kakarota

  • Dokumenty646
  • Odsłony170 682
  • Obserwuję119
  • Rozmiar dokumentów1.7 GB
  • Ilość pobrań77 774

Stephani Hecht - Archanioły 04 - Piekielny Anioł - całość

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :928.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Stephani Hecht - Archanioły 04 - Piekielny Anioł - całość.pdf

kakarota EBooki Serie / Autorzy Archanioły
Użytkownik kakarota wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 175 stron)

Stephani Hecht Piekielny Anioł

Rozdział pierwszy - Zdajesz sobie sprawę, że to prawdopodobnie pułapka? –zapytał Adbiela Appolion. Fakt, że jego starszy brat rzeczywiście zgodził się na spotkanie z ich demoniczną matką, wciąż zdumiewał Appoliona. Ostatni raz widział ją, kiedy przyszła do jego celi w Piekle, by mu powiedzieć, że został wygnany za odmowę przemiany swojej anielskiej natury w demona. Nawet jeśli, jak powiedział mu Abdiel, był to podstęp ze strony jego matki, by uwolnić go od nieustannych tortur, jakich doznawał, Appolion wciąż miał wątpliwości co do tej demonicznej dziwki. Nazywajcie go wariatem, ale po wiekach traktowania go gorzej niż psa, miał prawo być odrobinę rozgoryczony. Abdiel tylko wzruszył ramionami i zachowywał się tak, jakby nie musieli być ostrożni w tym świecie, gdyż w dalszym ciągu kontynuowali spacer do neutralnego baru. Appolion wiedział, że wszystkie działały. Zanim z Rachael powrócili na łono anielskiej rodziny, Abdiel zadręczał się utratą młodszego rodzeństwa. To dlatego Appolion poprzysiągł sobie, że jego brat nigdy się nie dowie o wszystkim, co wycierpiał z rąk swego ojca i braci demonów. Im mniej Abdiel o tym wiedział, tym lepiej dla wszystkich. Rachael szła obok niego, podczas gdy Michael, Cam, Gabi i Ana pozostawali w tyle. Bar był ciemną, obskurną spelunką, która nigdy nie widziała mopa ani innego środka czyszczącego. Podłoga była lepka od Bóg wie czego, co wraz ze zgniłym zapachem demonów unosiło się w powietrzu. Potępione anioły i różnego rodzaju demony zajmowały parę chropowatych, brudnych, drewnianych stolików. Wszyscy rzucali nerwowe spojrzenia w stronę grupy anielskich wojowników. Mimo iż neutralne bary były miejscem, gdzie mogli przebywać wszyscy razem, to zasada ta nie zawsze była ściśle egzekwowana. - Nie mogę uwierzyć, że zgodziłeś się na to spotkanie – wyrzuciła z siebie Rachael. Trzymała mały sztylet w dłoni i kręciła nim w kółko, oglądając bar z niesmakiem. - To miejsce śmierdzi. Boże, Cam, jak ty wytrzymujesz w takiej spelunie? Cam posłał jej krzywy uśmiech, błyskając przez chwilę kłami. Jego demoniczna strona świetnie wpasowała się w tłum.

- To nie jest tak, że przychodzę tu, bo oni mają świetne hamburgery i frytki, Ray. Odwróciła się i syknęła na niego. - Nie, przychodzisz tu, by mieszać się z tymi śmieciami. Nix miała rację, musisz zawsze potem zmyć z siebie smród demonicznych dziwek. - Bądź miła, Ray – powiedział Abdiel z ostrzeżeniem w głosie. Na zewnątrz Appolion usłyszał grzmot, niewątpliwy znak, że Rachael naprawdę się zdenerwowała. Ponieważ kontrolowała niebo, gdy tylko była w złym humorze, pogoda zawsze zmieniała się na gorsze. Appolion miał nadzieję, że będzie w stanie kontrolować się wystarczająco długo, by przetrwać spotkanie. Ale z drugiej strony, to właśnie Abdiel był tam po to, by pomóc im powstrzymać swoje moce, jeśli ktoś z Zakonu straciłby nad nimi kontrolę. - Ray nie chce być miła – Rachael warknęła. – Ray jest trochę wkurzona na brata idiotę, który zgodził się spotkać z naszą demoniczną matką czarownicą. Zapomniałeś już, co się stało, gdy ostatni raz ją widziałeś, Abdielu? Tamta krótka rozmowa od serca omal nie zakończyła się twoją śmiercią. Może miałam wtedy tylko dziewięć lat, ale wciąż we śnie widzę twoje zmaltretowane ciało. Mocniejszy grzmot huknął na zewnątrz i Appolion spojrzał pytająco na Abdiela. Czy jesteś pewien, że ona sobie z tym poradzi? Może powinniśmy zostawić ją w domu z Bearem. Appolion był zaskoczony, gdy w odpowiedzi głos Abdiela zabrzmiał głośno i wyraźnie w jego głowie, pokazując jak daleko rozwinęły się jego telepatyczne moce. Ona jest silniejsza niż na to wygląda, Appolionie. Poza tym mama powiedziała, że chce zobaczyć całą naszą trójkę. Rachael posłała im badawcze spojrzenie. - Rozmawiacie o mnie za pomocą telepatii? Jeśli tak, lepiej natychmiast przestańcie. Cam odpowiedział za nich: - Cóż, Ray, to musisz przestać być taką su… złym aniołem. Podszedł do nich ponury demon, z uśmiechem na brzydkich ustach. Miał kilka kolczastych zgrubień rozsianych na twarzy niczym szalony jeżozwierz i małe, ostre jak brzytwa zęby niczym jeszcze bardziej szalona pirania. Ubrany był w obszarpane jeansy, koszulkę Harley Davison i brązowe,

kowbojskie buty, które dziwnie do niego pasowały. Jego długie, kościste palce znalazły się na ramieniu Cama i przyjaźnie go uścisnęły. - Dobrze cię widzieć, Królu Empatów. Michael trzymał cię zbyt długo z dala od nas – jego głęboki, chropowaty głos brzmiałby groźnie, gdyby nie swobodny ton. Cam wskazał na pełen bar. - Mangus, widzę, że twój biznes się kręci. - Bzdura – zdegustowany Mangus machnął ręką w kierunku stałych klientów baru. – Oni wydają sporo pieniędzy tylko wtedy, gdy ty tu jesteś. Cam roześmiał się i Appolion zobaczył, że po raz pierwszy od wielu dni, nie próbował ukryć swoich kłów. Mimo iż Cam był przywódcą empatów i siostrzeńcem Michaela, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wiele aniołów patrzyło na niego z góry, bo był w połowie demonem. To naprawdę gnębiło Appoliona. Jakby to była wina Cama, że został schwytany i zabrany do Piekła. Jakby to była jego wina, że demony postanowiły zmusić go do przemiany w demona przez wstrzyknięcie mu demonicznej krwi. Mangus wręczył Camowi poskładany kawałek papieru. Empata rozłożył go i skinął głową patrząc przez chwilę na niego. Schował go do kieszeni, wyjął portfel i wyciągnął z niego gruby plik banknotów. Wręczył je demonowi. Gdy schował portfel, powiedział: - Powiedz swojemu kontaktowi, że zapłacę więcej, jeśli oni ich stamtąd wyciągną. Demon posłał mu spojrzenie pełne wątpliwości. - Czy ty jesteś pewien, że wiesz, co robisz? - Nie, ale to jest wszystko, co mogę mu teraz zaoferować. Przynajmniej tyle mogę zrobić. - On nie zasługuje na twoje poświęcenie. Michael pokiwał głową. - To jest jedyna rzecz, w której ty i ja się ze sobą zgadzamy, demonie. Cam posłał w kierunku Any spojrzenie pełne winy. - Nie prosiłem o żadne komentarze – jego głos brzmiał nieswojo. Cam najwyraźniej coś ukrywał. Ana podeszła do demona i podała mu rękę. - Witaj Mangusie, jestem Ana, siostra Cama. Słyszałam, że pomogłeś mojemu bratu wyjść cało z kilku nieprzyjemnych sytuacji. Dziękuję. Demon wydawał się być wstrząśnięty tym, że anielica była dla niego taka uprzejma. Uśmiechnął się do niej szeroko, pokazując swoje ostre zęby.

