MARY JANICE
DAVIDSON
NIEUMARŁA I
NIEPOPULARNA
Tłumaczenie nieoficjalne: acme.pl
„I Królowa pozna umarłych i zaopiekuje się nimi”
– Księga Umarłych
„Trzymaj się blisko przyjaciół ale nieprzyjaciół trzymaj się
jeszcze bliżej”
– Sun Tzu „The Art of War” (Sztuka Wojen)
“Zwycięstwo jest moje!”
– Stewie Griffen “Chłopiec rodzinny”
ROZDZIAŁ 1
“Na strychu jest zombie”– poinformował mnie George Ogar , kiedy byłam w trakcie
śniadania. Jego głos był oceanem spokoju. Delikatnie odrzucił niesforny kosmyk włosów ze
swojej twarzy i uważnie spojrzał na swoją robótkę.
– Faktycznie jest – odpowiedziałam. Później doszłam do wniosku, że moja rzucona
mimochodem odpowiedź, była ogromnym błędem. Mam na myśli fakt, że ten oto chłopiec
wampir mieszka tu, w domu mojej najlepszej przyjaciółki, z dwójką ludzi i co najmniej trójką
wampirów. Mówiąc mi o problemie z zombie, dał mi znać, że czas coś z tym fantem zrobić i
rozwiązać ten problem. Jestem jak w horrorze na ekranie kina. Ja, Betsy Taylor, Królowa
Wampirów, zajmuję się takimi pierdołami a publiczność oglądająca ten podrzędny film, rzuca
w ekran popcornem i czapkami.
Ale to nie był film. A ja wszystko chrzaniłam na swojej drodze. Co więcej, zostałam
rozproszona, jak sroka, przez dużą błyszczącą rzecz na moim palcu – moje zaangażowanie i
zobowiązanie – pierścionek. Piękny dla mnie ale głupi dla kogoś kto już był ponoć w stanie
małżeńskim od jakiegoś czasu (dla przepowiedzianego Króla Wampirów na następnych tysiąc
lat) i oficjalnie zainteresowanego mną jako swoją żoną (jedyny Eric Sinclair). Ale mój Bóg,
mój Eric Sinclair, wielki Król Wampirów, chcąc mnie uszczęśliwić zdobył się na ten gest i
oficjalnie mi się oświadczył. Pomimo swej zatwardziałości w postanowieniach i działaniach,
wydusił z siebie propozycję zawarcia związku małżeńskiego na ludzkich zasadach. Wciąż
byłam ogłuszona tym, że wystarał się o ten pierścionek.
Tak naprawdę, to wciąż drżałam na wspomnienie naszego poprzedniego wspólnego
wieczoru. Zwariowany i stuknięty seks łącznie ze wzajemnym piciem swojej krwi, przerwany
wycieczką do Carribou Coffee na gorącą czekoladę. I Pierścień – zachwycająco błyszczące
złoto, okrągły pas obsypany diamentami i rubinami. Musiałam zrobić naprawdę herkulesowy
wysiłek, by nie zacząć kwiczeć z radości jak zarzynana świnia, gdy włożył mi ten pierścionek
na mój palec (ten natychmiast wpadł głęboko, bo mam dziwacznie małe palce). A skoro był
nadal na moim palcu, to dobę później, nie mogłam przestać się na niego gapić.
Co więcej, to nie było tak naprawdę śniadanie, bo odkąd zostałam wampirem (George
również), nie mogliśmy jeść ludzkiego posiłku bo musielibyśmy wszystko zwrócić a nie jest
to nic przyjemnego. Ale wciąż nazywaliśmy to śniadaniem, od tej pory, kiedy Marc (nasz
ludzki mieszkaniec chirurg dziecięcy) często wstawał i jadł bułeczkę przed jego całonocną
zmianą.
A George? Tak naprawdę, to dowiedzieliśmy się, że jego prawdziwe imię to Garrett
wkrótce potem jak zaczął mówić. Powrócił właśnie całą swoją uwagą do uroczej robótki, nad
którą pracował. Spod jego ręki wychodził właśnie afgański szal pasujący kolorystycznie do
wytwornego swetra, który nosiłam na sobie tego wieczoru.
Ja z kolei wróciłam myślami do listy gości. Nie na moje wesele ale na moje przyjęcie
urodzinowe, które miało być dla mnie niespodzianką. Ale nikomu nic nie mówiłam, że o nim
wiem. To była krótka lista. Moja mama, mój tata, moja (westchnęłam) macocha, Antonia, jej
malutki synek Jon (a mój przyrodni braciszek), moja przyjaciółka i właścicielka domu,
Jessica, mój narzeczony Eric Sinclair, Marc, moja siostra – Laura, przyjaciółka Garretta inna
Antonia, nasz przyjazny dzielnicowy – funkcjonariusz policji Nick, przyjaciółka Sinclaira –
Tina; dawny łowca wampirów – Jon i oczywiście Garrett. Prawie wszystkich tych ludzi
znałam zanim jeszcze umarłam. Oczywiście połowa z tych gości to byli apetyczni ludzie.
Nawet Marc, który często zastanawiał się jakby to było, gdyby był nieumartym lekarzem
mszczącym się na rodzicach krzywdzących swoje dzieci. Marc jest gejem i problem mamy ze
znalezieniem dla niego wśród byłych znajomych, chłopaka dla niego. Razem z Jessicą
próbowałyśmy zorganizować kogoś dla niego ale miałyśmy niewielu znajomych, którzy
byliby w typie Marca a do tego gejów. Nie to, żebyśmy miały pomysł jaki typ odpowiada
Marcowi. Na dodatek organizowanie ludzi na przyjęcia jest trudne. Podobnie trudne jest nie
picie ich krwi.
Stuknęłam moim ołówkiem w podkładkę, próbując wymyślić sposób w jaki powiem
Sinclairowi jeszcze przed ślubem, że zamierzam przestać całkowicie pić krew. Pomyślałam,
że bycie Królową Wampirów ma parę zalet. Każdy wampir, którego kiedykolwiek poznałam,
musi codziennie pić krew, nawet mój Sinclair. Ale ja mogłam się obyć bez najmniejszej
kropli krwi nawet do tygodnia. Nie mogłam pić też żadnych koktajli mlecznych, które zawsze
bardzo lubiłam. Ale za to herbatę piłam hektolitrami. Jako, że praca Królowej była moim
głównym zajęciem przez cały rok, postanowiłam, że wydam nakaz zabraniający picia krwi.
Byłabym w strefie bezkrwistej! Ale Eric byłby pewnie zbyt cwany, żeby się temu
podporządkować. Zwykle zawsze ignorował wszystko, cokolwiek zrobiłam. No i podczas
naszych intymnych chwil ktoś zawsze był pogryziony. Czasami niejednokrotnie! Trudno mi
to wyjaśnić, ale właśnie picie krwi podczas seksu, czyniło dla mnie ten fakt znośniejszym.
Brzydzę się pić krew. Fuj!
– Droga Betsy – powiedziała Jessica wchodząc do kuchni i rzucając okiem na listę
ponad moim ramieniem, ponieważ zmierzała w kierunku ekspresu do kawy – Nie mogę
uwierzyć, że spisujesz listę prezentów urodzinowych, które chcesz otrzymać. Panna Manners
na pewno poważnie to potraktuje.
– Panna Manners niech się cieszy, że nadal żyje – odwarknęłam – Poza tym to nie jest
lista urodzinowych prezentów, tylko lista osób, które zaprosisz na moje przyjęcie
niespodziankę.
Jessica, nieznośnie chuda chabeta, ze wspaniałą skórą koloru mlecznej czekolady
firmy Godiva, zaczęła się ze mnie śmiać.
– Skarbie, boli mnie gdy zaczynasz tak mówić. Jesteś jak odprysk w gałce ocznej. To
tak, jakbyśmy my nie potrafili zaplanować przyjęcia.
– Chociaż – dodałam – byłoby można zapomnieć zaprosić Ant na nie. Nie
zwracałabym uwagi na to, że jej nie ma. A w zasadzie to mogłaby odpuścić to przyjęcie,
nawet jeśli zostanie zaproszona.
– Cukiereczku – Jess odebrała kawę przygotowaną przez ekspres i w sposób, który był
dla niej rytuałem, dolała sobie mleka czekoladowego do szklanki – dwa miesiące temu
postawiłaś sprawę jasno, że nie chcesz żadnego przyjęcia. I my próbowaliśmy się temu
podporządkować. Przestań więc już układać listę gości i martwić się tym, że twoja macocha
zdecyduje się pojawić. To się nigdy nie zdarzy.
– Hej, rozmawiamy o nie istniejącym przyjęciu niespodziance? – zapytała Tina,
bezgłośnie wchodząc do kuchni. Zaskakiwanie mnie stało się jej nawykiem. Chciałabym,
żeby jej się noga powinęła i poślizgnęła się na kuchennych kafelkach koloru zielonej
koniczyny.
– Kiedyś założę dzwonki wokół twoich ładnych, drobnych kostek – warknęłam
zaskoczona jej wejściem. Tina tak wystraszyła Jessicę, że ta niemal nie zachłysnęła się swoim
napojem. Nabrała tchu i powiedziała:
– Ona mówi, że jej życie nie będzie nic warte jeśli zda się na nas. Dlatego układa listę
gości.
– Lojalność to moje drugie imię, Królowo Betsy – wymruczała Tina, ponieważ
poślizgnęła się na maleńkim kawałku śniadania Marca i wylądowała obok wysokiego stołka
barowego, na którym siedział George – cholera, miałam na myśli Garretta. Tina była ubrana
jak najbardziej kusząca studentka college. Zresztą jak zwykle. Była blondynką o długich
lokach, wielkich oczach koloru bratków. Miała na sobie czarną spódnicę do kolan od dobrego
projektanta, T–shirt, nagie nogi i czarne pompy. Jednak większość obecnych studentów nie
była świadkami wojny secesyjnej, ale ta nieumarła sensacja taka jak Tina była zawsze
radosna jak sikorka.
– Co chcesz na swoje urodziny, Wasza Królewska Mość? – zapytała mnie, ponieważ
zazdrośnie wpatrywałam się w jej niestarzejące się melony, opięte obcisłą koszulką. Jej
obowiązki polegały na tym, że była prawą ręką Erica, którego zmieniła kilka dekad temu.
Ostatnio zamiast wysysać jego krew ograniczyła się do tego, że rozkładała mu poranne
wydanie Wall Street Journal, przygotowywała jego ulubioną i drogą herbatę i przeglądając dla
niego sterty papierkowej roboty. – Jakieś ładne buty, przypuszczam.
– To źle przypuszczasz – odpowiedziałam – chcę pokoju na ziemi, dobrej woli wobec
ludzi!
– To ci ludzie, którzy mają sklep tuż przy centrum handlowym? – Jessica zapytała
niewinnie – albo może jeden z tych wozów handlowych w przejściu ulicznym obok tego
portretu artysty i faceta sprzedającego koszulki z nadrukowanymi żartami seksualnymi? –
bezwstydnie spojrzała na Tinę, która schludnie się ułożyła na marmurowym blacie
kuchennym.
– To byłaby jedyna rzecz, której oni nie mają – powiedziałam – Tina, Jessica, ja was
znam na tyle i wiem, że powiedziałam, iż nie chcę przyjęcia a wy i tak będziecie próbowały
mnie oszukać i je zorganizować. Mam was ukarać grzywną? Nie chcę przyjęcia. Zamiast
kombinować za moimi plecami, mogłybyście znaleźć kilka chwil na to, by w ciszy pomodlić
się za wyżej wymieniony przeze mnie pokój światowy i całkowitą harmonię wśród ludzi a
mnie podarować pokaźną kartę prezentową do Bloomingdale’a.
– Albo może parę nowych sandałów od Prady – dodała Jessica.
– Nie, mam dosyć sandałów. Czy to jest wiosna?! Nie chcę jakichś zdradzieckich
sandałów!! –ale były miłe, głupie zołzy. Wiedziały, że nie mogłabym ich nosić ze skarpetami
a przy takiej pogodzie moje stopy były cały czas lodowate. Hmm… ale jednak… nowe
sandały kusiły. Miałam dosyć zimy. W Minnesocie mieliśmy przynajmniej dwa miesiące
śniegu więcej.
– Racja – powiedziała Jess – ale ty przecież nigdy nie masz dość butów, oczywiście.
– Dlaczego nie weźmiesz jednego z moich butów i nie wsadzisz sobie w ten tłusty
czarny tyłek? – zasugerowałam przymilnie.
– Dobrze, pani Taylor. Dlaczego nie weźmiesz swojego słabego nosa z kości
słoniowej i…?
Tina przerwała szybko ripostę Jess – Wasza Królewska Mość, czy są jakiekolwiek
buty, których nie lubisz?
Garrett chrząknął oczyszczając swoje gardło. Zaczął inny ścieg na swojej robótce i
powiedział – Ona nie lubi sandałów Packard Shah, szczególnie złotych.
– To prawda – potwierdziłam – zapłaciłabym dwieście dolców za to, żeby ich nie
nosić.
– Niepotrzebnie – powiedział Eric Sinclair, ignorując mój okrzyk przestrachu i
wzdrygnięcie Jessiki. Był gorszy niż Tina, która wślizgiwała się cicho. On się teleportował
jak Alien. Wysoki, barczysty, ciemnooki, najcudowniejszy cudzoziemiec – masz tysiąc par
sandałów.
– Nie rób więcej tak. Nie skradaj się. A poza tym zostaw mnie w spokoju i idź czytać
te swoje papiery.
– Lista gości? – zapytał, przechylając się przez moje ramię i spoglądając w mój notes
– ale nie pragniesz przecież przyjęcia.
– A idź już! Jesteś potępiony przez prawo a ja nie – cisnęłam się i zamknęłam swój
notes. Naprawdę, miałam pewność, że ja nie jestem potępiona. Całkowitą – jak wiele razy
muszę ci to powtarzać? Nie zrozum mnie źle, mogę mówić do siebie i słuchać siebie. I jestem
bardzo samokrytyczna w związku z wszystkimi moimi małymi trikami i denerwującymi
dziwactwami. Nieistotne dla ciebie jest to, że ciągle się rozwijam. A tak w ogóle to nie
rozumiem, jak można mieć tak doskonałe ciało, by z ledwością mieścić się w Pontiacu Aztek.
Ale jakkolwiek mówię do siebie, to nie mogę wam pomagać w ignorowaniu mnie. Moja
sytuacja jest niemożliwa! Byłbyś zdumiony faktem, jak często jestem ignorowana chociaż
jestem tak zwaną Królową Wampirów! Powtarzanie się jest jedną z wielu prób bycia
słyszaną. Tak samo jak bycie nieustępliwą sprawia, że mnie zauważacie – lubiłam Sinclaira.
