kakarota

  • Dokumenty646
  • Odsłony171 203
  • Obserwuję119
  • Rozmiar dokumentów1.7 GB
  • Ilość pobrań77 918

Alexandra Ivy - Strażnicy wieczności 08 - Związany przez ciemność - całość

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Alexandra Ivy - Strażnicy wieczności 08 - Związany przez ciemność - całość.pdf

kakarota EBooki Serie / Autorzy Strażnicy Wieczności
Użytkownik kakarota wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 284 stron)

Alexandra Ivy Związany przez ciemność Strażnicy Wieczności 8

Rozdział pierwszy Klub Santiago położony na rzece Missisipi w połowie drogi między Chicago i St. Louis Matka Natura nie przewidziała, by wampiry i wilkołaki kiedykolwiek żyły w pokoju. A nawet upewniła się, by nigdy nie było im przeznaczone cieszyć się byciem czymś w rodzaju najlepszych przyjaciół, czy nawiązaniem braterskich więzi, co było od wielu miesięcy aktualną modą wśród ludzi. Cholernie ciekawa rzecz, zważywszy, że na tym samym terytorium musiały istnieć dwa drapieżne gatunki, które miały skłonność do morderczej wściekłości. Ale grożący koniec świata naprawdę uczynił z nich dziwnych sprzymierzeńców, a wobec potencjalnego powrotu Mrocznego Lorda z wymiaru piekła, gdzie został wygnany wieki temu, zarówno Anasso Wampirów jak i Król Wilkołaków nie mieli wielkiego wyboru i musieli spróbować działać razem. Cóż, wyrażenie „wspólna praca” było zbyt wielkim i łaskawym opisem ich niełatwego rozejmu, Styx przyznał to opierając swoje, mierzące sześć stóp na pięć, ciało o orzechowe biurko w biurze jego kolegi Santiago. Ubrany w zwykły zestaw, czyli skórzane spodnie, czarne wojskowe buty, jedwabną koszulę, która rozciągnęła się na jego masywnych ramionach, wyglądał dokładnie na tego, kim był: twardzielem, przywódcą klanu wampirów. Całości dopełniała ponura moc wpisana w azteckie piękno jego twarzy i bezlitosna inteligencja w jego ciemnych oczach, która sprawiała, że mądre demony drżały ze strachu. Styx był kimś więcej niż ponadwymiarowym zabijaką. Był sprytny, cierpliwy i zdolny do kompromisu, kiedy to konieczne. Co było jedynym powodem, dla którego stał w tym samym pokoju z przeklętym psem. Drobne turkusowe ozdoby przewleczone przez warkocz, który wisiał z tyłu prawie do kolan, dzwoniły, gdy ze smutkiem potrząsał głową, a jego spojrzenie dokładnie śledziło zachowanie towarzysza. Nienawidził się do tego przyznawać, ale Salvatore pasował do tego eleganckiego biura – z jego ciemnoszarym dywanem i muzealną jakością obrazów francuskich impresjonistów, które wisiały na ścianach wyłożonych panelami, pięknie zachowane za szklanymi gablotami – lepiej niż on. Draniowi zawsze udawało się wyglądać w każdym calu na króla, z jego ciemnymi włosami zaczesanymi do tyłu w koński ogon i muskularnym ciałem

ubranym w grafitowo – szary garnitur, który bez wątpienia kosztował więcej niż dochód narodowy brutto kilku małych państw. Podobnie jak u Styxa, nie można było pomylić z niczym brutalnego autorytetu ciemności Salvatore, wpisanego w jego cechy Latynosa i złote oczy. Rządził on dziką rasą, która dosłownie rozszarpałaby i zjadła słabego króla. To dawało nowe znaczenie powiedzeniu: „Niespokojna głowa, która nosi koronę”. Wilkołak przerwał studiowanie całego mnóstwa zaawansowanych technologicznie monitorów i urządzeń nadzoru, które dla Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego były tylko w sferze marzeń, jego wzrok zatrzymał się na monitorze, na którym zobaczył parę niemal identycznych wilkołaczek z blond włosami i zielonymi oczami, siedzącymi przy stole kilka poziomów niżej. - Jesteś pewien, że to miejsce jest bezpieczne? Styx prychnął. Fakt, że był partnerem jednej z wilkołaczych sióstr, z których druga była partnerką Salvatore, nie przyczynił się do spadku napięcia między nimi. Nie po tym, jak drań zrobił wszystko, co w jego mocy, by porwać Darcy Styxsowi. Oczywiście miał małą (bardzo małą) dawkę sympatii dla kłopotliwego Salvatore. W czasie, gdy jego wilkołakom groziło wyginięcie, starał się ocalić swój lud przy pomocy czterech zmienionych genetycznie żeńskich szczeniaków. Gdy zostały skradzione, król przysiągł je odzyskać. Jego nieszczęściem było to, że Darcy i inna z kobiet, Regan, wybrały na partnerów wampiry. Jego wściekła furia została złagodzona, gdy znalazł trzecią siostrę, Harley, a ona zdołała przywrócić dawne zwyczaje i popędy godowe, które zostały utracone przez wilkołaki na przestrzeni wieków. - Ciesz się, że nie ma w pobliżu Santiago – ostrzegł. Chociaż klub, w pełni dostosowany do potrzeb demonów rozsianych po stanie Illinois, był technicznie rzecz biorąc własnością Viperów, klanu szefa Chicago, to był zarazem dumą i radością Santiago. – On odbierze twój brak wiary w jego system bezpieczeństwa jako osobistą zniewagę. A nieszczęśliwy wampir to zły wampir. - Mógłbym to samo powiedzieć o szczęśliwym wampirze – wycedził Salvatore obracając się do Styxsa z drwiącym uśmiechem. - To ty prosiłeś o to spotkanie. Pies wzruszył ramionami. - Harley tęskni za siostrą. Styx mu wierzył. Chociaż minęły tylko trzy tygodnie odkąd Salvatore i Harley opuścili Chicago na rzecz St. Louis, dwie siostry stały się niemal

nierozłączne, odkąd znowu się połączyły. Domyślał się, że nie został zaproszony przez wzgląd na swoją błyskotliwą osobowość. - A ponowne połączenie naszych partnerek daje nam szansę wspólnej rozmowy bez potrzeby alarmowania świata o naszym spotkaniu? Salvatore wzruszył ramionami: - Wolę nie budzić niezdrowej ciekawości. - Masz informacje? - Nie, tylko pytania. - Cholera – skrzywił się Styks. - Bałem się, że to powiesz. Co chcesz wiedzieć? - Czy twoim krukom udało się wyśledzić Caine’a i Cassandrę? Styx zesztywniał na to niespodziewane pytanie. Nie było tajemnicą, że Cassandra była ostatnią zaginioną wilkołaczą siostrą, która niespodziewanie odnalazła się w jaskiniach władcy demonów i która teraz uciekała z kundlem magicznie przekształconym w czystej krwi wilkołaka w czasie ratowania kobiety. Ruchy jego osobistych ochroniarzy były jednak informacjami tajnymi. - Co sprawia, iż myślisz, że ich szukam? Salvatore uniósł brwi z kpiną. - To, że jestem piękny nie znaczy, że głupi. - To jednak znaczy, że jesteś wrzodem na tyłku. - Zazdrosny? Styx uniósł wargi i odsłonił ogromne kły. - Coraz bardziej głodny. Czuć było dreszcze niebezpieczeństwa, gdy moc dwóch alf wirowała w powietrzu. Lodowaty podmuch wampira uderzył przed czystym ciepłem wilkołaka obiecując gwałtowną eksplozję w przypadku uwolnienia mocy. Kiedy, z niskim pomrukiem, Salvatore okiełznał w sobie wilka, kpiący uśmiech powrócił na jego usta. - Wiem, że Darcy pragnie spotkać się ze swoją zaginioną siostrą, a ponieważ masz świetne rozeznanie w świecie demonów, który jest pod twoją kontrolą, to logicznie rozumując, wysłałeś swoich poddanych na polowanie. Styx skinął głową, mając nadzieję przez wzgląd na Salvatore, że to były tylko jego przypuszczenia. Był przygotowany do pracy z wilkołakami w celu zapobieżenia końcowi świata, ale będzie wkurzony, jeśli te zawszone dranie mają swoich szpiegów w jego obozie. - Ty też wysłałeś swoje psy? – zapytał.

