ISBN 978–83–7961–988–7
Warszawa 2015
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02–697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
===bVtpCzgJPgw+CWtbOFpjUWkIa1lvWG1ZPVlpC20IaVw=
Dedykuję pamięci niezrównanego Matthew Sheara,
znakomitego wydawcy, ukochanego przyjaciela,
człowieka o gorącymsercu.
Podjęcie decyzji o dziecku ma olbrzymią wagę.
To tyle co zdecydować raz na zawsze,
że nakażesz swojemu sercu spacerować poza ciałem.
Elizabeth Stone
===bVtpCzgJPgw+CWtbOFpjUWkIa1lvWG1ZPVlpC20IaVw=
ROZDZIAŁ 1
Jake Buckman wiedział, że jego syn ma jakąś tajemnicę,
bo tak powiedziała mu żona. Żadne z nich nie miało pojęcia,
w czym rzecz, podejrzewali jednak, że chodzi o dziewczynę,
ponieważ Ryan bez przerwy esemesował i ubierał się
przyzwoiciej do szkoły, co oznaczało, że naprawdę przejmuje
się tym, czy jego dżinsy nie są brudne. Jake żałował, że nie
są z synem bliżej, ale było już prawdopodobnie za późno,
żeby to zmienić. Ryan skończył szesnaście lat i Jake nie miał
szans we współzawodnictwie z dziewczynami, przyjaciółmi,
drużyną koszykówki, Facebookiem, grą komputerową Call of
Duty, Xboxem, raperem Jayem Z, Instagramem i pizzą
pepperoni. Żaden ojciec nie miałby szans, a już na pewno nie
księgowy.
Bębniąc palcami o kierownicę, Jake czekał przed
multipleksem na Ryana, który poszedł do kina z kolegami
z drużyny. Przepaść między ojcem a synem pogłębiła się pięć
lat temu, gdy Jake stracił pracę. Biuro rachunkowe
zbankrutowało podczas kryzysu i przez prawie rok Jake
pozostawał bez zajęcia. Żyli wtedy z jego zasiłku dla
bezrobotnych, pensji Pam i oszczędności, zawstydzały go
jednak dzielny uśmiech na twarzy żony, coraz grubsze pliki
rachunków do zapłacenia, leżące na kuchennym stole,
i niezliczone odmowne odpowiedzi na jego oferty pracy
na stanowiskach, do których miał zbyt wysokie kwalifikacje.
O przeszłości myślał z lękiem. Ponieważ nie potrafił
znaleźć sobie etatu, zrobił coś, do czego zawsze było mu
tęskno, i założył własną firmę zajmującą się planowaniem
finansowym. Nazwał ją Gardenia Trust, na cześć ulubionych
perfum Pam, i całą energię włożył w rozruszanie biznesu.
Pracował dniami i nocami w wynajętej ciasnej przestrzeni
biurowej wydzielonej przepierzeniami i obdzwaniał z uporem
wszystkich możliwych znajomych, by pozyskać klientów.
Przyjmował każdą propozycję wystąpień publicznych, nawet
jeśli nie był w programie najważniejszym mówcą.
Organizował seminaria na osiedlach dla emerytów, w klubach
rotariańskich i bibliotekach. Z czasem trafił do dziesiątki
najwyżej cenionych planistów finansowych w południowo-
wschodniej Pensylwanii, ale dokonał tego kosztem rodziny.
Jakoś uratowali z Pam swoje małżeństwo dzięki terapii dla
par, Ryan tymczasem wyrósł. Jedynie Pam wierzyła jeszcze
w to, że Jake może naprawić swoje stosunki z synem, zanim
ten wyjedzie do college’u. Zachęcała go do tego nawet tego
wieczoru.
„Odbierz go z kina”, zaproponowała. „On myśli,
że to ja przyjadę, ale możesz mnie zastąpić”.
Kino było wciśnięte między sklepy Best Buy
i Nordstrom, a przed nim stały na jałowym biegu samochody,
wypuszczające pióropusze białych spalin z rur
wydechowych. Jake zastanawiał się, czy w tych
samochodach siedzą również inni rodzice, ale i tak by ich nie
poznał. Wziął udział bodaj w dwóch wywiadówkach,
uroczystości ślubowania uczniów wstępujących do National
Honor Society i szkolnych finałach koszykówki, w tych
ostatnich dlatego, że Ryan grał w szkolnej drużynie. Pam
chodziła na wszystkie mecze syna, miała bowiem luźniejszy
rozkład obowiązków, a Jake tłumaczył sobie, że jej obecność
jest równoznaczna z jego obecnością, zupełnie jakby dało się
wypełniać obowiązki rodzicielskie za pośrednictwem
pełnomocnika. Mylił się. Stał się w życiu swojego syna
zbędny. Tylko matka była nieodzowna.
Tłum zaczął się wylewać z multipleksu, ludzie
przechodzący w świetle reflektorów samochodu
Jake’a zapalali papierosy, sprawdzali wiadomości
w komórkach, rozmawiali. Jake zobaczył Ryana, jak ramieniem
popchnął drzwi wyjściowe i opuścił kino z kolegami
z drużyny, których imiona Jake specjalnie postarał się
zapamiętać: Caleb, Benjamin i Raj. Wszyscy robili
imponujące wrażenie, ale Ryan był z nich największy, miał
metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu i sto kilo wagi, i wśród
człapiących młodych ludzi z rozwichrzonymi fryzurami,
w czarnych kurtkach north face i workowatych spodniach
wyglądał jak odrapany maszt od namiotu. W tej grupce
wyróżniały się dwie dziewczyny.
Jake poprawił się na siedzeniu, zaskoczony widokiem.
Nie wiedział, że Ryan i jego kumple wybierają się do kina
z dziewczynami, i podejrzewał, że Pamteż nie wiedziała. Jedna
z dziewczyn była ruda, a druga jasnowłosa, i właśnie ta stała
niedaleko Ryana. Jake zastanawiał się, czy właśnie tak
wygląda tajemnica Ryana i czy wyciągnie coś z syna
w drodze powrotnej. Pam twierdziła, że najciekawsze
rozmowy odbyli z Ryanem spontanicznie, właśnie
w samochodzie. Skoro tak, Jake zamierzał postawić
na planowaną spontaniczność.
Dziewczęta pomachały chłopakom na do widzenia,
a Jake czekał, aż Ryan zauważy audi. Napisał do niego,
że przyjedzie, ale Ryan nie odpowiedział, więc nie wiadomo,
czy esemes doszedł. W każdym razie Jake nie zatrąbił, nie
pomachał ręką ani nie zrobił niczego obciachowego, żeby nie
postawić w niekorzystnym świetle siebie ani w ogóle ojców
z eleganckich przedmieść.
