jewka88

  • Dokumenty542
  • Odsłony36 100
  • Obserwuję52
  • Rozmiar dokumentów1.0 GB
  • Ilość pobrań23 020

Popek A. - Życie Prywatne Dyktatorów XX wieku

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :5.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

jewka88
EBooki
ebooki

Popek A. - Życie Prywatne Dyktatorów XX wieku.pdf

jewka88 EBooki ebooki Anna Popek
Użytkownik jewka88 wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 111 osób, 83 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 148 stron)

Spistreści Słowo wstępne Trójkąt moskiewski Tajemnice kremlowskich nocy Śmierć bywa korzystna Włoski ogier Demoniczny wuj Adi Największy kapitał – Evita Jaki ojciec, taki syn Czerwoni playboye Tyrani Czarnego Lądu Arabskie noce Najważniejsze źródła

„Człowiek dopiero wtedy jest w pełni szczęśliwy, gdy może służyć, a nie wtedy, gdy musi władać. Władza imponuje tylko małym ludziom, którzy jej pragną, by w ten sposób nadrobić swoją małość” – powiedział kiedyś kardynał Stefan Wyszyński. Autorka niniejszej książki przeanalizowała sylwetki kilkunastu dyktatorów i tyranów współczesnego świata pod względem charakterów, cech osobowościowych. Opisała ich życie prywatne, pochodzenie, stosunek do kobiet i rodzin.

Każdy z nichmniej lub bardziej tragicznie zapisał się w historii, ale wszyscy jedną cechę mają wspólną – byli parweniuszami, którym nieograniczona władza służyła między innymi do rekompensowania kompleksów wynikających z niskiego pochodzenia, luk w edukacji, niedoskonałości wyglądu, miernego wzrostu i braku powodzenia u płci pięknej. Gdy stawali się führerami, generalissimusami czy wielkimi wodzami – wspomniane problemy przestawały istnieć. Powstawały wymyślone, hagiograficzne biografie ojców narodu, oni sami nadawali sobie tytuły naukowe lub najwyższe stopnie wojskowe, dziennikarze sławili ich urodę i charyzmę, a najpiękniejsze kobiety słały im się do nóg. Bo – jak stwierdził kiedyś Henry Kissinger – „władza jest najlepszym afrodyzjakiem”. Dzi ś na starych taśmach filmowych możemy oglądać duchy, fantomy karykaturalnych dla dzisiejszego widza wiecowych mówców. Chłodne oko kamery odziera ich z wszelkiej charyzmy, okrutnie podkreśla śmieszność, teatralność gestów i populizm słów. Cóż takiego było w nich, co powodowało, że nawet inteligentni, wykształceni, myślący ludzie, dostrzegający wszelkie powiązania przyczynowo-skutkowe, na dźwięk głosu i widok dyktatora zamieniali się w stado bezmyślnych baranów? Strach? Na pewno nie tylko. Jakiś rodzaj zbiorowej hipnozy? „Psychika szerokich mas nie jest wrażliwa na półśrodki i słabości. Podobnie jak kobieta, na której delikatność uczuć mniejszy wpływ ma abstrakcyjna mądrość niż bliżej nieokreślona tęsknota poddania się uczuciom, łatwiej ulegnie mocnemu mężczyźnie niż słabemu, tak i ludzie bardziej kochają mocnego władcę niż słabego i czują większą satysfakcję z doktryny, która nie toleruje rywali, niż z takiej, która uznaje liberalną wolność – naród na ogół nie wie, jak się nią posługiwać i wnet czuje się opuszczony” – pisał Adolf Hitler w Mein Kampf. Na pewno odpowiedź na to pytanie najprędzej znalazłby Gustaw Le Bon, specjalista od psychologii tłumu. Albo Patrick Süskind, autor powieści Pachnidło: zauważmy, że ten sam tłum, który entuzjastycznie w Mediolanie reagował na ostatnie przemówienie Mussoliniego, kilka dni później z szyderczym śmiechem bezcześcił jego zwłoki. W ich życiorysach jest wiele podobieństw. Zwykle wywodzili się z tak zwanych nizin społecznych (jedynie rodzinę Lenina i Hitlera można usytuować w klasie średniej). Często były to domy patologiczne lub bardzo biedne: zdarzało się, że Stalina i Hitlera w dzieciństwie bito do krwi, Castro był bękartem, Tito, Mao, Kim Ir Sen, Mussolini, Husajn i Bierut pochodzili z chłopskich rodzin, Kaddafi zaś był synem autentycznego nomady, poganiacza wielbłądów i urodził się w namiocie na pustyni. Wyjąwszy tych, którzy zostali namaszczeni przez potężniejszych od nich tyranów – sami zdobywali władzę w wyniku zamachów zbrojnych. Zwykle kończyło się to dla nich klęską. „Bo kto sam sięga po władzę – powiedział Hindenburg do Hitlera – miast być nią obdarzony, nieraz kończy na stosie”. Każdy z nich w mniejszymlub większym stopniu hodował w swojej psychice okrucieństwo i bezwzględność. „Jest człowiek, jest problem. Nie ma człowieka, nie ma problemu” – powtarzał Stalin, lekką ręką podpisując wyroki śmierci na ponad 40 tysięcy ludzi. Adolf Hitler szpicrutą zmuszał do posłuszeństwa swoje psy i kobiety. Idi Amin odcinał głowy wrogom i chował je „na pamiątkę” w zamrażarce. Nawet nasz rodzimy „dyktatorek” z nadania Kremla, Bolesław Bierut, uwielbiał podczas polowań patrzeć na konające zwierzęta, bo to koiło jego skołatane nerwy… Żaden z opisywanych dyktatorów nie potrafił ułożyć sobie życia prywatnego i utrzymać normalnych relacji z najbliższym otoczeniem; ludzi, nawet tych najbardziej oddanych, traktowali instrumentalnie. Równie łatwo wydawali wyroki śmierci na przeciwników politycznych, jak na niemłode już żony czy kłopotliwe kochanki. Wszystkich charakteryzowały nienormalne, destrukcyjne relacje z kobietami. Na ogół też niszczyli życie swoim dzieciom. Czytelnik znajdzie w tych życiorysach jeszcze wiele innych, zdumiewających analogii.

Symptomatyczne, że wzajemnie wzbudzali w sobie fascynację. Hitler zazdrościł Mussoliniemu talentu oratorskiego i charyzmy. Z kolei Stalin miał istną obsesję na punkcie Hitlera: gromadził wszelkie informacje o przywódcy III Rzeszy, jako osobisty afront przeżył atak Niemców na ZSRR. Nawet po wojnie mawiał: „ Razem z Niemcami bylibyśmy niepokonani”… Bierut zaś uważał Stalina za niedościgły wzór i wyrocznię. Tajemnicza śmierć towarzysza „Tomasza” wiąże się z XX Zjazdem KPZR, gdy Chruszczow w swoim słynnym raporcie ujawnił zbrodnie stalinowskie – istnieje wersja, że Bierut popełnił samobójstwo, porażony ich skalą. Każdy z dyktatorów marzył o tym, by być bogiem. Większość stała się bogami w swoich krajach. Panami życia i śmierci. Władcami dusz. Do dziś pamięć o wielu z nich otaczana jest kultem, bo geniusz, który idzie w parze z szaleństwem, łącząc wielkość z perwersją, budzi proporcjonalne do swoich zbrodni emocje. I niezdrową ciekawość, żeby poznać najmroczniejsze tajemnice, skrywane pod porywającymi słowami i gestami.

Włodzimierz Iljicz LENIN Kim był dziadek Lenina? „Nadia wygląda jak śledź”. Petersburski romans wodza rewolucji. Inessa – wielka miłość. Wódz zmumifikowany. Tajemnica śmietankowej róży. „– A ja coś wiem! – powiedziała moja koleżanka Alonka, rozglądając się przy tym po małym pokoiku, w którym oprócz nas nie było nikogo. – Nie powiesz nikomu? – Przysięgam! – Pionierskie​ słowo honoru? – Tak! – Lenin​ ma kochankę! – Przecież​ od dawna nie żyje! – No​ to miał, kiedy jeszcze żył! – Kłamiesz! – Nie​ kłamię!”.

Ta rozmowa, którą opisuje Larysa Wasiliewa w swojej książce Kremłowskie żony, odbyła się w schyłkowych latach 40. ubiegłego stulecia. Dla ówczesnych nastolatek, wychowanych w kulcie wodza rewolucji, którego zabalsamowane zwłoki można do dziś podziwiać w mauzoleum na placu Czerwonym, fakt posiadania przez Lenina kochanki był tak irracjonalny jak na przykład pomysł, że Robotnik i Kołchoźnica ze słynnego pomnika rzucą w kąt atrybuty ciężkiej pracy i zaczną uprawiać namiętny seks. Tymczasem Włodzimierz Iljicz, jeden z najbardziej wpływowych polityków XX wieku, tak naprawdę był kobieciarzem, z tym że pociągały go głównie panie o poglądach rewolucyjnych. Oczywiście do upadku ZSRR nie wspominano o tym fakcie w oficjalnych radzieckich biografiach wodza ani tym bardziej w szkolnych czytankach. Pisarz Ilja Erenburg stwierdził kiedyś złośliwie: „Wystarczy jeden rzut oka na Krupską, a zrozumiecie, że Lenin nie interesował się kobietami”. Wiele napisano o życiu prywatnym pierwszego dyktatora radzieckiego państwa. Mimo to dużo jest znaków zapytania – do tej pory na przykład nie są wyjaśnione kulisy jego śmierci. Komunistyczni hagiografowie jeszcze za życia Lenina tak przerabiali jego życiorys, aby stał się przykładem dla młodych komsomolców. Wbrew bowiem legendom o panującym w ZSRR rozprzężeniu obyczajów, państwo komunistyczne było bardzo pruderyjne. Przynajmniej w teorii i na pokaz. Włodzimierz Iljicz Uljanow urodził się 22 kwietnia 1870 roku w miejscowości Symbirsk położonej nad Wołgą. Był trzecim z sześciorga dzieci inspektora szkolnego i córki fizyka. Nazwę Symbirsk z czasem na cześć wodza rewolucji zmieniono na Uljanowsk. Był mieszanego pochodzenia rosyjsko-kałmucko-żydowsko-niemiecko-szwedzkiego. Ojciec, Ilja Nikołajewicz Uljanow, urodził się w rodzinie astrachańskich mieszczan, pochodzenia rosyjsko- kałmuckiego. Matką Lenina była Maria Aleksandrowna z domu Blank, córka doktora Israila Moisiejewicza Blanka, zasymilowanego i ochrzczonego Żyda. Israil i jego brat Abel przyjęli w 1820 roku chrześcijaństwo i imiona Aleksander Dmitrijewicz i Dmitr Dmitrijewicz, a ich ojciec Mojsze Blank ochrzcił się w 1844 roku i odtąd nazywał się Dymitr Iwanowicz. Matka Marii – Anna Iwanowna (Ioganowna) z domu GroBschopf – miała pochodzenie niemiecko-szwedzkie (rodzice: Johann Gottlieb GroBschopf i Anna Estedt) i była wyznania luterańskiego. Po latach tę rodzinną historię odkryła siostra Włodzimierza, Anna. W 1932 roku wystosowała do Stalina list, w którym między innymi napisała, że dziadek Lenina był Żydem. Ten list był implikacją panującej wówczas w ZSRR nagonki antysemickiej. Anna miała nadzieję, że dzięki ujawnieniu tej wiadomości nagonki ustaną. Niestety, myliła się, jej list bowiem utajniono, a Stalin osobiście nakazał Uljanowej „absolutne milczenie”. Ta mieszanka przeróżnej krwi w przypadku Lenina dała – przynajmniej fizycznie – niezbyt imponujący efekt: Włodzimierz wyrósł na niskiego, korpulentnego mężczyznę o mongolskich oczach i kartoflanym nosie. Dosyć szybko zaczął łysieć. Skończył symbirskie liceum, uzyskując średnie wykształcenie. W maju 1887 roku, gdy miał siedemnaście lat, jego starszy brat Aleksander, należący do organizacji Narodnaja Wola (mającej na koncie udany zamach na cara Aleksandra II), został skazany na śmierć za udział w zakończonym fiaskiem zamachu na cara Aleksandra III i powieszony razem z grupą pozostałych spiskowców. Rodzina od tej pory została kryminalnie naznaczona. Mimo to Lenin, dzięki pośrednictwu swego nauczyciela, który dostrzegał w nim talent i inteligencję, dostał się na wydział prawa na uniwersytecie w Kazaniu. Nie nastudiował się jednak długo – siedem miesięcy później został aresztowany za udział w wiecu studenckim i wyrzucony z uczelni. Dyplom prawa zdobył w końcu w 1891 roku w Petersburgu. Właśnie tu, nad wiosennymi rozlewiskami Newy, poznał swoją przyszłą wierną towarzyszkę i żonę,

