jewka88

  • Dokumenty542
  • Odsłony36 100
  • Obserwuję52
  • Rozmiar dokumentów1.0 GB
  • Ilość pobrań23 020

Szwaja Monika - Artystka wedrowna

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

jewka88
EBooki
ebooki

Szwaja Monika - Artystka wedrowna.pdf

jewka88 EBooki ebooki Monika Szwaja
Użytkownik jewka88 wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 160 osób, 105 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 518 stron)

Monika Szwaja: Artystka wędrowna

Copyright Monika Szwaja, 2005 Projekt okładki: Maciej Sadowski Redakcja: Berenika Ewa Witan Redakcja techniczna: Małgorzata Kozub Korekta: Mariola Będkowska Łamanie: Ewa Wójcik \8Ł-^ 22600 ISBN 83-7469-166-2 Wydawca: Prószyński i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7 Druk i oprawa: Drukarnia Naukowo-Techniczna, Spółka Akcyjna 03-828 Warszawa, ul. Mińska 65 /n, "Ake. 9(06 Historyjkę niniejszą pozwalam sobie zadedykować: moim kochanym Przyjaciółkom- artystkom: Katarzynie Zachwatowicz-Jasieńskiej (pani profesor!

), dzięki której nieco swobodniej poruszam się w wielkim świecie Muzyki i Basieńce Żarnowieckiej (sopran wędrowny. ),której zawdzięczam tak wiele radości i wzruszeń. Przy okazji niechże się czują uściskani moi kochani Przyjaciele-muzycy z zespołuStonehenge, też na dobrą sprawę artyści wędrowni: Kamil (człowiek-filharmonia), Kosmos, Janusz, Mirek, Misio i Szymek, najmilszy i najbardziej roztargniony gitarzysta na świecie. A w ogóle: niech żyją artyści, bo bez nich świat nie miałby przecież sensu!

APEL WSTĘPNY - DO PT CZYTELNIKÓW Usilnie proszę wszystkich PT Czytelników Płci Obojga, aby nietraktowali jako autentyczne postaci ani wydarzeń opisanych w powieści, którą właśnie wzięli do ręki. Mają one niejakie odniesienie do rzeczywistości, ale tylko, dlatego, że przecież naprawdęistniejąartyści i dyrektorzy różni też. pozatym musiałam gdzieś umieścić akcję - a że moja Wiktoria od kilku już powieści mieszka w Szczecinie, więc i opera jest w powieści szczecińska i telewizja; postacie i opisy wydarzeń są jednak najzupełniej fikcyjne. Zwłaszcza jedna taka pani - przepraszam Kolegów z rzeszowskiejTV, umieściłam jąw Rzeszowie,bo to najdalej odSzczecina, a zatem niewielka obawa, że ktoś stamtąd przyjedzie tu, aby dać mi w zęby. Jeszcze raz więc proszę: czytajcie, bawcie się, ale nie kombinujcie! Wszystko wymyśliłam! Autorka.

abrzost(a),o2. pl do katarzyna. latour(a),wp. pl Moja wieś, piątek, 1 lutego Droga Pani profesor! Jak to dobrze, że wreszcie dała się pani przekonać wnuczkowi,że komputer nie gryzie! Oddawna tłumaczę pani, że tylkomałolatymogą nas tego nauczyć; gdyby jeszcze jakiś czas słuchała pani objaśnień - z całym szacunkiem! - Małżonka, mogłaby się pani załamać ostatecznie i na wieki zrezygnować z tego pożytecznego urządzenia. Zemną prawie tak się stało, kiedy poprosiłam mojego męża, znanego pani osobiścieRadka, o krótkie przeszkolenie. Zaczął od budowy komputera i systemu zerojedynkowego ina tym systemie zerojedynkowym właściwie się skończyło - ponieważnie życzyłam sobie wiedzieć, o co w nim chodzi, więc Radek uznał mnie za kompletną idiotkę, niegodną korzystania z wyszukanych owoców myśli ludzkiej. I co panina to? Tak mnie ocenił facet, który uważa, że te wszystkie nuty, wyciągi i partytury, nad którymi pracuję, to jakieś cholerne kłębowisko niezrozumiałych robaczków! Wykorzystałam moment, kiedy był na kolejnej konferencji naukoweji poprosiłam dziecko sąsiadów, małe, kudłate stworzonko płci nieokreślonej, z imienia jednak sądząc, chłopaka, żeby mi pokazał, o co w tym całym wynalazku chodzi. Onże Norbercik, lat jedenaście, zgodził się chętnie, wpadł do mnie na sok wiśniowy i lody, spożył tego straszną ilość, po czym w ciągu pół godziny nauczył mnie obsługi Worda, Outlooka i Excela. Excela z rozpędu, bo niejest mion wcale potrzebny. - Pani się niczym nieprzejmuje - powiedziało jeszcze dziecko naodchodnym. - Jego się raczej nie da zepsuć, bo on jestgłupcoodporny. No. Pani widzi, on z panią gada. I jak pani spróbuje zrobić coś kompletnie bez sensu, to on cztery razy zapyta, czy pani na.

