kakarota

  • Dokumenty646
  • Odsłony165 624
  • Obserwuję118
  • Rozmiar dokumentów1.7 GB
  • Ilość pobrań76 523

Briggs Patricia - Mercedes Thompson 08 - Niespokojna Noc(nieof.)

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Briggs Patricia - Mercedes Thompson 08 - Niespokojna Noc(nieof.).pdf

kakarota EBooki Serie / Autorzy Mercedes Thompson
Użytkownik kakarota wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 82 osób, 57 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 438 stron)

Serdeczne podziękowania dla: Rene - Noir - Trinity - Herbatki - Kasi - Tysi za pomoc w stworzeniu wersji cyfrowej. NIESPOKOJNA NOC czyli MYŚLAŁ INDYK O NIEDZIELI, A W SOBOTĘ ŁEB MU ŚCIĘLI.

Rozdział 1 NIEDZIELA Gdy zadzwonił telefon miałam ręce po łokcie zanurzone w spienionej wodzie do mycia naczyń. - Odbiorę - zaoferowała się moja pasierbica, Jesse, szybko wrzucając dwie szklanki i widelec do zlewu. Wataha wilkołaków, która jada razem, trzyma się razem, pomyślałam, zeskrobując uparte pozostałości jajka za talerza. Nie wszyscy członkowie stada przychodzą na niedzielne śniadania; niektórzy z nich posiadają rodziny, zupełnie jak zwykli ludzie lub pracują w weekend. Śniadania nie są obligatoryjne, ponieważ to zupełnie zepsułoby ich cel. Darryl, zastępca Adama, który zwykle przygotowywał posiłki, jest pieruńsko dobrym kucharzem i jego jedzenie przyciąga każdego, kto mógł przyjść. Zmywarka do naczyń pracowała pełną parą. Według mnie reszta naczyń mogła poczekać na swoją kolej, ale Auriele, partnerka Darryla, nie chciała o tym słyszeć. Nie sprzeczałam się z nią, ponieważ byłam jedną z trzech osób w hierarchii watahy, które stały nad nią, więc musiałaby mi się podporządkować. Wydawało mi się to oszustwem, a ja nigdy nie oszukiwałam. Chyba, że walcząc z moimi wrogami, wyszeptał głos w mojej głowie, który mógł być mój, ale raczej należał do Coyote.

Drugi powód podporządkowania się był bardziej wyrachowany. Auriele i ja zaczynałyśmy się dogadywać. Spośród trzech kobiet w stadzie, obecnie tylko ona zachowuje się przyjaźnie w stosunku do mnie. Auriele także nie jest zadowolona z tego, że jestem partnerką alfy, ponieważ jestem kojotem wśród wilków. Uważa, że to nie działa dobrze na morale watahy. Sądzi też (i tu ma rację), że ściągnęłam, wraz ze swoim dołączeniem, kłopoty na stado. Lubi mnie wbrew sobie. Przywykłam do towarzystwa mężczyzn, ale miło jest mieć jakąś kobietę, oprócz nastoletniej Jesse, która chce ze mną rozmawiać. Zatem, by zadowolić Auriele, zmywałam naczynia, którymi mogła zająć się zmywarka, nie zważając na pieczenie, spowodowane gorącą, dostającą się do ranek charakterystycznych do mojego zawodu, wodą - pościerane kostki są stałymi towarzyszami każdego mechanika. Auriele suszyła naczynia, a Jesse na ochotnika ogarniała kuchnię. Trzy kobiety umacniające więzi podczas nieprzyjemnych obowiązków domowych - moja matka byłaby zadowolona, gdyby mogła to zobaczyć. Ta myśl utwierdziła mnie w postanowieniu, że w przyszłym tygodniu mężczyźni będą sprzątać. Poszerzanie zakresu umiejętności wyjdzie im na dobre. - Na drugi semestr moich zajęć uczęszcza pewien dzieciak -

Auriele zignorowała dzwoniący telefon, dźwignąwszy stos talerzy na półkę kredensu ze stęknięciem. Waga talerzy nie była problemem - Auriele jest wilkołakiem; może wrzucić dwustukilogramowe kowadło na półkę. Chodziło o to, że musi przy tym stanąć na paluszkach. Jesse ominęła ją, by dostać się do telefonu. - Wszyscy nauczyciele uwielbiają Clarka - ciągnęła Auriele. - Wszystkie dziewczęta i większość chłopców także. A on kłamie jak najęty. - „Enrique ściągnął ode mnie” powiedział mi, gdy spytałam, dlaczego obaj mają takie same błędy. Enrique przybrał zrezygnowany wyraz twarzy; uważam, że Clark nie raz już go tak załatwił. - Rezydencja państwa Hauptmanów - oznajmiła Jesse radośnie. - Czym mogę służyć? - Jest Adam? - Powiedziałam mu zatem... - Auriele nagle przestała mówić, jej wrażliwe uszy usłyszały znajomy głos na linii. - Muszę porozmawiać z Adamem - głos byłej żony mojego męża był przepełniony łzami. Christy Hauptman łkała rozpaczliwie i nieco histerycznie. - Mamo? - spytała Jesse drżącym głosem. - Mamo, co się stało? - Idź po Adama.