- Tak się składa, iż podziwiam i szanuję Króla Emaptów, i to nie tylko dlatego, że zostawia nieprzyzwoitą ilość pieniędzy w moim barze. Michael pochylił się i powiedział na tyle głośno, by usłyszeli: - Powinniśmy już rozpocząć spotkanie. Przyciągamy zbyt wiele uwagi. Szef miał rację. Grupa demonów, siedzących przy sąsiednim stoliku, rozmawiała między sobą w demonicznym języku o tym, czy powinni, czy nie, zaatakować anielskich wojowników, a potem uprowadzić kobiety. Appolion warknął nisko i odpowiedział im w tym samym języku demonów. - Nie powinniście pieprzyć się z nieznajomymi. Mogą wrócić i was zniszczyć. Zaczął podnosić rękę, by dać draniom surową nauczkę, gdy Abdiel zaklął i pociągnął go w dół. Od kiedy Appolion stał się częścią Zakonu Czterech, miał swój własny, specjalny dar. Była to zdolność do strzelania energią, która niszczyła wszystko wokół niego. - Spokojnie braciszku. Jesteśmy tu incognito, pamiętasz? – głos Abdiela był spokojny i kojący. - Nie słyszałeś, co ci dranie powiedzieli. Chcą wziąć kobiety i wykorzystać je. Nie pozwolę, by znów coś stało się Rachael. Nie położą też swoich brudnych łap na Anie. Appolion pozwolił odprowadzić się Abdielowi, ale wydał z siebie ostatni, ostrzegawczy ryk. Demony siedzące przy stoliku poczuły ulgę, że je opuszcza. Ana spojrzała na Mangusa i posłała mu figlarny uśmiech. - Jeśli myślisz, że teraz był zły – powiedziała beztrosko – powinieneś go zobaczyć z samego rana. On jest taki zrzędliwy po przebudzeniu. - Po prostu wie, że ma piękną partnerkę, która wymaga ochrony – Mangus skierował swoją uwagę na Abdiela, Appoliona i Rachael. – Wasza matka czeka na was w moim biurze. Muszę was ostrzec, ona ma nierówno pod sufitem. Rachael zadrwiła: - To nic nowego, najdroższa mamusia zawsze miała nie po kolei w głowie. Cam i Michael zajęli stanowiska na zewnątrz drzwi, każdy z jednej strony. Abdiel, Appolion i Rachael weszli do małego, śmierdzącego stęchlizną biura. Appolion wyczuł, że jego siostra drży. Gabi i Ana podążały za nimi, by wspierać swoich partnerów. Jak tylko Appolion wszedł do środka, od razu wiedział, że coś było nie w porządku, bardzo nie w porządku, a oni wszyscy znaleźli się w świecie, który ich zranił.

* * * * Kiedy Bear wyczuł gniew i nienawiść bijącą od grupy aniołów sprawiedliwości, było już za późno. Pojawili się w salonie i znaleźli tuż przy nim, zanim zdążył zrobić dwa kroki w kierunku drzwi. Dwóch z nich chwyciło go za ramiona i trzymało w niewoli, podczas gdy inna grupa ciągnęła Uriela i Tiffany w dół po schodach. Jak tylko zobaczył przerażoną minę Tiffany, Bear walczył jeszcze bardziej. Jeden z aniołów sprawiedliwości uderzył go mocno w bok głowy. To go jeszcze bardziej wkurzyło, więc walczył jeszcze zacieklej, aż inny anioł sprawiedliwości podszedł i uderzył go w brzuch. Bear dyszał, bo nie mógł złapać tchu. Zamierzał skopać tyłki aniołom sprawiedliwości na wszelkie możliwe sposoby. Musiał tylko odzyskać oddech. Para białych butów podeszła do niego i znalazła się w jego polu widzenia, więc Bear przyjrzał się im uważnie i zidentyfikował właściciela. Nie był zbytnio zszokowany, gdy odkrył, iż był to szef rady, Jehel. Starszy anioł patrzył na niego z twarzą pełną pogardy. - Gdzie oni są? - spytał zimnym głosem. Bear postanowił postąpić według rad z książki Tiffany, swojej dziewczyny uzdrowicielki wszelkich ran i udawać głupiego. - Kto? Obawiam się, że musisz być trochę bardziej dokładny. Blade oczy Jehela błysnęły gniewem. Uderzył Beara na odlew. Ponieważ nosił duży pierścień, zrobił nim wyrwę w policzku Beara. Nawet gdy ciekła mu krew, a twarz bolała jak diabli, Bear zdobył się jeszcze na pewny siebie uśmiech, który przyniósł mu kolejny cios. Ledwo słyszał płacz Tiffany, tak głośno dzwoniło mu w uszach. Uriel zaczął zmagać się z własnymi porywaczami. - Jak śmiesz tu przychodzić i nas atakować? Nie masz prawa. Jehel skrzywił się, patrząc na archanioła. - Ukrywacie zbiegów, a to daje mi pełne prawo. Powiedz mi, gdzie jest Ana i Niszczyciel, a zostawimy was w spokoju. Uriel posłał Bearowi niepewne spojrzenie, zanim powiedział: - Nie wiemy, gdzie oni są. - Zła odpowiedź, archaniele. Na nieszczęście dla ciebie znam twoją słabość. Odkąd straciłeś empatę i uzdrowiciela przez demonicznych zabójców kilka lat temu, stałeś się nadopiekuńczy w stosunku do członków

swojego zespołu. Więc za każdym razem, gdy nie powiesz mi tego, co chcę wiedzieć, skrzywdzę twojego empatę. Jehel skinął głową w stronę anioła sprawiedliwości. Anioł zaczął wielokrotnie uderzać Beara pięścią w twarz. Dzięki swoim siedmiu starszym braciom potrafił przyjmować ciosy, ale tego zaczynało być już trochę za wiele. Ostatkiem sił użył swojej mocy i posłał latający wazon przez pokój. Ten uderzył napastnika w tył głowy, powalając go na ziemię. Dwaj aniołowie sprawiedliwości byli tak zaszokowani, że puścili jego ramiona. Bear zaczął gramolić się w kierunku drzwi, ale zawahał się, nie chcąc zostawić Tiffany. To było wszystko, czego napastnicy potrzebowali. Zatrzymali go i ciągnęli z powrotem, aż jego tenisówki piszczały na drewnianej podłodze. Jehel kopnął rozbity wazon na bok. - No, no, no, bardzo interesujące. Wygląda na to, że jeszcze jeden z braci Lehor jest dziwadłem. * * * * Appolion spojrzał w oczy matki po raz pierwszy od stuleci i, kiedy zobaczył w nich rozpacz i cierpienie, poczuł takie emocje, jakich nigdy się nie spodziewał. Czuł litość. Przeklęta część niego sprawiała, że czuł się tak, jakby chciał zrobić wszystko, by tylko ona poczuła się lepiej. Jego ojciec miał rację, miał za czułe serce. Siedziała na krześle, otoczona po obu stronach przez pół tuzina demonicznych strażników. Mimo iż była na wygnaniu, wciąż nosiła królewskie szaty Piekła. Jej suknia była ciężka, czarna, aksamitna z ciemnymi rubinami wszytymi w materiał. Rękawy rozcięte w nadgarstkach spływały w dół, tak że okrywały ręce. Jej włosy były piękne jak zawsze, ciemne i bujne, niesforne loki. Takie jak Rachael. Nadal miała takie same arystokratyczne rysy, jak w Niebie, podkreślone przez pełne usta. Jedyne różnice można było zauważyć w jej oczach i bladości. Jej niegdyś piękne, niebieskie oczy stały się czarne i udręczone. Jak gdyby kolory opuściły ją, gdy odeszła dusza. Jej skóra była nienaturalnie blada, tak biała, że przypomniała Appolionowi ducha.

