Dedykuję tę książkę mojemu tacie.
Dziękuję, że rozbudziłeś
we mnie miłość do historii.
Bardzo Cię kocham.
Prolog
Muszę odejść. I myślę, że Ty też o tym wiesz. Chociaż serce mi
pęka, nie mogę postąpić inaczej. Spędziliśmy razem wiele
cudownych chwil. Potrafiłeś uszczęśliwić mnie jak nikt inny
i rozśmieszyć do łez. Zacałowywałeś każdy mój smutek.
Sprawiałeś, że życie płynęło niespiesznie, spokojnie…
Byłeś dla mnie kimś naprawdę ważnym. Bratnią duszą,
wspaniałym kochankiem i przyjacielem. W pewien sposób już
zawsze będę Twoja. Nie wymażę tego, co nas łączyło. Ani z serca,
ani z głowy. Na zawsze będziesz częścią mojej historii i nikt Cię
z niej nie wyrwie. Tak samo jak ja będę częścią Twojej.
Ale sam wiesz, że to, co jest między nami, to za mało. Uczucie,
którym się darzymy, nie wystarcza. Czasami tak bywa. Czasami
życie układa się inaczej.
Jesteś dla mnie niesamowicie ważny, nie chcę już dłużej cię
krzywdzić.
I wiedz, że właśnie dlatego odeszłam.
Przedtem
Olga
Olga szła chodnikiem, szamocząc się z niezapiętym płaszczem.
Było już zupełnie ciemno, a ona dopiero wracała do mieszkania.
Robienie prezentacji na zajęcia pochłonęło trochę więcej czasu, niż
planowała. Przemierzała Kołobrzeską, starając się nie myśleć
o tym, że nie lubi włóczyć się sama po nocy. A na dodatek mokła.
I chociaż miała w torebce składaną parasolkę, to wyjęcie jej było
pozbawione sensu. Złamała ich na wietrze już tyle, że wolała
zarzucić na głowę kaptur, niż robić z siebie pośmiewisko
i przyciągać pełne litości spojrzenia przechodniów.
– Dlaczego tu zawsze musi być tak mokro i zimno? Gdybym
wiedziała o tym wcześniej, to na pewno wybrałabym uczelnię w…
Nie wiem. W Turcji albo Tunezji. Gdzieś z dala od polskiego
morza, zimna i wiatru. Przynajmniej świeciłoby tam słońce –
mówiła do trzymanego przy uchu telefonu, za Chiny Ludowe nie
mogąc zapiąć suwaka. W dodatku o mały włos nie ochlapał jej
przejeżdżający obok samochód.
Czasami z całego serca nie znosiła Gdańska. Ciągły wiatr
i zmienna pogoda sprawiały, że miała tego miasta po dziurki
w nosie. Pomimo tego, że studiowała tu już któryś rok, nadal nie
przywykła do nieustannego moknięcia i kupowania kropel na
zapalenie ucha. A cierpiała na nie średnio raz na dwa miesiące.
– Po prostu wkładaj czapkę, jeśli widzisz, że za oknem jest
brzydka pogoda – powiedziała do telefonu jej matka, która, jak
poinformowała Olgę kilka minut temu, stała właśnie przy zlewie
w ich domu na Mazowszu i obierała marchewkę.
Olga poprawiła przewieszoną przez ramię torebkę i podjęła
kolejną próbę ujarzmienia rozpiętego suwaka. Ponieważ miała
wolną tylko jedną rękę, okazało się to piekielnie trudne.
W dodatku zmarznięte i mokre palce nie chciały z nią
współpracować. Temperatura oscylowała tego dnia w okolicach
zera, chociaż był dopiero październik. A ona, jak na złość, nie
wzięła z mieszkania rękawiczek.
– Ale mamo! – jęknęła do telefonu, niemal przycinając sobie
palce suwakiem. – Jak wychodzę na zajęcia, to zwykle za oknem
świeci słońce. Tu po prostu wszystko szybko się zmienia. Jak
w kalejdoskopie.
– Zawsze możesz rzucić te studia i wrócić do domu.
Olga uśmiechnęła się, słysząc te słowa, i od razu zrobiło jej się
lepiej. Powtarzała to matce z uporem za każdym razem, kiedy
wsiadała do autobusu powrotnego po spędzonym w domu
weekendzie. Nie starała się przed nikim ukrywać, że wolałaby
ciągle mieszkać z matką, niż moknąć co drugi dzień, gdy
przemierzała gdańskie chodniki. Naprawdę kochała swoje
rodzinne strony i dom, w którym popołudniami pachniało
obiadem. Tym bardziej że po tym, jak odszedł od nich ojciec,
a później Olga wyjechała na studia, matka mieszkała zupełnie
sama.
– Tak – przytaknęła i udało jej się w końcu zasunąć suwak. – To
nie jest taki głupi pomysł. Ale za trzy lata, dobrze? Jak już zrobię
tego magistra – zażartowała, a potem wyciągnęła z kieszeni
słuchawki i podłączyła je do telefonu.
Głos matki zabrzmiał o wiele wyraźniej, gdy włożyła je sobie do
uszu, więc przypięła do szalika niewielki mikrofon.
– W końcu mogę schować ręce w kieszenie. Nie czuję już palców
– mruknęła sama do siebie i przyspieszyła kroku.
– Może powinnaś na wszelki wypadek wziąć przed snem coś na
przeziębienie – poradziła matka.
– Wiem, wiem. Zadbam o siebie, nie martw się. Mam jakieś leki
w mieszkaniu.
– Chodzisz chociaż w tych swoich nowych ocieplanych
kaloszach? Nogi ci nie marzną?
– Chodzę. Nie musisz się aż tak martwić.
– Jesteś moim dzieckiem.
– Tak, wiem. I nie zrozumiem twojej troski, dopóki sama nie
zostanę matką. Chciałabym ci tylko przypomnieć, że jestem
dorosła – zaznaczyła i znów uchyliła się przed wodą bryzgającą
spod kół przejeżdżającego ulicą auta.
– A ja tobie, że cię kocham – odparła mama i sądząc po dźwięku
w słuchawce, wrzuciła obrane warzywa do garnka.
Olga zmrużyła oczy, gdy oślepił ją jadący z naprzeciwka
samochód. Kierowca musiał przez pomyłkę włączyć długie światła.
– Zamiast prawić mi morały, powiedz lepiej, co u ciebie słychać?
– rzuciła do telefonu.
– Wszystko dobrze kochanie, naprawdę.
– Wychodzisz czasem z domu czy spędzasz całe popołudnia
przed telewizorem, oglądając seriale?
– Po tej twojej ostatniej rozmowie z sąsiadką niemal codziennie
mam gości. Coś ty nagadała tej kobiecie?
– Nic. – Olga udała niewiniątko. – Tylko poprosiłam ją, żeby
miała na ciebie oko. Ostatnio, gdy byłam w domu, wyglądałaś na
smutną.
– I kto tu jest nadopiekuńczy?
– To dlatego, że dorośli nie są zbyt odpowiedzialni.
Matka roześmiała się, słysząc jej słowa.
– Za to dzieci z dnia na dzień stają się coraz bardziej wygadane.
Na usta Olgi też wypłynął szeroki uśmiech.
– To te studia tak na mnie działają. Każą mi tutaj mówić
i mówić.
– Będę się potem chwaliła koleżankom, że mam córkę
dziennikarkę, która czyta wieczorami wiadomości w telewizji. Taki
prestiż, kochanie! To warte nawet twojego zdartego gardła.
Olga wywróciła oczami i znowu się uśmiechnęła.
– Tylko szkoda, że mnie bardziej pociąga pisanie, nie?
– Pomarzyć zawsze można. Zresztą wiesz przecież, że żartuję.
Olga wyjęła ręce z kieszeni i poprawiła kaptur. Przez ten wiatr
nie chciał trzymać jej się na głowie.
– Wiem, mamo – mruknęła, ocierając przy okazji mokre policzki.
– Ale powiem ci na pocieszenie, że może jeszcze mi się zmieni.
Chociaż raczej w to wątpię – dodała żartobliwym tonem.
Matka chyba włączyła wiszący nad kuchenką okap, bo
w słuchawce rozległ się cichy szum.
– A właśnie! – przypomniało jej się nagle. – Zapomniałabym!
Wyprałam ci dzisiaj dywan. Jak przyjedziesz do domu na święta,
to będzie pachnący i czysty.
– Jesteś niezastąpiona.
– Po prostu dbam o swoje jedyne dziecko. Poza tym faktycznie
ostatnio nie bardzo wiem, jak zagospodarować wolny czas.
Jesienne wieczory mnie przytłaczają.
– Może wrócisz do robienia na drutach?
– Może… – Zamyśliła się na chwilę. – Ale musiałabym kupić
wełnę.
