kakarota

  • Dokumenty646
  • Odsłony170 682
  • Obserwuję119
  • Rozmiar dokumentów1.7 GB
  • Ilość pobrań77 774

Ransom S.C - Błękitna miłość 03 - Błękitna nadzieja

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Ransom S.C - Błękitna miłość 03 - Błękitna nadzieja.pdf

kakarota EBooki Serie / Autorzy Błękitna Miłość
Użytkownik kakarota wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 201 stron)

S.C. Ransom Błękitna nadzieja Trylogia BŁĘKITNA MIŁOŚĆ Przekład Agnieszka Kowalska Tytuł oryginału Scattering Like Light

Mężczyzna w mundurze zmierzył mnie wzrokiem i poczułam, jak pot zaczął spływać mi po czole. - Panienko, proszę się cofnąć i włożyć całą biżuterię tutaj - powtórzył, wskazując mały plastikowy pojemnik. - Wszystko, tak jak jest napisane w instrukcji - podkreślił, widząc, że zawahałam się z ręką przy nadgarstku. - Ja... ja... tylko minutkę - wyjąkałam. - Callum - szepnęłam. - Potrzebuję cię, szybko! - Proszę się pospieszyć, wstrzymujesz kolejkę. - Pracownik ochrony był coraz bardziej poirytowany. Z przodu widziałam rodziców, którzy pakowali swoje rzeczy przy maszynie do prześwietlania bagażu. Nie zauważyli, że się zatrzymałam. Nie mogłam uwierzyć, że o tym nie pomyślałam, że nie przyszło mi do głowy, że amulet włączy alarm w wykrywaczu metalu. Gdzie jest Callum? Ochroniarz wziął pojemnik i popchnął go w moją stronę. Rozglądałam się dookoła, chociaż dobrze wiedziałam, że nie zobaczę Calluma; szukałam natchnienia, żeby jakoś wyjaśnić swoje dziwne zachowanie. Byłam spocona ze strachu. - Callum! - syknęłam jeszcze raz, na tyle głośno, na ile się odważyłam. - Co tam się dzieje? - pieklił się za mną poważnie wyglądający mężczyzna w garniturze, który chciał jak najszybciej wsiąść do swojego samolotu. Wystraszona, patrząc to na niego, to na pracownika ochrony, z trudem przełknęłam ślinę. - Coś tu jest nie tak. Wzywam policję - oznajmił ochroniarz, widząc moje zdenerwowanie. Nacisnął czerwony guzik z boku wykrywacza metalu i za kilka sekund pojawili się umundurowani policjanci z bronią gotową do strzału. - Naprawdę nie ma powodu - powiedziałam, siląc się na spokój. - Po prostu mam bardzo ciasną bransoletkę i boli mnie, kiedy ją zdejmuję. - Uśmiechnęłam się słodko do policjantów, usiłując nie patrzeć na ich pistolety. Na razie nie były wycelowane we mnie i wolałam, żeby tak zostało. Tymczasem po drugiej stronie wykrywacza rodzice zauważyli zamieszanie i właśnie szli w moją stronę. - Nie można jej po prostu sprawdzić tam, gdzie jest, bez zdejmowania? - spytałam niewinnym tonem, w nadziei, że uda się uniknąć konfrontacji mamy z ochroniarzem. - Nie, to niemożliwe - usłyszałam w odpowiedzi. - Musisz zdjąć całą biżuterię, żeby przejść przez skaner bez włączania alarmu. - Alex? Co się dzieje? - zawołała mama. - Dlaczego nie przepuszczacie mojej córki? - Proszę się cofnąć - powiedział jeden z policjantów, zagradzając jej drogę. - Już ją zdejmuję, dobrze? I przejdę przez skaner - odezwałam się czym prędzej. Włożyłam palec pod bransoletkę i zsunęłam ją z nadgarstka, zdecydowana nie puszczać jej

tak długo, jak to będzie możliwe. - Callum! Przyjdź jak najszybciej! - szepnęłam. Już miałam włożyć amulet do pojemnika, kiedy poczułam mrowienie w nadgarstku i usłyszałam znajomy głos. - Idź. Osłaniam cię. Wszystko będzie w porządku. Odetchnęłam z ulgą i położyłam amulet w pojemniku obok naszyjnika i zegarka. - Już ją zdjęłam. Czy teraz mogę przejść? - zwróciłam się do strażnika. Jego kolega przy maszynie sięgnął po pojemnik i czubkiem długopisu wyjął bransoletkę. Starając się nie patrzeć na to, co robi, podeszłam krok w stronę wykrywacza metalu. - Czy mogę już iść? - Zerknęłam na jednego z policjantów i ruszyłam dalej, dopiero gdy skinął głową. Mama rozsądnie zamilkła, kiedy zobaczyła broń, lecz jedno spojrzenie na jej zaciśnięte usta wystarczyło mi, aby zrozumieć, że nie uważa sprawy za zamkniętą. Ostrożnie przeszłam przez wykrywacz, który na szczęście nie wydał żadnego dźwięku. Ale to jeszcze nie był koniec. Podeszła strażniczka i dokładnie mnie przeszukała, a ja przez cały czas próbowałam nie patrzeć na to, co z moim amuletem robią faceci przy urządzeniu do prześwietlania. Gdy wreszcie strażniczka uznała, że jestem w porządku, odwróciłam się do taśmy, żeby wziąć swoje rzeczy. Tata odebrał już większość bagaży, ale strażnik trzymający amulet wyraźnie czekał na mnie. - To twoja? - spytał, wrzucając bransoletkę do osobnego pojemnika. - Tak. - Skinęłam głową. - Mogę ją dostać z powrotem? - Niestety nie - odparł znudzonym głosem. - Została losowo wybrana do dokładniejszego sprawdzenia. Starałam się nie wpaść w panikę, kiedy myślałam o tym, co Callum musiał zrobić, żeby zapewnić mi bezpieczeństwo, i jak długo jeszcze wytrzyma. Uśmiechnęłam się do strażnika. - Ach tak. A co to oznacza? - zapytałam. Zanim odpowiedział, po taśmie zaczęły się przesuwać bagaże ludzi czekających za mną. Mężczyzna w garniturze ze zniecierpliwieniem odsunął mnie na bok, żeby odebrać swoją teczkę z laptopem. Przepuściłam go, nie przestając uśmiechać się do strażnika. - Sprawdzimy, czy nie ma śladów materiałów wybuchowych - wyjaśnił. Sięgnął po metalowe szczypce, włożył w nie kawałek materiału i zaczął nim pocierać bransoletkę, uważając, żeby nie dotknąć jej ręką. Przygryzłam wargę, coraz bardziej zaniepokojona.

- Co oni robią, Alex? Po co to opóźnienie? - Mama stanęła obok mnie, kipiąc oburzeniem. - Chyba myślą, że moja bransoletka może być niebezpieczna - odparłam najspokojniej, jak umiałam, zastanawiając się, czy Callum może przegrać walkę, która z pewnością toczy się wokół nas. Jeśli zostanie pokonany, ja za chwilę będę martwa. Wiedziałam, że zrobi wszystko, co w jego mocy, aby zapewnić mi bezpieczeństwo, ale ja też muszę się postarać i jak najszybciej odzyskać amulet. Zmusiłam się do zachowania spokoju, kiedy strażnik włożył materiał do jakiegoś urządzenia i wcisnął kilka przycisków. Wydawało mi się, że oczekiwanie na wynik badania trwa całe wieki, chociaż w rzeczywistości trwało nie dłużej niż minutę. Gdy na urządzeniu rozbłysło małe zielone światełko, strażnik lekko się przygarbił, wyraźnie rozczarowany. Zapewne spodziewał się bardziej interesującego rezultatu. - W porządku - oznajmił. Pchnął pojemnik z amuletem w moją stronę, już wypatrując następnej ofiary. - Następny! - krzyknął, gry pojemnik zatrzymał się ze stuknięciem. Sięgnęłam po bransoletkę, nie mogąc się doczekać, kiedy poczuję na nadgarstku kojący dotyk chłodnego srebra. Ale gdy ją podnosiłam, zauważyłam jakiś napis wyryty po wewnętrznej stronie. Zaskoczona przyjrzałam się dokładniej. Niewątpliwie były to słowa; słowa, których nie widziałam nigdy wcześniej, nie miałam jednak czasu, żeby teraz je odczytać. Wsunęłam bransoletkę na nadgarstek i odetchnęłam z ulgą, czując, jak przez moją rękę przechodzi znajome mrowienie. - Szczerze mówiąc, wszystko było w porządku, w okolicy nikogo nie było - usłyszałam głos Calluma. - Niepotrzebnie się denerwowałaś. - Skąd miałam o tym wiedzieć? - mruknęłam szeptem. - Co się dzieje, Alex? - spytała mama. - Mówiłaś coś? - Nic ważnego - odparłam. - Dziękowałam tylko ochroniarzom, że są tacy czujni - dodałam, posyłając jej najbardziej niewinny uśmiech, na jaki mogłam się zdobyć. Miałam dreszcze i cała byłam spocona, a mój oddech i puls dopiero wracały do normalnego tempa. Ruszyliśmy szybko do hali odlotów. - Poszukam toalety - oznajmiłam, kiedy rodzice rozglądali się za wolnym miejscem. wokół nas. Jeśli zostanie pokonany, ja za chwilę będę martwa. Wiedziałam, że zrobi wszystko, co w jego mocy, aby zapewnić mi bezpieczeństwo, ale ja też muszę się postarać i jak najszybciej odzyskać amulet. Zmusiłam się do zachowania spokoju, kiedy strażnik włożył materiał do jakiegoś urządzenia i wcisnął kilka przycisków. Wydawało mi się, że oczekiwanie na wynik badania