- Małe ptaszki przyleciały z powrotem do matki – zaśpiewała piskliwym głosem. Strażnik stojący najbliżej położył jej uspokajająco rękę na ramieniu. Appolion i Abdiel wymienili spojrzenia, Rachael skupiła uwagę na matce. Oddech Ray przypominał szybkie westchnienia, a policzki były zaczerwienione. Abdiel zwrócił się do niej chłodnym, obojętnym głosem. - Chciałaś się z nami zobaczyć, Astaroth. Dlaczego? Posłała mu spojrzenie pełne smutku. - Mój syn zwraca się do mnie po imieniu i nie chce nazywać matką. Smutne, tak, to naprawdę smutne. Rachael zareagowała na tę uwagę. - To dlatego, że nie zasługujesz na miano matki. Astaroth przekręciła powoli głowę z boku na bok, nucąc cicho pod nosem przez chwilę, zanim odpowiedziała na to oskarżenie. - Rachael jest nadal wściekła, bo nie uwierzyłam jej, kiedy mówiła mi, jakie straszne rzeczy robili jej Douma i Forcas. Postąpiłam źle, nie słuchając jej, ale nie chciałam wierzyć, że oni byliby do tego zdolni. Byli moimi synami i myślałam, że jest dla nich jakaś nadzieja. Rachael syknęła z niedowierzaniem. - Porzuciłaś mnie na lata. Byłam samotna i bezradna. Astaroth podniosła białe dłonie do gardła. Przypominały Appolionowi parę białych gołębi w ostatnich chwilach przed śmiercią. Nie był pewien, czy może uwierzyć w cokolwiek, co mówi ich matka. Mangus miał rację, była kompletnym głupkiem. To musiał być uroczy wpływ tatusia. - Mamusia nie chciała opuścić swojej dziewczynki. Wasz ojciec, Eurynome, zamknął mnie i nie mogłam pójść do Rachael. Chciałam ją zabrać i zrobić wszystko lepiej, tak jak mama powinna. Chciałam powiedzieć Rachael, że jest mi przykro, chciałam znaleźć jakiś sposób, by jej pomóc, ale podły tata mi nie pozwolił. Rachael popatrzyła na nią pełnym wątpliwości wzrokiem. - Dlaczego mam wierzyć twoim słowom? Appolion pokiwał głową, zgadzając się z nią. Żadne z nich nie miało dobrego zdania o swojej matce. - Ponieważ mama przyszła ostrzec swoje dzieci. Oni chcą skrzywdzić dzieci, a mama nie może im na to znowu pozwolić. Demon strażnik, który trzymał rękę na ramieniu Astaroth, odezwał się:

- Ona dużo ryzykuje. Jeśli Eurynome dowie się o tym, upewni się, że będzie straszliwie cierpiała, mimo iż jest na wygnaniu. Wszystko, co powiedziała, jest prawdą. Astaroth poklepała dłoń demona. - Haures tak bardzo martwi się o mnie. Haures jest dobrym przyjacielem. Haures ułożył zdeformowane usta w coś, co można było nazwać uśmiechem. - To zaszczyt służyć waszej wysokości. Twarz Abdiela zastygła w szoku. - Chcesz powiedzieć, że nasza matka jest członkiem królewskiej rodziny demonów? Appolion odpowiedział: - Obydwoje mama i tata zostali obdarzeni tym tytułem, kiedy wyparli się Michaela i nas i opuścili Niebo. Rachael przerzuciła włosy przez ramię, skrzyżowała ręce i popatrzyła znudzona. - Zgaduję, że czyni to ze mnie demoniczną księżniczkę. To musi być mój szczęśliwy dzień. Słuchaj Astaroth, jestem bardzo zajęta. Więc po prostu powiedz nam, co chciałaś powiedzieć i będziemy mogli opuścić tę dziurę i wrócić do domu. Dziś wieczorem leci nowy odcinek „CSI”. Po twarzy Astaroth przemknął cień żalu. - Wasz ojciec zawarł sojusz z waszą radą i aniołami sprawiedliwości. Mają oni uwięzić i skrzywdzić dzieci mamusi, bo są częścią Zakonu. Twarz Abdiela pociemniała z gniewu. - Wygląda na to, że Jehel wreszcie wykonał swój ruch. Co oznacza, że jesteśmy teraz w stanie wojny. * * * * Królewski tyłek Beara był już skopany, gdy jego mózg zaczął się ponownie przeciążać, a on był pewien, że został aresztowany. Wyglądało na to, że to będzie jeden z jego „najlepszych” dni. Próbował wziąć oddech, ale skończyło się na tym, że wdychał krew zamiast powietrza. Nagły napad

kaszlu wywołał ostre fale bólu przechodzące przez jego żebra. Głupi dranie prawdopodobnie połamali je, gdy go skopali. - Przestańcie – krzyknął w końcu Uriel. – Powiem wam, gdzie są Appolion i Ana, tylko go zostawcie, proszę. Bear próbował mu powiedzieć, by nic nie mówił, ale nie udało mu się, bo tylko zachłysnął się krwią. Spojrzał w górę na aniołów sprawiedliwości, którzy go bili, upewniając się, że zapamiętał ich twarze. Chciał wypalić ich obraz w mózgu, ponieważ miał zamiar sprawić, by żałowali tego dnia. Wypluł łyk krwi i w końcu był w stanie oddychać. - Nie odzywaj się do nich ani jednym cholernym słowem – wychrypiał. Jehel kopnął go centralnie w twarz. Tiffany by krzyczała, ale oni już dawno ją zakneblowali. Ale wcześniej obrzuciła ich wszystkimi przekleństwami, jakie znała. Uriel zaklął głośno i krzyknął: - Są w neutralnym barze w Detroit. Mają tam spotkanie. Poczucie winy odmalowało się na twarzy Uriela i Bearowi zrobiło się go żal. By chronić jego i Tiffany, archanioł musiał zdradzić innych. To była sytuacja bez wyjścia. Jehel posłał im okrutny, zadowolony uśmiech. - Widzisz, to nie było takie trudne, prawda? – odwrócił się do aniołów, które biły Beara. – Nie przestawajcie, musimy dać Urielowi lekcję posłuszeństwa. Myślę, że widząc, jaką karę dostał jego empata, ten archanioł zastanowi się dwa razy, zanim wystąpi przeciwko radzie. Jeden z aniołów sprawiedliwości wskazał na Tiffany. - Co z kobietą? Też mamy nad nią popracować? Jehel pomyślał przez chwilę, a potem pokręcił głową. - Ma starszego brata, który jest bardzo wpływowym archaniołem. Jeśli zwrócimy mu ją w nienaruszonym stanie, może będzie bardziej przyjaźnie nastawiony do naszej sprawy. A brudny bachor Lehor to już inna historia. Bear splunął krwią do stóp Jehela. - Kiedy mój brat Cam dowiaduje się o tym, skopie ci tyłek. Jehel skrzywił się. - Król Empatów nie będzie miał na to szansy. Pierwszy go zniszczę. Zanim Bear zdążył odpowiedzieć, oni znów zaczęli go bić. Wysłał psychiczne ostrzeżenie do Cama. Musicie uciekać. Jehel i jego zbiry wiedzą, gdzie jesteście i zaraz po was przyjdą. Głos Cama dotarł do niego, przynosząc małą ulgę: Powiem innym. Nie brzmisz zbyt dobrze, Bearze, czy oni cię skrzywdzili?

