skoczyć. A tym razem nie miał spadochronu. – Nie! – krzyknęła. Wybiła się, próbując pochwycić Nicka, w nadziei, że powali go, zanim on popełni ten śmiertelny błąd. Za późno. Chybiła o cale i uderzyła w betonowy dach. Nick skoczył z budynku w stronę śmigłowca. Jej serce zatrzymało się na chwilę, gdy na sekundę zawisł wpowietrzu, i podjęło swój rytm, kiedy złapał za płozę. Trzymając się jedną ręką, drugą posłał jej całusa. Helikopter odleciał wstronę Strip. W następnej chwili Kate trzymała już w dłoni krótkofalówkę, próbując skierować policyjny śmigłowiec i radiowozy do pościgu za uciekającym Foxem. Wiedziała, że to strata czasu, ale i tak nie zaprzestała wysiłków. Nad Vegas znajdowało się kilka identycznych helikopterów i choć tylko jeden miał na płozie zawieszonego człowieka, to zanim zdążyła komukolwiek o tym powiedzieć, śmigłowiec przepadł w oddali. Jakby tego było mało, w całym tym podnieceniu nie zanotowała numerów wymalowanych na ogonie maszyny, nie mogła więc prosić wieży o namierzenie transpondera. Choć zapewne na niewiele by się to zdało. Śmigłowiec nie był częścią floty wycieczkowej, został tylko tak pomalowany. Prosto ze szpitala Kate udała się do zarezerwowanego pokoju w Circus Circus, najtańszym hotelu na Strip. Do drzwi podeszła ostrożnie, z dłonią na kolbie pistoletu. Wsunęła kartę do zamka i powolutku otworzyła, w nadziei, że Nick Fox okazał się na tyle bezczelny, by po raz drugi wywinąć jej ten sam numer. Liczyła, że złapie go na gorącym uczynku. Nic z tego. Pokój był pusty i śmierdział chlorem jak świeża woda w basenie. Kate usiadła na

brzegu łóżka z ciężkim westchnieniem. To nie był jej najlepszy dzień. I wiedziała, że jeszcze jej się oberwie za to, że pozwoliła Nickowi się wymknąć, zamiast znaleźć jakiś powód, by po prostu do niego strzelić. Tym bardziej, że powodów jej nie brakowało, jednym z nich było chociażby zdjęcie doktor Eunice Huffnagle, które szczęśliwie zdarła ze ściany, zanim ktokolwiek je zauważył. Popatrzyła ponuro na swoje odbicie w lustrze, potem zaczęła ściągać kamizelkę. I wtedy to zauważyła. W pierwszej chwili nie uwierzyła własnym oczom, musiała się odwrócić i spojrzeć raz jeszcze. Na poduszce leżała czekoladka Toblerone.

K Rozdział 2 Sześć miesięcy później iedy przeciętny człowiek nazbiera więcej rzeczy, niż może pomieścić w domu, zawozi wszystko do wynajętego magazynu, zakłada tanią kłódkę na podnoszone drzwi segmentowe i natychmiast zaczyna kupować więcej śmieci. Jeśli jesteś tak stary i tak bogaty jak Roland Larsen Kibbee, budujesz muzeum, każesz wyryć w marmurze nad drzwiami swoje imię i ustanawiasz opłatę za wejście, żeby każdy mógł podziwiać twoje rzeczy i tym samym ciebie. Otwarcie takiego muzeum nie tylko zwalnia sporo miejsca w domu, ale dodatkowo jeszcze jest symbolem twojego statusu, który naprawdę trudno przebić, nawet w czasach, gdy miliarderzy wysyłają rakiety w kosmos. Kolekcja rzeźb, malowideł i klejnotów była dodatkiem do fortuny Rolanda, którą zdobył, przejmując borykające się z problemami farmy w Kalifornii, wywalając na bruk poprzednich właścicieli, zbierając ich zbiory przy wykorzystaniu najtańszej siły roboczej, co czyniło go największym w całym stanie pracodawcą nielegalnych imigrantów i filarem ekonomii Meksyku. Oczywiście Roland nie wybudował swego muzeum w Meksyku. Kolekcja Sztuki Rolanda Kibbee’ego otworzyła swe podwoje w