kari23abc

  • Dokumenty125
  • Odsłony38 182
  • Obserwuję47
  • Rozmiar dokumentów151.8 MB
  • Ilość pobrań24 997

Becca Fitzpatrick - Szeptem 4 - Finale

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :746.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Becca Fitzpatrick - Szeptem 4 - Finale.pdf

kari23abc EBooki Becca Fitzpatrick
Użytkownik kari23abc wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 155 stron)

Wcześniej tego dnia Scott nie wierzy! w duchy. Według niego zmarli pozostawali w grobach. Stracił jednak rezon, kiedy znalazł się w jednym z tuneli - położonych pod parkiem rozrywki w Delphic, gdzie od ścian odbijały się echem zduszone szepty i dziwne szelesty. Z niezadowoleniem złapał się na tym, że jego myśli błądzą wokoł Harrisona Greya. Nie lubił przypominać sobie o tym, że przyczynił się do jego śmierci. Na niskim sklepieniu tunelu skraplała się wilgoć. Scott pomyślał o krwi. Jego pochodnia rzucała płochliwe cienie na ściany, ktore wydzielały woń zimnej, mokrej ziemi. Zaczął wyobrażać sobie groby. Po plecach spłynęła mu lodowata strużka potu. Odwrocił głowę i posłał ciemności przeciągłe, nieufne spojrzenie. Nikt nie wiedział o przysiędze, ktorą złożył Harrisonowi Greyowi. Obiecał mu, że będzie chronił Norę. A ponieważ nie mogł spojrzeć mu w oczy i powiedzieć: „stary, przepraszam, że to przeze mnie cię zabili", postanowił czuwać nad jego corką. Wprawdzie nie było to to samo co przeprosiny, ale nie mogł zrobić nic więcej. Scott nie był pewien, czy przysięga złożona nieboszczykowi ma jakąkolwiek wartość, jednak głuche dźwięki rozlegające się za jego plecami utwierdziły go w przekonaniu, że postępuje słusznie. - Idziesz? W ciemności widział przed sobą jedynie zarys sylwetki Dantego. - Długo jeszcze? - Pięć minut. - Dante roześmiał się. - A co, dygasz? -I to jak - odpowiedział Scott, doganiając go. - Jak będzie wyglądało to spotkanie? Nigdy czegoś takiego nie robiłem - dodał z nadzieją, że nie widać po nim, jak głupio się czuje. - Nefilowie naprawdę uwierzyli, że Czarna Ręka nie żyje? - Scott sam w to nie wierzył. Podobnie jak wszyscy Nefilowie Czarna Ręka był przecież nieśmiertelny. Komu więc udało się go zabić? Nie podobały mu się myśli, ktore rodziły się w jego głowie. Jeżeli to Nora go zabiła... Jeżeli Patch jej pomogł... Nieważne, jak dobrze starali się zatrzeć za sobą ślady. Na pewno coś im umknęło - jak wszystkim. Odkrycie prawdy było tylko kwestią czasu. Jeżeli to Nora zamordowała Czarną Rękę, groziło jej niebezpieczeństwo. - Widzieli moj pierścień - odparł Dante. Scott także go widział. Wcześniej. Zaczarowany pierścień, ktory iskrzył się, jakby w środku uwięziony był błękitny płomień. Nawet teraz opalizował chłodnym, gasnącym błękitem. Według Dantego Czarna Ręka przepowiedział, że będzie to znak jego śmierci. - Znaleźli ciało? - Nie. - Zgodzili się na to, by Nora im przewodziła? - nie odpuszczał Scott. - Przecież w niczym nie przypomina Czarnej Ręki. - Wczoraj złożyła mu przysięgę krwi, ktora wypełniła się w chwili jego śmierci. Czy im się to podoba, czy też nie, Nora jest ich przywodczynią. Mogą znaleźć kogoś innego na jej miejsce, ale najpierw poddadzą ją probie. Chcą zrozumieć, dlaczego Hank wybrał właśnie ją. Scott nie był przekonany. - A jeżeli będą ją chcieli kimś zastąpić? Dante rzucił mu ponure spojrzenie. - Wtedy umrze. Tak głosi przysięga. - Ale my oczywiście na to nie pozwolimy. - Nie. - Więc wszystko w porządku? - Scott chciał usłyszeć, że Nora jest bezpieczna. - Owszem, pod warunkiem że będzie z nami wspołpracowała.

Scott przypomniał sobie to, co wcześniej tego dnia mowiła Nora: „Spotkam się z Nefilami i jasno przedstawię im swoj punkt widzenia. Może i Hank zaczął tę wojnę, ale ja mam zamiar ją zakończyć. Doprowadzę do zawieszenia broni. I nic mnie nie obchodzi, że im się to nie podoba". Ścisnął nasadę nosa. Czekało go sporo pracy. Z trudem brnął naprzod, uważając na oleiste kałuże, pomarszczone niczym karbowana bibuła. Wciąż chlupotało mu w bucie po tym, jak nieco wcześniej wpadł w jedną z nich. - Powiedziałem Patchowi, że nie spuszczę jej z oczu. - Jego też się boisz? - mruknął Dante. - Nie, skąd! - skłamał Scott. Dante też bałby się Patcha, gdyby go znał. - Dlaczego nie bierzemy jej ze sobą na spotkanie? - Nie czuł się dobrze z tym, że musiał rozdzielić się z Norą. Żałował, że się na to zgodził. - Nie wiem, dlaczego robimy połowę rzeczy, ktore robimy. Jesteśmy żołnierzami. Słuchamy rozkazow. Scott przypomniał sobie słowa, ktore usłyszał od Patcha na pożegnanie: „Jesteś za nią odpowiedzialny. Nie schrzań tego". Ta groźba zapadła mu w pamięć. Patchowi wydawało się, że tylko jemu zależy na Norze, ale tak nie było. Scott traktował ją jak siostrę. Była przy nim, kiedy wszyscy inni się od niego odwrocili. Przekonała go, żeby się nie poddawał. Łączyła ich wyjątkowa, zupełnie niewinna więź. Na żadnej dziewczynie nie zależało mu tak jak na Norze. Był za nią odpowiedzialny. Przecież obiecał to jej zmarłemu ojcu. Wraz z Dantem zeszli jeszcze niżej w głąb tunelu, ktorego ściany zwężały się coraz bardziej. Scott odwrocił się bokiem, żeby przecisnąć się przez kolejny korytarz. Nagle od ścian oderwały się grudki ziemi. Wstrzymał oddech. Wydawało mu się, że sklepienie lada chwila się zawali i pogrzebie ich żywcem. W końcu Dante pociągnął za metalową kołatkę i w ścianie pojawiły się drzwi. Scott zajrzał do przestronnego pomieszczenia. Ściany z ubitej ziemi, kamienna podłoga. Pusto. - Spojrz w doł. Zapadnia - wskazał mu Dante. Scott zszedł z pokrytego kamieniami włazu i pociągnął za klamkę. Z otworu dobiegły ich ożywione głosy. Zignorował drabinę i opadł do dziury, trzy metry w doł. Rozejrzał się po małym, przypominającym jaskinię wnętrzu. Zakapturzeni Nefilowie i Nefilki w czarnych szatach tworzyli ciasny krąg wokoł dwoch postaci, ktorych Scott nie mogł dojrzeć. Z boku buchnął płomień. Wetknięte w węgiel żelazo do wypalania piętna rozżarzyło się na pomarańczowo. - Odpowiadaj! - Ze środka kręgu odezwał się szorstki, starczy głos. - Jaki jest twoj związek z upadłym aniołem, ktorego nazywają imieniem Patch? Czy jesteś gotowa, by przewodzić Nefilom? Musimy wiedzieć, że jesteś nam w pełni oddana. - Nie muszę odpowiadać - odparła druga postać. Nora. - Moje życie prywatne to nie wasza sprawa. Scott podszedł do kręgu, żeby lepiej widzieć. - Ty nie masz życia prywatnego! - zasyczała stara kobieta o białych włosach, dźgając Norę wątłym palcem. Jej obwisłe policzki trzęsły się ze złości. - Teraz twoim jedynym celem jest uwolnienie twojego ludu spod władzy upadłych aniołow. Jesteś dziedziczką Czarnej Ręki i chociaż nie chciałabym sprzeciwiać się jego woli, jeżeli będę musiała, zagłosuję przeciwko tobie. Scott z niepokojem spojrzał na zakapturzonych Nefilow. Kilku z nich z uznaniem pokiwało głowami. - Nora! - zawołał dziewczynę w myślach. - Co ty wyprawiasz? Przysięga krwi. Musisz pozostać przy władzy. Powiedz to, czego od ciebie oczekują. To ich uspokoi. Nora rozejrzała się wokoł z wrogością. Ich oczy się spotkały. - Scott? Pokiwał głową, starając się dodać jej otuchy. - Jestem tu. Nie wkurzaj ich. Sprobuj ich zadowolić, a będę mogł cię stąd zabrać. Przełknęła ślinę. Widać było, że probuje zebrać myśli. Jej policzki wciąż płonęły wściekłym rumieńcem.

- Wczoraj w nocy zginął Czarna Ręka. Wybrano mnie na jego następczynię i od razu rzucono na głęboką wodę. Biegam z jednego spotkania na drugie, muszę witać się z ludźmi, ktorych nie znam, i nosić tę ciasną szatę. Wciąż odpowiadam na tysiące osobistych pytań. Popycha się mnie i szturcha, ocenia i krytykuje, a ja nie mam nawet czasu, żeby złapać oddech. Wybaczcie więc, jeżeli nie odzyskałam jeszcze rownowagi. Stara kobieta zacisnęła usta, ale nic nie odpowiedziała. - Jestem następczynią Czarnej Ręki. To on mnie wybrał. Nie zapominajcie o tym - dodała Nora i chociaż Scott nie był pewien, czy powiedziała to z dumą czy z szyderstwem, wokoł zapadła cisza. - Powiedz mi tylko jedno - po dłuższym milczeniu powiedziała starsza kobieta, a w jej głosie słychać było podstęp. - Co się stało z Patchem? Zanim Nora zdążyła odpowiedzieć, odezwał się Dante: - Ona nie jest już z Patchem. Nora i Scott spojrzeli na siebie gwałtownie, a następnie przenieśli wzrok na Dantego. - Co to było? - zapytała Dantego w myślach, włączając w ich konwersację Scotta. - Jeżeli teraz nie pozwolą ci zostać swoją przywodczynią, umrzesz w następstwie złamania przysięgi krwi - odparł Dante. - Ja się tym zajmę. - Będziesz kłamał? - A masz lepszy pomysł? - Nora chce przewodzić Nefilom - głos Dantego wypełnił pomieszczenie. - Zrobi to, co do niej należy. Dokończy dzieła, ktore zapoczątkował jej ojciec. Pozwolcie jej na jeden dzień żałoby. Potem w pełni zaangażuje się w swoje zadanie. Ja ją wyszkolę. Poradzi sobie. Musicie jej tylko dać szansę. - Ty ją wyszkolisz? - zapytała Dantego starsza kobieta, przeszywając go spojrzeniem. - Uda się. Zaufajcie mi. Kobieta zamyśliła się. Po chwili rozkazała: - Wypalcie jej znak Czarnej Ręki. Kiedy Scott zobaczył przerażenie w oczach Nory, zrobiło mu się słabo. Koszmary. Pojawiły się znikąd i hulały w jego głowie. Nabierały tempa. Pociemniało mu przed oczami. Wtedy usłyszał głos - głos Czarnej Ręki. Scott skrzywił się i zakrył uszy dłońmi. Oszalały głos syczał i rechotał w jego głowie, aż słowa zlały się ze sobą. Ich dźwięk przypominał mu brzęczenie wydobywające się z przewroconego ula. Poczuł pulsowanie wypalonego na piersi znaku Czarnej Ręki. Bol był tak intensywny, że Scott stracił rachubę czasu. Z gardła wyrwał mu się rozkaz: - Przestańcie! W pomieszczeniu zrobiło się cicho. Krąg rozstąpił się i Scotta przeszyły nienawistne spojrzenia. Kilkakrotnie zamrugał oczami. Nie był w stanie zebrać myśli. Czuł, że musi ją uratować. Kiedy jemu wypalano znak Czarnej Ręki, nie było nikogo, kto by mu pomogł. Nie mogł pozwolić, by to samo spotkało Norę. Stara kobieta wolno podeszła do Scotta, stukając obcasami o kamienną posadzkę. Jej skora poorana była głębokimi bruzdami, a z zapadniętych oczodołow wpatrywały się w niego wodniste zielone oczy. - Uważasz, że nie powinna udowodnić nam swojego oddania? - Jej usta wygięły się w ledwo dostrzegalnym, wyzywającym uśmiechu. Serce Scotta załomotało. - Niech udowodni je poprzez czyny - wyrwało mu się. Kobieta przekrzywiła głowę. - Co masz na myśli? W tym momencie głos Nory wślizgnął się w jego myśli. - Scott? - rzuciła niepewnie. Modlił się, by jego słowa nie pogorszyły sprawy. Oblizał wargi. - Gdyby Czarna Ręka chciał, by Nora została naznaczona, sam by to zrobił. Wybrał ją na swoją następczynię, ponieważ jej ufał. Mnie to wystarcza. Możemy ją tu trzymać i przepytywać w