prawdę chce to zrobić. Na przykład skasować jakieś pliki albo pocztę. Niech pani uważa, o co on panią pyta, to wszystko będzie zawodowo. No toja już lecę. A jak pani będzie chciała coś sobie zainstalować, to pani do mnie zadzwoni, tak na wszelki wypadek, żeby pani jednak czegoś nie nakaszaniła. Amężowi pani powie, że te antywirusy, co macie, to już przeżytek dawno są lepsze. Jakbyście chcieli, to mogę zainstalować. I dziękuję za lody. Isok. To do widzenia. Obawiam się, że niepotrzebnie wspomniałam Radkowi o tych antywirusach, bo i tak dostatecznie rozwścieczył go fakt dołożenia do jego świętej poczty mojej poczty - Norbercik zrobił to trzema ruchami zawodowca, przez co teraz Radkowi nie otwiera się od razu jego skrzynka, tylko musi wybierać tożsamość i to dodatkowe kliknięcie myszą doprowadza go do szału! Szał Radka wygląda zawsze jednakowo: bieleją mu kości policzkowe, oczy się zwężają i zaczynają rzucać wściekłe błyski, szczęki się zaciskają, a mowa ludzka wydobywa mu się z gęby z trudem oraz z nieprzyjemnym sykiem. Coś uroczego, ten mój mążw nerwach. Ostatnio dostarczam mu coraz to nowych powodów do zaciskania szczęk. Na przykład ten angażw Szczecinie oznacza, żeprzezjeszcze więcej dni w miesiącu Radeczek będzie musiał wracać do pustego domu, wktórym nikt nie czeka z rosołkiem i krokiecikami mięsnymi z grzybowym sosem nadrugie danie. żenie wspomnę o świeżutkiej szarlotce na deser. Radek upiera się przy deserach,chociaż ja muszę się odchudzać i wrezultacie się nie odchudzam,bo nikt normalny,ze mną włącznie,nie wytrzyma w powściągliwości przy mojej pokazowej szarlocie. Na razie to drobiazg - będę grać starą ciotkę, ale potem w planach mam różne gale operetkowe i nie wiem,co jeszcze, a jeśli mi się trafi jakaś subtelna amantka? Subtelne amantki niejedną szarlotki ani krokiecików, tylko żyją powietrzem oraz miłością. Boże, Boże, o ileż prostsze było życie, kiedy miałam etat jak zwyczajny urzędnik.

wprawdzie nie byłto etat urzędnika, tylko solistki, a jeszcze przedtem chórzystki, ale dopracy miałamz mojej wsitrzydzieści kilometrów. jeden skok samochodem. Japiszony doswoich banków miewają dalej. Chociaż wyjazdy były zawsze - i z filharmonią, i z operą. Tyle, że,oczywiście,rzadziej,ale Radek i tak ichnie lubił. Wcale nie wiem czy on się nie cieszyłskrycie, kiedy zredukowali mnie woperze. Onby na pewno wolał mieć koło siebie osiadłą panią domu niż wędrowną artystkę. - Ado, kochanie - mówił do mnie głosem przesłodzonym jak tu10 recka chałwa. - Czy jesteś pewna, że warto? Ja przecież z łatwością utrzymam nas oboje. LaScala chyba ci jeszcze nie grozi przez jakiś czas -dodawał bezczelnie. - A może moglibyśmy pomyśleć wreszcie odzieciach. O dzieciach, akurat. Jak ja myślałam o dzieciach to on robił dyplom, a potem doktorat i jeszcze karieramu się pięknie rozwijała -i gdzież by tam mógł znieść w domu ten bałagan, pieluszki, dziecięce smrodki i ten hałas, ten hałas. dostatecznie wiele hałasu robiławkońcu osobista żona, z uporem ćwicząca coraz to wyższe ibardziejobrzydliwedźwięki. No, więc w końcu przestałam myślećo dzieciach i przestałam mu tym tematem głowę zawracać. Więcniechteraz nie mąci, złaski swojej. Ale on mąci i nie chciał mi pomóc dopiąć walizki spakowanej już nawyjazd do Szczecina. Poradził, żebym wyjęła kilka niepotrzebnych rzeczy, bo na pewno zabrałam całe mnóstwo ciuchów, których nawet nie wyjmę ztorby. Sprężyłam się w sobie idopięłam ten zamek. Mam nadzieję, żemi nie trzaśnie. Jadę dzisiaj nocnym pociągiem.

Odezwę się ze szczecina. Ściskam serdecznie. Wędrowna Adela. PS - podobno na biegunie, nie wiem którym, chyba południowym, są pingwiny Adeli. Niewiem, czy mnie to cieszy,czy nie. Niechciałabym żyćna żadnym biegunie - śpiew by mi zamarzał wpowietrzu. PS 2 - niech panią ten wnuczek nauczy też pisaćlisty, nie tylkoodbierać. Bo majątek pani wyda na telefony, jeśli po każdym moimmejlu będzie pani łapać za komórkę. Buziaczki. Wiktoria 4 lutego, poniedziałek Koniec świata, wyszłam za mąż. No, nie. Tymrazem telefon. Nigdy wżyciu nie wyjdę poza te pięć słów! Kasia to była. No więc dobrze. Nie będę próbowała jużniczego porządkować -a takimiałam zamiar. I zaczynałam z osiemset razy. Izawsze mi cośprzeszkadzało. Będę pisaćjak leci, a co napiszę, to moje. Chociażchciałam byćsystematyczna i zacząć porządnie od opisu ślubu,podczas którego mój nieślubny syn obsikał mojego ślubnego męża. 11.