Nadieżdę Konstantinowną Krupską. Była od niego zaledwie o rok starsza, ale już deklarowała się jako zagorzała marksistka. Po lekturze Kapitału Marksa powiedziała: „Usłyszałam dzwon żałobny dla kapitalizmu, obwieszczający, że wkrótce grabieżcom zostanie odebrany ich łup”. W 1895 roku Lenin wyjechał do Szwajcarii, gdzie spotkał się z Grigorijem (Jerzym) Plechanowem, jednym z pierwszych marksistów rosyjskich. W czasie podróży do Paryża i Berlina nawiązał kontakt z komunistami Paulem Lafargiem i Wilhelmem Liebknechtem. Kiedy ponownie znalazł się w Petersburgu, powrócił do działalności rewolucyjnej – i do dawnych sympatii. Krupska dopiero po latach roztyła się, posiwiała i przedwcześnie postarzała. W tamtych czasach jednak panna była dosyć atrakcyjna, ciemnowłosa, czarnobrewa, uczesana gładko do tyłu. Szczupła, lecz z imponującym biustem. Siostra Lenina, Anna, nie była nią zachwycona i pisała, że „Nadia wygląda jak śledź”. Włodzimierz, którego zapał rewolucyjny wywarł na dziewczynie wielkie wrażenie, lubił z nią spacerować po bulwarach, rozmawiać o rewolucji i zerkać w kuszący dekolt. Bardziej był jednak zainteresowany przyjaciółką Nadii, wesołą i dowcipną Apolinarią Jakubową, która pomagała mu organizować różne akcje i kolportować ulotki Związku Walki o Wyzwolenie Klasy Robotniczej. Lenin (ten przydomek przybrał w 1901 roku od rzeki Leny, Plechanow dla odmiany podpisywał się „Wołgin”) w latach młodości uległ swoistemu zbiorowemu, rewolucyjnemu szaleństwu, które pociągnęło za sobą dużą część rosyjskiej młodzieży. Podobnie jak inni, powtarzał: „Kiedy się jest rewolucjonistą, trzeba zrezygnować ze wszystkiego, z miłości, z rodziny, żyjąc tylko dla idei”. Ulubionym autorem świeżo upieczonych marksistów był Nikołaj Czernyszewski. Stworzył on nowoczesny model małżeństwa, oparty na wolnej miłości, z całkowitym wyeliminowaniem zazdrości. „Będziemy małżeństwem w stylu Czernyszewskiego” – pisała Krupska, planując swój przyszły związek z mężczyzną marzeń. Zauroczony Apolinarią młody Włodzimierz postanowił odrzucić, przynajmniej jeśli chodzi o małżeństwo, idee rewolucyjne. Oświadczył się dziewczynie, ale pech sprawił, że wkrótce został aresztowany za działalność wywrotową. Z aresztu przy ulicy Szpalernej napisał do Poli i Nadii listy z prośbą, żeby pojawiły się pod oknem jego celi – chciał po raz ostatni zobaczyć przyjaciółki przed wywózką na Syberię. Apolinaria nie przyszła, stawiła się tylko Nadieżda. Lenin zrozumiał, że dostał kosza od pięknej panny. Koniec końców zdecydował się na zaręczyny z Nadieżdą. Dziewczyna postanowiła towarzyszyć mu na zesłaniu, bała się bowiem, że Wołodia nawiąże romans z jakąś tamtejszą chłopką, jak czyniło wielu zesłańców. Warunkiem jednak był ślub. Narzeczona wyruszyła więc wraz z matką do zapomnianego przez Boga zakątka między Jenisejem a Leną. Po dotarciu do osady Szuszenskoje spotkało je rozczarowanie – Lenin akurat był na polowaniu… Gdy wrócił, na jego widok Nadieżda krzyknęła: „Och,jak obrzydliwie się roztyłeś!”, co nie było miłe. Całą noc spędzili na piciu wódki z innymi skazańcami, do sypialni udali się dopiero rano. Ku radości pobożnej teściowej Lenin zgodził się na ślub kościelny, który odbył się 22 czerwca 1898 roku. Carska zsyłka diametralnie różniła się od warunków sowieckiego gułagu: nie oznaczała więzienia. Uljanowowie żyli w surowych, ale całkiem znośnych warunkach: otrzymywali listy, najnowsze książki, odzież, mieli co jeść i czym opalać zajmowaną przez siebie chatę. Do 1900 roku łączyła ich miłość, choć zatruwana od czasu do czasu przez matkę Krupskiej, osobę złośliwą, o wyjątkowo ciętym języku. W tym też czasie Krupska ucięła sobie krótki romans z innym zesłańcem, Wiktorem Kurnatowskim. Włodzimierz – wierny uczeń Czernyszewskiego – podobno jednak wcale się tym nie przejął. Być

może już wtedy wiedział, że Krupska z powodu choroby Gravesa-Basedowa jest bezpłodna… Zamknijmy tu wątek pierwszej miłości Lenina: Apolinaria również została aresztowana i zesłana na Syberię. Po kilku miesiącach w ucieczce pomógł jej młody profesor prawa. Zbiegli razem do Londynu. W 1903 roku spotkali tam Lenina i Krupską, pomogli im nawet znaleźć niedrogie mieszkanie przy Holford Square 30. Przywódca bolszewików zamieszkał tam pod nazwiskiem Richter. Zajmował się propagandą programu agrarnego i zwalczał tezy partii socjalistycznych rewolucjonistów (eserowców). Opublikował książkę Co robić? (tytuł żywcem ściągnięty z Czernyszewskiego), w której tłumaczył rolę rewolucji. W 1900 roku, po zwolnieniu, Lenin opuścił Rosję. Najpierw dołączył do przebywających w Szwajcarii towarzyszy, zmuszonych do emigracji. Oczywiście zabrał ze sobą żonę i teściową. Na wygnaniu przebywali około siedemnastu lat, na krótko powrócili do Petersburga w 1905 roku. Mieszkał tam pod przybranym nazwiskiem, żeby uniknąć represji. Jadał obiady w restauracji Tartar, często w towarzystwie jednego z przyjaciół, Michaiła Rumiancewa. Kiedyś spostrzegł przy sąsiednim stoliku piękną samotną damę. Była to Elizabeth de X. (Heresch?), zamożna arystokratka, znana z upodobania do wyrafinowanego stylu życia. Lenin nie mógł oderwać od niej wzroku. Rumiancew, który ją znał, zaprosił ją do ich stolika. Przedstawił jej niejakiego „Williama Freya”. Choć rozmawiali około godziny, Elizabeth nie miała pojęcia, że jej nowym znajomym jest słynny rewolucjonista, autor wywrotowych artykułów w „Nowej Żyzni”. Gdy jakiś czas później Elisabeth (która prawdopodobnie była szpiegiem niemieckim) odwiedziła redakcję gazety, spotkała znajomego „Anglika”. Czynił jej wyrzuty z powodu zaprzestania wizyt w Tartarze. Gdy spytała o niego Rumiancewa, ten odpowiedział jej: „Nic nie rozumiesz. Mój przyjaciel Frey bez wątpienia interesuje się kobietami, ale jego zainteresowanie ma raczej charakter polityczny i społeczny. Bardzo wątpię, czy konkretne kobiety go obchodzą. Pozwól mi dodać, że po naszym wspólnym obiedzie dokładnie wypytywał mnie o ciebie. Jest ostrożny przy zawieraniu nowych znajomości. Boi się tajnych informatorów. Zmuszony byłem mu powiedzieć, kim jesteś”. Naciskany przez nich obydwoje Rumiancew zaaranżował randkę. Spotkanie – i kilka następnych – odbyło się w apartamencie Elisabeth, w modnej luksusowej dzielnicy Petersburga. Lenin początkowo grał rolę dzielnego rycerza: gdy z kominka wypadł węgielek i zajął płomieniem suknię kobiety, rzucił się na podłogę, by ugasić płomień. Wkrótce seksualne spotkania zamieniły się w zebrania rewolucjonistów. Elisabeth już wcześniej wydawało się, że kochanek bardziej niż seksem zainteresowany był polityką. Przekonała się o tym w czerwcu 1906 roku, gdy poszła z Leninem na wiec na pola pod Petersburgiem. Lenin przemawiał tak żarliwie, że porwał zgromadzonych do marszu na miasto. Sam szedł na czele. Na Połostrowskim Prospekcie kozacy przepędzili manifestantów. Elisabeth wyprowadziła z tłumu przerażonego Lenina na przedmieście, a potem zawiozła tramwajem do centrum miasta. Pojechała za nim, gdy udał się do Sztokholmu. Ale dzieląc czas między żonę a teściową, Lenin niewiele miał go dla kochanki. Czasem tylko wynajmowali łódkę w niedzielę i wypływali na jezioro. I tylko tyle… Nic dziwnego, że kobieta w pewnym momencie poczuła się urażona chłodem kochanka. Wróciła do Petersburga i postanowiła definitywnie zakończyć romans. Tęskniła jednak za rewolucjonistą. Po dwóch latach, gdy dowiedziała się, że Lenin jest w Genewie, pojechała do niego. Poszła na mityng komunistyczny. Zobaczyła go, otoczonego wielbicielami. Po spotkaniu zauważył ją, jak stała w kącie. „Co tu robisz?” – spytał ze zdumieniem. Wręczyła mu kartkę z adresem hotelu, w którym się zatrzymała. Lenin odwiedził ją nazajutrz, ale to już nie było „to”. Namiętność wygasła. Pisywali jednak do siebie jeszcze przez dziewięć lat. Lenin, który w gruncie rzeczy miał lekceważący stosunek do inteligencji kobiet, wysłał jej kiedyś szachownicę z pionkami. Nie wierzył

