jolkapolka

  • Dokumenty23
  • Odsłony6 509
  • Obserwuję14
  • Rozmiar dokumentów34.8 MB
  • Ilość pobrań4 165

C.J. Roberts - 1Dotyk ciemności

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

C.J. Roberts - 1Dotyk ciemności.pdf

jolkapolka EBooki
Użytkownik jolkapolka wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 134 stron)

Przekład Agnieszka Brodzik

Książkę dedykuję Mojej mamie – za to, że kochałaś mnie mimo wszystko, nawet gdy łaziłam za tobą w sklepie z paczką pieluch dla dorosłych, żeby wytargować chipsy. Kocham cię! Mojemu mężowi – za to, że wierzyłeś we mnie bardziej niż ja sama. Nigdy z nikim tak bardzo się nie śmiałam. Może nie zgadzamy się we wszystkim, ale z nikim innym nie chciałabym spędzić życia na kłótniach. R. Robinson – która przeczytała tę powieść w tak wielu wcieleniach i wciąż prosiła o więcej. Nie mam wątpliwości, że jesteś moją największą fanką. Dziękuję, że zawsze byłaś wobec mnie taka otwarta i nigdy nie przepraszałaś. K. Ekvall i A. Mennie – które przeprowadziły mnie przez mrok (ha, ha, ha), żebym mogła wyjść po drugiej stronie. Bez waszych mądrych słów, krytycznych uwag, sokolego wzroku, miliona maili i metaforycznych kopów w dupę nigdy nie skończyłabym tej książki. Dziękuję, że nie pozwoliłyście mi się poddać. S. Davis – za przeczytanie mojej pracy, kiedy była jeszcze potworna, i uwierzenie we mnie. A. Simpson – za niesamowity talent w projektowaniu. Moim dziewczynom (same wiecie, o kogo mi chodzi) – spotkajmy się na trzynastym piętrze z butelką wina. Mam parę historyjek do opowiedzenia. Kocham Was!

Prolog Zemsta, przypominał sobie Caleb. Właśnie jej to wszystko służy. Po dwunastu latach planowania i zaledwie kilku miesiącach właściwych działań wreszcie dokona swojej zemsty. Jako treser niewolnic wyszkolił co najmniej dwadzieścia dziewczyn. Niektóre miały ku temu skłonności, inne próbowały wydostać się z biedy, poświęcając wolność w zamian za bezpieczeństwo. Zgłaszały się też do niego przymuszone do niewolnictwa córki ubogich rolników, którzy chcieli pozbyć się ciężaru w zamian za posag. Trafiło się też kilka czwartych czy piątych z kolei żon szejków i bankierów, które miały nauczyć się sprawiać przyjemność swoim mężom. Jednak ta konkretna niewolnica, którą wypatrzył na zatłoczonej ulicy, wyróżniała się. Nie miała skłonności, nie była biedna, nie została przymuszona. Stała się czystym wyzwaniem. Caleb próbował przekonać Rafiqa, że mógłby wyszkolić dowolną inną dziewczynę, że pozostałe będą najlepiej przygotowane do tak poważnej, potencjalnie niebezpiecznej operacji, lecz Rafiq pozostawał niewzruszony. On również zbyt długo już czekał na dokonanie zemsty i zamierzał zaplanować wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Dziewczyna musiała być kimś naprawdę wyjątkowym. Musiała być prezentem tak cennym, by zarówno o niej, jak i o jej treserze mówili wszyscy. Przez wiele lat Caleb był jedynym uczniem Muhammada Rafiqa i zdobywał coraz lepszą reputację oraz opinię człowieka całkowicie oddającego się powierzonemu mu zadaniu. Nigdy nie zawiódł. A teraz, po tak długim czasie spędzonym na przygotowaniach, nadszedł moment, by udowodnić swoją wartość przed człowiekiem, któremu zawdzięczał wszystko. Istniała tylko jedna przeszkoda dzieląca go od upragnionej zemsty. Ostatni test jego bezwzględności – będzie musiał kogoś uwięzić. Wyszkolił tak wiele dziewczyn, że nie pamięta ich imion. Tę również wytresuje dla Rafiqa. Plan był prosty. Caleb wróci do Ameryki, by odnaleźć kandydatkę na Wyprzedaż Kwiatów, jak Arabowie nazywali Zahra Bay. Aukcja odbędzie się w jego przybranej ojczyźnie, Pakistanie, za ponad cztery miesiące. Trafi na nią mnóstwo prawdziwych piękności z typowo patriarchalnych państw, gdzie nabywanie tego rodzaju towaru ograniczało jedynie prawo popytu i podaży. Jednak dziewczyna z kraju Pierwszego Świata zostanie uznana za prawdziwe osiągnięcie. Niewolnice z Europy stanowiły poszukiwany towar, natomiast te z Ameryki to już prawdziwy rarytas. Taka dziewczyna ugruntowałaby pozycję Caleba na rynku rozkoszy i pozwoliła dotrzeć do najbardziej wpływowych ludzi. Jego celem było znalezienie kogoś podobnego do siebie z przeszłości – wyjątkowo pięknego, biednego, prawdopodobnie niedoświadczonego i predysponowanego do uległości. Kiedy dokona już wyboru, Rafiq przyśle mężczyzn, którzy pomogą mu wywieźć dziewczynę z kraju i przetransportować do Meksyku. Rafiq skontaktował się z sojusznikiem, który zapewni im bezpieczne schronienie w Maderze na pierwsze sześć tygodni, kiedy to porwana będzie się aklimatyzować pod czujnym okiem Caleba. Gdy zacznie zachowywać się wystarczająco posłusznie, wybiorą się na dwudniową podróż do Tuxtepec i tam wsiądą na pokład prywatnego samolotu. Na koniec wylądują w Pakistanie, gdzie Rafiq pomoże Calebowi w ostatnim etapie szkolenia, na kilka tygodni przed Zahra Bay.

To aż nazbyt łatwe, pomyślał Caleb. Chociaż przez chwilę wydawało mu się, że jest zupełnie inaczej. Przez ostatnie trzydzieści minut przypatrywał się dziewczynie ze swojego punktu obserwacyjnego po drugiej stronie ulicy. Włosy miała spięte z tyłu, a na jej twarzy malował się grymas. Właśnie intensywnie wpatrywała się w ziemię przed stopami. Czasami trochę się wierciła, co sugerowało wewnętrzny niepokój, którego nie potrafiła ukryć. Caleb zastanawiał się, dlaczego sprawiała wrażenie tak zdenerwowanej. Znajdował się na tyle blisko, by dobrze ją widzieć, a jednocześnie był w ukryciu i dało się zauważyć jedynie czarny, niczym niewyróżniający się samochód z przyciemnianymi szybami. Caleb pozostawał niemal niewidzialny; dziewczyna najwyraźniej chciałaby tego samego. Czyżby podskórnie wyczuwała, że jej dotychczasowe życie wisi na włosku? Może czuła na sobie jego wzrok? Czyżby posiadała szósty zmysł ostrzegający ją przed potworami? Uśmiechnął się na tę myśl. W głębi swojej perwersyjnej duszy miał nadzieję, że dziewczyna faktycznie ma zdolność wykrywania potworów. A jednak obserwował ją od kilku tygodni i zupełnie nie zdawała sobie sprawy z jego obecności. Caleb westchnął. Był potworem, którego nikt nie spodziewałby się w świetle dnia. Ludzie często popełniali ten błąd. Wierzyli, że gdy świeci słońce, są bezpieczniejsi, bo potwory wychodzą tylko nocą. Jednak bezpieczeństwo – jak światło – to tylko fasada. Pod spodem cały świat skąpany jest w mroku. Caleb dobrze o tym wiedział. Wiedział również, że jedynym sposobem, żeby uchronić się przed złem, było zaakceptowanie tej ciemności, wejście w nią z otwartymi oczami, zlanie się z nią w jedność. Wrogów należy trzymać blisko. I właśnie tak postępował Caleb. Swoich przeciwników miał tak blisko, że czasem nie rozróżniał już, gdzie on się kończy, a gdzie zaczynają oni. Ponieważ bezpieczeństwo nie istniało, a potwory czaiły się wszędzie. Spojrzał na zegarek, a potem znowu podniósł wzrok na swą przyszłą ofiarę. Autobus się spóźniał. Wyraźnie sfrustrowana dziewczyna usiadła na piachu, kładąc plecak na kolanach. Gdyby przystanek znajdował się na stałej trasie, obok niej kręciliby się inni ludzie albo siedzieliby na ławce, ale dziewczyna była sama. Każdego dnia Caleb mógł obserwować, jak sterczy pod tym samym drzewem rosnącym przy zatłoczonej ulicy. Pochodziła z biednej rodziny, co było prawie tak istotne jak jej uroda. Nawet w Ameryce ubodzy łatwiej znikają. A już zwłaszcza ktoś na tyle dorosły, żeby zwyczajnie uciec z domu. Właśnie z takiej wymówki najczęściej korzystały służby, gdy nie potrafiły kogoś znaleźć – zaginiony pewnie po prostu uciekł. Dziewczyna najwyraźniej nie zamierzała opuścić przystanku, chociaż jej autobus spóźniał się już czterdzieści pięć minut. Caleb z jakiegoś powodu uznał to za interesujące. Czy to możliwe, żeby tak bardzo lubiła szkołę? A może aż tak nienawidziła domu i rodziny? Jeśli to prawda, bardzo mu to ułatwi sprawę. Może dziewczyna uzna porwanie za ratunek. Niemal się zaśmiał w głos na tę myśl – jasne. Wpatrywał się w jej bezkształtne, nietwarzowe ubrania: luźne dżinsy, szara bluza z kapturem, słuchawki i plecak. Ciągle ubierała się w tym stylu, ale tylko w drodze do szkoły. Za jej murami wkładała coś bardziej kobiecego, nawet nieco frywolnego. Jednak na koniec dnia znowu zmieniała strój. Caleb jeszcze raz pomyślał o tym, czy dziewczyna nienawidzi domu. Czyżby ubierała się w ten sposób ze względu na surowych rodziców albo niestabilną sytuację? A może nie chciała przesadnie zwracać na siebie uwagi na niebezpiecznym osiedlu w drodze do szkoły i z powrotem? Nie wiedział, ale bardzo chciał się dowiedzieć. Dostrzegł w niej coś interesującego, co sprawiło, że uznał ją za właśnie taką dziewczynę, jakiej poszukiwał – kogoś obdarzonego zdolnością stapiania się z tłem. Kogoś, kto ma dość zdrowego rozsądku, żeby poddać się woli autorytetu albo nie protestować, gdy w grę wchodziło

