Virginia Andrews
Kto wiatr sieje...
(SEEDS OF YESTERDAY)
Przełożył Marek Ostaszewski
CZĘŚĆ PIERWSZA
FOXWORTH HALL
Miałam już pięćdziesiąt dwa lata, a Chris – pięćdziesiąt cztery, gdy stanęliśmy u progu
bogactwa, które dawno temu obiecała nam matka, ja liczyłam wtedy lat dwanaście, a Chris –
czternaście.
Było lato. Staliśmy, gapiąc się na ogromny, przytłaczający dom, który odrodził się z
pogorzeliska. Drżałam z przejęcia, patrząc na zrekonstruowany Foxworth Hall. Jakąż cenę
musieliśmy oboje z Chrisem zapłacić, aby znaleźć się tutaj ponownie, my, tymczasowi władcy
tego wielkiego gmachu, który podniósł się z popiołów. Kiedyś, dawno temu, myślałam, że
będziemy mieszkali w tym domu jak księżniczka ze swoim księciem, otoczeni łaskawością króla
Midasa.
Od dawna nie wierzyłam już w bajki.
Z taką ostrością, jakby to było wczoraj, przypomniałam sobie chłodną letnią noc,
wypełnioną mistycznym światłem księżyca i czarodziejskimi gwiazdami na czarnym aksamicie
nieba, kiedy pierwszy raz znaleźliśmy się w tym miejscu, spodziewając się wszystkiego, co
najlepsze. Spotkało nas wszystko, co najgorsze.
Byliśmy wówczas tacy młodzi i niewinni, zapatrzeni w naszą matkę, kochający ją...
Ufaliśmy jej bezgranicznie, gdy tak prowadziła nas i nasze rodzeństwo, pięcioletnie
bliźnięta, ciemną i nieco straszną nocą do ogromnego domu zwanego Foxworth Hall.
Wierzyliśmy, że wszystkie nasze przyszłe dni będą malowane na zielono – zdrowiem, i na żółto –
szczęściem.
Jakąż to ślepą wiarę mieliśmy wówczas.
Zamknięci w ciemnych i ponurych pokojach na poddaszu, bawiąc się na tym
zakurzonym, pełnym stęchłego powietrza strychu, podtrzymywaliśmy się na duchu obietnicą
matki, że pewnego dnia Foxworth Hall wraz z całym swoim legendarnym bogactwem będzie
nasz. Jednakże wyraźnie kpiąc z rachub naszej matki, nieustępliwe serce chorego i okrutnego
dziadka nie przestawało bić. Dopóki żył ten stary człowiek, nie było dla nas miejsca na świecie.
Czekaliśmy, czekaliśmy, aż minęły trzy długie, bardzo długie lata i w końcu Corrine
zrezygnowała z dotrzymania obietnicy.
Dopiero po jej śmierci, na mocy testamentu, Foxworth Hall dostał się pod naszą opiekę.
Matka zapisała dwór Bartowi, swojemu ulubionemu wnukowi, a mojemu dziecku, ale dopóki nie
skończy on dwudziestego piątego roku życia, majątkiem ma zarządzać Chris.
Odbudowę Foxworth Hall rozpoczęto, zanim Corrine, poszukując nas, przeniosła się do
Kalifornii, lecz ostatnie prace wykonano dopiero po jej śmierci.
Przez piętnaście lat dom stał pusty, doglądany przez dozorców. Znajdował się pod opieką
prawną zespołu adwokatów, piszących albo telefonujących do Chrisa, gdy pojawiały się
problemy wymagające przedyskutowania. Czekająca na właściciela rezydencja wyglądała
smutno. Teraz Bart, zanim zamieszka tutaj na stałe, zaproponował nam gościnę w Foxworth Hall.
Za każdą przynętą kryje się pułapka, podpowiadał mi podejrzliwy umysł. Czułam
przynętę, która mogła nas znowu zwabić w pułapkę. Czy musieliśmy przebyć z Chrisem tak
długą drogę tylko po to, aby – po zakreśleniu koła – znaleźć się znowu w punkcie wyjścia?
Co będzie pułapką tym razem?
Nie, nie, mówiłam sobie, znowu moja podejrzliwa, zawsze wątpiąca natura bierze górę.
Nasze złoto nie zmatowiało. Kiedyś musi spotkać nas nagroda. Noc się skończyła, nadszedł
wreszcie nasz dzień i dobre sny zdają się spełniać.
Nieoczekiwanie mając szansę zamieszkania w tym odrestaurowanym domu, poczułam w
ustach znajomy smak goryczy. Cała przyjemność zniknęła. Urzeczywistniał się koszmar senny.
Odpędziłam od siebie te natrętne myśli, uśmiechnęłam się do Chrisa, ścisnęłam jego dłoń
i popatrzyłam na odbudowany Foxworth Hall, wzniesiony na zgliszczach starego, aby znowu
zadziwić i onieśmielić nas swoim majestatem, rozmiarem, ponurą duszą, mnóstwem okien z
czarnymi żaluzjami, które przypominały ciężkie powieki nad ciemnymi kamiennymi oczami.
Wynurzał się potężny, rozłożony na powierzchni wielu akrów, wspaniały. Był większy od wielu
hoteli, uformowany w kształcie wielkiej litery „T”, z imponującą częścią centralną i oknami
wychodzącymi na północ i południe, na wschód i na zachód.
Zbudowany był z różowej cegły. Czarne żaluzje pasowały do dachu pokrytego dachówką:
Cztery masywne korynckie kolumny podpierały zgrabny frontowy portal.
Szyby w czarnych podwójnych drzwiach wejściowych wykonane były ze zbrojonego
szkła, rzucającego refleksy. Drzwi ozdobiono potężnymi mosiężnymi płytami, którym
grawerunek przydawał elegancji.
Widok ten mógłby mnie ucieszyć, gdyby słońce nie schowało się nagle za ciemną
chmurą. Spojrzałam na niebo zapowiadające nadejście deszczu i wiatru. Drzewa w pobliskim
lesie zaczęły kołysać się tak, że zaalarmowane ptaki poderwały się z wrzaskiem i odleciały w
poszukiwaniu schronienia. Połamane gałązki i opadłe liście szybko zaśmieciły starannie
utrzymane trawniki, a kwitnące na geometrycznych klombach kwiaty zostały bezlitośnie
przyciśnięte do ziemi.
Zadrżałam.
Powiedz mi jeszcze raz, Christopherze Doli, że wszystko będzie w porządku.
Powtórz, bo nie wierzę, że zaszło słońce i że zbliża się burza.
Chris również spojrzał w górę, czując mój narastający niepokój, niechęć, aby iść dalej,
mimo że obiecałam to mojemu drugiemu synowi, Bartowi. Siedem lat temu psychiatrzy orzekli,
że kuracja zakończyła się powodzeniem, że Bart jest całkowicie normalny i że może żyć swoim
własnym życiem, bez konieczności korzystania z regularnej opieki lekarskiej.
Chris otoczył mnie ramieniem. Poczułam jego usta na policzku.
– To się dobrze skończy dla nas wszystkich. Wiem, że tak się stanie. Nie jesteśmy już
kukiełkami uwięzionymi w pokoju na górze, uzależnionymi od starszych. Jesteśmy już dorośli,
odpowiedzialni za swoje życie. Dopóki Bart nie osiągnie postanowionego wieku dziedziczenia,
to my jesteśmy właścicielami.
Państwo Sheffield z Marin County w Kalifornii, i nikt nie będzie wiedział, że jesteśmy
bratem i siostrą. Nikt nie będzie podejrzewał, że jesteśmy prawdziwymi potomkami
Foxworthów. Wszystkie kłopoty mamy za sobą. Cathy, to jest nasza szansa. Tutaj, w tym domu,
możemy naprawić całą krzywdę wyrządzoną nam i naszym dzieciom, szczególnie Bartowi.
Będziemy rządzić nie na sposób Malcolma, stalową wolą i żelazną pięścią, ale z miłością,
współczuciem i zrozumieniem.
To, że Chris obejmował mnie mocno ramieniem, dodało mi sił i pozwoliło spojrzeć na
dom w nowym świetle. Był piękny. Dla dobra Barta zostaniemy tutaj do jego dwudziestych
piątych urodzin, a potem zabierzemy ze sobą Cindy i polecimy na Hawaje, tam gdzie zawsze
chcieliśmy mieszkać, w pobliżu morza i białych plaż.
Tak, tak powinno się stać. Tak musi się stać.
– Masz rację. Nie boję się tego domu ani żadnego innego – z uśmiechem zwróciłam się
do Chrisa.
Roześmiał się, opuścił ramię i popchnął mnie naprzód.
Zaraz po skończeniu szkoły średniej mój pierwszy syn, Jory, poleciał do Nowego Jorku,
do swojej babki, Madame Marishy. W jej zespole baletowym został szybko zauważony przez
krytyków, tak że niebawem powierzono mu główne role. Wkrótce też przyleciała do niego miłość
z lat dziecinnych, Melodie.
Mając lat dwadzieścia, Jory poślubił tylko o rok młodszą Melodie. Oboje ciężko
pracowali, aby osiągnąć szczyty. Są teraz najwyżej notowanym duetem baletowym w kraju,
perfekcyjnie zgranym, rozumiejącym się w mgnieniu oka. Ostatnie pięć lat było dla nich jednym
pasmem sukcesów. Każde przedstawienie zachwycało zarówno krytyków, jak i publiczność.
Transmisje telewizyjne przysparzały im jeszcze większej widowni.
Madame Marisha zmarła podczas snu dwa lata temu, pocieszaliśmy się jednak, że żyła
osiemdziesiąt siedem lat i pracowała do ostatniego dnia.
Mój drugi syn, Bart, przed ukończeniem siedemnastu lat zmienił się w cudowny sposób z
chłopca zapóźnionego w nauce w jednego z najlepszych uczniów w szkole.
W tym czasie Jory poleciał do Nowego Jorku. Pomyślałam wtedy, że to nieobecność
Jory’ego pozwoliła Bartowi wydobyć się ze skorupy i zainteresować nauką. Właśnie dwa dni
temu ukończył studia na Wydziale Prawa w Harvardzie i został wyróżniony zaszczytem
wygłoszenia pożegnalnego przemówienia.
Wraz z Chrisem spotkaliśmy się z Melodie i Jorym w Bostonie i wspólnie, w wielkim
audytorium Wydziału Prawa Harvardu, uczestniczyliśmy w uroczystości odbierania przez Barta
dyplomu ukończenia uczelni. Nie było tylko Cindy, naszej adoptowanej córki. Pozostała w domu
swojej najlepszej przyjaciółki w Karolinie Południowej. Bolało mnie, że Bart nie pozbył się
zawiści wobec dziewczyny, która zrobiła wszystko, aby zyskać jego aprobatę, podczas gdy on
nie uczynił żadnego gestu w jej kierunku. Dodatkowy ból sprawiała mi świadomość, że Cindy
nie zdołała pozbyć się niechęci do Barta na tyle, by uświetnić jego uroczystość.
– Nie! – wołała do słuchawki. – Nie ma znaczenia, że wysłał mi zaproszenie! To jest jego
sposób okazania niechęci. Może umieścić dziesięć tytułów przed swoim nazwiskiem, a ja nadal
nie będę go ani podziwiać, ani lubić po tym wszystkim, co mi zrobił. Wytłumaczcie to Jory’emu i
Melodie, aby nie czuli się urażeni. Ale nie musicie tłumaczyć tego Bartowi. On o tym wie.
Usiadłam pomiędzy Chrisem i Jorym i rozmyślałam, jak mój syn, który był tak
małomówny w domu, tak ponury i niechętny do rozmów, mógł zostać prymusem wśród
studentów swojego rocznika i w nagrodę miał wystąpić z mową pożegnalną. Wygłosił
hipnotyzujące przemówienie.
Spojrzałam na Chrisa, który prawie pękając z dumy, uśmiechnął się do mnie.
– O rany, któż mógłby przypuszczać?! On jest znakomity, Cathy. Nie jesteś dumna?
Bo ja tak.
Tak, tak, oczywiście, byłam dumna. Ale ciągle myślałam o tym, że Bart na podium nie
jest tym samym Bartem, którego znaliśmy w domu. Być może czuje się już bezpiecznie.
„Całkiem normalny” – tak mówili jego doktorzy.
Według mnie było wiele drobnych oznak świadczących o tym, że Bart nie zmienił się tak
bardzo, jak sądzili lekarze. Tuż przed naszym odjazdem powiedział:
– Musisz być ze mną, mamo, kiedy będę już samodzielny. Ani słowa o Chrisie.
– To dla mnie ważne, żebyś tam była.
Zawsze zmuszał się do wymówienia imienia Chrisa.
– Zaprosimy również Jory’ego z żoną i, oczywiście, Cindy. Skrzywił się, wymawiając jej
imię. Nie rozumiałam, jak można było nie lubić tej słodkiej i ślicznej dziewczyny, bo nasza
adoptowana córka z pewnością taka była. Nie mogłabym jej kochać bardziej, gdyby była z
mojego ciała i z krwi Christophera Dolla. Od czasu gdy jako dwuletnie dziecko pojawiła się u
nas, była naszym skarbem, jedynym dzieckiem, o którym mogliśmy powiedzieć, że naprawdę
należy do nas obojga.
Cindy miała teraz szesnaście lat i była o wiele bardziej zmysłowa niż ja w jej wieku. Ale
nie była tak doświadczona przez los jak ja. Jej żywotność brała się ze świeżego powietrza i
słońca, z tego, czego my byliśmy pozbawieni. Dobre wyżywienie i ćwiczenia... miała wszystko,
co najlepsze. My mieliśmy wszystko, co najgorsze.
Chris zapytał, czy zamierzamy stać tutaj cały dzień, czekając, aż deszcz przemoczy nas
do suchej nitki, zanim wejdziemy do środka. Pociągnął mnie do przodu z tą swoją czarującą
pewnością siebie.
Powoli, krok za krokiem, w miarę jak burza zbliżała się z hukiem, a ciężkie niebo
przecinały przerażające zygzakowate błyskawice, zbliżaliśmy się do wielkiego portalu Foxworth
Hall.
Zaczęłam dostrzegać szczegóły, które wcześniej umknęły mojej uwagi. Posadzka portalu
zrobiona była z mozaiki w trzech odcieniach czerwieni, ułożonej w zawiły wzór, korespondujący
ze wzorem na szybach w podwójnych drzwiach wejściowych.
Spojrzałam na szklane tafle i ucieszyłam się. Nie było ich tutaj przedtem. Tak jak
przewidział Chris, to nie był ten sam dom, podobnie jak nie ma takich samych dwóch płatków
śniegu.
Zamyśliłam się, bo kto rzeczywiście dostrzega różnice pomiędzy płatkami śniegu?
– Przestań szukać czegoś, co zniszczy radość tego dnia, Catherine. Widzę to w twojej
twarzy, w twoich oczach. Daję słowo honoru, że opuścimy Foxworth Hall zaraz po urodzinowym
przyjęciu Barta i polecimy na Hawaje. Jeśli nadejdzie kiedyś huragan i przypływowa fala zaleje
ten dom, stanie się tak dlatego, że ty tego chciałaś.
Rozśmieszył mnie.
– Nie zapomnij o wulkanie – powiedziałam chichocząc. – Może zalać nas gorącą lawą.
Roześmiał się i klepnął mnie w pośladek.
– Przestań, proszę. Dziesiąty sierpnia zastanie nas w samolocie, ale stawiam sto do
jednego, że będziesz martwić się o Barta i zastanawiać się, co też on tam robi sam w tym domu.
Wtedy przypomniałam sobie coś, o czym nie pamiętałam aż do tej chwili. We wnętrzu
Foxworth Hall czekała niespodzianka, którą przyrzekł mi Bart. Jak dziwnie wyglądał, kiedy mi o
tym mówił.
– Mamo, doznasz szoku, gdy to zobaczysz... – Przerwał, uśmiechnął się i spojrzał
niepewnie. – Przylatywałem tam każdego lata, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, czy
dom nie jest zaniedbany i opuszczony. Dałem polecenie dekoratorom, aby wyglądał tak jak
przedtem, z wyjątkiem mojego biura.
Chcę, żeby było nowoczesne, ze wszystkimi potrzebnymi elektronicznymi urządzeniami.
Ale... jeśli chcesz, możesz zrobić coś, żeby było przytulniejsze.
Przytulniejsze? Czy w ogóle taki dom jak ten mógłby być przytulniejszy?
Wiedziałam tylko, że ma się w nim poczucie zamknięcia, izolacji, przebywania w
pułapce. Zadrżałam, słysząc stukot moich obcasów i głuchy odgłos kroków Chrisa, gdy
zbliżaliśmy się do czarnych drzwi, ozdobionych wygrawerowanymi tarczami herbowymi.
