Dla Marlene
„Jeśli znasz siebie i swego wroga,
przetrwasz pomyślnie sto bitew”.
Sun Zi
ZŁA PASSA
Czułaś kiedyś w kościach, że przydarzy ci się coś strasznego... a przeczucia cię nie
myliły? Na przykład jesteś na wakacjach i nagle przed oczami staje ci obraz twojej przyjaciółki
krzyczącej z bólu, a potem dowiadujesz się, że dokładnie w tym momencie ona złamała rękę?
Albo coś ci podpowiada, że nie powinnaś nocować w tym hostelu w Maine, i w nocy zawala się
jego dach? Albo wydaje ci się, że na skrzyżowaniu słyszysz syrenę, a tydzień później dochodzi
tam do makabrycznego wypadku? Nie tylko ćpuni miewają wizje, czasem szósty zmysł ostrzega
każdego z nas. Jeśli jakiś wewnętrzny głos dobrze ci radzi, może lepiej go posłuchaj.
W Rosewood wydarzyło się ostatnio mnóstwo okropnych rzeczy, które wpłynęły na los
czterech ślicznych dziewczyn. Pewnej gorącej letniej nocy, kiedy jedną z nich naszły złe
przeczucia, próbowała je od siebie oddalić. Przecież żaden piorun nie uderza dwa razy.
A jednak czasem nieszczęścia chodzą parami.
W Rejkiawiku, stolicy Islandii, niebo wciąż miało niepokojący perłowy odcień, jak o
świcie. O tym, że jest środek nocy, świadczyły tylko puste ulice. Nikt nie spacerował nad
brzegiem stawu Tjörnin. W barze Kaffibarinn, gdzie podobno imprezowała Björk, nie było już
żywej duszy. Ostatni zakupowicz dawno zniknął z głównej ulicy miasta. Wszyscy leżeli błogo w
łóżkach z oczami zasłoniętymi maseczką.
No cóż, chyba jednak nie wszyscy. Na obrzeżach miasta Aria Montgomery wygramoliła
się przez okno z ciemnego zamku zwanego Brennan Manor. Uderzyła biodrem o zimną ziemię i
cicho jęknęła. Podniosła się i szczelnie zamknęła okno. W środku alarm wciąż wył, ale auta
policyjne nie nadjeżdżały jeszcze od strony wzgórza.
Przez szybę zajrzała do środka domu, szukając wzrokiem Olafa, świeżo poznanego
Islandczyka. Pytała samą siebie, co tu właściwie robi. Powinna teraz leżeć przytulona do swojego
chłopaka Noela w łóżku, w domu gościnnym, a nie włamywać się do zamku i wchodzić do niego
z nieznajomym, nie wspominając o narażaniu się na areszt i więzienie do końca życia.
Olaf pojawił się w oknie, podnosząc w górę malowidło, by Aria mogła mu się lepiej
przyjrzeć. Na płótnie widać było jasne, wirujące gwiazdy i miasto odwrócone do góry dachami, z
iglicami wyglądającymi jak stalaktyty w jaskini. W rogu widniał odręczny podpis: van Gogh.
Vincent van Gogh.
Poczuła obezwładniający zawrót głowy. To przez nią tutaj przyszli. To ona znalazła ten
obraz i ściągnęła go ze ściany. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak głupio się zachowała.
Spojrzała na Olafa.
– Zawieś go na ścianie! – zawołała przez okno. – Zaraz przyjedzie policja!
Olaf uchylił okno.
– O co ci chodzi? – zapytał z islandzkim akcentem. – To twój pomysł. A może się
rozmyśliłaś? Chyba przypominasz swojego chłopaka burżuja bardziej, niż mi się wydawało.
Typowa Amerykanka.
Aria odwróciła się. Tak, rozmyśliła się. No i była Amerykanką. Przecież przyjechali tu na
wakacje, a ona tego wieczoru chciała się tylko dobrze zabawić. Wakacje nie powinny się tak
kończyć.
Aria szalała z radości, kiedy wiosną Noel oświadczył, że organizuje wycieczkę do
Rejkiawiku dla niej, jej brata Mike’a i jego dziewczyny Hanny Marin. Spędziła na Islandii dwa
lata z rodzicami po tym, jak jej najlepsza przyjaciółka Alison DiLaurentis zaginęła pod koniec
siódmej klasy. Aria tylko czekała na okazję, by wrócić na Islandię.
Wraz z Hanną miała wielką ochotę wyrwać się z Rosewood, obojętnie dokąd. Razem z
dwoma innymi przyjaciółkami, Spencer Hastings i Emily Fields, przez półtora roku były nękane i
torturowane przez anonimowego prześladowcę, który swoje SMS-y podpisywał tylko literą A.
Okazało się, że była to prawdziwa Alison DiLaurentis. Natomiast Ich Ali, którą wszystkie znały,
okazała się jej siostrą bliźniaczką Courtney, która większość życia spędziła w szpitalu
psychiatrycznym. Pod koniec szóstej klasy zamieniła się miejscami z siostrą i udawała, że
zaprzyjaźniła się z Arią, Spencer, Emily i Hanną. Prawdziwa Ali zemściła się na Courtney,
zabijając ją ostatniego dnia roku szkolnego w siódmej klasie. A potem jako A. zaczęła
prześladować dziewczyny i prawie udało jej się je zabić.
Kiedy Noel zaplanował ten wyjazd, Aria i Hanna nie mogły się go już doczekać.
Prawdziwa Ali zginęła, uwolniły się od A. i niczego nie musiały się już obawiać. A potem, w
czasie wiosennej przerwy, pojechały na Jamajkę. Tam też wydarzyło się kilka strasznych rzeczy.
Teraz, w lipcu, Aria i Hanna znowu miały kilka spraw na sumieniu. Od kiedy wylądowały na
Islandii, właściwie z sobą nie rozmawiały. Co gorsza, Noelowi Islandia wcale nie przypadła do
gustu, a Mike nadal jej nienawidził, dokładnie tak samo jak za pierwszym razem, przed kilku
laty.
Tego wieczoru sytuacja zupełnie wymknęła się Arii spod kontroli. Najpierw po prostu
flirtowała z Olafem, trochę zaniedbanym islandzkim intelektualistą, którego spotkała w barze po
drugiej stronie ulicy. Zrobiła to tylko po to, żeby wkurzyć Noela. Wypiła pięć drinków o nazwie
Czarna Śmierć, potem jeszcze jakąś islandzką nalewkę i nagle znalazła się na ulicy, a Olaf
przyciskał swoje usta do jej warg. Ani się obejrzała, a minęło kilka godzin i nagle... znalazła się
tutaj.
Alarm zawodził coraz głośniej. Olaf próbował otworzyć szerzej okno, ale się zacięło. Aria
zamarła. Gdyby mu pomogła, byłaby współwinna kradzieży.
– Nie mogę.
Olaf przewrócił oczami i jeszcze raz spróbował poruszyć okiennicę. Ani drgnęła.
Wypuścił z rąk obraz, który z trzaskiem upadł na podłogę.
– Wyjdę drzwiami! – zawołał. – Poczekaj na mnie, okej?
Zniknął. Aria jeszcze raz zajrzała przez szybę do domu, lecz w środku panowały egipskie
ciemności. Nagle za plecami usłyszała pisk. Na palcach przeszła obok krzewów i wyjrzała za róg.
Na podjazd wjeżdżały jeden za drugim samochody policyjne na sygnale, a światła na ich dachach
migały niebiesko, oświetlając fasadę domu ozdobioną kamiennymi płaskorzeźbami. W końcu
zatrzymały się z piskiem opon i wysiadło z nich sześciu uzbrojonych policjantów.
Aria pobiegła w stronę gęstego lasu. Nawet nie wiedziała, że policjanci na Islandii noszą
broń.
Policjanci zbliżyli się do frontowych drzwi i krzyczeli coś po islandzku. Aria mogła tylko
zgadywać znaczenie ich słów, ale pewnie chodziło im o to, żeby Olaf wyszedł z domu z rękami
podniesionymi do góry. Spojrzała na ciężkie, wypaczone tylne drzwi, bo zakładała, że Olaf
właśnie tędy będzie próbował wydostać się na zewnątrz. Lecz wielkie wrota były zamknięte.
Może miały skomplikowany, wewnętrzny zamek, którego Olaf nie potrafił otworzyć. Utknął w
domu na dobre? Czy policja go znajdzie? Czy Aria powinna na niego poczekać? A może lepiej
uciekać?
Wyciągnęła telefon komórkowy, który kupiła specjalnie na tę podróż. Potrzebowała
rady... ale nie mogła zadzwonić do Noela. Drżącymi palcami wybrała inny numer.
Hanna Marin wyrwana z błogiego snu zamrugała w ciemności. Spała w długim, wąskim
pokoju. Nad jej głową wisiało zdjęcie kuca o krótkich, grubych nogach. Jej chłopak Mike leżał
obok niej i pochrapywał. Spod grubej kołdry wystawała jego stopa. Łóżko po drugiej stronie
pokoju, w którym mieli spać Aria Montgomery i jej chłopak Noel, stało puste. Hanna spojrzała
na znak drogowy za oknem. Napis na nim był po części w języku angielskim, lecz były tam też
jakieś dziwne litery.
Aha. Przecież była na Islandii. Na wakacjach.
Na zupełnie beznadziejnych wakacjach. Co Aria widziała w tym kraju? W nocy nawet na
chwilę nie zapadała ciemność. W łazienkach śmierdziało zgniłymi jajami. Jedzenie było
paskudne, a Islandki zbyt egzotyczne i o wiele za ładne. A teraz, kiedy Hanna obudziła się w
środku nocy, naszło ją jakieś bardzo złe przeczucie. Jakby właśnie ktoś umarł.
Zadzwonił jej telefon i aż podskoczyła ze strachu. Spojrzała na ekran. Nie rozpoznała
numeru, ale i tak coś jej mówiło, by odebrała jak najszybciej.
– Słucham – szepnęła, ściskając telefon obiema dłońmi.
– Hanna? – W słuchawce rozległ się głos Arii. W tle było słychać syreny policyjne.
Mike poruszył się. Hanna wyszła z łóżka i wyjrzała na korytarz.
– Gdzie ty się podziewasz?
– Mam kłopoty. – Syreny wyły coraz głośniej. – Musisz mi pomóc.
– Nic ci się nie stało? – zapytała Hanna.
Arii trząsł się podbródek. Policja próbowała właśnie wyważyć frontowe drzwi do pałacu.
– Nie, nic. Ale tak jakby włamałam się do cudzego domu i ukradłam obraz.
– Co takiego? – zawołała Hanna, a jej głos rozległ się echem w holu.
– Przyjechałam tu z tym facetem, którego wcześniej poznałam. Powiedział, że w
posiadłości na obrzeżach miasta znajduje się bezcenny szkic do Gwiaździstej nocy van Gogha.
Ukradziono go z żydowskiego getta w Paryżu w czasie drugiej wojny światowej i złodziej nigdy
go nie oddał.
– Zaraz, zaraz, jesteś z Olafem?
Hanna zamknęła mocno oczy i przypomniała sobie, jak bardzo była zażenowana, gdy
wpadła na Arię i tego dziwnego brodatego faceta całujących się w bocznej uliczce. Wyglądał
całkiem niewinnie, ale przecież Aria miała chłopaka.
– Tak. – Policjanci wyważyli drzwi. Cała szóstka wtargnęła do środka jak oddział
szturmowy. Aria mocniej ścisnęła telefon. – Razem włamaliśmy się do pałacu, żeby poszukać
tego obrazu. Nie sądziłam, że... ale go znaleźliśmy. Nagle włączył się alarm... Ja wyszłam. A
teraz do środka weszli policjanci. Z bronią, Hanno. Olaf utknął w środku. Musisz po nas
przyjechać, najlepiej boczną drogą. Przejdziemy przez las i cię znajdziemy. Nie uda nam się
wsiąść do jeepa Olafa, wokół domu kręci się policja.
– Policjanci cię widzą?
– Nie, schowałam się w lesie za domem.
– Jezu, Aria, co ty tam jeszcze robisz? – zawołała Hanna. – Uciekaj.
Aria spojrzała na tylne drzwi domu.
– Ale Olaf jeszcze nie wyszedł.
– A co on cię obchodzi? – krzyczała Hanna. – Nawet go nie znasz. Biegnij, szybko.
Wsiądę na skuter. Napisz, przy której ulicy czekasz, jak już wyjdziesz z lasu, dobrze?
Aria milczała przez chwilę wpatrzona w niebieskie światła wirujące na dachach
samochodów. Spojrzała na las za pałacem. Potem wreszcie spojrzała na budynek. Olaf nie dawał
znaku życia. Hanna miała rację, Aria przecież w ogóle nie znała tego chłopaka.
– No dobra – powiedziała trzęsącym się głosem. – Idę.
Rozłączyła się i pobiegła przez las, a serce waliło jej jak młotem. Potknęła się o pniak,
rozcięła piętę i otarła boleśnie kolano. Przeszła przez płytki strumień, mocząc pół sukienki.
Kiedy dotarła do drogi, cała się trzęsła z zimna i krwawiła. Zadzwoniła do Hanny i powiedziała
jej, gdzie jest, a potem przysiadła na krawężniku i czekała. W oddali słyszała syreny policyjne.
Czy gliniarze już dopadli Olafa? Powiedział im, że Aria z nim była? A jeśli jej szukali?
Kiedy zobaczyła Hannę na skuterze na końcu ulicy, prawie rozpłakała się z radości. W
milczeniu jechały razem. Hanna o nic nie pytała, bo nie chciała przekrzykiwać warkotu silnika i
wycia wiatru.
W hostelu otworzyły drzwi tak cicho, jak tylko się dało. Hanna włączyła światło w małej
kuchni i spojrzała na Arię szeroko otwartymi oczami.
– O Boże – wyszeptała. – Trzeba cię umyć.
Zaciągnęła ją do łazienki na korytarzu, umyła jej kolano i wyciągnęła gałązki z włosów.
Po policzkach Arii wciąż płynęły łzy.
– Tak mi głupio – powtarzała. – Nie wiem, co we mnie wstąpiło.
– Na pewno policja cię nie widziała? – zapytała Hanna z obawą w głosie, podając jej
ręcznik.
Aria wytarła włosy.
– Nie sądzę. Tylko nie wiem, co się stało z Olafem.
Hanna zamknęła oczy.
– Lepiej się módl, żeby nie powiedział im, że z nim tam przyjechałaś. Prawdę mówiąc,
chyba niewiele można zdziałać w twojej sprawie.
– Nie wie, jak się nazywam – powiedziała Aria, wieszając ręcznik na kaloryferze i
wracając do holu. – Może nic mi się nie stanie. Ale choćby nie wiem co, musisz dochować
tajemnicy...
Urwała i obejrzała się za siebie. U dołu schodów, przy drzwiach stał Noel w bluzie z
kapturem i dżinsach. Wcześniej tego wieczoru miał na sobie coś innego. Na jego czole widać
było kropelki potu, jak zawsze, gdy pił. Ale miał taką minę, jakby wszystko wiedział. Arię
zatkało. Czy słyszał ich całą rozmowę?
– Tu jesteś. – Noel wyszedł na górę po schodach i pogłaskał Arię po mokrej głowie. –
Brałaś prysznic?
– Mhm. – Aria skrzyżowała nogi, żeby ukryć ranę na kolanie. – Gdzie byłeś?
Noel pokazał na dół klatki schodowej.
– Paliłem jointa.
Aria miała na końcu języka jakąś kąśliwą uwagę, ale się powstrzymała. Nie powinna
nikogo oceniać. Chwyciła Noela za rękę.
– Chodźmy spać.
Miała szeroko otwarte oczy, kiedy weszli do łóżka. Noel położył się obok niej, a jego
gołe nogi były szorstkie w dotyku.
– Gdzie się podziewałaś? – zapytał z goryczą w głosie. – W barze z tym Gejlafem?
Aria odwróciła się. Wydawało jej się, że poczucie winy paruje przez jej skórę, tak jak
wódka parowała przez skórę Noela. Zebrała się w sobie, czując, że kłótnia wisi w powietrzu.
Jednak Noel tylko objął ją ramieniem i przytulił.
– Zawrzyjmy rozejm. Ta wycieczka jest jakaś dziwna. Ja też się dziwnie zachowuję. I
przepraszam cię za to.
Oczy Arii wypełniły się łzami. Właśnie to chciała usłyszeć... tylko że pięć godzin
wcześniej. Przytuliła się do Noela i mocno go uścisnęła.
– Ja też przepraszam.
Szczerze żałowała tego, co się stało.
– Nie ma za co – powiedział Noel sennym głosem. – Kocham cię, A... – wymamrotał do
poduszki i odpłynął w sen. Przez ułamek sekundy Arii wydawało się, że powiedział coś jeszcze.
Coś dziwnego. Ale przecież był pijany. Nawet gdyby powiedział to, co jej się wydawało, to na
pewno nie miał tego na myśli. Aria nie zamierzała go o to pytać następnego dnia.
Chciała jak najszybciej zapomnieć o tej nocy.
Następnego ranka Hanna, Aria, Noel i Mike wymeldowali się z hostelu i pojechali na
lotnisko. Przeszli kontrolę bezpieczeństwa i kupili mnóstwo przekąsek i kolorowych czasopism
na długą podróż do domu. Aria wciąż miała dreszcze, ale Noel nie zapytał jej dlaczego. Kiedy
Noel narzekał, że na tym żałosnym lotnisku nie ma McDonalda, Aria nie miała o to pretensji.
Dziewczyny rozmawiały mniej niż zazwyczaj, jednak Mike i Noel nie zwrócili na to uwagi.
Gdyby je zapytali, odpowiedziałyby: „Jesteśmy zmęczone. To była długa wycieczka. Tęsknimy
za naszymi łóżkami”.
W samolocie była telewizja satelitarna, więc zaraz po wejściu na pokład Aria włączyła
CNN International. Nagle na ekranie pojawiły się zdjęcia z zamku, w którym była poprzedniej
nocy. Teraz wydawał jej się jeszcze bardziej zniszczony i nawiedzony przez duchy. Nagłówek
głosił: „Włamanie do Brennan Manor”.
Na ekranie pokazały się ciemne, pokryte pajęczynami wnętrza, a potem rozmazana
fotografia dostarczona przez firmę ubezpieczeniową, pokazująca Gwiaździstą noc oraz policyjny
szkic twarzy Olafa.
– To złodziej, który ukradł malowidło. Widział go świadek, który mieszka nieopodal
Brennan Manor – powiedział reporter. – Policja próbuje go odnaleźć.
Aria ze zdziwienia otworzyła usta. Olafowi udało się uciec?
