jewka88

  • Dokumenty542
  • Odsłony37 429
  • Obserwuję53
  • Rozmiar dokumentów1.0 GB
  • Ilość pobrań23 682

Sara Shepard - 09 - Uwikłane

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :685.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

jewka88
EBooki
ebooki

Sara Shepard - 09 - Uwikłane .pdf

jewka88 EBooki ebooki Pretty Little liars
Użytkownik jewka88 wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 116 stron)

Shepard Sara Pretty Little Liars 09 Uwikłane Wydaje wam się, że to wszystko, co wiem? To tylko wierzchołek góry lodowej, a ja dopiero się rozkręcam... A. Po pamiętnych wakacjach na Jamajce Emily, Aria, Spencer i Hanna próbują rozpocząć nowe życie. Niestety przeszłość upomina się o nie w najmniej oczekiwanym momencie, a tajemniczy nadawca SMS-ów znów wkracza do akcji. Czy dziewczyny przyznają w końcu, że w starciu z A. nie mają szans? NIEKTÓRE PRZYJAŹNIE NIE UMIERAJĄ NIGDY Znałaś kiedyś człowieka, który żył dziewięć razy? Musi przypominać tego szaleńca, który zeszłego lata złamał sobie siedem kości, a i tak w tym sezonie poprowadził drużynę lacrosse do zwycięstwa. Albo tę dwulicową sukę, która zawsze siadała koło ciebie na geometrii — choć ściągała na klasówkach i potrafiła najlepszej przyjaciółce wbić nóż w plecy, zawsze z gracją lądowała na czterech łapach. Miau. Związki też mogą żyć dziewięć razy. Przypomnij sobie chłopaka, z którym na przemian kłóciłaś się i godziłaś przez okrągłe dwa lata. Albo przyjaciółkę, która knuła intrygi za twoimi plecami, a ty i tak jej wybaczałaś. Tak naprawdę nigdy jej nie skreśliłaś, prawda? Choć może trzeba było. Cztery śliczne dziewczyny z Rosewood muszą stanąć twarzą w twarz ze swoją dawną przyjaciółką, która okazała się ich najbardziej zaciekłym wrogiem, choć już myślały, że ich przyjaźń dawno temu poszła z dymem. I to dosłownie. Powinny jednak wiedzieć, że w Rosewood nic tak naprawdę się nie kończy. Zaginione przyjaciółki żyją dalej i mają zamiar dopiąć swego. Chcą się zemścić. - Ostatnia na klifie płaci za kolację! - zawołała Spencer Hastings, zawiązała paseczki swojego bikini od Ralpha Laurena na podwójne węzełki i podbiegła na skraj urwiska, z którego rozciągał się widok na najpiękniejsze turkusowe morze, jakie w życiu widziała. I nie było w tym żadnej przesady, choć rodzina Hastingsów odwiedziła już wszystkie karaibskie wyspy, nawet te najmniejsze, na które trzeba było lecieć prywatnym samolotem. - Zaraz cię dogonię! - odkrzyknęła Aria Montgomery, zsuwając ze stóp klapeczki w hawajskich barwach i spinając swoje czarno granatowe włosy w bezładnego koka. Nawet nie zdjęła bransoletek z nadgarstków, a w jej uszach nadal kołysały się kolczyki z piór. - Z drogi! - Hanna Marin położyła dłonie na wąskich biodrach. To znaczy, miała nadzieję, że nadal są wąskie, choć tego popołudnia, świętując przybycie na Jamajkę, zjadła olbrzymi talerz smażonych muli. Emily Fields nie pozostawała w tyle. Rzuciła podkoszulek na duży płaski kamień. Kiedy dobiegła do krawędzi klifu i spojrzała w dół, zakręciło się jej w głowie. Stała nieruchomo, z dłonią na ustach, póki to okropne uczucie nie minęło.

Dziewczyny jednocześnie skoczyły ze skały do ciepłego tropikalnego morza. Wypłynęły na powierzchnię, śmiejąc się radośnie — bo wszystkie wygrały i przegrały! — i spoglądając w górę na Klify, jamajski kurort położony nad samym morzem. Na tle chmur stał różowy, ozdobiony dekoracyjnymi tynkami budynek, w którym mieściły się nie tylko ich pokoje, ale także sala do jogi, klub taneczny i spa. Kilka osób wypoczywało na ocienionych balkonach, inni sączyli koktajle na tarasie. Szumiały palmy i śpiewały egzotyczne ptaki. Z oddali dobiegały dźwięki bębnów, na których ktoś wybijał rytm Redemption Song Boba Marleya. — To raj — wyszeptała Spencer. A pozostałe dziewczyny zamruczały pod nosem, przytakując jej. Wybrały idealne miejsce na spędzenie ferii wiosennych. Tu było zupełnie inaczej niż w Rosewood, gdzie mieszkały. To prawda, że otoczone gęstymi zielonymi lasami miasteczko pod Filadelfią wyglądało jak z obrazka. Nie brakowało w nim rozległych posiadłości, malowniczych szlaków do jazdy konnej, urokliwych starych stodół i ruin farm z siedemnastego wieku. Ale po tym, co się stało kilka miesięcy temu, dziewczyny bardzo potrzebowały zmiany otoczenia. Chciały zapomnieć o Alison DLaurentis, dziewczynie, którą uwielbiały i podziwiały, którą każda chciałaby być i która próbowała je zamordować. Nie sposób jednak było o tym wszystkim zapomnieć. Choć od tamtych dramatycznych wydarzeń minęły już dwa miesiące, wspomnienia wciąż powracały, przynosząc z sobą przerażające wizje. Dziewczyny przypominały sobie, jak Alison brała je za ręce i mówiła, że wcale nie nazywa się Courtney i nie jest bliźniaczą siostrą Ali, jak twierdzili jej rodzice. Przekonała je, że ich najlepsza przyjaciółka wróciła zza grobu. Nie mogły zapomnieć, jak Ali zaprosiła je do swojego domku w górach, twierdząc, że wspólna wycieczka przypieczętuje odrodzenie ich przyjaźni. A wkrótce po przyjeździe Ali zaprowadziła je do sypialni na piętrze, nakłoniła do udziału w seansie hipnozy, tak jak w tamtą noc w siódmej klasie, kiedy zniknęła. Później wyszła, zaryglowała drzwi od zewnątrz, a pod próg wsunęła list wyjaśniający, kim tak naprawdę była... i kim na pewno nie była. Owszem, nazywała się Ali. Lecz jak się okazało, to nie z prawdziwą Ali dziewczyny przyjaźniły się przez cały ten czas. Listu, który dostały w domku w górach, wcale nie napisała ta sama dziewczyna, która na początku szóstej klasy wydobyła Spencer, Arię, Emily i Hannę z szarej szkolnej masy w czasie jednej z charytatywnych imprez. To nie była ta sama dziewczyna, z którą przez półtora roku wymieniały się ubraniami, plotkowały, rywalizowały i bawiły się na imprezach piżamowych. Przez cały ten czas przyjaźniły się z Courtney, która udawała Ali od chwili, gdy zamieniły się miejscami na początku szóstej klasy. Tej Ali, prawdziwej Ali, nigdy nie poznały. A ona nienawidziła ich z całego serca. To ona udawała A., przysyłała anonimowe wiadomości, zabiła lana Thomasa, wywołała pożar w lesie za domem Spencer, doprowadziła do aresztowania dziewczyn, zabiła swoją siostrę bliźniaczkę Courtney — czyli i c h Mi — w tamtą noc, w czasie ich całonocnej imprezy na zakończenie siódmej klasy. I to ona planowała pozbyć się ich wszystkich raz na zawsze. Kiedy tylko dziewczyny przeczytały ostatnią linijkę tego strasznego listu, poczuły ostry zapach dymu. Prawdziwa Ali rozlała w całym domu benzynę i wznieciła pożar. Udało im się uciec w ostatniej chwili, lecz Ali miała mniej szczęścia. Kiedy dom eksplodował, ona wciąż była w środku. Ale czy na pewno? Wiele osób twierdziło, że udało się jej ujść z życiem. Cała historia stała się głośna, a media zrelacjonowały ją w szczegółach, włącznie z zamianą tożsamości bliźniaczek. I choć Ali zabijała z zimną krwią, wiele osób fascynowało się nią. Co rusz ktoś twierdził, że widział ją w Denver, Minneapolis czy Palm Springs. Dziewczyny próbowały o tym nie myśleć. Chciały żyć dalej. Bez obawy o własne życie. Na szczycie skały pojawiły się dwie osoby. Jedną z nich był Noel Kahn, chłopak Arii. Drugą - jej brat i chłopak Hanny, czyli Mike Montgomery. Dziewczyny podpłynęły do wykutych w skale schodków. Noel podał Arii wielki puszysty ręcznik z napisem „KLIFY, NEGRIL, JAMAJKA" wyhaftowanym czerwoną nitką w jednym rogu.

— Wyglądasz naprawdę seksownie w tym bikini. — No jasne. — Aria spuściła głowę i spojrzała na swoje blade dłonie. Na pewno nie wyglądała jak te blond boginie wygrzewające się na jamajskiej plaży, które całe dnie spędzały na wcieraniu olejku do opalania w swoje smukłe nogi i ramiona. Czy Noel nie gapił się na nie trochę zbyt długo? A może Aria wpadała w paranoję z powodu zazdrości? — Mówię serio. — Noel uszczypnął Arię w pośladek. — Mam zamiar popływać tutaj z tobą na golasa. A jak pojedziemy na Islandię, będziemy się wylegiwać nago w gorących źródłach. Aria się zarumieniła. Noel szturchnął ją łokciem. — Cieszysz się z naszej wycieczki na Islandię, prawda? — Oczywiście! Noel zrobił jej niespodziankę i kupił bilety na samolot dla Arii, Hanny, Mike'a i dla siebie. Mieli polecieć na Islandię na wakacje. Wszystkie koszty pokrywała niezwykle bogata rodzina Kahnów. Aria nie potrafiła odmówić. Spędziła trzy idylliczne lata na Islandii, po tym jak zniknęła Ali, ic h Ali. Ale jednocześnie nie potrafiła się cieszyć z tej wycieczki i coś jej mówiło, że nie powinna tam jechać. Sama nie wiedziała, skąd te złe przeczucia. Kiedy dziewczyny włożyły swoje sarongi, plażowe sukienki i — w wypadku Emily — za duży podkoszulek z Urban Outfitters z napisem „MERCI BEAUCOUP", Noel i Mike zaprowadzili je do stolika w restauracji mieszczącej się na wielkim tarasie. Przy barze stało mnóstwo osób, które podobnie jak oni przyjechały tutaj na ferie wiosenne. Wszyscy flirtowali i pili szoty. W rogu siedziało kilka dziewczyn w krótkich sukienkach i sandałkach na wysokich obcasach. Rozmawiały i chichotały radośnie. Wysocy, opaleni chłopcy w szortach, dopasowanych koszulkach polo i adidasach stukali się butelkami piwa i rozmawiali o sporcie. W powietrzu czuło się pulsowanie, które niosło z sobą obietnicę zakazanych flirtów, pijanych wspomnień i nocnych kąpieli w basenie ze słoną wodą, który należał do hotelu. Ale w powietrzu unosiło się coś jeszcze i dziewczyny natychmiast to wyczuły. Tak, na pewno podekscytowanie... lecz także jakieś nieokreślone zagrożenie. Wydawało im się, że w czasie jednej z tych szalonych imprez mogą się bawić na całego... albo wpaść w poważne tarapaty. Noel wstał od stolika. - Napijemy się czegoś? Na co macie ochotę? — Dla mnie piwo — powiedziała Hanna. Spencer i Aria kiwnęły głowami. — A ty, Emily? - spytał Noel. — Dla mnie piwo imbirowe. - Dobrze się czujesz? - Spencer dotknęła jej ramienia. Emily rzadko imprezowała, ale przecież w czasie wycieczki mogła sobie pozwolić na małe szaleństwo. - Muszę... - Emily zasłoniła dłonią usta. Na chwiejnych nogach wstała od stolika i pobiegła do łazienki. Wszyscy patrzyli za nią, jak przepycha się przez tłum, a potem znika za różowymi drzwiami. Mike zrobił kwaśną minę. — Czy to zemsta Montezumy? — Nie wiem... — odparła Aria. Jak ognia wystrzegali się wody z kranu. Ale Emily od czasu pożaru nie była sobą. Kochała Ali. Powrót dziewczyny, którą uważała za swoją najlepszą przyjaciółkę i w której była zakochana na zabój, był dla niej szokiem. A kiedy ta okazała się zabój czynią, serce Emily rozpadło się na tysiąc kawałków. Ciszę przerwał dźwięk telefonu Hanny. Wyciągnęła komórkę ze słomianej torby plażowej i jęknęła. - No cóż, to już oficjalna decyzja. Mój tata ubiega się o miejsce w Senacie. Ten wieśniak, który prowadzi jego kampanię wyborczą, prosi mnie o spotkanie, gdy wrócę do Rosewood. - Naprawdę? - Aria wzięła Hannę pod rękę. — Hanno! To fantastycznie! — Jak wygra, będziesz jego Pierwszą Córeczką! — powiedziała Spencer. - Twoje zdjęcie znajdzie się we wszystkich plotkarskich czasopismach. Mike przysunął swoje krzesło do krzesła Hanny. — Mogę być twoim osobistym tajnym agentem? Hanna sięgnęła do stojącej na stoliku miseczki i wzięła