Chociaż nie był tak bystry jak Tina i tak bogaty jak Jessica. Chociaż nie mógł, zresztą tak jak
wszyscy, zobaczyć ducha Cathie. Chociaż nie był tak mądry jak doktor Marc albo obojętny
jak wilkołak i osoba mająca zdolności parapsychologiczne, jak Antonia. – Wiesz co znaczy
słuchać swojej królowej i mieć jej najmniej do zaoferowania spośród wszystkich ludzi. To
jest olbrzymi cios dla mojego ego.
– Przyjęliśmy do wiadomości, Betsy – powiedziała Jessica – żadnego przyjęcia,
Świetnie.
– Świetnie!
– Dlaczego jesteś…? – zaczął Sinclair ale zauważył jak Jessica szaleńczo machała
rękoma – zresztą… mniejsza o to… Jesteś już gotowa na naszych gości?
– Goście? – spróbowałam się nie wkurzyć. Rzucali mi wyzwanie! Psy! Odrzucając
mnie przed niespełna dwoma tygodniami od moich rzeczywistych urodzin. Westchnęłam
będąc blisko bombardującego napadu złości – Proszę nie mówić goście!
– A przypominasz sobie tą delegację europejską, która przychodzi tu po północy?
– Aaa… Sophie i Liam – dodała Tina przeglądając jakieś papiery.
–Wiem, wiem… – wiedziałam przecież. Ale nie przejmowałam się tym.
Sophie była czarującym wampirem, mieszkającym w maleńkim mieście w górach na
północy. Był z nią bardzo żywy chłopak po trzydziestce, Liam. Byli parą od kilku miesięcy i
jakiś czas temu pomogli nam złapać prawdziwego wazeliniarza, wampira, który spotykał się z
dziewczynami z college’u, oczarowywał je, rozkochiwał w sobie a potem namawiał do
popełniania samobójstw. Sofie była osobą z rodzaju tych, które przywracały mi wiarę w
wampiry. Wydawało mi się większość z nas była naprawdę szurnięta, że to ludzie, którzy
znaleźli rozkosz seksualną w zbrodni i w napaści. To co zrobiono Sophie, było czystym złem.
Spowodowało to jednak, że stała się nieumarta. Teraz Sophie rzadko kiedy dawała się komuś
dotknąć i bardzo rzadko dotykała kogoś. Tak, przybycie Sophie było dla mnie przyjemnością.
Ale ta europejska delegacja była czymś, czego wcale a wcale nie potrzebowałam – banda
wiekowych wampirów z dusznymi akcentami. Przychodzą tutaj, żeby mnie drażnić na dwa
tygodnie przed urodzinami. To tak jakby przekroczenie trzydziestki w zeszłym roku a potem
umrzeć i zostać nieumarłym, było niewystarczająco traumatycznym przeżyciem!
– Nie zapomniałam! – powiedziałam. Prawda. Tak właściwie to bardzo starałam się
ignorować to. Sinclair przygładził swoje ciemne włosy, które i tak zawsze były doskonałe i
każdy na swoim miejscu… No no… Sinclair był czymś poruszony:
– Uhmmm, Jessico, zastanawiam się czy mogłabyś wybaczyć….
– Nie, nawet o tym nie myśl – ostrzegła go – nie usuniesz mnie z mojego własnego
domu, umarlaku jeden! Marc polega na mnie i ufa, ze przekażę pełne sprawozdanie z tego
gównianego szaleństwa jakie ostatnio wywołał ten czubek.
Eric powiedział cos do Tiny w języku, którego nie znałam. Który mógł oznaczać
wszystko ale nie angielski. Odpowiedziała mu w tym samym jazgotaniu. Rozmawiali tak
sobie przez minutę.
– Oni zapewne zastanawiają się czy ciebie usunąć czy nie i w jaki sposób ciebie się
pozbyć – powiedziałam do Jessiki.
– Wrrrr.
– Mówimy wszyscy w naszym wspólnym języku! Nazwijmy ten język językiem
angielskim! Ale niektóre popieprzone i niegrzeczne wampiry tego nie rozumieją! –
spiorunowałam ta dwójkę wzrokiem ale Tina i Eric nadal paplali po swojemu. Nie miałam
pewności czy mnie ignorowali czy sama nie chciałam zrozumieć ich intencji. Postanowiłam
więc być inteligentna i odezwałam się głośno do Jessiki – To jest prawdopodobnie kwestia
twojego bezpieczeństwa! Wiesz dobrze jakie te stare wampiry mogą być okropne, stare
grzyby! Dlatego ta dwójka rajcuje się tym, że zaprosiła tamtych a ty wśród nich jesteś
zagrożona. W każdym razie jeden z tych starych dupków prawdopodobnie będzie próbować
ciebie schrupać i będziemy mieć wielką i nikczemną wojnę wampirów, której właściwie
możemy uniknąć jeśli na trochę zamieszkasz w piwnicy z Garrettem.
– Nie, nie, nie. To mój dom i moje przebywanie w nim nie jest żadnym
przestępstwem. Prawda, Garrett? – spytała Jessica. Ale Garrett wzruszył tylko ramionami w
odpowiedzi. Nie zaoferował wiele ze swojego zmysłu obserwacji i nadal był przyklejony do
swojej robótki. Spędzał zazwyczaj najwięcej czasu w kuchni. Jego dziewczyna, będąca
wilkołakiem, który jeszcze nigdy w wilkołaka się nie zmienił, przebywała w Massachusetts.
Żona przywódcy jej watahy powiła niedawno dziecko. Nie bardzo chciała tam pojechać,
narzekała na ten przymus ale ostatecznie pojechała. Garrett został ze mną i był nadal przeze
mnie karmiony. W zasadzie jak moglibyśmy nie mieć pokoju. Przecież Antonia mogła wrócić
z połową swojej paczki– watahy i mielibyśmy pokój.. Ale musiałam się głęboko zastanawiać
co Antonia (wilkołak a nie moja macocha) widziała w tym Garrettcie. Nie to, żebym się jakoś
specjalnie nim przejmowała. Jessica rzuciła kiedyś stwierdzenie, że nie jest on
najbystrzejszym człowiekiem. Jednak jest już nie do poznania. Teraz wyglądał przynajmniej
jak człowiek. Nie tak dawno jeszcze Garrett był wampirem bez ludzkiego wyglądu, jak
zwierzę, które biegało wokół na czworakach i pił krew świńską z wiadra. Antonia była bystra
a nawet jeśli była śliniącą się idiotką, mogła przewidzieć przyszłość. Mogła mieć każdego.
Zdumiewało mnie to, że ta brunetka o tak wspaniałym wyglądzie, jak modelka kostiumów
kąpielowych, która mogła przewidywać przyszłość, miała jakieś zgniłe i zaniżone poczucie
własnej wartości. Ale co mi do tego! Kto ja niby jestem? Jakiś sędzia? Garrett i Antonia
kochali się i było im z tym dobrze.
– No dobrze – przemówił wreszcie po angielsku mój wybranek, moja wątpliwa
nagroda od losu – Możesz zostać Jessico. Ale proszę ciebie, Jessico abyś obserwowała co
robimy i słuchała co mówimy. Nie patrz innym za długo prosto w oczy i odzywaj się tylko
wtedy, kiedy ktoś ciebie o coś zapyta. I odpowiadaj im: „tak, proszę pani… tak, proszę pana”
– Czuwać, Arf! – dokuczyłam Jessice.
– A ona? – Jessica się rozpłakała, wskazując na mnie palcem – ona bardziej potrzebuje
zajęć z etykiety niż ja.
– Tak – odpowiedziałam – ale ja jestem Królową. Królową z dużym pieprzonym K.
Hej, powinnaś patrzyć na mnie z wielkim szacunkiem w oczach! Eric! Każ jej się zatrzymać!
– Daj mi święty spokój! – wymamrotała Jessica i poszła na górę, robiąc przy tym
mnóstwo hałasu.
ROZDZIAŁ 2
Spoglądałam, jak Jessica wbiegała na schody, kiedy zadzwonił dzwonek u drzwi.
Wydawała się bardzo wkurzona i podminowana. Nie, żebym nie była przyzwyczajona do jej
wymówek i ostrych docinków. W końcu to moja najlepsza i najstarsza stażem przyjaciółka,
prawda? Zawsze dzieliłyśmy się szminką, a to nie lada sztuka dobierać takie kolory by
pasowały do naszych bardzo odmiennych karnacji. Każda z nas miała napisany testament, że
wzajemnie po sobie dziedziczymy wszystko (musiałyśmy więc zdobyć umiejętność takiego
dobierania dodatków, by pasowały na nas obie). Jednak dzisiaj wyglądało na to, że wszystko
co zrobiłam i powiedziałam, wywołało jej ogromne rozdrażnienie (po prostu chyba
przekroczyłam jakąś pozorną granicę, wyznaczoną przez naszą przyjaźń) i spowodowało jej
wściekłość.
– Przyszła Sophie i Liam – poinformowała nas z holu Tina.
– O, dobry – powiedziałam idąc za wszystkimi ( z wyjątkiem Garretta, który pozostał
w kuchni i rozczulał się nad swoją robótką) – fajne pierwsze spotkanie.
– Nonsens – odpowiedział Eric – wszystkie spotkania są fajne.
Prychnęłam, aby nie powiedzieć czegoś, czego nie powinnam. Prawda, i żeby nie
zauważył, że byłam również zajęta patrzeniem na jego ogromną postać, która wspaniale
prezentowała się w czarnym garniturze i dyszeniem od tego patrzenia. Ciemny garnitur był
jak zwykle doskonałym uzupełnieniem jego ciemnych włosów i oczu. Był tak szeroki w
ramionach, że często zastanawiałam się jak on się mieści w drzwiach i miał długie, silne nogi.
Rozważałam też fakt, w jaki sposób opierałam się tak długo jego paskudnym czarom. Teraz z
kolei to miał ochotę sprzeciwiać się na każdym kroku i uchylał się przed każdym spotkaniem
ślubnym, jakie mieliśmy. Dobrze, że chociaż uzgodniliśmy datę: 31 lipca. Czasami to
wyglądało na bardzo odległe i czasami ta data pędziła na mnie jak ekspres. Praktycznie całą
uroczystość planowałam sama ( dobrze, że chociaż Jessica sporadycznie mi pomagała). Nie
miał żadnego zdania na temat kwiatów, jedzenia, napojów, smokingów, sukni, ceremonii albo
o weselnej muzyce. Gdybym nie wiedziała na pewno, że on mnie kocha, pomyślałabym, że
tak nie jest, prawda?
– Wasze Królewskie Mości – odezwała się Sophie, kłaniając się nam obydwojgu. Tina
otworzyła nasze ogromne wiśniowe drzwi frontowe i wpuściła Sophie (Dr Trudeau – która
była weterynarzem) i Liama, uhh, nie poznałam jeszcze jego nazwiska.
Sophie była ubrana w bardzo szykowny mundur marynarki wojennej z wdzięczną
krótką spódniczką, która pasowała do golfowych czarnych rajstop i czarnych (fuj!) butów do
biegania. Wiem, że jest to bardzo praktyczne wyjście, dla kobiet czynnych zawodowo, ale
tenisówki z garniturem?! Jezus nie mógłby bardziej zapłakać, niż ja zapłakałam w myślach na
ten widok. Tak jak wszystkie wampiry, Sophie była cudownie piękna, z czarnymi włosami
(ufryzowanymi w niemodnego już koka) i miała bardzo bladą, aksamitną skórę. Jej ciemne
oczy sprawiały wrażenie, jakby była nieobecna duchem co było jej często bardzo przydatne w
wykonywanym zawodzie.
Liam ubrany był w dżinsy i w skórzaną kurtkę oraz zdezelowane sandały, które
przypomniały mi jeszcze raz, że jestem gotowa na wiosnę i zakup nowych sandałów.
Zaskoczyło mnie, gdy spostrzegłam jaką ma młodą twarz (stary {późny w oryginale czyli pod
koniec trzydziestki} trzydziestolatek z opalenizną rolnika), którą okalały przedwcześnie
posiwiałe włosy.
Tina zaprowadziła nas do salonu (było ich przynajmniej cztery ale nie wiedziałam
tego na pewno i nie wiedziałam w dalszym ciągu, gdzie się wszystkie znajdują) i pierwsze co
zrobiła Sophie, kiedy wszyscy się rozsiedliśmy, podała mi egzemplarz dzisiejszego wydania
Star Tribune:
– Czy mogłaby mi Pani podpisać artykuł, proszę? – zapytała z czarującym francuskim
akcentem, którego się nie pozbyła nawet po tych wszystkich latach mieszkania tu, w
Minnesocie.
Eric wymamrotał coś pod nosem, ale na jego szczęście nie dosłyszałam co. Miałam
przed sobą artykuł „Kochana Betsy – kolumna dla wampirów”, mój co tygodniowy artykuł.
To powinno być wydane w jedynym biuletynie dla nieumartych, ale ktoś do niego dotarł i
wydrukował w Star Tribune. Redaktor naczelny stwierdził, że artykuł jest bardzo komiczny i
wydał go na łamach czasopisma. Na szczęście większość ludzi, która to czytała, uważała to za
dobry żart i wspaniałą ironię. To był jedyny argument, który chronił mnie przed wściekłością
Erica i Tiny.
– Bardzo mi miło – odpowiedziałam – uh… – Tina podała mi pióro. Nigdy nie miałam
przy sobie pióra, smyczy albo stopera, kiedy potrzebowałam jednego z nich – dziękuję –
powiedziałam i nabazgrałam mój podpis pod najnowszym „Droga Betsy” (moi przyjaciele
maja spotkania klubu książki w ciągu dnia i nalegają ciągle bym do nich dołączył. Co
powinienem zrobić? Powiedzieć im jaki mam problem z wychodzeniem w dzień czy
powinienem kłamać?) i oddałam pióro Tinie.
– Ehh – rzekł Liam – założę się, że bibliotekarka nie zrobiła za wiele w tej sprawie.
Mówił o Marjorie, przebiegłej bibliotekarce, która wpadła na pomysł wydawania
magazynu dla nieumartych i kolumny „Droga Betsy” , którą każdy wampir mógł przeczytać.
