julka15

  • Dokumenty50
  • Odsłony2 911
  • Obserwuję29
  • Rozmiar dokumentów31.7 MB
  • Ilość pobrań1 415

45. Evanick Marcia - Duch opiekunczy

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :739.0 KB
Rozszerzenie:pdf

45. Evanick Marcia - Duch opiekunczy.pdf

julka15 Namiętności
Użytkownik julka15 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 132 stron)

Marcia Evanick Duch opiekuńczy

PROLOG - Nie obchodzi mnie, czyja teraz kolej. Nie chcę iść. - Szalony Niedźwiedziu, musisz iść. Ona cię wzywa. Szalony Niedźwiedź spojrzał w dół na szczyt góry, dumnie wznoszący się ku niebu, i westchnął. - Dlaczego Jedno Wiosło nie może pójść? - Jedno Wiosło nie zgodzi się. A poza tym, ona wzywa ciebie. - W jej żyłach zostało niewiele z krwi Nawaho - odpowiedział Szalony Niedźwiedź. Jednak, na widok opalonej twarzy i nieprzytomnie patrzących brązowych oczu, jego serce zaczęło mięknąć. - Ona jest silna. Dla ciebie przebyła pół drogi do niebios. Dziewczyna patrzyła w górę. Jej spękane wargi poruszały się, śpiewając starożytną pieśń pochwalną. Niebiosa zadrżały, kiedy Szalony Niedźwiedź wstał i sięgnął po swoją broń. - Zawsze myślałem, że kiedy nadejdzie moja kolej, pójdę z kimś młodym, silnym i odważnym w bój. - Czas walki minął. Musimy nauczyć się żyć w pokoju z białym człowiekiem. Idź, mój bracie, i prowadź ją przez życie. Szalony Niedźwiedź wydał głęboki pomruk, przeciągnął się i otrząsnął z kurzu mokasyny. Stał na rozstawionych nogach z szeroko rozłożonymi ramionami, tak jakby chciał objąć cały świat. Uśmiechając się do przyjaciół, rzekł: - Wspaniale będzie znowu chodzić zapomnianymi ścieżkami mojego ludu. Spojrzał na błyskawicę, która przebiegła po szarzejącym niebie. W ostatnim geście pożegnania, z wilczym błyskiem w ciemnych oczach, odwrócił się do towarzyszy. - Przynajmniej jest piękną dziewczyną. - Szalony Niedźwiedziu, pamiętaj o kodeksie Opiekunów. - Mamy wystarczająco dużo problemów z naszym ludem. Nie dodawaj do nich nowych. - Czy kiedykolwiek byłem powodem twoich trosk? Niebiosa zadrżały i zapanowała ciemność. Cienka smuga dymu uniosła się nad RS

miejscem, gdzie jeszcze przed chwilą stał Szalony Niedźwiedź. Pełen smutku i zmartwienia głos spłynął na dół: - Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, co rozpoczęłaś, Lauro Bryant. Rozdział 1 Dziesięć lat później... Laura Ann Bryant wstrzymała oddech, kiedy jej poobijany dżip powoli dotoczył się do stacji benzynowej. Gaźnik dwukrotnie strzelił i samochód zatrzymał się na wprost pompy. Udało się! Ostrożnie otworzyła drzwi i wysiadła prosto w unoszącą się chmurę spalin. Josh Langley, siedzący w wozie policyjnym z drugiej strony stacji, usłyszał hałas gaźnika i podniósł głowę znad raportu, który właśnie wypełniał. Wysłużony dżip, ciągnący starą przyczepę, zatrzymał się naprzeciwko dystrybutora. Policjant skrzywił się, kiedy zobaczył chmurę czarnego dymu, wydobywającą się z rury wydechowej. Kimkolwiek był kierowca dżipa, zasłużył sobie na mandat za zanieczyszczenie powietrza. Odłożył notatki, odpiął pas i nagle zamarł. Zardzewiałe drzwi od strony kierowcy otworzyły się i wyłoniła się drobna stopa w sandałku ozdobionym kolorowymi koralikami. Za nią pokazała się szczupła, goła łydka, zgrabne kolano i długie, gładkie, opalone udo. Stopa delikatnie dotknęła parującego, czarnego asfaltu, po czym dołączyła do niej druga. Josh wstrzymał oddech. Jego wzrok wędrował wzdłuż obcisłych dżinsowych szortów, opinających powabne pośladki, potem przesunął się po wąskiej talii aż do krągłego biustu. Dziewczyna była ubrana w przylegającą do ciała pomarańczową bluzkę, która uwydatniała kształty. Josh nabrał powietrza w płuca i zmusił się, aby spojrzeć wyżej. W tej samej chwili odwróciła się i sięgnęła po wąż od pompy. Falujące, brązowe włosy były niedbale związane tasiemką. Zanim podeszła do dżipa i otworzyła maskę, przelotnym spojrzeniem zdążył ogarnąć obiecujące, wydatne usta i ogromne, słoneczne okulary. Zafascynowany patrzył, RS

jak pochyliła się nad powyginanym zderzakiem i wlała olej do silnika. Z hukiem zatrzasnęła pokrywę. Potem szybko odłączyła pompę dystrybutora, złapała portfel i weszła do budynku. Zanim zdążył pozbierać rozproszone myśli, wróciła do samochodu, wsiadła i zapaliła silnik. Pełną świadomość Josh odzyskał dopiero wtedy, gdy dobiegł go hałas gaźnika. Patrzył, jak za odjeżdżającym samochodem znikały powoli kłęby spalin. Nieświadoma swego hałaśliwego odjazdu, Laura spojrzała na siedzenie obok, gdzie leżały mapy, poutykane między doniczki z kaktusami. Już ich nie potrzebowała. Długa po- dróż dobiegła końca. Była w domu. Uśmiechnęła się. Podobał się jej dźwięk słowa - dom. Union Station w Pensylwanii było teraz jej oficjalnym miejscem zamieszkania. Jechała w dół Main Street i wciąż nie mogła ogarnąć swoich uczuć. Tu czuła się jak u siebie. W zeszłym miesiącu, kiedy odwiedziła przyjaciółkę z dzieciństwa, Kelli Sinclair, tak długo chodziła tą ulicą, aż ją dokładnie poznała. Na Main Street znajdowało się wszystko: bank, sklep spożywczy, apteka i ratusz. Miejski skwer z pomnikiem wojennym rozdzielał strumień samochodów. Podczas jednego ze spacerów znalazła biuro lokalnego tygodnika „The Union Station Review". Długo patrzyła na ogłoszenie o poszukiwaniu pra- cownika, zanim zebrała się na odwagę i otworzyła stare, dębowe drzwi. Tego samego popołudnia została zatrudniona i zdążyła odbyć rozmowę z jedynym w mieście pośrednikiem handlu nieruchomościami. Po obejrzeniu pięciu domów, których cena mieściła się w granicach możliwości jej budżetu, zniecierpliwiony agent oznajmił, że został już tylko jeden - posiadłość starego Petersona. Okazała się zniszczonym budynkiem z przekrzywionymi werandami i zaniedbanym podwórkiem. Laura nie była pewna, w jakim stylu był zbudowany. Cień trzech ogromnych dębów, łuszcząca się ciemnoszara farba, mansardowy dach - wszystko to przywodziło na myśl miejsce, w którym mieszkałby Norman Bates. Pośrednik niechętnie objaśnił, że dzieci z sąsiedztwa wierzą, że w tym domu straszy. Laura roześmiała się i poszła obejrzeć wnętrze. Dwie godziny później rozmawiała przez telefon o obniżeniu ceny z jedynym żyjącym krewnym starego Petersona. Laura skręciła w Szóstą Ulicę i jechała pod górę w kierunku domu. Była teraz RS