- Mamo - Jesse spojrzała na mnie gorączkowo. - Adam! - zawołałam. - Christy przy telefonie, chce rozmawiać z tobą! Był w salonie, rozmawiał z Darrylem i kilkoma osobami, które zostały po śniadaniu, więc nie musiałam za bardzo podnosić głosu. To nie pierwszy raz, gdy Christy czegoś potrzebuje. Użeranie się z Christy zazwyczaj przyprawia mnie o ostry nieżyt żołądka. Nie z powodu tego, co mogłaby zrobić mnie i Adamowi, ale przez Jesse, która kocha matkę, ale obecnie stara się nie przestać jej lubić. Moja pasierbica cierpi, za każdym razem, gdy dzwoni ta kobieta, a ja nie mogę temu zapobiec. - Już idzie, mamo - uspokoiła ją Jesse. - Powiedz mu, żeby się pośpieszył - błagała Christy. Zrozpaczona, rozhisteryzowana, we łzach - to nie było nic nowego. Jednak brzmiała też na przerażoną. Takiej jej wcześniej nie słyszałam. Adam wszedł do kuchni i z ponurego wyrazu twarzy wyczytałam, że słyszał ostatnią wypowiedź Christy. Wziął słuchawkę od Jesse i objął ją drugim ramieniem. Łzy stanęły dziewczynie w oczach, gdy uścisnął ją pocieszająco. Spojrzała na mnie gorączkowo, zanim uciekła przez drzwi na schody, prawdopodobnie do swojej sypialni, gdzie będzie mogła się

pozbierać. - Czego chcesz? - spytał Adam, wciąż skupiając większość uwagi na swojej córce. - Mogę przyjechać do domu? Auriele spojrzała na mnie, ale zdążyłam już przywdziać nieruchomą maskę na twarz. Z wyrazu mojej twarzy nie wyczyta, co myślę. - To nie jest twój dom - odpowiedział Adam. - Już nie. - Adam - powiedziała Christy. - Och, Adam - załkała cichutko. - Mam kłopoty, muszę przyjechać do domu. Byłam taka głupia. On nie chce mnie zostawić w spokoju. On mnie krzywdzi, zabił już mojego przyjaciela i wszędzie mnie śledzi. Czy mogę przyjechać do domu? Auriele przestała udawać, że nie podsłuchuje i obróciła twarz w kierunku telefonu. Tego się nie spodziewałam. - Zadzwoń na policję - poradził jej Adam. - Od tego są. - On mnie zabije - wyszeptała. - Adamie, on mnie zabije. Nie mam dokąd uciec. Proszę. Wilkołaki słyszą, gdy ktoś kłamie. Podobnie jak niektóre inne ponadnaturalne stworzenia tego świata - na przykład ja. Trudniej jest to stwierdzić przez telefon, ponieważ jednym z detektorów kłamstw są bicie serca i zapach. Jednak w jej głosie słyszałam prawdę.

Adam spojrzał na mnie. - Powiedz jej, żeby przyjechała - powiedziałam. Cóż innego mogłam powiedzieć? Gdyby coś jej się stało, bo jej nie pomogliśmy... Nie byłam pewna, czy mogłabym z tym żyć. Wiem, że Adam nie mógłby. Auriele wciąż mi się przyglądała. Zmarszczyła brwi i odwróciła się w końcu, powróciwszy do wycierania naczyń. - Adam, proszę - błagała Christy. Zmrużył oczy, patrząc na mnie, ale nic nie powiedział. - Adam - odezwała się Mary Jo z wejścia. Mary Jo jest twardą i bystrą strażaczką. - Przez lata, gdy byłą twoja, należała do stada. Pozwól jej wrócić do domu, a wataha ją obroni. Adam spojrzał ostro na Mary Jo, a ta spuściła wzrok. - Nie ma sprawy - zwróciłam się do Adama, usiłując nie kłamać. - Naprawdę. Kiedy jestem zestresowana, piekę. Nawet gdybym musiała upiec tonę ciasteczek, kiedy ona tu będzie, to i tak zgodzę się na to, bo Adam potrzebuje, żeby tak było. Jeśli Christy spróbuje wyciąć jakiś numer, to gorzko tego pożałuje. Adam jest mój. Pozbyła się go, tak samo jak Jesse - a ja ich zwinęłam. Znalezione, nie kradzione. Może nie chce ich odzyskać. Może potrzebuje jedynie bezpiecznej przystani. Przeczucie mówiło mi co innego, ale

