kawiarenka

  • Dokumenty795
  • Odsłony113 853
  • Obserwuję143
  • Rozmiar dokumentów1.6 GB
  • Ilość pobrań71 629

15. Connelly M. 2009 - Harry Bosch 15. Dziewięć Smoków

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kawiarenka
EBooki

15. Connelly M. 2009 - Harry Bosch 15. Dziewięć Smoków.pdf

kawiarenka EBooki Connelly Michael
Użytkownik kawiarenka wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 501 stron)

Michael Connelly Harry Bosch Tom 15 Dziewięć Smoków Przekład Robert Waliś Całej ekipie z Enterprise Boulevard w Lebanon w stanie Indiana. Wielkie dzięki CZĘŚĆ I Wydział specjalny do spraw zabójstw Rozdział 1 Harry Bosch zajrzał do boksu swojego partnera po drugiej stronie przejścia i przez chwilę obserwował, jak ten oddaje się codziennemu rytuałowi: wyrównuje sterty teczek, usuwa papiery ze środka blatu i chowa wypłukany kubek po kawie do szuflady biurka. Bosch zerknął na zegarek i stwierdził, że jest dopiero wpół do czwartej. Wydawało się, że każdego dnia Ignacio Ferras rozpoczyna rytuał minutę albo dwie wcześniej. Był wtorek po Święcie Pracy, początek skróconego tygodnia, a on już powoli zbierał się do wyjścia. Zawsze motywował go telefon z domu, gdzie czekała żona z kilkuletnim dzieckiem i nowo narodzonymi bliźniakami. Kobieta wpatrywała się w

zegarek jak właściciel sklepu ze słodyczami w grube dzieciaki. Potrzebowała odpoczynku, który mógł jej zapewnić tylko powrót męża. Pomimo odległości i prawie półtorametrowych solidnych ścianek oddzielających stanowiska pracy w nowym centrum dowodzenia Bosch zazwyczaj słyszał obie strony rozmowy, która zaczynała się od słów: „Kiedy wrócisz?”. Gdy Ferras wreszcie uporządkował swoje stanowisko, spojrzał na Boscha. – Harry, będę leciał – rzekł. – Chcę zdążyć przed korkami. Czekam jeszcze na kilka telefonów, ale znają numer mojej komórki, więc nie muszę tutaj siedzieć. Mówiąc, Ferras masował sobie lewe ramię. To również stanowiło część rytuału. W ten sposób bez słów przypominał Boschowi, że przed dwoma laty został postrzelony, więc zasłużył na to, by wcześniej kończyć pracę. Bosch tylko pokiwał głową. Tak naprawdę nie chodziło o to, czy jego partner wcześniej wychodzi do domu i czy na to zasłużył. Chodziło o jego zaangażowanie w pracę wydziału zabójstw i o to, czy mu go nie zabraknie, gdy wreszcie dostaną kolejne wezwanie. Ferras odbył dziewięciomiesięczną fizykoterapię i rehabilitację, zanim ponownie zameldował się w centrum dowodzenia, jednak pracował nad kolejnymi sprawami z irytującą niechęcią. Brakowało mu zapału, a Bosch nie miał ochoty dłużej na niego czekać. Miał także dosyć czekania na nową zdobycz. Minęły już cztery tygodnie od ostatniej sprawy, a świat na dobre pogrążył się w upale późnego lata. Bosch wiedział, że kolejne zabójstwo jest pewne jak wiatr Santa Ana wiejący znad górskich przełęczy. Ferras wstał i zamknął biurko na kluczyk. Właśnie zdejmował marynarkę z oparcia krzesła, gdy Bosch zobaczył, że Larry Gandle wychodzi ze swojego gabinetu w głębi sali i kieruje się w ich stronę. Jako starszy z partnerów Bosch miał pierwszeństwo w wyborze stanowiska pracy, gdy przed miesiącem wydział zabójstw rozpoczął przenosiny z sypiącego się Centrum Parkera do nowego budynku. Większość śledczych wybrała boksy z oknami wychodzącymi na ratusz, jednak Bosch umiejscowił się po przeciwnej stronie. Odstąpił