niebezpieczeństwo. Kogoś, kto potrafi przetrwać w każdych warunkach. Dziewczyna po drugiej stronie ulicy bawiła się słuchawkami i bezmyślnie patrzyła w ziemię. Była ładna, naprawdę ładna. Nie chciał jej tego robić, ale czy miał alternatywę? Pogodził się już z faktem, że potrzebuje jej do osiągnięcia swojego celu. Jeśli oszczędzi ją, będzie musiał znaleźć kogoś innego, a rezultat pozostanie ten sam. Nie przerywał obserwacji dziewczyny, swojej potencjalnej niewolnicy, zastanawiając się, jak wypadnie w oczach mężczyzny, dla którego jest przeznaczona. Wieść niosła, że na tegorocznej aukcji pokaże się Vladek Rostrovich, jeden z najbogatszych ludzi na świecie i z pewnością jeden z najbardziej niebezpiecznych. Właśnie w jego ręce trafi niewolnica i pozostanie tam tak długo, jak będzie trzeba, żeby Caleb mógł zbliżyć się do Vladka i zniszczyć wszystko, co jest bliskie jego sercu. A potem go zabije. Mimo to Caleb zastanawiał się, nie po raz pierwszy zresztą, dlaczego tak bardzo go przyciągała. Może chodziło o oczy. Nawet z takiej odległości widział, jakie są ciemne, tajemnicze i smutne. I jak stare się wydają. Pokręcił głową, żeby pozbyć się tych myśli i skupić na zadaniu. W tej samej chwili usłyszał skrzypienie skrzyni biegów – nadjeżdżał autobus. Caleb patrzył, jak na twarzy dziewczyny pojawia się wyraz ulgi. Wydawało się, że powodem jest nie tylko przyjazd długo wyczekiwanego pojazdu, ale raczej zbliżająca się ucieczka, a może nawet wolność. Wreszcie autobus zatrzymał się w tym samym momencie, w którym słońce ostatecznie zaświeciło pełnią mocy. Dziewczyna spojrzała w górę i skrzywiła się, ale nie odwróciła twarzy, wygrzewając się w ciepłych promieniach, zanim przyjdzie jej schować się we wnętrzu pojazdu. ** Tydzień później Caleb zajął to samo miejsce co zawsze, czekając na dziewczynę. Autobus przyjechał i odjechał, ale po przyszłej niewolnicy nie było ani śladu. Postanowił, że poczeka i zobaczy, czy jeszcze się pojawi. Już miał się poddać, kiedy zauważył ją za rogiem, jak biegnie na przystanek, ile tchu w płucach. W końcu dotarła na miejsce, ciężko dysząc, niemal zrozpaczona. Łatwo poddawała się emocjom. Znowu zastanowił się, dlaczego tak bardzo zależało jej na dostaniu się do szkoły. Caleb wyjrzał przez okno samochodu, żeby ją obserwować. Chodziła w kółko, może właśnie zdając sobie sprawę, że przegapiła autobus. To wręcz niesprawiedliwe, że jeszcze kilka dni temu czekała na niego niemal godzinę, a jednak w tym tygodniu kierowca nie poczekał na nią ani minuty. Nie ma pasażerki, nie ma po co się zatrzymywać. Caleb zastanawiał się, czy dziewczyna będzie siedzieć na przystanku kolejną godzinę, żeby mieć absolutną pewność, że nie ma nadziei. Pokręcił głową. Tego rodzaju zachowanie obnażyłoby naturę desperatki. Miał nadzieję, że odejdzie, a jednocześnie, że poczeka. Tego rodzaju poszarpane myśli wprawiły go w konsternację. Nie powinien żywić żadnych nadziei. Powinny go obchodzić jedynie rozkazy i zadanie do wykonania. Plan. Prosty i oczywisty. W obliczu zemsty nie ma miejsca na sumienie. Sumienie jest dobre dla przyzwoitych ludzi, a on bardziej nieprzyzwoity być już nie mógł. Caleb nie wierzył w istnienie jakiejkolwiek siły wyższej czy życia pozagrobowego, chociaż wiedział bardzo dużo na temat religii ze względu na dorastanie na Środkowym Wschodzie. Jeśli jednak naprawdę istniała jakaś forma zaświatów, gdzie ludzie otrzymywali to, na co sobie

zapracowali za życia, Caleb i tak był już potępiony. Z radością pójdzie do piekła, kiedy Vladek już umrze. Poza tym, jeśli Bóg i bogowie faktycznie istnieli, żaden z nich nie miał pojęcia o istnieniu Caleba; inaczej przejęliby się jego losem, gdy to miało jeszcze znaczenie. A jednak nikogo nie obchodził. Nikogo prócz Rafiqa. W razie gdyby zaświaty również nie istniały, Caleb musiał się upewnić, że Vladek Rostrovich zapłaci za swoje grzechy. Dwadzieścia minut później dziewczyna zaczęła płakać – na chodniku, na oczach Caleba. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Łzy zawsze go fascynowały. Lubił na nie patrzeć. Szczerze mówiąc, podniecały go. Kiedyś nienawidził tego odruchu, ale już dawno przestał. Tego rodzaju reakcje były częścią jego jestestwa, na dobre i na złe. Głównie na złe, co przyznał sam przed sobą z uśmiechem, poprawiając bieliznę na nabrzmiałym członku. Co takiego tkwi w tego rodzaju przejawach silnych emocji, że tak silnie na niego oddziaływały? Niczym ostry ból przeszyła go czysta żądza, przynosząc ze sobą nieodpartą chęć, by posiąść ciało dziewczyny, zawładnąć jej łzami. Każdego dnia myślał o niej bardziej jak o niewolnicy niż zagadce do rozwiązania. Chociaż w jej oczach wciąż dostrzegał pewien rodzaj intrygującej tajemnicy. Jego umysł opanowały obrazy słodkiej niewinnej twarzy zalanej łzami i dziewczyny przełożonej przez kolano. Niemal czuł na dłoni miękkość jej nagich pośladków, ciężar ciała przyciśniętego do jego wzwiedzionego członka, gdy wymierza kolejne klapsy. Szybko musiał przestać marzyć. Nagle przed dziewczyną zatrzymał się samochód. Cholera. Caleb jęknął, porzucając przyjemne wizje. Wprost nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jakiś dupek próbuje odebrać mu zwierzynę. Caleb zobaczył, jak dziewczyna kręci głową, nie chcąc skorzystać z zaproszenia do samochodu. Facet najwyraźniej nie odpuszczał i chociaż ona odchodziła już z przystanku, ruszył jej śladem. Caleb mógł zrobić tylko jedno. Wysiadł z samochodu. Był pewien, że dziewczyna nie zwróciła uwagi na to, jak długo w nim siedział. W tej chwili wydawała się zbyt przerażona, żeby myśleć o czymś innym niż płyty chodnikowe, w które wpatrywała się intensywnie. Maszerowała bardzo szybkim krokiem, trzymając plecak z przodu niczym tarczę. Caleb przeszedł na drugą stronę ulicy i powoli ruszył w jej stronę. Swobodnie rozejrzał się, jednocześnie idąc wprost na dziewczynę, jakby chciał się z nią zderzyć. Wszystko wydarzyło się bardzo szybko i niespodziewanie. Zanim zdążył zrealizować prosty plan pozbycia się zewnętrznego niebezpieczeństwa, dziewczyna nagle rzuciła mu się w ramiona, a plecak wylądował ciężko na chodniku. Caleb spojrzał na samochód, w którym dostrzegł niewyraźny kształt mężczyzny. Drugi drapieżnik. – O mój Boże – szepnęła dziewczyna w jego podkoszulek. – Udawaj, że wszystko gra, okej? Jej ramiona trzymały klatkę piersiową Caleba w żelaznym uścisku, w głosie zaś zabrzmiała rozpacz. Zamurowało go na chwilę. Jakże interesujący zwrot akcji. W tym scenariuszu grał rolę bohatera? Omal się nie uśmiechnął. – Widzę go – powiedział, dostrzegając wzrok łowcy. Idiota nadal tam siedział, wyraźnie zbity z tropu. Caleb otoczył dziewczynę ramionami, jakby ją znał. W pewnym sensie tak było. W przypływie swawoli przejechał dłońmi po ciele dziewczyny. Spięła się i wstrzymała oddech.

