kanclerzyk33

  • Dokumenty701
  • Odsłony174 563
  • Obserwuję98
  • Rozmiar dokumentów935.4 MB
  • Ilość pobrań99 672

Lisa Scottoline - Cicho sza

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Lisa Scottoline - Cicho sza.pdf

kanclerzyk33 Prywatne EBooki Alinka autorzy lisa Scottoline
Użytkownik kanclerzyk33 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 491 stron)

Plik jest zabezpieczony znakiemwodnym

===bVtpCzgJPgw+CWtbOFpjUWkIa1lvWG1ZPVlpC20IaVw=

Tytuł oryginału KEEP QUIET Copyright © 2014 by Smart Blonde, LLC All rights reserved Projekt okładki studio-kreacji.pl Zdjęcie na okładce Mary Schannen/Trevillion Images Redaktor prowadzący Katarzyna Rudzka Redakcja Joanna Habiera Korekta Grażyna Nawrocka

ISBN 978–83–7961–988–7 Warszawa 2015 Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. 02–697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28 www.proszynski.pl ===bVtpCzgJPgw+CWtbOFpjUWkIa1lvWG1ZPVlpC20IaVw=

Dedykuję pamięci niezrównanego Matthew Sheara, znakomitego wydawcy, ukochanego przyjaciela, człowieka o gorącymsercu. Podjęcie decyzji o dziecku ma olbrzymią wagę. To tyle co zdecydować raz na zawsze, że nakażesz swojemu sercu spacerować poza ciałem. Elizabeth Stone ===bVtpCzgJPgw+CWtbOFpjUWkIa1lvWG1ZPVlpC20IaVw=

ROZDZIAŁ 1 Jake Buckman wiedział, że jego syn ma jakąś tajemnicę, bo tak powiedziała mu żona. Żadne z nich nie miało pojęcia, w czym rzecz, podejrzewali jednak, że chodzi o dziewczynę, ponieważ Ryan bez przerwy esemesował i ubierał się przyzwoiciej do szkoły, co oznaczało, że naprawdę przejmuje się tym, czy jego dżinsy nie są brudne. Jake żałował, że nie są z synem bliżej, ale było już prawdopodobnie za późno, żeby to zmienić. Ryan skończył szesnaście lat i Jake nie miał szans we współzawodnictwie z dziewczynami, przyjaciółmi, drużyną koszykówki, Facebookiem, grą komputerową Call of Duty, Xboxem, raperem Jayem Z, Instagramem i pizzą pepperoni. Żaden ojciec nie miałby szans, a już na pewno nie księgowy. Bębniąc palcami o kierownicę, Jake czekał przed multipleksem na Ryana, który poszedł do kina z kolegami z drużyny. Przepaść między ojcem a synem pogłębiła się pięć

lat temu, gdy Jake stracił pracę. Biuro rachunkowe zbankrutowało podczas kryzysu i przez prawie rok Jake pozostawał bez zajęcia. Żyli wtedy z jego zasiłku dla bezrobotnych, pensji Pam i oszczędności, zawstydzały go jednak dzielny uśmiech na twarzy żony, coraz grubsze pliki rachunków do zapłacenia, leżące na kuchennym stole, i niezliczone odmowne odpowiedzi na jego oferty pracy na stanowiskach, do których miał zbyt wysokie kwalifikacje. O przeszłości myślał z lękiem. Ponieważ nie potrafił znaleźć sobie etatu, zrobił coś, do czego zawsze było mu tęskno, i założył własną firmę zajmującą się planowaniem finansowym. Nazwał ją Gardenia Trust, na cześć ulubionych perfum Pam, i całą energię włożył w rozruszanie biznesu. Pracował dniami i nocami w wynajętej ciasnej przestrzeni biurowej wydzielonej przepierzeniami i obdzwaniał z uporem wszystkich możliwych znajomych, by pozyskać klientów. Przyjmował każdą propozycję wystąpień publicznych, nawet jeśli nie był w programie najważniejszym mówcą. Organizował seminaria na osiedlach dla emerytów, w klubach rotariańskich i bibliotekach. Z czasem trafił do dziesiątki najwyżej cenionych planistów finansowych w południowo- wschodniej Pensylwanii, ale dokonał tego kosztem rodziny. Jakoś uratowali z Pam swoje małżeństwo dzięki terapii dla par, Ryan tymczasem wyrósł. Jedynie Pam wierzyła jeszcze w to, że Jake może naprawić swoje stosunki z synem, zanim ten wyjedzie do college’u. Zachęcała go do tego nawet tego