trwa całe wieki, chociaż w rzeczywistości trwało nie dłużej niż minutę. Gdy na urządzeniu rozbłysło małe zielone światełko, strażnik lekko się przygarbił, wyraźnie rozczarowany. Zapewne spodziewał się bardziej interesującego rezultatu. - W porządku - oznajmił. Pchnął pojemnik z amuletem w moją stronę, już wypatrując następnej ofiary. - Następny! - krzyknął, gry pojemnik zatrzymał się ze stuknięciem. Sięgnęłam po bransoletkę, nie mogąc się doczekać, kiedy poczuję na nadgarstku kojący dotyk chłodnego srebra. Ale gdy ją podnosiłam, zauważyłam jakiś napis wyryty po wewnętrznej stronie. Zaskoczona przyjrzałam się dokładniej. Niewątpliwie były to słowa; słowa, których nie widziałam nigdy wcześniej, nie miałam jednak czasu, żeby teraz je odczytać. Wsunęłam bransoletkę na nadgarstek i odetchnęłam z ulgą, czując, jak przez moją rękę przechodzi znajome mrowienie. - Szczerze mówiąc, wszystko było w porządku, w okolicy nikogo nie było - usłyszałam głos Calluma. - Niepotrzebnie się denerwowałaś. - Skąd miałam o tym wiedzieć? - mruknęłam szeptem. - Co się dzieje, Alex? - spytała mama. - Mówiłaś coś? - Nic ważnego - odparłam. - Dziękowałam tylko ochroniarzom, że są tacy czujni - dodałam, posyłając jej najbardziej niewinny uśmiech, na jaki mogłam się zdobyć. Miałam dreszcze i cała byłam spocona, a mój oddech i puls dopiero wracały do normalnego tempa. Ruszyliśmy szybko do hali odlotów. - Poszukam toalety - oznajmiłam, kiedy rodzice rozglądali się za wolnym miejscem. - Tylko wracaj szybko - zawołał za mną tata. - Niedługo zapowiedzą nasz lot. Skinęłam głową na znak, że usłyszałam, i czym prędzej włożyłam do uszu słuchawki komórki. Kiedy tylko zniknęłam rodzicom z oczu, znalazłam spokojne miejsce i oparłam się o ścianę. - Nie rób mi tego... Naprawdę się martwiłam! - szepnęłam do Calluma. - Dlaczego to tak długo trwało? Głos w mojej głowie był słodki jak miód i słysząc go, wyobrażałam sobie piękną twarz Calluma. Niesforne ciemnoblond włosy, lekko zakrzywiony patrycjuszowski nos i, oczywiście, hipnotyzujące błękitne oczy. Mimowolnie zerknęłam na amulet. W jasnych światłach terminalu kamień wydawał się tańczyć. Kamień, który miał barwę identyczną z jego oczami... Callum wydawał się nieco zawstydzony. - Poszedłem sprawdzić, czy mogę latać samolotami. Nigdy wcześniej nie próbowałem. Niestety zostałem na pasie startowym. Wiem, wiem - dodał, kiedy parsknęłam śmiechem. -

Ale warto było spróbować. Gdyby zadziałało, mógłbym polecieć z tobą! - Czułam się strasznie, kiedy cię przy mnie nie było - szepnęłam. - Wiem, że nie lubisz, jak do ciebie mówię, gdy jesteś z rodzicami - odparł - a poza tym, kto mógł przewidzieć, że kolejka będzie się posuwać tak szybko? - Nie chodzi o to, że nie lubię - zapewniłam go. - Ale to po prostu bardzo utrudnia życie. Dobrze wiesz, że zawsze chcę, żebyś był przy mnie. - Wiem. Nie miałam pod ręką lusterka, lecz usłyszałam śmiech w jego głosie. Mogłam zobaczyć Calluma tylko jako odbicie w lustrze. Był Żałobnikiem, uwięzionym w nieszczęsnym pół życiu po tym, jak utonął w rzece Fleet w Londynie. Callum i jego przyjaciele nosili bransoletki, a właściwie amulety, takie same jak mój; kiedy więc znalazłam amulet w mule Tamizy, połączył nas ze sobą nierozerwalnie. Oddałam Callumowi serce i postanowiłam, że znajdę jakiś sposób, abyśmy mogli mieć wspólną przyszłość. Obmyśliłam plan, który wydawał mi się całkiem sensowny. Ale ponieważ mój amulet stanowił jedyną drogę ucieczki dla innych Żałobników, musiałam bardzo dbać o to, żeby zawsze mieć go przy sobie. Tylko wtedy mogłam czuć się bezpieczna. - Tak czy inaczej, już po strachu - powiedziałam. - Wciąż jednak nie mogę zapomnieć walki z Lucasem. Starałam się nie wzdrygnąć na wspomnienie tamtych strasznych chwil, kiedy Lucas niemal zmusił mnie do zdjęcia amuletu. Nigdy więcej nie chciałabym przeżyć podobnego koszmaru. Poczułam na policzku lekki jak piórko dotyk Calluma. - Lucas odszedł, uwierz mi. A nikt z pozostałych nie odważy się zrobić ci czegoś takiego, kiedy ja jestem w pobliżu. Kiedy to usłyszałam, poczułam, że muszę go zobaczyć. Wyjęłam z kieszeni małe lusterko i udawałam, że poprawiam włosy. Piękna twarz Calluma pojawiła się tam, gdzie zwykle, za moim ramieniem. Był jeszcze przystojniejszy, niż pamiętałam, i po prostu musiałam się do niego uśmiechnąć. Uniosłam rękę i lekko musnęłam jego policzek. Miałam wrażenie, jakbym próbowała dotknąć czegoś delikatnego jak najcieńsza pajęczyna. - Dziękuję, że dbasz o moje bezpieczeństwo - szepnęłam, patrząc w jego ciemnoniebieskie oczy. - Kocham cię, Alex, i zamierzam się tobą opiekować na wszelkie możliwe sposoby. - Będę za tobą strasznie tęskniła - wyznałam i zerknęłam na zegarek. - Ojej, muszę już wracać! Mama się wścieknie, jeśli nie pojawię się za chwilę. Będziesz przy mnie, dopóki nie

przejdziemy przez bramkę, nawet jeśli nie będę mogła z tobą rozmawiać? - Oczywiście - zapewnił Callum i dodał: - Tak bardzo bym chciał móc polecieć z tobą. Ostatni raz spojrzałam na jego twarz, wsunęłam lusterko do kieszeni i wróciłam do rodziców. - O, Alex, jesteś wreszcie! Już miałam iść cię szukać - powiedziała mama, kiedy opadłam na jedno z wolnych siedzeń. - Nie rozumiem, dlaczego się tak denerwujesz - wycedził mój brat Josh. - Będziemy tu siedzieli całe wieki, a potem jeszcze dłużej przetrzymają nas przy bramce. To wszystko zwykłe sztuczki, żeby nas zachęcić do robienia zakupów - zawiesił głos i popatrzył na mnie z ironicznym uśmieszkiem. - Pora na ciebie, siostro. Idź sobie kupić któreś z tych nieprzyzwoicie drogich perfum, żeby zrobić wrażenie na Maksie. Roześmiałam się. W Hiszpanii byliśmy umówieni ze starymi przyjaciółmi naszych rodziców, którzy mieli dwoje dzieci, Maxa i Sabrinę. Nie widzieliśmy się od kilku lat i wszyscy nie mogliśmy się doczekać spotkania w hotelu. Ale kiedy ostatnim razem widziałam Maxa, był niski jak na swój wiek, miał aparat na zębach, ciągle przetłuszczone włosy i istną obsesję na punkcie sportowych samochodów. - Max! - parsknęłam. - Tak, jasne, jest dokładnie w moim typie. Coś mi się zdaje, że raczej ty będziesz czegoś potrzebował, żeby zdobyć Sabrinę... może papierowej torby na głowie? Josh już miał rzucić jakąś ciętą ripostę, kiedy wtrąciła się mama. - Mówiłam wam, że mamy mało czasu. Właśnie zapowiedzieli nasz lot - oznajmiła, nawet nie próbując ukryć satysfakcji. - Chodźmy. Dostrzegłam uśmiech na twarzy taty, kiedy odwrócił się, żeby wziąć bagaże. - Podłożyłaś się mamie - powiedział. - Następnym razem sprowadzi nas tu o świcie! - O nie - jęknął Josh. - Nie polecę z wami, jeśli wyciągnie mnie z łóżka jeszcze wcześniej. - I zrezygnujesz z wakacji w Hiszpanii? - prychnęłam. - Taa, już to widzę! Zabraliśmy nasze podręczne bagaże i ruszyliśmy w stronę bramki. Cały czas czułam znajome mrowienie w nadgarstku, które mówiło mi, że Callum jest tuż obok. Prawie nic nie mówił, tylko od czasu do czasu zadawał jakieś pytanie, na które mogłam odpowiedzieć skinieniem głowy, ale cieszyłam się, wiedząc, że jest przy mnie. Starałam się nie myśleć o tym, że już niedługo będę musiała się z nim pożegnać. Przy bramce okazało się, że samolot nie jest jeszcze gotowy do przyjęcia pasażerów na pokład, więc rozsiedliśmy się na kolejnych krzesełkach i rozpoczęliśmy następną turę

