kaczmarek-a

  • Dokumenty54
  • Odsłony13 395
  • Obserwuję4
  • Rozmiar dokumentów96.9 MB
  • Ilość pobrań6 279

Cassandra Clare - Mechaniczna Księżniczka

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Cassandra Clare - Mechaniczna Księżniczka.pdf

kaczmarek-a EBooki
Użytkownik kaczmarek-a wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 285 stron)

Cassandra Clare Mechaniczna Księżniczka 1

Spis treści Spis treści .................................................................................................... 2 Prolog .......................................................................................................... 3 Rozdział I Okropny harmider ..................................................................... 7 Rozdział II Robak Zdobywca ...................................................................... 17 Rozdział III Do godziny ostatniej ............................................................... 27 Rozdział IV Być rozważnym i kochać ......................................................... 39 Rozdział V Podzielone serce ........................................................................ 52 Rozdział VI Uwolnić ciemność ................................................................... 63 Rozdział VII Odważ się marzyć ................................................................... 77 Rozdział VIII Ogień z ognia ........................................................................ 87 Rozdział IX Wyryte w metalu ..................................................................... 100 Rozdział X Jak woda na piasku .................................................................... 108 Rozdział XI W strachu przed nocą .............................................................. 120 Rozdział XII Duchy na drodze .................................................................... 129 Rozdział XIII Myśl w sobie góry ma ........................................................... 144 Rozdział XIV Parabatai ............................................................................... 154 Rozdział XV Gwiazdy, skryjcie gwiazdy .................................................... 161 Rozdział XVI Mechaniczna Księżniczka ..................................................... 171 Rozdział XVII Tylko szlachetny może być dobrym ....................................... 181 Rozdział XVIII Za to jedynie ...................................................................... 192 Rozdział XIX Leżeć i płonąć ........................................................................ 202 Rozdział XX Diabelskie Maszyny ............................................................... 212 Rozdział XXI Płonące złoto ......................................................................... 222 Rozdział XXII Ryk burzy w trąbce ............................................................. 234 Rozdział XXIII Ponad wszelkie zło ............................................................. 247 Rozdział XIV Miara miłości ....................................................................... 260 Epilog .......................................................................................................... 276 2

Prolog York, 1847 - Boję się – powiedziała mała dziewczynka siedząca na łóżku – Dziadku, mógłbyś ze mną zostać? Aloysius Starkweather wydał niepoprawny dźwięk ze swojego gardła, kiedy przysunął krzesło bliżej łóżka i zasiadł na nim. Ten dźwięk był częścią jego gorliwości. Cieszyło go, że jego wnuczka tak bardzo mu ufała, że często był jedną osobą, która mogła ją uspokoić. Nigdy nie przeszkadzała jej jego gburowata postawa, zważywszy na jej delikatną naturę. - Tu nie ma się czego bać, Adele – rzekł. – Zobaczysz. Spojrzała na niego wielkimi oczami. Zazwyczaj ceremonia nadania pierwszej runy odbywała się w specjalnie przeznaczonym do tego pomieszczeniu w Instytucie, ale ze względu na kruche nerwy dziewczynki i jej stan zdrowia postanowiono przeprowadzić rytuał w jej sypialni. Siedziała na krawędzi łóżka, maksymalnie wyprostowana. Miała na sobie czerwoną sukienkę, ze wstążką podtrzymującą jej długie, jasne włosy. Jej oczy zdawały się być za duże względem wąskiej twarzy i delikatnych ramion. Wszystko w niej było delikatne jak filiżanka z chińskiej porcelany. - Cisi Bracia, co oni mi zrobią? – zapytała. - Daj mi rękę – powiedział i ujął jej prawą dłoń krzepiąco. Odwrócił ją, ukazując bladą siateczkę żył pod jej skórą. – Użyją swoich steli, wiesz, co to stela, narysują ci Znak. Zazwyczaj zaczynają od runy Widzenia, co wiesz z lekcji, ale w twoim przypadku zaczną od Siły. - Bo nie jestem wystarczająco silna. - Aby stworzyć twoją koncentrację. - Jak do bulionu wołowego. Zaśmiał się. – Mam nadzieję, że nie do tego stopnia nieprzyjemnie. Poczujesz małe ukłucie, wiec musisz być dzielna i nie płakać, bo Nocni Łowcy nie ukazują bólu. A potem kucie zniknie, zaś ty poczujesz się silniejsza. I to będzie koniec ceremonii, po którym zejdziemy na dół, gdzie znajdziesz lodowe ciasta świąteczne. Adele kopała swoje pięty. – I przyjęcie! - I przyjęcie. I prezenty. – poklepał się po kieszeni, gdzie znajdowało się schowane malutkie pudełeczko opakowane niebieskim papierem, w którym ukryty było jeszcze mniejszy pierścień rodzinny. – Mam jeden z nich tutaj. Dostaniesz go zaraz po tym, jak skończy się ceremonia nadania Znaków. - Nigdy nie organizowano dla mnie przyjęcia. - To dlatego, że stajesz się Nocnym Łowcą. – rzekł Aloysius . – Wiesz, dlaczego to takie, ważne, prawda? Pierwsze Znaki oznaczają, że jesteś jedną z Nephilim, jak ja, jak twoja matka, jak twój ojciec. Oznaczają, że jesteś częścią Clave. Częścią naszej rodziny. Kimś innym i lepszym niż wszyscy. - Lepszym niż wszyscy – powtarzała powoli, aż dwóch Cichych Braci otworzyło drzwi pokoju i weszło do środka. Aloysius dostrzegł błysk strachu w jej oczach. Zabrała swoją rękę z jego uścisku. Skrzywił się – nie lubił widzieć strachu w swoich dzieciach, choć nie mógł zaprzeczyć, że Cisi Bracia byli niesamowici w swoim milczeniu i specyficznych, 3

posuwistych ruchach. Podeszli do krawędzi łóżka Adele, a drzwi otworzyły się ponownie i do pomieszczenia weszli jej rodzice. Jej ojciec, syn Aloysiusa, w szkarłatnym stroju; jego żona, w czerwonej sukni odciętej w talii, ze złotym naszyjnikiem, na którym znajdowała się runa anioła. Uśmiechali się do córki, która oddała w zamian drżący uśmiech, nawet gdy Cisi Bracia otaczali ją. Adele Lucindo Starkweather. Usłyszała głos pierwszego Brata, Brata Cimona. Jesteś w odpowiednim wieku. Nadszedł czas, by nadać ci pierwsze Znaki Anioła. Czy zdajesz sobie sprawę z zaszczytu, jaki cię doświadczył i zrobisz wszystko, co w twojej mocy, by być tego godną? Adele skinęła głową posłusznie. – Tak. I czy akceptujesz Znak Anioła, który będzie znajdował się na twoim ciele na zawsze, przypominający, co jesteś Aniołowi winna i o swoim świętym obowiązku wobec świata? Skinęła ponownie posłusznie głową. Serce Aloysiusa rosło z dumy. - Akceptuję je. – powiedziała. I wtedy się zaczęło. Stela błysnęła jasno, trzymana w długiej białej dłoni Cichego Brata. Ujął wąskie ramię dziewczynki i przyłożył ostrze steli do jej skóry, zaczynając rysować. Czarne linie spływały z końcówki steli , a Adele patrzyła w zdumieniu, jak na jej bladej skórze ramienia pojawiał się znak Siły, delikatny symbol z krzyżującymi się idealnie liniami, przecinającymi żyły, owijającymi rękę. Jej ciało było napięte, zęby zagryzały dolną wargę. Spojrzała błyszczącymi oczami na Aloysiusa, który przeraził się tym, co w nich zobaczył. Ból. To normalne, że odczuwało się pewnego rodzaju ból przy nakładaniu Znaków, ale to, co zobaczył w oczach Adele – było agonią. Aloysius wstał gwałtownie, odrzucając za siebie krzesło, na którym siedział. - Stop – krzyknął, ale było już za późno. Runa została skończona. Cichy Brat odsunął się, obserwując; na Steli znajdowała się krew. Adele skomlała, pamiętając słowa dziadka o płaczu, pamiętając jego upomnienie o krzyku, ale jej czerwona, rozdarta skóra zaczęła odwijać się do kości, czernieć i palić pod runą, jakby była w ogniu; nie mogła nic na to poradzić, odrzuciła głowę do tyłu i krzyczała, krzyczała, krzyczała… Londyn 1873 - Will? – Charlotte Fairchild uchyliła drzwi Sali treningowej – Will, jesteś tutaj? Stłumiony jęk był jedyną odpowiedzią. Otworzyła drzwi na całą szerokość, odsłaniając wysoki sufit pokoju po drugiej stronie. Sama Charlotte wychowała się trenując tu, znała je od deski do deski, starożytne obrazki namalowane na północnej ścianie, stare, kwadratowe okno, w których szkło było grubsze u podstawy niż u góry. Na środku pokoju stał Will Herondale, trzymający nóż w prawej dłoni. Obrócił głowę, by spojrzeć na Charlotte, a ona znów pomyślała o tym, jak dziwnym jest on dzieckiem – chociaż w wieku dwunastu lat dzieckiem już prawie nie był. Był ładnym chłopcem, miał gęste czarne włosy lekko pokręcone przy mokrym teraz od potu kołnierzu i klejące się do czoła. Jego skóra była opalona przez wiejskie powietrze i słońce, kiedy pojawił się w Instytucie po raz pierwszy, jednak sześć miesięcy życia w mieście sprawiło, że zbladła, powodując, że rumieńce na policzkach rzucały się w oczy. Jego oczy miały nietypowo lśniącą niebieską barwę. Mógłby być naprawdę przystojnym mężczyzną w przyszłości, jeśli tylko zrobiłby coś z tym grymasem niezadowolenia, który stale wykrzywia jego rysy twarzy. - O co chodzi, Charlotte? – warknął. W jego głosie nadal dało się zauważyć walijski akcent, przeciąganie samogłosek, które mogłoby uchodzić za urocze, gdyby nie mówił takim 4