atrakcyjny widok swojemu partnerowi i wybrał stanowisko, z którego mógł obserwować, co się dzieje w centrum dowodzenia. Teraz zobaczył nadchodzącego porucznika i instynktownie wiedział, że Ferras nie wróci wcześniej do domu. Gandle trzymał kartkę wyrwaną z notatnika i szedł wyjątkowo dziarsko. Bosch domyślił się, że czekanie dobiegło końca. Otrzymali wezwanie. Nowe zabójstwo. Wstał z krzesła. – Bosch, Ferras, mam coś dla was – powiedział Gandle, gdy się zbliżył. – Sprawa dla południowego wydziału. Bosch zauważył, że jego partner wyraźnie zmarkotniał, ale zignorował go i sięgnął po kartkę, którą trzymał Gandle. Zerknął na zapisany adres. South Normandie Avenue. Już kiedyś tam był. – To sklep monopolowy – wyjaśnił Gandle. – Jeden zastrzelony za ladą, patrol ma świadka. Tylko tyle wiem. Możecie jechać? – Możemy – odparł Bosch, zanim Ferras zdążył zaprotestować. Ale nie na wiele się to zdało. – Poruczniku, przecież to wydział specjalny do spraw zabójstw – rzekł Ferras, obracając się i wskazując łeb dzika przymocowany nad drzwiami centrum dowodzenia. – Po co bierzemy napad na monopolowy? Dobrze pan wie, że to robota gangów, a goście z południowego mogą zamknąć sprawę przed północą, a przynajmniej ustalić nazwisko zabójcy. Miał rację. Wydział specjalny zajmował się najtrudniejszymi i najbardziej złożonymi sprawami. Stanowił elitę, która prowadziła ciężkie dochodzenia z nieustępliwością dzika ryjącego w błocie w

poszukiwaniu trufli. Napad na sklep monopolowy na terytorium kontrolowanym przez gangi nie spełniał tych kryteriów. Gandle, z którego łysina i surowy wyraz twarzy czyniły idealnego szefa, rozłożył ręce z całkowitym brakiem współczucia. – Mówiłem wszystkim podczas ostatniego zebrania, że w tym tygodniu pomagamy południowym. Do czternastego mają większość ludzi na kursie i pracują tylko z podstawową załogą. W ciągu weekendu wpadły im trzy sprawy, a dziś rano kolejna. Nie wiedzą, w co włożyć ręce. Wy macie wolne, więc zajmiecie się tym napadem. Koniec kropka. Jakieś pytania? Patrol czeka ze świadkiem. – W porządku, szefie – odrzekł Bosch, kończąc dyskusję. – Będę czekał na wieści. Gandle wrócił do swojego gabinetu, a Bosch zdjął płaszcz z oparcia krzesła, włożył go, po czym otworzył środkową szufladę biurka. Wyjął skórzany notatnik z tylnej kieszeni spodni i umieścił w nim nowy zapas kartek w linie. Nowe zabójstwo wymaga nowego notatnika. To był jego rytuał. Popatrzył na policyjną tarczę wytłoczoną na okładce, po czym schował notes z powrotem do kieszeni. Prawdę mówiąc, nie obchodziło go, co to za sprawa. Po prostu chciał się czymś zająć. Z tą robotą jest tak samo jak ze wszystkim. Jeśli masz zbyt długą przerwę, tracisz formę. A Bosch chciał tego uniknąć. Ferras stał z rękami na biodrach, patrząc na zegar wiszący na ścianie nad tablicami ogłoszeń. – Cholera – burknął. – Zawsze tak jest.

– Jak to „zawsze”? – zdziwił się Bosch. – Od miesiąca nie mieliśmy żadnej sprawy. – Zacząłem się do tego przyzwyczajać. – Skoro nie podoba ci się praca przy zabójstwach, zawsze możesz usiąść za biurkiem w wydziale kradzieży samochodów. – Racja. – No to idziemy. Bosch wyszedł z boksu i ruszył przejściem w stronę drzwi. Ferras podążył za nim, wyciągając telefon, żeby zadzwonić do żony i przekazać jej złe wieści. Gdy wychodzili z centrum dowodzenia, obaj podnieśli rękę i poklepali dzika po płaskim pysku, żeby przyniósł im szczęście. Rozdział 2 Bosch nie musiał pouczać Ferrasa w drodze do południowej części Los Angeles. Jego milczenie było wystarczająco wymowne. W końcu młodszy partner nie wytrzymał cichej presji i odkrył karty. – Mam już dosyć. – Czego? – spytał Bosch. – Bliźniaków. Ciągle tylko harówka i płacz. Efekt domina. Jedno się budzi i rozdrażnia drugie, a

