kanclerzyk33

  • Dokumenty701
  • Odsłony173 913
  • Obserwuję96
  • Rozmiar dokumentów935.4 MB
  • Ilość pobrań99 297

Spadło K.- Skazaniec tom 3. Za garść srebrników-804

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Spadło K.- Skazaniec tom 3. Za garść srebrników-804.pdf

kanclerzyk33 Prywatne EBooki inne
Użytkownik kanclerzyk33 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 1325 stron)

PROJEKT OKŁADKI: Dariusz Herbowski ZDJĘCIE: Dariusz Herbowski KOREKTA: Małgorzata Wawrzyniak

ISBN: 978-83-65339-02-7 WYDAWCA: SilverLemon KONTAKT: skazaniec@silverlemon.pl Copyright © 2015 Krzysztof Spadło & SilverLemon

Starość jest przerażająca! Coraz częściej miewam takie chwile, kiedy obawiam się czy nadal jest we mnie poczucie rzeczywistości. Niekiedy zachodzę w głowę starając się sobie przypomnieć, co wczoraj zjadłem na śniadanie i… mam z tym problem.

Sprawy sprzed kilku dni umykają gdzieś w nicość i zapadają się w otchłań zapomnienia, ale za to cała odległa przeszłość wydaje się chwilą, która właśnie minęła. O tak, czas to podły szyderca! Drwi sobie ze mnie w najlepsze. Sprawia, że każde wspomnienie niesie ze sobą doznania dla wszystkich zmysłów. W moim umyśle wciąż słyszę szczęk klucza w zamku, jęk zawiasów, gong dzwonu na sterowni i odgłos kroków uderzających o drewniane podesty. W ustach panoszy się znajomy smak cierpkiej kawy, który przez długie lata witał mnie każdego poranka. Kiedy tylko wspomnę jaki paskudny fetor czaił

się w pomieszczeniu z silosami, to gówniany zapach natychmiast rozsadza mi nozdrza. Co to za życie, skoro nawet słońce nie ogrzewa mnie na tyle, żebym przestał czuć na swym ciele chłód więziennych korytarzy? Możecie mi wierzyć na słowo, że dźwigam na swych starych ramionach ciężkie brzemię. Niekiedy parszywy ból rozrywa duszę i doskwiera tak bardzo, że trudno jest wytrzymać. W takich chwilach oddałbym wszystko, by móc zanurzyć usta w wodach mitycznej rzeki Lete, pociągnąć solidny łyk i doznać zapomnienia. Czasami miewam takie dni, kiedy ogarnia mnie wyciszenie i nie mam

żadnych skojarzeń. Lubię ten stan. Czuję się wtedy tak, jakbym odpoczywał po długim i żmudnym marszu, a nim zapadnie zmierzch, świat naprawdę wydaje się piękny. Staję wówczas w oknie, palę papierosa i przyglądam się jak światło dnia zaczyna konać w ramionach nocy. Potem nastaje ciemność i wtedy wszystko co miłe ulatuje gdzieś w mrok, a w duszy zaczynają rozbrzmiewać pierwsze takty niepokoju. Nie zawsze potrafię zagłuszyć tę ponurą melodię. Mam wrażenie, że wszystkie moje lęki i obawy snują się tuż obok niczym złowieszcze cienie, jakby chciały mi oznajmić, że tej nocy stare demony przyjdą w odwiedziny.

Niekiedy miewam parszywe sny. Złośliwe mary nawiedzają mnie w tak intensywnym wydaniu, że gdy otwieram oczy, to jestem przerażony i potrzebuję kilku chwil, żeby dojść do siebie. Siadam na krawędzi łóżka, wpatruję się w pomarszczoną skórę na moich dłoniach i czuję jak spływa na mnie ulga, bo widzę, że jestem tu i teraz. Potęga ludzkiego umysłu jest zadziwiająca. Upłynęło tak wiele lat, a ja nadal miewam chwile, kiedy nagle przypominam sobie jakiś detal. Potem w głowie odpala się projektor wyobraźni i przewija wspomnienia niczym kadry filmowej taśmy. Klatka stop i od nowa. I jeszcze raz.