To, że ślubny mąż nie zrezygnował wtedy z nas definitywnie, uznałam za dowód jego niesłychanie szlachetnego charakteru oraz dobrą wróżbę na przyszłość. Katarzyna miała do mnie tym razemkonkretny interes, ale najpierw zainteresowała się, dlaczego mam taki zachrypnięty głos. Podejrzewała, że opiłam się zimnego piwa. Piwo! - Nie, Kasiu -powiedziałam gorzko. - Nicz tychrzeczy. Tak sobie warczę czasami. Cieszę się, że cię słyszę, pani profesorowo. - Ja też sięcieszę,pani redaktorowo. Jaktam mały Wojtyński? -Kwitnie. Czasem mam wrażenie, że aż nazbyt intensywniekwitnie. Strasznie aktywny z niego człowieczek. Padam z nóg poprostu. Może dlatego mam taki głos, to głos matki Polki schetanejdo utraty tchu. Powiedz mi coś optymistycznego, proszę. - Z przyjemnością. Właśnie po to dzwonię. Jedna mojauczennica będzie śpiewała w waszej operze, chciałabym, żebyś tam poszłai się z niązaprzyjaźniła. Niechjej się ten Szczecin jakoś ociepli, onatam nikogo nie ma. Nooooo, Kasiato miewa pomysły. - A jakja mam to zrobić? Iść do baby i powiedzieć jej, że paniprofesor kazała mi się z nią zaprzyjaźnić? A jeśli onamisię niespodoba? - Spodoba ci się.

Jest bardzosensowną osobą i ładnie śpiewa. Proszę cię, nie utrudniaj. Trzeba kobiecie pomóc na nowej drodzeżycia. - To jakaś małolata? Jakja z nią będę rozmawiała? - Żadna małolata. Starsza od ciebie. Może niewiele, ale starsza. Będzie miała dla ciebie zaproszenie na premierę "Strasznego dworu", to jakoś niedługo. - W przyszłąsobotę, aleja się nie wybierałam. -Tosię wybierz. Weź swojego Tymonai idźcie razem. - Tymona może nie być, w przyszłym tygodniu jedzie do Daniii nie wiem,czy wróci na sobotę. -Mówię, że utrudniasz. Nie poznaję cię. - Może i masz rację, zrobiłam się marudna ostatnio- westchnęłam samokrytycznie. - To chyba przez tocholerne zmęczenie. Mówię ci, Kasiu,teraz jest już lepiej, ale z pierwszego półrocza życiaMaćka nie pamiętam nic poza moim ślubem, bo wtedy natrochęzajęła sięnim moja siostra. - Ile on ma teraz miesięcy? -Czekaj,niech policzę. On jest z samego końca kwietnia. Maj,czerwiec, lipiec, sierpień. Dziś jest czwarty lutego, dwa trzy, sześć,jak w pysk dał dziewięć miesięcy. Czy może dziesięć? 12 - Dziewięć. Za trzy miesiące będzieszmiała roczniaka.

- No tak, racja. Widzisz,jak mi mózg wyprało. - Myślałaś oniani? -Myślałam,ale trochęsię boję obcej baby w domu. - To się nie bój. Tylko ją przedtem dobrze obejrzyj. Jako dziennikarkaznasz się chyba na ludziach, potrafisz odróżnić człowiekaprzyzwoitego od nieprzyzwoitego? - Aletu chodzi o moje dziecko! -To tymbardziej,obejrzyj sobie dokładnie te ewentualne kandydatki! A co twój mąż na to? - Mążna tonic,bo z mężemjeszcze nie rozmawiałam na tematniani. -Ale oncię kocha, jak rozumiem,całyczas? Nieprzeszło mu? - Wygląda, jakby mu jeszcze nie przeszło. No coś ty, Kasiu,przecież to nawet nie półtoraroku jak się znamy! Jago wciążjeszcze nie odkryłam do końca! - Uważaj z tym odkrywaniem, takdo końca nie można, bo jeszcze ci się mąż przeziębi. A o nianiz nim pogadaj. Czekaj, ktośdzwoni domofonem na dole, to będzie jeden taki mój uczeń, bas,głos ma świetny, tylko strasznie głupi z niego facet, nie wiem, czyuda mi się go nauczyć czegokolwiek. Ale sięstaram, bo mi płaci regularnie. No,już jest przy drzwiach,to trzymaj się, kochanie i pamiętaj o mojejuczennicy! - Jak ona się nazywa? - wrzasnęłamjeszcze pospiesznie. - Adela Brzostowska. Dzień dobry, panie Adamie. W telefonie brzęknęło.