Teraz była wściekła i próbowała wytropić kto mógł przekazać moją kolumnę redaktorowi
„Star Tribune”. Nie myślałam, żeby to była jakaś wielka tragedia. Przecież wypadki się
zdarzały, prawda? Ale sama wyznawałam tę teorię. Nikt inny nie podzielał mojego zdania na
ten temat. Dlatego też pisałam nadal moją kolumnę nie zwracając uwagi na czyjeś
rozdrażnienie tym, co się stało.
– Mniejsza o to – powiedziała Tina – przecież i tak piszesz teoretycznie i niejako w
dwóch osobach – i poklepała mnie uspokajająco.
– Jesteś w tym rzeczywiście dobra – Liam powiedział z typowym bezbarwnym
przeciąganiem głosek Środkowego Zachodu. Patrząc na niego, nigdy nie wiedzielibyście, że
był bogaty. Jego tata wynalazł pierwsze kalendarze kieszonkowe z trzema dziurkaczami (w
oryginale brzmi to tak: „with three–hole punches”), albo coś w tym stylu – Naprawdę dobra i
masz dobre spojrzenie na świat, faktycznie takie młode i świeże.
– O, super – skromnie przeczesałam swoje włosy. Było kilka zalet w byciu wampirem,
przede wszystkim to, że mój wiek nie był już dla mnie numerem jeden, nie był tak istotny bo
przestałam się starzeć. Nigdy więcej nie potrzebowałabym silnych świateł. – Cóż mogę
powiedzieć? Wiele rzeczy potrafi wprawić nas w zakłopotanie, na przykład głupia nazwa
miasteczka.
– Tak samo – ten facet był niezbyt gadatliwy.
– Wasza Królewska Mość – zaoferowała Sophie – mamy powód do przerwania, jeśli
pozwolisz.
– I ma nas opuścić cała tak zwana rozmowa towarzyska? – Jessica mamrotała z progu
salonu. Zauważyłam, że wykorzystała ten krótki czas na górze, by się odświeżyć i pociągnąć
usta nową świecącą szminką Jack–o.
– Dowiecie się prawdy – powiedział Liam, ignorując drażliwy komentarz – To jest o
mnie i o moim wieku. Sophie, ty mnie dobrze znasz. Ale wiedzcie, że nie potrafię być
spokojny o naszą przyszłość i coraz częściej myślę o przemianie, razem z Sophie myśleliśmy
o mojej przemianie. I chcielibyśmy wiedzieć, hmmm… no chcielibyśmy wiedzieć, co wy o
tym myślicie.
Początkowo nie miałam pojęcia o czym on mówi. O przemianie w co? W
republikanina?
– Wampir, nieme gówno – powiedziała Jessica. Przygryzłam się w język i odpuściłam
jej tym razem ale w pamięci zanotowałam aby na osobności zapytać ją czy cierpi na
niestrawność.
Z przerażeniem odwróciłam się do naszej młodej pary. Z tego wszystkiego czułam
jakby mi się poluzowała szczęka w zawiasach:
– Dlaczego chcesz to zrobić?!
Popatrzyli na siebie, potem na mnie:
– Nie każdy ma takie sam pogląd na bycie nieumartym jak ty Wasza Wysokość –
powiedziała Sophie – A trzeba wziąć pod uwagę fakt, że wielu mieszanych kochanków (jak ja
i Liam), może przegrać swoje wspólne szczęście ze śmiercią. – Oooo – powiedziałam,
ponieważ do tej pory nikt poza mną nie powiedział ani słowa– Tak więc… wstydź się…
yyyy… Liam?? yyyy… Ty, yyyyy, myślisz, że to jest dobry pomysł? Przemienić się w
wampira? Zastanów się jeszcze, ponieważ kochać wampira a być wampirem to dwie różne
rzeczy. To są dwie najróżniejsze rzeczy! Jedno może bardzo miłe ale drugie może być
czystym piekłem! – Eric wstrząsnął się przy tym komentarzu ale nic nie powiedział.
– Rzeczywiście, nie palę się do rzucenia zapiekanek z siekanego mięsa i ziemniaków z
łososiem, i jajek sadzonych – odpowiedział Liam – ale jeszcze mniej się palę do machania
ręką Sophie na pożegnanie. Taki jest pomysł przedwiecznego Boga? Czy to jest dobre?
– On jest umierający – wyjaśniła Sophie.
– Co? – Jessica i ja wrzasnęłyśmy jednym głosem.
– No wiecie, skąd mamy wiedzieć ile lat mu pisane? Dobiega końca trzydziestki. Skąd
mamy wiedzieć czy na początku czterdziestki nie wpadnie pod autobus albo czy nie dostanie
zawału serca od tych wszystkich zjedzonych jajek sadzonych, albo czy nie trafi go jakiś
zabłąkany podczas burzy piorun? – po raz pierwszy dzisiejszego wieczoru jej gładka twarz
była pełna niepokoju – nie, nie sadzę, że ośmielimy się dłużej czekać.
No cóż, pozostawić wampirowi myślenie, że zdrowy facet pod koniec trzydziestych
albo we wczesnych czterdziestych latach swojego życia, był już na swoim łożu śmierci…
yyyy.
– Sophie? – Eric po raz pierwszy powiedział coś głośniej – Dr Trudeau, znasz ryzyko?
Kiwnęła głową.
– Oczywiście – powiedziałam – ryzyko. Tak… wiele, wiele ryzyk. Wyliczajmy
ryzyka. Takie jak… – zakasłałam by ukryć, że na czas nie znalazłam właściwego słowa – tak
więc ryzyka są… yyyyy…. bardzo ryzykowne.
Jessica przewróciła oczami ale Tina życzliwie wskoczyła z odpowiedzią.
– Sophie, Liam Jej Królewska Mość próbuje wam wyjaśnić, że ponieważ wampiryzm
jest wirusem nie wszyscy ludzie go przyjmują i umierają. A młode wampiry są jak dzikie
zwierzęta. Nie znają nic poza własnym pragnieniem i nie zważają na nikogo. Nie liczy się dla
nich nic poza pragnieniem. Królowa jest wyjątkiem.
– Ale ona jest też szefową wszystkich tu wokół – powiedział Liam – I to jest ryzyko,
które chcę podjąć. Nie zastanawiam się nad innym wyborem, nie interesuje mnie w ogóle
inna opcja.
– Dr Trudeau, możesz zrobić jak sobie życzysz – powiedział Eric, nie fatygując się by
się skonsultować ze mną, jak zwykle zresztą. – Nie mamy prawa by odmawiać tobie dalszego
życia z twoją miłością.
– Na szczęście – dodała Tina.
– Prrrr, prrrrr – zawyłam – I już? Nie zamierzamy pogadać o tym dłużej jak
dwadzieścia sekund? Zaznaczam, że oni przyszli skonsultować się ze mną, prawda? –
niepewnie spojrzałam na moich przyjaciół. Rozpaczliwie obróciłam się przybyłych – No
Liam! Porozmawiajmy teraz o twojej potencjalnej śmierci przez okaleczenie! Sophie, pomyśl
o tym! Jak się poczujesz, jeśli to się nie uda?
– Oczywiście, jeśli życzeniem Waszej Królewskiej Mości jest by tego nie robić, to nie
zrobimy – powiedziała ciężko Sophie.
– Nie wydaję poleceń w ten sposób – powiedziałam przerażona. Co takiego było w
tych wampirach, że nie mogli samodzielnie o siebie dbać. Więcej… kiedy zaczną
podejmować swoje własne decyzje i brać za nie odpowiedzialność? – jesteśmy w trakcie
rozważania tego problemu. Liam, to nie wygląda tak prosto, wiesz? To zmieni twoje życie!
Po co ten pośpiech?!
– Betsy, myślę, że mają do tego prawo – powiedziała Jessica. Każdy na nią spojrzał
spod przymrużonych powiek ale dalej kontynuowała – przepraszam was, wiem, że to nie mój,
tylko wielki wampirzy interes i wiem, że jestem tylko wyliniałym człowiekiem, ale z mojego
punktu widzenia, mogłabyś rozważyć to trochę dłużej. Znasz to Zycie tylko od kilku
miesięcy. Mnóstwo ludzi bierze ślub a potem rozwód. Ale w ich przypadku to będzie jeszcze
głębsze zobowiązanie. Co się stanie jeśli wasza dwójka zmieni zdanie co do siebie nawzajem?
– To się oczywiście nigdy nie zdarzy – powiedział dobitnie Liam.
– Sophie… – wstałam i odeszłam od nich na chwilę. Spróbowałam sobie wyobrazić,
jak poczułabym się, gdyby Eric był zwykłym człowiekiem i wiedziałabym, że go przeżyję.
Być może nawet wieki. Mogłabym stanąć przed nim taka młoda i pełna życia, gdyby był
umierający? Co bym czuła wiedząc, że mogłabym zapobiec jego śmierci przemieniając go a
nie uczyniłabym tego? – Sophie… nie w mojej gestii jest zadecydować w tej sprawie tak albo
nie.
– Oczywiście, że jest – powiedziała zaskoczona – przecież jesteś Królową.
– Racja. Oczywiście, że nią jestem. I doceniam to, że przyszliście do mnie – i
zwaliliście na mnie ten ogromniasty problem (pomyślałam w duchu). – Ale ten facet jest
osobą dorosłą tak samo jak ty i to jest wasz wybór. Jeśli chcecie iść do przodu i ugryziesz go,
to jest to wasza decyzja. – Kim ja byłam, by mówić im co mają zrobić? Co ja rozważałam?
Miałam kazać im czekać, aż Liam będzie starszy? Kim ja byłam, żeby powiedzieć im „NIE”?
Byłam wstrząśnięta samym faktem, że wstąpili prosić mnie o zgodę na coś, co tak właściwie
nie było w ogóle moim interesem – nie wiem – skończyłam machając ręką – cokolwiek
zadecydujecie, ja was poprę, naprawdę… i sadzę, że mój narzeczony zgodzi się z moim
dekretem – dodałam i z ukosa spojrzałam na Erica, który jak dotąd trzymał język za zębami i
się odzywał.
– Dziękuję, Wasza Królewska Mość. Wykonamy ten krok. Naprawdę myślę, że twoje
wsparcie wiele dla nas znaczy.
– Tak – powiedział Liam.
– I?
Dźwięczny i długi dzwonek u drzwi ponownie zadzwonił.
– Przepraszam, dr Trudeau – Eric odwrócił się do mnie – nasi kolejni goście przybyli.
Wiele, wiele więcej wampirów. Zapowiada się super wampirza zabawa. Tina wstała.
– Zobaczę kto przybył, Wasza Królewska Mość, Dr Trudeau, Liam… – przeprosiła i
wyszła pozostawiając nas w miłej i krepującej ciszy.
– Tak… yyyyy…. to kiedy to zrobisz? – zapytałam. Popatrzyłam nerwowo na
pluszową wykładzinę dywanową, ozdobne obicie kanapy i piękne gobeliny. A co jeśli
zdecydowali się to zrobić właśnie tu, natychmiast?
– Jak najszybciej – odpowiedziała Sophie.
– Chcesz, aby… yyyyy…. Liam był tutaj podczas przemiany i… yyyyy…. odzyskania
przytomności?
– Dziękuję, Wasza Królewska Mość, ale lepiej będzie, gdy zrobimy to w zaciszu
naszego domu.
– Dobrze, dobrze… I mam nadzieję, że … yyyyy…. upewnisz się, że Liam nie zrobi
nikomu krzywdy i bólu… yyyy…. nikomu, gdy, wiesz, stanie się nieumartym z kłami i z
umysłem opanowanym żądzą krwi… yyyy… przez następnych… yyy… jakieś dziesięć lat?
Liam się skrzywił i mrugnął do mnie, ale Sophie nie zauważyła jego żartobliwego
spojrzenia.
– Moja królowo, mam doświadczenie w tych sprawach i wiem co robić by chronić
młodych wampirów. I zobaczysz, pani, że wszystko będzie tak, jak sobie tego życzysz.
Tak, prawo. To byłoby pierwsze popieprzenie za moich rządów, jeśli się nie uda.
– Zgaduję, że lepiej byłoby, gdybyśmy wyruszyli w drogę, Sophie – Liam
odpowiedział wstając z miejsca co było sygnałem dla Sophie i też wstała. Wszyscy
wstaliśmy.
– Dziękuję za twój czas, Wasza Królewska Mość i za twoje rady.
– Wrócicie poinformować nas co z tym ambarasem dalej?
– Zrobimy to jutro. A teraz wracamy do domu, ponieważ Sophie nie lubi na długo
zostawiać zwierząt.
– Najlepiej wróćcie tu ze szczęśliwymi nowinami, dr Trudeau – Eric, zamiast ukłonu
(ponieważ zazwyczaj to robił) podał zaskoczonej Sophie rękę, uścisnął i potrząsnął – proszę
informować nas na bieżąco.
– Dziękuję, Wasza Królewska Mość. Będziemy informować Wasze Królewskie
Moście.
– Liam – Eric i Liam potrząsnęli swoimi prawicami. Byli prawie tego samego wzrostu
i postury. Chociaż w sumie Liam był dużo węższy w ramionach. Uśmiechnął się do nas i w
kącikach jego oczu, ukazały się urocze, drobne zmarszczki. Wyobraziłam go sobie jako
spragnionego i nieświadomego młodego wampira i zachciało mi się płakać. Ale może jednak
wszystko się ułoży? Może za dziesięć albo za dwadzieścia lat od dziś, wszystko ułoży się
świetnie i będą szczęśliwi razem? Za kilka dni pewnie podążymy na północ na oficjalny
pogrzeb.
– Dobrze, yyyyy, dobrze będzie móc z tobą porozmawiać niedługo. A jeśli to
przetrwasz, zawsze będę ciebie wspierać i pomagać. Yyyyy…. mam nadzieję, że już
niedługo… yyyy… zresztą, mniejsza o to.
– Tak – odpowiedział, jak zwykle bez emocji. Tak. Tak po prostu. Zostanie
schrupany, ugryziony i podchodzi do tego, jakby to było rutynowe ustalanie rutynowej
czynności życiowej.
– Jesteś pewien, że niczego nie potrzebujesz? – zapytałam.
– Nie.
Tina weszła w samą porę by zapobiec mojemu histerycznemu szlochaniu. Cała ta
rozmowa a szczególnie pożegnanie z Liamem, przyczyniło się do tego, że byłam bliska
płaczu i wybuchu totalnej histerii. Jej śladem podążało chyba z pół tuzina dostojnych
wampirów. Z Tiny informacji wiedziałam, że zawsze trzymali się razem, ponieważ były to
stare i potężne wampiry, nieumarci faceci (i dwie facetki). Najmłodszy miał gdzieś tak z
osiemdziesiąt siedem lat i był mniej więcej tak stary jak Eric. To było bardzo odważne, aby
wpuścić ich wszystkich od razu. Zobaczyłam łysiejącego faceta z ciemną skórą, kilka
brunetów i rudzielca z piegami (nieumarty Howdy Doody).