Zastanawiałam się, czy Bart sprawdził przodków Foxworthów i czy znalazł tytuły
arystokratyczne i herby, których tak bardzo potrzebował. Na każdym skrzydle czarnych drzwi
były ciężkie mosiężne kołatki, a pomiędzy nimi – mały, prawie niedostrzegalny przycisk jakiegoś
wewnętrznego dzwonka.
– Jestem pewien, że gmach ten pełen jest nowoczesnych drobiazgów, które
zaszokowałyby stare, szacowne domy z Wirginii – wyszeptał Chris.
Niewątpliwie miał rację.
Bart kochał się w przeszłości, ale jeszcze bardziej fascynowała go przyszłość.
Nie było takiej elektronicznej ciekawostki, której by nie kupił.
Chris sięgnął do kieszeni po klucz od drzwi wejściowych, który Bart wręczył mu tuż
przed naszym odlotem z Bostonu. Uśmiechnął się, wkładając do zamka wielki mosiężny
przedmiot. Ale zanim skończył obracać go w zamku, drzwi otworzyły się cicho.
Zdumiona, cofnęłam się o krok.
Stary mężczyzna gestem zapraszał nas do środka.
– Wejdźcie – powiedział słabym, chrapliwym głosem, obrzucając nas szybkim
spojrzeniem. – Telefonował wasz syn, uprzedzając, że przyjedziecie. Jestem wynajętym
pomocnikiem... Tak to można określić.
Patrzyłam na chudego starego człowieka, pochylonego do przodu, z głową podniesioną
tak, że robił wrażenie, jakby wspinał się pod górę, chociaż stał w miejscu. Włosy miał spłowiałe,
ni to siwe, ni to jasne. Policzki wymizerowane, oczy wodnistoniebieskie, głęboko zapadnięte,
jakby bardzo cierpiał od wielu, wielu lat. Było w nim coś... coś znajomego.
Moje ołowiane nogi odmawiały posłuszeństwa. Gwałtowny podmuch wiatru podniósł mi
letnią sukienkę, odsłaniając uda, gdy przekroczyłam próg Foxworth Hall zwanego Feniksem.
Chris, stojący tuż obok, otoczył ramieniem moje plecy.
– Doktor Christopher Sheffield z małżonką – przedstawił nas uprzejmie. – A pan?
Pomarszczony stary człowiek dość niechętnie wyciągnął prawą dłoń i uścisnął mocną,
stwardniałą rękę Chrisa. Jego cienkie wargi przybrały cyniczny, łobuzerski wyraz, a krzaczaste
brwi podniosły się.
– Bardzo mi miło, doktorze Sheffield.
Nie mogłam oderwać wzroku od tego pochylonego starego mężczyzny o wyblakłych
niebieskich oczach. Coś było w jego uśmiechu, w jego przerzedzonych włosach z szerokimi
pasmami srebra... Te błyski w oczach. Ojciec!
Wyglądał tak, jak wyglądałby nasz ojciec, gdyby dożył jego wieku i gdyby przeszedł
wszystkie cierpienia znane rodzajowi ludzkiemu.
Mój ojciec, mój ukochany przystojny ojciec, który był radością mojej młodości.
Jak ja modliłam się, żeby go jeszcze kiedyś spotkać.
Chris delikatnie ujął steraną, żylastą dłoń i wtedy stary człowiek powiedział nam, kim
jest.
– Wasz rzekomo dawno utracony wuj, zaginiony w Alpach Szwajcarskich pięćdziesiąt
siedem lat temu.
Chris szybko wypowiedział wszystkie stosowne słowa maskujące zdumienie.
– Zaskoczyłeś moją żonę – tłumaczył grzecznie. – Jej panieńskie nazwisko brzmi
Foxworth... i jak dotąd, uważała, że cała rodzina ze strony matki nie żyje.
Kilka małych fałszywych uśmieszków przemknęło po twarzy „wujka Joela”, zanim
przybrała ona łagodny, pobożny wyraz.
– Rozumiem – szepnął stary człowiek głosem brzmiącym jak słaby podmuch wiatru w
zwiędłych liściach.
W wodnistych oczach Joela głęboko zalegały cienie. Czy to tylko znowu moja wybujała
wyobraźnia?
Żadnych cieni, żadnych cieni, żadnych cieni... wmawiałam sobie.
Aby uciec od nieokreślonych podejrzeń wobec mężczyzny, który mienił się jednym z
dwóch starszych zmarłych braci mojej matki, rozejrzałam się po foyer. Kiedyś to miejsce często
odgrywało rolę sali balowej. Słyszałam wzmagający się wiatr i potężniejące z każdą chwilą
trzaski piorunów – centrum burzy musiało być blisko.
Westchnęłam, wspominając dzień, kiedy miałam dopiero dwanaście lat i stałam
zapatrzona na deszcz, marząc, by zatańczyć w sali balowej z mężczyzną, który był drugim
mężem mojej matki. Kilka lat później został ojcem Barta.
Westchnęłam za czasem, kiedy byłam młoda, ufna i pełna nadziei, że świat jest miejscem
pięknym i łaskawym.
To, co w oczach dziecka było wielkie, a nawet przytłaczające, najczęściej skurczyło się w
pamięci po tym wszystkim, co widziałam później, podróżując z Chrisem po Europie,
odwiedzając Azję i Egipt. Ale współczesne foyer wydawało mi się jeszcze bardziej eleganckie i
bardziej efektowne od tamtego z czasów, gdy miałam dwanaście lat.
Och, niestety, to wszystko przytłaczało! Czułam narastający strach, powodujący kłucie w
sercu i wrażenie gorąca. Patrzyłam na trzy kandelabry ze złota i kryształu z osadzonymi w nich
prawdziwymi świecami. Każdy miał pięć metrów średnicy i siedem kondygnacji świec. Ile tych
kondygnacji było przedtem? Pięć?
Trzy? Nie mogłam sobie przypomnieć. Patrzyłam na ogromne lustra w złotych ramach
otaczające foyer, odbijające eleganckie meble w stylu Ludwika XIV, na których siadali, aby
porozmawiać, ci, co nie tańczyli.
Tak być nie powinno! Dlaczego ten drugi Foxworth Hall przytłaczał mnie bardziej od
swego pierwowzoru?
Wtedy ujrzałam jeszcze coś, czego nie spodziewałam się zobaczyć – spiralne schody,
jedne po prawej, a drugie po lewej strome rozległego holu, wyłożonego w szachownicę
czerwonymi i białymi marmurowymi płytami. Czyżby to były te same schody? Odnowione, ale
te same? Czyż nie widziałam, jak ogień trawił Foxworfh Hall, aż został tylko czerwony żar?
Zachowały się wszystkie kominy; również marmurowe schody. Ale bogato rzeźbione słupki i
poręcz z drzewa różanego spłonęły, więc zostały odtworzone. Przełknęłam twardą grudkę, która
stanęła mi w gardle. Chciałam, żeby ten dom był nowy, całkiem nowy... żeby nie było w nim nic
ze starego.
Joel obserwował mnie. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, szybko odwrócił głowę i
gestem poprosił, abyśmy weszli za nim do środka. Milczałam, kiedy pokazywał nam piękne
pokoje na parterze. Pytania zadawał Chris. Na koniec zasiedliśmy w jednym z salonów, by
wysłuchać historii Joela.
Przedtem jednak zatrzymał się w olbrzymiej kuchni i przygotował przekąskę. Nie
pozwalając, by Chris mu pomógł, wniósł tacę z herbatą i kanapkami. Nie miałam apetytu, ale jak
można było się spodziewać, Chris zgłodniał, dlatego w ciągu kilku minut połknął sześć drobnych
kanapeczek i właśnie sięgał po następną, a Joel nalewał mu następną filiżankę herbaty. Ja
zjadłam tylko jedną miniaturową kanapkę i czekając na opowieść Joela, wypiłam dwa łyki
gorącej i bardzo mocnej herbaty.
Joel miał słaby głos, z charakterystycznymi półtonami, mówił, jakby był przeziębiony i
miał trudności w wysławianiu się. Przestałam na to zwracać uwagę, gdy zaczął opowiadać o tym,
o czym zawsze chciałam usłyszeć – o dziadkach i dzieciństwie naszej matki. Wkrótce okazało
się, że bardzo nienawidził swojego ojca, czym od razu zyskał moją sympatię.
– Czy zwracaliście się do ojca po imieniu?
Było to moje pierwsze pytanie od początku jego opowieści, zadane nieśmiałym szeptem,
jakby sam Malcolm mógł kręcić się w pobliżu i podsłuchiwać.
Jego wąskie wargi skrzywiły się w groteskowym uśmiechu.
– Oczywiście. Mój brat Mel był o cztery lata starszy ode mnie i zawsze mówiliśmy o
naszym ojcu po imieniu, ale nigdy w jego obecności. Na to nie mieliśmy odwagi. Nazywanie go
tatą wydawało się niestosowne. Nie mogliśmy nazywać go ojcem, ponieważ nie był prawdziwym
ojcem. Określenie „tata” wskazywałoby na zażyłe stosunki, których ani nie było, ani ich nie
chcieliśmy.
Kiedy już musieliśmy, nazywaliśmy go ojcem. W rzeczywistości obaj schodziliśmy mu z
drogi. Znikaliśmy, gdy pojawiał się w domu. W mieście miał biuro, w którym załatwiał
większość swoich interesów, a drugie biuro było właśnie tutaj. Stale pracował, siedząc za
masywnym biurkiem, które dla nas stanowiło barierę nie do przebycia. Nawet gdy był w domu,
pozostawał odległy i nieosiągalny. Nigdy nie odpoczywał, zamorskie rozmowy telefoniczne
prowadził ze swojego biura, tak że nie mogliśmy podsłuchiwać jego transakcji handlowych.
Rzadko rozmawiał z naszą matką. Zdawało się, że jej to nie przeszkadza. Czasami widzieliśmy
go, trzymającego na kolanach naszą maleńką siostrę. Czuliśmy wtedy w sercach dziwną
zazdrość.
– Często później rozmawialiśmy o tym, zastanawiając się, dlaczego byliśmy tak zazdrośni
o Corrine, skoro była karana równie surowo jak my. Ale ojciec robił to niechętnie. Po poniżeniu,
biciu czy też zamknięciu na strychu, co było jego ulubionym sposobem karania nas, przynosił
Corrine kosztowną biżuterię, drogą lalkę lub zabawkę. Wprawdzie miała wszystko, czego tylko
mała dziewczynka mogła zapragnąć, ale gdy coś źle zrobiła, zabierał jej ulubioną zabawkę i
oddawał do kościoła, któremu patronował. Mogła płakać i starać się odzyskać jego uczucie, ale
on równie łatwo odwracał się od niej, jak okazywał przesadne uczucie. Kiedy Mel i ja
chcieliśmy, aby nas pocieszył, mówił, żebyśmy zachowywali się jak mężczyźni, a nie jak dzieci.
Byliśmy z Melem przekonani, że twoja matka wiedziała, jak postępować z ojcem, by
dostać to, co chciała. My nie wiedzieliśmy, jak się zachowywać, jak go oszukiwać.
Oczami duszy widziałam matkę jako dziecko biegające po tym pięknym, choć ponurym
domu, przyzwyczajoną do posiadania wszystkiego, o czym zamarzyła. Później, kiedy już
poślubiła tatę, który miał raczej umiarkowane uposażenie, nadal nie zastanawiała się nad
wydatkami.
Siedziałam z szeroko otwartymi oczami, podczas gdy Joel kontynuował swoją opowieść.
– Corrine i nasza matka nie lubiły się wzajemnie. Kiedy podrośliśmy, uświadomiliśmy
sobie, że matka jest zazdrosna o własną córkę, o jej urodę i umiejętność owinięcia sobie wokół
palca każdego mężczyzny. Corrine była wyjątkowo piękna. Nawet jako jej bracia zdawaliśmy
sobie sprawę z uwodzicielskiej siły, którą dysponowała.
Joel położył chude ręce na kolanach. Jego kościste i zdeformowane dłonie w jakiejś
mierze zachowały ślady elegancji, może dlatego, że posługiwał się nimi z pewną dystynkcją, a
może dlatego, że były tak blade.
– Spójrzcie na całą tę potęgę i piękno i wyobraźcie sobie dom pełen udręczonych ludzi,
walczących o uwolnienie się z pęt nałożonych przez Malcolma. Nawet nasza matka, która
odziedziczyła fortunę po swoich rodzicach, była ściśle kontrolowana.
Mel uciekł z bankowości, której nienawidził, a do której został przymuszony przez
Malcolma. Po prostu wskoczył na motocykl i uciekł w góry. Zatrzymał się w małej drewnianej
chatce, którą razem zbudowaliśmy. Mogliśmy tam zapraszać dziewczyny i robić to wszystko,
czego zabraniał nam ojciec.
Pewnego strasznego letniego dnia Mel przechodził nad przepaścią; jego ciało musiano
pochować z dala od wąwozu. Miał tylko dwadzieścia jeden lat. Ja miałem lat siedemnaście.
Byłem półżywy, po odejściu brata czułem pustkę i samotność. Po pogrzebie Mela podszedł do
mnie ojciec i powiedział, że mam zająć miejsce brata i podjąć pracę w jednym z banków, aby
zapoznać się ze światem finansów. Równie dobrze mógł mi powiedzieć, że mam odciąć sobie
dłonie i stopy. Uciekłem tej samej nocy.
Wszystko w tym ogromnym domu wydawało się pogrążone w oczekiwaniu, w ciszy, w
zbyt głębokiej ciszy. Burza na zewnątrz jakby wstrzymała oddech, jednak kątem oka
zauważyłam, że ołowiane niebo coraz bardziej wzbiera i nabrzmiewa.
Przytuliłam się do Chrisa. Joel siedział cicho w fotelu na biegunach, pogrążony w
melancholijnych wspomnieniach, jakbyśmy byli dla niego nieobecni.
– Dokąd poszedłeś? – zapytał Chris, odstawiając filiżankę. Odchylił się w fotelu i założył
nogę na nogę. Wyciągnął do mnie rękę. – Musiało to być trudne dla siedemnastoletniego
chłopca...
Joel wrócił już do teraźniejszości, jakby zdziwiony tamtą wizytą w znienawidzonym
domu dzieciństwa.
– Nie było to łatwe. Nic nie potrafiłem, byłem tylko bardzo utalentowany muzycznie.
Dostałem się na parowiec, gdzie jako majtek pokładowy zarobiłem na podróż do Francji.
Pierwszy raz w życiu miałem odciski na dłoniach. We Francji znalazłem zajęcie w nocnym
klubie za parę franków tygodniowo. Wkrótce znużyła mnie praca w późnych godzinach,
przeniosłem się więc do Szwajcarii, sądząc, że raczej zwiedzę cały świat, niż wrócę do domu.
Znalazłem pracę jako muzyk w małej gospodzie blisko włoskiej granicy i tam przyłączałem się
do narciarskich grup jeżdżących w Alpy. Zimą większość wolnego czasu zacząłem spędzać na
nartach, latem zaś chodziłem po górach i jeździłem na rowerze. Pewnego dnia przyjaciele
zaprosili mnie na dość ryzykowną wyprawę. Zjeżdżaliśmy z bardzo wysokiego szczytu.
Miałem wtedy około dziewiętnastu lat. Pozostała czwórka, jadąca przodem, wrzeszczała
do siebie i nawoływała się tak głośno, że nawet nie zauważyła, iż straciłem równowagę,
przewróciłem się i wpadłem do głębokiej szczeliny lodowej.
Przy upadku złamałem nogę. Przeleżałem tam półtora dnia, częściowo w szoku, dopóki
dwóch zakonników podróżujących na osłach nie usłyszało mojego słabego wołania o pomoc.
Zdołali mnie wydostać, ale niewiele z tego pamiętam, gdyż byłem osłabiony z głodu i
półprzytomny z bólu. Kiedy odzyskałem przytomność, znajdowałem się w klasztorze, a nade
mną pochylały się spokojne, łagodne twarze.
Klasztor był po włoskiej stronie Alp, ja zaś nie umiałem ani słowa po włosku. W trakcie
leczenia nogi nauczyłem się łaciny. Potem zakonnicy poprosili mnie, bym wykorzystał swój
talent artystyczny do malowania fresków na ścianach i ozdobnych napisów pod religijnymi
malowidłami. Czasami grywałem na organach. Gdy moja noga wydobrzała już na tyle, że
mogłem chodzić, stwierdziłem, iż lubię to spokojne życie zakonników, prace, jakie dawali mi do
wykonania, muzykę, którą grałem o wschodzie i zachodzie słońca, cichą rutynę monotonnych
dni, wypełnionych modlitwą, pracą i wyrzeczeniami. Zostałem z zakonnikami i z czasem stałem
się jednym z nich. W tym klasztorze, wysoko w górach, znalazłem wreszcie spokój.
Był to koniec historii wuja Joela. Siedział, patrząc na Chrisa, a potem skierował wyblakłe,
lecz płonące oczy na mnie.