Jake zobaczył, że Ryan zaczesuje dłonią grzywkę do tyłu
i wyciąga z kieszeni iPhone’a, tak że światło z ekranu pada
mu na twarz o przyjemnych rysach. Chłopak miał duże,
ciepłe, brązowe oczy, cienki nos i dość szerokie usta,
a dookoła faliste, kasztanowe włosy, którym pozwalał
swobodnie rosnąć. Wszyscy nazywali Ryana wykapanym
ojcem, ale Jake wiedział, że było to prawdą sporo lat
i dziesięć kilo temu. Jake miał czterdzieści sześć lat, włosy
siwiejące na skroniach, kurze łapki w kącikach oczu i zaczątki
wydatnego brzucha, które potwierdzały, że nie myli się
w swojej ocenie. Mawiał, że Ryan odziedziczył wzrost
po ojcu, ale rozum po matce, i w ten sposób wziął od obojga
to, co najlepsze.
Jake obserwował, jak Ryan podnosi wzrok znad
wyświetlacza, dostrzega audi i potwierdza to skinieniem
głowy, a potem przybija z Calebem piątkę i idzie
do samochodu. Zwolnił zamek drzwi po stronie pasażera
i Ryan wślizgnął się na obite skórą siedzenie.
– Gdzie mama? – spytał zdziwiony.
– Była zajęta, więc pomyślałem, że ją zastąpię. Jak film?
– W porządku. Zostawiłeś Moose’a w domu? – Ryan nie
odrywał wzroku od wyświetlacza iPhone’a.
– Oj, niestety.
Jake nie pomyślał o zabraniu psa, chociaż Pam zawsze
go z sobą targała. Zwolnił hamulec, wcisnął gaz i skierował
samochód ku autostradzie.
– Rozumiem, że nie chciałeś go wziąć. Do takiej
wypasionej fury?
Ryan pochylił głowę i płynnie przesuwając kciukami
po dotykowej klawiaturze, powiększał błękitny dymek
z tekstemna wyświetlaczu.
– To nie tak. Zapomniałem. Następnymrazemgo wezmę.
– Daj spokój. Zaślini siedzenia. Musimy pilnować, żeby
samochód wyglądał jak nowy. – Ryan przerwał i przeczytał
tekst na wyświetlaczu. – Nie przeszkadza ci, że będę dalej
pisał? Nie mogę teraz przerwać rozmowy.
– Nie ma sprawy. Rób, co musisz.
Jake objechał centrum handlowe King of Prussia, gdzie
zachmurzone niebo rozjaśniał blask bijący od reklam JC
Penney, Macy’s i Neiman Marcus. W piątkowy wieczór
panował spory ruch, zaczynał się weekendowy szczyt. Niby
w lutym powinno być chłodniej, ale nie było. W powietrzu
unosiła się mgła, a Jake przypomniał sobie, czego dowiedział
się wcześniej od urodziwej pogodynki.
„Mgła jest chmurą ziemi”.
Ustawił na maksimum odmrażanie szyby i przyspieszył
w stronę autostrady nr 202, aby dotrzeć do drogi, którą
można płynnie jechać. Ryan raz po raz wysyłał jakąś
wiadomość, co potwierdzał regularnie odzywający się hip-
hopowy dzwonek, po którym następował charakterystyczny
świszczący odgłos apple’a. Jake zastanawiał się, czy jego
syn rozmawia z tajemniczą dziewczyną. Sam pamiętał, jakie
gigantyczne rachunki telefoniczne nabijał, gdy
w college’u zaczął się spotykać z Pam. Zakochał się w niej
na pierwszym roku w Pitt i czuł się niewiarygodnie
szczęśliwy, gdy przyjęła jego oświadczyny. Okazała się
wspaniałą żoną i zdaniem Jake’a wyłącznie dzięki niej Ryan
jest teraz tak dobrze przystosowany i popularny mimo
wrodzonego dystansu do otoczenia. Z rozszerzonych zajęć
zbierał same najlepsze oceny, miał wysoką średnią z testów
i już interesowali się nim przedstawiciele programów
koszykarskich w college’ach, nawet mających drużyny
w pierwszej lidze.
Jake zjechał na prawy pas, szykując się do opuszczenia
autostrady. Chciał spytać Ryana o dziewczyny, ale najpierw
potrzebował rozgrzewki.
– Fajny film?
– Ujdzie. Mówiłemci przecież.
– Ach, słusznie. – Jake zapomniał, że już o to pytał. –
A co u Caleba? I u Raja i Benjamina?
Chciał pokazać, że pamięta imiona.
– W porządku.
– Gotowi do finałów?
– Tak.
Jake’owi szybko wyczerpały się pomysły. Wciąż jednak
chciał się dowiedzieć czegoś o dziewczynach, a zdaniem Pam
Ryanowi należało stawiać pytania tak, jakby odpowiedź nie
miała znaczenia. Inaczej nie było co liczyć na żadną.
– A co to za dziewczyny były z wami w kinie? – spytał
z udawaną spontanicznością.
Ryan nie podniósł głowy znad iPhone’a, a jego kciuki
poruszały się jeszcze szybciej niż przedtem. Na wyświetlaczu
wyskakiwały różowe i niebieskie dymki, więc niewątpliwie
rozmawiał z więcej niż jedną osobą, jakby istniał tryb
konferencyjny dla nastolatków.
– Ryan – spróbował ponownie Jake. – Te dziewczyny
w kinie. Skąd się znacie?
– Ze szkoły.
– Aha. Koleżanki?
– Tak.
Ryan nadal nie podnosił głowy.
– Jasne.
Jake skapitulował. Cóż za druzgocąca klęska w tym
jednym zwyczajnym słowie. Przyciskiem opuścił szybę
i odetchnął wilgotnym, chłodnym powietrzem. Gęstniejąca
mgła łagodziła mrok wieczoru. W miarę jak się zbliżali
do Centrum Biznesu „Concordia”, ruch stopniowo słabł.
Minęli rozżarzone neony SMS i Microsoftu i skręcili
w Concordia Boulevard, gdzie po obu stronach stały hotele
nastawione na gości zatrzymujących się na dłużej. Jake zjadł
już w życiu przynajmniej skrzynię kruchych ciastek
z czekoladą w recepcji takich hoteli, ponieważ nawet jego
zamiejscowi klienci zatrzymywali się teraz na przedmieściach,
stanowiących nową siedzibę amerykańskiego biznesu.
Jake wrócił do swoich rozmyślań. Biuro jego firmy
znajdowało się w pobliskim centrum biznesu, spędzał więc
całe dnie na wahadłowym przemieszczaniu się między swoim
centrum biznesu a centrami biznesu klientów, po czym wracał
na osiedle, gdzie mieszkał. Bywały dni, kiedy jedynymi
drzewami, jakie widział, były posadzone w zygzak całoroczne
iglaki z projektu dewelopera. Ostatnio miał takie poczucie,
jakby realizował projekt zagospodarowania życia, a nie żył
naprawdę. Był planistą finansowym, powoli jednak
dochodził do wniosku, że planowanie do ostatniego
szczegółu nie jest naturalną sytuacją ani dla drzew, ani dla
księgowych.