nieskończoność albo w końcu wypowiedzieć tę wojnę. Niecałe trzydzieści metrow ponad naszymi głowami znajduje się miasto upadłych aniołow. Przyprowadźcie mi tu jednego z nich, a sam naznaczę go żelazem. Jeżeli chcemy, by upadłe anioły zrozumiały, że nie żartujemy, pokażmy im to! - Scott słyszał swoj przerywany oddech. Na twarz kobiety powoli wypłynął uśmiech. - To mi się podoba. Nawet bardzo. Jak się nazywasz, drogi chłopcze? - Scott Parnell - odpowiedział, pociągając za kołnierzyk koszulki. Potarł kciukiem zniekształconą skorę, na ktorej miał wypalone piętno. - Niech wizja Czarnej Ręki żyje po wieki - wypowiadając te słowa, czuł w ustach gorzki posmak żołci. Kobieta położyła swoje kościste dłonie na ramionach Scotta, a następnie nachyliła się i ucałowała go w oba policzki. Jej skora była wilgotna i chłodna jak śnieg. - Nazywam się Lisa Martin. Dobrze znałam Czarną Rękę. Niech jego duch żyje w nas po wieki. Przyprowadź mi tu upadłego anioła, chłopcze. Niech przekonają się, że mowimy poważnie. Po chwili było już po wszystkim. Scott pomogł skuć upadłego anioła, chuderlawego chłopaka o imieniu Baruch, ktory wyglądał na piętnaście ludzkich lat, a teraz stał w rytualnym kręgu. Najbardziej obawiał się, że to Nora będzie musiała wypalić piętno na ciele ofiary, ale Lisa Martin kazała jej czekać w przedsionku. Odziany w szaty Nefil podał Scottowi rozgrzane żelazo. Chłopak spojrzał w doł na marmurową płytę, do ktorej przykuty był więzień. Nie zwracając uwagi na obietnice zemsty, ktore wyrzucał z siebie Baruch, Scott powtorzył słowa wyszeptane mu do ucha przez Nefila - kupę bzdur porownujących Czarną Rękę do bostwa - i przyłożył gorący pręt do piersi upadłego anioła. Teraz Scott opierał się o ścianę tunelu, tuż obok przedsionka, czekając na Norę. „Jeśli nie przyjdzie za pięć minut, pojdę po nią", postanowił. Nie ufał Lisie Martin. Nie ufał żadnemu z odzianych w czarne szaty Nefilow. Tworzyli tajne stowarzyszenie, a Scott zdążył się już przekonać, że z tajemnic nigdy nie wynikało nic dobrego. Zaskrzypiały drzwi. Nora zarzuciła przyjacielowi ręce na szyję i mocno się do niego przytuliła. - Dziękuję. Trzyma! ją w objęciach, dopoki nie przestała dygotać. - Taka praca - zażartował. To zawsze działało. - Stawiasz mi kolację. Nora pociągnęła nosem i zachichotała. - Widzisz, jak się cieszą, że jestem ich przywodczynią? - Są po prostu w szoku. - W szoku, że Czarna Ręka oddał ich los w moje ręce. Widziałeś ich twarze? Myślałam, że się rozpłaczą. Albo że zaczną we mnie rzucać pomidorami. - Co teraz zrobisz? - Hank nie żyje, Scott. - Nora spojrzała mu prosto w oczy, po czym otarła powieki palcami. Zobaczył w jej twarzy coś, czego nie potrafił nazwać. Śmiałość? Pewność siebie? A może po prostu chęć szczerego wyznania. - Będę świętować. ROZDZIAŁ 1 Tej samej nocy Nie jestem imprezowiczką. Ogłuszająca muzyka, wirujące ciała, zamroczone alkoholem twarze - to nie moja bajka. W sobotnie wieczory lubię zostać w domu, wtulić się w kanapę i obejrzeć komedię romantyczną z moim chłopakiem Patchem. Jestem przewidywalna, skryta... normalna. Nazywam się Nora Grey i chociaż do niedawna byłam przeciętną nastolatką, ktora kupowała ciuchy w sieciowkach i wydawała tygodniowkę na piosenki z iTunes, ostatnio moje życie zaczęło odbiegać od normy. Nie wiedziałabym, czym jest normalność, nawet gdybym się o nią potknęła. Normalność skończyła się wraz z chwilą, kiedy w moje życie wkroczył Patch. Moj chłopak jest ode mnie wyższy o głowę, ma analityczny umysł, jest zwinny jak kot i mieszka sam w supertajnym szpanerskim apartamencie pod parkiem rozrywki w Delphic. Jego głęboki seksowny głos sprawia, że miękną mi kolana. Co więcej, Patch jest upadłym aniołem. Wyrzucili go z nieba,

ponieważ zbyt swobodnie podchodził do panujących tam zasad. Jestem przekonana, że kiedy Patch pojawił się w moim życiu, normalność po prostu przestraszyła się i zwiała. Być może brakuje mi normalności, ale mam za to rownowagę. Zawdzięczam ją mojej najlepszej przyjaciołce, z ktorą znam się od dwunastu lat, Vee Sky. Mimo że lista dzielących nas rożnic ciągnie się w nieskończoność, łączy nas nierozerwalna więź. Vee i ja jesteśmy potwierdzeniem reguły, że przeciwieństwa się przyciągają. Ja jestem smukła i wysoka (przynajmniej według ludzkich standardow), mam burzę kręconych włosow, ktore doprowadzają mnie do szału, i osobowość typu A. Vee jest jeszcze wyższa ode mnie, ma popielate włosy, jasnozielone oczy i więcej wypukłości niż tor kolejki gorskiej. Prawie zawsze stawia na swoim. No i w przeciwieństwie do mnie moja przyjaciołka to urodzona balangowiczka. Tego wieczoru jej imprezowy instynkt zaprowadzi! nas na drugi koniec miasta, do czteropiętrowego ceglanego magazynu drgającego od mocnych uderzeń muzyki klubowej, gdzie aż roiło się od podrobionych dowodow osobistych. Klub tonął w takiej masie wydzielanego przez upakowane w nim ciała potu, o jakiej efekt cieplarniany mogłby tylko pomarzyć. Wnętrze było dość pospolite i składało się z parkietu wciśniętego pomiędzy scenę i bar. Krążyła plotka, że tajemnicze drzwi za barem prowadzą do piwnicy, w ktorej siedzi facet o przezwisku Storky, handlujący pirackim... wszystkim. Przywodcy religijni z lokalnej społeczności grozili, że doprowadzą do zamknięcia tej „wylęgami nieprawości dla krnąbrnych nastolatkow", znanej także jako Diabelska Portmonetka. - Wyluzuj! - Vee probowała przekrzyczeć ogłupiające dudnienie muzyki. Splotła palce z moimi i uniosła nasze ręce do gory, kołysząc nimi w rytm piosenki. Znajdowałyśmy się pośrodku parkietu. Ciągle ktoś nas szturchał i popychał. - Tak właśnie powinna wyglądać sobotnia noc. My dwie szalejące na parkiecie, zrelaksowane i zlane porządnym dziewczyńskim potem. Starałam się entuzjastycznie skinąć głową, ale chłopak za mną co chwilę przydeptywał moją balerinkę, w związku z czym bez przerwy musiałam ją poprawiać. Dziewczyna po prawej rozpychała się łokciami i ilekroć nie byłam dość uważna, dawała mi potężnego kuksańca. - Może się czegoś napijemy!? - zawołałam do Vee. - Duszno tu jak w saunie! - To dlatego, że rozpalamy atmosferę. Chłopak przy barze nie może się napatrzeć na twoje gorące ruchy. - Vee pośliniła palec i dotknęła mojego ramienia, imitując skwierczenie. Powędrowałam za jej wzrokiem i... zamarłam. Dante Matterazzi skinął głową na powitanie. Kolejny gest był nieco subtelniejszy. - Nigdy bym nie zgadł, że taka z ciebie tancereczka - powiedział do mnie w myślach. - A to ciekawe, ja nigdy bym nie zgadła, że taki z ciebie dręczyciel - wypaliłam. Oboje należeliśmy do rasy Nefilow, stąd nasza wrodzona umiejętność porozumiewania się w myślach. Na tym jednak podobieństwa się kończyły. Dante wciąż zawracał mi głowę, a ja nie mogłam przecież unikać go bez końca. Poznałam go dziś rano, kiedy zapukał do moich drzwi, aby mi obwieścić, że upadłe anioły i Nefilowie stoją na krawędzi wojny, a ja zostałam właśnie wybrana przywodczynią tych drugich. Na razie miałam jednak dość gadania o wojnie. Czułam się przytłoczona. A może po prostu w to wszystko nie wierzyłam? Tak czy owak, marzyłam tylko o tym, żeby zniknął. - Nagrałem ci się na pocztę - powiedział. - Pewnie przegapiłam twoją wiadomość. - A raczej ją wykasowałam. - Musimy porozmawiać. - Jestem trochę zajęta. - Na dowod tego zakołysalam biodrami i podniosłam ręce, naśladując Vee, ktora całymi dniami oglądała mtv. Moja przyjaciołka hiphop ma we krwi. Na ustach Dantego pojawił się drwiący uśmieszek. - Skoro już o tym mowa, poproś przyjaciołkę, żeby data ci kilka wskazowek. Nogi ci się plączą. Za dwie minuty widzimy się na tyłach klubu. Wbiłam w niego wzrok. - Przecież mowię, że jestem zajęta! - To nie może czekać. - Dante znacząco uniosł brwi, a po chwili zniknął w tłumie. - Jego strata - zadecydowała Vee. - Jesteś dla niego po prostu za gorąca. - Idę po coś do picia -

powiedziałam. - Chcesz colę? - Wyglądało na to, że Vee na razie nie zamierza opuszczać parkietu, a ja, choć nie miałam ochoty gadać z Dantem, uznałam, że lepiej zacisnąć zęby i mieć to z głowy, niż pozwolić, by całą noc za mną łaził. - Z cytryną - odparła Vee. Zeszłam z parkietu i - upewniwszy się, że Vee mnie nie widzi - skręciłam w boczny korytarz, po czym wyszłam na zewnątrz tylnymi drzwiami. Uliczka była skąpana w poświacie księżyca. Przede mną stało czerwone porsche panamera, o ktore Dante opierał się nonszalancko. Dante mierzy dwa metry i wygląda jak żołnierz, ktory dopiero co opuścił oboz dla rekrutow. Przykład? Ma bardziej umięśniony kark niż ja całe ciało. Tej nocy ubrany był w workowate bojowki i białą lnianą koszulę. Rozpięte do połowy klatki piersiowej guziki odsłaniały fragment gładkiej skory. - Fajny samochod - powiedziałam. - Da się nim jeździć. - Moim volkswagenem też się da, a kosztował trochę mniej. - Samochod to coś więcej niż cztery koła. Nie no, trzymajcie mnie. - No i...? - rzuciłam, przestępując z nogi na nogę. - Co to za pilna sprawa? - Nadal spotykasz się z tym upadłym aniołem? W ciągu kilku godzin naszej znajomości zadał mi to pytanie już kilkakrotnie. Dwa razy przez SMSa, a teraz prosto w oczy. Moj związek z Patchem przechodził wzloty i upadki, ale obecnie utrzymywała się tendencja zwyżkowa. Oczywiście, miewaliśmy problemy. W świecie, w ktorym Nefilowie i upadłe anioły wolałyby raczej umrzeć, niż obdarzyć się wzajemnie uśmiechem, spotykanie się z przedstawicielem wrogiej rasy było absolutnie nie do przyjęcia. Wyprostowałam się. - Owszem. - Jesteście ostrożni? - Raczej dyskretni. I bez Dantego Patch i ja wiedzieliśmy, że pokazywanie się razem nie jest zbyt mądre. Nefilowie i upadłe anioły chętnie udowadniali sobie, kto jest lepszy. Z każdym dniem przybierały na sile rasistowskie nastroje. Była jesień, a mowiąc ściśle, październik, i za kilka dni miał się rozpocząć żydowski miesiąc cheszwan. Każdego roku podczas cheszwanu upadłe anioły opanowują ciała Nefilow, uznając, że mają prawo robić, co im się żywnie podoba. A ponieważ jedynie w tym czasie mogą doświadczać doznań fizycznych, ich kreatywność nie zna granic. Szukają wowczas przyjemności, bolu i tego, co pomiędzy. Żyją w ciałach swoich ofiar jak pasożyty. Dla Nefilow cheszwan to prawdziwa tortura. Gdyby niepowołane osoby zauważyły, jak Patch i ja trzymamy się za ręce, z pewnością byśmy za to zapłacili. - Porozmawiajmy o twoim wizerunku - powiedział Dante. - Musimy ci zrobić dobry PR w mediach i sprawić, żeby Nefiłowie w ciebie uwierzyli. Pstryknęłam palcami w teatralnym geście. - Nie znoszę, kiedy spadają mi wskaźniki poparcia! Dante ściągnął brwi. - To nie żarty, Noro. Za siedemdziesiąt dwie godziny rozpocznie się cheszwan, a to oznacza wojnę. Upadłe anioły po jednej stronie, my po drugiej. Cała odpowiedzialność spoczywa na tobie, nowej przywodczyni nefilskiej armii. Przysięga krwi, ktorą złożyłaś Hankowi, zaczęła już obowiązywać. Chyba nie muszę ci przypominać o konsekwencjach, ktore grożą za jej złamanie? Zrobiło mi się niedobrze. Przecież wcale nie zgłaszałam się na ochotnika. To, że zostałam zmuszona do objęcia tej funkcji, zawdzięczam swojemu nieżyjącemu biologicznemu ojcu, a jednocześnie nieźle pokręconemu facetowi Hankowi Millarowi. Dzięki magicznej transfuzji krwi wbrew mojej woli ze zwykłego człowieka zmienił mnie w czystej krwi Nefilkę, tak bym mogła stanąć na czele jego armii. Przysięga, że poprowadzę Nefilow do boju, ktorą mu złożyłam, zaczęła obowiązywać w chwili jego śmierci. Gdybym jej nie dotrzymała, i mnie, i moją mamę czekałaby