Przestraszona jego lustrującym spojrzeniem, starałam się nie okazywać uczuć, jakie we
mnie budził. Nie lubiłam go, mimo że przypominał nieco mojego kochanego ojca i mimo że moja
niechęć nie miała konkretnych powodów. Sądzę, że była podyktowana niepokojem o
bezpieczeństwo naszej intymności. Czy Joel mógł wiedzieć, że ja i Chris byliśmy rodzeństwem?
Czy Bart opowiedział mu naszą historię? Czy wuj zauważył podobieństwo Chrisa do
Foxworthów? Nie wiedziałam tego. Uśmiechał się do mnie, wykorzystując resztkę czaru, aby
mnie zdobyć. Z pewnością był wystarczająco mądry, żeby zorientować się, iż to nie Chrisa
będzie musiał przekonać...
– Dlaczego wróciłeś? – zapytał Chris. Joel znowu starał się uśmiechnąć.
– Pewnego dnia przyjechał do klasztoru amerykański dziennikarz, aby napisać reportaż o
tym, jak to jest być zakonnikiem w dzisiejszym nowoczesnym świecie.
Ponieważ byłem tam jedyną osobą mówiącą po angielsku, odpowiadałem w imieniu
wszystkich. Zapytałem, czy przypadkiem nie słyszał o Foxworthach z Wirginii.
Znał ich, ponieważ Malcolm zdobył wielką fortunę i zajmował się polityką. Od niego
dowiedziałem się o śmierci Malcolma, jak również o śmierci matki. Od wyjazdu dziennikarza nie
mogłem przestać myśleć o tym domu i o mojej siostrze.
Lata łatwo się mieszają, gdy każdy dzień podobny jest do drugiego, a kalendarza nie ma
w polu widzenia. Nadeszła w końcu taka chwila, kiedy stwierdziłem, że chcę wrócić do domu,
spotkać się z siostrą i porozmawiać z nią. Dziennikarz nie wiedział, czy wyszła za mąż. Dopiero
gdy przed rokiem przyjechałem do wioski i zatrzymałem się w motelu, dowiedziałem się o tym,
jak jednej bożonarodzeniowej nocy spłonął nasz dom, o tym, że moja siostra umieszczona została
w domu dla umysłowo chorych, i o tym straszliwym losie, który ją dotknął. A kiedy Bart
przyjechał tego lata, dowiedziałem się reszty: że siostra nie żyje i że on został spadkobiercą.
Spuścił skromnie oczy.
– Bart jest niezwykłym młodym człowiekiem; lubię jego towarzystwo. Zanim przyjechał,
spędziłem wiele czasu na rozmowach z dozorcą. Opowiadał mi o Barcie, o jego przyjazdach na
konferencje z budowniczymi i dekoratorami wnętrz, o jego trosce, by wiernie odtworzyć spalone
domostwo. Byłem tutaj podczas jego następnej wizyty. Spotkaliśmy się, powiedziałem mu, kim
jestem, wydawał się ucieszony... i to już wszystko.
Czy rzeczywiście? Wpatrywałam się w niego. A może wrócił tutaj z myślą o swojej
części majątku pozostawionego przez Malcolma? Czy mógłby, wbrew testamentowi mojej matki,
wziąć dla siebie tę część? Jeżeli tak, to dlaczego Bart nie zmartwił się wskrzeszeniem Joela?
Żadnej z tych myśli nie wyraziłam słowami. Joel pogrążył się w ponurej zadumie.
Chris wstał.
– Był to dla nas dzień pełen wrażeń i moja żona jest bardzo zmęczona. Czy zechciałbyś
wskazać nam pokoje, w których możemy trochę odpocząć i odświeżyć się?
Joel wstał natychmiast, przepraszając, że jest złym gospodarzem, i poprowadził nas do
schodów.
– Z przyjemnością zobaczę się znowu z Bartem. To bardzo ładnie z jego strony, że
zaproponował mi gościnę w tym domu. Chociaż wszystkie pokoje za bardzo przypominają mi
rodziców. Mój pokój jest nad garażem, niedaleko pomieszczeń dla służby.
Zadzwonił telefon. Joel podał mi słuchawkę.
– To twój starszy syn z Nowego Jorku – powiedział tym swoim charakterystycznym
drewnianym głosem. – Możecie skorzystać z aparatu w salonie, jeśli chcecie rozmawiać z nim
oboje.
Chris pospieszył do drugiego aparatu, podczas gdy ja witałam Jory’ego. Jego radosny
głos rozproszył moje ponure myśli.
– Mamo, tato, zdołałem przełożyć kilka naszych zobowiązań i możemy z Mel przylecieć
do was. Oboje jesteśmy zmęczeni i spragnieni odpoczynku. Poza tym chcemy zobaczyć dom, o
którym tyle słyszeliśmy. Czy rzeczywiście jest taki jak tamten?
Och, tak, nawet za bardzo. Wypełniała mnie radość na myśl o przyjeździe Jory’ego i
Melodie. Jeśli przyjadą jeszcze Cindy i Bart, będziemy całą rodziną w komplecie, wszyscy pod
tym samym dachem. Dawno już tak nie było.
– Nie, nie martwię się, że na jakiś czas przerywamy występy – powiedział pogodnie,
odpowiadając na moje pytanie. – Jestem zmęczony. Nawet moje kości odczuwają zmęczenie.
Oboje potrzebujemy odpoczynku... mamy też dla was pewne nowiny.
Nie powiedział nic więcej.
Odwiesiliśmy z Chrisem słuchawki i uśmiechnęliśmy się do siebie. Joel, który wcześniej
wyszedł, aby nam nie przeszkadzać, wrócił i zakłopotany krążył wokół kanciastego francuskiego
stołu z wielką marmurową misą, wypełnioną kompozycją suchych kwiatów, opowiadając o
pokojach, które Bart przeznaczył do mojego użytku.
Spojrzał na mnie, potem na Chrisa, zanim dodał:
– I również dla pana, doktorze Sheffield.
Jego wodniste oczy, pilnie studiujące wyraz mojej twarzy, chyba znalazły w niej coś, co
go ucieszyło.
Trzymając Chrisa pod rękę, dzielnie stanęłam naprzeciw schodów, które miały
poprowadzić nas z powrotem na pierwsze piętro, tam gdzie się wszystko zaczęło – wspaniała,
grzeszna miłość, którą znaleźliśmy z Chrisem na zakurzonym, mrocznym strychu, w tym
ciemnym miejscu pełnym rupieci i starych mebli, z papierowymi kwiatami na ścianach i
złamanymi obietnicami u stóp.
WSPOMNIENIA
W połowie drogi na piętro zatrzymałam się, aby spojrzeć w dół. Może z tej perspektywy
zobaczę jakieś szczegóły, które wcześniej umknęły mojej uwagi? Gdy Joel opowiadał nam swoją
historię, i potem, gdy jedliśmy skromny lunch, rozglądałam się dyskretnie, ale ciągle było mi
mało. Z pokoju, w którym siedzieliśmy, z łatwością mogłam obserwować foyer z jego
niezliczonymi lustrami i ładnymi francuskimi meblami, zgrupowanymi po kilka, aby tworzyły
nastrój intymności, zresztą bez powodzenia. Marmurowa posadzka, od wielokrotnego
polerowania, błyszczała jak szkło. Czułam nieprzepartą chęć, by tańczyć, tańczyć i bez końca
robić piruety...
Chris zaczął się niecierpliwić. Poprowadził mnie na górę, aż w końcu znaleźliśmy się w
wielkiej rotundzie, skąd znowu spojrzałam na foyer przed salą balową.
– Cathy, czy ty aby nie zatraciłaś się we wspomnieniach? – wyszeptał nieco
zniecierpliwiony. – Czy już nie czas zapomnieć o przeszłości? Chodź. Wiem, że musisz być
bardzo zmęczona.
Wspomnienia... Opadły mnie szybko i gwałtownie. Córy, Carrie, Bartholomew Winslow
– czułam ich wokół siebie, słyszałam ich niekończące się szepty.
Spojrzałam znowu na Joela, który prosił, abyśmy nie nazywali go „wujkiem Joelem”.
Zostawiał ten zaszczytny tytuł dla moich dzieci.
Musiał być bardzo podobny do Malcolma, tylko spojrzenie miał łagodniejsze, mniej
przenikliwe od tego, które widzieliśmy u dziadka na dużym, naturalnej wielkości portrecie w
pokoju z „trofeami”. Powiedziałam sobie, że nie wszystkie błękitne oczy są zimne i
bezwzględne. Z pewnością wiedziałam o tym lepiej niż ktokolwiek inny.
Wpatrując się w twarz starca, widziałam w niej ślady dawnej urody. Bez wątpienia Joel
był niegdyś przystojnym mężczyzną. Musiał mieć jasne włosy i twarz bardzo podobną do twarzy
mojego ojca... i jego syna. Ta myśl pozwoliła mi się odprężyć.
Przemogłam się, by podejść do niego i wziąć go w objęcia.
– Witaj w domu, Joel.
Jego chude ciało było kruche i zimne. Miał suchy policzek, gdy musnęłam go wargami w
przelotnym pocałunku. Skurczył się pod moim dotykiem, a może ze strachu przed kobietą.
Odsunęłam się szybko, żałując swoich wysiłków, żeby okazać mu serdeczność. Dotykanie było
czymś, czego Foxworthowie nie zwykli byli czynić bez świadectwa ślubu. Rzuciłam nerwowe
spojrzenie Chrisowi. Uspokój się, mówiły jego oczy, wszystko będzie dobrze.
– Moja żona jest bardzo zmęczona – przypomniał miękko Chris. – Mieliśmy ostatnio
bardzo napięty program, najpierw uroczystość wręczenia dyplomu naszemu młodszemu synowi,
potem te przyjęcia, następnie podróż...
W końcu Joel przerwał kłopotliwą ciszę i wspomniał, że Bart ma nająć służbę.
Dzwonił już do urzędu zatrudnienia. Mówił nawet, że moglibyśmy zobaczyć się z tymi
ludźmi w jego imieniu. Joel mamrotał tak niewyraźnie, że nie słyszałam połowy jego słów. Tym
bardziej że moje myśli krążyły wokół pewnego pokoju w północnym skrzydle, pokoju, który był
naszym więzieniem. Czy jest w dalszym ciągu taki sam? Czy Bart kazał postawić tam dwa
podwójne łóżka i całą resztę tych ciemnych, ciężkich starych mebli? Modliłam się, żeby tak nie
było.
Nagle Joel wymówił słowa, których się spodziewałam.
– Jesteś podobna do swojej matki, Catherine. Popatrzyłam na niego bez wyrazu,
zastanawiając się nad tym stwierdzeniem, które on uważał zapewne za komplement. Chwilę stał,
jakby oczekując jakiegoś milczącego potwierdzenia, po czym pokiwał głową i odwrócił się, żeby
zaprowadzić nas do pokoju. Po słońcu, które tak pięknie świeciło na nasz przyjazd, nie zostało
już śladu; strugi deszczu tłukły o dach z siłą kul karabinowych. Nad naszymi głowami
przetaczała się burza, rozjaśniając co kilka sekund niebo zygzakami piorunów. W ramionach
Chrisa szukałam ucieczki przed tym, co wydawało się gniewem bożym.
Strumyki wody spływały po szybach, ściekały z dachu w rynny i do ogrodu, jakby miały
go zalać, zatopić wszystko, co piękne i żywe. Westchnęłam, nieszczęśliwa, że jestem tutaj
znowu, że znowu czuję się młoda i bezbronna.
– Tak, tak – mruczał Joel – zupełnie jak Corrine. Jeszcze raz otaksował mnie krytycznym
spojrzeniem, po czym pochylił głowę i pogrążył się w myślach. Trwało to może pięć minut, a
może pięć sekund.
– Chcemy się rozpakować – powiedział z naciskiem Chris. – Moja żona jest wyczerpana.
Musi wykąpać się i zdrzemnąć, podróż zawsze ją nuży.
Zdziwiło mnie, że tłumaczy się przed starcem.
Joel natychmiast się ruszył. Być może zakonnicy przystają często z pochylonymi
głowami i zapominają się w cichej modlitwie, może to było tylko to. Nic nie wiedziałam o
klasztorach i życiu zakonników.
W końcu powoli, szurając, poprowadził nas korytarzem. Skręcił raz jeszcze i ku mojemu
zmartwieniu i konsternacji skierował się do południowego skrzydła, gdzie kiedyś, w pokojach
pełnych przepychu, mieszkała nasza matka. Uwielbiałam sypiać w jej wspaniałym łóżku z
łabędziem, siadać przy jej długiej toaletce i kąpać się w czarnej, marmurowej, wpuszczonej w
podłogę wannie, otoczonej licznymi lustrami.
Joel stanął przed podwójnymi drzwiami, do których prowadziły dwa szerokie stopnie,
wyłożone dywanem. Uśmiechnął się w szczególny sposób.
– Skrzydło twojej matki – powiedział krótko. Zatrzymałam się z wahaniem przed tymi
znajomymi drzwiami. Bezradnie spojrzałam na Chrisa. Deszcz przeszedł w regularne staccato.
Joel otworzył drzwi i pierwszy wkroczył do sypialni, tak że Chris mógł mi szepnąć:
– Dla niego jesteśmy tylko mężem i żoną, Cathy. To wszystko, co on wie.
Wchodząc do sypialni, miałam łzy w oczach. Stanęłam jak wryta na widok dokładnej
kopii łoża z fantazyjnymi różowymi zasłonami, podwieszonymi zgrabnie w narożnikach.
Wdzięczna łabędzia głowa zwracała się w tę samą stronę, to samo czujne, choć nieco senne,
wpółotwarte rubinowe oko pilnowało snu osób śpiących w łożu.
Patrzyłam z niedowierzaniem. Spać w tym łóżku? W łóżku, w którym moja matka
spoczywała w ramionach Bartholomew Winslowa – swego drugiego męża? Tego samego
mężczyzny, którego jej skradłam, żeby został ojcem mojego syna Barta. Mężczyzny, który nadal
pokazywał mi się w snach i wywoływał poczucie winy. Nie! Nie mogłabym spać w tym łóżku!
Nigdy!
Kiedyś marzyłam o tym, żeby przespać się w nim z Bartholomew Winslowem. Jak młoda
i naiwna byłam wtedy, uważając, że posiadanie go na własność będzie szczytem moich pragnień.
– Czyż to nie jest wspaniałe? – spytał Joel za moimi plecami. – Bart miał mnóstwo
kłopotów ze znalezieniem artystów potrafiących wyrzeźbić szczyt tego łoża w formie łabędzia.
Opowiadał, że patrzyli na niego jak na wariata. Znalazł w końcu starych rzemieślników, którzy
uznali, że jest to coś twórczego i opłacalnego finansowo. Okazało się, że Bart ma dokładny opis
łoża. Wiedział, jak łabędź powinien mieć zwróconą głowę, że w jednym oku ma mieć
umieszczony rubin i że końcami łap powinien przytrzymywać zasłony nad posłaniem. Och, jaką
Bart urządził awanturę, kiedy za pierwszym razem rzemieślnicy nie zrobili tego tak, jak on
zadysponował. Chciał również, żeby u stóp łoża było maleńkie łóżeczko, też z łabędziem. Dla
ciebie, Catherine, dla ciebie.
– Joel, co powiedział ci Bart? – zapytał Chris twardym głosem.
Stanął obok i otoczył mnie ramieniem, jakby ochraniając przed Joelem i przed wszystkim,
czego się obawiałam. Z nim mogłabym zamieszkać w chacie z sitowia, w namiocie lub w jaskini.
On dawał mi siłę.
Zauważywszy opiekuńczą postawę Chrisa, starzec uśmiechnął się sarkastycznie.
– Bart opowiedział mi całą historię swojej rodziny. Widzicie, on zawsze potrzebował
kogoś starszego, kogoś, komu mógłby się zwierzyć.
Zrobił znaczącą przerwę, patrząc na Chrisa, który z łatwością mógł przewidzieć dalszy
ciąg. Dostrzegłam niekontrolowany grymas na twarzy Chrisa. Joel z nieukrywaną satysfakcją
ciągnął:
– Bart opowiedział mi, jak jego matka z braćmi i siostrą ponad trzy lata żyła w
zamknięciu. Opowiedział mi o tym, że matka zabrała siostrę i uciekła z nią do Karoliny
Południowej; o tym, jak ty, Catherine, całymi latami szukałaś dla siebie odpowiedniego męża i
właśnie dlatego wyszłaś za... doktora Christophera Sheffielda.
Tak wiele insynuacji, tak wiele niedopowiedzeń było w jego słowach. Zadrżałam od
nagłego chłodu.
W końcu Joel wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Dopiero wtedy Chris pocałował
mnie, przytulił i głaskał po plecach tak długo, aż uspokoiłam się na tyle, aby rozejrzeć się wokół i
dostrzec wszystko, co Bart zrobił, by przywrócić tym apartamentom ich pierwotny, luksusowy
stan.