garść chipsów bananowych. — To nie ja będę Pierwszą Córeczką, tylko Kate - powiedziała z pełnymi ustami. Teraz prawdziwą rodziną jej ojca została jego przyrodnia córka i jej matka. A Hanna ze swoją mamą zostały odtrącone. Gdy Aria pocieszająco poklepała dłoń Hanny, zabrzęczały bransoletki na jej nadgarstku. — Jesteś od niej lepsza i dobrze o tym wiesz. Hanna przewróciła oczami. Nie wierzyła Arii, choć była jej wdzięczna za to, że próbowała ją pocieszyć. Ta straszna historia z Ali miała przynajmniej jeden pozytywny skutek. Cała czwórka na nowo się zaprzyjaźniła i więź między nimi była teraz mocniejsza niż w siódmej klasie. Przyrzekły sobie dozgonną przyjaźń. Nic nie mogło ich już rozdzielić. Noel przyniósł drinki i wszyscy stuknęli się szklankami, wykrzykując po jamajsku: „Monf czyli „Na zdrowie!". Emily wróciła z łazienki i choć nadal wyglądała na chorą, uśmiechnęła się radośnie i napiła się piwa imbirowego. Po kolacji Noel i Mike poszli zagrać w cymbergaja na automatycznym stole ustawionym w kącie. DJ podkręcił muzykę i z głośników popłynęła piosenka Alicii Keys. Kilka osób ruszyło na parkiet. Wysoki, postawny chłopak z falistymi brązowymi włosami spojrzał Spencer prosto w oczy i gestem zaprosił ją do tańca. Aria szturchnęła Spencer. — No dalej, Spence! Spencer odwróciła wzrok i zarumieniła się. — Ale brzydal! -Będzie idealną odtrutką na Andrew - zachęcała ją Hanna. Spencer do niedawna chodziła z Andrew Campbellem, który zerwał z nią miesiąc temu. Jak twierdził, całe zamieszanie wokół Ali i A. było dla niego „zbyt wielkim wyzwaniem". Mi ę czak. Spencer jeszcze raz spojrzała na parkiet. No dobra, musiała przyznać, że ten chłopak świetnie wyglądał w płóciennych szortach khaki i wsuwanych butach. Dostrzegła emblemat na jego polo. „UNIWERSYTET PRINCETON". Właśnie na tę uczelnię chciała się dostać. Hanna rozpromieniła się, bo również zauważyła logo na koszulce. — Spence! To znak! Moglibyście razem zamieszkać w akademiku! Spencer odwróciła wzrok. — I tak się nie dostanę. Dziewczyny spojrzały po sobie zdumione. — Oczywiście, że się dostaniesz — szepnęła Emily. Spencer duszkiem dopiła piwo, ignorując zaniepokojone spojrzenia przyjaciółek. Tak naprawdę przez ostatnie miesiące opuściła się w nauce. To chyba zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że próbowała ją zabić osoba, która udawała jej najlepszą przyjaciółkę. W zeszłym semestrze była na dwudziestym siódmym miejscu w klasie. Z tak słabymi ocenami nie miała szans dostać się na dobrą uczelnię. — Wolę posiedzieć z wami — powiedziała Spencer. Nie chciała myśleć o szkole w czasie ferii. Aria, Emily i Hanna wzruszyły ramionami i jeszcze raz stuknęły się szklankami. — Za nas — powiedziała Aria. — Za przyjaźń — dodała Hanna. Każda z nich poczuła nagle, jak ogarnia ją ogromny spokój, i po raz pierwszy od wielu tygodni nie pomyślały odruchowo o tragicznych wydarzeniach z przeszłości. Nie przypomniały sobie żadnej wiadomości od A. Teraz Rosewood wydawało im się miasteczkiem na planecie z jakiegoś innego Układu Słonecznego. DJ puścił stary przebój Madonny, a Spencer wstała od stolika. — Wszystkie idziemy na parkiet. Dziewczyny poderwały się do tańca, gdy nagle Emily ścisnęła ramię Spencer i przyciągnęła ją do siebie. — Nie ruszaj się. — Co? — Spencer gapiła się na Emily. — Dlaczego? Emily miała oczy jak spodki. Wpatrywała się w coś, co zauważyła obok krętych schodów. — Popatrz.

Dziewczyny popatrzyły w tym samym kierunku i zmrużyły oczy. Na schodach stała szczupła blondynka w jasnożółtej sukience. Miała wielkie, niebieskie oczy, pomalowane na różowo usta i bliznę nad prawą brwią. Nawet z takiej odległości widać było na jej ciele wiele blizn: pomarszczoną skórę na ramionach, szramy na szyi i ślady po okaleczeniach na nogach. Jednak mimo tych blizn wydawała się piękna i pewna siebie. — O co ci chodzi? — wyszeptała Aria. - Znasz ją? - zapytała Spencer. - Nie widzicie? - wyszeptała Emily drżącym głosem. -Przypatrzcie się dobrze. - Niby na co mamy patrzeć? - zapytała cicho Aria. W jej głosie słychać było zatroskanie. - Ta dziewczyna. - Emily spojrzała na przyjaciółki. Była blada i miała sine usta. - To... A1 i. DZIESIĘĆ MIESIĘCY PÓŹNIEJ 1 IMPREZKA Niska, gruba kelnerka z idealnym manikiurem podsunęła Spencer pod nos tacę z gorącym, półpłynnym serem. — Smażony brie? Spencer nabrała sera na krakersa i ugryzła. P r zep yszne. Nie codziennie kelnerka podawała jej smażony ser brie w jej własnej kuchni, ale w ten sobotni wieczór pani Hastings wydawała przyjęcie powitalne dla nowych sąsiadów, którzy wprowadzili się do domu naprzeciwko. Przez kilka ostatnich miesięcy mama Spencer nie miała najmniejszej ochoty na odgrywanie roli idealnej pani domu, lecz nagle ogarnął ją szał organizowania życia towarzyskiego. Jak na zawołanie do kuchni wpadła Veronica Hastings, spowita chmurą zapachu Chanel No. 5. Przypinała duże kolczyki, a na jej palcu pobłyskiwał wielki diament. Ten pierścionek kupiła niedawno. Mama Spencer wymieniła całą biżuterię, którą dostała od męża, na zupełnie nową. Jej proste blond włosy o popielatym odcieniu były obcięte za ucho. A dzięki profesjonalnemu makijażowi jej oczy wydawały się wielkie i przejrzyste. Miała na sobie dopasowaną czarną sukienkę, która podkreślała piękne ramiona, wyrzeźbione dzięki wielu godzinom ćwiczeń pilatesu. — Spencer, przyszła twoja przyjaciółka. Ta, która ma się zająć garderobą gości - rzuciła pospiesznie pani Hastings, wkładając jakieś brudne talerze ze zlewu do zmywarki. Potem po raz kolejny spryskała blat kuchenny sprejem do czyszczenia i przetarła go, choć ledwie godzinę wcześniej z domu wyszła ekipa sprzątająca. - Sprawdź, czy niczego jej nie trzeba. — Kto to jest? — Spencer zmarszczyła nos. Nie prosiła nikogo o pomoc w czasie dzisiejszej imprezy. Zazwyczaj mama wynajmowała studentów z Hollis, pobliskiego uniwersytetu. Pani Tlastings westchnęła zniecierpliwiona i spojrzała na odbicie swojej idealnej twarzy w stalowych drzwiach lodówki. — Emily Fields. Zostawiłam ją w gabinecie. Spencer zesztywniała. Emily tu przyszła? Spencer na pewno jej nie zapraszała. Nie przypominała sobie nawet, kiedy ostatni raz z sobą rozmawiały, chyba kilka miesięcy temu. Ale jej mama - i cała reszta świata - nadal uważała, że obie dziewczyny się przyjaźnią. Pewnie należało za to winić zdjęcie na okładce czasopisma „People", które pojawiło się w kioskach wkrótce po tym, jak Prawdziwa Ali próbowała je zabić. Na zdjęciu Spencer, Emily, Aria i Hanna stały w przyjacielskim uścisku. „SĄ ŚLICZNE I Z PEWNOŚCIĄ NIE KŁAMIĄ", głosił nagłówek. Niedawno do Hastingsów zadzwonił jakiś dziennikarz, który chciał przeprowadzić ze Spencer rocznicowy wywiad. W następną sobotę mijał rok od tamtej strasznej nocy w górach Pocono i opinia publiczna chciała się dowiedzieć, jak przyjaciółki radzą sobie teraz w życiu. Spencer odmówiła. I była pewna, że podobnie postąpiły pozostałe dziewczyny. - Spence?

Spencer odwróciła się gwałtownie. Pani Hastings już sobie poszła, a na jej miejscu stała teraz Melissa, starsza siostra Spencer, otulona bardzo szykownym szarym płaszczem z paskiem. Czarne obcisłe spodnie od J.Crew podkreślały jej długie, zgrabne nogi. - He j. - Melissa wyciągnęła ręce do siostry i uściskała ją. Spencer ogarnęła potężna fala ekskluzywnego zapachu - jakżeby inaczej - Chanel No. 5. Melissa zachowywała się jak klon mamy, ale Spencer to nie przeszkadzało. - Miło cię widzieć! - zaskrzeczała Melissa głosem starej ciotki, która nie widziała Spencer od dziecka. A przecież dwa miesiące temu były razem na nartach w Bachelor Gulch w Kolorado. Za Melissą był ktoś jeszcze. - Cześć — przywitał się mężczyzna, który teraz stał po prawej stronie Melissy. Wyglądał jakoś dziwnie w marynarce, krawacie i lnianych spodniach idealnie uprasowanych na kant. Spencer przywykła do tego, że zazwyczaj widywała go w mundurze policyjnym, z pistoletem przy pasku. Darren, czyli inspektor Wilden, prowadził sprawę morderstwa Alison DiLaurentis jako główny detektyw. Niezliczoną ilość razy przesłuchiwał Spencer, wypytując ją o okoliczności zniknięcia Ali, która okazała się Courtney. - H-hej - odpowiedziała Spencer, kiedy Wilden oplótł swoje palce wokół palców Melissy. Chodzili z sobą już od ponad roku, ale Spencer nadal uważała, że zupełnie do siebie nie pasują. Gdyby Melissa i Wilden zarejestrowali się na jakimś portalu randkowym, na pewno nigdy by na siebie nie trafili. W swoim poprzednim życiu Wilden uchodził za największego łobuza w Rosewood Day, prywatnej szkole, do której chodzili wszyscy w mieście. To on wypisywał obleśne komentarze na drzwiach w ubikacji i palił marihuanę, w ogóle się nie przejmując, że widzi to nauczyciel WF-u. Natomiast Melissa zawsze była prymuską i królową balu maturalnego, która po zjedzeniu jednej czekoladki z koniakiem twierdziła, że jest zalana w trupa. Spencer dowiedziała się też, że Wilden dorastał we wspólnocie amiszów w Lancaster w stanie Pensylwania, ale uciekł stamtąd jako nastolatek. Ciekawe, czy już się podzielił z Melissą tą jakże smakowitą informacją. - Widziałem Emily przy frontowych drzwiach - powiedział Wilden. - Macie zamiar obejrzeć ten film? Pokazują go w telewizji w przyszły weekend. - Uch... Spencer udawała, że wygładza bluzkę, bo nie chciała odpowiedzieć na to pytanie. Wilden miał na myśli film Śliczna zabójczym, łzawą paradokumentalną chałę, przedstawiającą powrót prawdziwej Ali do Rosewood, jej ciemne sprawki, gdy występowała jako A., i śmierć. W jakiejś równoległej rzeczywistości pewnie obejrzałyby ten film w czwórkę, obgadując aktorki odgrywające ich role, złośliwie komentując wszystkie drętwe dialogi i krzywiąc się z niesmakiem na widok każdej złośliwości wyrządzonej im przez Ali. Ale w tym świecie nie było to możliwe. Po powrocie z Jamajki ich przyjaźń znowu zaczęła się rozpadać. Teraz Spencer czuła się niezręcznie i rumieniła się, gdy tylko przebywała w tym samym pomieszczeniu z którąś z dawnych przyjaciółek. — Co tu robicie? — zapytała Spencer, bo nie miała najmniejszej ochoty wracać teraz do przeszłości. — Oczywiście, nie mam n ic pr z e ci wk o. — Uśmiechnęła się uprzejmie do Melissy. Kiedyś siostry nie pałały do siebie zbyt wielką miłością, ale po dramatycznych wydarzeniach zeszłego roku postanowiły odłożyć na bok wszystkie animozje. — Ach, wpadliśmy tylko na chwilę, żeby zabrać kilka pudeł, które zostawiłam w swoim pokoju — powiedziała Melissa. — A potem jedziemy do Ikei. Mówiłam ci już, że znowu wymieniam meble w kuchni? Teraz chcę jej nadać bardziej śródziemnomorski charakter. Darren wprowadza się do mnie! Spencer spojrzała na Wildena spod uniesionych brwi. — A co z twoją pracą w Rosewood? — Melissa mieszkała w luksusowym, świeżo wyremontowanym domu przy Rit-tenhouse Square w Filadelfii. Dostała go w prezencie od rodziców po ukończeniu studiów. — Będziesz musiał dojeżdżać codziennie kawał drogi z Filadelfii. Wilden uśmiechnął się szeroko.