bowiem, że przedstawicielka płci pięknej może zrozumieć reguły tej gry. W odpowiedzi otrzymał reprodukcję Giocondy Leonarda da Vinci, z pytaniem, jakie są jego odczucia na widok obrazu. Nieokrzesany Rosjanin odpowiedział: „Nie rozumiem tej twojej Mony Lisy. Ani jej strój, ani twarz nie mówi mi zupełnie nic. Wydaje mi się, że istnieje opera o tym tytule i jakaś powieść d’Annunzia. Po prostu nie wiem, dlaczego wysłałaś mi tę rzecz”. Najwięcej czasu Uljanowowie spędzili w Genewie i w Paryżu, gdzie zamieszkali przy rue Marie- Rose 4. Obecnie w ich dawnym mieszkaniu znajduje się muzeum finansowane przez Francuską Partię Komunistyczną. Oczywiście najważniejszym zajęciem Włodzimierza była działalność komunistyczna. Przesiadywał w bibliotekach, biegał na konferencje i dyskusje z towarzyszami francuskimi. Bywał również w słynnej Closerie des Lilas na Montparnassie, gdzie do dziś zajmowany przez niego stolik zaopatrzony jest w stosowną inskrypcję. Dbając o zdrowie, chętnie jeździł nowym wynalazkiem – rowerem – po paryskich ulicach. Obydwoje – Włodzimierz i Nadieżda – zmienili się fizycznie, przytyli, postarzeli. Lenin wyłysiał, nazywany bywał „starym”. Namiętność minęła, został szacunek i rewolucyjna inspiracja. Właśnie wtedy w życiu Lenina pojawiła się nowa fascynująca kobieta. Tak w latach 30. słynna radziecka feministka Aleksandra Kołłontaj opisała tę miłość: „Mamy tu do czynienia ze sferą całkowicie intymną. Jednakże teraz, kiedy znamy nazwisko tej drugiej kobiety, nic nie stoi na przeszkodzie, by mówić o tamtym epizodzie Lenina, który nigdy nie był tajemnicą dla jego towarzyszy. Lenin zadurzył się, powiedzmy, że był zakochany do szaleństwa w Inessie Armand”. Bogata rozwódka, Elisabeth Ines d’Herbeville Armand, pochodziła z Francji, była córką aktora music-halli, Francuza Theodore’a Steffena, i Angielki Nathalie Vilde. Urodziła się w 1874 roku. Po śmierci ojca wzięły ją na wychowanie babka i ciotka, mieszkające w Moskwie. Obie były nauczycielkami. Inessa w wieku dziewiętnastu lat wyszła za mąż za syna magnata branży włókienniczej, Aleksandra Armanda. Jego ojciec był między innymi właścicielem domu handlowego „Jewgienij Armand i synowie”, należały do niego lasy, majątki i kamienice czynszowe w Moskwie oraz fabryka tekstylna. Inessa i Aleksander znali się od dziecka, bo opiekunki dziewczynki często zabierały ją do posiadłości Armandów we wsi Puszkino, gdzie uczyły dzieci francuskiego i muzyki. Armandowie polubili Ines i pozwalali jej uczestniczyć w lekcjach. Była inteligentna i utalentowana: znała francuski, angielski i rosyjski, interesowała się muzyką i literaturą. Pobrali się 3 października 1892 roku w cerkwi we wsi Puszkino. Połączyła ich nie tyle miłość, ile socjalistyczne poglądy – na przykład wspólnie otworzyli pod Moskwą szkółkę dla biednych chłopskich dzieci. Nie znaczy to jednak, że Inessa gardziła doczesnymi rozrywkami. Wkrótce stała się jedną z najbardziej znanych celebrytek ówczesnej Moskwy – wraz z mężem regularnie chodzili na przedstawienia do Teatru Bolszoj i na przyjęcia. Pani Armandowa budziła podziw drogimi strojami, futrami i biżuterią. Mimo że Inessa urodziła Aleksandrowi czworo dzieci (dwóch synów i dwie córki), małżeństwo nie przetrwało. Inessa nawiązała romans z młodszym bratem męża, Włodzimierzem, z którym zaszła w ciążę. Wyjątkowo liberalny w dziedzinie seksu Aleksander oświadczył, że uzna dziecko za swoje, pod warunkiem że Włodzimierz skończy studia. Stało się jednak inaczej. Kochankowie związali się z radykalnym skrzydłem bolszewików. W styczniu 1905 roku uczestniczyli w słynnej demonstracji robotniczej pod Pałacem Zimowym. Byli wielokrotnie aresztowani, w końcu zesłani nad Morze Białe. Udało im się jednak uciec przez Finlandię do Szwajcarii. Włodzimierz był już wtedy ciężko chory na galopujące suchoty. Zmarł w Alpach, na leżaku, wpatrzony w oczy kochanki. Inessa pisała

do przyjaciół: „Jego śmierć jest dla mnie niepowetowaną stratą. Moje szczęście zależało od niego, teraz zaś życie stało się trudne do zniesienia”. Postanowiła dla ukojenia duszy zostać zawodową rewolucjonistką. Skończyła studia na wydziale ekonomii politycznej na Uniwersytecie Powszechnym w Brukseli i wyjechała do Paryża. Od 1903 roku była członkinią Partii Robotniczej Rosji. Znała nazwisko Lenina z wielu publikacji, przede wszystkim ze słynnego Co robić? Traf chciał, że zamieszkała po sąsiedzku z Uljanowymi przy rue Marie-Rose. Atrakcyjna działaczka zwróciła uwagę Włodzimierza. Była wysoka, dobrze ubrana, miała wielkie oczy i burzę kasztanowych loków. Wkrótce zaczęła pracować dla Lenina jako sekretarka – prowadziła korespondencję i robiła tłumaczenia. Czasem grywała mu na pianinie Beethovena, choć wódz rewolucji nie przepadał za muzyką, twierdząc, że działa mu na nerwy i „nastraja do robienia uroczych głupstw”. Obydwoje lubili jazdę na rowerze i często wybierali się na wycieczki za miasto, na przykład do Longjumeau, gdzie w 1911 roku otwarto pierwszą szkołę dla kadry bolszewickiej. Zapewne podczas jednej z takich wypraw zostali kochankami. Przyjaciele zauważyli, że Lenin zmienił się pod wpływem pięknej Francuzki: porzucił melonik na rzecz kaszkietu, schudł, zaczął bardziej dbać o wygląd. Przystrzygł brodę. Wypracował swój charakterystyczny image. Wkrótce stali się nierozłączni: Lenin, jego podstarzała żona Nadieżda i seksowna Ines. Krupska pozostała wierna ideom Czernyszewskiego i nawet jeśli czuła zazdrość, nie okazywała jej. Przeciwnie, demonstrowała sympatię dla rywalki. „Wystarczyło, że Inessa weszła do pokoju, od razu robiło się jasno – pisała w swoich pamiętnikach. – Całymi godzinami spacerowaliśmy po usłanych liśćmi drogach. Najczęściej chodziliśmy we trójkę: Włodzimierz, Inessa i ja. Niekiedy siadywaliśmy na skąpanym w słońcu zboczu pokrytym pniami drzew. Lenin tworzył szkic przemówienia, dopracowywał szczegóły. Korzystając z jesiennego słońca, Inessa szyła spódnicę, ja zaś uczyłam się włoskiego”. Istna idylla nowoczesnej rodziny, wyrwanej z pęt burżuazyjnej moralności! Dobrą atmosferę psuła jednak od czasu do czasu teściowa, robiąc Leninowi awantury z powodu kochanki. A poza tym trójkąt na krótko zmienił się w czworokąt – do Paryża przyjechał dawny kochanek Krupskiej, Kurnatowski, i namiętność na nowo rozkwitła. Gdy jednak ciężko chory Kurnatowski wyjechał, bo nie służyło mu paryskie powietrze, wszystko wróciło na dawne tory. Kiedy trójkąt się rozpadł – Lenin z Nadieżdą wyjechali z tajną misją do Krakowa – Inessa pisała listy pełne tęsknoty. O dziwo, tęskniła za obojgiem: „Rozstaliśmy się, ja i Ty, najdroższy! To takie bolesne. Gdy spoglądam na znajome miejsca, widzę aż nazbyt jasno, jak nigdy dotąd, ile miejsca zajmujesz w moim paryskim życiu. Każda moja tu aktywność łączy się tysiącznymi nićmi z myślami o Tobie. Nie byłam w Tobie zupełnie zakochana, choć kochałam Cię tak bardzo. Nawet teraz potrafię obejść się bez Twoich pocałunków, o ile będę mogła Cię widywać. (…) Pytasz mnie, czy się nie gniewam, że to Ty narzuciłeś nam rozłąkę. Nie, bo nie sądzę, byś uczynił to dla siebie. Było wiele dobrego w moich paryskich kontaktach z Nadieżdą. W jednej z ostatnich pogawędek powiedziała mi, że stałam się jej bardzo droga po wspólnych chwilach spędzonych w Longjumeau i jesienią nad tłumaczeniami”. Samotność źle wpływała na Inessę. Dręczyła najbliższe otoczenie, ustawicznie kłóciła się ze swoją najbliższą przyjaciółką, neurotyczną Tamarą. Gdy w 1912 roku Tamara popełniła samobójstwo, Inessa czuła się odpowiedzialna za jej śmierć. Pisała do Lenina: „Nie potrafiłam zrozumieć, że Tamara to piękny, słodki kwiat, dla którego życie okazało się zbyt okrutne, kwiat, który należało otoczyć troskliwą opieką i hodować z nieskończoną dbałością. Obawiam się, że pomogłam Opatrzności zadać jej śmiertelny cios. A przecież kochałam ją, tak bardzo ją kochałam, zapewniam Cię!”.