– W czym problem? Jedziesz do sklepu i jest. – Olga znów
poprawiła kaptur. Puszek, którym był obszyty, teraz
nieprzyjemnie nasiąkł zimną wodą i pod wpływem jego dotyku aż
się wzdrygnęła.
– Mogłabym zrobić ci szalik.
– I jakąś ładną czapkę. Nikt takiej nie będzie miał.
– Pomyślę o tym. To kiedy teraz wracasz do domu?
– Nie wiem, mamo. W ten weekend zamierzam robić prezentację
na zajęcia, a wolę zająć się nią tutaj. Przynajmniej nic mnie nie
będzie rozpraszać. W domu wszystko jest ważniejsze. Wiesz o tym.
– No wiem… Po prostu nie ma cię już drugi tydzień, to się trochę
za tobą stęskniłam. – Matka wyraźnie się zasmuciła. – Pusto tu
bez ciebie.
Mimo wiatru i deszczu Olga przybrała pogodny wyraz twarzy.
– Ja też za tobą tęsknię, mamuś, ale wiesz, jak jest. Studia
i obowiązki – powiedziała, a potem odsunęła się lekko, żeby nie
zderzyć się z pędzącym z naprzeciwka przechodniem.
Dokładnie w momencie, w którym jej wzrok padł na leżący obok
wielkiej kałuży dziecięcy bucik.
Ada
– To nieludzkie wychodzić z uczelni w czwartek o dwudziestej –
mruknęła, wkładając płaszcz. Szara, miękka tkanina od razu
przylgnęła do jej ciała, uwypuklając dość spore wcięcie w talii. –
Zero czasu na naukę, życie towarzyskie i w ogóle na nic. Ja się
pytam, jak żyć!
Stała właśnie ze swoimi najlepszymi przyjaciółmi na długim,
pachnącym chemikaliami korytarzu i zbierała się do wyjścia. Jej
długie, brązowe włosy związane były w koński ogon na czubku
głowy, a z policzków zniknął już niemal cały róż, który rano udało
jej się na nie nałożyć.
– Nie narzekaj. Niektórzy mają gorzej. – Stojący obok Igor podał
jej bladoróżowy szalik i lekko się uśmiechnął. Dolna część jego
twarzy pokryta była kilkudniowym zarostem, a w oczach malowało
się zmęczenie po całym dniu nauki. Mimo wszystko niejedna
kobieta padłaby z wrażenia na jego widok. W tęczówkach
chłopaka czaił się swego rodzaju mrok, który przyciągał
przedstawicielki płci przeciwnej.
Może dlatego przypominał Adzie bohaterów powieści dla
nastolatek?
– Tak – odpowiedziała mu z ironią, owijając szyję szalikiem. – Na
przykład górnicy pracujący w kopalni. Albo więźniowie sowieccy
w kamieniołomach. Na trzecim roku fizjoterapii uczelnia nie
powinna już robić studentom pod górkę. Co ci nasi wykładowcy
sobie myślą? Że nie mamy życia prywatnego?
Zrobiła strapioną minę, a wtedy Igor wybuchł gromkim
śmiechem.
– Ale marudzisz. I nie wiedziałem, że taka z ciebie miłośniczka
historii. Sowieci? Kamieniołomy?
– O dwudziestej na uczelni kocham wszystko poza studiami. –
Posłała mu rozbawione spojrzenie i wtuliła szyję w miękki
materiał. – Mój mózg przestał już działać. Wszedł w fazę czuwania,
więc bredzę. I jeszcze to koło w przyszłym tygodniu… Dramat.
A przecież jest dopiero październik.
– Trzeba się będzie razem pouczyć, co? – zaproponował stojący
po prawej stronie Paweł. Podał jej rękawiczki.
– Jak zawsze – zgodziła się od razu. – Zapraszam do mnie.
– Brzmi dobrze.
– Ja ogarnę notatki i książki, a wy zadbajcie o prowiant.
– Jak dla mnie to świetny układ. A na deser jakieś dobre winko.
Co ty na to? – Igor posłał jej zalotne spojrzenie.
– Czytasz mi w myślach. – Szturchnęła go w ramię, zadowolona
na myśl o tak spędzonym weekendzie.
Odkąd poznali się na pierwszym roku, właśnie w taki sposób
podchodzili do przygotowań do egzaminów i kół. Leżeli na kanapie
czy podłodze w jej mieszkaniu, wkuwali materiał, a potem opijali
świeżo nabytą wiedzę. To był taki ich mały rytuał.
– To co, kolacja w mieście, żeby się rozbudzić? – rzucił Paweł,
dostrzegając jej senne spojrzenie.
Wsunęła palce w puchowe rękawiczki i spojrzała na Igora.
– Która jest dokładnie godzina? – zapytała.
– Dziesięć po – odpowiedział niemal natychmiast.
Na jej twarzy pojawił się uśmiech.
– I tak nie zrobię już dzisiaj nic konstruktywnego. Bioway
w Galerii Bałtyckiej? Zjadłabym sałatkę. Albo wiem! Naleśnika ze
szpinakiem. Mam ochotę na szpinak.
Igor z Pawłem posłali sobie rozbawione spojrzenia.
– Dla ciebie zielenina, a dla nas mięso. Nie odbieraj nam resztek
męskości. – Paweł złapał leżący na parapecie plecak i ruszyli
w stronę wyjścia. Przyjaźnili się już od prawie trzech lat, więc
mogli czuć się w swoim towarzystwie na tyle swobodnie, by
dogryzać sobie bez nieprzyjemnych konsekwencji.
Właściwie to przyjaźnili się tak bardzo, że chyba nic nie byłoby
w stanie tej ich przyjaźni zniszczyć. Odkąd poznali się na
korytarzu przed pierwszymi zajęciami, byli niemalże nierozłączni.
Mieli podobne zainteresowania i pasje, a z czasem dzielili ze sobą
większość znajomych. Nie dość, że wspólnie spędzali całe dnie na
uczelni, to także prawie wszystkie weekendy. Oczywiście czasami
ktoś z nierozłącznego trio wracał do domu na sobotę i niedzielę,
jednak zdarzało się to o wiele rzadziej niż podczas trwania
pierwszego semestru nauki.
– Jeśli wolicie się truć, to proszę bardzo. Chciałam wam tylko
przypomnieć, że olej jest niezdrowy. – Ada uśmiechnęła się lekko
i zwolniła kroku, dając Igorowi szansę na otworzenie przed nią
drzwi.
Grupka stojących pod ścianą znajomych z roku pomachała do
nich, życząc dobrej nocy.
– Wzajemnie! – odkrzyknęła, a potem uderzyło ją zimne,
wieczorne powietrze.
Wzięła głęboki oddech, poddając się cudownemu uczuciu, gdy
zimno przenikało jej gardło i płuca. Uwielbiała jesień w Gdańsku.
Choć wielu ludzi uskarżało się na niepewną pogodę, jej ona nie
przeszkadzała, wręcz przeciwnie. We względnie poukładanym
życiu potrzebowała odrobiny szaleństwa, a zmienna pogoda na
Pomorzu nie pozwalała się nudzić.
– Ponieść ci torbę? – zaproponował Igor, gdy powoli szli
w kierunku parkingu.
– Nie jest taka ciężka. – Uśmiechnęła się do niego i potrząsnęła
głową. Biała czapka z futerkowym pomponem przy tym ruchu
zsunęła się, niemal zakrywając jej oczy.
– Może i nie, ale ty ostatnio schudłaś.
– Właśnie – podchwycił temat Paweł. – Może odpuściłabyś sobie
zdrowe jedzenie i dała namówić się na pizzę. Na moje oko też
potrzebujesz dodatkowych kalorii.
– Fu! – Ada wykrzywiła twarz w grymasie. – Nie, nie i jeszcze raz
nie. A zresztą… – Popatrzyła na nich z wyrzutem. – Przestańcie mi
matkować! Co to ma być? Zmasowany atak na moją talię?! Dwóch
na jednego. Nawet jedną. Ja i mój płaski brzuch jesteśmy bez
szans.
Paweł otworzył przed nią drzwi do swojego samochodu. O tej
porze na parkingu było już niemal pusto, więc w powietrzu
rozległo się ciche kliknięcie, gdy nacisnął klamkę.
– Ty i twój brzuch powinniście przede wszystkim mniej gadać –
powiedział, kiedy wsiadała do środka.
– Jesteś bez serca! – Roześmiała się głośno, nim zamknął za nią
drzwi. Dopiero po położeniu sobie torby na kolana zapięła pas.
– Ale zimno, co? – Igor natomiast rozsiadł się na tylnym
siedzeniu.
– Jeszcze październik, a tu zaraz będzie trzeba wyciągać z szafy
zimowe kurtki i kozaki. Kto to słyszał! A zaczęłam już mieć
nadzieję, że globalne ocieplenie coś zmieni.