zgorzkniałym tonem. Przecierał czoło rękawem, kiedy była w połowie drogi do drzwi, a potem przestał. - Długo cię szukałam – odparła trochę szorstko. Chociaż szorstkość miała czasem wpływ na Willa. Nieduży, kiedy miał zły humor. Niemal zawsze był w złym humorze. – Nie zapamiętałeś, kiedy powiedziałam ci wczoraj, że dziś mamy powitać nową osobę w Instytucie? - Och, pamiętam. – Will rzucił nóż. Nie trafił do celu wyznaczonego okręgiem, co wywołało na jego twarzy grymas. – Po prostu mnie to nie obchodzi. Chłopiec znajdujący się za Charlotte wydał stłumiony dźwięk. Śmiech, pomyślałaby, ale przecież nie mógł się śmiać? Ostrzeżono ją, że z chłopcem, który przyjeżdża z Shanghaju nie jest dobrze, ale nie mogła powstrzymać zaskoczenia, kiedy wyszedł z powozu, blady i chwiejący się jak trzcina na wietrze, jego kręcone ciemne włosy były poprzecinane siwizną jakby był wiekowym mężczyzną, a nie dwunastolatkiem. Jego oczy były szeroko otwarte i srebrno-czarne, dziwnie piękne, ale niepasujące do tak delikatnej twarzy. - Will, bądź uprzejmy – powiedziała i przepuściła chłopca przed siebie, wprowadzając go do pokoju. – Nie przejmuj się Willem. Jest tylko humorzasty. Willu Herondale, przedstawiam ci Jamesa Carstairs z Instytutu w Szanghaju. - Jem – odrzekł chłopiec. – Wszyscy mówią do mnie Jem. Zrobił jeszcze jeden krok w głąb pokoju, patrząc na Willa z przyjazną ciekawością. Odezwał się bez śladu akcentu, ku zaskoczeniu Charlotte, ale jego ojciec przecież był Brytyjczykiem. – Ty też możesz. - Cóż, jeśli wszyscy cię tak nazywają, nie jest to dla mnie żadną przysługą. – Ton Willa był zgryźliwy. Dla kogoś tak młodego, był niezwykle zdolny do sprawiania przykrości. – Dowiesz się, Jamesie Carstairs, że jeśli zostawisz mnie w spokoju, to będzie to najlepszym wyjściem dla nas obu. Charlotte westchnęła w myślach. Miała wielką nadzieję, że ten chłopiec, będący w tym samym wieku co Will, okaże się narzędziem, dzięki któremu Will pozbędzie się swojej złości i okrucieństwa, ale wydawało się jasnym, że Will mówił prawdę, kiedy powiedział jej, że nie obchodzi go to, że nowy Nocny Łowca ma zamieszkać w Instytucie. Nie chciał przyjaciół i nie chciał nim być. Spojrzał na Jema, oczekując, że ten będzie mrugał zaskoczony lub zraniony, ale on tylko uśmiechał się delikatnie, jakby Will był kotkiem, który próbował go ugryźć. - Nie trenowałem, odkąd wyjechałem z Szanghaju – powiedział. – Szukam partnera, kogoś z kim mógłbym poćwiczyć. - Ja też – odparł Will. – Ale potrzebuje kogoś, kto za mną nadąży, a nie jakieś chorowitej istoty, która wygląda jakby stała nad grobem. Chociaż myślę, że możesz być przydatny jako cel. Charlotte, wiedząc, co zrobiła z Jamesem Cartsairs – rzecz, której Willowi nigdy nie ujawni – poczuła mdłości. Stanie nad grobem, och mój Boże. Co mówił jej ojciec? By żyć, Jem musi zażywać narkotyk, rodzaj leku, który ma wydłużyć jego życie, ale nie uratuje go. Och, Will. Zrobiła ruch, jakby chciała wejść pomiędzy chłopców, jakby chciała ochronić Jema przed okrucieństwem Willa, bardziej straszliwym w tym momencie niż zdawał on sobie sprawę, ale zatrzymała się. Jem nie zmienił wyrazu twarzy. - Jeśli przez stanie nad grobem rozumiesz umieranie, w takim razie tak jest – rzekł. – Mam jeszcze tylko dwa lata życia, trzy, jeśli jestem szczęśliwcem jak mówią. 5

Jeśli nawet Will potrafiłby ukryć swój szok, to jest policzki zaróżowiły się. - Ja… Ale Jem skierował się w stronę celu narysowanego na ścianie. Kiedy znalazł się przy nim, wyszarpnął nóż z drewna. Potem odwrócił się i podszedł bezpośrednio do Willa. Szedł delikatnie, będąc tego samego wzrostu, a dzieliły ich tylko centymetry, kiedy ich oczy się spotkały. - Możesz mnie użyć jako celu do ćwiczeń – powiedział Jem jakby od niechcenia, tonem rozmowy o pogodzie. – Myślę, że nie mam się czego bać w tym rodzaju praktyk, szczególnie, że nie masz dobrego cela. Odwrócił się, zamachnął i pozwolił nożowi lecieć. Utkwił dokładnie w sercu tarczy, kołysząc się lekko. - Albo – odwrócił się powrotem do Willa – możesz pozwolić mi siebie uczyć. Bo jestem dobrym strzelcem. Charlotte przypatrywała się im. Przez pół roku obserwowała Willa odpychającego wszystkich, którzy próbowali się do niego zbliżyć – nauczycieli. Jej ojciec; jej narzeczony, Henry; zarówno bracia Lightwood – kombinacją nienawiści i okrucieństwa. Gdyby nie to, że była jedyną osobą, która widziała go płaczącego, wyobrażała sobie, że porzuciłaby nadzieję już dawno, iż wyrośnie z niego coś dobrego. A jednak był tutaj, patrząc na Jema Carstairs, chłopaka tak delikatnego, jak gdyby był zrobiony ze szkła, z nieustępliwością na twarzy przechodzącą w niepewność. - Nie umierasz tak naprawdę – powiedział Will najdziwniejszym głosem w świecie – prawda? Jem pokiwał głową. – Powiedzieli mi. - Przepraszam. – rzekł Will - Nie – odparł Jem gładko. Odsunął swoją kurtkę i wyciągnął nóż zza paska – Nie bądź zwyczajny. Nie mów, że ci przykro. Powiedz, że będziesz ze mną trenował. Wyciągnął nóż do Willa, rękojeścią do przodu. Charlotte wstrzymała oddech, bojąc się poruszyć. Czuła się tak, jakby obserwowała coś ważnego, choć nie mogła określić, co to było. Will sięgnął ręką i chwycił nóż, nie spuszczając wzroku z twarzy Jema. Palcami badał broń chłopaka od momentu, w którym ją wziął. To był pierwszy raz, gdy Charlotte pomyślała, że Will dotykał chętnie broni innej osoby. - Będę z tobą trenował. – powiedział. 6

Rozdział I Okropny harmider Weź ślub: w poniedziałek, gdyż to wróży zdrowie, we wtorek dla bogactwa w środę, bo to najlepszy dzień ze wszystkich, w czwartek dla zamieszania, w piątek, jeśli pragniesz strat, a w sobotę, by utracić szczęście.- Grudzień to szczęśliwy czas do zawierania małżeństw - rzekła krawcowa, mówiąc z ustami pełnymi szpilek z łatwością nabraną przez lata praktyki. - Jak to mówią - kiedy śnieg w grudniu spadnie szybko, pobierzcie się, a prawdziwa miłość będzie trwać. - Wpięła ostatnią szpilkę w suknię i zrobiła krok w tył. – No i proszę. Co o tym sądzisz? Jest wzorowana na jednym z projektów Worth. Tessa przyjrzała się swojemu odbiciu w szybie w jej sypialni. Jedwabna sukienka była złota, jak to było w zwyczaju Nocnych Łowców, którzy wierzyli, że biały jest kolorem żałoby i nie powinno się w nim brać ślubu, mimo że królowa Wiktoria sama ustanowiła tą modę, czyniąc to. Królewskie koronki obszywały ściśle dopasowany stanik i spływały z rękawów. - Jest cudowna! - Charlotte klasnęła w dłonie i pochyliła się do przodu. Jej brązowe oczy błyszczały radością. - Tesso, ten kolor tak bardzo do ciebie pasuje. Tessa odwracała się i kręciła przed lustrem. Złoto nadawało koloru tak bardzo potrzebnego jej policzkom. Gorset w kształcie klepsydry zakrzywiał się wszędzie, gdzie powinien, a mechaniczny anioł na jej szyi uspokajał swoim tykaniem. Pod nim wisiał jadeitowy wisiorek, który dostała od Jema. Miała wydłużony łańcuszek, by mogła nosić oba, bo nie była gotowa rozstać się z żadnym z nich. - Nie sądzisz, że koronka jest zbyt ozdobnym drobiazgiem? - Wcale nie! Charlotte usiadła; jedna ręka spoczywała ochronnie, nieświadomie, na jej brzuchu. Zawsze była zbyt szczupła, chuda, szczerze mówiąc naprawdę potrzebowała gorsetu, a teraz, będąc w ciąży zaczęła nosić popołudniowe suknie, w których wyglądała jak mały ptaszek. - To jest twój ślub, Tesso. Jeśli jakikolwiek dzień usprawiedliwia nadmierne ozdabianie się, to jest to właśnie ten. Wyobraź to sobie. Tessa spędziła wiele nocy, robiąc tylko to. Nie wiedziała jeszcze, gdzie ona i Jem wezmą ślub, ponieważ Rada nadal rozpatrywała ich sytuację. Ale gdy wyobrażała sobie to wydarzenie, zawsze odbywało się w kościele. Szła do ołtarza wsparta, może na ramieniu Henry'ego, nie patrząc w lewo ani w prawo, lecz prosto na narzeczonego, tak jak powinna patrzeć narzeczona. Jem będzie nosił garnitur - nie zwyczajny, ale specjalnie zaprojektowany na wzór wojskowego munduru, specjalnie na tę okazję: czarny ze złotymi akcentami na nadgarstkach i złotych runach umieszczonych wzdłuż kołnierza i plisu. Będzie wyglądał tak młodo. Oboje byli tacy młodzi. Tessa wiedziała, że to niezwykłe 7

ożenić się w wieku siedemnastu i osiemnastu lat, ale był to wyścig z czasem. Z czasem Jema, zanim się skończy. Położyła dłoń na gardle i poczuła znajome wibracje swojego mechanicznego aniołka, jego skrzydła podrapały jej rękę. Krawcowa spojrzała na nią z niepokojem. Była Przyziemną, nie Nefilim, ale miała Wzrok, tak jak wszyscy, którzy służyli Nocnym Łowcom. - Czy chce pani usunąć koronki? Zanim Tessa zdążyła odpowiedzieć, rozległo się pukanie do drzwi i usłyszała znajomy głos. - To ja, Jem. Tesso, jesteś tam? Charlotte zaprotestowała. - Och! On nie może zobaczyć cię w sukni! Tessa stanęła oniemiała. - Dlaczego nie? - Przesąd Nocnych Łowców - to przynosi pecha! - Charlotte wstała. - Szybko! Schowaj się za szafą! - Szafa? Ale... - Tessa przerwała z jękiem, gdy Charlotte chwyciła ją w pasie i zaprowadziła siłą za szafę jak policjant szczególnie opornego przestępcę. Puszczona Tessa otrzepała sukienkę i zrobiła minę do Charlotte. Obydwie rozejrzały się wokół po meblach, kiedy szwaczka z oszołomionym spojrzeniem otworzyła drzwi. Srebrzysta głowa Jema ukazała się w szczelinie. Był nieco zaniedbany, jego kurtka była przekrzywiona. Rozejrzał się z zakłopotaniem, zanim dostrzegł Charlotte i Tessę, w połowie schowaną na szafą. - Dzięki Bogu - powiedział. - Nie miałem pojęcia, gdzie jesteście. Gabriel Lightwood jest na dole, a robi okropny harmider. - Napisz do nich, Will – powiedziała Cecily Herondale – Proszę. Tylko jeden list. Will odrzucił swoje przemoczone ciemne włosy do tyłu i spojrzał na dziewczynę. - Ustaw nogi na pozycję. – To było wszystko, co powiedział. Wskazał miejsca koniuszkiem swojego sztyletu. – Tam i tam. Cecily westchnęła i przesunęła stopy. Wiedziała, że nie stała w dobrej pozycji; robiła to specjalnie, by rozgniewać Willa. Tak łatwo było zirytować jej brata. Właśnie tyle o nim zapamiętała, od kiedy miał dwanaście lat. Nawet wtedy, kiedy rzucało się mu wyzwanie, jak wspięcie się na pochyły i stromy dach ich dworku, skutkowało jedną i tą samą rzeczą: rozwścieczonym spojrzeniem jego niebieskich oczu, zaciśniętą szczęką i czasem złamaną nogą czy ramieniem. Oczywiście ten prawie dorosły brat Will nie był tym samym człowiekiem, którego pamiętała ze swojego dzieciństwa. Wyrósł na bardziej wybuchowego, ale także bardziej zamkniętego w sobie. Odziedziczył urodę matki i całą uporczywość ojca – a także jego skłonność do nałogów, choć mogła podejrzewać to tylko dlatego, że usłyszała kilka szeptów osób znajdujących się w Instytucie. - Unieś ostrze – rozkazał Will. Jego głos był spokojny i profesjonalny, zupełnie jak głos jej guwernantki. Cecily uniosła ostrze. Zajęło jej trochę czasu przyzwyczajenie się do dotyku stroju bojowego: luźnej tuniki i spodki, pasa wokół talii. Teraz czuła się w nim tak swobodnie, jakby zawsze nosiła luźne koszule nocne. - Nie rozumiem, dlaczego nie chcesz nawet rozważyć napisania listu. Jednego jedynego listu – rzekła Cecily. 8