Po krótkiej przerwie Salvatore niechętnie skinął głową, niezbyt skłonny do dzielenia się wiedzą ze Styxem. - Muszę przyznać, że wysłałem Hessa i kilku moich zaufanych poruczników, aby porozmawiali z Caine’m. - I? - I oni twierdzą, że on i Cassandra rozpłynęli się w powietrzu – szczupła twarz ściągnęła się w irytacji. – Gdybym nie wiedział, że to najlepsi tropiciele jacy istnieją, obdarłbym ich ze skóry za niekompetencję i kłamstwa. - I chcesz wiedzieć, czy moje kruki odniosły większy sukces? - Tak. - Hess mówi prawdę – przyznał Styx odwołując się do prawej ręki Salvatore. - Jagr był w stanie śledzić Caine'a do legowiska poza Chicago i choć nie mógł wejść do domu z powodu czarów, które kundel umieścił wokół podwórka, to wszystkie znaki wskazują na to, że zniknęli. Salvatore przeklinał, nie zadając sobie trudu, by dalej niepokoić Styxa głupimi pytaniami. Jagr był najlepszym krukiem Styxa i jeśli powiedział, że trop się urwał, to się urwał. - Magia? – zamiast tego zapytał. - Trop był zbyt zatarty, by stwierdzić na pewno. Salvatore zaczął chodzić. - Cholera. - Rozumiem, że Harley nie będzie zadowolona z wiadomości? – drażnił się, stwierdzając z przyjemnością, że Salvatore był zdany na łaskę i niełaskę swojej partnerki. - Nie bardziej zadowolona niż Darcy – wilkołak potrząsnął głową, napiął ciało. – Ale to nie sprawi, że Cassandra powróci do sióstr. I nie odkryje, co do cholery zmieniło parszywego kundla w czystej krwi wilkołaka. - To cię trapi? - A ciebie nie? – jego pozbawiony radości śmiech rozbrzmiał w biurze. – Paskudne stwory, o których myśleliśmy, że zniknęły ze świata na zawsze, wychodzą cało z opresji – wilkołak spojrzał na Styxa, jakby to była tylko i wyłącznie jego wina, że ulice nagle opanowały demony, które miały być wygnane. Łącznie z tymi cholernymi Sylvermystami (diabelskimi kuzynami elfów), które dokonały wielkiego wejścia zaledwie kilka tygodni temu i przyczyniły się do ratowania Laylah i jej dziecka. – I zdaje się, że każdego tygodnia pojawiają się nowe plotki o powrocie Mrocznego Lorda. Styx odepchnął się od biurka, ogarnął go dziki gniew.

- Niektóre z nich są cholernie wygodne dla innych. - Dokładnie – Salvatore machnął ręką. – I mamy dzieci, które rzekomo spełniają jakieś głupie tajemnicze proroctwo. Słowa przepowiedni zapłonęły w umyśle Styxa. Ostatnich kilka tygodni poświęcił na odkrywanie wszystkiego, czego dotyczyło proroctwo. A co najważniejsze, próbował odkryć, co do cholery mogło ono oznaczać. - Nie lekceważ tego wilkołaku – warknął. – Jestem już na tyle stary, by wiedzieć, że niebezpiecznie jest ignorować takie ostrzeżenia. - Wierz mi pijawko, nie lekceważę – złote oczy nagle zajaśniały. – Nie po tym jak władca demonów nieomal zniszczył wszystkich moich ludzi. Wszystkie znaki wskazują na to, że bariera między światami jest nieszczelna i właśnie stąd moje zainteresowanie Cassandrą. Styx skrzywił usta, gdy zdał sobie sprawę, że myśli Salvatore podążyły tą samą drogą, co i jego. Obaj ścigali wilkołaczkę w tym samym celu. Wilkołak, który ma mózg. Cholera, świat naprawdę oszalał. - Poza tym ona jest prorokiem – to było stwierdzenie, nie pytanie. Salvatore pochylił głowę zgadzając się z tym. - Pierwszy prawdziwy prorok w dziejach. Jej zniknięcie w tym czasie nie może być zbiegiem okoliczności. - Nie - Styx zacisnął dłonie, które trzymał po bokach. Konsekwencją jej nieobecności były dręczące go koszmary. – Ona byłaby bezcenną bronią dla każdego, kto zdobyłby ją i jej moce. - Potrzebujemy twojej Łowczyni. Ona jedna ma umiejętności potrzebne do odnalezienia Cassandry. Styx syknął na wzmiankę o zaginionym wampirze. Za czasów swej młodości Jaelyn była najlepszym Łowcą, jacy zostali przeszkoleni w minionym stuleciu. Niestety, została porwana trzy tygodnie temu przez Ariyala, księcia Sylvermystów. Do diabła z jego czarnym sercem. - Jaelyn nadal jest zaginiona. - Sylvermyst? - Tak przypuszczamy, ale nie mamy możliwości, by dowiedzieć się tego na pewno. Obaj przerwali i przyznali w duchu, że Jaelyn może być już martwa. Po prostu kolejna ofiara coraz bardziej niebezpiecznej wojny. Salvatore zrobił krok do przodu, twarz miał mocno zaniepokojoną. - Jakiś potwór tu nadchodzi, wampirze – ostrzegł. – Lepiej cholernie dobrze się do tego przygotujmy.

Styx skinął głową. Przez tą krótką chwilę idealnie się ze sobą zgadzali. - Tak. Morgana le Fey może była martwa, ale jej bogaty pałac na wyspie Avalon pozostał nienaruszony. Dobra, może nie w pełni nienaruszony. Więcej niż jeden pokój był poobdzierany po bokach. I wielka sala tronowa była zniszczona, ale rozległe haremy uniknęły większości uszkodzeń podczas ostatniej wielkiej bitwy Morgany. Cholerna kompromitacja. Nie dlatego, że duże pokoje zaprojektowane w mozaikowe wzory, marmurowe fontanny i kopulaste sufity wyglądały jak coś podobnego do sera z dziurami na planie filmowym „Arabskich Nocy” (choć to był wystarczający powód, by spalić ten krzykliwy kawałek gówna do fundamentów), ale dlatego, że Ariyal spędził kilka wieków, o których chciałby zapomnieć, w haremie uwięziony jako niewolnik. To było pilnie strzeżoną tajemnicą, że garstka Sylvermystów odwróciła się od swojego mistrza, Mrocznego Lorda. Ułożyli się z Morganą le Fey, że ukryje ich wśród mgieł Avalonu w zamian za zaspokojenie jej nienasyconej żądzy mężczyzn i bólu. Niekoniecznie w tej kolejności. Niestety Ariyal był ulubieńcem sadystycznej suki. Była zafascynowana metalicznym połyskiem jego brązowych oczu i długimi kasztanowymi włosami. Jego szczupłym, rzeźbionym mięśniom ciała poświęcała długie godziny. Podziwiała i torturowała. Z niskim pomrukiem otrząsnął się z nieprzyjemnych wspomnień. Zamiast tego skoncentrował się na kobiecie, która obecnie korzystała z nieprzyjemnych niespodzianek ukrytych wśród aksamitnych i wykwintnych gobelinów. No, może nie jest to radość, co ona teraz czuje, przyznał z rozbawieniem, obserwując, jak powoli się budziła i odkryła, że jest przykuta do ściany za pomocą srebrnych kajdan. Jaelyn, wampirzyca, wrzód na jego tyłku, wyrzucająca z siebie ciąg przekleństw, zdawała się nie doceniać, że ostrożnie zabezpieczył materiałem jej skórę, by nie zetknęła się z palącym srebrem, lub że wybrał jeden z pokoi, który został specjalnie zbudowany w celu ochrony krwiopijców, z małą ilością światła słonecznego, które sączyło się przez okoliczne mgły. W istocie wyglądało to tak, jakby jedyną rzeczą, którą była w stanie docenić, to możliwość rozerwania mu gardła przez jej perłowo – białe kły. Zdradzieckie gorąco przebiegło jego ciało.