Mgła zmatowiła szybę, więc włączyły się wycieraczki.
Ryan zachichotał.
– Ta fura jest nieziemska. Uwielbiam, kiedy sama z siebie
zaczyna czyścić przednią szybę.
– Ja też – powiedział Jake, wyczuwając nić porozumienia.
Obaj lubili samochody i w zeszłym roku, gdy stary tahoe
osiągnął dwieście tysięcy kilometrów przebiegu, Jake kupił
audi, głównie za namową Ryana. Sambył wielkimmiłośnikiem
chevroletów, ale Ryan skonfigurował na firmowej stronie
dziesiątki wersji wyczesanego audi i zaprojektował coś,
co nazwał „maszyną z marzeń”. Był to a6 sedan
z trzylitrowym silnikiem, lśniącą czarną karoserią, wnętrzem
obitym czarną skórą i wykończeniem tablicy rozdzielczej
ze szczotkowanego aluminium. Razem pojechali odebrać
to cudo, a Jake w wolnych chwilach dawał potem Ryanowi
lekcje jazdy.
– Ziom. – Ryan pochylił się i wsunął
iPhone’a do kieszeni kurtki. – Wjeżdżamy na Pike Road.
Mogę usiąść za kierownicą?
Jake zerknął na zegar na desce rozdzielczej. Dwudziesta
trzecia piętnaście.
– Z młodzieżowym prawkiem nie wolno ci prowadzić
po jedenastej wieczorem.
– Tato, mam prawko od pięciu miesięcy. Został
mi miesiąc i dostanę dorosłe. Zaliczyłem pięćdziesiąt pięć
z sześćdziesięciu pięciu godzin jazdy, w tym wszystkie
po zmroku i w trudnych warunkach. Poza tym jadę z tobą,
a ty jesteś pełnoletni.
– Formalnie nie ma to znaczenia.
Ryan sposępniał.
– Daj spokój, na Pike nigdy nie ma ruchu, a już
na pewno nie w weekendy. Dam radę, tato. Wiesz przecież,
że świetnie prowadzę.
– Zobaczymy na Pike. Jeśli będzie ruch, to nic z tego. –
Jake chciał wydłużyć tę chwilę w nieskończoność, zwłaszcza
że iPhone Ryana znów zabrzęczał. – O, słyszę, że jesteś
rozchwytywany.
– Moja sława rośnie – odpowiedział Ryan z uśmiechem.
– Coś nadzwyczajnego czy jak zwykle dobija się
do ciebie tabun dziewczyn?
Ryan parsknął.
– Jasne, jestemjak magnes na laski.
– Nikt nie jest magnesem na laski, kolego. Właśnie
po to Bóg stworzył samochody.
– Ha! – Ryan klasnął w dłonie. – Właśnie o tym mówię!
Pełna zgoda!
Bomba! Jake uświadomił sobie, że powiedział dokładnie
to, co należało, i Ryan obrócił się ku niemu z szerokim
uśmiechemna twarzy.
– Będziesz mi pożyczał furę, kiedy dostanę prawko,
prawda? Żebymnie musiał wszędzie jeździć starymtahoe?
– Będę.
Jake się uśmiechnął.
– Super! Wiesz, tata, jaka jest opcja? Chyba mam jutro
randkę.
Bingo!
– Naprawdę? Z kim?
– Czekaj. Stop! Zatrzymaj, to już Pike Road. Bardzo cię
proszę, zjedź na bok. – Ryan wskazał prawe pobocze Pike,
gdzie asfalt się kończył, a krawężnika nie było. – O tam.
– Spokojnie – odparł Jake i gdy zbliżył się do przecznicy,
przyhamował.
– Proszę, pozwól mi poprowadzić. Jesteśmy prawie
w domu. Popatrz, wszędzie pusto. – Ryan objął gestem całe
centrum biznesu. Z jego kieszeni znów doleciał brzękliwy
dźwięk. – Mogę?
– Zobaczymy.
Jake zatrzymał samochód, przepuścił nadjeżdżającą
z przeciwka ciężarówkę, potem skręcił w lewo i zjechał
na pobocze, by móc spokojnie się rozejrzeć. Pike Road była
długą ulicą, biegnącą między lasem po prawej a Concordia
po lewej. Drogi używano głównie jako skrótu do parkingów
centrum, a w tygodniu korzystały z niej również trenujące
grupy biegaczy z pobliskich firm i ze szkoły średniej Jake’a.
W weekendy ruchu na Pike nie było.
– Tato, proszę cię.
Ryan pochylił się ku niemu i patrzył błagalnymwzrokiem,
a Jake nie chciał zniszczyć nastroju chwili.
– Dobra, niech ci będzie.
– Super!
Ryan energicznie otworzył drzwi na całą szerokość
i wyskoczył z samochodu. Jake zaciągnął ręczny hamulec
i otworzył drzwi, a Ryan zdążył już obiec maskę i mocno
przybił z ojcempiątkę.
– Dzięki, ziom!
Jake roześmiał się radośnie.
– Jest ograniczenie do sześćdziesięciu, uważaj na jelenie.
– Jasne!
Ryan klapnął na siedzenie kierowcy, a Jake przeszedł
na drugą stronę, wsiadł i zamknął za sobą drzwi. Nie musiał
regulować pasa, ponieważ byli z Ryanemtej samej postury.
– Bez pośpiechu. Zanim ruszysz, ustaw lusterka
wsteczne, zewnętrzne i wewnętrzne.
– Już się robi.
Przyciskiem Ryan lekko obrócił lusterko na zewnątrz
samochodu, a potem wyciągnął rękę do tego, które
znajdowało się w środku. Jake przyglądał się tej
synchronizacji z aprobatą. Jego syn, ostrożny i metodyczny,
był perfekcjonistą jak jego ojciec. Ryan czerpał przyjemność
nawet z treningów, zwłaszcza koszykówki. Kiedyś powiedział
Jake’owi, że potrzeba dwóch i pół godziny, aby wykonać
tysiąc rzutów osobistych. Jake nawet nie musiał pytać, skąd
Ryan to wie.
– Zapnij pasy.
– Jak mógłbymzapomnieć?
Ryan trzasnął klamrą.
– Mam włączone krótkie światła. Ulica jest ciemna,
proponuję długie.
– Zgoda.
Ryan zerknął na tablicę rozdzielczą i włączył długie
światła.
– Poczekaj jeszcze chwilę i dobrze się rozejrzyj.
Jake, podobnie jak Ryan, podążył spojrzeniem
za snopami światła rozpraszającymi mgiełkę. Wzdłuż centrum
biznesu Pike Road biegła prosto, potem ostro skręcała
w prawo. Wzdłuż pobocza rosły wysokie drzewa, ich nagie
gałęzie tworzyły strzępiaste wzory.