— W zeszłym miesiącu zrezygnowałem z pracy w policji. Melissa załatwiła mi robotę ochroniarza w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Filadelfii. Codziennie będę wbiegał po tych marmurowych schodach jak Rocky. — I będziesz chronił bardzo cenne obrazy — przypomniała mu Melissa. — Och. — Wilden z zakłopotaniem skubał kołnierzyk koszuli. — No tak. Wziął z granitowego blatu dwa kieliszki i nalał sobie i Melissie trochę pinot noir. — Dla kogo to przyjęcie? — spytał. Spencer wzruszyła ramionami i spojrzała w stronę salonu. — Dla nowych sąsiadów, którzy dopiero co wprowadzili się do domu naprzeciwko. Mama chyba koniecznie chce na nich zrobić dobre wrażenie. Wilden nagle zesztywniał. — Do domu Cavanaughów? Ktoś kupił ten dom? Melissa cmoknęła. — Pewnie sprzedali go po okazyjnej cenie. Ja bym tam nie mieszkała, nawet gdyby mi go dali za darmo — powiedziała. — Chyba chcą zacząć od nowa — zauważyła Spencer. — Wypiję za to. — Melissa przytknęła kieliszek do ust. Spencer wpatrywała się w podłogę pokrytą panelami z bardzo drogiego drewna. Jej też nie mieściło się w głowie, że ktoś kupił dom Cavanaughów. Przecież tam umarło dwoje dzieci. Toby popełnił samobójstwo wkrótce po powrocie do Rosewood z poprawczaka. A Jennę uduszono i wrzucono do rowu za domem. Zrobiła to Ali. Prawdziwa Ali. — A ty, Spencer — zwrócił się do niej Wilden — podobno ukrywasz wielki sekret? Spencer gwałtownie podniosła głowę i od razu poczuła, jak skacze jej ciśnienie. — S-słucham? Wilden był detektywem z krwi i kości. Czy potrafił wyczuć, że Spencer ukrywa jakąś tajemnicę? To niemożliwe, że dowiedział się czegoś o ich wyprawie na Jamajkę. O tym nikt nie mógł się dowiedzieć do końca jej życia. — Dostałaś się do Princeton! — wykrzyknął Wilden. — Gratuluję! Do płuc Spencer powoli powróciło powietrze. — A, tak. Dowiedziałam się o tym jakiś miesiąc temu. — Nie wytrzymałam i mu się pochwaliłam. — Melissa z dumą spojrzała na Spencer. — Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. — Bardzo szybko podjęli decyzję. — Wilden uniósł brwi. — Fantastycznie! — Dzięki. Ale Spencer zamiast dumy czuła tylko miliony ukłuć na skórze, jakby za długo siedziała na słońcu. Wykonała tytaniczny wysiłek, żeby wrócić na czoło klasowego rankingu i zapewnić sobie miejsce w Princeton. Nie z wszystkich swoich osiągnięć była dumna, niemniej dopięła swego. Pani Hastings znowu wpadła do kuchni i położyła dłonie na ramionach Spencer i Melissy. — Dlaczego nie dołączyłyście do gości? Od dziesięciu minut opowiadam wszystkim o moich genialnych córkach! Macie się zaprezentować od jak najlepszej strony! — Mamo — jęknęła Spencer, choć w głębi duszy cieszyła się, że mama jest dumna z nich obu, a nie tylko z Melissy. Pani Hastings siłą zaprowadziła je do drzwi. Na szczęście na drodze stanęła jej pani Norwood, z którą mama Spencer regularnie grywała w tenisa. Kiedy tylko dostrzegła panią Hastings, otworzyła szeroko oczy. Chwyciła ją za nadgarstek. — Veronica! Musimy pogadać! Nieźle to rozegrałaś, kochanie! — Słucham? — Pani Hastings zatrzymała się i posłała swojej koleżance szeroki, fałszywy uśmiech. Pani Norwood schyliła lekko głowę i puściła do niej oko. — Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię! Jak ci się udało wyrwać Nicholasa Pennythistle'a? Niezła zdobycz. Pani Hastings zbladła. — O-och. — Rzuciła okiem na swoje córki. — No cóż, właściwie jeszcze nikomu nie mówiłam...

-Kto to jest Nicholas Pennythistle? — wtrąciła się Melissa ostrym tonem. — N i e z ł a z d obyc z ? — powtórzyła Spencer. W jednej chwili pani Norwood zorientowała się, że popełniła gafę, i wyszła do salonu. Pani Hastings spojrzała na córki. Na jej szyi pulsowała gruba żyła. — Hm, Darren, możemy zostać na chwilę same? Wilden kiwnął głową i poszedł do salonu. Pani Hastings usiadła na jednym ze stołków barowych i westchnęła. — Słuchajcie, chciałam wam o tym powiedzieć dziś wieczorem, jak już wszyscy sobie pójdą. Od jakiegoś czasu spotykam się z kimś. Nazywa się Nicholas Pennythistle, i to chyba coś poważnego. Chciałabym, żebyście go poznały. Spencer otworzyła usta. — To nie za wcześnie? Jak to możliwe, że mama z kimś się umawiała? Rozwód sfinalizowano dopiero kilka miesięcy temu. Przed Bożym Narodzeniem jeszcze błąkała się po domu w dresie i kapciach. Pani Hastings chrząknęła i przybrała obronną postawę. — Nie, to wcale nie za wcześnie, Spencer. — A tata wie? Spencer widywała tatę w prawie każdy weekend, razem chodzili na wystawy sztuki i oglądali filmy dokumentalne w jego nowym apartamencie w Old City. Niedawno Spencer dostrzegła w mieszkaniu taty ślady kobiecej obecności — dodatkową szczoteczkę do zębów w łazience, butelkę białego wina w lodówce. Doszła do wniosku, że tata z kimś się widuje. Wydawało jej się, że to o wiele za wcześnie. A teraz mama też się z kimś spotykała. Jak na ironię, Spencer była jedną osobą w rodzinie, która nikogo nie miała. — Tak, ojciec wie. - W głosie pani Hastings słychać było narastającą desperację. — Powiedziałam mu wczoraj. Do kuchni weszła kelnerka. Pani Hastings wyciągnęła do niej kieliszek, prosząc o więcej szampana. — Chciałabym, żebyście jutro zjadły kolację ze mną, Nicholasem i jego dziećmi w Goshen Inn. Mam nadzieję, że nie macie innych planów. Ubierzcie się ładnie. — Jego dziećmi? — pisnęła Spencer. Sytuacja robiła się coraz gorsza. Już sobie wyobrażała, że przyjdzie jej spędzić wieczór w towarzystwie dwóch małych urwisów ze złotymi lokami i obsesją na punkcie dręczenia małych zwierzątek. — Zachary ma osiemnaście lat, a Amelia piętnaście — powiedziała pani Hastings bez zbędnych wyjaśnień. — Mamo, to świetnie. — Melissa uśmiechnęła się promiennie. — Przecież życie toczy się dalej. Bardzo się cieszę! Spencer wiedziała, że powinna powiedzieć coś podobnego, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Przecież to ona ujawniła romans taty z mamą Ali, a także odkryła, że Ali i Courtney były w połowie siostrami Spencer i Melissy. Bynajmniej nie prowadziła w tej sprawie śledztwa. Te informacje dostała od A. — No dobrze, a teraz macie dołączyć do gości. Bawcie się! — Pani Hastings wzięła obie córki pod ramię i zaprowadziła do salonu. Spencer szła na chwiejnych nogach. W pokoju roiło się od sąsiadów, członków klubu golfowego i osób ze szkolnego komitetu rodzicielskiego. Przy olbrzymim oknie tworzącym jedną ze ścian salonu zebrała się grupa młodych ludzi, których Spencer znała od przedszkola. Wszyscy pili szampana i nawet się z tym nie kryli. Naomi Zeigler pisnęła, gdy połaskotał ją Mason Byers. Sean Ackard z ożywieniem rozprawiał o czymś z Gemmą Curran. Ale Spencer nie miała najmniejszej ochoty na salonowe konwersacje ze szkolnymi kolegami. Zamiast tego podeszła do baru. Po takich rewelacjach należał się jej drink. Nagle obcas jej buta zaczepił o róg dywanu. Zachwiała się i poczuła, że zaraz upadnie. Chwyciła się jednego z olejnych obrazów wiszących na ścianie i z trudem utrzymała równowagę. Na szczęście nie runęła jak długa na podłogę. Ale i tak w jej stronę odwróciło się kilka osób. Emily także spojrzała na Spencer, która nie zdążyła odwrócić wzroku. Zamachała do niej

nieśmiało. Spencer ruszyła w stronę kuchni. Nie miała najmniejszego zamiaru rozmawiać teraz z Emily. Teraz ani nigdy. W kuchni było jeszcze goręcej niż kilka chwil temu. Spencer mdliło od przenikających się zapachów smażonych przystawek i francuskich serów pleśniowych. Nachyliła się nad blatem i oddychała ciężko. Kiedy spojrzała w stronę salonu, Emily już na nią nie patrzyła. No i bardzo dobrze. Ale patrzył na nią ktoś inny. Wilden niewątpliwie zauważył wymianę spojrzeń między Spencer i Emily. Spencer niemal widziała, jak w głowie byłego detektywa od razu formułuje się pytanie: co takiego mogło się wydarzyć, że idealna przyjaźń, jak z okładki młodzieżowego czasopisma, nagle legła w gruzach? Spencer zatrzasnęła drzwi do kuchni i zeszła do sutereny, zabierając z sobą butelkę szampana. J a ka s zk o da , Wi lde n. Tym sekretem nie miała zamiaru dzielić się ani z nim, ani z nikim innym. 2 FUTRA, PRZYJACIÓŁKI I DZIWNY CHICHOT - Tylko błagam, nie wieszaj tego na drucianym wieszaku - zażądała siwowłosa matrona, ściągając trencz Burberry i oddając go Emily Fields. A potem bez słowa podziękowania, z wysoko uniesioną głową weszła do salonu i poczęstowała się kanapką. Ale snobka. Emily powiesiła płaszcz, który pachniał mieszanką perfum, papierosów i mokrej psiej sierści, doczepiła do wieszaka numerek i ostrożnie umieściła go w dębowej szafie w gabinecie pana Hastingsa. Dwa labradory Spencer, Rufus i Beatrice, dyszały w kojcu, wyraźnie zirytowane, że zabroniono im wstępu na przyjęcie. Emily poklepała je po głowach, a one zamachały radośnie ogonami. Przynajmniej one cieszyły się na jej widok. Kiedy wróciła na krzesło koło stolika, na którym goście kładli swoje okrycia, ostrożnie zerknęła do salonu. Spencer uciekła do kuchni i nie wróciła. Emily nie wiedziała, czy powinna czuć ulgę czy rozczarowanie. Dom Hastingsów nie zmienił się ani na jotę. W holu wisiały olejne portrety przodków, w salonie stały zabytkowe francuskie kanapy i fotele, a w oknach wisiały ciężkie aksamitne zasłony. W szóstej i siódmej klasie Emily, Spencer, Ali i pozostałe dziewczyny udawały, że ten pokój to komnata w Wersalu. Ali i Spencer zawsze kłóciły się o to, która miała odgrywać Marię Antoninę. Emily zazwyczaj przypadała rola pokojówki. Kiedyś Ali jako Maria Antonina zażądała, by Emily zrobiła jej masaż stóp. — Wiem, że ci się to podoba — drwiła z niej. Nagle Emily ogarnęła potężna fala smutku. Wspominanie przeszłości nadal sprawiało jej ból. Gdyby tylko mogła zamknąć wszystkie te wspomnienia w pudełku, wysłać je na biegun północny i uwolnić się od nich raz na zawsze. — Obijasz się — syknął ktoś. Emily podniosła wzrok. Stała przed nią jej mama. Miała zmarszczone brwi i usta wygięte w ironicznym uśmiechu. Na tę okazję włożyła niebieską suknię, która sięgała jej do łydek. W tym stroju pani Fields wyglądała wyjątkowo niekorzystnie. Pod pachą miała torebkę z imitacji wężowej skóry i trzymała ją tak, jak się nosi bagietkę. — Uśmiechnij się — dodała mama. — Wyglądasz jak półtora nieszczęścia. Emily wzruszyła ramionami. Co miała robić? Uśmiechać się jak wariatka? A może coś zaśpiewać? — To nie jest najbardziej radosna praca — broniła się. Nozdrza pani Fields się rozszerzyły. - Pani Hastings była taka miła, że dała ci szansę. Nie zmarnuj jej, tak jak zmarnowałaś wszystko inne. Auć. Emily ukryła twarz w swoich blond włosach o rudawym odcieniu. - Nie zmarnuję.