potem wstaje najstarsze dziecko. Nikt się nie wysypia, a żona… – Co? – Czy ja wiem, po prostu wariuje. Cały czas do mnie wydzwania, pyta, kiedy wrócę do domu. Więc wracam, a wtedy przychodzi moja kolej na opiekę nad chłopcami i nie mam ani chwili wytchnienia. Tylko praca, dzieci, praca, dzieci, praca, dzieci, każdego dnia. – Myśleliście o niani? – Nie stać nas. Nie w obecnej sytuacji. Już nawet nie dostajemy nadgodzin. Bosch nie wiedział, co odpowiedzieć. Jego córka Madeline przed miesiącem skończyła trzynaście lat i dzieliło go od niej ponad piętnaście tysięcy kilometrów. Nigdy nie angażował się bezpośrednio w jej wychowanie. Spędzał z nią tylko cztery tygodnie w roku, dwa w Hongkongu i dwa w Los Angeles. Jakiej sensownej rady mógł udzielić pełnoetatowemu tatusiowi z trójką dzieci, wliczając bliźniaki? – Nie wiem, co mam ci powiedzieć – odrzekł. – Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Zrobię, co tylko będę mógł, kiedy to będzie konieczne, ale… – Wiem, Harry. Doceniam to. Najgorszy jest pierwszy rok. Będzie o wiele łatwiej, kiedy bliźniaki trochę podrosną. – Tak, ale może nie chodzi tylko o dzieci, Ignacio, lecz o ciebie. – O mnie? Co masz na myśli?

– Może to w tobie tkwi problem. Może za wcześnie wróciłeś. Zastanawiałeś się kiedyś nad tym? Ferras przez chwilę rozważał to w milczeniu. – Czasami tak się zdarza – rzekł Bosch. – Dostajesz kulkę i zaczynasz myśleć, że piorun może trafić dwa razy w to samo miejsce. – Posłuchaj, Harry, nie wiem, co to za bzdury, ale akurat z tym nie mam problemu. Po prostu cały czas jestem niewyspany i kurewsko zmęczony, a nie mam szansy odpocząć, bo żona wsiada mi na kark, kiedy tylko wracam do domu. – Skoro tak mówisz, partnerze. – Otóż to, partnerze. Właśnie tak mówię. I uwierz mi, że ciągle słyszę to od niej, więc chociaż ty oszczędź mi takiego gadania. Bosch pokiwał głową i zamilkł. Wiedział, kiedy odpuścić. Gandle wysłał ich pod numer siedemnaście przy South Normandie Avenue, zaledwie kilka przecznic od niesławnego skrzyżowania z Florence, gdzie w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym drugim helikoptery stacji telewizyjnych uchwyciły i przekazały na cały świat najstraszniejsze obrazy z ulicznych zamieszek. Wielu ludziom Los Angeles wciąż kojarzyło się głównie z tymi relacjami. Jednak Bosch szybko zdał sobie sprawę, że zna tę okolicę oraz sklep monopolowy, do którego zmierzali, z zupełnie innych zamieszek i z innego powodu.

Sklep monopolowy Wróżba odgrodzono żółtą taśmą oznaczającą miejsce zbrodni. Zebrała się niewielka grupa gapiów, ale w tej dzielnicy morderstwa nie należały do rzadkości. Miejscowi wielokrotnie mieli z nimi do czynienia. Bosch zatrzymał sedana obok trzech radiowozów. Wyjął teczkę z bagażnika, po czym zamknął samochód i ruszył w stronę żółtej taśmy. Bosch i Ferras podali swoje nazwiska i numery służbowe policjantowi, który prowadził rejestr osób oglądających miejsce przestępstwa, po czym przeszli pod taśmą. Gdy zbliżyli się do drzwi sklepu, Bosch sięgnął do prawej kieszeni marynarki i wyjął opakowanie zapałek w kształcie książeczki. Było stare i zużyte. Na wierzchu widniała nazwa sklepu oraz adres niewielkiego żółtego budynku, przed którym stali. Kciukiem otworzył zapałki. Brakowało tylko jednej zapałki, a wewnątrz wydrukowano wróżbę, która znajdowała się w każdym opakowaniu. Szczęśliwy człowiek, który znajdzie schronienie w sobie. Bosch nosił te zapałki przy sobie od ponad dziesięciu lat. Nie z powodu wróżby, choć zgadzał się z tym, co głosiła, ale ze względu na brakującą zapałkę i to, o czym mu przypominała. – Co się dzieje, Harry? – spytał Ferras. Bosch zdał sobie sprawę, że zatrzymał się przed sklepem. – Nic, po prostu już kiedyś tutaj byłem. – Kiedy? Podczas któregoś dochodzenia?