dumną właścicielką posiadłości, w której straszy. Roześmiała się, wjeżdżając na podjazd. Historia o duchu była warta kilka tysięcy dolarów, które odjęto z pierwotnej ceny. Dżip zatrzymał się na końcu alejki. Z rozmachem otworzyła drzwi i wyskoczyła z samochodu. Dom wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętała. W kuchni oszklone, dębowe szafki wisiały na ścianach pokrytych tapetami, drukowanymi w młynki, patelnie i maszynki do kawy. Poobijany, biały, porcelanowy zlew był strasznie brudny, a z każdego rogu sufitu zwisały pajęczyny. Zostawiła otwarte drzwi, żeby się trochę przewietrzyło i kontynuowała przegląd domu. Poza pajęczynami, kurzem i kilku wiszącymi lampami, pozostałe pokoje były puste. Chwilę mocowała się z frontowym wejściem, po czym znalazła się na werandzie. Na niedbale skoszonym trawniku leżały śmieci i suche łodygi niepotrzebnie ściętych kwiatów. Przyjrzała się potężnym dębom i pomyślała, jak wyglądałyby przycięte do bardziej względnych rozmiarów. Odwróciła się i sięgnęła ręką do kontaktu. Światło! Przynajmniej ci od elektryczności zdążyli na czas. Chodzenie ze świecą po domu, w którym straszy, nie należało do przyjemności. Pobiegła schodami na górę, układając w myśli listę prac, które musiały być wykonane natychmiast. Kiedy jeden ze stopni zatrzeszczał pod jej ciężarem, stłumiła okrzyk przerażenia. Śmiejąc się ze swojego nierozsądku, szła dalej. Jeżeli nie będzie trzeźwo myśleć, zacznie wierzyć w te dziecinne historie. Duchy opiekuńcze, owszem, ale istnienia innych straszydeł nikt jej nie wmówi. - Idź do domu, Kelli. Czy nie masz interesu, którego musisz pilnować? - Ależ Lauro, przyszłam tylko ci pomóc. Laura wymownie spojrzała na uwydatniony brzuch Kelli. - Ostatnio słyszałam, że Fairyland potrzebuje gospodyni. Laura uśmiechnęła się do przyjaciółki z dzieciństwa i błogosławiła dzień, w którym Logan Sinclair zadzwonił do niej. Potrzebował potwierdzenia, że jest tą samą Laurą Bry- RS

ant, która dziewiętnaście lat temu mieszkała razem z Kelli Santa Fe w domu dziecka. Ten telefon odnowił dawną przyjaźń. - Na zewnątrz jest ponad trzydzieści stopni - powiedziała Laura. - Wyglądasz jakbyś szmuglowała arbuzy, a twoje kostki są opuchnięte. Idź do domu i zdrzemnij się albo zrób cokolwiek innego, co robią kobiety z twoją tuszą. - Nie jestem gruba - obruszyła się Kelli. - Jestem w ciąży. Laura zaśmiała się. - Nie zauważyłam. - Kiedy jednak dostrzegła na twarzy najlepszej przyjaciółki urazę, szybko poprawiła się. - Przepraszam, Kelli. To najpiękniejszy brzuszek, jaki kiedykolwiek widziałam. - Logan też tak myśli. - Naturalnie, w końcu to on przyczynił się do jego powstania. Teraz, kiedy sprawdziłaś, jak się urządziłam, możesz iść do domu. Czuję się świetnie, lodówka pracuje i jest pełna, a z kranu nie leci już brązowa woda - zapewniła Laura. - Jesteś pewna? - W zupełności, więc nie przyglądaj się tak tym szczotkom ustawionym w kącie. Żyłam samodzielnie przez dziesięć lat i myślę, że poradzę sobie z usuwaniem pajęczyn. Kelli uśmiechnęła się do Laury i obie wyszły na zewnątrz. - Idę, do zobaczenia. - Wsiadła do małej furgonetki i otworzyła okno. - Logan będzie tu przed szóstą, żeby wnieść tych kilka mebli, które zostawiłaś w przyczepie. - Tym razem przyjmę jego pomoc, ale pamiętaj - oboje macie w domu córeczkę, a następne dziecko jest w drodze. Na dodatek są ciocia i wujek, którym musicie pomagać. Wiem, jak bardzo lubisz wszystkim dookoła matkować. To nie ja, moja droga, potrzebuję opieki, ale ty. A teraz już idź i daj odpocząć stopom. - O rany, nigdy nie przypuszczałam, że jesteś taka zrzędliwa. Wyrzucać bezbronną, ciężarną kobietę ze swojego domu! Naprawdę powinnaś się wstydzić. - Jeżeli nie zapalisz silnika i natychmiast nie ruszysz, powiem Loganowi, że próbowałaś nieść zakupy. - Ani mi się waż! Nie masz pojęcia, co on by zrobił. I tak już mamy sprzątaczkę, która przychodzi cztery razy w tygodniu, i dwóch kilkunastoletnich chłopców do pomocy RS

w Fairyland. - Zaczynam liczyć. Raz... dwa... - Laura wybuchnęła śmiechem. Furgonetka wycofała się z podjazdu i wyjechała na ulicę. - Przecież ci tłumaczę, Logan, poradzimy sobie - powiedziała Laura. - Z pewnością, ale jesteś już na wpół żywa ze zmęczenia. - Logan obdarzył ją chłopięcym uśmiechem. - A poza tym, Josh będzie tutaj lada chwila. Laura spojrzała na przystojnego męża Kelli. W zeszłym roku zadał sobie wiele trudu, starając się ją odnaleźć i zrobić tym prezent gwiazdkowy żonie. Potem z poświęceniem opiekował się córeczką, kiedy Kelli i Laura spędzały całe dnie, wspominając dawne czasy. Gdy odprowadzali ją na powrotny samolot, musiała przyrzec, że przybędzie ponownie nawet wówczas, gdyby Logan musiał lecieć po nią do Nowego Meksyku. Laura uważała, że Kelli znalazła wspaniałego męża, ale w tym wypadku mogłaby obejść się bez jego pomocy. - Nie mogę pojąć, jak Kelli wytrzymuje twoje poświęcenie się dla innych. Nie musiałeś sprowadzać do pomocy przyjaciela. Logan obszedł przyczepę i z niedowierzaniem pokręcił głową. - To raczej ja nie mogę zrozumieć, jak to wytrzymało tak forsowną podróż. Tak czy inaczej, musisz poznać Josha. Pani Billington powiedziała Kelli, że twoim pierwszym za- daniem będzie wzięcie udziału w Rajdzie Szperaczy i opisanie go z punktu widzenia uczestnika. Już jest ustalone, że Josh będzie twoim partnerem. - Moim partnerem? - To jest warunkiem twojego udziału w Rajdzie Szperaczy. Laura otworzyła drzwi z lewej strony dżipa i wręczyła Loganowi doniczkę z kaktusem. - Dlaczego pani Billington powiedziała Kelli o moim pierwszym reportażu? - Jest jedna rzecz, którą musisz wiedzieć - w tym mieście nie ma tajemnic. Każdy wie, kto się czym zajmuje. A oprócz tego, pani Billington poprosiła Kelli, żeby znalazła ci towarzysza rajdu. Laura podała mu następnego kaktusa i sama wzięła jeszcze dwa. Szła przed nim i po wejściu do domu postawiła rośliny na podłodze w salonie. RS