- Nie rozumiem, dlaczego nie chcesz nawet rozważyć wrócenia do domu – odparował Will. – Gdybyś tylko zgodziła się wrócić do Yorkshire, mogłabyś przestać się martwić o rodziców, a ja mógłbym organizować… - Co byś powiedział na mały zakład, Will? - przerwała mu Cecily, gdyż słyszała tę przemowę już tysiące razy. Dziewczyna była zarazem zadowolona i rozczarowana widokiem iskierki w oczach Willa, takiej samej, jaką zawsze widziała u swego ojca, gdy ktoś zasugerował dżentelmeński zakład. Mężczyźni byli tacy przewidywalni. - Jaki zakład? – Will zrobił krok do przodu. Miał na sobie strój bojowy; Cecily mogła zobaczyć Znaki dookoła jego nadgarstków, runę pamięci na jego gardle. Zajęło jej trochę czasu, by nie patrzeć na Znaki jako na coś oszpecającego, ale teraz już do nich przywykła – tak samo jak przyzwyczaiła się do stroju bojowego, do ogromnych korytarzy Instytutu, rozbrzmiewających echem, a także do jego specyficznych mieszkańców. Cecily wskazała na ścianę na wprost Willa. Na ścianie namalowany był wiekowy czarny cel: środek tarczy wewnątrz większego koła... - Jeśli trafię w sam środek trzy razy pod rząd, będziesz musiał napisać do mamy i taty oraz powiedzieć im, jak się masz. Będziesz musiał powiedzieć im o klątwie i o tym, dlaczego odszedłeś – powiedziała dziewczyna. Twarz Willa zamknęła się jak drzwi, tak samo, jak za każdym razem, gdy zwracała się do niego z tą prośbą. - Nigdy nie trafisz tam trzy razy pod rząd, Cecy – odrzekł Will. - Cóż, w takim razie ten zakład nie powinien być dla ciebie większym problemem, Williamie – odparła Cecily. Użyła jego pełnego imienia celowo. Wiedziała bowiem, że kiedy robi to ona, bardzo go to denerwuje, jeśli zaś zwracał się tak do niego jego najlepszy przyjaciel – nie, jego parabatai, nie robiło mu to różnicy; odkąd przyjechała do Instytutu, dowiedziała się, że wszystko, co robił Jem, Will odbierał jako wyraz miłości. Być może nadal pamiętał, jak niepewnie chodziła za nim na swoich tłuściutkich nóżkach, zdyszana wołając: "Will, Will". Nigdy nie nazwała go „Williamem”, zawsze wołała na niego „Will”, bądź Gwilym, co było jego walijskim imieniem. Zmrużył swoje niebieskie oczy, tego samego koloru, co jej własne. Kiedy jej matka czule mówiła, że Will będzie kiedyś łamał dziewczynom serca, Cecily zawsze patrzyła na nią z powątpiewaniem. Will miał wtedy chude, zaniedbane ręce i nogi, które zawsze były brudne. Mimo to, zauważyła to teraz, gdy po raz pierwszy weszła do jadalni w Instytucie, a on stał tam w zdumieniu. Pomyślała wtedy: To nie może być Will. Spojrzał na nią tymi swoimi oczami, oczami jej matki i znowu ujrzała w nich gniew. Nie był zadowolony, że ją widzi, ani trochę. I wtedy zamiast chudego chłopca z jej wspomnień, z burzą czarnych włosów i liśćmi w ubraniach z jej wspomnień ujrzała wysokiego przerażającego mężczyznę. Słowa, które chciała wypowiedzieć utknęły jej w gardle i po prostu na niego patrzyła, on zaś patrzył na nią. I od tamtej chwili jest tak cały czas, gdyż Will ledwie znosi jej obecność, jakby była kamykiem w bucie, stałym, ale drugorzędnym problemem. Cecily wzięła głęboki oddech, uniosła podbródek i przygotowała do rzutu pierwszy nóż. Will nie wiedział i nigdy się nie dowie o godzinach, które spędziła samotnie w pokoju, ćwicząc, ucząc się, jak zrównoważyć ciężar noża w dłoni, odkrywając, że dobry rzut powinien zacząć się z tyłu ciała. Opuściła obie ręce prosto w dół, następnie prawe ramię uniosła za głowę, ciężar ciała zaś przeniosła do przodu. Czubek noża skierowany był prosto do celu. Wypuściła go i cofnęła rękę z powrotem do tyłu, dysząc. Nóż zatrzymał się dokładnie w środku tarczy. 9

- Jeden – powiedziała Cecily, obdarzając Willa wyniosłym uśmiechem. Will spojrzał na nią kamiennym wzrokiem, wyszarpnął nóż ze ściany i podał go dziewczynie. Cecily rzuciła. Drugi rzut, podobnie jak pierwszy, poleciał bezpośrednio do celu i utknął tam, drgając jak szyderczy palec. Will zacisnął szczęki, kiedy sięgnął po nóż ponownie i oddał go jej. Wzięła narzędzie z uśmiechem. Zaufanie płynęło w jej żyłach jak nowa krew. Wiedziała, że może to zrobić. Zawsze była w stanie wspiąć się tak wysoko jak Will, biec tak szybko jak on, wstrzymać oddech na tak długo... Rzuciła nóż. Trafił do celu, a ona podskoczyła, klaszcząc w ręce, zapominając się na chwilę w dreszczyku emocji. Jej włosy wypadły spod szpilek i otoczyły twarz: pchnęła go do tyłu i uśmiechnęła się. - Napiszesz ten list! Zgodziłeś się, przyjmując zakład! Ku jej zaskoczeniu, uśmiechnął się. - Och, napiszę to - powiedział. - Napiszę i wrzucę w ogień. Podniósł rękę, powstrzymując jej wybuch oburzenia. - Powiedziałem, że napiszę list. Nigdy nie powiedziałem, że go wyślę. Oddech Cecily wydostał się z niej w sapnięciu. - Jak śmiałeś mnie tak oszukać? - Mówiłem Ci, że nie zostałaś wychowana przez Nocnych Łowców, więc nie tak łatwo będzie cię oszukiwać. Nie zamierzam napisać listu, Cecy. To jest niezgodne z Prawem i koniec. - Jakby obchodziło cię Prawo! Cecily tupnęła nogą. Zirytowała się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej: nie znosiła dziewczyn, które to robiły. Will zmrużył oczy. - Nie obchodzi cię bycie Nocnym Łowcą. Więc zrobimy tak: napiszę list do domu, jeśli obiecasz go dostarczyć... I nie wrócisz. Cecily odskoczyła. Miała wiele wspomnień związanych z krzyczącym na meczach Willem, o porcelanowych lalkach, które posiadała, a które zniszczył, zrzucając je z okna na poddaszu, jednak w jej wspomnieniach była też życzliwość: brat, który bandażował skaleczenie na kolanie lub poprawiał wstążki we włosach, gdy stawały się luźne. Ta życzliwość była obca Willowi, który stał teraz przed nią. Jej matka płakała przez pierwszy rok lub dwa po tym, jak Will odszedł. Raz, w Walii, powiedziała, trzymając Cecily za dłoń, że oni – Nocni Łowcy – zabiorą mu całą miłość, którą w sobie posiada. To zimni, niekochający ludzie, mówiła do Cecily, którzy zakazali jej małżeństwa z własnym mężem. Czego on u nich szuka, jej Will, jej mały? - Nie zrobię tego - odparła Cecily, wpatrując się z dołu w brata. - Ale jeśli nalegasz, to zrobię to... Będę... Drzwi do strychu rozsunęły się i pojawiła się w nich sylwetka Jema. - Ach - rzekł. - Widzę, że sobie grozicie. Trwa to całe popołudnie, czy dopiero zaczynacie? - On zaczął – warknęła, szarpiąc brodę, choć wiedziała, że to bezcelowe. Jem, parabatai Willa, traktował ją z dystansem, z uprzejmością zarezerwowaną dla młodszych sióstr swoich przyjaciół, lecz zawsze był po stronie Willa. Uprzejmie, acz stanowczo postawił go nad wszystko na świecie. Cóż, prawie wszystko. To, co uderzyło ją w Jemie po raz pierwszy, gdy przybyła do Instytutu, było to, że był nieziemsko, niezwykle piękny ze swoimi srebrnymi włosami i oczami oraz z delikatnymi fakturami. Wyglądał jak książę z bajki i mogłaby ostrożnie przywiązać się do niego, gdyby 10