I znowu. W wyobraźni jawią się znajome twarze, gesty, głosy, zdarzenia, a nawet błahe szczegóły, które dziś nabierają zupełnie innego znaczenia. Wczoraj podczas pisania złamałem rysik w ołówku. Grafitowy szpic turlał się wzdłuż kartki, a mnie nagle dopadła gorzka refleksja, że być może taki sam kruchy przedmiot przekreślił jesienią 1933 roku moją szansę na inne życie. Tamtego wieczoru Frantz robił listę ochotników do pracy w polu. Następnego dnia stu chłopa miało wyjść poza mury. Wykopki. Pamiętne wykopki, które po wsze czasy wpisały się w historię wronieckiego więzienia. Ja też

miałem iść w pole, bo zawarłem z Frantzem układ i dałem mu to, czego chciał… Rozumiem, że teraz dumanie o tym – co by było gdyby – nie ma najmniejszego sensu. Tylko co mi z tej wiedzy, skoro nie wiem jak powstrzymać te gdybające myśli? To kolejne oblicze starości, które mnie kąsa i dręczy. Niekiedy patrzę w lustro i widzę twarz, której mam sporo do zarzucenia, bowiem zdarzyło się w moim życiu kilka spraw, z których nie jestem dumny. Były też sytuacje, kiedy mogłem postąpić inaczej, właściwiej, a zamiast tego, chowałem się za woalem własnych słabości i wygodnictwa. Kiedy

spoglądam w przeszłość i widzę, co dla innych więźniów w czasie hitlerowskiej okupacji było w stanie zrobić pięciu młodych oratorianów, to zaczynam się zastanawiać, czy jestem godzien określać się mianem człowieka? Nie pomogą żadne modlitwy i błagania, nie zmienię tego co było, niczego nie naprawię i nie cofnę czasu. Naprawdę żałuję, że historia mojego życia jest pełna wydarzeń, które przecież mogły potoczyć się zupełnie inaczej. Za późno na jakiekolwiek usprawiedliwienia. Jedno co mogę zrobić, to tylko bezradnie rozłożyć ręce i powiedzieć, że jest mi przykro. Cóż z tego, że w dobrym zdrowiu

dożyłem sędziwego wieku? Nie mam pojęcia co znaczy być mężem, ojcem, dziadkiem… Sam nie wiem ile razy zastanawiałem się – po jaką cholerę to wszystko? Jaki jest sens mojego istnienia? Podejrzewam, że ludzie tacy jak ja, tacy którzy czują w sobie pustkę, rozmyślają nad tym i uparcie szukają odpowiedzi. Jednak kiedy człowiek za bardzo zaprząta sobie głowę takim ciężarem, łatwo się może pogubić i wpaść w sidła bezsilnej obojętności. Wiem coś o tym, bo kilka razy w życiu zabrnąłem w tę ślepą uliczkę i znałem takich, którzy tam również dotarli. Trudno wyjaśnić jak to jest, a szczególnie komuś, kto tego nigdy nie doświadczył. Nie ma takich słów,

którymi można opisać ludzkie uczucia kiedy cały świat wydaje się bezbarwny, kiedy każdego dnia tracisz chęć do życia, kiedy czujesz głód i nie możesz przełknąć nawet kęsa, kiedy pragniesz zasnąć, ale krzyk w twojej głowie nie pozwala ci zmrużyć oczu. Medycyna nie zna lekarstwa na chorobę duszy. Nie ma magicznego eliksiru który sprawi, że ktoś pogrążony w rozpaczy pociągnie z karafki solidny łyk mikstury i nagle powróci do niego znajoma radość życia. Jest tylko jeden sposób, żeby wyrwać się z marazmu, żeby znowu poczuć jak w żyłach krąży krew i odzyskać utraconą równowagę umysłu. Trzeba odnaleźć w sobie misję i użyć wszystkich sił, żeby ją realizować. Jeżeli ktoś twierdzi