- No to rób, co do ciebie należy. Zarób trochę pieniędzy. Bóg mi świadkiem, że przyda ci się każdy grosz. Pani Fields oddaliła się, przybierając na użytek sąsiadów bardzo uprzejmą minę. Emily opadła na krzesło, z trudem powstrzymując płacz. „Nie zmarnuj jej, tak jak zmarnowałaś wszystko inne". Mama wpadła w szał, kiedy Emily bez słowa wyjaśnienia odeszła z drużyny pływackiej w czerwcu zeszłego roku i zamiast trenować, spędziła całe lato w Filadelfii. Jesienią nie wróciła do drużyny. W świecie zawodowego pływania kilkumiesięczna przerwa w treningach nie wróżyła zbyt dobrze, szczególnie w czasie kiedy rozstrzygano konkursy na stypendia uniwersyteckie. Ktoś, kto nie pływał przez dwa sezony, właściwie nie miał najmniejszych szans na sukces. Rodzice Emily nie kryli rozczarowania. „Nie rozumiesz, że nie stać nas na czesne, jeśli nie zdobędziesz stypendium? Nie rozumiesz, że od tego zależy cała twoja przyszłość?" Emily nie wiedziała, co im odpowiedzieć. Za żadne skarby nie mogła się przyznać, dlaczego wypisała się z drużyny pływackiej. Zresztą wróciła do drużyny kilka tygodni temu i miała nadzieję, że reprezentant jakiegoś uniwersytetu zlituje się nad nią i w ostatniej chwili zaoferuje jej miejsce na uczelni. Przez cały zeszły rok wysłannik Uniwersytetu Arizony próbował ją zwerbować do tamtejszej drużyny i Emily liczyła na to, że nie stracił zainteresowania jej osobą. Ale tego popołudnia i to marzenie okazało się czystą mrzonką. Po raz kolejny wyciągnęła telefon z torby i jeszcze raz przeczytała e-mail, w którym powiadomiono ją, że nie dostanie stypendium. „Bardzo nam przykro... Nie ma już miejsc... Powodzenia". Czytając te słowa, Emily poczuła, jak zaciska się jej żołądek. Nagle w powietrzu rozszedł się zapach smażonego czosnku i cynamonowej gumy do żucia. Kwartet smyczkowy grający w kącie przeraźliwie zafałszował. Emily wydawało się, że ściany gabinetu zbliżają się do niej. Co będzie robić w przyszłym roku? Znajdzie pracę i będzie mieszkała w domu? Pójdzie do jakiejś szkoły pomaturalnej? Musiała wydostać się z Rosewood. Bo jeśli tu zostanie, straszne wspomnienia pochłoną ją i zmarnuje sobie życie. Spojrzała na wysoką czarnowłosą dziewczynę stojącą przy chińskiej witrynie. Aria. Serce Emily zabiło szybciej. Kiedy spojrzała na Spencer, ta zachowywała się tak, jakby zobaczyła ducha. Ale może Aria zachowa się inaczej. Emily poczuła przypływ nostalgii, kiedy patrzyła na Arię oglądającą bibeloty w witrynie. Zawsze kiedy zostawała sama w czasie imprez, sprawiała takie wrażenie, jakby przedmioty były dla niej ważniejsze od ludzi. Emily wyszła zza stolika na płaszcze i ruszyła w stronę przyjaciółki. Gdyby tylko mogła podbiec do Arii i zapytać ją, jak się miewa. Opowiedziałaby jej o tym, jak straciła stypendium dla pływaków. Ktoś by ją przytulił, bo bardzo tego potrzebowała. Gdyby tylko wtedy nie pojechały w czwórkę na Jamajkę, sprawy potoczyłyby się zupełnie inaczej. Ku jej zdumieniu Aria podniosła wzrok i spojrzała na nią. Otworzyła szeroko oczy i wydęła usta. Emily stanęła sztywno i posłała Arii niewyraźny uśmiech. — Cześć. Aria z trudem ukrywała zażenowanie. -Hej. — Jak chcesz, to mogę wziąć twój płaszcz. Emily wskazała na fioletowy, wiązany w pasie trencz, którego Aria jeszcze nie zdjęła. Emily była z Arią, kiedy ta kupiła go w zeszłym roku w Filadelfii, niedługo przed ich wspólnym wyjazdem na ferie wiosenne. Spencer i Hanna powiedziały Arii, że ten płaszcz śmierdzi starą babą, ale Aria i tak go kupiła. Aria włożyła ręce do kieszeni. — Nie trzeba. — Naprawdę fajnie wyglądasz w tym płaszczu - powiedziała Emily. — W fioletowym zawsze ci było do twarzy. Aria mimowolnie zacisnęła zęby. Wyglądała tak, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie mogło jej to przejść przez usta. Nagle rozpromieniła się na widok czegoś, co dostrzegła na drugim końcu

salonu. Noel Kahn, jej chłopak, podszedł do niej i przytulił ją do siebie. — Szukałem cię. Aria pocałowała go na przywitanie, a potem zostawiła Emily bez słowa pożegnania. Grupka gości na środku salonu wybuchła śmiechem. Pan Kahn kołysał się w przód i w tył, jakby za dużo wypił. Zaczął jedną ręką wygrywać na fortepianie melodię Nad pięknym modrym Dunajem. Nagle Emily poczuła, że ma serdecznie dość całego tego przyjęcia. Wyszła frontowymi drzwiami i poczuła na policzkach łzy. Na zewnątrz było niezwykle ciepło, choć był luty. Emily powlokła się wzdłuż domu Hastingsów na tylne podwórko. Po policzkach płynęły jej łzy. Posiadłość Hastingsów wyglądała zupełnie inaczej niż kiedyś. Zabytkowy domek, który stał pod lasem, teraz zniknął. Spłonął w czasie pożaru wznieconego przez Prawdziwą Ali w zeszłym roku. Pozostała po nim tylko połać czarnej, spalonej ziemi. Emily zastanawiała się, czy cokolwiek wyrośnie jeszcze w tym miejscu. Po sąsiedzku stał dawny dom DiLaurentisów. Maya St. Germain, z którą Emily związała się na chwilę w trzeciej klasie, nadal tu mieszkała, choć teraz dziewczyny rzadko się widywały. Sprzed tego domu zniknął już ołtarzyk poświęcony Ali, który stał tam długo po śmierci Courtney -czyli tej Ali, którą znała Emily. Opinia publiczna nadal interesowała się tą sprawą. W gazetach publikowano artykuły na temat pożaru, który wydarzył się dokładnie rok wcześniej. W telewizji mieli nadać jakiś okropny film biograficzny pod tytułem Śliczna zabójczym, choć nikt me wspominał Alison z rozrzewnieniem. Kiedy Emily rozmyślała nad tym wszystkim, włożyła dłoń do kieszeni i wyczuła jedwabny frędzel, z którym me rozstawała się od roku. Natychmiast się uspokoiła. Usłyszała cichy krzyk i odwróciła się. Mniej więcej dziesięć metrów od niej stała jakaś nastolatka i próbowała uciszyć małe dziecko, które trzymała w ramionach. Ledwie było ją widać na tle pnia wielkiego dębu. - Ciii. - Dziewczyna uspokajała niemowlę. Spojrzała na Emily i uśmiechnęła się przepraszająco. - Wybacz. Wyszłam na zewnątrz, żeby ją uciszyć, ale nie poskutkowało. - Nic się nie stało. - Emily ukradkiem otarła łzy. Spojrzała na malutkie dziecko. - Jak ma na imię? - Grace. - Dziewczyna podniosła dziecko trochę wyżej. — Grace, przywitaj się. - To... twoje? — Dziewczyna miała chyba tyle lat co Emily. - O Boże, nie — zaśmiała się dziewczyna. — Mojej mamy. Ale ona się zdrzemnęła w domu, a ja dyżuruję jako pielęgniarka. - Zaczęła szukać czegoś w przewieszonej przez ramię wielkiej torbie na pieluchy. - Możesz ją potrzymać przez chwilę? Muszę wyjąć dla niej butelkę. Leży na samym dnie. Emily zamrugała. Od tak dawna nie trzymała na rękach dziecka. - No dobrze... Dziewczyna wręczyła jej różowy becik z niemowlęciem, które pachniało pudrem. Dziecko otworzyło szeroko czerwone usteczka, a po policzkach ciekły mu łzy. - Już dobrze - uspokajała je Emily. - Możesz płakać. Mnie to nie przeszkadza. Grace zmarszczyła lekko swoje brewki. Zamknęła buzię i zaciekawiona spojrzała na Emily, którą nagle ogarnęły gwałtowne uczucia. Czuła pulsujące wspomnienia, które zaraz mogły wybuchnąć w jej głowie, więc szybko zdusiła je w sobie. Dziewczyna podniosła głowę znad torby na pieluchy. - Hej. Nieźle ci idzie. Masz młodsze rodzeństwo? Emily zagryzła wargi. - Nie, tylko starsze. Ale często opiekowałam się dziećmi. - To widać - uśmiechnęła się dziewczyna. - Nazywam się Chloe Roland. Moja rodzina właśnie się tu przeprowadziła z Charlotte. Emily się przedstawiła. - Do której szkoły chodzisz? - spytała. - Do Rosewood Day. Do czwartej klasy. Emily się uśmiechnęła. - Ja też! - Podoba ci się tam? - zapytała Chloe, wyciągając z torby butelkę.

Emily oddała jej Grace. Czy podobało się jej w Rosewood Day? W szkole na każdym kroku coś przypominało jej o Ali. No i o A. W każdym rogu, w każdej sali czaiły się jakieś wspomnienia, które wolałaby wymazać z pamięci. - Sama nie wiem - odpowiedziała i mimowolnie pociągnęła nosem. Chloe spojrzała z ukosa na mokrą od łez twarz Emily. - Wszystko w porządku? Emily wytarła oczy. Miała na końcu języka słowa: „Nic mi nie jest" i „To nie ma znaczenia", ale z jakiegoś powodu nie potrafiła ich wypowiedzieć. - Właśnie się dowiedziałam, że nie dostałam stypendium uniwersyteckiego dla pływaków - wypaliła nagle. -A rodziców nie stać na czesne. Na dodatek to moja wina. Tego lata... zaniedbałam pływanie. Teraz nie chcą mnie w żadnej drużynie. Nie wiem, co robić. - Po jej policzkach znowu popłynęły łzy. Od kiedy to opowiadała o swoich problemach przypadkowo spotkanym nieznajomym dziewczynom? - Przepraszam. Na pewno nie chcesz wysłuchiwać moich żalów. Chloe westchnęła. - Daj spokój. Na tym przyjęciu wszyscy traktują mnie jak powietrze. Trenujesz pływanie, tak? -Tak. Chloe się uśmiechnęła. — Mój tata często wpłaca datki na rzecz Uniwersytetu Północnej Karoliny. Może będzie mógł ci pomóc. Emily podniosła wzrok. — Na tej uczelni jest świetna drużyna pływacka. — Mogę z nim o tym pogadać. Emily patrzyła na Chloe z niedowierzaniem. — Przecież nawet mnie nie znasz! Emily przyjrzała się bliżej Chloe. Miała pogodną, okrągłą twarz, pełne blasku orzechowe oczy i długie brązowe włosy o czekoladowym odcieniu. Chyba od dawna nie depilowała brwi i nie była mocno umalowana, a sukienkę, którą miała na sobie, Emily prawie na sto procent widziała niedawno w H&M. Od razu jej się spodobało, że Chloe nie stara się wystroić za wszelką cenę. Drzwi frontowe domu Hastingsów otworzyły się i kilku gości wyszło na ganek. Emily przeraziła się nagle. M i a ł a pilnow a ć p ł aszczy! — Muszę lecieć! — zawołała i odwróciła się na pięcie. — Robię tu za szatniarkę. Pewnie teraz mnie zwolnią. — Miło było cię poznać! — Chloe pomachała jej na pożegnanie, a potem pomachała też rączką Grace. — Aha! Jak chcesz coś zarobić, to możesz opiekować się Grace w poniedziałek. Rodzice nikogo tu nie znają, a ja mam rozmowę kwalifikacyjną na uniwersytet. Emily zatrzymała się i stała na trawie, która powoli okrywała się szronem. — A gdzie mieszkasz? Chloe się zaśmiała. — Fakt, ta informacja może ci się przydać. — Pokazała palcem na dom po drugiej stronie ulicy. — Tam. Emily spojrzała na starą wiktoriańską willę i ledwie powstrzymała westchnienie. Rodzina Chloe wprowadziła się do domu należącego niegdyś do Cavanaughów. - Okej. Dzięki. - Emily pomachała jej na pożegnanie i pędem pobiegła do domu. Kiedy mijała gęsty żywopłot oddzielający dom Hastingsów od posesji DiLaurentisów, usłyszała wysoki chichot. Zatrzymała się. Ktoś ją obserwował? Śmiał się z niej? Chichot zamilkł wśród drzew. Emily ruszyła w stronę drzwi frontowych, próbując wyrzucić z głowy ten głos. Po prostu się przesłyszała. Już nikt jej nie obserwował. Dzięki Bogu, ten etap w jej życiu należał do przeszłości. Prawda? 3 JESZCZE JEDNA POLITYCZNIE POPRAWNA RODZINA W ten sam sobotni wieczór Hanna Marin siedziała ze swoim chłopakiem Mikiem