nie to, że było całkowicie jasne, że jest zakochany w Tessie Gray. Jego oczy śledziły ją, gdziekolwiek szła, a jego głos zmieniał się, gdy mówił do niej. Cecily słyszała kiedyś, jak jej matka mówiła, że jeden z ich sąsiadów patrzył na dziewczynę, jakby była jedyną gwiazdą na niebie. W ten sposób Jem patrzył na Tessę. Cecily nie czuła się rozgniewana. Tessa była dla niej uprzejma i miła, nawet jeśli trochę nieśmiała, z nosem zawsze wetkniętym w książkę jak Will. Jeśli był to rodzaj dziewczyny, jakiej Jem pragnął, ona by się nigdy nie wtrąciła - im dłużej pozostawała w Instytucie, tym bardziej rozumiała jak niezręcznie miałyby się sprawy z Willem. Zaciekle chronił Jema i obserwowałby ją nieustannie w razie, gdyby kiedykolwiek miała go zranić lub skrzywdzić w jakikolwiek sposób. Nie - robiła lepiej trzymając się z daleka od tej całej sprawy. - Myślałem o rozzłoszczeniu Cecily i karmieniu nią kaczek w Hyde Parku - wyjaśnił Will, odrzucając mokre włosy na plecy i obdarzając Jema rzadkim uśmiechem. - Mógłbyś się przydać. - Niestety, musisz porzucić swoje plany zemsty na nieco dłużej. Gabriel Lightwood jest na dole, a i ja mam dwa słowa do ciebie. Dwa twoje ulubione, przynajmniej jeśli umieścić je razem. - Kompletny prostak? - spytał Will. - Kiczowaty nowobogacki? Jem uśmiechnął się. - Demoniczna ospa - powiedział. Sophie balansowała tacą na jednej ręce z łatwością nabytą podczas długiej praktyki, gdy drugą zapukała do drzwi Gideona Lightwooda. Usłyszała odgłos szybkich kroków i drzwi się otworzyły. Gideon stał przed nią w spodniach, szelkach i białej koszuli podwiniętej do łokci. Jego ręce były mokre, jakby przeczesał palcami włosy, które również były wilgotne. Jej serce podskoczyło w piersi, zanim się uspokoiło. Zmusiła się, by boczyć się na niego. - Panie Lightwood. – odezwała się. - Przyniosłam bułeczki, po które pan dzwonił. Bridget przygotowała dla pana również talerz kanapek. Gideon zrobił krok w tył, by mogła wejść do pokoju. Był on jak wszystkie inne pokoje w Instytucie: ciężkie ciemne meble, wielkie łoże z baldachimem, szeroki kominek i wysokie okna, przez które spoglądał w dół na dziedziniec. Sophie poczuła jego wzrok na sobie, gdy szła przez pokój, by umieścić tacę na stole przed kominkiem. Wyprostowała się i odwróciła, ręce miała złożone na fartuchu. - Sophie... - zaczął. - Panie Lightwood - przerwała mu. - Czy jest jeszcze coś, czego pan potrzebuje? Spojrzał na nią po części buntowniczo i po części smutno. - Prosiłem, byś mówiła do mnie Gideon. - Powiedziałam, że nie mogę nazywać cię twoim chrześcijańskim imieniem. - Jestem Nocnym Łowcą. Nie mam chrześcijańskiego imienia. Sophie, proszę...- Zrobił krok w jej stronę. - Zanim nie zamieszkałem w Instytucie, myślałem, że jesteśmy na dobrej drodze do przyjaźni. Ale od kiedy przybyłem, jesteś oschła w stosunku do mnie. Ręka Sophie mimowolnie powędrowała w kierunku jej twarzy. Pamiętała Mistrza Teddy'ego, syna swojego starego pracodawcy i okropny sposób, w który łapał ją w ciemnych kątach i przyciskał do ściany, ręce pełznące pod jej stanikiem, mruczenie do jej ucha, że lepiej, by była miła dla niego, jeśli wie, co jest dla niej dobre. Od myślenia o tym czuła mdłości, nawet teraz. - Sophie. - Jego oczy marszczyły się w kącikach z niepokoju. - Co się dzieje? Jeśli coś źle 11

zrobiłem, nawet jeśli niewiele, proszę, powiedz mi, może mogę to naprawić... - Nic nie zrobił pan źle, nic wielkiego. Pan jest dżentelmenem, a ja jestem służącą. Nie może być większej zażyłości pomiędzy nami. Proszę, niech pan nie każe mi się czuć nieswojo, panie Lightwood. Gideon, który podnosił rękę, pozwolił jej opaść do jego boku. Wyglądał na tak załamanego, że serce Sophie zmiękło. Ja mam do stracenia wszystko, a on nie ma nic, przypomniała sobie. To było to, co powtarzała sobie późno w nocy, leżąc w swoim wąskim łóżku, wspominając parę oczu o kolorze sztormu nieustannie powracających do jej umysłu. - Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi - powiedział. - Nie mogę być twoją przyjaciółką. Zrobił krok do przodu. - A jeśli miałbym prosić... - Gideon! - To był Henry, stojący w otwartych drzwiach, bez tchu, ubrany w jedną ze swoich strasznych kamizelek w zielono-pomarańczowe paski. - Twój brat jest tutaj. Na dole. Gideon zmrużył oczy. - Gabriel jest tutaj? - Tak. Krzyczy coś o waszym ojcu, ale nie chce nam powiedzieć nic więcej, jeśli ciebie nie będzie. Przysięga to. Chodź. Gideon zawahał się, jego oczy wędrowały od Henry’ego do Sophie, która starała się być niewidoczna. - Ja... - Chodź teraz, Gideonie. - Henry rzadko mówił w gwałtowny sposób, ale kiedy to robił, efekt był zaskakujący. - On jest cały we krwi. Gideon zbladł i sięgnął po miecz, który wisiał na dwóch kołkach wprawionych w drzwi. - Już idę. Gabriel Lightwood oparł się o ścianę znajdującą się wewnątrz Instytutu, był bez kurtki, a jego koszula i spodnie skropione były szkarłatem. Na zewnątrz, przez otwarte drzwi, Tessa mogła zobaczyć powóz Lightwoodów z płomieniem namalowanym na boku, który znajdował się u podnóża schodów. Gabriel musiał prowadzić go samodzielnie. - Gabrielu – powiedziała Charlotte uspokajająco, jakby starała się poskromić narowistego konia. – Gabrielu, proszę, powiedz nam, co się wydarzyło. Gabriel – wysoki, szczupły, miał włosy zlepione krwią, poobcieraną twarz i dzikość w oczach. Jego ręce również były pokryte czerwienią. - Gdzie jest mój brat? Muszę z nim porozmawiać. - Już schodzi. Wysłałam Henry’ego, by go sprowadził, a Cyrila, by przygotował powóz. Jesteś ranny? Potrzebujesz iratze? – Głos Charlotte był tak matczyny, jakby ten chłopak nigdy nie stawiał jej czoła zza fotela Benedicta Lightwooda i nie konspirował z ojcem w sprawie odebrania jej Instytutu. - Masz na sobie bardzo dużo krwi – rzekła Tessa, podchodząc do przodu. – Gabrielu, nie należy ona tylko do ciebie, prawda? Gabriel spojrzał na nią. To był pierwszy raz, pomyślała Tessa, kiedy widziała go bez pozerstwa. W jego oczach widać było tylko strach, strach i… zmieszanie. – Nie… to jest ich… 12

- Ich? Kogo masz na myśli? – To był Gideon, spieszący na dół z mieczem w prawej dłoni. Razem z nim pojawili się Henry oraz Jem, a za nimi Will i Cecily. Jem zatrzymał się na schodach w szoku, a Tessa zdała sobie sprawę, że zobaczył ją w jej sukni ślubnej. Jego oczy rozszerzyły się, został popchnięty przez pozostałych, a oni ponieśli go w dół schodów jak prąd rzeki liść. - Ojcu coś jest? – Gideon zbliżył się, zatrzymując się tuz przed bratem. – Tobie? – Podniósł rękę i dotknął nią twarzy krewnego, złapał go za podbródek i odwrócił jego twarz w swoją stronę. Chociaż Gabriel był wyższy, to spojrzenie młodszego brata było łatwo dostrzec w jego twarzy – ulga, że brat był przy nim, a także przebłysk niechęci z powodu jego apodyktycznego tonu. - Ojciec… - zaczął Gabriel – Ojciec jest robakiem. Will zaśmiał się krótko. Miał na sobie strój, jakby przyszedł prosto z pokoju treningowego, i wilgotne włosy poskręcane nad skroniami. Nie patrzył na Tessę, ale zdążyła się do tego przyzwyczaić. Prawie nigdy na nią nie patrzył, chyba że był do tego zmuszony. – Wspaniale widzieć, że przyszedłeś przedstawić nam swój punkt widzenia, Gabrielu, ale to był niezwykły sposób ogłoszenia go. Gideon posłał Willowi pełne wyrzutu spojrzenie, zanim odwrócił się do brata. – Co masz na myśli, Gabrielu? Co zrobił ojciec? Gabriel potrząsnął głową. - Jest robakiem – powtórzył bezbarwnie. - Wiem. Przyniósł wstyd nazwisku Lightwood i nas okłamał. Zhańbił i zniszczył naszą matkę. Ale nie musimy być tacy jak on. Gabriel wyrwał się z uścisku brata i błysnął zębami w grymasie wściekłości. - Posłuchaj mnie – odpowiedział. – On jest robakiem. Robakiem. Pokrytą krwią wielką wężopodobną rzeczą. Od kiedy Mortmain przestał wysyłać lekarstwo, jego stan się pogorszył. Zmieniał się. Te owrzodzenia wzdłuż jego ramienia zaczęły przenosić się na resztę ciała. Na ręce, szyję, t-twarz…- Zielone oczy Gabriela odnalazły Willa. – To demoniczna ospa, tak? Wiesz o niej wszystko, prawda? Jesteś chyba swego rodzaju ekspertem? - Cóż, nie musisz zachowywać się, jakbym ją wymyślił – przerwał Will - tylko dlatego, że wierzyłem w jej istnienie. Istnieją jej opisy – stare historie w bibliotece… - Demoniczna ospa? – zapytała Cecily z twarzą ściągniętą w zmieszaniu. – Will, o czym on mówi? Will otworzył usta, rumieniąc się lekko na policzkach. Tessa ukryła uśmiech. Minął tydzień, odkąd Cecily przybyła do Instytutu, ale jej obecność nadal przeszkadzała i denerwowała Willa. Wydawał się nie wiedzieć, jak się zachować w towarzystwie siostry, która nie była już dzieckiem jakie pamiętał i prezentowała się inaczej niżby tego chciał. A jednak Tessa widziała go śledzącego spojrzeniem Cecily w pokoju z tą samą ochronną miłością, którą czasami patrzył na Jema. Oczywiście istnienie demonicznej ospy i to, że ktoś się nią zaraził, było ostatnią sprawą, jaką chciałby wyjaśnić Cecily. - O niczym, co powinnaś wiedzieć – mruknął. Oczy Gabriela spoczęły na Cecily i jego usta rozchyliły się w zdumieniu. I Tessa mogła dostrzec, jak się jej przygląda. Rodzicie Willa musieli być bardzo piękni, pomyślała Tessa, bo Cecily była równie piękna jak Will przystojny. Mają te same lśniące czarne włosy i zadziwiająco niebieskie oczy. Cecily spojrzała na niego zuchwale i z ciekawością. Zapewne zastanawiała się, kim jest ten chłopiec, który wydawał się nie lubić jej brata. 13