- Kiedy jest ten Rajd Szperaczy? - W tę sobotę i niedzielę - odpowiedział Logan. Laura usłyszała samochód podjeżdżający pod dom. - Wygląda na to, że twój przyjaciel nadjechał. Czy myślisz, że powinnam go ostrzec, że przeważnie przegrywam? - Nie musisz. Z Joshem jako partnerem nie można nie wygrać. - Czy wygrywał już wcześniej? - zapytała z ciekawością. - Nie, bierze w tym udział po raz pierwszy. - Oho, wspaniale, amator! A ja potrzebuję kogoś z doświadczeniem. Nie byłam na Rajdzie Szperaczy od czasów szkolnych. Logan z uśmiechem skierował się do drzwi kuchennych, aby powitać przyjaciela. Josh zaparkował wóz policyjny za ciężarówką Logana i przyglądał się ponuremu domostwu. Laura Bryant powinna się leczyć, pomyślał. Kiedy zauważył zmurszały dach i zgniłe deski frontowej werandy, zmienił zdanie. Laurę Bryant powinno się umieścić w dobrze zamkniętej celi. Ktoś, kto był zdolny wydać ciężko zarobione pieniądze na coś takiego, musiał być ścigany przez prawo albo zupełnie szalony. Dlaczego akurat był w Filadelfii w zeszłym miesiącu, kiedy przyjaciółka Kelli przyjechała z wizytą? Powinien był zadzwonić do Nowego Meksyku i sprawdzić jej akta. Był odpowiedzialny za Union Station - wszyscy oczekiwali, że zajmie się ich bezpieczeństwem. A teraz wśród nich znalazła się prawdziwa wariatka. Spojrzał na rewolwer przy boku i pomyślał, czy teraz, po dziesięciu latach służby, będzie musiał go załadować. Josh okrążył dom i przystanął, nie wierząc własnym oczom. Przy drzwiach zaparkowany był ten sam zakurzony dżip z przyczepą, który widział na stacji benzynowej. Przeniósł wzrok z Logana, który właśnie szedł w jego kierunku, na kobietę schodzącą ze schodów. Te nogi mają imię, pomyślał, i brzmi ono Laura. Ciepły, powitalny uśmiech przemknął po twarzy Laury, kiedy zobaczyła zdumionego policjanta, stojącego na podwórku. W błękitnych oczach widać było zaskoczenie. Poznał ją. Jasny granat mundurowej koszuli pasował do oczu, a krótkie, kruczoczarne włosy wyglądały miękko i pociągająco. Opalona twarz o pięknych, RS

klasycznych rysach była niepokojąca. Miała silny, bardzo męski wyraz, a zmysłowa dolna warga świadczyła o skrytym usposobieniu. Podczas gdy Logan dokonywał prezentacji, jej wzrok powędrował niżej. Policyjna koszula z przypiętą srebrną odznaką opinała szerokie plecy i muskularne ramiona. U boku, w czarnej kaburze tkwił rewolwer. Colombo nigdy tak nie wyglądał! Laura zbliżyła się i wyciągnęła rękę w powitalnym geście. - Miło ciebie poznać, Josh. Przykro mi, jeżeli Logan pokrzyżował ci plany na dzisiejszy wieczór. Jeśli masz coś innego do zrobienia, poradzimy sobie sami. - Taki facet musi mieć inne zajęcia, pomyślała. Jego notes mieści na pewno sporo numerów telefonów. Josh odzyskał panowanie nad sobą. Głos Laury brzmiał jak muzyka, która zdawała się przenikać aż do jego duszy. Duże, ciemnobrązowe oczy rozszerzyły się, kiedy pospiesznie ujął wyciągniętą dłoń. Pytający wzrok skierował ku przyczepie. - Spodziewałem się raczej ogromnej ciężarówki. - Sprzedałam prawie wszystko, niewiele mi zostało. Josh spojrzał na Logana, który wzruszył ramionami. Chcąc zachować pewien dystans w stosunku do Laury, Josh podszedł do przyczepy. Kiedy otworzył tylne drzwi, usłyszał jej ostrzegający okrzyk. Dwa kartonowe pudła zsunęły mu się na głowę. Momentalnie podniósł ramiona, aby je przytrzymać, ale i tak coś wylądowało mu na stopie. Krzyknął z bólu. Gwiazdy zamigotały przed oczami. Śmiech Logana dochodził jakby z oddali. Kiedy poczuł, że przyjaciel podnosi jedno z pudeł, powoli otworzył oczy. Przyczepa była zapchana do granic możliwości. Laura nie mogłaby dołożyć tu nawet szczoteczki do zębów. - Nic ci się nie stało, Josh? Popatrzył, jak wzięła pogięty toster. - Pewnie. My, gliny, jesteśmy twardzi. Odsunął się od Logana i podniósł drugie pudło. - Wystarczy, jak będziesz stała z boku i mówiła co gdzie postawić, a poradzimy sobie z tym prędzej, niż zdążysz wymówić nazwę rzeki Monongahela. Spostrzegł literę K na ciężkim kartonie, który trzymał, i poszedł z nim do kuchni. RS

Laura popatrzyła na niego i aż tupnęła nogą. Nawet idiota domyśliłby się, gdzie umieścić każdą z paczek. Wszystko było poznaczone. Ścisnęła mocniej trzymany toster i poszła do dżipa po następną doniczkę z kaktusem. Josh zmarszczył brwi, kiedy Laura minęła go, niosąc kuchenny taboret. Zdał sobie sprawę, że nie należała do kobiet, które chcą komenderować innymi, same nic nie robiąc. Wskoczyła na przyczepę i zaczęła zbierać pakunki. Zostało już niewiele. Josh delikatnie zdjął indiański kilim, przykrywający dwie dębowe komody, i podał Loganowi. Sam wyjął górną szufladę z większej szafki. Nogi się pod nim ugięły, kiedy ujrzał jej zawartość. Jedwabne majteczki leżały równo poukładane obok koronkowych biustonoszy. Podniecający zapach róż i słońca unosił się z saszetek, włożonych między satynową bieliznę. Jednak to nie widok intymnych części garderoby tak go zaskoczył. Na wierzchu leżało srebrne lusterko, szczotka i grzebień wysadzany turkusami, obok spora fotografia w srebrnej ramce. Przedstawiała młodą kobietę, bardzo podobną do Laury, mężczyznę i dziecko. Ocenił, że zdjęcie było zrobione jakieś dwadzieścia lat temu. W takim razie ta kilkuletnia dziew- czynka to Laura. Włosy miała związane do tyłu, a małe czoło przykrywała grzywka. Była ubrana w sukienkę w kwiatki, białe skarpetki i sandałki. Uśmiechała się tak słodko i nie- winnie, jak potrafią to tylko dzieci, otoczone ogromną miłością. Josh zaczął zastanawiać się, co mogło spowodować tak drastyczną zmianę w jej życiu. Wszedł po schodach i skierował się do pokazanej mu przez Laurę sypialni. Wiedział, że wychowała się w tym samym domu dziecka co Kelli, zanim nie ukończyła średniej szkoły. Położył szufladę na podłodze i jeszcze raz przyjrzał się fotografii. Co stało się z uśmiechniętą parą? Opuścili ją, czy też odeszli zbyt wcześnie, zostawiając małą, wystraszoną córeczkę samą na świecie? Te pytania wytłumaczył sobie zawodową ciekawością. W kuchni szybko przeszedł obok Laury. Wyjął następną szufladę z komody. Jedna myśl nie dawała mu spokoju - jak zwykła reporterka mogła sobie pozwolić na tak kosztowne przybory toaletowe? - Tylko bądźcie z tym ostrożni - poprosiła Laura. Logan i Josh spojrzeli na czarny kufer, który właśnie wyciągali z dżipa. Po raz pierwszy usłyszeli, że Laura troszczy się o RS