Hanna z przerażeniem wpatrywała się w ekran. Sytuacja zrobiła się bardzo poważna. Aria
uczestniczyła w kradzieży cennego obrazu. Hanna przypomniała sobie wszystkie przypadki
kradzieży dzieł sztuki, które badał jej tata, kiedy jeszcze pracował jako prawnik. Za
współwinnych uznawano nawet tych, którzy tylko wiedzieli o przestępstwie. Teraz ona stała się
taką osobą.
Aria dotknęła przedramienia Hanny, jakby czytała jej w myślach.
– Olaf to spryciarz, Hanno. Nie da się złapać... i nikt się nie dowie, że z nim byłam.
Policja nigdy nie powiąże mojego nazwiska z tym przestępstwem. Twojego zresztą też. Tylko nie
mów nikomu, dobrze? Nawet Emily i Spencer.
Hanna odwróciła wzrok i spojrzała przez okno na pas startowy. Próbowała odpędzić od
siebie złe myśli. Może Aria miała rację. Może policja nie trafi na trop tego całego Olafa. Tylko
wtedy sekret Arii pozostanie bezpieczny i tylko w ten sposób Hanna uniknie kary.
Na szczęście przez rok nic im nie groziło. Wzmianki o tej historii pojawiały się niekiedy
w mediach, ale nie podawano szczegółów, a dziennikarze nie wspominali o nikim zamieszanym
w przestępstwo. Pewnego razu o tej sprawie mówiono w wiadomościach, kiedy Hanna oglądała
je ze Spencer i Emily. Sekret parzył ją w środku jak rozgrzana lawa. Nie pisnęła jednak ani
słowa. Nie mogła zawieść zaufania Arii. Aria też nie ośmieliła się powiedzieć dziewczynom
prawdy. Im mniej wiedziały, tym lepiej dla nich.
Po jakimś czasie Arię przestały nachodzić wspomnienia tamtych wydarzeń. Olaf pogrążył
się w mrokach zapomnienia, a razem z nim obraz van Gogha. Jej relacja z Noelem znacznie się
poprawiła i nigdy nie wracali do tej nieszczęsnej wycieczki na Islandię. Arii nic nie groziło.
Sprawa przycichła.
Pobożne życzenia. Ktoś jednak znał prawdę i tylko czekał na odpowiedni moment, by go
wyjawić. A teraz, kiedy dziewczyny kończyły liceum, ten ktoś postanowił upublicznić tajemnicę
Arii.
Tym kimś była trzecia osoba podpisująca się literą A.
1
STRZEŻ SIĘ
Kiedy w słoneczny poniedziałkowy ranek Spencer Hastings weszła do kuchni, powitał ją
zapach kawy i świeżo spienionego mleka. Jej mama, narzeczony mamy Nicholas Pennythistle,
jego córka Amelia i siostra Spencer, Melissa, siedzieli przy rustykalnym stole i oglądali
wiadomości. Spiker z mocno polakierowanymi włosami przedstawiał raport z eksplozji, do jakiej
doszło tydzień wcześniej na pokładzie statku wycieczkowego u wybrzeży Bermudów.
– Policja wciąż bada okoliczności wybuchu, który doprowadził do ewakuacji wszystkich
pasażerów – powiedział. – Nowe dowody wskazują na to, że do eksplozji doszło w maszynowni.
Na nagraniach z monitoringu widać dwie niewyraźne sylwetki. Nie wiadomo, czy to postacie
widoczne na nagraniu spowodowały eksplozję, czy może był to nieszczęśliwy wypadek.
Pani Hastings odstawiła dzbanek z kawą na stół.
– Nie do wiary, że do tej pory nie wiedzą, co się stało.
Melissa, który przyjechała do Rosewood w odwiedziny do przyjaciół, spojrzała na
Spencer.
– Spośród wszystkich rejsów musiałaś wybrać akurat ten, na którym płynął również
terrorysta.
– Cieszę się, że nie popłynęłam z wami. – Amelia prychnęła pogardliwie. Była o dwa lata
młodsza od Spencer. Miała burzę loków na głowie i perkaty nosek. Wciąż ubierała się w urocze
sweterki i buciki z klamerkami, choć Spencer już raz pomogła jej zmienić styl w czasie wyjazdu
do Nowego Jorku. – Postanowiłyście popełnić zbiorowe samobójstwo? Odbiło wam i
popłynęłyście do tej groty zamiast do brzegu?
Spencer zignorowała ją i podeszła do tostera. Amelia nie dawała za wygraną.
– Wszyscy twierdzą, że nałykałyście się jakichś prochów. Jak chcesz, to możesz
zamieszkać w schronie w domu mojego taty, prawda?
Pan Pennythistle spojrzał karcąco na Amelię.
– Dość tego.
Pani Hastings postawiła przed swoim narzeczonym filiżankę kawy.
– Naprawdę masz schron, Nicholas? – zapytała, najwyraźniej chcąc zmienić temat.
Jeszcze się nie nauczyła, że Amelię należy krótko trzymać. Pan Pennythistle splótł palce.
– Tak, w pokazowym domu w Crestview Estates. Zbudowałem go, kiedy w okolicy
zamieszkali ludzie powiązani z mafią. Lepiej na takich uważać. Poza tym wymagający klienci
lubią takie udogodnienia. Oczywiście Spencer nie mogłaby tam zamieszkać, to za daleko od
Princeton. I nie ma tam dostępu do internetu.
Spencer zachichotała, ale szybko zamilkła. Pan Pennythistle najprawdopodobniej nie
żartował. Był znakomitym deweloperem, prawdziwym potentatem handlu nieruchomościami i
całkiem dobrym kucharzem, ale poczucia humoru nie miał za grosz. Spencer go jednak polubiła.
W każdą sobotę przygotowywał pyszne gumbo, puszczał w kuchni jej ulubioną radiową stację
sportową, kiedy gotował, a nawet niekiedy pozwalał Spencer jeździć swoim bajeranckim range
roverem. Gdyby jeszcze jego ukochana córeczka dała jej spokój.
Spencer włożyła dwie kromki pieczywa ryżowego do tostera. Oczywiście Amelia miała
rację – Spencer wciąż prześladowały jakieś nieszczęścia. Oprócz tego, że wybrała się na ten
feralny rejs Dumą Mórz, jedna z jej najlepszych przyjaciółek Aria Montgomery znalazła się w
maszynowni, kiedy doszło do eksplozji. Co równie niepokojące, w czasie rejsu w ręce Arii wpadł
wisiorek należący niegdyś do Tabithy Clark, dziewczyny, której niechcący wyrządziły krzywdę
na Jamajce w zeszłym roku. Wydawało im się wtedy, że Tabitha to tak naprawdę Alison
DiLaurentis, zła bliźniaczka, która je prześladowała i prawie zabiła Spencer oraz pozostałe
dziewczyny, kiedy celowo wywołała pożar w domku w górach Pocono. Myślały, że Ali wróciła,
by się zemścić, więc Aria wypchnęła Tabithę przez balustradę z tarasu hotelowego, żeby pozbyć
się jej na dobre.
Tylko że ostatnio na światło dzienne wyszły informacje świadczące o tym, że Tabitha na
pewno nie była Prawdziwą Ali, tylko niewinną dziewczyną. I wtedy koszmar zaczął się na nowo.
Wisiorek łączył je z tamtym wieczorem, kiedy zginęła Tabitha. Dziewczyny były pewne,
że ich diaboliczny prześladowca, kontynuator dzieła A., podrzucił go Arii, żeby skierować na nią
podejrzenia. Wiedziały, że nie mogą zostawić wisiorka na statku, bo A. na pewno go znajdzie i
znowu im go podrzuci. Dlatego w czasie ewakuacji nie popłynęły prosto do brzegu. Spencer
razem z Arią i ich przyjaciółkami, Emily Fields i Hanną Marin, ukradły tratwę ratunkową z
silnikiem i popłynęły do jaskini, o której Spencer słyszała w czasie kursu dla płetwonurków.
Postanowiły zostawić wisiorek tam, gdzie A. nigdy go nie znajdzie, ale wtedy ich tratwa została
przedziurawiona, co z pewnością było również dziełem A. Na szczęście w ostatniej chwili
przybyła po nie ekipa ratunkowa.
Po tych wypadkach postanowiły, że przyznają się, co zrobiły Tabicie. Tylko w ten sposób
mogły pozbyć się A. Spotkały się w domu Arii i zadzwoniły na policję, ale kiedy czekały, by
główny inspektor nadzorujący sprawę odebrał telefon, w telewizji pojawiły się nowe wieści.
Raport z autopsji Tabithy Clark dowodził, że zginęła od uderzenia tępym narzędziem w głowę, a
nie od upadku z dużej wysokości. To nie miało żadnego sensu, bo przecież żadna z nich jej nie
uderzyła. A to znaczyło... że nie one zabiły Tabithę.
Kilka sekund później wszystkie dostały tę samą wiadomość od A.: „Zgadłyście, suki. To
moja sprawka. A wy jesteście następne w kolejce”.
Zapach spalenizny wyrwał Spencer z zamyślenia. Z tostera wydobywał się dym.
– Cholera – wyszeptała, wyciągając ze środka spalone pieczywo. Kiedy się odwróciła,
wszyscy siedzący przy stole wbili w nią wzrok. Na ustach Amelii błąkał się złośliwy uśmieszek.
Melissa wyglądała na zatroskaną.
– Wszystko w porządku? – zapytała pani Hastings.
– Tak, nic się nie stało – odparła szybko Spencer, wrzucając gorące kromki chleba do
wielkiego marmurowego zlewu.
Kiedy się okazało, że to nie one zabiły Tabithę, rzeczywiście odetchnęły z ulgą. Jednak to
oznaczało również, że A. ma na nie co najmniej kilka haków, w tym zdjęcie całej czwórki na
tarasie na dachu zrobione tamtego wieczoru. A co, jeśli A. poinformuje policję, że dziewczyny
zeszły na plażę i kiedy odkryły, że Tabitha nie umarła, dobiły ją. Przysłane SMS-em wyznanie A.
nie miałoby żadnej wartości w sądzie. Słowa „to moja sprawka” można zinterpretować na wiele
sposobów.
Co to miało znaczyć: „jesteście następne w kolejce”? Kim jest A.? Kto tak bardzo chciał
je zabić? Tego dnia, kiedy postanowiły zadzwonić na policję, Emily przyznała się, że w czasie
pożaru w Pocono zostawiła otwarte drzwi dla Prawdziwej Ali, która dzięki temu mogła uciec
jeszcze przed wybuchem. A więc to możliwe, że żyła... i że znowu wcieliła się w A. To było
najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie całej zagadki. Prawdziwą Ali stać było na wykręcenie
takiego numeru.
Melissa wstała od stołu i połaskotała Spencer.
– Chyba wiem, czemu cały ranek bujasz w obłokach. Denerwujesz się przed spotkaniem z
tym chłopakiem?
Spencer spuściła głowę. Nieopatrznie przyznała się, że Reefer Fredericks, jej nowy
chłopak, miał do niej dziś przyjechać z Princeton, gdzie mieszkał na co dzień. Od czasu rejsu się
nie widzieli. Tego dnia nie było zajęć w jej szkole i na uczelni, więc oboje mieli wolne.
– Będzie fajnie – odparła nonszalancko, choć z nerwów czuła ucisk w żołądku.
– Zaprosisz go na bal maturalny? – zapytała Amelia.
– Och, Spencer, zrób to! – zawołała Melissa. – Nie możesz pójść sama w tej szałowej
sukience od Zaca Posena!
Spencer zagryzła wargi. Chciała zaprosić Reefera na bal maturalny, który miał się odbyć
za dwa tygodnie. Cały ranek gapiła się na zakupioną w Nowym Jorku sukienkę od Zaca Posena i
wyobrażała sobie, jakby w niej wyglądała, stojąc pod rękę z Reeferem. Spencer bynajmniej nie
marzyła o tym balu od dzieciństwa. Fantazjowała raczej o tym, że zostanie przewodniczącą klasy
i jako najlepsza uczennica będzie mogła wygłosić przemówienie na zakończenie roku szkolnego.
Mimo to teraz bal wydawał jej się odświeżająco normalnym wydarzeniem w jej kompletnie
nienormalnym życiu i nie chciała go przegapić. Wiedziała, że Reefer się zgodzi. Codziennie
dostawała od niego romantyczne SMS-y. Przysyłał jej kwiaty do domu i do szkoły. Co wieczór
godzinami rozmawiali przez telefon. Reefer pochwalił jej się nowym gatunkiem samodzielnie
wyhodowanej marihuany, a Spencer opowiadała o tym, jak za karę za kradzież tratwy musiała
zostawać w szkole po lekcjach.
Wszyscy skończyli śniadanie, włożyli talerze do zlewu i po dziesięciu minutach Spencer
została w kuchni całkiem sama. Zabębniła palcami o blat kuchenny i bezmyślnie wpatrywała się
w ekran telewizora, choć prognoza pogody wcale nie ukoiła jej nerwów.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Spencer poderwała się, przejrzała się w gładkiej obudowie
tostera, sprawdzając, czy jej blond włosy są spięte w porządny kucyk, a czerwona szminka się nie
rozmazała. Podbiegła do drzwi frontowych i otworzyła je na oścież. Reefer stał na ganku z
nieśmiałym uśmiechem na twarzy.
– Witaj, nieznajomy – powiedziała Spencer.
– Cześć.
Reefer jak zawsze wyglądał bosko. Granatowy podkoszulek ciasno opinał jego
muskularne ramiona. Gładko się ogolił i spiął dredy w kucyk, odsłaniając wysokie kości
policzkowe i ogromne zielone oczy. Spencer uniosła głowę i pocałowała go, pieszczotliwie
ściskając jego pośladki. Reefer z zaskoczenia cały się spiął.
– Wyluzuj – szepnęła mu Spencer do ucha. – Mama już wyszła. Zostaliśmy sami.
– Aha, okej. – Reefer odsunął się od niej. – Mhm, Spencer, czekaj. Mam ci coś do
powiedzenia.
– Ja też mam ci tyle do powiedzenia! – Spencer chwyciła go za ręce. – No więc, chyba
już wspominałam, że za dwa tygodnie mam bal maturalny i...
– Wiesz co – przerwał jej Reefer. – Mogę zacząć? Muszę to z siebie wyrzucić.
Zrobił dziwną minę, której Spencer nie potrafiła odczytać. Zaprowadziła go do kuchni i
wyłączyła telewizor stojący na blacie. Kiedy pokazała mu gestem, żeby usiadł, on przez chwilę
tylko wygładzał palcami obrus, jakby chciał się pozbyć wszelkich załamań materiału. Spencer
mimowolnie się uśmiechnęła. Pewnie Reefer tak samo jak ona nienawidził pomiętych obrusów.
Właśnie dlatego tak świetnie się dogadywali.
– Dostałem się na te praktyki, o których tak marzyłem – powiedział wreszcie.
Spencer się uśmiechnęła. Nie zdziwiło jej to. Reefer był geniuszem. Pewnie dostał sto
propozycji praktyk.
– Gratuluję! Gdzie?
– Daleko.
– Na którym uniwersytecie? W Nowym Jorku? – Spencer klasnęła. – Ale super!
Będziemy chodzić codziennie do innej restauracji, do Central Parku, na mecze Yankees...
– Nie Spencer, nie w Nowym Jorku. W Kolumbii.
Spencer zamrugała.
– W Ameryce Południowej? – Reefer pokiwał głową. – To też fajnie. To znaczy,
faktycznie trochę daleko, ale przecież wrócisz, zanim rozpocznie się semestr. – Zobaczyła, jak
twarz Reefera tężeje. – Zamierzasz wrócić na początek semestru?
Reefer wziął głęboki oddech.
– Być może nie wrócę. Mam okazję pracować ze znanym botanikiem doktorem Diazem.
To prawdziwa gwiazda w tej dziedzinie. Zawsze chciałem z nim pracować, każdy by chciał. Ale
kiedy on kogoś przyjmuje na staż, to w pewnym sensie oczekuje pełnej dyspozycyjności. Nie
wspominałem ci nawet o tym, bo szanse były niewielkie. A tu dwa dni temu dostałem list z
propozycją wyjazdu na dwa lata. Chcę na ten czas zawiesić studia w Princeton. – Odgarnął
kosmyk włosów na plecy. – Zresztą i tak chciałem odłożyć studia na później. Potrzebuję kilku
lat, żeby... no wiesz, pożyć. Ale potem spotkałem ciebie i wszystko...
W umyśle Spencer wirowały miliony myśli. Reefer dowiedział się o tym dwa dni temu.
Przecież w ciągu ostatnich dwóch dni tyle razy rozmawiali przez telefon. I nie wspomniał o tym
ani słowem.
Dwa lata... nieźle. To cała wieczność. Odchyliła się na oparcie krzesła.
– No dobra. I tak się cieszę. Kiedy wyjeżdżasz? Spędzimy chyba jeszcze trochę czasu
razem?
Reefer zaczął obgryzać paznokieć u kciuka.
– Doktor Diaz potrzebuje pomocnika natychmiast, więc wyjeżdżam dziś wieczorem.
– Dziś wieczorem? – Spencer zamrugała z niedowierzaniem. – A nie możesz przełożyć
tego wyjazdu na później? Liczyłam na to, że dasz się zaprosić na mój bal maturalny. – Mówiła
płaczliwym tonem, którego szczerze nienawidziła.
Mina Reefera powiedziała jej wszystko – dalsza dyskusja nie miała sensu.
– Oni mnie potrzebują właśnie teraz. Poza tym, Spencer, nie jestem pewien, czy
powinniśmy... no wiesz... czekać na siebie.
Spencer poczuła się tak, jakby ktoś wylał jej na głowę kubeł lodowatej wody.
– Zaraz, zaraz. Co takiego?
– Bardzo cię lubię. – Reefer unikał jej wzroku. – Ale wyjeżdżam na dwa lata. Związki na
odległość nigdy mi nie wychodziły. Kiedy wrócę, będziemy już zupełnie innymi ludźmi. Nie
chcę cię w żaden sposób ograniczać.
– Chyba chodzi ci o to, żeby siebie nie ograniczać – rzuciła gniewnie Spencer.
Reefer wbił wzrok w podłogę.
– Wiem, że to dla ciebie szok. Chciałem powiedzieć ci o tym osobiście. Dlatego tu
przyjechałem, choć powinienem się pakować. – Spojrzał na zegarek. – Właściwie muszę już iść.
Spencer bezradnie patrzyła, jak Reefer idzie w stronę drzwi. W głowie kłębiło jej się
tysiąc pytań, które nie chciały jej przejść przez usta. „Więc to już koniec? Naprawdę wydaje ci
się, że poczuję się winna, bo przyjechałeś tu specjalnie dla mnie? Co miały znaczyć wszystkie
romantyczne SMS-y? Przecież to ty mnie podrywałeś!”