– Gotowy.
Ryan zwolnił ręczny hamulec i w tej samej chwili rozległ
się dzwonek przychodzącego esemesa.
– Nawet nie myśl o czytaniu w tej chwili. Nie
ma esemesowania w czasie jazdy.
Jake również stosował się do tej zasady, chyba że stał
na czerwonym świetle, a przez telefon rozmawiał wyłącznie
wtedy, gdy miał zestaw głośnomówiący.
– Wiem. – Ryan wcisnął pedał gazu. Dzwonek
przypomniał mu o esemesie, ale chłopak pozostał skupiony
na czynnościach kierowcy. – To zresztą tylko Caleb. Mocno
go wzięło dzisiaj wieczorem. Podoba mu się ta ruda w białej
kurtce.
– Widziałemją.
Jake przybrał bardziej rozluźnioną pozę, bo Ryan miał
wszystko pod kontrolą.
– A tę od mojej prawie-prawie randki jutro wieczorem?
Jest nowa. – Jadąc, Ryan uśmiechał się, coraz bardziej
przejęty tematem. – Jej rodzina przeniosła się tutaj latem
z Teksasu. Ona jeździ konno. Startuje w zawodach
westernowych. Grubo, nie? Co ty na to?
– Grubo. – Jake wiedział, że to znaczy „wspaniale”.
Minęli po lewej skrzyżowanie z Dolomite Road, ulicą
ciągnącą się za centrum biznesu. – To była ta druga
dziewczyna z wami w kinie? Blondynka?
– Tak. – Ryan rozpromienił się podekscytowany. –
Widziałeś ją? Zajefajna, nie?
– Widziałem, widziałem. Fajna, nawet bardzo.
– No, przyfarciłoby, gdybym mógł z nią być! Jest
niewysoka, ale śliczna, nie?
– Jasne. Niskie są w porządku. Jak twoja mama. Lubię
takie.
Jake się uśmiechnął. Pam miała tylko metr sześćdziesiąt
wzrostu, a jego matka nazywała ich Mutt i Jeff jeszcze
w czasach, gdy ludzie wiedzieli, kim byli ci dwaj*. Matka
Jake’a umarła przed dziesięcioma laty na białaczkę, a on
wciąż za nią tęsknił. Nie tęsknił natomiast za ojcem, chociaż
przeżył matkę o sześć lat, co tylko dowodziło,
że w niesprawiedliwości śmierć dorównuje życiu.
– Trochę dziwnie się nazywa. Janine Mae Lamb. Janine
Mae to imię. Trzeba używać obu jednocześnie.
Ryan utrzymywał stałą prędkość, a tymczasemzbliżali się
do zakrętu zapowiadanego znakiem ostrzegawczym
ze strzałką wskazującą w prawo.
– Mnie wcale nie wydaje się dziwne. Raczej ładne.
Kobiece. – Jake wydał kilka aprobujących pomruków dla
podtrzymania pozytywnych wibracji. Światło
z samochodowych reflektorów padło na znak ostrzegawczy
i rozjarzyło jego fluorescencyjną farbę. – Jedź wolniej. To jest
ślepy zakręt, fatalna widoczność.
– Tak, szefie.
Ryan zwolnił.
– A jaki ma charakter?
– Jest zabawna. Ma teksański akcent. Robi „i” z „e”
i zamiast pen mówi pin.
– Akcent jest fajny. I uroczy.
– Pewnie!
Ryan rozpromienił się, wchodząc w zakręt,
a Jake’a radowała zadowolona mina syna.
– I dokąd się jutro wieczorem wybieracie? Może
zabierzesz ją w jakieś fajne miejsce, na przykład
do restauracji? Funduję.
– Do restauracji? Coś ty! Ziom, nie jesteśmy w klubie
seniora!
Ryan spojrzał na ojca z niedowierzaniem, wciąż
pokonując zakręt, a Jake pochwycił jego wzrok i wybuchnął
śmiechem.
I właśnie w tym ułamku sekundy rozległ się ogłuszający
łoskot.
Podrzuciło ich, jakby w coś uderzyli, Ryan wcisnął
hamulec i szarpnął kierownicę w lewo. Samochód, zanim
stanął, wykonał jeszcze kilka podrygów, a potem zarzuciło
nimw bok.
I zapadła martwa cisza.
* Bohaterowie popularnego amerykańskiego komiksu
z początku XX wieku.
===bVtpCzgJPgw+CWtbOFpjUWkIa1lvWG1ZPVlpC20IaVw=
ROZDZIAŁ 2
– Co to było?
Jake natychmiast otoczył Ryana ramieniem, ale incydent
skończył się równie nagle, jak zaczął.
– Tato, przepraszam, uderzyłem w coś. Chyba w jelenia.
– Ryan pokręcił głową zestresowany. – Nie widziałem go,
patrzyłem na ciebie. Mam nadzieję, że nie zrobiłem mu
krzywdy i nie zniszczyłemkaroserii.
– Nieważne. Nie martw się o samochód.
Jake niczego nie widział, ponieważ patrzył na Ryana.
Audi stało obrócone w poprzek ulicy, a reflektory biły
światłem w drzewa. Poduszki powietrzne nie wystrzeliły.
Przednia szyba pozostała nietknięta. Silnik wciąż pracował.
– Jeśli to jeleń, może jeszcze żyje. Wezwiemy
weterynarza. Doktor Rowan to porządny facet. Przyjedzie,
prawda?
– Hm, nie wiem. Trochę już późno, żeby do niego
dzwonić.
Jake obrócił się za siebie. Tył samochodu znajdował się
niedaleko od drzewa i sterczącej z ziemi żółtej rury z napisem
„gaz”. Przeszył go zimny dreszcz, gdy pomyślał, że wszystko
mogło się skończyć znacznie gorzej.
– Może wobec tego pogotowie weterynaryjne?
Zadzwonimy po nich?
– Zobaczę. Ty zostań tutaj.
Jake poklepał Ryana po ramieniu i wysiadł
przygotowany na przykry widok. Sam potrącił jelenia przed
dwoma laty i wciąż miał poczucie winy. Spojrzał na prawo,
w tę stronę, z której dobiegł ich łoskot. Coś ciemnego
i wypukłego leżało w mroku, na wytartym poszyciu obrzeża
lasu, skąpane w czerwonym blasku tylnych świateł
samochodu.
O mój Boże.
Wiedział w duchu, co widzi, zanim jeszcze umysł
pozwolił mu zrozumieć rzeczywistość. Podbiegł do ciemnego
powalonego kształtu. To nie jeleń. To był człowiek,
przewrócony na bok, odwrócony twarzą w drugą stronę. Ten
kształt nie mógł być niczym innym. Leżał nieruchomy,
przerażająco nieruchomy.