zazdrość nie idzie w zgodzie z logiką, a poza tym nie miałam powodu, by być zazdrosną o Christy. - W porządku - powiedział jej Adam. - No dobrze. Możesz przyjechać. - Następnie łagodnym głosem spytał: - Potrzebujesz pieniędzy na bilet samolotowy? Wróciłam do zmywania naczyń i usiłowałam nie podsłuchiwać reszty rozmowy. Próbowałam nie słyszeć troski w głosie Adama, pewnej łagodności - i satysfakcji jaką miał z opiekowania się nią. Dobry alfa troszczy się o otaczających go ludzi, to część tego, co czyni taką osobę alfą. Może nie podsłuchiwanie poszłoby mi lepiej, gdyby obecne w domu wilki nie stłoczyły się w kuchni. Wszyscy słuchali, jak Adam kończy rozmowę, która sprowadzi Christy tutaj i rzucali co jakiś czas ukradkowe spojrzenia w moim kierunku, gdy sądzili, że nie zauważę. Auriele wyjęła z mojej dłoni ostatnią filiżankę. Wyciągnęłam zatyczkę ze zlewu i strząsnęłam wodę z dłoni, zanim osuszyłam je o jeansy. Dłonie nie są moją ozdobą. Gorąca woda pomarszczyła mi opuszki palców, a kostki zaczerwieniły się i spuchły. Nawet po myciu naczyń wciąż miałam czarny smar wżarty w skórę i pod paznokciami. Dłonie Christy zawsze są piękne, z francuskim manicure. Adam odłożył słuchawkę i zadzwonił do biura podróży,

które organizowało jego częste podróże w interesach, zarówno te związane w firmą, jak i wilkołakami. - Może zatrzymać się u mnie - powiedziała Mary Jo neutralnym głosem. Do chwili, gdy Mary Jo zaoferowała gościnę, planowałam ulokować Christy u któregoś z członków watahy, bo nie przemyślałam tego do końca. Jednak teraz wiedziałam, że to byłby błąd. Adam i ja ciężko pracujemy nad spójnością watahy, co w praktyce oznacza, że bardzo się staram nie odtrącać Mary Jo i Honey. Udaje mi się obecnie utrzymywać nasze kontakty na poziomie uprzejmej neutralności. Jeśli Christy wprowadzi się do nich, to wykorzysta ich niechęć do mnie i rozdmucha do wielkości, rozwalającego wszystko, huraganu, który spadnie na watahę powodzią przesadzonych emocji. Kiedy już zdałam sobie sprawę, że Christy może działać jak rozdzielający klin, uzmysłowiłam sobie też, że nie stanowi to tylko problem jedynie dla moich stosunków z watahą, ale również dla Adama. Umieszczenie Christy w domu z Honey i Mary Jo byłoby głupotą, ponieważ zmusiłoby to je obie do wzięcia strony Christy w każdym konflikcie pomiędzy Christy a Adamem lub Christy a watahą. To samo stałoby się w przypadku, gdyby zatrzymała się u kogokolwiek innego. Christy będzie musiała zatrzymać się tutaj, u mnie i Adama.

- Christy powinna zatrzymać się tutaj, gdzie będzie czuć się bezpiecznie - oznajmiła Auriele, zanim zdążyłam odpowiedzieć Mary Jo. - Uhm - powiedziałam, ponieważ wciąż jeszcze chwiałam się pod ciężarem wizji, jak bardzo będzie kiepsko gościć Christy nie tylko w Tri-Cities, ale tutaj, w moim domu. - Nie chcesz jej tutaj? - spytała Auriele. Wtedy po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że Auriele, podobnie jak Mary Jo, lubi Christy bardziej niż mnie. - Jest przerażona i nie ma nikogo. Nie bądź małostkowa, Mercy. - Chciałabyś, żeby była żona Darryla zatrzymała się u ciebie w domu? - spytała zaperzona Jesse. Nie zauważyłam kiedy zeszła na dół. Przyszła mi na pomoc z uniesionym wysoko podbródkiem. Nie chciałam, by to robiła. Christy jest jej mamą, więc Jesse nie powinna wybierać pomiędzy nami. - Gdyby potrzebowała pomocy, to tak - odcięła się Auriele, łatwo jej było mówić, bo o ile się orientowałam, Darryl nie miał byłej żony. - Mercy, jeśli nie chcesz Christy tutaj, to ja chętnie ją ugoszczę. Propozycję Auriele powtórzyła kilka innych osób, a towarzyszyły im nieprzyjazne spojrzenia, wycelowane we mnie. Christy jest bardzo lubiana przez większość watahy. Jest słodką, bezbronną kurą domową, co podoba się gromadzie wilkołaków z