Przypomniała sobie, jak Reefer obiecał jej, że zaopiekuje się nią w Princeton i pokaże jej,
jak bawią się studenci. Kto się nią teraz zajmie?
W holu Reefer spojrzał na nią błagalnym wzrokiem.
– Spencer, mam nadzieję, że zostaniemy...
– Idź już – przerwała mu Spencer, czując, jak wzbiera w niej gniew.
Wypchnęła go na zewnątrz i zatrzasnęła za nim drzwi. Oparła się o nie i usiadła na
podłodze.
Co to miało znaczyć?
Przypomniał jej się rejs Dumą Mórz. Reefer zabrał ją na kolację, a potem w tańcu po raz
pierwszy się całowali. Było cudownie. Wiedziała, że on czuje tak samo. Wydawało jej się, że
teraz miejsce Reefera zajął kosmita. Odebrano jej jedyną dobrą rzecz, która jej się ostatnio
przytrafiła.
Piip.
Jej telefon leżał na stoliku w holu. Serce zaczęło jej mocniej bić. Zerwała się na równe
nogi i podniosła telefon. Na ekranie pojawiła się wiadomość od anonimowego nadawcy.
Biedna Spencer nie ma pary.
Co za skandal, nie do wiary!
Jak opowiem o twych sprawkach,
To dopiero będzie jatka!
A.
2
KRÓLOWA HANNA
Tego samego dnia Hanna Marin siedziała przy barze w Rive Gauche, swojej ulubionej,
pseudofrancuskiej restauracji w centrum handlowym. Czekała na swojego chłopaka Mike’a
Montgomery’ego i choć barman jeszcze jej nie obsłużył, wolała posiedzieć przy barze niż przy
stoliku, tu bowiem czuła się jak prawdziwa gwiazda. Poza tym w sali siedziało mnóstwo jej
kolegów z niższych klas, co napawało Hannę leciutką melancholią. Za kilka miesięcy miała
rozpocząć naukę w Instytucie Mody. Właśnie dostała list potwierdzający, że dostała się na tę
uczelnię. Wiedziała, że do Rive Gauche będzie wpadać tylko w czasie wakacyjnych wizyt w
domu.
Oczywiście wolałaby odwiedzać Rive Gauche tylko w czasie wakacji, niż spędzić resztę
życia w więzieniu, jak zapowiedział jej nowy prześladowca podpisujący się jako A. Hanna
starała się o tym nie myśleć.
Jej telefon zapikał. Na ekranie pojawił się nagłówek artykułu: „Najnowsze wieści w
sprawie rejsu Dumy Mórz”. Hanna otworzyła link. Ustawiła stronę Google tak, żeby wysyłała
powiadomienia do niej i jej przyjaciółek, jeśli tylko pojawią się nowe wiadomości o pożarze w
maszynowni. Była tam wtedy Aria i Graham Pratt, chłopak, którego poznała w czasie rejsu, ale
Hanna i jej przyjaciółki nie miały najmniejszych wątpliwości, że towarzyszyła im jeszcze trzecia
osoba, która podłożyła bombę. Wiedziały, że ten ktoś to A. Gdyby tylko policja ustaliła
tożsamość tej trzeciej osoby, wtedy ich koszmar by się skończył.
„Graham Pratt, pasażer Dumy Mórz, nadal pozostaje w śpiączce w wyniku rozległych
poparzeń odniesionych w trakcie eksplozji”, głosiła pierwsza linijka artykułu.
Hanna podniosła wzrok i wpatrywała się w kilku trzecioklasistów z drużyny lacrosse, w
tym Noela Kahna, chłopaka Arii, i Jamesa Freeda. Graham był nie tylko kolegą Arii poznanym w
czasie rejsu, ale również byłym chłopakiem Tabithy. Przez chwilę dziewczynom wydawało się,
że to on jest Nowym A., szczególnie kiedy zaczął zachowywać się dziwnie i agresywnie, a potem
gonił Arię w maszynowni, powtarzając, że musi jej coś powiedzieć. Arii wydawało się, że
Graham chce ją skrzywdzić, dlatego zamknęła się w schowku... i wtedy doszło do wybuchu.
Hanna czytała dalej: „Pan Pratt został przeniesiony do Kliniki Chirurgii Plastycznej i
Rehabilitacji Ofiar Poparzeń William Atlantic. Placówka położona jest nieopodal Rosewood w
Pensylwanii. Klinika od czterech lat regularnie zdobywa nagrody dla najlepszego szpitala na
terenie trzech sąsiadujących z sobą stanów...”.
Hanna zobaczyła swoją własną zdumioną twarz w poplamionym starym lustrze nad
barem. Dyrektorem kliniki William Atlantic, nazywanej również „warsztatem odnowy
zabytków”, był tata jej byłego chłopaka Seana Ackarda. Hanna pracowała tam jako
wolontariuszka w ramach kary za skasowanie bmw pana Ackarda po tym, jak Sean z nią zerwał.
To tam leczyła się również Jenna Cavanaugh, a także dawna najlepsza przyjaciółka Hanny, Mona
Vanderwaal, która okazała się pierwszym A. Hanna niechętnie wspominała tamte wydarzenia.
W artykule nie było więcej interesujących informacji oprócz tego, że Graham odniósł
poważne obrażenia. Hanna poczuła ciarki na plecach. Najwyraźniej Graham nieświadomie
wszedł w drogę A., tak jak Gayle Riggs, którą również podejrzewały o to, że jest A., póki nie
została zastrzelona przed drzwiami własnego domu na oczach dziewczyn. Ale dlaczego Graham
padł ofiarą A.? Najpierw Hanna i jej przyjaciółki martwiły się, że Graham to A. i że chce
przyprzeć je do muru za to, co zrobiły jego byłej dziewczynie na Jamajce. Kiedy jednak Graham
zapadł w śpiączkę, a one nadal dostawały wiadomości od A., zaczęły podejrzewać, że przyjaciel
Arii chciał je ostrzec przed kolejną intrygą ich prześladowcy. „Obserwować cię” – te słowa
powtarzał Graham, kiedy dobijał się do niej przez ciężkie stalowe drzwi w maszynowni. Może
chodziło mu o to, że A. obserwuje stale jej przyjaciółki, może przyłapał kogoś na gorącym
uczynku. A więc wiedział, kim jest A. Gdyby tylko się obudził...
W jej skrzynce odbiorczej pojawił się e-mail od agentki specjalnej Jasmine Fuji. Hanna
przeczytała nagłówek: Tabitha Clark.
Prawie wypuściła telefon z ręki. Napisała do niej agentka specjalna?
Z bijącym sercem otworzyła e-mail. Jasmine Fuji była agentką FBI prowadzącą śledztwo
w sprawie zabójstwa Tabithy Clark, a nazwisko Hanny figurowało w wykazie gości kurortu Klify
na Jamajce w tym samym czasie, kiedy była tam Tabitha Clark. W wiadomości agentka Fuji
napisała:
Chciałabym zadać ci kilka pytań na temat tamtego wieczoru. Może coś sobie
przypomnisz. Na pewno rozumiesz, że czas odgrywa w tym śledztwie kluczową rolę, dlatego
skontaktuj się ze mną jak najszybciej, proszę.
Hanna poczuła gorycz w gardle. Dziewczyny miały pewność, że nie zabiły Tabithy, ale
ich prześladowca posiadał zdjęcia, na których widać, jak rozmawiały z nią w czasie wiosennej
wycieczki. Na jednym można nawet zobaczyć, jak Aria spycha Tabithę z dachu, podczas gdy
Hanna i pozostałe dziewczyny na to patrzą. Zresztą wszystkie wiedziały, że A. ma na nie
niejednego haka. Hanna spowodowała poważny wypadek samochodowy, a potem uciekła.
Spencer zrzuciła na swoją koleżankę winę za posiadanie narkotyków. A Emily sprzedała swoje
dziecko, choć co prawda próbowała je potem odebrać. Gdyby dowody na ich ciemne sprawki
trafiły w ręce agentki Fuji, nigdy nie uwierzyłaby w ich niewinność.
– Hanna? – Odwróciła się na dźwięk głosu Mike’a.
Wyglądał świetnie w podkoszulku z logo szkolnej drużyny lacrosse, w dopasowanych
czarnych dżinsach i znoszonych vansach. Uśmiechał się jak czymś podekscytowany mały
chłopiec.
– Mam dla ciebie niespodziankę!
– Co? – zapytała Hanna nieufnie, wrzucając telefon do torby. Zdecydowanie nie miała
nastroju do niespodzianek.
Mike pstryknął palcami i na ten sygnał do restauracji weszło kilkunastu jego kolegów ze
szkolnej drużyny lacrosse. Kiedy policzył do trzech, wszyscy jednocześnie zdjęli koszulki i
stanęli przodem do Hanny. Na ich wyrzeźbionych brzuchach widniały litery. Najpierw H, potem
A, a potem...
Hanna zamrugała z niedowierzaniem. Litery układały się w napis: „Hanna Królową
Maja”.
Któryś z gości w restauracji zaczął bić brawo. Kate Randall, przyrodnia siostra Hanny,
siedząca przy jednym ze stolików, z uznaniem pokiwała głową. Kelnerka na widok chłopaków
prężących muskuły prawie upuściła tacę. Potem Mike odwrócił się, zerwał z siebie podkoszulek i
uśmiechnął się do Hanny. Na jego nagiej piersi widniał wykrzyknik.
– Zamierzasz startować, prawda? – zapytał podekscytowany. – Masz w kieszeni
wszystkie głosy obu drużyn lacrosse, juniorów i seniorów.
Hanna zaniemówiła. Obracała w palcach łańcuszek od Tiffany’ego, który miała na szyi.
W Rosewood Day Królową Maja nazywano królową balu maturalnego. Hanna zamierzała iść na
bal maturalny z Mikiem. Już miesiąc wcześniej kupiła na wyprzedaży sukienkę od Marchesy.
Kosztowała więcej, niż pan Marin przeznaczył na ten cel. Jednak tata Hanny dobrze wiedział, jak
wiele bal maturalny znaczy dla jego córki. Opowiadała o swoim wymarzonym balu tak samo, jak
małe dziewczynki opowiadają o bajkowym ślubie.
Czy faktycznie miała szansę, żeby zostać królową? Oczywiście Hanna o tym myślała,
nawet po cichu marzyła, ale po tym całym wariackim roku trudno jej było traktować taki konkurs
poważnie.
– No, nie wiem – powiedziała z wahaniem, spoglądając na Mike’a i chłopaków bez
koszulek. – A Naomi?
Naomi Zeigler była prawdziwą królową szkoły. Nie dopuściła Hanny do swojej paczki po
śmierci Mony. W czasie rejsu ich stosunki zaczęły się ocieplać, ale niestety znowu się
pogorszyły, gdy Hanna dowiedziała się, że kuzynką Naomi jest Madison, dziewczyna, którą
Hanna zostawiła na pastwę losu na poboczu drogi, kiedy razem miały wypadek samochodowy.
Gdy Hanna wyznała całą prawdę, Naomi tak się na nią wkurzyła, że znowu przestała się do niej
odzywać.
Ktoś położył Hannie dłoń na ramieniu. U jej boku stanęła Kate.
– Naomi nie bierze udziału. Ma za niską średnią. – Uśmiechnęła się triumfalnie. Z
nieznanych Hannie powodów Naomi i Kate się pokłóciły.
– A ty? – zapytała ją Hanna.
Kate ze swoimi długimi kasztanowymi włosami, regularnymi rysami twarzy i
wysportowanym ciałem miałaby ogromne szanse na zwycięstwo. Lecz Kate pokręciła głową.
– Nie, to nie dla mnie. Ale ty powinnaś wystartować. Przekonam wszystkich, żeby na
ciebie głosowali.
Hanna zamrugała z niedowierzaniem. Miesiąc temu postanowiły zakopać topór wojenny,
ale po tylu latach wrogości Hanna nie mogła pozbyć się podejrzeń wobec przyrodniej siostry.
– A co z Riley? – zapytała.
Kate prychnęła pogardliwie. Mike spojrzał na Hannę jak na wariatkę.
– Riley? Chyba żartujesz.
Hanna zobaczyła oczyma wyobraźni ogniście rude włosy Riley i jej mleczną cerę.
Rzeczywiście, nie była materiałem na Królową Maja.
– No dobra, chyba masz rację.
Mike odwrócił się i zaczął zachęcać chłopaków z drużyny, żeby skandowali imię Hanny.
– Han-na! – krzyczał.
– Han-na! – powtarzali za nim chłopcy. Przyłączyła się do nich Kate.
Hanna uśmiechnęła się i zaczęła zastanawiać nad tym, co właśnie usłyszała. Wyobraziła
sobie siebie na pięknym, trochę niepokojącym zdjęciu razem z królem balu na cmentarzu
nieopodal hotelu Four Seasons w Filadelfii. Taką fotografię co roku publikowano w specjalnej
wkładce do albumu rocznego w Rosewood Day. Gdyby wygrała, pozostawiłaby po sobie w
Rosewood piękne wspomnienia jako prześliczna dziewczyna w koronie Królowej Maja, a nie
jako ofiara A.
– A co mi tam – powiedziała powoli. – Wchodzę w to!
– Świetnie! – Mike włożył z powrotem podkoszulek. – Pomogę ci w przygotowaniu
kampanii. Wykupimy kupony do salonu kosmetycznego i zaproponujemy dziewczynom
darmowy manicure. I porady modowe. Ja też się włączę w prace i zaoferuję dziewczynom całusy
za darmo. – Zamknął oczy i wydął usta. – Ale tylko tym ładnym.
Hanna uderzyła go żartobliwie.
– Żadnego całowania! Pozostałe pomysły zatwierdzam.
Nagle kątem oka Hanna zauważyła w drzwiach do restauracji jakąś śliczną dziewczynę.
Miała lśniące, czarne włosy i ciemnoniebieskie oczy. Była ubrana w uroczą sukienkę, którą
Hanna widziała w witrynie BCBG. Hanna wytężyła wzrok, czując, że skądś zna tę twarz.
– Ooo. – Brant Fogelnest, jeden z siedzących nieopodal chłopaków z drużyny lacrosse,
odchylił głowę, jakby chciał się lepiej przyjrzeć dziewczynie. – Chassey to niezła laska!
Hanna jeszcze raz się jej przyjrzała.
– On powiedział „Chassey”? – zapytała szeptem Mike’a. – Bledsoe?
– Chyba tak – odparł cicho Mike, marszcząc czoło. Kate pokiwała głową.
Hanna nie wierzyła własnym oczom. Chassey Bledsoe była niewiarygodną wieśniarą,
bawiła się jojo, na uroczyste okazje wkładała idiotyczny kapelusz w biało-czerwone pasy i
uwielbiała workowate torby, z którymi wyglądała jak niewydarzona listonoszka. Tymczasem
dziewczyna stojąca w drzwiach do Rive Gauche była w butach od Jimmy’ego Choo, z elegancką
kopertówką pod pachą i chyba miała sztuczne rzęsy.
Nagle dziewczyna przemówiła.
– O, tu jesteś! – powiedziała do kogoś po drugiej stronie sali.
To rzeczywiście był wysoki, skrzekliwy głos Chassey Bledsoe, ten sam, który Hanna
słyszała za każdym razem, gdy Chassey z desperacją próbowała się przyłączyć do niej, Ali i ich
przyjaciółek na podwórku w podstawówce. Chassey w nowym wcieleniu dumnym krokiem
podeszła do swojej nowej najlepszej przyjaciółki Phi Templeton, czekającej przy stoliku w rogu.
Choć Phi miała na sobie workowate dżinsy Muld i za duży podkoszulek z wielką plamą na piersi,
Chassey wcale się nie bała, że takie towarzystwo niszczy jej reputację.
– Myślałam, że nie było jej przez miesiąc z powodu półpaśca – wyszeptała Hanna.
Chodziła z Chassey na matematykę. Nauczycielka się nad nią zlitowała, bo sama miała
kiedyś półpaśca.
– Też tak myślałem. – Mike zabębnił palcami o bar. – Ale jeśli po półpaścu tak się
wygląda, to więcej dziewczyn powinno się nim zarazić.
Kirsten Cullen siedząca przy stoliku w pobliżu Hanny uniosła brew, słuchając ich
rozmowy.
– Wygląda cudownie. Powinna wziąć udział w wyborach Królowej Maja.
Więcej osób szeptało, że nowa Chassey powinna ubiegać się o tytuł królowej. Nawet
kilku kolegów Mike’a zaczęło cicho skandować: „Chas-sey”. Hanna spojrzała bezradnie na
Mike’a.
– Zrób z tym coś.
Mike uniósł ręce w górę.
– Ale co?
– Nie wiem! To ja mam zostać Królową Maja!
Piip.
Hanna zauważyła, że ekran jej telefonu się rozświetlił. Dostała nową wiadomość od
anonimowego nadawcy.
Poczuła ucisk w żołądku. Od kilku tygodni nie dostała żadnego SMS-a od A., ale dobrze
wiedziała, że to tylko kwestia czasu. Rozejrzała się po restauracji, szukając wzrokiem nadawcy.
Ktoś ukrył się za fontanną w atrium galerii handlowej. Drzwi do kuchni zamknęły się
gwałtownie, jakby ktoś nagle je za sobą zatrzasnął.
Przygotowując się na najgorsze, otworzyła wiadomość.
Tylko frajerki konkurują z frajerkami. Jeśli będziesz się starała o wygraną, stracisz nie
tylko mój szacunek. Powiem agentce Fuji o wszystkich twoich kłamstewkach.
3
MAM CIĘ, DROGA EMILY!
Tego samego popołudnia Emily Fields weszła z mamą do butiku Siła Kobiet w
Manayunk, modnej dzielnicy w Filadelfii. Z głośników płynęła donośnie piosenka jakiegoś
grunge’owego zespołu kobiecego. Stojąca za ladą dziewczyna z kolczykiem w brwi i ogoloną do
połowy głową obserwowała je uważnie. Dwie dziewczyny, trzymając sobie nawzajem ręce w
tylnych kieszeniach spodni, oglądały dżinsy leżące na półce. Na manekinach wisiały koszulki z
takimi napisami, jak: „Hetero? Nie, dziękuję!” albo „Nie jestem lesbijką, ale moja dziewczyna –
tak”.
Pani Fields obejrzała ubrania rozłożone na stole i podniosła w górę kanarkowo żółte
legginsy.
– Świetne, prawda? Mogłabym w nich wychodzić rano na spacer.
Emily przyjrzała się legginsom. Na pośladkach miały napis: „Lubię niezłe ciacho z rana”.
Nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać. Czyż mama nie wiedziała, co to znaczy?
Rozejrzała się, bo jej się wydawało, że wszyscy wokół gapią się na nią i zaraz wybuchną
śmiechem. Wyrwała mamie legginsy z ręki.
