kachnag

  • Dokumenty24
  • Odsłony2 438
  • Obserwuję1
  • Rozmiar dokumentów24.6 MB
  • Ilość pobrań1 608

Beaton M.C. - Agatha Raisin 21 - Agatha Raisini zwloki w rabatkach

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :848.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Beaton M.C. - Agatha Raisin 21 - Agatha Raisini zwloki w rabatkach.pdf

kachnag EBooki Beaton M.C.
Użytkownik kachnag wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 244 stron)

W SERII KRYMINAŁÓW ukażą się: Tom 1. Agatha Raisin i ciasto śmierci Tom 2. Agatha Raisin i wredny weterynarz Tom 3. Agatha Raisin i zakopana ogrodniczka Tom 4. Agatha Raisin i zmordowani piechurzy Tom 5. Agatha Raisin i śmiertelny ślub Tom 6. Agatha Raisin i koszmarni turyści Tom 7. Agatha Raisin i krwawe źródło Tom 8. Agatha Raisin i tajemnice salonu fryzjerskiego Tom 9. Agatha Raisin i martwa znachorka Tom 10. Agatha Raisin i przeklęta wieś Tom 11. Agatha Raisin i miłość z piekła rodem Tom 12. Agatha Raisin i zemsta topielicy Tom 13. Agatha Raisin i śmiertelna pokusa Tom 14. Agatha Raisin i nawiedzony dom Tom 15. Agatha Raisin i zabójczy taniec Tom 16. Agatha Raisin i perfekcyjna pani domu Tom 17. Agatha Raisin i upiorna plaża Tom 18. Agatha Raisin i mordercze święta Tom 19. Agatha Raisin i łyżka trucizny Tom 20. Agatha Raisin i śmierć przed ołtarzem Tom 21. Agatha Raisin i zwłoki w rabatkach Tom 22. Agatha Raisin i mroczny piknik Tom 23. Agatha Raisin i śmiertelne ukąszenie

SERIA KRYMINAŁÓW TOM 21 AGATHA RAISIN I ZWŁOKI W RABATKACH M.C. BEATON T LR

Tytuł serii: Seria kryminałów Tytuł tomu: Agatha Raisin i zwłoki w rabatkach Tytuł oryginalny tomu: Busy Body, An Agatha Raisin Mystery T LR

Dla Hope Delon Z wyrazami miłości T LR

ROZDZIAŁ I Kiedy Agatha Raisin, kobieta w średnim wieku, właścicielka agencji detektywistycznej w angielskim Cotswolds, stwierdziła, że jej miłość do byłego męża Jamesa Laceya całkowicie wygasła, zapragnęła poszukać nowej życiowej pasji. Przez minione dwa lata usiłowała zorganizować doskonałe przyjęcie z okazji Bożego Narodzenia, rodem z powieści Dickensa — niestety, zawsze z opłakanym skutkiem. W nadchodzące święta postanowiła więc wyjechać na długie wakacje na Korsyce. Jej zastępczyni, młoda Toni Glimour, doskonale sobie bez niej radziła z rutynową robotą, taką jak zbieranie dowodów do spraw rozwodowych czy poszukiwanie zaginionych zwierząt, które to stanowiły główne źródło dochodu agencji. Agatha zarezerwowała pokój w miejscowości Porto Vecchio, leżącej na południu tej śródziemnomorskiej wyspy. Za pomocą wyszukiwarki Google znalazła informację, że jest to stare miasto, zbudowane przez Genueńczy- ków, zaś średnia temperatura w zimie wynosi tam około szesnastu stopni Celsjusza. Trudności ze znalezieniem taksówki na lotnisku Figari spowodowały, że do hotelu przybyła dosyć późno. Z utęsknieniem czekała na uroczystą świąteczną kolację z homarem. Nigdy więcej żadnego indyka! Recepcjonistka przywitała ją słowami: — Widzę, że zarezerwowała pani u nas trzytygodniowy pobyt. Dlaczego? T LR

Agatha zamrugała powiekami ze zdziwienia. — Jak to dlaczego? Przyjechałam na wakacje. — Ale co zamierza pani tu robić? — dopytywała recepcjonistka — Większość sklepów i restauracji jest już zamkniętych na zimę. Nie ma pani samochodu. Nie ma tu wielu taksówek, a kierowcy tych nielicznych nie lubią brać krótkich kursów. — Pomyślę nad tym — odparła Agatha zmęczonym głosem — Jestem głodna. Gdzie mogę coś zjeść? — Po wyjściu z hotelu proszę skręcić w prawo, potem w lewo i dalej drogą prosto do cytadeli. Znajdzie tam pani kilka lokali. Agatha zostawiła bagaż i podjęła mozolną wspinaczkę ku twierdzy. Oceniła tutejsze świąteczne dekoracje jako najpiękniejsze, jakie w życiu widziała, ale ulice były opustoszałe. Dotarła na plac w centrum starej cytadeli. Wypatrzyła dwie otwarte restauracje. Nieopodal, na środku pustego lodowiska, stało dwóch mężczyzn. Polewali wodą powierzchnię lodu, żeby zamarzła przez noc. Agatha jeszcze bardziej posmutniała. Nie przypuszczała, że na Korsyce mogą być mrozy. Wybrała lokal, przy którym wydzielono ogrzewane pomieszczenie dla palaczy. Zamówiła potrawę, która niespecjalnie jej zasmakowała. Za to kosztowała czterdzieści dwa euro. Szybko przeliczyła, że przy obecnym spadku wartości funta za danie zapłaciła czterdzieści dwa szterlingi. Zapaliła papierosa i zastanawiała się, czy wynająć samochód. Cały kłopot polegał na tym, że Agatha nie umiała parkować równolegle. Prawdę mówiąc, najbardziej cieszyło ją, gdy znajdowała miejsce wystarczające, aby zatrzymać się ciężarówką. Pojazdy, które tutaj widziała, stały równiutko jeden za drugim. Jakim cudem kierowcy wjechali w tak wąską przestrzeń, nie demolując po drodze wszystkich aut dokoła? Agatha nie lubiła przyznawać się do porażek. Nie chciała wrócić do domu i wyznać, że wakacje na Korsyce okazały błędem. Teraz T LR