– Wasze Królewskie Moście – zaczęła Tina i skinęła na grupę, która weszła jeden po
drugim do salonu – pozwólcie, że przedstawię naszych europejskich braci: Alonzo,
Christophe Benoit, Dawid Eduard, Carolina Alonzo.
Tina nie miała szans, aby przedstawić pozostałych wprowadzonych, ponieważ Sophie
jak postrzelona przeleciała cały salon i napadła na Alonza w gwałtownej furii zębów i
pazurów.
ROZDZIAŁ 3
Ledwie miałam czas spojrzeć na Alonzo – był to kanciasto chudy, dorodny facet o
skórze koloru dobrej kawy z mlekiem z ekspresu i żółtawych oczach. Taki był chwilę
wcześniej, bo właśnie w tej chwili Sophie siała spustoszenie na jego twarzy, drapiąc go
zaciekle gdzie popadnie. Jej prędkość była ponaddźwiękowa. Myślę, że tylko Sinclair mógłby
ja powstrzymać ale tylko popatrzył na rozgrywającą się właśnie scenę.
– Francuzki – to było jedyne, co powiedział, wzruszając ramionami.
Więc, jak zwykle, byłam jedyną osobą na tym terenie, która moralnie czuła się
odpowiedzialna za powstrzymanie tej sytuacji.
– Przerwa!! Zatrzymać się!! Sophie, co ty wyprawiasz?! Zdejmijcie ją!
Przez ten czas Sophie upodobała sobie jego oczy i drapała a z jej gardła wydobywał
strumień francuskich przekleństw (tak myślę, że francuskich) aż dostała ślinotoku. Wyglądało
na to, że Alonzo daleki był od tego by sobie z nią poradzić i zwijał się z bólu. Sophie tak go
zaskoczyła i przyszpiliła swoją osobą, że nie był w stanie nic powiedzieć. Liam wykonał ruch
jakby chciał pohamować miłość swojego życia ale Tina bezczelnie i zapobiegliwie rzuciła go
kanapę, co było chyba mądrym posunięciem z jej strony. Jessica z kolei rozejrzała się po
salonie w poszukiwaniu miejsca najbardziej bezpiecznego i rozsądnie ukryła się z tyłu za
kanapą. Eric popatrzył na Tinę i na inne wampiry, którzy z niepokojem obserwowali
potyczkę, gadając między sobą w różnych europejskich językach (tak myślę, że to były
europejskie języki. Piekło i szatani… tak w zasadzie mogły one być azjatyckie albo
antarktyczne. Co ja jestem? Jakiś językoznawca?). Liam wstał z kanapy, spojrzał na Sophie i
powiedział:
– Najdroższa, nie rób tego – i zaczął jeszcze raz przeć do przodu, w kierunku
walczących. Ja spróbowałam złapać jedno z nich i oberwałam łokciem w policzek. W
dawnych czasach, znaczy kiedy jeszcze byłam żywa, miałabym pewnie potężnie podbite oko,
jak po walce bokserskiej. Ale mój ból stał się w końcu pretekstem do tego, aby Sinclair w
końcu zareagował.
– Dość! – Normalnie w filmach każdy by się zatrzymał na ten okrzyk. Alonzo
rzeczywiście tak zrobił i znieruchomiał, ale Sophie wciąż wrzeszczała i rzucała się na niego z
pazurami i zobaczyłam jak oderwała olbrzymi pas skóry z jego ogolonej głowy. Eric zrobił
krok w przód, złapał ją za prawy łokieć i wyrzucił ją od Alonza tak łatwo, jak łatwo ja bym
rzuciła pudełko tektury. Karambolowała się ze ścianą ale w sekundę znów była gotowa by
skoczyć znowu. Ze stresu moje serce dudniło jak szalone, ale dzielnie odzyskałam panowanie
nad sobą i pomimo to dzielnie stanęłam u boku Sinclaira. Założyłam ręce pod pachę w nieco
buńczucznej postawie. Ale naprawdę to po to, aby ukryć przed wszystkimi to, że strasznie mi
się trzęsły. Stałam obok Sinclaira i lojalnie wobec niego, choć nieco drżącym głosem,
powiedziałam:
– Sophie, dość. To są moi goście! I w moim domu!
– Naszym domu! – pisnęła Jessica, piorunując mnie wzrokiem i ignorując wszystkie
wcześniejsze rady Erica na temat zachowania wśród tylu wiekowych europejskich wampirów.
– Łajdak! – Sophie była jak wściekła kocica o szalonym spojrzeniu. Nigdy bym nie
przypuszczała, że potrafiłaby do takiego stopnia podnieść swój głos. Zresztą, mniejsza o to.
Zupełnie się pogubiłam w tym co ona wyprawiała.
Alonzo spokojnie pociągnął za zwisający z jego głowy płat skóry (Fuuuuuujjj!) i
odpowiedział z przyjemnym hiszpańskim akcentem:
– Cała przyjemność po mojej stronie, seniorita.
– Ośmielasz się!!!???… Ośmielasz się rozmawiać ze mną?! Ośmielasz się patrzeć na
mnie?! Być w tym samym pokoju co ja?! I nie żebrać o moje przebaczenie?!
– Czy my się już kiedyś spotkaliśmy? – nie mogłam uwierzyć w to, jaki dobroduszny
był ten facet. I sam jego głos przywodził na myśl człowieka, który mógł zaśpiewać, zatańczyć
i ni z tego, ni z owego walczyć na miecze jednocześnie. Pysznie! Znakomicie! (Miałam na
myśli okrzyk niezadowolenia!). Niemrawa stróżka krwi płynęła powolutku w stronę jego
oczu i jeden ze stojący za nim wampirów podał mu nieskazitelnie czystą białą chusteczkę.
Oczywiście któż inny mógł przejść do porządku dziennego nad gigantyczną kałużą swojej
własnej krwi (a rany na głowie wyglądały szczególnie przerażająco) jak nie wampir? Na
pewno tylko wampir. Spokojnie przetarł swoją głowę i spojrzał na Sophie swoimi kocimi
oczami.
– Nie pamiętasz?! Świnio! Łajdaku! Potworze!
Wzruszył tylko ramionami z układną niewinnością.
– A 1 sierpnia 1892 pamiętasz? Odwiedziłeś Paryż! Poszedłeś do tawerny! Ty!?
– Oooo – powiedział nierozważnie – dziewczyna z baru.
– Tylko mi nie mów… – powiedziałam.
Sophie wycelowała drżący palec w Alonza.
– Zabił mnie! Zamordował mnie!
– O, piekło… – powiedziała Jessica, która dokładnie zgadzała się z moimi poglądami i
sentymentami.
ROZDZIAŁ 4
Eric i Tina skierowali Europejczyków do innego salonu. Złapałam Sophie i pchnęłam
ją w kierunku schodów. Jessica pognała za nami. Sophie rzuciła ostatnie spojrzenie na
Alonza, który patrzył na nią spod oka z rozciętym łukiem brwiowym. Przechodząc obok
niego z jej gardła wydobył się syk.
– Okej – powiedziałam, gdy doholowałam ją do jednej z dodatkowych sypialni na
górze i zdałam sobie sprawę z tego, że w zasadzie nie mam pojęcia co jeszcze mogę
powiedzieć. – Nieźle, yyyyy, Sophie. Nieźle. Naprawdę nieźle.
Sophie upadła do moich kolan, co było dla mnie takim samym zaskoczeniem, jak to,
co zdarzyło się w ciągu ostatnich dwudziestu minut i to było już nie pierwszy raz tego
wieczoru (od wiadomości o artykule w Star Tribune).
– Wasza Królewska Mość – powiedziała a jej palce wbiły się w moje uda, praktycznie
dewastując i niszcząc moje dżinsy ale ona tego nie zauważała – błagam ciebie, abyś go
zabiła! Albo pozwól mi go zabić!
Złapałam ją za nadgarstki i podciągnęłam w górę próbując ją podnieść spod moich
stóp. Jej ciemne włosy rozsypały się z koka i latały wszędzie, spływając po jej postaci jak
czarna falująca rzeka. Jej oczy błagalnie wpatrywały się we mnie. Próbowałam uciec od niej
spojrzeniem, rozglądając się po przestrzeni pokoju.
– Sophie. Nooo… Proszę cię, wstań i posłuchaj mnie. Właściwie wiesz co? Ja nie
mogę go zabić. Wiesz, że on jest częścią delegacji – nie mogłam w to uwierzyć: zmieniłam
się w polityka.
– No tak… wiem. Widzę to – odpowiedziała gorzko, wpatrując się w podłogę –
Immunitet dyplomatyczny wszystko załatwia.
– Spójrz na to inaczej, dobrze? Będziemy dochodzić do tego jak po nitce do kłębka.
Obiecuję ci to.
– Nie możesz mi niczego zagwarantować – wspięła się wolno i stanęła na nogi –
zamordował mnie i chcesz go ukarać za moją krzywdę ale w żaden sposób na razie nie
możesz. – powiedziała i wyszła.
– No właśnie. Tak jest, że on właśnie jest sławny. Właściwie nie mogę pomaszerować
na dół i walnąć go tak by wylał mu się mózg. Sophie? – za późno. Odszczekiwałam jej się.
Jessica spojrzała na mnie wybałuszonymi oczami i ruszyła za nami. Natychmiast
odnalazłyśmy właściwy salon. Prawie każdy siedział wygodnie, z wyjątkiem Liama. Chłopak
stał w kącie i patrzył na Alonza ze spojrzeniem, które graniczyło z drapieżnością.
– Skoro tak, to idziemy – powiedziała Sophie do Liama, który przypominał drapieżną
panterę i patrzył wręcz morderczo.
– Żegnaj – mile powiedział Alonzo. Gdyby trzymał w swojej ręce jakiś napój, jestem
pewna, że podniósłby go w formie toastu.
– Alonzo – powiedział Sinclair z cichą nutką przygany.
– Zobaczymy się – obiecała Sophie – jeszcze kiedyś.
Wyszli. Spiorunowałam Alonza wzrokiem, który wzruszył ramionami, i uprzejmie się
uśmiechnęłam.
– Tina, może mogłabyś przynieść naszym gościom coś do picia – praktycznie
warczałam. Tina wpatrywała się we mnie krótki moment i szybko kiwnęła głową i opuściła
pokój. Dobrze, że zrozumiała kto tu ma władzę. Jessica pozostała odprężona na aksamitnym
szezlongu. Ale czy to mnie martwiło? Europejczycy nie potrzebowali widzieć jak rządzę
„owcami”. Odwróciłam się do Alonza.
– Całkiem nieźle mnie rozłożyłeś na łopatki swoim zachowaniem.
– Nas – poprawił Sinclair.
Alonzo wzruszył ramionami jeszcze raz. Jego skóra na głowie urosła z powrotem.
Całkiem szybko, nawet jak na wampira. Większość z nas musiałaby poczekać do pierwszego
pożywienia, by zacząć się leczyć.
– Jestem pewny, że ona ma rację – powiedział – nie pamiętam każdego, kogo…
– Zamordowałeś?!
– Pogryzłem. Jestem mężczyzną i nie pamiętam każdego romansu i każdej kobiety,
które ze mną sypiały. Nie zamierzam kwestionować jej słów.
– W takim razie mamy problem. Mogłeś zmarnować swój czas wyruszając w tę
podróż.
– Z całym szacunkiem, Wasza Królewska Mość ale zabijanie ludzi to jest coś co robią
wampiry.
– Jestem wampirem – poprawiłam go ostro – i nie zrobiłam niczego tego rodzaju!
– Jesteś młoda – głośniej powiedziała z kobiet. Była to chyba Carolina.
– Nie traktuj mnie protekcjonalnie ty arogancka parszywa hiszpańska suko! – palce
Sinclaira zamknęły się na moim ramieniu i ścisnęły mocno. Szarpnęłam się lekko – już
obraziłaś jeden z moich poglądów, jedno z moich przyjaciół i ile tu jesteś, co?! Pięć minut?
– Możemy wyjść – jedwabiście powiedział jeden z wampirów.
– Wspaniale! Nie zapomnijcie pozwolić by nasze ciężkie wiśniowe drzwi uderzyły
was w wasze krwiopijcze dupy na drogę!
– Może możemy zmienić harmonogram? – przerwał mi Sinclair – w świetle
niedawnych wydarzeń…
– Co? Pieprzona zmiana harmonogramu spłat?! – spiorunowałam go wzrokiem.
– Taki amerykański czar – zaczął Alonzo – Jeśli jednak mogę coś zasugerować
Waszej Królewskiej Mości, to mogę dać jej kilka lekcji etykiety.
– Dziękuję, jestem pewna, że uznałabym to za fascynujące doświadczenie. Niemniej
jednak nie przyjmę żadnych wskazówek od mordercy. I radziłabym ci nieco spuścić z tonu!
Jego oczy zwęziły się pod ciemnymi łukami brwiowymi:
– Nie będę tolerował takiej bezczelności, nawet od rzekomej królowej.
Podwinęłam rękawy mojego jasnoniebieskiego swetra, który Garrett zrobił specjalnie
dla mnie na drutach.
– Hej… chcesz wyjść to chodźmy ale pamiętaj, że tym razem nie będziesz
szykanować kelnerki dziecka.
– Jeśli Wasze królewskie Moście chcecie byśmy wyszli – odezwał się inny wampir…
Don?? Dawid?? – wtedy oczywiście wyjdziemy.
– Co za wstyd – Tina weszła do pokoju z taca pełną herbat i win i uprzejmie
przerwała. Wyglądało na to, że słyszała całą rozmowę. I oczywiście, prawdopodobnie jej uszy
były na tyle dobre. Natychmiast postawiła tace na niskim stoliku i zatarła ręce. – Wygląda na
to, że te napoje będą musiały się zmarnować. Ale nie każda misja dyplomatyczna od początku
przebiega pomyślnie, mam rację? Ta będzie wymagać dogrywki i kolejnego spotkania.
– Jeśli masz wolną dekadę – Jessica uśmiechnęła się z wyższością ze swojego
szezlonga. Nie mogłam stwierdzić czy była szczęśliwsza dlatego, żeby zobaczyć jak te
wampiry wychodzą, czy dlatego, że ja tak rażąco zawiodłam. Tak czy owak rażąco
zignorowała droga radę Erica i mnie zdenerwowała.