Samochód z konkurentem w środku wreszcie odjechał z piskiem opon. Dziewczyna nie potrzebowała już jego ochrony, więc prędko się odsunęła. – Przepraszam – powiedziała szybko – ale ten koleś nie dawał mi spokoju. W jej głosie słychać było ulgę, ale incydent wyraźnie ją wystraszył. Caleb spojrzał jej w oczy, tym razem z bliska. Były dokładnie tak ciemne, urzekające i smutne, jak sobie je wyobrażał. Z miejsca poczuł ochotę, by ją posiąść, zabrać do jakiegoś sekretnego miejsca, gdzie mógłby poznawać głębię tego spojrzenia, odkrywać schowane w nim tajemnice. Teraz jednak nie mógł tego zrobić. – To Los Angeles, miasto niebezpieczeństwa, intryg i gwiazd filmowych. Czy nie to napisano pod znakiem Hollywood? – rzucił, próbując rozluźnić atmosferę. Zmieszana dziewczyna pokręciła głową. Najwyraźniej nie była jeszcze gotowa na żarty. Kiedy jednak schyliła się, by podnieść rzucony na chodnik plecak, wydukała: – Ee… właściwie to chodzi raczej o „Tak bardzo L.A.” Ale to nie jest napisane pod znakiem Hollywoodu. Nic nie ma pod tym znakiem. Caleb ledwo powstrzymał się od szerokiego uśmiechu. Nie próbowała być zabawna. Raczej szukała bezpiecznego tematu do rozmowy. – Powinienem wezwać policję? – zapytał z udawaną troską. Teraz, gdy już poczuła się bardziej bezpiecznie, najwyraźniej lepiej mu się przyjrzała. Nie podobało mu się to, ale nic nie mógł poradzić. – Eee… – Wzrok dziewczyny ześlizgnął się z jego oczu, zatrzymując się nieco za długo na ustach, by zaraz potem spocząć na jej trampkach. – To chyba nie jest konieczne. I tak nic nie zrobią, tutaj jest pełno takich zboczków. Poza tym – dodała nieśmiało – nawet nie zapamiętałam numerów rejestracyjnych. Znowu na niego spojrzała, przyglądając się jego twarzy, by zaraz zagryźć dolną wargę i spuścić wzrok na ziemię. Caleb próbował udawać zatroskanego, chociaż najchętniej by się uśmiechnął. Najwyraźniej jestem dla niej atrakcyjny. Podejrzewał, że tak postrzega go większość kobiet; nawet jeśli rozumiały później albo już zbyt późno, co ta atrakcyjność naprawdę oznacza. Mimo to tego rodzaju naiwne, niemal niewinne reakcje zawsze go bawiły. Patrzył, jak dziewczyna z rozmysłem gapi się w ziemię, przestępując z nogi na nogę. Stała tak i nie zdawała sobie zupełnie sprawy, że tą uległością właśnie przypieczętowała swój los. Caleb miał ochotę ją pocałować. Stwierdził, że czas wyplątać się z tej sytuacji. – Pewnie masz rację – westchnął, uśmiechając się ze współczuciem – policja miałaby to gdzieś. Skinęła lekko głową, kiwając się nieznacznie na boki z nerwów, a może nawet z nieśmiałości. – Hej, a czy mógłbyś… – Chyba powinienem… Tym razem pozwolił sobie na szeroki uśmiech. – Przepraszam, ty pierwszy – szepnęła, a na jej twarzy wykwitł rumieniec W roli uroczej, nieśmiałej dziewczynki była zachwycająca. Zupełnie jakby na szyi zawiesiła znak z napisem „Zrobię wszystko, co tylko zechcesz”. Wiedział, że powinien już odejść. I to natychmiast. Och, ale tak świetnie się bawił. Rozejrzał się po ulicy. Ludzie niedługo się pewnie pojawią, ale w tej chwili nie było nikogo w pobliżu. – Nie, słucham, co chciałaś powiedzieć?

Przyjrzał się jej kruczoczarnym włosom, których kosmyk obracała w palcach. Były długie i faliste i spływały kaskadą na wzgórki jej piersi. Piersi, które idealnie pasowałyby rozmiarem do jego dłoni. Musi przestać tak myśleć, zanim jego ciało zareaguje. Dziewczyna podniosła wreszcie wzrok i spojrzała na niego. Słońce świeciło jej w twarz, więc zmrużyła oczy. – Och… eee… Wiem, że to trochę dziwne w kontekście tego, co się przed chwilą wydarzyło… ale, ten, uciekł mi autobus i… – wytrącona z równowagi postanowiła szybko wyrzucić z siebie słowa: – Wydajesz się w porządku kolesiem i w ogóle, a ja muszę dzisiaj oddać projekt i tak sobie myślę, czy… Mógłbyś mnie podwieźć do szkoły? Na jego twarzy pojawił się wprost nikczemny uśmiech. Z kolei ona wyszczerzyła wszystkie swoje bielutkie ząbki. – Do szkoły? Ile ty masz lat? Zaczerwieniła się jeszcze bardziej. – Osiemnaście! Jestem w ostatniej klasie i kończę szkołę latem. – Posłała mu uśmiech. Słońce wciąż świeciło w jej stronę, więc cały czas mrużyła oczy. – Dlaczego pytasz? – A nic – skłamał i wykorzystał jej młodzieńczą naiwność – po prostu wyglądasz na starszą. Kolejny szeroki uśmiech – i nawet więcej białych ząbków. Nadszedł czas, żeby to zakończyć. – Słuchaj, z chęcią bym ci pomógł, ale właśnie mam się spotkać z przyjaciółką kawałek stąd. Podwozimy się nawzajem do pracy i dzisiaj to jej kolej walczyć z ruchem na czterysta piątce. – Spojrzał na zegarek. – Właściwie to już się spóźniłem. Na widok jej zbolałej miny poczuł przypływ satysfakcji. Dziewczynie zrobiło się przykro nie tylko z powodu odmowy, ale też na wzmiankę o przyjaciółce. Pierwsza lekcja polega na tym, że nie dostajesz tego, czego chcesz. – Jasne, rozumiem. – Przyjęła odmowę spokojnie, ale wciąż się rumieniła. Wzruszyła ramionami, a jej wzrok powędrował z dala od niego. – Poproszę mamę, żeby mnie zawiozła. Żaden problem. Zanim zdążył jeszcze raz ją przeprosić, obeszła go i włożyła słuchawki do uszu. – Dzięki za pomoc z tamtym kolesiem. Na razie. Kiedy odchodziła, do jego uszu dobiegły słabe dźwięki muzyki z odtwarzacza. Zastanawiał się, czy włączyła ją tak głośno, żeby utopić w hałasie swoje zakłopotanie. – Na razie – szepnął. Poczekał, aż dziewczyna wyjdzie za róg, a potem wrócił do swojego samochodu i usiadł za kierownicą. Sięgnął po telefon. Musi przygotować wszystko na przybycie nowego gościa.

Jeden Obudziłam się ze straszliwym bólem głowy i zauważyłam dwie rzeczy jednocześnie – byłam sama i otaczała mnie ciemność. Czyżbyśmy gdzieś jechali? Nie widziałam za dobrze, ale i tak odruchowo się rozejrzałam, żeby odzyskać równowagę, znaleźć coś znajomego. Leżałam na podłodze vana, niczym nieprzypięta. Zaskoczona chciałam się zerwać, ale ruszałam się jak mucha w smole. Ręce miałam związane z tyłu, a nogi, choć wolne, bardzo mi ciążyły. Podjęłam jeszcze jedną próbę wypatrzenia czegoś w ciemności. Oba znajdujące się z tyłu okna były mocno przyciemnione, ale nawet w takich warunkach udało mi się dojrzeć cztery wyraźne kształty. Po głosach poznałam, że to mężczyźni. Mówili w nieznanym mi języku, który w moich uszach brzmiał jak wartki potok szarpanych głosek. Coś bogatego, bardzo odległego… może ze Środkowego Wschodu. Czy miało to jakieś znaczenie? Mój umysł mówił, że tak, to była istotna informacja. Wtedy nawet to drobne pocieszenie przestało mieć znaczenie. Załoga „Titanica” widziała wierzchołek lodowca, ale i tak ich to nie uratowało. Odruchowo chciałam zacząć krzyczeć. Właśnie tak reagujesz, gdy spełnia się twój najgorszy koszmar. Mimo to zacisnęłam szczęki. Naprawdę chciałam, żeby dowiedzieli się, że już się obudziłam? Oczywiście, że nie. Nie jestem aż tak głupia. Obejrzałam dość filmów i przeczytałam dość książek, a do tego wystarczająco długo mieszkałam na złym osiedlu, żeby wiedzieć, że zwracanie na siebie uwagi to najgorsze, co mogę zrobić – praktycznie w każdej sytuacji. W głowie usłyszałam sarkastyczne pytanie: „W takim razie co tu robisz, do cholery, skoro taka z ciebie znawczyni?”. Skrzywiłam się. Niczego się w życiu tak nie bałam jak tego, że jakiś popieprzony zboczeniec zaciągnie mnie do vana, zgwałci i zostawi gdzieś na pewną śmierć. Od chwili, gdy moje ciało zaczęło się zmieniać, na ulicy spotykałam mnóstwo perwersów, którzy bardzo szczegółowo opowiadali, co ze mną zrobią. Byłam ostrożna. Postępowałam według zasad, które miały uczynić mnie niewidzialną. Trzymałam głowę nisko, maszerowałam szybkim krokiem i ubierałam się skromnie. A mimo to mój koszmar się spełnił. Znowu. W głowie słyszałam głos matki, która pyta, co narobiłam. Było ich czterech. Z moich oczu popłynęły łzy, a z ust wydobył się jęk. Nie mogłam się powstrzymać. Nagle ucichły wszelkie rozmowy. Chociaż starałam się nie wydać żadnego odgłosu, moja klatka piersiowa walczyła o oddech, unosząc się i opadając gwałtownie, w rytmie wzbierającej paniki. Wiedzieli, że się obudziłam. Pod wpływem impulsu krzyknęłam, żeby mnie puścili; najgłośniej, jak tylko potrafiłam, jakbym miała zaraz umrzeć, jak zresztą faktycznie mi się wydawało. Wrzeszczałam, choć nie było nikogo, kto mógłby mnie wysłuchać i pomóc. Moja głowa boleśnie pulsowała. – Pomocy! Niech mi ktoś pomoże! Zaczęłam się rzucać, wierzgając nogami na wszystkie strony, kiedy jeden z mężczyzn próbował je złapać. Van kiwał się na boki, a arabskie głosy porywaczy stawały się coraz bardziej krzykliwe i rozgniewane. Wreszcie trafiłam stopą w twarz jednego z nich, aż wylądował na ścianie samochodu. – Pomocy! – wrzasnęłam raz jeszcze.