San Francisco, na Pacific Heights, w ogromnej posiadłości stylizowanej na francuski château. Etyka zawodowa Rolanda, tak samo jak jego działania, pozostawała w żywej sprzeczności z ideałami wyznawanymi przez dwudziestosześcioletnią kustosz muzeum Clarissę Hart, ale dyplom magistra historii sztuki jakoś nie gwarantował jej pracy, miała dziewięćdziesiąt siedem tysięcy dolarów kredytu studenckiego i głębokie przeświadczenie, że jeśli jeszcze jeden dzień pomieszka z rodzicami, to zadusi ich oboje we śnie. Przełknęła więc swoje ideały i co miesiąc przyjmowała czek od Rolanda. I choć muzeum Kibbee’ego nie mogło się równać z tym Guggenheima czy Getty’ego, a wystawiona w nim sztuka, w większości naga, sprawiała, że Clarissa czuła się jak hostessa wPlayboy Mansion, pocieszała się, że jednak była kustoszem. Kolekcję wystawiono w korytarzach i przytulnych salonikach, aby zwiedzający mieli wrażenie, że są gośćmi w domu Rolanda, aczkolwiek osiemdziesięciopięcioletni agromagnat nigdy tam nie mieszkał. Żył w Palm Beach na Florydzie z dwudziestodwuletnią striptizerką imieniem

LaRhonda, która czekała na jego śmierć. Z chwilą, gdy Roland wyda ostatnie tchnienie, miała zamiar dostać w swoje ręce Szkarłatną Łzę – wyjątkowej rzadkości i urody dwukaratowy czerwony diament, najnowszy zakup Kibbee’ego. Diament był też największą szansą muzeum na zdobycie szerokiego uznania i popularności. W oczekiwaniu na wielkie otwarcie wystawy ze Szkarłatną Łzą polerowano marmurowe podłogi, odnawiano boazerię, a skórzane fotele i kanapy wymieniano na nowsze modele. Clarissa pełniła rolę przewodnika dla inspektora policji San Francisco Normana Petersona, który pojawił się, by omówić z nią kwestię kontroli ruchu gości muzeum i upewnić się, że podjęła odpowiednie kroki, by zagwarantować bezpieczeństwo wyjątkowego eksponatu. – Tysiące razy tędy przejeżdżałem i nigdy nie zauważyłem, że tu jest muzeum – stwierdził Peterson, pocierając wąsa, który wyglądał jak wielka gąsienica ucinająca sobie drzemkę pod jego bulwiastym nochalem. Odznakę nosił zawieszoną na szyi. Clarissa uznała to za nieudolną próbę zamaskowania wielkiego brzucha i plamy po musztardzie na krawacie. Dawała mu tak trzydzieści parę lat, dochodząc do wniosku, że inspektor nie doczeka czterdziestki, jeśli nie zmieni swych nawyków żywieniowych. Trafiła dobrze, jeśli chodzi o wiek, ale pomyliła się co do całej reszty. Peterson był w rzeczywistości nikim innym jak Nickiem Foxem, w odpowiednio wypchanym ubraniu i z twarzą ukrytą za warstwami silikonu i makijażu. – Jesteśmy butikowym muzeum – powiedziała Clarissa, gdy mijali pracowników ustawiających nowe meble. – A co to znaczy? Mogła mu wyjaśnić, że są niewielkim przybytkiem, o bardziej intymnej atmosferze, objętym o wiele dokładniejszą opieką kustosza niż większe obiekty tego rodzaju, ale coś w inspektorze, wyczuwalny absolutny brak aspiracji, sprawiło, że zmieniła zdanie. – To znaczy, że ludzie przejeżdżają obok tysiące razy i nigdy nas nie zauważają. – A to niedobrze, bo macie tu całkiem niezły towar. – Zatrzymał się, żeby popatrzeć na pięćsetletnią marmurową rzeźbę kobiety naturalnych rozmiarów, która siedziała naga na pniu drzewa, ściskając lewą pierś. – Powinna chyba przynieść sobie poduszkę i koc do siedzenia. – Była ponad takie zmartwienia. – No nie wiem, nikt nie chce mieć drzazgi wtyłku. Kto to jest? – Afrodyta.