oczekiwania. Callum opowiadał mi o rzeczach, które widział, o tym, co robił, i ogólnie o wszystkim, co pozwoliłoby nam nie myśleć o zbliżającym się rozstaniu. Właśnie mówił o strażniku przy skanerze, kiedy nagle przypomniałam sobie o napisie na amulecie. - Muszę powiedzieć o czymś Grace - oznajmiłam, zrywając się z krzesła. - Zadzwonię do niej. - Mogłaś pomyśleć o tym wcześniej - powiedziała mama. -’tylko nie odchodź daleko. - To potrwa tylko chwilę - mruknęłam, sięgając po słuchawki. Podeszłam do jednego z okien i spojrzałam przez nie na samolot, który miał nas zabrać do Hiszpanii. Kłębiło się przy nim mnóstwo ludzi przygotowujących maszynę do startu. - Co się dzieje, Alex? - głos Calluma był czysty jak kryształ. - Kiedy oglądałam dzisiaj amulet, zobaczyłam, że wewnątrz jest wyryty jakiś napis. Widziałeś go? - Nie, nie zauważyłem niczego takiego. A co to za napis? - Nie wiem, nie miałam czasu przeczytać. Ale to na pewno jakieś słowa, nie żaden rysunek. Zaskoczyło mnie to, bo gdy znalazłam amulet, obejrzałam go dokładnie i jestem pewna, że nic na nim nie było. Kiedyś wydawało mi się, że coś zauważyłam, ale gdy przyjrzałam się bliżej, zobaczyłam tylko gładką powierzchnię srebra. Dzisiaj napis był wyraźny. - Dziwne. Ciekawe, co tam jest napisane. - Ja też chciałabym wiedzieć. Mogę teraz bezpiecznie popatrzeć? Wyczułam, że Callum się waha, w końcu jednak powiedział: - W pobliżu nikogo nie ma. Kiedy będziesz ją zdejmowała, wsuń palec do środka. To powinno ci zapewnić dodatkową ochronę, a my będziemy mogli dalej rozmawiać. Gdyby ktoś się pojawił, natychmiast ci powiem. Delikatnie zsunęłam z nadgarstka bransoletkę wygiętą w kształt litery C, trzymając palec wskazujący między oboma jej końcami, jak polecił mi Callum. Przyjemne mrowienie w dłoni wskazywało, że cały czas jesteśmy połączeni. Spojrzałam na wewnętrzną stronę i zobaczyłam na gładkiej srebrnej powierzchni ozdobne litery tworzące napis: Mor memoriae. - Widzisz? - szepnęłam. - Tego tu wcześniej nie było! - Niesamowite. Co to znaczy? - Nie wiem. To chyba po łacinie, ale nie jestem pewna. A czy ta rysa między słowami to „s”? Jak myślisz?

- Pokaż... Nawet nie wiem, czy znam łacinę. Oboje przez dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się w napis. W końcu Callum westchnął i powiedział: - Niestety, nie mam pojęcia, co to znaczy. Chyba nigdy nie uczyłem się łaciny. - Szkoda - stwierdziłam. - Bo to przecież bardzo dziwne. Jak mogłam nagle zobaczyć napis, którego na pewno tu nie było, kiedy znalazłam bransoletkę? Zastanawiał się nad tym w milczeniu, po czym odparł: - A czy oglądałaś wewnętrzną stronę bransoletki od czasu, gdy ją odzyskałaś w szpitalu? Wytężyłam pamięć. Wiele się zdarzyło w ciągu tych kilku tygodni, odkąd omal nie zginęłam z ręki Catherine, siostry Calluma, która ukradła amulet, a potem wmówiła mi, że go zniszczyła. W tym samym momencie, gdy odebrałam bransoletkę jej wspólnikowi, a mojemu byłemu chłopakowi Robowi, założyłam ją na nadgarstek i odtąd nie zdejmowałam ani na chwilę. Bezpieczeństwo to jedna sprawa, lecz o wiele gorsza była myśl, że bez amuletu nie mogłabym rozmawiać z Callumem. A bez amuletu nie mogłam go wezwać, nie widziałam go w lustrze i nie czułam jego lekkiego jak piórko dotyku. Kiedy Catherine ukradła moją pamięć, by uwolnić się od żałosnej egzystencji Żałobniczki, Callum mnie ocalił, przywracając mi wspomnienia, które wcześniej zdołał skopiować. Teraz, nosząc amulet, mogłam rozpoznawać - a właściwie widzieć - emocje innych ludzi. Aura tych, którzy są szczęśliwi lub sięgają do dobrych wspomnień, przybiera różne odcienie żółci, a jasne iskry szczęścia rozbłyskują nad ich głowami niczym świetliki. Gniew uwidacznia się jako czerwone chmury, a ludzie przygnębieni i smutni mają wokół głów fioletową mgłę. Zerkając na tłum pasażerów, których lot się opóźniał, widziałam głównie czerwone chmury u dorosłych i żółte rozbłyski tańczące nad głowami dzieci. Z jakiegoś powodu przywrócenie wspomnień dało mi tę nieoczekiwaną umiejętność, dzięki której wiedziałam, kiedy moi przyjaciele byli przygnębieni i potrzebowali pocieszenia albo kiedy mama o coś się złościła. Może teraz amulet pozwolił mi zobaczyć tajemnicze litery. - Nie - odpowiedziałam Callumowi - od kradzieży nie zdejmowałam bransoletki nawet na chwilę, więc nie miałam jak się przyjrzeć jej wewnętrznej stronie. Ale może umiejętność odczytywania ukrytych słów także dostałam od ciebie. To miałoby sens. W niewyraźnym odbiciu w wielkiej szklanej tafli okna widziałam, że Callum stoi za mną i patrzy na nakładające się amulety na naszych nadgarstkach. Błękitny opalizujący