potrzebowała tylko spokojnego snu. Powoli ruszyła z powrotem do hotelu pustymi ulicami, w złocistym blasku udekorowanych latami. Następny dzień wstał słoneczny. Po dobrym śniadaniu Agatha zapytała o drogę do portu, pewna, że dostanie tam przepyszne owoce morza. Można tam dojść na skróty, idąc w dół od cytadeli, ale ścieżka prowadzi bardzo stromym zboczem — ostrzegła recepcjonistka. Agathę zabolało biodro, dotknięte artretyzmem. A jak długo zająłby spacer drogą dookoła? — zapytała. Mniej więcej pół godziny. Nie chcąc narażać się na ból, ruszyła dłuższą drogą. Kiedy minęło półtorej godziny i już myślała, że jej wędrówka nie będzie miała końca, dotarła do portu. Znalazła otwartą restaurację, lecz nie podawano tam ho- marów. Zamówiła specjalność dnia, stek z łososia. Była w pełni świadoma, że to samo dostałaby u siebie w Anglii. Pod koniec posiłku z nadzieją poprosiła obsługę, żeby zawołała jej taksówkę. Niestety, żaden kierowca nie przyjął zlecenia. — Oni biorą tylko długie kursy, z miasta do miasta — wyjaśniła kelnerka. Agatha postanowiła skorzystać ze skrótu przez cytadelę. Wzgórze było nieprawdopodobnie strome. W pewnym momencie przysięgłaby, że widzi chodnik na wprost swoich oczu. Ból w biodrze coraz bardziej jej dokuczał. Ciężko dysząc, dotarła w końcu na plac leżący w obrębie twierdzy. Opadła na krzesło w znanej już sobie restauracji i zamówiła piwo. Wyjęła paczkę papierosów, ale natychmiast schowała ją z powrotem. Wciąż nie wyrównała oddechu po mozolnej wędrówce pod górę. T LR

Muszę stąd uciec — pomyślała. Podobno Bonifacio to piękne miejsce. Cholera, chyba wynajmę samochód, żeby tam pojechać. Na pewno w takim Bonifacio podają homary! Po powrocie do hotelu wyszukała miejscowość w Internecie. Przeczytała, że to ekskluzywny, wytworny port, z wieloma dobrymi lokalami, a na klifie ponad nim leżało średniowieczne miasto. Wyglądało na to, że niewiele hoteli pozostało otwartych, ale znalazła taki, który spra- wiał dobre wrażenie. Zarezerwowała sobie w nim pokój, zastrzegając ostrożnie, że nie wie, jak długo zostanie. Nazajutrz o świcie wyruszyła w podróż wynajętym samochodem. Ucieszył ją widok pustych ulic i dobrego oznakowania dróg. Gdy wstało słońce, zapowiadając kolejny pogodny dzień, Agatha w doskonałym nastroju pokonywała drogę przez góry. Nabrała przekonania, że wszystko będzie dobrze. Na miejscu okazało się, że hotel leży poza miastem. Zakwaterowano ją w małym domku. Zbudowany z kamienia, z dachem krytym czerwoną dachówką, wyglądał jak chatka wróżki z bajki. Ponieważ ośrodek serwował gościom tylko kolacje, Agatha po rozpakowaniu pojechała do portu. Prawie wszystkie restauracje były zamknięte. Wkrótce po jej przyjeździe niebo pociemniało. Zimny wiatr giął palmy i wygrywał melodie na wantach jachtów zacumowanych wzdłuż nabrzeża. Agatha zjadła lunch w jednym z nielicznych czynnych lokali. Jedzenie jej smakowało, chociaż nie dostała homara. Po lunchu chciała zwiedzić starówkę, więc wjechała pod górę. Przeraził ją labirynt starych, wąskich uliczek. Kilkakrotnie omal nie porysowała karoserii. Parę razy prawie zgubiła drogę. W końcu z westchnieniem ulgi wróciła do hotelu. Deszcz bębnił o przednią szybę auta. T LR