– Nie znam. No, ale rozmawia pani z gościem, który idąc przez Muzeum Figur Woskowych na Fisherman’s Wharf, nie poznaje połowy tych niby sławnych ludzi, co są tam wystawieni. Spojrzała na Petersona, żeby sprawdzić, czy przypadkiem z niej nie kpi, i uznała, że była to absolutnie szczera uwaga. Nigdy nie była w Muzeum Figur Woskowych, ale wiedziała, że mają tam więcej gości jednego dnia niż Kibbee wciągu miesiąca. – To grecka bogini miłości, inspektorze. Historia jej narodzin jest bardzo interesująca. Młody i pełen zawiści tytan Kronos chciał zdetronizować swego ojca, Uranosa, władcę wszechświata. Odciął mu więc genitalia kosą i wrzucił do oceanu, a wtedy z morskiej piany narodziła się Afrodyta. – I to ma symbolizować miłość? – parsknął Nick. – To okrutne. – Można by powiedzieć, że jest to temat przewodni kolekcji w muzeum Kibbee’ego. Motyw powtarzający się w każdym eksponacie – dodała, myśląc zarazem, że nie ma żadnego tematu przewodniego, jeśli chodzi o kolekcję sztuki czy żon Rolanda, poza oczywistą fiksacją na tle piersi. – Mroczna strona miłości. To jest też urok Szkarłatnej Łzy. – A ja myślałem, że raczej to, że warta jest bazylion dolarów. – Raczej piętnaście milionów. To wspaniały kamień, lecz wartość Łzy jako dzieła sztuki bierze się z jej historii. – Poprowadziła go do salonu, gdzie pośrodku, w szklanej witrynie, na szczycie marmurowego postumentu spoczywała Szkarłatna Łza. – Diament został tak nazwany wzwiązku ze swoją historią, pełną miłości, śmierci i smutku. Nick doskonale znał historię klejnotu. Diament został znaleziony w 1912 roku przez dwoje Brytyjczyków, pasjonatów przyrody i pieszych wędrówek. Byli w sobie zakochani bez pamięci i zamierzali wprawić kamień w pierścionek zaręczynowy. Jednak gdy tylko rozeszła się wieść o ich znalezisku, zostali brutalnie zarąbani maczetami, kamień zaś zniknął. Pojawił się ponownie w Rosji, gdzie wprawiono go w naszyjnik żony cara Mikołaja Romanowa, Aleksandry. Aleksandra przekazała go później wraz z naszyjnikiem swojej córce Anastazji, która miała go na sobie, wraz z resztą rodzinnych klejnotów, kiedy całą rodzinę stracono wlipcu 1918 roku. Klejnoty zerwane ze zwłok Anastazji oraz pozostałych członków carskiej rodziny i ich służby były sprzedawane i odsprzedawane wielokrotnie. O naszyjniku słuch zaginął, aż do 3 listopada 1929. Tego dnia bankier Dick Epperson i jego żona Dollie, straciwszy wszystko na skutek krachu na giełdzie, odziali się wytwornie, pocałowali i razem skoczyli z balkonu swego apartamentu przy Park Avenue. Dollie miała na szyi Szkarłatną Łzę. Nikt nie wiedział, jak weszła

wposiadanie diamentu, ale spadkobiercy szybko go sprzedali, by spłacić długi. Kolejne nieszczęścia spadały na kolejnych właścicieli Łzy, jednak żadne jakoś nie zwróciło uwagi opinii publicznej, póki, jak głosiła legenda, tajemniczy wielbiciel nie ofiarował klejnotu Marilyn Monroe krótko przed jej tragiczną śmiercią w sześćdziesiątym drugim. Diamentu jednak nikt nie widział aż do śmierci dziedziczki kompanii naftowej, Victorii Burrows. Victoria zmarła, mając osiemdziesiąt siedem lat, w domu w Santa Barbara, którego nie opuszczała od śmierci swego męża wsześćdziesiątym piątym. Roland Larsen Kibbee zgarnął diament w trakcie sprzedaży posiadłości. A teraz moja kolej, by odebrać go Kibbee’emu, pomyślał Nick. – Mówią, że diament