Niestety, Lenin nie pocieszył kochanki. Jego listy stały się informacyjne, suche. W jednym z nich poprosił o zwrot całej jego korespondencji. Prawdopodobnie związane to było z konspiracją. Nie jest jednak wykluczone, że tak naprawdę miało to związek z chorobą weneryczną, którą zaraził się ponoć od Inessy. W latach 1915-1917 Lenin leczył się na kiłę utajoną w klinice L’Etoile des Alpes w Lozannie – tak przynajmniej twierdziła jedna z pielęgniarek, znająca historię choroby. Ten wariant jest jednak o tyle mało prawdopodobny, że gdyby wystąpiła u niego późna kiła, musiałby zarazić się krętkiem bladym długo przed 1910 rokiem, kiedy to prawdopodobnie rozpoczął współżycie z Inessą. Wkrótce kochankowie znów spotkali się w Szwajcarii. Uczucie odżyło, choć już w innym, mniej namiętnym wydaniu. Chodzili razem na długie spacery, Lenin w dowód zaufania powierzył jej fundusze partyjne. Nadieżda, choć jeszcze niedawno proponowała Leninowi, że odejdzie i pozostawi mu wolną rękę, nadal trwała przy jego boku i „przyjaźniła się” z Inessą. Lenin nie pozwolił żonie odejść, bo nie chciał skandalu, Krupska zaś uznała, że będzie dla niej lepiej, gdy chętna kochanka wyręczy ją w pożyciu seksualnym z mężem chorym wenerycznie. „Towarzyszka Armand” pocieszała nawet Krupską po śmierci matki, którą skremowano i pochowano w Bernie. Po rewolucji lutowej w 1917 roku, gdy w marcu car Mikołaj II abdykował, a wielki książę Michał zrzekł się korony, utworzono Rząd Tymczasowy. Niemcy miały nadzieję, że Lenin po powrocie do kraju powstrzyma Rosję od uczestnictwa w I wojnie światowej. W tym celu wysłano do Rosji nasze ménage​ de trois w słynnym zaplombowanym wagonie. W październiku Lenin przejął władzę i przeniósł stolicę z Petersburga do Moskwy. Razem z Krupską zamieszkali na Kremlu, Inessa zaś na Arbacie. Dyktator w tym czasie nie czuł się dobrze – cierpiał na uporczywe bóle głowy, zapewne związane z niedoleczoną kiłą. Kochanka pocieszała go, na ile pozwalały jej liczne obowiązki. Zajmowała bowiem wysokie stanowisko w komitecie centralnym partii bolszewickiej, a także w radzie gospodarczej okręgu moskiewskiego. Stała się orędowniczką radzieckiego feminizmu. Głosiła pochwałę wolnych związków i wyzwolenia kobiet z wszelkich tabu. Blisko współpracowała z osławioną na tym polu Aleksandrą Kołłontaj. Ta ekscentryczna córka carskiego generała porzuciła męża i rodzinę na rzecz działalności politycznej – najpierw w partii mienszewików, a potem bolszewików. „Akt seksualny musi być widziany nie jako coś wstydliwego czy grzesznego, ale coś, co jest tak naturalne jak inne potrzeby zdrowego organizmu, na przykład głód czy pragnienie. Takie zjawiska nie mogą być oceniane jako moralne czy niemoralne” – pisała. W jednym ze swoich opowiadań opublikowanych w 1923 roku w zbiorze Miłość pszczół robotnic, Kołłontaj stworzyła postaci trzech pokoleń rewolucjonistek. Babcia rzuciła męża, matka miała dwóch kochanków, a potem konkubenta. Córka uwiodła konkubenta matki, współżyła z kim popadnie, w końcu zaszła w ciążę, ale nie zdecydowała się urodzić i poddała się aborcji. Kołłontaj z osobliwym uporem podkreślała, że dzięki takim zachowaniom w ciągu pięćdziesięciu lat bolszewizmu „zaniknie palenie, przeklinanie, brak szacunku oraz konflikt”. Sam Lenin dystansował się od takiej wizji wolnych związków, opowiadając się za ślubami cywilnymi, zawieranymi z miłości. Mimo że nie mogli się teraz często spotykać, Lenin okazywał troskę o Inessę. Gdy dowiedział się, że w jej biurze wybuchła bomba podłożona przez zamachowca, od razu zadzwonił, żeby dowiedzieć się o jej los. Na szczęście kobieta tuż przez wybuchem wyszła z budynku. Gdy w 1920 roku powiedziała mu, że źle się czuje, postanowił wysłać kochankę na Kaukaz, gdzie w sprzyjającym klimacie, jak wierzył, szybko dojdzie do zdrowia. Niestety, w okresie wojny domowej szalały na terenie Związku Radzieckiego groźne choroby zakaźne – grypa, tyfus, dur plamisty, cholera. Inessa,

wycieńczona i zmęczona pracą, stanowiła doskonałą pożywkę dla zarazków. Cały czas prowadziła dziennik, w którym jak w lustrze odbija się obraz jej choroby i pokazuje, jak z wolna traciła siły i jasność myślenia. Wpadała w depresję, miała halucynacje. Mimo to do końca nie traciła rewolucyjnego ducha. „W przeszłości musiałam wielokrotnie poświęcać własne szczęście i miłość dla rewolucji – brzmiał ostatni wpis. – Żywiłam wszakże przekonanie, że miłość jest równie ważna jak sprawy polityczne. Teraz jednak myślę inaczej. W porównaniu z życiem społecznym miłość nie ma żadnego znaczenia (…) To prawda, miłość nadal zajmuje istotne miejsce w moim życiu, zadaje mi ona bardzo okrutne cierpienia, za bardzo zaprząta moje myśli. Jednak bez względu na to, jak wielki sprawia mi ból, nie wątpię ani przez chwilę, że miłość i osobiste uczucia są niczym w porównaniu z rzeczywistością walki. Właśnie dlatego koncepcje romantyczne, które kiedyś mogłam zaakceptować, teraz wydają mi się…”. Jej siły drastycznie osłabiła dwudniowa podróż do sanatorium w Nalczyku – spała w przerażającym brudzie i zimnie na dworcowych ławkach. Po drodze jadła tylko przypadkowo zdobyte, nieumyte owoce i warzywa. W ten sposób nabawiła się cholery (niektórzy historycy twierdzą, że tyfusu). Zmarła 24 września 1920 roku. Ciało odesłano do Moskwy. Współpracownica Lenina, Angelika Bałabanowa, pisała: „Nigdy dotąd nie widziałam człowieka, który byłby tak pogrążony w rozpaczy, który by się tak zapamiętywał w swoim bólu i starał go ukryć przed innymi, tak jakby siła jego uczuć miała zmaleć, gdyby inni się o nich dowiedzieli”. Ciało przybyło do Moskwy 11 października. Choć w tym czasie trudno było w Związku Radzieckim o elegancką trumnę, to jednak Lenin osobiście dopilnował, aby takowa się znalazła. Wódz rewolucji osobiście eskortował ciało kochanki, za nim szła Krupska, Aleksander Armand i dzieci Inessy. Ciało wystawiono w Domu Sowietów. Pogrzeb odbył się z wielkimi honorami 12 października u stóp Kremla. W jego murze, obok innych zasłużonych bolszewików, znajduje się do dziś stosowne epitafium. Lenin położył na jej grobie wieniec z białych lilii. Bałabanowa pisała: „Nie tylko jego twarz, ale cała postać wyrażała tak wielki smutek, że nie odważyłam się go pocieszać nawet najmniejszym gestem. Było jasne, że chce pozostać sam na sam ze swą żałobą. Wydawało się, że zmalał: czapka niemal zakrywała mu twarz, oczy tonęły w powstrzymywanych z wielkim wysiłkiem łzach. Gdy nasze grono postąpiło naprzód wraz z tłumem żałobników, poszedł z nami bez oporu, tak jakby wdzięczny był, że prowadzimy go bliżej zmarłej towarzyszki”. Rozpacz po śmierci Inessy nie przeszkadzała mu kochać jednak na swój sposób Krupskiej. Była to, rzecz jasna, inna miłość, pozbawiona pożądania, ale oparta na wielkim zaufaniu i przywiązaniu. Larysa Wasiliewa wspomina wzruszającą opowieść niejakiego Iwana Troickiego, który pewnego wieczoru pełnił wartę przy mieszkaniu Lenina na Kremlu. Lenin wydał mu polecenie, żeby zawiadomił go, kiedy usłyszy na schodach kroki Krupskiej, wracającej z jakiegoś posiedzenia. „Wania nasłuchiwał pilnie – pisze Wasiliewa. – Panowała cisza. Nagle otworzyły się drzwi, wyszedł Włodzimierz Iljicz. – Nie​ ma nikogo – powiedział Wania. Włodzimierz​ Iljicz dał mu znak. – Idzie – szepnął jak spiskowiec i pobiegł schodami w dół, żeby powitać Nadieżdę, która stąpała bardzo cicho, on jednak usłyszał jej kroki”. Uljanowowie zajęli się dziećmi Inessy. Dzięki temu uniknęły one złego losu – na przykład jednego z jej synów, lotnika, o mało co nie rozstrzelali czerwonoarmiści. Uratowała go osobista interwencja wodza. Po latach mówiono, że Inessa miała dziecko z Leninem, które zmarło w wieku kilku lat. Pewien radzicki operator filmowy twierdził nawet, że na własne oczy widział w Szwajcarii grób tego