Pani Fields odsunęła się od stołu z przestraszoną miną. Nagle Emily zdała sobie sprawę,
że chyba potraktowała mamę zbyt ostro. Przecież ona próbowała się zaprzyjaźnić. To była wciąż
ta sama osoba, która rok wcześniej wysłała Emily do Iowa, kiedy córka wyznała jej, że jest
lesbijką. Ostatnio Emily wyjawiła mamie jeszcze jeden straszny sekret. Zeszłego lata urodziła
córeczkę i oddała ją parze z Chestnut Hill. Przez jakiś czas rodzina w ogóle nie utrzymywała z
nią kontaktów. Nic jednak tak nie zbliża rodziców i dzieci jak wybuch bomby na statku
rejsowym, w którym Emily mogła przecież zginąć. Kiedy wróciła do domu cała i zdrowa, rodzice
przywitali ją jak bohaterkę i obiecali, że postarają się naprawić ich wzajemne stosunki.
Jak dotąd pani Fields przez cały tydzień robiła Emily na śniadanie placuszki z bananami.
Oboje rodzice usiedli przy komputerze Emily i obejrzeli z nią zdjęcia z rejsu, w achach i ochach
komentując piękne zachody słońca na pomarańczowym niebie i wynurzające się z morza płetwy
delfinów. Dziś pani Fields przyszła do pokoju Emily o ósmej rano i oznajmiła, że spędzą dzień
jak prawdziwe dziewczyny: pójdą na manicure, na lunch, a potem na zakupy w Manayunk. Choć
manicure i zakupy nie były dla Emily aż taką atrakcją, z chęcią przystała na propozycję mamy.
Emily odłożyła legginsy na stół i wybrała inne, czerwone, z napisem z tyłu „Dziewczyny
rządzą”. Podała je mamie.
– W czerwonym wyglądasz o niebo lepiej.
Uśmiech powrócił na usta mamy. No i proszę. Tak jest o wiele lepiej. Nagle telefon pani
Fields zadzwonił. Wyciągnęła go z kieszeni, spojrzała na ekran i się uśmiechnęła.
– Właśnie napisała Carolyn. Zdała końcowy egzamin z biologii na piątkę. Świetnie,
prawda?
Emily zagryzła dolną wargę. Jej siostra studiowała na Uniwersytecie Stanforda, gdzie
dostała stypendium dla pływaków, a Emily słyszała od rodziców, że przez cały rok bardzo ciężko
pracowała. Carolyn zerwała z nią wszelkie kontakty. To ona przez całe lato w swoim akademiku
w Filadelfii ukrywała ciężarną Emily, a teraz właściwie się do siebie nie odzywały.
Emily oglądała nabijaną ćwiekami skórzaną bransoletkę leżącą na ladzie.
– Jak sądzisz, mamo, kiedy Carolyn się do mnie odezwie?
Pani Fields złożyła podkoszulek, który przed chwilą oglądała, unikając wzroku Emily.
– Jestem pewna, że wkrótce do ciebie napisze.
– Naprawdę chce mnie przeprosić?
Pani Fields drgnęła górna powieka.
– Chyba powinnyśmy się skoncentrować na naszej relacji, nie sądzisz? Tak się cieszę, że
spędzamy ten dzień razem. Mam nadzieję, że zrobimy to jeszcze nie raz.
Emily przekrzywiła głowę.
– To znaczy, że Carolyn nadal się na mnie wścieka?
Telefon pani Fields znowu zadzwonił, a ona zaczęła teatralnie grzebać w torbie i po
chwili wyciągnęła komórkę.
– Muszę odebrać – powiedziała nerwowym tonem, choć Emily była pewna, że to tylko
tata albo znowu Carolyn.
Emily oparła się o wieszak z żakietami. No dobra, może jej życie nie wyglądało jeszcze
różowo. Pani Fields zapewniała ją co prawda, że Carolyn twierdzi, że co było, minęło, ale Emily
jakoś tego specjalnie nie odczuła. Ani z siostrą, ani z rodzicami nie rozmawiała też jeszcze o
dziecku. Pewnie potrzebowali więcej czasu. Placuszki z bananami na każde śniadanie to
wszystko, na co w tej chwili mogła liczyć.
Kiedy mama wyszła ze sklepu, Emily wyciągnęła swój telefon i sprawdziła e-maile.
Dostała nową wiadomość od komitetu organizacyjny balu maturalnego z Rosewood Day: „Nie
zapomnij kupić biletu na bal maturalny! 7 maja, godzina 19. Hotel Four Seasons, Logan Square
1, Filadelfia. W programie kolacja i tańce”.
Nagle poczuła się straszliwie samotna. Już kupiła bilet na bal maturalny, bo przyjaciółki
ją do tego zmusiły. Tylko że jedyna osoba, którą Emily chciała zaprosić, poznana w czasie rejsu
dziewczyna o nazwisku Jordan Richards, nie mogła przyjść.
Na szczęście nie pojawiły się żadne nowe wieści na temat Tabithy. Emily przypadkiem
dotknęła ikonkę ze zdjęciami i na ekranie pojawiła się twarz Alison DiLaurentis. To była
Prawdziwa Ali, która w zeszłym roku wróciła do Rosewood i przyznała się, że A. to ona. Emily
zrobiła to zdjęcie Ali w jej pokoju tego dnia, gdy się pocałowały. Słowa Ali wciąż dźwięczały
Emily w uszach: „To ja, Em. Wróciłam. Od tak dawna chciałam to zrobić. Tak bardzo za tobą
tęskniłam”.
Emily mimo wszystko nie przestała kochać Ali. Nawet po tym, jak Ali przyznała się do
zamordowania własnej siostry, Emily liczyła na to, że jej przyjaciółka się opamięta i odpokutuje
za to, co zrobiła. Tak bardzo kochała Ali, że w czasie pożaru w domku w górach Pocono
zostawiła drzwi otwarte, zamiast je zabarykadować, żeby ich niedoszła zabójczyni usmażyła się
żywcem w środku.
Przez jakiś czas trzymała to w sekrecie, ale w zeszłym tygodniu wreszcie wyjawiła
prawdę przyjaciółkom. Teraz zaczynały wierzyć w to, co Emily już od dawna podejrzewała: że
Prawdziwa Ali nie umarła, tylko znowu zaczęła je dręczyć jako A. To oznaczało, że Prawdziwa
Ali wiedziała wszystko o ich ciemnych sprawkach z zeszłego lata, nawet o tym, że Emily
wykradła dziecko ze szpitala, żeby nie wpadło w ręce Gayle Riggs, którą zaczęła uważać za
wariatkę i która nieco później tragicznie zginęła. Ali mogła też pojechać na Jamajkę, żeby zabić
Tabithę. To by również znaczyło, że Prawdziwa Ali obserwowała je w czasie rejsu w zeszłym
tygodniu. Jak to możliwe, że jej nie zauważyły? Że nikt jej nie zauważył?
Kciuk Emily zawisł nad ikonką „KASUJ”. Dopiero kiedy w wyniku intryg A. życie jej
dziecka zawisło na włosku, zaczęła nienawidzić Prawdziwej Ali. A jednak nie potrafiła się
pozbyć jedynego jej zdjęcia, które miała. Z westchnieniem Emily przeszła na sam koniec sklepu i
spojrzała na zdjęcie dziewczyny, którą kochała z całego serca. Jordan uśmiechała się do
obiektywu. Stała na tle rozświetlonego słońcem nieba w Portoryko, a za jej plecami widać było
niezmierzony ocean. Emily dotknęła ekranu, wyobrażając sobie, że muska miękki policzek
Jordan.
– Fajna laska – powiedziała ekspedientka z ogoloną głową, spoglądając Emily przez
ramię. – To twoja dziewczyna?
Emily uśmiechnęła się nieśmiało.
– Tak jakby.
Dziewczyna uniosła w górę kącik ust.
– To znaczy?
Emily włożyła telefon do kieszeni. „To znaczy, że jest ścigana. To znaczy, że wyskoczyła
za burtę statku rejsowego na Bermudach, uciekając przed FBI, i nie mam pojęcia, gdzie się teraz
podziewa ani kiedy ją zobaczę”.
Poszła na stoisko z butami, wokół którego unosił się ciężki zapach skóry i gumy. Emily
na zawsze zachowała w pamięci ostatnie kilka minut spędzone razem z Jordan. W poprzednim
życiu jej przyjaciółka nazywała się Katherine DeLong, choć przylgnęło do niej także przezwisko
Młodociana Złodziejka, ponieważ kradła łodzie, samochody i samoloty. Emily poznała ją, kiedy
ta uciekła z więzienia i zmieniła nazwisko, próbując zacząć życie od nowa. Agenci FBI,
najprawdopodobniej zaalarmowani przez A., czyli Prawdziwą Ali, zaczęli gonić je obie na
jednym z pokładów Dumy Mórz. Jordan spojrzała na Emily po raz ostatni i wskoczyła do oceanu.
Emily po powrocie do domu dostała pocztówkę od Jordan. „Któregoś dnia się
odnajdziemy”. Miała ogromną ochotę jej odpisać, ale Jordan nie była taka głupia, żeby podawać
swój adres. Emily liczyła tylko na to, że gdziekolwiek jej przyjaciółka przebywa – w Tajlandii, w
Brazylii czy na jakiejś wysepce niedaleko wybrzeża Hiszpanii – to dobrze się ukrywa przed
policją.
Emily przesunęła dłonią po gładkiej skórze martensów na półce i nagle zaświtała jej
pewna myśl. Jeszcze raz wyciągnęła telefon, otworzyła Twittera i zalogowała się na swoje konto.
Skopiowała na swoją stronę zaproszenie na bal maturalny. „Bal maturalny za dwa tygodnie –
napisała. – Chciałabym zabrać na niego swoją prawdziwą miłość”.
Opublikowała wiadomość i poczuła ogromną satysfakcję. Miała nadzieję, że Jordan ją
odczyta i zrozumie jej prawdziwą treść. I chociaż na pewno nie odpisze, to dowie się, że Emily o
niej nadal myśli.
Kiedy kilka sekund później jej telefon zawibrował, była w siódmym niebie. Jordan! Tak
szybko. Niestety, okazało się, że dostała e-mail od agentki specjalnej Jasmine Fuji, która napisała
w nagłówku: „Musimy porozmawiać o Tabicie Clark”.
Emily zrobiło się ciemno przed oczami. Głosy wyjące ze sklepowych głośników nagle
zaczęły przypominać szczekanie psów. Zaszyła się w najdalszy kąt sklepu i otworzyła
wiadomość.
Droga Panno Fields,
jestem agentką specjalną i prowadzę śledztwo w sprawie zamordowania Tabithy Clark.
Pani nazwisko figurowało na liście gości kurortu Klify w Negril na Jamajce w tym samym
czasie, kiedy przebywała tam również panna Clark. Zgodnie z oficjalną procedurą powinnam
porozmawiać z wszystkimi gośćmi, żeby zdobyć jak najdokładniejsze informacje. Proszę o jak
najszybszy kontakt.
Z poważaniem
Agentka Specjalna Jasmine Fuji
– Emily? – Mama patrzyła na nią z torebką ze sztucznej krokodylej skóry pod pachą. –
Wszystko w porządku?
Emily oblizała spierzchnięte wargi. Nie mogła przecież rozmawiać z policją. Jasmine Fuji
od razu przejrzałaby na wylot wszystkie jej kłamstwa. Pani Fields wzięła ją za rękę.
– Ależ ty zbladłaś. Musisz zaczerpnąć świeżego powietrza.
Na ulicy czuć było zapach spalin i starego piwa dochodzący ze speluny za rogiem. Emily
wdychała głęboko powietrze, wmawiając sobie, że to nic wielkiego. Nie było sensu się
oszukiwać. Nie mogła kłamać w czasie przesłuchania.
Piip.
Kręciło jej się w głowie, ale spojrzała na ekran telefonu. Jak na sygnał przyszedł SMS od
anonimowego nadawcy. Emily jęknęła, kiedy przeczytała wiadomość.
Poczekaj, już wkrótce powiem agentce Fuji, że z twoją ukochaną tworzycie idealną parę.
Obie potraficie zabijać z zimną krwią.
A.
4
ZESZŁEGO LATA W REJKIAWIKU
Następnego dnia w porze lunchu Aria Montgomery siedziała na ławce przy boisku do
lacrosse.
– Atakuj, Noel! – krzyczała, kiedy jej chłopak Noel Kahn biegł po murawie, próbując
zdobyć piątego gola z rzędu. Aria wstrzymała oddech, gdy piłka poszybowała wprost do bramki.
– Tak! – zakrzyknęła, przybijając piątkę z Hanną.
Drużyna lacrosse zbierała pieniądze dla lokalnego domu pomocy społecznej. Widzowie
mogli brać udział w zakładach, próbując przewidzieć, ile goli zdobędzie konkretny gracz w
czasie krótszym niż jedna minuta. Oczywiście Aria postawiła dziesięć dolarów na Noela.
Gdy upłynęła minuta, na pierwszym miejscu znalazł się James Freed, a na drugim Noel,
który podszedł do Arii.
– Świetnie ci poszło! – pisnęła Aria, obejmując go.
– Dzięki.
Noel pocałował ją długo i namiętnie, a ona poczuła mrowienie w nogach. Chodzili z sobą
już od roku, ale za każdym razem, kiedy Aria czuła zapach jego spoconego ciała mieszający się z
cytrusowym aromatem wody po goleniu robiło jej się gorąco.
Hanna, która właśnie przywitała się ze swoim chłopakiem, bratem Arii Mikiem, również
graczem lacrosse, szturchnęła Noela.
– Nie mogę uwierzyć, że udało ci się zamienić Arię w fankę lacrosse. Wydawało mi się to
niemożliwe.
Noel ukłonił się teatralnie.
– Kosztowało mnie to mnóstwo pracy, ale opłaciło się.
– O, dzięki.
Aria otuliła się szczelnie swoim kardiganem. Choć kwiecień dobiegał końca, pogoda nie
dopisywała, a szare niebo wyglądało tak, jakby zbierało się na deszcz. Hanna miała rację. Aria
umarłaby ze śmiechu, gdyby na początku trzeciej klasy ktoś powiedział jej, że w czasie przerwy
na lunch zamiast, powiedzmy, chwilę popracować nad nową rzeźbą, zasiądzie na trybunach, żeby
kibicować drużynie lacrosse rozgrywającej mecz charytatywny. Gdyby ten ktoś powiedział, że
będzie chodziła z Noelem Kahnem, chyba spadłaby z krzesła. Aria podkochiwała się wprawdzie
w Noelu w gimnazjum, kiedy jeszcze przyjaźniła się z Ali, ale kiedy to Ali wpadła w oko
Noelowi, Aria postawiła na nim krzyżyk. Gdy wróciła po trzech latach z Islandii z całą rodziną,
nie była już dziewczyną, która umawiałaby się z lalusiami z drużyny lacrosse. Tak jej się
przynajmniej wydawało.
Trener zagwizdał. Noel chwycił swój kij, jeszcze raz pocałował Arię i razem z Mikiem
pomaszerował na środek boiska, by dołączyć do reszty zespołu. Aria rozmarzyła się, patrząc na
jego mocne, wyprostowane plecy i muskularne łydki. Kiedy razem z przyjaciółkami postanowiły,
że przyznają się na policji do zabicia Tabithy, myślała tylko o tym, że nigdy nie zobaczy już
Noela. Nigdy go nie pocałuje, nie chwyci za rękę, nie położy się obok niego na kanapie,
słuchając, jak Noel głośno chrupie precelki. Choć ostatecznie nie złożyły zeznań, nadal
wydawało jej się, że jej dni z Noelem są policzone.
Kiedy chłopcy oddalili się na bezpieczną odległość, Aria chrząknęła.
– Dostałam dziś dziwną wiadomość.
Pokazała Hannie ekran swojej komórki. „Pani nazwisko figurowało na liście gości
kurortu Klify, kiedy przebywała tam również panna Clark... Musimy jak najszybciej
porozmawiać... Będę wdzięczna za współpracę”.
Hanna pokiwała głową.
– Też to dostałam. Nie wiesz, czy takie same wezwania dostali Spencer, Emily i Mike? –
zapytała. – A Noel? – Przecież obaj byli z nimi na tej wycieczce.
Aria cała się spięła, patrząc na Noela ubranego w strój do lacrosse z ochraniaczami. Jej
chłopak wskoczył na plecy Masonowi Byersowi, który kiwał się na boki, próbując zrzucić z
siebie Noela.
– Mmm, nie pytałam go – powiedziała, ściszając głos. – Ale przecież Noel nie widział,
jak rozmawiamy z Tabithą. Poza tym ani on, ani Mike nie widzieli... no wiesz czego. Na pewno
nie złożą żadnych obciążających nas zeznań.
Kiedy tylko wypowiedziała te słowa, zdała sobie sprawę, że nie wierzy w to, co mówi. W
czasie wycieczki Noel nie zwracał co prawda uwagi na Tabithę, ale wspomniał raz, że kogoś mu
przypomina. Potem, kiedy wszystkie stacje telewizyjne pokazywały zwłoki Tabithy wyrzucone
na brzeg oceanu, Noel najczęściej zmieniał kanał, jakby w ogóle nie kojarzył, że ta dziewczyna
zginęła dokładnie w czasie ich wyjazdu na Jamajkę. Dopiero niedawno ta historia zaczęła go
interesować. Kiedy zdjęcie Tabithy pojawiało się na ekranie telewizora, Noel z zaciekawieniem
jej się przyglądał.
– Czy ona ci kogoś nie przypomina? – zapytał.
A co by było, gdyby zauważył, jak nerwowa robi się Aria, kiedy tylko słyszy w
wiadomościach o Tabicie? A gdyby któregoś razu zupełnie niewinnie powiedział, że Tabitha
przypomina mu Ali? Noel mógł na tysiąc sposobów bezwiednie i niechcący rzucić na Arię cień
podejrzeń.
Aria potrząsnęła dłońmi. Rozmowa Noela z panią detektyw nie trwałaby dłużej niż dwie
minuty. Zresztą przecież nie zabiły Tabithy. Jej śmierć na plaży była sprawką A.
Oczywiście tylko one o tym wiedziały.
– Myślisz, że powinnyśmy się spotkać z agentką Fuji? – zapytała Hanna.
– Chyba nie możemy jej odmówić. – Aria zagryzła paznokieć. – Może wszystkie razem
się z nią spotkamy. Przynajmniej wtedy opowiemy spójną historię.
Hanna pokazała Arii ekran swojego telefonu.
– Dostałam jeszcze to.
Aria przeczytała wiadomość. „Tylko frajerki konkurują z frajerkami. Jak będziesz się
starała o wygraną, stracisz nie tylko mój szacunek. Powiem agentce Fuji o wszystkich twoich
kłamstewkach – A.”