jest przeklęty – opowiadała Clarissa. – Szczególnego pecha przynosi kochankom. – I tak ktoś spróbuje go ukraść. Co go powstrzyma? – Najlepszej klasy system alarmowy, pola magnetyczne wokół drzwi i okien, a w tym jednym pomieszczeniu czujniki ruchu i ciepła, kilkanaście bezprzewodowych kamer, i to tylko na początek. Zauważył pan, że nie ma tu okien ani typowych drzwi? – Oczywiście, że tak – obruszył się Nick, rozglądając. – Jestem wyszkolonym detektywem. – I złodziejem. – To pomieszczenie to tak naprawdę ładnie urządzony sejf. Jest tylko jedno wejście, to zwieńczone łukiem, za panem. Jeśli jakikolwiek system bezpieczeństwa zostanie uruchomiony, z łuku opadną grube na pół metra stalowe drzwi i złodziej zostanie uwięziony w środku. W tej samej chwili zostanie też wysłany sygnał do pańskiego posterunku. Jak szybko może pan tu dotrzeć po uruchomieniu alarmu? – Macie gościa uwięzionego, tak? – Można powiedzieć: zamurowanego żywcem. Te drzwi są tak zaprojektowane, żeby wytrzymać eksplozję i nawet godziny prób rozwiercenia ich czy też przepalenia palnikiem. – No to po co się mam spieszyć? – Nick wzruszył ramionami. – Może po drodze wpadnę do Starbucksa, tylko po to, żeby się delikwent bardziej spocił. – O ile nie zostanie przygnieciony półtonowym blokiem stali, zanim w ogóle wejdzie do pomieszczenia. – Wtedy to już w ogóle nie ma się po co spieszyć. Proszę mi powiedzieć, jaka jest pani ulubiona kawa, to pani przywiozę, jeśli dojdzie do takiej sytuacji. – Dolce latte z cynamonem. – Uśmiechnęła się. Facet nie był specjalnie przystojny, ale miał

swój urok. – Chce pan obejrzeć resztę muzeum? – A jest tam więcej gołych kobiet? – Tak. – Proszę prowadzić. – To trochę dziwne – stwierdziła z namysłem – ale wserialu „Zdrówko” był Norm Peterson. – Nie jesteśmy spokrewnieni. • Gdybyś o dziewiątej pięćdziesiąt dwie tego wieczoru zajrzał przypadkiem do muzeum Kibbee’ego, miałbyś okazję zobaczyć coś naprawdę niezwykłego. Niestety, dwóch strażników, którzy z miernym zaangażowaniem śledzili przekaz z kamer monitoringu, nie miało przyjemności oglądania tego widoku. Wcześniej tego dnia w korytarzu przed pomieszczeniem, w którym można było podziwiać Szkarłatną Łzę, ustawiono obity skórą fotel i taką samą kanapę. Oczywiście kamery monitoringu nieustannie obserwowały zarówno kanapę, jak i fotel, ale przód każdego z mebli pozostawał dla kamer niewidoczny. I tam właśnie zaczęło podnosić się obicie, odsłaniając dwóch mężczyzn. Jeden, skulony w pozycji siedzącej, znajdował się we wnętrzu fotela, drugi leżał w kanapie. Obaj od stóp do główubrani byli wobcisłe zielone kombinezony. Gdyby Spider-Man był cały zielony, nie mógł strzelać pajęczyną z nadgarstków i miał bolesną świadomość tego, że jego intymne części ciała odznaczają się nad wyraz dokładnie, to tak właśnie by wyglądał. Człowiek Fotel wstał i wyjął z fotela zwiniętą zieloną tkaninę oraz niewielką zieloną torbę. Człowiek Kanapa wypełzł ze swojej kanapy i wyciągnął z niej dwa spore, ale lekkie prostokąty obite zielonym materiałem. Miały mniej więcej rozmiary człowieka i uchwyty z jednej strony, pozwalające trzymać owe tablice jak tarcze. W tym momencie jeden z dwóch ochroniarzy spojrzał na monitor, na którym widoczny był ten fragment korytarza, ale nie zobaczył niczego niezwykłego. Człowiek Fotel i Człowiek Kanapa, jak również ich odznaczające się części intymne oraz rzeczy, które nieśli, byli zupełnie niewidoczni na ekranach monitoringu. Człowiek Fotel kucnął przed łukowo wysklepionym przejściem, otworzył torbę, wyjął zieloną puszkę z aerozolem i spryskał frontową część ściany z łukiem tam, gdzie były ukryte czujniki ruchu. Razem z Człowiekiem Kanapą poczekali, aż mgiełka aerozolu się rozwieje, następnie Człowiek Kanapa podał swemu towarzyszowi jedną z tarcz. Wreszcie stanęli plecami do siebie