Moja rozsierdzona ofiara znowu zaatakowała i tym razem poczułam na lewym policzku solidny cios. Straciłam przytomność, ale zdążyłam jeszcze zrozumieć, że teraz moje ciało zostanie zdane na łaskę i niełaskę czterech zupełnie obcych mężczyzn. Mężczyzn, których nigdy nie chciałam poznać. Kiedy znowu się obudziłam, szorstkie dłonie wcisnęły się pod moje przedramiona, podczas gdy inne trzymały mnie za nogi. Właśnie wynoszono mnie z wnętrza vana w ciemną noc. Musiałam spać długie godziny. Głowa bolała mnie tak bardzo, że nie mogłam mówić. Lewą część twarzy miałam wielkości piłki nożnej i ledwo co widziałam na oko po tej stronie. Kręciło mi się w głowie i nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, zwymiotowałam. Porywacze puścili mnie i po prostu przekręcili na bok. Kiedy leżałam tak, wstrząsana suchymi spazmami, mężczyźni wrzeszczeli coś do siebie, ale nic nie mogłam zrozumieć. Raz wzrok przysłaniała mi mgła, innym razem widziałam wszystko wyraźnie. Zbyt słaba, żeby stawić opór swojemu ciału, położyłam głowę obok wymiocin i znowu straciłam przytomność. ** Jakiś czas później się obudziłam, przynajmniej częściowo. Wierzgnęłam nogami i poczułam ból. Wszędzie. W głowie mi ćmiło, a kark miałam tak sztywny, że aż palił żywym ogniem. A najgorsze, że gdy spróbowałam otworzyć oczy, nie mogłam. Ktoś zawiązał na nich opaskę. Wszystko wróciło do mnie w przebłyskach pamięci. Pisk opon. Zgrzyt metalu. Ktoś idzie. Ktoś biegnie. Zapach piżma. Brud. Mrok. Wymiociny. Porwanie. Zebrałam w sobie resztki sił i determinacji, a potem spróbowałam się podnieść. Dlaczego nie mogłam się ruszyć? Ani rękami, ani nogami. Umysł nakazywał ciału ruch, ale ono zdawało się głuche na polecenia. Zalała mnie świeża fala paniki. Spod spuszczonych powiek popłynęły piekące łzy. Obawiając się najgorszego, spróbowałam ruchami głowy zsunąć opaskę z oczu. Poczułam spazm bólu w karku, a mimo to nie ruszyłam się może o milimetr. Co oni ze mną zrobili? Zaprzestałam prób. Po prostu pomyśl, powiedziałam sobie, poczuj. Starałam się wyczuć swoje ułożenie. Głowa leżała na poduszce, a reszta ciała na czymś miękkim, zapewne łóżku. Przeszedł mnie dreszcz. Wciąż miałam na sobie ubrania, co było pocieszające. Czułam materiał na nadgarstkach i wokół kostek, więc nietrudno zgadnąć, że zostałam przywiązana do łóżka. O Boże! Zagryzłam wargę, dusząc w sobie płacz, gdy zrozumiałam, że moja długa do kostek spódnica została wysoko zadarta, aż do ud. Nogi miałam rozłożone. Dotykali mnie? Tylko się nie rozklejaj! Wciągnęłam głęboko powietrze i wypuściłam je powoli, starając się porzucić ten tok myślenia. Chyba nic mi nie zrobili, nie brakowało żadnych palców. Mechanicznie skupiałam się na tym, co jest tu i teraz. Rozumiejąc, że moje ciało nie doznało uszczerbku, westchnęłam z ulgą, ale zabrzmiało to raczej jak szloch. Właśnie wtedy usłyszałam jego głos. – Dobrze. Wreszcie się obudziłaś. Zaczynałem się martwić, że coś ci się stało. Zamarłam na dźwięk męskiego głosu. Nagle musiałam zmuszać się do oddychania. Mężczyzna mówił z upiorną łagodnością i troską, a do tego… brzmiał znajomo? Dzwonienie w uszach utrudniało mi skupienie się, ale wyraźnie słyszałam amerykański akcent, chociaż coś

brzmiało w nim nie tak. Powinnam była wtedy krzyknąć, taka byłam przerażona, jednak zamiast tego tylko zamarłam. Mężczyzna przez cały ten czas siedział w pokoju i obserwował mnie, gdy panikowałam. Po kilka chwilach zapytałam drżącym głosem: – Kim jesteś? Żadnej odpowiedzi. – Gdzie jestem? Moje słowa i głos wydawały się docierać z opóźnieniem, niemrawo, jakbym była pijana. Cisza. Skrzypnięcie fotela. Kroki. Serce walące w piersi. – Jestem twoim panem. – Przycisnął chłodną dłoń do mojego czoła. Znowu odniosłam wrażenie, że skądś go znam. Przecież to głupota. Nikt ze znanych mi ludzi nie ma takiego akcentu. – A ty znajdujesz się tam, gdzie powinnaś. – Znam cię? Mój głos był surowy, odarty ze wszystkiego prócz emocji. – Jeszcze nie. Świat pod opuszczonymi powiekami eksplodował czerwienią, adrenalina zalała ciemność. Żrący strach pochłaniał moje synapsy, niosąc ostrzeżenie do wszystkich członków. Niebezpieczeństwo. Niebezpieczeństwo. Uciekaj. Uciekaj! Umysł wrzeszczał na wszystkie mięśnie, by zmusić je do pracy. Z całych sił zaczęłam walczyć z więzami. Szarpnęłam, a potem zaczęłam histerycznie szlochać. – Proszę… wypuść mnie – płakałam. – Obiecuję, że nikomu nie powiem. Chcę tylko wrócić do domu. – Obawiam się, że nie mogę tego zrobić. Ot tak, nagle pochłonął mnie ocean rozpaczy, miażdżąc swoimi potężnymi falami. Głos mężczyzny był pozbawiony jakiejkolwiek modulacji, nie wyrażał żadnych uczuć. Jednego tylko nie brakowało – pewności. Nie mogłam zaakceptować właśnie tej pewności. Odgarnął mi włosy z czoła, a ten czuły gest sprawił, że nabrałam złych przeczuć. Czyżby próbował mnie pocieszyć? Dlaczego? – Proszę. Płakałam, a on dalej mnie głaskał. Poczułam jego ciężar na łóżku i serce zaczęło mi bić jak oszalałe. – Nie mogę – wyszeptał. – I wcale nie chcę. Przez chwilę ciszę zakłócał tylko mój szloch i głębokie, bolesne westchnienia bólu. Ciemność dodatkowo wszystko pogarszała. Istniały tylko nasze oddechy, otoczone przez pustkę. – Powiem ci za to, co mogę zrobić. Rozwiążę cię i obmyję te wszystkie zadrapania i siniaki. Nie chciałem, żebyś obudziła się cała zmoczona. Naprawdę mi przykro, że zostałaś uderzona w twarz – jego palce musnęły mój policzek – ale właśnie to cię czeka, jeśli będziesz walczyć bez myślenia o konsekwencjach. – Zmoczona? – Wzdrygnęłam się. – Nie chcę żadnej wody. Proszę – błagałam – po prostu mnie wypuść. Jego głos był zbyt spokojny, zbyt wytworny, zbyt obojętny i… za bardzo przypominał Hannibala Lectera z Milczenia owiec. – Potrzebujesz kąpieli, Zwierzaczku. Jego odpowiedź była przerażająca. Jak Hannibal Lecter. „Witaj, Clarice”. Mogłam tylko płakać, gdy mnie uwalniał z więzów. Ręce i nogi miałam zdrętwiałe, bez

czucia; wydawały się zbyt wielkie, zbyt ciężkie albo zbyt oddalone, żeby stanowić część mnie. Czyżby całe moje ciało zapadło w sen? Znowu spróbowałam się ruszyć, uderzyć porywacza, kopnąć go. I niestety raz jeszcze udało mi się tylko lekko drgnąć, szarpnąć niezręcznie. Sfrustrowana postanowiłam leżeć bez ruchu. Chciałam się obudzić. Chciałam uciec. Chciałam walczyć, uderzyć napastnika. Jednak nie mogłam. Wciąż miałam na oczach opaskę, kiedy mężczyzna podniósł mnie ostrożnie z łóżka. Poczułam, jak się unoszę i nagle wiszę w powietrzu. Ciężka głowa opadła na jego ramię. Czułam jego ramiona i dotyk ubrań na skórze. – Dlaczego nie mogę się ruszyć? – zapytałam, szlochając. – Dałem ci coś. Nie martw się, to minie. Gdy przestraszona i oślepiona spoczywałam w ramionach mężczyzny, jego głos nabrał kształtu i tekstury. Przesunął moje ciało tak, żeby głowa opadła na materiał koszuli. – Przestań walczyć – powiedział z nutą rozbawienia. Podporządkowałam się i zamiast tego postanowiłam skupić na szczegółach. Mężczyzna musiał być silny, skoro podniósł mnie bez wysiłku. Pod policzkiem czułam twarde mięśnie klatki piersiowej. Pachniał mydłem i może też nieco potem; był to zapach męski, jednocześnie znajomy i nieznajomy. Nie niósł mnie daleko, zaledwie kilka kroków, ale każda chwila wydawała się wiecznością w alternatywnej czasoprzestrzeni, w której zajmowałam obce ciało. Jednak rzeczywistość wróciła, kiedy mężczyzna położył mnie na czymś gładkim i zimnym. Zalała mnie fala paniki. – Co ty wyprawiasz? Chwila ciszy, a potem jego rozbawiony głos: – Powiedziałem już: muszę cię umyć. Otworzyłam usta, żeby się odezwać, ale wtedy moje stopy zmoczyła zimna woda. Krzyknęłam z zaskoczenia. Gdy żałośnie próbowałam wydostać się z wanny, turlając się w stronę krawędzi, woda stała się cieplejsza, a porywacz z powrotem wcisnął mnie do środka. – Nie chcę się kąpać. Puść mnie. Próbowałam ściągnąć opaskę z oczu, kilkakrotnie uderzając się w twarz pogrążonymi w letargu dłońmi, które nie chciały słuchać wydawanych im poleceń. Porywacz słabo krył rozbawienie. – Nie obchodzi mnie to, czy chcesz. Potrzebujesz kąpieli. Poczułam jego dłonie na ramionach i zebrałam wszystkie siły, żeby go zaatakować. Wyrzuciłam do tyłu ręce i trafiłam w coś, zapewne w twarz albo szyję mężczyzny. Złapał mnie za włosy i pociągnął, przekrzywiając mi głowę. – Chcesz, żebym odpłacił tym samym? – warknął mi do ucha. Kiedy nie odpowiedziałam, zacisnął palce tak mocno, że poczułam ból. – Odpowiadaj. – Nie – wyszeptałam z płaczem. Natychmiast rozluźnił chwyt i po chwili całkiem puścił, ale najpierw delikatnie pomasował skórę mojej głowy. Upiorność tego gestu przyprawiła mnie o dreszcze. – Rozetnę ci ubrania nożyczkami – oznajmił obojętnym tonem. – Nie bój się. Zadudniło mi w uszach od szumu wody i odgłosów bicia serca, gdy oczami wyobraźni zobaczyłam, jak mężczyzna rozbiera mnie do naga i topi. – Dlaczego? – zapytałam z rozpaczą i ściśniętym gardłem. Jego palce musnęły moją szyję. Zadrżałam ze strachu. Nienawidziłam tego, że nie mogę nic zobaczyć, przez to musiałam wszystko czuć.