— Niech to cholera weźmie — oświadczyła Agatha nieczułym żywiołom. — To warunki na poligon dla żołnierzy, a nie na wczasy! Wracam do domu. Nim dotarła na lotnisko Charles'a de Gaulle'a, zaczęło boleć ją gardło. Klęła na czym świat stoi, że kazano jej wyjść przez terminal E2 zamiast zaplanowanego F2. Odprawę przeprowadzano w sposób chaotyczny. Jedyny miły moment nastąpił, kiedy człowiek sprawdzający zawartość jej toreb poprosił o pokazanie paszportu. Po dokładnym obejrzeniu jej fotografii oświadczył: — To zdjęcie pięknej kobiety, madam, ale dziś wygląda pani jeszcze piękniej. Agatha, przyzwyczajona do kokieteryjnej kurtuazji Francuzów, odrzekła: — Komplement w ustach tak przystojnego mężczyzny jak pan, monsieur, brzmi tak przekonująco, że naprawdę poczułam się piękna. Celnik się uśmiechnął. Pozostali urzędnicy służb granicznych również. Doszła do wniosku, że Francuzi są mistrzami świata we flirtowaniu. Szczerze ich za to podziwiała. My, Anglicy, zatraciliśmy tę umiejętność w momencie wprowadzenia kontroli urodzin — pomyślała. Gdyby poflirtowała z kimś u siebie w kraju, najwyżej spróbowałby jej ściągnąć majtki. Bramka prowadząca do wyjścia na samolot do Birminghamu znajdowała się w suterenie. Wszystkich pasażerów wsadzono do autobusu. Podróż nim trwała tak długo, że Agatha zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie wiezie ich do Calais. Po powrocie do kraju, zmierzając drogą do Carsely, uświadomiła sobie, że równie dobrze może zignorować święta Bożego Narodzenia w domu. T LR

Mimo to, wjeżdżając do wioski odruchowo zerknęła na szczyt kościoła w poszukiwaniu choinki. Żadnej jednak nie zauważyła. Agatha ze zdziwienia aż zamrugała powiekami. Co roku światełka drzewka umieszczonego na szczycie kwadratowej wieży oświetlały otaczający krajobraz. Agatha objechała wiejski skwer. Tam też nie ustawiono choinki, jak każdego roku w grudniu. Nie rozwieszono nawet lampek wzdłuż głównej ulicy. Wzruszyła ramionami. Doszła do wniosku, że mieszkańców chyba znużył cały ten komercyjny szum wokół świąt. Ale trudno zarzucić komercjalizm kościołowi... Nie wiedziała jeszcze, że przyczyną ciemności spowijającej jej wioskę był jeden mężczyzna. Człowiek, który miał przynieść do Cotswolds tylko śmierć i trwogę. Wszystko zaczęło się w dzień po jej wylocie na Korsykę. Pastor Alf Bloxby w towarzystwie dwóch krzepkich pomocników pokonywał właśnie strome schody na dach kościoła, niosąc choinkę. Po dotarciu na szczyt wieży zaczęli przeglądać zawartość skrzyni w poszukiwaniu drutu, zostawionego tam w celu umocowania drzewka, gdy ktoś krzyknął od drzwi: — Stop! Alf odwrócił się zaskoczony. W drzwiach stał pan John Sunday, urzędnik z Wydziału Zdrowia i Bezpieczeństwa Publicznego z siedzibą w Mircesterze. — Nie wolno wam umieszczać choinki na dachu — oświadczył — Stanowi ona zagrożenie dla mieszkańców. Może spaść i kogoś zabić. Pan Sunday był niskim mężczyzną z beczkowatą klatką piersiową i gęstymi szpakowatymi włosami. — Mam prawo wam tego zakazać jako przedstawiciel Wydziału Zdrowia i Bezpieczeństwa Publicznego — oznajmił — Jeżeli mimo zakazu umieścicie drzewko na dachu, pozwę was do sądu. Poza tym zamierzam rozciągnąć czerwoną taśmę wokół nagrobków, oznaczającą zakaz wstępu na kościelny cmentarz. T LR

— Ale dlaczego?! — wykrzyknął pastor. — Ponieważ mogą się przewrócić. — Przecież stoją tu od stuleci, głupcze, i żaden nie upadł. — W Yorkshire przewrócony kamień nagrobny zranił człowieka — ciągnął pan Sunday niezrażony — Moje zadanie polega na zapewnieniu ludności bezpieczeństwa. — Proszę stąd odejść — odburknął pastor. Następnie zwrócił się do pomocników — No dalej, panowie, postawmy tę choinkę. Lecz dwa dni później pastor otrzymał urzędowe pismo z Wydziału Zdrowia i Bezpieczeństwa Publicznego z nakazem zdjęcia choinki. W przypadku nie wykonania rozkazu groził mu proces sądowy. Następnie rada gminy otrzymała informację, że jeżeli zamierzają rozwiesić lampki wzdłuż głównej ulicy, to nie wolno im używać drabin. Nakazano im zastosować urządzenie do zrywania wiśni. Za jego pomocą dwóch mężczyzn miałoby dekorować ulicę po odbyciu odpowiedniego szkolenia, w cenie tysiąca dwustu funtów. Do tego doszłoby jeszcze wynagrodzenie robotników i koszt sprzętu. Każdy zestaw oświetleniowy poddano by próbom wytrzymałościowym, również przy użyciu spe- cjalistycznej aparatury, aby zyskać pewność, że instalacja elektryczna będzie wytrzymała na zerwanie. Słupy latarni określono jako nieodpowiednią podporę dla świątecznej iluminacji ze względów bezpieczeństwa. W miarę narastania niechęci do nadgorliwego urzędnika, John Sunday zyskał przydomek Bezduszny Sunday. Właścicielowi wiejskiego sklepu nakazano wymianę drewnianych półek, które pamiętały czasy królowej T LR