i trzymając tarcze przed sobą, tak aby odgradzały każdego z nich od futryny, przekroczyli próg. Zatrzymali się pod łukiem, rozłożyli nóżki tarcz i zostawili je wprzejściu. Półtonowe stalowe drzwi ukryte nad ich głowami nie spadły z hukiem, Człowiek Kanapa i Człowiek Fotel weszli więc do salonu, w którym wystawiono Szkarłatną Łzę. Każdy kąt w tym pomieszczeniu obserwowany był przez ukryte kamery, a jednak żadna nie zauważyła dwóch mężczyzn ani tego, co ze sobą przynieśli. Człowiek Fotel położył zieloną torbę i zieloną tkaninę na podłodze przed postumentem ze Łzą. Złapał płachtę za jeden kraniec, Człowiek Kanapa za drugi i podnieśli ją powoli, po czym zarzucili na gablotę. Człowiek Fotel wsunął się pod płachtę z narzędziem do cięcia szkła. Cięcie, które zrobił w witrynie, było w zasadzie rysą, niemalże niewidoczną gołym okiem, ale gdy tylko szkło zostało naruszone, rozległo się wycie alarmu. Stalowe drzwi runęły z łuku, wprawiając cały budynek wdrżenie, i uwięziły dwóch zielonych ludzi wpomieszczeniu.

N Rozdział 3 ick Fox w swoim przebraniu Normana Petersona pojawił się dwadzieścia minut po tym, jak rozległ się alarm, niosąc dwie kawy ze Starbucksa. Jedną wręczył Clarissie Hart, czekającej niespokojnie przy stalowych drzwiach razem z dwoma ochroniarzami, którzy wcześniej siedzieli przed monitorami. – Jedna dolce latte z cynamonem, jak obiecałem, ale powiem pani, że nie sądziłem, że ją pani przywiozę. – Skinął głową w stronę chudego młodego człowieka wsztruksowej kurtce, który mu towarzyszył. – To mój partner, Ed Brown. Brown odpowiedział krótkim skinieniem głowy. Nie było to oczywiście jego prawdziwe nazwisko. Tego nie znał nawet Nick. Za każdym razem, gdy pracował z „Brownem”, ten nazywał się i wyglądał inaczej. – Co uruchomiło alarm? – spytał Nick i upił trochę kawy. Sprawiał wrażenie, że w ogóle nie spieszy mu się aresztować złodziei uwięzionych po drugiej stronie stalowych drzwi. – Gablota zawierająca Szkarłatną Łzę wyposażona jest w czujnik, który monitoruje ciśnienie wewnątrz witryny. Uruchamia się, gdy tylko szkło zostaje naruszone. Ale coś tu zupełnie nie ma sensu, panie inspektorze. – Uniosła dłoń z iPhone’em. – To jest przekaz z kamer monitoringu. Jak pan widzi, w pomieszczeniu nikogo nie ma, przekaz jest na pewno na żywo. A stamtąd nie ma żadnej drogi ucieczki, widzi pan przecież, że stalowe drzwi blokują jedyne wyjście. – Ale pani nie widzi tego. – Nick pokazał jej kawałki zielonego styropianu na podłodze, pozostałość po tym, co zgniotły stalowe drzwi. Clarissa spojrzała na ekran iPhone’a, a potem na Nicka. – Ma pan rację. To znaczy, że przekaz z kamery nie jest na żywo? – Ależ jest. – No to już nic nie rozumiem – oznajmiła. – Słyszała pani o Harrym Potterze? – Oczywiście. – No to wie pani, że miał pelerynę niewidkę. – Nick upił łyk kawy i na wąsach została mu odrobina pianki.