Wytłumaczył sobie, że to przewidywalna reakcja. Ona była oszałamiająca, nawet jeśli była pijawką. Wysoka i atletycznie szczupła, była mieszanką ras, które połączyły się w egzotyczne piękno. Błyszczące czarne włosy, wpływ Dalekiego Wschodu, były zebrane w ciasny warkocz spływający na plecy. Wpływy azjatyckie zostały powtórzone w kształcie oczu, które były w ciemnym odcieniu błękitu, kolorze ujawniającym europejskie dziedzictwo. Jej skóra była blada jak alabaster i tak idealnie gładka, że pragnął przejechać po niej palcami. Od stóp do głów. I z powrotem. Dodać do tego czarny elastyn, który przylgnął do jej krągłości i mały pistolet, który zabrał, bo był na tyle sprytny, aby go wziąć na długo przed tym nim przeszli przez portal, i była istnym spełnieniem fantazji. Łowczyni. Zabójcza piękność. Tak, nie było żyjącego człowieka (a może nawet martwego), który nie poświeciłby części siebie, by znaleźć się między tymi smukłymi, długimi nogami. Ale Ariyal nie był w stanie całkowicie zapomnieć, że zszokowała go świadomość, jaki wstrząs w jego życiu sprawiło uwięzienie rąk tej kobiety. Cholera, jej jeden dotyk wzbudził w nim ogień. I to go wkurzyło. W przeciwieństwie do jego braci, nie pozwalał, by namiętności rządziły jego życiem. To on rządził namiętnościami. Ponuro przypomniał sobie, że nie zrobił w cholerę nic, by powstrzymać ciepło, przelewające się przez jego krew, gdy jej spojrzenie koloru indygo prześlizgnęło się po jego szczupłym ciele, które było nagie z wyjątkiem pary luźnych spodni. Jasna cholera. Jego mięśnie się napięły, a członek stwardniał. Od jednego spojrzenia. Co do cholery by się stało, gdyby położył ją na pobliskim łóżku i … Wampirzyca zesztywniała niewątpliwie wyczuwając jego wybuch pożądania. Następnie, z widocznym wysiłkiem, zmrużyła te wspaniałe oczy i przyjęła pozę lodowatego spokoju. - Ty – padło pokryte lodem słowo. - Ja. Stała dumnie zachowując się tak, jakby nie była obecnie przykuta do ściany. - Dlaczego mnie porwałeś? Wzruszył ramionami nie chcąc wyznać prawdy. On nie miał cholernego pojęcia, dlaczego ją schwytał, gdy uciekał przez portal i przeniósł z mroźnych jaskiń Syberii na tą ukrytą wyspę. Wiedział tylko, że jego reakcja na tą kobietę była mroczna, pierwotna i niebezpiecznie zaborcza.

- Zniewoliłaś mnie – wycedził. – To jest sprawiedliwe. - Jakby Sylvermyści wiedzieli, co to znaczy sprawiedliwość. W jego uśmiechu nie było przeprosin. - Nie słyszałaś starego powiedzenia, że w miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone? – pozwolił spojrzeniu osunąć się na kuszące krągłości jej biustu, przeszyło go pożądanie, które ją przyprawiło o dreszcze. - Możemy bez wątpienia dodać jeszcze kilka czynności do listy. - Puść mnie. - Coś jest nie tak, dziecinko? Boisz się, że zmierzamy w złym kierunku? – celowo zrobił pauzę. – A może masz nadzieję? - Masz tylko część racji. Podszedł na tyle blisko, by poczuć jej uwodzicielski zapach piżma, który był sprzeczny z obrazem zimnego, bezlitosnego myśliwego. Ale wszystko w tej kobiecie było… skomplikowane. Sprzeczne. - Wiesz, nie ma powodu, byśmy byli wrogami. - Nie ma nic, poza tym, że zostałam wynajęta przez Wyrocznię, by cię schwytać - jej uśmiech był chłodny. - O tak, a twoje psycho próby zabiły dwoje bezbronnych dzieci. - Bezbronnych? – rozgorzała w nim frustracja. – Te paskudztwa były naczyniami Mrocznego Lorda i jeśli Tearlochowi uda się wykorzystać dziecko, by wskrzesić mistrza, to możesz się obwiniać za rozpętanie piekła. Zignorowała jego ostrzeżenie. Podobnie jak zignorowała je w jaskini na Syberii, kiedy zrobił co mógł, by położyć kres niebezpieczeństwu. Był przygotowany, by uczynić to, co było konieczne, ale z powodu przeklętych wampirów, jedno z dzieci, razem z magiem zostało skradzione przez jego brata Tearlocha. Teraz mógł się tylko modlić, by miał możliwość wyśledzenia ich, zanim wskrzeszą Mrocznego Lorda i rozerwą zasłony, które powstrzymywały hordy piekieł. - Nie płacą mi za ratowanie świata. Płacą mi za dostarczenie twojego tyłka Komisji. Ariyal zmarszczył brwi na to niepożądane przypomnienie. Komisja była zgromadzeniem Wyroczni, które były wielkimi szychami w świecie demonów. To były zawsze złe wieści, gdy decydowały, że jesteś godny ich uwagi. Zwłaszcza jeśli były gotowe zapłacić wygórowaną cenę wampirzemu Łowcy za ciebie. - Dlaczego? - Nie wiem. Nie obchodzi mnie to. To tylko praca.