Bear nie chciał powiedzieć mu prawdy, bojąc się, że to go będzie rozpraszać przed zbliżającą się bitwą. Wszystko w porządku, nawet mnie nie dotknęli. Niestety w tej chwili jeden z aniołów uderzył go tak mocno w głowę, że cały pokój obrócił się, a wszystkie przedmioty zaczęły mieć zamglone krawędzie. Wyczuwał niejasno, że Cam nadal próbuje się z nim skontaktować, ale zajęło mu kilka sekund, by ponownie skupić się na tyle, żeby zrozumieć, co mówi. Głos Cama w końcu zabrzmiał głośno i wyraźnie. Bear! Bear! Cholera, Bear, odezwij się. Przepraszam. Jestem tu. Bear walczył o utrzymanie świadomości, ale zawiódł. Zaczęli uderzać raz za razem i nie mógł już tego kontrolować. Cholera, za dużo bólu. Człowieku, Tiffany znowu płacze. Nie patrz tak smutno Urielu, próbowałeś mnie chronić. Cholera, trzymaj się stary, już idę na pomoc. To wystarczyło, by przywrócić Beara z powrotem do rzeczywistości. Nie, musisz zostać i chronić Anę. A kto będzie chronić ciebie? Appolion może chronić Anę. Głos Cama się załamał. Nie Cam, oni już mnie mają. Nic dla mnie teraz nie zrobisz. Musisz się upewnić, że nie dostaną też naszej siostry. Jehel i kilku aniołów sprawiedliwości zaczęło się zbroić, przygotowując do ataku na neutralny bar. Zanim odszedł, Jehel dał Bearowi ostatniego kopniaka. To wystarczyło, by Bear stracił ostatnie resztki świadomości. Trzymający go aniołowie puścili go i ostatnią rzeczą, jaką zobaczył, była podłoga, której spieszył na spotkanie. * * * * Cam wpadł do biura, przerywając szczęśliwy, rodzinny zjazd. Appolion skoczył, by stanąć między przyjacielem, a demonicznymi strażnikami, którzy zaalarmowani wyciągnęli broń. Cam był tak ożywiony, że nawet nie zwrócił na nich uwagi. - Aniołowie sprawiedliwości właśnie zaatakowali dom Beara. Mają go, Tiffany i Uriela. Bear mówił, że już są w drodze tutaj. Nie jestem tego całkowicie pewien, ale myślę, że oni pobili Beara jak diabli.

Appolion usłyszał, jak Ana krzyknęła zrozpaczona na wzmiankę o krzywdzie dziejącej się jej młodszemu bratu. Przyciągnął ją do siebie, by trochę ją pocieszyć. Jego matka wstała i zwróciła się do strażników. Jej długa suknia falowała z wdziękiem wokół jej stóp. - Haures, przygotuj swoich żołnierzy. Musimy chronić moje dzieci – jej głos był czysty i dźwięczny jak dzwon. Haures zaprotestował: - Astaroth, jeśli to zrobisz, Eurynome na pewno przyjdzie po ciebie. - Nie obchodzi mnie to, nie zawiodę ich ponownie - położyła dłonie na ramionach demona i Appolion był zdumiony, gdy zobaczył miłość w jej oczach. - Proszę, błagam cię. Haures popatrzył na nią z oddaniem, zanim skinął ponuro głową. Michael wbiegł do pokoju. Miał już przy sobie swój miecz i wyglądał jak ktoś, z kim należy się liczyć. Wielbiciel piwa, słuchacz muzyki country, fan piłki nożnej zniknął. Został zastąpiony przez zahartowanego w boju wojownika. - Bear miał rację – powiedział Michael z powagą. – Jehel jest tutaj ze swoimi aniołami sprawiedliwości i nie jest sam. Są z nim demony zabójcy. Gabi jęknęła: - On już nawet nie ukrywa się z tym sojuszem. Nie obchodzi go, że wszyscy się dowiedzą, iż układa się z wrogiem. Abdiel pokręcił głową. - Chodzi o to, że teraz to my jesteśmy wrogami, dlatego to wszystko. Astaroth popatrzyła ze smutkiem na dzieci. - To nie jedyny demon, który idzie po was. To także wasz ojciec. Eurynome jest w drodze, chce skrzywdzić dzieci mamusi. Haures spojrzał na Michaela i zaśmiał się chrapliwie. - Czy to nie ironia, że generał demonów staje do walki ramię w ramię z szefem archaniołów? Nikt nie miał okazji odpowiedzieć na to pytanie, bo w barze wybuchł chaos. Słyszeli odgłosy wystrzałów, trzask łamanych mebli, krzyki, które powoli się zbliżały. Wszyscy wyciągnęli broń i czekali w gotowości.

Rozdział drugi Appolion spojrzał na swoją małą grupę i zdał sobie sprawę, że nie mają szans. - Hmm, Abdielu, nic by się złego nie stało, gdybyś miał pod ręką plan ucieczki, prawda? - Jasne, że mam, wszyscy znikają, teraz – Abdiel wydał rozkaz. Wszyscy próbowali, ale nikt się nigdzie nie przeniósł. Popatrzyli na siebie tak oniemiałym wzrokiem, że Appolion roześmiałby się jak osioł, gdyby sytuacja nie była taka beznadziejna. Nawet grupa demonów zdawała się nie wiedzieć, co robić. Jeden Michael nie wyglądał na zaskoczonego. - Rada zabezpieczyła teren, więc nie możemy zniknąć. Musimy uciekać na piechotę. - Możesz nas osłonić przed ich widokiem? – Abdiel zapytał Appoliona. Appolion bezradnie wzruszył ramionami. - Nie, jest nas zbyt wielu. - Czy jest inne wyjście z tego biura? - Appolion krzyknął do Mangusa. Krzyki były coraz bliżej, pokazując, jak niewiele mieli czasu przed przybyciem wroga. Demoniczny barman tylko pokręcił zniekształconą głową, podczas gdy Cam zaklął i powiedział: - Siedzimy w tym pokoju jak kaczki. To będzie rzeź. Appolion posłał mu szelmowski uśmiech i podniósł rękę. Uwolnił kulę energii, którą skierował ku tylnej ścianie. Zapłonęła na niebiesko, a następnie wypaliła w niej ogromną dziurę, odsłaniając widok na ulicę. Nic nie mógł na to poradzić, ale poczuł się bardziej pewny siebie, pokazując to innym członkom Zakonu. Rachael mruknęła: - Popisuje się. Cam zażartował: - Wiesz, też mogłem to zrobić. Ana posłała im zniesmaczone spojrzenie. - Boże, chroń nas przed ego tego Zakonu. Gabi powiedziała: - Teraz już wiesz, z kim ja muszę mieszkać. Czy możesz sobie wyobrazić mieszkanie pod jednym dachem z Camem, Rachael i Abdielem? Były takie