– To jest tylko kopia tamtego łóżka – powiedział Chris z ciepłem i zrozumieniem w
oczach. – W tym łóżku nasza matka nigdy nie spała, kochanie. Pamiętaj o tym, że Bart czytał
twoje pamiętniki. To wszystko, co tutaj jest, powstało dzięki twoim szkicom. Opisałaś sylwetkę
łabędzia nadzwyczaj szczegółowo. Bartowi wydawało się, że sprawi ci przyjemność,
przywracając pokojom dawną świetność.
Może zrobiłaś to nieświadomie, a może on o tym wiedział? Wybacz, jeśli się mylę.
Myśl tylko o tym, że twój syn poniósł wiele trudu i kosztów, aby odtworzyć dawny
wygląd tego pokoju.
Przecząco potrząsnęłam głową, nigdy nie pragnęłam powrotu do przeszłości. Nie
uwierzył mi.
– Twoje pragnienia, Catherine! Twoje pożądanie, żeby mieć to, co ona! Wiem o tym. I
twoi synowie też o tym wiedzą. Tak więc nie potępiaj żadnego z nas za odczytanie twoich
pragnień, nawet jeżeli je sprytnie maskowałaś.
Mogłam znienawidzić Chrisa tylko za to, że tak dobrze mnie znał. Ale objęłam go
ramionami. Przycisnęłam twarz do jego piersi, drżąc i próbując ukryć prawdę, nawet przed samą
sobą.
– Chris, nie bądź dla mnie zbyt surowy – załkałam. – Tak mnie zaskoczył widok tych
pokoi, prawie dokładnie takich samych jak wtedy, kiedy przyszliśmy tutaj, aby ukraść jej... i jej
mężowi...
Znowu przytulił mnie mocno.
– Co ty naprawdę myślisz o Joelu? – spytałam. Chris zamyślił się przez chwilę, zanim
odpowiedział.
– Lubię go, Cathy. Zdaje się, że jest szczery i zadowolony, iż pozwalamy mu tutaj
pozostać.
– Powiedziałeś mu, że może zostać? – wyszeptałam.
– Oczywiście, dlaczego nie? Przecież i tak wyjedziemy zaraz po dwudziestych piątych
urodzinach Barta, po tym jak już „zostanie na swoim”. Pomyśl tylko, nadarza się wspaniała
okazja, aby dowiedzieć się czegoś więcej o Foxworthach.
Joel może nam wiele opowiedzieć o naszej matce z czasów jej młodości, o tym, jak
wyglądało ich życie. Kiedy już poznamy te szczegóły, może będziemy w stanie zrozumieć,
dlaczego nas zdradziła i dlaczego dziadek pragnął naszej śmierci.
Gdzieś w przeszłości musi być ukryta jakaś okrutna prawda, która tak wypaczyła umysł
Malcolmowi, że potrafił on stłumić naturalny instynkt naszej matki, skłaniający ją do opieki nad
własnymi dziećmi.
Moim zdaniem Joel już dostatecznie dużo opowiedział. Nie pragnęłam wiedzieć więcej.
Malcolm Foxworth był jedną z tych istot ludzkich, które urodziły się bez sumienia, niezdolne do
skruchy za wyrządzone zło. Nie było dla niego wytłumaczenia, nie sposób go było zrozumieć.
Chris spojrzał mi błagalnie w oczy.
– Cathy, chciałbym dowiedzieć się o młodości naszej matki, żeby ją zrozumieć.
Tak bardzo nas skrzywdziła, że nie sądzę, aby któreś z nas odzyskało spokój, zanim ją
zrozumiemy. Wybaczyłem jej, ale nie mogę zapomnieć. Chcę ją zrozumieć, aby pomóc tobie
wybaczyć jej...
– Czy to coś zmieni? – spytałam sarkastycznie. – Jest zbyt późno na zrozumienie naszej
matki i przebaczenie jej. Szczerze mówiąc, nie szukam dla niej zrozumienia, bo gdybym je
znalazła, mogłabym wybaczyć.
Opuścił bezradnie ręce. Odwrócił się.
– Idę po nasze bagaże. Weź kąpiel, a ja w tym czasie wszystko rozpakuję.
W drzwiach odwrócił się i spojrzał w moją stronę.
– Spróbuj, naprawdę spróbuj skorzystać z okazji zawarcia pokoju z Bartem. Jego można
jeszcze odzyskać, Cathy. Słyszałaś jego przemówienie? Ten młody człowiek ma duży talent
oratorski. Mówi przekonywająco. Jest teraz przywódcą, Cathy, a przecież był skrytym
introwertykiem. To ogromne szczęście, że w końcu Bart porzucił swoją skorupę.
Opuściłam głowę z pokorą.
– Dobrze, zrobię, co będę mogła. Wybacz mi, Chris, że znowu byłam tak głupio uparta.
Uśmiechnął się i wyszedł.
Podczas napełniania czarnej marmurowej wanny rozbierałam się powoli w „jej” łazience,
przylegającej do wspaniałej gotowalni. Otaczające mnie lustra w złotych ramach odbijały moją
nagość. Byłam dumna ze swojej sylwetki, nadal szczupłej i kształtnej, o jędrnych piersiach.
Rozebrawszy się uniosłam ramiona, żeby wyjąć z włosów resztę szpilek. Oczami duszy
zobaczyłam matkę, jak stała i robiła to samo, myśląc o swoim drugim, młodszym mężu. Czy w
czasie nocy, które spędzał ze mną, zastanawiała się nad tym, gdzie on jest? Czy przed moim
oświadczeniem w trakcie pamiętnego przyjęcia bożonarodzeniowego wiedziała, kim jest
kochanka Barta? Och, miałam nadzieję, że tak!
Obiad minął bez wrażeń.
Dwie godziny później leżałam w łabędzim łóżku, obserwując rozbierającego się Chrisa.
Zgodnie ze swoją zapowiedzią wszystko rozpakował, powiesił w garderobie, a naszą bieliznę
poukładał w komodzie. Wyglądał na zmęczonego i trochę niezadowolonego.
– Joel powiedział mi, że jutro przyjdą na przesłuchanie chętni do pracy. Mam nadzieję, że
będziesz mogła się tym zająć.
Usiadłam, zaskoczona.
– Myślałam, że Bart będzie chciał się tym zająć.
– Nie, zostawił to tobie.
– Och!
Chris powiesił ubranie na mosiężnym wieszaku, a ja znowu pomyślałam o tym, jak
bardzo ten wieszak przypomina wieszak używany przez ojca Barta w czasach, kiedy tutaj
mieszkał. Tutaj czy też w tym poprzednim Foxworth Hall? Chris, całkiem nagi, skierował się do
„swojej” łazienki.
– Szybko wezmę prysznic i zaraz będę z powrotem. Nie zaśnij do tego czasu.
Leżałam i rozglądałam się wokoło z dziwnym uczuciem. Wyobraziłam sobie, że nad moją
głową, na strychu, żyje czwórka dzieci. Natychmiast doznałam poczucia strachu i winy, które
zapewne były udziałem matki, gdy żył ten nikczemny stary człowiek. Zły od urodzenia, podły,
diabelski. Zdawało mi się, że słyszę głos stale powtarzający te oskarżenia. Zamknęłam oczy i
starałam się powstrzymać szaleństwo myśli. Nie słyszałam żadnych głosów. Nie słyszałam
żadnej muzyki baletowej. Nie czułam stęchłego zapachu strychu. Nie czułam. Miałam
pięćdziesiąt dwa lata, a nie dwanaście, trzynaście czy też czternaście.
Zniknęły wszystkie stare zapachy. Czułam tylko woń świeżej farby, świeżego drewna,
nowych tapet i wykładzin. Nowe dywany, nowe kilimy, nowe meble. Wszystko nowe poza
luksusowymi antykami na parterze. Kopia Foxworth Hall.
Dlaczego Joel wrócił, skoro tak bardzo podobało mu się życie w zakonie? Z pewnością
nie pragnął pieniędzy, przywykły do surowości zakonnego życia. Musiał być jakiś inny ważny
powód jego obecności, poza sentymentalnym powrotem do przeszłości. Ludzie z wioski musieli
powiedzieć mu, że nasza matka nie żyje, a jednak pozostał. Czy chciał spotkać się z Bartem? Cóż
takiego w nim znalazł, co zatrzymało go tutaj? Zgodził się nawet usługiwać jako kamerdyner,
dopóki nie znajdziemy kogoś odpowiedniego na to miejsce. Westchnęłam. Nie było pewnie w
tym nic tajemniczego, w grę wchodził duży majątek. Jak zawsze, pieniądze wydawały się
uzasadnieniem każdego zachowania.
Zmęczenie zamknęło mi oczy. Jeszcze chwilę walczyłam ze snem. Musiałam pomyśleć o
jutrze i o tym wujku znikąd. Czy wszystko to, co otrzymaliśmy zgodnie z obietnicą mamy,
mieliśmy stracić na rzecz Joela? A jeżeli on nie będzie próbował złamać postanowień testamentu
mamy i zdołamy wszystko zatrzymać, to jaka będzie tego cena?
Rano zeszliśmy z Chrisem prawą stroną podwójnych schodów, czując, że w końcu
jesteśmy „u siebie” i że wreszcie panujemy nad swoim życiem. Chris trzymał mnie za rękę, lekko
ściskając dłoń. Wiedział, że przestałam już bać się tego domu.
Znaleźliśmy Joela w kuchni, zajętego przygotowywaniem śniadania. Ubrany był w długi
biały fartuch, a na głowie miał wysoki czepek kucharski. Kruchy, wysoki stary człowiek
wyglądał w tym stroju nieco absurdalnie. Pomyślałam, że szefem kuchni powinien być gruby
mężczyzna. Czułam jednak wdzięczność za to, że Joel robił to, za czym nie przepadałam.
– Mam nadzieję, że lubicie jajka po benedyktyńsku – powiedział, nie patrząc w naszą
stronę.
Ku mojemu zaskoczeniu jajka były wspaniałe. Chris poprosił o dokładkę. Potem Joel
pokazał nam jeszcze niewykończone pokoje. Uśmiechnął się do mnie nieszczerze.
– Bart powiedział mi, że lubisz zaciszne pokoje z wygodnymi meblami. Pragnął, żebyś te
puste pomieszczenia urządziła przytulnie, według własnego niepowtarzalnego gustu.
Czy kpił ze mnie? Wiedział, że jesteśmy tutaj tylko z wizytą. Potem pomyślałam, że być
może Bart chciał, żebym pomogła mu w urządzeniu domu, a ociągał się z powiedzeniem tego
wprost.
Kiedy zapytałam Chrisa, czy Joel mógłby złamać postanowienia testamentu naszej matki
i zażądać od Barta pieniędzy, Chris zaprzeczył. Dodał jednak, że nie zna wszystkich prawnych
zawiłości, w przypadku gdy „zmarły” spadkobierca nagle wraca do życia.
– Bart może dać Joelowi wystarczająco dużo pieniędzy na resztę jego życia – powiedział
Chris i zmusił mnie do przypomnienia sobie każdego słowa ostatniej woli mojej matki. Nie było
tam żadnej wzmianki o starszych braciach, których uważała za zmarłych.
Gdy ocknęłam się z zamyślenia, Joel był znowu w kuchni i zabierał coś, czego
potrzebował, ze spiżarni zaopatrzonej tak, że można by wykarmić gości dużego hotelu. Odezwał
się, odpowiadając na jakieś pytanie Chrisa. W jego głosie słychać było przygnębienie.
– Oczywiście, że dom nie jest dokładnie taki sam. Nikt już nie stosuje drewnianych
kołków zamiast gwoździ. Wszystkie stare meble zgromadziłem w moich pokojach. Tak
naprawdę to ja nie „należę” do tego domu, więc zamierzam zamieszkać w pomieszczeniach
służby, za garażami.
– Mówiłem już, że nie powinieneś tego robić – powiedział Chris z dezaprobatą. – To nie
jest właściwe, żeby jeden z członków rodziny mieszkał w takich skromnych warunkach.
Widzieliśmy już olbrzymie garaże i pomieszczenia dla służby, które wcale nie były takie
skromne. Były po prostu małe.
Chciałam krzyknąć: Pozwól mu!, ale nie odezwałam się.
Zanim dowiedziałam się o tym, Chris już ulokował Joela na pierwszym piętrze w
zachodnim skrzydle. Westchnęłam z pewnym żalem, że Joel będzie mieszkał z nami pod tym
samym dachem. Ale może wszystko będzie w porządku? Kiedy tylko zaspokoimy ciekawość i
Bart skończy obchody swoich urodzin, wyjedziemy wraz z Cindy na Hawaje.
Około drugiej po południu zasiedliśmy z Chrisem w bibliotece i zaczęliśmy przesłuchanie
mężczyzny i kobiety, którzy zgłosili się ze znakomitymi referencjami. Nie mogłam doszukać się
u nich żadnej wady poza jakimś dziwnym spojrzeniem obu par oczu. Zaniepokoił mnie chytry
sposób patrzenia na nas oboje.
– Przepraszam – powiedział Chris, dostrzegając jakiś mój odruch sprzeciwu – ale
zdecydowaliśmy się już na inne małżeństwo.
Mąż z żoną wstali i ruszyli do wyjścia. Kobieta odwróciła się w drzwiach i przesłała mi
długie, znaczące spojrzenie.
– Mieszkamy w wiosce, pani Sheffield – powiedziała zimno. – Mieszkamy tutaj tylko od
pięciu lat, ale słyszeliśmy wiele o Foxworthach ze wzgórza.
Odwróciłam głowę.
– Tak, jestem pewien, że słyszeliście – powiedział sucho Chris.
Kobieta parsknęła, zanim zatrzasnęła drzwi.
Następny wszedł wysoki mężczyzna o arystokratycznym wyglądzie i wyprostowanej
sylwetce wojskowego, nienagannie ubrany. Wszedł i grzecznie czekał, aż Chris poprosi go, by
usiadł.
– Nazywam się Trevor Mainstream Majors – powiedział z ożywieniem. – Urodziłem się
w Liverpoolu pięćdziesiąt dziewięć lat temu. Ożeniłem się w Londynie w wieku dwudziestu
sześciu lat, żona opuściła mnie trzy lata temu, moi dwaj synowie mieszkają w Karolinie
Północnej... tak więc jestem tutaj, mając nadzieję, że będę mógł pracować w Wirginii i
odwiedzać synów w wolne dni.
– Gdzie pan pracował po opuszczeniu Johnstonów? – zapytał Chris, przeglądając życiorys
mężczyzny. – Aż do zeszłego roku ma pan znakomite referencje.
Chris zaprosił już Anglika do zajęcia miejsca. Trevor Majors złączył swoje długie nogi,
poprawił krawat i grzecznie odpowiedział:
– Pracowałem u Millersonów, którzy wyprowadzili się ze wzgórza około sześciu
miesięcy temu.
Cisza. Słyszałam, jak matka wiele razy napomykała o Millersonach. Serce zaczęło mi bić
mocniej.
– Jak długo pracował pan u Millersonów? – zapytał Chris tak, jakby niczego się nie
obawiał, mimo że dostrzegł moje niespokojne spojrzenie.
– Niezbyt długo, proszę pana. Mieli tam piątkę własnych dzieci, stale przyjeżdżali
siostrzeńcy i bratanice plus odwiedzający koledzy. Gotowałem tam, sprzątałem, prałem,
prowadziłem samochód i, co jest dla Anglika dumą i radością, dbałem o ogród. Wożąc pięcioro
dzieci do szkoły i z powrotem, na lekcje tańca, na zawody sportowe, do kina i tak dalej,
spędzałem tak dużo czasu na szosie, że rzadko miałem szansę na przygotowanie przyzwoitego
posiłku. Pewnego dnia pan Millerson zaczął narzekać, że nie zdążyłem przystrzyc trawników i
nie wyrwałem chwastów w ogrodzie, on zaś od dwóch tygodni nie jadł porządnego posiłku w
domu.
Krzyknął na mnie ostro, ponieważ obiad był spóźniony. Proszę pana, to było raczej zbyt
wiele, gdy jego żona kazała mi jechać ze sobą, czekać, kiedy robiła zakupy, zabrać dzieci z
kina... i jeszcze wymagano, żeby obiad był na czas.
Powiedziałem panu Millersonowi, że nie jestem robotem, abym mógł robić wszystko
jednocześnie, i podziękowałem mu. Był tak zły, że zapowiedział, iż nigdy nie da mi dobrych
referencji. Ale jeśli poczeka pan kilka dni, to może on ochłonie na tyle, że zrozumie, iż starałem
się, jak mogłem, w tych trudnych okolicznościach.
Westchnęłam, spojrzałam na Chrisa i ukradkiem dałam mu znak. Ten człowiek był
znakomity. Chris nawet nie spojrzał w moją stronę.