dziecka. Załamanie związane ze śmiercią wieloletniej kochanki przyspieszyło atak choroby. Wkrótce po pierwszym wylewie w maju 1922 roku Lenin schronił się w swojej daczy w Gorki pod Moskwą. Krupska czuwała wiernie przy jego łóżku. Miała jednak towarzystwo – w imieniu partii doglądał go również Józef Stalin. Sam zgłosił się do pełnienia tego smutnego obowiązku. Prawdopodobnie zrobił to, bo znał już przyniesiony mu przez sekretarkę Lenina w tajemnicy przed wodzem jego partyjny „testament”. I słowa: „Stalin jest zbyt ordynarny, to wada, znośna w naszym środowisku i w kontaktach z nami, komunistami; staje się jednak niedopuszczalna na stanowisku sekretarza generalnego. Dlatego proponuję towarzyszom zastanowić się nad możliwością usunięcia Stalina z tego stanowiska i obsadzenia go kimś innym”. Stalin swoje obowiązki rozumiał bardzo poważnie – nie dopuszczał nikogo do Lenina, izolował go od informacji z zewnątrz. Dobrze bowiem wyczuł okazję do przejęcia wiadzy. Gdy dowiedział się, że Lenin podyktował Krupskiej list do Trockiego, bardzo się zdenerwował i zrobił jej przez telefon karczemną awanturę. Oświadczył, że ponieważ złamała polecenie lekarza, sprawa zostanie skierowana do Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej. Tego było za wiele dla zasłużonej towarzyszki, matki rewolucji. Sama napisała do komisji list: „Nie od dziś jestem w partii. W ciągu trzydziestu lat nie słyszałam od żadnego towarzysza ani jednego grubiańskiego słowa, interesy partii i Iljicza są mi nie mniej drogie niż Stalinowi. O czym wolno i o czym nie wolno rozmawiać z Iljiczem i co go denerwuje, wiem lepiej od każdego lekarza i z pewnością lepiej od Stalina”. Gdy Lenin po trzech miesiącach dowiedział się o kłótni Stalina z Krupską, podyktował swojej sekretarce list do Józefa Wissarionowicza: „Pozwoliliście sobie na grubiaństwo wobec mojej żony, wezwaliście ją do telefonu i zwymyślaliście. Chociaż zgodziła się puścić to w niepamięć, jednak o tym fakcie dowiedzieli się Zinowiew i Kamieniew. Nie mam zamiaru tak łatwo zapominać doznanych krzywd, a nie muszę wyjaśniać, iż krzywdę wyrządzoną mojej żonie traktuję jak własną. Dlatego proszę powiadomić mnie, czy zgadzacie się odwołać wszystko, co powiedzieliście, i przeprosić, czy też zerwać nasze stosunki”. Był wtedy już bardzo chory. Tak opisywał go malarz, Jurij Annienkow, który w grudniu 1923 roku wybrał się do miejscowości Gorki, aby zrobić portret wodza rewolucji: „Otulony kocem człowiek, który spoczywał na szezlongu i spoglądał przed siebie ze zdziecinniałym uśmiechem, mógł być modelem do zilustrowania strasznej choroby, ale nie do portretu Lenina”. Lenin tak się zdenerwował napisaniem tego listu, że dostał kolejnego wylewu, po którym nastąpił paraliż połowy ciała. Trocki twierdził co prawda, że Stalin czymś podtruwał chorego wodza, jednak bardziej prawdopodobne jest, że ambitny Gruzin zachował się jak Kaligula przy śmierci Tyberiusza – nie pozwolił, by udzielono mu pomocy lekarskiej i tym samym pomógł mu przenieść się na tamten świat. Testament Lenina nie został upubliczniony, więc droga do władzy stała dla Stalina otworem. Lenin żył jeszcze rok, nie odzyskując świadomości. Zmarł 21 stycznia 1924 roku w wyniku kolejnego udaru w wieku pięćdziesięciu trzech lat. Był obciążony genetycznie – jego ojciec zmarł w wieku pięćdziesięciu pięciu lat z tej samej przyczyny. Do końca nie wiadomo, czy kiła była powodem jego śmierci. Przedwojenna polska Encyklopedia powszechna podaje jednak, że gdy po śmierci otwarto czaszkę Lenina, znaleziono w niej zamiast mózgu zielonkawą substancję. „Te kilka kubków zielonej, cuchnącej ropy spowodowało najbardziej tragiczny przewrót w dziejach świata” – napisano. Mimo sprzeciwu żony i samego Lenina (w swoim testamencie Włodzimierz Lenin prosił o zwykły pochówek w ziemi na cmentarzu obok matki w Leningradzie), Stalin kazał go zabalsamować i wystawić w specjalnym mauzoleum. Komuniści burzyli kościoły, ale potrzebowali własnych

„świętych”. Krupska​ na pogrzebie Lenina mówiła: „– Towarzysze, mam do was wielką prośbę. Nie pozwólcie, by wasz smutek po nim przybrał zewnętrzne formy oddawania czci jego osobie. Nie wznoście mu pomników ani pałaców jego imienia, nie organizujcie wspaniałych uroczystości ku jego pamięci. Tak mało wagi przywiązywał za życia do takich rzeczy, tak mu one ciążyły. Pamiętajcie, że tak wiele jest jeszcze do zrobienia w naszym kraju…”. Niestety, to były już czasy, gdy ostatnie słowo należało do Stalina. A on miał inne plany – w mauzoleum miało się znaleźć miejsce i dla drugiego „ świętego”… Lenin przeleżał około miesiąca, zanim podjęto decyzję o sposobie zabalsamowania. Co prawda utrzymywano niską temperaturę, ale oznaki rozkładu były już widoczne („lewa ręka miała zielonoszary kolor, a uszy były całkowicie zdefasonowane”). Ówcześni lekarze nie mieli wówczas doświadczenia w mumifikacji przywódców partyjnych, więc choć tuż po śmierci Lenina profesor Aleksiej Iwanowicz wpompował w ciało wodza środek konserwujący, nie do końca okazało się to skuteczne. Dopóki trwała mroźna rosyjska zima, zwłoki trzymały się nieźle. Jednak z wiosną trzeba było zacząć działać szybko. Zajęli się tym profesor anatomii Władimir Pietrowicz Worobiow i biochemik, profesor Iwan Iljicz Zbarski. W tym czasie budowano na placu Czerwonym mauzoleum z czerwonego granitu, przylegające do ścian Kremla. Sarkofag Lenina jest przechowywany w stałej temperaturze 16°C i wilgotności 80-90 procent. Kiedyś ciało Władimira chroniła zwykła szyba, ale po incydencie, gdy zaatakował go szalony antykomunista z młotkiem, zmieniono szkło na pancerne. Oświetlenie jest wystarczająco słabe, żeby ukryć woskowatość widocznych części ciała Lenina. Zachował ponoć własne włosy, wąsy i bródkę. Co osiemnaście miesięcy mumia wyciągana jest z sarkofagu i kąpana w roztworze octanu potasu, alkoholu, gliceryny, wody destylowanej i chininy. Co tydzień pleśń na skórze przemywana jest łagodnym wybielaczem. Lenin co trzy lata dostaje też nowy garnitur. Specjaliści twierdzą, że przy odpowiednim traktowaniu mumia przetrwa nawet sto lat. O wiele dłużej niż jego idee. Po śmierci Lenina mściwy Stalin jak mógł utrudniał życie Krupskiej. Bał się jednak jawnie wyrządzić jej krzywdę – w końcu była wdową po wodzu rewolucji. Szydził jednak z właściwym sobie grubiaństwem, że „wdową po Leninie może mianować którąś z towarzyszek starej gwardii partyjnej”. Krupska usunęła się w cień i poświęciła opiece nad dziećmi Inessy, tak jak tego chciał jej mąż. Stalin jednak nigdy nie zapomniał jej ani awantury i niezależności, ani listu, ani przede wszystkim tego, że znała pełną treść testamentu Lenina. W dniu 70. urodzin Krupskiej, 26 lutego 1939 roku, przesłał jej wspaniały tort, udekorowany różami z bitej śmietany. Największa róża przeznaczona była dla jubilatki. Zjadła ją z apetytem. Nazajutrz zmarła z powodu „zatrucia pokarmowego”. Tylko ona jedna z biesiadników miała problemy zdrowotne. Podczas​ jej pogrzebu Stalin osobiście niósł urnę z prochami.

Józef Wissarionowicz STALIN Kochankowie rudej Ke-Ke. Stalin wskakuje do grobu. Bękarty generalissimusa. Jak zginęła Nadieżda Alliłujewa? Piękna śpiewaczka i wielka czystka. Tragiczne losy dzieci tyrana. Ulubiona gruzińska przypowieść największego zbrodniarza XX wieku brzmi: „Żmija w ucieczce przed pożarem wpełzła na drzewo, ale nie potrafiła z niego zejść. Poczciwy starzec zlitował się nad nią i zdjął ją z drzewa. Żmija natychmiast zaczęła go dusić”. – Za​ co? – zdziwił się starzec. Żmija​ odrzekła: – Bo​ na tym świecie nikt dobrem za dobro nie płaci. Starzec, chcąc odwlec chwilę śmierci, zaproponował, by spytać innych, czy tak jest naprawdę. Żmija zgodziła się i razem wyruszyli w podróż, zadając pytanie wszystkim spotkanym po drodze. Jabłoń powiedziała: – Daję​ ludziom smaczne owoce, a ludzie łamią mi gałęzie. Wół​ odpowiedział: – Człowiek​ orze mną ziemię, a jednak mnie bije i w końcu zabija i zjada. Lisica​ zamiast odpowiedzieć, krzyknęła: – Zabij​ pałką żmiję! Tak​ też starzec uczynił, po czym popędził za lisicą. Zaczęła go błagać: – Nie​ zabijaj mnie! Przecież uratowałam ci życie! – A czyż​ na tym świecie za dobro odpłaca się dobrem?”.