– W pewnym sensie. Ale to było dawno temu. Wchodzimy. Bosch ominął partnera i wszedł przez otwarte drzwi sklepu. Wewnątrz stało kilku policjantów i sierżant. Sklep był długi i wąski, miał zaledwie trzy rzędy półek. Na końcu przejścia między półkami Bosch dostrzegł korytarz i otwarte drzwi prowadzące na parking za sklepem. Skrzynki z zimnymi napojami stały wzdłuż ściany w lewym rzędzie oraz w głębi sklepu. W prawym rzędzie wystawiono wysokoprocentowe napoje, a środek zarezerwowano dla win, czerwonych po prawej i białych po lewej stronie. W korytarzu na tyłach Bosch zauważył kolejnych dwóch policjantów i odgadł, że przetrzymują świadka w składziku albo biurze. Postawił teczkę na podłodze obok drzwi. Z kieszeni płaszcza wyjął dwie pary lateksowych rękawiczek. Wręczył jedną Ferrasowi, po czym obaj je włożyli. Sierżant zauważył przybycie dwóch śledczych i odłączył się od swoich ludzi. – Ray Lucas – przedstawił się. – Mamy jedną ofiarę za ladą. Nazywa się John Li, pisane L-I. Według nas to się stało niecałe dwie godziny temu. Wygląda na to, że ktoś okradł sklep i nie chciał zostawiać świadka. Wielu z nas z siedemdziesiątego siódmego posterunku znało pana Li. To był porządny staruszek. Lucas przywołał Boscha i Ferrasa do kontuaru. Bosch przytrzymał płaszcz, żeby o nic nie zaczepić, gdy okrążali ladę i wciskali się w wąską przestrzeń. Przykucnął jak łapacz w baseballu, aby dokładniej przyjrzeć się trupowi na podłodze, a Ferras pochylił się nad nim niczym sędzia. Ofiarą był mniej więcej siedemdziesięcioletni Azjata. Leżał na plecach, wpatrując się w sufit niewidzącymi oczami. Obnażone zęby zaciskały się w niemal kpiącym grymasie. Krew pokrywała

usta, policzek i podbródek. Mężczyzna wykaszlał ją, gdy umierał. Przód koszuli nasiąkł krwią, a Bosch widział na piersi ofiary co najmniej trzy otwory po pociskach. Zgięta w kolanie prawa noga niezdarnie tkwiła pod lewą. Najwyraźniej sklepikarz upadł tam, gdzie stał, kiedy go zastrzelono. – Nie znaleźliśmy żadnych łusek – odezwał się Lucas. – Zabójca je sprzątnął. Był też na tyle sprytny, że wyjął płytę z nagrywarki na zapleczu. Bosch pokiwał głową. Dzielnicowi zawsze chcieli być pomocni, ale on jeszcze nie potrzebował tych informacji, które mogły się okazać mylące. – Chyba że użył rewolweru – odparł. – Wtedy nie musiałby sprzątać łusek. – Być może – odrzekł Lucas. – Ale tutaj rzadko widuje się rewolwery. Nikt nie chce dać się zaskoczyć podczas strzelaniny z zaledwie sześcioma kulkami w magazynku. Lucas chciał pokazać Boschowi, że zna tę okolicę, a śledczy jest tutaj tylko gościem. – Będę o tym pamiętał – odpowiedział Bosch. Skupił się na zwłokach i w milczeniu obejrzał miejsce zbrodni. Był pewien, że ofiarą jest człowiek, którego spotkał w tym sklepie przed laty. Nawet znajdował się w tym samym miejscu, za ladą. Bosch dostrzegł miękką paczkę papierosów w kieszeni koszuli. Zauważył na prawej dłoni ofiary rozmazaną krew. Wcale go to nie zdziwiło. Od najwcześniejszego dzieciństwa ludzie dotykają ran, próbując je ochronić i sprawić, by się zagoiły. To naturalny odruch. Tutaj ofiara zrobiła to samo, chwytając się za pierś po pierwszym postrzale.

Rany były od siebie oddalone o jakieś dziesięć centymetrów i stanowiły wierzchołki równobocznego trójkąta. Bosch wiedział, że ślady po trzech szybkich strzałach z niewielkiej odległości zazwyczaj są ciaśniej zgrupowane. Przypuszczał więc, że ofiara została postrzelona raz, po czym upadła na podłogę. Wtedy zabójca przechylił się nad ladą i strzelił jeszcze dwukrotnie, stąd taki rozrzut ran. Pociski przebiły klatkę piersiową mężczyzny, rozrywając serce i płuca. Wykrztuszona krew wskazywała na to, że śmierć nie nastąpiła natychmiast. Ofiara usiłowała oddychać. Po wielu latach prowadzenia dochodzeń Bosch był pewien jednego. Nie istnieje coś takiego jak łatwa śmierć. – Nie ma rany postrzałowej głowy – odezwał się Bosch. – Właśnie – odrzekł Ferras. – O czym to świadczy? Bosch zdał sobie sprawę, że głośno myśli. – Może o niczym. Chociaż wygląda na to, że ktoś najpierw dla pewności oddał trzy strzały w pierś, a potem zrezygnował ze strzału w głowę. – Jakby przeczył sam sobie. – Właśnie. Bosch oderwał wzrok od ciała, po czym się rozejrzał. Od razu zauważył broń przyczepioną pod blatem. Znajdowała się w łatwo dostępnym miejscu, żeby sklepikarz w razie potrzeby mógł się obronić przed napadem, jednak pistolet wciąż tkwił w kaburze. – Mamy tutaj broń – powiedział Bosch. – Chyba czterdziestkapiątka w kaburze, ale