Pochylił się do przodu, aż znalazł się z nią twarzą w twarz. - Wyczuwam tu coś bardziej osobistego, niż tylko pracę. Przez chwilę głód zapłonął w jej oczach, sprawiając, że jego ciało napięło się w oczekiwaniu. Och, do diabła, tak. Potem, równie szybko, emocje zniknęły. - Zabieraj się stąd. - Wolałbym zabrać się za ciebie. - Odsuń. Się. Ariyal zadrżał pod wpływem chłodu w jej głosie, który rozbrzmiał w powietrzu. Cholera. Minutę temu kobieta miała w głosie pożądanie, a teraz mogłaby zamrozić ogień. - Dobrze – odsunął się i uśmiechnął z irytacją. – Mam nadzieję, że czujesz się komfortowo, dziecinko. Zostajesz tutaj. Jej ostrożne spojrzenie prześliznęło się po pokoju, który był bogato urządzony w odcieniach złota i kości słoniowej. - Gdzie jest to tutaj? - Avalon. Syknęła w szoku: - Niemożliwe. - Takie niebezpieczne słowo. - Mgły są nieprzeniknione - jej zimna arogancja pozostała, ale w jej oczach nie było śladu ostrożności. – Chyba, że zostały zniszczone przez śmierć Morgany le Fey? Jego usta wykrzywił pozbawiony radości uśmiech. - Przetrwały, ale nie marnowałem wieków jako seksualny niewolnik tej suki jedynie podziwiając piękno. Odkryłem tajne wyjścia wieki temu. Przyglądała mu się w milczeniu i Ariyal ukrył nagły grymas. Łowcy mieli wiele umiejętności. Byli podobno silniejsi i szybsi niż zwykłe wampiry, a także potrafili tak bardzo wtopić się w cień, że dla wszystkich byli niewidoczni. Bardziej imponujące było to, że byli żywymi wykrywaczami kłamstw. Podobno żaden demon nie mógł ich oszukać. Nie potrzebował takiego kłopotu. Chryste. Powinien zostawić ją na Syberii. - Jeśli wiedziałeś, jak uciec z wyspy, to dlaczego tego nie zrobiłeś? – spytała. - Ponieważ nie mogłem uratować moich braci nie alarmując strażników. - Więc zostałeś? Skrzywił się, zaskoczony jej ciekawością. - Nie mogłem ich zostawić. Czy jesteś tym zaskoczona?

Nieczytelne emocje zmąciły jej piękną twarz, zanim je ukryła. - Sylvermyści nie słyną z wielkodusznych serc i szlachetnych charakterów. Tearloch to udowodnił. Ariyal nie mógł się spierać. Sylvermyści mieli długą, zasłużoną reputację istot o okrutnych charakterach, głodnych przemocy, ale byłby przeklęty, gdyby pozwolił pijawce o zimnym sercu, aby go oceniała. Nie po tym wszystkim, co poświęcił, by ratować swoich ludzi. - Tearloch jest przerażony i…. zagubiony – przyznał. - Kiedyś go wyśledzę i przekonam, że popełnia błąd. - Masz na myśli to, że zrobi, jak chcesz albo go zabijesz? - Ach, tak dobrze mnie rozumiesz, dziecinko. - Rozumiem, że jesteś draniem, który ratuje swoją bezwartościową skórę – stwierdziła. - Dobrze. Więc nie muszę cię przekonywać, że mógłbym z radością cię tu zostawić, byś zgniła, chyba, że zgodzisz się zrobić dokładnie to, co powiem. Lodowaty uśmiech wygiął jej usta. - Nie bądź kretynem. Jeśli zniknę, Anasso wyśle tuzin wojowników, aby mnie szukali. - Może wysłać setki, jeśli chce. Oni nigdy nie będą w stanie wyczuć cię za mgłą. Jego wzrok skupił się na jej pełnych ustach, łatwo wyobrażając sobie przyjemność, jaką mogą dać człowiekowi. Z pomrukiem podszedł krok bliżej, ignorując niebezpieczeństwo. - Spójrz prawdzie w oczy, dziecinko, już pewnie założyli, że nie żyjesz. - Wtedy będą na ciebie polować i zabiją cię. Nigdzie się nie ukryjesz, wszędzie cię znajdą. Chwycił jej podbródek, wpatrując się w oczy, które straciły lód na rzecz ognia w kolorze indygo. Jego ciało napięło się z pożądania. - Spędziłem wieki w haremie Morgany le Fey. Pijawki mnie nie przestraszą. - A co cię przestraszy? - To… Ignorując kły, które mogły rozerwać mu gardło jednym zamachem, nie wspominając, że pazury z litego betonu mogły się przez nie przebić, Ariyal pochylił się i uwięził jej usta w pocałunku czystego posiadania. Moja…

Rozdział drugi Jaelyn nigdy nie była zaskakiwana. Nigdy. Była Łowczynią. Czujnym, ostrym jak brzytwa wojownikiem z tak wielkimi umiejętnościami, że została zwerbowana przez Addonexus (wampirzy odpowiednik black ops1 ), a zaledwie tydzień po tym została wyłączona z gry. Nawet ze swoimi naturalnymi umiejętnościami była nieustannie szkolona latami, zanim pozwolono jej wstąpić do tajnego związku. Tropienie, broń, sztuki walki, wojny psychologiczne i najnowsza technologia (łącznie z tym, że jest w stanie włamać się do systemu komputerowego klasy wojskowej) zostały jej wpojone z brutalną skutecznością w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat. Ale ten cholerny Sylvermyst spowalniał ją i trzymał stale krok za sobą. Chciała wierzyć, że to była jakaś mistyczna, elfia bzdura. Ostatecznie jedynym słabym punktem wampirów była magia, a ponieważ wierzono, że Sylvermyści wyganiani zostali wraz ze swym panem, Mrocznym Lordem, nie uczono jej nigdy, jakich nikczemnych sztuczek może użyć Ariyal, korzystając z ładnej buźki. To by wyjaśniało, jak udało mu się uciec z celi wyłożonej żelazem, po tym jak miała go uwięzić. I jak mógł ją złapać, wyrwać spod ochrony i przenieść przez portal na tą opuszczoną wyspę. I jak mógł zagarnąć jej usta w pocałunku, który wyłączył jej mózg i większość zdolności motorycznych. Jego usta były cudownie ciepłe, domagające się odpowiedzi i na jedną szaloną chwilę pozwoliła ponieść się przyjemności przepływającej przez nią aż po czubki palców. To była tylko chwila, gdy rzeczywiście skłaniała się ku wielkiej pokusie jego ciała, ale wyrwała się spod dziwnego czaru. Och…cholera. To nie był czar. To było dobre, staromodne pożądanie, które zapłonęło między nimi od pierwszego wstrząsającego dotyku. A może to było od chwili, gdy poczuła jego bogaty, pierwotny zapach, który był kombinacją ziół i czystej męskiej siły. Nie miało znaczenia kiedy i jak. Mogła nie zostać przeszkolona do radzenia sobie z czarną, elfią magią, ale była do cholery pewna, że wyćwiczono ją w kontrolowaniu podstawowych instynktów. Nie ma to jak kilka razy surowo ukarać młodego wampira, by nauczyć go, jak skupić się na interesach. 1 nazwa operacji, która jest utajniona przez rząd ze względu na jej wysoką wagę.

Z niskim sykiem szarpnęła głowę w bok, wyciągając kły w kierunku jego gardła. Ariyal przeklinał odskakując do tyłu, jego wspaniałe brązowe oczy rozszerzyły się, gdy uświadomił sobie, jak łatwo mogła rozpruć jego ciało. - Cholera. - Znajdź kogoś innego do zabawy, wróżko – ostrzegła, spoglądając na niego z dumą, pomimo tego, że obecnie była przykuta do głupiej ściany. I, o tak, pomimo iż niemal usychała się z pragnienia jego pocałunków. – Gryzę. - Sylvermyst – poprawił ją, jego wzrok zatrzymał się na jej opuchniętych wargach. – A ja się odgryzam. Myśl o jego idealnych, białych zębach zaciskających się na jej szyi spowodowała niebezpieczny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Cholerna wróżka. Zacisnęła dłonie po bokach, pozwalając paznokciom wbić się w dłonie. Ból był najszybszym sposobem na odzyskanie kontroli nad ciałem. - Co zamierzasz ze mną zrobić? Uśmiechnął się z niegodziwym rozbawieniem, wyczuwając lód w jej słowach. - To zależy od ciebie. Zmrużyła oczy. - Myślisz, że ja będę targować się z tobą o moją wolność? Wyciągnął rękę i przesunął smukłym palcem po zagłębieniu szyi. - Mamy zamiar się tego dowiedzieć, czyż nie? - Przestań – warknęła obnażając kły. - Nie lubisz być dotykana? - Lubię – rzuciła lekceważące spojrzenie na jego nieprzyzwoicie piękną twarz. – Ale nie przez ciebie. - Kłamiesz – szepnął, śmiejąc się z własnej zdolności do odczytywania oszustwa innych. Zacisnęła usta. - Powiedz, czego chcesz ode mnie? - Czego chcę? – brązowe oczy zalśniły pierwotnym pożądaniem. – Chcę, by twoje twarde, wyrzeźbione ciało leżało nagie na łóżku, bym mógł spróbować jego każdego idealnego cala. Jej paznokcie wbiły się głębiej, krew spływała po dłoni. - Nigdy. - Dobrze – jego niski głos drażnił jej skórę jak pieszczota. – Kiedy będę nagi, mogłabyś użyć swoich uroczych ust i owinąć je wokół mojego…