wieczoru. „Odbierz go z kina”, zaproponowała. „On myśli, że to ja przyjadę, ale możesz mnie zastąpić”. Kino było wciśnięte między sklepy Best Buy i Nordstrom, a przed nim stały na jałowym biegu samochody, wypuszczające pióropusze białych spalin z rur wydechowych. Jake zastanawiał się, czy w tych samochodach siedzą również inni rodzice, ale i tak by ich nie poznał. Wziął udział bodaj w dwóch wywiadówkach, uroczystości ślubowania uczniów wstępujących do National Honor Society i szkolnych finałach koszykówki, w tych ostatnich dlatego, że Ryan grał w szkolnej drużynie. Pam chodziła na wszystkie mecze syna, miała bowiem luźniejszy rozkład obowiązków, a Jake tłumaczył sobie, że jej obecność jest równoznaczna z jego obecnością, zupełnie jakby dało się wypełniać obowiązki rodzicielskie za pośrednictwem pełnomocnika. Mylił się. Stał się w życiu swojego syna zbędny. Tylko matka była nieodzowna. Tłum zaczął się wylewać z multipleksu, ludzie przechodzący w świetle reflektorów samochodu Jake’a zapalali papierosy, sprawdzali wiadomości w komórkach, rozmawiali. Jake zobaczył Ryana, jak ramieniem popchnął drzwi wyjściowe i opuścił kino z kolegami z drużyny, których imiona Jake specjalnie postarał się zapamiętać: Caleb, Benjamin i Raj. Wszyscy robili imponujące wrażenie, ale Ryan był z nich największy, miał

metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu i sto kilo wagi, i wśród człapiących młodych ludzi z rozwichrzonymi fryzurami, w czarnych kurtkach north face i workowatych spodniach wyglądał jak odrapany maszt od namiotu. W tej grupce wyróżniały się dwie dziewczyny. Jake poprawił się na siedzeniu, zaskoczony widokiem. Nie wiedział, że Ryan i jego kumple wybierają się do kina z dziewczynami, i podejrzewał, że Pamteż nie wiedziała. Jedna z dziewczyn była ruda, a druga jasnowłosa, i właśnie ta stała niedaleko Ryana. Jake zastanawiał się, czy właśnie tak wygląda tajemnica Ryana i czy wyciągnie coś z syna w drodze powrotnej. Pam twierdziła, że najciekawsze rozmowy odbyli z Ryanem spontanicznie, właśnie w samochodzie. Skoro tak, Jake zamierzał postawić na planowaną spontaniczność. Dziewczęta pomachały chłopakom na do widzenia, a Jake czekał, aż Ryan zauważy audi. Napisał do niego, że przyjedzie, ale Ryan nie odpowiedział, więc nie wiadomo, czy esemes doszedł. W każdym razie Jake nie zatrąbił, nie pomachał ręką ani nie zrobił niczego obciachowego, żeby nie postawić w niekorzystnym świetle siebie ani w ogóle ojców z eleganckich przedmieść. Jake zobaczył, że Ryan zaczesuje dłonią grzywkę do tyłu i wyciąga z kieszeni iPhone’a, tak że światło z ekranu pada mu na twarz o przyjemnych rysach. Chłopak miał duże, ciepłe, brązowe oczy, cienki nos i dość szerokie usta,