kamień połyskiwał w jasnym świetle, a złote plamki skrzyły się przy każdym ruchu. - Zastanawiam się - mruknął - jakie jeszcze dziwne umiejętności u siebie odkryjesz? - Kto wie? - odparłam, siląc się na swobodny ton. Nie miałam ochoty zastanawiać się nad tym podczas czekania w terminalu na samolot do Hiszpanii. - Zapytam o ten napis Josha, bo on miał w szkole łacinę, albo sprawdzę w Google, kiedy już będę w hotelu. - Spójrz, mama do ciebie macha. Chyba macie iść do bramki. Wolisz się pożegnać teraz czy w samolocie? - Wolałabym, żebyś poleciał ze mną - burknęłam w odpowiedzi. - Jasne, brzmi nieźle. Dwa tygodnie dobrego jedzenia, spania, wylegiwania się na plaży i surfowania... Czego chcieć więcej? - Głuptas. Nie udawaj, że nie wiesz, czego bym chciała. - Będę tutaj, kiedy wrócisz, obiecuję. - Kocham cię, Callum, bardziej niż wszystko na świecie. - Ja ciebie też. Zobacz, twoja mama wyraźnie się niecierpliwi; powinnaś już iść. Zobaczymy się niedługo - powiedział i poczułam, jak jego wargi musnęły mój policzek w najdelikatniejszym z pocałunków. - Pa - szepnęłam. - Chciałabym móc cię przytulić na pożegnanie. - Baw się dobrze, moja śliczna. Kocham cię - jego cudowny głos odbił się echem w mojej głowie i chwilę później znajome mrowienie w nadgarstku zniknęło. Lot do Hiszpanii, naszego ulubionego wakacyjnego miejsca, przebiegał spokojnie, lecz był dość długi, dzięki czemu miałam czas ponownie przemyśleć dotychczasowe wydarzenia i moje dalsze działania. Wiedziałam, że to ja uwolniłam Lucasa od jego nieszczęsnej egzystencji Żałobnika. Nie wiedziałam natomiast, co się z nim właściwie stało. Jeżeli - taką miałam nadzieję - teraz żyje sobie gdzieś, to znaczyło, że mogę uratować również Calluma. Jeśli jednak pozwoliłam mu umrzeć... Co wtedy? Musiałam się upewnić, poznać prawdę. Przez ostatnie tygodnie szukałam informacji w Internecie, ale nie znalazłam żadnej wzmianki o tym, żeLucas pojawił się w rzece tak jak Catherine. Tak więc mój plan połączenia się z Callumem w realnym świecie musiał poczekać, dopóki nie zdobędę pewności, że nic mu nie grozi. Ale nawet wtedy będę musiała się upewnić, że nigdy więcej nie przyjdzie mi rozmawiać z Catherine. Ona najwyraźniej wiedziała, jak uwolnić Żałobników, i sądziła, że jest mi niezbędna. Dlatego była tak zadowolona z siebie; świadomość, że wie o czymś, o czym ja nie wiem, sprawiała jej ogromną satysfakcję. Większą część lotu zajęło mi rozmyślanie o Callumie. Wyobrażałam sobie, jak cudownie byłoby mieć go przy sobie i jak wspaniale moglibyśmy się bawić w Hiszpanii.

Do hotelu dotarliśmy późnym popołudniem. Rodzice zajęli się rozpakowywaniem bagaży, a my z Joshem poszliśmy na plażę. Pogoda była doskonała: jeszcze ciepło, ale wiał przyjemnie orzeźwiający wietrzyk. Na wodzie śmigały tam i z powrotem białe latawce, gdy doświadczeni kitesurferzy, korzystając z dobrego wiatru, przeskakiwali nad falami. Żaden z nich się nie zaplątał w linki, bo byli naprawdę dobrzy. Co kilka minut któryś wślizgiwał się na piasek, a wtedy zręcznym ruchem podnosił deskę i kierował swój latawiec w górę plaży, gdzie tłum ludzi już czekał, by ściągnąć go na ziemię. Trudno byłoby wymyślić lepszą reklamę zdrowego, sportowego trybu życia. Josh i ja ruszyliśmy w stronę miejsca, gdzie początkujący surferzy uczyli się panować nad swoimi nieco mniejszymi latawcami. Kiedy tak szliśmy, przypomniało mi się jedno z moich ulubionych marzeń: spacerować po plaży, trzymając za rękę Calluma, patrzeć na odbicie słońca w jego złotych włosach, czuć jego silne palce splecione z moimi. Widząc kształtne ciała plażowiczów leżących wokół nas, pomyślałam, że piękny i zgrabny Callum doskonale pasuje do tego obrazu. Znowu zaczęłam się zastanawiać, kiedy będę mogła wcielić w życie mój plan; plan, który uwolni go od nędznej egzystencji Żałobnika i pozwoli nam być razem. - Max powinien tu gdzieś być - powiedział Josh, wyrywając mnie z zamyślenia. - Mówił, że jego lekcja kończy się mniej więcej o tej porze. Widzisz go gdzieś? - Nie - odparłam, mrużąc oczy przed słońcem, które choć było już nisko nad horyzontem, nadal świeciło jasno. Naszą rozmowę przerwał jakiś głęboki głos: - Alex i Josh! Dawno się nie widzieliśmy! Odwróciłam się i zobaczyłam stojącego za nami nieznajomego chłopaka. Patrzył na mnie z góry, a nad zsuniętą na biodra pianką widać było jego doskonałe mięśnie. Uśmiechnął się szeroko, odgarniając z czoła mokre ciemne włosy. - Max? - jęknęłam, gdy ciemnowłosy dryblas i Josh padli sobie w objęcia. - Cześć, Alex - Max odwrócił się do mnie i uśmiechnął jeszcze szerzej. Nie posiadałam się ze zdumienia. Niezdarny chłopiec z aparatem na zębach zmienił się w nastolatka, który mógłby reklamować sprzęt do surfingu. Był absolutnie oszałamiający. Szczerze mówiąc, Max, nie poznałabym cię na ulicy, tak bardzo zmieniłeś się od ostatniego razu, kiedy cię widziałam. - Siedzieliśmy przy jednym z niskich stolików w naszym ulubionym barze na plaży, starając się uważać na zabłąkane piłki z meczu siatkówki, który trwał tuż przed nami. - Ile lat minęło, odkąd ostatni raz tu byliśmy? - spytał Max, spoglądając na swoją

siostrę. - Nigdy nie pamiętam takich rzeczy. Sabrina wydęła usta i założyła ręce na piersi. - Och, całe wieki. Obie byłyśmy wtedy bardzo młode, prawda, Alex? - Wszyscy byliśmy na tyle młodzi, że żadne z nas nie mogło samotnie wychodzić wieczorami! - Choćbyśmy nie wiem jak błagali, pamiętam! - roześmiał się Josh. Wprawdzie Max i Sabrina byli od dawna przyjaciółmi naszej rodziny, ale przez kilka lat mieszkali w Hongkongu. Ostatnio wrócili do Anglii i wprowadzili się do domu niedaleko nas, a ja miałam wielką ochotę nawiązać bliższy kontakt z Sabriną w czasie wakacji. Zatrzymaliśmy się w tym samym hotelu co zawsze. Był naprawdę fajny, a Josh i ja uwielbialiśmy go. Śniadanie podawano w nim prawie do południa, miał świetny basen, no i fantastyczną plażę: niekończące się kilometry złocistego piasku, bez tłumu hałaśliwych turystów i dzieci. Miejsce świetnie nadawało się do surfowania, a plaża była dosłownie usiana knajpkami: surferzy każdy dzień kończyli w którejś z nich, a każda miała własne atrakcje. W jednej były wychodzące na morze tarasy z wielkimi poduchami, na których można było się rozsiąść i oglądać zachód słońca, inna zawsze miała zapas owoców na świeże soki, a przy naszej ulubionej znajdowało się boisko do siatkówki plażowej. Zajęliśmy jedne z najlepszych miejsc, zrzuciliśmy klapki i wyciągnęliśmy się wygodnie. Chłopcy siedzący po przeciwnej stronie stołu z zainteresowaniem obserwowali mecz. Sabrina nachyliła się do mnie i upewniwszy się, że Josh i Max nie słyszą, spytała: - No powiedz, Alex, kim jest ten twój tajemniczy chłopak? - Właściwie można go raczej nazwać korespondencyjnym przyjacielem. Co Josh ci o nim opowiadał? - Niewiele, chociaż ciągnęłam go za język. Więc jak ma na imię? - Callum. - A gdzie mieszka? - W Wenezueli. Raczej rzadko się widujemy. - Łau, to kawał drogi. Jak go poznałaś? Chociaż Max był do nas odwrócony tyłem, nagle zamarł w bezruchu, a ja po prostu wiedziałam, że podsłuchuje. - Jak? No... przez wspólnego znajomego. Ale to trwa od niedawna i jeszcze u niego nie byłam. - Starałam się, żeby mój głos zabrzmiał możliwie najbardziej obojętnie, gdyż wolałam nie wdawać się w dłuższą rozmowę na temat Calluma. Thidno jest zapamiętać zbyt