dni, gdy myślałam, że zaoszczędzę demonom kłopotów i sama zabiję całą trójkę. Appolion chwycił Anę za nadgarstek i pociągnął w stronę dziury. Reszta grupy podążyła za nim i wkrótce wszyscy zgromadzili się w zimnej, mokrej alei. Appolion słyszał, jak demony w barze rzuciły się w wir walki, przewyższając stanem liczebnym aniołów sprawiedliwości. Nawet bez strażników jego matki, mieli znaczną przewagę. Mógłby połączyć swoją energię z mocą Rachael i Cama, i wysadzić cały ten budynek, ale wewnątrz było kilku niewinnych. Poza tym to nie było właściwe, by niszczyć inne anioły. Nawet jeśli oni przyszli po niego. Boże, beznadziejnie było mieć tego świadomość. - Musimy się rozdzielić – powiedział Michael. – Nie byłoby dobrze, gdyby wszyscy z Zakonu zostali schwytani. Wystarczy, że mają Beara. Cam potrząsnął głową. - Nie zostawię Any. Obiecałem Bearowi, że będę ją chronił. Michael posłał mu poirytowane spojrzenie. - Chociaż raz chciałbym bardzo, byś powiedział Dobrze Michaelu, zrobię to, o co prosisz, bez przemądrzałych uwag. Jesteś moim szefem, a ja ślubowałem ci posłuszeństwo. Cholera Cam, pomyśl. Ty i Appolion razem bylibyście zbyt kuszącym celem. Appolion zgodził się: - On ma rację, kolego. Na razie musimy pozostać osobno. Lepiej ruszajmy, oni zaraz tu będą. Astaroth wyciągnęła mały miecz. - Idźcie, postaramy się ich zatrzymać tak długo, jak to możliwe. Appolion przełknął ślinę, chcąc powstrzymać nagłą falę emocji, która go zalała. Matka poświęcała się dla nich. Jeśliby tu zostali, nie zdołaliby uciec i ona o tym wiedziała. Zastanawiał się, jak powinien okazać swą wdzięczność. Czy wystarczy proste Dziękuję mamo, czy też powinien podejść i ją przytulić? Spojrzał na twarze Abdiela i Rachael, by znaleźć odpowiedź, ale zobaczył, że zmagają się z tym samym dylematem. Wreszcie Ana uratowała wszystkich, bo podeszła i objęła Astaroth. - Dziękuję – szepnęła. Przyćmione światło rozświetliło jej włosy, które mieniły się wszelkimi odcieniami blondu. Uczesała je w kok, ale i tak nadal były piękne. – Nigdy tego nie zapomnę. Appolion poszedł w ślady swojej partnerki i też przytulił matkę. Ukrył twarz w jej włosach i poczuł się tak, jakby wrócił do tych dawnych czasów,

kiedy rzeczywiście znajdował pociechę w jej ramionach. Tak było, zanim wszystko piekło pochłonęło, dosłownie. Nie mógł znaleźć odpowiednich słów, więc nic nie powiedział. Kiedy się odsunął, Abdiel przesunął się do przodu i objął Astaroth. Dał jej szybkiego całusa w policzek, zanim wrócił do Gabi. Rachael zawahała się przez kilka chwil, potem też podeszła do matki. Astaroth objęła ją mocno. - Tak mi przykro, że nie chroniłam lepiej Rachael. To najmocniej łamie serce mamusi. Gdy mama uświadomiła sobie prawdę, próbowała sama zniszczyć Doumę i Forcasa, ale Eurynome mnie powstrzymał. Rachael zaczęła płakać: - Chodź z nami, mamo. Ochronię cię. - Nie ma miejsca dla mamusi w przyszłym życiu Rachael – odwróciła się do Michaela. – Strzeż jej dobrze, szefie archaniołów. Michael ukłonił się demonicy. - Będę Astaroth, ślubuję ci to. Rachael stanęła u jego boku, a szef wziął ją za rękę. Appolion był zaskoczony, w jak intymny sposób Michael spojrzał na jego siostrę. Zerknął na Abdiela i zobaczył, że ten też był oszołomiony. Jedynym, który nie wydawał się być wstrząśnięty, był Cam. Nie chcąc więcej rozważać tego tematu, Appolion chwycił Anę za rękę i zaczęli uciekać. Abdiel i Gabi pobiegli w innym kierunku, a Michael i Rachael obrali kolejny. Biedny Cam za towarzysza ucieczki miał tylko Mangusa. Przebiegli kilka przecznic, gdy Ana się zatrzymała: - Dokąd dokładnie uciekamy? – zapytała łapiąc oddech. Otworzył usta, by jej odpowiedzieć, a potem zamknął, bo nie wiedział, dokąd, do diabła, biegną. - Nie wiem – powiedział w końcu. Zauważył motor zaparkowany w pobliżu i wskazał na niego. – Przynajmniej nie będziemy musieli uciekać na piechotę. Ana wpatrywała się w niego, otwierając szeroko ze zdumienia jasnoniebieskie oczy. - To byłaby kradzież. - To byłaby tylko pożyczka – stwierdził, posyłając jej szelmowski uśmiech. – Poza tym jestem wyjęty spod prawa, pamiętasz? - W porządku – skrzyżowała ramiona. – Planujesz uruchomić go zwierając kable? - Zrobię to lepiej – wsiadł na motor i uruchomił go po prostu dotykając.

Wyciągnął ku niej rękę, a ona przewróciła oczami i usiadła za nim. - Uwielbiasz te swoje szalone umiejętności Niszczyciela – mruknęła mu do ucha. Chciał roześmiać się na ten komentarz, ale wyczuł silną obecność demona. Ana przycisnęła się do niego, dając mu do zrozumienia, że też to poczuła. Kilka Piekielnych Psów wyszło z cienia i otoczyło ich. Zanim przemieniły się w demony, Psy były zmiennokształtnymi aniołami, czyli takimi, które potrafiły przybierać postać zwierząt. Obecnie były uwięzione na zawsze w zwierzęcej postaci bez możliwości cofnięcia przemiany. Psy nie miały futra. Były pokryte tylko czarną, wysuszoną skórą. Miały ogromne uszy, długie i spiczaste, leżące płasko na powiększonej czaszce. Chodziły na czworaka, jak psy, ale ich nogi były zakończone kopytami, które głośno stukały, gdy się do nich zbliżały. Ich oczy świeciły jasnoczerwonym blaskiem, a gdy krzywiły usta w grymasie, odsłaniały żółte kły. Chyba nie mogło się bardziej popieprzyć? Piekielne Psy były jednymi z najbardziej okrutnych demonów. I nie mogli się przed nimi ukryć. Te demony miały niesamowicie czuły węch i były w stanie wszędzie ich odnaleźć. Odpalił motor i wypruł stamtąd w cholerę, ale Psy deptały im po piętach. Ana strzeliła jednemu w bok ze swojego glocka, sprawiając, że wywinął orła, wyjąc z bólu. Jej pociski z wodą święconą mogły wyrządzić wiele szkód bestiom. Było tam jednak tak wiele demonów, iż wiedział, że strzelając mogła spowolnić tylko niektóre z nich. Psy były tak szybkie jak motor. Jeden z nich podbiegł i warcząc drapnął pazurem jego nogę. Strzelił kulą energii i spalił demona. Gdy tylko pozbył się jednego, inny natychmiast zajął jego miejsce. Szybko skręcił motorem w lewo, w boczną uliczkę, mając nadzieję, że bestie wykonując obrót powpadają na siebie i przystopują, co kupi im trochę czasu. Psy zmieniły kierunek tak szybko, że niestety, znalazły się po ich prawej stronie. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy usłyszał Anę rzucającą takie przekleństwa, które przyprawiłyby o rumieniec nawet Cama. Jedna z bestii przeskoczyła nad motorem i stanęła na środku przed nimi, blokując im drogę. Appolion strzelił kulą energii, trafiając w grupę Psów. Był jednak tak zdenerwowany, że przegapił jednego, który dał nura z boku. Ten chwycił Anę i porwał ze sobą. Appolion stracił panowanie nad motorem, wpadł w poślizg na chodniku, by ostatecznie się zatrzymać. Skoczył na nogi, trzymając broń w obu rękach,

