ingoletta

  • Dokumenty20
  • Odsłony4 264
  • Obserwuję2
  • Rozmiar dokumentów19.8 MB
  • Ilość pobrań2 810

Jungsted Mari - Upadły anioł

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :917.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Jungsted Mari - Upadły anioł.pdf

ingoletta EBooki JUNGSTEDT Mari
Użytkownik ingoletta wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 114 stron)

MARI JUNGSTEDT UPADŁY ANIOŁ Anders Knutas 06 Dla mojego ukochanego brata Bosse Jungstedta, który jest zawsze w moim sercu.

Opuszczone żaluzje, wiosenne słońce. Cisza w pokoju. Gdzieś w oddali dźwięk zamykanych drzwi samochodów, szczekanie psów, odgłosy syren. Stłumione głosy przechodniów, czyjś śmiech. Odgłos ulicy, dźwięki życia. Nas już nie dotyczy. Moje słowa odbijają się w twarzy przede mną, współczujący wzrok. Milczymy. Znowu przyszło mi na myśl moje dzieciństwo. Nic nadzwyczajnego. Kawałek codzienności. Ten obraz wciąż jest we mnie, mimo że minęło dwadzieścia lat. Miałem siedem lat, gdy wpadłem na pomysł, by zaskoczyć moją mamę śniadaniem do łóżka. Prawie natychmiast, gdy się obudziłemi zobaczyłem, że wszyscy jeszcze śpią, wpadło mi to do głowy. Podniecała mnie ta myśl. Chciałem ucieszyć mamę, bo od kilku dni była bardzo smutna. Godzinami siedziała na sofie i popłakiwała. Nie wiedziałem, dlaczego jest taka smutna. Często taka była. Popłakiwała i paliła papierosy, paliła papierosy i popłakiwała. Całe wieczory rozmawiała przez telefon, a później kładła nas do łóżek. Nie mogliśmy nic zrobić, ani ja, ani moje rodzeństwo. Więc też byliśmy smutni. Teraz wpadłem na sposób, mogłem jej podać śniadanie do łóżka. Ostrożnie wyślizgnąłem się z pościeli i poszedłem do toalety. Uważałem, aby nikogo nie obudzić. Chciałem zrobić śniadanie sam, bez niczyjej pomocy. Chciałem, aby to mnie była za to wdzięczna, objęła mnie i przytuliła, kiedy przyniosę tacę do jej sypialni, a wtedy znów wszystko będzie dobrze. Ostrożnie zbiegłem po schodach. Pamiętam, jak zaciskałem oczy przy każdym ich skrzypnięciu, przerażony, że ktoś może się obudzić. Na dole w kuchni wyjąłem talerz i łyżkę. Pudełko z płatkami stało jednakwysoko w szafce na górze. Nie mogłem dosięgnąć. Przysunąłem stołek, był bardzo ciężki. Mozolnie wdrapałem się na kuchenny blat i sięgnąłem po pudełko. Zadowolony wsypałem płatki do talerza i nalałem mleka. Miało być tak w sam raz, ani za dużo, ani za mało, mama tak lubiła. Pomyślałem, że zawsze dodawała cukru, ale gdzie jest cukierniczka? Znalazłem ją za owsianką. Nabrałem trochę łyżeczką, pomyślałem, że wystarczy, mama nie lubiła, gdy były zbyt słodkie. Słyszałem to wiele razy. Pomyślałem o kanapkach. Otworzyłem pojemnik na chleb, wyjąłem z szuflady nóż i z wielkim trudem odkroiłem dwie kromki. Pomyślałem, że wystarczy, a gdyby miało być za dużo, to mama nie musi zjeść wszystkiego. Przecież już była duża i nie dotyczyły jej te same reguły co dzieci. Problem jednak tkwił w tym, że mama nie lubiła grubych kromek, musiały być cienkie. Piłowałem nożem bardzo starannie, ale kromki były grube górą i cienkie na dole. Prawdziwie zmartwiony obejrzałem pierwszą kromkę, nie była dobra. Nie odważyłem się jej wyrzucić, bo bałem się, że mama będzie zła. Tego byłem pewien, że będzie zła. Często skarżyła się, jak dużo wszystko kosztuje. Ser był tak drogi, że my, dzieci dostawaliśmy tylko jeden plasterek na kanapkę. Mama nakładała sobie dwa. Czasami pytałem, czy mogę nalać sobie jeszcze jedną szklankę mleka. Spoglądała na mnie wtedy tak zawiedziona, że przestawałem pytać. Trzymałem bezradnie kromkę w ręce i zastanawiałem się, co zrobić. Bałem się, że z powodu tej kromki mama może być niezadowolona z mojego pomysłu ze śniadaniem. Gdyby nie była tak gruba, wszystko byłoby dobrze. Obawiałem się jednak, że mogę nie zobaczyć na twarzy mamy pełnego zadowolenia, o czym tak marzyłem. Zamiast tego mogła pojawić się znana mi zmarszczka między oczami i wokół ust, która zawsze wyrażała niezadowolenie. Spojrzałem na przedpokój i nasłuchiwałem jakichś dźwięków. Na szczęście wszyscy nadal spali. Pospiesznie włożyłem kromkę do ust, aby się jej pozbyć. Była twarda i nie mogłem jej pogryźć. Wziąłem do ust trochę sera, aby ją łatwiej przełknąć. Przyszło mi na myśl, że powinienem odważyć się ukroić trzy kromki zamiast dwóch, może wtedy mama byłaby bardziej zadowolona. Kiedy zobaczyłem trzy kromki jedną na drugiej, zawładnęła mną niepewność, czy to aby nie za dużo. Bałem się podjąć ryzyko i odkroić dodatkowy plaster sera. Patrzyłem na swoje dzieło. Wreszcie byłem gotów. Wyjąłem z szafki tacę i talerzyk.

Mama nie lubiła kłaść kanapek bezpośrednio na stole. Kiedy ułożyłem wszystko na tacy, poczułem, że czegoś jeszcze brakuje. No jasne, jak mogłem być taki głupi. Kawa. Zapomniałem o kawie, a przecież kawa była najważniejsza. Mama zawsze piła kawę wczesnym rankiem, inaczej nie byłaby sobą. Jeszcze serwetki! Zapomniałem o serwetce. Przecież nie miałaby czym wytrzeć ust. Zawsze się irytowała, gdy na stole nie było serwetek. Pobiegłem do jadalni i oderwałem kawałek papierowego ręcznika. Trochę się rozdarł. Spróbowałem wziąć jeszcze jeden i udało mi się oderwać cały kawałek. Rozerwany zmiąłem w dłoni i wyrzuciłem do śmieci. Teraz przyszła pora na kawę. Znowu ogarnęła mnie niepewność. Jak mama robiła kawę? Wiedziałem, że robiła ją w jakiś specjalny sposób i że używała do tego termosu. Mieliśmy w domu taki plastikowy czerwony termos z czarnym dzióbkiem i czarną pokrywką. Potrzebowałem mielonej kawy i wody. W szafce stało płaskie pudełko z kawą. Wyjąłem je, ale zaraz przyszło mi na myśl, że właściwie nie wiem, jak wsypać kawę do termosu. Przecież wcześniej należało ją zaparzyć. Odwróciłem się i spojrzałem na kuchenkę. Widziałem, że należało jakoś przekręcić kurki, a kuchenka robiła się ciepła. Tylko tyle wiedziałem. Myślałem bardzo intensywnie. Jedyne, czego byłem pewien, to że musi mi się udać. Mama miała dostać śniadanie do łóżka i tyle. Byłem pewien, że w ten właśnie sposób sprawię, że będzie znowu zadowolona. Chwyciłem jeden z kurków i obróciłem go na sześć. To była najwyższa cyfra i sądziłem, że właśnie wtedy płyta rozgrzeje się maksymalnie. Zaczekałem chwilę i dotknąłem dłonią płytki. Robiła się ciepła, hurra! Byłem bardzo rozgorączkowany, cel był tak blisko. Wziąłem do ręki termos i podstawiłem pod kran. Napełniłem go do połowy wodą. Pomyślałem, że tyle wystarczy. Zadowolony z siebie postawiłem termos na rozgrzanej płytce kuchenki. W tym samym momencie usłyszałem jakiś hałas na górze. Ktoś wyszedł do łazienki. Miałem nadzieję, że to nie mama. Z płytki kuchenki zaczął unosić się dym, bardzo śmierdzący dym. Coś było nie tak. Po kilku sekundach usłyszałem gwałtowne kroki mamy na schodach. Serce zamarło mi w piersi. – Co ty do diabła tu robisz? – wrzasnęła i odstawiła termos z płytki kuchni. – Zgłupiałeś całkiem, czy co? Chcesz spalić cały dom? Gęsty dym spowijał wąską kuchnię. Mama była wściekła. W obłokach dymu widziałem jej surowe spojrzenie. Wrzeszczała jak opętana. Usłyszałem za sobą kroki kogoś z rodzeństwa, ktoś zszedł na dół do kuchni. Moja siostra zaczęła cicho pochlipywać. – Ja chciałem tylko... – próbowałem się bronić, czułem, jak drży mi dolna warga. Byłem sparaliżowany ze strachu. –Wynoś się! –ryczała wściekła. –Wynoś się ty, przeklęty gówniarzu! –Groziła mi wolną ręką, w drugiej trzymała termos. –Zniszczyłeś termos, masz pojęcie, ile on kosztował? Teraz będę musiała kupić nowy. Nie mam innego wyjścia! Jej głos zamienił się w falset i zaczęła piszczeć. Przerażony wszedłem po schodach na górę i zamknąłem drzwi do mojego pokoju. Chciałem zamknąć się na klucz. Chciałem móc uciec i nigdy więcej tu nie powrócić. Wpełznąłem pod kołdrę jak wystraszone zwierzę, drżałem na całym ciele. Leżałem tak kilka godzin, a mama nie przychodziła. Pustka rosła we mnie coraz bardziej. Inauguracja nowej hali kongresowej w Visby stała się wydarzeniem roku. Przyciągała bowiem na wyspę ludzi przez okrągły rok, nie tylko spragnionych słońca turystów. Zaproszeni na uroczyste otwarcie goście podążali popychani kwietniowym wiatrem w kierunku głównego wejścia. Grała orkiestra dęta Visby, dookoła widać było świeżo upięte fryzury, makijaże i powiewające na wietrze krawaty ozdabiające pełne elegancji, wygolone męskie szyje, a obok upudrowane nosy kobiet. Całe grupy fotografów cisnęły sięna ułożony przed wejściem czerwony chodnik. Na miejscu znalazła się lokalna prasa. Przysłano także kilku dziennikarzy ze stolicy, by nadzorowali całą imprezę.

Budynek, w którym mieściła się hala, błyszczał w promieniach zachodzącego słońca. Zbudowany w stylu na wskroś modernistycznym ze szkła i betonu, był położony centralnie obok kolistego muru miasta, prawie nad samym morzem, otoczony zielonym parkiem Almedalen. Całkowicie futurystyczny projekt pochłonął ogromnie dużo pieniędzy podatników. W morzu przetaczających się tłumów większość twarzy była dobrze znana miejscowej ludności: lokalni politycy, potentaci gospodarczy, starostowie, biskupi, elita kulturalna, znani letnicy uciekający z wielkich aglomeracji w poszukiwaniu spokoju i odprężenia. Wszyscy przybyli tu dzisiaj, aby wziąć udział w uroczystości. Na wyspie liczba przyjeżdżających tu celebrytów i właścicieli letnich domów rosła z roku na rok. Przy wejściu do budynku, witając przybyłych gości, stał główny organizator imprezy, Viktor Algård, w towarzystwie wojewodziny i przewodniczącego zarządu powiatu. W powietrzu unosiły się odgłosy całusów w policzki i wymieniane grzecznościowe formułki. Hol zapełnił się szybko tłumem, a od ścian odbijał się szmer prowadzonych rozmów. Sufit pomieszczenia unosił się nawysokości około dziesięciu metrów, a cały wystrój wnętrza utrzymany był w pogodnych, jasnych kolorach. Młode, atrakcyjne kelnerki poruszały się z gracją pośród gości i podawały kanapki oraz dobrze schłodzony Moet & Chandon. Dekorację stanowiły białe lilie w kryształowych miseczkach oraz świece w specjalnych świecznikach rozstawionych tu i tam. Widok z przeogromnych okien był imponujący. Właśnie tu Visby odkrywało przed oglądającymi cały swój urok – park Almedalen z pięknymi zielonymi dywanami trawników, sadzawkami i szumiącymi fontannami. Obok parku ciągnął się mur miasta częściowo porośnięty zielenią, okalający zbiorowisko średniowiecznych kamieniczek. Znajdowały się tu również dwunastowieczne ruiny Sankt Drotten i Sankt Lars, a jako ukoronowanie katedra ztrzema czarnymi wieżami wznoszącymi się wprost do nieba. Po drugiej stronie rozpościerało się bezkresne morze. Położenie hali kongresowej nie mogło być ani lepsze, ani piękniejsze. Kiedy przybyli już wszyscy goście, na przygotowanym w rogu głównego holu podium pojawiła się wojewodzina. Była to szykowna kobieta w dość zaawansowanym wieku, ubrana na czarno, w długiej spódnicy i jedwabnej bluzce. Włosy w kolorze blond miała elegancko upięte. –Witam wszystkich państwa –zaczęła, przebiegając wzrokiem po zebranych w holu słuchaczach. – To dla mnie wielki zaszczyt móc ogłosić otwarcie naszej nowej hali kongresowej tu, w Visby. Realizacja tego projektu zajęła nam całe pięć lat i wszyscy z utęsknieniem oczekiwaliśmy tego dnia, aby zobaczyć efekt naszych starań. I to jaki efekt! Wskazała ręką na otaczającą ją przestrzeń holu. Potem zrobiła krótką pauzę, jakby dając gościom czas na wczucie się w atmosferę i podziw dla wystroju wnętrza. Jasnoszara podłoga zrobiona była z gotlandzkiego wapienia, a ściany ozdabiała okleina z klonu. Długą ladę recepcji udekorowano kulkami wełny zestrzyżonej ze specjalnego gatunku owiec żyjących na wyspie. Szerokie oświetlone schody z drewna amerykańskiej czereśni prowadziły na piętro, gdzie miał być podany obiad oraz gdzie znajdował się parkiet do tańca. – Z pewnością są wśród państwa również osoby nastawione sceptycznie, ale przekonają się one niebawem, jak wielkie korzyści dla Gotlandii przyniesie otwarcie tego lokalu. Odchrząknęła. To, co zostało powiedziane, nie do końca było prawdą. Protesty dotyczące budowy tego obiektu były niemałe i znaczące. Sprzeciw wobec projektu, zażalenia i skargi zalewały urząd gminny zaraz po ogłoszeniu szczegółowych planów. W gazetach toczyły się całe debaty. Wyrażano oburzenie, że budowa luksusowego budynku konferencyjnego z pieniędzy podatników odbywa się kosztem funduszy przeznaczonych na opiekę socjalną dla dzieci i osób starszych. Gotlandczycy mieli już doświadczenie w przedsięwzięciach, które zakończyły się katastrofą, jak na przykład budowa hotelu czy kompleksu mieszkaniowego w północnej części miasta, które kosztowały gminę kilka