– Mike namawiał mnie do udziału w konkursie o tytuł Królowej Maja – wyszeptała
Hanna. – Tylko że wtedy nagle do Rive Gauche weszła Chassey Bledsoe i wyglądała nieziemsko.
– Widziałam ją! – zakrzyknęła Aria. – Wygląda... jak po generalnym remoncie, co nie?
Hanna wzruszyła ramionami.
– No, nie wiem. Co dziwne, tę wiadomość od A. dostałam dokładnie wtedy, kiedy
zobaczyłam Chassey w jej nowym wcieleniu. Jakby ktoś mnie obserwował. W restauracji
siedziało wtedy mnóstwo ludzi z naszej szkoły, ale nie zauważyłam, żeby ktoś pisał SMS-a.
– A. jest wszędzie – wyszeptała Aria cała roztrzęsiona.
Już tyle osób podejrzewały o to, że są Nowym A., ale każdy trop prowadził w ślepą
Dla Marlene „Jeśli znasz siebie i swego wroga, przetrwasz pomyślnie sto bitew”. Sun Zi
ZŁA PASSA Czułaś kiedyś w kościach, że przydarzy ci się coś strasznego... a przeczucia cię nie myliły? Na przykład jesteś na wakacjach i nagle przed oczami staje ci obraz twojej przyjaciółki krzyczącej z bólu, a potem dowiadujesz się, że dokładnie w tym momencie ona złamała rękę? Albo coś ci podpowiada, że nie powinnaś nocować w tym hostelu w Maine, i w nocy zawala się jego dach? Albo wydaje ci się, że na skrzyżowaniu słyszysz syrenę, a tydzień później dochodzi tam do makabrycznego wypadku? Nie tylko ćpuni miewają wizje, czasem szósty zmysł ostrzega każdego z nas. Jeśli jakiś wewnętrzny głos dobrze ci radzi, może lepiej go posłuchaj. W Rosewood wydarzyło się ostatnio mnóstwo okropnych rzeczy, które wpłynęły na los czterech ślicznych dziewczyn. Pewnej gorącej letniej nocy, kiedy jedną z nich naszły złe przeczucia, próbowała je od siebie oddalić. Przecież żaden piorun nie uderza dwa razy. A jednak czasem nieszczęścia chodzą parami. W Rejkiawiku, stolicy Islandii, niebo wciąż miało niepokojący perłowy odcień, jak o świcie. O tym, że jest środek nocy, świadczyły tylko puste ulice. Nikt nie spacerował nad brzegiem stawu Tjörnin. W barze Kaffibarinn, gdzie podobno imprezowała Björk, nie było już żywej duszy. Ostatni zakupowicz dawno zniknął z głównej ulicy miasta. Wszyscy leżeli błogo w łóżkach z oczami zasłoniętymi maseczką. No cóż, chyba jednak nie wszyscy. Na obrzeżach miasta Aria Montgomery wygramoliła się przez okno z ciemnego zamku zwanego Brennan Manor. Uderzyła biodrem o zimną ziemię i cicho jęknęła. Podniosła się i szczelnie zamknęła okno. W środku alarm wciąż wył, ale auta policyjne nie nadjeżdżały jeszcze od strony wzgórza. Przez szybę zajrzała do środka domu, szukając wzrokiem Olafa, świeżo poznanego Islandczyka. Pytała samą siebie, co tu właściwie robi. Powinna teraz leżeć przytulona do swojego chłopaka Noela w łóżku, w domu gościnnym, a nie włamywać się do zamku i wchodzić do niego z nieznajomym, nie wspominając o narażaniu się na areszt i więzienie do końca życia. Olaf pojawił się w oknie, podnosząc w górę malowidło, by Aria mogła mu się lepiej przyjrzeć. Na płótnie widać było jasne, wirujące gwiazdy i miasto odwrócone do góry dachami, z iglicami wyglądającymi jak stalaktyty w jaskini. W rogu widniał odręczny podpis: van Gogh. Vincent van Gogh. Poczuła obezwładniający zawrót głowy. To przez nią tutaj przyszli. To ona znalazła ten obraz i ściągnęła go ze ściany. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak głupio się zachowała. Spojrzała na Olafa. – Zawieś go na ścianie! – zawołała przez okno. – Zaraz przyjedzie policja! Olaf uchylił okno. – O co ci chodzi? – zapytał z islandzkim akcentem. – To twój pomysł. A może się rozmyśliłaś? Chyba przypominasz swojego chłopaka burżuja bardziej, niż mi się wydawało. Typowa Amerykanka. Aria odwróciła się. Tak, rozmyśliła się. No i była Amerykanką. Przecież przyjechali tu na
wakacje, a ona tego wieczoru chciała się tylko dobrze zabawić. Wakacje nie powinny się tak kończyć. Aria szalała z radości, kiedy wiosną Noel oświadczył, że organizuje wycieczkę do Rejkiawiku dla niej, jej brata Mike’a i jego dziewczyny Hanny Marin. Spędziła na Islandii dwa lata z rodzicami po tym, jak jej najlepsza przyjaciółka Alison DiLaurentis zaginęła pod koniec siódmej klasy. Aria tylko czekała na okazję, by wrócić na Islandię. Wraz z Hanną miała wielką ochotę wyrwać się z Rosewood, obojętnie dokąd. Razem z dwoma innymi przyjaciółkami, Spencer Hastings i Emily Fields, przez półtora roku były nękane i torturowane przez anonimowego prześladowcę, który swoje SMS-y podpisywał tylko literą A. Okazało się, że była to prawdziwa Alison DiLaurentis. Natomiast Ich Ali, którą wszystkie znały, okazała się jej siostrą bliźniaczką Courtney, która większość życia spędziła w szpitalu psychiatrycznym. Pod koniec szóstej klasy zamieniła się miejscami z siostrą i udawała, że zaprzyjaźniła się z Arią, Spencer, Emily i Hanną. Prawdziwa Ali zemściła się na Courtney, zabijając ją ostatniego dnia roku szkolnego w siódmej klasie. A potem jako A. zaczęła prześladować dziewczyny i prawie udało jej się je zabić. Kiedy Noel zaplanował ten wyjazd, Aria i Hanna nie mogły się go już doczekać. Prawdziwa Ali zginęła, uwolniły się od A. i niczego nie musiały się już obawiać. A potem, w czasie wiosennej przerwy, pojechały na Jamajkę. Tam też wydarzyło się kilka strasznych rzeczy. Teraz, w lipcu, Aria i Hanna znowu miały kilka spraw na sumieniu. Od kiedy wylądowały na Islandii, właściwie z sobą nie rozmawiały. Co gorsza, Noelowi Islandia wcale nie przypadła do gustu, a Mike nadal jej nienawidził, dokładnie tak samo jak za pierwszym razem, przed kilku laty. Tego wieczoru sytuacja zupełnie wymknęła się Arii spod kontroli. Najpierw po prostu flirtowała z Olafem, trochę zaniedbanym islandzkim intelektualistą, którego spotkała w barze po drugiej stronie ulicy. Zrobiła to tylko po to, żeby wkurzyć Noela. Wypiła pięć drinków o nazwie Czarna Śmierć, potem jeszcze jakąś islandzką nalewkę i nagle znalazła się na ulicy, a Olaf przyciskał swoje usta do jej warg. Ani się obejrzała, a minęło kilka godzin i nagle... znalazła się tutaj. Alarm zawodził coraz głośniej. Olaf próbował otworzyć szerzej okno, ale się zacięło. Aria zamarła. Gdyby mu pomogła, byłaby współwinna kradzieży. – Nie mogę. Olaf przewrócił oczami i jeszcze raz spróbował poruszyć okiennicę. Ani drgnęła. Wypuścił z rąk obraz, który z trzaskiem upadł na podłogę. – Wyjdę drzwiami! – zawołał. – Poczekaj na mnie, okej? Zniknął. Aria jeszcze raz zajrzała przez szybę do domu, lecz w środku panowały egipskie ciemności. Nagle za plecami usłyszała pisk. Na palcach przeszła obok krzewów i wyjrzała za róg. Na podjazd wjeżdżały jeden za drugim samochody policyjne na sygnale, a światła na ich dachach migały niebiesko, oświetlając fasadę domu ozdobioną kamiennymi płaskorzeźbami. W końcu zatrzymały się z piskiem opon i wysiadło z nich sześciu uzbrojonych policjantów. Aria pobiegła w stronę gęstego lasu. Nawet nie wiedziała, że policjanci na Islandii noszą broń. Policjanci zbliżyli się do frontowych drzwi i krzyczeli coś po islandzku. Aria mogła tylko zgadywać znaczenie ich słów, ale pewnie chodziło im o to, żeby Olaf wyszedł z domu z rękami podniesionymi do góry. Spojrzała na ciężkie, wypaczone tylne drzwi, bo zakładała, że Olaf właśnie tędy będzie próbował wydostać się na zewnątrz. Lecz wielkie wrota były zamknięte. Może miały skomplikowany, wewnętrzny zamek, którego Olaf nie potrafił otworzyć. Utknął w domu na dobre? Czy policja go znajdzie? Czy Aria powinna na niego poczekać? A może lepiej
uciekać? Wyciągnęła telefon komórkowy, który kupiła specjalnie na tę podróż. Potrzebowała rady... ale nie mogła zadzwonić do Noela. Drżącymi palcami wybrała inny numer. Hanna Marin wyrwana z błogiego snu zamrugała w ciemności. Spała w długim, wąskim pokoju. Nad jej głową wisiało zdjęcie kuca o krótkich, grubych nogach. Jej chłopak Mike leżał obok niej i pochrapywał. Spod grubej kołdry wystawała jego stopa. Łóżko po drugiej stronie pokoju, w którym mieli spać Aria Montgomery i jej chłopak Noel, stało puste. Hanna spojrzała na znak drogowy za oknem. Napis na nim był po części w języku angielskim, lecz były tam też jakieś dziwne litery. Aha. Przecież była na Islandii. Na wakacjach. Na zupełnie beznadziejnych wakacjach. Co Aria widziała w tym kraju? W nocy nawet na chwilę nie zapadała ciemność. W łazienkach śmierdziało zgniłymi jajami. Jedzenie było paskudne, a Islandki zbyt egzotyczne i o wiele za ładne. A teraz, kiedy Hanna obudziła się w środku nocy, naszło ją jakieś bardzo złe przeczucie. Jakby właśnie ktoś umarł. Zadzwonił jej telefon i aż podskoczyła ze strachu. Spojrzała na ekran. Nie rozpoznała numeru, ale i tak coś jej mówiło, by odebrała jak najszybciej. – Słucham – szepnęła, ściskając telefon obiema dłońmi. – Hanna? – W słuchawce rozległ się głos Arii. W tle było słychać syreny policyjne. Mike poruszył się. Hanna wyszła z łóżka i wyjrzała na korytarz. – Gdzie ty się podziewasz? – Mam kłopoty. – Syreny wyły coraz głośniej. – Musisz mi pomóc. – Nic ci się nie stało? – zapytała Hanna. Arii trząsł się podbródek. Policja próbowała właśnie wyważyć frontowe drzwi do pałacu. – Nie, nic. Ale tak jakby włamałam się do cudzego domu i ukradłam obraz. – Co takiego? – zawołała Hanna, a jej głos rozległ się echem w holu. – Przyjechałam tu z tym facetem, którego wcześniej poznałam. Powiedział, że w posiadłości na obrzeżach miasta znajduje się bezcenny szkic do Gwiaździstej nocy van Gogha. Ukradziono go z żydowskiego getta w Paryżu w czasie drugiej wojny światowej i złodziej nigdy go nie oddał. – Zaraz, zaraz, jesteś z Olafem? Hanna zamknęła mocno oczy i przypomniała sobie, jak bardzo była zażenowana, gdy wpadła na Arię i tego dziwnego brodatego faceta całujących się w bocznej uliczce. Wyglądał całkiem niewinnie, ale przecież Aria miała chłopaka. – Tak. – Policjanci wyważyli drzwi. Cała szóstka wtargnęła do środka jak oddział szturmowy. Aria mocniej ścisnęła telefon. – Razem włamaliśmy się do pałacu, żeby poszukać tego obrazu. Nie sądziłam, że... ale go znaleźliśmy. Nagle włączył się alarm... Ja wyszłam. A teraz do środka weszli policjanci. Z bronią, Hanno. Olaf utknął w środku. Musisz po nas przyjechać, najlepiej boczną drogą. Przejdziemy przez las i cię znajdziemy. Nie uda nam się wsiąść do jeepa Olafa, wokół domu kręci się policja. – Policjanci cię widzą? – Nie, schowałam się w lesie za domem. – Jezu, Aria, co ty tam jeszcze robisz? – zawołała Hanna. – Uciekaj. Aria spojrzała na tylne drzwi domu. – Ale Olaf jeszcze nie wyszedł. – A co on cię obchodzi? – krzyczała Hanna. – Nawet go nie znasz. Biegnij, szybko. Wsiądę na skuter. Napisz, przy której ulicy czekasz, jak już wyjdziesz z lasu, dobrze? Aria milczała przez chwilę wpatrzona w niebieskie światła wirujące na dachach
samochodów. Spojrzała na las za pałacem. Potem wreszcie spojrzała na budynek. Olaf nie dawał znaku życia. Hanna miała rację, Aria przecież w ogóle nie znała tego chłopaka. – No dobra – powiedziała trzęsącym się głosem. – Idę. Rozłączyła się i pobiegła przez las, a serce waliło jej jak młotem. Potknęła się o pniak, rozcięła piętę i otarła boleśnie kolano. Przeszła przez płytki strumień, mocząc pół sukienki. Kiedy dotarła do drogi, cała się trzęsła z zimna i krwawiła. Zadzwoniła do Hanny i powiedziała jej, gdzie jest, a potem przysiadła na krawężniku i czekała. W oddali słyszała syreny policyjne. Czy gliniarze już dopadli Olafa? Powiedział im, że Aria z nim była? A jeśli jej szukali? Kiedy zobaczyła Hannę na skuterze na końcu ulicy, prawie rozpłakała się z radości. W milczeniu jechały razem. Hanna o nic nie pytała, bo nie chciała przekrzykiwać warkotu silnika i wycia wiatru. W hostelu otworzyły drzwi tak cicho, jak tylko się dało. Hanna włączyła światło w małej kuchni i spojrzała na Arię szeroko otwartymi oczami. – O Boże – wyszeptała. – Trzeba cię umyć. Zaciągnęła ją do łazienki na korytarzu, umyła jej kolano i wyciągnęła gałązki z włosów. Po policzkach Arii wciąż płynęły łzy. – Tak mi głupio – powtarzała. – Nie wiem, co we mnie wstąpiło. – Na pewno policja cię nie widziała? – zapytała Hanna z obawą w głosie, podając jej ręcznik. Aria wytarła włosy. – Nie sądzę. Tylko nie wiem, co się stało z Olafem. Hanna zamknęła oczy. – Lepiej się módl, żeby nie powiedział im, że z nim tam przyjechałaś. Prawdę mówiąc, chyba niewiele można zdziałać w twojej sprawie. – Nie wie, jak się nazywam – powiedziała Aria, wieszając ręcznik na kaloryferze i wracając do holu. – Może nic mi się nie stanie. Ale choćby nie wiem co, musisz dochować tajemnicy... Urwała i obejrzała się za siebie. U dołu schodów, przy drzwiach stał Noel w bluzie z kapturem i dżinsach. Wcześniej tego wieczoru miał na sobie coś innego. Na jego czole widać było kropelki potu, jak zawsze, gdy pił. Ale miał taką minę, jakby wszystko wiedział. Arię zatkało. Czy słyszał ich całą rozmowę? – Tu jesteś. – Noel wyszedł na górę po schodach i pogłaskał Arię po mokrej głowie. – Brałaś prysznic? – Mhm. – Aria skrzyżowała nogi, żeby ukryć ranę na kolanie. – Gdzie byłeś? Noel pokazał na dół klatki schodowej. – Paliłem jointa. Aria miała na końcu języka jakąś kąśliwą uwagę, ale się powstrzymała. Nie powinna nikogo oceniać. Chwyciła Noela za rękę. – Chodźmy spać. Miała szeroko otwarte oczy, kiedy weszli do łóżka. Noel położył się obok niej, a jego gołe nogi były szorstkie w dotyku. – Gdzie się podziewałaś? – zapytał z goryczą w głosie. – W barze z tym Gejlafem? Aria odwróciła się. Wydawało jej się, że poczucie winy paruje przez jej skórę, tak jak wódka parowała przez skórę Noela. Zebrała się w sobie, czując, że kłótnia wisi w powietrzu. Jednak Noel tylko objął ją ramieniem i przytulił. – Zawrzyjmy rozejm. Ta wycieczka jest jakaś dziwna. Ja też się dziwnie zachowuję. I przepraszam cię za to.