którąś ze swoich rzeczy. - A co w nim jest? - zapytał Josh z ciekawością. Policzki Laury zaróżowiły się z zażenowania. - Pamiątki rodzinne. Josh i Logan mocno chwycili skórzane uchwyty kufra i wyciągnęli go z bagażnika. Na ich twarzach odbiło się zdziwienie, kiedy poczuli, że wbrew przewidywaniom wydawał się pusty. Laura pospieszyła do drzwi, otworzyła je i przytrzymała, dopóki nie weszli. Potem poprosiła o wniesienie kufra na drugie piętro. - Jesteś pewna, że nie chcesz mieć tego gdzieś pod ręką? - zapytał Logan. - Tak. - Dłonie Laury złożyły się w niemal błagalnym geście. Josh zauważył, że jest speszona i szybko powiedział: - Zaniesiemy to, gdziekolwiek sobie zażyczysz. To twój dom i twoje osobiste rzeczy. - Z niedowierzaniem podniósł kufer jeszcze raz. Laura wyczuła pytający ton w jego głosie i czym prędzej pobiegła na górę. Otworzyła drzwi do wcześniej wysprzątanego pokoju. Stała i przygryzając dolną wargę, patrzyła jak Josh i Logan stawiają kufer na środku pokoju. - Bardzo dziękuję wam obu. - Dziwnie nerwowym gestem wyprowadziła ich, zgasiła światła w holu i prawie popchnęła ku schodom. - Co powiedzielibyście na coś do picia i jedzenia? - Nie jestem głodny, ale chętnie napiłbym się czegoś zimnego - odparł Logan. - Ja też - powiedział wciąż oszołomiony Josh. Laura pospiesznie weszła do kuchni. - Będzie gotowe migiem. - Zanim znajdziesz szklanki - rzekł Logan, wchodząc za nią - przykręcę nogi do stołu. Josh, a może byś tak złożył Laurze łóżko? Josh rzucił mu piorunujące spojrzenie. Wiedział, że to dziecinne upierać się przy skręcaniu stołu, ale czym dalej znajdował się od łóżka Laury, tym lepiej dla jego wzburzo- nych hormonów. Obraz długich, opalonych nóg zapadł mu głęboko w pamięci. Nie chciał, aby wspomnienie łóżka Laury dopełniło rozgoryczenia. Zaczął coś mówić, ale Logan promiennie uśmiechnął się do niego. RS

Laura zaniosła wysoką szklankę napełnioną lemoniadą na górę do sypialni. Z kąta, gdzie Josh mocował się z dębowym zagłówkiem, dobiegło ciche przekleństwo. - Pomóc ci? Josh podniósł oczy i zmusił się do miłego uśmiechu. Ta kobieta nie daje za wygraną, pomyślał. On stara się pomóc, a ona przychodzi, aby go uwieść. Zauważył wilgotne kosmyki przylepione do szczupłej szyi. - Złap ten koniec deski i mocno trzymaj - powiedział. Postawiła szklankę na parapecie i zrobiła, o co prosił. Rama łóżka dała się złożyć bez problemów. Josh starannie poukładał deski. Potem pomogła mu ułożyć materac ze sprężynami. Po raz pierwszy od pięciu dni będzie spała we własnym łóżku. Z dziką radością rzuciła się na materac. Josh zdenerwował się. Dłonie mu drżały, kiedy podniósł szklankę do ust. Przechylił ją i zaczął pić lodowato zimny napój. Laura uspokoiła się i spojrzała na Josha pijącego lemoniadę. Jego twarz błyszczała od potu i widać było cień zarostu. Głowę miał odchyloną do tyłu, a oczy przymknięte z za- dowolenia. Poczuła lekki skurcz w żołądku, kiedy uświadomiła sobie, że Josh Langley jest bardzo pociągającym mężczyzną. Nawet sposób, w jaki pił zwykłą lemoniadę, był zmysłowy i ekscytujący. Opuścił pustą szklankę i odwrócił się do Laury. Właśnie wstawała z materaca, gdy napotkała jego wzrok. Czy w tych oczach płonęło pożądanie? Przeklęła swoją krótkowzroczność i zaczęła się zastanawiać, czy bę- dzie jeszcze tak patrzył, kiedy znajdzie okulary w torebce. Josh zmarszczył brwi i oderwał od niej wzrok. - Czy chcesz, żebym zrobił coś jeszcze przed wyjściem? To by było na tyle, pomyślała. - Nie, razem z Loganem zrobiliście już prawie wszystko. Reszta może poczekać do następnego razu. Teraz marzę już tylko o gorącym prysznicu i zimnej pościeli. Jestem na nogach od wpół do piątej. Josh wyszedł za Laurą z pokoju. Mocno zaciskał dłoń na trzymanej szklance. Nie spuszczał oczu z kołyszącego się warkocza, kiedy schodziła ze schodów. Logan właśnie RS

dosuwał cztery drewniane krzesła do stołu w kuchni. - Czy już skończyłeś, Logan? - zapytał przyjaciela. - Obawiam się, że nasza gospodyni już ledwo trzyma się na nogach. - Poradzisz sobie sama? - spytał Logan. Laura groźnie popatrzyła. - Mieszkam sama od dziesięciu lat. Dlaczego coś miałoby nie być w porządku w moim własnym domu? Josh chciał uprzedzić ją o krążących w miasteczku pogłoskach, że w domu, który kupiła, przebywa duch, ale postanowił milczeć. Laura miała podkrążone oczy i opuszczo- ne ramiona. Po tak ciężkim dniu zasługiwała na spokojną noc. A w ogóle, to przecież duchów nie ma. - Oczywiście sprawdziłaś zamki w drzwiach? - Nie mógł powstrzymać się od pytania. - Tak jest. - A czujniki dymu? - Dzisiaj po południu jeszcze działały. Powinnam więc jakoś przetrwać tę noc, jeśli tylko coś nagle nie wysiądzie. Josh stłumił śmiech. - Pani Billington powiedziała, żebyś się z nią na razie nie kontaktowała. Zobaczycie się w niedzielę na uroczystym obiedzie. - Dlaczego nie wcześniej? - Nie chce, żebyś z nią rozmawiała przed końcem rajdu. W ten sposób nikt nie powie, że dawała ci jakieś wskazówki. A obiad wydany w parku będzie trwał całe popołudnie. - Aha, a kiedy jest początek rajdu? - Zaczyna się w piątek w nocy. - W nocy? To jak zobaczymy rzeczy, których szukamy? Josh popatrzył na Logana, a potem na Laurę. - Czy nikt nie opowiadał ci o rajdzie? - Tyle tylko, że będziesz moim partnerem. Chyba, że się rozmyśliłeś - dodała z RS