– Na co narzekacie? – zapytał Paweł, który zajął miejsce za
kierownicą.
– Na pogodę.
– Jak stare, dobre małżeństwo.
– Daruj sobie. – Ada zadziornie szturchnęła go w bok.
Spojrzał na nią przelotnie, a potem się uśmiechnął.
– Oj, wiesz, że to z sympatii – mruknął, wkładając klucz do
stacyjki. – No to radyjko!
– Dasz głośniej? – poprosił Igor, gdy samochód wypełniła
muzyka.
Ada pokiwała głową i nieco pogłośniła.
– À propos muzyki! – Przypomniało jej się nagle. –
Zdecydowaliście już, co z tym jutrzejszym koncertem? Idziecie czy
nie? Czas leci, a trzeba zarezerwować bilety. Na miejscu na pewno
sprzedają je drożej.
Paweł włączył kierunkowskaz i wyjechał na zatłoczoną ulicę.
– Ja chyba nie mogę. Starzy mają wpaść w weekend. Nie wiem
dokładnie kiedy, więc muszę spasować. Następnym razem. –
Sprawnie włączył się do ruchu.
– Sprzątanko i te sprawy… Pewnie, rozumiem. – Ada spojrzała
do tyłu. – A ty, casanova? Jak z twoim grafikiem?
– Pewnie będzie obracał jakąś laskę, nie męcz go. Widzisz, jaki
jest samotny i biedny. – Paweł roześmiał się, patrząc w lusterko,
w którym odbijała się twarz Igora.
– Bardzo śmieszne. – Chłopak posłał Pawłowi niezbyt miłe
spojrzenie i zwrócił się do niej: – Podtrzymuję, że mam czas i mogę
iść. Przecież od dawna umawiamy się na to wyjście. O której jest
ten koncert?
– O dwudziestej.
– Mogę przelać ci pieniądze za bilet na konto? Nie chce mi się
ostatnio wypłacać gotówki.
– Pewnie, nie ma sprawy. Numer konta ten sam, co zwykle –
zażartowała. – Będziesz z kimś czy sam?
– Sam – odpowiedział automatycznie.
Na usta Ady od razu wypłynął uśmiech. Nie lubiła tych jego
panienek na jedną noc. Nawet nie dlatego, że były głupie czy
nudne. Przeważnie Igor przyprowadzał naprawdę fajne dziewczyny
i mogłaby je polubić. Przebywając z nimi, czuła się po prostu
dosyć niezręcznie. Doskonale wiedziała, iż goszczą w życiu Igora
tylko na chwilę. Dlatego gdy śmiała się i żartowała z kolejnymi
wybrankami najlepszego przyjaciela, czuła, że jest wobec nich nie
fair. Była jak zła wróżka, która doskonale wie, co zaraz będzie.
I choć z zapartym tchem słuchała opowieści o tym, jaki to Igor nie
jest wspaniały i czego im nie naobiecywał, zawsze miała gdzieś
z tyłu głowy myśl, że to przecież nie tak, że to tylko puste słowa…
Dlatego wolała, gdy przychodził sam. Nie miała wtedy poczucia
winy.
– No i fajnie. – Uśmiechnęła się do niego. – W takim razie
zarezerwuję ci dzisiaj bilet.
– Cztery dychy, nie?
– Tak.
– Olga też będzie?
– Będzie – zdążyła odpowiedzieć, nim rozdzwonił się jej telefon. –
Przepraszam na moment, to Damian – mruknęła, wyciągając
komórkę z kieszeni. Przyłożyła ją do ucha i zapytała: –Tak?
– Cześć, gdzie jesteś? – powiedział zamiast przywitania. –
Czekam właśnie na ciebie i wpatruję się w zamknięte drzwi do
twojego mieszkania
– Na mnie? Gdzie? Zapomniałam o czymś? – Na dźwięk jego słów
poruszyła się niespokojnie.
– Nie, nie! – uspokoił ją niemal natychmiast. – Wróciłem
wcześniej i postanowiłem zrobić ci niespodziankę. Myślałem, że
będziesz w domu, ale pocałowałem klamkę.
– Wiesz, bo ja dopiero wyszłam z uczelni…
– Cholera, zapomniałem, że masz w czwartki zajęcia do późna.
Podjechać po ciebie czy jesteś autem?
– Nie jestem, to znaczy… Nie, nie przyjeżdżaj. Paweł mnie
odwiezie. Zaraz będę.
Paweł z Igorem popatrzyli po sobie.
– Aha – mruknął natomiast Damian. – No to dobrze.
– Będę na miejscu za jakieś dziesięć minut.
– Świetnie. W takim razie czekam na ciebie – powiedział jeszcze,
a potem pożegnał się z nią i rozłączył.
– Co, zmiana planów? – Paweł popatrzył na nią wyraźnie
rozczarowany, gdy skończyła rozmawiać.
Pokiwała głową, chowając telefon do kieszeni.
– Niestety tak. Damian wrócił wcześniej.
Igor znowu pochylił się do przodu.
– Jakie tam „niestety”. Obaj wiemy, że masz ochotę na wieczór
w jego towarzystwie.
Ada posłała mu wrogie spojrzenie.
– Ty się lepiej skup na tej swojej – rzuciła złośliwie. – Jak jej
było? Justynce?
Chłopak wzruszył ramionami i oparł się o zagłówek.
– A cholera ją wie. Już nawet nie pamiętam – mruknął
zdawkowo i zapatrzył się w boczną szybę. W oknach mijanych
przez nich bloków odbijały się światła latarni oraz
przejeżdżających pojazdów.
Ada patrzyła na niego jeszcze przez chwilę, ale w końcu
wyprostowała się i wbiła wzrok w przednią szybę samochodu.
Reszta drogi upłynęła im w milczeniu.
– Wielkie dzięki – odezwała się dopiero, gdy zaparkowali pod
kamienicą, w której mieszkała. Odpięła pas i posłała Pawłowi
wdzięczne spojrzenie. – Bawcie się dobrze beze mnie.
– Nie ma sprawy. – Kiwnął do niej głową, zanim wysiadła.
– Do jutra! – Machnęła ręką i zatrzasnęła drzwi.
Tak samo jak po wyjściu z uczelni uderzyło ją mroźne powietrze,
więc wtuliła policzki w ciepły szalik i pobiegła w stronę klatki.
Olga
Olga trzymała w ręku znaleziony dziecięcy bucik. Po chwili
namysłu weszła do kolejnego ze sklepów w pasażu handlowym
znajdującym się przy mijanym właśnie hipermarkecie.
– Przepraszam bardzo… – zagadnęła składającą ubrania
ekspedientkę. – Znalazłam na chodniku dziecięcy buciki, o ten. –
Pokazała jej swoje znalezisko. – Nie wie pani, do kogo może
należeć?
Wychudzona ekspedientka odłożyła trzymaną w dłoni bluzkę na
półkę za plecami i spojrzała na dziewczynę jak na wariatkę.
– Z choinki się pani urwała? – odezwała się, patrząc na Olgę
spod byka, po czym wzięła do ręki kolejną wygniecioną bluzkę
i zaczęła ją składać.
– Myślałam może, że widziała go pani na nodze dziecka jakiejś
klientki… – Olga przekręciła głowę w bok i wbiła spojrzenie
w brązowe oczy kobiety.
– Pani kochana, my tu mamy taki ruch, że Bóg jeden raczy tych
wszystkich ludzi spamiętać! Zresztą nawet gdybym widziała, to ja
przecież klientów nie znam, a pani mnie pyta o jakiś dziecięcy but!
W życiu trzeba być realistą, droga pani! Niech go pani położy
w jakimś widocznym miejscu, to może ktoś weźmie zgubę, jak
będzie przechodził – huknęła donośnym głosem, a potem
odwróciła się na pięcie i wróciła do swoich spraw.
– Cóż… Dziękuję. – Olga mimo jej niemiłej reakcji uśmiechnęła
się ciepło, a potem włożyła bucik do kieszeni i wyszła ze sklepu.
W słuchawce, którą przez cały ten czas miała w uchu, rozległ się
głos jej matki:
– I co?
Olga wzruszyła ramionami, schodząc z drogi jakiejś idącej
o lasce staruszce.
– I nic. Tutaj też nikt nic nie wie. – Wyjęła z wiszącej na
ramieniu torebki rękawiczki. – Obeszłam chyba wszystkie możliwe
sklepy i pytałam przechodniów. W sumie ekspedientki mają rację,
że to jak szukanie igły w stogu siana. Ten hipermarket i pasaż
odwiedza dziennie tylu ludzi, że bucik mógł zgubić dosłownie
każdy.
– Przynajmniej próbowałaś.
– Wiem, mamo… – Jej wzrok padł na dwóch rosłych mężczyzn
montujących właśnie pokaźnych rozmiarów plakat na jednej
z witryn sklepowych.