Oczy Arii wypełniły się łzami. Właśnie to chciała usłyszeć... tylko że pięć godzin wcześniej. Przytuliła się do Noela i mocno go uścisnęła. – Ja też przepraszam. Szczerze żałowała tego, co się stało. – Nie ma za co – powiedział Noel sennym głosem. – Kocham cię, A... – wymamrotał do poduszki i odpłynął w sen. Przez ułamek sekundy Arii wydawało się, że powiedział coś jeszcze. Coś dziwnego. Ale przecież był pijany. Nawet gdyby powiedział to, co jej się wydawało, to na pewno nie miał tego na myśli. Aria nie zamierzała go o to pytać następnego dnia. Chciała jak najszybciej zapomnieć o tej nocy. Następnego ranka Hanna, Aria, Noel i Mike wymeldowali się z hostelu i pojechali na lotnisko. Przeszli kontrolę bezpieczeństwa i kupili mnóstwo przekąsek i kolorowych czasopism na długą podróż do domu. Aria wciąż miała dreszcze, ale Noel nie zapytał jej dlaczego. Kiedy Noel narzekał, że na tym żałosnym lotnisku nie ma McDonalda, Aria nie miała o to pretensji. Dziewczyny rozmawiały mniej niż zazwyczaj, jednak Mike i Noel nie zwrócili na to uwagi. Gdyby je zapytali, odpowiedziałyby: „Jesteśmy zmęczone. To była długa wycieczka. Tęsknimy za naszymi łóżkami”. W samolocie była telewizja satelitarna, więc zaraz po wejściu na pokład Aria włączyła CNN International. Nagle na ekranie pojawiły się zdjęcia z zamku, w którym była poprzedniej nocy. Teraz wydawał jej się jeszcze bardziej zniszczony i nawiedzony przez duchy. Nagłówek głosił: „Włamanie do Brennan Manor”. Na ekranie pokazały się ciemne, pokryte pajęczynami wnętrza, a potem rozmazana fotografia dostarczona przez firmę ubezpieczeniową, pokazująca Gwiaździstą noc oraz policyjny szkic twarzy Olafa. – To złodziej, który ukradł malowidło. Widział go świadek, który mieszka nieopodal Brennan Manor – powiedział reporter. – Policja próbuje go odnaleźć. Aria ze zdziwienia otworzyła usta. Olafowi udało się uciec? Hanna z przerażeniem wpatrywała się w ekran. Sytuacja zrobiła się bardzo poważna. Aria uczestniczyła w kradzieży cennego obrazu. Hanna przypomniała sobie wszystkie przypadki kradzieży dzieł sztuki, które badał jej tata, kiedy jeszcze pracował jako prawnik. Za współwinnych uznawano nawet tych, którzy tylko wiedzieli o przestępstwie. Teraz ona stała się taką osobą. Aria dotknęła przedramienia Hanny, jakby czytała jej w myślach. – Olaf to spryciarz, Hanno. Nie da się złapać... i nikt się nie dowie, że z nim byłam. Policja nigdy nie powiąże mojego nazwiska z tym przestępstwem. Twojego zresztą też. Tylko nie mów nikomu, dobrze? Nawet Emily i Spencer. Hanna odwróciła wzrok i spojrzała przez okno na pas startowy. Próbowała odpędzić od siebie złe myśli. Może Aria miała rację. Może policja nie trafi na trop tego całego Olafa. Tylko wtedy sekret Arii pozostanie bezpieczny i tylko w ten sposób Hanna uniknie kary. Na szczęście przez rok nic im nie groziło. Wzmianki o tej historii pojawiały się niekiedy w mediach, ale nie podawano szczegółów, a dziennikarze nie wspominali o nikim zamieszanym w przestępstwo. Pewnego razu o tej sprawie mówiono w wiadomościach, kiedy Hanna oglądała
je ze Spencer i Emily. Sekret parzył ją w środku jak rozgrzana lawa. Nie pisnęła jednak ani słowa. Nie mogła zawieść zaufania Arii. Aria też nie ośmieliła się powiedzieć dziewczynom prawdy. Im mniej wiedziały, tym lepiej dla nich. Po jakimś czasie Arię przestały nachodzić wspomnienia tamtych wydarzeń. Olaf pogrążył się w mrokach zapomnienia, a razem z nim obraz van Gogha. Jej relacja z Noelem znacznie się poprawiła i nigdy nie wracali do tej nieszczęsnej wycieczki na Islandię. Arii nic nie groziło. Sprawa przycichła. Pobożne życzenia. Ktoś jednak znał prawdę i tylko czekał na odpowiedni moment, by go wyjawić. A teraz, kiedy dziewczyny kończyły liceum, ten ktoś postanowił upublicznić tajemnicę Arii. Tym kimś była trzecia osoba podpisująca się literą A.
1 STRZEŻ SIĘ Kiedy w słoneczny poniedziałkowy ranek Spencer Hastings weszła do kuchni, powitał ją zapach kawy i świeżo spienionego mleka. Jej mama, narzeczony mamy Nicholas Pennythistle, jego córka Amelia i siostra Spencer, Melissa, siedzieli przy rustykalnym stole i oglądali wiadomości. Spiker z mocno polakierowanymi włosami przedstawiał raport z eksplozji, do jakiej doszło tydzień wcześniej na pokładzie statku wycieczkowego u wybrzeży Bermudów. – Policja wciąż bada okoliczności wybuchu, który doprowadził do ewakuacji wszystkich pasażerów – powiedział. – Nowe dowody wskazują na to, że do eksplozji doszło w maszynowni. Na nagraniach z monitoringu widać dwie niewyraźne sylwetki. Nie wiadomo, czy to postacie widoczne na nagraniu spowodowały eksplozję, czy może był to nieszczęśliwy wypadek. Pani Hastings odstawiła dzbanek z kawą na stół. – Nie do wiary, że do tej pory nie wiedzą, co się stało. Melissa, który przyjechała do Rosewood w odwiedziny do przyjaciół, spojrzała na Spencer. – Spośród wszystkich rejsów musiałaś wybrać akurat ten, na którym płynął również terrorysta. – Cieszę się, że nie popłynęłam z wami. – Amelia prychnęła pogardliwie. Była o dwa lata młodsza od Spencer. Miała burzę loków na głowie i perkaty nosek. Wciąż ubierała się w urocze sweterki i buciki z klamerkami, choć Spencer już raz pomogła jej zmienić styl w czasie wyjazdu do Nowego Jorku. – Postanowiłyście popełnić zbiorowe samobójstwo? Odbiło wam i popłynęłyście do tej groty zamiast do brzegu? Spencer zignorowała ją i podeszła do tostera. Amelia nie dawała za wygraną. – Wszyscy twierdzą, że nałykałyście się jakichś prochów. Jak chcesz, to możesz zamieszkać w schronie w domu mojego taty, prawda? Pan Pennythistle spojrzał karcąco na Amelię. – Dość tego. Pani Hastings postawiła przed swoim narzeczonym filiżankę kawy. – Naprawdę masz schron, Nicholas? – zapytała, najwyraźniej chcąc zmienić temat. Jeszcze się nie nauczyła, że Amelię należy krótko trzymać. Pan Pennythistle splótł palce. – Tak, w pokazowym domu w Crestview Estates. Zbudowałem go, kiedy w okolicy zamieszkali ludzie powiązani z mafią. Lepiej na takich uważać. Poza tym wymagający klienci lubią takie udogodnienia. Oczywiście Spencer nie mogłaby tam zamieszkać, to za daleko od Princeton. I nie ma tam dostępu do internetu. Spencer zachichotała, ale szybko zamilkła. Pan Pennythistle najprawdopodobniej nie żartował. Był znakomitym deweloperem, prawdziwym potentatem handlu nieruchomościami i całkiem dobrym kucharzem, ale poczucia humoru nie miał za grosz. Spencer go jednak polubiła. W każdą sobotę przygotowywał pyszne gumbo, puszczał w kuchni jej ulubioną radiową stację sportową, kiedy gotował, a nawet niekiedy pozwalał Spencer jeździć swoim bajeranckim range roverem. Gdyby jeszcze jego ukochana córeczka dała jej spokój.
Spencer włożyła dwie kromki pieczywa ryżowego do tostera. Oczywiście Amelia miała rację – Spencer wciąż prześladowały jakieś nieszczęścia. Oprócz tego, że wybrała się na ten feralny rejs Dumą Mórz, jedna z jej najlepszych przyjaciółek Aria Montgomery znalazła się w maszynowni, kiedy doszło do eksplozji. Co równie niepokojące, w czasie rejsu w ręce Arii wpadł wisiorek należący niegdyś do Tabithy Clark, dziewczyny, której niechcący wyrządziły krzywdę na Jamajce w zeszłym roku. Wydawało im się wtedy, że Tabitha to tak naprawdę Alison DiLaurentis, zła bliźniaczka, która je prześladowała i prawie zabiła Spencer oraz pozostałe dziewczyny, kiedy celowo wywołała pożar w domku w górach Pocono. Myślały, że Ali wróciła, by się zemścić, więc Aria wypchnęła Tabithę przez balustradę z tarasu hotelowego, żeby pozbyć się jej na dobre. Tylko że ostatnio na światło dzienne wyszły informacje świadczące o tym, że Tabitha na pewno nie była Prawdziwą Ali, tylko niewinną dziewczyną. I wtedy koszmar zaczął się na nowo. Wisiorek łączył je z tamtym wieczorem, kiedy zginęła Tabitha. Dziewczyny były pewne, że ich diaboliczny prześladowca, kontynuator dzieła A., podrzucił go Arii, żeby skierować na nią podejrzenia. Wiedziały, że nie mogą zostawić wisiorka na statku, bo A. na pewno go znajdzie i znowu im go podrzuci. Dlatego w czasie ewakuacji nie popłynęły prosto do brzegu. Spencer razem z Arią i ich przyjaciółkami, Emily Fields i Hanną Marin, ukradły tratwę ratunkową z silnikiem i popłynęły do jaskini, o której Spencer słyszała w czasie kursu dla płetwonurków. Postanowiły zostawić wisiorek tam, gdzie A. nigdy go nie znajdzie, ale wtedy ich tratwa została przedziurawiona, co z pewnością było również dziełem A. Na szczęście w ostatniej chwili przybyła po nie ekipa ratunkowa. Po tych wypadkach postanowiły, że przyznają się, co zrobiły Tabicie. Tylko w ten sposób mogły pozbyć się A. Spotkały się w domu Arii i zadzwoniły na policję, ale kiedy czekały, by główny inspektor nadzorujący sprawę odebrał telefon, w telewizji pojawiły się nowe wieści. Raport z autopsji Tabithy Clark dowodził, że zginęła od uderzenia tępym narzędziem w głowę, a nie od upadku z dużej wysokości. To nie miało żadnego sensu, bo przecież żadna z nich jej nie uderzyła. A to znaczyło... że nie one zabiły Tabithę. Kilka sekund później wszystkie dostały tę samą wiadomość od A.: „Zgadłyście, suki. To moja sprawka. A wy jesteście następne w kolejce”. Zapach spalenizny wyrwał Spencer z zamyślenia. Z tostera wydobywał się dym. – Cholera – wyszeptała, wyciągając ze środka spalone pieczywo. Kiedy się odwróciła, wszyscy siedzący przy stole wbili w nią wzrok. Na ustach Amelii błąkał się złośliwy uśmieszek. Melissa wyglądała na zatroskaną. – Wszystko w porządku? – zapytała pani Hastings. – Tak, nic się nie stało – odparła szybko Spencer, wrzucając gorące kromki chleba do wielkiego marmurowego zlewu. Kiedy się okazało, że to nie one zabiły Tabithę, rzeczywiście odetchnęły z ulgą. Jednak to oznaczało również, że A. ma na nie co najmniej kilka haków, w tym zdjęcie całej czwórki na tarasie na dachu zrobione tamtego wieczoru. A co, jeśli A. poinformuje policję, że dziewczyny zeszły na plażę i kiedy odkryły, że Tabitha nie umarła, dobiły ją. Przysłane SMS-em wyznanie A. nie miałoby żadnej wartości w sądzie. Słowa „to moja sprawka” można zinterpretować na wiele sposobów. Co to miało znaczyć: „jesteście następne w kolejce”? Kim jest A.? Kto tak bardzo chciał je zabić? Tego dnia, kiedy postanowiły zadzwonić na policję, Emily przyznała się, że w czasie pożaru w Pocono zostawiła otwarte drzwi dla Prawdziwej Ali, która dzięki temu mogła uciec jeszcze przed wybuchem. A więc to możliwe, że żyła... i że znowu wcieliła się w A. To było najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie całej zagadki. Prawdziwą Ali stać było na wykręcenie
takiego numeru. Melissa wstała od stołu i połaskotała Spencer. – Chyba wiem, czemu cały ranek bujasz w obłokach. Denerwujesz się przed spotkaniem z tym chłopakiem? Spencer spuściła głowę. Nieopatrznie przyznała się, że Reefer Fredericks, jej nowy chłopak, miał do niej dziś przyjechać z Princeton, gdzie mieszkał na co dzień. Od czasu rejsu się nie widzieli. Tego dnia nie było zajęć w jej szkole i na uczelni, więc oboje mieli wolne. – Będzie fajnie – odparła nonszalancko, choć z nerwów czuła ucisk w żołądku. – Zaprosisz go na bal maturalny? – zapytała Amelia. – Och, Spencer, zrób to! – zawołała Melissa. – Nie możesz pójść sama w tej szałowej sukience od Zaca Posena! Spencer zagryzła wargi. Chciała zaprosić Reefera na bal maturalny, który miał się odbyć za dwa tygodnie. Cały ranek gapiła się na zakupioną w Nowym Jorku sukienkę od Zaca Posena i wyobrażała sobie, jakby w niej wyglądała, stojąc pod rękę z Reeferem. Spencer bynajmniej nie marzyła o tym balu od dzieciństwa. Fantazjowała raczej o tym, że zostanie przewodniczącą klasy i jako najlepsza uczennica będzie mogła wygłosić przemówienie na zakończenie roku szkolnego. Mimo to teraz bal wydawał jej się odświeżająco normalnym wydarzeniem w jej kompletnie nienormalnym życiu i nie chciała go przegapić. Wiedziała, że Reefer się zgodzi. Codziennie dostawała od niego romantyczne SMS-y. Przysyłał jej kwiaty do domu i do szkoły. Co wieczór godzinami rozmawiali przez telefon. Reefer pochwalił jej się nowym gatunkiem samodzielnie wyhodowanej marihuany, a Spencer opowiadała o tym, jak za karę za kradzież tratwy musiała zostawać w szkole po lekcjach. Wszyscy skończyli śniadanie, włożyli talerze do zlewu i po dziesięciu minutach Spencer została w kuchni całkiem sama. Zabębniła palcami o blat kuchenny i bezmyślnie wpatrywała się w ekran telewizora, choć prognoza pogody wcale nie ukoiła jej nerwów. Rozległ się dzwonek do drzwi. Spencer poderwała się, przejrzała się w gładkiej obudowie tostera, sprawdzając, czy jej blond włosy są spięte w porządny kucyk, a czerwona szminka się nie rozmazała. Podbiegła do drzwi frontowych i otworzyła je na oścież. Reefer stał na ganku z nieśmiałym uśmiechem na twarzy. – Witaj, nieznajomy – powiedziała Spencer. – Cześć. Reefer jak zawsze wyglądał bosko. Granatowy podkoszulek ciasno opinał jego muskularne ramiona. Gładko się ogolił i spiął dredy w kucyk, odsłaniając wysokie kości policzkowe i ogromne zielone oczy. Spencer uniosła głowę i pocałowała go, pieszczotliwie ściskając jego pośladki. Reefer z zaskoczenia cały się spiął. – Wyluzuj – szepnęła mu Spencer do ucha. – Mama już wyszła. Zostaliśmy sami. – Aha, okej. – Reefer odsunął się od niej. – Mhm, Spencer, czekaj. Mam ci coś do powiedzenia. – Ja też mam ci tyle do powiedzenia! – Spencer chwyciła go za ręce. – No więc, chyba już wspominałam, że za dwa tygodnie mam bal maturalny i... – Wiesz co – przerwał jej Reefer. – Mogę zacząć? Muszę to z siebie wyrzucić. Zrobił dziwną minę, której Spencer nie potrafiła odczytać. Zaprowadziła go do kuchni i wyłączyła telewizor stojący na blacie. Kiedy pokazała mu gestem, żeby usiadł, on przez chwilę tylko wygładzał palcami obrus, jakby chciał się pozbyć wszelkich załamań materiału. Spencer mimowolnie się uśmiechnęła. Pewnie Reefer tak samo jak ona nienawidził pomiętych obrusów. Właśnie dlatego tak świetnie się dogadywali. – Dostałem się na te praktyki, o których tak marzyłem – powiedział wreszcie.
Spencer się uśmiechnęła. Nie zdziwiło jej to. Reefer był geniuszem. Pewnie dostał sto propozycji praktyk. – Gratuluję! Gdzie? – Daleko. – Na którym uniwersytecie? W Nowym Jorku? – Spencer klasnęła. – Ale super! Będziemy chodzić codziennie do innej restauracji, do Central Parku, na mecze Yankees... – Nie Spencer, nie w Nowym Jorku. W Kolumbii. Spencer zamrugała. – W Ameryce Południowej? – Reefer pokiwał głową. – To też fajnie. To znaczy, faktycznie trochę daleko, ale przecież wrócisz, zanim rozpocznie się semestr. – Zobaczyła, jak twarz Reefera tężeje. – Zamierzasz wrócić na początek semestru? Reefer wziął głęboki oddech. – Być może nie wrócę. Mam okazję pracować ze znanym botanikiem doktorem Diazem. To prawdziwa gwiazda w tej dziedzinie. Zawsze chciałem z nim pracować, każdy by chciał. Ale kiedy on kogoś przyjmuje na staż, to w pewnym sensie oczekuje pełnej dyspozycyjności. Nie wspominałem ci nawet o tym, bo szanse były niewielkie. A tu dwa dni temu dostałem list z propozycją wyjazdu na dwa lata. Chcę na ten czas zawiesić studia w Princeton. – Odgarnął kosmyk włosów na plecy. – Zresztą i tak chciałem odłożyć studia na później. Potrzebuję kilku lat, żeby... no wiesz, pożyć. Ale potem spotkałem ciebie i wszystko... W umyśle Spencer wirowały miliony myśli. Reefer dowiedział się o tym dwa dni temu. Przecież w ciągu ostatnich dwóch dni tyle razy rozmawiali przez telefon. I nie wspomniał o tym ani słowem. Dwa lata... nieźle. To cała wieczność. Odchyliła się na oparcie krzesła. – No dobra. I tak się cieszę. Kiedy wyjeżdżasz? Spędzimy chyba jeszcze trochę czasu razem? Reefer zaczął obgryzać paznokieć u kciuka. – Doktor Diaz potrzebuje pomocnika natychmiast, więc wyjeżdżam dziś wieczorem. – Dziś wieczorem? – Spencer zamrugała z niedowierzaniem. – A nie możesz przełożyć tego wyjazdu na później? Liczyłam na to, że dasz się zaprosić na mój bal maturalny. – Mówiła płaczliwym tonem, którego szczerze nienawidziła. Mina Reefera powiedziała jej wszystko – dalsza dyskusja nie miała sensu. – Oni mnie potrzebują właśnie teraz. Poza tym, Spencer, nie jestem pewien, czy powinniśmy... no wiesz... czekać na siebie. Spencer poczuła się tak, jakby ktoś wylał jej na głowę kubeł lodowatej wody. – Zaraz, zaraz. Co takiego? – Bardzo cię lubię. – Reefer unikał jej wzroku. – Ale wyjeżdżam na dwa lata. Związki na odległość nigdy mi nie wychodziły. Kiedy wrócę, będziemy już zupełnie innymi ludźmi. Nie chcę cię w żaden sposób ograniczać. – Chyba chodzi ci o to, żeby siebie nie ograniczać – rzuciła gniewnie Spencer. Reefer wbił wzrok w podłogę. – Wiem, że to dla ciebie szok. Chciałem powiedzieć ci o tym osobiście. Dlatego tu przyjechałem, choć powinienem się pakować. – Spojrzał na zegarek. – Właściwie muszę już iść. Spencer bezradnie patrzyła, jak Reefer idzie w stronę drzwi. W głowie kłębiło jej się tysiąc pytań, które nie chciały jej przejść przez usta. „Więc to już koniec? Naprawdę wydaje ci się, że poczuję się winna, bo przyjechałeś tu specjalnie dla mnie? Co miały znaczyć wszystkie romantyczne SMS-y? Przecież to ty mnie podrywałeś!” Przypomniała sobie, jak Reefer obiecał jej, że zaopiekuje się nią w Princeton i pokaże jej,
jak bawią się studenci. Kto się nią teraz zajmie? W holu Reefer spojrzał na nią błagalnym wzrokiem. – Spencer, mam nadzieję, że zostaniemy... – Idź już – przerwała mu Spencer, czując, jak wzbiera w niej gniew. Wypchnęła go na zewnątrz i zatrzasnęła za nim drzwi. Oparła się o nie i usiadła na podłodze. Co to miało znaczyć? Przypomniał jej się rejs Dumą Mórz. Reefer zabrał ją na kolację, a potem w tańcu po raz pierwszy się całowali. Było cudownie. Wiedziała, że on czuje tak samo. Wydawało jej się, że teraz miejsce Reefera zajął kosmita. Odebrano jej jedyną dobrą rzecz, która jej się ostatnio przytrafiła. Piip. Jej telefon leżał na stoliku w holu. Serce zaczęło jej mocniej bić. Zerwała się na równe nogi i podniosła telefon. Na ekranie pojawiła się wiadomość od anonimowego nadawcy. Biedna Spencer nie ma pary. Co za skandal, nie do wiary! Jak opowiem o twych sprawkach, To dopiero będzie jatka! A.