– Panie i panowie, proszę pójść za mną – skinęła Tina z salonu – możecie państwo
wracać do hotelu, zgoda? Dobrze? W porządku? Potrzebujecie transportu? – Być może
przetransportuję ich nadziewając każdego po kolei na czubek mojego buta? – zapytałam.
Spojrzenie Sinclaira dosięgło mnie jeszcze raz.
Wszyscy stanęli i ukłonili się. Jeszcze nigdy dotąd nie widziałam tak bardzo
sarkastycznych ukłonów. Wampirze dupki. Zaczynałam myśleć, że są jak zgraja psów, które
potulnie podążają tropem Tiny.
– Niezupełnie jak na konferencji w Yalta w 1945 roku – wypluł Sinclair. Nie mogłam
zdecydować czy patrzy na mnie z głębokim współczuciem, czy z niezgłębionym
rozczarowaniem.
MARY JANICE DAVIDSON NIEUMARŁA I NIEPOPULARNA Tłumaczenie nieoficjalne: acme.pl
„I Królowa pozna umarłych i zaopiekuje się nimi” – Księga Umarłych „Trzymaj się blisko przyjaciół ale nieprzyjaciół trzymaj się jeszcze bliżej” – Sun Tzu „The Art of War” (Sztuka Wojen) “Zwycięstwo jest moje!” – Stewie Griffen “Chłopiec rodzinny”
ROZDZIAŁ 1 “Na strychu jest zombie”– poinformował mnie George Ogar , kiedy byłam w trakcie śniadania. Jego głos był oceanem spokoju. Delikatnie odrzucił niesforny kosmyk włosów ze swojej twarzy i uważnie spojrzał na swoją robótkę. – Faktycznie jest – odpowiedziałam. Później doszłam do wniosku, że moja rzucona mimochodem odpowiedź, była ogromnym błędem. Mam na myśli fakt, że ten oto chłopiec wampir mieszka tu, w domu mojej najlepszej przyjaciółki, z dwójką ludzi i co najmniej trójką wampirów. Mówiąc mi o problemie z zombie, dał mi znać, że czas coś z tym fantem zrobić i rozwiązać ten problem. Jestem jak w horrorze na ekranie kina. Ja, Betsy Taylor, Królowa Wampirów, zajmuję się takimi pierdołami a publiczność oglądająca ten podrzędny film, rzuca w ekran popcornem i czapkami. Ale to nie był film. A ja wszystko chrzaniłam na swojej drodze. Co więcej, zostałam rozproszona, jak sroka, przez dużą błyszczącą rzecz na moim palcu – moje zaangażowanie i zobowiązanie – pierścionek. Piękny dla mnie ale głupi dla kogoś kto już był ponoć w stanie małżeńskim od jakiegoś czasu (dla przepowiedzianego Króla Wampirów na następnych tysiąc lat) i oficjalnie zainteresowanego mną jako swoją żoną (jedyny Eric Sinclair). Ale mój Bóg, mój Eric Sinclair, wielki Król Wampirów, chcąc mnie uszczęśliwić zdobył się na ten gest i oficjalnie mi się oświadczył. Pomimo swej zatwardziałości w postanowieniach i działaniach, wydusił z siebie propozycję zawarcia związku małżeńskiego na ludzkich zasadach. Wciąż byłam ogłuszona tym, że wystarał się o ten pierścionek. Tak naprawdę, to wciąż drżałam na wspomnienie naszego poprzedniego wspólnego wieczoru. Zwariowany i stuknięty seks łącznie ze wzajemnym piciem swojej krwi, przerwany wycieczką do Carribou Coffee na gorącą czekoladę. I Pierścień – zachwycająco błyszczące złoto, okrągły pas obsypany diamentami i rubinami. Musiałam zrobić naprawdę herkulesowy wysiłek, by nie zacząć kwiczeć z radości jak zarzynana świnia, gdy włożył mi ten pierścionek na mój palec (ten natychmiast wpadł głęboko, bo mam dziwacznie małe palce). A skoro był nadal na moim palcu, to dobę później, nie mogłam przestać się na niego gapić. Co więcej, to nie było tak naprawdę śniadanie, bo odkąd zostałam wampirem (George również), nie mogliśmy jeść ludzkiego posiłku bo musielibyśmy wszystko zwrócić a nie jest
to nic przyjemnego. Ale wciąż nazywaliśmy to śniadaniem, od tej pory, kiedy Marc (nasz ludzki mieszkaniec chirurg dziecięcy) często wstawał i jadł bułeczkę przed jego całonocną zmianą. A George? Tak naprawdę, to dowiedzieliśmy się, że jego prawdziwe imię to Garrett wkrótce potem jak zaczął mówić. Powrócił właśnie całą swoją uwagą do uroczej robótki, nad którą pracował. Spod jego ręki wychodził właśnie afgański szal pasujący kolorystycznie do wytwornego swetra, który nosiłam na sobie tego wieczoru. Ja z kolei wróciłam myślami do listy gości. Nie na moje wesele ale na moje przyjęcie urodzinowe, które miało być dla mnie niespodzianką. Ale nikomu nic nie mówiłam, że o nim wiem. To była krótka lista. Moja mama, mój tata, moja (westchnęłam) macocha, Antonia, jej malutki synek Jon (a mój przyrodni braciszek), moja przyjaciółka i właścicielka domu, Jessica, mój narzeczony Eric Sinclair, Marc, moja siostra – Laura, przyjaciółka Garretta inna Antonia, nasz przyjazny dzielnicowy – funkcjonariusz policji Nick, przyjaciółka Sinclaira – Tina; dawny łowca wampirów – Jon i oczywiście Garrett. Prawie wszystkich tych ludzi znałam zanim jeszcze umarłam. Oczywiście połowa z tych gości to byli apetyczni ludzie. Nawet Marc, który często zastanawiał się jakby to było, gdyby był nieumartym lekarzem mszczącym się na rodzicach krzywdzących swoje dzieci. Marc jest gejem i problem mamy ze znalezieniem dla niego wśród byłych znajomych, chłopaka dla niego. Razem z Jessicą próbowałyśmy zorganizować kogoś dla niego ale miałyśmy niewielu znajomych, którzy byliby w typie Marca a do tego gejów. Nie to, żebyśmy miały pomysł jaki typ odpowiada Marcowi. Na dodatek organizowanie ludzi na przyjęcia jest trudne. Podobnie trudne jest nie picie ich krwi. Stuknęłam moim ołówkiem w podkładkę, próbując wymyślić sposób w jaki powiem Sinclairowi jeszcze przed ślubem, że zamierzam przestać całkowicie pić krew. Pomyślałam, że bycie Królową Wampirów ma parę zalet. Każdy wampir, którego kiedykolwiek poznałam, musi codziennie pić krew, nawet mój Sinclair. Ale ja mogłam się obyć bez najmniejszej kropli krwi nawet do tygodnia. Nie mogłam pić też żadnych koktajli mlecznych, które zawsze bardzo lubiłam. Ale za to herbatę piłam hektolitrami. Jako, że praca Królowej była moim głównym zajęciem przez cały rok, postanowiłam, że wydam nakaz zabraniający picia krwi. Byłabym w strefie bezkrwistej! Ale Eric byłby pewnie zbyt cwany, żeby się temu podporządkować. Zwykle zawsze ignorował wszystko, cokolwiek zrobiłam. No i podczas naszych intymnych chwil ktoś zawsze był pogryziony. Czasami niejednokrotnie! Trudno mi to wyjaśnić, ale właśnie picie krwi podczas seksu, czyniło dla mnie ten fakt znośniejszym. Brzydzę się pić krew. Fuj!
– Droga Betsy – powiedziała Jessica wchodząc do kuchni i rzucając okiem na listę ponad moim ramieniem, ponieważ zmierzała w kierunku ekspresu do kawy – Nie mogę uwierzyć, że spisujesz listę prezentów urodzinowych, które chcesz otrzymać. Panna Manners na pewno poważnie to potraktuje. – Panna Manners niech się cieszy, że nadal żyje – odwarknęłam – Poza tym to nie jest lista urodzinowych prezentów, tylko lista osób, które zaprosisz na moje przyjęcie niespodziankę. Jessica, nieznośnie chuda chabeta, ze wspaniałą skórą koloru mlecznej czekolady firmy Godiva, zaczęła się ze mnie śmiać. – Skarbie, boli mnie gdy zaczynasz tak mówić. Jesteś jak odprysk w gałce ocznej. To tak, jakbyśmy my nie potrafili zaplanować przyjęcia. – Chociaż – dodałam – byłoby można zapomnieć zaprosić Ant na nie. Nie zwracałabym uwagi na to, że jej nie ma. A w zasadzie to mogłaby odpuścić to przyjęcie, nawet jeśli zostanie zaproszona. – Cukiereczku – Jess odebrała kawę przygotowaną przez ekspres i w sposób, który był dla niej rytuałem, dolała sobie mleka czekoladowego do szklanki – dwa miesiące temu postawiłaś sprawę jasno, że nie chcesz żadnego przyjęcia. I my próbowaliśmy się temu podporządkować. Przestań więc już układać listę gości i martwić się tym, że twoja macocha zdecyduje się pojawić. To się nigdy nie zdarzy. – Hej, rozmawiamy o nie istniejącym przyjęciu niespodziance? – zapytała Tina, bezgłośnie wchodząc do kuchni. Zaskakiwanie mnie stało się jej nawykiem. Chciałabym, żeby jej się noga powinęła i poślizgnęła się na kuchennych kafelkach koloru zielonej koniczyny. – Kiedyś założę dzwonki wokół twoich ładnych, drobnych kostek – warknęłam zaskoczona jej wejściem. Tina tak wystraszyła Jessicę, że ta niemal nie zachłysnęła się swoim napojem. Nabrała tchu i powiedziała: – Ona mówi, że jej życie nie będzie nic warte jeśli zda się na nas. Dlatego układa listę gości. – Lojalność to moje drugie imię, Królowo Betsy – wymruczała Tina, ponieważ poślizgnęła się na maleńkim kawałku śniadania Marca i wylądowała obok wysokiego stołka barowego, na którym siedział George – cholera, miałam na myśli Garretta. Tina była ubrana jak najbardziej kusząca studentka college. Zresztą jak zwykle. Była blondynką o długich lokach, wielkich oczach koloru bratków. Miała na sobie czarną spódnicę do kolan od dobrego projektanta, T–shirt, nagie nogi i czarne pompy. Jednak większość obecnych studentów nie
była świadkami wojny secesyjnej, ale ta nieumarła sensacja taka jak Tina była zawsze radosna jak sikorka. – Co chcesz na swoje urodziny, Wasza Królewska Mość? – zapytała mnie, ponieważ zazdrośnie wpatrywałam się w jej niestarzejące się melony, opięte obcisłą koszulką. Jej obowiązki polegały na tym, że była prawą ręką Erica, którego zmieniła kilka dekad temu. Ostatnio zamiast wysysać jego krew ograniczyła się do tego, że rozkładała mu poranne wydanie Wall Street Journal, przygotowywała jego ulubioną i drogą herbatę i przeglądając dla niego sterty papierkowej roboty. – Jakieś ładne buty, przypuszczam. – To źle przypuszczasz – odpowiedziałam – chcę pokoju na ziemi, dobrej woli wobec ludzi! – To ci ludzie, którzy mają sklep tuż przy centrum handlowym? – Jessica zapytała niewinnie – albo może jeden z tych wozów handlowych w przejściu ulicznym obok tego portretu artysty i faceta sprzedającego koszulki z nadrukowanymi żartami seksualnymi? – bezwstydnie spojrzała na Tinę, która schludnie się ułożyła na marmurowym blacie kuchennym. – To byłaby jedyna rzecz, której oni nie mają – powiedziałam – Tina, Jessica, ja was znam na tyle i wiem, że powiedziałam, iż nie chcę przyjęcia a wy i tak będziecie próbowały mnie oszukać i je zorganizować. Mam was ukarać grzywną? Nie chcę przyjęcia. Zamiast kombinować za moimi plecami, mogłybyście znaleźć kilka chwil na to, by w ciszy pomodlić się za wyżej wymieniony przeze mnie pokój światowy i całkowitą harmonię wśród ludzi a mnie podarować pokaźną kartę prezentową do Bloomingdale’a. – Albo może parę nowych sandałów od Prady – dodała Jessica. – Nie, mam dosyć sandałów. Czy to jest wiosna?! Nie chcę jakichś zdradzieckich sandałów!! –ale były miłe, głupie zołzy. Wiedziały, że nie mogłabym ich nosić ze skarpetami a przy takiej pogodzie moje stopy były cały czas lodowate. Hmm… ale jednak… nowe sandały kusiły. Miałam dosyć zimy. W Minnesocie mieliśmy przynajmniej dwa miesiące śniegu więcej. – Racja – powiedziała Jess – ale ty przecież nigdy nie masz dość butów, oczywiście. – Dlaczego nie weźmiesz jednego z moich butów i nie wsadzisz sobie w ten tłusty czarny tyłek? – zasugerowałam przymilnie. – Dobrze, pani Taylor. Dlaczego nie weźmiesz swojego słabego nosa z kości słoniowej i…? Tina przerwała szybko ripostę Jess – Wasza Królewska Mość, czy są jakiekolwiek buty, których nie lubisz?