milionów. Kiedy inwestycja splajtowała, gmina została zmuszona do sprzedania całego obiektu za symboliczną koronę. Za nic na świecie nie można było sobie teraz pozwolić na podobne fiasko. Zarzucano, że lokalizacja budynku w pobliżu ulubionego przez Gotlandczyków parku Almedalen zasłania widok na otwarte morze. Działacze ekologiczni demonstrowali w czasie całej budowy, przykuwając się łańcuchami do drzew w okolicznym terenie. Usuwanie demonstrantów powodowało opóźnienia w budowie, co w efekcie znacznie zwiększało koszty. Teraz jednak budynek był ukończony i cały proces szczęśliwie zakończony. – Trudno przewidzieć, jakie znaczenie będzie dla nas miała nowo otwarta hala kongresowa,ale na pewno wiemy, że jest to duży krok naprzód w rozwoju naszej Gotlandii. Jest to również kontynuacja rozpoczętych przez nas działań w tym kierunku w ciągu ostatnich kilku lat. Wśród publiczności dał się słyszeć cichy pomruk akceptacji i można było zauważyć potakujące kiwanie głowami. –Nasza szkoła wyższa rozwija się prężnie z roku na rok i udaje nam się z dużym powodzeniem zdobywać coraz więcej studentów – kontynuowała wojewodzina. – Nasza młodzież nie musi już opuszczać swojej rodzimej wyspy, aby studiować. Wiele jednostek lokalnej władzy przeniosło się tu i moim zdaniem nasza przyszłość wygląda obiecująco. Przedsiębiorstwa ufnie spoglądają w przyszłość, a jeśli chodzi o działalność turystyczną, to w naszych kwaterach turystycznych odnotowaliśmy czterdzieści tysięcy noclegów więcej w porównaniu do roku ubiegłego. Cieszmy się więc z rozwoju wyspy i z naszego nowego przedsięwzięcia promującego Gotlandię. Wznieśmy toast, drodzy państwo! Wznieśmy toast za nową halę kongresową! Wojewodzinie zadrżał głos i zwilgotniały oczy. Jej zaangażowanie było naprawdę bardzo duże. Zgromadzeni goście podnieśli w górę napełnione kieliszki. Viktor Algård otworzył butelkę wody mineralnej i rozejrzał się dookoła. Jak dotąd program inauguracji hali kongresowej przebiegał zgodnie z planem. Nie było więc powodu do niepokoju. Tak wiele imprez organizował w ciągu roku, że osiągnął już pewną rutynę. Był, co prawda, trochę starszy, zaokrąglił mu się brzuszek, ale wciąż miał tę samą rozległą sieć kontaktów. Viktor Algårdbył eleganckoubrany w czarny garnitur najmodniejszego kroju. Miał na sobie jedwabną koszulę w kolorze lila, co dawało mu poczucie, że wygląda jak dandys. Właśnie przekroczył pięćdziesiątkę, ale wyglądał młodo i atrakcyjnie. Miał zaledwie kilka zmarszczek na twarzy, zwłaszcza gdy się uśmiechał, a uśmiechał się często. Nadal miał grube, ciemne włosy, na wieczór specjalnie zaczesane do tyłu. Sięgały mu prawie do ramion. Skórę miał oliwkową jako spadek po ojcu Tunezyjczyku. Podobnie ciemne oczy i pełne wargi. Właściwie był dość zadowolony z siebie, zarówno pod względem wyglądu, jak i charakteru. Teraz spoglądał z aprobatą na supernowoczesną salę bankietową z miejscami dla ponad tysiąca gości. To była prawdziwa przyjemność móc organizować taką imprezę, móc znaleźć się pośródzaproszonych na scenie. Od miesięcy wszystko to planował z detalami. Podniósł rękę, aby pomachać w kierunku wojewodziny, która przyjaźnie uśmiechała się do niego. Widział, że jest zadowolona. Jedynym minusem była wietrzna pogoda, która zmusiła organizatorów do powitania gości wewnątrz budynku. Nie miało to jednak większego znaczenia w sytuacji, gdy szampan był przedniej jakości, a kielichy pełne. Zszedł po schodach do kuchni. Panowało tu duże zamieszanie, ośmiu kucharzy pracowało nad wyśmienitym menu. Właśnie zaczęto podawać przystawki, był łosoś z cytryną, ser feta, krem z rukoli, marynowana w musztardzie jagnięcina z zapiekanymi owocami, a na deser nugat z malinami. Zagadnął przyjaźnie kucharzy pocących się nad kuchnią i podszedł do baru. Z zadowoleniem stwierdził, że kieliszki napełniano w przyspieszonym tempie. Nie było to bez

znaczenia, zwłaszcza na początku, gości należało rozgrzać tak szybko, jak to tylko możliwe. Leżały tu lniane ścierki, a na biało ubrani kelnerzy zapalali świece w srebrnych kandelabrach. Zapowiadał się prawdziwie wytworny wieczór. W holu wejściowym było tłumnie, panowała ożywiona atmosfera. Nieco dalej stała nowa przyjaciółka Algårda. Rozmawiała z ożywieniem z dwoma najbardziej znanymi artystami na wyspie. Miała na sobie czerwoną sukienkę, a jej platynowe włosy wyróżniały ją spośród pozostałych gości. Wyglądała jak księżniczka. Śmiała się głośno i akcentowała niektóre słowa, opowiadając mnóstwo anegdot. Obaj jej słuchacze stali obok, wpatrując się w nią z zachwytem. Viktor, przechodząc, uśmiechnął się do niej, rzucił równocześnie tkliwe spojrzenie. Byli ze sobą od dwóch miesięcy. Poznali się na organizowanym przez niego wernisażu. Rozwieszała tam obrazy, zaczęli rozmawiać i tak się zaczęło. Spacerowali potem brzegiem morza, a wieczorem zjedli razem obiad. Gdy rozstali się późno w nocy, czuł, że jest zakochany. Nie chcieli od razu ujawniać swojej miłości, chcieli z tym jeszcze trochę zaczekać. Na wyspie wszyscy się znali, a jego rozwód z Elisabeth nie był jeszcze przesądzony. Nie chciał jej dodatkowo ranić, gdyż była bardzo mało odporna zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Zupełnie odwrotnie niż jego nowa przyjaciółka. Komisarz Knutas nie lubił właściwie tego typu imprez. Oficjalne rozmowy w towarzystwie daleko odbiegały od szczerych. Line namówiła go jednak na to wyjście. Knutas był szefem policji od prawie dwudziestu lat i stanowisko go zobowiązywało. W niektórych wypadkach nie można było odmówić. Otwarcie hali kongresowej stało się ważnym wydarzeniem na wyspie. Line uważała, że to miło znaleźć się wśród ludzi. Knutas cenił swoją żonę za socjalny geniusz. Z łatwością nawiązywała kontakty ze wszystkimi ludźmi, jakich spotykała na swej drodze, począwszy od uznanych biznesmenów, przez włodarzy, a skończywszy na słynnych gwiazdach muzyki pop. Nie mógł pojąć, jak ona to robiła. Line założyła na wieczór trawiastozieloną tunikę w kwiaty, a swoje rude, półdługie włosy rozpuściła na ramiona. Jej ciemne, piegowate ręce gestykulowały w sposób ożywiony po przeciwnej stronie długiego stołu, jeśli spojrzeć na ukos. Nie sposób było się do niej nie uśmiechnąć. Tym razem komisarz miał szczęście zająć dobre miejsce przy stole. Jego sąsiadką została Erika Smittenberg, pełna uroku żona prokuratora generalnego, piosenkarka z Ljugarn pisząca własne piosenki i ballady, które później wykonywała w parkach lub małych lokalikach tu, na wyspie. Knutas był od zawsze zafascynowany małżeństwem Smittenbergów. Byli do siebie tak niepodobni, że stawało się to aż nieprawdopodobne, a nawet śmieszne. Prokurator Birger Smittenberg był mężczyzną wysokim, postawnym, bardzo miłym, poprawnym pod każdym względem i w każdej sytuacji. Jego żona natomiast była niskiego wzrostu, krępej budowy ciała, o ostrym, skrzeczącym głosie, który powodował wibrację szklanek na stole, gdy mówiła lub się śmiała. Podobnie reagowali słyszący ją ludzie, odwracając natychmiast głowy w jej stronę. Knutas bardzo cenił sobie jej towarzystwo i rozmawiał z nią o wszystkim, oprócz pracy. Jednym z bardzo absorbujących oboje tematów był golf, prawdziwe hobby komisarza. Teren wyspy nadawał się wyjątkowo dobrze do gry w golfa, gdyż tu, na otwartej przestrzeni panował szczególnie korzystny klimat. Erika opowiadała różne historie związane z jej pierwszymi krokami w tym sporcie. Właśnie przyszła wiosna, pozieleniała trawa, słońce świeciło coraz mocniej, roztapiając zamarznięte jeszcze resztki śniegu. Knutas bardzo dawno nie trenował i koniecznie chciał w nadchodzących dniach udać się na swoje ulubione pole Kronholmen. Planował to uczynić może nawet jutro, gdy tylko osłabnie wiatr. Chciał zabrać ze sobą dzieci. Miał wrażenie, że kiedy stawały się coraz starsze, tracił z nimi kontakt. Bliźniaki miały skończyć niebawem siedemnaście lat i rozpocząć naukę w gimnazjum. Bardzo niepokoił go nieubłagany upływ czasu. W pewnej chwili poczuł, że Erika szturchnęła go żartobliwie w bok.

–A ten, to co za jeden? – Zrobiła trąbkę z ust, nadymając je komicznie, po czym roześmiała się. –Siedzisz i marzysz? –O, przepraszam –odparł. Uśmiechnął się i podniósł kieliszek do góry. –To ta nasza rozmowa o golfie sprawiła, że zatęskniłem za Kronholmen. Na zdrowie! Parkiet zapełniał się coraz to nowymi parami. Orkiestra pieściła ucho przyjemnymi tonami. Wypito kawę i został otwarty bar. Impreza przebiegała zgodnie z planem. Najtrudniejszy moment wieczoru był już poza nimi. Wydanie obiadu dla ponad pięciuset osób nie jest łatwe, pomimo to obsługa sprawowała się nienagannie. Goście powoli opuszczali przydzielone sobie miejsca przy stole, przysiadając się do coraz to nowych znajomych. Niektórzy zaczynali tańczyć, inni siadali na sofach ustawionych wydłuż ścian. Viktor Algård zamienił kilka słów z obsługującymi gości kelnerami, aby upewnić się, że wszystko przebiega zgodnie z planem. Wkrótce nastąpiła krótka przerwa. Viktor próbował odnaleźć wzrokiem w tłumie swoją przyjaciółkę. Chciał choć na chwilę znaleźć się obok niej. Nie dostrzegł jej jednak nigdzie. Przypuszczalnie adorował ją któryś z sąsiadów przy stole. Spojrzał na zegarek. Był kwadrans przed dwunastą. Obiad przeciągał się w czasie, co było dobrym znakiem. Wokół stołów panował ożywiony nastrój, goście prowadzili różnorakie rozmowy. Niespodzianką wieczoru miał być występ o północy. Viktor sączył wodę mineralną i pogrążył się w myślach. Przed oczami pojawiło mu się pełne wyrzutu oblicze żony. Wyglądała tak, jakby wiedziała o wszystkim. Ich małżeństwo właściwie dawno się skończyło. Żyli wprawdzie obok siebie, ale ich drogi rzadko się spotykały. Mieszkali w dużym domu z ogrodem w Hamra. Elisabeth zajmowała się głównie tkaniem w starej szopie przerobionej na atelier. Sprawiała wrażenie, jakby już w ogóle nie potrzebowała męża. On natomiast koncentrował się na pracy i kręgu znajomych. Miał ich sporo. Elisabeth większości nie lubiła. Była odludkiem, nie lubiła takich spotkań jak to. Migrena, na którą się skarżyła tego popołudnia, była z pewnością wykrętem. Nikt nie mógł przecież podać w wątpliwość jej dolegliwości, gdy leżała w łóżku przy zaciągniętych żaluzjach i z ręcznikiem na głowie. Był jej właściwie za to bardzo wdzięczny. Oznaczało to bowiem dla niego możliwość wymknięcia się z domu do przyjaciółki. Teraz, kiedy wdał się w ten burzliwy romans, jego małżeństwo było w widocznym kryzysie. Kobieta jego marzeń zawładnęła całym jego życiem, całą jego osobą. Był nią całkowicie zniewolony Dopiero przy niej zrozumiał, czego tak naprawdę mu dotąd brakowało. Pasja, chęć, zainteresowanie. Rozkosz tylko z tego powodu, że jest się razem. Wspólnota dusz, bycie we dwoje. Dzieci wyprowadziły się już dawno z domu, mieszkały na kontynencie. Miały swoje własne sprawy, swoje życie. Tęsknił za tym, aby być wolny, nie ukrywać się wciąż z tym związkiem. Co jakiś czas wyrywali go z zamyślenia różni ludzie, którzy chcieli coś zagadać lub po prostu uścisnąć mu rękę. Uśmiechał się więc na prawo i lewo, odwzajemniając ukłony, wyglądał na zadowolonego. Muzyka ucichła, zabrzmiały werble. Zgasło światło i tylko reflektory oświetlały scenę. Wszyscy skoncentrowali swoją uwagę właśnie tu. Nadszedł czas na niespodziankę wieczoru. Na scenie pojawiła się grupa o nazwie Afrodyta, co wywołało niekończący się aplauz widowni. Do zespołu należały trzy pełne uroku, wdzięku i urody kobiety: Kayo Shekoni, Gladys del Pilar i Blossom Tainton, śpiewające jak prawdziwe boginie muzyki soul, promieniejące ciepłem i humorem. Niewielu jest w Szwecji artystów tego formatu –pomyślał Viktor z prawdziwą dumą i zadowoleniem, że udało mu się namówić je na ten występ. Olśniły go już przed pięciu laty, gdy powróciły do Szwecji z festiwalu piosenki jako zwyciężczynie, podbijając serca publiczności. Nagle Viktor poczuł, że ktoś bierze go pod ramię. –Cześć, jak się masz? Wyglądała miło i sympatycznie, była trochę blada na twarzy. Jej oczy błyszczały. –Dobrze, czekałem, aż się pojawisz. Chciałem sobie zrobić przerwę teraz, w czasie