staruszek nie miał szansy jej wyciągnąć. – Napastnik szybko wszedł i strzelił, zanim sprzedawca zdążył sięgnąć po spluwę – rzekł Ferras. – Może w okolicy wiedzieli, że stary trzyma pistolet pod ladą. Lucas cmoknął, jakby się z tym nie zgadzał. – Co się stało, sierżancie? – spytał Bosch. – Musiał go mieć od niedawna – wyjaśnił Lucas. – W ciągu ostatnich pięciu lat, odkąd tutaj pracuję, okradli go przynajmniej sześć razy. Z tego co mi wiadomo, nigdy nie sięgnął po broń. Pierwsze słyszę, żeby ją tutaj trzymał. Bosch pokiwał głową. To była cenna informacja. Obejrzał się. – Niech mi pan coś powie o świadku – rzucił przez ramię. – Tak naprawdę ona nie była świadkiem – odrzekł Lucas. – Chodzi o panią Li, żonę ofiary. Przyszła do męża z kolacją i znalazła go martwego. Trzymamy ją w pokoju na zapleczu, ale potrzebujemy tłumacza. Zadzwoniliśmy do ACU i poprosiliśmy o kogoś, kto zna chiński. Bosch ponownie zerknął na twarz trupa, po czym wstał, głośno strzelając kolanami. Lucas wspomniał o instytucji, którą kiedyś nazywano Jednostką do spraw Przestępstw Popełnianych przez Azjatów. Niedawno zmieniono jej nazwę na AGU, czyli Jednostkę do spraw Azjatyckich Gangów, w odpowiedzi na głosy, że stara nazwa obraża azjatyckich mieszkańców miasta, gdyż sugeruje, iż wszyscy przedstawiciele tej rasy są zamieszani w działalność przestępczą. Jednak stara gwardia, do której należał Lucas, wciąż używała skrótu ACU. Niezależnie od brzmienia nazwy czy akronimu decyzja o wezwaniu dodatkowego oficera śledczego powinna pozostawać w gestii Boscha, który prowadził dochodzenie.

– Zna pan chiński, sierżancie? – Nie, dlatego zadzwoniłem do ACU. – Więc skąd pan wiedział, że należy wezwać tłumacza chińskiego, a nie koreańskiego albo wietnamskiego? – Wykonuję ten zawód od dwudziestu sześciu lat, detektywie, i… – I rozpoznaje pan chiński na pierwszy rzut oka. – Nie, po prostu obecnie ciężko jest mi wytrzymać na służbie bez dodatkowego kopa, więc codziennie wpadam tutaj po napój energetyzujący. Dodaje mi sił na kolejne pięć godzin. Dzięki temu miałem okazję poznać pana Li i dowiedziałem się, że razem z żoną pochodzą z Chin. Bosch pokiwał głową zawstydzony, że próbował upokorzyć Lucasa. – Chyba też będę musiał spróbować jednego z tych napojów – rzekł. – Czy to pani Li wezwała policję? – Nie, jak już wspomniałem, niezbyt dobrze zna angielski. Z tego co wiem, zadzwoniła do swojego syna, a on nas wezwał. Bosch wyszedł zza kontuaru. Ferras jeszcze za nim został i przykucnął, żeby tak samo jak partner z bliska przyjrzeć się zwłokom i broni.

– Gdzie jest ich syn? – spytał Bosch. – Już jest w drodze, ale musi dojechać z Valley, gdzie pracuje – odparł Lucas. – Lada chwila powinien się pojawić. Bosch wskazał kontuar. – Kiedy przyjedzie, nie pozwólcie mu tego zobaczyć. – Jasne. – Od teraz będziemy musieli utrzymywać to miejsce w czystości. Lucas zrozumiał i wyprowadził swoich ludzi ze sklepu. Gdy Ferras skończył oględziny za ladą, dołączył do partnera przy drzwiach wejściowych, skąd ten przyglądał się kamerze zamontowanej pod sufitem na środku sklepu. – Zajrzyj na zaplecze – polecił Bosch. – Sprawdź, czy facet rzeczywiście zabrał płytę, i rzuć okiem na świadka. – W porządku. – Aha, no i znajdź termostat. Tutaj jest za gorąco. Nie chcę, żeby zwłoki zaczęły się rozkładać. Ferras ruszył środkowym przejściem. Bosch obejrzał się, aby ogarnąć wzrokiem całe pomieszczenie. Kontuar miał około czterech metrów długości. Pośrodku stała kasa, a obok niej znajdowała się wolna przestrzeń, gdzie klienci mogli kłaść towary. Z jednej strony piętrzyły się stojaki z gumami do żucia i cukierkami, a z drugiej umieszczono napoje energetyzujące, plastikową gablotę z tanimi cygarami