– Myślę, że będzie pan dobrze pracował, panie Majors. Zatrudnimy pana na próbny
miesiąc, a jeżeli w tym czasie nie będziemy z pana zadowoleni, zerwiemy naszą umowę. – Chris
spojrzał na mnie. – To znaczy, jeżeli moja żona się zgodzi...
Wstałam i milcząco skinęłam głową. Potrzebowaliśmy służby. Nie miałam zamiaru
spędzać wakacji na sprzątaniu i odkurzaniu ogromnego domu.
– Proszę państwa, proszę mówić do mnie po prostu Trevor – rzekł Majors. – Będzie dla
mnie zaszczytem i przyjemnością służyć w tym wielkim domu. – Poderwał się na równe nogi w
chwili, kiedy wstałam, a potem, gdy podniósł się Chris, podali sobie ręce. – To naprawdę dla
mnie przyjemność – dodał z uśmiechem.
W ciągu trzech dni zatrudniliśmy trzech służących. Było to łatwe, bo Bart wysoko ich
Virginia Andrews Kto wiatr sieje... (SEEDS OF YESTERDAY) Przełożył Marek Ostaszewski
CZĘŚĆ PIERWSZA FOXWORTH HALL Miałam już pięćdziesiąt dwa lata, a Chris – pięćdziesiąt cztery, gdy stanęliśmy u progu bogactwa, które dawno temu obiecała nam matka, ja liczyłam wtedy lat dwanaście, a Chris – czternaście. Było lato. Staliśmy, gapiąc się na ogromny, przytłaczający dom, który odrodził się z pogorzeliska. Drżałam z przejęcia, patrząc na zrekonstruowany Foxworth Hall. Jakąż cenę musieliśmy oboje z Chrisem zapłacić, aby znaleźć się tutaj ponownie, my, tymczasowi władcy tego wielkiego gmachu, który podniósł się z popiołów. Kiedyś, dawno temu, myślałam, że będziemy mieszkali w tym domu jak księżniczka ze swoim księciem, otoczeni łaskawością króla Midasa. Od dawna nie wierzyłam już w bajki. Z taką ostrością, jakby to było wczoraj, przypomniałam sobie chłodną letnią noc, wypełnioną mistycznym światłem księżyca i czarodziejskimi gwiazdami na czarnym aksamicie nieba, kiedy pierwszy raz znaleźliśmy się w tym miejscu, spodziewając się wszystkiego, co najlepsze. Spotkało nas wszystko, co najgorsze. Byliśmy wówczas tacy młodzi i niewinni, zapatrzeni w naszą matkę, kochający ją... Ufaliśmy jej bezgranicznie, gdy tak prowadziła nas i nasze rodzeństwo, pięcioletnie bliźnięta, ciemną i nieco straszną nocą do ogromnego domu zwanego Foxworth Hall. Wierzyliśmy, że wszystkie nasze przyszłe dni będą malowane na zielono – zdrowiem, i na żółto – szczęściem. Jakąż to ślepą wiarę mieliśmy wówczas. Zamknięci w ciemnych i ponurych pokojach na poddaszu, bawiąc się na tym zakurzonym, pełnym stęchłego powietrza strychu, podtrzymywaliśmy się na duchu obietnicą matki, że pewnego dnia Foxworth Hall wraz z całym swoim legendarnym bogactwem będzie nasz. Jednakże wyraźnie kpiąc z rachub naszej matki, nieustępliwe serce chorego i okrutnego dziadka nie przestawało bić. Dopóki żył ten stary człowiek, nie było dla nas miejsca na świecie. Czekaliśmy, czekaliśmy, aż minęły trzy długie, bardzo długie lata i w końcu Corrine zrezygnowała z dotrzymania obietnicy. Dopiero po jej śmierci, na mocy testamentu, Foxworth Hall dostał się pod naszą opiekę.
Matka zapisała dwór Bartowi, swojemu ulubionemu wnukowi, a mojemu dziecku, ale dopóki nie skończy on dwudziestego piątego roku życia, majątkiem ma zarządzać Chris. Odbudowę Foxworth Hall rozpoczęto, zanim Corrine, poszukując nas, przeniosła się do Kalifornii, lecz ostatnie prace wykonano dopiero po jej śmierci. Przez piętnaście lat dom stał pusty, doglądany przez dozorców. Znajdował się pod opieką prawną zespołu adwokatów, piszących albo telefonujących do Chrisa, gdy pojawiały się problemy wymagające przedyskutowania. Czekająca na właściciela rezydencja wyglądała smutno. Teraz Bart, zanim zamieszka tutaj na stałe, zaproponował nam gościnę w Foxworth Hall. Za każdą przynętą kryje się pułapka, podpowiadał mi podejrzliwy umysł. Czułam przynętę, która mogła nas znowu zwabić w pułapkę. Czy musieliśmy przebyć z Chrisem tak długą drogę tylko po to, aby – po zakreśleniu koła – znaleźć się znowu w punkcie wyjścia? Co będzie pułapką tym razem? Nie, nie, mówiłam sobie, znowu moja podejrzliwa, zawsze wątpiąca natura bierze górę. Nasze złoto nie zmatowiało. Kiedyś musi spotkać nas nagroda. Noc się skończyła, nadszedł wreszcie nasz dzień i dobre sny zdają się spełniać. Nieoczekiwanie mając szansę zamieszkania w tym odrestaurowanym domu, poczułam w ustach znajomy smak goryczy. Cała przyjemność zniknęła. Urzeczywistniał się koszmar senny. Odpędziłam od siebie te natrętne myśli, uśmiechnęłam się do Chrisa, ścisnęłam jego dłoń i popatrzyłam na odbudowany Foxworth Hall, wzniesiony na zgliszczach starego, aby znowu zadziwić i onieśmielić nas swoim majestatem, rozmiarem, ponurą duszą, mnóstwem okien z czarnymi żaluzjami, które przypominały ciężkie powieki nad ciemnymi kamiennymi oczami. Wynurzał się potężny, rozłożony na powierzchni wielu akrów, wspaniały. Był większy od wielu hoteli, uformowany w kształcie wielkiej litery „T”, z imponującą częścią centralną i oknami wychodzącymi na północ i południe, na wschód i na zachód. Zbudowany był z różowej cegły. Czarne żaluzje pasowały do dachu pokrytego dachówką: Cztery masywne korynckie kolumny podpierały zgrabny frontowy portal. Szyby w czarnych podwójnych drzwiach wejściowych wykonane były ze zbrojonego szkła, rzucającego refleksy. Drzwi ozdobiono potężnymi mosiężnymi płytami, którym grawerunek przydawał elegancji. Widok ten mógłby mnie ucieszyć, gdyby słońce nie schowało się nagle za ciemną chmurą. Spojrzałam na niebo zapowiadające nadejście deszczu i wiatru. Drzewa w pobliskim
lesie zaczęły kołysać się tak, że zaalarmowane ptaki poderwały się z wrzaskiem i odleciały w poszukiwaniu schronienia. Połamane gałązki i opadłe liście szybko zaśmieciły starannie utrzymane trawniki, a kwitnące na geometrycznych klombach kwiaty zostały bezlitośnie przyciśnięte do ziemi. Zadrżałam. Powiedz mi jeszcze raz, Christopherze Doli, że wszystko będzie w porządku. Powtórz, bo nie wierzę, że zaszło słońce i że zbliża się burza. Chris również spojrzał w górę, czując mój narastający niepokój, niechęć, aby iść dalej, mimo że obiecałam to mojemu drugiemu synowi, Bartowi. Siedem lat temu psychiatrzy orzekli, że kuracja zakończyła się powodzeniem, że Bart jest całkowicie normalny i że może żyć swoim własnym życiem, bez konieczności korzystania z regularnej opieki lekarskiej. Chris otoczył mnie ramieniem. Poczułam jego usta na policzku. – To się dobrze skończy dla nas wszystkich. Wiem, że tak się stanie. Nie jesteśmy już kukiełkami uwięzionymi w pokoju na górze, uzależnionymi od starszych. Jesteśmy już dorośli, odpowiedzialni za swoje życie. Dopóki Bart nie osiągnie postanowionego wieku dziedziczenia, to my jesteśmy właścicielami. Państwo Sheffield z Marin County w Kalifornii, i nikt nie będzie wiedział, że jesteśmy bratem i siostrą. Nikt nie będzie podejrzewał, że jesteśmy prawdziwymi potomkami Foxworthów. Wszystkie kłopoty mamy za sobą. Cathy, to jest nasza szansa. Tutaj, w tym domu, możemy naprawić całą krzywdę wyrządzoną nam i naszym dzieciom, szczególnie Bartowi. Będziemy rządzić nie na sposób Malcolma, stalową wolą i żelazną pięścią, ale z miłością, współczuciem i zrozumieniem. To, że Chris obejmował mnie mocno ramieniem, dodało mi sił i pozwoliło spojrzeć na dom w nowym świetle. Był piękny. Dla dobra Barta zostaniemy tutaj do jego dwudziestych piątych urodzin, a potem zabierzemy ze sobą Cindy i polecimy na Hawaje, tam gdzie zawsze chcieliśmy mieszkać, w pobliżu morza i białych plaż. Tak, tak powinno się stać. Tak musi się stać. – Masz rację. Nie boję się tego domu ani żadnego innego – z uśmiechem zwróciłam się do Chrisa. Roześmiał się, opuścił ramię i popchnął mnie naprzód. Zaraz po skończeniu szkoły średniej mój pierwszy syn, Jory, poleciał do Nowego Jorku,
do swojej babki, Madame Marishy. W jej zespole baletowym został szybko zauważony przez krytyków, tak że niebawem powierzono mu główne role. Wkrótce też przyleciała do niego miłość z lat dziecinnych, Melodie. Mając lat dwadzieścia, Jory poślubił tylko o rok młodszą Melodie. Oboje ciężko pracowali, aby osiągnąć szczyty. Są teraz najwyżej notowanym duetem baletowym w kraju, perfekcyjnie zgranym, rozumiejącym się w mgnieniu oka. Ostatnie pięć lat było dla nich jednym pasmem sukcesów. Każde przedstawienie zachwycało zarówno krytyków, jak i publiczność. Transmisje telewizyjne przysparzały im jeszcze większej widowni. Madame Marisha zmarła podczas snu dwa lata temu, pocieszaliśmy się jednak, że żyła osiemdziesiąt siedem lat i pracowała do ostatniego dnia. Mój drugi syn, Bart, przed ukończeniem siedemnastu lat zmienił się w cudowny sposób z chłopca zapóźnionego w nauce w jednego z najlepszych uczniów w szkole. W tym czasie Jory poleciał do Nowego Jorku. Pomyślałam wtedy, że to nieobecność Jory’ego pozwoliła Bartowi wydobyć się ze skorupy i zainteresować nauką. Właśnie dwa dni temu ukończył studia na Wydziale Prawa w Harvardzie i został wyróżniony zaszczytem wygłoszenia pożegnalnego przemówienia. Wraz z Chrisem spotkaliśmy się z Melodie i Jorym w Bostonie i wspólnie, w wielkim audytorium Wydziału Prawa Harvardu, uczestniczyliśmy w uroczystości odbierania przez Barta dyplomu ukończenia uczelni. Nie było tylko Cindy, naszej adoptowanej córki. Pozostała w domu swojej najlepszej przyjaciółki w Karolinie Południowej. Bolało mnie, że Bart nie pozbył się zawiści wobec dziewczyny, która zrobiła wszystko, aby zyskać jego aprobatę, podczas gdy on nie uczynił żadnego gestu w jej kierunku. Dodatkowy ból sprawiała mi świadomość, że Cindy nie zdołała pozbyć się niechęci do Barta na tyle, by uświetnić jego uroczystość. – Nie! – wołała do słuchawki. – Nie ma znaczenia, że wysłał mi zaproszenie! To jest jego sposób okazania niechęci. Może umieścić dziesięć tytułów przed swoim nazwiskiem, a ja nadal nie będę go ani podziwiać, ani lubić po tym wszystkim, co mi zrobił. Wytłumaczcie to Jory’emu i Melodie, aby nie czuli się urażeni. Ale nie musicie tłumaczyć tego Bartowi. On o tym wie. Usiadłam pomiędzy Chrisem i Jorym i rozmyślałam, jak mój syn, który był tak małomówny w domu, tak ponury i niechętny do rozmów, mógł zostać prymusem wśród studentów swojego rocznika i w nagrodę miał wystąpić z mową pożegnalną. Wygłosił hipnotyzujące przemówienie.
Spojrzałam na Chrisa, który prawie pękając z dumy, uśmiechnął się do mnie. – O rany, któż mógłby przypuszczać?! On jest znakomity, Cathy. Nie jesteś dumna? Bo ja tak. Tak, tak, oczywiście, byłam dumna. Ale ciągle myślałam o tym, że Bart na podium nie jest tym samym Bartem, którego znaliśmy w domu. Być może czuje się już bezpiecznie. „Całkiem normalny” – tak mówili jego doktorzy. Według mnie było wiele drobnych oznak świadczących o tym, że Bart nie zmienił się tak bardzo, jak sądzili lekarze. Tuż przed naszym odjazdem powiedział: – Musisz być ze mną, mamo, kiedy będę już samodzielny. Ani słowa o Chrisie. – To dla mnie ważne, żebyś tam była. Zawsze zmuszał się do wymówienia imienia Chrisa. – Zaprosimy również Jory’ego z żoną i, oczywiście, Cindy. Skrzywił się, wymawiając jej imię. Nie rozumiałam, jak można było nie lubić tej słodkiej i ślicznej dziewczyny, bo nasza adoptowana córka z pewnością taka była. Nie mogłabym jej kochać bardziej, gdyby była z mojego ciała i z krwi Christophera Dolla. Od czasu gdy jako dwuletnie dziecko pojawiła się u nas, była naszym skarbem, jedynym dzieckiem, o którym mogliśmy powiedzieć, że naprawdę należy do nas obojga. Cindy miała teraz szesnaście lat i była o wiele bardziej zmysłowa niż ja w jej wieku. Ale nie była tak doświadczona przez los jak ja. Jej żywotność brała się ze świeżego powietrza i słońca, z tego, czego my byliśmy pozbawieni. Dobre wyżywienie i ćwiczenia... miała wszystko, co najlepsze. My mieliśmy wszystko, co najgorsze. Chris zapytał, czy zamierzamy stać tutaj cały dzień, czekając, aż deszcz przemoczy nas do suchej nitki, zanim wejdziemy do środka. Pociągnął mnie do przodu z tą swoją czarującą pewnością siebie. Powoli, krok za krokiem, w miarę jak burza zbliżała się z hukiem, a ciężkie niebo przecinały przerażające zygzakowate błyskawice, zbliżaliśmy się do wielkiego portalu Foxworth Hall. Zaczęłam dostrzegać szczegóły, które wcześniej umknęły mojej uwagi. Posadzka portalu zrobiona była z mozaiki w trzech odcieniach czerwieni, ułożonej w zawiły wzór, korespondujący ze wzorem na szybach w podwójnych drzwiach wejściowych. Spojrzałam na szklane tafle i ucieszyłam się. Nie było ich tutaj przedtem. Tak jak
przewidział Chris, to nie był ten sam dom, podobnie jak nie ma takich samych dwóch płatków śniegu. Zamyśliłam się, bo kto rzeczywiście dostrzega różnice pomiędzy płatkami śniegu? – Przestań szukać czegoś, co zniszczy radość tego dnia, Catherine. Widzę to w twojej twarzy, w twoich oczach. Daję słowo honoru, że opuścimy Foxworth Hall zaraz po urodzinowym przyjęciu Barta i polecimy na Hawaje. Jeśli nadejdzie kiedyś huragan i przypływowa fala zaleje ten dom, stanie się tak dlatego, że ty tego chciałaś. Rozśmieszył mnie. – Nie zapomnij o wulkanie – powiedziałam chichocząc. – Może zalać nas gorącą lawą. Roześmiał się i klepnął mnie w pośladek. – Przestań, proszę. Dziesiąty sierpnia zastanie nas w samolocie, ale stawiam sto do jednego, że będziesz martwić się o Barta i zastanawiać się, co też on tam robi sam w tym domu. Wtedy przypomniałam sobie coś, o czym nie pamiętałam aż do tej chwili. We wnętrzu Foxworth Hall czekała niespodzianka, którą przyrzekł mi Bart. Jak dziwnie wyglądał, kiedy mi o tym mówił. – Mamo, doznasz szoku, gdy to zobaczysz... – Przerwał, uśmiechnął się i spojrzał niepewnie. – Przylatywałem tam każdego lata, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, czy dom nie jest zaniedbany i opuszczony. Dałem polecenie dekoratorom, aby wyglądał tak jak przedtem, z wyjątkiem mojego biura. Chcę, żeby było nowoczesne, ze wszystkimi potrzebnymi elektronicznymi urządzeniami. Ale... jeśli chcesz, możesz zrobić coś, żeby było przytulniejsze. Przytulniejsze? Czy w ogóle taki dom jak ten mógłby być przytulniejszy? Wiedziałam tylko, że ma się w nim poczucie zamknięcia, izolacji, przebywania w pułapce. Zadrżałam, słysząc stukot moich obcasów i głuchy odgłos kroków Chrisa, gdy zbliżaliśmy się do czarnych drzwi, ozdobionych wygrawerowanymi tarczami herbowymi. Zastanawiałam się, czy Bart sprawdził przodków Foxworthów i czy znalazł tytuły arystokratyczne i herby, których tak bardzo potrzebował. Na każdym skrzydle czarnych drzwi były ciężkie mosiężne kołatki, a pomiędzy nimi – mały, prawie niedostrzegalny przycisk jakiegoś wewnętrznego dzwonka. – Jestem pewien, że gmach ten pełen jest nowoczesnych drobiazgów, które zaszokowałyby stare, szacowne domy z Wirginii – wyszeptał Chris.