nadmiarem testosteronu. - Christy zatrzyma się tutaj - oświadczyłam. Jednak ze względu na to, że Mary Jo i Auriele żarliwie się kłóciły o to, gdzie Christy będzie najlepiej, a mężczyźni skupili na nich uwagę, nikt mnie nie usłyszał. - Powiedziałam - weszłam pomiędzy dwie kobiety, biorąc nieco mocy od Adama, by nadać słowom wagi - że Christy zatrzyma się tutaj, u mnie i Adama. Obie kobiety spuściły wzrok i odsunęły się, ale wrogość w twarzy Auriele świadczyła o tym, że jedynie władza alfy w moim głosie zmusiła ją do zaprzestania kłótni. Mary Jo wyglądała na ukontentowaną - byłam niemal pewna, że sądziła iż pobyt Christy w naszym domu, da tej ostatniej szansę odzyskania pozycji żony Adama. Adam wciąż rozmawiał przez telefon, ale użycie jego magii zmusiło go do rozejrzenia się po kuchni; nie przestał jednak wydawać szybkich instrukcji swojemu rozmówcy. - Zaproszenie jej tutaj nie jest dobrym pomysłem. Będzie jej dobrze u Honey i Mary Jo - Jesse zapewniała nas gorączkowo. - Christy zatrzyma się tutaj - powtórzyłam, tym razem nie pożyczywszy magii Adama, by podkreślić swoje słowa. - Mercy, kocham mamę - usta Jesse wygięły się smutno. - Jednakże ona jest egoistką i żali się, że zajęłaś jej miejsce tutaj.

Narobi problemów. - Jesse Hauptman - rzuciła ostro Auriele. - Mówisz o swojej matce, okaż trochę szacunku. - Auriele - warknęłam. Walka o dominację była nam obecnie potrzebna tak samo jak bomba atomowa, jednak nie mogłam jej pozwolić rozkazywać Jesse - Daj spokój. Ukazując zęby w nieprzyjaznym uśmiechu, Auriele skupiła na mnie spojrzenie kawowych oczu, w których głębi wirowała żółć. - Daj spokój - powtórzyłam - Nadużywasz władzy. Jesse nie należy do watahy. Wargi Auriele pobielały, ale wycofała się. Miałam rację i ona to wiedziała. - Twoja mama będzie czuć się tutaj bezpieczniej - zwróciłam się do Jesse, nie odwracając wzroku od Auriele. - Poza tym Auriele miała rację, twierdząc, że tu będzie miała lepszą ochronę. Jesse spojrzała na mnie rozpaczliwie. - Ona nie chce taty, ale to nie oznacza, że chce by ktoś inny z nim był. Spróbuje was rozdzielić - jak tortura wodna. Kap. Kap. Kap. Powinnaś usłyszeć, co o tobie mówi. Nie. Nie powinnam. Jesse też nie powinna, ale nic nie mogłam na to poradzić. - Nie szkodzi - stwierdziłam. - Jesteśmy dorośli. Umiemy

zachowywać się grzecznie przez jakiś czas. - Wilkołakowi nie powinno zająć dużo czasu wytropienie i odstraszenie prześladowcy. Przecież nie będzie trudno go odszukać. - Dobra Samarytanka Mercy - wymamrotała Mary Jo. - Jakżeż powinniśmy wszyscy być wdzięczni za jej miłosierdzie. - Rozejrzała się w około, zauważyła, że jest w centrum uwagi i zarumieniła się. - No co? Przecież to prawda. Wciąż uczepiony słuchawki, Adam spojrzał na Mary Jo i uciszył ją oraz wszystkich w kuchni spojrzeniem, dokończył rozmowę z biurem podróży i rozłączył się. - Wystarczy już tego - odezwał się łagodnie, a Mary Jo drgnęła Adam jest cichy, kiedy jest naprawdę wściekły; tuż przed tym, jak ludzie zaczynają umierać. - Ten temat nie podlega dyskusji. Czas już na was. Christy nie należy do stada. Nigdy nie należała. Nigdy nie była moją partnerką, a jedynie żoną. To znaczy, że to nie jest sprawa watahy, czyli nie wasza. - Christy jest moją przyjaciółką - stwierdziła żarliwie Auriele. - Potrzebuje teraz pomocy, więc to jest moja sprawa. - Czy rzeczywiście? - spytał zniecierpliwiony Adam. - Skoro to jest twoja sprawa, to dlaczego Christy zadzwoniła do mnie, a nie do ciebie? Auriele już otworzyła usta do odpowiedzi, ale Darryl położył jej dłoń na ramieniu i wyprowadził z kuchni. - Lepsze jest