Usta mężczyzny nagle znalazły się tuż przy moim uchu; miękkie, pełne, niemile widziane. Kiedy spróbowałam przechylić się na bok i uciec, on przysunął się jeszcze bliżej. – Mógłbym rozebrać cię powoli, nieśpiesznie, ale w ten sposób zajmie to mniej czasu. – Odsuń się od mnie, palancie! Ten głos należał do mnie? Moja waleczna strona powinna się teraz przymknąć. Przez nią obie zginiemy. Przygotowałam się na akt zemsty, ale ten nigdy nie nadszedł. Zamiast tego usłyszałam wybuch cichych odgłosów, jakby mężczyzna się śmiał. Pieprzony pomyleniec. Powoli i ostrożnie rozciął koszulkę. Zaczęłam się zastanawiać, czy porywacz rozkoszuje się paniką swojej ofiary. Myśl ta zabrała mój umysł w rejony, w które nigdy nie chciałabym się zapuszczać. Potem nadeszła kolej na spódnicę. Chociaż walczyłam, moje wysiłki były żałosne. Mężczyzna bez cienia wysiłku odsuwał moje ręce, gdy wchodziły mu w drogę. Gdy zginałam kolana, zwyczajnie przyciskał je z powrotem do dna wanny. Nie zatkał odpływu, więc poziom wody się nie podnosił. Straszliwie marzłam, siedząc tam w samej bieliźnie. Porywacz sięgnął po mój stanik, a ja wstrzymałam oddech, nie mogąc opanować dreszczy. – Uspokój się – powiedział łagodnie. – Proszę – wydukałam między kolejnymi napadami łkania. – Proszę. Nie wiem, co twoim zdaniem powinieneś zrobić, ale naprawdę nie musisz. Proszę, puść mnie, a nikomu nic nie powiem, przysięgam… przysięgam. Nie odpowiedział. Wcisnął nożyczki między moje piersi i rozciął stanik. Poczułam, jak biust mi się rozjeżdża i zaczęłam znowu płakać. – Nie, nie, nie dotykaj mnie! Złapał mnie natychmiast za sutki i ścisnął. Wrzasnęłam z zaskoczenia i bólu, poddając się emocjom. Mężczyzna nachylił się i wyszeptał mi do ucha: – Chcesz, żebym puścił? Kiwnęłam głową, nie potrafiąc wydusić z siebie słowa. – Tak, proszę? Uszczypnął mocniej. – Tak, proszę! – zapłakałam. – Będziesz grzeczną dziewczynką? – zapytał, a jego głosie znowu zabrzmiała ta chłodna obojętność, będąca zaprzeczeniem jego wcześniejszej łagodności. – Tak. Stęknęłam przez zaciśnięte zęby. Zdołałam położyć dłonie na jego rękach, ogromnych i trzymających mnie mocno. Nawet nie próbowałam ich odsunąć. Mężczyzna nie zamierzał puścić. – Grzeczna dziewczynka – powtórzył z sarkazmem. Jednak zanim zostawił w spokoju moje wrażliwe i obolałe sutki, najpierw je delikatnie pomasował. Postanowiłam poddać się tej bardziej litościwej stronie porywacza. Byłam cicho i starałam się nie zasłużyć na kolejną karę, ale nie potrafiłam opanować płaczu. Kiedy mężczyzna zdjął resztki stanika i zajął się majtkami, poczułam zimną i gładką stal, której ostra krawędź przecięła materiał i może mogłaby przeciąć także skórę, gdybym za bardzo się opierała. Porywacz najpierw polał mnie wodą, zapewne ze słuchawki prysznicowej, a potem wreszcie zatkał odpływ wanny. Woda była wystarczająco ciepła i przyjemna dla mojej nagiej skóry, ale strach nie pozwalał mi się zrelaksować i ucieszyć, że wciąż nic poważnego mi się nie stało. Za każdym razem, kiedy woda docierała do jakiegoś zadrapania, o którego istnieniu dotąd nie wiedziałam, czułam szczypanie i krzywiłam się.

Starając się zapanować nad płaczem, powiedziałam tak spokojnie, jak tylko potrafiłam: – Czy mógłbyś zdjąć mi opaskę? Proszę, poczułabym się znacznie lepiej, gdybym widziała, co się dzieje. – Przełknęłam głośno ślinę, a w gardle całkiem mi wyschło. – Nie skrzywdzisz mnie… prawda? Zęby mi dzwoniły, gdy czekałam na odpowiedź, wciąż oślepiona, wciąż w pułapce. Przez chwilę nic nie mówił, ale potem usłyszałam: – Musimy zostawić opaskę tam, gdzie jest. A jeśli chodzi o krzywdzenie, na razie zaplanowałem tylko kąpiel. Musisz jednak zrozumieć, że twoje zachowanie będzie miało konsekwencje. Za każdy przejaw nieposłuszeństwa otrzymasz karę. – Nie czekał na moją reakcję. – Nie ruszaj się, a nic ci nie zrobię. Zajął się myciem mojego ciała mydłem w płynie, które pachniało miętą i lawendą. Ciemność rozkwitła zapachem, który wypełnił całe pomieszczenie i otoczył mnie kokonem. Tak jak głos mężczyzny. Kiedyś podobał mi się zapach lawendy. Nie teraz, od tej chwili go nienawidziłam. Kiedy porywacz przeszedł do moich piersi, nie zdołałam się powstrzymać i odruchowo złapałam go za ręce. Bez słowa uwolnił jedną dłoń i zacisnął ją na moim nadgarstku, aż w końcu sama go puściłam. Później trzepnął mnie w udo, kiedy wciąż zsuwałam nogi, nie pozwalając się tam umyć. To miejsce było intymne, nikt go nie widział oprócz mnie, a przynajmniej odkąd przestałam być dzieckiem. Nikt mnie tam nie dotykał, nawet sama nie zbadałam zbyt dobrze tych rejonów swojego ciała. A teraz ktoś zupełnie obcy, kto mnie porwał i więził, próbował poznać mnie tak… dogłębnie. Poczułam, że przekroczył granicę i tym samym przypomniał mi przeszłość, którą długo i usilnie próbowałam zapomnieć. Walczyłam, ale z każdym dotykiem, z każdą ingerencją, moje ciało trochę mniej należało do mnie, a bardziej do porywacza. Nie mogłam przestać się trząść. I wtedy wszystko się skończyło. Mężczyzna odetkał odpływ, wyciągnął mnie z wanny i osuszył ręcznikiem, a potem uczesał włosy, posmarował maścią skaleczenia i na koniec podał mi szlafrok. Byłam przerażona, zawstydzona i ślepa, ale zadowolona z kąpieli – wreszcie przynajmniej na zewnątrz czułam się czysta. Poczułam jego oddech na szyi, gdy stałam przed nim samodzielnie, a on powiedział: – Chodź za mną. Nie miałam innego wyjścia, jak pozwolić mu poprowadzić się za rękę i wyjść z łazienki.

Dwa Caleb poprowadził swojego pięknego więźnia na środek pokoju. Kroki dziewczyny były pełne wahania i strachu, jakby spodziewała się, że zostanie wypchnięta za krawędź przepaści. Chciał, by szła do przodu, ale ona wciąż ciągnęła do tyłu. Jemu to nie przeszkadzało. Mogła całą noc tak się o niego opierać. Pozwalał jej wpaść na siebie i omal nie zaśmiał się w głos, gdy odskoczyła od niego jak kot bojący się wody. Właściwie w tym wypadku nie wody, tylko wzwodu. Wyciągnął ręce, żeby złapać ją delikatnie za ramiona, a dziewczyna zamarła, wyraźnie zbyt wystraszona, by ruszyć się gdziekolwiek. Caleb poczuł przypływ pożądania. Wreszcie ją miał – tutaj – w swoich rękach, pod kontrolą. Zamknął oczy, gdy podniecenie uderzyło mu do głowy. Pojawiła się ponad trzy godziny temu, przewieszona przez ramię tego śmiecia, Jaira. Była posiniaczona, brudna i śmierdząca od potu oraz wymiocin, ale to nie było najgorsze. Jeden z nich – i nie musiał się zastanawiać który – uderzył ją w twarz. Kiedy Caleb zobaczył krew na jej ustach oraz fioletową opuchliznę na lewym policzku i pod okiem, omal nie stracił panowania nad sobą. Cudem udało mu się powstrzymać chęć zamordowania tego skurwiela na miejscu. Wątpił, by w tym przypadku przemoc była konieczna. W końcu to kobieta, jak trudne musiało być spacyfikowanie osiemnastolatki? Przynajmniej dziewczynie udało się kopnąć go w twarz. Caleb z chęcią zapłaciłby za przyjemność obejrzenia tego momentu. Odgłosy jej cichych, ale głębokich oddechów, przywróciły go do rzeczywistości. Pożądanie, które wcześniej grzało jego podbrzusze, teraz opadło ciężko do jąder. Penis boleśnie stwardniał. Caleb musnął palcami ramię dziewczyny, a potem przesunął się na jej lewą stronę. Chciał się lepiej przyjrzeć swojemu więźniowi. Różowe usta były nieznacznie otwarte, a spomiędzy nich wypływał szelest oddechu. Caleb niczego tak nie pragnął, jak zdjąć opaskę i spojrzeć w te zdumiewające oczy, a potem całować ją, aż nie stopnieje w jego ramionach – na to jednak nie mógł sobie pozwolić. Niczym sokół potrzebowała ciemności, żeby zrozumieć, kto jest jej panem. Nauczy się mu ufać, polegać na nim i wyprzedzać jego pragnienia. A on, jak każdy władca godny tego miana, nagrodzi ją za posłuszeństwo. Będzie nie tylko niezmiernie surowy, ale też tak sprawiedliwy, jak tylko zdoła. Nie wybrał narzędzia zemsty przypadkowo. Wybrał piękną niewolnicę. A każda niewolnica powinna potrafić się przystosować, przetrwać. Nachylił się, by wciągnąć do płuc zapach jej skóry, przebijający spod woni lawendowego mydła. – Chciałabyś przyłożyć sobie do twarzy coś chłodnego? – zapytał. Dziewczyna natychmiast cała zesztywniała na dźwięk jego niskiego i cichego głosu. Przez chwilę wydawało mu się to wręcz komiczne. Przestępowała z nogi na nogę, nerwowo, na ślepo, nie potrafiąc obrać kierunku. Jej dłoń powędrowała do twarzy; widział wyraźnie, że kusi ją, by zdjąć opaskę. Mruknął z dezaprobatą, a jej ciekawskie palce wróciły do ściskania szlafroka. Caleb, czując coś na kształt litości, raz jeszcze popchnął ją lekko w stronę łóżka. Dziewczyna wydała z siebie pojedynczy, zduszony okrzyk, gdy jego dłoń spoczęła na klapie