śmierć. Tak głosiły słowa przysięgi. Ale spoko, bez presji. - Pomimo środkow ostrożności, jakie zamierzam zastosować, nie możemy zupełnie wymazać twojej przeszłości. Węszą wokoł ciebie Nefiłowie. Krążą już plotki, że spotykasz się z upadłym aniołem i że stoisz po dwoch stronach barykady. - Ale ja naprawdę spotykam się z upadłym aniołem. Dante przewrocił oczami. - Może jeszcze głośniej? Wzruszyłam ramionami. - Jeżeli naprawdę tego chcesz... - pomyślałam i już miałam to wypowiedzieć na głos, ale Dante natychmiast znalazł się przy mnie i zakrył mi usta dłonią. - Wiem, że to silniejsze od ciebie, ale czy chociaż ten jeden raz mogłabyś mi ułatwić zadanie? - wyszeptał mi do ucha, z wyraźnym niepokojem rozglądając się w mroku, mimo iż byłam pewna, że jesteśmy sami. Choć miałam dopiero dwudziestoczterogodzinne doświadczenie w byciu czystej krwi Nefilką, ufałam swojemu wyostrzonemu szostemu zmysłowi. Gdyby ktoś nas podsłuchiwał, wiedziałabym o tym. - Posłuchaj. Wiem, że kiedy dziś się poznaliśmy, powiedziałam, że Nefilowie będą musieli się pogodzić z tym, że jestem w związku z upadłym aniołem - oznajmiłam, kiedy zabrał dłoń - ale zrobiłam to bez zastanowienia. Cały dzień o tym myślałam. Rozmawiałam z Patchem. Jesteśmy naprawdę ostrożni, Dante, wierz mi. - Dobrze wiedzieć. Ale i tak musisz coś dla mnie zrobić. - Co takiego? - Zacznij spotykać się z Nefilem, a konkretnie ze Scottem Parnellem. Scott był pierwszym Nefilem, z ktorym się zaprzyjaźniłam. Miałam wtedy pięć lat i nie wiedziałam nic o jego pochodzeniu. W ciągu kilku ostatnich miesięcy zdążył się już wcielić w rolę mojego prześladowcy i wspolnika, a w końcu przyjaciela. Nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic. Ale nie było też między nami chemii. Roześmiałam się. - Chyba sobie żartujesz. - To tylko na pokaz. Dla zachowania pozorow - wyjaśnił. - Dopoki nasza rasa nie przekona się do ciebie. Jesteś Nefilką dopiero od doby. Nikt cię nie zna. Ludzie potrzebują jakiegoś impulsu, żeby cię polubić. Musimy sprawić, by nie bali się tobie zaufać. Związek z Nefilem to dobry krok w tym kierunku. - Nie mogę umawiać się ze Scottem - oznajmiłam Dantemu. - On podoba się Vee. W przypadku Vee stwierdzenie, że ma pecha w miłości, byłoby eufemizmem. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy zdążyła się zakochać w drapieżnym narcyzie oraz dwulicowej gnidzie. Nie powinno więc dziwić, że po tym wszystkim zaczynała poważnie wątpić w swoją miłosną intuicję. Ostatnio przestała się nawet uśmiechać do przedstawicieli pici przeciwnej. I wtedy pojawił się Scott. Wczoraj wieczorem, kilka godzin przed tym, jak moj biologiczny ojciec zmusił mnie do przemienienia się w pełnokrwistą Nefilkę, Vee i ja poszłyśmy do Diabelskiej Portmonetki na koncert nowego zespołu Serpentine, w ktorym Scott grał na basie. Od tego czasu Vee nie mogła przestać o nim myśleć. Gdybym teraz ukradła jej Scotta - nawet jeżeli miał to być tylko blef - zadałabym jej cios prosto w serce. - To by było tylko na niby - powtorzył Dante, jak gdyby te słowa miały sprawić, że uznam jego pomysł za rewelacyjny. - Czy Vee będzie o tym wiedziała? - Niezupełnie. Ty i Scott musielibyście zachowywać się przekonująco. Gdyby ta informacja wyciekła, mogłoby się to zakończyć tragicznie, więc wolałbym, żeby prawdę znała tylko nasza dwojka. Z jego słow wynikało, że Scott także miałby paść ofiarą blefu. Oparłam ręce na biodrach, probując wyglądać na stanowczą i niewzruszoną. - Musisz wymyślić kogoś innego. - To, że miałabym udawać związek z Nefilem, by zyskać popularność, wcale mi się nie podobało. Co więcej, pomysł ten wydawał mi się z gory skazany na

niepowodzenie, ale chciałam mieć to już za sobą. Skoro Dante uważał, że nefilski chłopak sprawi, że Nefilowie uznają mnie za jedną z nich, proszę bardzo. To i tak miało być tylko na niby. Oczywiście, Patch nie będzie zachwycony, ale nie miałam teraz czasu się oto martwić. Dante zacisnął usta i przymknął oczy. Zaczynał tracić cierpliwość. W ciągu tego dnia zdążyłam się już przyzwyczaić do tej miny. - Musi to być ktoś szanowany w nefilskiej społeczności - powiedział w końcu z namysłem. - Ktoś, kogo Nefilowie podziwiają. Ktoś, kogo zaakceptują. Zniecierpliwiona, machnęłam ręką. - Po prostu zaproponuj kogoś innego niż Scott. - Ja. Wzdrygnęłam się. - Przepraszam. Co takiego? Ty? - Byłam zbyt zdumiona, żeby wybuchnąć śmiechem. - A dlaczego nie? - zapytał Dante. - Naprawdę chcesz, żebym zaczęła wymieniać powody? Może mi to zająć całą noc. Według ludzkich standardow jesteś ode mnie co najmniej o pięć lat starszy. To absolutny skandal. Nie masz poczucia humoru i... co tam jeszcze? Aha, no tak, przecież my się nie znosimy! - To świetny pomysł. Jestem twoim porucznikiem... - Tylko dlatego, że Hank cię nim mianował. Ja nie miałam tu nic do gadania. Dante wydawał się mnie nie słyszeć. Zajął się układaniem wymyślonych scenariuszy. - Poznaliśmy się i natychmiast się sobie spodobaliśmy. Pocieszałem cię po śmierci ojca. To wiarygodna bajeczka - uśmiechnął się. - I świetny PR. - Jeżeli z twoich ust jeszcze raz padnie to słowo, to przysięgam, że... zrobię coś drastycznego. Chciałam go rąbnąć. A potem wymierzyć sobie policzek za to, że w ogole brałam jego plan pod uwagę. - Prześpij się z tym - powiedział Dante. - Przemyśl to. - Mam to przemyśleć? - Policzyłam do trzech na palcach. - Już. To zły pomysł. Bardzo zły. Moja odpowiedź brzmi „nie". - Masz lepszy? - Tak, ale muszę go jeszcze dopracować. - Oczywiście, Noro. Nie ma problemu. - Policzył do trzech na palcach. - Dobra, czas minął. Z samego rana musisz podać mi imię. Gdybyś jeszcze nie zauważyła, twoje akcje spadają na łeb na szyję. Wiadomość o śmierci twojego ojca i o tym, że stanęłaś na czele Nefilow, rozprzestrzenia się z prędkością światła. Nefilowie zaczynają gadać, a z tego nigdy nic dobrego nie wynika. Musimy sprawić, żeby ci zaufali. Muszą uwierzyć, że działasz dla ich dobra i że jesteś w stanie dokończyć to, co zaczął twoj ojciec, wyzwalając nas spod władzy upadłych aniołow. Musimy zapewnić ci ich poparcie. Damy im do tego mnostwo powodow. Pierwszym z nich musi być porządny nefilski chłopak. - Słonko, wszystko w porządku? Odwrociliśmy się zaskoczeni. W drzwiach stała Vee. Na jej twarzy nieufność walczyła z ciekawością. - Hej! Wszystko dobrze! - rzuciłam nieco zbyt entuzjastycznie. - Nie przyniosłaś tego picia, więc zaczęłam się martwić - powiedziała Vee. Spoglądała to na mnie, to na Dantego. W pewnej chwili na jej twarzy ujrzałam błysk zrozumienia. Musiała przypomnieć go sobie z baru. - A ty to kto? - zapytała. - On? - wtrąciłam się. - Eee... To po prostu, tego... taki jeden facet... Dante zrobił krok naprzod i wyciągnął dłoń w kierunku Vee. - Dante Matterazzi. Jestem nowym znajomym Nory. Poznaliśmy się dzisiaj przez wspolnego kolegę Scotta Parnella. Twarz Vee rozjaśniła się. - Znasz Scotta? - To moj dobry przyjaciel. - Przyjaciele Scotta są moimi przyjaciołmi.

No nie wytrzymam. - Co wy tu właściwie robicie? - zapytała Vee. - Dante sprawił sobie nowe autko - powiedziałam, usuwając się w bok, tak by Vee mogła w pełni podziwiać jego porsche. - Musiał się pochwalić. Sprobuj się za bardzo nie przyglądać. Wydaje mi się, że silnikowi brakuje numeru seryjnego. Biedny Dante musiał posunąć się do kradzieży, bo wszystkie pieniądze wydał na depilację klaty. Ale za to zobacz, jaka gładziuchna! Aż lśni! - Ha, ha - powiedział Dante ponuro. Myślałam, że może się zawstydzi i zapnie choć jeden guzik, ale tego nie zrobił. - Gdybym ja miała taki samochod, też bym się nim chwaliła - orzekła Vee. - Chciałem zabrać Norę na przejażdżkę, ale coś nie mogę jej przekonać - wyznał Dante. - To dlatego, że jej chłopak to prawdziwy macho. Jego rodzice nie mogli go nawet posłać do szkoły, bo nie opanował zasad, ktorych uczyli nas w przedszkolu, jak na przykład tego, że trzeba się dzielić. Jeżeli odkryje, że zabrałeś Norę na przejażdżkę, z twojego porsche zostanie błyszcząca harmonijka. - Rany, ale zrobiło się poźno! Nie spieszysz się nigdzie, Dante? - rzuciłam. - Na szczęście okazało się, że nie mam na dziś żadnych planow. - Uśmiechnął się powoli i swobodnie. Wiedziałam, że cieszy go każda chwila spędzona na wtrącaniu się w moje sprawy. Dziś rano wyraźnie powiedziałam mu, że może się ze mną kontaktować wyłącznie na osobności, a on właśnie dał mi do zrozumienia, co myśli o tych moich „zasadach". Rozpaczliwie probując wyrownać rachunki, rzuciłam mu najzimniejsze, najwredniejsze spojrzenie, na jakie mnie było stać. - Super - powiedziała Vee. - Pomożemy ci jakoś zabić czas. Spędzi pan wieczor z dwiema najfajniejszymi dziewczynami w Coldwater, panie Matterazzi. - Dante nie tańczy - rzuciłam szybko. - Ten jeden raz mogę zrobić wyjątek - odparł, otwierając przed nami drzwi klubu. Vee zaczęła klaskać w dłonie i skakać jak szalona. - Wiedziałam, że ta noc będzie niezapomniana! - zapiszczała i schylając się pod ramieniem Dantego, wślizgnęła się do środka. - Śmiało - powiedział Dante, po czym położył mi dłoń na karku i wprowadził mnie do środka. Strąciłam jego rękę, ale ku mojej irytacji nachylił się do mnie i szepnął: - Cieszę się, że udało nam się porozmawiać. - Niczego jeszcze nie rozwiązaliśmy - powiedziałam do niego w myślach. - Jeżeli chodzi o tę całą sprawę z randkowaniem, to nic nie jest postanowione. To tylko pomysł. A poza tym zdaje się, że moja najlepsza przyjaciołka miała nie wiedzieć o twoim istnieniu. - Huoja najlepsza przyjaciołka chyba uważa, że powinnaś pogonić swojego chłopaka - odparł z rozbawieniem. - Zamieniłaby Patcha na cokolwiek z wyczuwalnym pulsem. Mają mały konflikt. - Brzmi obiecująco. Dante ruszy! za mną krotkim korytarzem prowadzącym na parkiet. Przez cały czas czułam na karku jego arogancki, prowokujący uśmiech. Głośne, monotonne dudnienie muzyki wdzierało się w moją głowę jak wiertarka. Ścisnęłam nasadę nosa, kuląc się pod naporem pulsującej migreny. Jeden łokieć oparłam na blacie, a drugą ręką przyciskałam do czoła szklankę z lodowatą wodą. - Już jesteś zmęczona? - Dante zostawił Vee na parkiecie i przysiadł na stołku obok mnie. - Nie wiesz, jak długo jeszcze wytrzyma? - zapytałam znużona. - Na moje oko dopiero się rozkręca. - Kiedy następnym razem będę szukała najlepszej przyjaciołki, przypomnij mi, żebym trzymała się z daleka od chodzącego Red Bulla. Ona nigdy się nie męczy... - Za to ty wyglądasz, jakbyś chciała już wracać do domu. Potrząsnęłam głową. - Przyjechałam tu samochodem, ale nie mogę zostawić Vee. Poważnie, ile ona jeszcze wytrzyma? - Niestety, zadawałam sobie to pytanie przez ostatnie pol godziny. - Zrobmy tak: ty jedź, a ja zostanę z Vee. Potem ją odwiozę. - Przecież miałeś nie mieszać się w moje życie prywatne. - Siliłam się na zgryźliwość, ale