ociąganiem. - Nie, nie zmieniłem zdania. Będziemy razem. - Spojrzał na zegarek. Było już po dziesiątej. - Okay, partnerko, sprawa ma się następująco: Rajd trwa non stop trzydzieści sześć godzin. Teraz chcę, żebyś pozamykała drzwi, poszła do łóżka i porządnie się wyspała. Jutro wieczorem, około szóstej, wpadnę do ciebie. Przyniosę listę zagadek z zeszłego roku, żebyś wiedziała, czego się podejmujemy. - To znaczy, że nie będziemy szukać czterolistnej koniczyny ani przemalowanego na czerwono robaka? - O Boże, amatorka! Kelli połączyła mnie z harcerką. Laura oburzyła się: - Jestem w tym równie dobra jak inni. Nie martw się więc, panie detektywie. Będę się starała z całych sił. Logan zakaszlał i skierował się do kuchennego wyjścia. - Dobranoc, Lauro. Powiem Kelli, że już się urządziłaś. Laura z nachmurzoną miną popatrzyła na drzwi. - Dzięki, Logan. - Wiedziała, że podobała mu się jej wymiana zdań z Joshem. Pewnie dobrze się bawił. - Przepraszam, Lauro - powiedział Josh. - Nie chciałem ciebie obrazić. Chodzi o to, że nie cierpię przegrywać. Jaki byłby ze mnie szeryf, jeśli nie potrafiłbym rozwiązać większości zagadek? Laura westchnęła i rozluźniła się. Josh miał rację. Ważne było, żeby wypadł jak najlepiej. Ale jego szanse na wygraną zmniejszyły się teraz, kiedy za partnerkę ma nowicjuszkę. - Jeśli przyniósłbyś wszystkie informacje o poprzednich rajdach, to moglibyśmy porozmawiać o tym przy kolacji. Ucieszył się z tego niespodziewanego zaproszenia. - Brzmi świetnie. Będę u ciebie o szóstej. - Podszedł do drzwi i otworzył je. - Pozamykaj wszystko dokładnie i idź spać. Był już na zewnątrz, kiedy zapytał: - Czy umiesz gotować? Laura roześmiała się. - Powinieneś mi postawić to pytanie, zanim przyjąłeś zaproszenie - odpowiedziała i RS

zamknęła drzwi. Josh uśmiechał się, idąc do samochodu. Podszedł do czekającego na niego Logana. - Mam jedno pytanie. - Jakie? - spytał zaciekawiony Logan. - Czy domyślasz się, co to są, te jej pamiątki rodzinne? Obydwaj odwrócili się i popatrzyli w okno na drugim piętrze. Chwilę zastanawiali się nad odpowiedzią, kiedy nagle w pokoju zapaliło się światło. Josh wstrzymał oddech, kiedy cień dziewczyny pokazał się w oknie. Dwie minuty później światło zgasło i teraz paliła się tylko mała lampa w sypialni. Odetchnął z ulgą. Nic groźnego się nie działo. - Musiała sprawdzać swoje skarby. - Widocznie są cenne - cicho powiedział Logan. - Albo delikatne. - To nie jest nasza sprawa. - Josh spojrzał na przyjaciela. - Masz rację. Rodziny mają prawo do różnych tajemnic. Podszedł do samochodu. - Do zobaczenia, Logan. Pozdrów ode mnie Kelli i moją chrześniaczkę. Logan otworzył drzwi ciężarówki. - Josh? - Tak? - Powiedz mi, kiedy dowiesz się, co, u diabła, jest w tej skrzyni. RS

Rozdział 2 Josh otarł pot z czoła. Biegł w dół Main Street, mijając witryny sklepów i domy. Mimo słabego światła ulicznych latarni, udało mu się odczytać godzinę na zegarze ratuszowej wieży. Trzydzieści minut po północy, ale wokół było cicho i spokojnie. Na skrzyżowaniu Main Street z Szóstą Ulicą skręcił w prawo. Droga prowadziła lekko pod górę. Pot spływał po plecach, a w łydkach zaczął odczuwać ból. Zrozumiał, dla- czego tak rzadko biegał po tej trasie. Tej nocy, po wyjściu od Laury, pojechał coś zjeść do Joe Diner. Właśnie zjadł kawałek ciasta z gruszkami, kiedy zawiadomiono go, że zanosi się na bójkę w Bronco Bill, miejscowym pubie. Dopiero o północy wrócił do mieszkania nad garażem dziadków. Z westchnieniem rzucił klucze na blat, który oddzielał kuchnię od pokoju. Wiedział, że jest zbyt podniecony, żeby zasnąć. Winna temu była napięta atmosfera w Bronco Bill, ale na szczęście nie doszło do bójki. Poszedł do sypialni założyć szorty i treningową koszulkę. Biegnąc oddychał głęboko. Patrzył na prawo i lewo, ale wokół panowała cisza. Domy pogrążone były w ciemnościach, przed niektórymi, na wypalonych słońcem trawni- kach, stały dziecinne, trójkołowe rowerki. Otarł czoło i przyjrzał się budynkowi na szczycie wzgórza. Księżyc w pełni oświetlał dom pełen grozy, w którym spała Laura. Josh mruknął coś na temat własnej głupoty i zaczął biec w stronę ciemnego domu. Trzy potężne dęby zasłaniały prawie cały widok, ale mógł dostrzec okno sypialni Laury. Nie słyszał nic oprócz dalekiego szczekania psa Moyersów, którzy mieszkali na Trzeciej Ulicy. Zganił siebie za zbyt bujną wyobraźnię, podsuwającą mu obraz Laury, wybiegającej z domu wprost w jego ramiona. Ubrana w przejrzysty negliż, cała dygocze, opowiadając mu o duchu starego Petersona, goniącym ją po pokojach. Na tle pełni księżyca i ponurego domu stanowiliby doskonałą parę na okładkę jednego z tych średniowiecznych romansów, które wystawiają w witrynie apteki Sandersona obok magazynów dla wędkarzy. Dokładnie przyjrzał się budynkowi jeszcze raz i pobiegł. Wielka szkoda, że czasy średniowieczne już minęły, pomyślał. W dzisiejszym świecie kobieta ani nie potrzebuje, RS