Montgomerym w studiu fotograficznym w centrum Hollis. Niegdyś w tym pomieszczeniu mieścił się magazyn pustych butelek. Teraz wysoko na suficie olbrzymiej przemysłowej hali wisiało mnóstwo reflektorów, wokół stały aparaty na statywach i rozkładane tła: gładkie niebieskie płótno, jesienny krajobraz i wielka, powiewająca flaga amerykańska, która Hannie wydawała się wyjątkowo tandetna. Ojciec Hanny, Tom Marin, stał pośród swoich politycznych doradców, poprawiał krawat i bezgłośnie powtarzał swoje przemówienie. W listopadzie zamierzał ubiegać się o fotel senatora, a dziś nagrywał swój pierwszy spot wyborczy, w którym przed całym stanem chciał się pokazać jako idealny kandydat na to stanowisko. Jego nowa żona Isabel stała u jego boku, poprawiając brązowe włosy do ramion i wygładzając niewidzialne fałdki na czerwonej garsonce, takiej jaką zwykły nosić żony polityków - miała nawet poduszki na ramionach, co za ohyda - i w małym lusterku z logo Chanel badawczo przyglądała się swojej pomarańczowej cerze. - Ale wiocha - szepnęła Hanna do ucha MikeWi, który właśnie brał kolejną kanapkę ze stolika na kółkach. -Czy ktoś nie mógłby powiedzieć Isabel, żeby odstawiła na chwilę samoopalacz? Wygląda jak Umpa Lumpa. Mike zaśmiał się szyderczo i ścisnął dłoń Hanny, kiedy obok przeszła jej przyrodnia siostra Kate. Niestety, Kate wcale nie wyglądała jak klon swojej matki. Wprost przeciwnie, wyglądała tak, jakby cały dzień spędziła w salonie kosmetycznym, gdzie zrobiono jej pasemka na kasztanowych włosach, doczepiono sztuczne rzęsy i wybielono zęby. Wyglądała idealnie, w sam raz do spotu wyborczego swojego ojca. Ojczyma. Choć Kate chyba nie widziała różnicy. Zresztą tata Hanny chyba też jej nie dostrzegał. Kate podeszła do Hanny z taką miną, jakby słyszała każdą złośliwą myśl swojej przyrodniej siostry. - Moglibyście w czymś pomóc. Mamy mnóstwo roboty. Hanna beznamiętnie napiła się dietetycznej coli, którą wyjęła z lodówki. Kate sama się zgłosiła do pomocy i teraz zachowywała się jak nadgorliwa stażystka. — Co na przykład? -Na przykład mogłabyś ze mną przećwiczyć moją kwestię - rzuciła Kate tonem obrażonej szefowej. Na kilometr pachniało od niej figowym balsamem do ciała od Jo Malone'a. Hannie ten zapach przywodził na myśl spleśniałe śliwki, które długo leżały w trawie pod drzewem. - Mam do powiedzenia trzy zdania w filmie i chcę wypaść na medal. - Występujesz w tym filmie? - zapytała Hanna i od razu tego pożałowała. Przecież Kate liczyła na taką właśnie reakcję z jej strony. Zgodnie z przewidywaniami Hanny Kate otworzyła szeroko oczy, udając współczucie. - Och, Hanno, czy to znaczy, że tobie nie dali żadnej kwestii do wypowiedzenia? Ciekawe czemu? Odwróciła się na pięcie i dumnym krokiem ruszyła w stronę planu filmowego. Kołysała biodrami. Jej lśniące włosy falowały miarowo. Na pewno na twarzy miała uśmiech od ucha do ucha. Hanna trzęsła się z wściekłości. Wzięła garść chipsów ze stojącej obok miski i włożyła do ust wszystkie naraz. Miały smak cebuli ze śmietaną. Niespecjalnie jej smakowały, ale co tam. Hanna prowadziła wojnę ze swoją przyrodnią siostrą, gdy ta ponownie wkroczyła w jej życie w zeszłym roku i od razu zdobyła sobie popularność w Rosewood Day. Kate nadal blisko przyjaźniła się z Naomi Zeigler i Riley Wolfe. Te dwie suki miały z Hanną na pieńku, od kiedy Ali (czyli Courtney) rozstała się z nimi na początku szóstej klasy. Po powrocie do swoich dawnych przyjaciółek Hanna przestała obsesyjnie interesować się popularnością Kate. Teraz jednak, gdy właściwie straciła kontakt ze Spencer, Arią i Emily, mimowolnie znowu wkroczyła na wojenną ścieżkę z Kate. - Nie przejmuj się nią. - Mike położył dłoń na ramieniu Hanny. - Wygląda, jakby sobie wsadziła w tyłek amerykańską flagę.

- Dzięki - odparła Hanna sztywno, ale jej humor nie poprawił się ani trochę. Dziś czuła się po prostu... poniżona. Niepotrzebna. Starczyło miejsca tylko dla jednej cudownej córeczki i to ona miała wypowiedzieć do kamery trzy okrągłe zdania. Nagle odezwał się telefon Mike'a. — To od Arii — zamruczał pod nosem, odpisując na SMS-a. — Mam ją od ciebie pozdrowić? Hanna odwróciła się bez słowa. Po wycieczce na Jamaj -kę próbowała podtrzymać dobre relacje z Arią, a nawet pojechały razem na Islandię, bo Noel kupił dla wszystkich bilety. Ale pod koniec zeszłego lata ich stosunki bardzo się ochłodziły z powodu wielu złych wspomnień i skrywanych przed sobą nawzajem tajemnic. Teraz Hanna próbowała w ogóle nie myśleć o swoich dawnych przyjaciółkach. Tak było łatwiej. Niski facet w modnych okularach w grubej oprawie, różowej koszuli w paski i szarych spodniach klasnął, aż Hanna i Mike podskoczyli. — Tom, czekamy tylko na ciebie. To był główny doradca ojca, Jeremiah, którego Hanna określała pieszczotliwie mianem psa gończego. Jeremiah nie odstępował pana Marina na krok przez dwadzieścia cztery godziny na dobę i wykonywał każde polecenie. Gdy tylko pojawiał się na horyzoncie, Hanna miała ochotę strzelić z bata, żeby go postraszyć. Jeremiah z wielkim zaangażowaniem ustawiał tatę Hanny na niebieskim tle. — Z offu puścimy twoją wypowiedź, w której przedstawiasz się jako przyszłość stanu Pensylwania — powiedział Jeremiah nosowym, nieco dziewczęcym głosem. Kiedy się schylił, Hanna dostrzegła na czubku jego głowy początki łysiny. - Nie zapomnij opowiedzieć o swoich dokonaniach na rzecz wspólnoty. I musisz podkreślić, że zamierzasz położyć kres alkoholizmowi wśród nastolatków. — Bez wątpienia — przytaknął pan Marin głosem prezydenta Ameryki. Hanna i Mike spojrzeli po sobie, z trudem opanowując śmiech. Jak na ironię, głównym punktem programu wyborczego pana Marina była walka z nadużywaniem alkoholu przez młodzież. Czy nie mógłby się skupić na czymś, co nie miałoby bezpośredniego wpływu na życie Hanny? Na przykład, na konflikcie w Darfurze? Albo nieludzkim traktowaniu pracowników korporacji? Co to za impreza, na której nie można się napić piwa? Pan Marin powtórzył swoją kwestię, przybierając ton kogoś rzetelnego, godnego zaufania i głosów wyborców. Isabel i Kate szczerzyły zęby i poszturchiwały się z dumą, a Hannie na ich widok zbierało się na wymioty. Mike wyraził swoją opinię, bekając przeciągle w czasie nagrania. Hanna uwielbiała go za takie numery. Potem Jeremiah ustawił pana Marina na tle amerykańskiej flagi. — Teraz nakręcimy sekwencję o rodzinie. Damy to na samym końcu spotu. Wszyscy zobaczą, że kultywujesz wartości rodzinne. I że masz cudowną rodzinę. — Zamilkł i puścił oko do Isabel i Kate, które spuściły wzrok z nieudolnie udawaną skromnością. „Takie wartości rodzinne, że aż śmiać się chce", pomyślała Hanna. Zabawne, że nikt nie wspomniał nawet słowem o tym, że Tom Marin rozwiódł się, przeprowadził do Maryland i na trzy długie lata zapomniał o byłej żonie i rodzonej córce. Co ciekawsze, nikt nie mówił o tym, że w zeszłym roku, kiedy jej mama wyjechała za granicę w sprawach zawodowych, tata razem z Kate i Isabel wprowadził się do domu Hanny, co prawie zrujnowało Hannie życie. Na szczęście kiedy mama wróciła z Singapuru, od razu wykopała całą trójkę za próg. Musieli przeprowadzić się do jakiejś żałosnej willi w Devon, która nawet w połowie nie dorównywała pięknemu domowi Hanny na samym szczycie Mt. Kale. Ale i tak w domu pozostały ślady ich obecności, a Hanna nadal czuła zapach figowych perfum Kate, kiedy szła korytarzem albo siadała na kanapie. - Uwaga! - Reżyser, długowłosy Hiszpan o imieniu Sergio, włączył światła na planie. - Cała rodzina ustawia się przed flagą! Nie zapomnijcie swoich kwestii. Kate i Isabel posłusznie stanęły w gorących światłach reflektorów obok pana Marina. Mike lekko szturchnął Hannę w żebra. -No id ź ! Hanna się zawahała. Oczywiście miała ogromną ochotę stanąć przed kamerą. Od zawsze

fantazjowała, wyobrażając sobie siebie jako reporterkę albo modelkę na wybiegu. Ale wcale nie uśmiechało się jej udawanie w spocie wyborczym, że razem z przyrodnią siostrą należą do wielkiej, szczęśliwej rodziny. Mike znowu ją szturchnął. - Hanno, idź. - No dobra - jęknęła w odpowiedzi, wstała od stolika i powlokła się na plan. Kilku asystentów reżysera odwróciło się i spojrzało na nią ze zdziwieniem. - A ty kim jesteś? - zapytał Sergio głosem palącego fajkę wodną pana Gąsienicy z Alicji w Krainie Czarów. Hanna zaśmiała się nerwowo. - Hm, jestem Hanna Marin, rodzona córka Toma. Sergio przeczesał dłonią długie loki. - Na liście członków rodziny mam tylko Isabel i Kate Randall. Zapadło głuche milczenie. Asystenci reżysera spoglądali po sobie z zażenowaniem. Kate uśmiechnęła się jeszcze promienniej. - Tato? - Hanna zwróciła się do ojca. - Co się dzieje? Pan Marin nerwowo poprawiał mikrofon przyczepiony do klapy jego marynarki przez jednego z asystentów. - No cóż, Hanno, chodzi o to... Odwrócił się, szukając wzrokiem swojego psa gończego. Jeremiah natychmiast wbiegł na plan i spojrzał na Hannę z desperacją. - Hanno, wolelibyśmy, żebyś nie wchodziła na plan. M y ? - Niby czemu? - pisnęła Hanna. - Próbujemy tylko uchronić cię przed kolejnymi atakami ze strony tych wścibskich dziennikarzy - wyjaśnił uprzejmie pan Marin. — Przez ostatni rok stałaś w światłach reflektorów. Wydawało mi się, że nie chcesz ściągać na siebie więcej uwagi. A może to oj ciec nie chciał ściągać na nią uwagi mediów. Hanna zmrużyła oczy, bo zdała sobie sprawę, że tata nie zapomniał o wszystkich jej wpadkach z zeszłego roku. Przyłapano ją na kradzieży w butiku Tiffany'ego, potem ukradła i zniszczyła auto swojego chłopaka Seana Ackarda. A później A., czyli prawdziwa Ali, wysłał ją do Zacisza, szpitala psychiatrycznego dla nastolatków z problemami. I jakby tego było mało, niektórzy twierdzili, że to Hanna z przyjaciółkami zabiły Ali. Tę Ali, która zniknęła, gdy chodziły do siódmej klasy. No i jeszcze w czasie wyprawy na Jamajkę miało miejsce kilka wydarzeń, o których pan Marin nie musiał wiedzieć. Zresztą nikt nie powinien się o tym dowiedzieć. Przenigdy. Hanna zeszła z planu. Czuła, że grunt usuwa się jej spod nóg. Tata nie chciał, żeby ktokolwiek kojarzył ją z jego kampanią wyborczą. Nie pasowała do tego nieskazitelnego portretu rodzinnego. Była jego córką z poprzedniego życia, wyrzutkiem, skandalistką, o której własny ojciec chciał jak najszybciej zapomnieć. Nagle przypomniała jej się jedna z wiadomości od A.: „Komuś jest smutno, bo nie jest już ukochaną córeczką tatusia". Hanna odwróciła się na pięcie i wróciła do Mike'a. Niech ich diabli wezmą. I tak nie miała ochoty występować w tym głupim spocie wyborczym. Politycy zawsze mieli beznadziejne fryzury, przylepione fałszywe uśmiechy i niegustowne ubrania. No, może z wyjątkiem Kennedych, ale ten wyjątek tylko potwierdzał regułę. — Chodźmy — warknęła, zabierając torebkę z oparcia krzesła. — Ale, Hanno... — Mike patrzył na nią okrągłymi oczami. — Chodźmy — powtórzyła z naciskiem. — Hanno, zaczekaj! — zawołał za nią tata. „Nie zatrzymuj się — mówiła Hanna do siebie w myślach. — Niech sam zrozumie, co stracił. Nie odezwiesz się do niego już nigdy". Tata jeszcze raz ją zawołał. — Wróć! — krzyczał głosem pełnym poczucia winy. — Dla wszystkich znajdzie się miejsce. Jak chcesz, to dostaniesz swoją kwestię. Na przykład część wypowiedzi Kate. — Co takiego? — zaskrzeczała Kate, ale ktoś ją natychmiast uciszył.