wiele kłamstw - A co z tobą? Jak twoje sprawy sercowe? Dużo się dzieje? - Ha! Chciałabym. W tej chwili nie ma nikogo - odparła, uśmiechając się porozumiewawczo, bo mecz dobiegł końca i chłopcy odwrócili się do nas. - Ale daj mi trochę czasu! Sięgnęła po swoją szklankę ze świeżo wyciśniętym sokiem pomarańczowym i sączyła go przez słomkę, przypatrując się ludziom przy sąsiednich stolikach. - To miejsce wcale się nie zmienia, prawda? Było tu sporo naprawdę pięknych osób: wysocy, opaleni i wysportowani surferzy, dziewczyny w obcisłych szortach i z nogami do samej szyi. Pomyślałam, że w porównaniu z nimi jestem blada i nijaka, a jedno spojrzenie na naszą małą grupkę wystarczyło, by się zorientować, że Sabrina czuje to samo. Żadna z nas nie była opalona, a wiedziałam, że choćbyśmy smażyły się na słońcu cały « Zajęliśmy jedne z najlepszych miejsc, zrzuciliśmy klapki i wyciągnęliśmy się wygodnie. Chłopcy siedzący po przeciwnej stronie stołu z zainteresowaniem obserwowali mecz. Sabrina nachyliła się do mnie i upewniwszy się, że Josh i Max nie słyszą, spytała: - No powiedz, Alex, kim jest ten twój tajemniczy chłopak? - Właściwie można go raczej nazwać korespondencyjnym przyjacielem. Co Josh ci o nim opowiadał? - Niewiele, chociaż ciągnęłam go za język. Więc jak ma na imię? - Callum. - A gdzie mieszka? - W Wenezueli. Raczej rzadko się widujemy. - Łau, to kawał drogi. Jak go poznałaś? Chociaż Max był do nas odwrócony tyłem, nagle zamarł w bezruchu, a ja po prostu wiedziałam, że podsłuchuje. - Jak? No... przez wspólnego znajomego. Ale to trwa od niedawna i jeszcze u niego nie byłam. - Starałam się, żeby mój głos zabrzmiał możliwie najbardziej obojętnie, gdyż wolałam nie wdawać się w dłuższą rozmowę na temat Calluma. Thidno jest zapamiętać zbyt wiele kłamstw. - A co z tobą? Jak twoje sprawy sercowe? Dużo się dzieje? - Ha! Chciałabym. W tej chwili nie ma nikogo - odparła, uśmiechając się porozumiewawczo, bo mecz dobiegł końca i chłopcy odwrócili się do nas. - Ale daj mi trochę czasu!

Sięgnęła po swoją szklankę ze świeżo wyciśniętym sokiem pomarańczowym i sączyła go przez słomkę, przypatrując się ludziom przy sąsiednich stolikach. - To miejsce wcale się nie zmienia, prawda? Było tu sporo naprawdę pięknych osób: wysocy, opaleni i wysportowani surferzy, dziewczyny w obcisłych szortach i z nogami do samej szyi. Pomyślałam, że w porównaniu z nimi jestem blada i nijaka, a jedno spojrzenie na naszą małą grupkę wystarczyło, by się zorientować, że Sabrina czuje to samo. Żadna z nas nie była opalona, a wiedziałam, że choćbyśmy smażyły się na słońcu cały miesiąc, nigdy nie będziemy takie fajne jak tamte dziewczyny. Chłopcy sprawiali wrażenie lepiej dopasowanych. - Myślicie, że ktokolwiek z nich wraca kiedyś do domu? - spytałam głośno. - Nie - odparł Max ze śmiechem. - Myślę, że prosto stąd jadą na stoki narciarskie, a potem wracają. Chyba mógłbym przywyknąć do takiego trybu życia. - A jak surfowanie? - zainteresował się Josh. Wiedziałam, że ma ochotę spróbować, bo kiedy ostatnim razem spędzaliśmy tu wakacje, był jeszcze za młody, ale obawiał się kompromitacji na oczach tłumu zawodowców. - Świetnie - zapewnił Max z entuzjazmem. - Bierzesz lekcje? - dopytywał się mój brat. - Miałem kilka i chyba idzie mi całkiem nieźle. Nie wiem, ilu jeszcze będę potrzebował. Zresztą wynajęcie sprzętu jest bardzo drogie, więc nie można pływać tyle, ile by się chciało. Josh zatarł ręce. - Świetnie, udzielisz mi paru rad. Strasznie chcę spróbować, ale wolałbym, żeby uczył mnie ktoś znajomy, a nie któryś z tych nadętych instruktorów! - Hm, nie jestem pewien, czy sobie poradzę - Max zakasłał nerwowo. - Lepiej, żeby uczył cię zawodowiec. - Daj spokój, Max, nie bądź taki skromny! - roześmiała się Sabrina. - Czemu im po prostu nie powiesz? Josh i ja odwróciliśmy się i spojrzeliśmy na Maxa, który nagle poczerwieniał. - No dobra, powiem - mruknął. - Zdaje się, że jestem w tym całkiem niezły, no i miałem dobrego instruktora. Zapytał, czy chcę w przyszłym tygodniu wziąć udział w zawodach dla początkujących, ale sam nie wiem. - Naprawdę? - Josh był wyraźnie pod wrażeniem. - To wspaniale. Myślisz, że moglibyśmy się razem pouczyć? Będę potrzebował naprawdę dobrego instruktora. - Masz ochotę spróbować, Alex? - spytała Sabrina. - Ja się zastanawiam.

- Chyba oszalałaś! - odparłam. - Nie ma mowy, to nie dla mnie. Jeszcze mogłabym komuś zrobić krzywdę. Zamierzam przeczytać cały stos książek, które przywiozłam, i się opalać! - Co za lenistwo - roześmiał się Max. - Chcesz zupełnie nic nie robić? ‘ - Najwyżej od czasu do czasu przespaceruję się po plaży. Jestem na wakacjach. - Wyciągnęłam się wygodnie i wbiłam stopy w piasek. - Jedzenie i wylegiwanie się to jedyne zajęcia, jakim zamierzam się oddawać. - W takim razie do samolotu będziemy musieli cię toczyć - zażartował Josh. - Może powinniśmy pomyśleć o wykupieniu dodatkowego miejsca... Uważajcie! Wszyscy chwyciliśmy za szklanki, zanim piłka wylądowała na samym środku stołu, ale Max zrobił to zbyt wolno. Szklanka wypadła mu z dłoni, wylądowała na kolanach i resztki piwa wylały się na szorty. Przybiegł gracz, który rzucił piłkę, i zaczął przepraszać po hiszpańsku. - Nie przejmuj się, chłopie - powiedział Max, uśmiechając się przez zaciśnięte zęby, i podał mu piłkę. - Już prawie skończyłem. Usiadł i skrzywił się, gdy mokry materiał przykleił mu się do ciała. - Musisz się przebrać, bo to wygląda okropnie - orzekła Sabrina. - Nikogo na to nie poderwiesz. Max posłał siostrze jadowite spojrzenie. - Dzięki za radę - burknął. - Więc wybierasz się na podryw? - spytał Josh. - A co się stało z uroczą Kate? - No, wiesz, jak to jest - odparł Max. - Każde z nas oczekiwało czegoś innego. Teraz to już historia. - Naprawdę? Myślałem, że to było na poważnie. - Ona też. I na tym polegał problem. Ja chciałem się bawić. - Jasne - powiedział Josh ze zrozumieniem. - Biedna dziewczyna, była załamana - wyjaśniła mi półgłosem Sabrina. - Myślała, że ma go w garści. Wydalam jakiś dźwięk, starając się, by zabrzmiał stosownie, ale ponieważ nie znałam Kate, trudno mi było wykazać się entuzjazmem. - Najwyraźniej nigdy nie słyszała o zasadzie „traktuj ich podle, żeby im zależało” - dodałam szeptem. - Co wy tam sobie szepczecie? - spytał Max, wstając i poprawiając z wyraźnym zakłopotaniem przemoczone szorty.

- Nic - odparłam i się roześmiałam. - Max, naprawdę powinieneś się przebrać. Może wszyscy wrócimy do hotelu? Rodzice chcieli dziś z nami wyjść na wcześniejszą kolację. - Okej - zgodził się Max. - W takim razie spotykamy się jutro na plaży. Spojrzał na mnie i się uśmiechnął. - Na pewno nie dasz się namówić na kitesurfing, Alex? - Nie ma szans - odparłam, na sekundę zbita z tropu tym, jak zmrużył oczy. Wciąż byłam oszołomiona zmianą, jaka w nim zaszła. Jego ciemne włosy wyschły, przybierając wygląd doskonałego nieładu, a oczy lśniły rozbawieniem. Doskonale rozumiałam, dlaczego biedna Kate tak bardzo chciała go zatrzymać. Zła na siebie za takie myśli, zanurkowałam pod stół po klapki. - Chodźcie, pora wracać do hotelu - powiedziałam, wychynąwszy spod blatu. Dopiero znacznie później uświadomiłam sobie, że tego popołudnia ani przez chwilę nie pomyślałam o Callumie. A dokładnie - od chwili, gdy spotkałam Maxa. - To pewnie dlatego, że on jest starym przyjacielem - mruknęłam, zerkając na bransoletkę. Kamień połyskiwał w przytłumionym świetle, ale w jego głębi nic się nie poruszało. Wyglądał jak całkiem zwyczajny kamień i nic nie zdradzało, że jest tajemniczym, potężnym amuletem. Nawet aury nad głowami ludzi nie były tak intensywne jak w Londynie. Callum wydawał się niesłychanie daleki; w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że zaciskam pięści i zamykam oczy, próbując przypomnieć sobie dokładniej rysy jego pięknej twarzy. Jednak szczegóły zacierały się w mojej pamięci. - Cały czas cię kocham, Callum, niezależnie od tego, jak jestem daleko, pamiętaj o tym - szepnęłam i przez moment zastanawiałam się, kogo właściwie próbuję przekonać. Następnego ranka znalazłam na plaży cichy zakątek, w którym mogłam się opalać i czytać, gdy pozostali poszli surfować. Wciąż miałam poczucie winy z powodu tego, że tak szybko zapomniałam o Callumie. Kiedy usiadłam z książką na ręczniku, promienie słońca wydobyły złote plamki z głębi kamienia osadzonego w amulecie i zaczęłam się zastanawiać, co Callum może teraz robić. Czy jest w kinie, szukając szczęśliwych ludzi oglądających komedie, by zgromadzić zapasy potrzebne mu na następny dzień? A może przebywa w Galerii Szeptów w katedrze Świętego Pawła, gdzie mieszka wraz z innymi Żałobnikami? Wymieniałam w myślach różne miejsca, choć tak naprawdę byłam prawie pewna, że nie jest w żadnym z nich, tylko w Złotej Galerii na szczycie kopuły Świętego Pawła. To było nasze specjalne miejsce; jedyne, w którym Callum wydawał mi się rzeczywisty, materialny i... cóż, po prostu ludzki. W ciągu kilku ostatnich miesięcy spędzaliśmy tam tyle czasu, ile mogliśmy, i byłam gotowa się założyć o całe moje oszczędności, że właśnie opiera się o barierkę,