byłam zbyt skonana, by brzmieć przekonywująco. - To był twoj pomysł, nie moj. Przygryzłam wargę. - Coż, może ten jeden raz... Vee cię lubi. A ty masz jeszcze siłę, żeby z nią potańczyć. Chyba nic w tym złego... Dante trącił mnie w nogę. - Przestań kombinować i jedź do domu. Ku własnemu zaskoczeniu, odetchnęłam z ulgą. - Dzięki, Dante. Mam u ciebie dług. - Możesz go spłacić jutro. Musimy skończyć naszą rozmowę. Natychmiast zniknęły życzliwe uczucia, jakie zaczynałam do niego żywić, i znow Dante był jak kamyk w bucie - męczący i dokuczliwy. - Jeżeli cokolwiek jej się stanie, poniesiesz pełną odpowiedzialność. - Dobrze wiesz, że nic jej nie grozi. Chociaż nie lubiłam Dantego, ufałam jego słowom. W końcu teraz odpowiadał przede mną. Przysiągł mi posłuszeństwo. Może rola przywodcy Nefilow miała jednak kilka pozytywnych stron? Z tą myślą opuściłam klub. Noc była bezchmurna, a na tle czarnego nieba księżyc jaśniał upiornym błękitem. Idąc do samochodu, słyszałam huk muzyki z Diabelskiej Portmonetki, ktory wypełnił powietrze jak odległy grzmot. Wciągnęłam do płuc chłodne październikowe powietrze. Bol głowy powoli mijał. W mojej torebce zadzwoniła trudna do namierzenia komorka, ktorą dostałam od Patcha. - Jak udał się babski wieczor? - usłyszałam jego głos. - Gdybym posłuchała Vee, spędziłybyśmy tu całą noc. - Zdjęłam buty i zawiesiłam je na palcu. - Marzę tylko o łożku. - W takim razie mamy podobne marzenia. wy też marzysz o łożku? - Przecież Patch mowił, że rzadko sypia. - Marzę o tobie w moim łożku. W brzuchu poczułam trzepotanie motyli. Wczoraj po raz pierwszy nocowałam u Patcha i chociaż towarzyszyła nam pokusa, udało nam się spać w oddzielnych pokojach. Nie byłam jeszcze pewna, jak daleko chcę się posunąć w tym związku, ale Patch chyba nie podzielał moich wątpliwości. - Mama na mnie czeka - oznajmiłam. - Brakuje nam szczęścia. - Chcąc nie chcąc, przypomniała mi się niedawna rozmowa, ktorą odbyłam z Dantem. Musiałam szybko powiedzieć o niej Patchowi. - Możemy się spotkać jutro? Musimy porozmawiać. - To nie brzmi zbyt dobrze. Przesłałam mu buziaka przez telefon. - Tęskniłam dziś za tobą. - Noc jest jeszcze młoda. Może uda mi się do ciebie wpaść, jak skończę. Nie zamykaj okna. - Czym się teraz zajmujesz? - Monitoringiem. Zmarszczyłam brwi. - Brzmi to trochę mgliście. - Moj cel zmienił położenie. Muszę lecieć. Wpadnę tak szybko, jak się da - powiedział, po czym odłożył słuchawkę. Człapiąc po chodniku, zastanawiałam się nad tym, kogo i dlaczego obserwuje Patch - wydawało mi się to trochę niepokojące. W końcu dotarłam do mojego białego volkswagena cabrioletu rocznik 1984. Rzuciłam buty na tylne siedzenie i opadłam za kierownicę. Przekręciłam kluczyk, ale silnik nie zapalił. Przy każdej probie wydawał przyduszony, rzężący dźwięk. Korzystając z okazji, ułożyłam litanię inwektyw, ktorymi obrzuciłam tę kupę złomu. Samochod, ktory wcześniej należał do Scotta, zapewnił mi więcej zszarganych nerwow niż przejechanych kilometrow. Wyskoczyłam i otworzyłam maskę, przyglądając się pokrytemu smarem labiryntowi wężykow i zbiornikow.

Wymieniłam już alternator, gaźnik i świece. Czy zostało coś jeszcze? - Kłopoty z samochodem? - Za plecami usłyszałam nosowy męski głos. Odwrociłam się zaskoczona. Nie słyszałam krokow mężczyzny, a co jeszcze bardziej niepokojące - nie wyczułam go. - Na to wygląda - odparłam. - Potrzebujesz pomocy? - Raczej nowego samochodu. Miał obleśny, nerwowy uśmiech. - Może po prostu cię podwiozę? Wyglądasz na miłą dziewczynę. W czasie przejażdżki utniemy sobie pogawędkę. Trzymałam dystans. Z całych sił probowałam sobie przypomnieć, skąd go znam. Instynkt podpowiadał mi, że nie był człowiekiem. Nie był też Nefilem. Co dziwniejsze, wydawało mi się, że nie był nawet upadłym aniołem. Miał okrągłą cherubinową twarz, a na głowie szopę blond włosow. Jego uszy odstawały jak u słonia Dumbo. Wyglądał tak niegroźnie, że natychmiast zrobiłam się podejrzliwa. Ogarnął mnie niepokoj. - Dziękuję za propozycję, ale pojadę z przyjaciołmi. Z jego twarzy zniknął uśmiech. Chwycił mnie za rękaw. - Nie odchodź! - zaskomlał rozpaczliwie. Przestraszona, zrobiłam kilka krokow do tyłu. - Ja tylko... To znaczy... Chciałem powiedzieć... - Przełknął ślinę, a jego oczy nagle zalśniły. - Muszę porozmawiać z twoim chłopakiem. Poczułam, jak przyspiesza mi tętno. Ogarnęła mnie panika. A jeśli ten mężczyzna był Nefilem, a ja po prostu tego nie wyczuwałam? Co, jeżeli znał prawdę o mnie i o Patchu? Co, jeżeli odszukał mnie tu dzisiaj, żeby dać mi nauczkę, że Nefilowie i upadłe anioły powinni się trzymać od siebie z daleka? Byłam świeżo upieczoną Nefilką i gdyby przyszło mi stanąć do walki, z pewnością bym przegrała. - Nie mam chłopaka - probowałam zachować spokoj, zaczynając powoli odchodzić w kierunku Diabelskiej Portmonetki. - Skontaktuj mnie z Patchem! - zawołał za mną mężczyzna piskliwym głosem. - Unika mnie! Przyspieszyłam. - Powiedz mu, że jeżeli nie wylezie z kryjowki, sam go z niej wykurzę. Jeśli trzeba będzie, spalę cały lunapark! Z niepokojem spojrzałam za siebie. Nie wiedziałam, w co takiego wmieszał się Patch, ale zakłuło mnie w brzuchu. Kimkolwiek był ten mężczyzna, nie należało sugerować się jego cherubinowym wyglądem - ten facet mowił poważnie. - Nie może mnie wiecznie unikać! - Mężczyzna pomknął na krotkich nogach i po chwili zniknął w ciemności, pogwizdując melodię, od ktorej przeszły mnie ciarki. ROZDZIAŁ 2 Poł godziny poźniej zaparkowałam na podjeździe. Mieszkam z mamą w typowym wiejskim białym domu z niebieskimi okiennicami, ktory zawsze spowity jest lekką mgłą. O tej porze roku drzewa eksplodują czerwienią i złotem, a w powietrzu unosi się zapach igliwia, dymu i wilgotnych liści. Wbiegłam na ganek, na ktorym wartę pełniło pięć okrąglutkich dyń, i otworzyłam drzwi. - Wrociłam! - zawołałam do mamy. W salonie paliło się światło. Rzuciłam klucze na stolik i ruszyłam w głąb domu. Mama zagięła rożek strony, po czym wstała z kanapy, żeby mnie przytulić. - Dobrze się bawiłaś? - Jestem skrajnie wycieńczona - powiedziałam i wskazałam na piętro. - Do łożka uda mi się dotrzeć jedynie siłą woli. - Szukał cię jakiś mężczyzna. Zmarszczyłam brwi. Jaki mężczyzna? - Nie chciał podać nazwiska. Nie powiedział też, skąd cię zna - mowiła dalej mama. - Czy

powinnam się martwić? - Jak wyglądał? - Okrągła twarz, rumiane policzki. Blondyn. A więc to on. Mężczyzna, ktory chciał się rozmowić z Patchem. Uśmiechnęłam się nieszczerze. - Ach, tak. To akwizytor. Ma studio fotograficzne i probuje mi wcisnąć sesję zdjęciową na zakończenie szkoły. Jeszcze trochę, a wmowi mi, że koniecznie muszę też zrobić u niego zaproszenia na bal maturalny. Myślisz, że mogę sobie dziś odpuścić demakijaż? Zaraz zasnę na stojąco. Mama ucałowała mnie w czoło. - Śpij dobrze. Weszłam po schodach do sypialni, zamknęłam za sobą drzwi i rzuciłam się na łożko. Muzyka z Diabelskiej Portmonetki wciąż pulsowała mi w skroniach, ale byłam zbyt zmęczona, żeby się tym przejmować. Już prawie zasypiałam, kiedy przypomniało mi się o oknie. Jęknęłam, zwlekłam się z łożka i przekręciłam klamkę. Patch będzie mogł dostać się do środka, ale nie sądzę, żeby udało mu się mnie dobudzić. Naciągnęłam kołdrę pod brodę i poczułam, jak wabi mnie delikatny, słodki sen. Już właściwie byłam w jego objęciach, kiedy materac ugiął się pod ciężarem drugiego ciała. - Nie mam pojęcia, dlaczego tak uwielbiasz to łożko - powiedział Patch. - Jest o trzydzieści centymetrow za krotkie i o metr za wąskie. Nie jestem też fanem tej fioletowej pościeli. Natomiast moje łożko to co innego... Otworzyłam jedno oko. Patch leżał obok mnie na plecach, z rękami luźno splecionymi na karku i wpatrywał się we mnie ciemnymi oczami. Pachniał czysto i seksownie, a jego przyciśnięte do mnie ciało emanowało przyjemnym ciepłem. Mimo najlepszych starań jego bliskość skutecznie utrudniała mi sen. - Wiem, że nie doceniasz wygody mojego łożka - odparłam. - Ty mogłbyś spać nawet na stosie cegieł. - Jednym z minusow tego, że Patch był upadłym aniołem, było to, że nie doświadczał doznań fizycznych. Nie czuł bolu, ale nie wiedział także, czym jest przyjemność. Musiałam się pogodzić z tym, że nawet moje pocałunki odczuwał jedynie na poziomie emocjonalnym. Udawałam, że się tym nie przejmuję, ale chciałam, żeby moj dotyk go elektryzował. Delikatnie pocałował mnie w usta. - O czym chciałaś porozmawiać? Nie mogłam sobie przypomnieć... Chyba coś o Dantem. Cokolwiek to było, teraz nie miało żadnego znaczenia. W ogole konwersacja była ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę. Przytuliłam się do Patcha, a on przejechał dłonią po moim nagim ramieniu, tak że całe moje ciało przebiegł przyjemny dreszcz. - Kiedy w końcu będę mogł zobaczyć cię w tańcu? - zapytał. - Nigdy nie byliśmy razem w Diabelskiej Portmonetce. - Nie masz czego żałować. Usłyszałam dziś, że parkiet to nie miejsce dla mnie. - Vee mogłaby być dla ciebie trochę milsza - wymruczał, całując mnie w ucho. - To nie Vee jest autorką tego tekstu, tylko Dante Matterazzi - wyznałam beztrosko. Pocałunki Patcha sprawiały, że ogarnęła mnie błogość, ktora uśpiła moje racjonalne myślenie i ostrożność. - Dante? - powtorzył Patch, a w jego głosie czaiła się irytacja. Cholera. - Nie mowiłam ci, że Dante tam był? - zapytałam. Patch także poznał Dantego dzisiaj rano. W czasie tego pełnego napięcia spotkania miałam wrażenie, że zaraz zaczną się bić. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, co to, to nie. Patchowi nie podobało się to, że Dante zachowuje się jak moj doradca polityczny i naciska mnie, żebym rozpoczęła wojnę z upadłymi aniołami. A Dante... Coż, Dante nie znosił wszystkich upadłych aniołow. W oczach Patcha pojawił się chłod. - Czego chciał? - Przypomniałam sobie, o czym chciałam z tobą porozmawiać - powiedziałam,