Jake przypadł do ziemi obok ciała. Biegaczka w czarnej
obcisłej bluzie i czarnych legginsach ani drgnęła. Jej
wychudzona postać wyglądała jak przetrącony ludzik
z kreskówki.
Plik jest zabezpieczony znakiemwodnym
===bVtpCzgJPgw+CWtbOFpjUWkIa1lvWG1ZPVlpC20IaVw=
Tytuł oryginału KEEP QUIET Copyright © 2014 by Smart Blonde, LLC All rights reserved Projekt okładki studio-kreacji.pl Zdjęcie na okładce Mary Schannen/Trevillion Images Redaktor prowadzący Katarzyna Rudzka Redakcja Joanna Habiera Korekta Grażyna Nawrocka
ISBN 978–83–7961–988–7 Warszawa 2015 Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. 02–697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28 www.proszynski.pl ===bVtpCzgJPgw+CWtbOFpjUWkIa1lvWG1ZPVlpC20IaVw=
Dedykuję pamięci niezrównanego Matthew Sheara, znakomitego wydawcy, ukochanego przyjaciela, człowieka o gorącymsercu. Podjęcie decyzji o dziecku ma olbrzymią wagę. To tyle co zdecydować raz na zawsze, że nakażesz swojemu sercu spacerować poza ciałem. Elizabeth Stone ===bVtpCzgJPgw+CWtbOFpjUWkIa1lvWG1ZPVlpC20IaVw=
ROZDZIAŁ 1 Jake Buckman wiedział, że jego syn ma jakąś tajemnicę, bo tak powiedziała mu żona. Żadne z nich nie miało pojęcia, w czym rzecz, podejrzewali jednak, że chodzi o dziewczynę, ponieważ Ryan bez przerwy esemesował i ubierał się przyzwoiciej do szkoły, co oznaczało, że naprawdę przejmuje się tym, czy jego dżinsy nie są brudne. Jake żałował, że nie są z synem bliżej, ale było już prawdopodobnie za późno, żeby to zmienić. Ryan skończył szesnaście lat i Jake nie miał szans we współzawodnictwie z dziewczynami, przyjaciółmi, drużyną koszykówki, Facebookiem, grą komputerową Call of Duty, Xboxem, raperem Jayem Z, Instagramem i pizzą pepperoni. Żaden ojciec nie miałby szans, a już na pewno nie księgowy. Bębniąc palcami o kierownicę, Jake czekał przed multipleksem na Ryana, który poszedł do kina z kolegami z drużyny. Przepaść między ojcem a synem pogłębiła się pięć
lat temu, gdy Jake stracił pracę. Biuro rachunkowe zbankrutowało podczas kryzysu i przez prawie rok Jake pozostawał bez zajęcia. Żyli wtedy z jego zasiłku dla bezrobotnych, pensji Pam i oszczędności, zawstydzały go jednak dzielny uśmiech na twarzy żony, coraz grubsze pliki rachunków do zapłacenia, leżące na kuchennym stole, i niezliczone odmowne odpowiedzi na jego oferty pracy na stanowiskach, do których miał zbyt wysokie kwalifikacje. O przeszłości myślał z lękiem. Ponieważ nie potrafił znaleźć sobie etatu, zrobił coś, do czego zawsze było mu tęskno, i założył własną firmę zajmującą się planowaniem finansowym. Nazwał ją Gardenia Trust, na cześć ulubionych perfum Pam, i całą energię włożył w rozruszanie biznesu. Pracował dniami i nocami w wynajętej ciasnej przestrzeni biurowej wydzielonej przepierzeniami i obdzwaniał z uporem wszystkich możliwych znajomych, by pozyskać klientów. Przyjmował każdą propozycję wystąpień publicznych, nawet jeśli nie był w programie najważniejszym mówcą. Organizował seminaria na osiedlach dla emerytów, w klubach rotariańskich i bibliotekach. Z czasem trafił do dziesiątki najwyżej cenionych planistów finansowych w południowo- wschodniej Pensylwanii, ale dokonał tego kosztem rodziny. Jakoś uratowali z Pam swoje małżeństwo dzięki terapii dla par, Ryan tymczasem wyrósł. Jedynie Pam wierzyła jeszcze w to, że Jake może naprawić swoje stosunki z synem, zanim ten wyjedzie do college’u. Zachęcała go do tego nawet tego
wieczoru. „Odbierz go z kina”, zaproponowała. „On myśli, że to ja przyjadę, ale możesz mnie zastąpić”. Kino było wciśnięte między sklepy Best Buy i Nordstrom, a przed nim stały na jałowym biegu samochody, wypuszczające pióropusze białych spalin z rur wydechowych. Jake zastanawiał się, czy w tych samochodach siedzą również inni rodzice, ale i tak by ich nie poznał. Wziął udział bodaj w dwóch wywiadówkach, uroczystości ślubowania uczniów wstępujących do National Honor Society i szkolnych finałach koszykówki, w tych ostatnich dlatego, że Ryan grał w szkolnej drużynie. Pam chodziła na wszystkie mecze syna, miała bowiem luźniejszy rozkład obowiązków, a Jake tłumaczył sobie, że jej obecność jest równoznaczna z jego obecnością, zupełnie jakby dało się wypełniać obowiązki rodzicielskie za pośrednictwem pełnomocnika. Mylił się. Stał się w życiu swojego syna zbędny. Tylko matka była nieodzowna. Tłum zaczął się wylewać z multipleksu, ludzie przechodzący w świetle reflektorów samochodu Jake’a zapalali papierosy, sprawdzali wiadomości w komórkach, rozmawiali. Jake zobaczył Ryana, jak ramieniem popchnął drzwi wyjściowe i opuścił kino z kolegami z drużyny, których imiona Jake specjalnie postarał się zapamiętać: Caleb, Benjamin i Raj. Wszyscy robili imponujące wrażenie, ale Ryan był z nich największy, miał
metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu i sto kilo wagi, i wśród człapiących młodych ludzi z rozwichrzonymi fryzurami, w czarnych kurtkach north face i workowatych spodniach wyglądał jak odrapany maszt od namiotu. W tej grupce wyróżniały się dwie dziewczyny. Jake poprawił się na siedzeniu, zaskoczony widokiem. Nie wiedział, że Ryan i jego kumple wybierają się do kina z dziewczynami, i podejrzewał, że Pamteż nie wiedziała. Jedna z dziewczyn była ruda, a druga jasnowłosa, i właśnie ta stała niedaleko Ryana. Jake zastanawiał się, czy właśnie tak wygląda tajemnica Ryana i czy wyciągnie coś z syna w drodze powrotnej. Pam twierdziła, że najciekawsze rozmowy odbyli z Ryanem spontanicznie, właśnie w samochodzie. Skoro tak, Jake zamierzał postawić na planowaną spontaniczność. Dziewczęta pomachały chłopakom na do widzenia, a Jake czekał, aż Ryan zauważy audi. Napisał do niego, że przyjedzie, ale Ryan nie odpowiedział, więc nie wiadomo, czy esemes doszedł. W każdym razie Jake nie zatrąbił, nie pomachał ręką ani nie zrobił niczego obciachowego, żeby nie postawić w niekorzystnym świetle siebie ani w ogóle ojców z eleganckich przedmieść. Jake zobaczył, że Ryan zaczesuje dłonią grzywkę do tyłu i wyciąga z kieszeni iPhone’a, tak że światło z ekranu pada mu na twarz o przyjemnych rysach. Chłopak miał duże, ciepłe, brązowe oczy, cienki nos i dość szerokie usta,