Wiktorii. Uzasadnienie brzmiało: „Ponieważ ktoś mógłby wbić sobie drzazgę w skórę". Dyrekcji szkoły kazano zostawiać na noc zapalone światła: „Aby zapobiec najściu niepowołanych osób w ciemnościach". Dzieci otrzymały zakaz zabawy imitacjami banknotów bez portretu królowej. Bezduszny Sunday obrastał w potęgę po każdym raporcie. Uważał, że nienawiść mieszkańców Carsely do niego wynika wyłącznie z ich zawiści. Agatha dowiedziała się tego wszystkiego podczas wizyty u swojej przyjaciółki, pani Bloxby, w dzień po powrocie do domu. Lecz ku zaskoczeniu żony pastora, nie zrobiła wrażenia szczególnie zbulwersowanej poczynaniami Bezdusznego Sundaya. Prawdę mówiąc, w ogóle nie wyglądała na zainteresowaną czymkolwiek. Na pytanie, kiedy zamierza wrócić do pracy, odrzekła, nieobecna duchem: — Prawdopodobnie w przyszłym roku. Pani Bloxby często życzyła sobie, żeby Agatha wyrosła ze swoich obsesji. Wiedziała jednak, że bez nich jej przyjaciółka podupadała na duchu. Agatha Raisin nadal prezentowała się elegancko. Miała gęste, lśniące, brązowe włosy, świeżą cerę, wspaniałe nogi, lecz dość tęgą talię i małe, niedźwiedzie oczy. Włożyła świetnie skrojony kostium ze spodniami z ciemnoniebieskiego kaszmiru na bluzkę ze złocistego jedwabiu. Mimo to opuszczone kąciki pełnych ust i puste spojrzenie świadczyły o kiepskim nastroju. — Nasze Stowarzyszenie Pań z Carsely organizuje dziś wieczorem spotkanie z mieszkańcami Odley Cruesis. Proszę tam ze mną pojechać. Oni również podlegają panu Sundayowi i zaproponowali nam połączenie sił T LR

przeciw niemu. Spróbujemy działać wspólnie. Od wieków nie uczestniczyła pani w zebraniach. — Nikogo tam nie znam — zaprotestowała Agatha. — Ludzie wyprzedają posiadłości, a osiadają tu coraz starsi przybysze. — Jak do tej pory niewiele obchodził panią skład osobowy, z wyjątkiem mnie i panny Simms — przypomniała pani Bloxby — No, niechże pani do nas dołączy — ponagliła zwykle łagodna pastorowa nieco zniecierpliwio- nym tonem — Co ma pani innego do roboty? Siedzieć w domu i rozmyślać Bóg wie o czym? Agatha popatrzyła ze zdziwieniem na przyjaciółkę. Zgodnie z tradycją stowarzyszenia, jego członkinie zwracały się do siebie wyłącznie po nazwisku. Zwyczaj ten pochodził z zamierzchłych czasów, kiedy jeszcze uważano używanie cudzych imion za wulgarne. — Prawdę mówiąc, obecnie nie potrafię wykrzesać z siebie zainteresowania czymkolwiek czy kimkolwiek — westchnęła Agatha — No dobrze, zawiozę tam panią. Nigdy nie byłam w Odley Cruesis. — To śliczna wioska, pełna miłych ludzi. Zebranie zaplanowano na plebanii. Żona tamtejszego pastora, Penelope Timson, doskonale piecze. Jej ciasta słyną w całej okolicy. Odley Cruesis leżało szesnaście kilometrów od Carsely. Jechały tam krętą oblodzoną szosą. Chaty z czasów Tudo— rów, pokryte strzechami, sprawiały wrażenie, że w tym zakątku Anglii czas stanął w miejscu. Ku przerażeniu Agathy samochody stały przed plebanią zderzak przy zderzaku. — W życiu nie dam rady tu stanąć — jęknęła Agatha. — Ależ zaparkuje pani — pocieszyła pastorowa — O, tu jest wolne miejsce. — Nie prowadzę mini — mruknęła Agatha. T LR