starając się zignorować palące pieczenie przeszywające całe jego ciało. Strzelił do Psa, który stał z Aną. Ten warknął i uciekł lizać swoje rany. Biegnąc do niej, cały czas cicho powtarzał do siebie Proszę, niech wszystko będzie w porządku. Nie potrafię żyć bez ciebie. Proszę. Leżała całkowicie nieruchomo. Gdy podszedł bliżej, zobaczył krew sączącą się z ran. Zaprało mu dech w piersiach. Dobry Boże, nie jego Ana. Przypadł do niej i wziął jej smukłe ciało w ramiona. Poczuł ulgę, gdy cicho zajęczała. Trzymał ją mocno, wdychając zapach truskawek i szampana i ciesząc się jej ciepłem, nawet wtedy, gdy bestie podeszły do nich, szczerząc zęby. Otoczyły ich, ale nie ruszyły do ataku. Appolion podniósł rękę, chcąc zniszczyć kilka z nich, ale próba skończyła się fiaskiem. Kurwa, w takiej chwili jego moce musiał trafić szlag. Nie wiedział, czy to dlatego, że był ranny, czy też zużył je wcześniej. Szczerze mówiąc, nie obchodziło go, dlaczego. Był po prostu wkurzony, że opuściły go, kiedy ich najbardziej potrzebował. Kilka Psów się rozstąpiło i zrobiło przejście dla demona. Appolion zaniósł się na wpół histerycznym śmiechem, widząc, że to jego ojciec. Doskonale, po prostu cholernie doskonale. - Nadszedł czas, aby wrócić do domu, Appolionie – głos ojca był spokojny i, pierwszy raz, na jego twarzy nie było nienawiści. Appolion tylko pokręcił głową i mocniej przytulił Anę. Ukrył twarz głęboko w jej włosach. Może gdyby tego bardzo zapragnął, Eurynome po prostu zniknąłby, zostawiając ich w spokoju. Poczuł dłoń ojca dotykającą jego głowy i wzdrygnął się z odrazą. Gdy Eurynome przeczesał palcami jego włosy, Appolion cofnął się do dzieciństwa, gdzie taki dotyk oznaczał wszystkie złe i plugawe rzeczy, które mu się przydarzyły. Był wdzięczny, że Ana jest nieprzytomna, bo nie była świadkiem jego upokorzenia. - Dlaczego nie możesz po prostu zostawić mnie w spokoju? – wyszeptał. – Nie mógłbyś choć tyle dla mnie zrobić? Ojciec pociągnął go za włosy tak, że był zmuszony popatrzeć na niego. - Jesteś wszystkim, co mi zostało, Appolionie. Po tym, jak Douma i Forcas zostali zniszczeni, jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc odzyskać moją chwałę. - Jesteś niespełna rozumu, jeśli myślisz, że pomogę ci w czymkolwiek. Eurynome spojrzał na Anę, jego oczy błyszczały. - Wiesz, co się dzieje z bezradnymi kobietami w Piekle. Chyba nie zapomniałeś już o archanielicy, której próbowałeś pomóc dawno temu?

Appolion zamknął oczy, więc ojciec nie zobaczył w nich poczucia winy. Oczywiście, że pamiętał archanielicę. Był młody, mniej więcej w wieku Beara i głupi. W chwili, gdy ujrzał pięknego blond anioła, zakutego w łańcuchy, zakochał się. Obserwował ją przez kilka dni, potajemnie zaglądając do celi, zanim spróbował z nią porozmawiać. Nigdy nie odpowiadała, ale wydawała się być dobrym słuchaczem. Wkrótce przychodził do jej celi codziennie i otwierał przed nią serce. Wyznał jej rzeczy, o jakich nie śmiał nigdy nikomu powiedzieć: swoje lęki, wstyd i nadzieje. Wreszcie zdobył się na odwagę, by spróbować ją uratować. Zdecydował się uciec, zabierając ją ze sobą. Ukradł klucze i otworzył drzwi do jej celi, ale odmówiła. Skuliła się tylko w kącie i nie ruszała. Jej duch został złamany przez powtarzające się gwałty i tortury. Eurynome znalazł ich i postanowił dać Appolionowi nauczkę, zmuszając syna do patrzenia, jak powoli niszczy anielicę. Krok po kroku. Niezwykle krwawo. Jej krzyk rozdzierał Piekło przez godziny. Appolion przełknął ślinę. - Nie, nie zapomniałem. Ojciec ponownie pogłaskał jego włosy. - Nie musi tak być ponownie, synu. Po prostu pomyśl, jaką ty i ja moglibyśmy mieć moc. Dwaj Niszczyciele razem, jednoczący swoje dary. Moglibyśmy rządzić Niebem i Piekłem. - O rany, dzięki tato, ale nie jestem zainteresowany. Eurynome podniósł rękę, aby go uderzyć, ale powstrzymał się, gdyż pojawił się Jehel z kilkoma swoimi aniołami sprawiedliwości. Appolion zastanawiał się, jak oni to zrobili, ponieważ on nadal nie był w stanie nigdzie się przenieść. Wszyscy aniołowie mieli broń, którą kierowali w kierunku demonów. - Dziękuję za pomoc, Eurynome - powiedział Jehel. – Teraz zabierzemy więźniów. Jego ojciec warknął na przywódcę aniołów sprawiedliwości. - Mieliśmy umowę, aniele. Ja dostaję swojego syna, a ty Króla Empatów. - Zmiana planów, demonie. Zabieram do aresztu także Niszczyciela. Nie martw się, widzę, że jest odpowiednio do tego przygotowany. Rada wyśle go i jego sojuszników do Jeziora Ognia. Appolion nie sądził, że Jezioro Ognia, to jakaś wymyślna nazwa ośrodka wypoczynkowego. Nie był pewien, czy powrót do Piekła był w tej sytuacji takim złym pomysłem. Ale nie wyglądało, jakby miał w tej sprawie wiele do powiedzenia. Eurynome rzucił okiem na liczną grupę aniołów