Trzeba przyznać, że Stalin w życiu często odwoływał się do tego przykładu. Tak doszedł do władzy po śmierci Lenina, tak też traktował rodzinę, bliższe i dalsze otoczenie. W rządzonym przezeń Związku Radzieckim za najlżejszą krytykę generalissimusa groziła śmierć. (Tytuł ten przyznał Stalinowi w 1945 roku Michaił Kalinin). Paradoksalnie równie niebezpieczne było wyświadczenie mu przysługi. Jurij Boriew w swojej książce Prywatne życie Stalina opisuje następującą historię: przed rewolucją Stalin został zesłany na Syberię. Planował ucieczkę. Zauważył, że jeden ze współosadzonych, anarchista, aktor i literat z Petersburga, ma grubą, ciepłą baranicę. Namówił go, żeby mu ją oddał. Owa baranica została później uwieczniona na jednym z obrazów, przedstawiających ucieczkę generalissimusa z zesłania: Stalin bynajmniej nie miał na nim „rubaszonki chudoj”, jak w pieśni Po dzikim stiepiam Zabajkala, lecz porządną ciepłą szubę. Prawowity właściciel futra wrócił z zesłania jako stary schorowany człowiek i zamieszkał w Moskwie w bardzo nędznych warunkach. Któregoś dnia, na skraju wytrzymałości, napisał list do Stalina. Po kilku dniach w jego mieszkanku pojawiło się kilku enkawudzistów i założyło mu telefon. Wieczorem telefon zadzwonił. – Halo,​ tu mówi Stalin. – Witam,​ towarzyszu, pisałem do was. Pamiętacie baranicę? – Tak,​ pamiętam, takich rzeczy się nie zapomina. I Stalin odłożył słuchawkę. Jeszcze tej samej nocy wywieziono mężczyznę do gułagu na daleką Syberię. Oczywiście bez baranicy. Jeszcze gorszy los spotkał innego kolegę z zesłania, Dymitra Bułatowa. Kiedy razem przebywali w miejscowości Sołwyczegodsk, wyświadczył Stalinowi wiele przysług, pomagał mu. Rozstrzelano go na rozkaz Stalina w 1936 roku. Współcześni badacze jego życiorysu zgadzają się, że był psychopatą. Kiedy żył, niebezpiecznie było stawiać tego rodzaju diagnozy, choć otoczenie doskonale zdawało sobie sprawę, że Józef Wissarionowicz to niebezpieczny i nieobliczalny człowiek. Zdarzały mu się napady autentycznego szaleństwa, na przykład w nocy, w samych kalesonach biegał z nabitym pistoletem po kremlowskich korytarzach i szukał wyimaginowanych wrogów. W 1927 roku poproszony o konsultację w sprawie zapalenia korzonków nerwowych doktor Władimir Bechtieriew stwierdził u Stalina również… paranoję na tle padaczki. Niedługo potem konsultant zmarł, a lekarz, który przeprowadzał autopsję i wykrył w ciele truciznę, został aresztowany. Całą rodzinę Bechtieriewa poddano represjom. Jedna z nieudowodnionych pogłosek mówi, że i Hitler, i Stalin w tym samym 1914 roku zapadli na nieuleczalny wtedy syfilis. W konsekwencji obydwaj po latach cierpieli na paranoję. Stalin nie tylko nie porażał urodą, ale był też niski, miał zaledwie 164 centymetry wzrostu. Cierpiał na kompleksy z tego powodu; nosił specjalne buty z grubymi podeszwami, unikał fotografowania z osobami wyższymi. Kiedy stawał na trybunie, podstawiano mu pod nogi mały taboret, żeby górował nad otoczeniem. Choć wyretuszowane zdjęcia przedstawiają jego twarz jako gładką, w rzeczywistości była oszpecona przez liczne blizny po wietrznej ospie. Miał jedną rękę krótszą, co ukrywał, trzymając ją z tyłu, na plecach. Była to „pamiątka” po metodach wychowawczych ojca, który w dzieciństwie często go brutalnie bił. Podobno w dawnej Persji istniał przesąd, że dzieci urodzone 21 grudnia trzeba zabijać, bo są naznaczone piętnem zła. Ludzkości na pewno wyszłoby na dobre, gdyby tak postąpiono ze Stalinem, który zapisał się jako jeden z najkrwawszych tyranów – liczbę ofiar jego reżimu oblicza się nawet na ponad 60 milionów istnień ludzkich. Mały Josef Dżugaszwili przyszedł na świat w gruzińskiej miejscowości Gori właśnie 21 grudnia 1879 roku. Co prawda historyk Edward Radziński na podstawie zapisków w księdze parafialnej Uspienskiego soboru (katedry Zaśnięcia) twierdzi, że

Stalin urodził się 6 grudnia 1878 roku, są też tacy, którzy mówią o 1870 roku, ale oficjalna, przyjęta data to ta pierwsza. Simon Sebag Montefiore w książceStalin. Młode lata despoty stawia tezę, że sam Stalin jako młodzieniec sfałszował swoją datę urodzenia, chcąc uniknąć poboru do wojska, a jednocześnie „stworzyć się na nowo”. Nie bardzo wiadomo, jaka jest etymologia jego rodowego nazwiska – o ile przyrostek „szwili” występuje w języku gruzińskim i oznacza „syn”, o tyle nie ma w ogóle słowa „dżuga”. Wiele legend namnożyło się wokół pochodzenia Stalina. Niestety, wszystkie w nie najlepszym świetle stawiają jego matkę Katarzynę, z domu Gieładze, zwaną Ke-ke. Była urodziwą rudowłosą kobietą. Wśród jej licznych kochanków miał być między innymi oficer policji Dawriczewy i pop Czarkwiani. Tak opisywała ją po latach wnuczka, Swietłana Alliłujewa: „Mieszkała babcia w jakimś starym, pięknym pałacu z parkiem: zajmowała ciemny niski pokój z maleńkimi oknami wychodzącymi na podwórze. W rogu stało żelazne łóżko, parawan, w pokoju pełno było starych kobiet – wszystkie ubrane na czarno, jak to jest przyjęte w Gruzji. Na łóżku siedziała stara kobieta. Podprowadzono nas do niej, obejmowała nas chudymi rękami, całowała i mówiła coś po gruzińsku… Zauważyłam, że ma jasne oczy i bladą, piegowatą twarz, dłonie także były całe w piegach. Na głowie miała chustkę, wiedziałam jednak – tak mówił ojciec – że babcia w młodości była ruda, w Gruzji się to podoba”. Niektórzy twierdzą, że prawdziwym ojcem małego Józefa był gruziński książę Egnataszwili, na którego dworze Katarzyna miała być ochmistrzynią. Dżugaszwili, nie mogąc znieść hańby, opuścił dom i żonę. Inna opowieść jest następująca: zwykle gdy Katarzyna szła na noc do księcia, upijano jej męża winem. Kiedyś udawał tylko, że pije, i gdy żona wróciła nad ranem do domu, pobił ją dotkliwie. Wkrótce przyszli po niego jacyś tajemniczy ludzie – i przepadł bez śladu. Katarzyna sama wychowywała syna, który rósł w atmosferze pogardy okazywanej bękartowi. Ponoć to stało się źródłem licznych kompleksów, które „leczył” przez całe życie. Prawdziwości tej historii miał dowodzić skomplikowany stosunek Józefa do matki. Z jednej strony dbał o nią – mieszkała do śmierci w ogromnym pałacu wicegubernatora w Tbilisi i miała wszystko, czego zapragnęła, z drugiej – syn jej nie odwiedzał. Z listów wynika, że po 1917 roku zaledwie dwukrotnie spotkał się z matką i nigdy nie zaprosił jej do Moskwy. Th prosta kobieta do końca nie wiedziała, czym zajmuje się jej syn. Podczas jednego ze spotkań zapytała, dlaczego mieszka na Kremlu. „– Pamiętasz​ cara? – odpowiedział. – No to ja jestem kimś w tym rodzaju. – Jednak​ szkoda, że nie zostałeś popem – westchnęła staruszka”. Nie był nawet na jej pogrzebie, choć kazał wystawić na grobie kosztowny pomnik: z czarnej urny spływa materia z białego marmuru – aluzja do tego, że była praczką. Często wyrażał się o matce w sposób wysoce niepochlebny. W latach 30. podczas pobytu w Tbilisi ktoś go zapytał, jak się czuje jego matka. „– Nie​ obchodzi mnie, jak żyje ta stara k…” – miał odpowiedzieć. Trzeba przyznać, że Stalin pomagał dwóm synom księcia Egnataszwilego, wprowadził ich nawet w skład Rady Najwyższej Gruzji. Inna legenda na temat pochodzenia Stalina ma wątek polski. Zdaniem wspomnianego Edwarda Radzińskiego, Mikołaj Przewalski, wielki rosyjski odkrywca i podróżnik polskiego pochodzenia, około 1878 roku kilkakrotnie bawił przejazdem w Gori. Potwierdziła to wnuczka Przewalskiego, Galina. Opowiadała z pełnym przekonaniem, że potem dziadek przesyłał Dżugaszwilim pieniądze. Poza wszystkim – Stalin i Przewalski byli do siebie bardzo podobni. Profesor Paweł Wieczorkiewicz pisał w posłowiu do biografii Stalina pióra Miłosza Mikelna: „Nazywano młodego Dżugaszwilego »konikiem Przewalskiego«, szydząc nie tylko z jego

pochodzenia, ale z niskiego wzrostu”. Franciszek Szlachcic, generał Milicji Obywatelskiej i PRL- owski wicepremier, w wywiadzie udzielonym tygodnikowi „Wprost” w 1988 roku opowiadał następującą historię: w 1962 roku do Polski przyjechał Nikita Chruszczow i razem z Władysławem Gomułką pojechali na polowanie. Gomułka w pewnym momencie zaczął wypytywać gościa o Stalina. „Co wy tak się uparliście na tego Stalina? – zdenerwował się Chruszczow. – Przecież to był Polak!”. Po dojściu do władzy Stalin kazał wymordować wielu mieszkańców rodzinnego Gori z obawy przed rozsiewaniem pogłosek na temat jego rodziny i pochodzenia. Formalny ojciec Stalina – szewc Wissarion (Bezo) Dżugaszwili – nie lubił syna. Podobnie jak ojciec Hitlera, był pijakiem i brutalem. Często nazywał chłopca bękartem. Złamał mu rękę, która źle się zrosła i stała się krótsza. Kiedyś tak mocno rzucił nim o podłogę, że malec przez kilka dni sikał krwią. Na szczęście dla rodziny ojciec wyprowadził się, gdy Soso, jak nazywano Józefa, miał sześć lat. Stalin był dzieckiem słabym i chorowitym, podobnie jak dwoje jego starszego rodzeństwa. On jednak przeżył, a ta dwójka zmarła w niemowlęctwie. Jego ojczystym językiem był gruziński – choć więc w przyszłości nauczył się dobrze posługiwać rosyjskim, do końca życia mówił z silnym gruzińskim akcentem. Chyba jednak było trochę prawdy w pogłoskach o romansie Katarzyny z księciem, za jego wstawiennictwem bowiem mały Soso kształcił się najpierw w szkole cerkiewnej w Gori (od 1988 roku), a potem (od 1894) w seminarium duchownym w Tyflisie, które cieszyło się bardzo dobrą opinią. Warunkiem przyjęcia była rozmowa kwalifikacyjna z kandydatem. Tych, którzy przez nią nie przebrnęli, odsyłano z opinią: „Tępy. Do nauki się nie nadaje”. Stalin dostał się do seminarium, choć podobno nie obyło się bez protekcji księcia. Po pięciu latach jednak został usunięty ze szkoły. Z jakiego powodu? Na ten temat też nie ma jednoznacznej opinii. Jedni biografowie (jak Jurij Boriew) twierdzą, że „szyderstwa i poniżenia, jakich doznał w seminarium z racji swego wątpliwego pochodzenia, popchnęły go do pierwszego »rewolucyjnego« czynu: potłukł szyby w szkole, za co został wydalony”, inni zaś informują, że dwudziestoletni wówczas Soso po prostu nie podszedł do jednego z egzaminów. W czasach seminaryjnych Stalin przeżył krótką przygodę z poezją. Pisał wiersze i drukował je pod pseudonimami I. Dższwili i Soselo w takich czasopismach, jak „Iweria” i „Kweli”. Zacytujmy fragment poematu Księżyc: I zapamiętaj,​ kto spadł popiołem w ziemię, Kto​ był tak długo uciśniony, Ten​ wyżej wielkich gór się wzniesie Nadzieją​ jasną uskrzydlony. W 1907​ roku, kiedy Stalin był już zawodowym rewolucjonistą, jeden z jego wierszy opublikowano w antologii najlepszej poezji gruzińskiej. Stalin bardzo dużo czytał. Tak o tej jego pasji pisał żartobliwie Daniel Passent w jednym z felietonów w „Polityce”: „Do czytania najbardziej zraził mnie Stalin. Tak, tak, Dżugaszwili. Dżugaszwili od młodości potwornie dużo czytał, i to mi się u niego nie podobało. Jak na syna gruzińskiego szewca czytał wręcz niewiarygodnie dużo, jak na syna pijaka – astronomicznie dużo, jak na krwawego dyktatora – kosmicznie dużo. Przyjaciel Stalina z seminarium duchownego, Josif Iremaszwili, »mienszewicki pamiętnikarz«, jak pisze o nim historyk brytyjski, Montefiore, wspomina, że w czytaniu (i nie tylko w czytaniu, jak się później okazało) Soso nie znał umiaru. Można powiedzieć, przesadzał. Prawie w ogóle nie spał, miał załzawione oczy i wyglądał na chorego (oto do czego prowadzi czytanie). Iremaszwili wyrwał mu kiedyś książkę z ręki i zdmuchnął świecę.