- Czekasz, że zaoferuję ci seks w zamian za moje uwolnienie? – przerwała mu gwałtownie. Jego spojrzenie na chwilę przeniosło się na jej piersi opięte materiałem. - Och, zamierzam cię uwolnić – podniósł wzrok i napotkał jej lodowate spojrzenie. – Ale musisz zasłużyć na wolność. Prychnęła. - Czy młodzi mężczyźni wszystkich gatunków wolą używać insynuacji seksualnych, zamiast racjonalnie porozmawiać, gdy są w towarzystwie kobiet? - To nie były insynuacje, dziecinko – wycedził. – To były obietnice. Zmusiła się, aby wytrzymać jego szyderczy wzrok z zimną obojętnością, choć mogła tylko sobie życzyć, żeby to była prawda. Cholera, była Łowczynią, a nie więdnącą dziewicą, która bała się dotyku mężczyzny. Nawet jeśli to przyprawiało ją o dreszcze przyjemności. Jej obowiązkiem było użyć dowolnej metody niezbędnej do uzyskania wolności i zakończenia swojej misji. Koniec i kropka. - Zadam ci konkretne pytanie. Pozwolisz mi odejść, jeśli ci się oddam? Znieruchomiał zaskoczony jej szczerym pytaniem. - A jeśli powiem tak? - To wbrew zasadom. Ale… - Jakim zasadom? - Łowcy nie mogą pozwalać sobie na intymną zażyłość z ofiarami. - Sensowne, jak sądzę. Skrzyżował ręce na szerokiej piersi udając, że jest bardziej ciekawy niż podekscytowany jej propozycją. Prymitywna, zarozumiała wróżka. - Co, jeśli nie byłbym twoją ofiarą? - Intymność jest ogólnie odradzana. Jego wzrok starał się przeniknąć jej lodowaty wyraz twarzy, jakby wyczuwając mroczne, druzgocące wspomnienia, które unosiły się na obrzeżach jej pamięci. - Odradzana? - Seks jest niepotrzebnym rozproszeniem uwagi w najlepszym przypadku, a śmiertelną pomyłką w najgorszym. Przechylił głowę na bok słysząc te wyćwiczone słowa, światło świec wydobyło bogactwo kasztanowych odcieni z luźnych pasm jego włosów. Jaelyn zacisnęła zęby, porażona gwałtowną potrzebą przeczesania palcami ich satynowej długości. Jego usta uniosły się w powolnym, szelmowskim uśmiechu. - Wyczuwam twój głód.

- Oczywiście, że wyczuwasz. Minęły dni, odkąd jadłam - jej lodowata wymówka uratowała jej dumę, ale to nie zdołało ukryć irytującej reakcji jej ciała. – Chociaż jestem bardziej bliska śmierci z nudów niż z głodu, jeśli mnie wkrótce nie uwolnisz. Będziemy negocjować czy nie? Ariyal zachichotał ani na moment nie dając się oszukać. Sukinsyn. - Będziemy. - Za seks? Potrząsnął głową, jego wzrok dokonał powolnego, intymnego przeglądu jej sztywnego ciała. - Kiedy zechcę cię na swoją kochankę, Jaelyn, nie będziesz w stanie ukryć się za pozorami, że jest to jakaś cholerna wymiana. Jego ostrzeżenie było dla niej jak ciepły miód, topiący kolejną warstwę jej lodowatej obrony. Ach, to byłoby tak łatwe zamknąć oczy i wyobrazić sobie jego smukłe palce muskające jej nagą skórę, jego umięśnione ciało wciskające ją w pobliski materac oraz jego usta szukające tych erogennych miejsc, których istnieniu próbowała zaprzeczyć. Co gorsza, uświadomiła sobie, że była rozczarowana…rozczarowana, iż nie zamierzał wykorzystać jej ciała jako wymiany za wolność. Boże, musiała uciec od tego człowieka. Im szybciej, tym lepiej. - Więc czego chcesz? Jego wzrok skrzyżował się z jej lodowatym spojrzeniem. - Twoich umiejętności jako Łowcy. - Jako Łowcy? Wzruszył ramionami. - Mówiąc bardziej szczegółowo, jako tropiciela. Nie była obrażona. Co ją to obchodzi, że on jest bardziej zainteresowany jej szkoleniem na wojownika, niż kobiecymi wdziękami? Być faktycznie pożądaną jako kobieta… To było szaleństwo. Obłęd. Tak. To było właśnie to. - Chcesz mnie, by znaleźć Tearlocha? – zapytała przez zaciśnięte zęby. - Tak. - Czy nie powinieneś być jakimś księciem? – zakpiła. Zadziwiający cień bólu błysnął w jego brązowych oczach. - Jestem. - Więc nie powinieneś korzystać z umiejętności polowania jednego ze swoich sług?

Z niespokojnym wzruszeniem ramion Ariyal odwrócił się i zaczął przemierzać wyłożoną mozaikowymi kafelkami podłogę, jego płynne, pełne gracji ruchy przypominały, że pod jego kpiącym sposobem bycia krył się zabójczy drapieżnik. Jeden z bardzo niewielu, którzy mogliby dorównać jej siłą i sprytem. Dotarł do bezcennego gobelinu pokrywającego odległą ścianę, jego wzrok przez chwilę spoczął na wyszytym wyobrażeniu Morgany le Fey usadowionej na koniu, prowadzącej armię elfów w jakieś dawno zapomnianej wojnie, zanim odwrócił się i rzucił do niej marszcząc brwi. - Nie byłoby problemu, jeśli to tylko Tearlochem musiałbym się martwić – mruknął. – Niestety to najmniejszy z moich problemów. Jaelyn przypomniała sobie chwile w mroźnej jaskini, zanim nieoczekiwanie pojawił się współplemieniec Ariyala. W tym czasie Laylah (dżin mieszaniec) była zajęta zabijaniem Mariki (chorej psychicznie wampirzycy mającej na celu stanie się matką lub być może straszną królową małżonką Mrocznego Lorda, który miał się odrodzić), podczas gdy ulubiony mag Mariki, Sergei, usuwał unieruchamiające zaklęcie, jakim było otoczone dziecko, które odnalazła Laylah, ukryte między wymiarami. Jego starania wykazały, że to nie było jedno dziecko, ale dwoje. Chłopiec i dziewczynka. Nie było wielkim zaskoczeniem, że w środku zamieszania Tearloch zdołał uchwycić maga, który trzymał dziewczynkę i zniknąć z nim przez portal, zanim ktokolwiek mógł go zatrzymać. - Masz na myśli jego towarzysza? – zapytała wydymając usta. Nienawidziła magów. Paskudne robactwo. - Wampiry są niezdolne do wyczuwania magii. Jeśli Sergei ukrywa się z twoim współplemieńcem, będę bezużyteczna w tropieniu go. Ariyal machnął lekceważąco ręką. - Jeśli są nadal razem, wiem dokładnie, gdzie znaleźć Sergeia. Byłem z Mariką wystarczająco długo, aby poznać jej oddanego maga. On to drobnostka, jest taki przewidywalny. Irytacja zakłuła ją w serce na przypomnienie, że Ariyal kiedyś zaoferował swoją lojalność pięknej wampirzycy, która słynęła z nienasyconej żądzy. Czyżby zaoferował jej coś więcej niż lojalność? I dlaczego, do cholery, to ma dla niej jakieś znaczenie? - Więc czego potrzebujesz ode mnie? – warknęła. - Jestem Sylvermystem. - Tak, mam służbowe notatki.