- Czy ojciec nie żyje? – zażądał odpowiedzi Gideon, podnosząc głos. – Czy demoniczna ospa go zabiła? - Jest żywy – odrzekł Gabriel. – Ale odmieniony. To go zmieniło. Kilka tygodni temu przenieśliśmy się do Chiswick. Nie wyjaśnił dlaczego. Po kilku dniach zamknął się w gabinecie. Nie wychodził, nie jadł. Dzisiaj przyszedłem go obudzić. Drzwi zostały wyrwane z zawiasów. Na korytarzu… był ślad, jakby jakaś śliska istota po nim pełzła. Śledziłem go w dół schodów i w ogrodzie. – Rozejrzał się w przejściu, teraz pełnym ciszy. – Stał się robakiem. O tym ci właśnie mówię. - Nie wydaje mi się, by było to możliwe – odezwał się Henry, przerywając ciszę. – Gdzie, że tak powiem, mogłeś na niego nadepnąć? Gabriel spojrzał na niego z obrzydzeniem. - Przeszukiwałem ogrody. Znalazłem części naszych służących. I kiedy mówię, że znalazłem ich części, to mam właśnie to na myśli. Zostali rozdarci… na kawałki. – Przełknął ślinę i spojrzał na swoje zakrwawione ubrania. – Usłyszałem dźwięk… piskliwe wycie. Odwróciłem i zobaczyłem, jak to coś się do mnie zbliża. Wielki ślepy robak jak smok z legendy. Jego szczęka była szeroko otwarta i pokryta ostrymi zębami. Obróciłem się i pobiegłem do stajni. To ruszyło za mną, ale wskoczyłem do powozu i przejechałem nim przez bramę. To – ojciec – nie śledził mnie. Myślę, że obawia się być zobaczonym przez innych. - Ach – westchnął Henry. – Więc jest zbyt duży, by na niego nadepnąć. - Nie powinienem uciekać – rzekł Gabriel, patrząc na brata. – Powinienem stanąć do walki z tą kreaturą. Może da się to wyjaśnić. Może gdzieś tam jest ojciec… - A może rozerwałoby cię ma pół – powiedział Will. – To, co opisujesz, przemianę w demona, jest ostatnim etapem demonicznej ospy. - Will! – Charlotte rozłożyła ręce. – Czemu nie powiedziałeś tego wcześniej? - Wiesz, książki na ten temat są w bibliotece – odezwał się Will urażonym tonem. – Nie zabraniałem nikomu ich czytać. - Tak, ale jeśli Benedict zmienił się w ogromnego węża, mogłeś chociaż o tym wspomnieć – odparła Charlotte. – Dla dobra ogółu. - Po pierwsze, – zaczął Will – nie miałem pojęcia, że zamieniał się w gigantycznego robaka. Etap końcowy demonicznej ospy to przemiana w demona. To może być każdy rodzaj. Po drugie, proces transformacji trwa tygodnie, zanim się to stanie. Wydawałoby się, że nawet taki certyfikowany idiota jak Gabriel mógł wziąć to pod uwagę i powiadomić kogoś. - Powiadomić kogo? – zapytał Jem nie bezpodstawnie. Zbliżył się do Tessy w trakcie trwania rozmowy. Kiedy stali tak obok siebie, wierzchy ich dłoni ocierały się o siebie. - Clave. Listonosza. Nas. Kogokolwiek – rzucił Will, rzucając Gabrielowi zirytowane spojrzenie, który nawiasem mówiąc zaczynał nabierać kolorów i wyglądał na wściekłego. - Nie jestem certyfikowanym idiotą… - Brak certyfikatu nie dowodzi inteligencji – wymruczał Will. - Jak już mówiłem, ojciec zamknął się w swoim gabinecie w zeszłym tygodniu… - I nie zwróciłeś na to szczególnej uwagi? – spytał Will. - Nie znasz naszego ojca – odpowiedział Gideon bezbarwnym tonem, bo rozmowa o ich rodzinie była nieuchronna. Odwrócił się do brata i położył dłonie na jego ramionach, mówiąc cicho wyważonym tonem tak, że nikt z nich go nie słyszał. Jem, stojąc obok Tessy, złączył swój mały palec z jej palcem. To był charakterystyczny gest 14

czułości. Tessa przyzwyczaiła się do używania go w ciągu ostatnich miesięcy na tyle, że czasami wyciągała do niego dłoń, kiedy stał przy niej, nie myśląc o tym. - Czy to twoja suknia ślubna? – zapytał pod nosem. Tessa nie odpowiedziała, bo pojawiła się Bridget niosąca strój, a Gideon gwałtownie odwrócił się do nich i oznajmił: - Chiswick. Musimy się tam udać. Gabriel i ja, jeśli nie wy. - Sami? – odezwała się Tessa zaskoczona na tyle, by wtrącić się do rozmowy. – Ale dlaczego nie wezwiecie kogoś, by wybrał się tam z wami… - Clave – wtrącił Will. Jego niebieskie spojrzenie było ostre. – Nie chce, by Clave dowiedziało się o jego ojcu. - A ty byś chciał? – spytał Gabriel gwałtownie. – Jeśli chodziłoby o twoją rodzinę? – Wykrzywił wargę. – Nieważne. Ty nie pojmujesz znaczenia lojalności… - Gabrielu. – W głosie Gideona była nagana. – Nie mówi do Willa w ten sposób. Gabriel spojrzał na niego z zaskoczeniem i Tessa nie mogła go za to winić. Gideon, tak jak wszyscy w Instytucie, wiedział o klątwie Willa, o wierze, która spowodowała jego wrogość i szorstkie maniery, ale ta historia była prywatna i nikomu spoza Instytutu o niej nie mówiono. - Pójdziemy z wami. Oczywiście, że pójdziemy – powiedział Jem, puszczając rękę Tessy i robiąc krok w przód. – Gideon wyświadczył nam przysługę. Nie zapomnimy o tym, prawda, Charlotte? - Oczywiście, że tak – odparła Charlotte, obracając się. – Bridget, strój… - Niby przypadkiem mam na sobie już strój bojowy – powiedział Will, kiedy Henry zrzucał swój płaszcz i wymieniał go na kurtkę i pas z bronią. Jem robił to samo. I nagle całe przejście pełne było ruchu – Charlotte mówiąca cicho do Henry’ego z ręką uniesioną nad brzuchem. Tessa odwróciła wzrok od tej prywatnej chwili i zauważyła ciemną głowę pochyloną nad jasną. Jem był przy boku Willa i trzymał stelę, rysując runę na gardle Willa. Cecily spojrzała na brata i skrzywiła się. - Ja również niby przypadkiem mam na sobie strój – oznajmiła. Will podniósł głowę, sprawiając, że Jem wydał z siebie jęk protestu. - Absolutnie nie, Cecily. - Nie masz żadnych praw, by mówić mi, co mam robić. – Jej oczy rozbłysły. – Idę. Will zwrócił głowę w stronę Henry’ego, który wzruszył ramionami przepraszająco. - Ma prawo. Trenowała od prawie dwóch miesięcy… - Jest małą dziewczynką! - Robiłeś to, od kiedy skończyłeś piętnaście lat – powiedział cicho Jem i Will odwrócił się do niego. Na moment wszyscy zdawali się wstrzymywać oddechy, nawet Gabriel. Jem mierzył bacznie Willa spojrzeniem, i nie po raz pierwszy Tessa miała wrażenie, że pomiędzy nimi przepływają niewypowiedziane słowa. Will westchnął i przymknął oczy. - Tessa będzie chciała iść następna. - Oczywiście, że idę – rzekła Tessa. – Mogę nie być Nocnym Łowcą, ale także przeszłam trening. Jem nie pójdzie beze mnie. - Jesteś w swojej sukni ślubnej – zaprotestował Will. - Cóż, teraz wszyscy ją widzieli, więc nie mogę jej już włożyć na ślub – odrzekła Tessa. – Co za pech. Will wyjęczał coś niezrozumiale po walijsku, ale z wyraźnym tonem pokonanego 15

człowieka. Po drugiej stronie pomieszczenia Jem rzucił Tessie delikatny zmartwiony uśmiech. Drzwi Instytutu otworzyły się, pozwalając, by promienie jesiennego słońca przedostały się do środka. Cyril stał w progu bez tchu. - Drugi powóz jest już gotowy – powiedział. – Kto jedzie? Do: Konsul Josiah Wayland Od: Rada Szanowny Panie, Jak jest Pan zapewne świadomy, okres Pana pracy jako Konsula po dziesięciu latach dobiega końca. Nadszedł czas, by wybrać następcę. Według nas, powinien Pan poważnie rozważyć powołanie Charlotte Branwell, z domu Fairchild. Wykonała ona świetną pracę jako głowa Instytutu w Londynie i zawierzamy jej, byś zaaprobował ją, tak jak zrobiłeś to po śmierci jej ojca. Twoja opinia i szacunek mają dla nas najwyższą wartość, będziemy wdzięczni więc za wszelkie opinie, jakie masz w tej sprawie. Z najwyższymi wyrazami szacunku, Victor Whitelaw Inkwizytor, w imieniu Rady 16

Rozdział II Robak Zdobywca Szaleństwo - grzechy i niedole - I strach, co życie skraca.Powóz należący do Instytutu przetoczył się przez bramy domu Lightwoodów w Chiswick. Tessa była w stanie ocenić to miejsce, ponieważ nie był to pierwszy raz, gdy się tu znajdowała; w środku nocy. Długa żwirowana droga otoczona drzewami doprowadziła ich do dużego białego domu z okrągłym podjazdem przed nim. Budynek był podobny do szkiców klasycznych świątyń w Grecji i Rzymie, które widziała, wraz z jego mocnymi, symetrycznymi liniami i czystymi kolumnami. Pojazd zatrzymał się przed schodami i żwirowanymi ścieżkami rozmieszczonymi w sieci ogrodów. Były tam piękne ogrody. Jeszcze w październiku były w pełnym rozkwicie – późno zakwitające czerwone róże i ciemnozłote, brązowo-pomarańczowe, żółte chryzantemy graniczyły ze schludnymi ścieżkami, które ciągnęły się między drzewami. Kiedy Henry zatrzymał ich powóz, Tessa z pomocą Jema wyszła na zewnątrz i usłyszała dźwięk wody: podejrzewała o to strumień tak przekierowany, by biec przez ogrody. To był tak piękny teren, że z trudem kojarzyła je z tym miejscem, w którym Benedykt wydawał swój diabelski bal, choć widziała drogę okalającą część domu, w której była tamtej nocy. Prowadziła ona do części domu, która wyglądała, jakby była niedawno dodana… Powóz Lightwoodów kierowany przez Gideona zatrzymał się. Wyszli z niego Gabriel, Will i Cecily. Rodzeństwo Herondale nadal kłóciło się ze sobą, gdy schodził Gideon; Will podkreślał swoje argumenty gwałtownymi ruchami ramion. Cecily krzywiła się; wściekłość odmalowana na jej twarzy czyniła ją tak bardzo podobną do brata, że w innych okolicznościach byłoby to zabawne. Gideon, jeszcze bledszy niż zazwyczaj, obrócił się w koło z obnażonym nożem trzymanym w ręce. - Powóz Tatiany - rzekł krótko, gdy Jem i Tessa podeszli do niego. Wskazał na pojazd zatrzymany przy schodach. Drzwi były otwarte. - Musiała go odwiedzić. - Ze wszystkich chwil... - Głos Gabriela przepełniała wściekłość, ale jego oczy były chore ze strachu. Tatiana była ich siostrą, od niedawna zamężną. "Herb na wózku - cierniowy wieniec, musiał być symbolem rodziny jej męża" - pomyślała Tessa. Grupa stanęła jak zamrożona, obserwując Gabriela podchodzącego do powozu i wyciągającego szablę. Pochylił się w drzwiach i zaklął głośno. Cofnął się, a jego oczy spotkały oczy Gideona. - Na siedzeniach jest krew - powiedział. - I … te rzeczy. - Trącił koło czubkiem szabli; kiedy ją podniósł na jej czubku był śmierdzący śluz. Will wyciągnął seraficki nóż i wykrzyknął: – Eremiel! Gdy zaczął świecić jak blada gwiazda w jesiennym świetle, wskazał północ, a później południe. - Ogrody biegną wokół całego domu w dół rzeki - oznajmił. - Wiem to – jednej nocy goniłem przez nie demona Marbasa . Gdziekolwiek jest Benedykt, wątpię, by opuścił te tereny. Za duża szansa, że ktoś go zauważy. - Weźmiemy zachodnią część domu. Ty zajmij się wschodnią - powiedział Gabriel. - 17