Garrett chrząknął oczyszczając swoje gardło. Zaczął inny ścieg na swojej robótce i powiedział – Ona nie lubi sandałów Packard Shah, szczególnie złotych. – To prawda – potwierdziłam – zapłaciłabym dwieście dolców za to, żeby ich nie nosić. – Niepotrzebnie – powiedział Eric Sinclair, ignorując mój okrzyk przestrachu i wzdrygnięcie Jessiki. Był gorszy niż Tina, która wślizgiwała się cicho. On się teleportował jak Alien. Wysoki, barczysty, ciemnooki, najcudowniejszy cudzoziemiec – masz tysiąc par sandałów. – Nie rób więcej tak. Nie skradaj się. A poza tym zostaw mnie w spokoju i idź czytać te swoje papiery. – Lista gości? – zapytał, przechylając się przez moje ramię i spoglądając w mój notes – ale nie pragniesz przecież przyjęcia. – A idź już! Jesteś potępiony przez prawo a ja nie – cisnęłam się i zamknęłam swój notes. Naprawdę, miałam pewność, że ja nie jestem potępiona. Całkowitą – jak wiele razy muszę ci to powtarzać? Nie zrozum mnie źle, mogę mówić do siebie i słuchać siebie. I jestem bardzo samokrytyczna w związku z wszystkimi moimi małymi trikami i denerwującymi dziwactwami. Nieistotne dla ciebie jest to, że ciągle się rozwijam. A tak w ogóle to nie rozumiem, jak można mieć tak doskonałe ciało, by z ledwością mieścić się w Pontiacu Aztek. Ale jakkolwiek mówię do siebie, to nie mogę wam pomagać w ignorowaniu mnie. Moja sytuacja jest niemożliwa! Byłbyś zdumiony faktem, jak często jestem ignorowana chociaż jestem tak zwaną Królową Wampirów! Powtarzanie się jest jedną z wielu prób bycia słyszaną. Tak samo jak bycie nieustępliwą sprawia, że mnie zauważacie – lubiłam Sinclaira. Chociaż nie był tak bystry jak Tina i tak bogaty jak Jessica. Chociaż nie mógł, zresztą tak jak wszyscy, zobaczyć ducha Cathie. Chociaż nie był tak mądry jak doktor Marc albo obojętny jak wilkołak i osoba mająca zdolności parapsychologiczne, jak Antonia. – Wiesz co znaczy słuchać swojej królowej i mieć jej najmniej do zaoferowania spośród wszystkich ludzi. To jest olbrzymi cios dla mojego ego. – Przyjęliśmy do wiadomości, Betsy – powiedziała Jessica – żadnego przyjęcia, Świetnie. – Świetnie! – Dlaczego jesteś…? – zaczął Sinclair ale zauważył jak Jessica szaleńczo machała rękoma – zresztą… mniejsza o to… Jesteś już gotowa na naszych gości? – Goście? – spróbowałam się nie wkurzyć. Rzucali mi wyzwanie! Psy! Odrzucając mnie przed niespełna dwoma tygodniami od moich rzeczywistych urodzin. Westchnęłam
będąc blisko bombardującego napadu złości – Proszę nie mówić goście! – A przypominasz sobie tą delegację europejską, która przychodzi tu po północy? – Aaa… Sophie i Liam – dodała Tina przeglądając jakieś papiery. –Wiem, wiem… – wiedziałam przecież. Ale nie przejmowałam się tym. Sophie była czarującym wampirem, mieszkającym w maleńkim mieście w górach na północy. Był z nią bardzo żywy chłopak po trzydziestce, Liam. Byli parą od kilku miesięcy i jakiś czas temu pomogli nam złapać prawdziwego wazeliniarza, wampira, który spotykał się z dziewczynami z college’u, oczarowywał je, rozkochiwał w sobie a potem namawiał do popełniania samobójstw. Sofie była osobą z rodzaju tych, które przywracały mi wiarę w wampiry. Wydawało mi się większość z nas była naprawdę szurnięta, że to ludzie, którzy znaleźli rozkosz seksualną w zbrodni i w napaści. To co zrobiono Sophie, było czystym złem. Spowodowało to jednak, że stała się nieumarta. Teraz Sophie rzadko kiedy dawała się komuś dotknąć i bardzo rzadko dotykała kogoś. Tak, przybycie Sophie było dla mnie przyjemnością. Ale ta europejska delegacja była czymś, czego wcale a wcale nie potrzebowałam – banda wiekowych wampirów z dusznymi akcentami. Przychodzą tutaj, żeby mnie drażnić na dwa tygodnie przed urodzinami. To tak jakby przekroczenie trzydziestki w zeszłym roku a potem umrzeć i zostać nieumarłym, było niewystarczająco traumatycznym przeżyciem! – Nie zapomniałam! – powiedziałam. Prawda. Tak właściwie to bardzo starałam się ignorować to. Sinclair przygładził swoje ciemne włosy, które i tak zawsze były doskonałe i każdy na swoim miejscu… No no… Sinclair był czymś poruszony: – Uhmmm, Jessico, zastanawiam się czy mogłabyś wybaczyć…. – Nie, nawet o tym nie myśl – ostrzegła go – nie usuniesz mnie z mojego własnego domu, umarlaku jeden! Marc polega na mnie i ufa, ze przekażę pełne sprawozdanie z tego gównianego szaleństwa jakie ostatnio wywołał ten czubek. Eric powiedział cos do Tiny w języku, którego nie znałam. Który mógł oznaczać wszystko ale nie angielski. Odpowiedziała mu w tym samym jazgotaniu. Rozmawiali tak sobie przez minutę. – Oni zapewne zastanawiają się czy ciebie usunąć czy nie i w jaki sposób ciebie się pozbyć – powiedziałam do Jessiki. – Wrrrr. – Mówimy wszyscy w naszym wspólnym języku! Nazwijmy ten język językiem angielskim! Ale niektóre popieprzone i niegrzeczne wampiry tego nie rozumieją! – spiorunowałam ta dwójkę wzrokiem ale Tina i Eric nadal paplali po swojemu. Nie miałam pewności czy mnie ignorowali czy sama nie chciałam zrozumieć ich intencji. Postanowiłam
więc być inteligentna i odezwałam się głośno do Jessiki – To jest prawdopodobnie kwestia twojego bezpieczeństwa! Wiesz dobrze jakie te stare wampiry mogą być okropne, stare grzyby! Dlatego ta dwójka rajcuje się tym, że zaprosiła tamtych a ty wśród nich jesteś zagrożona. W każdym razie jeden z tych starych dupków prawdopodobnie będzie próbować ciebie schrupać i będziemy mieć wielką i nikczemną wojnę wampirów, której właściwie możemy uniknąć jeśli na trochę zamieszkasz w piwnicy z Garrettem. – Nie, nie, nie. To mój dom i moje przebywanie w nim nie jest żadnym przestępstwem. Prawda, Garrett? – spytała Jessica. Ale Garrett wzruszył tylko ramionami w odpowiedzi. Nie zaoferował wiele ze swojego zmysłu obserwacji i nadal był przyklejony do swojej robótki. Spędzał zazwyczaj najwięcej czasu w kuchni. Jego dziewczyna, będąca wilkołakiem, który jeszcze nigdy w wilkołaka się nie zmienił, przebywała w Massachusetts. Żona przywódcy jej watahy powiła niedawno dziecko. Nie bardzo chciała tam pojechać, narzekała na ten przymus ale ostatecznie pojechała. Garrett został ze mną i był nadal przeze mnie karmiony. W zasadzie jak moglibyśmy nie mieć pokoju. Przecież Antonia mogła wrócić z połową swojej paczki– watahy i mielibyśmy pokój.. Ale musiałam się głęboko zastanawiać co Antonia (wilkołak a nie moja macocha) widziała w tym Garrettcie. Nie to, żebym się jakoś specjalnie nim przejmowała. Jessica rzuciła kiedyś stwierdzenie, że nie jest on najbystrzejszym człowiekiem. Jednak jest już nie do poznania. Teraz wyglądał przynajmniej jak człowiek. Nie tak dawno jeszcze Garrett był wampirem bez ludzkiego wyglądu, jak zwierzę, które biegało wokół na czworakach i pił krew świńską z wiadra. Antonia była bystra a nawet jeśli była śliniącą się idiotką, mogła przewidzieć przyszłość. Mogła mieć każdego. Zdumiewało mnie to, że ta brunetka o tak wspaniałym wyglądzie, jak modelka kostiumów kąpielowych, która mogła przewidywać przyszłość, miała jakieś zgniłe i zaniżone poczucie własnej wartości. Ale co mi do tego! Kto ja niby jestem? Jakiś sędzia? Garrett i Antonia kochali się i było im z tym dobrze. – No dobrze – przemówił wreszcie po angielsku mój wybranek, moja wątpliwa nagroda od losu – Możesz zostać Jessico. Ale proszę ciebie, Jessico abyś obserwowała co robimy i słuchała co mówimy. Nie patrz innym za długo prosto w oczy i odzywaj się tylko wtedy, kiedy ktoś ciebie o coś zapyta. I odpowiadaj im: „tak, proszę pani… tak, proszę pana” – Czuwać, Arf! – dokuczyłam Jessice. – A ona? – Jessica się rozpłakała, wskazując na mnie palcem – ona bardziej potrzebuje zajęć z etykiety niż ja. – Tak – odpowiedziałam – ale ja jestem Królową. Królową z dużym pieprzonym K. Hej, powinnaś patrzyć na mnie z wielkim szacunkiem w oczach! Eric! Każ jej się zatrzymać!
– Daj mi święty spokój! – wymamrotała Jessica i poszła na górę, robiąc przy tym mnóstwo hałasu.
ROZDZIAŁ 2 Spoglądałam, jak Jessica wbiegała na schody, kiedy zadzwonił dzwonek u drzwi. Wydawała się bardzo wkurzona i podminowana. Nie, żebym nie była przyzwyczajona do jej wymówek i ostrych docinków. W końcu to moja najlepsza i najstarsza stażem przyjaciółka, prawda? Zawsze dzieliłyśmy się szminką, a to nie lada sztuka dobierać takie kolory by pasowały do naszych bardzo odmiennych karnacji. Każda z nas miała napisany testament, że wzajemnie po sobie dziedziczymy wszystko (musiałyśmy więc zdobyć umiejętność takiego dobierania dodatków, by pasowały na nas obie). Jednak dzisiaj wyglądało na to, że wszystko co zrobiłam i powiedziałam, wywołało jej ogromne rozdrażnienie (po prostu chyba przekroczyłam jakąś pozorną granicę, wyznaczoną przez naszą przyjaźń) i spowodowało jej wściekłość. – Przyszła Sophie i Liam – poinformowała nas z holu Tina. – O, dobry – powiedziałam idąc za wszystkimi ( z wyjątkiem Garretta, który pozostał w kuchni i rozczulał się nad swoją robótką) – fajne pierwsze spotkanie. – Nonsens – odpowiedział Eric – wszystkie spotkania są fajne. Prychnęłam, aby nie powiedzieć czegoś, czego nie powinnam. Prawda, i żeby nie zauważył, że byłam również zajęta patrzeniem na jego ogromną postać, która wspaniale prezentowała się w czarnym garniturze i dyszeniem od tego patrzenia. Ciemny garnitur był jak zwykle doskonałym uzupełnieniem jego ciemnych włosów i oczu. Był tak szeroki w ramionach, że często zastanawiałam się jak on się mieści w drzwiach i miał długie, silne nogi. Rozważałam też fakt, w jaki sposób opierałam się tak długo jego paskudnym czarom. Teraz z kolei to miał ochotę sprzeciwiać się na każdym kroku i uchylał się przed każdym spotkaniem ślubnym, jakie mieliśmy. Dobrze, że chociaż uzgodniliśmy datę: 31 lipca. Czasami to wyglądało na bardzo odległe i czasami ta data pędziła na mnie jak ekspres. Praktycznie całą uroczystość planowałam sama ( dobrze, że chociaż Jessica sporadycznie mi pomagała). Nie miał żadnego zdania na temat kwiatów, jedzenia, napojów, smokingów, sukni, ceremonii albo o weselnej muzyce. Gdybym nie wiedziała na pewno, że on mnie kocha, pomyślałabym, że tak nie jest, prawda? – Wasze Królewskie Mości – odezwała się Sophie, kłaniając się nam obydwojgu. Tina otworzyła nasze ogromne wiśniowe drzwi frontowe i wpuściła Sophie (Dr Trudeau – która
była weterynarzem) i Liama, uhh, nie poznałam jeszcze jego nazwiska. Sophie była ubrana w bardzo szykowny mundur marynarki wojennej z wdzięczną krótką spódniczką, która pasowała do golfowych czarnych rajstop i czarnych (fuj!) butów do biegania. Wiem, że jest to bardzo praktyczne wyjście, dla kobiet czynnych zawodowo, ale tenisówki z garniturem?! Jezus nie mógłby bardziej zapłakać, niż ja zapłakałam w myślach na ten widok. Tak jak wszystkie wampiry, Sophie była cudownie piękna, z czarnymi włosami (ufryzowanymi w niemodnego już koka) i miała bardzo bladą, aksamitną skórę. Jej ciemne oczy sprawiały wrażenie, jakby była nieobecna duchem co było jej często bardzo przydatne w wykonywanym zawodzie. Liam ubrany był w dżinsy i w skórzaną kurtkę oraz zdezelowane sandały, które przypomniały mi jeszcze raz, że jestem gotowa na wiosnę i zakup nowych sandałów. Zaskoczyło mnie, gdy spostrzegłam jaką ma młodą twarz (stary {późny w oryginale czyli pod koniec trzydziestki} trzydziestolatek z opalenizną rolnika), którą okalały przedwcześnie posiwiałe włosy. Tina zaprowadziła nas do salonu (było ich przynajmniej cztery ale nie wiedziałam tego na pewno i nie wiedziałam w dalszym ciągu, gdzie się wszystkie znajdują) i pierwsze co zrobiła Sophie, kiedy wszyscy się rozsiedliśmy, podała mi egzemplarz dzisiejszego wydania Star Tribune: – Czy mogłaby mi Pani podpisać artykuł, proszę? – zapytała z czarującym francuskim akcentem, którego się nie pozbyła nawet po tych wszystkich latach mieszkania tu, w Minnesocie. Eric wymamrotał coś pod nosem, ale na jego szczęście nie dosłyszałam co. Miałam przed sobą artykuł „Kochana Betsy – kolumna dla wampirów”, mój co tygodniowy artykuł. To powinno być wydane w jedynym biuletynie dla nieumartych, ale ktoś do niego dotarł i wydrukował w Star Tribune. Redaktor naczelny stwierdził, że artykuł jest bardzo komiczny i wydał go na łamach czasopisma. Na szczęście większość ludzi, która to czytała, uważała to za dobry żart i wspaniałą ironię. To był jedyny argument, który chronił mnie przed wściekłością Erica i Tiny. – Bardzo mi miło – odpowiedziałam – uh… – Tina podała mi pióro. Nigdy nie miałam przy sobie pióra, smyczy albo stopera, kiedy potrzebowałam jednego z nich – dziękuję – powiedziałam i nabazgrałam mój podpis pod najnowszym „Droga Betsy” (moi przyjaciele maja spotkania klubu książki w ciągu dnia i nalegają ciągle bym do nich dołączył. Co powinienem zrobić? Powiedzieć im jaki mam problem z wychodzeniem w dzień czy powinienem kłamać?) i oddałam pióro Tinie.