szlafroka. – Spokojnie, Zwierzaczku, masz coś za plecami i nie chciałbym, żebyś znowu się potłukła. – Nie nazywaj mnie tak – odpowiedziała drżącym, a jednak stanowczym głosem. Caleb zamarł. Nikt nie zwracał się do niego w ten sposób, a już na pewno nie prawie naga kobieta z zawiązanymi oczami. Natychmiast ją do siebie przyciągnął; tak blisko, że jej gładki policzek dotknął jego, szorstkiego. – Będę cię nazywał, jak tylko zechcę, Zwierzaczku. Należysz do mnie. Rozumiesz? – warknął. Poczuł, jak dziewczyna kiwa głową tak nieznacznie, że niemal niezauważalnie. Do jego uszu dobiegło jej ciche kwilenie kapitulacji. – Dobrze. A teraz, Zwierzaczku – odepchnął ją trochę od siebie – odpowiedz na moje pytanie. Chcesz lód do twarzy czy nie? – T-t-tak – wydukała drżącym głosem dziewczyna. Caleb uznał, że tak jest znacznie lepiej, ale jeszcze nie dość dobrze. – T-t-tak? – zadrwił, a potem przysunął się do niej, górując nad drobną postacią nastolatki. – Mama nie nauczyła cię mówić „proszę”? Zadarła głowę, jakby widziała go przez opaskę, a jej pełne usta wykrzywiły się w grymasie niezadowolenia. Zaśmiałby się w głos, ale cała sytuacja nagle przestała być już komiczna. Jej kolano dotkliwie zderzyło się z jego kroczem. Czemu kobiety zawsze celują w to miejsce? Pulsujący ból powędrował w górę, zacisnął się wokół jego trzewi i sprawił, że Caleb zgiął się wpół. Ostatni posiłek podjechał niebezpiecznie wysoko. Dziewczyna nadal walczyła jak lwica. Wbiła paznokcie głęboko w ręce Caleba, próbując uwolnić z nich szlafrok. Kiedy jej się nie udało, zaczęła wściekle uderzać w niego łokciami. Udało mu się wciągnąć powietrze do płuc, ale w jej uszach musiało to zabrzmieć raczej jak zwierzęcy ryk. – Puść mnie, ty skurwielu. Puszczaj! – wrzasnęła między jednym a drugim napadem płaczu. Wiła się i wierzgała w ramionach Caleba, próbując osłabić jego chwyt. Musiał ją poskromić, inaczej wpadnie w znacznie gorsze kłopoty niż kara za nieposłuszeństwo. Zupełnie już wściekły, Caleb resztkami silnej woli zmusił się do wyprostowania. Gdy górował nad dziewczyną, ich gniewne spojrzenia spotkały się. Udało jej się zdjąć opaskę i teraz stała zupełnie nieruchomo, przyglądając się Calebowi z mieszaniną zaskoczenia i strachu. Nie mrugała, nic nie mówiła, nawet nie oddychała – po prostu patrzyła na niego. On również nie odwracał od niej wzroku. Obrócił ją i przycisnął jej ręce do boków. Zalała go fala gniewu. Ścisnął mocniej ramiona dziewczyny, pozbawiając ją tchu. – To ty? Pytanie uciekło z jej ust razem z wydychanym powietrzem. Dwa krótkie słowa wydawały się płynąć na fali rozpaczy i czystej wściekłości. Wiedział, że ta niezręczna chwila kiedyś nadejdzie. Nie był już bohaterem. Nigdy nie był. Dziewczyna walczyła o oddech, dysząc jak pies, a to porównanie nieco go rozbawiło. – Cholera! – krzyknął, gdy jej głowa zderzyła się z jego nosem. Instynktownie puścił dziewczynę i podniósł ręce do twarzy. Niewolnica szybko zareagowała i zaraz zobaczył, jak jej ciemne włosy i poły szlafroka fruną w drodze do drzwi sypialni. Caleb wydał z siebie niski pomruk, a potem rzucił się w stronę uciekinierki i złapał za

materiał szlafroka, ale ona zwyczajnie wysunęła się z niego i pobiegła dalej nago. Widok jej nagiego ciała poraził jego zmysły. Gdy dotarła wreszcie do drzwi i przekonała się, że są zamknięte na klucz, jego palce wczepiły się w jej włosy i zacisnęły w pięść. Pociągnął ją ostro do tyłu, przez co dziewczyna potknęła się i padła na podłogę. Caleb, nie znajdując już nic zabawnego w wybrykach niewolnicy, usiadł na jej powalonym ciele. – Nie! – krzyczała rozpaczliwie, raz jeszcze próbując uderzyć go kolanem w krocze, a paznokcie wbić w twarz. – Lubisz walczyć, prawda? – rzucił z uśmiechem. – Ja też. Z większą siłą, niż wydawało mu się to konieczne, usiadł na niej okrakiem, a nadgarstki przycisnął do podłogi lewą ręką. – Pierdol się – wydyszała. Klatka piersiowa dziewczyny bezczelnie się podniosła. Zresztą całe jej ciało było napięte, każdy mięsień walczył, nie chcąc się poddać, ale ten wybuch energii wiele ją kosztował. W jej oczach widać było szaleństwo i dzikość, ale wyraźnie słabła. Teraz przytrzymywał ją bez wysiłku. Powoli wchłaniał ciepło jej drżącego ciała, przyciśniętego tak mocno do niego; ta myśl odurzyła go, poraziła zmysły. Jej podbrzusze ocierało się o jego brzuch, a jedno od drugiego oddzielał tylko cienki materiał koszuli. Obfity i zdecydowanie ciepły biust unosił się i opadał pod jego klatką piersiową. Wyczuwał znajdujące się tuż pod nimi bijące szaleńczo serce. W wyniku wysiłków dziewczyny jej skóra ocierała się o niego z narastającą siłą. Prawie nie mógł tego znieść. Prawie. Przytrzymując jej nadgarstki lewą ręką, wycofał się nieco i trzasnął otwartą dłonią w jej prawą pierś, a potem wierzchem w drugą. Z gardła dziewczyny natychmiast wydobył się zduszony szloch. – Podoba ci się to? – warknął Caleb. Raz jeszcze wymierzył jej ciosy, a potem jeszcze i jeszcze, i jeszcze, aż wreszcie całe jej ciało odpuściło, każdy mięsień zaprzestał walki i dziewczyna już tylko wypłakiwała sobie oczy, skulona. – Proszę. Proszę, przestań – jęczała. – Proszę. Czuł pod sobą jej ciepło i strach. Jej usta poruszały się szybko, bezgłośnie wypuszczając słowa, które najwyraźniej nie były przeznaczone dla niego. Caleb przełknął ślinę, gdy wróciły do niego niechciane wspomnienia. Mrugnął i odepchnął je daleko, zamykając na klucz. To odruch, zazwyczaj szybki i łatwy do wykonania dzięki wypracowanej przez lata wprawie. Tym razem jednak znowu to poczuł, kiedy jej strach i jego podniecenie nie tylko walczyły ze sobą, lecz także łączyły się, nasycając otaczające ich powietrze i wypełniając pomieszczenie. Wydawały się tworzyć nową osobę, która oddycha wraz z nimi, obserwując i zakłócając ten moment. Jego gniew wyparował. Patrzył na piękne piersi dziewczyny – przybrały odcień głębokiego różu w miejscach, które uderzył, ale jego ciosy nie pozostawią trwałych śladów. Niechętnie puścił jej nadgarstki. Jego kciuk bezwiednie spróbował wygładzić czerwony znak. Caleb zmarszczył brwi i spojrzał na dziewczynę. Miał nadzieję, że skończyły się jej niespodzianki. Kiedy tylko poczuła, że jego palce rozluźniają się, zsunęła ręce na piersi. Z początku myślał, że chodzi o skromność, ale gdy zaczęła je lekko masować, zrozumiał prawdziwą przyczynę – chęć złagodzenia bólu. Wciąż miała jeszcze zamknięte oczy, jakby nie chciała dopuścić do siebie myśli, że