a dookoła faliste, kasztanowe włosy, którym pozwalał swobodnie rosnąć. Wszyscy nazywali Ryana wykapanym ojcem, ale Jake wiedział, że było to prawdą sporo lat i dziesięć kilo temu. Jake miał czterdzieści sześć lat, włosy siwiejące na skroniach, kurze łapki w kącikach oczu i zaczątki wydatnego brzucha, które potwierdzały, że nie myli się w swojej ocenie. Mawiał, że Ryan odziedziczył wzrost po ojcu, ale rozum po matce, i w ten sposób wziął od obojga to, co najlepsze. Jake obserwował, jak Ryan podnosi wzrok znad wyświetlacza, dostrzega audi i potwierdza to skinieniem głowy, a potem przybija z Calebem piątkę i idzie do samochodu. Zwolnił zamek drzwi po stronie pasażera i Ryan wślizgnął się na obite skórą siedzenie. – Gdzie mama? – spytał zdziwiony. – Była zajęta, więc pomyślałem, że ją zastąpię. Jak film? – W porządku. Zostawiłeś Moose’a w domu? – Ryan nie odrywał wzroku od wyświetlacza iPhone’a. – Oj, niestety. Jake nie pomyślał o zabraniu psa, chociaż Pam zawsze go z sobą targała. Zwolnił hamulec, wcisnął gaz i skierował samochód ku autostradzie. – Rozumiem, że nie chciałeś go wziąć. Do takiej wypasionej fury? Ryan pochylił głowę i płynnie przesuwając kciukami po dotykowej klawiaturze, powiększał błękitny dymek

z tekstemna wyświetlaczu. – To nie tak. Zapomniałem. Następnymrazemgo wezmę. – Daj spokój. Zaślini siedzenia. Musimy pilnować, żeby samochód wyglądał jak nowy. – Ryan przerwał i przeczytał tekst na wyświetlaczu. – Nie przeszkadza ci, że będę dalej pisał? Nie mogę teraz przerwać rozmowy. – Nie ma sprawy. Rób, co musisz. Jake objechał centrum handlowe King of Prussia, gdzie zachmurzone niebo rozjaśniał blask bijący od reklam JC Penney, Macy’s i Neiman Marcus. W piątkowy wieczór panował spory ruch, zaczynał się weekendowy szczyt. Niby w lutym powinno być chłodniej, ale nie było. W powietrzu unosiła się mgła, a Jake przypomniał sobie, czego dowiedział się wcześniej od urodziwej pogodynki. „Mgła jest chmurą ziemi”. Ustawił na maksimum odmrażanie szyby i przyspieszył w stronę autostrady nr 202, aby dotrzeć do drogi, którą można płynnie jechać. Ryan raz po raz wysyłał jakąś wiadomość, co potwierdzał regularnie odzywający się hip- hopowy dzwonek, po którym następował charakterystyczny świszczący odgłos apple’a. Jake zastanawiał się, czy jego syn rozmawia z tajemniczą dziewczyną. Sam pamiętał, jakie gigantyczne rachunki telefoniczne nabijał, gdy w college’u zaczął się spotykać z Pam. Zakochał się w niej na pierwszym roku w Pitt i czuł się niewiarygodnie szczęśliwy, gdy przyjęła jego oświadczyny. Okazała się

wspaniałą żoną i zdaniem Jake’a wyłącznie dzięki niej Ryan jest teraz tak dobrze przystosowany i popularny mimo wrodzonego dystansu do otoczenia. Z rozszerzonych zajęć zbierał same najlepsze oceny, miał wysoką średnią z testów i już interesowali się nim przedstawiciele programów koszykarskich w college’ach, nawet mających drużyny w pierwszej lidze. Jake zjechał na prawy pas, szykując się do opuszczenia autostrady. Chciał spytać Ryana o dziewczyny, ale najpierw potrzebował rozgrzewki. – Fajny film? – Ujdzie. Mówiłemci przecież. – Ach, słusznie. – Jake zapomniał, że już o to pytał. – A co u Caleba? I u Raja i Benjamina? Chciał pokazać, że pamięta imiona. – W porządku. – Gotowi do finałów? – Tak. Jake’owi szybko wyczerpały się pomysły. Wciąż jednak chciał się dowiedzieć czegoś o dziewczynach, a zdaniem Pam Ryanowi należało stawiać pytania tak, jakby odpowiedź nie miała znaczenia. Inaczej nie było co liczyć na żadną. – A co to za dziewczyny były z wami w kinie? – spytał z udawaną spontanicznością. Ryan nie podniósł głowy znad iPhone’a, a jego kciuki poruszały się jeszcze szybciej niż przedtem. Na wyświetlaczu