Uniósł brwi widząc jej popsuty nastrój. - Czy robiłaś notatki, bo nie jestem najpopularniejszym demonem w dzielnicy? - Chciałam sprawdzić wszystko na własną rękę – wyszczerzyła kły. – Potrzebujesz mnie, bym cię zabiła i wybawiła z twojej niedoli? Przybliżył się do niej, zatrzymując poza jej zasięgiem. Sprytna wróżka. - Właściwie dziecinko, chcę, byś utrzymała mnie przy życiu. Ariyal patrzył, jak Jaelyn zmrużyła oczy prawdziwie zamieszana. - Mówiłeś, że nikt nie może nas tu znaleźć – przypomniała mu, jej oczy zamknęły się, gdy bez wątpienia używała swoich zmysłów Łowcy w celu przeszukania ogromnego, zniszczonego pałacu i całej dużej wyspy. Mruknęła pod nosem przekleństwo z bólem otwierając oczy i Ariyal łatwo mógł odgadnąć, że wirujące mgły ograniczyły jej moce. Były prawdziwym wrzodem na tyłku. – Czy na wyspie jest wróg? Wciągnął głęboko powietrze, jego ciało natychmiast stwardniało od przejmującego zapachu kobiecej mocy. Przeszył go dreszcz. Co takiego było w tej kobiecie? Miała język żmii, temperament ciężarnej harpii, a co najgorsze, była cholerną pijawką. Ale nie miał wątpliwości, że sprawiała, iż płonął. - Nie, jesteśmy zupełnie sami - powiedział, niechętnie odsuwając na bok bujne fantazje, które groziły zniweczeniem jego planów na ten dzień. – Choć tak bardzo chciałbym tu zostać i się zabawić, to jednak muszę znaleźć Tearlocha, zanim będzie mógł wskrzesić Mrocznego Lorda. Gdy opuszczę mgły, będę celem każdego przeklętego demona, który zechce zawiesić moją głowę jako trofeum na ścianie. - Jestem Łowczynią, nie magiem – zakpiła. – Nie umiem czynić cudów. Westchnął. Cholera, powinien wynegocjować seks. - Jest tylko garstka demonów, które ośmielą się spróbować wyzwać mnie i większość, które mogę pokonać nawet jeśli mają przewagę liczebną. Wydała dźwięk sugerujący niesmak. - Arogant. - Nie, to jest szczera prawda – spojrzał jej prosto w oczy. – I jestem skłonny przyznać, że nie jestem niezniszczalny. Nie pozwolę, by powstrzymała mnie duma od wynajęcia kogoś do ochrony moich pleców, podczas gdy będę zajęty zatrzymaniem apokalipsy.

- Co sprawia, że myślisz, iż nie wsadzę ci noża w plecy, zamiast ich chronić? Doskonałe pytanie. Nie całkiem tak doskonałe, jak kwestionujące to, dlaczego do cholery nie złożył tej kretyńskiej oferty na samym początku. To prawda, był odpowiednikiem Kim Dzonga wśród świata demonów, ale posiadł umiejętność podróżowania bez przyciągania niechcianej uwagi. I nie chełpił się mocą do pokonania wszystkich, lecz kilku niezwykłych wrogów. Przy odrobinie szczęścia mógł odnaleźć Tearlocha i dziecko, zanim w ogóle ktokolwiek zorientowałby się, co się dzieje. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, było ciągnięcie ze sobą dzikiej wampirzycy, która rozpraszała go na poziomie komórkowym. Ale myśl o odejściu bez niej, lub co gorsza, pozwoleniu jej po prostu odejść, była nie do przyjęcia. - Dlatego dobrzy faceci tak obrzydliwe troszczą się o swój honor – jej usta wygięły się w szyderczym uśmiechu. – Kiedy dasz słowo, nie będziesz mógł go złamać. - Jej piękna twarz była nieprzenikniona, gdy stała w tym pełnym grozy bezruchu, jaki tylko wampir potrafił osiągnąć. - Zapomniałeś o jednej ważnej kwestii. - To jest? - Dałam słowo Wyroczni, a co ważniejsze, Addonexus ma już zapłacone za moje usługi. Do nich należy moja lojalność – oczy koloru indygo zalśniły lodem, skrywając namiętność, która płonęła wewnątrz. Świetnie. Wiedział, że ona tam jest, tylko czeka na niego. – Przynajmniej do czasu, aż wykonam pracę. Doszedł do siebie po ostrzeżeniu. Powód, dla którego władcy świata demonów zainwestowali pieniądze i wysiłek, aby wynająć Łowcę do uwięzienia go, był jeszcze jedną sprawą, dla której nie zamierzał tracić głowy. Jeśli nie miał zamiaru dać się złapać, to jakie to miało znaczenie? - Praca zakończyła się z chwilą, gdy wciągnąłem cię przez portal – poinformował ją i sięgnął ręką, by owinąć kosmyk czarnych włosów wokół palca. – Wygrałem i teraz jesteś w mojej mocy. Szarpnęła głową do tyłu i Ariyal stłumił jęk wywołany dotykiem chłodnego jedwabiu jej włosów przesuwających się po jego skórze. Sama myśl o byciu nago z Jaelyn dosiadającą go i hebanową grzywką przesuwającą po jego piersi wystarczyła, by boleśnie stwardniał. - Nie wygrasz, dopóki nie umrę – syknęła.

- Teraz to byłoby tylko stratą – jego zamyślony wzrok zawisł na pełnych wargach, które mogły wysłać człowieka do raju. – Przyjmij moją ofertę Jaelyn, i uczyń nas oboje szczęśliwymi. Gdyby nie posiadał wyostrzonych zmysłów potężnego elfa, nie uchwyciłby rozszerzenia jej oczu, czy słabego drżenia nozdrzy, gdy wyczuła zapach jego pożądania. - Nie. - Wtedy pozostaniesz moim więźniem. - Nie możesz wiecznie trzymać mnie w niewoli. Nie mógł powstrzymać uśmiechu na jej całkowitą arogancję. Typowa pijawka. Nie, nie typowa, szeptał głos w tyle głowy. Nawet pomiędzy wampirami była… zdumiewająca. Wyjątkowa. - Może uda ci się uwolnić z łańcuchów, ale nie uciekniesz z Avalon – wskazał głową na gęste mgły, które były widoczne przez mocno zacienione okno. – I jest coś jeszcze, co powinnaś wiedzieć. - Co? - Czas płynie inaczej wewnątrz mgieł. Zmarszczyła brwi z łatwością wyczuwając prawdę w jego ostrzeżeniu. - Jak inaczej? - To nigdy nie jest stałe – przyznał. To była jego teoria, że mgły stworzone przez Morganę były podobne do tych, które prowadziły między wymiary, a których używał dżin do swoich podróży. To by wyjaśniało, dlaczego czas biegł tu inaczej niż w świecie zewnętrznym. – Może minęło kilka godzin odkąd dotarliśmy do Avalon, a może kilka tygodni. - Dlaczego więc przeniosłeś nas tutaj? – zapytała sfrustrowana. – O ile wiesz, Sergei ma wskrzesić Mrocznego Lorda. Wzdrygnął się. Ta kobieta była zbyt młoda, by pamiętać Mrocznego Lorda i jego hordę obrzydliwych sługusów. W przeciwnym razie nigdy by nie mówiła o jego powrocie, jak gdyby był niczym więcej niż niedogodnością. - Będziemy wiedzieć, jeśli bramy piekła zostaną otwarte – zapewnił ją oschle. – A to było jedyne miejsce, gdzie mogłem ukryć cię przed twoimi kolegami pijawkami. Za późno zdał sobie sprawę z tego, co właśnie ujawnił. - Zaryzykowałeś koniec świata po to tylko, by wziąć mnie jako zakładnika? Gwałtownie odwrócił się, by ukryć zdenerwowanie i zaczął chodzić wpatrując się w drzwi, które prowadziły do pomieszczeń kąpielowych.