występów. Pójdziesz ze mną? –Przepraszam, że przeszkadzam... Niespodziewanie pojawił się przed nimi barman i wręczył jej drinka. –To dla pani od wielbiciela. Viktor spochmurniał. –Od wielbiciela? –zaśmiała się serdecznie i obejrzała się dookoła. Przyglądała się kolorowemu napojowi w kieliszku. –Od kogo? Barman spojrzał znacząco w drugą stronę baru. –Prawdopodobnie już sobie poszedł. Zwróciła się ponownie do Viktora: –Przepraszam cię, ale muszę pójść do toalety. Gdzie się spotkamy? Wskazał na schody z tyłu baru. –Zejdź tędy na dół, tam jest zamknięte, będziemy mogli pobyć w spokoju. –Pospieszę się, możesz potrzymać mój kieliszek? –Jasne. Viktor Algårdszepnął do barmana, że musi wyjść na chwilę, po czym zniknął, zanim jeszcze zdążył zagadnąć go jakiś przypadkowy gość. Przypuszczalnie nikt nie zwrócił uwagi na nieobecność Viktora. Uwaga wszystkich koncentrowała się na scenie. Na dolnej kondygnacji znajdował się również mały bar i kilka kanap do siedzenia, za szklanymi drzwiami był kamienny taras wychodzący na małą boczną uliczkę. Wyszedł na taras, zapalił papierosa i spojrzał na morze. Rozkoszował się ciszą. W ciemności mógł usłyszeć jedynie szum fal uderzających o brzeg. Zaciągnął się kilka razy dymem. Temperatura znacznie spadła, zrobiło mu się chłodno. Wszedł do środka, usiadł na sofie, podłożył sobie kilka poduszek pod plecy, oparł się wygodnie i zamknął oczy. Teraz poczuł, jak bardzo jest zmęczony. Nagle usłyszał jakiś hałas w pobliżu, dziwny brzęk koło windy. Nie mógł dokładnie dojrzeć windy, siedząc na sofie, ale czuł, że dźwięk pochodził zza rogu obok windy, blisko wyjścia na taras. Zastygł w bezruchu. Jego oczekiwana przyjaciółka powinna była nadejść lada chwila. Nasłuchiwał w napięciu. To, czego najmniej teraz potrzebował, to było jakieś niespodziewane towarzystwo. Muzyka z górnej kondygnacji rozbrzmiewała wyraźnie, choć z daleka. Viktor spojrzał w kierunku baru, ale przy barze było pusto. Wyjrzał na ulicę. Była ciemna i pusta. Czyżby ktoś wkradł się niepostrzeżenie gdy stał na tarasie i palił papierosa? Rzeczywiście stał wtedy odwrócony plecami do wejścia. Myśli kłębiły mu się w głowie. Teraz było znowu bardzo cicho. Żadnego ruchu, absolutny spokój. Potrząsnął głową. To tylko wyobraźnia –pomyślał. Może to jakaś para, która wymknęła się z przyjęcia w poszukiwaniu zacisznego kąta. Tak często się zdarza. Wtedy jednak zauważyliby go na sofie. Spojrzał na zegarek. Minęło właśnie dziesięć minut. Ukochana Viktora powinna już stanowczo tu być. Kolorowy drink w szklance wyglądał kusząco. Viktor poczuł pragnienie i wyciągnął rękę po szklankę. Nawet nie zdążył przełknąć pierwszego łyka napoju, gdy poczuł w gardle gwałtowne pieczenie. Zdziwiony podniósł szklankę do góry i zaczął analizować ze zdumieniem jej zawartość. Napój miał wyjątkowo cierpki smak, który przypominał mu coś, ale nie bardzo mógł sobie uświadomić co. Zadziwiał go jedynie ten dziwny zjełczały zapach. W tej samej chwili poczuł gwałtowny zawrót głowy, nie mógł złapać oddechu, a całym ciałem wstrząsały mocne drgawki. Chciał zrobić krok do przodu, wezwać pomocy, próbował wołać, ale nie zdołał wydobyć z ust żadnego dźwięku. Stracił równowagę i upadł na podłogę. Pole golfowe w Kronholmen rozpościerało się na cyplu otoczonym z każdej strony morzem. Ten idylliczny krajobraz nie miał jednak decydującego wpływu na nastrój komisarza. Anders Knutas potrząsał głową w stronę swojego syna Nilsa, któremu już po raz trzeci w ciągu godziny nie udało się trafić piłką do dołka. Zainspirowany rozmową ze swoją towarzyszką przy stole na przyjęciu oraz wspaniałą pogodą postanowił wziąć ze sobą

bliźniaki na pole golfowe, aby móc po prostu z nimi trochę pobyć w przyjemnym otoczeniu. Wkrótce jednak stwierdził, że mógłby wpaść na lepszy pomysł. Dzieciaki przechodziły właśnie burzliwy okres dojrzewania i reagowały bardzo impulsywnie na każdą nawet najmniejszą drobnostkę. W ciągu ostatniego pół roku było to po prostu nie do zniesienia. Wystarczyło, że zapytał Petrę, czy chciałaby sok pomarańczowy na śniadanie, a otrzymał zaraz odpowiedź: „O Boże, tato, o co ci chodzi!”. Nils nie uważał za stosowne opowiadać o niczym innym jak tylko o treningach piłki nożnej. Tak więc dwoje szesnastolatków tkwiących w tym samym hormonalnym chaosie nie stanowiło łatwego towarzystwa. Kiedy ojciec, wyjmując gazetę ze skrzynki na listy w niedzielny poranek, wpadł na pomysł, aby zabrać ich oboje na pole golfowe, był przekonany o słuszności swojej decyzji. Wiatr uspokoił się całkowicie. Słońce świeciło i przyjemnie grzało w plecy. Niestety nie była to wielka pociecha. –Jasna cholera, szlag mnie trafi na tym cholernym polu golfowym! –wrzeszczał Nils, podnosząc z ziemi swój golfowy kij i wrzucając go na wózek. Rzucony gwałtownie kij przebił leżącą na wózku butelkę coca-coli, z której nagle wytrysnął brunatny napój wprost na dziewiczo czyste jeansy Nilsa. Knutas zdenerwował się również. –Mógłbyś się chociaż zastanowić, czy warto tak bez sensu niszczyć ten sprzęt, tym bardziej że nie zapłaciłeś za niego ani centa i był to dla ciebie gwiazdkowy prezent. Próbuję znaleźć dla was coś ciekawego, a wy macie ciągle tylko nadąsane miny. Tak, tak, Petra, to ciebie też dotyczy. To nie jest w porządku. Zachowujecie się oboje jak para rozkapryszonych smarkaczy. –Mam to gdzieś! –zawołał Nils. –Nie potrzebuję mieć nowego sprzętu, bo w ogóle nie mam zamiaru grać w żadnego golfa! Nienawidzę golfa! –Nie drzyj się na mnie! –wrzasnęła Petra. –Nic ci nie zrobiłam! Knutas podjechał samochodem. Był wściekły, smutny i zawiedziony. Czasami czuł się jako ojciec zupełnie bezradny. W każdym razie nie rozumiał do końca swoich dzieci. Po drodze w samochodzie panowała cisza. Prawie trzy mile jazdy nie zamienili ze sobą ani słowa. Komisarz nie miał już pojęcia, jak zbliżyć się do tych dzieciaków. Cokolwiek by powiedział, okazywało się nie tak. Pomyślał więc, że najlepiej będzie się nie odzywać. Miał takie wielkie ambicje, gdy urodziły się dzieci. Całe życie starał się poświęcać na ich wychowanie, starał się robić wszystko, co mógł. Próbował nie pracować zbyt długo popołudniami, bawił się z nimi, kiedy tylko miał wolny czas, chodził na ryby, budował szałasy w czasie wakacji, starał się obejrzeć przynajmniej jeden mecz w sezonie. Kiedy spotykał ich kolegów w domu, usiłował zawsze być wesoły i dowcipny. Jeden cały rok szkolny poświęcił nawet na pracę w komitecie rodzicielskim. Był do tego stopnia naiwny, aby ufać, że jego dobry kontakt z dzieciakami utrzyma się całe życie. Razem z Line próbowali stworzyć do tego solidny grunt. Ostatnie pół roku pozbawiło go jednak wszelkich iluzji. Stopniowo przekonywał się, że jego relacje z dziećmi są kruche i niepewne, że mogą runąć lada moment. W głębi duszy jednak wierzył, że wszystko będzie dobrze. Zaparkował samochód przed domem i zauważył, że w kuchni pali się światło. Oznaczało to, że Line jest w domu. Miał poczucie, że wspiera go w tym, bo problem dotyczył ich obojga. Dzieciaki kroczyły przed nim zdecydowanie i szybko w pewnej od siebie odległości. –Cześć, jak było? –zapytała Line z kuchni, gdy pojawiły się w holu. – Świetnie – odburknął Nils, zdejmując pośpiesznie buty, i zniknął na schodach. Słychać było, jak zatrzasnął za sobą drzwi. Knutas usiadł przy kuchennym stole z głębokim westchnieniem. –O Boże, co się znowu stało? –zapytała Line. –Sam nie wiem, wszystko jest jakoś nie tak, nie pojmuję tego. Dlaczego oni są tak

cholernie wrogo usposobieni do wszystkiego. SzczególnieNils. Możesz sobie wyobrazić, co on zrobił? Był tak wściekły, że rozwalił swój nowy kij golfowy. Powiedziałem mu, że będzie musiał sobie zapłacić za nowy, na co mi odpowiedział, że ma to gdzieś i nie będzie grał w żadnego cholernego golfa. –To się nazywawyzwolenie –powiedziała Line sucho, bez emocji, stawiając na stole filiżanki do kawy. –To nie jest powód do niepokoju. Knutas potrząsnął niespokojnie głową. –Nie przypominam sobie, abym się podobnie zachowywał. My należeliśmy do innej generacji. W naszych czasach traktowało się rodziców z należytym respektem. Nie robiło się ani nie mówiło byle czego. Nie sądzisz? Line rozpuściła swój długi rudy warkocz na plecy i spokojnie nalała kawy. Potem usiadła przy stole i rzuciła mu ironiczne spojrzenie. –Nie słyszysz sam siebie, jak nudnie brzmisz? Już zapomniałeś, jak to było? Sam mi opowiadałeś, że jak ci nie pozwolono jechać z dziewczyną do Kopenhagi na kemping, to uciekliście do Paryża, nie mówiąc rodzicom ani słowa. Potem wysłaliście im jedynie pocztówkę z Łukiem Triumfalnym. Mama pokazywała mi tę pocztówkę. Ile miałeś wtedy lat, siedemnaście? –Okej, okej –odpowiedział pojednawczo. –Po prostu mam wrażenie, że nie mogę dotrzeć do Nilsa. On się przede mną zamyka. –Ja cię rozumiem, ale traktuj to jako okres, który minie i aż tak się tym nie przejmuj. Oni kiedyś dorosną, Anders. –Martwię się tym. Położyła rękę na jego ręce. –Z pewnością, ale pamiętasz, jak ubiegłej jesieni Petra nie odezwała się do mnie ani jednym słowem przez kilka miesięcy? Teraz jest jużo wiele lepiej. Ja wierzę, że z Nilsem będzie tak samo. Uspokój się. Uwierz mi, że to przejdzie. Oni muszą się jakoś uwolnić, odnaleźć siebie. To jest całkiem naturalne. Knutas traktował słowa żony z pewnymi wątpliwościami. Wymagała od niego, aby był obojętny na coś, a on tego nie potrafił. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale dźwięk telefonu pokrzyżował jego zamiar. Portier informował go, że w hali kongresowej znaleziono zwłoki jakiegoś mężczyzny. Wszystko wskazywało na morderstwo. Ranek uświadomił mi prawdę, że życie toczy się dalej. Siedzę, a właściwie półleżę na sofie, tak jak zazwyczaj. Jak zwykle też mam wrażenie, że jestem poza rzeczywistością. Leżę tak od wielu godzin, przenosząc się z sofy na łóżko w beznadziejnym oczekiwaniu na zaśnięcie. Wspomnienia z dzieciństwa powracają coraz częściej. Tak jakby zatrzymał się czas, nie udaje mi się pójść dalej. Jednego lata pojechaliśmy jak zwykle w odwiedziny do babci do Sztokholmu. Właściwie mieliśmy pójść do skansenu. Mama obiecała nam to już dawno. Cieszyłem się na tę wycieczkę wiele tygodni wcześniej. Nie potrafiłem myśleć o niczym innym. Gdy nadszedł ten sobotni poranek, nie mogłem z podniecenia nawet zjeść śniadania. Kochałem zwierzęta i ciągle powtarzałem, że chciałbym mieć psa albo kota. A przynajmniej świnkę morską. Miałem wtedy osiem lat i po raz pierwszy miałem pójść do zoo. Słońce świeciło mocno i mama była w doskonałym humorze. Przy stole zajadała swoje kanapki i dopijała kawę, denerwując się, czy na pewno wszystko spakowała i czy można już jechać. –No dzieciaki, to świetna sprawa móc pooglądać wszystkie zwierzęta, a w skansenie jest naprawdę bardzo ładnie! Chodziła po kuchni, przygotowywała dla nas kanapki z serem i szynką na podróż, sprzątała, podśpiewując wraz z radiem Lill Babs piosenkę Leva Livet. Mieszała sok i z zamrażarki wyjęła cynamonowe bułeczki. –Zabierzemy ze sobą jedzenie i będziemy mogli posiedzieć sobie dłużej, popatrzeć na