oraz tablicę z wynikami lotto. Nad kasą przymocowano drucianą półkę na kartony z papierosami. Na półkach za ladą stały ekskluzywne alkohole, o które trzeba było prosić sprzedawcę. Bosch zauważył sześć rządków koniaku Hennessy. Wiedział, że w tym drogim trunku gustują bogaci gangsterzy. Był prawie pewien, że sklep znajduje się na terytorium Kryminalistów z Hoover Street, ulicznego gangu, który kiedyś stanowił odłam Cripsów, ale potem stał się na tyle potężny, że jego przywódcy postanowili zacząć pracować na swoją reputację pod nową nazwą. Uwagę Boscha zwróciły dwie rzeczy. Podszedł do lady. Kasa leżała wywrócona na kontuarze, odsłaniając kwadrat brudu i kurzu na laminacie. Bosch uznał, że zabójca szarpnął ją w swoją stronę, gdy wyciągał pieniądze z szuflady, a to oznaczało, że pan Li nie otworzył szuflady i nie dał napastnikowi gotówki. Czyli wtedy już pewnie leżał postrzelony. Zatem teoria Ferrasa, według której zabójca zaczął strzelać zaraz po wejściu, okazałaby się prawdziwa. Takie ustalenia będą niezwykle ważne podczas procesu, gdyż pomogą oskarżycielowi udowodnić zamiar zabójstwa. A przede wszystkim pozwolą Boschowi zrozumieć, co wydarzyło się w sklepie i jakiego człowieka szukają. Sięgnął do kieszeni i wyjął okulary, których używał do oglądania przedmiotów z bliska. Włożył je i niczego nie dotykając, pochylił się nad blatem, by przyjrzeć się klawiaturze kasy. Nie zauważył żadnego wyraźnie oznaczonego przycisku służącego do otwierania szuflady. Sam nie był pewien, jak to zrobić, więc zastanawiał się, skąd zabójca to wiedział. Wyprostował się i popatrzył na półki na ścianie za ladą. Butelki koniaku Hennessy zajmowały środek pierwszego rzędu, skąd pan Li łatwo mógł je wziąć, gdy pojawiali się członkowie gangu z Hoover Street. Nie brakowało ani jednej. Bosch ponownie pochylił się nad kontuarem. Tym razem spróbował sięgnąć po koniak. Stwierdził, że jeśli oprze się o ladę, może bez problemu dosięgnąć półki i zabrać jedną z butelek.

– Harry? Bosch wyprostował się i odwrócił w stronę swojego partnera. – Sierżant miał rację – rzekł Ferras. – Kamera zapisuje obraz na płycie, ale nie ma jej w nagrywarce. Albo ktoś ją zabrał, albo nic się nie nagrywało, a kamera to tylko atrapa. – Są jakieś inne płyty? – Znalazłem dwie na ladzie, ale to jednopłytowy system. Nagrywa wciąż na tej samej ścieżce. Widywałem wiele takich, kiedy jeszcze pracowałem w wydziale kradzieży. Płyta wystarcza mniej więcej na dobę nagrania. Jeśli chcesz coś sprawdzić, to ją wyciągasz, ale musisz to zrobić tego samego dnia. – Okay, zadbaj o to, żebyśmy dostali te dodatkowe płyty. Lucas ponownie wszedł do sklepu. – Przyjechał człowiek z ACU – oznajmił. – Mam go wpuścić? Bosch przez dłuższą chwilę patrzył na Lucasa, zanim odpowiedział. – Oni się nazywają AGU – rzekł w końcu. – Ale proszę go nie wpuszczać. Zaraz do niego wyjdę. Rozdział 3

Bosch wyszedł ze sklepu na światło dnia. Wciąż było ciepło, choć zbliżał się wieczór. W mieście wiał suchy wiatr Santa Ana. W powietrzu wisiał całun dymu z ognisk płonących na wzgórzach. Bosch czuł, jak pot wysycha mu na karku. Za drzwiami od razu wpadł na śledczego w cywilu. – Detektyw Bosch? – Zgadza się. – Detektyw David Chu, AGU. Wezwali mnie miejscowi policjanci. W czym mogę pomóc? Chu był niski i drobnej budowy. Mówił po angielsku bez akcentu. Bosch gestem nakazał mu iść za sobą, po czym schylił się pod taśmą i ruszył do swojego samochodu. Po drodze zdjął marynarkę. Wyjął pudełko zapałek i schował je do kieszeni spodni, a potem złożył marynarkę podszewką na zewnątrz i umieścił ją w tekturowym pudełku, które trzymał w bagażniku służbowego auta. – Gorąco tutaj – wyjaśnił. Odpiął środkowy guzik koszuli, po czym wsunął pod nią krawat. Zamierzał w pełni zaangażować się w badanie miejsca zbrodni i nie chciał, by cokolwiek mu przeszkadzało.