– Ehh – rzekł Liam – założę się, że bibliotekarka nie zrobiła za wiele w tej sprawie. Mówił o Marjorie, przebiegłej bibliotekarce, która wpadła na pomysł wydawania magazynu dla nieumartych i kolumny „Droga Betsy” , którą każdy wampir mógł przeczytać. Teraz była wściekła i próbowała wytropić kto mógł przekazać moją kolumnę redaktorowi „Star Tribune”. Nie myślałam, żeby to była jakaś wielka tragedia. Przecież wypadki się zdarzały, prawda? Ale sama wyznawałam tę teorię. Nikt inny nie podzielał mojego zdania na ten temat. Dlatego też pisałam nadal moją kolumnę nie zwracając uwagi na czyjeś rozdrażnienie tym, co się stało. – Mniejsza o to – powiedziała Tina – przecież i tak piszesz teoretycznie i niejako w dwóch osobach – i poklepała mnie uspokajająco. – Jesteś w tym rzeczywiście dobra – Liam powiedział z typowym bezbarwnym przeciąganiem głosek Środkowego Zachodu. Patrząc na niego, nigdy nie wiedzielibyście, że był bogaty. Jego tata wynalazł pierwsze kalendarze kieszonkowe z trzema dziurkaczami (w oryginale brzmi to tak: „with three–hole punches”), albo coś w tym stylu – Naprawdę dobra i masz dobre spojrzenie na świat, faktycznie takie młode i świeże. – O, super – skromnie przeczesałam swoje włosy. Było kilka zalet w byciu wampirem, przede wszystkim to, że mój wiek nie był już dla mnie numerem jeden, nie był tak istotny bo przestałam się starzeć. Nigdy więcej nie potrzebowałabym silnych świateł. – Cóż mogę powiedzieć? Wiele rzeczy potrafi wprawić nas w zakłopotanie, na przykład głupia nazwa miasteczka. – Tak samo – ten facet był niezbyt gadatliwy. – Wasza Królewska Mość – zaoferowała Sophie – mamy powód do przerwania, jeśli pozwolisz. – I ma nas opuścić cała tak zwana rozmowa towarzyska? – Jessica mamrotała z progu salonu. Zauważyłam, że wykorzystała ten krótki czas na górze, by się odświeżyć i pociągnąć usta nową świecącą szminką Jack–o. – Dowiecie się prawdy – powiedział Liam, ignorując drażliwy komentarz – To jest o mnie i o moim wieku. Sophie, ty mnie dobrze znasz. Ale wiedzcie, że nie potrafię być spokojny o naszą przyszłość i coraz częściej myślę o przemianie, razem z Sophie myśleliśmy o mojej przemianie. I chcielibyśmy wiedzieć, hmmm… no chcielibyśmy wiedzieć, co wy o tym myślicie. Początkowo nie miałam pojęcia o czym on mówi. O przemianie w co? W republikanina? – Wampir, nieme gówno – powiedziała Jessica. Przygryzłam się w język i odpuściłam
jej tym razem ale w pamięci zanotowałam aby na osobności zapytać ją czy cierpi na niestrawność. Z przerażeniem odwróciłam się do naszej młodej pary. Z tego wszystkiego czułam jakby mi się poluzowała szczęka w zawiasach: – Dlaczego chcesz to zrobić?! Popatrzyli na siebie, potem na mnie: – Nie każdy ma takie sam pogląd na bycie nieumartym jak ty Wasza Wysokość – powiedziała Sophie – A trzeba wziąć pod uwagę fakt, że wielu mieszanych kochanków (jak ja i Liam), może przegrać swoje wspólne szczęście ze śmiercią. – Oooo – powiedziałam, ponieważ do tej pory nikt poza mną nie powiedział ani słowa– Tak więc… wstydź się… yyyy… Liam?? yyyy… Ty, yyyyy, myślisz, że to jest dobry pomysł? Przemienić się w wampira? Zastanów się jeszcze, ponieważ kochać wampira a być wampirem to dwie różne rzeczy. To są dwie najróżniejsze rzeczy! Jedno może bardzo miłe ale drugie może być czystym piekłem! – Eric wstrząsnął się przy tym komentarzu ale nic nie powiedział. – Rzeczywiście, nie palę się do rzucenia zapiekanek z siekanego mięsa i ziemniaków z łososiem, i jajek sadzonych – odpowiedział Liam – ale jeszcze mniej się palę do machania ręką Sophie na pożegnanie. Taki jest pomysł przedwiecznego Boga? Czy to jest dobre? – On jest umierający – wyjaśniła Sophie. – Co? – Jessica i ja wrzasnęłyśmy jednym głosem. – No wiecie, skąd mamy wiedzieć ile lat mu pisane? Dobiega końca trzydziestki. Skąd mamy wiedzieć czy na początku czterdziestki nie wpadnie pod autobus albo czy nie dostanie zawału serca od tych wszystkich zjedzonych jajek sadzonych, albo czy nie trafi go jakiś zabłąkany podczas burzy piorun? – po raz pierwszy dzisiejszego wieczoru jej gładka twarz była pełna niepokoju – nie, nie sadzę, że ośmielimy się dłużej czekać. No cóż, pozostawić wampirowi myślenie, że zdrowy facet pod koniec trzydziestych albo we wczesnych czterdziestych latach swojego życia, był już na swoim łożu śmierci… yyyy. – Sophie? – Eric po raz pierwszy powiedział coś głośniej – Dr Trudeau, znasz ryzyko? Kiwnęła głową. – Oczywiście – powiedziałam – ryzyko. Tak… wiele, wiele ryzyk. Wyliczajmy ryzyka. Takie jak… – zakasłałam by ukryć, że na czas nie znalazłam właściwego słowa – tak więc ryzyka są… yyyyy…. bardzo ryzykowne. Jessica przewróciła oczami ale Tina życzliwie wskoczyła z odpowiedzią. – Sophie, Liam Jej Królewska Mość próbuje wam wyjaśnić, że ponieważ wampiryzm
jest wirusem nie wszyscy ludzie go przyjmują i umierają. A młode wampiry są jak dzikie zwierzęta. Nie znają nic poza własnym pragnieniem i nie zważają na nikogo. Nie liczy się dla nich nic poza pragnieniem. Królowa jest wyjątkiem. – Ale ona jest też szefową wszystkich tu wokół – powiedział Liam – I to jest ryzyko, które chcę podjąć. Nie zastanawiam się nad innym wyborem, nie interesuje mnie w ogóle inna opcja. – Dr Trudeau, możesz zrobić jak sobie życzysz – powiedział Eric, nie fatygując się by się skonsultować ze mną, jak zwykle zresztą. – Nie mamy prawa by odmawiać tobie dalszego życia z twoją miłością. – Na szczęście – dodała Tina. – Prrrr, prrrrr – zawyłam – I już? Nie zamierzamy pogadać o tym dłużej jak dwadzieścia sekund? Zaznaczam, że oni przyszli skonsultować się ze mną, prawda? – niepewnie spojrzałam na moich przyjaciół. Rozpaczliwie obróciłam się przybyłych – No Liam! Porozmawiajmy teraz o twojej potencjalnej śmierci przez okaleczenie! Sophie, pomyśl o tym! Jak się poczujesz, jeśli to się nie uda? – Oczywiście, jeśli życzeniem Waszej Królewskiej Mości jest by tego nie robić, to nie zrobimy – powiedziała ciężko Sophie. – Nie wydaję poleceń w ten sposób – powiedziałam przerażona. Co takiego było w tych wampirach, że nie mogli samodzielnie o siebie dbać. Więcej… kiedy zaczną podejmować swoje własne decyzje i brać za nie odpowiedzialność? – jesteśmy w trakcie rozważania tego problemu. Liam, to nie wygląda tak prosto, wiesz? To zmieni twoje życie! Po co ten pośpiech?! – Betsy, myślę, że mają do tego prawo – powiedziała Jessica. Każdy na nią spojrzał spod przymrużonych powiek ale dalej kontynuowała – przepraszam was, wiem, że to nie mój, tylko wielki wampirzy interes i wiem, że jestem tylko wyliniałym człowiekiem, ale z mojego punktu widzenia, mogłabyś rozważyć to trochę dłużej. Znasz to Zycie tylko od kilku miesięcy. Mnóstwo ludzi bierze ślub a potem rozwód. Ale w ich przypadku to będzie jeszcze głębsze zobowiązanie. Co się stanie jeśli wasza dwójka zmieni zdanie co do siebie nawzajem? – To się oczywiście nigdy nie zdarzy – powiedział dobitnie Liam. – Sophie… – wstałam i odeszłam od nich na chwilę. Spróbowałam sobie wyobrazić, jak poczułabym się, gdyby Eric był zwykłym człowiekiem i wiedziałabym, że go przeżyję. Być może nawet wieki. Mogłabym stanąć przed nim taka młoda i pełna życia, gdyby był umierający? Co bym czuła wiedząc, że mogłabym zapobiec jego śmierci przemieniając go a nie uczyniłabym tego? – Sophie… nie w mojej gestii jest zadecydować w tej sprawie tak albo
nie. – Oczywiście, że jest – powiedziała zaskoczona – przecież jesteś Królową. – Racja. Oczywiście, że nią jestem. I doceniam to, że przyszliście do mnie – i zwaliliście na mnie ten ogromniasty problem (pomyślałam w duchu). – Ale ten facet jest osobą dorosłą tak samo jak ty i to jest wasz wybór. Jeśli chcecie iść do przodu i ugryziesz go, to jest to wasza decyzja. – Kim ja byłam, by mówić im co mają zrobić? Co ja rozważałam? Miałam kazać im czekać, aż Liam będzie starszy? Kim ja byłam, żeby powiedzieć im „NIE”? Byłam wstrząśnięta samym faktem, że wstąpili prosić mnie o zgodę na coś, co tak właściwie nie było w ogóle moim interesem – nie wiem – skończyłam machając ręką – cokolwiek zadecydujecie, ja was poprę, naprawdę… i sadzę, że mój narzeczony zgodzi się z moim dekretem – dodałam i z ukosa spojrzałam na Erica, który jak dotąd trzymał język za zębami i się odzywał. – Dziękuję, Wasza Królewska Mość. Wykonamy ten krok. Naprawdę myślę, że twoje wsparcie wiele dla nas znaczy. – Tak – powiedział Liam. – I? Dźwięczny i długi dzwonek u drzwi ponownie zadzwonił. – Przepraszam, dr Trudeau – Eric odwrócił się do mnie – nasi kolejni goście przybyli. Wiele, wiele więcej wampirów. Zapowiada się super wampirza zabawa. Tina wstała. – Zobaczę kto przybył, Wasza Królewska Mość, Dr Trudeau, Liam… – przeprosiła i wyszła pozostawiając nas w miłej i krepującej ciszy. – Tak… yyyyy…. to kiedy to zrobisz? – zapytałam. Popatrzyłam nerwowo na pluszową wykładzinę dywanową, ozdobne obicie kanapy i piękne gobeliny. A co jeśli zdecydowali się to zrobić właśnie tu, natychmiast? – Jak najszybciej – odpowiedziała Sophie. – Chcesz, aby… yyyyy…. Liam był tutaj podczas przemiany i… yyyyy…. odzyskania przytomności? – Dziękuję, Wasza Królewska Mość, ale lepiej będzie, gdy zrobimy to w zaciszu naszego domu. – Dobrze, dobrze… I mam nadzieję, że … yyyyy…. upewnisz się, że Liam nie zrobi nikomu krzywdy i bólu… yyyy…. nikomu, gdy, wiesz, stanie się nieumartym z kłami i z umysłem opanowanym żądzą krwi… yyyy… przez następnych… yyy… jakieś dziesięć lat? Liam się skrzywił i mrugnął do mnie, ale Sophie nie zauważyła jego żartobliwego spojrzenia.
– Moja królowo, mam doświadczenie w tych sprawach i wiem co robić by chronić młodych wampirów. I zobaczysz, pani, że wszystko będzie tak, jak sobie tego życzysz. Tak, prawo. To byłoby pierwsze popieprzenie za moich rządów, jeśli się nie uda. – Zgaduję, że lepiej byłoby, gdybyśmy wyruszyli w drogę, Sophie – Liam odpowiedział wstając z miejsca co było sygnałem dla Sophie i też wstała. Wszyscy wstaliśmy. – Dziękuję za twój czas, Wasza Królewska Mość i za twoje rady. – Wrócicie poinformować nas co z tym ambarasem dalej? – Zrobimy to jutro. A teraz wracamy do domu, ponieważ Sophie nie lubi na długo zostawiać zwierząt. – Najlepiej wróćcie tu ze szczęśliwymi nowinami, dr Trudeau – Eric, zamiast ukłonu (ponieważ zazwyczaj to robił) podał zaskoczonej Sophie rękę, uścisnął i potrząsnął – proszę informować nas na bieżąco. – Dziękuję, Wasza Królewska Mość. Będziemy informować Wasze Królewskie Moście. – Liam – Eric i Liam potrząsnęli swoimi prawicami. Byli prawie tego samego wzrostu i postury. Chociaż w sumie Liam był dużo węższy w ramionach. Uśmiechnął się do nas i w kącikach jego oczu, ukazały się urocze, drobne zmarszczki. Wyobraziłam go sobie jako spragnionego i nieświadomego młodego wampira i zachciało mi się płakać. Ale może jednak wszystko się ułoży? Może za dziesięć albo za dwadzieścia lat od dziś, wszystko ułoży się świetnie i będą szczęśliwi razem? Za kilka dni pewnie podążymy na północ na oficjalny pogrzeb. – Dobrze, yyyyy, dobrze będzie móc z tobą porozmawiać niedługo. A jeśli to przetrwasz, zawsze będę ciebie wspierać i pomagać. Yyyyy…. mam nadzieję, że już niedługo… yyyy… zresztą, mniejsza o to. – Tak – odpowiedział, jak zwykle bez emocji. Tak. Tak po prostu. Zostanie schrupany, ugryziony i podchodzi do tego, jakby to było rutynowe ustalanie rutynowej czynności życiowej. – Jesteś pewien, że niczego nie potrzebujesz? – zapytałam. – Nie. Tina weszła w samą porę by zapobiec mojemu histerycznemu szlochaniu. Cała ta rozmowa a szczególnie pożegnanie z Liamem, przyczyniło się do tego, że byłam bliska płaczu i wybuchu totalnej histerii. Jej śladem podążało chyba z pół tuzina dostojnych wampirów. Z Tiny informacji wiedziałam, że zawsze trzymali się razem, ponieważ były to
stare i potężne wampiry, nieumarci faceci (i dwie facetki). Najmłodszy miał gdzieś tak z osiemdziesiąt siedem lat i był mniej więcej tak stary jak Eric. To było bardzo odważne, aby wpuścić ich wszystkich od razu. Zobaczyłam łysiejącego faceta z ciemną skórą, kilka brunetów i rudzielca z piegami (nieumarty Howdy Doody). – Wasze Królewskie Moście – zaczęła Tina i skinęła na grupę, która weszła jeden po drugim do salonu – pozwólcie, że przedstawię naszych europejskich braci: Alonzo, Christophe Benoit, Dawid Eduard, Carolina Alonzo. Tina nie miała szans, aby przedstawić pozostałych wprowadzonych, ponieważ Sophie jak postrzelona przeleciała cały salon i napadła na Alonza w gwałtownej furii zębów i pazurów.