Caleb siedzi na niej okrakiem. Większość ludzi nie chce widzieć tego, co złe. Wszystko to pogarszał zapewne jeszcze fakt, że go rozpoznała. Zauważył w jej spojrzeniu poczucie zdrady. Cóż, będzie musiała się z tym jakoś pogodzić; tak jak on. Kiedy jego niewolnica wreszcie się opanowała, Caleb powoli podniósł się i stanął nad nią. Musiał traktować ją z pełną surowością. Tego rodzaju akt niesubordynacji wymagał szybkiej i odpowiednio srogiej kary. Szturchnął pięknie zaokrąglone i jędrne biodra dziewczyny czubkiem buta. – Wstawaj – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu. Polecenie było kategoryczne, a jednak jej ciało tylko skuliło się na dźwięk jego głosu, ale pozostało na podłodze. – Wstawaj, albo ja cię podniosę. Uwierz mi, że nie chcesz tego. Chociaż z wyraźną niechęcią, dziewczyna zdjęła rękę z piersi i spróbowała odepchnąć się od podłogi. Powoli przeniosła ciężar ciała na ramię, ale kosztowało ją to wiele wysiłku; drżąca ręka mogła w każdej chwili odmówić posłuszeństwa. – Grzeczna dziewczynka, dasz radę… wstań. Mógłby jej pomóc, ale wtedy straciłby szansę na nauczenie jej czegoś. Cztery miesiące to wcale nie tak długo na wyszkolenie niewolnicy. Nie mógł sobie pozwolić na marnowanie czasu. Im szybciej dziewczyna podda się instynktowi przetrwania, tym lepiej – a on miał na myśli trochę inne reakcje niż kopanie go w krocze. Spędzą ze sobą sześć tygodni w tym domu. Zamierza wykorzystać je do czegoś bardziej pożytecznego niż jej dziecinne wygłupy. Popatrzyła na niego groźnie, przekazując w tym spojrzeniu całą swoją nienawiść. Caleb powstrzymał uśmiech. Domyślał się, że dziewczyna już nie uważała go za uroczego. Bardzo dobrze. Uroczy znaczy mięczak. Zebrawszy w sobie dość siły, przycisnęła otwartą dłoń do dywanu i wyprostowała łokieć. Oddychała ciężko i krzywiła się z bólu, ale jej łzy już wyschły. Najpierw podparła się nogami i rękami, a potem spróbowała stanąć. Kiedy wreszcie już w pełni się wyprostowała, Caleb wyciągnął do niej ramiona, ignorując wyraźne protesty. Wysunęła rękę z jego dłoni, ale wciąż wpatrywała się w podłogę. Zjeżył się, ale darował jej to nieposłuszeństwo i bez dalszego dotykania zaprowadził dziewczynę do łóżka. Usiadła ostrożnie na samej krawędzi, przykrywając piersi dłońmi i pochylając głowę nieco do przodu, żeby schować je pod splątanymi, hebanowymi kosmykami. Caleb usiadł obok. Stłumił chęć zdjęcia włosów z jej twarzy. Na razie niech się ukrywa – do czasu, aż się uspokoi. – A teraz – powiedział łagodnie – chciałabyś, żebym ci podał lód? Niemal wyczuwał chłodną wściekłość, którą emanowała. Wściekłość, a nie strach? Trudno mu było się z tym pogodzić. Chociaż spodziewał się pewnej dawki gniewu, z zaskoczeniem przyjął fakt, że dziewczyna nie zareagowała jeszcze na swoją całkowitą nagość. Nie powinna być bardziej wystraszona niż zezłoszczona? Nie powinna próbować wybłagać sobie u niego litości? Jej zachowanie nie zgadzało się z przewidywaniami i utartymi schematami. Było to zarówno zaskakujące, jak i intrygujące. – I jak? Wreszcie, spomiędzy zaciśniętych zębów, wycedziła: – Tak. Poproszę. Nie mógł się powstrzymać i zaśmiał się w głos. – I co? Takie to trudne? Widział, jak zaciska szczęki, ale nie powiedziała ani słowa, cały czas wpatrując się w poobijane kolana. Bardzo dobrze, pomyślał Caleb, w takim razie zrozumiała. Wstał i obrócił się w stronę drzwi, chociaż gdy tylko postąpił krok do wyjścia, usłyszał za plecami pełen napięcia głos:

– Dlaczego mi to robisz? – zapytała głucho dziewczyna. Odwrócił się z cierpkim uśmiechem na ustach. Chciała poznać powód. Seryjni mordercy je mieli. Powody niczego nie zmieniały. Ciągnęła dalej: – Czy to przez to, co się wydarzyło na ulicy tamtego dnia? Czy to dlatego, że… – przełknęła głośno ślinę, a Caleb widział, jak bardzo starała się powstrzymać łzy – flirtowałam z tobą? Czy sama to na siebie sprowadziłam? Mimo całego wysiłku dziewczyny, pojedyncza łza spłynęła po jej prawym policzku. W tamtej chwili Caleb wbrew sobie spojrzał na nią tak, jak na każde dziwaczne stworzenie – obiektywnie, ale z nienasyconą ciekawością. – Nie – skłamał – to nie ma nic wspólnego z tamtym dniem. Potrzebowała tego kłamstwa; Caleb to rozumiał. Czasami takie niewielkie oszustwo wystarczało, żeby zlikwidować ciężar prawdy. To nie twoja wina. Może i sam potrzebował skłamać, ponieważ pamiętał, jak bardzo pożądał jej tamtego dnia i wcale nie z powodów związanych z jego misją. – Przyniosę ci trochę lodu. Aspiryna chyba też ci się przyda. Oboje zdziwili się na odgłos klucza przekręcanego w zamku. Jair jak gdyby nigdy nic wszedł do pokoju, a Caleb nawet nie próbował ukrywać swojego gniewu. – Co ty tu robisz, do cholery? Jair był wyraźnie pijany i to czyniło go jeszcze bardziej niebezpiecznym. Swoje pełne gniewu spojrzenie skierował w stronę łóżka, gdzie siedziała przestraszona dziewczyna. Nie mógł się wprost napatrzyć na jej nagie ciało. Na twarzy Jaira wykwitł pożądliwy uśmieszek. – Widzę, że ta mała dziwka się obudziła. Dziewczyna się bała, naprawdę się wystraszyła. Odsunęła się na sam skraj łóżka i próbowała przykryć rękami i włosami, a nawet wyciągnąć spod siebie narzutę. Caleba zastanowiło to, że nie reagowała w ten sposób przy nim, gdy siedzieli razem na łóżku. Wydawała się wtedy raczej wkurzona niż przestraszona, ale dopiero od chwili, gdy udało jej się ściągnąć opaskę z oczu i zdała sobie sprawę, z kim ma do czynienia. Mogło to oznaczać jedną z dwóch rzeczy – albo ze względu na ich krótkie spotkanie w przeszłości miała wrażenie, że go zna, albo nie uznała go za potencjalnie groźnego. W obu przypadkach myślała bardzo niemądrze. Spojrzał spode łba na Jaira, który wpatrywał się w dziewczynę, jakby jednocześnie chciał ją zabić i zgwałcić. Caleb znał go na tyle, żeby nie wątpić, że właśnie tego pragnął. Nadeszła chwila próby. Caleb zmusił się do potraktowania Jaira, jakby mężczyzna miał jakiekolwiek znaczenie. – Cóż, chyba nie takie wybiorę dla niej imię, ale tak, obudziła się. – Zerknął przez ramię na dziewczynę, zaledwie przelotnie. Szybko zauważył jej błagalne spojrzenie i dodał: – I do tego nabrała wigoru. – Uśmiechnął się. Nie dało się nie zauważyć pożądania na twarzy Jaira, a Caleb aż za dobrze wiedział, co mężczyźni jego pokroju w swoich fantazjach robią takim przestraszonym dziewczynom. Bez wahania Jair ruszył chwiejnym krokiem w stronę łóżka, owinął swoje brudne dłonie wokół kostki niewolnicy i pociągnął. Krzyknęła i złapała się ramy. Caleb szybko się odwrócił i chwycił ją w pasie, a potem przeciągnął na drugą stronę łóżka. Wziął ją w ramiona i usiadł, opierając się plecami o wezgłowie, lewą stopę wciąż trzymając na podłodze. Dziewczyna umościła się na jego kolanach i wtuliła twarz w koszulę. Czuł na swojej klatce piersiowej, jak wstrząsa nią pełen przerażenia, błagalny szloch. Czyżby

spodziewała się, że ją ochroni? Interesujące. Caleb skrzywił się, gdy jej paznokcie boleśnie wbiły się w jego żebra. Szybko i zdecydowanie oderwał dłonie dziewczyny od swojej koszuli i złapał ją za nadgarstki. – Nie, nie, nie, nie, nie… – powtarzała bez ustanku, próbując jeszcze raz skryć się w jego ramionach. Caleb, nagle zirytowany tą myślą, obrócił ją, wykorzystując własny pęd dziewczyny. Wcisnął jej nadgarstki między piersi i przytrzymał blisko siebie. Jair po raz kolejny spróbował złapać ją za kostkę. – Nie – powiedział spokojnie Caleb. – Twoje zadanie polegało na przywiezieniu jej do mnie. Nie na biciu i nie na pieprzeniu. – Nie pierdol, Caleb! – wrzasnął wściekle Jair, a wyraźny akcent sprawił, że zabrzmiał jak barbarzyńca. – Ta głupia dziwka kopnęła mnie w twarz i mogłem zrobić z nią znacznie więcej. Jest mi coś winna. Słysząc swoje imię, Caleb przycisnął mocniej dziewczynę do siebie, jakby chciał wycisnąć z niej całą rozpacz. Chwila ciszy, jaka zapadła po ostatniej wypowiedzi Jaira, tylko podkreślała wściekłość w spojrzeniu Caleba. Ten pierwszy z miejsca wytrzeźwiał, nawet jeśli zaledwie na moment, gdy uzmysłowił sobie, co zrobił. Choć trwało to ułamek sekundy, Caleb poznał, że Arab zdał sobie sprawę z tego, jak karygodny popełnił błąd, wymawiając jego imię w obecności dziewczyny. Nagle przypominając sobie o pozbawionej tchu niewolnicy, którą trzymał w ramionach, Caleb rozluźnił chwyt, a ona natychmiast wciągnęła głęboko powietrze; walka o oddech tak ją zaabsorbowała, że na moment zapomniała o płaczu. Pozostając w jego silnych objęciach, dziewczyna wydawała z siebie chrapliwe kwilenie, ale Caleb nawet nie próbował jej uspokoić. Wolną ręką złapał za jej brodę i przechylił twarz tak, by Jair mógł na nią spojrzeć. – Będzie się goić kilka tygodni. Pod wpływem rosnącego gniewu jego palce głębiej wbiły się w skórę dziewczyny. W pokoju dało się wyczuć napiętą atmosferę, a potem ciszę przerwały odgłosy płaczu porwanej. – Cholera – westchnął Jair. – Masz rację. – Zawahał się, a potem dodał przez zaciśnięte zęby: – Nie mów nic Rafiqowi. To się więcej nie powtórzy. Mężczyzna nie był tak głupi, jak się wydawał na początku. Wiedział, że uderzenie porwanej stanowi najlżejsze z jego przewinień. Wydał imię Caleba. A imiona mają moc. Jair musiał wiedzieć, że za ten występek poniesie konsekwencje. Jeśli nie zdawał sobie z tego sprawy, Caleb zadba, by to się zmieniło. Jako wyrachowany najemnik na usługach najbogatszych, Jair zarabiał na swoje utrzymanie, porywając i przetrzymując ekskluzywne niewolnice seksualne. Jedno słowo o jego szczeniackich wybrykach wystarczy, by nagle kontrakty się urwały. I jedno słowo o tym, jak pograł sobie z Calebem, a Rafiq zadba o to, by Jairowi urwano także głowę. Jednak sugestia, że Caleb potrzebował wsparcia innego mężczyzny, nie spodobała mu się za bardzo. – Sam załatwiam swoje sprawy, Jair – wypowiedział jego imię zjadliwym tonem. – Dlaczego boisz się kogoś, kto znajduje się tysiące kilometrów stąd, skoro ja muszę zrobić tylko kilka kroków, żeby cię zabić? Jair cały zesztywniał, ale nie odezwał się ani słowem. O tak, pomyślał Caleb, jesteś moją dziwką. Kiedy przemówił, jego głos miał w sobie słodycz z posmakiem arszeniku. – A teraz, proszę… idź i przynieś naszemu gościowi aspirynę i paczkę kostek lodu. Wygląda na to, że boli ją głowa.