sprawiedliwości oraz na broń, którą mieli i wycofał się. Odwrócił się i odszedł bez słowa, a Psy podreptały za nim. Gdy demony odeszły, Appolion nie był zaskoczony, czując zimną lufę pistoletu przyciśniętą do tyłu głowy. Przycisnął Anę do piersi i spuścił oczy. Spojrzał na buty przywódcy i zobaczył na nich krew. Krew Beara. Appolion popatrzył na niego: - Jak mogłeś skrzywdzić Beara? To nas chciałeś dopaść, nie jego. Jehel posłał mu uśmiech pełen okrucieństwa. - Błąd, chcę, żeby wszyscy bracia Lehor znaleźli się w łańcuchach. Zbyt długo byli solą w moim oku. Aniołowie sprawiedliwości ruszyli, by zabrać go do aresztu, ale gdy tylko znaleźli się w pobliżu Any, Appolion wydał z siebie niski pomruk. Odskoczyli do tyłu, a gdy doszli do siebie, wyciągnęli miecze i przygotowali się do ataku. Jehel podniósł rękę, aby ich powstrzymać. Skinął głową w kierunku Any. - Jeśli będziesz z nami walczył Niszczycielu, ona nadal będzie cierpieć i się wykrwawiać, a my tego nie chcemy, prawda? Pozwól nam zabrać was do aresztu, a ja się upewnię, że dostanie najlepszego uzdrowiciela. Appolion zwiesił głowę, nie miał wyboru, musiał zrobić to, czego chciał Jehel i obaj o tym wiedzieli. Uściskał Anę po raz ostatni, pocałował ją czule w policzek, a potem wstał i wyciągnął ręce. Aniołowie sprawiedliwości szybko znaleźli się przy nim i założyli mu anielską uprząż. Kiedy dodali komplet złotych łańcuchów, Appolion popatrzył pytająco na Jehela. - To prezent od moich demonicznych przyjaciół – wyjaśnił Jehel. – Jeśli spróbujesz użyć jakiejkolwiek ze swoich mocy, te łańcuchy spowodują, że one odbiją się od ciebie i wrócą z siłą dziesięciokrotnie większą. Uniemożliwiają także kontaktowanie się za pomocą umysłu. Jesteś teraz zupełnie bezsilny, Niszczycielu. Aby to udowodnić, Jehel podszedł i napluł Appolionowi w twarz. Ten tylko wzruszył ramionami. To nie pierwszy raz, kiedy został opluty i prawdopodobnie nie ostatni. Jeden ze strażników chwycił go za ramię i zniknął razem z nim. Wylądowali na zewnątrz dużego budynku. Zanim Appolion zdążył się porozglądać, wciągnął go do środka. Zajęło mu kilka minut, aby uświadomić sobie, że jest w Niebie, w jakimś anielskim więzieniu. Musiał oddać aniołom sprawiedliwość, wnętrze ich więzienia było o wiele czystsze niż więzienie demonów. Nawet ślicznie pachniało, tak

cytrynowo. Zastanawiał się, czy takie miejsce może być prawdziwą karą. Czy mówią swoim przestępcom: „Za karę musicie zostać w naszym czterogwiazdkowym hotelu, stylizowanym na więzienie i wdychać świeży, cytrynowy zapach”. Prowadzili go długim korytarzem, który miał liczne drzwi po bokach. Pewnie stwierdzili, że kraty i cele będą kolidować z wystrojem wnętrza. - Co zrobiliście z Aną? – zapytał strażnika. - Została zabrana do sali uzdrowień. Nasi najlepsi uzdrowiciele zadbają, by była otoczona najlepszą opieką – głos strażnika brzmiał uprzejmie. Gdy mijali drzwi, Appolion zatrzymał się. Wyczuł Beara po drugiej stronie. Dzieciak cierpiał. Appolion zaczął walczyć ze strażnikami, czując nieodpartą chęć przyjścia mu z pomocą. Dopiero czterech strażników schwytało go i przyszpiliło do ściany. - Dlaczego nikt go nie uzdrowił? - jęknął, gdy trzasnęli nim o ziemię. - Został ukarany za nieposłuszeństwo. Teraz się uspokój albo Jehel weźmie odwet na małym Lehorze. Strażnik rzeczywiście wydawał się martwić tym, co się z nim stanie. To wystarczyło, by Appolion przestał walczyć. - Mógłbyś przynajmniej wpuścić mnie tam na kilka minut? Strażnik posłał mu smutne spojrzenie. - Jehel zabronił wszelkich kontaktów między wami. Mały anioł oderwał się od ściany, gdzie kulił się ze strachu. - Dla ciebie Niszczycielu pójdę sprawdzić, co u niego. Postaram się, by było mu tak wygodnie, jak to możliwe. Strażnik lekko pokręcił głową. - Nie wiem, czy to dobry pomysł Dina. Jeśli twój ojciec się o tym dowie, wkurzy się na nas obu. - Więc nic mu nie mów, Lash. Po kilku chwilach Lash niechętnie pokiwał głową. Mały mężczyzna posłał Appolionowi nieśmiały uśmiech, zanim zniknął w pokoju Beara i zamknął za sobą drzwi. Appolion próbował ukradkiem zajrzeć do środka, ale był zbyt daleko, by cokolwiek zobaczyć. O dziwo, jego strach o Beara nieco zmalał, bo wiedział, że ten nie będzie już sam. Poprowadzili Appoliona do jego pokoju i przymocowali łańcuch do ściany. Więzienna cela była wielkości dużej sypialni, białej i czystej. Gdyby nie łańcuchy, mógłby zapomnieć, że jest w więzieniu. Zanim wyszedł, Lash odwrócił się i powiedział cicho:

- Rozmawiałem z aniołami sprawiedliwości, którzy atakowali neutralny bar. Twoja matka zdołała uciec, więc wciąż żyje. Appolion podziękował skinieniem głowy, obmyła go fala ulgi. Nawet zanim poznał prawdę o Astaroth, nigdy nie chciał patrzeć, jak cierpi. Drzwi się zamknęły i Appolion został sam. Witaj w Niebie, gościu. * * * * - To wciąż nie działa, nie mogę dotrzeć do żadnego z nich – stwierdził Cam, otwierając oczy i starając się ukryć wstyd wywołany własnym niepowodzeniem. Bracia Lehor krzyknęli jednocześnie „Kurwa”! co wstrząsnęło Camem jak diabli, ponieważ jego anielscy bracia nigdy przedtem nie wyrażali się tak brzydko, dzieląc razem swoje nieszczęście. Wszyscy martwili się o Anę i Beara. Spotkali się w tajnym, bezpiecznym domu, gdzie Michael reaktywował grupę. Kiedy Ana i Appolion nie pokazali się, Cam próbował skontaktować się psychicznie z obydwojgiem, niestety bez powodzenia. W przypadku Any i Beara była to tylko pustka, ale przy Appolionie napotykał na psychiczny mur. Nathaniel chwycił go brutalnie za ramię. - To nie wystarczy, Cam. Spróbuj ponownie. Czyż nie jesteś potężny jak jakiś super anioł? Cam skinął głową i posłuchał go, ponieważ żył, by dogadzać bratu. Skupił się tak, jak jeszcze nigdy wcześniej. Mimo iż czuł, że jego ciało słabnie coraz bardziej, a każda komórka w jego mózgu krzyczy z bólu, wciąż próbował. Ilekroć wychodził z transu, gdy nabrać oddechu, Nathaniel nakazywał: - Spróbuj jeszcze raz. Więc próbował. Czuł, że krew zaczyna sączyć mu się z nosa, ale nie śmiał przestać. Wiedział, iż w końcu dotrze blisko. Tak, słyszał Anę. Jej słaby głos dobiegał z oddali, ale to była ona. Nagle połączenie psychiczne zostało brutalnie przerwane i zastąpione przez straszliwą obecność zła. Ciało Cama wygięło się w łuk, doświadczając nowej fali bólu przechodzącej przez nie.