2 KRÓLOWA HANNA Tego samego dnia Hanna Marin siedziała przy barze w Rive Gauche, swojej ulubionej, pseudofrancuskiej restauracji w centrum handlowym. Czekała na swojego chłopaka Mike’a Montgomery’ego i choć barman jeszcze jej nie obsłużył, wolała posiedzieć przy barze niż przy stoliku, tu bowiem czuła się jak prawdziwa gwiazda. Poza tym w sali siedziało mnóstwo jej kolegów z niższych klas, co napawało Hannę leciutką melancholią. Za kilka miesięcy miała rozpocząć naukę w Instytucie Mody. Właśnie dostała list potwierdzający, że dostała się na tę uczelnię. Wiedziała, że do Rive Gauche będzie wpadać tylko w czasie wakacyjnych wizyt w domu. Oczywiście wolałaby odwiedzać Rive Gauche tylko w czasie wakacji, niż spędzić resztę życia w więzieniu, jak zapowiedział jej nowy prześladowca podpisujący się jako A. Hanna starała się o tym nie myśleć. Jej telefon zapikał. Na ekranie pojawił się nagłówek artykułu: „Najnowsze wieści w sprawie rejsu Dumy Mórz”. Hanna otworzyła link. Ustawiła stronę Google tak, żeby wysyłała powiadomienia do niej i jej przyjaciółek, jeśli tylko pojawią się nowe wiadomości o pożarze w maszynowni. Była tam wtedy Aria i Graham Pratt, chłopak, którego poznała w czasie rejsu, ale Hanna i jej przyjaciółki nie miały najmniejszych wątpliwości, że towarzyszyła im jeszcze trzecia osoba, która podłożyła bombę. Wiedziały, że ten ktoś to A. Gdyby tylko policja ustaliła tożsamość tej trzeciej osoby, wtedy ich koszmar by się skończył. „Graham Pratt, pasażer Dumy Mórz, nadal pozostaje w śpiączce w wyniku rozległych poparzeń odniesionych w trakcie eksplozji”, głosiła pierwsza linijka artykułu. Hanna podniosła wzrok i wpatrywała się w kilku trzecioklasistów z drużyny lacrosse, w tym Noela Kahna, chłopaka Arii, i Jamesa Freeda. Graham był nie tylko kolegą Arii poznanym w czasie rejsu, ale również byłym chłopakiem Tabithy. Przez chwilę dziewczynom wydawało się, że to on jest Nowym A., szczególnie kiedy zaczął zachowywać się dziwnie i agresywnie, a potem gonił Arię w maszynowni, powtarzając, że musi jej coś powiedzieć. Arii wydawało się, że Graham chce ją skrzywdzić, dlatego zamknęła się w schowku... i wtedy doszło do wybuchu. Hanna czytała dalej: „Pan Pratt został przeniesiony do Kliniki Chirurgii Plastycznej i Rehabilitacji Ofiar Poparzeń William Atlantic. Placówka położona jest nieopodal Rosewood w Pensylwanii. Klinika od czterech lat regularnie zdobywa nagrody dla najlepszego szpitala na terenie trzech sąsiadujących z sobą stanów...”. Hanna zobaczyła swoją własną zdumioną twarz w poplamionym starym lustrze nad barem. Dyrektorem kliniki William Atlantic, nazywanej również „warsztatem odnowy zabytków”, był tata jej byłego chłopaka Seana Ackarda. Hanna pracowała tam jako wolontariuszka w ramach kary za skasowanie bmw pana Ackarda po tym, jak Sean z nią zerwał. To tam leczyła się również Jenna Cavanaugh, a także dawna najlepsza przyjaciółka Hanny, Mona Vanderwaal, która okazała się pierwszym A. Hanna niechętnie wspominała tamte wydarzenia. W artykule nie było więcej interesujących informacji oprócz tego, że Graham odniósł poważne obrażenia. Hanna poczuła ciarki na plecach. Najwyraźniej Graham nieświadomie
wszedł w drogę A., tak jak Gayle Riggs, którą również podejrzewały o to, że jest A., póki nie została zastrzelona przed drzwiami własnego domu na oczach dziewczyn. Ale dlaczego Graham padł ofiarą A.? Najpierw Hanna i jej przyjaciółki martwiły się, że Graham to A. i że chce przyprzeć je do muru za to, co zrobiły jego byłej dziewczynie na Jamajce. Kiedy jednak Graham zapadł w śpiączkę, a one nadal dostawały wiadomości od A., zaczęły podejrzewać, że przyjaciel Arii chciał je ostrzec przed kolejną intrygą ich prześladowcy. „Obserwować cię” – te słowa powtarzał Graham, kiedy dobijał się do niej przez ciężkie stalowe drzwi w maszynowni. Może chodziło mu o to, że A. obserwuje stale jej przyjaciółki, może przyłapał kogoś na gorącym uczynku. A więc wiedział, kim jest A. Gdyby tylko się obudził... W jej skrzynce odbiorczej pojawił się e-mail od agentki specjalnej Jasmine Fuji. Hanna przeczytała nagłówek: Tabitha Clark. Prawie wypuściła telefon z ręki. Napisała do niej agentka specjalna? Z bijącym sercem otworzyła e-mail. Jasmine Fuji była agentką FBI prowadzącą śledztwo w sprawie zabójstwa Tabithy Clark, a nazwisko Hanny figurowało w wykazie gości kurortu Klify na Jamajce w tym samym czasie, kiedy była tam Tabitha Clark. W wiadomości agentka Fuji napisała: Chciałabym zadać ci kilka pytań na temat tamtego wieczoru. Może coś sobie przypomnisz. Na pewno rozumiesz, że czas odgrywa w tym śledztwie kluczową rolę, dlatego skontaktuj się ze mną jak najszybciej, proszę. Hanna poczuła gorycz w gardle. Dziewczyny miały pewność, że nie zabiły Tabithy, ale ich prześladowca posiadał zdjęcia, na których widać, jak rozmawiały z nią w czasie wiosennej wycieczki. Na jednym można nawet zobaczyć, jak Aria spycha Tabithę z dachu, podczas gdy Hanna i pozostałe dziewczyny na to patrzą. Zresztą wszystkie wiedziały, że A. ma na nie niejednego haka. Hanna spowodowała poważny wypadek samochodowy, a potem uciekła. Spencer zrzuciła na swoją koleżankę winę za posiadanie narkotyków. A Emily sprzedała swoje dziecko, choć co prawda próbowała je potem odebrać. Gdyby dowody na ich ciemne sprawki trafiły w ręce agentki Fuji, nigdy nie uwierzyłaby w ich niewinność. – Hanna? – Odwróciła się na dźwięk głosu Mike’a. Wyglądał świetnie w podkoszulku z logo szkolnej drużyny lacrosse, w dopasowanych czarnych dżinsach i znoszonych vansach. Uśmiechał się jak czymś podekscytowany mały chłopiec. – Mam dla ciebie niespodziankę! – Co? – zapytała Hanna nieufnie, wrzucając telefon do torby. Zdecydowanie nie miała nastroju do niespodzianek. Mike pstryknął palcami i na ten sygnał do restauracji weszło kilkunastu jego kolegów ze szkolnej drużyny lacrosse. Kiedy policzył do trzech, wszyscy jednocześnie zdjęli koszulki i stanęli przodem do Hanny. Na ich wyrzeźbionych brzuchach widniały litery. Najpierw H, potem A, a potem... Hanna zamrugała z niedowierzaniem. Litery układały się w napis: „Hanna Królową Maja”. Któryś z gości w restauracji zaczął bić brawo. Kate Randall, przyrodnia siostra Hanny, siedząca przy jednym ze stolików, z uznaniem pokiwała głową. Kelnerka na widok chłopaków prężących muskuły prawie upuściła tacę. Potem Mike odwrócił się, zerwał z siebie podkoszulek i uśmiechnął się do Hanny. Na jego nagiej piersi widniał wykrzyknik. – Zamierzasz startować, prawda? – zapytał podekscytowany. – Masz w kieszeni wszystkie głosy obu drużyn lacrosse, juniorów i seniorów. Hanna zaniemówiła. Obracała w palcach łańcuszek od Tiffany’ego, który miała na szyi.
W Rosewood Day Królową Maja nazywano królową balu maturalnego. Hanna zamierzała iść na bal maturalny z Mikiem. Już miesiąc wcześniej kupiła na wyprzedaży sukienkę od Marchesy. Kosztowała więcej, niż pan Marin przeznaczył na ten cel. Jednak tata Hanny dobrze wiedział, jak wiele bal maturalny znaczy dla jego córki. Opowiadała o swoim wymarzonym balu tak samo, jak małe dziewczynki opowiadają o bajkowym ślubie. Czy faktycznie miała szansę, żeby zostać królową? Oczywiście Hanna o tym myślała, nawet po cichu marzyła, ale po tym całym wariackim roku trudno jej było traktować taki konkurs poważnie. – No, nie wiem – powiedziała z wahaniem, spoglądając na Mike’a i chłopaków bez koszulek. – A Naomi? Naomi Zeigler była prawdziwą królową szkoły. Nie dopuściła Hanny do swojej paczki po śmierci Mony. W czasie rejsu ich stosunki zaczęły się ocieplać, ale niestety znowu się pogorszyły, gdy Hanna dowiedziała się, że kuzynką Naomi jest Madison, dziewczyna, którą Hanna zostawiła na pastwę losu na poboczu drogi, kiedy razem miały wypadek samochodowy. Gdy Hanna wyznała całą prawdę, Naomi tak się na nią wkurzyła, że znowu przestała się do niej odzywać. Ktoś położył Hannie dłoń na ramieniu. U jej boku stanęła Kate. – Naomi nie bierze udziału. Ma za niską średnią. – Uśmiechnęła się triumfalnie. Z nieznanych Hannie powodów Naomi i Kate się pokłóciły. – A ty? – zapytała ją Hanna. Kate ze swoimi długimi kasztanowymi włosami, regularnymi rysami twarzy i wysportowanym ciałem miałaby ogromne szanse na zwycięstwo. Lecz Kate pokręciła głową. – Nie, to nie dla mnie. Ale ty powinnaś wystartować. Przekonam wszystkich, żeby na ciebie głosowali. Hanna zamrugała z niedowierzaniem. Miesiąc temu postanowiły zakopać topór wojenny, ale po tylu latach wrogości Hanna nie mogła pozbyć się podejrzeń wobec przyrodniej siostry. – A co z Riley? – zapytała. Kate prychnęła pogardliwie. Mike spojrzał na Hannę jak na wariatkę. – Riley? Chyba żartujesz. Hanna zobaczyła oczyma wyobraźni ogniście rude włosy Riley i jej mleczną cerę. Rzeczywiście, nie była materiałem na Królową Maja. – No dobra, chyba masz rację. Mike odwrócił się i zaczął zachęcać chłopaków z drużyny, żeby skandowali imię Hanny. – Han-na! – krzyczał. – Han-na! – powtarzali za nim chłopcy. Przyłączyła się do nich Kate. Hanna uśmiechnęła się i zaczęła zastanawiać nad tym, co właśnie usłyszała. Wyobraziła sobie siebie na pięknym, trochę niepokojącym zdjęciu razem z królem balu na cmentarzu nieopodal hotelu Four Seasons w Filadelfii. Taką fotografię co roku publikowano w specjalnej wkładce do albumu rocznego w Rosewood Day. Gdyby wygrała, pozostawiłaby po sobie w Rosewood piękne wspomnienia jako prześliczna dziewczyna w koronie Królowej Maja, a nie jako ofiara A. – A co mi tam – powiedziała powoli. – Wchodzę w to! – Świetnie! – Mike włożył z powrotem podkoszulek. – Pomogę ci w przygotowaniu kampanii. Wykupimy kupony do salonu kosmetycznego i zaproponujemy dziewczynom darmowy manicure. I porady modowe. Ja też się włączę w prace i zaoferuję dziewczynom całusy za darmo. – Zamknął oczy i wydął usta. – Ale tylko tym ładnym. Hanna uderzyła go żartobliwie.
– Żadnego całowania! Pozostałe pomysły zatwierdzam. Nagle kątem oka Hanna zauważyła w drzwiach do restauracji jakąś śliczną dziewczynę. Miała lśniące, czarne włosy i ciemnoniebieskie oczy. Była ubrana w uroczą sukienkę, którą Hanna widziała w witrynie BCBG. Hanna wytężyła wzrok, czując, że skądś zna tę twarz. – Ooo. – Brant Fogelnest, jeden z siedzących nieopodal chłopaków z drużyny lacrosse, odchylił głowę, jakby chciał się lepiej przyjrzeć dziewczynie. – Chassey to niezła laska! Hanna jeszcze raz się jej przyjrzała. – On powiedział „Chassey”? – zapytała szeptem Mike’a. – Bledsoe? – Chyba tak – odparł cicho Mike, marszcząc czoło. Kate pokiwała głową. Hanna nie wierzyła własnym oczom. Chassey Bledsoe była niewiarygodną wieśniarą, bawiła się jojo, na uroczyste okazje wkładała idiotyczny kapelusz w biało-czerwone pasy i uwielbiała workowate torby, z którymi wyglądała jak niewydarzona listonoszka. Tymczasem dziewczyna stojąca w drzwiach do Rive Gauche była w butach od Jimmy’ego Choo, z elegancką kopertówką pod pachą i chyba miała sztuczne rzęsy. Nagle dziewczyna przemówiła. – O, tu jesteś! – powiedziała do kogoś po drugiej stronie sali. To rzeczywiście był wysoki, skrzekliwy głos Chassey Bledsoe, ten sam, który Hanna słyszała za każdym razem, gdy Chassey z desperacją próbowała się przyłączyć do niej, Ali i ich przyjaciółek na podwórku w podstawówce. Chassey w nowym wcieleniu dumnym krokiem podeszła do swojej nowej najlepszej przyjaciółki Phi Templeton, czekającej przy stoliku w rogu. Choć Phi miała na sobie workowate dżinsy Muld i za duży podkoszulek z wielką plamą na piersi, Chassey wcale się nie bała, że takie towarzystwo niszczy jej reputację. – Myślałam, że nie było jej przez miesiąc z powodu półpaśca – wyszeptała Hanna. Chodziła z Chassey na matematykę. Nauczycielka się nad nią zlitowała, bo sama miała kiedyś półpaśca. – Też tak myślałem. – Mike zabębnił palcami o bar. – Ale jeśli po półpaścu tak się wygląda, to więcej dziewczyn powinno się nim zarazić. Kirsten Cullen siedząca przy stoliku w pobliżu Hanny uniosła brew, słuchając ich rozmowy. – Wygląda cudownie. Powinna wziąć udział w wyborach Królowej Maja. Więcej osób szeptało, że nowa Chassey powinna ubiegać się o tytuł królowej. Nawet kilku kolegów Mike’a zaczęło cicho skandować: „Chas-sey”. Hanna spojrzała bezradnie na Mike’a. – Zrób z tym coś. Mike uniósł ręce w górę. – Ale co? – Nie wiem! To ja mam zostać Królową Maja! Piip. Hanna zauważyła, że ekran jej telefonu się rozświetlił. Dostała nową wiadomość od anonimowego nadawcy. Poczuła ucisk w żołądku. Od kilku tygodni nie dostała żadnego SMS-a od A., ale dobrze wiedziała, że to tylko kwestia czasu. Rozejrzała się po restauracji, szukając wzrokiem nadawcy. Ktoś ukrył się za fontanną w atrium galerii handlowej. Drzwi do kuchni zamknęły się gwałtownie, jakby ktoś nagle je za sobą zatrzasnął. Przygotowując się na najgorsze, otworzyła wiadomość. Tylko frajerki konkurują z frajerkami. Jeśli będziesz się starała o wygraną, stracisz nie tylko mój szacunek. Powiem agentce Fuji o wszystkich twoich kłamstewkach.