Jair wyszedł z pokoju bez słowa i sztywnym krokiem. Caleb się uśmiechnął. Kiedy znowu zostali sami, dziewczyna w jego ramionach natychmiast znowu się załamała. – Proszę, proszę, błagam cię, nie pozwól mu mnie skrzywdzić. Przysięgam na Boga, że nie będę już się stawiać. Wyprowadzony z równowagi Caleb zaśmiał się cierpko: – Myślałem, że lubisz się stawiać? I dlaczego uważasz, że ja cię nie skrzywdzę? Wciąż szlochając, dziewczyna odpowiedziała: – Sam mówiłeś, że tego nie zrobisz. Proszę. Wyraźnie podkreśliła ostatnie słowo, a Caleb uśmiechnął się, chowając twarz w jej włosach. Nie chcąc już pokazywać jej krągłych wdzięków Jairowi, pochylił się i sięgnął po narzutę. Robiąc to, przycisnął dziewczynę twarzą do materaca, a jego wyjątkowo twardy członek otarł się o jej pośladki. Szarpnęła tak mocno, że Caleb dziwił się, jak jej ciało to wytrzymało. Puścił nadgarstki dziewczyny i przykrył ją. – Musisz się uspokoić. Nie chcę, żebyś doznała szoku. W odpowiedzi usłyszał tylko zduszony jęk. Caleb zaśmiał się i pogłaskał ją po głowie. – Obiecuję, że jeśli będziesz mnie słuchać, wyjdziesz na tym lepiej, niż się spodziewasz. Jair wrócił, trzymając rzeczy, o które prosił Caleb. Ich więzień zaczął jeszcze mocniej się trząść. Wyraźnie wciąż wściekły Jair rzucił aspirynę. – Coś jeszcze? – warknął. Łapiąc buteleczkę jedną ręką, Caleb pokręcił głową i cmoknął z dezaprobatą. Wyjął jedną tabletkę, a potem drugą, podobną, z własnej kieszeni. Pokazał Jairowi, żeby podszedł bliżej, i podał mu obie pigułki. Następnie sięgnął po paczkę z lodem i odłożył ją na bok. – Nie bądź taki przewrażliwiony, Jair. Przez to stajesz się jeszcze mniej atrakcyjny. Jair mruknął nieprzyjemnie. – Jestem pewien, że nasz gość uważa cię za uroczego mężczyznę. Zgodziła się być grzeczna, o ile tylko jej nie skrzywdzisz. Dziewczyna pod narzutą przestała się trząść i cała zesztywniała. Caleb podniósł się z łóżka. – No idź, bądź miły. Daj jej to, co przyniosłeś. Jair spojrzał podejrzliwie na Caleba, ale posłuchał i podszedł do porwanej, wyciągając do niej rękę, w której trzymał szklankę wody. Dziewczyna otworzyła szeroko oczy, a Caleb dostrzegł w nich cierpienie, którego już nie rozumiał. – No dalej, Zwierzaczku. Specjalnie użył jej nowego przydomku i zupełnie bez zaskoczenia zauważył, jak porwana spogląda na niego, ale już nie z gniewem, ale bardziej pasującym do sytuacji strachem. Nie doczekawszy się dalszych komentarzy, dziewczyna wyciągnęła drżące ręce po tabletki i szklankę. Zrobiła to wyjątkowo ostrożnie, by nie dotknąć Jaira. Mądre posunięcie. Szkło obijało się o jej zęby, gdy popijała pigułki, ale udało jej się nic nie rozlać. Kiedy woda się skończyła, porwana podała pustą szklankę Jairowi, raz jeszcze dbając o to, by nie doszło do kontaktu fizycznego. Jej wzrok powędrował w stronę Caleba. Patrzyła na niego żałośnie. – Podziękuj, dziwko – warknął Jair, gdy dziewczyna zwyczajnie zwinęła się w kłębek.

Caleb skrzywił się, ale nie skomentował tej uwagi. Wzrok porwanej raz jeszcze powędrował w jego stronę w poszukiwaniu wskazówki, po czym wymamrotała słabym głosem podziękowania i ciaśniej owinęła się narzutą. Podszedł do łóżka i usiadł ostrożnie obok na bawełnianej pościeli. Spojrzał wymownie na Jaira i mężczyzna wyszedł z pokoju. Wtedy Caleb znowu został sam na sam ze swoim zaskakującym więźniem. – Twój lód. Szczupła ręka wydostała się spod fałd narzuty i sięgnęła po podarunek. – Masz w sobie dużo dumy – wyszeptał Caleb. – Ja potraktowałem cię tak łagodnie, a ty byłaś jak rozpuszczony bachor. A jednak mężczyźnie, który groził ci gwałtem, okazałaś wyłącznie posłuszeństwo… to wiele o tobie mówi. – Pieprz się – odpowiedziała zachrypłym głosem. Caleb roześmiał się. – Cóż, zaiste jesteś interesująca. I taka była prawda. Z jakiegoś powodu wiedział o tym od samego początku, a jednak takiego zachowania się nie spodziewał. Śmiech powoli ucichł, a kiedy mężczyzna znowu przemówił, jego głos okazał się zimny, ale miękki jak aksamit. – Wiesz co… zdecydowanie wolałbym pieprzyć ciebie. Bawełniane wzgórze drgnęło, a potem gwałtownie się skurczyło, gdy dziewczyna wycofała się na skraj łóżka, przyciskając narzutę do piersi, jakby w ten sposób mogła się obronić. Caleb tylko się z tego śmiał. Dziewczyna patrzyła na niego groźnie, ale już dało się zauważyć rozszerzone źrenice. Żołądek miała pusty i podany jej środek szybko zaczynał działać. Biorąc pod uwagę dawkę, powinna już osiągnąć odmienny stan świadomości. A mimo to nie straciła nic ze swojego uroku. Głowa jej opadła, ale szybko się znowu wyprostowała, jednym, choć niezgrabnym ruchem. Caleb uśmiechnął się na ten widok, ale przelotnie. – Co… jest… ze mną… nie tak? – zapytała bełkotliwie. Ciało dziewczyny rozluźniało się wbrew jej woli. Walczyła z tym, walczyła z narkotykiem. – Pójdziesz teraz spać, Zwierzaczku – oznajmił zwyczajnie Caleb. – Co proszę? Dlaczego? – Pod wpływem szoku szeroko otworzyła oczy, wręcz komicznie, a do tego zaczęła zagryzać wargi. – Nie czuję swojej twarzy, nie czuję, nie czuję. – Zachichotała dziwnie, ale miejsce śmiechu szybko zajął ciężki oddech. Caleb podszedł do drzwi i mimowolnie się uśmiechnął.

Trzy Miałam siedem lat, kiedy po raz pierwszy ostrzeżono mnie, bym nie została dziwką. Była to jedna z tych niewielu chwil, które spędziłam z ojcem, i pamiętam ją bardzo dobrze, bo mocno mnie wystraszył. Oglądaliśmy Powrót na Błękitną Lagunę i bohaterka filmu, Lilli, właśnie spanikowała po zauważeniu krwi między nogami. Byłam zbyt młoda, żeby zrozumieć, co się stało, więc zapytałam ojca. On odpowiedział: – Kobiety to brudne dziwki pełne brudnej krwi, więc co miesiąc muszą się jej pozbywać. Tak mnie tym zaskoczył i wystraszył, że nie odezwałam się ani słowem. Wyobraziłam sobie, jak wypływa ze mnie cała krew i skóra opada aż do kości. – A czy ja jestem kobietą, tatusiu? Ojciec upił sowitego łyka swojego rumu z colą i stwierdził: – Kiedyś będziesz. Ze łzami w oczach pomyślałam o horrorze wykrwawiania się. – A skąd wezmę więcej krwi? Ojciec uśmiechnął się i mnie przytulił. Zapach alkoholu w jego oddechu zawsze działał na mnie kojąco. – Poradzisz sobie, moja dziewczynko… po prostu nigdy nie bądź dziwką. Uścisnęłam go mocno. – Nie będę! – Odsunęłam się trochę i spojrzałam w jego zapijaczone oczy. – Ale kto to dziwka? Zaśmiał się wtedy w głos. – Zapytaj matkę. Nigdy tego nie zrobiłam. Nigdy nie powtórzyłam matce tego wszystkiego, co mówił mi ojciec, chociaż pytała za każdym razem, gdy przyprowadzał mnie z powrotem do domu. Instynktownie przeczuwałam, że skończyłoby się to kłótnią. Dwa lata później, w moje dziewiąte urodziny, dostałam pierwszej miesiączki i płakałam żałośnie, prosząc mamę, żeby zadzwoniła po lekarza. Zamiast tego wpadła do łazienki i zażądała, żebym natychmiast wytłumaczyła jej, co się stało. Spojrzałam na nią wtedy, emanując wstydem ze wszystkich porów ciała, i wyszeptałam: – Jestem dziwką. Dopiero w wieku trzynastu lat ponownie spotkałam się z ojcem. Do tego czasu bardzo dobrze zrozumiałam, kim jest „dziwka”. Moja matka była „dziwką”, bo zakochała się jako młoda dziewczyna i zaszła w ciążę. Najpierw urodziła mnie… potem mojego brata… i siostrę… i drugą siostrę… i drugiego brata… i cóż – całą resztę. Moim przeznaczeniem było dołączyć do zastępu dziwek właśnie przez nią. Wyglądało na to, że mam dziwkarstwo we krwi, brudnej krwi. Przekonanie to podzielali moi dziadkowie i ciocie, a także ich mężowie i dzieci. Matka była najmłodsza z rodzeństwa i ich opinia była dla niej bardzo ważna. Dlatego też – co najważniejsze – ona w to wierzyła. I sprawiła, że uwierzyłam też ja. Ubierała mnie w sukienki aż do podłogi, zabraniała noszenia makijażu, kolczyków lub czegokolwiek bardziej egzotycznego niż spinka we włosach. Nie mogłam bawić się z braćmi ani kuzynami. Nie mogłam siadać na kolanach ojca. Wszystko to miało zahamować płynące w moich