inaczej, to opowiada bzdury. Pewnego dnia Johnny Alcatraz, największy bajerant jakiego znałem, powiedział coś całkiem mądrego: - Kiedy człowiek nie ma celu, do którego będzie zmierzał, to po prostu sparszywieje. Gdybym kilka miesięcy temu nie wpadł na pomysł aby spisać wspomnienia, które noszę w głowie, to Bóg jeden raczy wiedzieć kim byłbym teraz. Śmiem twierdzić, że chyba zdziadziałbym do reszty. Wiem, to może wydawać się śmieszne, ale ja naprawdę odnalazłem w tym ratunek, kiedy wbiłem sobie do łba, że właśnie to stanowi cel mojego życia.

Od tamtej pory zniknęły te wszystkie dylematy, że nie mam rodziny, potomstwa i że moje nazwisko umrze wraz ze mną. Sensem mojego istnienia zostało tych kilka skoroszytów, będących uczciwym świadectwem czasów, w których przyszło mi żyć. Nawet nie macie pojęcia ile przekłamania i fałszu zostało sprytnie przemyconych i wplecionych w historię współczesnej Polski. Włos się jeży na mojej starej głowie, kiedy pomyślę o tym, jak wiele zostało napisanych podręczników i opracowań, które tak naprawdę są gówno warte. Kilka z nich wpadło mi w ręce i miałem je okazję przeczytać, pełno w nich kłamstwa, manipulacji i żonglowania faktami.

Powstały chyba tylko po to, aby stworzyć iluzję naszego narodowego ego, żeby błyszczało i lśniło w oczach potomnych niczym nieskazitelny diament. Unika się tematów, które obnażają krwiożerczą walkę o władzę i przywileje, milczy się w kwestii wszechwładnej mamony, a za klauzulą tajności, ukrywa się rządowe afery, gospodarcze przekręty i polityczne morderstwa. Ktoś mógłby mnie zapytać – a kim ty jesteś u licha, żeby snuć takie oszczerstwa? Nazywam się Stanisław Żabikowski i jestem nikim.

Przechodzę do historii jako więzień II Rzeczypospolitej skazany wyrokiem prawomocnego sądu na karę dożywotniego pozbawienia wolności. Jako były skazaniec, mam świadomość, że dla wielu z was jestem osobą niewiarygodną albo człowiekiem drugiej kategorii. Tak jest skonstruowany świat, w którym wzorce społeczne budują ludzką mentalność i nic tego nie zmieni. Nawet nie wiem dlaczego, ale zawsze kiedy zastanawiam się nad tą filozoficzną kwestią, dociera do mnie sens słów jakie swojego czasu wypowiedział pewien człowiek, który w rządzie III Rzeszy piastował funkcję ministra propagandy i oświecenia publicznego. Na pewno słyszeliście o

nim, nazywał się Joseph Goebbels. To on był autorem zdania, które na zawsze zostanie zwierciadłem naszego świata i życia - „wielokrotnie powtórzone kłamstwo staje się prawdą” - i myślę, że trudno się z tym nie zgodzić. Ja nie mam żadnych powodów aby zatruć fałszem swoje wyznania. Jestem już stary i pragnę tylko uczciwie rozliczyć się z przeszłością, bo niebawem nadejdzie mój czas, a chciałbym się udać w zaświaty z czystym sumieniem. Tak w głębi duszy żałuję tylko tego, że nie potrafię odnaleźć w sobie wybaczenia. Wyznać grzechy, obnażyć swe błędy i okazać prawdziwą skruchę to jedno, a odpuścić

winnym, to drugie. Niestety brak we mnie choćby namiastki miłosierdzia, jakie miał w sobie Chrystus. Przyznam się wam do czegoś, otóż kiedy Wolf załatwił Szumskiego, poczułem ulgę. Zupełnie jakbym zrzucił ze swoich pleców jakiś cholerny ciężar. Na samą myśl o tym, że Wszawy Mendziarz już nigdy więcej nie odwiedzi mojej celi, rozpierała mnie radość i satysfakcja. Byłem też jedynym więźniem we Wronkach, który poznał prawdziwe oblicze Rzeźnika z Danzing.