wrogiem dobrego - usłyszałam, jak się do niej zwraca, zanim wyszli. Wilki, włączywszy w to Mary Jo, opuściły pomieszczenie, nie czekając na dalsze połajanki. Staliśmy w kuchni, Adam, Jesse i ja, czekając aż ucichną odgłosy odjeżdżających samochodów. Całe to zacieśnianie więzi przy niedzielnym śniadaniu poszło na marne, zniknęło jak ostatnie ciasteczka z talerza. - Jesse - odezwałam się pierwsza. - Twoja matka jest tu mile widziana. - Dobrze wiesz, jaka ona jest - powiedziała rozemocjonowana Jesse - Wszystko zepsuje, umie przekabacić każdego. Umie zmusić tatę by zrobił rzeczy, których nie miał zamiaru robić. - To nie twoje zmartwienie - oświadczyłam Twarz Adama ściągnęła się, bo zgadzał się z Jesse.- Mnie też umie podejść - dodała Jesse z wyrazem rozpaczy na twarzy. - Nie chcę, żebyś cierpiała.Dłoń Adama spoczęła na moim ramieniu. - Jesteś odpowiedzialna za swoje czyny - wyjaśniłam jej - Nie za postępki twojej matki. Ona nie jest wilkołakiem ani alfą - zwróciłam się do obojga - nie może zmusić Adama do niczego, czego sam by nie chciał zrobić. Zerknęłam na zegar, choć wiedziałam, która jest godzina. - muszę iść się przebrać i wyjść do kościoła, bo inaczej się spóźnię.

Odwróciłam się, by wyjść, ale zebrałam się w sobie, stanęłam w drzwiach i dodałam: - Coś mi mówi, że muszę się dziś pomodlić o dużo cierpliwości i dobrego serca. - Błysnęłam zębami w uśmiechu, choć nie było mi wesoło i wyszłam. *** NIEDZIELA Wizyta w kościele nie pomogła. Wciąż byłam poruszona wydarzeniami dzisiejszego poranka, gdy moje plecy uderzyły o matę, rozłożoną na podłodze garażu. Uderzenie wydusiło mi powietrze z płuc w bardzo nieeleganckim dźwięku i to odciągnęło moje myśli od zmartwień. Warknęłam na napastnika - a on odpowiedział tym samym. Podwinięta warga nie zmniejszyła atrakcyjności Adama, ale prawdopodobnie przeraziłaby normalnych ludzi. A ja? Chyba tkwiło we mnie podświadomie dążenie do samozagłady, bo gniew Adama sprawił, że zmiękły mi kolana, ale nie ze strachu. - Co ty wyczyniasz? Zabijasz komary? - Adam zbyt zły, by zauważyć moją reakcję na jego gniew. - Jestem wilkołakiem. Udaję, że chcę cię zabić, a ty klepiesz mnie po tyłku otwartą dłonią? Choć leżałam na podłodze, pozostał w pozycji „sanchin dach”, która była wygodna zarówno do wyprowadzenia ataku jak i zrobienia bloku. Wyglądał przy tym jakby miał coś nie tak ze

stopami. Nie był to ładny obrazek, nawet jak na Adama, ale cienki T- shirt, mokry od potu, poprawiał ogólny efekt. - To słodki tyłeczek. - powiedziałam. Przewrócił oczyma, rozluźnił się i podszedł bliżej. - A jeśli chodzi o moją dłoń na twoim cudnym tyłku - ciągnęłam, rozluźniając się na macie - to był sprytny sposób na rozproszenie ciebie. Zmarszczył brwi. - A od czego chciałaś niby odwrócić moją uwagę? Od twojego zajebistego, podstępnego ataku, po którym leżysz na podłodze? Przekręciłam się, zahaczając stopą o jego kostkę, a drugą stopę położyłam za golenią i z całej siły uderzyłam łokciem w mięsień uda. Opadł na czworaka. Zamachnęłam się kluczem, który zwinęłam przy ostatnim upadku i dotknęłam nim tył głowy Adama. - Dokładnie - odpowiedziałam, zadowolona, że udało mi się oszukać mową ciała na tyle, by wziąć go z zaskoczenia. Jest bardziej doświadczony oraz większy i silniejszy. Rzadko udaje mi się go pokonać podczas naszych pojedynków. Adam przekręcił się, rozmasowując udo, w które go uderzyłam. Zobaczył klucz i zmrużył oczy, a następnie uśmiechnął się szeroko i rozluźnił na macie zapaśniczej, pokrywającej połowę podłogi garażu - Zawsze miałem słabość do