rozgląda po okolicy i myśli o mnie. - Tęsknię za tobą, Callum. Nie wiem, czy możesz mnie słyszeć, ale jeśli tak, chcę ci to powiedzieć jeszcze raz. Strasznie za tobą tęsknię. Sięgnęłam po książkę i już miałam zacząć czytać, kiedy zdałam sobie sprawę, że przygody Jo, Meg, Beth i Amy nie będą mnie bawić. Odłożyłam ją więc, a wtedy amulet zalśnił na moim nadgarstku i przypomniałam sobie o napisie na wewnętrznej stronie bransoletki. Czy stanowi on jakąś wskazówkę? - zastanawiałam się. Czy to klucz, który pozwoli mi zrozumieć, w jaki sposób Callum i ja moglibyśmy być razem? Otworzyłam mój mały plecaczek i przetrząsnęłam go w poszukiwaniu notesu, w którym zapisałam słowa wyryte na srebrnej bransoletce. Przerzucałam strony, aż wreszcie znalazłam tę właściwą. Mor memoriae Postanowiwszy przy pierwszej okazji zapytać Josha, co te słowa znaczą, ponownie sięgnęłam po książkę i położyłam się na rozgrzanym piasku. Gdy jakąś godzinę później dołączyłam do pozostałych, wszyscy troje leżeli przy basenie, kompletnie wyczerpani. - Wiesz, Alex, powinnaś jutro pójść z nami. To naprawdę świetna zabawa - powiedziała Sabrina i krzywiąc się niemiłosiernie, sięgnęła do stołu po swój sok. - Właśnie widzę - odparłam. - Wszyscy wyglądacie na ledwo żywych! Czy ktoś oprócz Maxa wszedł dzisiaj do wody? Spojrzeli po sobie niepewnie i milczeli dłuższą chwilę. W końcu Josh i Sabrina odezwali się niemal równocześnie: - Dzisiaj właściwie nie o to chodziło... - Najpierw trzeba się nauczyć kierować latawcem, inaczej... Uniosłam rękę, uciszając oboje. - Domyślam się, że nie było żadnego mknięcia po falach. Dobrze, że nie przyszłam, żeby na was popatrzeć, bo tylko zmarnowałabym czas. A co będzie jutro? Czy instruktor powiedział, że będziecie mogli wejść do wody? - Starałam się nie uśmiechnąć z satysfakcją, ale kompletnie mi się to nie udało. - Instruktor powiedział - wtrącił się Max - że radzą sobie naprawdę nieźle i całkiem dobrze się zapowiadają. Zerknęłam na niego. Siedział z łokciami opartymi na kolanach i opuszczoną głową. Gęste ciemne włosy zasłaniały mu twarz. - Wszystko w porządku, Max? - spytałam łagodnie, dotykając lekko jego ramienia.

Drgnął i spojrzał na mnie, odgarnąwszy smukłymi palcami włosy z twarzy. Trudno było nie zauważyć, że jego skóra przybrała piękną oliwkową barwę, a policzki wciąż ma zaróżowione od wiatru i wysiłku. - Tak, wszystko gra - zapewnił. - Jestem po prostu zmęczony. Instruktor postanowił sprawdzić, ile może ze mnie wycisnąć, więc dzisiejszy trening był trochę bardziej intensywny niż wczorajszy. Prawdę mówiąc, nie jestem pewien, czy mam siłę się ruszać - dodał i uśmiechnął się słabo. - To może odpuścimy sobie dzisiaj bar, ale spotkamy się tam później i wyskoczymy do miasta na pizzę? - zaproponowała Sabrina, znowu krzywiąc się z bólu. Max zerknął na siostrę i wymienili spojrzenia, których nie potrafiłam zrozumieć. - Świetny pomysł - orzekł Josh, układając się wygodniej. - W takim razie ja tu zostanę i trochę się zdrzemnę. Obudźcie mnie jakieś dwadzieścia minut przed wyjściem, dobrze? Zgodnie z zapowiedzią, Josh drzemał na leżaku prawie do zamknięcia basenu, a potem w ciągu zaledwie kwadransa zdążył pojechać na górę do pokoju, wziąć prysznic, ubrać się i bez choćby minuty spóźnienia dołączyć do nas przy barze. Do miasteczka Tarifa pojechaliśmy minibusem, który wieczorami woził.hotelowych gości tam i z powrotem. Naszą ulubioną pizzerię, mieszczącą się w bardzo starym, zabytkowym budynku, nazywaliśmy jaskinią. Często bywaliśmy w niej jako dzieci i niskie łukowe sklepienie, przytłumione oświetlenie oraz ciemne drewno dominujące w wystroju kojarzyły nam się z podziemną grotą. Podawano tam pizzę wielkości młyńskiego koła, więc ja zawsze zamawiałam tylko połowę. Josh, który od niemowlęctwa miał potężny apetyt, już wtedy bez najmniejszego trudu radził sobie z całą. Musieliśmy chwilę poczekać, zanim dostaliśmy stolik, wkrótce jednak stanęły przed nami gigantyczne talerze. Byliśmy porządnie głodni, więc ochoczo zaatakowaliśmy swoje pizze, ale w końcu nawet Josh zwolnił tempo. Gdy przełknął ostatni kęs, odchylił się do tyłu, splatając palce za głową. - Tego mi było trzeba - wymruczał i uśmiechnął się leniwie. - Myślicie, że po każdej lekcji będziemy tacy głodni? Max nabił na widelec ostatni kawałek pizzy. - Ja zawsze jestem - oznajmił. Przeżuwał przez chwilę, po czym odsunął talerz na bok i zwrócił się do Sabriny: - Będziesz jeszcze jadła, siostra, czy mogę dokończyć? - Dokończ. - Podsunęła mu swój talerz. - Ale musisz się przyzwyczaić do mniejszych porcji, zanim pojedziesz na studia, bo inaczej zbankrutujesz w ciągu tygodnia. - Racja - wymamrotał Max z ustami pełnymi pepperoni.

- Gdzie złożyłeś papiery? - spytałam. - Pierwszy wybór Leeds i na wszelki wypadek Exeter. - Ja też wybieram się do Leeds - powiedział Josh. - Nie wiedziałem, że możemy się tam spotkać. Byłoby fajnie. - Byłoby, ale nie jestem pewien, czy się dostanę - odparł Max ponuro. - Egzaminy były trudniejsze, niż się spodziewałem. - Jakie przedmioty wybrałeś? - zapytałam. - Historię, angielski i łacinę. Łacinę. Wspaniale! Mogę poprosić Maxa, żeby mi przetłumaczył napis na bransoletce. Na pewno wie więcej niż Josh. Zwróciłam się do niego z uśmiechem: - Wszystko, z czego ja zrezygnowałam najszybciej, jak mogłam! Zupełnie nie umiem pisać tych nudnych upiornych esejów. - Wolisz przedmioty ścisłe? - spytał. Skinęłam głową. - Cóż, ja kompletnie nie mam do nich głowy. Tworzylibyśmy dobraną parę, prawda? Max i Sabrina wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a ja, ku swej irytacji, poczułam, że się czerwienię. - Jakie masz plany, Alex? - Sabrina oparła brodę na dłoni i pochyliła się ku mnie z przyjaznym, pełnym zainteresowania uśmiechem. - Na które uniwersytety będziesz próbowała się dostać? Mimo ciepłej hiszpańskiej nocy jej pytanie przyprawiło mnie o dreszcz i poczułam, jak zimny pot spływa mi po plecach. - Alex jeszcze się zastanawia, prawda, siostro? - podsunął uprzejmie Josh. - Jej doświadczenia ze stażu u weterynarza nie były najlepsze. - Mało powiedziane - wyznałam, wzdychając ciężko. - Ten staż to był absolutny koszmar i całkowicie zrujnował moje plany. Od dzieciństwa chciałam zostać weterynarzem, ale przekonałam się, że to w gruncie rzeczy okropnie nudna praca, urozmaicana od czasu do czasu szałem zabijania. Sabrina i Max uśmiechnęli się z zakłopotaniem, niepewni, czy mówię poważnie. - Pewnego dnia - podjęłam - do lecznicy przywieziono małego pieska. To był bezpański psiak, potrącony przez samochód. - Wspomnienie było jeszcze świeże i wyraźne; niemal czułam zmierzwioną białą sierść, ostry zapach środka odkażającego i niemal widziałam ufność w łagodnych psich oczach. - Był okropnie pokiereszowany i nie dałoby się go uratować, więc pan Henderson postanowił skrócić jego cierpienia. A ja musiałam go trzymać, uspokajać i mówić do niego, kiedy dawał mu śmiertelny zastrzyk.