piękny krajobraz, wiecie? Będzie naprawdę wspaniale! Poszła jeszcze pośpiesznie do łazienki i zaczęła się malować. Malowała swoje ładne długie rzęsy, tak że wydawały się jeszcze dłuższe. Przyglądałem się jej z podziwem. –Masz takie piękne oczy, mamo. –Tak myślisz? Jesteś kochany, synku –powiedziała z zachwytem. Babcia nie chciała pojechać z nami, więc mieliśmypojechać z ciotką Rut i kuzynem Stefanem, który był kilka lat starszy ode mnie. Ciotka Rut wychowywała go sama, tak jak moja mama nas. Mąż zostawił ją, bo zakochał się w swojej sekretarce. Mieszkali kiedyś w willi w Saltsjöbaden i mieli dobrze, jak mawiała moja mama. Potem ciotka Rut przeprowadziła się ze Stefanem do innego mieszkania w Östermalm. Mieliśmy pojechać pociągiem, bo babcia mieszkała sporo poza miastem. Z każdą mijaną stacją moje podniecenie poważnie rosło. Prawie nie mogłem już usiedzieć na miejscu. Moje rodzeństwo było zajęte rozmową z mamą, podziwiali krajobraz za oknem oraz ludzi spacerujących po peronie, kiedy pociąg stał na stacji. – Patrzcie, jaki śmieszny kapelusz ma ta pani! Gdzie teraz jesteśmy? Jak długo jeszcze? Jaki śmieszny szczeniak! Nie mogłem się skoncentrować. Chciałem być cicho, dopóki nie dojedziemy do celu. Wreszcie dotarliśmy na Dworzec Centralny w Sztokholmie. Potem pojechaliśmy autobusem na Stare Miasto, skąd odpływał prom na wyspę, gdzie znajduje się zoo. Mama nie lubiła jeździć metrem. Twierdziła, że w metrze jest przykry zapach i wielu nieprzyjemnych ludzi. Ciotka Rut i Stefan czekali już na nas. Mama przywitała się z ciotką, która i nam podała rękę. Nie widywaliśmy się zbyt często, najwyżej kilka razy w roku. Stefan sprawiał wrażenie, że jest zadowolony ze spotkania, co wyraźnie mnie ucieszyło, gdyż byłem trochę zdenerwowany. Wsiedliśmy na prom, świeciło słońce i w jego promieniach migotała woda. Był maj, na progu lata, miałem pójść do drugiej klasy. Ja i Stefan staliśmyobok siebie, oparci o poręcz podziwialiśmy Stare Miasto, wieże kościołów i kamieniczki, wąskie uliczki, które znikały za domami. Mama i ciotka Rut siedziały wewnątrz, bo trochę wiało. Obydwie miały włosy spięte spinkami, ciotka Rut niebieską, a mama różową. To był jej ulubiony kolor. Była bardzo ładnie ubrana w czarną spódnicę i krótką różową kurtkę z dużymi guzikami. Byłem z niej naprawdę dumny. Bardzo mi się podobała. Patrząc na Rut, stwierdzałem, że wygląda o wiele gorzej, choć obydwie z mamą były w podobnym wieku. Mama była niska i drobna, więc wyglądała o wiele młodziej. Siedziały obok siebie i śmiały się serdecznie. Cieszyłem się tak bardzo, widząc mamę uśmiechniętą i radosną. Na dodatek niebawem miałem zobaczyć wszystkie zwierzęta, które do tej pory znałem jedynie z telewizji lub z obrazków. Nie mogłem uwierzyć we własne szczęście. Naszym oczom ukazał się widok ogrodu zoologicznego. Stefan wyciągnął rękę. –Widzisz tę wyspę? Byłem tu masę razy, podoba ci się tu? Potrząsnąłem głową. Jeszcze nigdy tam nie byłem, ale teraz nie było to ważne, teraz liczyło się tylko to, że miałem pójść do skansenu. Prom zacumował i pasażerowie wysiedli na ląd. Ludzi było bardzo dużo i bałem się, że zadepczą mnie w tym tłoku przed wejściem do parku. Nagle poczułem, jak ktośuszczypnął mnie mocno w ramię. –Gdzie ty łazisz? –syknęła mama poirytowana. W mgnieniu oka jej głos stał się pełen złości, pomimo że dopiero niedawno się śmiała i była pełna radości. –Musisz trzymać się blisko nas, rozumiesz? Znowu ścisnął mi się żołądek. Próbowałem o tym nie myśleć, zapomnieć. Byliśmy już prawie na miejscu. Próbowałem się uspokoić. Czekały przecież na mnie zwierzęta. Przed wejściem była długa kolejka. Mama miała surową minę. Przed nami stało około trzydziestu osób, a my byliśmy prawie na końcu kolejki. –Mamo, to nie będzie długo trwało, zobaczysz. Pomogę ci potrzymać torbę. Słońce świeciło, było ciepło i ludzie sprawiali wrażenie, że stanie w kolejce nie

sprawia im problemu. Rozmawiali ze sobą, śmiali się, żartowali. Marzyłem o tym, aby mama też taka była. Kolejka posunęła się w przód. Rut upudrowała nos. Mama zapaliła papierosa. –Boże, jak to długo trwa, co oni robią tam na przodzie? Kiedy wreszcie przeszliśmy przez bramę, poszliśmy do toalety. Ja sam byłem zbyt spięty, aby móc się spokojnie załatwić. Skansen leżał dość wysoko na górze, więc wspinaliśmy się po ścieżce spacerowej biegnącej w górę. Przy drodze pojawił się niespodziewanie kiosk z lodami, przy którym przystanęła ciotka Rut. –Teraz zapraszam wszystkich na lody –powiedziała. –Nabierzemy sił, by móc pójść dalej. Skansen jest duży, więc trochę to potrwa, zanim zdążymy go obejść dookoła. Tam niedaleko są słonie, więc musicie zjeść lody, zanim do nich dojdziemy, aby wam nie sprzątnęły lodów sprzed nosa. Możecie sobie wybrać smaki, jaki kto chce! Mina mamy wyraźnie się poprawiła, gdy usiadła przy kawiarnianym stoliku z filiżanką kawy i lodami waniliowymi przed sobą. –To jest to, czego nam było potrzeba –powiedziała, z wdzięcznością spoglądając na ciotkę Rut. Nastrój wyraźnie się polepszył, więc odetchnąłem z ulgą. Gdy miałem sobie wybrać rodzaj lodów, zawahałem się krótko, czy wybrać lody włoskie w waflu, jakie zawsze chciałem, a ciotka Rut upewniła mnie w przekonaniu, że właśnie takie lody smakują najlepiej. Lodziarz mrugnął do mnie porozumiewawczo i napełnił z czubem wafel smaczną masą. Jeszcze nigdy do tej pory nie jadłem tak dużych lodów. Miały smak czekoladowo- śmietankowy i wydawało mi się, że są najsmaczniejsze na świecie. Tylko kilka razy dotąd jadłem takie lody. Usiadłem obok mamy przy stoliku. Łaskotało mnie w dołku na widok wejścia do zagrody słoni. Przecież zaraz mieliśmy tam pójść. Wszystkie dzieci siedzące przy stolikach zajadały takie lody, ale gdy na nie spoglądałem, stwierdzałem, że jednak moje były największe. Mój kuzyn jakby odgadł moje myśli i spytał niespodziewanie: –Czyj jest większy? Stefan nachylił się nade mną, aby porównać wielkość lodów. Nachyliłem się również, aby zrobić to samo. Tak bardzo się tym przejąłem, że nachylając się, potrąciłem mamy filiżankę z kawą. Filiżanka zatoczyła się i spadła mamie na kolana. Do dziś pamiętam jej krzyk, kiedy gorąca kawa wylała się na jej spódnicę i gołe nogi. Podskoczyłem z przerażenia tak, że aż lody spadły mi na ziemię. –Co ty do cholery robisz, chłopaku! –wrzeszczała wściekła i w jednej chwili w jej oczach pojawiły się łzy. Rut zerwała się z miejsca i w panice zaczęła wycierać serwetkami jej mokrą spódnicę, pocieszając ją przy tym: –Nie przejmuj się, nic się nie stało. Wytrzemy to zaraz, a potem pójdziemy do toalety i zmyjemy wodą plamy. Samo wyschnie na słońcu, zobaczysz. My siedzieliśmy cicho, bardzo przestraszeni, a mama płakała i krzyczała na wszystkich po kolei. –Dlaczego zawsze wszystko musi być nie tak? Nie można chociaż raz się odprężyć w spokoju? Zauważyłem, że ludzie przy sąsiednich stolikach spoglądali ze zdziwieniem na mamę. Ku mojemu przerażeniu poczułem, jak coś ciepłego spływa mi po nogach. Mama dostrzegła to i wpadła w jeszcze większą wściekłość. –Będziesz sikał w majtki jak jakiś dzidziuś? Nie wystarczy tego, co narobiłeś? Do jasnej cholery! Nie wystarczy? To ty wszystko psujesz, ty! Siedziałem jak skamieniały na stołku, nie mogąc nawet drgnąć. W ręce trzymałem nadal pusty wafel. Całą drogę powrotną do domu babci mama nie odezwała się ani słowem. Nie miałem już szans, aby zobaczyć słonie ani aby zwiedzić skansen na wyspie. Niedziela rozpoczęła się w redakcji Wiadomości Regionalnych w Visby raczej

spokojnie. Johan Berg zazwyczaj nie pracował w niedzielę, ale kilka razy w roku musiał. Irytowało go bardzo, że redaktor naczelny właściwie nie zlecił mu przygotowania żadnego materiału, a wydaniem audycji miała się zająć główna redakcja w Sztokholmie. Siedzenie tu traktował więc jako bezsensowną stratę czasu. O wiele chętniej położyłby się spać. Siedział jednak teraz przy biurku, pił swoją poranną kawę i jadł kanapkę. Bujał się na krześle i krytycznie spoglądał na ciasne pomieszczenie redakcji. Jego wzrok błądził po ścianach, półkach, komputerach, tablicach ogłoszeń i oknach z widokiem na park, stertach nieposortowanych papierów. Mapa Gotlandii uświadamiała mu, ile jest tu jeszcze miejsc, których nigdy nie zwiedził i nie zna. Jako reporter Wiadomości Regionalnych w Sztokholmie z przydzielonym mu rejonem Gotlandii doskonalił się przez lata również w pisaniu dla prasy. Często sam wraz z redakcyjną fotografką Pią Lilja decydował, czym należy się zająć, o czym zrobić program. Szef redakcji w Sztokholmie, Max Grenfors, wymagał od nich przesłania materiału do programu w ciągu dnia, więc wykonanie tego zawodowego obowiązku nie było wyjątkowo trudne. Często próbował zainteresować swojego szefa sprawami dotyczącymi Gotlandii, ale ten uważał, że im dalej od Sztokholmu, tym problemy są mniej zajmujące, więc należałoby je przedstawiać w szerszym kontekście. Johan usiadł przy komputerze. Obecnie dość palącym problemem była wzrastająca przestępczość wśród młodzieży. Kliknął właśnie na portret jakiegoś szesnastolatka. Alexander Almlöv brutalnie pobity w dyskotece w Visby. Wskutek pobicia leżał w śpiączce na oddziale intensywnej terapii kliniki medycznej, przez dwa tygodnie walcząc o życie. Bójka zaczęła się od kłótni między gimnazjalistami przed dyskoteką Solo Club na Skepsbron. Zebrało się tu bardzo dużo młodzieży z całej wyspy i mimo że nie podawano alkoholu uczestnikom poniżej osiemnastego roku życia, to wprost na ulicy pito alkohol w znacznych ilościach przyniesiony przez uczestników. Bójka zaczęła się w dyskotece, a po wyrzuceniu awanturników przez ochroniarzy przeniosła się na zewnątrz, gdzie dołączyła jeszcze spora grupa przypadkowych uczestników. Alexandra zapędzono do portu, gdzie brutalnie pobito go do nieprzytomności i pozostawiono za jednym z kontenerów. Dostał sporo kopniaków i ciosów zarówno w głowę, jak i po całym ciele. Kiedy stracił przytomność, zostawiono go bez żadnej pomocy. Kilku kolegów zaczęło go szukać i znaleźli kilka minut później. To prawdopodobnie uratowało mu życie, jeżeli w ogóle tak można powiedzieć, ponieważ jego stan nie był jeszcze stabilny. Liczba pobić wśród młodzieży ostatnio gwałtownie wzrosłai przybrała na brutalności. Używano przy tym nawet różnego rodzaju narzędzi, od noży począwszy, poprzez różne pałki, a nawet broń palną. Johan chciał właśnie o tym opowiedzieć, o wzrastającej przemocy i jej prawdopodobnych przyczynach. Liczba podobnych bijatyk wzrastała latem, gdy na wyspie pojawiali się turyści. Visby cieszyło się wśród młodzieży szczególną popularnością, głównie ze względu na słoneczną pogodę, długie piaszczyste plaże i dużą liczbę kawiarni. –Cześć. Wyrwany z zamyślenia spojrzał znad komputera. Nawet nie zauważył, że do pokoju weszła fotografka Pia Lilja. Usiadła, ziewając, przy biurku naprzeciw Johana i włączyła komputer. –Cholera, co to za robota w niedzielę, jest w ogóle coś do roboty? –Wygląda na to, że nic a nic. Jesteś zmęczona? Spojrzała na niego mocno pomalowanymi oczami, jej spojrzenie było drwiące. –Tak, ja nie sypiam za wiele w nocy. –Masz jakiegoś nowego faceta? –No, można by tak powiedzieć. Pia Lilja miewała często kogoś nowego, jej apetyt na mężczyzn wydawał się nie do zaspokojenia, a miłość z ich strony bywała odwzajemniona. Pia miała dwadzieścia sześć lat, była szczupła i wysoka i miała piękne czarne włosy. Nosiła ozdobione kolorowymi kamieniami kolczyki w nosie i w pępku, a jej makijaż na powiekach był wyraźny i ostry,