wyskakiwały różowe i niebieskie dymki, więc niewątpliwie rozmawiał z więcej niż jedną osobą, jakby istniał tryb konferencyjny dla nastolatków. – Ryan – spróbował ponownie Jake. – Te dziewczyny w kinie. Skąd się znacie? – Ze szkoły. – Aha. Koleżanki? – Tak. Ryan nadal nie podnosił głowy. – Jasne. Jake skapitulował. Cóż za druzgocąca klęska w tym jednym zwyczajnym słowie. Przyciskiem opuścił szybę i odetchnął wilgotnym, chłodnym powietrzem. Gęstniejąca mgła łagodziła mrok wieczoru. W miarę jak się zbliżali do Centrum Biznesu „Concordia”, ruch stopniowo słabł. Minęli rozżarzone neony SMS i Microsoftu i skręcili w Concordia Boulevard, gdzie po obu stronach stały hotele nastawione na gości zatrzymujących się na dłużej. Jake zjadł już w życiu przynajmniej skrzynię kruchych ciastek z czekoladą w recepcji takich hoteli, ponieważ nawet jego zamiejscowi klienci zatrzymywali się teraz na przedmieściach, stanowiących nową siedzibę amerykańskiego biznesu. Jake wrócił do swoich rozmyślań. Biuro jego firmy znajdowało się w pobliskim centrum biznesu, spędzał więc całe dnie na wahadłowym przemieszczaniu się między swoim centrum biznesu a centrami biznesu klientów, po czym wracał

na osiedle, gdzie mieszkał. Bywały dni, kiedy jedynymi drzewami, jakie widział, były posadzone w zygzak całoroczne iglaki z projektu dewelopera. Ostatnio miał takie poczucie, jakby realizował projekt zagospodarowania życia, a nie żył naprawdę. Był planistą finansowym, powoli jednak dochodził do wniosku, że planowanie do ostatniego szczegółu nie jest naturalną sytuacją ani dla drzew, ani dla księgowych. Mgła zmatowiła szybę, więc włączyły się wycieraczki. Ryan zachichotał. – Ta fura jest nieziemska. Uwielbiam, kiedy sama z siebie zaczyna czyścić przednią szybę. – Ja też – powiedział Jake, wyczuwając nić porozumienia. Obaj lubili samochody i w zeszłym roku, gdy stary tahoe osiągnął dwieście tysięcy kilometrów przebiegu, Jake kupił audi, głównie za namową Ryana. Sambył wielkimmiłośnikiem chevroletów, ale Ryan skonfigurował na firmowej stronie dziesiątki wersji wyczesanego audi i zaprojektował coś, co nazwał „maszyną z marzeń”. Był to a6 sedan z trzylitrowym silnikiem, lśniącą czarną karoserią, wnętrzem obitym czarną skórą i wykończeniem tablicy rozdzielczej ze szczotkowanego aluminium. Razem pojechali odebrać to cudo, a Jake w wolnych chwilach dawał potem Ryanowi lekcje jazdy. – Ziom. – Ryan pochylił się i wsunął iPhone’a do kieszeni kurtki. – Wjeżdżamy na Pike Road.