– Tam też jest gorąco – rzekł Chu. – Sierżant kazał mi czekać, aż pan wyjdzie. – Przepraszam, że tak wyszło. A więc sytuacja wygląda następująco: staruszek, który od lat prowadził ten sklep, leży martwy za ladą. Został postrzelony przynajmniej trzykrotnie, prawdopodobnie podczas napadu rabunkowego. Znalazła go żona, która nie mówi po angielsku. Zadzwoniła do ich syna, który wezwał policję. Oczywiście musimy ją przesłuchać i na tym będzie polegało pana zadanie. Możemy także potrzebować pomocy podczas rozmowy z synem, kiedy się pojawi. – To na pewno Chińczycy? – Na pewno. Sierżant, który nas wezwał, znał ofiarę, pana Li. – Czy pan wie, którym dialektem porozumiewa się pani Li? Cofnęli się do żółtej taśmy. – Nie. To jakiś problem? – Znam pięć podstawowych chińskich dialektów i bardzo dobrze mówię po kantońsku oraz mandaryńsku. W Los Angeles najczęściej spotyka się te dwie odmiany. Tym razem Bosch przytrzymał taśmę, żeby Chu mógł pod nią przejść. – A pan skąd pochodzi?

– Urodziłem się tutaj, detektywie, ale moja rodzina przyjechała z Hongkongu i u mnie w domu mówiło się po mandaryńsku. – Naprawdę? Moja córka mieszka w Hongkongu ze swoją matką. Coraz lepiej sobie radzi z mandaryńskim. – To świetnie. Mam nadzieję, że będzie z tego miała pożytek. Weszli do sklepu i Bosch pozwolił Chu zerknąć na zwłoki za ladą, po czym poprowadził go na zaplecze, gdzie czekał na nich Ferras. Chu pomógł detektywom przywitać się z panią Li. Świeżo owdowiała kobieta była w szoku. Nic nie wskazywało na to, by płakała. Wydawała się nieobecna, a Bosch już kiedyś widział taki stan. Jej mąż leżał martwy na podłodze, a wokół krążyli nieznajomi mówiący w obcym języku. Podejrzewał, że pani Li czeka na przybycie syna i dopiero wtedy popłyną łzy. Chu rozmawiał z nią delikatnie i serdecznie. Bosch podejrzewał, że mówią po mandaryńsku. Córka powiedziała mu, że ten dialekt jest bardziej śpiewny i mniej gardłowy niż kantoński i niektóre inne odmiany chińskiego. Po kilku minutach Chu wrócił do Boscha i Ferrasa. – Zostawiła męża samego i pojechała do domu, żeby przygotować kolację. Kiedy wróciła, myślała, że w sklepie nikogo nie ma. Potem znalazła ciało za kontuarem. Nie widziała nikogo innego. Zaparkowała za sklepem i weszła tylnymi drzwiami, korzystając z kluczy. Bosch pokiwał głową.

– Jak długo jej nie było? Niech pan spyta, o której godzinie wyszła ze sklepu. Chu wykonał polecenie i po chwili przekazał Boschowi odpowiedź: – Każdego dnia wychodzi o czternastej trzydzieści, żeby przywieźć kolację. Potem wraca. – Czy w sklepie jeszcze ktoś pracuje? – Nie, już o to pytałem. Tylko pani Li i jej mąż. Każdego dnia pracują od jedenastej do dwudziestej drugiej. W niedzielę sklep jest zamknięty. Typowa historia z życia imigrantów, pomyślał Bosch. Tylko nie spodziewali się, że na jej końcu czekają pociski. Usłyszał głosy dobiegające z przedniej części sklepu i wyjrzał na korytarz. Technicy z wydziału kryminalistyki dotarli na miejsce i zabierali się do pracy. Bosch wrócił do składziku, gdzie trwało przesłuchanie pani Li. – Panie Chu – przerwał detektywowi. Śledczy z AGU podniósł na niego wzrok. – Niech pan ją spyta o syna. Czy był w domu, gdy do niego zadzwoniła?