ani nie chce ochrony. Jeżeli w sypialni Laury pojawiłby się duch, Josh był gotów założyć się o tygodniową pensję, że wygoniłaby staruszka z powrotem na miejsce wiecznego spoczynku. Do czego byłby potrzebny takiej kobiecie jak Laura Bryant osobisty opiekun? Przechodząc obok domu Cameronów, usłyszał płacz dziecka. Nie zdziwił się. Ostatnio było ich siedmioro, ale Erin i Donald mogli postarać się już o następne. Uśmiechnął się do siebie, gdy nagle zapaliło się światło w kuchni. Ktoś jeszcze, oprócz niego, miał niespokojną noc. Przebiegł truchtem Drugą Aleję, potem zwolnił i do domu doszedł już spacerem. Na podeście drewnianych schodów, prowadzących do jego mieszkania, zatrzymał się i usiadł na pierwszym stopniu. Było bardzo gorąco i parno. Z przyjemnością wsłuchał się w cichy szum klimatyzatora. Bieg w taką duszną noc był męczący, ale siedzenie w domu chyba jeszcze gorsze. Wyprostował nogi, oparł się na łokciach i wolno oddychał. Żal mu było biednych ludzi, którzy musieli obywać się bez klimatyzacji albo chociaż wentylatora. Nagle przyszło mu na myśl, że przecież Laura też tego nie ma. O Boże, ale musi być jej gorąco. Nawet jeśli śpi zupełnie odkryta, to i tak jest nie do wytrzymania. Koszulka nocna przylepiła się do ciała, więc pewnie ją zdjęła. Ten przeklęty upał daje się coraz bardziej we znaki - pomyślał. Wstał gwałtownie i szybko wbiegł na górę. Jutro musi się upewnić, czy Laura ma wentylator. Jakie wystawiłby sobie świadectwo, jeśli ktoś z mieszkańców miasteczka umarłby z powodu udaru cieplnego. Laura popatrzyła na swoje odbicie w pogiętym tosterze. Sama nie mogła pojąć, dlaczego umalowała się w taki upał. Tusz do rzęs już prawie spłynął, a Josh jeszcze się nie pojawił. Złapała kilka chusteczek jednorazowych i zaczęła wycierać resztki makijażu. Wilgotne kosmyki włosów, które wysunęły się z upiętego koka, przylepiły się do szyi i czoła. Cały ranek i popołudnie rozpakowywała kartony, a potem zabrała się za porządki. Ledwie starczyło czasu, żeby przygotować chilli na obiecaną Joshowi kolację. Ale zdążyła. Pełen garnek stał na kuchence, w lodówce czekała miska sałatki, a na stole leżał bochenek włoskiego chleba. Brakowało tylko Josha. Była gotowa kwadrans po szóstej. Jeżeli Josh przyszedłby punktualnie, to zastałby ją owiniętą ręcznikiem kąpielowym i biegającą w poszukiwaniu żelazka. Chociaż wypako- wała wszystkie pudła, wciąż nie mogła go znaleźć. Przez pięć minut przeglądała szafę w RS

poszukiwaniu jak najmniej wygniecionej sukienki. W końcu włożyła długą spódnicę kolo- ru pustynnego złota i brązu. Cieszyła się, że ostatnio były w modzie rzeczy jakby pogniecione. Złota bluzeczka z dzianiny, bez rękawów, sandały i kolczyki z azteckim motywem dopełniały jej stroju. Otworzyła drzwi lodówki i sięgnęła po soczystą truskawkę, dekorując ciasto. Zimne powietrze z lodówki mile chłodziło ciało. Przymknęła oczy, ugryzła pełen soku owoc i delektowała się słodkim smakiem. Nagle usłyszała samochód podjeżdżający pod dom. Rzuciła okiem na kuchenny zegar. Spóźnił się siedemnaście minut. Nie można było powiedzieć, żeby za bardzo się palił do tej wizyty. Skończyła jeść truskawkę i zamknęła drzwi lodówki. Josh poprawił trzymane pudełko i zapukał do drzwi. Uśmiechając się patrzył, jak Laura podchodzi, żeby mu otworzyć. Wyglądała świeżo, jakby nie była zmęczona upałem. - Przepraszam za spóźnienie - powiedział, kiedy otworzyła drzwi. Spojrzała z ciekawością na dużą paczkę, którą trzymał. - Nie ma sprawy. - Byłbym na czas, ale Charlie McPhearson zgubił ładunek siana z ciężarówki. Załadowanie tego z powrotem zabrało nam trochę czasu. - Josh specjalnie nie wspomniał, że kiedy co chwilę patrzył na zegarek, Charlie stwierdził: „Jakaś dziewczyna zawróciła ci chyba w głowie". Laura zauważyła jego wilgotne włosy, czyste dżinsy i żółty pulower. Musiał wziąć prysznic i przebrać się, zanim tu przyszedł. To był dobry znak. - Dobrze zrobiłeś, że mu pomogłeś. - Takie już mam zajęcie - odparł Josh. Rozejrzał się po kuchni i zauważył dużą zmianę. Wyglądało na to, że Laura już się tu zadomowiła. Wspaniały zapach, wydobywający się z garnka, przypomniał mu, że nie jadł lunchu, bo przecież musiał kupić wentylator. Postawił pudło na blacie. - Wiem, że powinno się przynieść pani domu coś w dowód wdzięczności. Myślałem o butelce wina, ale nie wiedziałem, co będziemy jedli. - Chilli. - Ostre i mocno przyprawione? Laura wyczuła nadzieję w głosie Josha. RS

- Nie byłam pewna, czy lubisz takie, więc starałam się je trochę złagodzić. Ale nie wiem, czy mi się udało. Jego oczy zabłysły, kiedy przechylił się przez blat kuchenny i powiedział: - Uwielbiam ostre. Serce Laury zabiło szybciej w odpowiedzi na inny niż zwykle ton jego głosu. Czy miał na myśli chilli? Oczywiście, że tak, uspokoiła samą siebie. Bo o czym innym mógłby mówić. Oderwała od niego wzrok i przyjrzała się pakunkowi. - Wentylator? Josh zauważył jej zmieszanie. Co on, do diabła, wyprawia? To była Laura, przyjaciółka Kelli, i powinien odnosić się do niej z szacunkiem. - Nie przypominam sobie, żeby wśród twoich rzeczy było coś takiego. - Nie musiałeś go kupować. Mam go na liście zakupów zaraz po zasłonce do prysznicu i firankach. Josh rozbawiony patrzył, jak z radością otworzyła paczkę i wyjęła srebrzysty wentylator. Wyraz jej twarzy przywiódł mu na myśl radosne zniecierpliwienie dziecka w poranek Bożego Narodzenia. Szkoda, że nie zawinął kartonu w papier. Zręcznymi palcami Laura odczepiła metkę i włożyła wtyczkę do kontaktu. Jedno przyciśnięcie guzika i oboje poczuli łagodny podmuch. Laura przymknęła oczy, odchyliła głowę do tyłu i cicho szepnęła: - Bosko. Krew w żyłach Josha zaczęła szybciej krążyć, chociaż jemu samemu zrobiło się zimno. Nie mógł od niej oderwać wzroku. Kosmyki włosów wirowały poruszane chłodnym powietrzem. Twarz wyrażała prawdziwą, zmysłową przyjemność. Z odchyloną głową, lekko otwartymi wargami wyglądała tak, jakby oczekiwała na pocałunek kochanka. Miał problem. Wielki problem. Największy, jaki mógł sobie wyobrazić. To nie tak miało wyglądać. Kupował wentylator i myślał, że uspokoi się, wiedząc, że będzie jej chłodniej. Ostatniej nocy nie mógł zasnąć. Przewracał się na łóżku aż do świtu, mając przed oczami obraz Laury, męczącej się z powodu upału. Wyplątał się z rozrzuconej RS