Po chwili wahania Hanna wręczyła Mike'owi torebkę i wróciła na plan. — Tom, to fatalny pomysł — ostrzegał Jeremiah, ale pan Marin zignorował go bez słowa. Kiedy Hanna stanęła w światłach, tata posłał jej promienny uśmiech, ona jednak zachowała kamienną twarz. Czuła się jak największa oferma, z którą inne dzieci bawią się tylko dlatego, że kazała im nauczycielka. Tata prosił ją, by wróciła, bo gdyby ją od siebie odsunął, wyszedłby na kompletnego dupka. Sergio jeszcze raz przeprowadził próbę generalną, dzieląc kwestię Kate między obie córki Toma. Kiedy kamera zwróciła się w stronę Hanny, ta wzięła głęboki wdech, zignorowała wszystkie negatywne wibracje i płynnie weszła w rolę. — Pensylwania potrzebuje silnego przywódcy, który będzie działał w twoim imieniu — powiedziała, próbując wyglądać naturalnie i ukryć głębokie rozczarowanie. Sergio kręcił film ujęcie po ujęciu, aż Hannę rozbolały policzki od ciągłego uśmiechania się. Po godzinie zdjęcia się skończyły. Kiedy światła przygasły, a Sergio podziękował wszystkim na planie, Hanna podbiegła do Mike'a. — Spadajmy stąd. — Naprawdę super ci poszło, Han — pochwalił ją Mike, wstając od stolika. — On ma rację — rozległ się czyjś głos. Hanna spojrzała przez ramię. Kilka metrów od nich stał jeden z asystentów Sergia, trzymając w rękach dwie olbrzymie czarne walizki ze sprzętem. Wyglądał na niewiele starszego od Hanny. Miał zmierzwione włosy, obcisłe dżinsy, kurtkę z podniszczonej skóry i okulary przeciwsłoneczne odsunięte nad czoło. Mierzył Hannę wzrokiem, jakby bardzo podobało mu się to, co właśnie obejrzał. — Na zupełnym luzie - dodał. — Świetna prezencja. Ta druga laska wypadła przy tobie jak brzydkie kaczątko. — O, dzięki. — Hanna spojrzała porozumiewawczo na Mike'a. Czy temu facetowi płacono ekstra za podlizywanie się klientom? Chłopak wyciągnął z kieszeni wizytówkę i podał ją Hannie. — Naprawdę jesteś niezła. Gdybyś chciała, mogłabyś zostać top modelką. — Pokazał na wizytówkę. — Chętnie cię sfotografuję do mojego portfolio. Pomogę ci nawet wybrać zdjęcia do agencji. Zadzwoń, jeśli cię to interesuje. Podniósł walizki i wyszedł ze studia. Słychać było jego kroki na zakurzonej podłodze. Hanna wpatrywała się w wizytówkę. „Patrick Lake, fotograf". Na odwrocie widniał numer telefonu, adres strony internetowej i profilu na Facebooku. Drzwi do studia zamknęły się z trzaskiem. Ekipa pakowała resztę sprzętu. Jeremiah otworzył mały szary portfel, wyjął z niego plik banknotów i wręczył go Sergiowi. Hanna obracała w palcach wizytówkę Patricka Lake'a i nagle poczuła się o wiele lepiej. Kiedy podniosła oczy, napotkała wzrok Kate, która gapiła się na nią, marszcząc czoło i wydymając wargi. Na pewno słyszała rozmowę Hanny z Patrickiem. „No i jak ci się to podoba, suko?", pomyślała Hanna, wkładając wizytówkę do kieszeni. Może i przegrała walkę o ojca, ale w konkursie piękności nie miała sobie równych. 4 A TERAZ PROSTO Z HELSINEK... — Czy twoją nową wodę kolońską robią z potpourri? — zapytała szeptem Aria Montgomery swojego chłopaka Noela Kahna, kiedy nachylił się i ją pocałował. Noel odchylił się na oparcie kanapy z obrażoną miną. — To Gucci Sport. Jak zawsze. Aria powąchała go jeszcze raz. Wyczuła wyraźny zapach lawendy. — A nie wziąłeś przez pomyłkę wody toaletowej babci? Noel powąchał swoje dłonie i skrzywił się, mrużąc brązowe oczy.

— To mydło, które leżało koło umywalki. Nic na to nie poradzę, że twoja mama każe wam używać takiego szajsu. — Zbliżył się do Arii i ścisnął palcami koniec jej nosa. — Lubisz ten zapach, prawda? Aria zachichotała. To niedzielne popołudnie spędzali sam na sam w domu jej mamy. Wylegiwali się na kanapie w salonie. Po rozwodzie jej mama Ella przemeblowała ten pokój, żeby odpowiadał jej gustowi i odzwierciedlał jej zainteresowania. Na półkach stały rzędami statuetki indyjskich bóstw, które Ella kupiła rok temu, podczas wakacji spędzonych w Bombaju, na kanapie i fotelach leżały indiańskie pledy kupione w czasie pobytu w kolonii artystów w Nowym Meksyku zeszłej jesieni, a wokół paliło się mnóstwo świec o zapachu zielonej herbaty, którego tak bardzo nie lubił ojciec Arii, Byron. Kiedy Aria skrycie podkochiwała się w Noelu w szóstej i siódmej klasie, lubiła sobie wyobrażać, że on przychodzi do niej do domu i razem kładą się na kanapie. Tak jak teraz. W jej marzeniach nie obserwowały ich jednak czujne oczy czteroramiennego boga Ganesi. Noel pocałował Arię w usta. Aria uśmiechnęła się i oddała mu pocałunek, patrząc na jego twarz o pięknych, ostrych rysach, na długie, faliste, czarne włosy i różowe usta. On wziął głęboki wdech i pocałował ją jeszcze namiętniej, przesuwając dłonie w górę i w dół po jej plecach. Powoli rozpiął guziki jej swetra w leopardzie cętki. - Jesteś taka piękna — wyszeptał. Potem ściągnął podkoszulek przez głowę, rzucił go na podłogę i zabrał się do rozsuwania zamka w dżinsach Arii. — Chodźmy do twojego pokoju. Aria położyła dłoń na jego dłoni. - Noel, zaczekaj. Noel jęknął i odsunął się od niej. - Naprawdę? - Przepraszam — odparła Aria, zapinając sweter. — Po prostu... - Po prostu co? — Noel chwycił za krawędź stolika i siedział tak, nieruchomo. Aria patrzyła przez okno na przepiękne lasy rozciągające się za domem. Sama nie wiedziała, czemu waha się przed pójściem z Noelem do łóżka. Chodzili z sobą już od roku. Bynajmniej nie była purytanką. Straciła dziewictwo z Oskarem, jeszcze na Islandii, kiedy miała szesnaście lat. W zeszłym roku spotykała się z Ezrą Fitzem, nauczycielem literatury. Nie uprawiali seksu, ale pewnie doszłoby do tego, gdyby ich romans nie wyszedł na jaw za sprawą matactw A. Czemu więc trzymała Noela na dystans? To prawda, nadal nie mogła uwierzyć, że z nim chodzi. Przecież jeszcze niedawno z zażenowaniem wspominała swoją fascynację nim w szóstej i siódmej klasie. Ali bez ustanku wyśmiewała się z niej z tego powodu. — To nawet lepiej, że nie chodzisz z Noelem — powtarzała. — Umawiał się z tyloma dziewczynami. Ma ogromne doświadczenie. A ty ilu miałaś chłopaków? No właśnie, żadnego. Czasem Aria przyłapywała się na myśli, że nie zasługuje na niego. Nie była dość popularna, dość inteligentna, nie wiedziała, w jakiej kolejności używa się sztućców w czasie wystawnej kolacji, nie umiała ujeżdżać koni ani zmusić ich do skoku. Nawet nie wiedziała, jak w terminologii hippicznej nazywa się taki skok. A znowu kiedy indziej pytała samą siebie, czy Noel zasługuje na nią. Często zdarzało się to w czasie ich wspólnej wyprawy na Islandię. Chciał jeść tylko w Burger Kingu i płacił za amerykańskie piwo amerykańskimi dolarami. Dotknęła pleców Noela. Wyczuła jego napięcie. - Chciałabym, żeby to było coś szczególnego. Noel odwrócił się do niej. — I myślisz, że teraz to nie będzie nic szczególnego? -Tak, masz rację... — Aria zamknęła oczy. Nie wiedziała, jak mu wyjaśnić to, co czuje. Noel skulił się w sobie, jakby czymś się przeraził. — Ostatnio dziwnie się zachowujesz. Aria zmarszczyła czoło. — Niby od kiedy? — Od jakiegoś czasu... chyba. — Noel wstał z kanapy i włożył podkoszulek. — Masz kogoś? Chcesz mi o czymś powiedzieć? Aria poczuła ciarki na plecach. To prawda, nie mówiła Noelowi o wszystkim. Oczywiście

wiedział o Ali, A. i o wydarzeniach w górach Pocono. Tak jak wszyscy. Ale nie wiedział o jej niewybaczalnym zachowaniu na Islandii. Nie wiedział też, co się wydarzyło na Jamajce, choć przecież towarzyszył jej w czasie tamtego wyjazdu i spał w pokoju obok. Czy nadal chodziłby z Arią, gdyby dowiedział się o niej całej prawdy? — Oczywiście, że nikogo nie mam. — Aria stanęła za nim i przytuliła go do siebie. - Po prostu potrzebuję jeszcze trochę czasu. Wszystko gra, uwierz mi. — Miej się na baczności — ostrzegł ją żartobliwie Noel. — Znajdę sobie jakąś gotową na wszystko pierwszoklasistkę, która zrobi, co jej każę. — Tylko spróbuj - oburzyła się Aria i uderzyła go lekko. Noel wykrzywił usta. — No dobra, masz rację. Wszystkie pierwszoklasistki to zdziry. — Jakby ci to w czymś przeszkadzało. Noel odwrócił się, przytulił do siebie Arię i mocno ją uścisnął. — Mam nadzieję, że i ty zaliczasz się do tej kategorii! Aria pisnęła. — Przestań! Osunęli się na kanapę i znowu zaczęli się całować. -Hm. Aria zerwała się na równe nogi i zobaczyła swoją mamę stojącą w drzwiach do salonu. Ella upięła wysoko długie, czarne włosy. Miała na sobie powłóczystą tunikę i czarne legginsy. Patrzyła na nich z surowym wyrazem twarzy. — Witaj, Ario — powiedziała metalicznym głosem. — Cześć, Noel. — Cz-cześć, Ello — odpowiedziała Aria, czerwona jak burak. Choć jej mama w większości kwestii wychowawczych miała bardzo liberalne poglądy, to nadal dość ostro się sprzeciwiała, by jej córka zostawała w domu sama z Noelem. A Aria nie poinformowała jej, że zamierza wpaść tutaj razem z nim. — Przepraszam — wyjąkała Aria. — My tylko... rozmawialiśmy. Przysięgam. — Aha. — Ella wydęła usta, z których nie starła śladów po jagodach. Pokręciła głową i skierowała się do kuchni. — Macie jakieś plany co do kolacji? — zapytała przez ramię. — Robię surowe ravioli z czarną rzepą. Wpadnie Thaddeus. Oczywiście będziecie mile widziani. Aria spojrzała na Noela, który energicznie pokręcił głową. Ella umawiała się z Thaddeusem, od kiedy poznała go w galerii, w której pracowała. Jadł tylko surowe potrawy i Ella postanowiła pójść w jego ślady. Ale Aria, niestety, jadała wyłącznie ugotowane pierożki. Nagle leżący na stoliku telefon Noela zatrąbił przeciągle. Noel odsunął się od Arii, spojrzał na ekran i się skrzywił. — Cholera. Zapomniałem. Muszę za godzinę odebrać kogoś z lotniska. — Kogo? — Aria wstała i nasunęła sweter na ramiona. — Takiego jednego frajera, który w ramach wymiany międzyszkolnej przyjeżdża na cały semestr z zagranicy. Rodzice łaskawie poinformowali mnie o tym dopiero wczoraj, na imprezie u Hastingsów. Będę miał przegwizdane. Aria otworzyła usta ze zdziwienia. — Dopiero teraz mi o tym mówisz? Goście z zagranicy zawsze są ciekawi! W piątej klasie w domu Lanie ller mieszkała dziewczyna o imieniu Yuki, która przyjechała na wymianę z Japonii. Wszyscy uważali ją za dziwaczkę, ale Aria była nią zafascynowana. Yuki pisała swoje nazwisko dziwnymi literami, kartki z testami składała w niezwykły sposób, wedle zasad origami, i miała piękne, czarne, proste włosy. Noel włożył swoje podniszczone mokasyny. — Żartujesz. Na pewno mi się nie spodoba. Wiesz, skąd przyjeżdża? Z Finlandii. Pewnie to jakiś świr, który chodzi w damskich dżinsach i słucha muzyki z płyt gramofonowych. Aria uśmiechnęła się do siebie, bo przypomniała sobie, że kiedy wróciła z Islandii, Noel przez jakiś czas mówił o niej „Finka". — Ten gość to pewnie jakiś wieśniak. — Noel wyszedł na korytarz. — Może potrzebujesz towarzystwa!? — zawołała za nim Aria, kiedy schodził po schodach. — Nie. — Noel machnął ręką. — Oszczędzę ci spotkania z tym Finem w drewnianych chodakach.