Rozśmieszona odłożyłam słuchawkę. Z Katarzyną Latour przyjaźnimy się serdecznie od dawna, aczkolwiek dzieli nas mniej więcej trzydzieści lat - na jejkorzyść. Chociażto właściwie moja korzyść,bo jestem młodsza. Poznałyśmy sięz dziesięćlat temu, na festiwalu w Kamieniu Pomorskim, na którym Katarzyna śpiewała przepiękne ballady starofrancuskie, a jaakuratrobiłamo tym festiwalu reportaż. Przyjaźń zakwitła odpierwszego wejrzenia, ponieważ udało nam się dogadać wspólnejmiłoścido jednego barytona. To znaczy Andrzeja Hiolskiego,pamięci doprawdy nieodżałowanej. Uczyłam się na nimsłuchania muzyki. Bo ja muzykę lubię i nawet sporo symfonii umiem na pamięć,ale tak naprawdę się na niej nieznam. Często mnie złościło, że czegoś nie wiem. Od chwili poznania Kasi miałam sprawę ułatwioną,bokiedy mi się coś podobało albo nie, a nie wiedziałam, dlaczegotak jest - dzwoniłam poprostu do niej i pytałam: dlaczego? Katarzynanajpierw wybuchała śmiechem,a potem tłumaczyła, co i jak. Po dziesięciu latach znajomości mój stan wiedzy muzycznejznacznie się podniósł. Obecnie znajduje się gdzieś w górnej strefie stanów 13.

średnich, a może nawet w dolnej strefie stanów wysokich. Jak naosobę pozbawioną jakiegokolwiek systematycznego wykształceniaw tej dziedzinie uważam to za wcale niezłe osiągnięcie. Jestem Kasi za to wdzięczna, a poza tym po prostu szalenie ją lubię, ale to, czego teraz ode mniezażądała, wykracza poza ramyzdrowego rozsądku. Cóż -taka jest Kasia. Spędza swoich znajomych do kupy. Kiedyśmi powiedziała: my, porządniludzie,powinniśmy trzymać się razem. Dobrze. Mogę spróbować. Przez miłość do Kasi i Muzyki. Tylko jak ja mamto zrobić? Przede wszystkim - nie mam czasu! W sposób tragiczny nie mam czasu! Może naprawdę warto pomyśleć o niani? A gdyby udałosię złapać jakąś NAPRAWDĘ sensowną osobę. może wróciłabym do pracy? To znaczy pomyślałabym o powrociedo pracy. Trochę sięw tej pracy udzielałam cały czas, głównie jednak przeztelefon,kiedy dzwonił domnieRoch Solski z kłopotamiprzy realizacji naszego wspólnego morskiego cyklu. Ale Roch się ostatniobardzo wyrobił i świetnie sobie radzi sam. Czyżby naprawdę nie było na świecie ludzi niezastąpionych? Nie, nie. Są takowi. Naprzykład mójosobisty rybak bliskomorski. Albo te parę kilo człowieczka, które właśnie śpi słodko w pokoju obok. Cholera. Już nie śpi.

Udałam się na interwencję. Maciej Wojtyński, mój syn (aleTymon dał mu nazwisko i postanowiliśmy twardo trzymać się wersji,że jestnasz wspólny) leżał w swoimłóżeczkurozkopany i wrzeszczał. Zamknął się natychmiast, kiedy zobaczyłnadsobą mamusię. To, że miałaobłęd w oczach, nieprzeszkadzało muw najmniejszymstopniu. Rozpromienił sięi powiedział coś w obcym języku. - No i co, synku barbarzynku - zapytałam zrezygnowana. -Skupiłeśsię? Powąchałam powietrze w pokoju,ale nie śmierdziało. - O, nie zgadłam? No to się zlałeś. - Bla,bla - powiedziałsyn uprzejmie. Ostrożniesprawdziłam zawartość pampersa. Nic w nim niebyło. - Notoczego się drzesz, ciapku? Ciapek wyciągnął łapy wgórę. Wzięłam go na ręce, co zaowocowało natychmiastowym atakiem gadulstwa połączonym z wydawaniem radosnych okrzyków i przytulaniem się do kochanej mamusi. Takimi numerami zawsze mnie rozbraja. 14 - Lubisz mamę, cwaniaczku kieszonkowy? No dobrze, z wzajemnością. A może byścoś przekąsił? Maciek znowu powiedział coś od rzeczy, więc poszłamz nim dokuchni. Zaproponowałam mu kilka wariantów niemowlęcego jedzenia(własną piersią przestałamgo karmić jakiś czas temu, nabawiwszy się niesympatycznej infekcji, którą trzeba było zwalczać antybiotykami), ale Maciek nie był zainteresowany przekąszaniemczegokolwiek. Po prostu nie chciało mu się spaći był w nastroju towarzyskim.