wrednych i podstępnych kobiet. Zmarszczyłam nos - Wiedziałam o podstępnych, ale nie zdawałam sobie sprawy, że lubisz wredne. Niech będzie. Masz szlaban na ciasteczka czekoladowe. Będę je robić dla pozostałych członków stada. Usiadł, nie podpierając się przy tym rękoma. Nie popisywał się, zwyczajnie jest aż tak silny. Nie jest też na tyle próżny, by wiedzieć, że ten ruch pięknie uwypuklił jego mięśnie, dla których koszulka była marnym przykryciem. Cóż, nie zamierzam mu o tym mówić. Nie to, żebym musiała. Kąciki ust wygięły mu się do góry, a czekoladowe oczy pociemniały, gdy zwęszył zapach mojego pożądania. Zdjął koszulkę, otarł nią twarz i odrzucił ją na bok. - Lubię te tylko wredne - wyznał Adam głębokim, zachrypniętym głosem, przez który moje tętno przyspieszyło - Wstrzymywanie dostawy ciasteczek to wredność światowej klasy. Ćwiczyliśmy codziennie od chwili, gdy musiałam walczyć z paskudnym wampirem o nazwisku Frost. Adam uznał, że skoro ciągle pakuję się w kłopoty, to jedynym sposobem, by pomóc mi wychodzić z nich cało, są właśnie treningi. Wciąż trzy razy w tygodniu ćwiczyłam karate z moim sensei i już odczuwałam różnicę, jaką wprowadziły do moich umiejętności te dodatkowe treningi.

Podczas pojedynków z Adamem mogłam skupić się na walce, nie martwiąc się, że komuś zrobię krzywdę. Mogłam też przestać ukrywać czym jestem za powolnymi, ludzkimi ruchami. Dziś ćwiczenia pozwoliły mi dodatkowo zapomnieć na jakiś czas o porannym telefonie. Pochyliłam się, opierając czoło o jego śliskie od potu ramię. Ładnie pachniał: mięta i woń wilkołaka, pot oraz mieszanka zapachów, charakterystycznych dla Adama. - Nie. Gdybym była wredotą światowej klasy, to kazałabym Christy poszukać sobie innego wybawiciela. Objął mnie rękami. - Nie kocham jej. Nigdy nie kochałem jej tak jak ciebie. Ona potrzebowała, by się nią zaopiekować, a ja lubiłem opiekować się ludźmi. To wszystko, co nas łączyło. On naprawdę tak myśli, ale ja wiem swoje. Widywałam ich razem, gdy układało się dobrze pomiędzy nimi. Widziałam też, jak bardzo zabolało go jej odejście. Adam troszczy się o swoich i nie wypuszcza ich łatwo z rąk. Nie miałam jednak zamiaru sprzeczać się o to z nim. - Nie martwię się, że Christy wejdzie pomiędzy nas - wyjaśniłam szczerze. Martwię się, że skrzywdzi ciebie i Jesse. A także watahę. Jednakże lepiej będzie radzić sobie z tym, niż pozostawić ją na łasce losu. Pochylił się i przyłożył policzek do czubka mojej głowy. -

Skłamałaś - oświadczył - Nie jesteś ani trochę wredna. - Ciiii. To tajemnica. Położył się na macie i pociągnął mnie za sobą. - Sądzę, że musisz mnie przekupić, bym dochował twej tajemnicy - oświadczył zamyślony. - Mam przeczucie, że w najbliższej przyszłości będę piec bardzo dużo ciasteczek - stwierdziłam - Mogę odwołać to, co powiedziałam i pozwolić ci zjeść kilka. Jesse wyszła ze znajomymi, a żaden z wilkołaków, które Adam odesłał do domów, nie wrócił. Mruknął „hmm” a następnie pokręcił przecząco głową, przekręcając mnie troszkę, więc znalazłam się na nim. - To zniweczyłoby efekt, nie sądzisz? Ludzie nie uważaliby cię za wredną, gdybyś poczęstowała mnie ciasteczkami. Usiadłam, czując jak jego brzuch unosi się w oddechu wraz z twardymi mięśniami. Powierciłam się troszkę, a on wstrzymał oddech. - Nie wiem, czy mam coś, czym mogłabym cię przekupić - powiedziałam poważnym tonem. Zawarczał na mnie. Naprawdę zawarczał, a następnie stwierdził: - Widzisz? Wredność światowej klasy. Adam i ja czasem kochaliśmy się bardzo wolno, a napięcie budowało się do chwili, aż zdawało się, że gdyby to miało trwać,