ROZDZIAŁ 3 Ledwie miałam czas spojrzeć na Alonzo – był to kanciasto chudy, dorodny facet o skórze koloru dobrej kawy z mlekiem z ekspresu i żółtawych oczach. Taki był chwilę wcześniej, bo właśnie w tej chwili Sophie siała spustoszenie na jego twarzy, drapiąc go zaciekle gdzie popadnie. Jej prędkość była ponaddźwiękowa. Myślę, że tylko Sinclair mógłby ja powstrzymać ale tylko popatrzył na rozgrywającą się właśnie scenę. – Francuzki – to było jedyne, co powiedział, wzruszając ramionami. Więc, jak zwykle, byłam jedyną osobą na tym terenie, która moralnie czuła się odpowiedzialna za powstrzymanie tej sytuacji. – Przerwa!! Zatrzymać się!! Sophie, co ty wyprawiasz?! Zdejmijcie ją! Przez ten czas Sophie upodobała sobie jego oczy i drapała a z jej gardła wydobywał strumień francuskich przekleństw (tak myślę, że francuskich) aż dostała ślinotoku. Wyglądało na to, że Alonzo daleki był od tego by sobie z nią poradzić i zwijał się z bólu. Sophie tak go zaskoczyła i przyszpiliła swoją osobą, że nie był w stanie nic powiedzieć. Liam wykonał ruch jakby chciał pohamować miłość swojego życia ale Tina bezczelnie i zapobiegliwie rzuciła go kanapę, co było chyba mądrym posunięciem z jej strony. Jessica z kolei rozejrzała się po salonie w poszukiwaniu miejsca najbardziej bezpiecznego i rozsądnie ukryła się z tyłu za kanapą. Eric popatrzył na Tinę i na inne wampiry, którzy z niepokojem obserwowali potyczkę, gadając między sobą w różnych europejskich językach (tak myślę, że to były europejskie języki. Piekło i szatani… tak w zasadzie mogły one być azjatyckie albo antarktyczne. Co ja jestem? Jakiś językoznawca?). Liam wstał z kanapy, spojrzał na Sophie i powiedział: – Najdroższa, nie rób tego – i zaczął jeszcze raz przeć do przodu, w kierunku walczących. Ja spróbowałam złapać jedno z nich i oberwałam łokciem w policzek. W dawnych czasach, znaczy kiedy jeszcze byłam żywa, miałabym pewnie potężnie podbite oko, jak po walce bokserskiej. Ale mój ból stał się w końcu pretekstem do tego, aby Sinclair w końcu zareagował. – Dość! – Normalnie w filmach każdy by się zatrzymał na ten okrzyk. Alonzo rzeczywiście tak zrobił i znieruchomiał, ale Sophie wciąż wrzeszczała i rzucała się na niego z pazurami i zobaczyłam jak oderwała olbrzymi pas skóry z jego ogolonej głowy. Eric zrobił
krok w przód, złapał ją za prawy łokieć i wyrzucił ją od Alonza tak łatwo, jak łatwo ja bym rzuciła pudełko tektury. Karambolowała się ze ścianą ale w sekundę znów była gotowa by skoczyć znowu. Ze stresu moje serce dudniło jak szalone, ale dzielnie odzyskałam panowanie nad sobą i pomimo to dzielnie stanęłam u boku Sinclaira. Założyłam ręce pod pachę w nieco buńczucznej postawie. Ale naprawdę to po to, aby ukryć przed wszystkimi to, że strasznie mi się trzęsły. Stałam obok Sinclaira i lojalnie wobec niego, choć nieco drżącym głosem, powiedziałam: – Sophie, dość. To są moi goście! I w moim domu! – Naszym domu! – pisnęła Jessica, piorunując mnie wzrokiem i ignorując wszystkie wcześniejsze rady Erica na temat zachowania wśród tylu wiekowych europejskich wampirów. – Łajdak! – Sophie była jak wściekła kocica o szalonym spojrzeniu. Nigdy bym nie przypuszczała, że potrafiłaby do takiego stopnia podnieść swój głos. Zresztą, mniejsza o to. Zupełnie się pogubiłam w tym co ona wyprawiała. Alonzo spokojnie pociągnął za zwisający z jego głowy płat skóry (Fuuuuuujjj!) i odpowiedział z przyjemnym hiszpańskim akcentem: – Cała przyjemność po mojej stronie, seniorita. – Ośmielasz się!!!???… Ośmielasz się rozmawiać ze mną?! Ośmielasz się patrzeć na mnie?! Być w tym samym pokoju co ja?! I nie żebrać o moje przebaczenie?! – Czy my się już kiedyś spotkaliśmy? – nie mogłam uwierzyć w to, jaki dobroduszny był ten facet. I sam jego głos przywodził na myśl człowieka, który mógł zaśpiewać, zatańczyć i ni z tego, ni z owego walczyć na miecze jednocześnie. Pysznie! Znakomicie! (Miałam na myśli okrzyk niezadowolenia!). Niemrawa stróżka krwi płynęła powolutku w stronę jego oczu i jeden ze stojący za nim wampirów podał mu nieskazitelnie czystą białą chusteczkę. Oczywiście któż inny mógł przejść do porządku dziennego nad gigantyczną kałużą swojej własnej krwi (a rany na głowie wyglądały szczególnie przerażająco) jak nie wampir? Na pewno tylko wampir. Spokojnie przetarł swoją głowę i spojrzał na Sophie swoimi kocimi oczami. – Nie pamiętasz?! Świnio! Łajdaku! Potworze! Wzruszył tylko ramionami z układną niewinnością. – A 1 sierpnia 1892 pamiętasz? Odwiedziłeś Paryż! Poszedłeś do tawerny! Ty!? – Oooo – powiedział nierozważnie – dziewczyna z baru. – Tylko mi nie mów… – powiedziałam. Sophie wycelowała drżący palec w Alonza. – Zabił mnie! Zamordował mnie!
– O, piekło… – powiedziała Jessica, która dokładnie zgadzała się z moimi poglądami i sentymentami.
ROZDZIAŁ 4 Eric i Tina skierowali Europejczyków do innego salonu. Złapałam Sophie i pchnęłam ją w kierunku schodów. Jessica pognała za nami. Sophie rzuciła ostatnie spojrzenie na Alonza, który patrzył na nią spod oka z rozciętym łukiem brwiowym. Przechodząc obok niego z jej gardła wydobył się syk. – Okej – powiedziałam, gdy doholowałam ją do jednej z dodatkowych sypialni na górze i zdałam sobie sprawę z tego, że w zasadzie nie mam pojęcia co jeszcze mogę powiedzieć. – Nieźle, yyyyy, Sophie. Nieźle. Naprawdę nieźle. Sophie upadła do moich kolan, co było dla mnie takim samym zaskoczeniem, jak to, co zdarzyło się w ciągu ostatnich dwudziestu minut i to było już nie pierwszy raz tego wieczoru (od wiadomości o artykule w Star Tribune). – Wasza Królewska Mość – powiedziała a jej palce wbiły się w moje uda, praktycznie dewastując i niszcząc moje dżinsy ale ona tego nie zauważała – błagam ciebie, abyś go zabiła! Albo pozwól mi go zabić! Złapałam ją za nadgarstki i podciągnęłam w górę próbując ją podnieść spod moich stóp. Jej ciemne włosy rozsypały się z koka i latały wszędzie, spływając po jej postaci jak czarna falująca rzeka. Jej oczy błagalnie wpatrywały się we mnie. Próbowałam uciec od niej spojrzeniem, rozglądając się po przestrzeni pokoju. – Sophie. Nooo… Proszę cię, wstań i posłuchaj mnie. Właściwie wiesz co? Ja nie mogę go zabić. Wiesz, że on jest częścią delegacji – nie mogłam w to uwierzyć: zmieniłam się w polityka. – No tak… wiem. Widzę to – odpowiedziała gorzko, wpatrując się w podłogę – Immunitet dyplomatyczny wszystko załatwia. – Spójrz na to inaczej, dobrze? Będziemy dochodzić do tego jak po nitce do kłębka. Obiecuję ci to. – Nie możesz mi niczego zagwarantować – wspięła się wolno i stanęła na nogi – zamordował mnie i chcesz go ukarać za moją krzywdę ale w żaden sposób na razie nie możesz. – powiedziała i wyszła. – No właśnie. Tak jest, że on właśnie jest sławny. Właściwie nie mogę pomaszerować na dół i walnąć go tak by wylał mu się mózg. Sophie? – za późno. Odszczekiwałam jej się.
Jessica spojrzała na mnie wybałuszonymi oczami i ruszyła za nami. Natychmiast odnalazłyśmy właściwy salon. Prawie każdy siedział wygodnie, z wyjątkiem Liama. Chłopak stał w kącie i patrzył na Alonza ze spojrzeniem, które graniczyło z drapieżnością. – Skoro tak, to idziemy – powiedziała Sophie do Liama, który przypominał drapieżną panterę i patrzył wręcz morderczo. – Żegnaj – mile powiedział Alonzo. Gdyby trzymał w swojej ręce jakiś napój, jestem pewna, że podniósłby go w formie toastu. – Alonzo – powiedział Sinclair z cichą nutką przygany. – Zobaczymy się – obiecała Sophie – jeszcze kiedyś. Wyszli. Spiorunowałam Alonza wzrokiem, który wzruszył ramionami, i uprzejmie się uśmiechnęłam. – Tina, może mogłabyś przynieść naszym gościom coś do picia – praktycznie warczałam. Tina wpatrywała się we mnie krótki moment i szybko kiwnęła głową i opuściła pokój. Dobrze, że zrozumiała kto tu ma władzę. Jessica pozostała odprężona na aksamitnym szezlongu. Ale czy to mnie martwiło? Europejczycy nie potrzebowali widzieć jak rządzę „owcami”. Odwróciłam się do Alonza. – Całkiem nieźle mnie rozłożyłeś na łopatki swoim zachowaniem. – Nas – poprawił Sinclair. Alonzo wzruszył ramionami jeszcze raz. Jego skóra na głowie urosła z powrotem. Całkiem szybko, nawet jak na wampira. Większość z nas musiałaby poczekać do pierwszego pożywienia, by zacząć się leczyć. – Jestem pewny, że ona ma rację – powiedział – nie pamiętam każdego, kogo… – Zamordowałeś?! – Pogryzłem. Jestem mężczyzną i nie pamiętam każdego romansu i każdej kobiety, które ze mną sypiały. Nie zamierzam kwestionować jej słów. – W takim razie mamy problem. Mogłeś zmarnować swój czas wyruszając w tę podróż. – Z całym szacunkiem, Wasza Królewska Mość ale zabijanie ludzi to jest coś co robią wampiry. – Jestem wampirem – poprawiłam go ostro – i nie zrobiłam niczego tego rodzaju! – Jesteś młoda – głośniej powiedziała z kobiet. Była to chyba Carolina. – Nie traktuj mnie protekcjonalnie ty arogancka parszywa hiszpańska suko! – palce Sinclaira zamknęły się na moim ramieniu i ścisnęły mocno. Szarpnęłam się lekko – już obraziłaś jeden z moich poglądów, jedno z moich przyjaciół i ile tu jesteś, co?! Pięć minut?
– Możemy wyjść – jedwabiście powiedział jeden z wampirów. – Wspaniale! Nie zapomnijcie pozwolić by nasze ciężkie wiśniowe drzwi uderzyły was w wasze krwiopijcze dupy na drogę! – Może możemy zmienić harmonogram? – przerwał mi Sinclair – w świetle niedawnych wydarzeń… – Co? Pieprzona zmiana harmonogramu spłat?! – spiorunowałam go wzrokiem. – Taki amerykański czar – zaczął Alonzo – Jeśli jednak mogę coś zasugerować Waszej Królewskiej Mości, to mogę dać jej kilka lekcji etykiety. – Dziękuję, jestem pewna, że uznałabym to za fascynujące doświadczenie. Niemniej jednak nie przyjmę żadnych wskazówek od mordercy. I radziłabym ci nieco spuścić z tonu! Jego oczy zwęziły się pod ciemnymi łukami brwiowymi: – Nie będę tolerował takiej bezczelności, nawet od rzekomej królowej. Podwinęłam rękawy mojego jasnoniebieskiego swetra, który Garrett zrobił specjalnie dla mnie na drutach. – Hej… chcesz wyjść to chodźmy ale pamiętaj, że tym razem nie będziesz szykanować kelnerki dziecka. – Jeśli Wasze królewskie Moście chcecie byśmy wyszli – odezwał się inny wampir… Don?? Dawid?? – wtedy oczywiście wyjdziemy. – Co za wstyd – Tina weszła do pokoju z taca pełną herbat i win i uprzejmie przerwała. Wyglądało na to, że słyszała całą rozmowę. I oczywiście, prawdopodobnie jej uszy były na tyle dobre. Natychmiast postawiła tace na niskim stoliku i zatarła ręce. – Wygląda na to, że te napoje będą musiały się zmarnować. Ale nie każda misja dyplomatyczna od początku przebiega pomyślnie, mam rację? Ta będzie wymagać dogrywki i kolejnego spotkania. – Jeśli masz wolną dekadę – Jessica uśmiechnęła się z wyższością ze swojego szezlonga. Nie mogłam stwierdzić czy była szczęśliwsza dlatego, żeby zobaczyć jak te wampiry wychodzą, czy dlatego, że ja tak rażąco zawiodłam. Tak czy owak rażąco zignorowała droga radę Erica i mnie zdenerwowała. – Panie i panowie, proszę pójść za mną – skinęła Tina z salonu – możecie państwo wracać do hotelu, zgoda? Dobrze? W porządku? Potrzebujecie transportu? – Być może przetransportuję ich nadziewając każdego po kolei na czubek mojego buta? – zapytałam. Spojrzenie Sinclaira dosięgło mnie jeszcze raz. Wszyscy stanęli i ukłonili się. Jeszcze nigdy dotąd nie widziałam tak bardzo sarkastycznych ukłonów. Wampirze dupki. Zaczynałam myśleć, że są jak zgraja psów, które potulnie podążają tropem Tiny.
– Niezupełnie jak na konferencji w Yalta w 1945 roku – wypluł Sinclair. Nie mogłam zdecydować czy patrzy na mnie z głębokim współczuciem, czy z niezgłębionym rozczarowaniem.