wykręcając palce. - Dante probuje zareklamować mnie Nefilom. Stoję teraz na ich czele. Kłopot w tym, że mi nie ufają. Nie znają mnie. Dante postanowił, że to zmieni. - A to ci nowina. - Dante uważa, że... powinnam zacząć się z nim spotykać. Ale nie martw sięl - dodałam natychmiast. - To tylko na pokaz. Dzięki temu Nefilowie uwierzą, że jestem im oddana. Zdementujemy plotki o tym, że umawiam się z upadłym aniołem. Nic tak nie świadczy o solidarności rasowej jak mały romansik z jednym z „twoich". Prasa oszaleje. Może nawet nadadzą nam ksywkę Norante. Albo Danta. Podoba ci się to? - spytałam, starając się rozluźnić atmosferę. Patch miał ponurą minę. - Prawdę mowiąc, wcale mi się to nie podoba. jeżeli cię to pocieszy, to wiedz, że nie znoszę Dantego. Nie przejmuj się tym. - Moja dziewczyna chce się umawiać z innym kolesiem. Rzeczywiście, nie ma się czym przejmować. - To tylko na pokaz. Spojrz na jasną stronę... Patch zaśmiał się, ale w jego głosie nie było radości. - A jest jakaś jasna strona? - To tylko na czas cheszwanu. Przez Hanka wszyscy Nefilowie są strasznie nakręceni. Obiecał im wyzwolenie i naprawdę myślą, że je otrzymają. Jeżeli ten cheszwan nie będzie się rożnił od poprzednich, zrozumieją, że obietnice Hanka to bujda, i po jakimś czasie wszystko wroci do normalności. Na razie jednak w powietrzu wisi napięcie. Poki Nefilowie naiwnie wierzą, że zdołam ich wyzwolić spod władzy upadłych aniołow, musimy dać im satysfakcję. - A przyszło ci do głowy, że to na ciebie spadnie wina, jeżeli nie wyzwolisz Nefilow? Hank złożył mnostwo obietnic. Jeżeli nie zostaną wypełnione, nikt nie będzie miał do niego pretensji. Teraz to ty jesteś ich przywodczynią. To ty jesteś twarzą tej kampanii, aniele - powiedział poważnie. Gapiłam się w sufit. Owszem, myślałam o tym. Zastanawiałam się dziś nad tym więcej razy, niż podpowiadał mi rozsądek. Dawno temu archaniołowie złożyli mi propozycję nie do odrzucenia. Obiecali ofiarować mi moc, dzięki ktorej uda mi się zabić Hanka, pod warunkiem że zdławię powstanie Nefilow. Na początku nie chciałam się na to zgodzić, ale Hank nie pozostawił mi wyboru. Kiedy probował spalić pioro Patcha i posłać go do piekła, zastrzeliłam go. Hank był martwy, więc archaniołowie liczyli, że powstrzymam Nefilow przed rozpoczęciem wojny. Niestety, tu sprawa zaczęła się komplikować. Kilka godzin przed śmiercią Hanka złożyłam mu przysięgę, że stanę na czele armii Nefilow. Gdybym złamała przyrzeczenie, mama i ja miałyśmy zginąć. Jak wywiązać się z umowy zawartej z archaniołami, a jednocześnie dotrzymać obietnicy złożonej Hankowi? Rozwiązanie było tylko jedno: miałam zamiar stanąć na czele armii Hanka i... doprowadzić do pokoju. Być może nie do końca o to mu chodziło, kiedy składałam przysięgę, ale nie miał już prawa głosu. Nie pomyślałam jednak o tym, że nie wspierając powstania, przyczyniam się do umocnienia władzy upadłych aniołow nad Nefilami. Nie było to idealne rozwiązanie, ale w życiu wciąż trzeba podejmować trudne decyzje. Zaczynałam się o tym przekonywać na własnej skorze. Na razie bardziej zależało mi na zadowoleniu archaniołow niż Nefilow. - Co wiemy o mojej przysiędze? - zapytałam Patcha. - Dante powiedział, że zaczęła obowiązywać w chwili śmierci Hanka, ale kto właściwie decyduje o tym, czy jej dotrzymałam? Kto decyduje o tym, co mi wolno w ramach obietnicy, a czego nie? Przecież zwierzam się tobie, upadłemu aniołowi i zaciekłemu wrogowi Nefilow. Czy za zdradę i niedotrzymanie słowa nie powinnam paść trupem? - Na szczęście złożona przez ciebie przysięga była dość ogolnikowa. - Patch odetchnął z ulgą. To prawda. Przysięga była ogolnikowa. A jednocześnie treściwa. „Jeżeli umrzesz, stanę na czele twojej armii". Ani słowa więcej. - Pozostając u władzy i przewodząc Nefilom, wypełniasz słowa przysięgi - powiedział Patch. -

Nie obiecywałaś Hankowi, że ruszysz na wojnę. - Innymi słowy: najważniejsze to nie pakować się w tę wojnę i zadbać o to, by archaniołowie byli zadowoleni. - Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają - westchnął Patch. - Po cheszwanie, kiedy Nefilowie porzucą myśl o wolności, a archaniołowie poczują się usatysfakcjonowani, będziemy mogli o tym wszystkim zapomnieć. - Pocałowałam go. - Zostaniemy tylko we dwoje. - Tylko dlaczego musimy tyle czekać... - jęknął Patch. - Patch - powiedziałam, obawiając się poruszać jakikolwiek temat poza wojną - dziś zaczepił mnie jakiś mężczyzna. Chyba chce z tobą pomowić. Patch skinął głową. - Pepper Friberg. - Czy Pepper ma głowę okrąglutką jak piłka? Patch potwierdził. - Łazi za mną, bo myśli, że wycofałem się z naszej umowy. On wcale nie chce ze mną gadać. Najchętniej zaciągnąłby mnie do piekła, zakuł w kajdany i zadowolony wrocił do domu. - Czyli to nie żarty? - Pepper Friberg jest archaniołem, ale działa na dwa fronty. Prowadzi podwojne życie. Połowę spędza jako archanioł, a przez pozostały czas udaje człowieka. Do tej pory czerpał z tego same korzyści. Posiada moc archanioła, ktorą nie zawsze wykorzystuje w szczytnych celach. A poza tym do woli korzysta z pozytywnych stron bycia człowiekiem. Pepper był więc archaniołem. Nic dziwnego, że go nie rozpoznałam. Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia w kontaktach z tą rasą. Patch mowił dalej. - Ktoś go przejrzał i teraz go szantażuje. Jeżeli Pepper wkrotce mu nie zapłaci, jego ziemskie wakacje mogą się nigdy nie skończyć. Jeśli archaniołowie odkryją jego gierki, pozbawią go mocy i zabiorą skrzydła. Utknie tu na zawsze. Nagle zrozumiałam. - On myśli, że to ty go szantażujesz. - Jakiś czas temu domyśliłem się, co kombinuje. Obiecałem, że dotrzymam tajemnicy, jeżeli pomoże mi zdobyć egzemplarz Księgi Henocha. Pepper odkrył się, więc teraz pewnie myśli, że to ja się mszczę. Ja natomiast jestem pewien, że był nieostrożny, a teraz jakiś upadły anioł probuje to wykorzystać. - Powiedziałeś to mu? Patch uśmiechnął się. - Pracuję nad tym. On nie jest zbyt rozmowny. - Powiedział, że jeżeli trzeba będzie, spali lunapark, żeby cię z niego wykurzyć. - Wiedziałam, że archaniołowie nie przestępują bramy parku rozrywki w obawie przed zamieszkującymi go upadłymi aniołami, więc groźba Peppera wydała mi się poważna. - Jego los wisi na włosku. Jest gotowy na wszystko. Być może będę musiał zejść do podziemia. - Do podziemia? - No... przyczaić się. Nie wychylać. Oparłam się na łokciu i przyjrzałam mu się badawczo. - A jaka jest moja rola w tym wszystkim? - On myśli, że jesteś jego przepustką do mnie. Przyklei się do ciebie jak mokre kąpielowki. Zaparkował na twojej ulicy i czeka, aż się pojawię. - Patch musnął kciukiem moj policzek. - Jest dobry, ale nie tak dobry, żeby przeszkodzić mi w spotkaniu z moją dziewczyną. - Obiecaj, że zawsze będziesz od niego lepszy - Myśl o tym, że Pepper mogłby schwytać Patcha i posłać go do piekła, nie była specjalnie kusząca. Patch przyciągnął mnie do siebie za koszulkę i pocałował. - Nie martw się, aniele. Zajmuję się podchodami dłużej niż on. Kiedy się obudziłam, miejsce po drugiej stronie łożka było zimne. Uśmiechnęłam się na wspomnienie poprzedniej nocy, kiedy zasypiałam w ramionach Patcha. Probowałam nie myśleć o

tym, że Pepper Friberg, znany rownież jako Pan Archanioł Skrywający Ponurą Tajemnicę, przez całą noc siedział pod moim domem, bawiąc się w szpiega. Wrociłam myślami do jesieni ubiegłego roku, kiedy byłam jeszcze w przedostatniej klasie liceum i nigdy nawet się nie całowałam. Nie wiedziałam, co szykował dla mnie los. Nie potrafię opisać tego, jak ważny jest dla mnie Patch. Jego miłość i wiara we mnie pomogły mi zmierzyć się z trudnymi decyzjami, jakie musiałam ostatnio podjąć. Kiedy w moim sercu rodziły się zwątpienie i żal, wystarczyło, że myślałam o Patchu. Nie wiem, czy zawsze dokonywałam słusznego wyboru, ale tym razem byłam pewna: przy Patchu się nie pomyliłam. Nigdy przenigdy nie mogłabym z niego zrezygnować. W południe zadzwoniła Vee. - Może pojdziemy pobiegać? - zaproponowała. - Kupiłam nowe buty i nie mogę się doczekać, żeby je wyprobować. - Vee, po wczorajszej imprezie całe stopy mam w pęcherzach. Zaraz, zaraz... Odkąd to lubisz biegać? i Chyba nie jest wielką tajemnicą, że dźwigam kilka zbędnych kilogramow - powiedziała. - Jestem wprawdzie grubokoścista, ale to nie powod, żeby się zapuścić. Jeżeli zgubienie tluszczyku pomoże mi zebrać się na odwagę zawalczyć o Scotta Parnella, nie mam czasu do stracenia. Chcę, żeby Scott patrzył na mnie tak, jak Patch na ciebie. Wcześniej nie podchodziłam poważnie do diety i ćwiczeń, ale zaczynam na nowo. Od dziś jestem wielbicielką sportu. Odtąd aktywność fizyczna to moja najlepsza przyjaciołka! - Dobrze wiedzieć. A co ze mną? - Jak tylko schudnę, znow zajmiesz pierwsze miejsce na mojej liście. Będę u ciebie za dwadzieścia minut. Nie zapomnij opaski. Kiedy twoje włosy są wilgotne, dzieje się z nimi coś przerażającego. Odłożyłam słuchawkę, wciągnęłam koszulkę, włożyłam bluzę i zawiązałam trampki. Vee zjawiła się punktualnie. Od razu zrozumiałam, że nie jedziemy na szkolną bieżnię. Nucąc pod nosem, Vee skręciła swoim fioletowym dodge'em neonem w drogę prowadzącą w przeciwnym kierunku niż szkoła. - Dokąd jedziemy? - zapytałam. i Pomyślałam, że najlepiej będzie pobiegać pod gorę. To ma zbawienny wpływ na pośladki - powiedziała Vee skręciła w Deacon Road. Nagle wszystko stało się jasne. - Zaraz, zaraz... Przecież Scott mieszka na Deacon Road. - A wiesz, że faktycznie! - Będziemy biegać w pobliżu domu Scotta? Czy nie jest to trochę za bardzo... oczywiste? - Patrzysz na to zbyt negatywnie. Ja traktuję to jako motywację. Nagroda jest w zasięgu ręki. - A co, jeśli nas zobaczy? - Przyjaźnicie się. Jeśli nas zobaczy, pewnie podejdzie, żeby porozmawiać. Byłybyśmy źle wychowane, gdybyśmy nie poświęciły mu dosłownie kilku minut. Podsumowując, tu wcale nie chodzi o bieganie, tylko podryw. Vee pokręciła głową. - Ty to wiesz, jak zepsuć zabawę. Malowniczą Deacon Road po obu stronach porastała gęstwina drzew zimozielonych, ktore za kilka tygodni miał przyproszyć śnieg. Zza zakrętu wyłoniło się osiedle, na ktorym Scott mieszkał z mamą Lynn Parnell. Latem wyprowadził się z domu zaszył w kryjowce. Porzucił nefilską armię Hanka Millara. Hank nie ustawał w poszukiwaniach. Chciał schwytać Scotta i przykładnie go ukarać. Kiedy zabiłam Hanka, Scott mogł spokojnie wrocić do domu. Teren otaczało betonowe ogrodzenie, ktore miało zapewnić mieszkańcom osiedla odrobinę prywatności, a nadawało mu wygląd obozu. Vee zatrzymała się przed bramą, a ja natychmiast przypomniałam sobie dzień, w ktorym pomagała mi dostać się do sypialni Scotta. W tamtym czasie myślałam o nim jak najgorzej, a teraz wszystko obrociło się o sto osiemdziesiąt stopni. Zaparkowałyśmy przy korcie tenisowym. Siatka dawno zniknęła, a teren kortu pokrywało graffiti.