– Ale czujesz się nieusatysfakcjonowana.
Olga pokiwała głową. Matka naprawdę dobrze ją znała.
– Tak, dokładnie. Wiesz doskonale, że wzruszają mnie takie
rzeczy. Jakaś mała stopa może teraz marznąć! – Wyjęła z kieszeni
bucik i przyjrzała mu się jeszcze raz. – No i on jest naprawdę
śliczny.
– Może ta ostatnia sprzedawczyni miała rację, mówiąc, że
powinnaś położyć go w jakimś widocznym miejscu? Jeśli należy do
dziecka, którego rodzice często tam bywają, to jest szansa, że za
jakiś czas wrócą i znajdą ten bucik.
– O ile nie weźmie go sobie wcześniej ktoś inny. – Nie przekonał
jej pomysł matki. Nie lubiła odpuszczać. Jeśli już się w coś
angażowała, to całą sobą, a sprawa z zagubionym bucikiem była
wyjątkowo intrygująca.
A co, jeśli należał do kogoś ważnego? Może kryła się za tym
jakaś cudowna historia, której mogła stać się bohaterką? Od
najmłodszych lat miała słabość do tego typu opowieści. Była
niepoprawną marzycielką.
– Olga, proszę cię, pomyśl. Na co komu pojedynczy, dziecięcy
but? Gdyby chociaż para, to co innego. Samotny nikomu się do
niczego nie przyda. Nie szukaj dziury w całym, tylko odłóż go
najlepiej tam, gdzie leżał. – Jej matka miała jednak inne zdanie. –
Właściciel sam się znajdzie.
Dziewczyna jeszcze raz z nadzieją rozejrzała się po pasażu. Po
cichu liczyła na to, że w zasięgu jej wzroku pojawi się jakaś
zziajana kobieta, której będzie mogła zwrócić zgubę, za co zostanie
obdarzona szerokim uśmiechem.
Nic takiego się jednak nie stało, więc musiała pokiwać głową,
westchnąć głośno i przyznać matce rację. Te poszukiwania nie
miały sensu. Żaden z ludzi znajdujących się w zasięgu jej wzroku
nie wyglądał na szukającego czegokolwiek, a już na pewno nie
szedł z głową przy ziemi, wypatrując bucika.
– Tak. Powinnam zrobić, jak mówisz – powiedziała więc ze
zrezygnowaniem, kierując się w stronę wyjścia. – Po prostu
zawieszę zgubę na gałęzi drzewa, pod którym ją znalazłam.
– I tak zrobiłaś w tej sprawie aż nadto. Normalny człowiek
minąłby ten but albo wcale go nie zauważył. Ewentualnie kopnął,
żeby nie plątał mu się pod nogami.
Olga założyła kaptur na głowę i minęła wysepkę z biżuterią.
Lśniące kolczyki i naszyjniki przyciągały jej wzrok za każdym
razem, gdy tędy przechodziła.
– Pewnie masz rację, mamuś – zdołała tylko powiedzieć, gdy
nagle poczuła na ramieniu czyjąś rękę.
Odwróciła się gwałtownie, omal nie podskakując do góry.
Zobaczyła niską blondynkę. Kojarzyła ją dość dobrze, ponieważ
często robiła zakupy w stoisku piekarni, przy którym ta kobieta
pracowała.
– Och, przepraszam! – Dziewczyna uniosła ręce do góry i zrobiła
krok w tył. – Nie chciałam pani przestraszyć.
Olga spojrzała na nią uspokajająco i chociaż serce biło jej
w piersi jak szalone, zdobyła się na uśmiech. Nie lubiła, gdy obcy
ludzie zaczepiali ją w ten sposób. Może z powodu wielu
przeczytanych kryminałów albo swojego nasilonego neurotyzmu,
nieważne. Fakt był taki, że była osobą dość lękliwą i zawsze
niemal dostawała zawału, gdy ktoś niespodziewanie łapał ją od
tyłu za ramię. Cóż. Teraz przynajmniej nie stał za nią
wytatuowany troglodyta, bo też jej się to kiedyś zdarzyło. Tym
razem już jeden rzut oka wystarczył, aby zorientowała się, że
dziewczyna nie chce zrobić jej krzywdy.
– W czym mogę pomóc? – zapytała blondynkę, gdy pierwszy szok
minął.
Dziewczyna wygładziła czarny fartuszek z logo pobliskiej
piekarni.
– Koleżanka mi powiedziała, że szuka pani właścicielki jakiegoś
bucika. Podobno rozmawiała z nią pani, gdy byłam na zapleczu.
Kolega przyjechał po skrzynki po pieczywie… Zresztą, nieważne.
To pani, tak?
Olga pokiwała głową, odzyskując utraconą nadzieję, i przyjrzała
się dziewczynie uważniej.
– Podobno to taki beżowy kozaczek – kontynuowała tamta. –
Wydaje mi się, że wiem, do kogo należy, i mogę pani pomóc, ale
głowy nie dam sobie uciąć, dopóki go nie zobaczę. Tylu przychodzi
tu ludzi, że buick mógł zgubić każdy. Sama pani rozumie.
– Oczywiście. Cieszę się, że mnie pani znalazła. Już pokazuję
zgubę. – Olga znowu się uśmiechnęła i sięgnęła dłonią do kieszeni,
z której wydobyła bucik. – To ten. Proszę. – Podała go blondynce.
Dziewczyna wzięła go do ręki i obróciła, przyglądając mu się
uważnie. Przez głowę Olgi przebiegła myśl, że brakowało jej teraz
tylko szkła powiększającego i białego fartucha.
– Tak, to ten – powiedziała po krótkiej chwili.
Olga przechyliła głowę w bok.
– Jest pani pewna?
– Na sto procent. To bucik córeczki mojej koleżanki. Były tu
dzisiaj. Wiem, bo dość długo rozmawiałyśmy i buty małej zapadły
mi w pamięć. Musi pani przyznać, że są dość charakterystyczne.
Olga znowu skinęła.
– Gośka musiała go zgubić w drodze do domu. Spieszyła się,
więc pewnie nawet nie zauważyła, gdy upadł. – Blondynka oddała
bucik.
– Nie weźmie go pani? – Olga spojrzała na nią zaskoczona.
Dziewczyna pokręciła głową.
– Nie bardzo wiem, kiedy teraz zobaczę tę koleżankę. Przez
najbliższe półtora tygodnia pracuję od dziesiątej do dwudziestej
drugiej… Gosia też ma teraz dla mnie mało czasu. Wie pani, poza
pracą jeszcze studiuję zaocznie. Muszę brać nadgodziny, a w
weekend jestem na uczelni.
– No tak, rozumiem… – Olga znów popatrzyła na bucik. – To co
ja mam teraz zrobić?
Przecież go sobie nie weźmie.
Blondynka zamilkła na chwilę, a potem uniosła palec do ust.
Miała zadbane paznokcie.
– Nie wiem, czy Gośka będzie szczęśliwa, że szastam jej danymi
na prawo i lewo, ale może podam pani adres i mogłaby jej pani go
odnieść? – zaproponowała. – Nie wygląda pani na niebezpieczną –
uśmiechnęła się – a to niedaleko.
– Cóż…
– Albo proszę zostawić go tutaj. Gdy Gosia przyjdzie na zakupy,
a ja akurat będę w pracy, to jej go oddam. Tylko jak mówię, nie
jestem w stanie powiedzieć, kiedy to nastąpi… Ona rzadko tu
przychodzi.
Olga obróciła bucik w dłoni. Myśl, że jakaś mała stopa może
w najbliższym czasie marznąć, nie dawała jej spokoju. Była
przewrażliwiona na punkcie małych dzieci.
– Dobrze – zgodziła się w końcu i sięgnęła do torebki po nieduży
notes. – Niech pani poda mi ten adres.
Blondynka nachyliła się do niej i ściszając głos, podyktowała
nazwę ulicy, numer domu oraz mieszkania.
– Rzeczywiście niedaleko – przyznała Olga. – Chyba nawet wiem,
gdzie to jest.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niej szeroko.
– Gosia na pewno będzie pani wdzięczna.
Olga schowała notesik do torby razem z bucikiem i ponownie
wsunęła dłonie w rękawiczki. Miękki materiał przyjemnie
połaskotał jej palce.
– Dziękuję pani za pomoc – mruknęła.
– Och, to ja dziękuję, w imieniu swoim i Gośki. Tacy ludzie jak
pani to w dzisiejszych czasach prawdziwa rzadkość. Wydaje się, że
dookoła panuje znieczulica, a tu proszę – rzuciła sprzedawczyni,
a potem pożegnały się krótko i każda ruszyła w swoją stronę.
– No widzisz? – zwróciła się do matki, która ciągle była na linii. –
Jednak nie zawsze trzeba być pesymistą. Czasem wiara w to, co
z pozoru wydaje się niemożliwe, naprawdę się przydaje –
powiedziała, idąc w stronę wyjścia.