– Już pytałem. Syn pracuje w drugim sklepie w Valley. Cała rodzina mieszka razem w połowie drogi, w dzielnicy Wilshire. Bosch zrozumiał, że Chu wie, co robi, i nie potrzebuje wskazówek. – W porządku, wracamy do wejścia. Niech pan z nią dalej rozmawia, a kiedy przyjedzie jej syn, zabierzemy oboje na komisariat. Nie ma pan nic przeciwko? – Nie – odparł Chu. – To dobrze. Proszę dać mi znać, jeśli będzie pan czegoś potrzebował. Bosch i Ferras udali się korytarzem w stronę przedniej części sklepu. Bosch znał wszystkich przybyłych techników. Razem z nimi przyjechał zespół specjalistów z biura koronera, którzy mieli dokonać oględzin zwłok i zabrać ciało. Bosch i Ferras postanowili się rozdzielić. Bosch miał zostać w sklepie, by nadzorować zbieranie dowodów i usunięcie zwłok, a jego partner porozmawiać z okolicznymi mieszkańcami. W sąsiedztwie sklepu monopolowego mieściło się wiele małych biznesów. Detektyw zamierzał chodzić od drzwi do drzwi, szukając kogoś, kto słyszał lub widział coś, co mogło mieć związek z zabójstwem. Obaj śledczy wiedzieli, że zapewne będzie to bezowocny wysiłek, jednak nie można było z niego zrezygnować. Opis samochodu lub podejrzanej osoby może stanowić element układanki, który ostatecznie umożliwi rozwikłanie sprawy. To podstawowa zasada pracy wydziału zabójstw. – Mogę wziąć jednego z policjantów? – spytał Ferras. – Dobrze znają okolicę. – Jasne.

Bosch podejrzewał, że znajomość terenu nie jest prawdziwym powodem, dla którego Ferras chce zabrać ze sobą policjanta. Jego partner uważał, że przyda mu się wsparcie, gdy będzie pukał do drzwi i odwiedzał okoliczne sklepy. Dwie minuty po odejściu Ferrasa Bosch usłyszał krzyki i odgłosy zamieszania przed sklepem. Wyszedł więc na zewnątrz i zobaczył, że dwóch ludzi Lucasa stara się powstrzymać mężczyznę, który próbuje sforsować żółtą taśmę. Mężczyzna był Azjatą i miał dwadzieścia kilka lat. Był ubrany w dopasowaną koszulkę, która podkreślała jego szczupłą sylwetkę. Bosch szybko zbliżył się do źródła problemu. – W porządku, wystarczy tego dobrego – powiedział z naciskiem, aby nikt nie miał wątpliwości, że to on tutaj dowodzi. – Puśćcie go – dodał. – Chcę zobaczyć ojca – powiedział młodzieniec. – Tak się tego nie załatwia. Bosch podszedł bliżej i skinął głową na dwóch policjantów. – Ja się zajmę panem Li. Policjanci zostawili go z synem ofiary. – Jak brzmi pana pełna godność? – Robert Li. Chcę zobaczyć ojca.

– Rozumiem. Pozwolę panu, jeśli rzeczywiście pan tego chce. Ale dopiero kiedy zabezpieczymy miejsce zdarzenia. Jestem głównym śledczym i nawet ja jeszcze nie mogę zobaczyć pańskiego ojca. Dlatego proszę się uspokoić. To jedyny sposób, żeby osiągnąć to, na czym panu zależy. Młodzieniec spuścił wzrok i pokiwał głową. Bosch położył mu dłoń na ramieniu. – Bardzo dobrze – rzekł. – Gdzie jest moja matka? – Jest w pokoju na zapleczu, gdzie rozmawia z nią detektyw. – Mogę się z nią zobaczyć? – Tak. Za chwilę wprowadzę pana tylnym wejściem. Tylko najpierw muszę panu zadać kilka pytań. Dobrze? – Niech będzie. Słucham. – Przede wszystkim, nazywam się Harry Bosch i prowadzę to dochodzenie. Znajdę tego, kto zabił pańskiego ojca. Obiecuję. – Proszę nie składać obietnic, których nie ma pan zamiaru dotrzymać. Nawet go pan nie znał. Nic to pana nie obchodzi. To tylko kolejne… nieważne.

– Kolejne co? – Powiedziałem: nieważne. Bosch przez chwilę wpatrywał się w młodzieńca. – Ile pan ma lat? – Dwadzieścia sześć, a teraz chciałbym się zobaczyć z matką. Odwrócił się, żeby ruszyć ku tyłom sklepu, ale Bosch złapał go za ramię. Mężczyzna był silny, lecz Bosch dysponował zaskakująco mocnym chwytem. Robert zatrzymał się i popatrzył na przytrzymującą go rękę. – Zanim zabiorę pana do matki, najpierw coś panu pokażę. Puścił Azjatę, po czym podał mu zapałki wyjęte z kieszeni. Li popatrzył na nie bez zdziwienia. – No i co? Rozdawaliśmy je, dopóki nie pogorszyła się koniunktura. Potem już nie mogliśmy sobie pozwolić na prezenty.