Starałam się nie myśleć o szczegółach, o tym, jak zachowywał się biedny psiak, kiedy środek usypiający zaczął działać. Mimo straszliwych ran cały czas machał ogonem, stopniowo coraz wolniej, a jego ciepłe i przyjazne spojrzenie stało się zimne i szkliste, gdy zgasła w nim ostatnia iskierka życia. Nie potrafiłam się zdobyć na to, by podnieść wzrok, ale nie przestawałam mówić. - To było potworne. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że nie nadaję się na weterynarza. Problem polega na tym, że teraz zupełnie nie wiem, co dalej robić. Podniosłam głowę i zauważyłam, że Max przygląda mi się uważnie, a w jego oczach maluje się zrozumienie i współczucie. Sięgnął ręką przez stół i lekko ścisnął moją dłoń, przytrzymując palce o ułamek sekundy dłużej, niż powinien. Uświadomiłam sobie, że nie potrafię wytrzymać jego spojrzenia, więc pospiesznie znowu wbiłam wzrok w stół. Max puścił moją rękę i rozmowa potoczyła się dalej. Uczestniczyłam w niej, uśmiechałam się nawet w stosownych momentach, ale cały czas czułam się nieswojo. Nie potrafiłam określić, czy nie daje mi spokoju wspomnienie uśpionego pieska, czy raczej dotyku Maxa. Miałam dziwne wrażenie, że palce pieką mnie w miejscu, gdzie dotknęła ich jego dłoń. SL a ociaż zdawałam sobie sprawę, że sama proszę się o kłopoty, od następnego dnia zaczęłam obserwować, jak Max i pozostali surfują. Max byt naprawdę coraz lepszy i coraz bardziej przypominał smagłych tubylców. Popołudniami szliśmy do knajpki na plaży, a wieczorami całą czwórką lądowaliśmy w miasteczku. Nasi rodzice żądali, żebyśmy wracali do hotelu o rozsądnej porze, ale zawsze znajdowaliśmy czas, by trochę potańczyć, porozmawiać i pośmiać się. Ja każdego wieczoru starałam się nie dostrzegać coraz wyraźniejszego zainteresowania w spojrzeniach Maxa i każdego dnia próbowałam udawać, że wcale mi nie schlebia jego zainteresowanie. W sobotę rodzice pozwolili nam wrócić później niż zwykle, mogliśmy więc się wybrać na imprezę, która odbywała się w jednym z barów na plaży, spory kawałek od hotelu. Księżyc był w nowiu, więc kiedy zeszliśmy z drogi, nocną ciemność rozjaśniały tylko gwiazdy i migotliwe światła na horyzoncie. Nie mogłam uwierzyć, że patrzę na Afrykę - te światła to było Maroko, od którego dzieliło nas zaledwie kilka mil Cieśniny Gibraltarskiej. Wiatr ucichł i zbliżając się do knajpki, słyszeliśmy dudnienie muzyki. Kiedy z ciemności panującej na plaży dotarliśmy do jasno oświetlonego baru, rozejrzałam się ciekawie dookoła. Na imprezie byli sami fajni i piękni ludzie; jedni odpoczywali, a inni tańczyli na prowizorycznym parkiecie - niewielkiej przestrzeni, z której usunięto stoliki. Instruktor Maxa poprosił, żebyśmy przyłączyli się do niego i jego przyjaciół. Wszyscy

mieli fantastyczne sylwetki i poruszali się po prostu znakomicie. Widziałam, że Josh czuje się niepewnie, za to Max sprawiał wrażenie całkowicie swobodnego. Szalał na parkiecie i flirtował z dziewczynami. Ja tańczyłam z Sabriną i innymi ludźmi z jej kursu surfowania, ale od czasu do czasu zerkałam ukradkiem w jego stronę. W pewnej chwili zniknął mi z oczu i dopiero po jakimś czasie, kiedy szłam do toalety, zobaczyłam go pogrążonego w rozmowie z jakąś olśniewającą brunetką. Widać było, że to surferka, opalona i wysportowana, z prostymi, krótko obciętymi włosami, co wspaniale podkreślało jej długą, smukłą szyję. Nie słyszałam, o czym rozmawiali, lecz widziałam, że coś mu tłumaczy, żywo gestykulując. Max uśmiechał się i przytakiwał, a w pewnym momencie pochylił się ku niej i... - Alex, nic ci nie jest? - Josh pojawił się nagle i stanął tuż przede mną. - Nie, wszystko w porządku. Świetna impreza, prawda? - Przesunęłam się nieco w bok, aby móc spojrzeć za niego. Max i ciemnowłosa dziewczyna zniknęli. Rozejrzałam się dookoła i po chwili go zobaczyłam. Wychodził z baru, idąc za brunetką gdzieś w ciemność. Z jakiegoś powodu rozzłościło mnie to, chociaż sama nie potrafiłam powiedzieć dlaczego. To przecież naprawdę nie moja sprawa, co robi Max, i nie było żadnego powodu, dla którego nie miałby poderwać dziewczyny na imprezie. Uświadomiłam sobie jednak, że nie chcę, żeby to robił. Że chcę, żeby był tutaj, żebym mogła z nim rozmawiać i śmiać się z muzyki albo z dziwacznych wygibasów gościa we fluorescencyjnej koszuli. Josh podążył za moim wzrokiem. - Wiesz, że mu się podobasz? - Naprawdę? Nie zauważyłam. A nawet jeśli tak, wygląda na to, że już sobie z tym problemem poradził - odparłam, siląc się na obojętny ton. - Chodź, teraz twoja kolej, żeby postawić mi drinka. - Josh otoczył mnie ramieniem i poprowadził w stronę baru. - Nie bądź dla siebie taka surowa, Alex. Chodzi mi o to, że... nigdy nic nie wiadomo, co nie? - O czym ty mówisz? - Och, o niczym konkretnym. Po prostu baw się dobrze, to wszystko. W końcu jesteś na wakacjach. Dalej tańczyłam z Sabriną, ale już nie z takim entuzjazmem jak wcześniej. Wciąż miałam przed oczami obraz Maxa uśmiechającego się do tamtej dziewczyny. W końcu zaczęłam się zastanawiać, co może robić Callum, a im dłużej o nim myślałam, tym mniej miałam ochotę być na imprezie. Po chwili zauważyłam, że Max znowu się pojawił, lekko rozczochrany i najwyraźniej w doskonałym humorze. Śmiał się i żartował z Joshem, a po brunetce nie było nawet śladu.