— No to proszę mnie pozwolić wprowadzić samochód. Zamieniły się miejscami i pani Bloxby gładko ustawiła rovera pomiędzy dwoma autami, zostawiając niewiele centymetrów wolnej przestrzeni po obu stronach. Agatha podeszła pod plebanię. Z wnętrza dochodził stłumiony gwar rozmów. Westchnęła ciężko. Po co tu przyjechała? Nie czekało jej nic, prócz nudy i ciasta. Plebania miała wielki salon. Agatha oceniła liczbę obecnych na mniej więcej dwadzieścia pięć osób. Nie rozpoznała nikogo z Carsely, oprócz panny Simms. Pani Bloxby szepnęła, nie kryjąc rozczarowania, że widocznie inne panie zrezygnowały z udziału w spotkaniu. Agatha pokiwała pannie Simms, niezamężnej matce z Carsely, która założyła bardzo krótką spódniczkę, botki, sweterek z dżerseju i długie, zwisające kolczyki. W kominku żarzyła się głownia, która od czasu do czasu wypuszczała na pokój chmurkę dymu. Agatha zrezygnowała z ciasta i herbaty. Nie miałaby siły utrzymać talerzyka i filiżanki. Wszystkie wygodne miejsca już zostały zajęte. Przyniesiono dodatkowe, twarde krzesła. Usiadła na jednym z nich. Zastanawiała się, jak długo potrwa to nudne zebranie. W salonie panował ziąb. W ścianę budynku wpuszczono wysokie szklane drzwi. Na szybie osiadała para wydychana przez zziębnięte uczestniczki. Nowo przybyłą osobę powitano z wielkim entuzjazmem. Agatha oceniła jej wiek na siedemdziesiąt kilka lat. Brązowa cera, poorana zmarszczkami, przypominała wyprawioną skórę. Miała gęste ciemne włosy z siwymi pasemkami i lśniące, niebieskoszare oczy. — Ależ tu zimno! — zauważyła po zdjęciu płaszcza i apaszki — Zapowiadają zamieć na dzisiaj wieczór. — Kto to jest i co to za akcent? — spytała Agatha. T LR

— To pani Miriam Courtney, wdowa z Południowej Afryki, milionerka — wyszeptała pastorowa — Kupiła tu dwór mniej więcej przed dwoma laty. Miriam wesoło rozejrzała się po pokoju. — Mam usiąść na jednym z tych narzędzi tortur? — spytała. — Ustąpię pani miejsca — zaproponowała pospiesznie panna Simms, wstając z fotela. Agathę ogarnęła zazdrość. — Mój Boże, ależ tu zimno! — powtórzyła Miriam. — Ma pani przecież węgiel w kuble. Czemu pani trochę nie dorzuci, żeby podsycić ogień? — Ponieważ wydziela dym — wyjaśniła Penelope Timson, chuda, wysoka kobieta o wielkich dłoniach i stopach. Miała opuszczone ramiona, jakby utrwaliła tę postawę, pochylając się przez całe lata ku niższym parafianom. Włożyła sweter i dwa kardigany do workowatej tweedowej spódnicy oraz wełnianych pończoch. Za to stopy obuła w zaskakująco różowe bambosze w kształcie wielkich myszy. Zna pani przecież pana Sundaya. Szpieguje po okolicy, żeby wywęszyć dym. Nakazał nam używać wyłącznie takich materiałów palnych, które go nie wydzielają. Proszę się nim nie przejmować — doradziła Miriam. — No, dalej, niech pani dorzuci kilka kawałków węgla — naciskała. Ulegając, Penelope wzięła szczypczyki i spełniła jej prośbę. Ogień wprawdzie strzelił w górę, lecz kominek zaczął jeszcze bardziej dymić. T LR

O cholera! — zaklęła Miriam. — Kupiłam brandy, ale zostawiłam ją w samochodzie. Pójdę przynieść. Nie czekajcie na mnie. Zacznijcie beze mnie. Chyba nikt nie planował prowadzenia samochodu po alkoholu — wymamrotała Agatha. Pewnie myśli tylko o sobie — odparła pani Bloxby. — Może wrócić do domu piechotą. Nie przypuszczam, żeby przyjechała samochodem. Ciekawe, czy w ogóle ktoś z miejscowych przyjechał — zastanawiała się Agatha — Każdy mógłby tu dotrzeć na piechotę. Sądzę, że ludzie spacerują tylko w miastach. Ostatnio mieszkańcy wsi przejeżdżają nawet krótkie odcinki. Penelope obwieściła rozpoczęcie zebrania. Myśli Agathy szybowały własnym torem. Rozważała, czy nie uratować reszty wakacji, wyjeżdżając do jakiegoś ciepłego kraju. Ale przestało ją cieszyć leżenie na plaży. Cera Miriam stanowiła doskonały przykład zgubnych skutków działania promieni słonecznych. Agatha doszła do wniosku, że mania opalania to wyjątkowo głupia obsesja. Była zrozumiała w dawnych czasach, gdy tylko bogaci wyjeżdżali zimą na urlop. Dziś opalenizna straciła znaczenie jako symbol statusu, gdy każdy Brytyjczyk dowolnej profesji może sobie pozwolić na wylot do egzotycznych kurortów lub wizytę w solarium. Skoro nikt nie zostawia skórzanych przedmiotów, żeby schły i kruszały na słońcu, to po co ludzie narażają na zniszczenie swoją skórę? Pamiętała slogan: „Czarne jest piękne". Całkiem prawdziwy. Lecz gdyby ogłosiła, że białe jest piękniejsze, najprawdopodobniej zostałaby oskarżona o propagowanie rasizmu. Z zamyślenia wyrwał ją głos Penelope, pytającej, gdzie się podziała pani Courtney. T LR