pościeli, wyłączył klimatyzację i otworzył okna. Miał okropne poczucie winy. W końcu zasnął, zastanawiając się, czy robi sobie wyrzuty, dlatego że w jego mieszkaniu panuje przyjemny chłód, czy też z powodu marzeń dotyczących rajdowej partnerki. Wrócił do rzeczywistości, kiedy zakłopotana Laura powtórzyła: - Jeszcze raz dziękuję, Josh. O czym mógł myśleć, że tak zaświeciły mu się oczy? - zadała sobie pytanie. Sięgnęła do szafki i wyjęła dwa talerze. - Czy przyniosłeś jakieś zeszłoroczne zagadki? Trzymał talerze, kiedy napełniała ją gęstym, gorącym chilli. - Mam listy z dwóch poprzednich lat. Jeśli to chilli smakuje tak, jak wygląda, to dam ci je przeczytać po kolacji. Laura wzięła sałatkę i dwie buteleczki z sosem. - A jeśli nie będzie ci smakować? Nie mógł oderwać wzroku, kiedy, lekko kołysząc biodrami, podeszła do lodówki. - Mam nadzieję, że się nie rozczaruję. Wróciła do stołu, niosąc dwie puszki zimnego piwa i dwie wysokie szklanki. - Może być piwo, czy jesteś na służbie? - Masz doświadczenie w zapraszaniu gliniarzy na kolację? - zapytał z rozbawieniem. - Nie, jesteś pierwszy. - Przesłała mu promienny uśmiech. - Uwielbiam kryminalne opowiadania Eda McBaina, a w nich gliniarze nie piją na służbie. Albo raczej nie powinni pić - dodała po chwili. - Też czytałem te opowiadania. - W porządku, pomyślał, mamy więc ze sobą coś jeszcze wspólnego, poza ostrym chili i zimnym piwem. - Piwo mi odpowiada. Nie jestem teraz na służbie. Mój zastępca, Cal, wszystkim się zajmie, jeżeli będzie coś do roboty dziś wieczorem. - Postawił puszkę i nałożył sobie sałatkę. - Czy Cal będzie miał dyżur przez cały weekend? - zapytała Laura. - Tak, ale będzie miał ze sobą radiostację. Ludzie w mieście szaleją podczas rajdu i może się zdarzyć, że będę musiał interweniować. RS

- Masz na myśli bójki? - Ostatnią prawdziwą bójkę mieliśmy przed trzema laty. - Co się stało? - spytała zaciekawiona. Josh chciał zmienić temat, ale zdecydował się odpowiedzieć Laurze. Nawet jeśli taki wypadek przypominał mu własną przeszłość, to dla niej będzie to po prostu wydarzenie z życia Union Station. - Starszy brat Christiny Burke, Geoffrey, dowiedział się, że jej partnerem został Dave Parker. Chłopak pracował jako kierowca ciężarówki w miejscowej wytwórni pasz, a rodzina Christiny należała do najstarszych i najbogatszych w tych okolicach. Laura wzięła trochę włoskiego sosu do sałatki. Zdziwiła się, że Josh zamilkł. - I co dalej? Josh westchnął. Miał nadzieję, że to ją zadowoli. - Przez Union Station nie przejeżdżają pociągi, ale można by powiedzieć, że Dave przybył tu z niewłaściwej strony. Laura w zamyśleniu wzięła do ust kawałek pomidora. - Bogata dziewczyna i biedny chłopak? - Można tak powiedzieć. W rzeczywistości chodziło o coś więcej niż pieniądze. Na drodze stanęła różnica pozycji społecznych. Ostry ton głosu Josha zaskoczył Laurę. - Mam nadzieję, że Christina przemówiła bratu do rozsądku. - Oczywiście. W następnym tygodniu ojczulek kupił jej sportowy samochód i wysłał do Filadelfii. Zamieszkała tam z ciotką i weszła do lepszego towarzystwa. - Chyba sobie żartujesz! - Ani trochę. Ostatnio dowiedziałem się, że wyszła za mąż za jakiegoś bogatego bankiera. Laurę przeszedł dreszcz na dźwięk wzburzenia w jego głosie. Coś jeszcze denerwowało go, oprócz nieszczęsnej historii tej rajdowej pary. Ona sama znała dziewczyny takie jak Christina i szczerze ich nie lubiła. Według niej, dla Dave'a było lepiej, że tak się stało. O co więc chodziło Joshowi? Josh otrząsnął się z poczucia niepewności, jakie czasem do niego powracało, i RS

uśmiechnął się, podnosząc łyżkę z chilli. - Czy powiedziałaś, że zwykle robisz jeszcze bardziej ostre? - Tak. - Wstrzymała oddech, kiedy spróbował potrawy. Przygryzła dolną wargę, kiedy przełknął porcję i sięgnął po piwo. Wypił od razu pół szklanki. Łapiąc oddech, zrobił zabawną minę. Grubym głosem oznajmił: - Myślę, że się zakochałem. Laura poprawiła okulary na nosie i zaczęła czytać listę zagadek, którą trzymała przed sobą. Niektóre z nich były . proste, jak na przykład: przyrząd do słonecznego suszenia. Domyśliła się, że chodziło o klamerkę. Josh wypisał wszystkie odpowiedzi, jakie pamiętał, a było ich sporo. Mając ciągle opuszczoną głowę, od czasu do czasu spoglądała na niego. Nieźle sobie radził ze zmywaniem naczyń. Wciąż nie mogła uwierzyć, że zjadł aż trzy porcje chilli. Gdzie to zmieścił? Miał szerokie plecy i muskularne ramiona. Trochę znoszone dżinsy opinały wąski pas i szczupłe biodra. Nie miał ani grama zbędnego tłuszczu. Powróciła do spisu zagadek i cicho westchnęła. Błękitne oczy i trzydzieści lat spędzonych w Pensylwanii - nie było szansy, żeby w żyłach Josha płynęła choć kropla krwi Nawaho. W ciągu ostatnich dziesięciu lat nauczyła się starannie dobierać przyjaciół. Kiedy przed dziesięciu laty, na szczycie samotnego wzgórza, przywoływała swojego ducha opiekuńczego, była podekscytowana i przestraszona. Zaledwie przed tygo- dniem skończyła szkołę średnią i nie była pewna, jak potoczy się jej życie. Decyzję o pójściu do college'u powzięła wtedy, kiedy wraz z oślepiającym blaskiem przybył jej duch opiekuńczy. Dostrzegła niewyraźną, ogromną postać indiańskiego wodza, ubranego w wojenny strój. Przez pierwsze sześć miesięcy chodziła ciągle z dziwnym uśmiechem. Miała własnego ducha opiekuńczego, który poprowadzi ją przez życie. Co złego mogłoby się jej przytrafić? Potem Patrick O'Toole wziął ją do kina. Zaprosiła go do siebie i wtedy zaczęły się kłopoty. Nie opierała się, kiedy wziął ją w ramiona. Chciał ją pocałować, gdy nagle podłoga zadrżała, sofę odrzuciło od ściany, a Patrick wybiegł z mieszkania, jakby goniło go sto diabłów. Następne randki Laury kończyły się w podobny sposób. Jej duch RS