Mogę usiąść za kierownicą? Jake zerknął na zegar na desce rozdzielczej. Dwudziesta trzecia piętnaście. – Z młodzieżowym prawkiem nie wolno ci prowadzić po jedenastej wieczorem. – Tato, mam prawko od pięciu miesięcy. Został mi miesiąc i dostanę dorosłe. Zaliczyłem pięćdziesiąt pięć z sześćdziesięciu pięciu godzin jazdy, w tym wszystkie po zmroku i w trudnych warunkach. Poza tym jadę z tobą, a ty jesteś pełnoletni. – Formalnie nie ma to znaczenia. Ryan sposępniał. – Daj spokój, na Pike nigdy nie ma ruchu, a już na pewno nie w weekendy. Dam radę, tato. Wiesz przecież, że świetnie prowadzę. – Zobaczymy na Pike. Jeśli będzie ruch, to nic z tego. – Jake chciał wydłużyć tę chwilę w nieskończoność, zwłaszcza że iPhone Ryana znów zabrzęczał. – O, słyszę, że jesteś rozchwytywany. – Moja sława rośnie – odpowiedział Ryan z uśmiechem. – Coś nadzwyczajnego czy jak zwykle dobija się do ciebie tabun dziewczyn? Ryan parsknął. – Jasne, jestemjak magnes na laski. – Nikt nie jest magnesem na laski, kolego. Właśnie po to Bóg stworzył samochody.

– Ha! – Ryan klasnął w dłonie. – Właśnie o tym mówię! Pełna zgoda! Bomba! Jake uświadomił sobie, że powiedział dokładnie to, co należało, i Ryan obrócił się ku niemu z szerokim uśmiechemna twarzy. – Będziesz mi pożyczał furę, kiedy dostanę prawko, prawda? Żebymnie musiał wszędzie jeździć starymtahoe? – Będę. Jake się uśmiechnął. – Super! Wiesz, tata, jaka jest opcja? Chyba mam jutro randkę. Bingo! – Naprawdę? Z kim? – Czekaj. Stop! Zatrzymaj, to już Pike Road. Bardzo cię proszę, zjedź na bok. – Ryan wskazał prawe pobocze Pike, gdzie asfalt się kończył, a krawężnika nie było. – O tam. – Spokojnie – odparł Jake i gdy zbliżył się do przecznicy, przyhamował. – Proszę, pozwól mi poprowadzić. Jesteśmy prawie w domu. Popatrz, wszędzie pusto. – Ryan objął gestem całe centrum biznesu. Z jego kieszeni znów doleciał brzękliwy dźwięk. – Mogę? – Zobaczymy. Jake zatrzymał samochód, przepuścił nadjeżdżającą z przeciwka ciężarówkę, potem skręcił w lewo i zjechał na pobocze, by móc spokojnie się rozejrzeć. Pike Road była

długą ulicą, biegnącą między lasem po prawej a Concordia po lewej. Drogi używano głównie jako skrótu do parkingów centrum, a w tygodniu korzystały z niej również trenujące grupy biegaczy z pobliskich firm i ze szkoły średniej Jake’a. W weekendy ruchu na Pike nie było. – Tato, proszę cię. Ryan pochylił się ku niemu i patrzył błagalnymwzrokiem, a Jake nie chciał zniszczyć nastroju chwili. – Dobra, niech ci będzie. – Super! Ryan energicznie otworzył drzwi na całą szerokość i wyskoczył z samochodu. Jake zaciągnął ręczny hamulec i otworzył drzwi, a Ryan zdążył już obiec maskę i mocno przybił z ojcempiątkę. – Dzięki, ziom! Jake roześmiał się radośnie. – Jest ograniczenie do sześćdziesięciu, uważaj na jelenie. – Jasne! Ryan klapnął na siedzenie kierowcy, a Jake przeszedł na drugą stronę, wsiadł i zamknął za sobą drzwi. Nie musiał regulować pasa, ponieważ byli z Ryanemtej samej postury. – Bez pośpiechu. Zanim ruszysz, ustaw lusterka wsteczne, zewnętrzne i wewnętrzne. – Już się robi. Przyciskiem Ryan lekko obrócił lusterko na zewnątrz samochodu, a potem wyciągnął rękę do tego, które