— Dawno powinna wrócić. Mam nadzieję, że się nie poślizgnęła na lodzie? — Pójdę jej poszukać — zaoferowała ochoczo panna Simms. Zebranie wciąż trwało. Wyliczano kolejne przykłady niegodziwości Bezdusznego Sundaya. Agatha słuchała ich jednym uchem. Zastanawiała się, gdzie obecnie przebywa jej były mąż. Cieszyło ją, że wyleczyła się z obsesji na jego punkcie, a jednak bez niej w jej życiu zapanowała pustka. — Znalazłam ją! — zawołała od drzwi panna Simms — Pani Courtney musiała wrócić do domu po flaszeczkę, bo nie było jej w samochodzie — dodała. Wkroczyła do pokoju, a Miriam w ślad za nią. Obydwie niosły butelki. Penelope wyszła po kieliszki. Wróciła z pełną tacą. Kiedy nalewano brandy, pomieszczeniu zabrzmiały dystyngowane usprawiedliwienia: — Jeden kieliszeczek na pewno nie zaszkodzi. — W taki mroźny wieczór człowiek potrzebuje czegoś na rozgrzewkę. — Och, nie tak dużo. — Chyba zacznie padać śnieg — orzekła Miriam — Wiatr przybrał na sile. — Jest za zimno na opady śniegu — zaprotestowała Agatha, którą nagle podkusiło, żeby przeciwstawić się Miriam w każdej kwestii, jaką zechce poruszyć. Pomieszczenie wypełnił dym. Penelope daremnie usiłowała go przegnać, wymachując gwałtownie rękami. — Chyba trzeba przeczyścić komin — stwierdziła w końcu. T LR

Popatrzyła na oszklone drzwi i zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Taca z kilkoma pozostałymi kieliszkami, którą przed chwilą podniosła, upadła na podłogę. Wszystkie panie wstały, podążyły za jej wzrokiem i pomieszczenie przepełnił chóralny wrzask. John Sunday powoli opadał z twarzą przyklejoną do szyby i zakrwawionymi rękami, które zostawiały szkarłatne smugi. Widziany przez zaparowaną szybę, wyglądał nierealnie, jak zjawa z horroru. Agatha nigdy nie zapomniała tej nocy. Utknęli w pułapce zimnego salonu plebanii. Laboranci z Wydziału Kryminalnego pracowali za oknami, podczas gdy policjant trzymał straż na zewnątrz. Badania trwały w nie- skończoność. Potem długo czekali na przybycie patologa z Wydziału Spraw Wewnętrznych. Kiedy skończył, przybył inspektor Wilkes wraz z przyjacielem Agathy, detektywem sierżantem Billem Wongiem i znienawidzoną przez Agathę zgryźliwą sierżant Collins. Przesłuchiwano każdego z obecnych z osobna. Bill zachowywał się, jakby nie znał Agathy. Tylko od czasu do czasu mamrotał, że kiedyś ją odwiedzi. Collins wymusiła na nich badanie oddechu na alkomacie, nim dostaną pozwolenie na powrót samochodami do domów. Miriam i pannę Simms zabrano na przesłuchanie w komisariacie jako jedyne osoby, które opuściły pomieszczenie. Na domiar złego, kiedy Agatha z panią Bloxby opuściły plebanię, nastąpiło ocieplenie i zaczął padać gęsty śnieg. Samochody zaparkowane koło rovera Agathy zdążyły już odjechać. Płatki śniegu sennie tańczyły w powietrzu przed jej oczami. Pobieliły drogę, gdy wracały do Carsely wąskimi alejami. Agatha podrzuciła przyjaciółkę na plebanię. Potem pojechała do domu przez białe pustkowia. Zaspane koty wyszły jej na spotkanie. Zerknęła na zegarek. Piąta rano! Choć padała z nóg ze zmęczenia, ręce jej drżały. Popełniono morderstwo! T LR

Tuż przed zaśnięciem przemknęło jej przez głowę, że musi rano wrócić do biura. Następnego dnia Agatha obudziła się późno. Za oknem ujrzała śnieg. System centralnego ogrzewania nie bardzo radził sobie z chłodem. Otulona w szlafrok zeszła na dół do salonu i podpaliła szczapy, przygotowane w ko- minku przez jej sprzątaczkę, Doris Simpson. Następnie poszła do kuchni, gdzie swoim zwyczajem przygotowała śniadanie złożone z filiżanki czarnej kawy. Wróciła do salonu i zadzwoniła do Toni Glimour. Jej młoda asystentka 'mieszkała za rogiem ulicy, przy której mieściło się biuro, więc Agatha miała pewność, że dotrze do pracy. Jak minęły wakacje? — zagadnęła Toni. Beznadziejnie. Opowiem ci o nich później. Popełniono morderstwo. Agatha opisała przebieg wydarzeń. Na koniec dodała: Wygląda na to, że John Sunday narobił sobie tylu wrogów w okolicznych wsiach, że niełatwo będzie wykryć sprawcę. Niewykluczone, że w pracy też zyskał wrogów. Czy byłabyś uprzejma to sprawdzić w Wydziale Zdrowia i Bezpieczeństwa Publicznego w Mircesterze? I poproś Patricka, żeby spróbował dowiedzieć się od swoich informatorów z policji, w jaki sposób zginął. Patrick Mulligan, emerytowany policjant, pracował u Agathy od dłuższego czasu wraz z Philem Marshallem, starszym panem z Carsely, Sharon Gold, energiczną koleżanką Toni, i sekretarką — panią Freedman. Zatrudniała jeszcze przez krótki czas Paula Kensona i Freda Austera, ale wyjechali do pracy w firmie ochroniarskiej w Iraku. Agatha z odrazą popatrzyła na wciąż padający śnieg. Zrobiła sobie kanapkę z serem i kolejną filiżankę kawy, po czym włączyła wiadomości BBC w telewizji. Obejrzała demonstrację przeciwko ociepleniu klimatu na placu Trafalgar. Gęste białe płatki niemal całkowicie przesłoniły T LR