Krzycz, jeśli cokolwiek zobaczysz, a my przybiegniemy. Gabriel wyczyścił szablę o żwir na podjeździe, po czym podążył za bratem. Will z Jemem skierowali się w przeciwną stronę, z Cecily i Tessą tuż za plecami. Will zatrzymał się na rogu domu; uważnie rozejrzał się po ogrodzie, zwracając uwagę na każdy nietypowy widok lub dźwięk. Chwilę później skinął na innych, by zrobili to samo. Kiedy ruszyli, obcas w bucie Tessy zahaczył o jeden z luźnych kawałków żwiru leżących koło żywopłotu. Potknęła się i od razu wyprostowała, ale Will odwrócił się i skrzywił. - Tessa - powiedział. Był czas, kiedy nazywał ją Tess, ale to już minęło. - Nie powinnaś być z nami. Nie jesteś gotowa. Przynajmniej powinnaś zaczekać w powozie. - Nie mogłam - odparła Tessa buntowniczo. Will odwrócił się do Jema, który starał się ukryć uśmiech. - Tessa to twoja narzeczona. Pomóż jej dostrzec sens. Jem, trzymając w jednej ręce miecz – laskę, przeszedł przez żwir. - Tesso, czy możesz wyświadczyć mi przysługę? - Uważasz, że nie mogę walczyć - rzekła Tessa, zwracając się do niego i patrząc prosto w jego srebrne oczy. - Ponieważ jestem dziewczyną. - Nie, uważam, że nie możesz walczyć, bo nosisz suknię ślubną - odrzekł Jem. - Za to sądzę, że Will zasłużył, żeby walczyć w takiej sukience. - Prawdopodobnie nie - powiedział Will, który miał słuch jak nietoperz. - Ale za to mogę być promienną panną młodą. Cecily podniosła rękę i wskazała punkt w oddali. - Co to? Cała czwórka obróciła się, by zobaczyć postać biegnącą w ich stronę. Promienie słońca świeciły im prosto w oczy i przez chwilę, gdy oczy Tessy przyzwyczajały się, wszystko, co widziała, było rozmyte. Rozmycie szybko zmieniło się w postać biegnącej dziewczyny. Nie miała kapelusza; jej jasne brązowe włosy powiewały na wietrze. Była wysoka i koścista, ubrana w jasną sukienkę w kolorze fuksji, która prawdopodobnie była kiedyś elegancka, a teraz tylko podarta i zakrwawiona. Nadal wrzeszcząc, stoczyła się do nich i rzuciła prosto w ramiona Willa. Zatoczył się do tyłu, prawie upuszczając Eremiela. - Tatiana... Tessa nie była w stanie powiedzieć, czy to on ją odepchnął, czy ona się odsunęła, tak czy inaczej oddaliła się cal od Willa i Tessa mogła zobaczyć jej twarz po raz pierwszy. Była wąska i kanciasta. Jej włosy miały piaszczysty kolor jak te Gideona, oczy zielone jak u Gabriela i mogłaby być ładna, gdyby nie miała rys twarzy ściągniętych dezaprobatą. Nawet jeśli była mokra od łez i zasapana, było w tym coś teatralnego, jakby w pełni świadomie zdawała sobie sprawę, że oczy wszystkich, a zwłaszcza Willa, spoczywają na niej. - Wielki potwór - łkała. - Ta kreatura… Schwytała kochanego Ruperta z powozu i uciekła z nim! Will odepchnął ją kawałek dalej. - Co masz na myśli, mówiąc „uciekła z nim”? Wskazała. - T... tam - zaszlochała. - Zaciągnął go do włoskich ogrodów. Za pierwszym razem udało mu się uniknąć paszczy, ale wlókł go po ścieżkach. Nie ważne, jak bardzo krzyczałam, nie chciał go pu...puścić! 18

Wybuchnęła nową falą łez. - Krzyczałaś – odezwał się Will. - Czy to wszystko, co zrobiłaś? - Wrzeszczałam bardzo długo. - Tatiana brzmiała, jakby była zraniona. Całkowicie odsunęła się od Willa i utkwiła w nim zielone spojrzenie. - Widzę, że jesteś równie nieuprzejmy, jak byłeś. Jej oczy ślizgały się po Tessie, Cecily i Jemie. - Pan Carstairs - powiedziała sztywno, jakby byli na przyjęciu w ogrodzie. Jej oczy zwęziły się, gdy spoczęły na Cecily. - A ty... - Och, w imię Anioła! - Will przepchnął się obok niej; Jem z uśmiechem skierowanym do Tessy podążył za nim. - Nie możesz być nikim innym niż siostrą Willa - rzekła, gdy chłopcy zniknęli w oddali. Ostentacyjnie ignorowała Tessę. Cecily spojrzała na nią z niedowierzaniem. - Owszem, jestem, ale nie mogę sobie wyobrazić, co to za różnica. Tesso, idziesz? - Idę - odpowiedziała Tessa i dołączyła do niej; nieważne, czy Will chciał jej tutaj, czy nie – czy Jem również – nie mogła patrzeć, jak obydwoje idą w stronę niebezpieczeństwa i nie chcieć być tam, gdzie oni. Po chwili usłyszała niechętne kroki Tatiany na żwirze za sobą. Szli od domu w kierunku ogrodów w połowie schowanych za wysokimi żywopłotami. Z oddali słońce oświetlało szklarnię zbudowaną z drewna i szkła z kopułą na dachu. To był piękny jesienny dzień. Wiał rześki wiatr, w powietrzu unosił się zapach liści. Tessa odwróciła się i spojrzała na dom za nią. Gładka, biała i wysoka fasada przerywana jedynie łukami balkonów. - Will – szepnęła, gdyż zdjął jej dłonie ze swojego karku. Ściągnął jej rękawiczki, które dołączyły do maski Jessie i jej szpilek leżących na kamiennej podłodze. Niższa krawędź maski pozostawiła ślady na jego wyrzeźbionych kościach policzkowych, które wyglądem przypominały blizny, lecz gdy wyciągnęła dłoń, by ich dotknąć, chwycił ją łagodnie za rękę i pociągnął w dół. - Nie – powiedział. - Pozwól, że ja dotknę cię pierwszy. Od zawsze pragnąłem... Rumieniec wściekłości oblał jej twarz i Tessa odwróciła głowę od domu i od wspomnień z nim związanych. Cała grupa dotarła do luki w żywopłotach. Przez to, co najwyraźniej było „ogrodem włoskim”, biegł widoczny, okrągły ślad przez listowie. W kręgu ogrodu były wystawione rzeźby przedstawiające klasycznych i mitologicznych bohaterów. Wenus wylewała wodę z centralnej fontanny, a posągi wielkich historyków i mężów – Cezara, Herodota, Tukidydesa patrzyły przed siebie pustymi oczodołami na chodniki rozchodzące się we wszystkie kierunki z centralnego punktu. Byli tam też poeci i dramaturdzy. Tessa, śpiesząc się, minęła Arystotelesa, Ovida, Homera, którego oczy zasłonięte kamienną maską miały symbolizować ślepotę oraz Wergiliusza i Sofoklesa, zanim rozdzierający krzyk przeciął powietrze. Odwróciła się. Kilka metrów za nią stała Tatiana, która wyglądała jakby była wryta w ziemię, a oczy wychodziły jej z głowy. Tessa rzuciła się w jej kierunku, inni zrobili to samo: pierwsza dopadła do niej Tessa, a Tatiana złapała się jej na oślep, jakby na chwilę zapominając, kim ona jest. - Rupert - jęknęła Tatiana, patrząc przed siebie, a Tessa, podążając za jej wzrokiem, dostrzegła męskiego buta wystającego zza żywopłotu. Przez chwile pomyślała, że musiał ogłuszony leżeć na ziemi, a reszta jego ciała znajdowała się pod liśćmi, lecz kiedy pochyliła się, uświadomiła sobie, że ten but i pogryzione na kilkanaście cali ciało, które wystawały z bagażnika, były wszystkim, co mogli zobaczyć. - Robak, który mierzy czterdzieści stóp? - mruknął Will do Jema, gdy ruszyli przez włoski 19