znajdowało się w środku. Jake przyglądał się tej synchronizacji z aprobatą. Jego syn, ostrożny i metodyczny, był perfekcjonistą jak jego ojciec. Ryan czerpał przyjemność nawet z treningów, zwłaszcza koszykówki. Kiedyś powiedział Jake’owi, że potrzeba dwóch i pół godziny, aby wykonać tysiąc rzutów osobistych. Jake nawet nie musiał pytać, skąd Ryan to wie. – Zapnij pasy. – Jak mógłbymzapomnieć? Ryan trzasnął klamrą. – Mam włączone krótkie światła. Ulica jest ciemna, proponuję długie. – Zgoda. Ryan zerknął na tablicę rozdzielczą i włączył długie światła. – Poczekaj jeszcze chwilę i dobrze się rozejrzyj. Jake, podobnie jak Ryan, podążył spojrzeniem za snopami światła rozpraszającymi mgiełkę. Wzdłuż centrum biznesu Pike Road biegła prosto, potem ostro skręcała w prawo. Wzdłuż pobocza rosły wysokie drzewa, ich nagie gałęzie tworzyły strzępiaste wzory. – Gotowy. Ryan zwolnił ręczny hamulec i w tej samej chwili rozległ się dzwonek przychodzącego esemesa. – Nawet nie myśl o czytaniu w tej chwili. Nie ma esemesowania w czasie jazdy.

Jake również stosował się do tej zasady, chyba że stał na czerwonym świetle, a przez telefon rozmawiał wyłącznie wtedy, gdy miał zestaw głośnomówiący. – Wiem. – Ryan wcisnął pedał gazu. Dzwonek przypomniał mu o esemesie, ale chłopak pozostał skupiony na czynnościach kierowcy. – To zresztą tylko Caleb. Mocno go wzięło dzisiaj wieczorem. Podoba mu się ta ruda w białej kurtce. – Widziałemją. Jake przybrał bardziej rozluźnioną pozę, bo Ryan miał wszystko pod kontrolą. – A tę od mojej prawie-prawie randki jutro wieczorem? Jest nowa. – Jadąc, Ryan uśmiechał się, coraz bardziej przejęty tematem. – Jej rodzina przeniosła się tutaj latem z Teksasu. Ona jeździ konno. Startuje w zawodach westernowych. Grubo, nie? Co ty na to? – Grubo. – Jake wiedział, że to znaczy „wspaniale”. Minęli po lewej skrzyżowanie z Dolomite Road, ulicą ciągnącą się za centrum biznesu. – To była ta druga dziewczyna z wami w kinie? Blondynka? – Tak. – Ryan rozpromienił się podekscytowany. – Widziałeś ją? Zajefajna, nie? – Widziałem, widziałem. Fajna, nawet bardzo. – No, przyfarciłoby, gdybym mógł z nią być! Jest niewysoka, ale śliczna, nie? – Jasne. Niskie są w porządku. Jak twoja mama. Lubię

takie. Jake się uśmiechnął. Pam miała tylko metr sześćdziesiąt wzrostu, a jego matka nazywała ich Mutt i Jeff jeszcze w czasach, gdy ludzie wiedzieli, kim byli ci dwaj*. Matka Jake’a umarła przed dziesięcioma laty na białaczkę, a on wciąż za nią tęsknił. Nie tęsknił natomiast za ojcem, chociaż przeżył matkę o sześć lat, co tylko dowodziło, że w niesprawiedliwości śmierć dorównuje życiu. – Trochę dziwnie się nazywa. Janine Mae Lamb. Janine Mae to imię. Trzeba używać obu jednocześnie. Ryan utrzymywał stałą prędkość, a tymczasemzbliżali się do zakrętu zapowiadanego znakiem ostrzegawczym ze strzałką wskazującą w prawo. – Mnie wcale nie wydaje się dziwne. Raczej ładne. Kobiece. – Jake wydał kilka aprobujących pomruków dla podtrzymania pozytywnych wibracji. Światło z samochodowych reflektorów padło na znak ostrzegawczy i rozjarzyło jego fluorescencyjną farbę. – Jedź wolniej. To jest ślepy zakręt, fatalna widoczność. – Tak, szefie. Ryan zwolnił. – A jaki ma charakter? – Jest zabawna. Ma teksański akcent. Robi „i” z „e” i zamiast pen mówi pin. – Akcent jest fajny. I uroczy. – Pewnie!