demonstrantów. Przesiedziała cierpliwie cały serwis informacyjny, ale nie padło ani jedno słowo o zabójstwie Johna Sundaya. Dzień wlókł się w nieskończoność. Dwa koty Agathy, Hodge i Boswell, czekały cierpliwie przy drzwiach kuchennych, nie rozumiejąc, czemu pani nie wypuszcza ich na dwór. W południe zadzwoniła Toni. Poinformowała że Patrickowi udało się ustalić jedynie, że według policji Sunday został zamordowany jakimś ostrym narzędziem. W rodzaju kuchennego noża. Usiłował się bronić, o czym świadczyły rany cięte na dłoniach i przedramionach. Agatha zapadła w zimowe odrętwienie. Po południu zasnęła na sofie. Godzinę później obudził ją dźwięk dzwonka u drzwi. Kiedy je otworzyła, ujrzała w progu Miriam Courtney odpinającą narty. — Ponieważ śnieg przestał padać, postanowiłam panią odwiedzić — zagadnęła na powitanie — Piaskarki nie przejechały przez wieś, ale ponieważ rolnicy odgarnęli śnieg pługami, założyłam narty i przyjechałam. Nie zaprosi mnie pani do środka? — Przepraszam — wymamrotała Agatha — Oczywiście, proszę wejść. Miriam oparła narty o zewnętrzną ścianę budynku. — Zapraszam do kuchni — powiedziała Agatha. Nie polubiła Miriam, ale doszła do wniosku, że lepsze takie towarzystwo niż żadne — Kawy? — Chętnie — Miriam zdjęła watowaną kurtkę i wełnianą czapkę i usiadła przy kuchennym stole. — Co panią sprowadza? — spytała Agatha, włączając elektryczny ekspres do kawy. — Słyszałam, że prowadzi pani agencję detektywistyczną. Chciałabym panią wynająć. Zostałam główną podejrzaną. Dlaczego? T LR

Ponieważ jako jedyna osoba, poza panną Simms, opuściłam pomieszczenie na dłuższy czas. Dodatkowo odnotowano, że poszłam do Wydziału Zdrowia i Bezpieczeństwa Publicznego w Mircesterze i groziłam urzędnikom, że zabiję Sundaya. Dlaczego? — Latem otwieram dwór dla zwiedzających dwa razy w tygodniu. To stary budynek z epoki Tudorów. Przybywa wiele wycieczek. Sunday orzekł, że frontowe schody uniemożliwiają dostęp do budynku osobom niepełnosprawnym. Kazał mi wybudować rampę. Zgodnie z projektem, jaki mi przedstawiono, długi, metalowy pomost sięgałby połowy podjazdu. Tłumaczyłam, że w przeszłości, gdy z rzadka przybywała jakaś osoba na wózku inwalidzkim, wieziono ją do niskich, tylnych schodków. Sunday zagroził, że dopóki nie zainstaluję rampy, nie otrzymam zezwolenia na wpuszczanie turystów. Oświadczyłam, że zamorduję tego przeklętego biurokratę. Policja przybyła dziś rano do dworu z nakazem rewizji. — W jaki sposób przedostali się przez zaspy? — spytała Agatha, stawiając przed gościem filiżankę kawy. — Przyjechali land roverami. Zabrali mi wszystkie noże z kuchni. Chciałabym, żeby pani wykryła, kto naprawdę to zrobił. Jestem obca w tej wsi. Już spadły na mnie kłopoty. Dwie kobiety, które u mnie sprzątały, zadzwoniły dziś rano, żeby oznajmić, że wymawiają posadę. — Dlaczego musiała pani udostępnić dwór zwiedzającym? Potrzebuje pani pieniędzy? — Absolutnie nie. Po prostu lubię pokazywać ten obiekt. Zrobiłam remont generalny. — Nie mam w domu formularzy umów, ale zadzwonię do biura, żeby przygotowano pani jedną do podpisania — zaproponowała Agatha — Czy podejrzewa pani kogoś? T LR

— Uraził tylu ludzi, że nie potrafię nawet zasugerować, od kogo zacząć. Proszę posłuchać! Wreszcie przyjechała piaskarka. — Świetnie. Już dostawałam białej gorączki, siedząc tu jak w więzieniu. — Czy ktoś przypadkiem nie przyszedł? Agatha podeszła do drzwi. Ujrzała za nimi niewyraźną sylwetkę sir Charlesa Fraitha, jednego ze swych najlepszych przyjaciół. — Wielkie nieba! Już myślałem, że nigdy się tu nie przedostanę! — wykrzyknął zamiast powitania, otupując śnieg z butów. — Musiałem pożyczyć land rovera od ogrodnika. Mój podjazd wygląda jak tor narciarski. Usłyszałem w porannych wiadomościach o morderstwie. Charles podążył za Agathą do kuchni, gdzie przedstawiła go Miriam. — Sir.. — powtórzyła pani Courtney — Brzmi bardzo szlachetnie. Agathę rozdrażnił jej niemal kokieteryjny sposób bycia. Miriam wyjaśniła cel swojej wizyty. — Och, Agatha oczyści panią z zarzutów — zapewnił Charles, częstując się kawą. Przyjaciel Agathy był mężczyzną średniego wzrostu i budowy, o regularnych rysach, starannie ostrzyżonym i ogolonym. Agatha często myślała, że jest równie samowystarczalny jak jej koty. Przychodził i odchodził z jej życia, często korzystając z jej chaty jak z hotelu. — Nie użyłeś swojego kompletu kluczy do mojej chaty — zauważyła — Czyżbyś je zgubił? — Nie, ale skrzyczałaś mnie ostatnio, kiedy sam sobie otworzyłem — przypomniał Charles. Miriam omiotła ich wzrokiem. Jej oczy rozbłysły zaciekawieniem. — Jesteście parą? — spytała. T LR