Wysiadłyśmy z samochodu i przez kilka minut robiłyśmy rozgrzewkę. - Nie chciałabym w tej okolicy zostawiać mojego autka bez opieki. Może po prostu kilka razy obiegniemy osiedle, tak żebym mogła mieć oko na moją dziecinkę. - Mhm... A Scott będzie mogł mieć oko na nas. Vee miała na sobie rożowy dres ze złotym brokatowym napisem DIVA na pupie oraz rożową bluzę z polaru. Miała też pełny makijaż, diamentowe kolczyki i pierścionek z dużym rubinem. Co więcej, wokoł niej unosiła się woń perfum Pure Poison Diora. Typowy stroj na szybką przebieżkę. Zaczęłyśmy biec spokojnym truchtem po ścieżce otaczającej osiedle. Słońce grzało coraz mocniej, więc po trzech okrążeniach zdjęłam bluzę i przewiązałam ją w talii. Vee dopadła zniszczonej ławki i probowała złapać dech. - Przebiegłyśmy jakieś osiem kilometrow - powiedziała. Spojrzałam na ścieżkę. No, raczej sześć. - Może zajrzymy w okna Scotta - zasugerowała Vee. - Jest niedziela. Pewnie zaspał i przyda mu się przyjacielska pobudka. - Scott mieszka na trzecim piętrze. Jeżeli nie masz przypadkiem w bagażniku dwunastometrowej drabiny, to może nam się to nie udać. - Możemy też po prostu zapukać do drzwi... W tej samej chwili na parking z rykiem silnika wjechał pomarańczowy plymouth barracuda z lat siedemdziesiątych zatrzymał się pod wiatą. Po chwili wyłonił się z niego Scott. Jak większość Nefilow Scott wygląda tak, jakby spędzał godziny na siłowni. Jest także bardzo wysoki - ma prawie dwa metry - a jego włosy zgolone są tak krotko, że wygląda, jakby dopiero co opuścił więzienie. Jest przystojny, oczywiście jeżeli ktoś lubi wysportowanych twardzieli. Tego dnia miał na sobie szorty do koszykowki i koszulkę bez rękawow. Vee zaczęła się wachlować. - O matko, trzymaj mnie... Już miałam unieść rękę i zawołać Scotta, kiedy drzwi jego samochodu nagle się otworzyły i wysiadł z niego Dante. - Zobacz - powiedziała Vee. - To Dante. Idealnie. Ich dwoch i my dwie. Wiedziałam, że bieganie było genialnym pomysłem. - Mam dziwną ochotę biegać dalej - wymamrotałam. Najchętniej biegłabym bez końca, tak by jak najbardziej oddalić się od Dantego. Nie chciałam kontynuować naszej wczorajszej rozmowy. Nie miałam też ochoty na to, by Vee bawiła się w swatkę. Była w tym przerażająco skuteczna. - Za poźno. Zauważyli nas. - Ręka Vee wystrzeliła w powietrze i zamachała z prędkością małego śmigiełka. Scott i Dante stali oparci o barracudę i śmiali się z nas, kręcąc głowami. - Śledzisz mnie, Grey!? - zawołał Scott. - Jest cały twoj - powiedziałam do Vee. - Ja jeszcze pobiegam. - A co z Dantem? Będzie się czuł jak piąte koło u wozu - odparła. - Dobrze mu to zrobi, wierz mi. - Pali się, Grey? - zapytał Scott, po czym, ku mojemu niezadowoleniu, on i Dante ruszyli w naszą stronę. - Trenuję - wypaliłam. - Chciałabym... dostać się do drużyny lekkoatletycznej. - Nabor zaczyna się dopiero wiosną - przypomniała mi Vee. Do diabła z tym wszystkim. - O nie, tętno mi spada! - krzyknęłam do Scotta i zaczęłam biec w przeciwną stronę. Po chwili usłyszałam go na ścieżce. Dogonił mnie, złapał za ramiączko koszulki i przez chwilę się nim bawił. - Powiesz mi, o co chodzi? Odwrociłam się do niego. - A jak myślisz? - Wygląda na to, że ty i Vee przyjechałyście się ze mną zobaczyć pod pretekstem biegania. Poklepałam go po plecach w gratulacyjnym geście. - Zuch chłopak. - Dlaczego więc uciekasz? I dlaczego Vee pachnie jak rozlewnia perfum? Milczałam, czekając, aż sam się domyśli.

- Aaa... - powiedział w końcu. Rozłożyłam ręce. - Moje zadanie dobiegło końca. - Nie zrozum mnie źle, ale nie wiem, czy dam radę spędzić z Vee cały dzień. Ona jest dosyć... absorbująca. Zanim zdołałam udzielić mu mądrej porady („Coś wymyślisz"), obok mnie zatrzymał się Dante. - Możemy porozmawiać? - zapytał. - Zaczyna się - wymamrotałam pod nosem. - Rozumiem, że mam sobie iść - powiedział Scott i ku mojemu niezadowoleniu ruszył w przeciwną stronę, zostawiając mnie w towarzystwie Dantego. - Potrafisz jednocześnie biec i rozmawiać? - zapytałam Dantego. Pomyślałam, że wolę na niego nie patrzeć, kiedy będzie roztaczał przede mną wizję naszego prowizorycznego związku. Poza tym chciałam dać mu do zrozumienia, że nie mam najmniejszej ochoty z nim gadać. W odpowiedzi Dante przyspieszył i biegł teraz obok mnie. - Cieszę się, że biegasz - powiedział. - A to niby dlaczego? - wysapałam i odgarnęłam ze spoconej twarzy kilka zagubionych kosmykow. - Lubisz, kiedy wyglądam jak straszydło? - To jedno. Poza tym trening przyda ci się do tego, co dla ciebie planuję. - Coś dla mnie planujesz? Czemu mam wrażenie, że nie chcę znać szczegołow? - Może i zostałaś Nefilką, Noro, ale jesteś w niekorzystnej sytuacji. W przeciwieństwie do Nefilow z krwi i kości nie masz przewagi wzrostu i nie jesteś aż tak silna fizycznie. - Jestem silniejsza, niż myślisz - powiedziałam. - Tak, jesteś silniejsza niż wcześniej, ale daleko ci do siły Nefilow. Dalej masz ludzkie ciało i chociaż do tej pory ci ono wystarczało, w czasie rywalizacji nie będziesz miała żadnych szans. Jesteś zbyt wiotka. I w porownaniu ze mną potwornie niska. Nie wspominając już o żałosnym stanie twojego umięśnienia. - Nie wiem, czy zniosę więcej komplementow... - Mogłbym ci powiedzieć to, co chcesz usłyszeć, ale czy mogłbym się wtedy nazywać twoim przyjacielem? - Po co w ogole mi to wszystko mowisz? - Nie jesteś gotowa do walki. W starciu z upadłym aniołem nie będziesz miała szans. To proste. - Chyba nie nadążam. Dlaczego miałabym walczyć? Myślałam, że wczoraj wyraziłam się jasno: nie będzie żadnej wojny. Chcę doprowadzić Nefilow do pokoju - powiedziałam. I żeby archaniołowie się ode mnie odczepili, dodałam w myślach. Patch i ja stwierdziliśmy, że rozzłoszczony Nefil i tak jest lepszym wrogiem niż wszechpotężni archaniołowie. Było oczywiste, że Dante chce walczyć, ale nie zgadzaliśmy się z nim. Stałam teraz na czele nefilskiej armii i decyzja należała do mnie. To, że Dante podważa moj autorytet, wcale mi się nie podobało. Dante zatrzymał się, chwycił mnie za nadgarstek i spojrzał mi prosto w oczy. - Nie masz wpływu na to, co się wydarzy - powiedział cicho, a mnie ogarnęło złe przeczucie, przepływając przeze mnie niczym kostka lodu. - Myślisz, że się na ciebie uwziąłem, a ja obiecałem Hankowi, że się tobą zaopiekuję. Powiem ci jedno: jeżeli wybuchnie wojna albo bunt, nie przeżyjesz tego. Nie przy twojej obecnej kondycji. Jeżeli coś ci się stanie i nie będziesz mogła stanąć na czele armii, złamiesz przysięgę, a dobrze wiesz, co to oznacza. O tak, doskonale zdawałam sobie sprawę z konsekwencji. Wskoczyłabym do grobu i, co więcej, pociągnęłabym za sobą mamę. - Chciałbym nauczyć cię kilku rzeczy. Na wszelki wypadek - dodał Dante. - Tylko tyle. Przełknęłam ślinę. - Uważasz, że trenując z tobą, zyskam siłę, dzięki ktorej poradzę sobie w walce? - zapytałam. Może przeciwko upadłym aniołom, ale co z archaniołami? Obiecałam, że stłumię powstanie. Szykowanie się do walki kolidowało z tym postanowieniem.

- Myślę, że warto sprobować. Wizja wojny sprawiła, że ścisnęło mnie w żołądku, ale przy Dantem nie mogłam okazać strachu. Już i tak myślał, że sobie nie poradzę. - Więc kim właściwie jesteś? Moim pseudochłopakiem czy osobistym trenerem? Dante powstrzymał uśmiech. - Jednym i drugim. ROZDZIAŁ 3 Kiedy Vee odwiozła mnie do domu, na komorce miałam dwa nieodebrane połączenia. Pierwsze od Marcie Millar, mojej rywalki, a jednocześnie - o ironio! - przyrodniej siostry, z ktorą łączyło mnie jedynie DNA, nie miłość. Przez ostatnie siedemnaście lat nie miałam pojęcia, że w żyłach dziewczyny, ktora w podstawowce ukradła mi kakao, a w liceum przyklejała mi do szkolnej szafki podpaski, płynie ta sama krew. Marcie odkryła prawdę jako pierwsza i jeszcze miała do mnie pretensje. Miałyśmy niepisaną umowę, że nie będziemy publicznie rozmawiać o naszej relacji, i jak dotąd wiedza o naszym pokrewieństwie niczego nie zmieniła. Marcie nadal była rozpuszczoną, anorektyczną idiotką, a ja przez większość czasu zastanawiałam się, jakie jeszcze upokorzenia trzyma dla mnie w zanadrzu. Marcie nie zostawiła wiadomości, a ja nie miałam pojęcia, czego może ode mnie chcieć, więc zajęłam się drugim nieodebranym połączeniem. Nieznany numer. Na poczcie nagrał się tylko miarowy męski oddech, ale żadnych słow. Może był to Dante, może Patch, a może Pepper Friberg. Moj numer był ogolnodostępny, więc przy odrobinie wytrwałości Pepper mogł go namierzyć. Świadomość tego nie była specjalnie przyjemna. Wyciągnęłam spod łożka świnkę skarbonkę, wyjęłam z niej gumową zatyczkę dla oszustow i wydobyłam ze środka siedemdziesiąt pięć dolarow. Następnego dnia o piątej Dante miał mnie zabrać na poranny sprint i podnoszenie ciężarow. Rzucił tylko pełne obrzydzenia spojrzenie na moje trampki i powiedział: „Te buty nie wytrzymają nawet dnia treningu", musiałam więc poświęcić swoje kieszonkowe i kupić buty do biegania. Nie sądziłam, by groźba wojny była aż tak poważna, jak sugerował Dante, zwłaszcza że Patch i ja w tajemnicy przygotowywaliśmy pian stłumienia skazanego na porażkę nefilskiego powstania. A jednak uwagi Dantego na temat mojego wzrostu, prędkości i wytrzymałości zrobiły na mnie wrażenie. Rzeczywiście byłam mniejsza od innych Nefilow. W odrożnieniu od nich urodziłam się w ludzkim ciele, co oznaczało, że miałam przeciętną wagę, mięśnie i wszystko inne. Żeby przeistoczyć się w Nefilkę musiałam się poddać przetoczeniu krwi i złożyć przysięgę wierności. Teoretycznie byłam więc jedną z nich - gorzej z praktyką. Nie chciałam, by ta rażąca dysproporcja zmieniła mnie w ruchomy cel, jednak coś mi mowiło, że to dość prawdopodobny scenariusz. Musiałam włożyć wszystkie siły w to, by utrzymać się u władzy. - Dlaczego musimy zaczynać tak wcześnie? - Tak właśnie powinno brzmieć pierwsze pytanie, ktore zadam Dantemu, ale sama znałam na nie odpowiedź. Nawet najszybsi ludzcy sprinterzy w porownaniu z biegnącym Nefilem wyglądają tak, jakby udawali się na niedzielną przechadzkę. Nefil w pełni sił może osiągnąć prędkość nawet osiemdziesięciu kilometrow na godzinę. Gdyby ktokolwiek zauważył, że Dante i ja biegamy tak szybko na szkolnej bieżni, przyciągnęlibyśmy niepotrzebną uwagę. Jednak w poniedziałek brzasku większość ludzi jeszcze głęboko spała, dzięki czemu mogliśmy skorzystać z okazji i odbyć bezstresowy trening. Wetknęłam banknoty do kieszeni i zeszłam na doł. - Wracam za kilka godzin! - zawołałam do mamy. - Pieczeń będzie gotowa o szostej. Nie spoźnij się! - odpowiedziała mi z kuchni. Dwadzieścia minut poźniej znalazłam się w sklepie sportowym i ruszyłam w stronę działu z obuwiem. Przymierzyłam kilka par. Ostatecznie wybor padł na buty z przeceny. Dante mogł zabrać mi poniedziałkowy poranek - dzień wolny od szkoły, ponieważ wszyscy nauczyciele przebywali na jakimś szkoleniu - ale nie miałam najmniejszego zamiaru poświęcać dla niego wszystkich swoich