ogród, ich buty, dzięki parze Bezdźwięcznych run, nie wydawały żadnego odgłosu na żwirze. - Pomyśl o rozmiarze ryb, jakie moglibyśmy złapać. Usta Jema drgnęły. - To nie jest śmieszne, wiesz o tym. - Trochę jest. - Nie można rozładować tej sytuacji żartami o robakach. Mówimy tu o ojcu Gabriela i Gideona. - Nie mamy o nim rozmawiać: mamy go gonić przez ogrody ozdobione rzeźbami, ponieważ zamienił się w robaka. - Demonicznego robaka - odparł Jem, zatrzymując się, by obejść ostrożnie żywopłot dookoła. - Wielkiego węża. Czy to pomoże twojemu niepoprawnemu poczuciu humoru? - Był czas, kiedy moje niepoprawne poczucie humoru cię bawiło - westchnął Will. – Jak robak się zmieniał. - Will... Przerwał im rozdzierający krzyk. Obydwaj chłopcy odwrócili się na czas, by zobaczyć jak Tatiana Blakcthorn zatacza się w ramiona Tessy. Tessa złapała dziewczynę i wspomagana przez Cecily ruszyła w stronę luki w żywopłocie, jednocześnie wyszarpując seraficki nóż z jej pasa, z łatwością ćwiczącego Nocnego Łowcy. Will nie słyszał, co mówią, ale ostrze pojawiło się w jej ręce, oświetlając jej twarz, a w żołądku Willa pojawiło uczucie chorego strachu. Zaczął biec, a Jem deptał mu po piętach. Tatiana leżała bezwładnie w ramionach Tessy, jej twarz była wykrzywiona z zawodzenia. - Rupert! Rupert! Tessa walczyła z wagą Tatiany i Will chciał się zatrzymać, by jej pomóc, ale Jem już tam był, trzymając rękę na ramieniu Tessy i to było racjonalne. To było jego miejsce, jako jej narzeczonego. Will brutalnie zwrócił swoją uwagę znów na siostrę, która poruszała się między żywopłotami, trzymając nóż wysoko, gdy chodziła wokół makabrycznych szczątków Ruperta Blackthorna. - Cecily! - Will krzyknął z irytacją. Zaczęła się odwracać... i wtedy świat eksplodował. Fontanna z błota i brudu rozpyliła się przed nimi, wylatując wysoko w niebo. Grudy ziemi i błota spadły na nich jak grad. W centrum gejzeru – ogromny, ślepy wąż w bladym szaro – białym kolorze. "Kolor martwego ciała" - pomyślał Will. Czuć było od niego smród grobu. Tatiana jęknęła i zwiotczała w ramionach Tessy, ciągnąc ją w dół. Robak zaczął rzucać się tam i z powrotem, starając się uwolnić z ziemi. Miał otwarte usta – było tam mało z ust, a więcej z przeciętej na pół głowy wyłożonej zębami jak u rekina. Z jego gardła dochodził przenikliwy syk. - Stój! - krzyknęła Cecily. Trzymała swój płonący seraficki nóż przed sobą i wyglądała na absolutnie nieustraszoną. - Cofnij się, przeklęta kreaturo! Robak pochylił się nad nią. Szybko powstała, miała ostrze w dłoni, a kiedy jego wielkie szczęki zaczęły się opuszczać, Will skoczył na nią i ją przewrócił. Oboje przetoczyli się na bezpieczną odległość, gdy głowa robaka uderzyła w miejsce, gdzie przed chwilą stała Cecily, zostawiając znaczne wgniecenie. - Will! - Cecily odsunęła się od niego, ale nie dość szybko. Jej seraficki nóż drasnął jego ramię, zostawiając czerwony, palący ślad. Jej oczy były jak niebieski ogień. - To nie było konieczne. 20

- Nie jesteś przeszkolona! - wrzasnął Will w połowie wściekły, a w połowie przerażony. - Dałabyś się zabić! Zostań, gdzie jesteś! - Sięgnął do jej ostrza, ale obróciła się od niego i stanęła na nogi. Chwilę później demon znowu pochylił się, otwierając usta. Will upuścił nóż swój nóż i zanurkował po ostrze swojej siostry. Skoczył w bok, o centymetry unikając szczęk potwora, a następnie pojawił się Jem ze swoim mieczem – laską w dłoni. Podniósł ostrze w górę i mocno wbił je w bok robaka. Piekielny okrzyk wyrwał się z jego gardła, a z rany z tyłu tryskała czarna krew. Z sykiem zniknął za żywopłotem. Will odwrócił się. Ledwie mógł zobaczyć Cecily; Jem rzucił się między nią, a Benedykta i był opryskany czarną krwią i błotem. Za Jemem, Tessa ułożyła Tatianę na kolanach: ich spódnice splątały się, krzykliwy róż Tatiany zmieszał się ze starym złotem sukni ślubnej Tessy. Tessa pochyliła się nad dziewczyną, jakby chciała ją chronić przed wzrokiem jej ojca, dlatego wiele krwi było na jej włosach i ubraniach. Spojrzała w górę, jej twarz była blada, a jej oczy spoczęły na Willu. Przez chwilę w ogrodzie, w hałasie, wśród smrodu krwi i demona, wszystko zniknęło, a on był sam w tym bezgłośnym miejscu tylko z Tessą. Chciał do niej podbiec, porwać ją w ramiona. Chronić ją. Ale to do Jema należało robienie tych rzeczy, nie do niego. Moment minął, a Tessa stała na nogach, podtrzymując Tatianę, przy użyciu całej siły. Położyła jej dłonie na swoich ramionach, a Tatiana opadła na nią, na wpół świadomie. - Musisz ją tutaj przenieść. Inaczej zginie - oznajmił Will, omiatając ogród spojrzeniem. - Nie przeszła treningu. Usta Tessy zacisnęły się w znajomą, upartą linię. - Nie chcę was opuszczać. Cecily wyglądała na przerażoną. - Nie sądzisz... Nie można schwytać tej istoty? Ona jest jego córką. Jeśli to... Jeśli on ma jakiekolwiek poczucie rodzinnych więzi... - On zjadł swojego zięcia, Cecy - warknął Will. - Tesso, idź z Tatianą, jeśli chcesz ocalić jej życie. I zostań z nią obok domu. To byłaby katastrofa, jeśli wpadłaby ponownie. - Dziękuję Will - mruknął Jem, gdy Tessa zabrała potykającą się Tatianę daleko, tak szybko, jak tylko mogła, a Will poczuł te dwa słowa jak ukłucie igieł wewnątrz swojego serca. Zawsze, kiedy Will robił coś, by chronić Tessę, Jem myślał, że robi to ze względu na niego, nie dla siebie. Will zawsze chciał, by Jem był zupełnie zdrowy. Każde ukłucie igły miało swoją nazwę. Wina. Wstyd. Miłość. Cecily krzyknęła. Cień zasłonił słońce, a żywopłot przed Willem pęk na pół. Zorientował się, że wpatruje się w ciemnoczerwony przełyk masywnego robaka. Strugi śliny wisiały między ogromnymi zębami. Will chwycił za miecz u pasa, ale robak odwrócił się plecami, z których wystawał sztylet. Will rozpoznał go bez wyciągania. To był sztylet Jema. Usłyszał swojego parabatai krzyczącego ostrzeżenie, a następnie robak zaczął ponownie pędzić w stronę Willa, a on uderzył mieczem w górę, w spód szczęki robaka. Krew wytrysnęła spomiędzy zębów, ochlapując broń Willa z sykiem. Coś uderzyło go z tyłu w kolana, i, nieprzygotowany, przewrócił się, twardo uderzając ramionami o murawę. Zadławił się, gdy owiał go wiatr. Cienki, obrączkowany ogon robaka oplatał jego kolana. Kopnął go, zobaczył gwiazdy, zatroskaną twarz Jema, niebieskie niebo nad sobą... Cisza. Strzała osadziła się w ogonie robaka tuż poniżej kolana Willa. Uchwyt Benedykta 21

poluzował się, a Will przeturlał się przez brud i poderwał się na kolana w sam raz, by zobaczyć Gideona i Gabrysia Lightwoodów biegnących w ich stronę poprzez ścieżkę brudu. Gabriel trzymał w dłoni łuk. Naciągnął go znowu w biegu i Will uświadomił sobie z niezmiernym zdumieniem, że Gabriel Lightwood właśnie strzelił do ojca, by go uratować. Robak zatoczył się do tyłu i nagle pod pachami Willa znalazły się czyjeś ręce, które go odciągały. Jem. Puścił Willa, który obrócił się i zobaczył, że jego parabatai ma w ręce swój miecz – laskę i wpatruje się przed siebie. Demoniczny robak wił się w agonii, jego wielka, pofalowana, ślepa głowa przetoczyła się na bok, śmieci wypadały z jego trzewi. Liście wypełniły powietrze i mała grupka Nocnych Łowców zakrztusiła się kurzem. Will słyszał kaszel Cecily i chciał powiedzieć jej, by uciekała do domu, ale wiedział, że ona tego nie zrobi. W jakiś sposób robak, po zniszczeniu paszczy, wyciągnął z siebie miecz, który z brzękiem upadł na ziemię wśród krzewów róży pokrytych czarną posoką. Robak zaczął przesuwać się do przodu, pozostawiając ślady śluzu i krwi. Gideon skrzywił się i rzucił się do przodu, by złapać leżący miecz swoja dłonią w rękawiczce. Nagle Benedykt wyprostował się jak kobra, jego szczęki się rozwarły i upadły. Gideon podniósł ostrze, czując się niewyobrażalnie małym przy tej wielkiej kreaturze. - Gideon! - To był Gabriel, blady, podnoszący swój łuk; Will obrócił się na bok, gdy strzała przeleciała obok niego i wbiła się w ciało robaka. Potwór krzyknął i obrócił się, wyginając swoje ciało jak najdalej od nich z niewiarygodną prędkością. Szybkim ruchem swojego ogona złapał za brzeg posągu, wysyłając go do suchego, ozdobnego basenu, gdzie zmienił się w pył. - Na Anioła, to po prostu zmiażdżyło Sofoklesa - zauważył Will. - Czy w tych czasach nikt nie ma szacunku do klasyków? Gabriel, oddychając ciężko, opuścił łuk. - Ty głupcze - powiedział do brata. - Co ty sobie myślałeś, rzucając się na niego w ten sposób? Gideon odwrócił się, wskazując zakrwawionym mieczem na Gabriela. - Nie „na niego”. Na to. To już nie jest twoim ojcem, Gabrielu. Jeśli nie możesz znieść faktu... - Strzeliłem do niego z łuku! - krzyknął Gabriel. - Czego jeszcze ode mnie oczekujesz Gideonie? Gideon potrząsnął głową, jakby był zdegustowany bratem; nawet Will, który nie lubił Gabriela poczuł ukłucie sympatii do niego. Strzelił do bestii. - Musimy go gonić - rzekł Gideon. – Uciekł za model dworu… - Za co? - spytał Will. - Za model - odparł Jem. - To dekoracyjna struktura. Zakładam, że nie ma dekoracyjnego wnętrza. Gideon potrząsnął głową. - To tylko zaprawa. Jeśli nasza dwójka pójdzie jedną stroną, a ty i James drugą... - Cecily, co ty robisz? - przerwał mu Will. Wiedział, że brzmi jak nadopiekuńczy rodzic, ale nie dbał o to. Cecily miała ostrze wsunięte za pas i wydawało się, że próbuje się wspiąć na jeden z małych cisów w środku pierwszego rzędu żywopłotów.- To nie jest czas na wspinaczkę na drzewa! Spojrzała na niego ze złością. Jej czarne włosy powiewały wokół jej twarzy. Otworzyła usta, by odpowiedzieć, lecz zanim z jej ust wydobył się dźwięk, usłyszeli odgłos jakby 22