dzisiaj mocno turkusowy. Johan był bardzo zadowolony, że właściwie nigdy nie interesował się nią jako kobietą. Kiedy zaczynali razem pracować, spotkał właśnie Emmę Winarve, swoją niezaprzeczalnie największą miłość, a dzisiaj żonę. –Kto to jest ten twój nowy? –zapytał Johan. –Właściwie nikt –odpowiedziała. –Taki jeden rolnik z Sudret, prawdziwy eremita. Przystojny i seksowny. Świetne muskuły i niespożyta energia. W oczach Pii pojawił się dziwny błysk. –Jak go poznałaś? –Przejeżdżałam koło jego domu wcześnie rano i natknęłam się na stado owiec stojące na drodze. Nie sposób było jechać dalej. Musiałam zaczekać. Wtedy z mgły wyłonił się on, diabelnie przystojny, jak z bajki. Ale ty, ty jesteś skacowany. Byłeś wczoraj na tej imprezie w hali kongresowej? Jak to było pobawić się w tych kręgach? – Całkiem nieźle, trochę darmowego szampana i dobrego jedzenia. My, rodzice małych dzieci nie mamy zbyt wiele okazji bywania na imprezach i nie zawsze możemy dopasować się do tych, którzy nas zapraszają. –Pamiętaj, że jesteś dziennikarzem i powinieneś być bezstronny –powiedziała Pia, wyciągając swoje długie ramiona. – Co się stanie z udziałowcami tego cholernego konsorcjum, co kryje się za tą budową, kto sprzeniewierzył pieniądze z naszych podatków, czy część tej budowli powstała na czarno, czy wreszcie ten ciemny typ, Algård, sprzedawał nielegalnie alkohol lub narkotyki młodzieży w dyskotece. – Mam nadzieję, że uda mi się to wszystko wyjaśnić. – Johan uśmiechnął się delikatnie. Na pewno miał wiele wątpliwości. Był jednym z niewielu dziennikarzy zaproszonych na tę imprezę w hali kongresowej, co niewątpliwie dawało mu wielką satysfakcję. Równocześnie jednak wstydził się tego, że pozwala się zaprosić przez ludzi, których zachowanie miał kontrolować. Niestety, reporterowi niełatwo było odmówić takiego zaproszenia. Potwierdziła to nawet Emma, kiedy dyskutował z nią na ten temat. Co rzeczywiście mogłoby mieć wpływ na jego pracę? Czy miałby o czymś nie pisać lub coś przemilczeć tylko dlatego, że był tam właśnie zaproszony? Iwłaśnie akurat dlatego, mówiła Emma, dziennikarz powinien poruszać się pośród ludzi, o których pisze, tworzyć sobie ich obraz, nawiązywać kontakty. Nie muszą oni stać się od razu jego bliskimi przyjaciółmi. Przyjął teraz to zaproszenie, ale nie był do końca przekonany czy słusznie. Czy jest rzeczywiście możliwe utrzymanie takiego dystans? Jeżeli spotyka się ludzi na gruncie prywatnym, to wcześniej czy później rodzą się jakieś uczucia. Żeby zminimalizować to ryzyko, starał się trzymać od takich ludzi z daleka. Pia miała dużo racji i właściwie się z nią zgadzał. Wolał jednak zmienić temat. –Jeżeli mamy rozmawiać o pracy, to zróbmy coś o tej przemocy wśród młodzieży. Jeżeli mamy zrobić o tym jakiś materiał do wieczornej audycji, to weźmy przypadek Alexandra. Co prawda, jego stan jest nadal niewiadomy, ale możemy pogadać z młodzieżą. Według dyżurnego w mieście jest stosunkowo spokojnie, pewnie z powodu tego wypadku. Johan położył teczkę na biurku i przesunął ją w kierunku Pii. –Zebrałem tu czterdzieści pięć przypadków pobicia, w które w ciągu ubiegłego roku zamieszani byli nieletni na Gotlandii. Nikt nie został, co prawda, mocno poszkodowany, ale to, jak sądzę, tylko kwestia czasu, zanim ktoś umrze. Myślę o Alexandrze. –Ty, do cholery! –syknęła Pia. –Latem kilku moich kuzynów było zamieszanych w taką bijatykę we wschodnim Centrum, pamiętasz? Nie, przypomnij mi. Pobili chłopaka pałką, ale po ciele, nie po głowie. Moi kuzyni nie brali udziału w bójce, ale widzieli wszystko dokładnie. Nie mogę sobie w ogóle wyobrazić, jak ludzie mogą stać i gapić się na coś takiego, nie reagując. –Tak, mnie to też dziwi, chociaż trudno jest sobie wyobrazić swoją własną reakcję w takich sytuacjach. To jest tylko jeden aspekt sprawy. Drugi, nie mniej ważny, o którym się

często zapomina, to są rodzice. Gdzie oni są? Co robią? Czy w ogóle o tym wiedzą? Jaką ponoszą za to odpowiedzialność, skoro problem trwa już tak długo? W przypadku Alexandra żaden z rodziców nie wypowiedział się w mediach czy przed kamerą. Ani rodzice ofiary, ani rodzice napastników. – To nic dziwnego, po prostu się wstydzą. Wyobraź sobie, że mieszkasz na małej Gotlandii, gdzie wszyscy wszystkich mniej więcej znają, każdy ma kogoś znajomego. Nie jest to takie proste pokazać twarz publicznie i mówić o własnym lub czyimś dziecku jako o brutalnym napastniku, który być może zostanie oskarżony o morderstwo ze szczególnym okrucieństwem. –Czy ci sprawcy zostali zatrzymani? –Trzech z nich. Dwóch zatrzymano do czasu procesu, są nieletni, mają dopiero po piętnaście lat. Rozmowę przerwał dźwięk telefonu. Redaktor ze Sztokholmu informował ich, że mogą już pójść do domu. Audycje wieczorne zostały przygotowane, mają nawet nadmiar materiału. Powinni mieć włączone telefony komórkowe, na wypadek gdyby ktoś ich potrzebował lub gdyby wydarzyło się coś niespodziewanego. Przed halą kongresową było bardzo spokojnie, gdy komisarz Knutas tam się pojawił. Kilka policyjnych samochodów parkowało przed głównym wejściem, poza tym nic nie wskazywało na czyjąś aktywność. Wewnątrz spotkał jedynie kilku techników kryminalnych, wśród nich Erika Sohlmana. Jeden z policjantów wskazał mu drogę na miejsce zdarzenia. Kilka osób sprzątających stało opartych o swoje wózki i prowadziło ożywione rozmowy z policją. Jakaś kobieta o azjatyckim wyglądzie popłakiwała na sofie. Komisarza ogarnęło surrealistyczne uczucie, gdy wchodził do holu, do tego samego miejsca, gdzie jeszcze dobę wcześniej przebywał wśród elegancko ubranych gości, wznosił toasty i popijał szampana. Teraz wyglądało tu zupełnie inaczej. Przeszedł przez mały salon położony na poziomie głównego wejścia i zatrzymał się w nieco mniejszym pomieszczeniu, w którym stało kilka kanap oraz znajdował się bar. W sobotę wieczorem to pomieszczenie było zamknięte. Trochę bardziej z tyłu, w rogu znajdowała się wąska winda dla personelu i tam leżało ciało. Nogi wystawały częściowo na zewnątrz. Zamordowany ubrany był w jedwabną koszulę i czarne spodnie. Miał ciemne, zaczesane do tyłu włosy. Jeden kosmyk spadał mu na czoło. Czarne czyste buty, które miał na nogach, były mocno sfatygowane. –Widzisz, kto to jest? –zapytał Knutas. –Nie, nie znam go. –Viktor Algård, ten, który organizował tę całą imprezę. Przed oczami przebiegł mu scenariusz całego sobotniego wieczoru. Organizator imprezy, ubrany jak zwykle bardzo elegancko. Pełen tryskającego entuzjazmu witał w sobotę gości, biegał dookoła, konwersował na prawo i lewo, nadzorował, czy wszystko przebiega zgodnie z planem. Teraz leżał tu nieżywy. Był to straszny widok. Knutas poczuł, że robi mu się niedobrze. –Zobacz naten kolor. –Sohlman przykucnął i obejrzał zwłoki. –Ciekawe –mamrotał do siebie. Kolor twarzy ofiary był niezwykle dziwny, intensywnie jasnoczerwony, prawie siny, podobną barwę miały dłonie i ramiona. Sohlman nachylił się nad ciałem i zaczął obwąchiwać twarz ofiary. Ostrożnie rozsunął blade wargi i otworzył usta leżącego. Odwrócił twarz ze wstrętem. –Co ty robisz? –zapytał Knutas zdziwiony. Sohlman rzucił mu tylko znaczące spojrzenie. –Chodź, sam powąchaj. Komisarz nachylił się nad denatem. Dał się czuć okropny odór.

–Co to tak śmierdzi? – Gorzkie migdały – mamrotał Sohlman. – To oznacza, że został prawdopodobnie otruty cyjankiem potasu. Cyjanek ma zwykle zapach gorzkich migdałów, poza tym kolor ciała o tym świadczy. Pamiętasz starego dekarza z kryminału Agaty Christie? Cyjanek potasu i szampan. Toby się nam zgadzało. Przecież byłeś na tej imprezie, piliście szampana, no nie? Knutas nie udzielił mu odpowiedzi. Próbował sobie przypomnieć, kiedy i w jakich okolicznościach widział Algårda podczas sobotniego wieczoru. –Jak dawno temu został otruty, jak sądzisz? Sohlman podniósł ostrożnie rękę w górę. – Jest całkowicie zesztywniały, a plamy opadowe wskazują na jakieś dwanaście godzin, może nawet więcej. Knutas spojrzał na zegarek. Za piętnaście piąta. Spotkał Algårda w drodze do toalety. To było zaraz po deserze, zanim zaczęły się tańce. Która mogła być wtedy godzina? Z pewnością jedenasta, może wpół do dwunastej. To był ostatni raz, kiedy go widział. Było tu tak wielu ludzi, tyle zamieszania, zwłaszcza gdy wszyscy wstali od stołu. Prawie cały wieczór przetańczył z Line, tylko kilka razy wyszedł zapalić papierosa. Muzyka ucichła o drugiej. Kiedy wychodzili, nie widział już Algårda. Line była bardzo zajęta rozmową z wojewodziną, wydawało się, że nigdy nie skończą. Byli prawie ostatnimi gośćmi, którzy opuścili salę. Na podłodze obok windy widoczne były plamy krwi i niewyraźne ślady. Viktor Algårdmiał poza tym na czole ranę, z której ciekła krew. –Och, rana na czole? –zdziwił się Knutas. –Diabli wiedzą –mamrotał Sohlman. –Tu na podłodze jest pełno krwawych plam. – Poruszył się i pokazał je palcem. –Wyraźnie sprawca przeciągnął zwłoki do windy. Tu widać ślady. Knutas rozejrzał się dookoła. Szklane drzwi prowadziły na wyłożony kamieniem taras z kilkoma stolikami, wychodzący na małą, wąską uliczkę, przy której znajdował się niewielki parking. Z drugiej strony widać było morze, kąpielisko i port. Jakaś kobieta z psem przeszła obok, zaglądając ciekawie przez uchylone szklane drzwi. –Zabezpieczcie cały budynek, uliczkę i najbliższe otoczenie! Każdy może tu teraz łatwo wejść, tylko patrzeć, jak będziemy mieli dziennikarzy na głowie. Zorganizujcie posiłki, chciałbym tu mieć też psy. –Oczywiście, zrobi się. –Jest tu sprzątaczka, którą spotkaliśmy po drodze, chcesz z nią porozmawiać? –Absolutnie tak. Wittberg wskazał na Azjatkę siedzącą na sofie, opartą o ramię policjanta. Płakała tak bardzo, że jej chude ramiona wyraźnie drżały. Knutas podszedł do niej i się przedstawił. Policjant siedzący obok wstał i zrobił komisarzowi miejsce na sofie. Kobieta miała dwadzieścia pięć lat i ciemne długie włosy uczesane w koński ogon. Dopiero kiedy usiadł przy niej, zauważył, jak jest niska. –Jak się pani nazywa? –Navarapat, ale nazywają mnie Ninni. –Okej, Ninni. Czy może mi paniopowiedzieć, co wydarzyło się tu, gdy pani przyszła? –Przyszłyśmy tu z moją koleżanką Anją, reszta personelu już tu była. Nasze szatnie i sprzęt są dość daleko stąd, w piwnicach. Przebrałyśmy się i zaczęłyśmy sprzątać przy głównym wejściu. Anja sprzątałagarderobę i ten poziom tutaj. Ja zaczęłam z drugiej strony. Kobieta wskazała swoim chudym ramieniem dalszą część holu. Kiedy doszłam do tego miejsca, zobaczyłam zwłoki. – Proszę opowiedzieć dokładnie, co pani zobaczyła – poprosił komisarz. – Proszę spróbować sobie dokładnie przypomnieć. Każdy detal jest bardzo ważny. –Przejechałam wózkiem obok baru. –Wskazała ręką. –Zobaczyłam go leżącego tu, w