Przewalając się z nim po dywanie wśród różnych piłeczek, misiów, gryzaczków, grzechotek i tym podobnego badziewia, zastanawiałam się, czy na pewno podjęliśmy z Tymonemsłuszną decyzję,pozostawiającodłogiem moje dotychczasowe, wygodne, choć małemieszkanko na Pogodnie i przeprowadzając się tak daleko od rodziny, która może by teraz przyszła pobawić się z wnusiem, siostrzeńcem, kuzynkiem! Niestety, rodzina jest daleko. Stosunkowo bliskojest Lalka Manowska,zwana czasem przezprzyjaciół Lalką Wiązowską (trochę nawyrost, odnazwiska jej aktualnego amanta,w którego wpadła jak śliwka w kompot) - moja przyjaciółka i koleżanka z pracy, ale przecież Lalka bawić mi dziecięcia nie będzie, nawet jeśli mieszkadwieściemetrów od nas. Nawiasem mówiąc, mało brakowało, a zamieszkalibyśmyw koszmarnej willi naGumieńcach, na szczęście Tymon zmienił decyzję ("tylkokrowa niezmienia poglądów, moja droga") i zrezygnował z niej na rzecz domku wPodjuchach, na tej samej górce, naktórej mieszkała już Lalkaze swoim gburem. Willa na Gumieńcach,aczkolwiek bardzo wygodna i dość przestronna, była też paskudnienowobogacka. Szalony architekt nie żałował sobie ozdóbek, kolumienek, mansardek, lukarni wieżyczek. Ciekawe, czy to fantazjaprojektanta, czy niepohamowana inwencja właścicielizaowocowała taką obfitością tych wszystkich wyprztyków. Z właścicielami Tymon był już właściwie po słowie i prawie, prawie dał im zaliczkę - naszczęście Lalka przybiegła z wiadomością,że na górce z widokiem na Szczecin, wprzepięknej poniemieckiejwilli, oczywiście nadgryzionej mocno zębem czasu, aleprzepięknej,żeteż konserwator zabytków nie położył na niej jeszcze łapy, alepewnie konserwator nie ma pieniędzy! no więc w tej mianowicie,przepięknej willi, należącej do miasta, zeszła ze starościostatniamieszkanka, która przezdwadzieścia latzatruwałażycie urzędnikom, odmawiając opuszczenia domostwa i przeniesienia się do jakiegośbardziej proporcjonalnego dla jednej osoby lokum. Babciabyła pieniaczka, uwielbiała awantury i namiętnie angażowała w nieśrodki masowego przekazu ze szczególnym uwzględnieniemtelewi15.

zji. Podobno kolejne pokolenia naiwnych młodych redaktorek pochylały się z troską nad losem biednej starowinki, która natychmiast po ich wyjściu chichotała szatańsko i zacierała wyschłe rączki. Teraz miasto odetchnęło z ulgą i chce jak najszybciej pozbyć sięminki, nadającejsię tylko do wyburzenia. Tak twierdząurzędnicy,do wyburzenia, ale to bzdura oczywista- jej, Eulalii ukochanygbur, który jest wprawdzie inżynierem budownictwa wodnego, nielądowego,ale zawszeinżynierem, i budownictwa - otóż gbur, czyliJanusz twierdzi, że willa wymaga tylko porządnego remontu. A jaksię już ten remont przeprowadzi, towszystkie nowobogackie chatki-parchatki na ulicySiedmiu Złodziei mogąsię schować. Comi się u Tymonaod początku podobało,to umiejętnośćszybkiego myślenia i podejmowania decyzji. Obejrzeliśmy tę poniemieckąwillę, na jej widok natychmiast ruszyła miwyobraźniai oczami duszy zobaczyłammały, ale za to bardzo przytulny, raj. Tymon odwiedził więc urząd, potem dwaczy trzy dni siedział z kalkulatorem w ręce i liczył, w końcu złożył oświadczenie, iż JanuszWiązowskimiał rację. Koszty nabyciai remontu starego domuw Podjuchachzrównają się mniej więcej z kosztami nabycia nowegodomu na Gumieńcach. Jemu jest wszystko jedno, na cowyda forsęuzyskaną ze sprzedaży swojego dotychczasowego domu w Świnoujściu,a tej forsy starczy akurat na jedenz obiektów, które namprzypadek podnos podetkał. Niech więc ja wybieram, bo jemu jestganc pomada gdzie, byle zemną. Wzruszył mnie tą deklaracją. Nie namyślałam się ani sekundy. W miesiąc później na górce w Podjuchach szalał remont kapitalny. Nieoceniony Janusz podesłał ekipę fachowców, którzy postanowilichyba ustanowić rekord Guinnessa w szybkości pracy. W rezultaciepóźnąjesienią zeszłego roku wprowadziliśmy się do pachnącegoświeżym tynkiem domostwa. Och, jak pięknie pachną świeże tynki! Na razie są to tynki wewnątrz, elewacja jak straszyła, tak straszy,bo nie zdążyliśmy jejdoprowadzić do świetności przed zimą, wiosną genialni remontowcy zjawiąsię ponownie i zrobią swoje.