trzęsienia ziemi, a model rozpadł się na kawałki. Robak pędził naprzód, kierując się prosto na nich z prędkością pozbawionego kontroli pociągu. W tym czasie, gdy dotarły do dziedzińca domu Lightwoodów, Tessę bolały szyja i plecy. Miała mocno zasznurowany gorset, na nim ciężką suknię, a waga szlochającej Tatiany opartej na jej lewym ramieniu sprawiała, że jej ręka bolała. Odczuła ulgę, gdy w jej polu widzenia pojawiły się powozy. Ulgę, a także zaskoczenie. Scena na dziedzińcu była tak spokojna – powozy, w tym samym miejscu, w którym je zostawili, konie skubiące trawę i niezmącona fasada domu. Gdy w połowie zaniosła, a w połowie zawlekła Tatianę do powozu, Tessa otworzyła drzwi i pomogła jej wejść, krzywiąc się, gdy długie paznokcie dziewczyny wbiły się w jej ramię, kiedy dźwignęła ją i jej spódnicę do przestrzeni wewnątrz powozu. - O Boże – jęknęła Tatiana. - Co za wstyd, co za okropny wstyd. Że też Clave musi dowiedzieć się, co spotkało mego ojca. Na litość boską, nie mógł o mnie pomyśleć, choć przez chwilę? Tessa zamrugała. - To coś – powiedziała. - Nie sądzę, żeby było w stanie myśleć o kimkolwiek, pani Blackthorn. Tatiana spojrzała na nią oszołomiona i przez chwilę Tessa czuła się zawstydzona złością, jaką żywiła do tej dziewczyny. Nie podobało jej się odesłanie jej z ogrodów, w których może mogłaby pomóc, ale Tatiana właśnie widziała swojego męża rozszarpanego przez własnego ojca. Zasługiwała na więcej współczucia, niż Tessa kiedykolwiek czuła. Tessa uczyniła głos bardziej delikatnym. - Wiem, że przeżyłaś szok. Jeśli chcesz się położyć... - Jesteś bardzo wysoka - rzekła Tatiana. - Czy nie przeszkadza to dżentelmenom? Tessa wytrzeszczyła oczy. - I jesteś ubrana jak panna młoda - ciągnęła Tatiana. - Czy strój Nocnego łowcy nie byłby lepszy? Rozumiem, że jest raczej niepochlebny dla figury i taki być musi, ale... Nagle rozległ się głośny trzask. Tessa oderwała się od wagonu i rozejrzała; odgłos pochodził z wnętrza domu. "Henry - pomyślała Tessa - Henry poszedł do domu, sam". Oczywiście, potwór był w ogrodzie, ale jednak był to dom Benedykta. Pomyślała o sali balowej pełnej demonów, kiedy była tam po raz ostatni i zebrała spódnicę w ręce. - Niech pani tu zostanie, pani Blackthorn - odparła Tessa. - Muszę odkryć przyczynę tego hałasu. - Nie! - Tatiana wyprostowała się. - Nie zostawiaj mnie! - Przykro mi. – Tessa cofnęła się potrząsając głową. - Muszę. Proszę zostań w środku powozu. Tatiana krzyknęła coś do niej, ale Tessa już pędziła po schodach. Pchnęła frontowe drzwi, które stały na jej drodze i wbiegła do wielkiego przedpokoju, którego podłoga była wyłożona kwadratami z białego i czarnego marmuru, które wyglądały jak szachownica. Masywny żyrandol zwisał z sufitu, ale żaden z jego elementów nie świecił; jedyne światło pochodziło z wielkiego okna, które zalewało pokój światłem dziennym. Kręte schody wielkiej świetności prowadziły w górę. - Henry! - Tessa krzyknęła. - Henry, gdzie jesteś? Odpowiedział jej krzyk i płacz, dochodzący z piętra wyżej. Tessa zaczęła biec po schodach; potknęła się, gdy nadepnęła na rąbek sukni i wydarła dużą dziurę przy szwie. Niecierpliwie podniosła spódnicę i kontynuowała bieg wzdłuż długiego korytarza, 23

którego ściany były pomalowane na pudrowy niebieski, na których wisiały dziesiątki rycin w pozłacanych ramach, przez parę drzwi do innego pokoju. To był z całą pewnością męski pokój, biblioteka lub biuro; zasłony z ciemnego, ciężkiego materiału, olejne obrazy wielkich wojennych okrętów na ścianach. Droga zielona tapeta pokrywała ściany, choć wydawało się, że są nakrapiane ciemnymi plamami. Unosił się tutaj dziwny zapach – odór jak nad brzegiem Tamizy, gdzie różne dziwne rzeczy gniły w świetle dziennym. I leżał tam w miedzianej kałuży krwi. Regał został przewrócony, po podłodze walało się mnóstwo drewna i szkła, a obok perskiego dywanu był Henry zapięty w pasy z czymś z szarą skórą i z niepokojącą liczbą ramion. Henry wrzeszczał i kopał swoim długimi nogami a ta rzecz – demon, nie ma co do tego wątpliwości – rozdzierał jego ubranie swoimi pazurami, przyciągał jego twarz do swojej, która przypominała pysk wilka. Tessa rozejrzała się gwałtownie, chwyciła pogrzebacz, który leżał przed kominkiem. Starała się korzystać ze szkolenia – te wszystkie godziny, które spędziła z Gideonem na rozmowach o kalibracji i szybkości i chwycie, ale w końcu przypominało to czysty instynkt – wprowadziła długi stalowy pręt do tułowia stwora w miejsce, gdzie znajdowałaby się klatka piersiowa, gdyby to było normalne ludzkie zwierzę. Usłyszała chrzęst, gdy broń weszła. Demon zaczął wyć jak ujadający pies, przetoczył się po Henrym i pogrzebacz upadł z brzękiem na podłogę. Czarna posoka zaczęła pryskać, wypełniając pokój smrodem dymu i zgnilizny. Tessa zatoczyła się do tyłu, jej obcas nastąpił na rozerwaną tkaninę sukni. Upadła na ziemię, a Henry dźwignął się spod demona, mruknął przekleństwo i ciął go w poprzek gardła sztyletem, który świecił od run. Demon wydał okrzyk oburzenia i złożył się jak papier. Henry zerwał się na nogi; włosy miał zlepione czerwonawą krwią i posoką. Jego koszula była rozerwana na ramieniu, szkarłatna ciesz płynęła z rany. - Tessa! – wykrzyknął, a następnie znalazł się obok niej i pomógł jej wstać. - Na Anioła, jesteśmy jak para - powiedział żałośnie na swój sposób Henry, patrząc na nią z niepokojem. - Nie jesteś ranna, prawda? Spojrzała w dół na siebie i zrozumiała, co miał na myśli: jej suknia była nasączona posoką, a na jej ramieniu, gdzie upadła na szkło, było brzydkie cięcie. To nie bolało bardzo, jeszcze, ale była krew. - Czuję się całkiem dobrze - odparła. - Co się stało Henry? Co to było i dlaczego było tutaj? - Demon strażnik. Przeszukiwałem biurko Benedykta i musiałem przenieść lub dotknąć czegoś, co go obudziło. Czarny dym wylał się z szuflady i stał się tym. A później rzucił się na mnie... - I podrapał cię - odrzekła zaniepokojona Tessa. - Krwawisz... - Nie, sam to zrobiłem. Upadłem na sztylet - powiedział Henry nieśmiało, wyciągając stelę z paska. - Nie mów Charlotte. Tessa prawie się uśmiechnęła. A później, przypominając sobie, rzuciła się przez pokój i rozsunęła zasłony w jednym z wysokich okien. Mogła zobaczyć cały ogród, ale nie, co było frustrujące, włoski ogród; znajdował się po drugiej stronie domu. Zielone pudła żywopłotów i pasy trawy zaczynające brązowieć przed zimą rozlegały się przed nią. - Muszę iść - oznajmiła. - Will i Jem i Cecily – oni walczą z potworem. To zabiło męża Tatiany Blackthorn. Miałam zanieść ją do powozu, ponieważ była bliska omdlenia. Zapadła cisza. Następnie Henry dziwnym głosem powiedział jej imię, a ona odwróciła się w jego stronę, 24

widząc że zamarł rysując iratze na wewnętrznej stronie ramienia. Patrzył na ścianę znajdującą się przed nim – ścianę, która, jak już zauważyła Tessa, była dziwnie nakrapiana i zapaćkana plamami. Teraz zobaczyła, że nie był to przypadkowy bałagan. Litery były duże, każda na jedną stopę, rozciągnięte wzdłuż tapety i napisane czymś, co wyglądało jak wyschnięta czarna krew. PIEKIELNE MASZYNY SĄ BEZLITOSNE PIEKIELNE MASZYNY SĄ BEZ ŻALU PIEKIELNYCH MASZYN JEST BEZ LIKU PIEKIELNE MASZYNY NIGDY NIE PRZESTANĄ PRZYCHODZIĆ A tam, pod bazgrołami, ostatnie zdanie było ledwie czytelne, jakby osoba, która to pisała zapomniała, jak używać rąk. Tessa wyobraziła sobie Benedykta zamkniętego w tym pokoju, jak podczas przemiany powoli zaczyna ogarniać go szaleństwo, zamazując słowa, które napisał krwią, własną posoką. NIECH BÓG MA LITOŚĆ DLA NASZYCH DUSZ Robak skoczył i Will przetoczył się do przodu, ledwo unikając paszczy potwora. Podniósł się do przysiadu, a następnie stanął na nogi i pobiegł wzdłuż stworzenia, aż dotarł do jego ogona. Obrócił się i zobaczył robaka wynurzającego się jak kobra nad Gideonem i Gabrielem - choć ku jego zdumieniu, wydawał się być zamrożony, sycząc, ale nie atakując. Czyżby rozpoznawał swoje dzieci? Niemożliwością było to stwierdzić. Cecily znajdowała się w połowie cisa, czepiając się gałęzi. Mając nadzieję, że rozumie i zostanie tam, Will odwrócił się w stronę Jema, by jego parabatai mógł go zobaczyć. Już dawno temu opracowali system gestów, którymi porozumiewali się w czasie bitwy, w przypadku, gdy nie słyszeli siebie nawzajem. Oczy Jema błysnęły zrozumieniem i rzucił laskę w kierunku Willa. To był idealny rzut, w którym laska poleciała ostrzem w dół, aż Will ją złapał i nacisnął uchwyt. Ostrze, które się wysunęło, a którym Will uderzył mocno i szybko, przebiło grubą skórę potwora. Ten zatoczył się do tyłu i zawył, gdy Will odciął kawałek ogona. Benedykt był pobity na obu końcach, a posoka z powłoki tryskała jak zwarta bomba na Willa. Odsunął się daleko z krzykiem, jego skóra płonęła. - Will! - Jem rzucił się ku niemu. Gabriel i Gideon cięli głowę robaka, robiąc wszystko, by jego uwaga skupiała się na nich. Gdy Will wycierał palącą maź z oczu wolną ręką, Cecily spadła z drzewa cisowego i wylądowała na plecach robaka. Zszokowany Will upuścił laskę – miecz. Nigdy nie zrobił tego wcześniej, nigdy nie upuścił broni w środku bitwy, ale to była jego mała siostrzyczka, czepiająca się z ponurą determinacją pleców ogromnego demona w kształcie robaka, jak mała pchła - sierści psa. Gdy patrzył z przerażeniem, Cecily wyszarpnęła sztylet zza pasa i wbiła go w ciało demona. "Co ona myślała, że robi? Jakby ten malutki sztylet mógłby zabić coś tego rozmiaru! " - Will, Will. – Jem mówił mu prosto do ucha, jego głos był alarmujący i Will zdał sobie sprawę, że mówił głośno i, w imię Anioła, głowa robaka zbliżała się do Cecily, jego usta były otwarte i ogromne oraz wypełnione zębami... Cecily puściła sztylet i stoczyła się z ciała robaka. Jego szczęki chybiły o włos i warknął wściekle, gryząc się. Czarna posoka tryskała wszędzie, jego wycie, tak jak zawodzenie 25