Skrzywił się, gdy zdał sobie sprawę, że płytkie baseny były jeszcze wypełnione pachnącymi wodami. Morgana żądała, by używali ich do mycia jej seksualni niewolnicy przed pójściem z nią do łóżka. - Mówiłem ci, że potrzebuję kogoś, by mnie chronił – warknął, a jego głos stał się niespodziewanie surowy. - Nie masz plemienia wałęsającego się po okolicy? - Ono przyciąga ten rodzaj uwagi, którego staram się uniknąć. - I? Odwrócił się i spotkał z jej niedowierzającym spojrzeniem. - I nie mam. Łańcuch zabrzęczał, gdy postawiła niecierpliwy krok naprzód, wyczuwając, że jest nie do końca szczery. - Tak, masz. - Cholera, to jest irytujące – mruknął. - Wypuść mnie. Nie ma szans, do cholery. Jego wzrok musnął twarde linie jej ciała. Była jak elegancki chart. Same mięśnie i wdzięk. I była jego. Otrząsnął się z niepokojących myśli koncentrując się na prawdzie, że mógłby zaspokoić tą dziwaczną, obłędnie irytującą atrakcyjną osobę. - Nie jestem do końca pewien, czy szaleństwo Tearlocha jest odosobnionym przypadkiem. Była wdzięcznie rozkojarzona. - Myślisz, że to zaraźliwe? - Nie, ale zasłony między światami są przerzedzone, zwiększając szansę Mrocznego Lorda na opanowanie umysłów innych – żałował, że nie zapobiegł atakowi ciemności na serce Tearlocha. Tak, był wspaniałym księciem, czyż nie? – I niestety, niemożliwe jest wykrycie jego wpływu do momentu, aż będzie za późno. Dziwne emocje ożywiły jej przepiękną twarz, zanim gwałtownie odwróciła się i zaczęła wpatrywać w odległy gobelin. Sympatia? Nie, to cholernie nieprawdopodobne. Nie z jej zimnym sercem Łowcy. - Skąd wiesz, że jakiś Jedi nie kontroluje mojego umysłu? – zakpiła, udowadniając obojętność. - Wampiry są odporne na takie sztuczki - warknął. - Nie mówiąc już o tym, że jesteś zbyt irytująco uparta dla Mrocznego Lorda, by się z tobą męczyć. Zacisnęła usta.

- Nie. - Nie jesteś uparta? - Nie, nie zgadzam się na twoją propozycję. Ruszył ku niej i nie zważając na niebezpieczeństwo, chwycił ją za ramiona zmuszając do zmierzenia się z jego gniewnym spojrzeniem. - Jesteś gotowa pozostać tu uwięziona jako mój jeniec? Przechyliła podbródek. - Tak. - Dlaczego? – odszukał oczy w kolorze indygo. – Bo jestem diabelskim Sylvermystem? - To jeden z wielu powodów. - A inne? - Nie chcę stać z boku, podczas gdy ty będziesz zażynać niewinne dziecko. Jego palce wbiły się w jej ciało, zanim zmusił się, by złagodzić uchwyt. Logicznie rzecz biorąc rozumiał, że była nieśmiertelnym wampirem, któremu miał szansę skopać tyłek, ale górował nad jej smukłą postacią i nie mógł zignorować faktu, jakie kruche kości czuł pod palcami. Czy to nie było popieprzone? - To nie dziecko – zazgrzytał zębami. – To naczynie stworzone przez Mrocznego Lorda. - To jest jeszcze do ustalenia. Warknął. Co miał zrobić, aby przekonać świat demonów, że dziecko miało jeden i tylko jeden cel? Pozwolić Tearlochowi i Sergeiowi zniszczyć ten wymiar? - Dobrze - wychrypiał. – Co, jeśli obiecam ci, że tylko przechwycę dziecko i wrócę z nim tutaj, gdzie mogę je chronić? Nie chciała się zgodzić. Przewidywalne. - Nawet gdybym była na tyle głupia, by ci zaufać, a nie jestem, nadal mam umowę z Wyroczniami. Jego ręce prześledziły linię ramion i zjechały w dół po gładkich mięśniach. Jego ciało napięło się pod chłodnym dotykiem jej kremowej skóry. - Nie wierzę, że mogłabyś dostarczyć mnie Komisji – powiedział, jego głos pogrubiał. Zesztywniała, ale dziwne, że nie odsunęła się z dala od jego powolnego dotyku. - Dlaczego nie mogłabym?

- Ponieważ nie mogłabyś znieść, że mnie zniszczysz. Wydała z siebie dźwięk obrzydzenia. - Nie mogę się zdecydować, czy jesteś po prostu arogantem, czy samobójcą. - Doświadczenie – szelmowski uśmiech wykrzywił jego usta, a ją przyprawił o drżenie. – Wiem wystarczająco dużo o kobietach, by rozpoznać, kiedy jakaś desperacko pragnie mojego dotyku. Stanęła krok dalej, jej twarz miała wyzywający wyraz. - Zdecydowanie samobójca. Wciągnął głęboko powietrze, co nie złagodziło jego pulsującej erekcji; następnie wymamrotał przekleństwo i skierował się ku drzwiom. Do diabła z tym. Było oczywiste, że Jaelyn miała pozostać niechętnym do współpracy wrzodem na tyłku. - Nie mam na to czasu. - Dokąd idziesz? Jego krok nawet się nie zachwiał. - Mam rzeczy do zrobienia, ludzi do odwiedzenia. - Kiedy wrócisz? Skierował się do drzwi, opierając się impulsowi, by obejrzeć się przez ramię. Ona będzie tam na niego czekała, kiedy on rozprawi się z Tearlochem. - Pytanie dziecinko brzmi, nie, kiedy wrócę – drażnił się – ale, czy wrócę. Gonił go grzechot łańcuchów, przez który przebijał się niski, bez wątpienia kobiecy syk furii. Niech cię cholera.