a dookoła faliste, kasztanowe włosy, którym pozwalał swobodnie rosnąć. Wszyscy nazywali Ryana wykapanym ojcem, ale Jake wiedział, że było to prawdą sporo lat i dziesięć kilo temu. Jake miał czterdzieści sześć lat, włosy siwiejące na skroniach, kurze łapki w kącikach oczu i zaczątki wydatnego brzucha, które potwierdzały, że nie myli się w swojej ocenie. Mawiał, że Ryan odziedziczył wzrost po ojcu, ale rozum po matce, i w ten sposób wziął od obojga to, co najlepsze. Jake obserwował, jak Ryan podnosi wzrok znad wyświetlacza, dostrzega audi i potwierdza to skinieniem głowy, a potem przybija z Calebem piątkę i idzie do samochodu. Zwolnił zamek drzwi po stronie pasażera i Ryan wślizgnął się na obite skórą siedzenie. – Gdzie mama? – spytał zdziwiony. – Była zajęta, więc pomyślałem, że ją zastąpię. Jak film? – W porządku. Zostawiłeś Moose’a w domu? – Ryan nie odrywał wzroku od wyświetlacza iPhone’a. – Oj, niestety. Jake nie pomyślał o zabraniu psa, chociaż Pam zawsze go z sobą targała. Zwolnił hamulec, wcisnął gaz i skierował samochód ku autostradzie. – Rozumiem, że nie chciałeś go wziąć. Do takiej wypasionej fury? Ryan pochylił głowę i płynnie przesuwając kciukami po dotykowej klawiaturze, powiększał błękitny dymek
z tekstemna wyświetlaczu. – To nie tak. Zapomniałem. Następnymrazemgo wezmę. – Daj spokój. Zaślini siedzenia. Musimy pilnować, żeby samochód wyglądał jak nowy. – Ryan przerwał i przeczytał tekst na wyświetlaczu. – Nie przeszkadza ci, że będę dalej pisał? Nie mogę teraz przerwać rozmowy. – Nie ma sprawy. Rób, co musisz. Jake objechał centrum handlowe King of Prussia, gdzie zachmurzone niebo rozjaśniał blask bijący od reklam JC Penney, Macy’s i Neiman Marcus. W piątkowy wieczór panował spory ruch, zaczynał się weekendowy szczyt. Niby w lutym powinno być chłodniej, ale nie było. W powietrzu unosiła się mgła, a Jake przypomniał sobie, czego dowiedział się wcześniej od urodziwej pogodynki. „Mgła jest chmurą ziemi”. Ustawił na maksimum odmrażanie szyby i przyspieszył w stronę autostrady nr 202, aby dotrzeć do drogi, którą można płynnie jechać. Ryan raz po raz wysyłał jakąś wiadomość, co potwierdzał regularnie odzywający się hip- hopowy dzwonek, po którym następował charakterystyczny świszczący odgłos apple’a. Jake zastanawiał się, czy jego syn rozmawia z tajemniczą dziewczyną. Sam pamiętał, jakie gigantyczne rachunki telefoniczne nabijał, gdy w college’u zaczął się spotykać z Pam. Zakochał się w niej na pierwszym roku w Pitt i czuł się niewiarygodnie szczęśliwy, gdy przyjęła jego oświadczyny. Okazała się
wspaniałą żoną i zdaniem Jake’a wyłącznie dzięki niej Ryan jest teraz tak dobrze przystosowany i popularny mimo wrodzonego dystansu do otoczenia. Z rozszerzonych zajęć zbierał same najlepsze oceny, miał wysoką średnią z testów i już interesowali się nim przedstawiciele programów koszykarskich w college’ach, nawet mających drużyny w pierwszej lidze. Jake zjechał na prawy pas, szykując się do opuszczenia autostrady. Chciał spytać Ryana o dziewczyny, ale najpierw potrzebował rozgrzewki. – Fajny film? – Ujdzie. Mówiłemci przecież. – Ach, słusznie. – Jake zapomniał, że już o to pytał. – A co u Caleba? I u Raja i Benjamina? Chciał pokazać, że pamięta imiona. – W porządku. – Gotowi do finałów? – Tak. Jake’owi szybko wyczerpały się pomysły. Wciąż jednak chciał się dowiedzieć czegoś o dziewczynach, a zdaniem Pam Ryanowi należało stawiać pytania tak, jakby odpowiedź nie miała znaczenia. Inaczej nie było co liczyć na żadną. – A co to za dziewczyny były z wami w kinie? – spytał z udawaną spontanicznością. Ryan nie podniósł głowy znad iPhone’a, a jego kciuki poruszały się jeszcze szybciej niż przedtem. Na wyświetlaczu
wyskakiwały różowe i niebieskie dymki, więc niewątpliwie rozmawiał z więcej niż jedną osobą, jakby istniał tryb konferencyjny dla nastolatków. – Ryan – spróbował ponownie Jake. – Te dziewczyny w kinie. Skąd się znacie? – Ze szkoły. – Aha. Koleżanki? – Tak. Ryan nadal nie podnosił głowy. – Jasne. Jake skapitulował. Cóż za druzgocąca klęska w tym jednym zwyczajnym słowie. Przyciskiem opuścił szybę i odetchnął wilgotnym, chłodnym powietrzem. Gęstniejąca mgła łagodziła mrok wieczoru. W miarę jak się zbliżali do Centrum Biznesu „Concordia”, ruch stopniowo słabł. Minęli rozżarzone neony SMS i Microsoftu i skręcili w Concordia Boulevard, gdzie po obu stronach stały hotele nastawione na gości zatrzymujących się na dłużej. Jake zjadł już w życiu przynajmniej skrzynię kruchych ciastek z czekoladą w recepcji takich hoteli, ponieważ nawet jego zamiejscowi klienci zatrzymywali się teraz na przedmieściach, stanowiących nową siedzibę amerykańskiego biznesu. Jake wrócił do swoich rozmyślań. Biuro jego firmy znajdowało się w pobliskim centrum biznesu, spędzał więc całe dnie na wahadłowym przemieszczaniu się między swoim centrum biznesu a centrami biznesu klientów, po czym wracał
na osiedle, gdzie mieszkał. Bywały dni, kiedy jedynymi drzewami, jakie widział, były posadzone w zygzak całoroczne iglaki z projektu dewelopera. Ostatnio miał takie poczucie, jakby realizował projekt zagospodarowania życia, a nie żył naprawdę. Był planistą finansowym, powoli jednak dochodził do wniosku, że planowanie do ostatniego szczegółu nie jest naturalną sytuacją ani dla drzew, ani dla księgowych. Mgła zmatowiła szybę, więc włączyły się wycieraczki. Ryan zachichotał. – Ta fura jest nieziemska. Uwielbiam, kiedy sama z siebie zaczyna czyścić przednią szybę. – Ja też – powiedział Jake, wyczuwając nić porozumienia. Obaj lubili samochody i w zeszłym roku, gdy stary tahoe osiągnął dwieście tysięcy kilometrów przebiegu, Jake kupił audi, głównie za namową Ryana. Sambył wielkimmiłośnikiem chevroletów, ale Ryan skonfigurował na firmowej stronie dziesiątki wersji wyczesanego audi i zaprojektował coś, co nazwał „maszyną z marzeń”. Był to a6 sedan z trzylitrowym silnikiem, lśniącą czarną karoserią, wnętrzem obitym czarną skórą i wykończeniem tablicy rozdzielczej ze szczotkowanego aluminium. Razem pojechali odebrać to cudo, a Jake w wolnych chwilach dawał potem Ryanowi lekcje jazdy. – Ziom. – Ryan pochylił się i wsunął iPhone’a do kieszeni kurtki. – Wjeżdżamy na Pike Road.