Starałam się go ignorować, ale w pewnym momencie nie zdołałam się powstrzymać i zerknęłam w jego stronę. Patrzył prosto na mnie, % uśmiechając się nieznacznie, kiedy jednak zauważył moje spojrzenie, szybko odwrócił wzrok. Chwilę później znalazł się tuż za moim ramieniem. - Zatańczysz? - Wyciągnął rękę i czekał, gotowy poprowadzić mnie w stronę maleńkiego parkietu. W blasku świec i kolorowych lampek jego włosy lśniły, a oczy miały nieodgadniony wyraz. Callum zrozumiałby, że w tańcu nie ma nic złego, prawda? Już miałam wziąć Maxa za rękę, ale przypomniałam sobie brunetkę, z którą niecałą godzinę wcześniej wyszedł z imprezy, i nagle uświadomiłam sobie, że nie mam ochoty zostać jego drugą zdobyczą. - Już mi się znudziło tańczenie - odparłam, wzruszając nonszalancko ramionami. Max natychmiast przestał się uśmiechać, odwrócił się i odszedł. Nie spałam dobrze, a następnego ranka obudziłam się okropnie wcześnie. Sabrina pochrapywała cicho w sąsiednim łóżku, więc nie mogłam włączyć światła, żeby poczytać. Poleżałam jeszcze chwilę, ale nie mogłam zasnąć. W końcu zrezygnowana wstałam, mając nadzieję, że spacer po plaży uwolni mnie od bólu głowy. Zostawiłam kartkę z informacją, gdzie jestem, cichutko otworzyłam drzwi i wyszłam na rześkie poranne powietrze. Lubię wczesne poranki i już wcześniej zdarzało mi się samotnie spacerować po ogromnej plaży i patrzeć, jak małe ptaszki uganiają się po piasku między falami, wsłuchując się w ciszę. Mogłam tak wędrować całymi kilometrami. Idąc, starałam się nie myśleć o Maksie i skupić na tym, co naprawdę ważne: jak sprowadzić Calluma, żebyśmy mogli być razem. Przede wszystkim musiałam się dowiedzieć, co stało się z Lucasem po tym, jak zaatakował Roba. Wiedziałam, że nie odebrał mu wszystkich wspomnień, bo kiedy Rob odzyskał przytomność, nie pamiętał tylko kilku ostatnich tygodni; mówiąc dokładniej, tego, co się wydarzyło od chwili, gdy znalazłam bransoletkę. Walczyłam z Lucasem, używając mocy amuletu, aż w końcu Lucas zniknął w kałuży iskier. Wyglądało na to, że bez kompletnego zestawu wspomnień nie mógł zrobić tego samego co Catherine i wrócić do życia. A może jednak wrócił? Może przebywa teraz w jakimś londyńskim szpitalu, mając w głowie tylko pięć tygodni wspomnień Roba Underwooda? Albo utonął w rzece, kiedy się na powrót materializował? A,może wysłałam go w zupełnie inne miejsce? Gdzieś, gdzie mógł być naprawdę martwy, na co mają nadzieję wszyscy Żałobnicy? Te pytania wciąż krążyły mi po głowie, kiedy spacerowałam, ale nie znałam na nie

odpowiedzi. Gdybym wiedziała, że Lucas ma się dobrze, mogłabym zaryzykować i sprawdzić, czy to samo zadziała w przypadku Calluma. Wystarczyłoby, że stanę przed nim, kiedy nasze amulety będą złączone, i mocno „pchnę” myślami. Jedyne, czego byłam naprawdę pewna, to to, że nie potrzebuję Catherine. Ona sama powiedziała, że wie, jak uratować ich wszystkich i że nigdy mi tego nie zdradzi, ale nie ma pojęcia, co zrobiłam Lucasowi. Czułam drzemiącą w bransoletce moc, która tylko czekała, by jej użyć. Spojrzałam na srebrną opaskę na moim nadgarstku, połyskującą w miękkim porannym świetle, i znowu zaczęłam się zastanawiać, jak zrobiłam to, co zrobiłam. Uniosłam głowę i zauważyłam, że dotarłam dalej niż zwykle. Zbliżałam się do tej części plaży, gdzie w ciągu dnia ćwiczyli surferzy; o tak wczesnej porze świeciła pustkami, „tylko jeden surfer był na wodzie, a ja zatrzymałam się, żeby przez chwilę na niego popatrzeć. Jaskrawy czerwonożółty latawiec wyraźnie odcinał się na turkusowym tle fal. Plaża była długa i szerokim łukiem łączyła cypel z miasteczkiem i portem. Ja znajdowałam się bliżej cypla, gdzie wiejący nieustannie wiatr przeniósł pół plaży w głąb lądu, tworząc wielkie piaszczyste wydmy. Unoszące się w powietrzu barwne latawce wyglądają kapitalnie, a obserwowanie dobrych surferów to niesamowita frajda: potrafią złapać falę w idealnym momencie i wtedy wiatr unosi ich w uprzężach na dziesięć metrów lub nawet wyżej, po czym lądują z wielką prędkością na powierzchni, żeby ścigać następną falę. Dzięki deskom przymocowanym do stóp mogą się poruszać zdumiewająco szybko. Czerwonożółty latawiec, na który patrzyłam, został porwany przez wiatr, a surf er wyskoczył w powietrze. Zatoczył łagodny łuk, wylądował na następnej fali i teraz zmierzał w stronę płycizny. Był tak blisko brzegu, że gdy zrównał się ze mną, usłyszałam świst jego deski na wodzie. Przez chwilę wydawało mi się, że zamierza zeskoczyć z deski i pobiec dalej plażą, poruszał się jednak za szybko, aby to zrobić. Przemknął obok mnie, a jego jaskrawy latawiec lśnił w porannym słońcu. Uśmiechnęłam się, widząc ten efektowny manewr, robiony wyraźnie na pokaz, po czym zawróciłam i ruszyłam dalej. Zdążyłam zrobić zaledwie kilka kroków, kiedy usłyszałam za plecami przeraźliwy trzask. Odwróciłam się błyskawicznie, zaniepokojona. Zobaczyłam latawiec spadający na plażę jakieś pięćdziesiąt metrów ode mnie, lecz ani śladu surfera. Wpatrywałam się w fale, czekając, aż pojawi się na powierzchni, on jednak nie wypływał. Widziałam tylko linki latawca niknące pod wodą. Rozejrzałam się po plaży, ale w zasięgu wzroku nikogo nie było. Mijały kolejne sekundy, a w wodzie nadal nic się nie poruszyło. - Och, proszę, nie! - jęknęłam, kiedy zdałam sobie sprawę, że coś musiało pójść nie tak.

Pobiegłam najszybciej, jak mogłam, po miękkim piasku, zrzuciłam buty, odłożyłam telefon i wskoczyłam do wody. O tej porze była tak zimna, że aż zabrakło mi tchu. Wkrótce, zanurzona po pas, brnęłam przez lodowate fale do najbliższej części latawca. Jego brzeg był wypełniony powietrzem i wyglądał, jakby w każdej chwili mógł wzbić się w górę. Nadal nigdzie nie widziałam surfera. Może się zaplątał, stracił przytomność albo przytrafiło mu się coś innego, ale na pewno wciąż był przypięty do końca linek. Musiałam go znaleźć, i to szybko. Już i tak zdecydowanie za długo jest pod powierzchnią. Modląc się, żeby latawiec został na wodzie, chwyciłam jego krawędź i pociągnęłam do siebie, na wpół idąc, na wpół płynąc. - Gdzie jesteś?! - wołałam. - Niech ktoś mi pomoże! fale. Wydawało mi się, że trwa to w nieskończoność. Wreszcie poczułam opór i uświadomiłam sobie, że ciągnę bezwładny ciężar. Woda sięgała mi już do piersi, gdy ostatnim szarpnięciem wydobyłam surfera na powierzchnię. Napięcie linek na moment zelżało i wtedy złapałam go za ramiona. - No chodź! - krzyknęłam, bo dłonie zsunęły mi się ze śliskiego kombinezonu. W końcu złapałam surfera za rękę, z najwyższym wysiłkiem uniosłam i odwróciłam tak, że jego twarz znalazła się nad wodą. Już sięgałam, żeby pociągnąć go do brzegu, kiedy zaczął się gwałtownie szarpać. Wykasłał wielką fontannę wody, po czym, z trudem łapiąc oddech, podniósł się na nogi i rozejrzał zdezorientowany dookoła. Gdy odgarnął mokre włosy, zobaczyłam jego twarz. To był Max. - Max! - zawołałam. - Max, nic ci nie jest?! Co, na miłość boską... - Szybko, łap latawiec! - przerwał mi. - Nie możemy pozwolić, żeby odleciał - głos miał ochrypły i drżący, ale dało się go zrozumieć. - Ale jak ty... - Nie ma teraz czasu - wydyszał. - Jestem ranny. Szybko, przytrzymaj go w wodzie. Był wyraźnie zniecierpliwiony, więc odwróciłam się posłusznie i ruszyłam przez fale do wielkiej płachty materiału, która zaczęła się złowieszczo wydymać. Modląc się, żeby latawiec nie odleciał ze mną uczepioną do niego, złapałam tkaninę i przytrzymałam. Max próbował mi pomóc, ale niewiele mógł zrobić. Musiałam poradzić sobie sama. Zaparłam się piętami o piaszczyste dno, zgarnęłam jak najwięcej materiału i powoli zaczęłam ciągnąć latawiec na brzeg. Zrozumiałam, że mamy problem, po pierwszym silniejszym podmuchu wiatru. Czerwonożółte fałdy jakby ożyły, kiedy dostało się pod nie powietrze, i latawiec z ogromną siłą pociągnął mnie przez fale. Gdyby wzbił się w górę wraz ze mną, znalazłabym się w poważnym niebezpieczeństwie. Nie mogłam do tego dopuścić, zwłaszcza że Max był wciąż przypięty do uprzęży.