Odbliźniaka, wktórymmieszkają Eulalia iJanusz (każdew swojej połówce,przynajmniej teoretycznie), dzielą nas dwie posesje, dosyć często więc Lala wpadałado nas, a właściwiedomnie,przynosząc najświeższe ploty i wieścitelewizyjne. Uziemiona wdomu przez Maćka,łaknęłamtych wieści jak kania dżdżu. Wpadaliteż czasem inni koledzy, ale to już dośćfanaberyjnie, czego wcaleme miałam im za złe, ostatecznie sama dobrze wiem, jakwyglądapracaw telewizji. Do swoich nowych obowiązków panidomui matkirozwojowego rodu podeszłam nawetdość entuzjastycznie. Tymon jako mąż 16 sprawdzał się znakomicie, jako kochaśjeszcze lepiej, aczkolwiek niemieliśmy dotąd wiele czasu na amory. Motywacja mikwitła jak taróżaczerwona. Do urządzania nowego gniazdka w starym domkuprzystąpiłam wręczz szałem, Tymon robił, co mógł, pomagała teżkochana rodzina w osobach - oczywiście - matki oraz siostry z mężem ortopedą i synem maturzystą, obiecującym radiowcem. Tylkoojciec wciąż nie mógł miwybaczyć pewnych zdań, jakie między nami padły, i zachowałchłodny dystans, mimo że wyrodna córka złapałaostateczniemęża i ojca dla nieślubnego dziecięcia. Nasz domek jest niewielki, ale dziwnieprzestronny w środku,z inteligentnym rozkładem pomieszczeń i fajnymi oknami we wnękach na podestach schodów (mamypiętro i strych! ). Otaczają goresztki starego ogrodu - nabyłam już kilka książek z dziedzinyogrodnictwa amatorskiego i zamierzam sadzić róże, lilie i stokrotki. Oraz inne romantyczne kwiatki. Oczywiście, jak już będę miałaczas,bona razienie mam. No i jak nadejdzie sezonna ogrodnictwoprzydomowe, bo teraz to wmoim podręczniku każą myć stare doniczki. Nie mam starych doniczek, więc daję sobie spokój z pracami, nawet jeszcze niczego nie planuję konkretnie, tylkorozmyślamo wonnych kwiatkach - zwłaszcza przyprzewijaniu Maćka. Dachnaszego domostwa ozdabiają trzy śmieszne wieżyczki,dwie mniejsze i jedna większa -z racji tych wieżyczek rodzinaochrzciła dom mianem pałacyku. Pałacyk. Proszę.

Poczułam sięniemal jak królowa Wiktoria w pałacu Buckingham, czy możeBalmoral, diabli wiedzą, gdzie też onawłaściwie mieszkała. Kiedy jednak wszystkiemeble stanęły jużnaswoich miejscach, wszystkie firanki zostały artystycznie zamotane na właściwych oknach,a mnieudało się opanować instrukcje obsługi wszystkich nowych urządzeńdomowych - rodzina oddaliła się na swoje Pogodnoi królowa dośćszybko zaczęła podejrzewać, że jakaś złośliwa wróżka użyła swojejcholernej różdżki i zmieniła jaw cholerną niewolnicę! Oczywiście, Tymon, zakochanyksiążę małżonek, pyłstrzepywałspod mych stóp i odgadywał życzenia, zanim zdążyłam je wypowiedzieć. Niestety, musiał zarabiać na życie nowej rodziny, a ponieważswój rybacki biznes miał nadal nad morzem, znikał prawie codziennie na długie godziny - bez szans, że na przykład wpadnie znienacka w samo południe na obiadzik. Albo że nie będzie potworniezmęczony wieczorem - Jeszcze kilka miesięcy, Wikuś - mówił, całując swoją równieipnążonę, kiedy jużudałonam się spacyfikować nadaktywnesia i zaleć w błękitnej, satynowej pościeliw delikatne liście^kwiatów (kupiłamtaką,bo wydałami się szalenie rouznałam, że jako taka doskonale wpłynie na uczucia 17.

małżeńskie). - Jeszcze trochę i wyrównam tamte straty. Góra półroku i będziemy mogli odetchnąć. Wytrzymasz? - Wytrzymam -mruczałam iwtulałam się w niego, zasypiającw okamgnieniu; przeważnie nie na długo, albowiem Maciuś lubiłnocne występy. Wprawdzie Tymon zrywał się natychmiast i byłgotów leciećna ratunek, ale mnie cośw środku mówiło, że ręka matkito ręka matki. w efekcieoboje byliśmyniewyspani chronicznie. Nie da się ukryć, że cierpiało natym nasze życie erotyczne,któregointensywności daleko było do poziomu, jaki sobie wymarzyliśmyprzed kilkoma miesiącami, kiedy to ciąża i moje podupadłe wskutek intensywnej pracy zdrowie wymuszało na nas daleko idącąwstrzemięźliwość. W tej materii teżobiecywaliśmysobie wyrównanie strat. Kiedyto ostatnio on mówił o pół roku? Jakieśdwa miesiącetemu. To znaczy, że mniej więcejw czerwcu zaczniemyznowu żyć jakludzie. Toznaczy nie znowu,bo jeszcze nie pożyliśmy jak ludzie. Och, niech się wreszcie do tego dorwiemy! Z tąnianiąto doskonały pomysł. Niania i jednocześniektośw rodzaju pomocy domowej. Jak tylko Tymon wróci, trzeba go będzie spytać, co on na to. I czy mamy na to pieniądze? Boże,ile trzeba takiej niani zapłacić? I skąd ją wziąć? Ijaki powinna mieć zakresobowiązków? I skąd się wie, żeto osoba godna zaufania? Nigdy niezatrudniałam służby domowej!