windzie na podłodze. Leżał na brzuchu, więc nie mogłam zobaczyć jego twarzy. –Co pani wtedy zrobiła? –Zawołałam Anję, a potem zatelefonowałyśmy po policję. –Która była godzina, kiedy przyszłyście? –Zaczynamy zawsze o czwartej. Była za pięć czwarta, gdy przyszłyśmy. –Ile czasu minęło, zanim go pani tutaj znalazła? –Może dziesięć, może piętnaście. –Czym przyjechałyście dzisiaj do pracy? –Obydwie mieszkamy w Grabo i jeździmy na rowerach. Knutas zakończył rozmowę, upominając ją, że jeżeli tylko coś sobie przypomni, powinna natychmiast zgłosić się w komisariacie policji na prawdziwe przesłuchanie, najpóźniej wieczorem, najlepiej wraz z koleżanką. Telefon komórkowy Johana zadzwonił właśnie wtedy, gdy wszyscy troje zasnęli w łóżku, Emma z jednego boku, a Elin z drugiego. Emma była przyjemnie zaskoczona, gdy wrócił tak wcześnie. Ponieważ byli bardzo zmęczeni jeszczepo sobotnim przyjęciu, położyli się do łóżka, pomimo że była godzina druga po południu. Otulili się poduszkami i kołdrą, a potem Johan przeczytał Elin bajkę, aż dziecku opadły powieki i zasnęło. Telefonowała Pia Lilja. –Cześć, co ty śpisz? Wstawaj, wyskakuj z łóżka. Znaleziono zamordowanego faceta w hali kongresowej i to nie jest byle kto. – Kto to? Gadaj! – Głos Johana był zachrypnięty. Odchrząknął głośno i delikatnie odsunął Elin śpiącą z otwartą buzią. –Z tego co wiem, dopiero co go znaleziono. To jest Viktor Algård. Pia mówiła lekko zdyszana i można było słyszeć, jak w trakcie rozmowy wychodzi z pomieszczenia na zewnątrz. –Jestem w drodze do samochodu. Spotkamy się zaraz w hali kongresowej. –Okej. Jak się o tym dowiedziałaś? –zapytał Johan, wyskakując pospiesznie z łóżka. –Ciało znalazła sprzątaczka, znam jedną z nich. Do zobaczenia. Pia wyłączyła telefon. Johan nie był szczególnie zdziwiony. Pia miała bardzo dużo kontaktów na wyspie. Urodziła się i wychowała na Gotlandii pośród sześciorga rodzeństwa i wielu krewnych rozproszonych po całej wyspie i miała niezliczoną liczbę informatorów i ambasadorów nowości, którzy donosili jej natychmiast o wszystkim, co się właśnie stało. W wielu wypadkach całkowicie niepotrzebnie. Ostrożnie obudził Emmę. Włosy spadały jej na twarz, a długie, zgrabne nogi przykrywała kołdra, którą odwróciwszy się na bok, naciągnęła na siebie. Szturchnął ją delikatnie jeszcze raz. Tym razem zareagowała natychmiast, usiadła na łóżku, ziewnęła i rozbudzona pocałowała go z czułością. –Co się stało? –Znaleziono Viktora Algårda zamordowanego w hali kongresowej. Muszę tam jechać. Pocałował ją w czoło i wybiegł z pokoju, zanim jeszcze zdążyła coś powiedzieć. Pół godziny później Johan zaparkował samochód przed halą kongresową. Kilku policjantów pracowało tu nad zabezpieczeniem terenu, rozciągając specjalną taśmę. Przywitał się z kilkoma kolegami z lokalnego radia i prasy. Wiadomość wyraźnie rozprzestrzeniła się błyskawicznie. Pia była całkowicie zajęta swoją kamerą. Stanęła na rogu bocznej uliczki i przez ogromne okno filmowała wnętrze hali. Jakiś policjant odsunął ją stamtąd. –Ciało jeszcze tam jest. Cholera, jakie to obrzydliwe. Jest krew na podłodze. Pia była wziętym fotografem, ale często nie potrafiła odróżnić, co jest etyczne, a czego nie wypada. Mijały minuty, więc musieli się śpieszyć, aby zdążyć do telewizji i zrobić materiał do audycji. Szef telefonował ze Sztokholmu i ostrzegał ich, że nawet program państwowej telewizji oczekuje od nich materiałów o zdarzeniu. To oznaczało pośpiech. Żaden

z policjantów nie chciał niczego powiedzieć, a komisarz Knutas zniknął. Wreszcie jednak zmuszony był wyjść z budynku i od razu został zasypany przez dziennikarzy niezliczoną liczbą pytań. Odpowiedział na kilka bardzo lakonicznie i ponownie zniknąłw jednym z licznych samochodów policyjnych. Johan zakończył swoją pracę zarejestrowaniem na tle hali kongresowej następującej informacji: „Otwarcie nowej hali kongresowej tu, w Visby, odbyło się jako wytworne przyjęcie z udziałem ponad pięciuset gości. Niestety, wspaniały bankiet zakończył się tragicznym wydarzeniem. Krótko po godzinie czwartej po południu znaleziono tu zamordowanego mężczyznę. Był on uczestnikiem bankietu i z całą pewnością nie opuszczał budynku. Personel sprzątający znalazł ciało tu, zaraz za mną, w mało widocznej windzie służbowej na niższym piętrze hali. Znajdujące się tam pomieszczenie nie było wykorzystywane podczas wczorajszej imprezy. Zabezpieczone na miejscu zdarzenia ślady świadczą o tym, że było to morderstwo. Na podłodze widnieją jeszcze ślady krwi. Policja potwierdza informację Wiadomości Regionalnych, że mężczyzna został pozbawiony życia. Zarówno obszar hali kongresowej, jak i okoliczne uliczki zostały zabezpieczone i zablokowane przez policję. Prawdopodobnie dzisiaj wieczorem policja zbada ten teren przy pomocy psów tropiących oraz przesłucha okolicznych mieszkańców. Jak do tej pory nie odnaleziono sprawcy, a motyw zbrodni jest nieznany”. Zrobił się już bardzo późny wieczór, gdy komisarz Knutas znalazł wreszcie trochę czasu dla siebie. Zatelefonował do żony i opowiedział o tym, co się stało. Powiedział jej również, aby nie czekała na niego z obiadem, ponieważ nie wie, kiedy wróci do domu. Ciało denata zostało odtransportowane do kostnicy, skąd miano je przewieźć następnego dnia do zakładu medycyny sądowej w Solna w Sztokholmie. Komisarz Knutas przeprowadził dość długą rozmowę z lekarzem sądowym, który potwierdził hipotezę, że prawdopodobną przyczyną śmierci Algårda było zatrucie cyjankiem potasu, czego jednak nie można potwierdzić ani wykluczyć przed przeprowadzeniem szczegółowej obdukcji. W najlepszym wypadku jednak jej wyników można się było spodziewać dopiero we wtorek. O uderzeniu w głowę nie można było bez dokonania obdukcji również wiele więcej powiedzieć. Knutas znał lekarza sądowego od dawna i wiedział, że jest bardzo dokładny i nie wydaje żadnych opinii, jeżeli nie jest czegoś absolutnie pewny. Komisarz wyjął z górnej szuflady biurka swoją wysłużoną fajkę. Zespół dochodzeniowy wyznaczył spotkanie na wieczór, aby rozdzielić poszczególne zadania. Najpierw należało przeanalizować najbliższe otoczenie Algårda. Nieobecność Karin Jacobsson na zebraniu dawała mu się mocno odczuć. Karin była jego zastępczynią i zawsze najlepszym kompanem w pracy. Wyjechała na weekend do Sztokholmu,aby tam uczcić swoje czterdzieste urodziny. Próbował do niej telefonować rano, aby złożyć jej życzenia, a teraz, wieczorem, aby poinformować o morderstwie. Niestety, nie odbierała telefonu, co bardzo go zaniepokoiło. Było do niej niepodobne, aby wyłączałatelefon. W czasie ostatniego pół roku coś się stało z Karin, była jeszcze bardziej zamknięta w sobie i bardziej skryta. Milczała na temat swojej prywatności i sprawiała wrażenie, że zaakceptowała swoją samotność. W pracy była zawsze gotowa do wyzwań, spoglądała pozytywnie w przyszłość, zawsze miała coś do powiedzenia, coś do dodania. W ostatnim czasie zauważył w niej jednak też pewną zmianę. Coraz częściej zamyślała się dziwnie na zebraniach, pogrążała w swoich marzeniach, sprawiała wrażenie, że jest jej trudno skoncentrować się na pracy. Miał wrażenie, że coś zaczęło ich dzielić, coś stanęło między nimi, ale nie wiedział, co to jest. Stało się to dla niego dość frustrujące, ponieważ bardzo jej potrzebował, może nawet bardziej niż dotąd. Teraz odrzucił jednak od siebie te myśli i wrócił do sprawy morderstwa. Rozmyślał nad motywem zbrodni. Jaki to mógł być motyw? Nie było to na pewno morderstwo na tle rabunkowym, bo Algårdmiał nadal na ręce zegarek marki Rolex i portfel.

Żona zamordowanego, Elisabeth Algård, nie została jeszcze przesłuchana. Kiedy policja przybyła do jej posiadłości w Hamra, aby przekazać jej akt zgonu męża, uskarżała się właśnie na silną migrenę, która uniemożliwiała jej odpowiadanie na pytania. Prosiła funkcjonariuszy o ponowne przybycie w innym czasie. Zdecydowano się przesunąć przesłuchanie na inny termin. Dwójka dzieci Algårdów była już dorosła i mieszkała poza wyspą. Zostały powiadomione o zdarzeniu i miały przybyć na Gotlandię następnego dnia. Czy żona mogła mieć jakiś powód, aby zamordować męża? A może to morderstwo miało coś wspólnego z bijatyką młodocianych w dyskotece w Solo Club kilka tygodni temu? Viktor Algårdstał się od tamtej pory znany zarówno policji, jak i prasie, ponieważ to właśnie on był właścicielem tej dyskoteki. Jeden z szesnastolatków został wtedy pobity tak mocno, że odtransportowano go helikopterem do Sztokholmu i do dziś walczy o życie. Nadal w śpiączce przebywa na oddziale intensywnej opieki neurochirurgicznej w klinice Karolinska w Sztokholmie. Cały przebieg tego zdarzenia nikomu nie jest znany. Zeznania świadków różnią się od siebie, często są nawet sprzeczne. Większość świadków to małoletni, w chwili zdarzenia całkowicie pijani. Było ciemno i trudno było rozpoznać, co się właściwie wydarzyło i kto był winien. Trzech zatrzymanych przebywało w areszcie. W wyniku tego zajścia Viktor Algårdokrył się niesławą. Sens imprez dla młodzieży podawano w wątpliwość, klub został narażony na ostrą krytykę, szczególnie dlatego, że Algårdowi udowodniono sprzedaż alkoholu nieletnim i częste bójki uczestników imprez. Kontrola wykazała nieudolność ochroniarzy, którzy nie potrafili w porę opanować sytuacji. Późniejsze badania wykazały również, że nie posiadali oni odpowiednich kwalifikacji. Jeden z nich był klawiszem, a drugi członkiem klubu motocyklistów z marną opinią na wyspie. Wielu demonstrantów protestowało przeciwko brutalnej przemocy wśród młodzieży, a niektóre gazety wyrażały swoje oburzenie wobec polityków, braku odpowiedzialności rodziców i rosnących roszczeń młodzieży propagowanych przez internet, gry komputerowe i telewizję. Niewykluczone, że motywem zabójstwa Viktora Algårda był jego udział w tej sprawie. Przysporzył sobie bowiem przez to wielu wrogów. Komisarz nie mógł się powstrzymać od zapalenia fajki. Otworzył okno i spojrzał w ciemność. To nie on prowadził sprawę bójki w dyskotece. Nie mógł się bowiem tym zająć z kilku powodów. Po pierwsze, był emocjonalnie związany i zaangażowany w problem, gdyż sam był ojcem chłopca w podobnym wieku, po drugie, dobrze znał ofiarę pobicia, Alexandra Almlöva, który chodził do tej samej klasy co jego syn Nils, a ojciec pobitego był kiedyś najlepszym przyjacielem Knutasa. Obydwie rodziny przyjaźniły się ze sobą. Przed kilku laty jednak ojciec Alexandra zmarł i kontakt się urwał. To była bardzo smutna i przykra historia. Pięć godzin po opuszczeniu komisariatu Knutas pojawił się w nim ponownie. Pozdrowił dyżurnego, otwierając drzwi wejściowe. Ledwo zdążył wejść do gabinetu, usłyszał pukanie. To Karin wsunęła głowę. Dreszcze przebiegły mu po plecach, gdy ją zobaczył. Gdy tylko nie pojawiła się w pracy, bardzo mu jej brakowało. To było prawie niepoważne. –Cześć, co tu się do cholery dzieje, przeżyłam mały szok, gdy się dowiedziałam od dyżurnego. Viktor Algårdnie żyje i nikt nie raczył powiedzieć mi ani słowa! Usiadła ciężko na sofie naprzeciw biurka i wlepiła w komisarza świdrujący wzrok. Założyła nogę na nogę i poprawiła sweterek. Miała na sobie dżinsy i czarną bluzeczkę w stylu, w jakim zwykła była nosić ubrania jego córka Petra. Karin ubierała się jak nastolatka. Miała drobną budowę ciała i tylko metr pięćdziesiąt dziewięć centymetrów wzrostu. Nosiła krótko ostrzyżone, ciemne włosy i miała ciemne, duże oczy. Nigdy się nie malowała, może z wyjątkiem odrobiny pudru. –Nikt ci nic nie powiedział? –zapytał Knutas sucho. –Próbowałem dzwonić do ciebie setki razy i nie odbierałaś. Rozłożyła tylko szeroko ręce. – Wczoraj po południu rozładował mi się telefon, a ładowarka została niestety w