opiekuńczy był jednak bardziej wyrozumiały wobec mężczyzn, którzy mieli w żyłach choć trochę krwi Nawaho. Minął rok od chwili, gdy Laura zdobyła swego opiekuna i siedziała znowu na szczycie wzgórza, próbując go odesłać. Ale on nie chciał odejść. Przez następne pięć lat pilnie studiowała dawne obrzędy Indian Nawaho. Znalazła wiele sposobów, jak go zdobyć, ale ani jednego, jak się go pozbyć. I tak oto została z pomylonym indiańskim wodzem, który miał niezłomne zasady. Miała dwadzieścia osiem lat i stwierdziła, że pewnie umrze jako dziewica. W ubiegłym roku przestała umawiać się z mężczyznami. Za każdym razem, kiedy znajomość z interesującym ją mężczyzną zaczynała się zacieśniać, ściany mieszkania zaczynały drżeć. Nagle pojawiały się pioruny i błyskawice albo coś innego, co psuło nastrój. Miała nadzieję, że przeprowadzka na drugi koniec kraju ostudzi zapał wodza, Mruczącego Niedźwiedzia. Nic bardziej mylącego. Towarzyszył jej przez cały czas i teraz rozłożył się wygodnie na podłodze, w pokoju na drugim piętrze. Rzuciła tęskne spojrzenie na Josha wycierającego kuchenny blat, westchnęła i powróciła do listy zagadek. - Większość z nich wydaje mi się dość prosta. Odwrócił się i popatrzył na nią z uśmiechem. Z włosami upiętymi do góry i okularami na nosie wyglądała zupełnie jak nauczycielka. - Mniej więcej trzy czwarte zagadek dotyczy przedmiotów codziennego użytku, które można znaleźć wszędzie - powiedział. - Martwię się jednak o te pozostałe. Niektóre to pojedyncze przedmioty, a pamiętaj, że w tym roku będzie ich szukać trzydzieści siedem par. - Powiesił ściereczkę na kranie i usiadł przy niej. - Czy pary mogą się rozdzielać? - Nie. Od chwili kiedy jutro wieczorem, w parku o szóstej dostaniemy listę, musimy być ciągle razem przez trzydzieści sześć godzin. Oficjalne zakończenie rajdu będzie w niedzielę o szóstej rano. Laura spojrzała na listę siedemdziesięciu pięciu zagadek, którą trzymała w ręku. Zaledwie dwadzieścia przedmiotów było trudnych do znalezienia albo charakterystycz- nych wyłącznie dla Union Station. Zostawało więc jakieś pięćdziesiąt pięć. Jeżeli tylko RS

uda się je odgadnąć. - Jak ktoś by się dowiedział, że rozdzieliliśmy się? - Są specjalne patrole mieszkańców, które tego pilnują. Uwierz mi na słowo, że są bardziej gorliwi niż rajdowcy. - Co masz na myśli? - spytała zaintrygowana. - My działamy jawnie, zbierając tyle przedmiotów, ile możemy. Patrole robią zasadzki, chowają się i tylko czekają, aż ktoś złamie zasady. - Więc jesteśmy nie tylko poszukującymi, ale i ściganymi? - O to właśnie chodzi. Patrol nie może się wtrącać tak długo, dopóki działamy według zasad. - Josh zaczął na palcach wyliczać: - Absolutnie nie wolno nam rozdzielać się, nie możemy kupić żadnego przedmiotu, wszystkie muszą być znalezione. Zabroniony jest kontakt z patrolem albo innymi uczestnikami rajdu, chyba że potrzebujemy pomocy lekarskiej. Pod żadnym pozorem nie wolno nam poprosić, pożyczyć albo ukraść czegoś, co znalazła inna para. Kiedy już coś znaleźliśmy, jest nasze aż do oficjalnego zakończenia. Potem wszystkie przedmioty muszą być zwrócone właścicielom. W końcu ostatnia zasada: W niedzielę o szóstej rano musimy być już w domu. Sędziowie zaczynają pracę w po- łudnie. Jeżeli nie będziemy w parku o tej porze, zdyskwalifikują nas. Jeśli któryś z uczestników chce rano pójść do kościoła, odprowadza go ktoś z patrolu. Laura aż otworzyła usta ze zdumienia. - Jak to wszystko zapamiętałeś? - Nadzorowałem rajd przez ostatnie cztery lata, więc w końcu nauczyłem się wszystkich zasad. Nie raz rozstrzygałem spory pomiędzy rajdowcami a mieszkańcami. Laura poczuła nagłą obawę. Z początku wydawało się jej, że cały ten Rajd Szperaczy jest wesołą, interesującą zabawą. Ale poważny wyraz twarzy Josha świadczył o tym, jak bardzo się myliła. - Może to zabrzmi głupio, ale jaka jest nagroda dla zwycięzcy? - Obiad u „Emmy", roczna prenumerata „The Union Station Review" i gratisowa wymiana oleju w samochodzie. Laura nie wierzyła własnym uszom. I to wszystko? Obserwując Josha, kiedy wyliczał wszystkie reguły i zakazy, spodziewała się jako nagrody co najmniej RS

tysiącdolarowego czeku. No, ewentualnie małego dżipa marki Chevrolet. W zeszłym miesiącu, kiedy odwiedziła Kelli, jadły razem u „Emmy". Chociaż był środek tygodnia, jedynym daniem mięsnym była pieczeń. Potem miały do wyboru aż dwa desery: szarlotkę albo tort orzechowy. Wybuchnęła śmiechem. Josh jak zahipnotyzowany patrzył na Laurę. Jej wesołość poruszyła go. Jak to możliwe, że śmiech Laury brzmiał jednocześnie uwodzicielsko i niewinnie. Poruszył się na krześle i zdecydował, że lepiej będzie zachować jak największy dystans w stosunku do Laury. W przeciwnym razie mógłby mu przyjść do głowy jakiś głupi pomysł: na przykład, żeby ją pocałować. Rzucił więc ostro: - Wiem, że nie są to najwspanialsze nagrody, ale tu chodzi przede wszystkim o prestiż. Laura natychmiast przestała się śmiać. Oho, pomyślała, stało się. Właśnie obraziła całe miasteczko, a szeryf patrzył na nią tak groźnie, że miała ochotę wynieść się stąd. - Wcale nie śmieję się z nagród - powiedziała przepraszająco. - Czyżby? - Rozbawił mnie fakt, że wszyscy tak bardzo przejmują się tym Rajdem Szperaczy. Całe miasteczko szaleje z tego powodu przez jeden weekend w roku. To świetna rozrywka. Czując jednak, że go nie przekonała, dodała: - Jednak ten regulamin wcale nie jest zabawny. - Czy rajd przestał ci się już podobać? Oczekiwałaś tylko rozrywki? - Nie, czeka mnie przecież później praca. Mam opisać rajd, jako osoba uczestnicząca w nim. Ale myślę, że gdyby nawet nie było to polecenie pani Billington, zgłosiłabym się, żeby po prostu zabawić się. Spojrzała na niego i zmarszczyła nos, by w ten sposób przytrzymać zsuwające się okulary. - Zwycięstwo w rajdzie przypieczętuje wspaniały weekend. Josh wypił do końca piwo i wstał. - W takim razie dobrze się składa, że będziemy współpracować, bo ja również RS