Przeciwnie, czasem miałam ochotęsama się wynająć do sprzątania mieszkań, żeby zarobićna luksuspracy w telewizji publicznej. Najważniejsze podobno są referencje ito referencje od znajomychosób! - Posiedź chwilę sam na tym kocyku,Maciusiu - powiedziałamstanowczo do synka, figlującego z żółtym słoniem o łagodnym i nieco głupawym uśmiechu. - Zaraz do ciebie wrócę. Zostawiłam otwartedrzwi między pokojami i popędziłam dokomputera. Włączyłampocztę i napisałam krótki, ale dramatycznylist do telewizyjnych informatyków: Panowie! W was jedyny ratunek dla mnie i mojego zdrowiapsychicznegooraz fizycznego! Błagam, wrzućcie tę wiadomośćdopoczty wszystkim w naszym ośrodku! Bo jak mnieszlagtrafi, będziecie mniemieli na sumieniu! W załączniku zamieściłam równie krótkie ogłoszenie: "Nianiapotrzebna od zaraz. Jeśli ktoś z PT Koleżeństwa wie coś o osobie,której można powierzyćwłasne dziecko, błagam o wiadomość namójdomowy adres mej Iowy, względnie na komórkę"- podałam 18 oba namiary. Kliknęłam myszką i zdążyłamwrócić na kocyk, zanim Maciek doszedł do wniosku, że jest raczejniezadowolonyz mojej nieobecności. Zastanawiałam się, jak dyplomatyczniezawiadomić Tymonao moim pomyśle, ale na szczęście przypomniała mi sięjego deklaracja na tematmęskiej prostoty. Kiedy więc zjawiłsię wczesnym wieczorem, dałammu żurku(jegoulubiona zupa), gulaszu z kaszą,a przy deserze złożonym z wyjątkowo dobrej gorgonzoli i niezłegomerlota, zagadnęłam go o sprawę zasadniczą. - Bardzo dobry pomysł- powiedział po prostu. - Sam miałemzamiar zaproponować ci coś w tym rodzaju, tylko jeszczemi się niesprecyzowało, co to ma właściwie być. Niania, panna służąca, ciotka rezydentka. - No cośty! Masz w rodzinie ciotkęrezydentkę? - Chybanie, ale można by poszukać.

Bo wiesz co, ja się chybastęskniłem za tobą. - Jak to:stęskniłeś? Przecież ostatnio nie wyjeżdżałeś nigdzie nadługo! - Eeee, mnie nie oto chodzi. Zprzyjemnością domyśliłam się, o co mu chodzi, zwłaszcza, żeponiechał gorgonzoli i pociągnął mniena kanapę. Poprzytulaliśmysię trochę i zaczęliśmy rozpatrywać możliwość wspólnej ekscytującej kąpieli. Warunki do takowejmamy, bo Tymon zażyczył sobiewannę wielkości jeziora Mamry, z różnymi chytrymi zabaweczkamido lania wody. Opcja jednak padła, bowiemktóreśz nas musiałoprzecież być na podorędziu, w razie gdyby się Maciek rozwrzeszczał. A zrobiłby to na bank w najbardziej podniecającym momencie tego kąpielowego tetatetu małżeńskiego. Na takie figle-migletrzeba będzie poczekać. Stanęło na tym, że kąpiemysię indywidualnie i szybciutko wskakujemy do łóżka. a z sypialni dodziecięcegołóżeczka będzie nambliżej, no i szum wodyniczego nie zagłuszy. Jeżeli ktoś myśli, że Maciuś nie wydarł się w najmniej odpowiednim momencie, TOSIĘ MYLI. Adela do Katarzyny Szczecin, środa, 6 lutego Droga Pani Profesor! Jestem od tygodnia prawie natej dalekiej północy, nawet niewiem, czy to ładne miasto, czy nie, bo bez przerwy tyram jak ka19.

torżnik. Ale mam nadzieję, że uda mi się w tej operze zaczepić nastałe. A przynajmniej złapać jakieś rolew większej ilości. Pan dyrektor popatruje na mnie wzrokiem zainteresowanym - niestety, janie jestem zainteresowana w najmniejszym stopniu: nie lubię wybujałych wzdłuż i wszerz blondasów koło pięćdziesiątki. Jemu sięzresztą zdaje,że ma najwyżej trzydzieści i figuręjak greckibóg. Nowięc nie, niema, ale ja mu tego nie powiem, bochciałabym zaśpiewać coś więcej niż Stryjenkę. Z samej Stryjenki nie da sięwyżyć, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę przedstawienia szkolne i dla młodzieży. Adyrektor - on się nazywa Anielewicz, wcale nie nomenomen -zamierza robić dużo Verdiego,boon lubi. Ja też lubię. I nadaję się na tewszystkie heroiny, sama pani ostatnio mówiła, że jużmi pozwala, nawet na Wagnera. Głosowo mogę, aktorsko też sobieporadzę. Może jednak zastanowię się nad podlizaniemsię dyrektorowi. Bieda, że nie wiem, jak się takie sprawy załatwia, a pójście z nim dołóżka nie wchodziłoby w grę nawet gdyby ważył dwadzieścia kilomniej. Oraz gdybym nie była tak zwaną szczęśliwą mężatką. Ta pani psiapsiółka jeszcze sięnie zgłosiła. Mam dla niej zaproszenie na premierę, dwuosobowe, oczywiście. Wyobrażapani sobie, że mieszkam w wieży zamkowej? Nie bujam. Mają tu takie pokoje gościnne. Jedno piętro - jedenapartament. Z pokoju mamokna na trzy strony świata, a na czwartą z łazienki. Pyszne widoki. Aha, to znaczy, że miasto jednak ładne.