Dyżurny pop w seminarium zaglądał nawet Soso pod materac w poszukiwaniu książek. Przyłapał go kiedyś na lekturze Victora Hugo, za co młody Soso został skazany na odosobnienie. (…) Pewnego razu Stalin został przyłapany w seminarium na czytaniu zakazanej książki na schodach, za co też został surowo ukarany. Czytał Niekrasowa i Czernyszewskiego. Bohater książki tego drugiego, Rachmietow, stał się dla Soso wzorem, ideałem ascetycznego rewolucjonisty. Oto do czego prowadzi czytanie – pomyślałem i jeszcze utrwaliłem się w przekonaniu, że jest to zajęcie szkodliwe”. Po przerwaniu nauki Stalin przez jakiś czas pracował na nisko płatnym stanowisku księgowego w obserwatorium astronomicznym w Tyflisie. Rzucił jednak tę pracę i zaczął zajmować się tym, co bardziej odpowiadało jego charakterowi: kradzieżą i rozbojem. Przybrał pseudonim „Koba” – tak nazywał się bohater zakazanej powieści Aleksandra Kazbegiego Ojcobójca, kaukaski bandyta i patriota, który walczył z Rosjanami. Montefiore tłumaczy, że imię to oznaczało dla niego bezwzględność, zemstę oraz poświęcenie dla „sprawy” własnego życia i rodziny. Po latach ten bandycki okres życia Stalina został ubrany w rewolucyjny strój. „Znanym i nawet oficjalnie nieukrywanym elementem jego działalności partyjnej na Zakaukaziu było organizowanie i kierowanie tak zwanymi rewolucyjnymi ekspropriacjami (»eksami«), czyli zbrojnymi napadami na banki, konwoje pocztowe i pociągi w celu zdobycia środków finansowych na działalność partyjną, zgodnie ze znaną marksistowsko-leninowską zasadą: »grab nagrabione«” – pisano po śmierci Stalina w gazecie „Głos Huty”. Stalin w tym czasie działał w Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji. Niektórzy badacze jego życiorysu twierdzą, że po kilku pierwszych aresztowaniach i osadzeniu w więzieniach Stalin został konfidentem żandarmerii. Najpierw inwigilował środowiska przestępcze, a później zajął się nowymi przyjaciółmi – rewolucjonistami. Dowodem na tę tezę ma być sześć udanych ucieczek z zesłania, które na pewno nie powiodłyby się bez pomocy żandarmerii. Prawą ręką Stalina w tych napadach był niejaki Siemion Ter-Petrosjan („Kamo”). Źródła podają co najmniej pięć takich głośnych akcji: na kodżorskiej linii kolejowej pod Tyflisem (8 tysięcy rubli), w Kutaisi (15 tysięcy rubli), w Kwirili (201 tysięcy rubli), w Duszecie (315 tysięcy rubli z miejskiej kasy) oraz najbardziej znana akcja – napad na powóz pocztowy na placu Erewańskim w Tyflisie: po rzuceniu siedmiu bomb, zabiciu trzech ochroniarzy i poranieniu około pięćdziesięciu przypadkowych przechodniów zrabowano 250 tysięcy rubli. Oficjalna wersja głosiła, że wszystko szło na potrzeby rewolucyjnej partii. Starzy mieszkańcy Gori opowiadali jednak, że różnie z tym bywało. Kiedyś w domu, w którym znajdowały się tylko kobiety i dzieci, pojawił się Stalin z bronią w ręku i zażądał pieniędzy „dla rewolucji”. Przerażone, oddały wszystko, co miały. Partia nigdy nie zobaczyła tych pieniędzy. Podobnie jak połowy z tony złota i srebra, zrabowanych z żaglowca w porcie Gaudaty. Sam akt rozboju był dosyć banalny – kaukaskim góralom udało się wprowadzić do załogi swoich ludzi, którzy zastrzelili bądź wyrzucili za burtę załogę statku. Najciekawsze jednak zdarzyło się potem: na rozkaz dowódcy czterech abreków zastrzeliło pozostałych czterech. Podczas snu zginęli dwaj następni mężczyźni. Rano, gdy jeden się mył, drugi strzelił mu w potylicę. Rozejrzał się i spostrzegł, że wszystko widział chłopiec, który w pobliżu pasł kozę. Stalin – bo tylko on pozostał z całej grupy, machnął ręką i odjechał z łupem. Partia nigdy nie otrzymała tych cennych kruszców. Po latach Stalin gościł w posiadłości gruzińskiego aktora Chorawy. Nagle zauważył ogrodnika. Stanął i długo mu się przyglądał, pytając: „Gdzie ja cię widziałem?”. Ogrodnik, który był tym pastuszkiem, też rozpoznał w Stalinie abreka, ale oczywiście wolał milczeć. Dzięki temu uratował​ życie. Kobiety nigdy nie były pasją życia Józefa Wissarionowicza. Świadczą o tym jego nieudane małżeństwa i patologiczne związki. Potwierdza to też pewna anegdota. Na jednym z bankietów zastanawiano się, co daje największą rozkosz mężczyźnie. Padały różne odpowiedzi: kobieta, praca,

dobro ojczyzny itp. Stalin powiedział: „Największa rozkosz to zmiażdżyć wroga, a potem wypić kielich dobrego gruzińskiego wina”. Podobno pierwszą romantyczną miłością młodego Soso była piękna aktorka, która przyjechała ze swoją trupą do Gori. Stalin poszedł na przedstawienie razem ze swoim kompanem, Kawtaradzem. Nie klaskał, lecz nie spuszczał z oczu dziewczyny. „Dlaczego nie klaszczesz?” – spytał kolega. „I tak by nie wiedziała, że klaszczę” – odparł. Nocowali w parku. Kawtaradze zorientował się, że przyjaciel nie śpi i patrzy w niebo. „O czym myślisz?” – zapytał. „Nie śpię, bo się zakochałem, a myślę o tej gwieździe i o tym, że nigdy jej nie dosięgnę” – odparł Stalin. Ożenił się w 1906 roku z Jekateriną Swanidze („Kato”), „nieobytą młodą Gruzinką” – jak nazwał ją Trocki. Prawda jednak była inna – do czternastego roku życia Kato miała domowych nauczycieli, a jej brat studiował w Berlinie. Podobno znalazła mu ją i wyswatała matka, licząc, że Soso ustatkuje się w małżeństwie. Zachowane zdjęcia świadczą o wybitnej urodzie jego młodej żony. Jak wiele Gruzinek, miała przepastne czarne oczy i doskonałą figurę. Wychowano ją w tradycyjnym domu, gdzie żona służy mężowi, rodzi dzieci i wiernie czeka. Była bardzo religijna i pod jej wpływem wzięli ślub w cerkwi w 1902 lub 1903 roku. Przez jakiś czas zamieszkali we wsi Didi-Lilo pod Tbilisi, skąd pochodziła Kato. Późniejsze legendy każą pierwszej żonie Stalina być utalentowaną krawcową, szyjącą stroje dla żony samego gubernatora Swieczyna; praczką i prasowaczką; rewolucjonistką i kolporterką „Iskry”, za co ponoć wylądować miała w więzieniu. Tak naprawdę niewiele o niej wiemy. Przyjaciel z tamtego okresu, Josif Iremaszwili, w swoich wspomnieniach pisał, że „pierwsza żona Stalina patrzyła na niego jak na półboga”. Soso nie był wzorowym mężem. Zostawiał ją samą na całe dnie i noce, często się ukrywał albo siedział w więzieniu. Kato jednak nie narzekała, ale modliła się, żeby wrócił do domu i zachowywał się jak przykładny gruziński mąż. Wspominał po latach: „ Były okresy, kiedy nie wracałem do domu na noc. Mówiłem jej, żeby się nie martwiła, a kiedy wracałem, ona siedziała w tym samym miejscu. Czekała na mnie całą noc”. Jurij Boriew, powołując się na wspomnienie pisarki Neli Tumanowej, opisuje następujący obrazek z życia rodzinnego państwa Dżugaszwilich. Tumanowa przyjaźniła się z Gruzinką, Keto Kutabeładze, która była wtedy sąsiadką młodego małżeństwa. Zgodnie z tradycją gruzińską, drzwi poszczególnych mieszkań wychodziły na długi balkon, na którego końcu znajdowała się wspólna łazienka. Keto, stojąc na balkonie, słyszała, jak chora Katarzyna wielokrotnie prosi męża, żeby przyniósł jej wody. Po jakimś czasie Keto usłyszała krzyk kobiety. Gdy wpadła do ich mieszkania, zobaczyła następującą scenę: wściekły Stalin siłą poił żonę wodą z butelki, ta zachłystywała się i dusiła. Keto wyrwała mu butelkę, a ten brutalnie ją odepchnął. Kato często chorowała i jak twierdził Stalin, stała się „zbyt delikatna do pewnych praktyk”. Oczywiście chodziło o praktyki seksualne. Mimo to w 1907 roku urodziła syna, Jakowa. Stalin w tym czasie siedział w więzieniu w Baku, więc Katarzyna musiała radzić sobie sama. W dodatku, gdy była w piątym miesiącu ciąży, sama trafiła do więzienia na dwa miesiące. Zanim chłopiec ukończył pierwszy rok życia, matka zmarła – według różnych źródeł na tyfus lub zapalenie płuc. Choroba szybko postępowała – Kato była wyniszczona, niedożywiona. Stalin bardzo przeżył tę śmierć. Mimo brutalności i złego traktowania Kato, była ona jedyną prawdziwą miłością jego życia. Podczas pogrzebu szalał, szlochał, a nawet wskoczył do grobu. Żałobnicy musieli go siłą wyciągać. Miał powiedzieć przyjacielowi: „To stworzenie zmiękczało moje kamienne serce. Teraz ona nie żyje, a wraz z nią umarły wszystkie moje cieplejsze uczucia dla rodzaju ludzkiego. Czuję w piersiach pustkę, niewypowiedzianą pustkę. W tej jednej chwili moje serce zmieniło się w zimny głaz”. Te słowa były prorocze – zwiastowały śmierć milionów ludzi. Z pierwszą i prawdziwą miłością zawsze kojarzyła mu się gruzińska pieśń Suliko – lubił​ ją i wzruszał się, gdy ją słyszał. W czasie tak zwanego