Aria miała ochotę powiedzieć: „W chodakach chodzą Holendrzy". Szybko włożyła płaszcz i wysokie buty. — Ale to dla mnie żaden kłopot. Noel zagryzł wargi i zamyślił się. — Skoro nalegasz. Ale żeby nie było, że cię nie ostrzegałem. Na lotnisku w Filadelfii aż roiło się od rodzin z wózkami pełnymi bagaży, biznesmenów spieszących się na samolot i pasażerów, którym ochrona kazała ściągnąć buty przed kontrolą bezpieczeństwa. Na tablicy z napisem „PRZYLOTY" widniała informacja, że samolot z Helsinek właśnie wylądował. Noel wyciągnął z plecaka kawałek tektury i rozłożył go. Widniał na nim wielki czerwony napis „HUUSKO". — To jego nazwisko — oznajmił Noel znużonym tonem i spojrzał na tekturę tak, jakby zapisano na niej jego wyrok śmierci. — Brzmi jak nazwa firmy produkującej majtki dla babć. Albo pasztety. Aria się zaśmiała. — Jesteś okropny. Noel przysiadł z marsową miną na jednej z ławek przy stanowisku kontroli bezpieczeństwa i obserwował ludzi czekających na swoją kolej, by przejść przez bramkę z wykrywaczem metalu. — Chodzimy do czwartej klasy. To ostatnia chwila, żeby się trochę zabawić przed rozpoczęciem studiów. Nie mam najmniejszej ochoty na niańczenie jakiegoś frajera, który się do mnie przylepi. Mama chce mnie chyba wpędzić do grobu. Aria zamruczała ze współczuciem. Nagle zauważyła coś na jednym z wiszących wszędzie ekranów telewizyjnych. Pojawił się na nim żółty napis: „ROCZNICA MORDERSTW W ROSEWOOD". Przed dawnym domem DiLaurentisów stała dziennikarka, a wiatr rozwiewał jej czarne włosy. — Dokładnie rok temu Alison DiLaurentis, której mordercza krucjata wprawiła w konsternację cały kraj, zginęła w pożarze, który sama wznieciła w górach Pocono — informowała reporterka. - Minął rok od tamtych dramatycznych wydarzeń, ale Rosewood jeszcze się nie otrząsnęło po tej tragedii. Na ekranie pojawiły się zdjęcia Jenny Cavanaugh i lana Thomasa, dwóch ofiar Prawdziwej Ali. Potem pokazano wykonaną w siódmej klasie fotografię Courtney DiLaurentis, dziewczyny, która zajęła miejsce Ali w szóstej klasie i którą rok później zabiła Prawdziwa Ali w czasie całonocnej imprezy na zakończenie roku szkolnego. — Wiele osób wciąż zachodzi w głowę, dlaczego ciała panny DiLaurentis nie znaleziono wśród szczątków domu. Niektórzy twierdzą, że przeżyła, wbrew opiniom ekspertów, którzy wykluczają taką możliwość. Arię przeszły ciarki. Noel zasłonił dłońmi jej oczy. — Nie powinnaś tego oglądać. Aria wyrwała się z jego objęć. — Raczej trudno tego nie zauważyć. — Często o tym myślisz? — Tak jakby. — Chcesz, żebyśmy razem obejrzeli ten film? — Broń Boże — jęknęła Aria. Noel miał na myśli biograficzny paradokument Śliczna zabójczyni, który w dwie godziny relacjonował wszystkie wydarzenia zeszłego roku. To musiał być totalny chłam. Nagle otworzyły się drzwi hali przylotów i wysypało się z nich mnóstwo ludzi. Wśród nich było wielu wysokich blondynów o bladej cerze, którzy z pewnością przylecieli z Helsinek. Noel znowu jęknął cierpiętniczo. — No to się zaczyna. Uniósł w górę kartkę z napisem „HUUSKO". Aria wpatrywała się w tłum. — A jak on ma na imię? — Klaudius? — wymamrotał pod nosem Noel. — Czy jakoś tak. Obok przeszło kilku starszych mężczyzn, którzy ciągnęli za sobą walizki i rozmawiali przez telefon. Trzy szczupłe dziewczyny chichotały. Mężczyzna i kobieta

o jasnych włosach z trudem rozkładali wózek, w którym chcieli położyć swoje malutkie dziecko. Nagle w tłumie podróżnych rozległ się głos: — Pan Kahn? Aria i Noel stanęli na palcach, próbując odszukać tego, kto mówił. Aria zauważyła chłopca o pociągłej twarzy i ostrych rysach, z wydatnymi ustami, pryszczami na policzkach i czole i jabłku Adama wystającym z szyi co najmniej na trzy centymetry. To na pewno był Klaudius. Trzymał w ręku niewielką walizeczkę, w której z pewnością mieścił się gramofon. Biedny Noel. — Pan Kahn? — odezwał się znowu głos, ale chłopiec, na którego patrzyła Aria, nie otworzył ust. Tłum się rozstąpił. Wyszła z niego postać w traperskim kapeluszu, długiej kurtce i butach obszytych futrem. — Hej! To ty! Przyjechałam na wymianę! Klaudia Huusko! Klaud i a . Noel otworzył usta, ale nic nie powiedział. Aria patrzyła na stojącą przed nimi dziewczynę i o mało nie połknęła gumy do żucia. Noel wcale nie miał mieszkać z wysokim, brzydkim, pryszczatym miłośnikiem gry na flecie. Klaudia była dziewczyną. Błękitnooką blondynką o niskim, chropawym głosie, wielkich piersiach, ubraną w obcisłe dżinsy. O takiej dziewczynie każdy chłopak śnił swoje najbardziej lubieżne sny. I to właśnie tę dziewczynę Noel miał spotykać codziennie w korytarzu swojego domu. 5 POZNAJCIE RODZINĘ PENNYTHISTLE'ÓW — Spencer. — Pani Hastings nachyliła się nad stolikiem w restauracji. — Nie dotykaj chleba. To nieładnie zaczynać jedzenie, zanim wszyscy zajmą miejsca przy stole. Spencer wrzuciła kawałek pulchnej, pysznie wyglądającej ciabatty z powrotem do koszyka. Jeśli umrze z głodu, zanim zjawi się reszta gości, to będzie wina jej mamy. Był niedzielny wieczór, a Spencer, Melissa i ich mama siedziały w Goshen Inn, wytwornej restauracji mieszczącej się w osiemnastowiecznym domu, w którym kiedyś podobno była szkoła z internatem dla kadetów. Pani Hastings zachwycała się tym miejscem, natomiast Spencer uważała, że w restauracji było ponuro jak w domu pogrzebowym. Tak właśnie wyglądał typowy kolonialny szyk. Na ścianach wisiało mnóstwo karabinów z okresu wojny secesyjnej, trójgraniaste kapelusze leżały na parapetach, a na stolikach stały świece w starodawnych szklanych świecznikach. Zresztą klientela wydawała się równie wiekowa jak wystrój, a w powietrzu rozchodził się zapach piwnicznej wilgoci, przypalonego filetu mignon i maści Wiek VapoRub. - Czym się zajmuje ten Nicholas? - Spencer nerwowo składała i rozkładała serwetkę na kolanach. Pani Hastings się spięła. - Dla ciebie to pan Pennythistle, przynajmniej na razie. Spencer uśmiechnęła się złośliwie. „Pan Pennythistle". Tak mógł się nazywać klaun, z którym dzieci robią sobie zdjęcia w wesołym miasteczku. — Ja wiem, czym on się zajmuje — wtrąciła się Melissa. - Wczoraj, w czasie przyjęcia, nie pokojarzyłam wszystkich faktów, ale przypomniało mi się, że słyszałam to nazwisko w czasie studiów, na zajęciach z ekonomii. To największy pośrednik handlu nieruchomościami w okolicy. Filadelfijski Donald Trump. Spencer się skrzywiła. — Pewnie zrównuje z ziemią stare farmy i niszczy przyrodę, żeby zrobić miejsce dla koszmarnych nowych domów.

— On stworzył Applewood — oznajmiła radośnie Melissa. ™ Widziałaś przecież te prześliczne domki niedaleko pola golfowego. Spencer obracała w palcach widelec. Nie robiło to na niej najmniejszego wrażenia. Kiedy tylko przejeżdżała przez Rosewood, zawsze zauważała jakieś budujące się dopiero nowe domy. Ale to nie wina tego całego Nicholasa. - Dziewczyny, cii - uciszyła je nagle pani Hastings, spoglądając nerwowo na drzwi wejściowe. Do ich stolika podeszły dwie osoby. Jedną z nich był wysoki, postawny mężczyzna, który kiedyś pewnie grał zawodowo w rugby. Miał gładko uczesane, szpakowate włosy, stalowe oczy, arystokratyczny profil i lekkie zakola. Na jego ciemnogranatowej marynarce i lnianych spodniach nie było najmniejszej fałdki, a na złotych spinkach miał wygrawerowane inicjały N.P. Trzymał w ręku trzy krwistoczerwone róże na długich łodygach. Obok niego stała piętnastoletnia dziewczyna. Z aksamitną opaską na krótkich, kręconych, czarnych włosach i w szarym sweterku wyglądała trochę jak pokojówka. Miała tak nadętą minę, jakby od kilku dni cierpiała na zatwardzenie. Pani Hastings wstała niezdarnie, uderzając kolanem o nogę stolika, aż zachwiały się szklanki z wodą. - Nicholas! Jak miło cię widzieć! - Zaczerwieniła się, kiedy wręczył jej jedną z róż. Potem pokazała na stolik. -To moje córki, Melissa i Spencer. Melissa też wstała. - Miło mi pana poznać. - Przywitała się, podając rękę Nicholasowi, to znaczy panu Pennythistle. Spencer rzuciła tylko zdawkowe „cześć", i to bez nadmiernego entuzjazmu. Nie miała zamiaru nikomu włazić w tyłek. - Bardzo mi miło was poznać - powiedział pan Pennythistle niezwykle miłym i uprzejmym tonem, po czym wręczył obu córkom pani Hastings po jednej róży. Melissa zrobiła zachwyconą minę, a Spencer tylko obracała różę w palcach, patrząc na nią podejrzliwie. Czuła się jak w programie telewizyjnym, w którym kojarzą pary. Pan Pennythistle pokazał na stojącą obok niego dziewczynę. - To moja córka Amelia. Amelia, której podobna róża wystawała z okropnej torby na ramię, uścisnęła rękę wszystkim przy stoliku, ale wcale nie wyglądała na szczęśliwą. — Fajna opaska — skomplementowała ją wielkodusznie Spencer. Amelia popatrzyła na nią bez wyrazu, z mocno zaciśniętymi ustami. Badawczo przyglądała się długim, jasnym włosom Spencer, jej szaremu kaszmirowemu swetrowi i czarnym kozaczkom od Frye. Po chwili prychnęła cicho i odwróciła się, jakby to nie ona, tylko Spencer zaliczyła modową wpadkę. — Zachary zaraz się tu zjawi — wyjaśnił pan Penny -thistle, zajmując miejsce przy stoliku. — Przeciągnęły się zajęcia w kółku zainteresowań. — To się często zdarza. — Pani Hastings uniosła szklankę z wodą. Zwróciła się do swoich córek. — Zachary i Amelia chodzą do szkoły St. Agnes. Spencer z wrażenia połknęła kostkę lodu, którą właśnie ssała w ustach. Szkoła St. Agnes była najbardziej snobistycznym liceum w całym stanie, tak ekskluzywnym, że Rosewood Day wyglądało przy nim jak szkółka niedzielna. Tego lata Spencer spotkała dziewczynę o imieniu Kelsey ze szkoły St. Agnes w czasie przyspieszonego kursu przygotowawczego na Uniwersytecie Pensylwanii. Najpierw się zaprzyjaźniły, ale potem... Spencer badawczo przyglądała się Amelii. Czy Amelia mogła znać Kelsey? Czy słyszała o tym, co jej się przydarzyło? Potem zapadła długa cisza. Mama Spencer wąchała różę, rozglądała się i uśmiechała nerwowo. Z głośników sączyła się rzewna, klasyczna muzyka. Pan Pennythistle uprzejmie poprosił kelnerkę o kieliszek koniaku Delamain. Raz po raz pochrząkiwał, co bardzo irytowało Spencer. Miała ochotę krzyknąć: „No wypluj już tę flegmę!". W końcu odezwała się Melissa.