Niewątpliwie miał rację. Bart kochał się w przeszłości, ale jeszcze bardziej fascynowała go przyszłość. Nie było takiej elektronicznej ciekawostki, której by nie kupił. Chris sięgnął do kieszeni po klucz od drzwi wejściowych, który Bart wręczył mu tuż przed naszym odlotem z Bostonu. Uśmiechnął się, wkładając do zamka wielki mosiężny przedmiot. Ale zanim skończył obracać go w zamku, drzwi otworzyły się cicho. Zdumiona, cofnęłam się o krok. Stary mężczyzna gestem zapraszał nas do środka. – Wejdźcie – powiedział słabym, chrapliwym głosem, obrzucając nas szybkim spojrzeniem. – Telefonował wasz syn, uprzedzając, że przyjedziecie. Jestem wynajętym pomocnikiem... Tak to można określić. Patrzyłam na chudego starego człowieka, pochylonego do przodu, z głową podniesioną tak, że robił wrażenie, jakby wspinał się pod górę, chociaż stał w miejscu. Włosy miał spłowiałe, ni to siwe, ni to jasne. Policzki wymizerowane, oczy wodnistoniebieskie, głęboko zapadnięte, jakby bardzo cierpiał od wielu, wielu lat. Było w nim coś... coś znajomego. Moje ołowiane nogi odmawiały posłuszeństwa. Gwałtowny podmuch wiatru podniósł mi letnią sukienkę, odsłaniając uda, gdy przekroczyłam próg Foxworth Hall zwanego Feniksem. Chris, stojący tuż obok, otoczył ramieniem moje plecy. – Doktor Christopher Sheffield z małżonką – przedstawił nas uprzejmie. – A pan? Pomarszczony stary człowiek dość niechętnie wyciągnął prawą dłoń i uścisnął mocną, stwardniałą rękę Chrisa. Jego cienkie wargi przybrały cyniczny, łobuzerski wyraz, a krzaczaste brwi podniosły się. – Bardzo mi miło, doktorze Sheffield. Nie mogłam oderwać wzroku od tego pochylonego starego mężczyzny o wyblakłych niebieskich oczach. Coś było w jego uśmiechu, w jego przerzedzonych włosach z szerokimi pasmami srebra... Te błyski w oczach. Ojciec! Wyglądał tak, jak wyglądałby nasz ojciec, gdyby dożył jego wieku i gdyby przeszedł wszystkie cierpienia znane rodzajowi ludzkiemu. Mój ojciec, mój ukochany przystojny ojciec, który był radością mojej młodości. Jak ja modliłam się, żeby go jeszcze kiedyś spotkać. Chris delikatnie ujął steraną, żylastą dłoń i wtedy stary człowiek powiedział nam, kim
jest. – Wasz rzekomo dawno utracony wuj, zaginiony w Alpach Szwajcarskich pięćdziesiąt siedem lat temu. Chris szybko wypowiedział wszystkie stosowne słowa maskujące zdumienie. – Zaskoczyłeś moją żonę – tłumaczył grzecznie. – Jej panieńskie nazwisko brzmi Foxworth... i jak dotąd, uważała, że cała rodzina ze strony matki nie żyje. Kilka małych fałszywych uśmieszków przemknęło po twarzy „wujka Joela”, zanim przybrała ona łagodny, pobożny wyraz. – Rozumiem – szepnął stary człowiek głosem brzmiącym jak słaby podmuch wiatru w zwiędłych liściach. W wodnistych oczach Joela głęboko zalegały cienie. Czy to tylko znowu moja wybujała wyobraźnia? Żadnych cieni, żadnych cieni, żadnych cieni... wmawiałam sobie. Aby uciec od nieokreślonych podejrzeń wobec mężczyzny, który mienił się jednym z dwóch starszych zmarłych braci mojej matki, rozejrzałam się po foyer. Kiedyś to miejsce często odgrywało rolę sali balowej. Słyszałam wzmagający się wiatr i potężniejące z każdą chwilą trzaski piorunów – centrum burzy musiało być blisko. Westchnęłam, wspominając dzień, kiedy miałam dopiero dwanaście lat i stałam zapatrzona na deszcz, marząc, by zatańczyć w sali balowej z mężczyzną, który był drugim mężem mojej matki. Kilka lat później został ojcem Barta. Westchnęłam za czasem, kiedy byłam młoda, ufna i pełna nadziei, że świat jest miejscem pięknym i łaskawym. To, co w oczach dziecka było wielkie, a nawet przytłaczające, najczęściej skurczyło się w pamięci po tym wszystkim, co widziałam później, podróżując z Chrisem po Europie, odwiedzając Azję i Egipt. Ale współczesne foyer wydawało mi się jeszcze bardziej eleganckie i bardziej efektowne od tamtego z czasów, gdy miałam dwanaście lat. Och, niestety, to wszystko przytłaczało! Czułam narastający strach, powodujący kłucie w sercu i wrażenie gorąca. Patrzyłam na trzy kandelabry ze złota i kryształu z osadzonymi w nich prawdziwymi świecami. Każdy miał pięć metrów średnicy i siedem kondygnacji świec. Ile tych kondygnacji było przedtem? Pięć? Trzy? Nie mogłam sobie przypomnieć. Patrzyłam na ogromne lustra w złotych ramach
otaczające foyer, odbijające eleganckie meble w stylu Ludwika XIV, na których siadali, aby porozmawiać, ci, co nie tańczyli. Tak być nie powinno! Dlaczego ten drugi Foxworth Hall przytłaczał mnie bardziej od swego pierwowzoru? Wtedy ujrzałam jeszcze coś, czego nie spodziewałam się zobaczyć – spiralne schody, jedne po prawej, a drugie po lewej strome rozległego holu, wyłożonego w szachownicę czerwonymi i białymi marmurowymi płytami. Czyżby to były te same schody? Odnowione, ale te same? Czyż nie widziałam, jak ogień trawił Foxworfh Hall, aż został tylko czerwony żar? Zachowały się wszystkie kominy; również marmurowe schody. Ale bogato rzeźbione słupki i poręcz z drzewa różanego spłonęły, więc zostały odtworzone. Przełknęłam twardą grudkę, która stanęła mi w gardle. Chciałam, żeby ten dom był nowy, całkiem nowy... żeby nie było w nim nic ze starego. Joel obserwował mnie. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, szybko odwrócił głowę i gestem poprosił, abyśmy weszli za nim do środka. Milczałam, kiedy pokazywał nam piękne pokoje na parterze. Pytania zadawał Chris. Na koniec zasiedliśmy w jednym z salonów, by wysłuchać historii Joela. Przedtem jednak zatrzymał się w olbrzymiej kuchni i przygotował przekąskę. Nie pozwalając, by Chris mu pomógł, wniósł tacę z herbatą i kanapkami. Nie miałam apetytu, ale jak można było się spodziewać, Chris zgłodniał, dlatego w ciągu kilku minut połknął sześć drobnych kanapeczek i właśnie sięgał po następną, a Joel nalewał mu następną filiżankę herbaty. Ja zjadłam tylko jedną miniaturową kanapkę i czekając na opowieść Joela, wypiłam dwa łyki gorącej i bardzo mocnej herbaty. Joel miał słaby głos, z charakterystycznymi półtonami, mówił, jakby był przeziębiony i miał trudności w wysławianiu się. Przestałam na to zwracać uwagę, gdy zaczął opowiadać o tym, o czym zawsze chciałam usłyszeć – o dziadkach i dzieciństwie naszej matki. Wkrótce okazało się, że bardzo nienawidził swojego ojca, czym od razu zyskał moją sympatię. – Czy zwracaliście się do ojca po imieniu? Było to moje pierwsze pytanie od początku jego opowieści, zadane nieśmiałym szeptem, jakby sam Malcolm mógł kręcić się w pobliżu i podsłuchiwać. Jego wąskie wargi skrzywiły się w groteskowym uśmiechu. – Oczywiście. Mój brat Mel był o cztery lata starszy ode mnie i zawsze mówiliśmy o
naszym ojcu po imieniu, ale nigdy w jego obecności. Na to nie mieliśmy odwagi. Nazywanie go tatą wydawało się niestosowne. Nie mogliśmy nazywać go ojcem, ponieważ nie był prawdziwym ojcem. Określenie „tata” wskazywałoby na zażyłe stosunki, których ani nie było, ani ich nie chcieliśmy. Kiedy już musieliśmy, nazywaliśmy go ojcem. W rzeczywistości obaj schodziliśmy mu z drogi. Znikaliśmy, gdy pojawiał się w domu. W mieście miał biuro, w którym załatwiał większość swoich interesów, a drugie biuro było właśnie tutaj. Stale pracował, siedząc za masywnym biurkiem, które dla nas stanowiło barierę nie do przebycia. Nawet gdy był w domu, pozostawał odległy i nieosiągalny. Nigdy nie odpoczywał, zamorskie rozmowy telefoniczne prowadził ze swojego biura, tak że nie mogliśmy podsłuchiwać jego transakcji handlowych. Rzadko rozmawiał z naszą matką. Zdawało się, że jej to nie przeszkadza. Czasami widzieliśmy go, trzymającego na kolanach naszą maleńką siostrę. Czuliśmy wtedy w sercach dziwną zazdrość. – Często później rozmawialiśmy o tym, zastanawiając się, dlaczego byliśmy tak zazdrośni o Corrine, skoro była karana równie surowo jak my. Ale ojciec robił to niechętnie. Po poniżeniu, biciu czy też zamknięciu na strychu, co było jego ulubionym sposobem karania nas, przynosił Corrine kosztowną biżuterię, drogą lalkę lub zabawkę. Wprawdzie miała wszystko, czego tylko mała dziewczynka mogła zapragnąć, ale gdy coś źle zrobiła, zabierał jej ulubioną zabawkę i oddawał do kościoła, któremu patronował. Mogła płakać i starać się odzyskać jego uczucie, ale on równie łatwo odwracał się od niej, jak okazywał przesadne uczucie. Kiedy Mel i ja chcieliśmy, aby nas pocieszył, mówił, żebyśmy zachowywali się jak mężczyźni, a nie jak dzieci. Byliśmy z Melem przekonani, że twoja matka wiedziała, jak postępować z ojcem, by dostać to, co chciała. My nie wiedzieliśmy, jak się zachowywać, jak go oszukiwać. Oczami duszy widziałam matkę jako dziecko biegające po tym pięknym, choć ponurym domu, przyzwyczajoną do posiadania wszystkiego, o czym zamarzyła. Później, kiedy już poślubiła tatę, który miał raczej umiarkowane uposażenie, nadal nie zastanawiała się nad wydatkami. Siedziałam z szeroko otwartymi oczami, podczas gdy Joel kontynuował swoją opowieść. – Corrine i nasza matka nie lubiły się wzajemnie. Kiedy podrośliśmy, uświadomiliśmy sobie, że matka jest zazdrosna o własną córkę, o jej urodę i umiejętność owinięcia sobie wokół palca każdego mężczyzny. Corrine była wyjątkowo piękna. Nawet jako jej bracia zdawaliśmy
sobie sprawę z uwodzicielskiej siły, którą dysponowała. Joel położył chude ręce na kolanach. Jego kościste i zdeformowane dłonie w jakiejś mierze zachowały ślady elegancji, może dlatego, że posługiwał się nimi z pewną dystynkcją, a może dlatego, że były tak blade. – Spójrzcie na całą tę potęgę i piękno i wyobraźcie sobie dom pełen udręczonych ludzi, walczących o uwolnienie się z pęt nałożonych przez Malcolma. Nawet nasza matka, która odziedziczyła fortunę po swoich rodzicach, była ściśle kontrolowana. Mel uciekł z bankowości, której nienawidził, a do której został przymuszony przez Malcolma. Po prostu wskoczył na motocykl i uciekł w góry. Zatrzymał się w małej drewnianej chatce, którą razem zbudowaliśmy. Mogliśmy tam zapraszać dziewczyny i robić to wszystko, czego zabraniał nam ojciec. Pewnego strasznego letniego dnia Mel przechodził nad przepaścią; jego ciało musiano pochować z dala od wąwozu. Miał tylko dwadzieścia jeden lat. Ja miałem lat siedemnaście. Byłem półżywy, po odejściu brata czułem pustkę i samotność. Po pogrzebie Mela podszedł do mnie ojciec i powiedział, że mam zająć miejsce brata i podjąć pracę w jednym z banków, aby zapoznać się ze światem finansów. Równie dobrze mógł mi powiedzieć, że mam odciąć sobie dłonie i stopy. Uciekłem tej samej nocy. Wszystko w tym ogromnym domu wydawało się pogrążone w oczekiwaniu, w ciszy, w zbyt głębokiej ciszy. Burza na zewnątrz jakby wstrzymała oddech, jednak kątem oka zauważyłam, że ołowiane niebo coraz bardziej wzbiera i nabrzmiewa. Przytuliłam się do Chrisa. Joel siedział cicho w fotelu na biegunach, pogrążony w melancholijnych wspomnieniach, jakbyśmy byli dla niego nieobecni. – Dokąd poszedłeś? – zapytał Chris, odstawiając filiżankę. Odchylił się w fotelu i założył nogę na nogę. Wyciągnął do mnie rękę. – Musiało to być trudne dla siedemnastoletniego chłopca... Joel wrócił już do teraźniejszości, jakby zdziwiony tamtą wizytą w znienawidzonym domu dzieciństwa. – Nie było to łatwe. Nic nie potrafiłem, byłem tylko bardzo utalentowany muzycznie. Dostałem się na parowiec, gdzie jako majtek pokładowy zarobiłem na podróż do Francji. Pierwszy raz w życiu miałem odciski na dłoniach. We Francji znalazłem zajęcie w nocnym klubie za parę franków tygodniowo. Wkrótce znużyła mnie praca w późnych godzinach,
przeniosłem się więc do Szwajcarii, sądząc, że raczej zwiedzę cały świat, niż wrócę do domu. Znalazłem pracę jako muzyk w małej gospodzie blisko włoskiej granicy i tam przyłączałem się do narciarskich grup jeżdżących w Alpy. Zimą większość wolnego czasu zacząłem spędzać na nartach, latem zaś chodziłem po górach i jeździłem na rowerze. Pewnego dnia przyjaciele zaprosili mnie na dość ryzykowną wyprawę. Zjeżdżaliśmy z bardzo wysokiego szczytu. Miałem wtedy około dziewiętnastu lat. Pozostała czwórka, jadąca przodem, wrzeszczała do siebie i nawoływała się tak głośno, że nawet nie zauważyła, iż straciłem równowagę, przewróciłem się i wpadłem do głębokiej szczeliny lodowej. Przy upadku złamałem nogę. Przeleżałem tam półtora dnia, częściowo w szoku, dopóki dwóch zakonników podróżujących na osłach nie usłyszało mojego słabego wołania o pomoc. Zdołali mnie wydostać, ale niewiele z tego pamiętam, gdyż byłem osłabiony z głodu i półprzytomny z bólu. Kiedy odzyskałem przytomność, znajdowałem się w klasztorze, a nade mną pochylały się spokojne, łagodne twarze. Klasztor był po włoskiej stronie Alp, ja zaś nie umiałem ani słowa po włosku. W trakcie leczenia nogi nauczyłem się łaciny. Potem zakonnicy poprosili mnie, bym wykorzystał swój talent artystyczny do malowania fresków na ścianach i ozdobnych napisów pod religijnymi malowidłami. Czasami grywałem na organach. Gdy moja noga wydobrzała już na tyle, że mogłem chodzić, stwierdziłem, iż lubię to spokojne życie zakonników, prace, jakie dawali mi do wykonania, muzykę, którą grałem o wschodzie i zachodzie słońca, cichą rutynę monotonnych dni, wypełnionych modlitwą, pracą i wyrzeczeniami. Zostałem z zakonnikami i z czasem stałem się jednym z nich. W tym klasztorze, wysoko w górach, znalazłem wreszcie spokój. Był to koniec historii wuja Joela. Siedział, patrząc na Chrisa, a potem skierował wyblakłe, lecz płonące oczy na mnie. Przestraszona jego lustrującym spojrzeniem, starałam się nie okazywać uczuć, jakie we mnie budził. Nie lubiłam go, mimo że przypominał nieco mojego kochanego ojca i mimo że moja niechęć nie miała konkretnych powodów. Sądzę, że była podyktowana niepokojem o bezpieczeństwo naszej intymności. Czy Joel mógł wiedzieć, że ja i Chris byliśmy rodzeństwem? Czy Bart opowiedział mu naszą historię? Czy wuj zauważył podobieństwo Chrisa do Foxworthów? Nie wiedziałam tego. Uśmiechał się do mnie, wykorzystując resztkę czaru, aby mnie zdobyć. Z pewnością był wystarczająco mądry, żeby zorientować się, iż to nie Chrisa będzie musiał przekonać...