Cholera, nie czuł takich cierpień od czasu, gdy był w Piekle. Jakaś demoniczna siła trzymała jego umysł i nie chciała puścić. Cam słabo słyszał samego siebie, krzyczącego w języku demonów i błagającego, by to go uwolniło. Kilka silnych rąk trzasnęło nim o ziemię, trzymając w miejscu. Słyszał głos Ramiela, próbującego sprowadzić go z powrotem, ale ból trwał. Otworzył usta i zaczął krzyczeć. * * * * Michael pojawił się w pokoju i zobaczył Cama miotającego się w konwulsjach na podłodze. Otaczali go jego bracia, którzy kompletnie nie wiedzieli, co robić. Michael odepchnął ich i ukląkł obok siostrzeńca. Oczy Cama były otwarte, ale zamglone i skierowane w lewo. Skórę miał wilgotną i popielatoszarą. Michael wytarł krew sączącą się z nosa i odgarnął przepocone blond włosy. Cam nawet tego nie zauważył, dalej bardzo szybko mamrocząc w języku demonów. - Co on mówi? - zapytał Ramiel. Był bliski łez. Michael zawahał się, zanim odpowiedział: - On mówi: Puść mnie, proszę. Oddam ci pokłon, jeśli tylko pozwolisz mi odejść. Nathaniel prychnął z niesmakiem: - Chcesz nam powiedzieć, że on teraz zawiera układ z demonami? Michael odwrócił się do niego. - Nie rozumiesz. Nigdy nie czułeś prawdziwego bólu, jakiego on teraz doznaje. Czy wiesz, co się dzieje z umysłem, który zostaje odizolowany i jest torturowany tak, jak teraz umysł Cama? Nie przetrwałbyś w Piekle ani jednego dnia, a Camowi udało się wrócić po miesiącu. Więc nie waż się tak wywyższać, Nathanielu. Ty też byś błagał. Michael chciał cofnąć te słowa tak szybko, jak tylko je wypowiedział. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował Nathaniel, było przypomnienie, jakie złe rzeczy spotykają uwięzionych w Piekle. Jego partnerka tam była i prawdopodobnie tylko o tym teraz myślał. Ale to nie usprawiedliwiało jego zachowania wobec Cama. Michael wziął głęboki oddech i powiedział: - On jest tylko dzieckiem, nigdy nie prosił się o żadną z tych rzeczy.

- Nikt z nas nie prosił – oczy Nathaniela były pozbawionymi emocji bryłkami lodu. - Cholera, on potrzebuje twojego wsparcia, a nie pogardy. - Powinien pomyśleć o tym wcześniej, zanim wciągał wszystkich w gówno przez ostatnich kilku lat. Nathaniel posłał półprzytomnemu Camowi ostatnie zdegustowane spojrzenie i wyszedł z pokoju. Michael rzucił za nim tylko szybkie spojrzenie, skupiając się ponownie na Camie. Później będzie miał dużo czasu, by skopać Nathanielowi tyłek. Położył dłonie na skroniach siostrzeńca i Cam powoli przestawał mruczeć. Michael westchnął z ulgą, gdy powieki Cama opadły, a demon opuścił jego umysł. Michael spojrzał na pozostałych braci. - Jeśli kiedykolwiek któryś z was wykręci mi taki numer, jak ten, odpowie przede mną – poczekał, aż wszyscy z poczuciem winy skiną głowami, nim dodał. – Teraz pomóżcie mi zanieść go do łóżka. * * * * Cam obudził się, czując w ustach smak krwi. Ktoś wcisnął nadgarstek w jego usta i karmił go. Próbował się odsunąć, ale jego słabe ciało poczuło odwieczny potężny głód krwi. Pił drogocenny płyn długimi, powolnymi łykami, czując jak przenika do każdej komórki jego wygłodzonego ciała. Wiedział, że to krew Michaela, ponieważ fragmenty myśli archanioła przebiegały przez jego umysł. Michael martwił się o niego, bo posunął się za daleko i otworzył się na demona. Czuł złość Michaela na Nathaniela, ponieważ to Nathaniel był tym, który pierwszy zmuszał do tego Cama. Wreszcie czuł miłość Michaela do siebie, bo ten traktował go jak syna i był zdruzgotany, widząc Cama tak cierpiącego. - Możesz przestać się martwić, ze mną już wszystko w porządku – powiedział cicho Cam, odpychając nadgarstek Michaela i siadając. - Nie, nie jest – argumentował Michael. – Miałeś nieźle namieszane w głowie.

- To nie pierwszy raz, kiedy ktoś zrobił mi pranie mózgu – wstał ostrożnie, zadowolony, że nie miał zbyt wielu skutków ubocznych. To musiała być zasługa silnej krwi Michaela. – Nie ma czasu do stracenia. Musimy sprowadzić z powrotem Anę i Beara. Do diabła, nawet chcę odbić Tiffany. - Potrzebujemy planu działania, Cam. Nie możemy tam pójść nieprzygotowani. Cam nienawidził się do tego przyznać, ale wujek miał rację. Skinął głową, usiadł na łóżku i skrzyżował ramiona. - Ok, zacznijmy planować.

Rozdział trzeci To musiał być czyjś chory żart. Ana spojrzała na strój, w który była ubrana już po raz dziesiąty, by upewnić się, czy oczy nie płatają jej figla. Nie, miała na sobie to, co widziała. Była ubrana jak jakaś anielska dziwka. Strój wyglądał, jakby pochodził prosto z szafy Nix. Był biały i miał mniej materiału niż bielizna. Przeszła przez salę uzdrowień i próbowała otworzyć drzwi. Oczywiście, zamknięte. Kopnęła w nie z irytacją i krzyknęła z bólu, ponieważ miała na nogach parę sandałków na wysokim obcasie z odkrytymi palcami. Pokuśtykała dalej, podciągając niewiarygodnie niską górę białej sukni. Przewróciła oczami, gdy ta opadła z powrotem w dół, pokazując zbyt wiele biustu jak na jej gust. Zamknęła oczy i starała się dotrzeć do Appoliona, ale tylko napotykała jakąś barierę, której nie mogła obejść bez względu na to, jak bardzo się starała. Przygryzła dolną wargę, gdy powtarzała sobie, że nie ma się co martwić. Ale jej umysł wciąż tworzył różne scenariusze. Czy to demony go uwięziły? Co, jeśli leży gdzieś i cierpi, a nikt nie może mu pomóc? Albo dorwały go anioły sprawiedliwości? Nie mogąc już znieść niepewności podeszła do drzwi i zaczęła w nie walić pięściami. - Nie macie prawa mnie tu trzymać. Żądam procesu sądowego przed radą. Wypuśćcie mnie stąd, wy skończone dranie. Nagle drzwi otworzyły się tak szybko, że potknęła się w tył. Wylądowała niezdarnie na ziemi i przechyliła głowę, by zobaczyć, kto wszedł. To był Jehel. Stanął nad nią z głupim uśmieszkiem błąkającym się na jego wąskich ustach. Długie, jasne włosy miał zaczesane w kucyk, a bezbarwne oczy były jeszcze bardziej okrutne niż zwykle. Serce Any przyspieszyło w piersi, gdy zobaczyła w jego oczach coś innego, pożądanie. - Wy Lehorsi nigdy nie wiecie, kiedy macie się zamknąć – powiedział. – Może nadszedł czas, bym dał ci lekcję, jak powinna się zachowywać kobieta. Ana poderwała się na nogi i cofała w tył, desperacko go omijając i unikając jego głodnego wzroku. Podążał za nią, dopasowując swój krok do jej kroków, aż jej plecy oparły się o ścianę. Kiedy ją uwięził, zmierzył