Ryan rozpromienił się, wchodząc w zakręt, a Jake’a radowała zadowolona mina syna. – I dokąd się jutro wieczorem wybieracie? Może zabierzesz ją w jakieś fajne miejsce, na przykład do restauracji? Funduję. – Do restauracji? Coś ty! Ziom, nie jesteśmy w klubie seniora! Ryan spojrzał na ojca z niedowierzaniem, wciąż pokonując zakręt, a Jake pochwycił jego wzrok i wybuchnął śmiechem. I właśnie w tym ułamku sekundy rozległ się ogłuszający łoskot. Podrzuciło ich, jakby w coś uderzyli, Ryan wcisnął hamulec i szarpnął kierownicę w lewo. Samochód, zanim stanął, wykonał jeszcze kilka podrygów, a potem zarzuciło nimw bok. I zapadła martwa cisza. * Bohaterowie popularnego amerykańskiego komiksu z początku XX wieku. ===bVtpCzgJPgw+CWtbOFpjUWkIa1lvWG1ZPVlpC20IaVw=

ROZDZIAŁ 2 – Co to było? Jake natychmiast otoczył Ryana ramieniem, ale incydent skończył się równie nagle, jak zaczął. – Tato, przepraszam, uderzyłem w coś. Chyba w jelenia. – Ryan pokręcił głową zestresowany. – Nie widziałem go, patrzyłem na ciebie. Mam nadzieję, że nie zrobiłem mu krzywdy i nie zniszczyłemkaroserii. – Nieważne. Nie martw się o samochód. Jake niczego nie widział, ponieważ patrzył na Ryana. Audi stało obrócone w poprzek ulicy, a reflektory biły światłem w drzewa. Poduszki powietrzne nie wystrzeliły. Przednia szyba pozostała nietknięta. Silnik wciąż pracował. – Jeśli to jeleń, może jeszcze żyje. Wezwiemy weterynarza. Doktor Rowan to porządny facet. Przyjedzie, prawda? – Hm, nie wiem. Trochę już późno, żeby do niego

dzwonić. Jake obrócił się za siebie. Tył samochodu znajdował się niedaleko od drzewa i sterczącej z ziemi żółtej rury z napisem „gaz”. Przeszył go zimny dreszcz, gdy pomyślał, że wszystko mogło się skończyć znacznie gorzej. – Może wobec tego pogotowie weterynaryjne? Zadzwonimy po nich? – Zobaczę. Ty zostań tutaj. Jake poklepał Ryana po ramieniu i wysiadł przygotowany na przykry widok. Sam potrącił jelenia przed dwoma laty i wciąż miał poczucie winy. Spojrzał na prawo, w tę stronę, z której dobiegł ich łoskot. Coś ciemnego i wypukłego leżało w mroku, na wytartym poszyciu obrzeża lasu, skąpane w czerwonym blasku tylnych świateł samochodu. O mój Boże. Wiedział w duchu, co widzi, zanim jeszcze umysł pozwolił mu zrozumieć rzeczywistość. Podbiegł do ciemnego powalonego kształtu. To nie jeleń. To był człowiek, przewrócony na bok, odwrócony twarzą w drugą stronę. Ten kształt nie mógł być niczym innym. Leżał nieruchomy, przerażająco nieruchomy. Jake przypadł do ziemi obok ciała. Biegaczka w czarnej obcisłej bluzie i czarnych legginsach ani drgnęła. Jej wychudzona postać wyglądała jak przetrącony ludzik z kreskówki.