Aspiranta Szumskiego pochowano na wronieckim cmentarzu z wielką pompą. Galowe mundury, orkiestra, wieńce, kwiaty, uroczysta msza żałobna, salwa honorowa i kondukt ludzi. Zjawiła się delegacja z miejskiego ratusza, a sam naczelnik Zalewski wygłosił pełne patosu przemówienie. Dla wszystkich, którzy brali udział w pożegnalnej ceremonii martwy funkcjonariusz stał się symbolem męczennika, ofiary unicestwionej przez złego i podłego kryminalistę. Tylko nieliczni mieli świadomość jaki naprawdę był Teodor Szumski, który naginał prawo, łamał przepisy i podle traktował niektórych skazańców. O tym się nie mówiło. Mit wzorowego strażnika, oddanego służbie

i niewdzięcznym obowiązkom wywindował go na piedestał, a pośmiertnie, przyznano mu rangę podkomisarza służby więziennej. Niewielu ludzi wiedziało iż późną nocą, która poprzedzała dzień pochówku Szumskiego pod cmentarnym murem kilku mundurowych pogrzebało zwłoki Wilhelma Wolfa. Tak właśnie było. Mogę temu zaświadczyć, bo dzień wcześniej własnoręcznie zrobiłem z sosnowych desek skrzynię, która posłużyła za jego trumnę. Następnie hołdując wiernie swemu przyrzeczeniu, wpisałem jego nazwisko i datę śmierci na odwrocie tablicy wiszącej w stolarni.

Dochodzenie w sprawie zabójstwa Szumskiego ciągnęło się ponad dwa miesiące. O zdarzeniu było głośno, a naczelnik nie miał możliwości, żeby ukręcić sprawie łeb i zamknąć ją na tyle, aby nie wyciekła poza mury wronieckiego więzienia. Powołano specjalną komisję, która drobiazgowo miała przeanalizować wszystkie aspekty tej niecodziennej afery. Zjawili się ludzie z prokuratury, a tematem zainteresował się jakiś żądny sensacji dziennikarzyna z poznańskiej prasy. Trudno mi powiedzieć jak wiele ciemnych i brudnych spraw wyszło wtedy na jaw. Chyba sporo, bowiem śmierć Wszawego Mendziarza przyniosła kolosalne zmiany. Jednak

wszystko co rozegrało się na płaszczyźnie regulaminów było niczym w porównaniu do tego, jak to spektakularne morderstwo wpłynęło na mentalność pracowników więzienia. Większość z nich z przerażeniem zdała sobie sprawę, że w obrębie tych mrocznych murów, żaden funkcjonariusz nie może czuć się bezpieczny. Był tylko jeden człowiek, którego zeznania mogły swym blaskiem boleśnie oślepić członków tej zacnej komisji śledczej. Nazywał się Rudolf Frantz. On wiedział dużo o metodach jakie w stosunku do skazanych stosował jego były przełożony. Prywatnie byli kumplami, doskonale się rozumieli, a w

pracy niejednokrotnie działali wspólnie. W ciągu tych dwóch miesięcy wszyscy więźniowie z bloku B zostali przesłuchani, a każde zeznanie trafiło do opasłych tomów akt. Ja również musiałem odpowiedzieć na szereg pytań. To była czysta formalność. Miałem twarde alibi jakie zapewnił mi swoim zeznaniem strażnik, który tego feralnego dnia pełnił służbę w bibliotece. Natomiast podczas przesłuchania, trzymałem się sztywno zasady trzech małp. Nabyta w więzieniu ostrożność nakazywała mi nie wywlekać na światło dzienne żadnych gównianych zajść z przeszłości. Przecież cokolwiek bym nie