Rozdział trzeci Londyn, Anglia Zmierzch spowił wąskie uliczki Londynu, gdy dwóch mężczyzn zatrzymało się w pobliżu wysokiego żywopłotu. Jednym z nich był szczupły, nieprawdopodobnie piękny mężczyzna ze skórą koloru najlepszej śmietanki i długimi miedzianymi włosami, które miał splecione w ciasny warkocz. Mógłby uchodzić za człowieka, gdyby nie metaliczny blask oczu w kolorze czystego srebra i intensywny zapach ziół, który przylgnął do jego obszarpanej szaty, idealnie wkomponowującej się w zieleń krzewów tuż za nim. Drugi był równie szczupły, choć nie posiadał tego nieziemskiego wdzięku, czy piękna. Był w nieokreślonym wieku, z wysokimi słowiańskimi kośćmi policzkowymi oraz zimnym jasnoniebieskim spojrzeniem, znamionującym przebiegłość i inteligencję. W normalnych warunkach byłby ubrany w stylowy garnitur od Gucci’ego, a długie do ramion srebrzyste włosy gładko spływałyby wzdłuż wąskiej twarzy. Ale okoliczności były dalekie od normalnych. Po prawie trzech tygodniach ukrywania się na bagnach Florydy, Sergei Krakov był zmęczony, brudny i, dzięki bogom, miał się już nigdy nie zajmować się dzieckiem, które trzymał w swoich ramionach. Cóż, przynajmniej teraz był w domu, w ciszy próbując uspokoić skołatane nerwy. Westchnął głęboko, gdy jego wzrok przebiegł po tarasie osiemnastowiecznego domu w pobliżu Green Park. Towarzystwo Historyczne twierdziło, że budynek został zaprojektowany przez Roberta Adama. I piesi często zatrzymali się, by gapić się na klasyczne piękno starzejących się cegieł, elegancki portyk i wysokie okna z rzeźbionymi kamiennymi ozdobami umieszczonymi nad nimi. Kilku odważnych próbowało nawet zerknąć przez drzwi na marmurową, rzeźbioną klatkę schodową i przestronne pokoje, wypełnione eleganckimi meblami i bezcennymi dziełami. To był błąd, który często prowadził ich do śmierci, gdy wampirzyca Marika używała domu jako legowiska. Z przekleństwem, Sergei przegonił każdą myśl o dawnej kochance. Nie dlatego, że był przerażony wspomnieniem patrzenia na odcinanie głowy wampirzycy przez jej siostrzenicę. Po czterech wiekach bycia chłopcem do bicia tej dziwki, był szczęśliwy jak diabli, widząc jak zmienia się w stertę popiołu.

Pomijając jej podły charakter oraz zamiłowanie do zadawania bólu, była potężnym wspólnikiem. Jaki demon byłby na tyle głupi, by przeciwstawić się wampirowi, który balansował na granicy obłędu? Ona była kobietą z rodzaju: „najpierw zabij, potem zadawaj pytania”. Teraz był pozbawiony jej ochrony, co byłoby dobre, gdyby miał pozwolenie na ucieczkę do rosyjskich jaskiń bez konieczności negocjacji w sprawie bezpiecznego przejścia z jeszcze innym wariatem, tym razem szalonym Sylvermystem i dzieckiem, które zostało stworzone przez zło największe z możliwych. Doskonale. Jak na komendę, Tearloch szturchnął go czubkiem ogromnego miecza, z którym się nigdy nie rozstawał. Nawet podczas snu. Co było jedynym powodem, dla którego Sergei nie próbował wcześniej udusić drania. Albo zmienić go w żabę. - Co to za miejsce? – zażądał odpowiedzi mroczny elf. - Cywilizacja – Sergei odetchnął wilgotnym powietrzem. Lato nadeszło, ale mgła pozostała. Ach, dobry, stary Londyn. – Proszę bardzo, czaiłem się na brudnych bagnach, ale mam już dość. Chcę wannę i łóżko z satynową pościelą. - Rozpieszczony człowiek – zadrwił Tearloch, jego wzrok błądził ponad linią schludnych domów. – Te mury sprawiają, że stajesz się słaby. - Mag, nie człowiek – poprawił chłodno Sergei, pozwalając, by powietrze wypełniło się odrobiną jego magii. – I nie muszę żyć jak zwierzę, by udowodnić swoją moc – celowo zrobił pauzę. – Prawda? Elf prychnął, ale nie próbował udowodnić swojej wyższości. W tym momencie dwaj mężczyźni byli w dziwnej równowadze między nienawiścią, a wzajemną potrzebą. Jeden fałszywy krok i mogłaby wybuchnąć miedzy nimi walka, która doprowadziłaby ich obu do śmierci. - Czy Ariyal wie o tym legowisku? – zażądał odpowiedzi. - Jakie to ma znaczenie? – Sergei wzruszył ramionami. – Wampiry z pewnością trzymają go jako zakładnika, inaczej już by nas namierzył. Srebrne oczy zwęziły się. - Nie bądź taki pewny. Może być wiele powodów, dla których on nas jeszcze nie ściga. W końcu przekonany, że dom jest pusty, a wrogowie nie czają się wśród cieni, Sergei ukrył nieruchome dziecko pod obszarpaną kurtką i przeszedł przez ulicę. - Jeśli boisz się zdrady, zawsze możesz wrócić na bagna – mruknął. Jak przewidział, Tearloch deptał mu po piętach.

- Nie odejdę bez dziecka. - Więc wydaje się, że jesteśmy w patowej sytuacji. Sergei wspiął się po schodach i wymamrotał pod nosem magiczne słowa. Usłyszał ciche kliknięcie, zanim drzwi się otworzyły. Wszedł na biało – czarne kafelki holu, z niechęcią czekając, aż Tearloch dołączy, zanim zamknął drzwi i rzucił zaklęcie ochronne. Nic nie będzie w stanie wejść do domu bez zaalarmowania go. Potem wspiął się po zakręconych marmurowych schodach, kierując bezpośrednio na tyły do pokoju dziecięcego, zakurzonego z nieużywania. Przeszedł przez ręcznie tkany francuski dywan, który pasował do żółtej i lawendowej tapicerki i położył dziecko w ręcznie rzeźbionej kołysce. Dziecko nie ruszało się, jego oczy były mocno zamknięte. Do tej pory, jak Sergei mógł stwierdzić, dziecko nadal było pod działaniem zaklęcia unieruchamiającego, które utrzymywało je i brata bliźniaka niezmienionymi i nieczułymi na świat od wieków. Tearloch spojrzał na dziecko, ale był na tyle mądry, by nie próbować go dotknąć. Sergei owinął niemowlę w koc, który powstrzymywał potężną klątwę. A jeśli Sylvermyst lub jakaś inna wróżka spróbują ukraść dziecko, będą cierpieć rozdzierający ból. - Kiedy masz zamiar odprawić ceremonię? – zapytał elf. Sergei skrzywił się. To nie wróżyło mu nic dobrego. Cholera, szkoda, że znalazł się między przysłowiowym młotem a kowadłem. Dawno temu był na tyle głupi, by uwierzyć, że była mu przeznaczona wielkość, ale po latach naznaczonych okrucieństwem Mariki zdał sobie sprawę, że zaatakowanie świata przez hordę stworzeń, które nie będą wyglądały jak skautki, nie było tym, czego pragnął dla przyszłości. Ale póki Tearloch nie próbował zabrać mu dziecka, Sergei żył. A nie żyłby tak długo, gdyby był kretynem. Wiedział, że żyje tylko dlatego, iż Sylvermyst potrzebował go, aby rzucił zaklęcie wskrzeszające w dziecku duszę Mrocznego Lorda. Jeśli odmówi… Cóż, wolał nie wiedzieć, co by się wtedy stało. - Mówiłem, muszę czekać na znaki zwiastujące, że jestem w pełni swej mocy – powiedział zdesperowany, chcąc odłożyć to, co nieuniknione. Tearloch spiorunował go wzrokiem. - Zaczynam podejrzewać, że te tajemnicze znaki są niczym więcej, jak próbą uniknięcia spełnienia swojego obowiązku. - Czy naprawdę chcesz ryzykować, że zrujnujesz szansę na zrobienie najlepszej rzeczy w swoim życiu przed powrotem twojego pana… - Naszego pana.