– Dlaczego wróciłeś? – zapytał Chris. Joel znowu starał się uśmiechnąć. – Pewnego dnia przyjechał do klasztoru amerykański dziennikarz, aby napisać reportaż o tym, jak to jest być zakonnikiem w dzisiejszym nowoczesnym świecie. Ponieważ byłem tam jedyną osobą mówiącą po angielsku, odpowiadałem w imieniu wszystkich. Zapytałem, czy przypadkiem nie słyszał o Foxworthach z Wirginii. Znał ich, ponieważ Malcolm zdobył wielką fortunę i zajmował się polityką. Od niego dowiedziałem się o śmierci Malcolma, jak również o śmierci matki. Od wyjazdu dziennikarza nie mogłem przestać myśleć o tym domu i o mojej siostrze. Lata łatwo się mieszają, gdy każdy dzień podobny jest do drugiego, a kalendarza nie ma w polu widzenia. Nadeszła w końcu taka chwila, kiedy stwierdziłem, że chcę wrócić do domu, spotkać się z siostrą i porozmawiać z nią. Dziennikarz nie wiedział, czy wyszła za mąż. Dopiero gdy przed rokiem przyjechałem do wioski i zatrzymałem się w motelu, dowiedziałem się o tym, jak jednej bożonarodzeniowej nocy spłonął nasz dom, o tym, że moja siostra umieszczona została w domu dla umysłowo chorych, i o tym straszliwym losie, który ją dotknął. A kiedy Bart przyjechał tego lata, dowiedziałem się reszty: że siostra nie żyje i że on został spadkobiercą. Spuścił skromnie oczy. – Bart jest niezwykłym młodym człowiekiem; lubię jego towarzystwo. Zanim przyjechał, spędziłem wiele czasu na rozmowach z dozorcą. Opowiadał mi o Barcie, o jego przyjazdach na konferencje z budowniczymi i dekoratorami wnętrz, o jego trosce, by wiernie odtworzyć spalone domostwo. Byłem tutaj podczas jego następnej wizyty. Spotkaliśmy się, powiedziałem mu, kim jestem, wydawał się ucieszony... i to już wszystko. Czy rzeczywiście? Wpatrywałam się w niego. A może wrócił tutaj z myślą o swojej części majątku pozostawionego przez Malcolma? Czy mógłby, wbrew testamentowi mojej matki, wziąć dla siebie tę część? Jeżeli tak, to dlaczego Bart nie zmartwił się wskrzeszeniem Joela? Żadnej z tych myśli nie wyraziłam słowami. Joel pogrążył się w ponurej zadumie. Chris wstał. – Był to dla nas dzień pełen wrażeń i moja żona jest bardzo zmęczona. Czy zechciałbyś wskazać nam pokoje, w których możemy trochę odpocząć i odświeżyć się? Joel wstał natychmiast, przepraszając, że jest złym gospodarzem, i poprowadził nas do schodów. – Z przyjemnością zobaczę się znowu z Bartem. To bardzo ładnie z jego strony, że
zaproponował mi gościnę w tym domu. Chociaż wszystkie pokoje za bardzo przypominają mi rodziców. Mój pokój jest nad garażem, niedaleko pomieszczeń dla służby. Zadzwonił telefon. Joel podał mi słuchawkę. – To twój starszy syn z Nowego Jorku – powiedział tym swoim charakterystycznym drewnianym głosem. – Możecie skorzystać z aparatu w salonie, jeśli chcecie rozmawiać z nim oboje. Chris pospieszył do drugiego aparatu, podczas gdy ja witałam Jory’ego. Jego radosny głos rozproszył moje ponure myśli. – Mamo, tato, zdołałem przełożyć kilka naszych zobowiązań i możemy z Mel przylecieć do was. Oboje jesteśmy zmęczeni i spragnieni odpoczynku. Poza tym chcemy zobaczyć dom, o którym tyle słyszeliśmy. Czy rzeczywiście jest taki jak tamten? Och, tak, nawet za bardzo. Wypełniała mnie radość na myśl o przyjeździe Jory’ego i Melodie. Jeśli przyjadą jeszcze Cindy i Bart, będziemy całą rodziną w komplecie, wszyscy pod tym samym dachem. Dawno już tak nie było. – Nie, nie martwię się, że na jakiś czas przerywamy występy – powiedział pogodnie, odpowiadając na moje pytanie. – Jestem zmęczony. Nawet moje kości odczuwają zmęczenie. Oboje potrzebujemy odpoczynku... mamy też dla was pewne nowiny. Nie powiedział nic więcej. Odwiesiliśmy z Chrisem słuchawki i uśmiechnęliśmy się do siebie. Joel, który wcześniej wyszedł, aby nam nie przeszkadzać, wrócił i zakłopotany krążył wokół kanciastego francuskiego stołu z wielką marmurową misą, wypełnioną kompozycją suchych kwiatów, opowiadając o pokojach, które Bart przeznaczył do mojego użytku. Spojrzał na mnie, potem na Chrisa, zanim dodał: – I również dla pana, doktorze Sheffield. Jego wodniste oczy, pilnie studiujące wyraz mojej twarzy, chyba znalazły w niej coś, co go ucieszyło. Trzymając Chrisa pod rękę, dzielnie stanęłam naprzeciw schodów, które miały poprowadzić nas z powrotem na pierwsze piętro, tam gdzie się wszystko zaczęło – wspaniała, grzeszna miłość, którą znaleźliśmy z Chrisem na zakurzonym, mrocznym strychu, w tym ciemnym miejscu pełnym rupieci i starych mebli, z papierowymi kwiatami na ścianach i złamanymi obietnicami u stóp.
WSPOMNIENIA W połowie drogi na piętro zatrzymałam się, aby spojrzeć w dół. Może z tej perspektywy zobaczę jakieś szczegóły, które wcześniej umknęły mojej uwagi? Gdy Joel opowiadał nam swoją historię, i potem, gdy jedliśmy skromny lunch, rozglądałam się dyskretnie, ale ciągle było mi mało. Z pokoju, w którym siedzieliśmy, z łatwością mogłam obserwować foyer z jego niezliczonymi lustrami i ładnymi francuskimi meblami, zgrupowanymi po kilka, aby tworzyły nastrój intymności, zresztą bez powodzenia. Marmurowa posadzka, od wielokrotnego polerowania, błyszczała jak szkło. Czułam nieprzepartą chęć, by tańczyć, tańczyć i bez końca robić piruety... Chris zaczął się niecierpliwić. Poprowadził mnie na górę, aż w końcu znaleźliśmy się w wielkiej rotundzie, skąd znowu spojrzałam na foyer przed salą balową. – Cathy, czy ty aby nie zatraciłaś się we wspomnieniach? – wyszeptał nieco zniecierpliwiony. – Czy już nie czas zapomnieć o przeszłości? Chodź. Wiem, że musisz być bardzo zmęczona. Wspomnienia... Opadły mnie szybko i gwałtownie. Córy, Carrie, Bartholomew Winslow – czułam ich wokół siebie, słyszałam ich niekończące się szepty. Spojrzałam znowu na Joela, który prosił, abyśmy nie nazywali go „wujkiem Joelem”. Zostawiał ten zaszczytny tytuł dla moich dzieci. Musiał być bardzo podobny do Malcolma, tylko spojrzenie miał łagodniejsze, mniej przenikliwe od tego, które widzieliśmy u dziadka na dużym, naturalnej wielkości portrecie w pokoju z „trofeami”. Powiedziałam sobie, że nie wszystkie błękitne oczy są zimne i bezwzględne. Z pewnością wiedziałam o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Wpatrując się w twarz starca, widziałam w niej ślady dawnej urody. Bez wątpienia Joel był niegdyś przystojnym mężczyzną. Musiał mieć jasne włosy i twarz bardzo podobną do twarzy mojego ojca... i jego syna. Ta myśl pozwoliła mi się odprężyć. Przemogłam się, by podejść do niego i wziąć go w objęcia. – Witaj w domu, Joel. Jego chude ciało było kruche i zimne. Miał suchy policzek, gdy musnęłam go wargami w przelotnym pocałunku. Skurczył się pod moim dotykiem, a może ze strachu przed kobietą. Odsunęłam się szybko, żałując swoich wysiłków, żeby okazać mu serdeczność. Dotykanie było
czymś, czego Foxworthowie nie zwykli byli czynić bez świadectwa ślubu. Rzuciłam nerwowe spojrzenie Chrisowi. Uspokój się, mówiły jego oczy, wszystko będzie dobrze. – Moja żona jest bardzo zmęczona – przypomniał miękko Chris. – Mieliśmy ostatnio bardzo napięty program, najpierw uroczystość wręczenia dyplomu naszemu młodszemu synowi, potem te przyjęcia, następnie podróż... W końcu Joel przerwał kłopotliwą ciszę i wspomniał, że Bart ma nająć służbę. Dzwonił już do urzędu zatrudnienia. Mówił nawet, że moglibyśmy zobaczyć się z tymi ludźmi w jego imieniu. Joel mamrotał tak niewyraźnie, że nie słyszałam połowy jego słów. Tym bardziej że moje myśli krążyły wokół pewnego pokoju w północnym skrzydle, pokoju, który był naszym więzieniem. Czy jest w dalszym ciągu taki sam? Czy Bart kazał postawić tam dwa podwójne łóżka i całą resztę tych ciemnych, ciężkich starych mebli? Modliłam się, żeby tak nie było. Nagle Joel wymówił słowa, których się spodziewałam. – Jesteś podobna do swojej matki, Catherine. Popatrzyłam na niego bez wyrazu, zastanawiając się nad tym stwierdzeniem, które on uważał zapewne za komplement. Chwilę stał, jakby oczekując jakiegoś milczącego potwierdzenia, po czym pokiwał głową i odwrócił się, żeby zaprowadzić nas do pokoju. Po słońcu, które tak pięknie świeciło na nasz przyjazd, nie zostało już śladu; strugi deszczu tłukły o dach z siłą kul karabinowych. Nad naszymi głowami przetaczała się burza, rozjaśniając co kilka sekund niebo zygzakami piorunów. W ramionach Chrisa szukałam ucieczki przed tym, co wydawało się gniewem bożym. Strumyki wody spływały po szybach, ściekały z dachu w rynny i do ogrodu, jakby miały go zalać, zatopić wszystko, co piękne i żywe. Westchnęłam, nieszczęśliwa, że jestem tutaj znowu, że znowu czuję się młoda i bezbronna. – Tak, tak – mruczał Joel – zupełnie jak Corrine. Jeszcze raz otaksował mnie krytycznym spojrzeniem, po czym pochylił głowę i pogrążył się w myślach. Trwało to może pięć minut, a może pięć sekund. – Chcemy się rozpakować – powiedział z naciskiem Chris. – Moja żona jest wyczerpana. Musi wykąpać się i zdrzemnąć, podróż zawsze ją nuży. Zdziwiło mnie, że tłumaczy się przed starcem. Joel natychmiast się ruszył. Być może zakonnicy przystają często z pochylonymi głowami i zapominają się w cichej modlitwie, może to było tylko to. Nic nie wiedziałam o
klasztorach i życiu zakonników. W końcu powoli, szurając, poprowadził nas korytarzem. Skręcił raz jeszcze i ku mojemu zmartwieniu i konsternacji skierował się do południowego skrzydła, gdzie kiedyś, w pokojach pełnych przepychu, mieszkała nasza matka. Uwielbiałam sypiać w jej wspaniałym łóżku z łabędziem, siadać przy jej długiej toaletce i kąpać się w czarnej, marmurowej, wpuszczonej w podłogę wannie, otoczonej licznymi lustrami. Joel stanął przed podwójnymi drzwiami, do których prowadziły dwa szerokie stopnie, wyłożone dywanem. Uśmiechnął się w szczególny sposób. – Skrzydło twojej matki – powiedział krótko. Zatrzymałam się z wahaniem przed tymi znajomymi drzwiami. Bezradnie spojrzałam na Chrisa. Deszcz przeszedł w regularne staccato. Joel otworzył drzwi i pierwszy wkroczył do sypialni, tak że Chris mógł mi szepnąć: – Dla niego jesteśmy tylko mężem i żoną, Cathy. To wszystko, co on wie. Wchodząc do sypialni, miałam łzy w oczach. Stanęłam jak wryta na widok dokładnej kopii łoża z fantazyjnymi różowymi zasłonami, podwieszonymi zgrabnie w narożnikach. Wdzięczna łabędzia głowa zwracała się w tę samą stronę, to samo czujne, choć nieco senne, wpółotwarte rubinowe oko pilnowało snu osób śpiących w łożu. Patrzyłam z niedowierzaniem. Spać w tym łóżku? W łóżku, w którym moja matka spoczywała w ramionach Bartholomew Winslowa – swego drugiego męża? Tego samego mężczyzny, którego jej skradłam, żeby został ojcem mojego syna Barta. Mężczyzny, który nadal pokazywał mi się w snach i wywoływał poczucie winy. Nie! Nie mogłabym spać w tym łóżku! Nigdy! Kiedyś marzyłam o tym, żeby przespać się w nim z Bartholomew Winslowem. Jak młoda i naiwna byłam wtedy, uważając, że posiadanie go na własność będzie szczytem moich pragnień. – Czyż to nie jest wspaniałe? – spytał Joel za moimi plecami. – Bart miał mnóstwo kłopotów ze znalezieniem artystów potrafiących wyrzeźbić szczyt tego łoża w formie łabędzia. Opowiadał, że patrzyli na niego jak na wariata. Znalazł w końcu starych rzemieślników, którzy uznali, że jest to coś twórczego i opłacalnego finansowo. Okazało się, że Bart ma dokładny opis łoża. Wiedział, jak łabędź powinien mieć zwróconą głowę, że w jednym oku ma mieć umieszczony rubin i że końcami łap powinien przytrzymywać zasłony nad posłaniem. Och, jaką Bart urządził awanturę, kiedy za pierwszym razem rzemieślnicy nie zrobili tego tak, jak on zadysponował. Chciał również, żeby u stóp łoża było maleńkie łóżeczko, też z łabędziem. Dla
ciebie, Catherine, dla ciebie. – Joel, co powiedział ci Bart? – zapytał Chris twardym głosem. Stanął obok i otoczył mnie ramieniem, jakby ochraniając przed Joelem i przed wszystkim, czego się obawiałam. Z nim mogłabym zamieszkać w chacie z sitowia, w namiocie lub w jaskini. On dawał mi siłę. Zauważywszy opiekuńczą postawę Chrisa, starzec uśmiechnął się sarkastycznie. – Bart opowiedział mi całą historię swojej rodziny. Widzicie, on zawsze potrzebował kogoś starszego, kogoś, komu mógłby się zwierzyć. Zrobił znaczącą przerwę, patrząc na Chrisa, który z łatwością mógł przewidzieć dalszy ciąg. Dostrzegłam niekontrolowany grymas na twarzy Chrisa. Joel z nieukrywaną satysfakcją ciągnął: – Bart opowiedział mi, jak jego matka z braćmi i siostrą ponad trzy lata żyła w zamknięciu. Opowiedział mi o tym, że matka zabrała siostrę i uciekła z nią do Karoliny Południowej; o tym, jak ty, Catherine, całymi latami szukałaś dla siebie odpowiedniego męża i właśnie dlatego wyszłaś za... doktora Christophera Sheffielda. Tak wiele insynuacji, tak wiele niedopowiedzeń było w jego słowach. Zadrżałam od nagłego chłodu. W końcu Joel wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Dopiero wtedy Chris pocałował mnie, przytulił i głaskał po plecach tak długo, aż uspokoiłam się na tyle, aby rozejrzeć się wokół i dostrzec wszystko, co Bart zrobił, by przywrócić tym apartamentom ich pierwotny, luksusowy stan. – To jest tylko kopia tamtego łóżka – powiedział Chris z ciepłem i zrozumieniem w oczach. – W tym łóżku nasza matka nigdy nie spała, kochanie. Pamiętaj o tym, że Bart czytał twoje pamiętniki. To wszystko, co tutaj jest, powstało dzięki twoim szkicom. Opisałaś sylwetkę łabędzia nadzwyczaj szczegółowo. Bartowi wydawało się, że sprawi ci przyjemność, przywracając pokojom dawną świetność. Może zrobiłaś to nieświadomie, a może on o tym wiedział? Wybacz, jeśli się mylę. Myśl tylko o tym, że twój syn poniósł wiele trudu i kosztów, aby odtworzyć dawny wygląd tego pokoju. Przecząco potrząsnęłam głową, nigdy nie pragnęłam powrotu do przeszłości. Nie uwierzył mi.