3 MAM CIĘ, DROGA EMILY! Tego samego popołudnia Emily Fields weszła z mamą do butiku Siła Kobiet w Manayunk, modnej dzielnicy w Filadelfii. Z głośników płynęła donośnie piosenka jakiegoś grunge’owego zespołu kobiecego. Stojąca za ladą dziewczyna z kolczykiem w brwi i ogoloną do połowy głową obserwowała je uważnie. Dwie dziewczyny, trzymając sobie nawzajem ręce w tylnych kieszeniach spodni, oglądały dżinsy leżące na półce. Na manekinach wisiały koszulki z takimi napisami, jak: „Hetero? Nie, dziękuję!” albo „Nie jestem lesbijką, ale moja dziewczyna – tak”. Pani Fields obejrzała ubrania rozłożone na stole i podniosła w górę kanarkowo żółte legginsy. – Świetne, prawda? Mogłabym w nich wychodzić rano na spacer. Emily przyjrzała się legginsom. Na pośladkach miały napis: „Lubię niezłe ciacho z rana”. Nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać. Czyż mama nie wiedziała, co to znaczy? Rozejrzała się, bo jej się wydawało, że wszyscy wokół gapią się na nią i zaraz wybuchną śmiechem. Wyrwała mamie legginsy z ręki. Pani Fields odsunęła się od stołu z przestraszoną miną. Nagle Emily zdała sobie sprawę, że chyba potraktowała mamę zbyt ostro. Przecież ona próbowała się zaprzyjaźnić. To była wciąż ta sama osoba, która rok wcześniej wysłała Emily do Iowa, kiedy córka wyznała jej, że jest lesbijką. Ostatnio Emily wyjawiła mamie jeszcze jeden straszny sekret. Zeszłego lata urodziła córeczkę i oddała ją parze z Chestnut Hill. Przez jakiś czas rodzina w ogóle nie utrzymywała z nią kontaktów. Nic jednak tak nie zbliża rodziców i dzieci jak wybuch bomby na statku rejsowym, w którym Emily mogła przecież zginąć. Kiedy wróciła do domu cała i zdrowa, rodzice przywitali ją jak bohaterkę i obiecali, że postarają się naprawić ich wzajemne stosunki. Jak dotąd pani Fields przez cały tydzień robiła Emily na śniadanie placuszki z bananami. Oboje rodzice usiedli przy komputerze Emily i obejrzeli z nią zdjęcia z rejsu, w achach i ochach komentując piękne zachody słońca na pomarańczowym niebie i wynurzające się z morza płetwy delfinów. Dziś pani Fields przyszła do pokoju Emily o ósmej rano i oznajmiła, że spędzą dzień jak prawdziwe dziewczyny: pójdą na manicure, na lunch, a potem na zakupy w Manayunk. Choć manicure i zakupy nie były dla Emily aż taką atrakcją, z chęcią przystała na propozycję mamy. Emily odłożyła legginsy na stół i wybrała inne, czerwone, z napisem z tyłu „Dziewczyny rządzą”. Podała je mamie. – W czerwonym wyglądasz o niebo lepiej. Uśmiech powrócił na usta mamy. No i proszę. Tak jest o wiele lepiej. Nagle telefon pani Fields zadzwonił. Wyciągnęła go z kieszeni, spojrzała na ekran i się uśmiechnęła. – Właśnie napisała Carolyn. Zdała końcowy egzamin z biologii na piątkę. Świetnie, prawda? Emily zagryzła dolną wargę. Jej siostra studiowała na Uniwersytecie Stanforda, gdzie dostała stypendium dla pływaków, a Emily słyszała od rodziców, że przez cały rok bardzo ciężko pracowała. Carolyn zerwała z nią wszelkie kontakty. To ona przez całe lato w swoim akademiku
w Filadelfii ukrywała ciężarną Emily, a teraz właściwie się do siebie nie odzywały. Emily oglądała nabijaną ćwiekami skórzaną bransoletkę leżącą na ladzie. – Jak sądzisz, mamo, kiedy Carolyn się do mnie odezwie? Pani Fields złożyła podkoszulek, który przed chwilą oglądała, unikając wzroku Emily. – Jestem pewna, że wkrótce do ciebie napisze. – Naprawdę chce mnie przeprosić? Pani Fields drgnęła górna powieka. – Chyba powinnyśmy się skoncentrować na naszej relacji, nie sądzisz? Tak się cieszę, że spędzamy ten dzień razem. Mam nadzieję, że zrobimy to jeszcze nie raz. Emily przekrzywiła głowę. – To znaczy, że Carolyn nadal się na mnie wścieka? Telefon pani Fields znowu zadzwonił, a ona zaczęła teatralnie grzebać w torbie i po chwili wyciągnęła komórkę. – Muszę odebrać – powiedziała nerwowym tonem, choć Emily była pewna, że to tylko tata albo znowu Carolyn. Emily oparła się o wieszak z żakietami. No dobra, może jej życie nie wyglądało jeszcze różowo. Pani Fields zapewniała ją co prawda, że Carolyn twierdzi, że co było, minęło, ale Emily jakoś tego specjalnie nie odczuła. Ani z siostrą, ani z rodzicami nie rozmawiała też jeszcze o dziecku. Pewnie potrzebowali więcej czasu. Placuszki z bananami na każde śniadanie to wszystko, na co w tej chwili mogła liczyć. Kiedy mama wyszła ze sklepu, Emily wyciągnęła swój telefon i sprawdziła e-maile. Dostała nową wiadomość od komitetu organizacyjny balu maturalnego z Rosewood Day: „Nie zapomnij kupić biletu na bal maturalny! 7 maja, godzina 19. Hotel Four Seasons, Logan Square 1, Filadelfia. W programie kolacja i tańce”. Nagle poczuła się straszliwie samotna. Już kupiła bilet na bal maturalny, bo przyjaciółki ją do tego zmusiły. Tylko że jedyna osoba, którą Emily chciała zaprosić, poznana w czasie rejsu dziewczyna o nazwisku Jordan Richards, nie mogła przyjść. Na szczęście nie pojawiły się żadne nowe wieści na temat Tabithy. Emily przypadkiem dotknęła ikonkę ze zdjęciami i na ekranie pojawiła się twarz Alison DiLaurentis. To była Prawdziwa Ali, która w zeszłym roku wróciła do Rosewood i przyznała się, że A. to ona. Emily zrobiła to zdjęcie Ali w jej pokoju tego dnia, gdy się pocałowały. Słowa Ali wciąż dźwięczały Emily w uszach: „To ja, Em. Wróciłam. Od tak dawna chciałam to zrobić. Tak bardzo za tobą tęskniłam”. Emily mimo wszystko nie przestała kochać Ali. Nawet po tym, jak Ali przyznała się do zamordowania własnej siostry, Emily liczyła na to, że jej przyjaciółka się opamięta i odpokutuje za to, co zrobiła. Tak bardzo kochała Ali, że w czasie pożaru w domku w górach Pocono zostawiła drzwi otwarte, zamiast je zabarykadować, żeby ich niedoszła zabójczyni usmażyła się żywcem w środku. Przez jakiś czas trzymała to w sekrecie, ale w zeszłym tygodniu wreszcie wyjawiła prawdę przyjaciółkom. Teraz zaczynały wierzyć w to, co Emily już od dawna podejrzewała: że Prawdziwa Ali nie umarła, tylko znowu zaczęła je dręczyć jako A. To oznaczało, że Prawdziwa Ali wiedziała wszystko o ich ciemnych sprawkach z zeszłego lata, nawet o tym, że Emily wykradła dziecko ze szpitala, żeby nie wpadło w ręce Gayle Riggs, którą zaczęła uważać za wariatkę i która nieco później tragicznie zginęła. Ali mogła też pojechać na Jamajkę, żeby zabić Tabithę. To by również znaczyło, że Prawdziwa Ali obserwowała je w czasie rejsu w zeszłym tygodniu. Jak to możliwe, że jej nie zauważyły? Że nikt jej nie zauważył? Kciuk Emily zawisł nad ikonką „KASUJ”. Dopiero kiedy w wyniku intryg A. życie jej
dziecka zawisło na włosku, zaczęła nienawidzić Prawdziwej Ali. A jednak nie potrafiła się pozbyć jedynego jej zdjęcia, które miała. Z westchnieniem Emily przeszła na sam koniec sklepu i spojrzała na zdjęcie dziewczyny, którą kochała z całego serca. Jordan uśmiechała się do obiektywu. Stała na tle rozświetlonego słońcem nieba w Portoryko, a za jej plecami widać było niezmierzony ocean. Emily dotknęła ekranu, wyobrażając sobie, że muska miękki policzek Jordan. – Fajna laska – powiedziała ekspedientka z ogoloną głową, spoglądając Emily przez ramię. – To twoja dziewczyna? Emily uśmiechnęła się nieśmiało. – Tak jakby. Dziewczyna uniosła w górę kącik ust. – To znaczy? Emily włożyła telefon do kieszeni. „To znaczy, że jest ścigana. To znaczy, że wyskoczyła za burtę statku rejsowego na Bermudach, uciekając przed FBI, i nie mam pojęcia, gdzie się teraz podziewa ani kiedy ją zobaczę”. Poszła na stoisko z butami, wokół którego unosił się ciężki zapach skóry i gumy. Emily na zawsze zachowała w pamięci ostatnie kilka minut spędzone razem z Jordan. W poprzednim życiu jej przyjaciółka nazywała się Katherine DeLong, choć przylgnęło do niej także przezwisko Młodociana Złodziejka, ponieważ kradła łodzie, samochody i samoloty. Emily poznała ją, kiedy ta uciekła z więzienia i zmieniła nazwisko, próbując zacząć życie od nowa. Agenci FBI, najprawdopodobniej zaalarmowani przez A., czyli Prawdziwą Ali, zaczęli gonić je obie na jednym z pokładów Dumy Mórz. Jordan spojrzała na Emily po raz ostatni i wskoczyła do oceanu. Emily po powrocie do domu dostała pocztówkę od Jordan. „Któregoś dnia się odnajdziemy”. Miała ogromną ochotę jej odpisać, ale Jordan nie była taka głupia, żeby podawać swój adres. Emily liczyła tylko na to, że gdziekolwiek jej przyjaciółka przebywa – w Tajlandii, w Brazylii czy na jakiejś wysepce niedaleko wybrzeża Hiszpanii – to dobrze się ukrywa przed policją. Emily przesunęła dłonią po gładkiej skórze martensów na półce i nagle zaświtała jej pewna myśl. Jeszcze raz wyciągnęła telefon, otworzyła Twittera i zalogowała się na swoje konto. Skopiowała na swoją stronę zaproszenie na bal maturalny. „Bal maturalny za dwa tygodnie – napisała. – Chciałabym zabrać na niego swoją prawdziwą miłość”. Opublikowała wiadomość i poczuła ogromną satysfakcję. Miała nadzieję, że Jordan ją odczyta i zrozumie jej prawdziwą treść. I chociaż na pewno nie odpisze, to dowie się, że Emily o niej nadal myśli. Kiedy kilka sekund później jej telefon zawibrował, była w siódmym niebie. Jordan! Tak szybko. Niestety, okazało się, że dostała e-mail od agentki specjalnej Jasmine Fuji, która napisała w nagłówku: „Musimy porozmawiać o Tabicie Clark”. Emily zrobiło się ciemno przed oczami. Głosy wyjące ze sklepowych głośników nagle zaczęły przypominać szczekanie psów. Zaszyła się w najdalszy kąt sklepu i otworzyła wiadomość. Droga Panno Fields, jestem agentką specjalną i prowadzę śledztwo w sprawie zamordowania Tabithy Clark. Pani nazwisko figurowało na liście gości kurortu Klify w Negril na Jamajce w tym samym czasie, kiedy przebywała tam również panna Clark. Zgodnie z oficjalną procedurą powinnam porozmawiać z wszystkimi gośćmi, żeby zdobyć jak najdokładniejsze informacje. Proszę o jak najszybszy kontakt. Z poważaniem
Agentka Specjalna Jasmine Fuji – Emily? – Mama patrzyła na nią z torebką ze sztucznej krokodylej skóry pod pachą. – Wszystko w porządku? Emily oblizała spierzchnięte wargi. Nie mogła przecież rozmawiać z policją. Jasmine Fuji od razu przejrzałaby na wylot wszystkie jej kłamstwa. Pani Fields wzięła ją za rękę. – Ależ ty zbladłaś. Musisz zaczerpnąć świeżego powietrza. Na ulicy czuć było zapach spalin i starego piwa dochodzący ze speluny za rogiem. Emily wdychała głęboko powietrze, wmawiając sobie, że to nic wielkiego. Nie było sensu się oszukiwać. Nie mogła kłamać w czasie przesłuchania. Piip. Kręciło jej się w głowie, ale spojrzała na ekran telefonu. Jak na sygnał przyszedł SMS od anonimowego nadawcy. Emily jęknęła, kiedy przeczytała wiadomość. Poczekaj, już wkrótce powiem agentce Fuji, że z twoją ukochaną tworzycie idealną parę. Obie potraficie zabijać z zimną krwią. A.
4 ZESZŁEGO LATA W REJKIAWIKU Następnego dnia w porze lunchu Aria Montgomery siedziała na ławce przy boisku do lacrosse. – Atakuj, Noel! – krzyczała, kiedy jej chłopak Noel Kahn biegł po murawie, próbując zdobyć piątego gola z rzędu. Aria wstrzymała oddech, gdy piłka poszybowała wprost do bramki. – Tak! – zakrzyknęła, przybijając piątkę z Hanną. Drużyna lacrosse zbierała pieniądze dla lokalnego domu pomocy społecznej. Widzowie mogli brać udział w zakładach, próbując przewidzieć, ile goli zdobędzie konkretny gracz w czasie krótszym niż jedna minuta. Oczywiście Aria postawiła dziesięć dolarów na Noela. Gdy upłynęła minuta, na pierwszym miejscu znalazł się James Freed, a na drugim Noel, który podszedł do Arii. – Świetnie ci poszło! – pisnęła Aria, obejmując go. – Dzięki. Noel pocałował ją długo i namiętnie, a ona poczuła mrowienie w nogach. Chodzili z sobą już od roku, ale za każdym razem, kiedy Aria czuła zapach jego spoconego ciała mieszający się z cytrusowym aromatem wody po goleniu robiło jej się gorąco. Hanna, która właśnie przywitała się ze swoim chłopakiem, bratem Arii Mikiem, również graczem lacrosse, szturchnęła Noela. – Nie mogę uwierzyć, że udało ci się zamienić Arię w fankę lacrosse. Wydawało mi się to niemożliwe. Noel ukłonił się teatralnie. – Kosztowało mnie to mnóstwo pracy, ale opłaciło się. – O, dzięki. Aria otuliła się szczelnie swoim kardiganem. Choć kwiecień dobiegał końca, pogoda nie dopisywała, a szare niebo wyglądało tak, jakby zbierało się na deszcz. Hanna miała rację. Aria umarłaby ze śmiechu, gdyby na początku trzeciej klasy ktoś powiedział jej, że w czasie przerwy na lunch zamiast, powiedzmy, chwilę popracować nad nową rzeźbą, zasiądzie na trybunach, żeby kibicować drużynie lacrosse rozgrywającej mecz charytatywny. Gdyby ten ktoś powiedział, że będzie chodziła z Noelem Kahnem, chyba spadłaby z krzesła. Aria podkochiwała się wprawdzie w Noelu w gimnazjum, kiedy jeszcze przyjaźniła się z Ali, ale kiedy to Ali wpadła w oko Noelowi, Aria postawiła na nim krzyżyk. Gdy wróciła po trzech latach z Islandii z całą rodziną, nie była już dziewczyną, która umawiałaby się z lalusiami z drużyny lacrosse. Tak jej się przynajmniej wydawało. Trener zagwizdał. Noel chwycił swój kij, jeszcze raz pocałował Arię i razem z Mikiem pomaszerował na środek boiska, by dołączyć do reszty zespołu. Aria rozmarzyła się, patrząc na jego mocne, wyprostowane plecy i muskularne łydki. Kiedy razem z przyjaciółkami postanowiły, że przyznają się na policji do zabicia Tabithy, myślała tylko o tym, że nigdy nie zobaczy już Noela. Nigdy go nie pocałuje, nie chwyci za rękę, nie położy się obok niego na kanapie, słuchając, jak Noel głośno chrupie precelki. Choć ostatecznie nie złożyły zeznań, nadal
wydawało jej się, że jej dni z Noelem są policzone. Kiedy chłopcy oddalili się na bezpieczną odległość, Aria chrząknęła. – Dostałam dziś dziwną wiadomość. Pokazała Hannie ekran swojej komórki. „Pani nazwisko figurowało na liście gości kurortu Klify, kiedy przebywała tam również panna Clark... Musimy jak najszybciej porozmawiać... Będę wdzięczna za współpracę”. Hanna pokiwała głową. – Też to dostałam. Nie wiesz, czy takie same wezwania dostali Spencer, Emily i Mike? – zapytała. – A Noel? – Przecież obaj byli z nimi na tej wycieczce. Aria cała się spięła, patrząc na Noela ubranego w strój do lacrosse z ochraniaczami. Jej chłopak wskoczył na plecy Masonowi Byersowi, który kiwał się na boki, próbując zrzucić z siebie Noela. – Mmm, nie pytałam go – powiedziała, ściszając głos. – Ale przecież Noel nie widział, jak rozmawiamy z Tabithą. Poza tym ani on, ani Mike nie widzieli... no wiesz czego. Na pewno nie złożą żadnych obciążających nas zeznań. Kiedy tylko wypowiedziała te słowa, zdała sobie sprawę, że nie wierzy w to, co mówi. W czasie wycieczki Noel nie zwracał co prawda uwagi na Tabithę, ale wspomniał raz, że kogoś mu przypomina. Potem, kiedy wszystkie stacje telewizyjne pokazywały zwłoki Tabithy wyrzucone na brzeg oceanu, Noel najczęściej zmieniał kanał, jakby w ogóle nie kojarzył, że ta dziewczyna zginęła dokładnie w czasie ich wyjazdu na Jamajkę. Dopiero niedawno ta historia zaczęła go interesować. Kiedy zdjęcie Tabithy pojawiało się na ekranie telewizora, Noel z zaciekawieniem jej się przyglądał. – Czy ona ci kogoś nie przypomina? – zapytał. A co by było, gdyby zauważył, jak nerwowa robi się Aria, kiedy tylko słyszy w wiadomościach o Tabicie? A gdyby któregoś razu zupełnie niewinnie powiedział, że Tabitha przypomina mu Ali? Noel mógł na tysiąc sposobów bezwiednie i niechcący rzucić na Arię cień podejrzeń. Aria potrząsnęła dłońmi. Rozmowa Noela z panią detektyw nie trwałaby dłużej niż dwie minuty. Zresztą przecież nie zabiły Tabithy. Jej śmierć na plaży była sprawką A. Oczywiście tylko one o tym wiedziały. – Myślisz, że powinnyśmy się spotkać z agentką Fuji? – zapytała Hanna. – Chyba nie możemy jej odmówić. – Aria zagryzła paznokieć. – Może wszystkie razem się z nią spotkamy. Przynajmniej wtedy opowiemy spójną historię. Hanna pokazała Arii ekran swojego telefonu. – Dostałam jeszcze to. Aria przeczytała wiadomość. „Tylko frajerki konkurują z frajerkami. Jak będziesz się starała o wygraną, stracisz nie tylko mój szacunek. Powiem agentce Fuji o wszystkich twoich kłamstewkach – A.” – Mike namawiał mnie do udziału w konkursie o tytuł Królowej Maja – wyszeptała Hanna. – Tylko że wtedy nagle do Rive Gauche weszła Chassey Bledsoe i wyglądała nieziemsko. – Widziałam ją! – zakrzyknęła Aria. – Wygląda... jak po generalnym remoncie, co nie? Hanna wzruszyła ramionami. – No, nie wiem. Co dziwne, tę wiadomość od A. dostałam dokładnie wtedy, kiedy zobaczyłam Chassey w jej nowym wcieleniu. Jakby ktoś mnie obserwował. W restauracji siedziało wtedy mnóstwo ludzi z naszej szkoły, ale nie zauważyłam, żeby ktoś pisał SMS-a. – A. jest wszędzie – wyszeptała Aria cała roztrzęsiona. Już tyle osób podejrzewały o to, że są Nowym A., ale każdy trop prowadził w ślepą