- To cudowna restauracja, panie Pennythistle. - O, tak! — przytaknęła pani Hastings, wdzięczna, że wreszcie ktoś przełamał pierwsze lody. - Naprawdę, jak z czasów wojny secesyjnej - dodała Spencer. — Miejmy nadzieję, że zaopatrzenie zrobili w naszych czasach. Pani Hastings zaśmiała się sztucznie, ale zamilkła, gdy tylko zobaczyła zdezorientowanie, a wręcz niezadowolenie na twarzy Nicholasa. Amelia zmarszczyła nos, jakby poczuła jakiś paskudny zapach. - Och, Spencer nie mówiła poważnie - wyjaśniła szybko pani Hastings. - To był tylko żart! Pan Pennythistle nerwowo skubał koniuszek kołnierzyka koszuli. - To moja ulubiona restauracja od wielu lat. Podają tu doskonałe wina, za które dostali wiele nagród. „Co ty powiesz", pomyślała Spencer. Rozejrzała się i z tęsknotą spojrzała na siedzące w rogu radosne panie po sześćdziesiątce. Miała ochotę do nich się przysiąść. Chyba świetnie się bawiły. Ukradkiem rzuciła okiem na Melissę, bo liczyła na jej wsparcie, ale siostra siedziała wpatrzona w pana Pennythistle'a jak w obraz. Kiedy kelnerka przyniosła zamówione napoje, pan Pennythistle odwrócił się do Spencer. Z bliska dostrzegła siateczkę zmarszczek wokół jego oczu i krzaczaste brwi. - Słyszałem, że chodzisz do czwartej klasy w Rosewood Day. Spencer pokiwała głową. — Zgadza się. — Spencer ma mnóstwo zajęć pozaszkolnych — pochwaliła się pani Hastings. - Gra w szkolnej reprezentacji hokeja na trawie. I jest lady Makbet w spektaklu wystawianym przez kółko teatralne. W Rosewood Day są świetne zajęcia teatralne. Pan Pennythistle spojrzał na Spencer spod uniesionych brwi. — A jak twoje oceny w tym semestrze? To pytanie zbiło Spencer z tropu. „Ktoś tu jest bardzo wścibski". — W porządku... Przyjęli mnie wcześniej do Princeton, więc moje oceny w tym semestrze nie mają większego znaczenia. Z przyjemnością wypowiedziała słowo „Princeton". To powinno zrobić wrażenie na panu Pennythistle i jego wyniosłej córeczce. Ale on tylko przysunął się trochę do niej. — W Princeton nie tolerują nieróbstwa. — Nagle w jego uprzejmym głosie pojawiła się ostra nuta. - To nie najlepszy moment, żeby spoczywać na laurach. Spencer skuliła się w sobie. Skąd ten karcący ton? Czy jemu się wydaje, że jest jej ojcem? Pan Hastings radził Spencer, by w tym semestrze wrzuciła na luz. Przecież do tej pory pracowała jak szalona. Spencer spojrzała na mamę, która potakiwała energicznie. — To prawda, Spencer. Może jednak nie powinnaś tak zupełnie się rozprężać. — Słyszałam, że dzisiaj uniwersytety zwracają znacznie większą uwagę na końcowe oceny - wtrąciła się Melissa. „Zdra jczyni", pomyślała Spencer. — To samo powtarzam mojemu synowi. — Pan Pennythistle otworzył kartę win, która była gruba jak słownik. — Wybiera się na Harvard. Oznajmił to wyniosłym tonem, jakby zaraz miał dodać: „A to o niebo lepsza uczelnia niż Princeton". Spencer zwiesiła głowę i ułożyła widelec, nóż i łyżkę tak, by leżały dokładnie równolegle do siebie. Porządkowanie zawsze ją uspokajało, ale dziś to nie działało. Potem pan Pennythistle zwrócił się do Melissy. — Słyszałem, że skończyłaś Wharton. A teraz pracujesz dla fundacji Brice'a Langleya, tak? Imponujące. Melissa, która zatknęła różę za ucho, zaczerwieniła się. — Po prostu miałam szczęście. Dobrze mi poszła rozmowa kwalifikacyjna. — To na pewno nie tylko szczęście i udana rozmowa kwalifikacyjna — powiedział z podziwem pan Pennythistle. — Langley zatrudnia tylko najlepszych z najlepszych. Będziecie miały z Amelią wiele wspólnych tematów. Ona też chce studiować finanse. Melissa spojrzała z uznaniem na Amelię, a Jej Wysokość nawet posłała jej uśmiech. S u p e r .

A więc i to spotkanie miało przebiegać tak jak wszystkie inne imprezy rodzinne Hastingsów. Melissa grała rolę gwiazdy, cudownego dziecka, a Spencer — ześwirowanej nastolatki, z którą nikt nie potrafił i nie chciał rozmawiać. Miała tego wszystkiego serdecznie dość. Wymamrotała jakąś wymówkę, wstała i przewiesiła serwetkę przez oparcie krzesła. Poszła do łazienki, obok baru, na tyłach restauracji. Damska toaleta miała ściany pomalowane na różowo, a przy drzwiach była złocona klamka. Ktoś znajdował się w środku, więc Spencer usiadła przy barze na miękko wyściełanym stołku i czekała. Barman, przystojny dwudziestokilkuletni chłopak, podszedł i położył przed nią serwetkę z logo restauracji. — Co mogę podać? Butelki ustawione za barem połyskiwały kusząco. Ani pani Hastings, ani pan Pennythistle nie widzieli jej z tej odległości. — Poproszę kawę — zdecydowała po chwili, bo nie chciała kusić losu. Barman wziął dzbanek z kawą i napełnił filiżankę, którą postawił przed Spencer. Ona spojrzała na telewizor. Na ekranie, w prawym górnym rogu, widniało zdjęcie Ali, tej prawdziwej, która próbowała zabić Spencer i jej przyjaciółki. U dołu ekranu pojawił się napis: „ROCZNICA POŻARU W DOMU DILAURENTISÓW W POCONO. MIESZKAŃCY ROSEWOOD WSPOMINAJĄ". Spencer zadrżała. Nie miała najmniejszej ochoty na wspominki o Ali i jej planie wykończenia dawnych przyjaciółek. Kilka tygodni po tamtych tragicznych wydarzeniach Spencer podjęła świadomą decyzję, że teraz odmieni swoje życie na lepsze. Horror dobiegł końca i można było zapomnieć o całej sprawie. To ona wpadła na pomysł wycieczki na Jamajkę z przyjaciółkami, a nawet zaproponowała, że zapłaci za bilety Emily i Arii. — To nam pomoże zacząć żyć od nowa i zapomnieć o przeszłości — przekonywała, rozkładając przed nimi na stoliku broszury z ofertą rozmaitych hoteli. — Przyda nam się wycieczka, której nie zapomnimy do końca życia. Powiedziała to w złą godzinę. Tej wycieczki na pewno nie zapomną. Choć wcale nie przydarzyło im się mc dobrego. Ktoś siedzący kilka metrów od niej jęknął przeciągle. Spojrzała w tamtą stronę, spodziewając się zobaczyć starszego pana, który właśnie dostał zawału. Ale zobaczyła tylko młodego chłopaka z falistymi, brązowymi włosami, szerokimi ramionami i najdłuższymi rzęsami, jakie kiedykolwiek widziała. Spojrzał na Spencer i pokazał na trzymanego w dłoni iPhone'a. - Nie wiesz przypadkiem, co się robi, jak telefon się zawiesi? Kącik ust Spencer powędrował w górę. - Skąd wiesz, że mam iPhone'a? - zapytała wyzywająco. Chłopak opuścił rękę i z zaciekawieniem zmierzył Spencer wzrokiem. - Nie obraź się, ale wyglądasz na dziewczynę, która ma tylko to co najnowocześniejsze i najlepsze. -Naprawdę? - Spencer przycisnęła dłoń do piersi, udając oburzenie. - Nie powinno się sądzić innych po pozorach. Chłopak wstał i przysunął swój stołek barowy do Spencer. Z bliska wyglądał jeszcze lepiej, niż jej się na początku wydawało. Miał ostro zarysowane kości policzkowe, ładnie ukształtowany nos i dołek w prawym policzku, który pojawiał się razem z uśmiechem. Spencer bardzo się podobał jego promienny uśmiech, biała, wyłożona na spodnie koszula i trampki Converse. Właśnie taki styl lubiła najbardziej - trochę elegancki, a trochę nieporządny. — No dobra, powiem prawdę. Zapytałem cię, bo jako jedyna w tym miejscu wyglądasz na kogoś, kto ma telefon komórkowy. Ukradkiem spojrzał na starszych ludzi siedzących przy barze. Przy jednym ze stolików siedziało kilku staruszków na wózkach inwalidzkich. Jeden miał nawet włożoną do nosa rurkę od aparatu tlenowego.

Spencer uśmiechnęła się szyderczo. — Tak, oni potrafią się posługiwać tylko telefonem z tarczą. — Pewnie nadal dzwonią przez centralę. — Przesunął telefon po ladzie w stronę Spencer. — Mam to zresetować, czy co? — Nie jestem pewna... — Spencer spojrzała na ekran. Była na nim otwarta strona lokalnej stacji radiowej nadającej wiadomości sportowe. — Och, słucham tego cały czas! Chłopak spojrzał na nią sceptycznie. — Ty słuchasz wiadomości sportowych? — To mnie uspokaja. — Spencer powoli sączyła kawę. — Fajnie posłuchać czasem ludzi rozmawiających o sporcie, a nie o polityce. — „Albo o Alison", dodała w myślach. — Poza tym kibicuję drużynie z Filadelfii. — A słuchałaś relacji z Pucharu Świata? — zapytał chłopak. Spencer nachyliła się do niego. — Gdybym chciała, to obejrzałabym to na żywo. Mój tata dostał bilety. Chłopak zmarszczył brwi. — To czemu nie obejrzałaś? — Przekazałam je organizacji charytatywnej, która pomaga biednym dzieciom. Chłopak prychnął pogardliwie. - Albo masz złote serce, albo bardzo nieczyste sumienie. Spencer zamarła, a potem usiadła z wyprostowanymi plecami. - Zrobiłam tak, bo to dobrze wygląda w podaniu na uczelnię. Ale jeśli umiejętnie rozegrasz swoje karty, to może cię zabiorę w przyszłym roku. Oczy chłopaka się zaświeciły. - Miejmy nadzieję, że w przyszłym roku zagrają w Pucharze Świata. Spencer na moment uniosła wzrok. Czuła, jak przyspiesza jej puls. On na pewno z nią flirtował, a jej na pewno się to podobało. Z nikim tak dobrze nie rozmawiało się jej od czasu, kiedy w zeszłym roku rozstała się z Andrew Campbellem. Jej towarzysz pił piwo małymi łykami. Kiedy odstawiał kufel na ladę, Spencer szybko podsunęła mu podkładkę. Potem otarła krawędź kufla serwetką, żeby ani kropla nie spłynęła na bar. Chłopak obserwował ją z rozbawieniem. - Zawsze wycierasz szklanki nieznajomym? - Taka mała obsesja - przyznała się Spencer. - Wszystko musi być zapięte na ostatni guzik, co? - Lubię robić wszystko po swojemu - odparła Spencer, bo spodobał się jej ton tej rozmowy. Wyciągnęła dłoń. -Mam na imię Spencer. On uścisnął mocno jej dłoń. - Zach. To imię z czymś jej się kojarzyło. Ponownie przyjrzała się wysokim kościom policzkowym i stalowoniebieskim oczom, wsłuchała się w uprzejmy ton głosu. - Zaraz, zaraz. Zach to skrót od Zachary. Chłopak się uśmiechnął. - Tylko tata tak do mnie mówi. - Nagle urwał i spojrzał podejrzliwie na Spencer. - Czemu pytasz? - Bo jemy dziś razem kolację. Moja mama i twój tata... Rozłożyła ręce, bo me mogło jej przejść przez usta sformułowanie: „spotykają się". Zach dopiero po chwili zrozumiał to, co właśnie usłyszał. - Jesteś jedną z jej córek? -Tak. Zach wpatrywał się w Spencer przez chwilę. - Skąd ja cię znam? - Przyjaźniłam się z Alison DiLaurentis - powiedziała Spencer, pokazując na telewizor. Wciąż nadawano program o śmierci Ali. Czy w mediach naprawdę nie mieli już nad czym się zastanawiać?