– Twoje pragnienia, Catherine! Twoje pożądanie, żeby mieć to, co ona! Wiem o tym. I twoi synowie też o tym wiedzą. Tak więc nie potępiaj żadnego z nas za odczytanie twoich pragnień, nawet jeżeli je sprytnie maskowałaś. Mogłam znienawidzić Chrisa tylko za to, że tak dobrze mnie znał. Ale objęłam go ramionami. Przycisnęłam twarz do jego piersi, drżąc i próbując ukryć prawdę, nawet przed samą sobą. – Chris, nie bądź dla mnie zbyt surowy – załkałam. – Tak mnie zaskoczył widok tych pokoi, prawie dokładnie takich samych jak wtedy, kiedy przyszliśmy tutaj, aby ukraść jej... i jej mężowi... Znowu przytulił mnie mocno. – Co ty naprawdę myślisz o Joelu? – spytałam. Chris zamyślił się przez chwilę, zanim odpowiedział. – Lubię go, Cathy. Zdaje się, że jest szczery i zadowolony, iż pozwalamy mu tutaj pozostać. – Powiedziałeś mu, że może zostać? – wyszeptałam. – Oczywiście, dlaczego nie? Przecież i tak wyjedziemy zaraz po dwudziestych piątych urodzinach Barta, po tym jak już „zostanie na swoim”. Pomyśl tylko, nadarza się wspaniała okazja, aby dowiedzieć się czegoś więcej o Foxworthach. Joel może nam wiele opowiedzieć o naszej matce z czasów jej młodości, o tym, jak wyglądało ich życie. Kiedy już poznamy te szczegóły, może będziemy w stanie zrozumieć, dlaczego nas zdradziła i dlaczego dziadek pragnął naszej śmierci. Gdzieś w przeszłości musi być ukryta jakaś okrutna prawda, która tak wypaczyła umysł Malcolmowi, że potrafił on stłumić naturalny instynkt naszej matki, skłaniający ją do opieki nad własnymi dziećmi. Moim zdaniem Joel już dostatecznie dużo opowiedział. Nie pragnęłam wiedzieć więcej. Malcolm Foxworth był jedną z tych istot ludzkich, które urodziły się bez sumienia, niezdolne do skruchy za wyrządzone zło. Nie było dla niego wytłumaczenia, nie sposób go było zrozumieć. Chris spojrzał mi błagalnie w oczy. – Cathy, chciałbym dowiedzieć się o młodości naszej matki, żeby ją zrozumieć. Tak bardzo nas skrzywdziła, że nie sądzę, aby któreś z nas odzyskało spokój, zanim ją zrozumiemy. Wybaczyłem jej, ale nie mogę zapomnieć. Chcę ją zrozumieć, aby pomóc tobie
wybaczyć jej... – Czy to coś zmieni? – spytałam sarkastycznie. – Jest zbyt późno na zrozumienie naszej matki i przebaczenie jej. Szczerze mówiąc, nie szukam dla niej zrozumienia, bo gdybym je znalazła, mogłabym wybaczyć. Opuścił bezradnie ręce. Odwrócił się. – Idę po nasze bagaże. Weź kąpiel, a ja w tym czasie wszystko rozpakuję. W drzwiach odwrócił się i spojrzał w moją stronę. – Spróbuj, naprawdę spróbuj skorzystać z okazji zawarcia pokoju z Bartem. Jego można jeszcze odzyskać, Cathy. Słyszałaś jego przemówienie? Ten młody człowiek ma duży talent oratorski. Mówi przekonywająco. Jest teraz przywódcą, Cathy, a przecież był skrytym introwertykiem. To ogromne szczęście, że w końcu Bart porzucił swoją skorupę. Opuściłam głowę z pokorą. – Dobrze, zrobię, co będę mogła. Wybacz mi, Chris, że znowu byłam tak głupio uparta. Uśmiechnął się i wyszedł. Podczas napełniania czarnej marmurowej wanny rozbierałam się powoli w „jej” łazience, przylegającej do wspaniałej gotowalni. Otaczające mnie lustra w złotych ramach odbijały moją nagość. Byłam dumna ze swojej sylwetki, nadal szczupłej i kształtnej, o jędrnych piersiach. Rozebrawszy się uniosłam ramiona, żeby wyjąć z włosów resztę szpilek. Oczami duszy zobaczyłam matkę, jak stała i robiła to samo, myśląc o swoim drugim, młodszym mężu. Czy w czasie nocy, które spędzał ze mną, zastanawiała się nad tym, gdzie on jest? Czy przed moim oświadczeniem w trakcie pamiętnego przyjęcia bożonarodzeniowego wiedziała, kim jest kochanka Barta? Och, miałam nadzieję, że tak! Obiad minął bez wrażeń. Dwie godziny później leżałam w łabędzim łóżku, obserwując rozbierającego się Chrisa. Zgodnie ze swoją zapowiedzią wszystko rozpakował, powiesił w garderobie, a naszą bieliznę poukładał w komodzie. Wyglądał na zmęczonego i trochę niezadowolonego. – Joel powiedział mi, że jutro przyjdą na przesłuchanie chętni do pracy. Mam nadzieję, że będziesz mogła się tym zająć. Usiadłam, zaskoczona. – Myślałam, że Bart będzie chciał się tym zająć. – Nie, zostawił to tobie.
– Och! Chris powiesił ubranie na mosiężnym wieszaku, a ja znowu pomyślałam o tym, jak bardzo ten wieszak przypomina wieszak używany przez ojca Barta w czasach, kiedy tutaj mieszkał. Tutaj czy też w tym poprzednim Foxworth Hall? Chris, całkiem nagi, skierował się do „swojej” łazienki. – Szybko wezmę prysznic i zaraz będę z powrotem. Nie zaśnij do tego czasu. Leżałam i rozglądałam się wokoło z dziwnym uczuciem. Wyobraziłam sobie, że nad moją głową, na strychu, żyje czwórka dzieci. Natychmiast doznałam poczucia strachu i winy, które zapewne były udziałem matki, gdy żył ten nikczemny stary człowiek. Zły od urodzenia, podły, diabelski. Zdawało mi się, że słyszę głos stale powtarzający te oskarżenia. Zamknęłam oczy i starałam się powstrzymać szaleństwo myśli. Nie słyszałam żadnych głosów. Nie słyszałam żadnej muzyki baletowej. Nie czułam stęchłego zapachu strychu. Nie czułam. Miałam pięćdziesiąt dwa lata, a nie dwanaście, trzynaście czy też czternaście. Zniknęły wszystkie stare zapachy. Czułam tylko woń świeżej farby, świeżego drewna, nowych tapet i wykładzin. Nowe dywany, nowe kilimy, nowe meble. Wszystko nowe poza luksusowymi antykami na parterze. Kopia Foxworth Hall. Dlaczego Joel wrócił, skoro tak bardzo podobało mu się życie w zakonie? Z pewnością nie pragnął pieniędzy, przywykły do surowości zakonnego życia. Musiał być jakiś inny ważny powód jego obecności, poza sentymentalnym powrotem do przeszłości. Ludzie z wioski musieli powiedzieć mu, że nasza matka nie żyje, a jednak pozostał. Czy chciał spotkać się z Bartem? Cóż takiego w nim znalazł, co zatrzymało go tutaj? Zgodził się nawet usługiwać jako kamerdyner, dopóki nie znajdziemy kogoś odpowiedniego na to miejsce. Westchnęłam. Nie było pewnie w tym nic tajemniczego, w grę wchodził duży majątek. Jak zawsze, pieniądze wydawały się uzasadnieniem każdego zachowania. Zmęczenie zamknęło mi oczy. Jeszcze chwilę walczyłam ze snem. Musiałam pomyśleć o jutrze i o tym wujku znikąd. Czy wszystko to, co otrzymaliśmy zgodnie z obietnicą mamy, mieliśmy stracić na rzecz Joela? A jeżeli on nie będzie próbował złamać postanowień testamentu mamy i zdołamy wszystko zatrzymać, to jaka będzie tego cena? Rano zeszliśmy z Chrisem prawą stroną podwójnych schodów, czując, że w końcu jesteśmy „u siebie” i że wreszcie panujemy nad swoim życiem. Chris trzymał mnie za rękę, lekko ściskając dłoń. Wiedział, że przestałam już bać się tego domu.
Znaleźliśmy Joela w kuchni, zajętego przygotowywaniem śniadania. Ubrany był w długi biały fartuch, a na głowie miał wysoki czepek kucharski. Kruchy, wysoki stary człowiek wyglądał w tym stroju nieco absurdalnie. Pomyślałam, że szefem kuchni powinien być gruby mężczyzna. Czułam jednak wdzięczność za to, że Joel robił to, za czym nie przepadałam. – Mam nadzieję, że lubicie jajka po benedyktyńsku – powiedział, nie patrząc w naszą stronę. Ku mojemu zaskoczeniu jajka były wspaniałe. Chris poprosił o dokładkę. Potem Joel pokazał nam jeszcze niewykończone pokoje. Uśmiechnął się do mnie nieszczerze. – Bart powiedział mi, że lubisz zaciszne pokoje z wygodnymi meblami. Pragnął, żebyś te puste pomieszczenia urządziła przytulnie, według własnego niepowtarzalnego gustu. Czy kpił ze mnie? Wiedział, że jesteśmy tutaj tylko z wizytą. Potem pomyślałam, że być może Bart chciał, żebym pomogła mu w urządzeniu domu, a ociągał się z powiedzeniem tego wprost. Kiedy zapytałam Chrisa, czy Joel mógłby złamać postanowienia testamentu naszej matki i zażądać od Barta pieniędzy, Chris zaprzeczył. Dodał jednak, że nie zna wszystkich prawnych zawiłości, w przypadku gdy „zmarły” spadkobierca nagle wraca do życia. – Bart może dać Joelowi wystarczająco dużo pieniędzy na resztę jego życia – powiedział Chris i zmusił mnie do przypomnienia sobie każdego słowa ostatniej woli mojej matki. Nie było tam żadnej wzmianki o starszych braciach, których uważała za zmarłych. Gdy ocknęłam się z zamyślenia, Joel był znowu w kuchni i zabierał coś, czego potrzebował, ze spiżarni zaopatrzonej tak, że można by wykarmić gości dużego hotelu. Odezwał się, odpowiadając na jakieś pytanie Chrisa. W jego głosie słychać było przygnębienie. – Oczywiście, że dom nie jest dokładnie taki sam. Nikt już nie stosuje drewnianych kołków zamiast gwoździ. Wszystkie stare meble zgromadziłem w moich pokojach. Tak naprawdę to ja nie „należę” do tego domu, więc zamierzam zamieszkać w pomieszczeniach służby, za garażami. – Mówiłem już, że nie powinieneś tego robić – powiedział Chris z dezaprobatą. – To nie jest właściwe, żeby jeden z członków rodziny mieszkał w takich skromnych warunkach. Widzieliśmy już olbrzymie garaże i pomieszczenia dla służby, które wcale nie były takie skromne. Były po prostu małe. Chciałam krzyknąć: Pozwól mu!, ale nie odezwałam się.
Zanim dowiedziałam się o tym, Chris już ulokował Joela na pierwszym piętrze w zachodnim skrzydle. Westchnęłam z pewnym żalem, że Joel będzie mieszkał z nami pod tym samym dachem. Ale może wszystko będzie w porządku? Kiedy tylko zaspokoimy ciekawość i Bart skończy obchody swoich urodzin, wyjedziemy wraz z Cindy na Hawaje. Około drugiej po południu zasiedliśmy z Chrisem w bibliotece i zaczęliśmy przesłuchanie mężczyzny i kobiety, którzy zgłosili się ze znakomitymi referencjami. Nie mogłam doszukać się u nich żadnej wady poza jakimś dziwnym spojrzeniem obu par oczu. Zaniepokoił mnie chytry sposób patrzenia na nas oboje. – Przepraszam – powiedział Chris, dostrzegając jakiś mój odruch sprzeciwu – ale zdecydowaliśmy się już na inne małżeństwo. Mąż z żoną wstali i ruszyli do wyjścia. Kobieta odwróciła się w drzwiach i przesłała mi długie, znaczące spojrzenie. – Mieszkamy w wiosce, pani Sheffield – powiedziała zimno. – Mieszkamy tutaj tylko od pięciu lat, ale słyszeliśmy wiele o Foxworthach ze wzgórza. Odwróciłam głowę. – Tak, jestem pewien, że słyszeliście – powiedział sucho Chris. Kobieta parsknęła, zanim zatrzasnęła drzwi. Następny wszedł wysoki mężczyzna o arystokratycznym wyglądzie i wyprostowanej sylwetce wojskowego, nienagannie ubrany. Wszedł i grzecznie czekał, aż Chris poprosi go, by usiadł. – Nazywam się Trevor Mainstream Majors – powiedział z ożywieniem. – Urodziłem się w Liverpoolu pięćdziesiąt dziewięć lat temu. Ożeniłem się w Londynie w wieku dwudziestu sześciu lat, żona opuściła mnie trzy lata temu, moi dwaj synowie mieszkają w Karolinie Północnej... tak więc jestem tutaj, mając nadzieję, że będę mógł pracować w Wirginii i odwiedzać synów w wolne dni. – Gdzie pan pracował po opuszczeniu Johnstonów? – zapytał Chris, przeglądając życiorys mężczyzny. – Aż do zeszłego roku ma pan znakomite referencje. Chris zaprosił już Anglika do zajęcia miejsca. Trevor Majors złączył swoje długie nogi, poprawił krawat i grzecznie odpowiedział: – Pracowałem u Millersonów, którzy wyprowadzili się ze wzgórza około sześciu miesięcy temu.
Cisza. Słyszałam, jak matka wiele razy napomykała o Millersonach. Serce zaczęło mi bić mocniej. – Jak długo pracował pan u Millersonów? – zapytał Chris tak, jakby niczego się nie obawiał, mimo że dostrzegł moje niespokojne spojrzenie. – Niezbyt długo, proszę pana. Mieli tam piątkę własnych dzieci, stale przyjeżdżali siostrzeńcy i bratanice plus odwiedzający koledzy. Gotowałem tam, sprzątałem, prałem, prowadziłem samochód i, co jest dla Anglika dumą i radością, dbałem o ogród. Wożąc pięcioro dzieci do szkoły i z powrotem, na lekcje tańca, na zawody sportowe, do kina i tak dalej, spędzałem tak dużo czasu na szosie, że rzadko miałem szansę na przygotowanie przyzwoitego posiłku. Pewnego dnia pan Millerson zaczął narzekać, że nie zdążyłem przystrzyc trawników i nie wyrwałem chwastów w ogrodzie, on zaś od dwóch tygodni nie jadł porządnego posiłku w domu. Krzyknął na mnie ostro, ponieważ obiad był spóźniony. Proszę pana, to było raczej zbyt wiele, gdy jego żona kazała mi jechać ze sobą, czekać, kiedy robiła zakupy, zabrać dzieci z kina... i jeszcze wymagano, żeby obiad był na czas. Powiedziałem panu Millersonowi, że nie jestem robotem, abym mógł robić wszystko jednocześnie, i podziękowałem mu. Był tak zły, że zapowiedział, iż nigdy nie da mi dobrych referencji. Ale jeśli poczeka pan kilka dni, to może on ochłonie na tyle, że zrozumie, iż starałem się, jak mogłem, w tych trudnych okolicznościach. Westchnęłam, spojrzałam na Chrisa i ukradkiem dałam mu znak. Ten człowiek był znakomity. Chris nawet nie spojrzał w moją stronę. – Myślę, że będzie pan dobrze pracował, panie Majors. Zatrudnimy pana na próbny miesiąc, a jeżeli w tym czasie nie będziemy z pana zadowoleni, zerwiemy naszą umowę. – Chris spojrzał na mnie. – To znaczy, jeżeli moja żona się zgodzi... Wstałam i milcząco skinęłam głową. Potrzebowaliśmy służby. Nie miałam zamiaru spędzać wakacji na sprzątaniu i odkurzaniu ogromnego domu. – Proszę państwa, proszę mówić do mnie po prostu Trevor – rzekł Majors. – Będzie dla mnie zaszczytem i przyjemnością służyć w tym wielkim domu. – Poderwał się na równe nogi w chwili, kiedy wstałam, a potem, gdy podniósł się Chris, podali sobie ręce. – To naprawdę dla mnie przyjemność – dodał z uśmiechem. W ciągu trzech dni zatrudniliśmy trzech służących. Było to łatwe, bo Bart wysoko ich