Onitu wtym Szczecinie mają dużo wody dookoła. Tylkofatalnie sięwchodzi na to piątepiętro, zwłaszcza ciągnąc za sobą walizę wielkości Pałacu Kultury. Ostatnio pomógł mi jedensympatycznyi krzepki tancerz z baletu, co to się napatoczył przypadkiem, ale coja zrobię,jeśli mi sięnikt nie napatoczy? Chyba nieopowiemtego wszystkiego Radkowi, bo będzie przybierał swoje mądre miny i suchym głosem zawiadomi mnie, że przecież nie muszę włóczyć się pooperach. Właśnie muszę, niestety. Jak się nie ma etatu, to się człowiekwłóczy. Zostawiłam Radkowi całą lodówkę smakołyków, żeby muniebyło smutno beze mnie. Tylko do mikrowelki i zielonymposypać. Po premierze jeszczedwa przedstawienia dzień po dniu i wracamdo mojej wsi, ale nie na długo, bozaraz mam koncert wLublinie -piosenki z musicali iarie z operetek. Może w tamtejszej operze teżbym się dała przesłuchać? Jak pani myśli? Pozdrawiam serdecznie - Adela I,księżniczka z wieży. 20 Katarzyna do Adeli Środa, 6 lutego Pani Ado, stanowczo zabraniampani puszczania się z dyrektorem wcelachmerkantylnych! Zapewniam, że nawet jeśli daje topożądane rezultaty na początku, w efekcie prowadzi wyłącznie dokolejnych stresów. A jeszcze,niedaj Bóg, zakocha się w nim panii po coto komu? Zmusiła mnie panido użycia tejpiekielnejmaszyny. Dobrze, żeakurat dzieci zwnuczkiem były na rodzinnym obiedzie. Mały Igorek wszystko miobjaśnił, chociaż nie wiem, czy mi na długowystarczy (mam sklerozę). Dlaczego nie odbierapani, kiedy dzwonię? Dopuszczam możliwość, że miała pani próbę. To jedyne, co paniąusprawiedliwia.

A nad tym swoim mężem może pani jednak jakoś popracuje,żeby się nie czuł uwiedziony i porzucony! Chociaż mam wrażenie, żeczasemsię nadpanią znęca, ale o tym porozmawiamy przy okazji. Niemniejproszę brać przykład ze mnie, mój Jerzy też nie żaden cukiereczek. Życie kobietyzamężnej jest pasmem kompromisów. Zarokobchodzimy trzydziestolecie małżeństwa. Proszę mi się nie przeziębić na tej wieży. Pozdrawiam - Katarzyna. PS - Igor Latour dziwnie brzmi,prawda? Zwłaszcza jak się akcentuje na ostatniej sylabie. I-GOR LaTOUR. I-GUR-La-TUR. Co za pomysły nazewnicze miewają ci młodzi! Adelado Katarzyny 6 lutego, środa Tak jest. Pani Profesor, nie będęsię puszczała z dyrektorem komercyjnie. Jak to dobrze, że sekretariat skończył już definitywnie działalność i poszedł do domu, to znaczy sekretarka poszła do domu, bogdyby nie to, mogłaby otworzyć pani list - w końcu korzystam z jejkomputera - a wtedy przeczytałaby, zapewne z radością, czego tomi pani zabrania. Błagamo ostrożne formułowaniezdań, kiedy nie piszę do paniz mojej wsi, tylko z cudzychkomputerów! Próba się przeciągnęła, padam z nóg. Aaaaaaaaaaaa. 21.

To był ZIEW. Dobranoc. Adela. Wiktoria 7 lutego, czwartek Zastanawiam się, czy Maciek nie za mało je. Oczywiście, niedajęmu tychwstrząsających ilości żarcia, jakie każą dawać biednymdzieciom mądre książki, bo to są porcje obliczone chyba na ciężkopracujących stoczniowców - ale mam wrażenie, że mógłby jeść więcej. Dzwoniłam nawet w tej sprawie do doktora Piekarza, tego sympatycznego pediatry, którego spotkałam w studiu i który zgodził sięwziąć Maćka pod stałą opiekę - ale on, jak zwykle zbagatelizował problem. - Paaani Wiktorio- powiedziałpobłażliwie, kiedy wyłuszczyłammu swoje zmartwienie. - Niechsię pani oniego nie boi. Takie małedziecko wie,ile mu trzeba. Niechje, ile chce. - Ale panie doktorze - pisnęłam. - Bywają dni, że onprawie wcale nieje! - A pani codziennie je tyle samo? Nigdy nie ma pani ochotyzrobić sobie dnia bez obiadu? No toniech się pani nie przejmuje. On też raz ma chęć na jedzenie, a drugi raz nie ma. Zgłodu nieumrze, niech się pani nie boi, mówię. Jak zgłodnieje, to ruszy dożarcia. - Jest pan pewien?