Mogę usiąść za kierownicą? Jake zerknął na zegar na desce rozdzielczej. Dwudziesta trzecia piętnaście. – Z młodzieżowym prawkiem nie wolno ci prowadzić po jedenastej wieczorem. – Tato, mam prawko od pięciu miesięcy. Został mi miesiąc i dostanę dorosłe. Zaliczyłem pięćdziesiąt pięć z sześćdziesięciu pięciu godzin jazdy, w tym wszystkie po zmroku i w trudnych warunkach. Poza tym jadę z tobą, a ty jesteś pełnoletni. – Formalnie nie ma to znaczenia. Ryan sposępniał. – Daj spokój, na Pike nigdy nie ma ruchu, a już na pewno nie w weekendy. Dam radę, tato. Wiesz przecież, że świetnie prowadzę. – Zobaczymy na Pike. Jeśli będzie ruch, to nic z tego. – Jake chciał wydłużyć tę chwilę w nieskończoność, zwłaszcza że iPhone Ryana znów zabrzęczał. – O, słyszę, że jesteś rozchwytywany. – Moja sława rośnie – odpowiedział Ryan z uśmiechem. – Coś nadzwyczajnego czy jak zwykle dobija się do ciebie tabun dziewczyn? Ryan parsknął. – Jasne, jestemjak magnes na laski. – Nikt nie jest magnesem na laski, kolego. Właśnie po to Bóg stworzył samochody.
– Ha! – Ryan klasnął w dłonie. – Właśnie o tym mówię! Pełna zgoda! Bomba! Jake uświadomił sobie, że powiedział dokładnie to, co należało, i Ryan obrócił się ku niemu z szerokim uśmiechemna twarzy. – Będziesz mi pożyczał furę, kiedy dostanę prawko, prawda? Żebymnie musiał wszędzie jeździć starymtahoe? – Będę. Jake się uśmiechnął. – Super! Wiesz, tata, jaka jest opcja? Chyba mam jutro randkę. Bingo! – Naprawdę? Z kim? – Czekaj. Stop! Zatrzymaj, to już Pike Road. Bardzo cię proszę, zjedź na bok. – Ryan wskazał prawe pobocze Pike, gdzie asfalt się kończył, a krawężnika nie było. – O tam. – Spokojnie – odparł Jake i gdy zbliżył się do przecznicy, przyhamował. – Proszę, pozwól mi poprowadzić. Jesteśmy prawie w domu. Popatrz, wszędzie pusto. – Ryan objął gestem całe centrum biznesu. Z jego kieszeni znów doleciał brzękliwy dźwięk. – Mogę? – Zobaczymy. Jake zatrzymał samochód, przepuścił nadjeżdżającą z przeciwka ciężarówkę, potem skręcił w lewo i zjechał na pobocze, by móc spokojnie się rozejrzeć. Pike Road była
długą ulicą, biegnącą między lasem po prawej a Concordia po lewej. Drogi używano głównie jako skrótu do parkingów centrum, a w tygodniu korzystały z niej również trenujące grupy biegaczy z pobliskich firm i ze szkoły średniej Jake’a. W weekendy ruchu na Pike nie było. – Tato, proszę cię. Ryan pochylił się ku niemu i patrzył błagalnymwzrokiem, a Jake nie chciał zniszczyć nastroju chwili. – Dobra, niech ci będzie. – Super! Ryan energicznie otworzył drzwi na całą szerokość i wyskoczył z samochodu. Jake zaciągnął ręczny hamulec i otworzył drzwi, a Ryan zdążył już obiec maskę i mocno przybił z ojcempiątkę. – Dzięki, ziom! Jake roześmiał się radośnie. – Jest ograniczenie do sześćdziesięciu, uważaj na jelenie. – Jasne! Ryan klapnął na siedzenie kierowcy, a Jake przeszedł na drugą stronę, wsiadł i zamknął za sobą drzwi. Nie musiał regulować pasa, ponieważ byli z Ryanemtej samej postury. – Bez pośpiechu. Zanim ruszysz, ustaw lusterka wsteczne, zewnętrzne i wewnętrzne. – Już się robi. Przyciskiem Ryan lekko obrócił lusterko na zewnątrz samochodu, a potem wyciągnął rękę do tego, które
znajdowało się w środku. Jake przyglądał się tej synchronizacji z aprobatą. Jego syn, ostrożny i metodyczny, był perfekcjonistą jak jego ojciec. Ryan czerpał przyjemność nawet z treningów, zwłaszcza koszykówki. Kiedyś powiedział Jake’owi, że potrzeba dwóch i pół godziny, aby wykonać tysiąc rzutów osobistych. Jake nawet nie musiał pytać, skąd Ryan to wie. – Zapnij pasy. – Jak mógłbymzapomnieć? Ryan trzasnął klamrą. – Mam włączone krótkie światła. Ulica jest ciemna, proponuję długie. – Zgoda. Ryan zerknął na tablicę rozdzielczą i włączył długie światła. – Poczekaj jeszcze chwilę i dobrze się rozejrzyj. Jake, podobnie jak Ryan, podążył spojrzeniem za snopami światła rozpraszającymi mgiełkę. Wzdłuż centrum biznesu Pike Road biegła prosto, potem ostro skręcała w prawo. Wzdłuż pobocza rosły wysokie drzewa, ich nagie gałęzie tworzyły strzępiaste wzory. – Gotowy. Ryan zwolnił ręczny hamulec i w tej samej chwili rozległ się dzwonek przychodzącego esemesa. – Nawet nie myśl o czytaniu w tej chwili. Nie ma esemesowania w czasie jazdy.