Uśmiechnęła się sama do siebie i naciągając na głowę kaptur,
wyszła na dwór. Postanowiła wrócić do swojego mieszkania,
a misję ratunkową z zagubionym bucikiem w roli głównej odbyć
następnego dnia.
Copyright © Agata Przybyłek, 2018 Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2018 Redaktor prowadząca: Sylwia Smoluch Redakcja: Kinga Gąska Korekta: Barbara Kaszubowska Projekt typograficzny i łamanie: Justyna Nowaczyk Projekt okładki: Anna Damasiewicz Fotografia na okładce: © Drunaa / Trevillion Images Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie. eISBN 978-83-7976-784-7 CZWARTA STRONA Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o. ul. Fredry 8, 61-701 Poznań tel.: 61 853-99-10 fax: 61 853-80-75 redakcja@czwartastrona.pl www.czwartastrona.pl
Dedykuję tę książkę mojemu tacie. Dziękuję, że rozbudziłeś we mnie miłość do historii. Bardzo Cię kocham.
Prolog Muszę odejść. I myślę, że Ty też o tym wiesz. Chociaż serce mi pęka, nie mogę postąpić inaczej. Spędziliśmy razem wiele cudownych chwil. Potrafiłeś uszczęśliwić mnie jak nikt inny i rozśmieszyć do łez. Zacałowywałeś każdy mój smutek. Sprawiałeś, że życie płynęło niespiesznie, spokojnie… Byłeś dla mnie kimś naprawdę ważnym. Bratnią duszą, wspaniałym kochankiem i przyjacielem. W pewien sposób już zawsze będę Twoja. Nie wymażę tego, co nas łączyło. Ani z serca, ani z głowy. Na zawsze będziesz częścią mojej historii i nikt Cię z niej nie wyrwie. Tak samo jak ja będę częścią Twojej. Ale sam wiesz, że to, co jest między nami, to za mało. Uczucie, którym się darzymy, nie wystarcza. Czasami tak bywa. Czasami życie układa się inaczej. Jesteś dla mnie niesamowicie ważny, nie chcę już dłużej cię krzywdzić. I wiedz, że właśnie dlatego odeszłam.
Przedtem
Olga Olga szła chodnikiem, szamocząc się z niezapiętym płaszczem. Było już zupełnie ciemno, a ona dopiero wracała do mieszkania. Robienie prezentacji na zajęcia pochłonęło trochę więcej czasu, niż planowała. Przemierzała Kołobrzeską, starając się nie myśleć o tym, że nie lubi włóczyć się sama po nocy. A na dodatek mokła. I chociaż miała w torebce składaną parasolkę, to wyjęcie jej było pozbawione sensu. Złamała ich na wietrze już tyle, że wolała zarzucić na głowę kaptur, niż robić z siebie pośmiewisko i przyciągać pełne litości spojrzenia przechodniów. – Dlaczego tu zawsze musi być tak mokro i zimno? Gdybym wiedziała o tym wcześniej, to na pewno wybrałabym uczelnię w… Nie wiem. W Turcji albo Tunezji. Gdzieś z dala od polskiego morza, zimna i wiatru. Przynajmniej świeciłoby tam słońce – mówiła do trzymanego przy uchu telefonu, za Chiny Ludowe nie mogąc zapiąć suwaka. W dodatku o mały włos nie ochlapał jej przejeżdżający obok samochód. Czasami z całego serca nie znosiła Gdańska. Ciągły wiatr i zmienna pogoda sprawiały, że miała tego miasta po dziurki w nosie. Pomimo tego, że studiowała tu już któryś rok, nadal nie przywykła do nieustannego moknięcia i kupowania kropel na zapalenie ucha. A cierpiała na nie średnio raz na dwa miesiące. – Po prostu wkładaj czapkę, jeśli widzisz, że za oknem jest brzydka pogoda – powiedziała do telefonu jej matka, która, jak
poinformowała Olgę kilka minut temu, stała właśnie przy zlewie w ich domu na Mazowszu i obierała marchewkę. Olga poprawiła przewieszoną przez ramię torebkę i podjęła kolejną próbę ujarzmienia rozpiętego suwaka. Ponieważ miała wolną tylko jedną rękę, okazało się to piekielnie trudne. W dodatku zmarznięte i mokre palce nie chciały z nią współpracować. Temperatura oscylowała tego dnia w okolicach zera, chociaż był dopiero październik. A ona, jak na złość, nie wzięła z mieszkania rękawiczek. – Ale mamo! – jęknęła do telefonu, niemal przycinając sobie palce suwakiem. – Jak wychodzę na zajęcia, to zwykle za oknem świeci słońce. Tu po prostu wszystko szybko się zmienia. Jak w kalejdoskopie. – Zawsze możesz rzucić te studia i wrócić do domu. Olga uśmiechnęła się, słysząc te słowa, i od razu zrobiło jej się lepiej. Powtarzała to matce z uporem za każdym razem, kiedy wsiadała do autobusu powrotnego po spędzonym w domu weekendzie. Nie starała się przed nikim ukrywać, że wolałaby ciągle mieszkać z matką, niż moknąć co drugi dzień, gdy przemierzała gdańskie chodniki. Naprawdę kochała swoje rodzinne strony i dom, w którym popołudniami pachniało obiadem. Tym bardziej że po tym, jak odszedł od nich ojciec, a później Olga wyjechała na studia, matka mieszkała zupełnie sama. – Tak – przytaknęła i udało jej się w końcu zasunąć suwak. – To nie jest taki głupi pomysł. Ale za trzy lata, dobrze? Jak już zrobię tego magistra – zażartowała, a potem wyciągnęła z kieszeni słuchawki i podłączyła je do telefonu. Głos matki zabrzmiał o wiele wyraźniej, gdy włożyła je sobie do uszu, więc przypięła do szalika niewielki mikrofon. – W końcu mogę schować ręce w kieszenie. Nie czuję już palców – mruknęła sama do siebie i przyspieszyła kroku. – Może powinnaś na wszelki wypadek wziąć przed snem coś na przeziębienie – poradziła matka.
– Wiem, wiem. Zadbam o siebie, nie martw się. Mam jakieś leki w mieszkaniu. – Chodzisz chociaż w tych swoich nowych ocieplanych kaloszach? Nogi ci nie marzną? – Chodzę. Nie musisz się aż tak martwić. – Jesteś moim dzieckiem. – Tak, wiem. I nie zrozumiem twojej troski, dopóki sama nie zostanę matką. Chciałabym ci tylko przypomnieć, że jestem dorosła – zaznaczyła i znów uchyliła się przed wodą bryzgającą spod kół przejeżdżającego ulicą auta. – A ja tobie, że cię kocham – odparła mama i sądząc po dźwięku w słuchawce, wrzuciła obrane warzywa do garnka. Olga zmrużyła oczy, gdy oślepił ją jadący z naprzeciwka samochód. Kierowca musiał przez pomyłkę włączyć długie światła. – Zamiast prawić mi morały, powiedz lepiej, co u ciebie słychać? – rzuciła do telefonu. – Wszystko dobrze kochanie, naprawdę. – Wychodzisz czasem z domu czy spędzasz całe popołudnia przed telewizorem, oglądając seriale? – Po tej twojej ostatniej rozmowie z sąsiadką niemal codziennie mam gości. Coś ty nagadała tej kobiecie? – Nic. – Olga udała niewiniątko. – Tylko poprosiłam ją, żeby miała na ciebie oko. Ostatnio, gdy byłam w domu, wyglądałaś na smutną. – I kto tu jest nadopiekuńczy? – To dlatego, że dorośli nie są zbyt odpowiedzialni. Matka roześmiała się, słysząc jej słowa. – Za to dzieci z dnia na dzień stają się coraz bardziej wygadane. Na usta Olgi też wypłynął szeroki uśmiech. – To te studia tak na mnie działają. Każą mi tutaj mówić i mówić. – Będę się potem chwaliła koleżankom, że mam córkę dziennikarkę, która czyta wieczorami wiadomości w telewizji. Taki prestiż, kochanie! To warte nawet twojego zdartego gardła.