to wybuchłabym jak fajerwerk i umarła troszkę. Po takim seksie długo nie mogę dojść do siebie. Miłość czyni cię podatnym na zranienie, ale wiesz, że masz przy sobie kogoś, kto cię złapie, gdy zaczniesz spadać. Dziś czułam się wyjątkowo bezbronna. Tym razem Adam wprowadził pogodny nastrój, jakby wiedział jak się czuję. Był skory do igraszek i namiętny. Ja też dałam z siebie wszystko. Nie tylko ja martwiłam się, jak wpłynie na nas obecność Christy; nie tylko ja potrzebowałam potwierdzenia naszej miłości. Krzyknęłam, gdy Adam chwycił zębami moje ramię, a iskierka bólu przepłynęła niczym elektryczność po kręgosłupie, doprowadzając mnie do orgazmu, przez który rozpadłam się na kawałeczki - fizycznie i duchowo. Poczekał, aż się pozbierałam, zanim ponownie zaczął się poruszać. Obserwowałam jego twarz. Patrzyłam, jak się kontroluje - i zerwałam tę kontrolę. Ukąsiłam go w szyję, a następnie objęłam nogami, wbijając pięty w jego plecy. Zatracił się we mnie i to wystarczyło, bym szczytowała jeszcze raz. A kiedy leżeliśmy nadzy na macie, otoczeni zapachem seksu i potu, i kiedy Adam objął mnie mocno, poczułam jak ta cała sprawa z Christy kurczy się do wielkości, z którą mogę sobie poradzić. Dopóki Adam mnie kocha, poradzę sobie z każdym

numerem, jaki wykręci nam jego była żona. Odsunęłam na bok dręczącą myśl, która mówiła, że czasem euforia po seksie z Adamem daje mi złudzenie bycia niezniszczalną. *** NOC NIEDZIELA - PONIEDZIAŁEK Późną nocą, długo po tym, jak wszyscy położyliśmy się już do łóżek, ktoś zapukał do drzwi frontowych. Ramię Adama ciążyło mi na udzie. Przekręciłam się w czasie snu, aż leżałam praktycznie w poprzek łóżka. Moja kotka, Medea, leżała za moją głową, co wyjaśniało, dlaczego znajdowałam się w takiej dziwnej pozycji. Spychała mnie w nocy z poduszki, żeby spać wyżej. Pukanie powtórzyło się; nikt się nie dobijał, to było grzeczne pukanie. Jęknęłam i zepchnęłam Medeę z poduszki, by móc założyć na niej swoją głowę. Adam nie poruszył się, gdy ja się wierciłam. Kotka też nie. Nie protestowała ani nie uciekła. Spała tam gdzie ją położyłam. Puk. Puk. Zesztywniałam, podniosłam się i spojrzałam na Adama. Potem na kotkę. Potrząsnęłam jego ramieniem, ale bez skutku: coś uśpiło go głęboko i nie pozwalało obudzić. Kotka też była pogrążona we śnie, założyłam więc, że to stało się za sprawą

magii. Jestem odporna na niektóre rodzaje magii i może, dlatego nie miała na mnie wpływu, ale to uporczywe pukanie… Puk. Puk. …przez nie, nie pomyślałam, że być może wyłączenie mnie z tej zabawy jest celowe. Ktoś chciał porozmawiać ze mną na osobności. Lub też mnie skrzywdzić, w chwili gdy nie mogłam liczyć na wsparcie Adama. Zeszłam z łóżka i wyjęłam SIG Sauera z szuflady stolika nocnego. Wyjęłam z niego magazynek ze srebrnymi kulami i zamieniłam go innym, z kulami Dum-Dum. Żaden znany mi wilkołak nie posiada wystarczającej mocy, by uśpić tak głęboko alfę kalibru Adama. Czyli to nieludź lub czarownica (czy też jej męska wersja) a jedno i drugie można zabić zwykłymi kulami. Jestem tego niemal całkowicie pewna. Przynajmniej, jeśli chodzi o czarownicę (za wyjątkiem Elizavety), ale nieludzie to zupełnie inna bajka. Płaszcz z wgłębieniem wierzchołkowym w rzeczonych kulach Dum-Dum z pewnością będzie groźniejszy, niż srebrne kule. Srebro jest zbyt twarde, by być skuteczną amunicją. Poza tym lepiej jest być uzbrojonym, niż nieuzbrojonym w obliczu nieznanego wroga. Po drodze do drzwi wejściowych zajrzałam do Jesse. Spała