— Nie! — zaprzeczyła Agatha — Ale to nie pora na pogaduszki. Chcę wrócić do Odley Cruesis i sprawdzić, do czego zdołam się dogrzebać. — Podwiozę cię — zaproponował Charles — Jak się tu dostałaś, Miriam? — Na nartach. — Co za zaradna dama! — pochwalił Charles ze śmiechem — Przymocujemy je do bagażnika na dachu. Pojedziemy wszyscy razem. Agatha pospiesznie odwróciła się tyłem, żeby ukryć grymas niezadowolenia. Miała niewielu przyjaciół, toteż była o każdego zazdrosna. — Pójdę tylko na górę się przebrać — oznajmiła. Wkładając ciepłe rzeczy, Agatha słyszała z dołu wybuchy perlistego śmiechu Miriam, któremu wtórował chichot Charlesa. Dam głowę, że ta propozycja zatrudnienia to tylko zasłona dymna — pomyślała Agatha — Idę o zakład, że to ona go zamordowała. Błagam, Boże, spraw, żeby Miriam okazała się morderczynią. T LR

ROZDZIAŁ II — Oto moja ekspozycja — oznajmiła Miriam z dumą, prowadząc ich przez główny hol dworu. Charles oglądał rzędy lśniących zbroi, długi stół jak z refektarza, skrzyżowane halabardy na ścianie, zniszczone chorągwie bitewne i gazową imitację pochodni. Zachowanie powagi kosztowało go sporo wysiłku. Wąt- pił, czy którykolwiek z rekwizytów jest autentycznym zabytkiem. Ale wyglądało na to, że obudził w Agacie zazdrość i zamierzał ją nieco podpuścić. Być może dostrzeże w charakterze Miriam odbicie własnych wad, takich jak na przykład natarczywość, i trochę spuści z tonu. — Przepiękne! — wykrzyknął. Zdaniem Agathy wystrój wnętrza przypominał scenografię z teatru. — Zrobić wam coś do picia? — spytała Miriam — Czuję, że wszyscy zostaniemy serdecznymi przyjaciółmi — oświadczyła następnie. Agatha spostrzegła, że ostatnie zdanie wypowiedziała z szerokim uśmiechem, zwrócona twarzą do Charlesa, a plecami do niej. — Moim zdaniem najwyższa pora rozpocząć śledztwo — oświadczyła dobitnie — Proponuję zacząć od plebanii. Na małym, trójkątnym skwerku w środku wsi Odley Cruesis ustawiono mobilny posterunek policji. Policja odgrodziła taśmą front plebanii. Przed drzwiami stał na warcie policjant. Agatha przeszła schylona pod taśmą, a za nią Miriam i Charles. T LR

— Nie wolno tu wchodzić — zaprotestował funkcjonariusz. — Morderstwo popełniono na dworze — przypomniała Agatha, wskazując zasłonięte namiotem szklane drzwi. — Przyszliśmy z towarzyską wizytą. Policjant popatrzył w stronę mobilnej jednostki policyjnej, jakby poszukiwał tam pomocy. Później przeniósł wzrok na namiot, gdzie niewyraźne postacie poruszały się w świetle lamp halogenowych. — Zaczekajcie tutaj — rozkazał i ruszył w kierunku policyjnego auta. Gdy tak stali w śniegu, drżąc z zimna, Agatha zapytała Miriam: — Co panią sprowadziło do Cotswolds? — Przyjechałam tu przed laty na wakacje. Nigdy ich nie zapomniałam. Było tu tak pięknie i spokojnie. I tak pozostało do dzisiaj. O, wrócił ten glina. — Możecie wejść do środka — poinformował policjant. — Czy pani jest panią Courtney? — Tak, to ja. — Pójdzie pani ze mną na posterunek policji na dalsze przesłuchanie. No nie! — jęknęła Miriam — Trzymaliście mnie tam prawie całą noc. Mój prawnik skontaktuje się z wami, jak tylko przebrnie przez zaspy. Odeszła z policjantem, podczas gdy Agatha podeszła do drzwi plebanii i nacisnęła przycisk dzwonka. Otworzyła jej Penelope. Nosiła ten sam strój co poprzedniego wieczoru. Agatha zastanawiała się, czy nie spała w tym ubraniu. Na ich widok zamrugała krótkowzrocznymi oczami. Jeżeli reprezentujecie prasę, to nie mam nic do powiedzenia. T LR