domu. Byłam w mieście, wieczorem zjadłam obiad, wsiadłam na nocny prom, zasnęłam i obudziłam się dopiero na miejscu. Potem byłam cały czas w domu i czekałam. –Nie odsłuchałaś sekretarki? –Skąd mogłam wiedzieć, że Viktor Algårdnie żyje i że go ktoś zamorduje na takim wytwornym przyjęciu? Poza tym dziękuję za kwiaty, były w drzwiach. Miła niespodzianka! –Bardzo proszę. Tak jak mówię, próbowałem mnóstwo razy do ciebie zadzwonić. –No dobrze, mów. – Algårda znaleziono nieżywego w windzie dla personelu, piętro niżej niż pomieszczenia, w których odbywało się przyjęcie. To piętro było w czasie przyjęcia zamknięte. Przypuszczalnie Algårdw ogóle nie opuszczał tego budynku. Krótko po czwartej sprzątaczki znalazły ciało. Prawdopodobnie śmierć nastąpiła wskutek zatrucia cyjankiem potasu. – Cyjankiem? – zdziwiła się Karin i zmarszczyła brwi. – To brzmi prawie niewiarygodnie. Jesteście pewni? –Pewności nie ma, dopóki nie dokonają szczegółowej obdukcji, ale wszystko na to wskazuje. Kolor jego skóry był w każdym razie mocno siny, a z ust czuć było zapach gorzkich migdałów. –Gorzkich migdałów? –Tak, prawdopodobnie cyjanek ma taki zapach. –Słyszałam, że gorzkie migdały mogą być trujące, gdy się je spożyje w większych ilościach, na przykład jakieś pięćdziesiąt sztuk, o ile w ogóle można zrobić coś tak idiotycznego. Zastanawiam się, kto jeszcze ich dzisiaj na świecie używa? –Używa się ich jako bakalii do sernika, migdałowca i podobnych ciast. –Skąd ty to wiesz, przecież nigdy nie pieczesz ciast? –Nie zapominaj jednak, skąd pochodzę. Rodzice komisarza są właścicielami małej piekarni w Kappelshamn w północnej Gotlandii. Pomimo że właściwie zajmowali się głównie wypiekiem chleba, Anders wyniósł z domu wiedzę o rozmaitych rodzajach wypieków. –Ale teraz nie były to gorzkie migdały, lecz cyjanek. –Są jakieś poszlaki, że morderstwo miało coś wspólnego z bójką w dyskotece? –Nic na to, co prawda, nie wskazuje, ale to również prawdopodobna hipoteza. –Stan Alexandra nie uległ zmianie? Knutas potrząsnął głową. –Znałeś Algårda? – Znałem, nie znałem. Zamienialiśmy zawsze kilka słów, kiedy się spotykaliśmy. Bywałem kilka razy w roku na przyjęciach, które organizował. Był całkiem miły i kontaktowy. To zresztą konieczne w jego zawodzie. –Był żonaty? –Tak, ale nie mogliśmy jeszcze porozmawiać z jego żoną. –Miał dzieci? –Dwoje dorosłych, mieszkają poza wyspą, ale przyjadą tu jutro. –A goście? – Wszystkich musimy przesłuchać. To będzie straszna robota, było ponad pięćset osób. –O Boże! –Musimy dostać kogoś do pomocy z Komendy Głównej. Już z nimi rozmawiałem wczoraj wieczorem. Kihlgård ma prawdopodobnie zwolnienie lekarskie, wiedziałaś o tym? Karin spochmurniała. –Co? Nie miałam o tym pojęcia. Martin Kihlgård był człowiekiem, z którym mieli najlepszy kontakt w Centralnym

Biurze Śledczym. Zwykle to właśnie on przychodził im z pomocą. Bardzolubił wyspę i sam był ceniony w Visby przez swoich kolegów po fachu. Karin była mu szczególnie bliska. Często ich wzajemne zauroczenie było tak wyraźne, że Knutas wpadał w irytację. Wolał mieć Karin zawsze tylko dla siebie. Raz wydawało mu się, że coś ich naprawdę łączy, ale na szczęście w czasie porannej odprawy Kihlgård bardzo bezpośrednio oznajmił im, że ma przyjaciela i jest gejem. Teraz Knutas odczytał pewien niepokój na twarzy Karin i próbował odwrócić jej uwagę od tego, co powiedział. –To na pewno nie jest nic poważnego. Pewnie ma grypę. Rozmowę przerwał im Thomas Wittberg, który właśnie pojawił się w drzwiach. –Cześć, właśnie się dowiedziałem czegoś bardzo interesującego. Odwrócił się i zamilkł na chwilę, zobaczywszy Karin siedzącą na sofie. –Można ci pogratulować, wyglądasz na jeszcze bardziej zmęczoną. Karin spojrzała na niego z grymasem na ustach. Thomas drażnił się z nią dość często, ponieważ była od niego dziesięć lat starsza. –Przejdź do rzeczy –burknął Knutas niecierpliwie. –Za pięć minut mamy zebranie. –Viktor Algårdmiał się rozwieść. Przed tygodniem złożył pozew rozwodowy. Przygotowywałem się właściwie od wczoraj. Zaczęło się około ósmej, kiedy gotowy był raport. Co wieczór oglądam wiadomości, choć właściwie nic mnie nie obchodzi, co dzieje się w świecie. Pozwala mi to jednak nie tracić kontaktu z rzeczywistością. W przeciwnym razie moje życie stałoby się pozorną pseudo rzeczywistością. Dni biegną jeden za drugim, jeden prawie taki sam jak drugi. Siedzę tutaj w stworzonym przez siebie więzieniu, ponieważ najdłuższym moim spacerem jest droga z kuchni do łazienki. Codziennie spotykam tylko jednego człowieka. To oznacza, że muszę wyjść, a do tego muszę się przygotować. Wczoraj wieczorem przejrzałem ubrania, które jeszcze wyglądają przyzwoicie i są czyste. Tak mogę sobie wyobrazić, że nie jestem sam. Rozkładam na krzesłach majtki, skarpetki, koszule, dżinsy. Ustawiam trzy budziki w odstępie piętnastu minut, aby mieć pewność, że się obudzę, ponieważ zasypiam tylko z pomocą tabletek nasennych,śpię po nich długo i mocno. Jeden z zegarków ustawiam na nocnym stoliku przy oknie, tak że zmuszony jestem wstać, a drugi, najgłośniejszy stoi w kuchni, abym stracił ochotę wrócić do łóżka i naciągnąć kołdrę na głowę. Wszystkie trzy nastawiam odpowiednio wcześnie, abym zdążył się obudzić i wykonać wszystkie te czynności, które normalni ludzie wykonują zazwyczaj każdego ranka, aby móc wyjść z domu. Tego ranka wziąłem prysznic i umyłem włosy z myślą o moim położeniu. Jakiś impuls fizyczny zmusza mnie do zdjęcia ciepłej piżamy i pójścia pod prysznic. Za każdym razem jest to bardzo bolesne. Sypiam w piżamach zupełnie tak samo jak wtedy, kiedy byłem mały. Są one dla mnie warstwą ochronną. Są kombinezonem chroniącym mnie przed strachem, bólem, duchami i innymi bolesnymi doznaniami, które mogłyby wpełznąć do mojej sypialni. Czasami leżę w ciemności i wyobrażam sobie, że ktoś chodzi po mieszkaniu. Jest tu wiele schowków, komórek, komód i garderób, w których można się schować. Zżyłem się z tym jednym jedynym zamieszkanym pomieszczeniem, resztę stanowi biuro. Tak, to był błąd. Kiedyś było tu mieszkanie komunalne, na tym samym poziomie. Należało do rodziny przebywającej gdzieś zagranicą, chyba w Arabii Saudyjskiej, o ile dobrze pamiętam. Czy i kiedy wrócą, nie mam pojęcia. Dlatego też w całym domu jest w nocy bardzo cicho. Bardzo cicho. Za tymi ścianami natomiast jest inaczej. Tam tętni życie. Wypiłem kawę i wciskam w siebie dwie kanapki z serem. Potrzeba mi wiele energii, abym mógł pójść na ten spacer, który właśnie zaplanowałem. Zawsze czytam przy jedzeniu. Teraz czytam Czerwony pokój Augusta Strindberga. Czytałem go już ojcu, kiedy chciał odpocząć w sobotę po południu. Pamiętam, że miałem raz krwotok z nosa. Wtedy w książce

pojawiła się czerwona plama. Ten ślad jest w niej do dziś. Kiedy wyjąłem tę książkę niedawno, wypadła z niej fotografia, zapomniana pomiędzy kartkami. To było zdjęcie ojca w łodzi, zrobione na wsi. Ubrany w szorty i jasnoniebieską koszulkę uśmiecha się wprost do fotografa. Marszczy nos od słońca, takjak to zwykle robił. Właściwie nigdy nie widziałem zdjęcia ojca, na którym by się rzeczywiście uśmiechał. Robił różne miny, nawet potrafił delikatnie się uśmiechać, ale nigdy nie śmiał się, gdy go ktoś fotografował. Mama i ojciec rozwiedli się, gdy miałempięć lat i od tego czasu spotykali się bardzo rzadko. Dzień przed moimi trzynastymi urodzinami ojciec zginął w wypadku samochodowym. Wspomnienia o nim są bardzo skromne i fragmentaryczne, ale jego obraz pojawia mi się często pod powiekami. Pamiętam ciemny kark ojca, kiedy prowadził samochód i wciskał gaz na maksa, wożąc nas po wsi, a my siedzieliśmy w trójkę na tylnym siedzeniu, piszcząc z radości. Pamiętam, jak w charakterystyczny sposób żuł kromkę białego chleba, jak zadzierał do góry nos i jak odchylał na bok głowę, kiedy się śmiał. Miał duży, okrągły brzuch i można było z łatwością odróżnić wgłębienie pępka, kiedy miał na sobie sweter. Zawsze ładnie pachniał wodą po goleniu, butelka z wodą Paco Rabane stała na półce w szafce łazienkowej. Przypominam sobie, jak podczas wakacji w Norrlandii bawiliśmy się w wodzie w głębokim, ciemnym jeziorze położonym w lesie. Tato bawił się z nami i wpędzał nas do wody. Śmiałem się wtedy tak bardzo i cieszyłem się, mogąc się wtulić w jego mokry tors. Tato pracował poza wyspą i do domu przyjeżdżał tylko na weekendy. Pamiętam, jak mama sprzątała i podśpiewywała, gdy miał pojawić się w domu. Nakrywała do stołu, zapalała świece, przyrządzała wołowinę z sosem bearnaise. Kiedy pojawiał się w piątek wieczorem, staliśmy wszyscy w przedpokoju i witaliśmy go tak, jakby przyjechał do nas jakiś król w odwiedziny. Nie potrafiłem nigdy wytłumaczyć sobie, dlaczego rodzice się rozeszli. Mogłem jedynie się domyślić, że wydarzyło się coś, czego mama nie potrafiła mu wybaczyć. To mama chciałarozwodu. Po rozwodzie nie można jej było w żaden sposób pocieszyć i wszyscy z kręgu naszych znajomych czuli się zobowiązani opiekować się nią. Była naprawdę biedną kobietą samotnie wychowującą trójkę dzieci. Była przecież jeszcze taka młoda. Dni, które przepłakała, przedłużyły się w tygodnie, miesiące, lata. Nikt nie troszczył się ani o mnie, ani o moje rodzeństwo. Pozostaliśmy całkiem w cieniu. I tak jest też do dzisiaj. Właściwie od dzieciństwa przez całe moje dotychczasowe życie żyłem w cieniu. Jak ktoś, kto tak naprawdę nie ma prawa żyć. Pytam do dziś, dlaczego się urodziłem. Mama nigdy mnie nie chciała, sama mi o tym mówiła. Nie wierzyła, że mogę być kiedykolwiek radosny, gdyż ona, będąc w ciąży, była zrozpaczona i załamana. Najpierw, gdy dowiedziała się, że jest w ciąży, potem, gdy rosłem w jej brzuchu. Prawie nie było widać, że jest w ciąży, tak bardzo chciała się mnie wyrzec. Miałem około czternastu lat, gdy mi o tym opowiedziała. Mówiła tak, jakby to miała być jakaś śmieszna anegdota. Nie przypominam sobie, abym w jakiś szczególny sposób na to zareagował, nie byłem ani zły, ani smutny. Myślę, że postąpiłem tak jak zawsze, zaakceptowałem tę sytuację. Przyjąłem to upokorzenie i zranienie, bo nie miałem innego wyjścia. Do dziś słyszę jej obrzydliwy głosw mojej głowie: –Wyobraź sobie, że byłam tak załamana z powodu tej ciąży z tobą, że cieszyłam się, jak wreszcie mogłeś ze mnie wyjść. Raz na zawsze. – No dobrze, mamo, ale dlaczego mi to mówisz? Dlaczego mówisz mi, że byłem niechciany? –Nie mam zielonego pojęcia. Teraz się ubrałem. Muszę przejść przez drzwi, wsiąść do windy, zjechać na dół i wmieszać się w tłum ludzi na ulicy. Odetchnąć. Głęboko. Line zatelefonowała, gdy Anders Knutas podążał korytarzem na poranną odprawę. Wyszedł z domu dzisiaj tak wcześnie, że jeszcze do tej pory nie zdążył się obudzić. Żona była