Olga wywróciła oczami i znowu się uśmiechnęła. – Tylko szkoda, że mnie bardziej pociąga pisanie, nie? – Pomarzyć zawsze można. Zresztą wiesz przecież, że żartuję. Olga wyjęła ręce z kieszeni i poprawiła kaptur. Przez ten wiatr nie chciał trzymać jej się na głowie. – Wiem, mamo – mruknęła, ocierając przy okazji mokre policzki. – Ale powiem ci na pocieszenie, że może jeszcze mi się zmieni. Chociaż raczej w to wątpię – dodała żartobliwym tonem. Matka chyba włączyła wiszący nad kuchenką okap, bo w słuchawce rozległ się cichy szum. – A właśnie! – przypomniało jej się nagle. – Zapomniałabym! Wyprałam ci dzisiaj dywan. Jak przyjedziesz do domu na święta, to będzie pachnący i czysty. – Jesteś niezastąpiona. – Po prostu dbam o swoje jedyne dziecko. Poza tym faktycznie ostatnio nie bardzo wiem, jak zagospodarować wolny czas. Jesienne wieczory mnie przytłaczają. – Może wrócisz do robienia na drutach? – Może… – Zamyśliła się na chwilę. – Ale musiałabym kupić wełnę. – W czym problem? Jedziesz do sklepu i jest. – Olga znów poprawiła kaptur. Puszek, którym był obszyty, teraz nieprzyjemnie nasiąkł zimną wodą i pod wpływem jego dotyku aż się wzdrygnęła. – Mogłabym zrobić ci szalik. – I jakąś ładną czapkę. Nikt takiej nie będzie miał. – Pomyślę o tym. To kiedy teraz wracasz do domu? – Nie wiem, mamo. W ten weekend zamierzam robić prezentację na zajęcia, a wolę zająć się nią tutaj. Przynajmniej nic mnie nie będzie rozpraszać. W domu wszystko jest ważniejsze. Wiesz o tym. – No wiem… Po prostu nie ma cię już drugi tydzień, to się trochę za tobą stęskniłam. – Matka wyraźnie się zasmuciła. – Pusto tu bez ciebie. Mimo wiatru i deszczu Olga przybrała pogodny wyraz twarzy.
– Ja też za tobą tęsknię, mamuś, ale wiesz, jak jest. Studia i obowiązki – powiedziała, a potem odsunęła się lekko, żeby nie zderzyć się z pędzącym z naprzeciwka przechodniem. Dokładnie w momencie, w którym jej wzrok padł na leżący obok wielkiej kałuży dziecięcy bucik.
Ada – To nieludzkie wychodzić z uczelni w czwartek o dwudziestej – mruknęła, wkładając płaszcz. Szara, miękka tkanina od razu przylgnęła do jej ciała, uwypuklając dość spore wcięcie w talii. – Zero czasu na naukę, życie towarzyskie i w ogóle na nic. Ja się pytam, jak żyć! Stała właśnie ze swoimi najlepszymi przyjaciółmi na długim, pachnącym chemikaliami korytarzu i zbierała się do wyjścia. Jej długie, brązowe włosy związane były w koński ogon na czubku głowy, a z policzków zniknął już niemal cały róż, który rano udało jej się na nie nałożyć. – Nie narzekaj. Niektórzy mają gorzej. – Stojący obok Igor podał jej bladoróżowy szalik i lekko się uśmiechnął. Dolna część jego twarzy pokryta była kilkudniowym zarostem, a w oczach malowało się zmęczenie po całym dniu nauki. Mimo wszystko niejedna kobieta padłaby z wrażenia na jego widok. W tęczówkach chłopaka czaił się swego rodzaju mrok, który przyciągał przedstawicielki płci przeciwnej. Może dlatego przypominał Adzie bohaterów powieści dla nastolatek? – Tak – odpowiedziała mu z ironią, owijając szyję szalikiem. – Na przykład górnicy pracujący w kopalni. Albo więźniowie sowieccy w kamieniołomach. Na trzecim roku fizjoterapii uczelnia nie powinna już robić studentom pod górkę. Co ci nasi wykładowcy
sobie myślą? Że nie mamy życia prywatnego? Zrobiła strapioną minę, a wtedy Igor wybuchł gromkim śmiechem. – Ale marudzisz. I nie wiedziałem, że taka z ciebie miłośniczka historii. Sowieci? Kamieniołomy? – O dwudziestej na uczelni kocham wszystko poza studiami. – Posłała mu rozbawione spojrzenie i wtuliła szyję w miękki materiał. – Mój mózg przestał już działać. Wszedł w fazę czuwania, więc bredzę. I jeszcze to koło w przyszłym tygodniu… Dramat. A przecież jest dopiero październik. – Trzeba się będzie razem pouczyć, co? – zaproponował stojący po prawej stronie Paweł. Podał jej rękawiczki. – Jak zawsze – zgodziła się od razu. – Zapraszam do mnie. – Brzmi dobrze. – Ja ogarnę notatki i książki, a wy zadbajcie o prowiant. – Jak dla mnie to świetny układ. A na deser jakieś dobre winko. Co ty na to? – Igor posłał jej zalotne spojrzenie. – Czytasz mi w myślach. – Szturchnęła go w ramię, zadowolona na myśl o tak spędzonym weekendzie. Odkąd poznali się na pierwszym roku, właśnie w taki sposób podchodzili do przygotowań do egzaminów i kół. Leżeli na kanapie czy podłodze w jej mieszkaniu, wkuwali materiał, a potem opijali świeżo nabytą wiedzę. To był taki ich mały rytuał. – To co, kolacja w mieście, żeby się rozbudzić? – rzucił Paweł, dostrzegając jej senne spojrzenie. Wsunęła palce w puchowe rękawiczki i spojrzała na Igora. – Która jest dokładnie godzina? – zapytała. – Dziesięć po – odpowiedział niemal natychmiast. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. – I tak nie zrobię już dzisiaj nic konstruktywnego. Bioway w Galerii Bałtyckiej? Zjadłabym sałatkę. Albo wiem! Naleśnika ze szpinakiem. Mam ochotę na szpinak. Igor z Pawłem posłali sobie rozbawione spojrzenia. – Dla ciebie zielenina, a dla nas mięso. Nie odbieraj nam resztek
męskości. – Paweł złapał leżący na parapecie plecak i ruszyli w stronę wyjścia. Przyjaźnili się już od prawie trzech lat, więc mogli czuć się w swoim towarzystwie na tyle swobodnie, by dogryzać sobie bez nieprzyjemnych konsekwencji. Właściwie to przyjaźnili się tak bardzo, że chyba nic nie byłoby w stanie tej ich przyjaźni zniszczyć. Odkąd poznali się na korytarzu przed pierwszymi zajęciami, byli niemalże nierozłączni. Mieli podobne zainteresowania i pasje, a z czasem dzielili ze sobą większość znajomych. Nie dość, że wspólnie spędzali całe dnie na uczelni, to także prawie wszystkie weekendy. Oczywiście czasami ktoś z nierozłącznego trio wracał do domu na sobotę i niedzielę, jednak zdarzało się to o wiele rzadziej niż podczas trwania pierwszego semestru nauki. – Jeśli wolicie się truć, to proszę bardzo. Chciałam wam tylko przypomnieć, że olej jest niezdrowy. – Ada uśmiechnęła się lekko i zwolniła kroku, dając Igorowi szansę na otworzenie przed nią drzwi. Grupka stojących pod ścianą znajomych z roku pomachała do nich, życząc dobrej nocy. – Wzajemnie! – odkrzyknęła, a potem uderzyło ją zimne, wieczorne powietrze. Wzięła głęboki oddech, poddając się cudownemu uczuciu, gdy zimno przenikało jej gardło i płuca. Uwielbiała jesień w Gdańsku. Choć wielu ludzi uskarżało się na niepewną pogodę, jej ona nie przeszkadzała, wręcz przeciwnie. We względnie poukładanym życiu potrzebowała odrobiny szaleństwa, a zmienna pogoda na Pomorzu nie pozwalała się nudzić. – Ponieść ci torbę? – zaproponował Igor, gdy powoli szli w kierunku parkingu. – Nie jest taka ciężka. – Uśmiechnęła się do niego i potrząsnęła głową. Biała czapka z futerkowym pomponem przy tym ruchu zsunęła się, niemal zakrywając jej oczy. – Może i nie, ale ty ostatnio schudłaś. – Właśnie – podchwycił temat Paweł. – Może odpuściłabyś sobie
zdrowe jedzenie i dała namówić się na pizzę. Na moje oko też potrzebujesz dodatkowych kalorii. – Fu! – Ada wykrzywiła twarz w grymasie. – Nie, nie i jeszcze raz nie. A zresztą… – Popatrzyła na nich z wyrzutem. – Przestańcie mi matkować! Co to ma być? Zmasowany atak na moją talię?! Dwóch na jednego. Nawet jedną. Ja i mój płaski brzuch jesteśmy bez szans. Paweł otworzył przed nią drzwi do swojego samochodu. O tej porze na parkingu było już niemal pusto, więc w powietrzu rozległo się ciche kliknięcie, gdy nacisnął klamkę. – Ty i twój brzuch powinniście przede wszystkim mniej gadać – powiedział, kiedy wsiadała do środka. – Jesteś bez serca! – Roześmiała się głośno, nim zamknął za nią drzwi. Dopiero po położeniu sobie torby na kolana zapięła pas. – Ale zimno, co? – Igor natomiast rozsiadł się na tylnym siedzeniu. – Jeszcze październik, a tu zaraz będzie trzeba wyciągać z szafy zimowe kurtki i kozaki. Kto to słyszał! A zaczęłam już mieć nadzieję, że globalne ocieplenie coś zmieni. – Na co narzekacie? – zapytał Paweł, który zajął miejsce za kierownicą. – Na pogodę. – Jak stare, dobre małżeństwo. – Daruj sobie. – Ada zadziornie szturchnęła go w bok. Spojrzał na nią przelotnie, a potem się uśmiechnął. – Oj, wiesz, że to z sympatii – mruknął, wkładając klucz do stacyjki. – No to radyjko! – Dasz głośniej? – poprosił Igor, gdy samochód wypełniła muzyka. Ada pokiwała głową i nieco pogłośniła. – À propos muzyki! – Przypomniało jej się nagle. – Zdecydowaliście już, co z tym jutrzejszym koncertem? Idziecie czy nie? Czas leci, a trzeba zarezerwować bilety. Na miejscu na pewno sprzedają je drożej.