Jake również stosował się do tej zasady, chyba że stał na czerwonym świetle, a przez telefon rozmawiał wyłącznie wtedy, gdy miał zestaw głośnomówiący. – Wiem. – Ryan wcisnął pedał gazu. Dzwonek przypomniał mu o esemesie, ale chłopak pozostał skupiony na czynnościach kierowcy. – To zresztą tylko Caleb. Mocno go wzięło dzisiaj wieczorem. Podoba mu się ta ruda w białej kurtce. – Widziałemją. Jake przybrał bardziej rozluźnioną pozę, bo Ryan miał wszystko pod kontrolą. – A tę od mojej prawie-prawie randki jutro wieczorem? Jest nowa. – Jadąc, Ryan uśmiechał się, coraz bardziej przejęty tematem. – Jej rodzina przeniosła się tutaj latem z Teksasu. Ona jeździ konno. Startuje w zawodach westernowych. Grubo, nie? Co ty na to? – Grubo. – Jake wiedział, że to znaczy „wspaniale”. Minęli po lewej skrzyżowanie z Dolomite Road, ulicą ciągnącą się za centrum biznesu. – To była ta druga dziewczyna z wami w kinie? Blondynka? – Tak. – Ryan rozpromienił się podekscytowany. – Widziałeś ją? Zajefajna, nie? – Widziałem, widziałem. Fajna, nawet bardzo. – No, przyfarciłoby, gdybym mógł z nią być! Jest niewysoka, ale śliczna, nie? – Jasne. Niskie są w porządku. Jak twoja mama. Lubię
takie. Jake się uśmiechnął. Pam miała tylko metr sześćdziesiąt wzrostu, a jego matka nazywała ich Mutt i Jeff jeszcze w czasach, gdy ludzie wiedzieli, kim byli ci dwaj*. Matka Jake’a umarła przed dziesięcioma laty na białaczkę, a on wciąż za nią tęsknił. Nie tęsknił natomiast za ojcem, chociaż przeżył matkę o sześć lat, co tylko dowodziło, że w niesprawiedliwości śmierć dorównuje życiu. – Trochę dziwnie się nazywa. Janine Mae Lamb. Janine Mae to imię. Trzeba używać obu jednocześnie. Ryan utrzymywał stałą prędkość, a tymczasemzbliżali się do zakrętu zapowiadanego znakiem ostrzegawczym ze strzałką wskazującą w prawo. – Mnie wcale nie wydaje się dziwne. Raczej ładne. Kobiece. – Jake wydał kilka aprobujących pomruków dla podtrzymania pozytywnych wibracji. Światło z samochodowych reflektorów padło na znak ostrzegawczy i rozjarzyło jego fluorescencyjną farbę. – Jedź wolniej. To jest ślepy zakręt, fatalna widoczność. – Tak, szefie. Ryan zwolnił. – A jaki ma charakter? – Jest zabawna. Ma teksański akcent. Robi „i” z „e” i zamiast pen mówi pin. – Akcent jest fajny. I uroczy. – Pewnie!
Ryan rozpromienił się, wchodząc w zakręt, a Jake’a radowała zadowolona mina syna. – I dokąd się jutro wieczorem wybieracie? Może zabierzesz ją w jakieś fajne miejsce, na przykład do restauracji? Funduję. – Do restauracji? Coś ty! Ziom, nie jesteśmy w klubie seniora! Ryan spojrzał na ojca z niedowierzaniem, wciąż pokonując zakręt, a Jake pochwycił jego wzrok i wybuchnął śmiechem. I właśnie w tym ułamku sekundy rozległ się ogłuszający łoskot. Podrzuciło ich, jakby w coś uderzyli, Ryan wcisnął hamulec i szarpnął kierownicę w lewo. Samochód, zanim stanął, wykonał jeszcze kilka podrygów, a potem zarzuciło nimw bok. I zapadła martwa cisza. * Bohaterowie popularnego amerykańskiego komiksu z początku XX wieku. ===bVtpCzgJPgw+CWtbOFpjUWkIa1lvWG1ZPVlpC20IaVw=
ROZDZIAŁ 2 – Co to było? Jake natychmiast otoczył Ryana ramieniem, ale incydent skończył się równie nagle, jak zaczął. – Tato, przepraszam, uderzyłem w coś. Chyba w jelenia. – Ryan pokręcił głową zestresowany. – Nie widziałem go, patrzyłem na ciebie. Mam nadzieję, że nie zrobiłem mu krzywdy i nie zniszczyłemkaroserii. – Nieważne. Nie martw się o samochód. Jake niczego nie widział, ponieważ patrzył na Ryana. Audi stało obrócone w poprzek ulicy, a reflektory biły światłem w drzewa. Poduszki powietrzne nie wystrzeliły. Przednia szyba pozostała nietknięta. Silnik wciąż pracował. – Jeśli to jeleń, może jeszcze żyje. Wezwiemy weterynarza. Doktor Rowan to porządny facet. Przyjedzie, prawda? – Hm, nie wiem. Trochę już późno, żeby do niego
dzwonić. Jake obrócił się za siebie. Tył samochodu znajdował się niedaleko od drzewa i sterczącej z ziemi żółtej rury z napisem „gaz”. Przeszył go zimny dreszcz, gdy pomyślał, że wszystko mogło się skończyć znacznie gorzej. – Może wobec tego pogotowie weterynaryjne? Zadzwonimy po nich? – Zobaczę. Ty zostań tutaj. Jake poklepał Ryana po ramieniu i wysiadł przygotowany na przykry widok. Sam potrącił jelenia przed dwoma laty i wciąż miał poczucie winy. Spojrzał na prawo, w tę stronę, z której dobiegł ich łoskot. Coś ciemnego i wypukłego leżało w mroku, na wytartym poszyciu obrzeża lasu, skąpane w czerwonym blasku tylnych świateł samochodu. O mój Boże. Wiedział w duchu, co widzi, zanim jeszcze umysł pozwolił mu zrozumieć rzeczywistość. Podbiegł do ciemnego powalonego kształtu. To nie jeleń. To był człowiek, przewrócony na bok, odwrócony twarzą w drugą stronę. Ten kształt nie mógł być niczym innym. Leżał nieruchomy, przerażająco nieruchomy. Jake przypadł do ziemi obok ciała. Biegaczka w czarnej obcisłej bluzie i czarnych legginsach ani drgnęła. Jej wychudzona postać wyglądała jak przetrącony ludzik z kreskówki.