oszczędności. Zapłaciłam za buty i sprawdziłam godzinę w telefonie. Dochodziła dopiero szesnasta. W ramach ostrożności Patch ja postanowiliśmy ograniczyć do minimum dzwonienie do siebie w miejscach publicznych, ale kiedy rozejrzałam się wokoło, na chodniku nie było nikogo. Odszukałam w torebce niewykrywalny telefon, ktory dostałam od Patcha, wybrałam jego numer. - Mam kilka wolnych godzin - powiedziałam, kierując się do samochodu, ktory zaparkowałam wzdłuż następnej przecznicy. - W Lookout Hill Park jest bardzo kameralna, ustronna stodoła, tuż za karuzelą. Mogłabym tam być za piętnaście minut. W jego głosie słychać było uśmiech. - Musisz mnie naprawdę pragnąć. - Przydałby mi się zastrzyk endorfin. - I całowanie się w opuszczonej stodole ma ci go zapewnić? - I Coż, prawdopodobnie wpadnę od tego w endorfinową śpiączkę, ale jestem gotowa zaryzykować i przetestować tę teorię. Wyszłam właśnie ze sklepu sportowego. Jeżeli trafię na zieloną falę, może uda mi się dojechać nawet w dziesięć... - nie zdążyłam dokończyć. Ktoś zarzucił mi na głowę płocienny worek i złapał od tyłu, zamykając w żelaznym uścisku. Zaskoczona, upuściłam komorkę. Krzyknęłam probowałam uwolnić ręce, ale dłonie, ktore popychały mnie naprzod, były zbyt silne. Usłyszałam warkot dużego pojazdu, ktory zatrzymał się obok mnie z piskiem opon. Drzwi otworzyły się i ktoś wepchnął mnie do środka. W samochodzie unosił się ostry zapach potu, maskowany aromatem cytrynowego odświeżacza powietrza. Z wywietrznika dmuchało gorące powietrze, od ktorego zaczęłam się pocić. Może o to właśnie chodziło. - Co się dzieje? Czego chcecie? - warknęłam. Nie dotarła do mnie jeszcze w pełni groza sytuacji, przez co byłam raczej wkurzona niż przestraszona. Nie doczekałam się odpowiedzi. Słyszałam jednak oddech dwoch osob siedzących obok mnie. Tych dwoch plus kierowca oznaczało trzech przeciwnikow. Trzech na jednego. Ręce miałam wykręcone do tyłu i skute czymś na kształt łańcucha do holowania. Kostki unieruchomiono mi rownie grubym łańcuchem. Leżałam na brzuchu. Na głowie wciąż miałam worek, a moj nos wciśnięty był w szeroką podłogę vana. Probowałam przewrocić się na bok, ale miałam wrażenie, że jeżeli to zrobię, ramię wypadnie mi z panewki. Krzyknęłam sfrustrowana, ale w odpowiedzi otrzymałam jedynie kopniaka w udo. - Cicho! - syknął męski głos. Jechaliśmy długo - może nawet czterdzieści pięć minut. Miałam mętlik w głowie i trudno mi było się na tym skupić. Czy mogłabym uciec? Jak to zrobić? Prześcignąć ich? Nie. Przechytrzyć? Może. Był jeszcze Patch, ktory na pewno domyślił się, że mnie porwano. Moj telefon doprowadzi go pod sklep sportowy, ale skąd będzie wiedział, dokąd kierować się dalej? Na początku van co chwilę zatrzymywał się na światłach, ale po jakimś czasie jechał już bez przeszkod. Samochod piął się coraz wyżej po krętej drodze, przez co byłam pewna, że kierujemy się w stronę gorzystych terenow na obrzeżach miasta. Po plecach spływały mi strużki potu. Nie mogłam zaczerpnąć głębszego oddechu - przy każdej nieudanej probie ogarniała mnie panika. Samochod wjechał na żwirowaną drogę i stopniowo piął się w gorę. W końcu kierowca zgasił silnik. Porywacze uwolnili moje nogi z łańcucha i wyciągnęli mnie z auta. Kiedy znalazłam się w pomieszczeniu, ściągnęli mi worek z głowy. Miałam rację. Było ich troje. Dwoch mężczyzn i kobieta. Przywieźli mnie do drewnianej chaty, gdzie przykuli mi ręce do ozdobnego drewnianego filaru łączącego podłogę z belkami na stropie. W środku nie paliło się światło, pewnie dlatego, że nie podłączono tu elektryczności. Nieliczne meble przykryte były białymi prześcieradłami. Temperatura w pomieszczeniu mogła być o jeden albo dwa stopnie wyższa niż na zewnątrz, dzięki czemu domyśliłam się, że piec jest wyłączony. Kimkolwiek był właściciel tego domu, z pewnością zamknął go na zimę. - I Nawet nie probuj krzyczeć - powiedział najgrubszy z nich. - W obrębie kilku kilometrow nie ma żywej duszy. - Mężczyzna skrywał twarz pod kowbojskim kapeluszem ciemnymi okularami,

jednak te zabiegi nie były konieczne. Byłam pewna, że nigdy wcześniej go nie widziałam. Wyostrzony szosty zmysł podpowiedział mi, że cała trojka była Nefilami, nie miałam jednak bladego pojęcia, czego mogą ode mnie chcieć... Szarpnęłam, ale łańcuch tylko zazgrzytał. - Gdybyś była prawdziwą Nefilką, rozerwałabyś te łańcuchy - burknął osobnik w kowbojskim kapeluszu. Zdaje się, że pełnił funkcję rzecznika pozostałej dwojki, ktora trzymała się na uboczu, ograniczając komunikację ze mną do pełnych obrzydzenia spojrzeń. - Czego chcecie? - spytałam lodowato. Usta Kowboja wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu. - Chciałbym wiedzieć, jakim cudem takiej księżniczce jak ty może się wydawać, że stanie na czele nefilskiej rewolucji? Wytrzymałam jego nienawistne spojrzenie, marząc o tym, by wykrzyczeć mu prawdę. Nie będzie żadnej rewolucji. Za dwa dni rozpocznie się cheszwan, a on i jego towarzysze zostaną opanowani przez upadłe anioły. Hank Millar miał łatwe zadanie. Napełnił ich głowy mrzonkami o buncie i wolności. A obowiązek dokonania tego cudu zostawił mnie. Nie miałam zamiaru tego robić. - Trochę o ciebie podpytałem - powiedział Kowboj, ktory przechadzał się teraz przede mną w tę i we w tę. - Dowiedziałem się, że spotykasz się z Patchem Cipriano, upadłym aniołem. Jak wam się układa? Dyskretnie przełknęłam ślinę. - Nie wiem, o czym mowisz. - Wiedziałam, co mi grozi, jeżeli moj związek z Patchem wyjdzie na jaw. Dotąd wydawało mi się, że byłam ostrożna, ale zaczynałam wierzyć, że może nie zachowywałam się wystarczająco rozważnie. - Przecież z nim skończyłam! - skłamałam. - To, co nas łączyło, to już przeszłość. Wiem, komu mam być wierna. Kiedy tylko zostałam Nefilką... Skoczył w moim kierunku. - Nie jesteś Nefilką! - Patrzył na mnie z pogardą. - Spojrz na siebie. Jesteś żałosna. Nie masz prawa nazywać się Nefilką. Kiedy na ciebie patrzę, widzę człowieka. Widzę słabą, mazgającą się, rozpuszczoną dziewczynkę. - Wściekasz się, ponieważ nie jestem tak silna fizycznie jak ty - powiedziałam spokojnie. - I kto tu mowi coś o sile! Ty nie masz honoru. Nie ma w tobie poczucia lojalności. Szanowałem Czarną Rękę uważałem go za swojego przywodcę, ponieważ na to zasłużył. Miał wizję. Brał sprawy w swoje ręce. To on wyznaczył cię na swoją następczynię, ale to nic dla mnie nie znaczy. Chcesz mojego szacunku? Zmuś mnie do tego, bym ci go okazał. - Pstryknął palcami ze złością tuż przy mojej twarzy. - Zapracuj na niego, księżniczko. - Miałabym zapracować na jego szacunek? Żebym mogła być jak Hank? Hank był oszustem i kłamcą. Za pomocą okrągłych zdań i pochlebstw złożył swoim ludziom obietnice niemożliwe do spełnienia. Wykorzystał i zdradził moją mamę, a ze mnie zrobił pionka w swojej grze. Im intensywniej myślałam o tym, w jakiej postawił mnie sytuacji - jak zmusił mnie do tego, bym kontynuowała jego chorą wizję - tym większa wściekłość mnie ogarniała. Spojrzałam zimno w oczy Kowboja, a następnie zamachnęłam się stopą i kopnęłam go prosto w pierś. Poleciał na ścianę i oszołomiony upadł na podłogę. Pozostała dwojka ruszyła w moją stronę, ale wściekłość obudziła we mnie prawdziwy ogień. Poczułam nieznaną mi dotąd brutalną siłę. Naprężyłam łańcuch i usłyszałam zgrzytanie pękających metalowych ogniw. Łańcuchy opadły na ziemię, a ja rzuciłam się do przodu z pięściami. Uderzyłam najbliższego Nefila w żebra i kopniakiem z połobrotu trafiłam Nefilkę. Moja stopa wbiła się w jej udo, w ktorym z zaskoczeniem wyczułam twardy mięsień. Nigdy wcześniej nie spotkałam tak silnej i wytrzymałej kobiety. Dante miał rację. Nie umiałam walczyć. Kiedy zrozumiałam, że trzeba było przypuścić na nich bezwzględny atak, gdy wszyscy leżeli jeszcze na ziemi, było już za poźno. Byłam jednak zbyt zdumiona tym, co zrobiłam, by przyjąć pozycję obronną i czekać na ich odpowiedź. Kowboj rzucił się na mnie i popchnął na filar. Tak mocno uderzyłam w niego plecami, że zabrakło mi tchu. Skuliłam się, probując zaczerpnąć powietrze.

- Mam cię dość, księżniczko. To było ostrzeżenie. Jeżeli odkryję, że wciąż spotykasz się z upadłymi aniołami, źle się to dla ciebie skończy. - Poklepał mnie po policzku. - Wykorzystaj ten czas i zadecyduj, po ktorej jesteś stronie. Dla twojego dobra mam nadzieję, że ją zmienisz. Kowboj kiwnął głową do swoich towarzyszy, po czym wszyscy opuścili dom. Łapczywie łykałam powietrze. Przez kilka minut dochodziłam do siebie i dopiero po chwili dotarłam do drzwi, słaniając się na nogach. Moi oprawcy zdążyli już odjechać. W powietrzu unosił się kurz. Powoli zaczynało zmierzchać. Garstka gwiazd lśniła na niebie jak maleńkie odłamki potłuczonego szkła. ROZDZIAŁ 4 Zeszłam z maleńkiego ganku chaty i zaczęłam się zastanawiać, jak wrocić do domu, kiedy na żwirowanym podjeździe usłyszałam chrzęst opon. Przygotowałam się na powrot Kowboja i jego przyjacioł, ale po chwili moim oczom ukazał się harley sportster z jednym tylko pasażerem. Patch. Zeskoczył z motocykla i błyskawicznie znalazł się przy mnie. - Nic ci nie jest? - zapytał, ujmując moją twarz w dłonie. Zmierzył mnie wzrokiem w poszukiwaniu jakichkolwiek urazow. W jego oczach pojawiła się mieszanka ulgi, niepokoju i wściekłości. - Gdzie oni są? - zapytał z furią, jakiej nigdy wcześniej u niego nie słyszałam. - Było ich troje. Sami Nefilowie - powiedziałam głosem roztrzęsionym ze strachu. Wciąż czułam uderzenie, ktore pozbawiło mnie oddechu. - Odjechali jakieś pięć minut temu. Jak mnie znalazłeś? - Uruchomiłem urządzenie namierzające. - Zainstalowałeś mi nadajnik? - Wszyłem ci go w kieszeń kurtki. Cheszwan rozpoczyna się we wtorek, wraz z nowiem księżyca, a ty jesteś niezaprzysiężoną Nefilką, a także corką Czarnej Ręki. To dodatkowy bonus, więc jesteś kuszącą zdobyczą dla niemal każdego upadłego anioła. Nikomu nie przysięgniesz wierności, aniele, koniec, kropka. Jeżeli oznacza to, że muszę naruszyć twoją prywatność, trudno. - Słucham? „Trudno"? - Nie byłam pewna, czy mam ochotę go przytulić, czy uderzyć. Patch zignorował moje oburzenie. - Powiedz mi o nich wszystko. Jak wyglądali, jakim samochodem przyjechali... Wszystko, co może mi pomoc ich namierzyć. - W oczach Pat cha lśniła żądza zemsty. - Jeszcze za to zapłacą. - Założyłeś mi też podsłuch w telefonie? - chciałam wiedzieć, nadal sfrustrowana tym, że Patch naruszył moją prywatność, nawet mnie o tym nie informując. - Tak - odpowiedział bez wahania. - Innymi słowy: nie mam przed tobą tajemnic. Jego twarz złagodniała i wydawało mi się, że gdyby sytuacja nie wymagała powagi, mogłby się nawet uśmiechnąć. - Jest jeszcze kilka spraw, ktore udało ci się utrzymać przede mną w tajemnicy, aniele. Okej. Sama się o to prosiłam. - Ich herszt nosił okulary przeciwsłoneczne i kowbojski kapelusz, ale jestem pewna, że nigdy wcześniej go nie widziałam. Pozostała dwojka, kobieta i mężczyzna, niczym się nie wyrożniali. - Samochod? - Założyli mi worek na głowę, ale myślę, że to był van. Dwoje z nich siedziało ze mną z tyłu, a kiedy mnie wywlekli z samochodu, usłyszałam dźwięk zasuwających się drzwi. - Jeszcze jakieś szczegoły? Powiedziałam Patchowi, że szef bandy groził mi, iż powie wszystkim o naszym sekretnym związku. - Jeżeli ta informacja wypłynie, szybko może się zrobić nieprzyjemnie - powiedział Patch, ściągając brwi. Jego oczy pociemniały i pojawiła się w nich niepewność. - Jesteś przekonana, że nadal chcesz utrzymywać nasz związek w tajemnicy? Nie chcę cię stracić, ale gdyby miało się tak stać, wolałbym zrobić to na naszych warunkach. Wsunęłam palce w jego dłoń. Jego skora była lodowata. Zastygł w bezruchu, gotowy na