Paweł włączył kierunkowskaz i wyjechał na zatłoczoną ulicę. – Ja chyba nie mogę. Starzy mają wpaść w weekend. Nie wiem dokładnie kiedy, więc muszę spasować. Następnym razem. – Sprawnie włączył się do ruchu. – Sprzątanko i te sprawy… Pewnie, rozumiem. – Ada spojrzała do tyłu. – A ty, casanova? Jak z twoim grafikiem? – Pewnie będzie obracał jakąś laskę, nie męcz go. Widzisz, jaki jest samotny i biedny. – Paweł roześmiał się, patrząc w lusterko, w którym odbijała się twarz Igora. – Bardzo śmieszne. – Chłopak posłał Pawłowi niezbyt miłe spojrzenie i zwrócił się do niej: – Podtrzymuję, że mam czas i mogę iść. Przecież od dawna umawiamy się na to wyjście. O której jest ten koncert? – O dwudziestej. – Mogę przelać ci pieniądze za bilet na konto? Nie chce mi się ostatnio wypłacać gotówki. – Pewnie, nie ma sprawy. Numer konta ten sam, co zwykle – zażartowała. – Będziesz z kimś czy sam? – Sam – odpowiedział automatycznie. Na usta Ady od razu wypłynął uśmiech. Nie lubiła tych jego panienek na jedną noc. Nawet nie dlatego, że były głupie czy nudne. Przeważnie Igor przyprowadzał naprawdę fajne dziewczyny i mogłaby je polubić. Przebywając z nimi, czuła się po prostu dosyć niezręcznie. Doskonale wiedziała, iż goszczą w życiu Igora tylko na chwilę. Dlatego gdy śmiała się i żartowała z kolejnymi wybrankami najlepszego przyjaciela, czuła, że jest wobec nich nie fair. Była jak zła wróżka, która doskonale wie, co zaraz będzie. I choć z zapartym tchem słuchała opowieści o tym, jaki to Igor nie jest wspaniały i czego im nie naobiecywał, zawsze miała gdzieś z tyłu głowy myśl, że to przecież nie tak, że to tylko puste słowa… Dlatego wolała, gdy przychodził sam. Nie miała wtedy poczucia winy. – No i fajnie. – Uśmiechnęła się do niego. – W takim razie zarezerwuję ci dzisiaj bilet.
– Cztery dychy, nie? – Tak. – Olga też będzie? – Będzie – zdążyła odpowiedzieć, nim rozdzwonił się jej telefon. – Przepraszam na moment, to Damian – mruknęła, wyciągając komórkę z kieszeni. Przyłożyła ją do ucha i zapytała: –Tak? – Cześć, gdzie jesteś? – powiedział zamiast przywitania. – Czekam właśnie na ciebie i wpatruję się w zamknięte drzwi do twojego mieszkania – Na mnie? Gdzie? Zapomniałam o czymś? – Na dźwięk jego słów poruszyła się niespokojnie. – Nie, nie! – uspokoił ją niemal natychmiast. – Wróciłem wcześniej i postanowiłem zrobić ci niespodziankę. Myślałem, że będziesz w domu, ale pocałowałem klamkę. – Wiesz, bo ja dopiero wyszłam z uczelni… – Cholera, zapomniałem, że masz w czwartki zajęcia do późna. Podjechać po ciebie czy jesteś autem? – Nie jestem, to znaczy… Nie, nie przyjeżdżaj. Paweł mnie odwiezie. Zaraz będę. Paweł z Igorem popatrzyli po sobie. – Aha – mruknął natomiast Damian. – No to dobrze. – Będę na miejscu za jakieś dziesięć minut. – Świetnie. W takim razie czekam na ciebie – powiedział jeszcze, a potem pożegnał się z nią i rozłączył. – Co, zmiana planów? – Paweł popatrzył na nią wyraźnie rozczarowany, gdy skończyła rozmawiać. Pokiwała głową, chowając telefon do kieszeni. – Niestety tak. Damian wrócił wcześniej. Igor znowu pochylił się do przodu. – Jakie tam „niestety”. Obaj wiemy, że masz ochotę na wieczór w jego towarzystwie. Ada posłała mu wrogie spojrzenie. – Ty się lepiej skup na tej swojej – rzuciła złośliwie. – Jak jej było? Justynce?
Chłopak wzruszył ramionami i oparł się o zagłówek. – A cholera ją wie. Już nawet nie pamiętam – mruknął zdawkowo i zapatrzył się w boczną szybę. W oknach mijanych przez nich bloków odbijały się światła latarni oraz przejeżdżających pojazdów. Ada patrzyła na niego jeszcze przez chwilę, ale w końcu wyprostowała się i wbiła wzrok w przednią szybę samochodu. Reszta drogi upłynęła im w milczeniu. – Wielkie dzięki – odezwała się dopiero, gdy zaparkowali pod kamienicą, w której mieszkała. Odpięła pas i posłała Pawłowi wdzięczne spojrzenie. – Bawcie się dobrze beze mnie. – Nie ma sprawy. – Kiwnął do niej głową, zanim wysiadła. – Do jutra! – Machnęła ręką i zatrzasnęła drzwi. Tak samo jak po wyjściu z uczelni uderzyło ją mroźne powietrze, więc wtuliła policzki w ciepły szalik i pobiegła w stronę klatki.
Olga Olga trzymała w ręku znaleziony dziecięcy bucik. Po chwili namysłu weszła do kolejnego ze sklepów w pasażu handlowym znajdującym się przy mijanym właśnie hipermarkecie. – Przepraszam bardzo… – zagadnęła składającą ubrania ekspedientkę. – Znalazłam na chodniku dziecięcy buciki, o ten. – Pokazała jej swoje znalezisko. – Nie wie pani, do kogo może należeć? Wychudzona ekspedientka odłożyła trzymaną w dłoni bluzkę na półkę za plecami i spojrzała na dziewczynę jak na wariatkę. – Z choinki się pani urwała? – odezwała się, patrząc na Olgę spod byka, po czym wzięła do ręki kolejną wygniecioną bluzkę i zaczęła ją składać. – Myślałam może, że widziała go pani na nodze dziecka jakiejś klientki… – Olga przekręciła głowę w bok i wbiła spojrzenie w brązowe oczy kobiety. – Pani kochana, my tu mamy taki ruch, że Bóg jeden raczy tych wszystkich ludzi spamiętać! Zresztą nawet gdybym widziała, to ja przecież klientów nie znam, a pani mnie pyta o jakiś dziecięcy but! W życiu trzeba być realistą, droga pani! Niech go pani położy w jakimś widocznym miejscu, to może ktoś weźmie zgubę, jak będzie przechodził – huknęła donośnym głosem, a potem odwróciła się na pięcie i wróciła do swoich spraw. – Cóż… Dziękuję. – Olga mimo jej niemiłej reakcji uśmiechnęła
się ciepło, a potem włożyła bucik do kieszeni i wyszła ze sklepu. W słuchawce, którą przez cały ten czas miała w uchu, rozległ się głos jej matki: – I co? Olga wzruszyła ramionami, schodząc z drogi jakiejś idącej o lasce staruszce. – I nic. Tutaj też nikt nic nie wie. – Wyjęła z wiszącej na ramieniu torebki rękawiczki. – Obeszłam chyba wszystkie możliwe sklepy i pytałam przechodniów. W sumie ekspedientki mają rację, że to jak szukanie igły w stogu siana. Ten hipermarket i pasaż odwiedza dziennie tylu ludzi, że bucik mógł zgubić dosłownie każdy. – Przynajmniej próbowałaś. – Wiem, mamo… – Jej wzrok padł na dwóch rosłych mężczyzn montujących właśnie pokaźnych rozmiarów plakat na jednej z witryn sklepowych. – Ale czujesz się nieusatysfakcjonowana. Olga pokiwała głową. Matka naprawdę dobrze ją znała. – Tak, dokładnie. Wiesz doskonale, że wzruszają mnie takie rzeczy. Jakaś mała stopa może teraz marznąć! – Wyjęła z kieszeni bucik i przyjrzała mu się jeszcze raz. – No i on jest naprawdę śliczny. – Może ta ostatnia sprzedawczyni miała rację, mówiąc, że powinnaś położyć go w jakimś widocznym miejscu? Jeśli należy do dziecka, którego rodzice często tam bywają, to jest szansa, że za jakiś czas wrócą i znajdą ten bucik. – O ile nie weźmie go sobie wcześniej ktoś inny. – Nie przekonał jej pomysł matki. Nie lubiła odpuszczać. Jeśli już się w coś angażowała, to całą sobą, a sprawa z zagubionym bucikiem była wyjątkowo intrygująca. A co, jeśli należał do kogoś ważnego? Może kryła się za tym jakaś cudowna historia, której mogła stać się bohaterką? Od najmłodszych lat miała słabość do tego typu opowieści. Była niepoprawną marzycielką.