kultu jednostki śpiewały ją chóry i soliści w całym ZSRR i wszystkich krajach obozu socjalistycznego – w tym polskie „Mazowsze”. Nie interesował się swoim synem. Jego wychowaniem zajęła się rodzina Swanidzów. Dopiero na początku lat 20. spotkał się z Jakowem. W propagandzie ZSRR Stalin przedstawiany był zawsze jako wielki przyjaciel dzieci. Tak naprawdę nie lubił ich. Jedna z dziewczynek, z którą wódz narodu został sfotografowany na trybunie, zapamiętała słowa, które po gruzińsku powiedział półgębkiem do swojego towarzysza. Gdy dorosła, przetłumaczyła je. Brzmiały: „Weź ode mnie tę małą cholerę…”. W latach 30. z rozkazu Stalina odpowiedzialności karnej – w tym karze śmierci – podlegały dzieci od dwunastego roku życia. Krążył dowcip: Nauczycielka pyta chłopca: „Kto jest twoją matką?” „Ludowa ojczyzna” – odpowiada. „A ojcem?” – pada kolejne pytanie. „Towarzysz Stalin”. I następne: „A kim chciałbyś być jak dorośniesz?”. „Sierotą…”. Ten niechętny stosunek dotyczył też jego własnych dzieci. Bo wraz ze śmiercią pięknej Kato nie wygasły bynajmniej żądze Stalina. Roj Miedwiediew twierdzi, że Stalin miał co najmniej dwóch nieślubnych synów. Jednego powiła mu żona kupca, pod którego dachem odbywał w latach 1908- 1909 karę zesłania w Sołwyczegodsku. Był bardzo zdolny – gdy dorósł, pracował jako wykładowca w katedrze jednej z uczelni technicznych w Leningradzie. Potem został ściągnięty do Moskwy na odpowiedzialne stanowisko. Nie ominęła go jednak wielka czystka – wyrzucono go z partii, w każdej chwili spodziewał się aresztowania. Nigdy jednak nie zwrócił się o pomoc do biologicznego ojca. „On o mnie wie i jeśli uzna za słuszne, odezwie się sam” – twierdził. I rzeczywiście, po jakimś czasie anatemę cofnięto, przywrócono mu członkostwo partii, a nawet doczekał się intratnych posad w wydawnictwie „Iskusstwo” i telewizji. Drugi syn urodził się z przelotnego związku z trzynastoletnią Lidią Pierepryginą, wieśniaczką z syberyjskiej wsi Kurejka (gdzie znowu Stalin przebywał na zesłaniu). Był podobno łudząco podobny do ojca. Ponieważ głośno chwalił się swoim pochodzeniem, został w latach 30. aresztowany. Zwolniono go z więzienia jeszcze za życia Stalina. Wrócił do rodzinnej wsi, a jego dalsze losy są nieznane. Na pewno jednak przestał się przechwalać ojcem. W grudniu 1900 roku w Tbilisi, w domu przyjaciół Alliłujewów, Stalin poznał Wiktora Kurnatowskiego, człowieka, który odmienił jego życie. To on pierwszy opowiadał mu o Leninie i Krupskiej. Kiedy Stalin poznał później tę słynną parę, stwierdził, że w rzeczywistości Lenin przewyższa tego z opowieści. Nadieżda Krupska jednak zdecydowanie mu się nie spodobała. Po prostu nie lubił nieładnych i inteligentnych kobiet. Ta obopólna niechęć trwała do śmierci. Rewolucja rozpoczęła wielki marsz Stalina po najwyższą władzę. Początkowo Lenin był oczarowany młodym rewolucjonistą. „Pewien wspaniały Gruzin zasiadł do pisania dla »Poswieszczenja« wspaniałego artykułu” – pisał. Nazajutrz po zdobyciu przez bolszewików władzy Lenin dokooptował Stalina do Rady Komisarzy Ludowych jako przewodniczącego do spraw narodowości. Świadkowie wspominają, że w tamtym okresie Lenin i Stalin byli wręcz nierozłączni. Gdy na początku 1918 roku zapadła decyzja, że członkowie radzieckiego rządu zamieszkają na Kremlu, przekonywano Stalina, iż powinien się ożenić. Zaczął więc intensywnie rozglądać się za kobietami. Któregoś dnia został wysłany do Carycyna z pełnomocnictwami dotyczącymi zaopatrzenia Piotrogrodu, Moskwy i innych miast w zboże. W innym wagonie jechał jego znajomy, Siergiej Alliłujew, z córką, która była maszynistką w Radzie Komisarzy Ludowych. Stalin dobrze znał tę rodzinę, przez jakiś czas nawet mieszkał w ich domu. Kiedyś, w Baku, uratował małą Nadieżdę, gdy wpadła do morza. Zaskarbił sobie tym wdzięczność starego bolszewika, jej ojca. Był jeszcze inny wątek tej „przyjaźni” – kilka lat temu wyszły drukiem wspomnienia jednej z działaczek

komunistycznych, Poliny Winogradskiej, która wiele lat spędziła w sowieckich łagrach. Pisze w nich, że kilka dni przed śmiercią Nadieżdy Stalin wyznał jej, że w rzeczywistości jest… jego córką, bo od 1900 roku był kochankiem jej matki. Podróż do Carycyna była długa i monotonna. Którejś nocy Alliłujewa zbudziły krzyki z przedziału córki. Drzwi były zamknięte, dopiero po chwili otworzył mu… Stalin. Sytuacja była jednoznaczna – zgwałcił dziewczynę. Alliłujew wyciągnął pistolet i chciał go zabić, Stalin jednak padł na kolana i oświadczył się o rękę Nadii. On miał trzydzieści dziewięć lat, ona siedemnaście i nie chciała się z nim wiązać. Niestety, wkrótce okazało się, że jest w ciąży – i nie miała wyjścia. Córka Nadieżdy, Swietłana, twierdzi jednak, że matka kochała ojca. „Została jakby kamieniem porażona nagłą miłością do człowieka starszego o dwadzieścia dwa lata, który wrócił z zesłania, mając za sobą ciężkie życie rewolucjonisty – pisze w pamiętnikach. – Nawet towarzyszom trudno było kroczyć obok tego człowieka. A ona poszła przy nim, niczym mała łódka przymocowana do wielkiego oceanicznego statku. Tak widzę tę parę żeglującą razem przez wzburzony ocean”. Na początku Nadia zostaje pomocnicą Stalina i sekretarką Lenina, w 1918 roku przenosi się z Piotrogrodu, gdzie mieszkała z rodzicami, do Moskwy. Swietłana Alliłujewa pisze, że babka Olga niechętnie patrzyła na ten związek. Odradzała Nadii małżeństwo, a samobójstwo córki uważała za „skutek tej całej głupoty”. W 1919 roku Stalin i Nadia biorą jednak ślub. Trzeba w tym miejscu wspomnieć, że rejestracja małżeństw w tym okresie nie miała dla bolszewików żadnego znaczenia – sama instytucja małżeństwa wydawała się burżuazyjnym przeżytkiem. Bumaga z urzędu liczyła się tylko wtedy, kiedy na świat miały przyjść dzieci – tak jak w tym przypadku. Niedługo po ślubie rodzi się syn, Wasyl. Zajmują mieszkanie na Kremlu. Stosunek Stalina do syna jest chłodny, a czasem nawet okrutny i sadystyczny. Polina Winogradska wspomina, że ulubioną zabawą ojca było puszczanie dymu z fajki w twarz noworodka. Bardzo się śmiał na widok wykrzywionej płaczem buzi dziecka. Potwierdza to Trocki w swoich wspomnieniach: „Wróciłem właśnie od Koby – opowiadał mu Bucharin – i oto co on robi? Wyjmuje z łóżeczka swojego rocznego synka, wciąga dym z fajki i dmucha małemu w twarz”. „Ależ to bzdura! – przerwałem. „Jak Boga kocham, prawda! Najświętsza prawda – zapewnił Bucharin z właściwym sobie infantylizmem. – Dzieciak się krztusi i płacze, a Koba się śmieje: »Nie szkodzi, będzie silniejszy«!”. Bucharin naśladował gruzińską wymowę Stalina. „Przecież to po prostu barbarzyństwo!”. „A co, nie znacie Koby? Taki już jest. Dziwny”. Nadia, nie mając oparcia w mężu, źle się czuła na Kremlu. Otaczali ją ludzie co najmniej o pokolenie starsi, opętani władzą rewolucjoniści. Na wszelki wypadek jej matkę, Olgę, zamknięto w szpitalu psychiatrycznym. Stalin stwierdził, że teściowa cierpi na schizofrenię. A może raczej chciał wyeliminować z najbliższego otoczenia byłą kochankę i ewentualne plotki. Nawet bycie żoną Stalina nie oznaczało, że można czuć się bezpiecznie. W 1922 roku podczas kolejnej czystki chciano wydalić Alliłujewą z partii za „brak aktywności”. Wstawił się za nią sam Lenin. Stalin zapamiętał to i domyślił się, że stała za tym Krupska. Jesienią tego roku ordynarnie zwymyślał partnerkę Lenina za list do Trockiego, który podyktował jej Lenin. Po śmierci Lenina Nadia Alliłujewa zaczyna pracę redaktorki w czasopiśmie „Rewolucja i Kultura”. Idzie jej średnio – ma tylko sześć klas gimnazjum. Ale wszystko jest lepsze od dusznej atmosfery Kremla i nieobliczalnych zachowań męża. Dzieckiem zajmuje się niania, gosposia i młodzi czekiści z kremlowskiej ochrony. Wieczorami zaczynają się trwające długo w noc pijatyki, których młoda kobieta nie znosi. Ale mąż je lubi i zmusza ją do brania w nich udziału. Na Kremlu pojawia się Jakow, syn Stalina z pierwszego małżeństwa. Oto jak opisuje go Nadia Siedowa, żona Trockiego: „Jasza – to chłopczyk dwunastoletni, ma delikatną śniadą twarz, w której