najgorsze. - Albo jesteśmy w tym razem, albo rezygnuję - powiedziałam, pewna każdego słowa. Już raz straciłam Patcha. Nie chcę, by zabrzmiało to melodramatycznie, ale wolałabym umrzeć, niż się z nim rozstać. Patch nieprzypadkowo był częścią mojego życia. Stanowiliśmy dwie połowki całości. Patch z dziką zachłannością przygarnął mnie do siebie tulił w ramionach. - Wiem, że ci się to nie spodoba, ale jeżeli chcemy udowodnić, że nasz związek to przeszłość, będziemy musieli pomyśleć o odegraniu publicznej kłotni. Nie wiemy, co odkryją, jeżeli rzeczywiście postanowią przyjrzeć się naszym tajemnicom. To wszystko zaczyna przypominać polowanie na czarownice. Chyba będzie lepiej, jeśli sami wyjdziemy z inicjatywą. - Odegrać kłotnię? - powtorzyłam. Ogarnęło mnie przerażenie, ktore zmroziło mnie jak lodowaty wiatr. - My będziemy znać prawdę - wyszeptał Patch, energicznie pocierając moje ramiona, żeby mnie rozgrzać. - Nie mam zamiaru cię stracić. - Kto jeszcze będzie znał prawdę? Vee? Moja mama? - Im mniej będą wiedzieć, tym będą bezpieczniejsze. Westchnęłam bez przekonania. - To ciągłe okłamywanie Vee zaczyna mnie już męczyć. Nie wiem, czy nadal mam na to siłę. Kiedy z nią przebywam, mam poczucie winy. Chciałabym powiedzieć jej prawdę. Zwłaszcza jeżeli dotyczy ona czegoś tak ważnego, jak ty i ja. - Twoj wybor - powiedział łagodnie Patch. - Ale jeżeli Vee nie będzie miała nic do powiedzenia, nie spotka jej nic złego. Wiedziałam, że ma rację, więc wybor wydawał mi się oczywisty. Czy miałam prawo sprowadzać niebezpieczeństwo na swoją najlepszą przyjaciołkę tylko po to, by uciszyć sumienie? - Prawdopodobnie nie uda nam się oszukać Dantego. Zbyt blisko z nim wspołpracujesz - stwierdził Patch. - Może nawet lepiej, jeżeli będzie wiedział i zaświadczy o tym przed wpływowymi Nefilami. - Zdjął skorzaną kurtkę i zarzucił mi ją na ramiona. - Jedźmy do domu. - Możemy zatrzymać się na chwilę przy sklepie sportowym? Muszę wrocić po telefon i po tę niewykrywalną komorkę od ciebie. Jeden z nich upuściłam, kiedy mnie zaatakowali, a drugi został tam razem z moją torebką. Jeżeli będziemy mieli szczęście, moje nowe buty także będą leżały na chodniku. Patch pocałował mnie w czubek głowy. - Musisz zastrzec oba numery. Nie zabrali twoich rzeczy. W najgorszym wypadku twoi nefilscy porywacze założyli tam własne nadajniki. Najlepiej kupić nowe telefony. Jedno było pewne. O ile wcześniej nie miałam motywacji, by trenować z Dantem, teraz sytuacja uległa zmianie. Musiałam nauczyć się walczyć, i to szybko. Patch, ktory koncentrował się teraz na unikaniu Peppera Friberga i doradzaniu mi jako nowej przywodczyni Nefilow, i tak miał sporo na głowie. Nie mogł pędzić na ratunek za każdym razem, kiedy wpadałam w tarapaty. Byłam mu niezmiernie wdzięczna, że tak się mną opiekuje, ale nadszedł czas, bym sama nauczyła się o siebie troszczyć. Dotarłam do domu, gdy było już ciemno. Kiedy weszłam, mama wybiegła mi na spotkanie z kuchni. Wyglądała na zmartwioną i zdenerwowaną. - Nora! Gdzieś ty się podziewała? Dzwoniłam, ale wciąż włączała się poczta głosowa. Miałam ochotę pacnąć się w czoło. Kolacja o osiemnastej. Nie zdążyłam. - Przepraszam! - powiedziałam. - Zostawiłam telefon w jednym ze sklepow. Kiedy się zorientowałam, że go zgubiłam, była już pora kolacji, a ja musiałam wrocić na drugi koniec miasta. 1 tak go nie znalazłam, więc nie dość, że nie mam telefonu, to jeszcze nie zdążyłam na kolację. Tak mi przykro. Nie miałam jak zadzwonić. - Byłam zła, że znowu muszę ją okłamywać. Oszukiwałam ją już tyle razy, że jedno kłamstwo więcej nie powinno mi robić rożnicy. A jednak robiło. Coraz mniej byłam jej corką, a coraz bardziej stawałam się corką Hanka. Moj biologiczny ojciec był ekspertem w dziedzinie kłamstwa. W obecnej sytuacji nie miałam prawa go krytykować. - Nie mogłaś znaleźć jakiegoś sposobu, żeby do mnie zadzwonić? - spytała, a w jej głosie pobrzmiewało niedowierzanie.

- To się nie powtorzy. Obiecuję. - Chyba nie byłaś z Patchem? - wypowiedziała jego imię cynicznym tonem. Moja mama darzyła Patcha taką samą sympatią jak gryzonie, ktore często siały spustoszenie na naszej działce. Byłam przekonana, że w marzeniach stała na ganku ze strzelbą w oczekiwaniu, aż ktoryś z nich wychyli głowkę z nory. Zaczerpnęłam powietrza, zaklinając się, że będzie to już ostatnie kłamstwo. Jeżeli Patch i ja rzeczywiście mieliśmy odegrać awanturę, już teraz musiałam przygotować pod nią grunt. Obiecałam sobie, że jak tylko zajmę się mamą i Vee, reszta pojdzie jak z płatka. - Nie, nie byłam z Patchem, mamo. Zerwaliśmy. Uniosła brwi. Nie wyglądała na przekonaną. - To świeża sprawa i wolałabym o tym nie rozmawiać - powiedziałam i ruszyłam w stronę schodow. - Nora... Obrociłam się, a w oczach miałam łzy. Co ciekawe, wcale nie udawałam. Po prostu przypomniałam sobie ostatni raz, kiedy naprawdę rozstałam się z Patchem. Ścisnęło mi się serce i przez chwilę nie mogłam oddychać. Wspomnienie tamtej chwili miało mnie prześladować do końca życia. Patch zabrał wtedy ze sobą najlepszą cząstkę mnie i pozostawił po sobie pustkę. Nigdy więcej nie chciałam być już tą pustą dziewczyną. Twarz mamy złagodniała. Podeszła do schodow i pogłaskała mnie po plecach, a potem szepnęła: - Kocham cię. Daj znać, jak będziesz chciała pogadać... Kiwnęłam głową i poszłam do swojego pokoju. I już, pomyślałam, probując nadać myślom optymistyczny ton. Jedna z głowy. Została jeszcze druga. Czułam, że mowiąc o rozstaniu, nie okłamuję mamy i Vee. Robiłam to tylko po to, by były bezpieczne. Owszem, uczciwość popłaca - w większości przypadkow. Ale czasem bezpieczeństwo bije ją na głowę. Choć ten argument wydawał mi się logiczny, poczułam jednak kłucie w żołądku. Głowę zaprzątała mi jeszcze jedna niepokojąca myśl. Jak długo Patch i ja możemy żyć w kłamstwie i nie pozwolić na to, by przekształciło się ono w rzeczywistość? Zbyt szybko nastał poniedziałek, piąta rano. Tirzepnęłam ręką budzik, przerywając jego piszczenie w połowie, po czym przewrociłam się na drugi bok. Jeszcze dwie minutki, pomyślałam i zamknęłam oczy. Zaczęłam odpływać w ramiona nowego snu i... zanim się obejrzałam, na mojej głowie wylądowało kilka ciuchow. - Pobudka! - Dante stał nad moim łożkiem, pogrążony w mroku. - Co ty tu robisz? - wydarłam się na niego zaspana, łapiąc za kołdrę i podciągając ją pod brodę. - To, co na moim miejscu zrobiłby każdy szanujący się trener osobisty. Wyłaź z łożka i ubieraj się. Jeżeli za trzy minuty nie będziesz stała na podjeździe, wrocę tu z kubłem lodowatej wody. - Jak tu wszedłeś? - Zostawiłaś otwarte okno. Może czas zerwać z tym nawykiem? Jeżeli będziesz zbyt ufna, nie wiadomo, co może dostać się do środka. Kiedy wygramoliłam się z łożka, Dante był już przy drzwiach sypialni. - Zwariowałeś? Nie przez korytarz! Moja mama jeszcze cię usłyszy! Koleś, ktory nad ranem po kryjomu, ze wstydem opuszcza moją sypialnię? Do końca życia miałabym szlaban! Wyglądał na rozbawionego. - Jedno jest pewne: nie robiłbym tego ze wstydem. Po jego wyjściu przez dobrych dziesięć sekund stałam w bezruchu, zastanawiając się, czy w jego słowach był jakiś podtekst. Oczywiście, że nie. To, co powiedział, mogłoby brzmieć kokieteryjnie, ale tak nie było. Koniec i kropka. Wciągnęłam na siebie czarne spodnie od dresu i elastyczną koszulkę z mikrofibry, a włosy związałam w kucyk. Nawet gdyby miało się okazać, że Dante wdepcze mnie w ziemię, przynajmniej będę wyglądać przyzwoicie. Dokładnie trzy minuty poźniej spotkałam się z nim na podjeździe. Rozejrzałam się dookoła.

Miałam dziwne wrażenie, że czegoś tu brakuje. - Gdzie twoj samochod? Dante lekko trącił mnie w ramię. - Leniuszek z ciebie, co? Nieładnie. Pomyślałem, że piętnastokilometrowa przebieżka szybko nas rozgrzeje - powiedział i wskazał na gęsty las po drugiej stronie ulicy. Kiedy byłyśmy dziećmi, Vee i ja często się tam zapuszczałyśmy, a w jedne wakacje wybudowałyśmy tam nawet fort. Nigdy jednak nie zastanawiałam się, jak daleko ciągnie się ten las. Okazuje się, że właśnie piętnaście kilometrow. - No, śmiało. Zawahałam się. Myśl o znalezieniu się w ciemnym lesie z Dantem nie wydawała mi się specjalnie kusząca. Należał do najbardziej zaufanych ludzi Hanka, a był to wystarczający powod, żeby go nie lubić i by specjalnie mu nie wierzyć. Trochę po fakcie dotarło do mnie, że nie powinnam była się godzić na samotne treningi z nim, zwłaszcza że miały się one odbywać na obrzeżach miasta. - Po treningu powinniśmy porozmawiać o informacjach, ktore docierają do mnie od rożnych Nefilow, a ktore dotyczą moralności, oczekiwań i ciebie - dodał. „Po treningu", powiedział, co oznaczało, że w ciągu kilku następnych godzin nie miał zamiaru wepchnąć mnie do opuszczonej studni. Poza tym Dante odpowiadał teraz przede mną. Przysiągł mi wierność. Nie był już porucznikiem Hanka, tylko moim. Nie ośmieliłby się mnie skrzywdzić. Pozwoliłam sobie na ostatnie wspomnienie o beztroskim śnie, a następnie odrzuciłam tę fantazję i ruszyłam w stronę drzew. Ich gałęzie rozciągały się nad nami jak baldachim, zamykając dostęp nawet najmniejszym promieniom światła, jakie słało nam niebo. Polegając na wyostrzonym nefilskim wzroku, zaczęłam biec w rownym tempie. Przeskakiwałam nad powalonymi pniami, uchylałam się pod nisko zwisającymi gałęziami i szukałam wzrokiem ukrytych kamieni i innych pułapek. Ziemia była zdradziecko nierowna, co przy prędkości, z jaką biegłam, mogło mieć katastrofalne skutki. - Szybciej! - krzyknął Dante za moimi plecami. - Nie obciążaj tak stop. TUpiesz jak stado nosorożcow. Mogłbym cię znaleźć i złapać z zamkniętymi oczami. Wzięłam sobie jego słowa do serca i gdy tylko moje stopy stykały się z ziemią, natychmiast je unosiłam. Robiłam tak przy każdym kroku, koncentrując się na tym, by były one możliwie najcichsze i trudne do namierzenia. Dante bez trudu mnie wyprzedził i biegł teraz przede mną. - Łap mnie - rozkazał. Goniąc go, nie mogłam się nadziwić sile i wytrzymałości mojego nowego nefilskiego ciała. Zdumiona myślałam o tym, jak niezdarne, powolne i pozbawione koordynacji musiało być moje ludzkie ciało. Moja kondycja nie była lepsza. Była doskonała. Schylałam się pod gałęziami, skakałam ponad dołami, a głazy omijałam slalomem z taką łatwością, jakbym od dawna znała ich położenie. Chociaż wydawało mi się, że biegnę tak szybko, iż lada moment wzbiję się w przestworza, nie mogłam dogonić Dantego. Poruszał się jak zwierzę, osiągając pęd drapieżnika goniącego swoj następny posiłek. Po chwili zupełnie zniknął mi z oczu. Zwolniłam i zaczęłam nasłuchiwać. Cisza. Chwilę poźniej Dante wynurzył się z ciemności. - To było żałosne - zgromił mnie. - Jeszcze raz. Przez następne dwie godziny biegałam za nim i słyszałam tę samą, powtarzaną bez końca komendę. „Jeszcze raz. To jeszcze nie to. Jeszcze raz". Już miałam się poddać - moje nogi trzęsły się z wysiłku, a płuca wydawały się porwane na strzępki - kiedy Dante zawrocił i z uznaniem poklepał mnie po plecach. - Dobra robota. Jutro zajmiemy się treningiem siłowym. - Ach, tak? Będziemy podnosić głazy? - rzuciłam cynicznie, probując złapać oddech. - Nie, wyrywać drzewa. Wlepiłam w niego spojrzenie. - Będziemy je przewracać - kontynuował radośnie. - Dobrze się dziś wyśpij. Przyda ci się. - Hej! - zawołałam za nim. - Czy my wciąż nie jesteśmy oddaleni kilka kilometrow od mojego domu? - Dokładnie osiem. Zrob sobie relaksujący jogging.