– Olga, proszę cię, pomyśl. Na co komu pojedynczy, dziecięcy but? Gdyby chociaż para, to co innego. Samotny nikomu się do niczego nie przyda. Nie szukaj dziury w całym, tylko odłóż go najlepiej tam, gdzie leżał. – Jej matka miała jednak inne zdanie. – Właściciel sam się znajdzie. Dziewczyna jeszcze raz z nadzieją rozejrzała się po pasażu. Po cichu liczyła na to, że w zasięgu jej wzroku pojawi się jakaś zziajana kobieta, której będzie mogła zwrócić zgubę, za co zostanie obdarzona szerokim uśmiechem. Nic takiego się jednak nie stało, więc musiała pokiwać głową, westchnąć głośno i przyznać matce rację. Te poszukiwania nie miały sensu. Żaden z ludzi znajdujących się w zasięgu jej wzroku nie wyglądał na szukającego czegokolwiek, a już na pewno nie szedł z głową przy ziemi, wypatrując bucika. – Tak. Powinnam zrobić, jak mówisz – powiedziała więc ze zrezygnowaniem, kierując się w stronę wyjścia. – Po prostu zawieszę zgubę na gałęzi drzewa, pod którym ją znalazłam. – I tak zrobiłaś w tej sprawie aż nadto. Normalny człowiek minąłby ten but albo wcale go nie zauważył. Ewentualnie kopnął, żeby nie plątał mu się pod nogami. Olga założyła kaptur na głowę i minęła wysepkę z biżuterią. Lśniące kolczyki i naszyjniki przyciągały jej wzrok za każdym razem, gdy tędy przechodziła. – Pewnie masz rację, mamuś – zdołała tylko powiedzieć, gdy nagle poczuła na ramieniu czyjąś rękę. Odwróciła się gwałtownie, omal nie podskakując do góry. Zobaczyła niską blondynkę. Kojarzyła ją dość dobrze, ponieważ często robiła zakupy w stoisku piekarni, przy którym ta kobieta pracowała. – Och, przepraszam! – Dziewczyna uniosła ręce do góry i zrobiła krok w tył. – Nie chciałam pani przestraszyć. Olga spojrzała na nią uspokajająco i chociaż serce biło jej w piersi jak szalone, zdobyła się na uśmiech. Nie lubiła, gdy obcy ludzie zaczepiali ją w ten sposób. Może z powodu wielu
przeczytanych kryminałów albo swojego nasilonego neurotyzmu, nieważne. Fakt był taki, że była osobą dość lękliwą i zawsze niemal dostawała zawału, gdy ktoś niespodziewanie łapał ją od tyłu za ramię. Cóż. Teraz przynajmniej nie stał za nią wytatuowany troglodyta, bo też jej się to kiedyś zdarzyło. Tym razem już jeden rzut oka wystarczył, aby zorientowała się, że dziewczyna nie chce zrobić jej krzywdy. – W czym mogę pomóc? – zapytała blondynkę, gdy pierwszy szok minął. Dziewczyna wygładziła czarny fartuszek z logo pobliskiej piekarni. – Koleżanka mi powiedziała, że szuka pani właścicielki jakiegoś bucika. Podobno rozmawiała z nią pani, gdy byłam na zapleczu. Kolega przyjechał po skrzynki po pieczywie… Zresztą, nieważne. To pani, tak? Olga pokiwała głową, odzyskując utraconą nadzieję, i przyjrzała się dziewczynie uważniej. – Podobno to taki beżowy kozaczek – kontynuowała tamta. – Wydaje mi się, że wiem, do kogo należy, i mogę pani pomóc, ale głowy nie dam sobie uciąć, dopóki go nie zobaczę. Tylu przychodzi tu ludzi, że buick mógł zgubić każdy. Sama pani rozumie. – Oczywiście. Cieszę się, że mnie pani znalazła. Już pokazuję zgubę. – Olga znowu się uśmiechnęła i sięgnęła dłonią do kieszeni, z której wydobyła bucik. – To ten. Proszę. – Podała go blondynce. Dziewczyna wzięła go do ręki i obróciła, przyglądając mu się uważnie. Przez głowę Olgi przebiegła myśl, że brakowało jej teraz tylko szkła powiększającego i białego fartucha. – Tak, to ten – powiedziała po krótkiej chwili. Olga przechyliła głowę w bok. – Jest pani pewna? – Na sto procent. To bucik córeczki mojej koleżanki. Były tu dzisiaj. Wiem, bo dość długo rozmawiałyśmy i buty małej zapadły mi w pamięć. Musi pani przyznać, że są dość charakterystyczne. Olga znowu skinęła.
– Gośka musiała go zgubić w drodze do domu. Spieszyła się, więc pewnie nawet nie zauważyła, gdy upadł. – Blondynka oddała bucik. – Nie weźmie go pani? – Olga spojrzała na nią zaskoczona. Dziewczyna pokręciła głową. – Nie bardzo wiem, kiedy teraz zobaczę tę koleżankę. Przez najbliższe półtora tygodnia pracuję od dziesiątej do dwudziestej drugiej… Gosia też ma teraz dla mnie mało czasu. Wie pani, poza pracą jeszcze studiuję zaocznie. Muszę brać nadgodziny, a w weekend jestem na uczelni. – No tak, rozumiem… – Olga znów popatrzyła na bucik. – To co ja mam teraz zrobić? Przecież go sobie nie weźmie. Blondynka zamilkła na chwilę, a potem uniosła palec do ust. Miała zadbane paznokcie. – Nie wiem, czy Gośka będzie szczęśliwa, że szastam jej danymi na prawo i lewo, ale może podam pani adres i mogłaby jej pani go odnieść? – zaproponowała. – Nie wygląda pani na niebezpieczną – uśmiechnęła się – a to niedaleko. – Cóż… – Albo proszę zostawić go tutaj. Gdy Gosia przyjdzie na zakupy, a ja akurat będę w pracy, to jej go oddam. Tylko jak mówię, nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy to nastąpi… Ona rzadko tu przychodzi. Olga obróciła bucik w dłoni. Myśl, że jakaś mała stopa może w najbliższym czasie marznąć, nie dawała jej spokoju. Była przewrażliwiona na punkcie małych dzieci. – Dobrze – zgodziła się w końcu i sięgnęła do torebki po nieduży notes. – Niech pani poda mi ten adres. Blondynka nachyliła się do niej i ściszając głos, podyktowała nazwę ulicy, numer domu oraz mieszkania. – Rzeczywiście niedaleko – przyznała Olga. – Chyba nawet wiem, gdzie to jest. Dziewczyna uśmiechnęła się do niej szeroko.
– Gosia na pewno będzie pani wdzięczna. Olga schowała notesik do torby razem z bucikiem i ponownie wsunęła dłonie w rękawiczki. Miękki materiał przyjemnie połaskotał jej palce. – Dziękuję pani za pomoc – mruknęła. – Och, to ja dziękuję, w imieniu swoim i Gośki. Tacy ludzie jak pani to w dzisiejszych czasach prawdziwa rzadkość. Wydaje się, że dookoła panuje znieczulica, a tu proszę – rzuciła sprzedawczyni, a potem pożegnały się krótko i każda ruszyła w swoją stronę. – No widzisz? – zwróciła się do matki, która ciągle była na linii. – Jednak nie zawsze trzeba być pesymistą. Czasem wiara w to, co z pozoru wydaje się niemożliwe, naprawdę się przydaje – powiedziała, idąc w stronę wyjścia. Uśmiechnęła się sama do siebie i naciągając na głowę kaptur, wyszła na dwór. Postanowiła wrócić do swojego mieszkania, a misję ratunkową z zagubionym bucikiem w roli głównej odbyć następnego dnia.