na plecach, z rękami pod głową, chrapiąc delikatnie. Bezpieczna. Na razie. Puk. Puk. Broń dała mi odwagę, by przekraść się schodami na dół. Jest ciężka. Podobnie jak codzienne sesje walki z Adamem, noszenie broni stało się moim zwyczajem. Nie jestem całkiem człowiekiem, ale jestem prawie tak samo jak oni bezbronna. To nie miało większego znaczenia, dopóki nie związałam się z Adamem. W pewien sposób przynależność do watahy zapewniła mi większe bezpieczeństwo, - ale z drugiej strony jestem najsłabszym ogniwem w stadzie; bron pomagała wyrównać różnicę pomiędzy mną i wilkołakami. Na zewnątrz panowała ciemność, a wąska szybka obok drzwi była matowa, Nie miałam szans zobaczyć, kto stał za drzwiami. Puk. - Kim jesteś? - spytałam, podnosząc głos, ale nie krzycząc. Pukanie ustało. - Niechętnie podajemy swoje imiona - odpowiedział uprzejmy, męski głos. To, że nie podniósł głosu oznacza, że wie, czym jestem oraz że mam lepszy słuch niż przeciętny człowiek. Jego odpowiedź nie wyjaśniła, kim jest, ale wskazała, czym jest.

Nieludzie są bardzo ostrożni, jeśli idzie o imiona. Systematycznie zmieniają te, których używają i ukrywają te poprzednie, by nikt nie mógł użyć ich przeciwko nim. Magia nieludzi działa najlepiej, gdy znają imię ofiary. Z drugiej strony wyjawienie imienia wrogowi może służyć za pokaz siły: „Zobacz wcale się ciebie nie boję. Nie możesz mnie skrzywdzić, nawet znając moje imię”. Dzięki Zee, mojemu przyjacielowi i byłemu pracodawcy, metalurgowi, ujawnionemu gremlinowi oraz nadzwyczajnemu mechanikowi, znam wielu nieludzi z okolic Tri-Cities, ale głos tego, który stał u mych drzwi był obcy. Nieludzie są świetni w przywdziewaniu magicznych masek: mogą zmieniać twarze, głosy, a nawet rozmiary i kształty. Jednakże wszyscy nieludzie powinni się znajdować w swoich rezerwatach, po tym jak wypowiedzieli wojnę Stanom. - Nie otwieram drzwi osobom, które nie chcą się przedstawić - oświadczyłam nieznajomemu. - Zwą mnie ostatnio Alistair Beauclaire - odpowiedział Beauclaire. Wstrzymałam oddech. Wiem, kim jest, podobnie jak każdy, kto obejrzał pewne popularne video na pewnym portalu internetowym. Beauclaire jest tym nieludziem, który zabił człowieka odpowiedzialnego za porwanie jego córki i zamiar zamordowania jej (podobnie jak uczynił z innymi półkrwi

nieludźmi i kilkoma wilkołakami). To Beauclaire ogłosił, że nieludzie nie podlegają rządowi Stanów Zjednoczonych ani rządowi żadnego innego ludzkiego państwa. On jest Szarym Panem, jednym z grupy kilku potężnych nieludzi, którzy rządzą pozostała resztą. Jednakże jest równocześnie kimś znacznie potężniejszym, ponieważ wyjawił mi tej nocy jeszcze jedno ze swoich imion. - Gwyn ap Laugh - powiedziałam. Poszukałam informacji o Lughu po spotkaniu z Dęboszem, który wspomniał jego imię. Rezultaty moich badań były co najmniej mylące. Jedyną pewną rzeczą było to, że w historii legendarnych nieludzi Lugh odstawał mocno od reszty. „Ap Lugh” znaczy syn Lugha, więc nie miałam czynienia z samym Lughiem. Nieludź po drugiej stronie drzwi umilkł na chwilę, a potem powiedział z wolna: - To jedno z moich imion. - Jesteś Szarym Panem - usiłowałam mówić opanowanym głosem. Ten nieludź żył długo jak Beauclaire, udając człowieka a z tego, co mówili o nim przyjaciele, była żona i współpracownicy, był ogólnie lubiany. Nie ma sensu go obrażać bez powodu, a przetrzymywanie na ganku może do tego doprowadzić. - Tak - odrzekł. - Dasz mi słowo, że nie masz zamiaru mnie skrzywdzić? -