właśnie w drodze do pracy. Z zawodu była położną w szpitalu w Visby. Od jakiegoś czasu miała w zwyczaju chodzić na poranne spacery przed śniadaniem, mając nadzieję, że uda się jej schudnąć. Knutas nie widział problemu w kilku kilogramach nadwagi swojej żony, ale ona czyniła ciągłe próby, aby je utracić. Teraz chciała wypróbować metodę IG, tak jak wszyscy. Oznaczało to, że na obiad przygotowywała mięso lub ryby i sałatę, ziemniaki, makaron czy ryż zostały zastąpione przez soczewicę lub groch, za czym ani Anders, ani dzieciaki nie przepadali. Ich protesty zdołały zmienić tyle, że czasami gotowała pełnoziarnisty makaron. –Dzień dobry –zaczęła trochę zdyszana. –Jak się masz? –Dziękuję, wygląda nato, że będzie dużo roboty. Za chwilę mam odprawę. –Musiałam zadzwonić, bo Nils źle się czuje. Knutas przystanął. –Co z nim? Rano miał okropne bóle brzucha, nie mogłam go dobudzić. Mówił, że prawie nie spał w nocy, tak bolał go żołądek. –Jak go boli? –Ma tylko bóle, nie wymiotuje i nie ma gorączki. Pozwoliłam mu zostać dzisiaj w domu i nie iść do szkoły. –Bardzo dobrze zrobiłaś. Postaram się wpaść do domu choć na chwilę. Line była o wiele bardziej uziemiona w pracy niż Anders, gdyż w szpitalu pracowała według grafika. –To byłoby rzeczywiście wspaniale. Wiem, że jesteś zajęty, zadzwonię później. Pa, na razie. –Zadzwonię do Nilsa. –Nie, nie dzwoń teraz, zasnął ponownie. –Okej, buziaki. –Całuję cię też. Knutas był świadom, że Nils ostatnio nie był sobą, że zachowywał się dziwnie i nie było to z pewnością spowodowane okresem dojrzewania. Z obrazem syna w myślach wszedł do sali konferencyjnej, gdzie miała odbyć się poranna odprawa. Prokurator Birger Smittenberg siedział już na swoim miejscu i gorliwie przeglądał poranną gazetę. Spojrzał na niego i pozdrowił przyjaźnie. Wittberg i Karin siedzieli cicho obok siebie. Lars Norby, odpowiedzialny za kontakty z prasą, był nieobecny. Wziął miesiąc urlopu, aby wraz z dziećmi pożeglować do Indii Zachodnich. Komisarz postanowił sam zająć się prasą. Nawet całkiem mu to odpowiadało, ponieważ zazwyczaj sprzeczali się z Norbym o ważność informacji. Teraz miało być o wiele spokojniej. Knutas usiadł jak zwykle po krótszej stronie stołu, gdy niespodziewanie pojawił się Sohlman. Technik miał poszarzałą twarz i sprawiał wrażenie, jakby nie spał całą noc. Opadł bezwładnie na krzesło obok Karin, a ona poklepała go przyjaźnie po ramieniu. Sohlman sięgnął po termos z kawą stojący na stole. –Dzień dobry wszystkim –komisarz powitał zebranych. Wszyscy państwo wiecie już, co się stało. Viktor Algårdzostał zamordowany. Znaleziono go wczoraj po południu w hali kongresowej. Według wstępnej opinii lekarza sądowego zmarł na skutek zatrucia cyjankiem potasu. Denat miał na czole ślad uderzenia. Zarówno przy barze, jak i na podłodze zabezpieczono liczne ślady krwi. Ślady na podłodze świadczą również, że sprawca przeciągnął ciało ofiary do windy, aby ukryć domniemane miejsce zdarzenia. Jak doszło do powstania rany w głowie ofiary, tego jeszcze nie wiemy. Ciało przewieziono popołudniowym promem do zakładu medycyny sądowej w Solna w Sztokholmie. Mamy nadzieję, że jutro otrzymamy wyniki obdukcji. Panie Sohlman, proszę powiedzieć, co pan wie na temat rany w głowie ofiary ewentualnie o miejscu zdarzenia? Knutas spojrzał na kolegę, który właśnie wstał z krzesła i stanął z przodu przy ekranie

i projektorze. –Najpierw pokażę zdjęcie ofiary. Są pewne okoliczności, które są dość interesujące. Widzicie państwo kolor skóry denata oraz plamy opadowe, mocnosine lub jasnoczerwone. Świadczy to o zatruciu cyjankiem potasu. Cyjanek potasu powoduje zwężenie dróg oddechowych, krew z ran nie krzepnie, więc rany pozostają otwarte. Poza tym od ciała ofiary bił odór gorzkich migdałów, zapach typowy dla cyjanu. –Nie mam bladego pojęcia o cyjanie –powiedziała Karin. –Myślę jednak, że jest to naprawdę ekstremalnie niezwykła metoda morderstwa. Słyszałam o tym tylko w opowieści o zamordowanym dekarzu. –Ja również nigdy nie miałem do czynienia z morderstwem o takim charakterze – przyznał Sohlman. –Pomijając może kilka samobójstw. To jest rzeczywiście bardzo trujące. Prawdopodobnie chodzi tu o cyjanek potasu, czyli cyjan w postaci kryształków, który łatwo rozpuszcza się w wodzie. –Dlaczego tak myślisz? –Ponieważ taka postać jest najłatwiejsza do spreparowania i łatwa do przyniesienia ze sobą. Przechowuje się go w małych szklanych ampułkach, potem łatwo wsypuje do szklanki z wodą, napojem chłodzącym lub czymkolwiek. –A jak to wygląda z alkoholem? –spytała Karin. – W alkoholu się nie rozpuszcza, ale sprawca mógł rozpuścić truciznę najpierw w wodzie, a potem wlać do drinka. Czy tak było, nie wiemy, ale Algårdwypił coś dobrowolnie, bez przymusu. Sprawca jest najprawdopodobniej dobrze obeznany z cyjanidem. Spreparowanie go nie jest tak całkiem pozbawione ryzyka, niebezpieczne jest również wdychanie jego oparów. Cyjanid był przecież jednym ze składników gazu, jakiego Niemcy używali w obozach koncentracyjnych w komorach gazowych dla Żydów. Te opary po kilku minutach zwężają drogi oddechowe. –Rzeczywiście? –zainteresował się komisarz. –Cyjanid błyskawicznie blokuje system oddechowy. Tkanki, można tak powiedzieć, kurczą się i prawie natychmiast następują trudności w oddychaniu i uduszenie. Jest to więc jeden z najpewniejszych sposobów na samobójstwo. Jeżeli ma się tylko dostęp do odpowiedniej ilości tej substancji, ma się też pewność, że samobójstwo się uda. Trwa to od pół minuty do kilku minut, w zależności od ilości trucizny. Znany nazista Hermann Goering odebrał sobie życie przy pomocy kapsułki z cyjanidem, gdy otrzymał wyrok śmierci w procesie norymberskim. –Jak można zdobyć tę truciznę? Sohlman wzruszył ramionami. – Teraz z pewnością można ją kupić u dealerów w Internecie albo wytworzyć własnoręcznie, jeżeli ma się zacięcie chemiczne. Być może ma też zastosowanie w przemyśle, nie wiem. –Tego się dowiemy –powiedział komisarz. –Zajmiesz się tym, Thomas? – Oczywiście. Przy okazji trzeba się dowiedzieć, jaki typ mordercy posługuje się trucizną jako narzędziem zbrodni. Takie narzędzie świadczy o pewnego rodzaju wyrachowaniu sprawcy, nie każdy też chciałby ryzykować samodzielne wytwarzanie takiej trucizny. –Jedną z cech takiego mordercy jest na pewno unikanie fizycznego kontaktu z ofiarą – spekulował Sohlman. –Czeka i patrzy, czy ofiara połknęła truciznę i oddala się z miejsca zbrodni zazwyczaj bardzo szybko. W taki sposób nigdy nie pozostawia obciążających go śladów. Żadnych odcisków palców, włosów, śladów naskórka, krwi. Nasz sprawca przeciągnął zwłoki do windy, gdyż prawdopodobnie coś go zmusiło do ukrycia ciała. Inny aspekt tej zbrodni to aspekt psychologiczny. Śmierć zadana trucizną oznacza często makabryczne męczarnie, chociaż trwające bardzo krótko. Świadczy to o bardzo

osobistym charakterze zbrodni, to znaczy o pewnegorodzaju relacjach pomiędzy mordercą a ofiarą. –Jeżeli przyjmiemy, że ktoś wlał cyjanek do szklanki z drinkiem, który wypił Algård, to czy nie było możliwe rozpoznanie od razu po dziwnym zapachu, że nie jest to zwykły drink? –zapytała Karin. –Tak –odparł Sohlman, z wahaniem pocierając brodę. –To zależy. Słyszałem od wielu ludzi, że nie wszyscy mają zdolność rozróżniania zapachu gorzkich migdałów. Może Algårddo nich właśnie należał albo może wypił drinka tak szybko, że poczuł ten zapach za późno. Może został nawet do tego zmuszony. Nie zapominajmy o ranie na czole. W sali zaległa cisza, tak jakby wszyscy próbowali sobie wyobrazić przebieg wydarzeń owego wieczora. Komisarz przerwał milczenie. –Zostawmy na razie te spekulacje i zastanówmy się, co wiemy oViktorze Algårdzie. Sam osobiście go nie znałem, pomijając kilka spotkań przy okazji jakichś organizowanych przez niego imprez. Czy ktoś z państwa go znał? Większość siedzących przy stole potrząsnęła przecząco głowami. – Okej – komisarz nachylił się nad stertą papierów leżących przed nim. – Viktor Algårdmiał pięćdziesiąt trzy lata, urodził się i wychował w Hamra. Był żonaty, miał dwoje dorosłych dzieci mieszkających obecnie poza wyspą: syna lat dwadzieścia osiem i dwudziestosześcioletnią córkę. Od wielu lat pracował jako aranżer imprez okolicznościowych, jak wiem, z pełnym sukcesem. Jego problemy zaczęły się w związku z zakupem lokalu w porcie, gdzie prowadził dyskotekę dla młodzieży. Wszyscy wiemy, co się tam ostatnio wydarzyło. Najpierw było wiele dyskusji i kłótni dotyczących powstania tego klubu, wreszcie na samym początku jego działalności na jednej z imprez doszło do bójki, w której brutalnie pobito jednego z uczestników imprezy. Knutas wstał z krzesła, podszedł do tablicy i czerwonym flamastrem napisał: „pobicie”. –Śmierć poza jego własnym lokalem jest również pewną zagadką, co musimy brać pod uwagę. Należy jednak patrzeć na to z wielu stron i dostrzegać różne fakty. Według zeznań świadków Viktor Algårdmiał zamiar rozwieść się z żoną. Komisarz zapisał na tablicy: „rozwód” –Panie Wittberg? – Algårdowie złożyli w sądzie pozew o rozwód mniej więcej tydzień temu. Byli małżeństwem od około trzydziestu lat. Ponieważ dopiero zaczęliśmy, nie zdążyliśmy przesłuchać nawet najbliższych. Z żoną termin przesłuchania ustaliliśmy na dzisiaj po południu. Dzieci przyjadą oboje, przesłuchamy ich równocześnie w ciągu dnia, mam taką nadzieję. Zdążyliśmy porozmawiać tylko z dwoma pracownikami zatrudnionymi w przedsiębiorstwie Algårda w dziale PR i zajmującymi się równieżaranżacją imprez. Viktor Algård zatrudniał bowiem dwoje specjalistów pracujących w biurze Go Gotland. Biuro to znajduje się przy ulicy Haestgatan i obsługuje ważnych klientów, takich jak na przykład plaża Visby, wioska lokali i komuna. Rozmawiałem z tymi ludźmi – Maxem i dziewczyną o imieniu Isabella. Oboje chwalą Algårda jako szefa. Poza tym oboje są pewni, że ich szef miał romans. Nie widzieli go wprawdzie z tą kobietą, ale twierdzą, że dawał wiele dowodów na to, że jest zakochany. Znikał często na obiad, nie mówiąc, z kim jest umówiony, wracał po kilku godzinach zaróżowiony na twarzy, z charakterystycznym błyskiem w oku. Ponownie zaczął trenować na siłowni, nawet pod okiem osobistego, trenera. Opowiadał również swoim współpracownikom o planowanej na maj podróży do Paryża, kontaktował się z jakimś pośrednikiem w sprawie znalezienia większego mieszkania w centrum Visby, gdyż swoją małą garsonierę, w której zasadniczo tylko nocował, planował sprzedać. –To mamy niezły motyw –powiedział Smittenberg i podrapał się po swoich świeżo zapuszczonych wąsach. –Nieznajomą kochankę Algårda.