Clarissa się uśmiechnęła. – Sądzi pan, że złodziej jest czarodziejem? – Nie, ale pracował dla czarodzieja, który dawno się ulotnił, a całą imprezą kierował z zaparkowanej kawałek dalej ciężarówki, udającej wóz firmy telekomunikacyjnej. – Skąd pan wie?! – Minęliśmy taką, jadąc tutaj. – Nick otarł pianę z wąsówpalcem, a palec o spodnie. – Chodziło mi o to, skąd pan wie, że jest fałszywa? – Nie wiedziałem od razu, ale zorientowałem się teraz, przez to. – Trącił kawałek styropianu czubkiem buta. – To zielony styropian owinięty poliestrem. – Coś jak ty i twój garnitur – wtrącił Brown z szerokim uśmiechem, zerkając przy tym na Clarissę, żeby sprawdzić, czy zapunktował u niej tą uwagą. Nie. Ale zapunktował u ochroniarzy, co go jednak nie pocieszyło. – Co takiego jest szczególnego wpoliestrze? – spytała Clarissa. – Poliester bardzo słabo przewodzi ciepło – wyjaśnił Nick. Pokiwała głową ze zrozumieniem. – Złodziej użył więc owiniętego poliestrem styropianu, żeby czujniki temperatury nie wykryły, że wszedł do pomieszczenia. – Właśnie. Nick uniósł swój kubek wtoaście, Clarissa odpowiedziała tym samym, a Brown się skrzywił. Clarissa spojrzała na inspektora, jakby widziała go po raz pierwszy. Pod względem fizycznym nie prezentował się ciekawie, a po tym, jak musiała mu wyjaśniać, kim była Afrodyta, uznała go za bardzo sympatycznego, aczkolwiek niedouczonego safandułę. Teraz dotarło do niej, że się pomyliła. Ten facet nie był w żadnym razie safandułą. Był bystry i czuł się dobrze w swojej skórze. Im dłużej mówił, tym bardziej jej się podobał. – Może coś przeoczyłam, panie inspektorze, ale nadal nie bardzo wiem, co to ma wspólnego z faktem, że nie widzimy złodzieja? – zapytała. – Jest zielony – odpowiedział Nick. – Nieźle sobie poradził, jak na amatora – stwierdził Brown. – Chodziło mi o to, Ed, że jest ubrany na zielono. W tym samym kolorze, co jego osłona przed czujnikami temperatury, co sprowadza nas do Harry’ego Pottera i jego peleryny niewidki. To filmowy efekt specjalny – wyjaśnił Nick. – Czarodziej, który stoi za tym wszystkim, użył identycznej techniki, jakiej używa się w Hollywood, żeby umieścić aktora w świecie kosmitów,

który naprawdę nie istnieje, w kokpitach samolotów odrzutowych, które naprawdę nie są w powietrzu, i tak dalej, i tak dalej. Aktorzy grają na tle zielonego ekranu, a filmowcy używają komputerów, żeby zastąpić zielone tło czymś innym. A nasz czarodziej zrobił na odwrót. – Zadbał, żeby złodziej i narzędzia były zielone – zrozumiała Clarissa. – A potem usiadł z laptopem w tej ciężarówce, podłączył się do naszego monitoringu i zastąpił złodzieja i wszystko, co było zielone, obrazem tego, co było za nim. W ten sposób złodziej stał się niewidzialny! Nick skinął głową. – A później złodziej narzucił na gablotę ze Szkarłatną Łzą pelerynę niewidkę i zamierzał ukraść diament tak, żeby nikt go nie widział. – Jak niby? – spytał Brown. – Przykrył gablotę zieloną tkaniną, a czarodziej postarał się, żeby na monitorach widać było Łzę jak wcześniej – odparł Nick. – Ochroniarze cały czas widzieli puste pomieszczenie i diament bezpieczny wgablocie. – To genialne – oświadczyła Clarissa. – Ten czarodziej jest geniuszem. – Raczej totalnym nieudacznikiem – zaoponował Brown. – Zapomina pani, że my jesteśmy tu, a złodziej tam, razem z diamentem, znaczy plan się nie powiódł. – Choć niewiele brakowało – Clarissa obstawała przy swoim. – Musi pan to przyznać. Nick przytaknął. – Gość jest bystry i pewnie siedzi w tym jakiś czas. FBI może wiedzieć, kto to, o ile złodziej wcześniej nie okaże się na tyle uprzejmy, żeby nam to zdradzić. A jak już jesteśmy przy złodzieju, chyba czas, żebyśmy go poznali. Czy może pani ponieść kurtynę, panno Hart? Clarissa podeszła do obrazu na ścianie i odsunęła go, ujawniając niewielką klawiaturę. Nick spojrzał na ochroniarzy. – A wy stańcie z boku i trzymajcie broń wkaburach. Nie chcemy żadnych wypadków. Nick odstawił kawę i wyjął własną broń. Razem z Brownem ustawili się gotowi do strzału naprzeciwko stalowych drzwi. Clarissa wprowadziła kod. Stalowa kurtyna z jękiem podjechała w górę, odsłaniając dwóch mężczyzn ubranych w zielone kombinezony i siedzących ponuro na podłodze z rękami na głowach. Zielona płachta leżała zwinięta obok. W gablocie połyskiwała nietknięta Szkarłatna Łza. – Policja – oznajmił Brown. – Jesteście aresztowani. – Najwyższy czas, do cholery – powiedział Człowiek Fotel. – Myślałem, że się tu podusimy.

– Skuj ich i odczytaj im prawa, Ed – polecił Nick, rzucając partnerowi swoje kajdanki. Clarissa patrzyła na niego z niekłamanym podziwem. Zupełnie jakby trafiła na prawdziwego Columbo, tylko młodszego i bez szklanego oka. – Jest pan singlem, inspektorze? – zagadnęła. – Tak, niestety – odpowiedział. – To bardzo dobrze – oświadczyła, wsunęła mu swoją wizytówkę do tylnej kieszeni spodni i poklepała. • Syrena crown victorii zawodziła jednostajnie, gdy samochód mknął Van Ness Avenue. Mgła znad zatoki pełzła przez miasto powoli i światła victorii próbowały się przebić przez białe kłęby. Brown prowadził. Nick siedział obok z zieloną torbą na kolanach. Człowiek Kanapa i Człowiek Fotel jechali z tyłu skuci kajdankami. – Musiałeś tyle paplać? – spytał Człowiek Kanapa z pretensją. – Sprzedawałem jej bajer – odparł Nick. Skok przebiegał dokładnie tak, jak sam to wyłożył Clarissie, z tą różnicą, że to on był czarodziejem z laptopem w ciężarówce. Wysiadł z niej, gdy tylko zablokował sygnał alarmu z muzeum, który powinien zawiadomić policję o włamaniu. – Popisywałeś się – stwierdził Brown. – Nie mogłeś się powstrzymać, żeby nie powiedzieć jej, jaki to twoim zdaniem jesteś inteligentny. – To była część roli. I wyłącz tę syrenę. Ludzie chcą spać. – Co za sens jeździć policyjnym wozem, jeśli nie można użyć syreny? – Ale muszę ci oddać – zwrócił się Człowiek Fotel do Nicka. – Dać się specjalnie złapać, to jest to. Dużo mniejszy stres. – Mówiłem. – Nick otworzył torbę i wyjął z niej Szkarłatną Łzę. – O wiele łatwiej sprawić, żeby system zabezpieczeń cię pokonał, niż pokonać system zabezpieczeń. – Byłoby jeszcze mniej stresujące, gdybym nie musiał się ubierać tak, żeby wszyscy widzieli mój interes – stwierdził Człowiek Kanapa i rzucił kajdanki na podłogę. – Nie bądź taki przewrażliwiony na swoim punkcie. – Człowiek Fotel ściągnął zielony kaptur, przegarnął palcami mokre od potu rude włosy. – Nie masz niczego, czego byśmy już wcześniej nie widzieli. – Łatwo ci mówić, skoro masz interes jak rumak Godzilli – prychnął Człowiek Kanapa. – Dzięki – odparł Człowiek Fotel. – Powiedz to wszystkim seksownym dziewczynom, jakie