CINDA WILLIAMS CHIMA
TRON SZARYCH WILKÓW
SIEDEM KRÓLESTW - KSIĘGA TRZECIA
PRZEŁOŻYŁA DOROTA DZIEWOŃSKA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Przy granicy
Raisa ana’Marianna jak co dzień skuliła się w ciemnym kącie Pur-
purowej Czapli i skubała placek z mięsem. Nauczyła się już spędzać
całe wieczory, siedząc nad skromnym posiłkiem i kuflem cydru.
Takie przesiadywanie w gospodzie było ryzykowne. Asasyni lorda
Bayara na pewno jej szukali. Nie udało im się zabić jej w Oden’s Ford,
bo pomógł jej Micah Bayar. Ale szpiedzy Wielkiego Maga mogli czaić
się wszędzie, nawet tutaj, w przygranicznym Fetters Ford.
Zwłaszcza tutaj. Bayar na pewno chciałby złapać Raisę, zanim
przekroczy ona granicę Fells. To by mu bardzo ułatwiło sprawę - bez
trudu mógłby ukryć morderstwo przed jej matką królową i przed
klanem z Gór Duchów, z którego wywodzi się jej ojciec.
Mimo wszystko nie mogła cały czas ukrywać się w pokoju. Musi-
ała ujawnić się przed tymi, którym chciała dać się znaleźć. Pragnęła w
jakiś sposób dostać się do domu, ułożyć stosunki z królową Marianną
i stawić czoło tym, którzy chcieli odebrać jej tron Szarych Wilków.
Nazwisko Rebeki Morley przestało być bezpieczne. Znało je zbyt
wielu wrogów. Teraz nazywa się Brianna Wędrowniczka - nawiązała
w ten sposób do swego klanowego pochodzenia. Udawała, że wraca ze
swojej pierwszej wyprawy handlowej na Południe i zatrzymały ją tu
przygraniczne niepokoje.
Po miesiącu takiego trwania w zawieszeniu znała wszystkich by-
walców Czapli - byli to głównie flisacy, kowale, weterynarze i stajenni
obsługujący podróżnych. Niewielu natomiast bywało tu miejscowych.
Wyraźnie widać było wpływ toczącej się wokół wojny.
Raisa rozejrzała się po sali i wyłowiła wzrokiem obcych
przybyszów. Dwie tamrońskie damy już drugi wieczór z rzędu zaj-
mowały stolik w rogu. Jedna była młoda i ładna, a druga
przysadzista, w średnim wieku - obie za dobrze ubrane jak na taką
gospodę. Widocznie jakaś szlachcianka ze swoją opiekunką ucieka na
Południe.
Przy stoliku obok drzwi grali w karty trzej chudzi mężczyźni w cy-
wilnych ardeńskich ubraniach. Zaczynali w czterech, lecz jeden przed
chwilą wyszedł. Kiedy Raisa kilka razy spojrzała w ich stronę, poczuła
na sobie wzrok któregoś z nich. Przeszył ją dreszcz. Złodzieje czy asa-
syni? A może tylko młodzieńcy okazujący zainteresowanie samotną
dziewczyną?
Nic już nie było oczywiste.
Pozostali goście to w większości żołnierze. W Fetters Ford było ich
mnóstwo. Niektórzy nosili herb Czerwonego Jastrzębia, inni Czaplę
Tamronu, a jeszcze inni nie mieli żadnych symboli - byli albo najem-
nikami, albo dezerterami z armii króla Markusa.
Każdy z nich mógł polować na Raisę. Już miesiąc minął, odkąd
uciekła Gerardowi Montaigne’owi, ambitnemu młodemu księciu
Ardenu. Gerard miał nadzieję zdobyć władzę w co najmniej trzech z
Siedmiu Królestw: pozbawiając tronu własnego brata Geoffa, obecnie
władającego Ardenem, najeżdżając Tamron - swego dotychczasowego
sprzymierzeńca, oraz poślubiając Raisę ana’Marianna, następczynię
tronu Szarych Wilków z Fells.
W każdej chwili spodziewano się wieści, że stolica Tamronu
została zdobyta przez Gerarda. Książę Ardenu oblegał ją od wielu
tygodni.
Gdy Raisa przybyła do Fetters Ford, miała zamiar poprosić kogoś
z władz tamrońskich o wysłanie posłańca do koszar przy Ścianie
Zachodniej w Fells. Tamtejsi strażnicy mogliby przekazać wiadomość
od niej jej ojcu Averillowi lordowi Demonai albo kapitanowi Gwardii
Królewskiej Edonowi Byrne’owi - prawdopodobnie jedynym osobom
w Fells, którym mogła ufać.
Jednak po przyjeździe do tego nadgranicznego miasteczka nie za-
stała żadnych przedstawicieli władz. Dom garnizonowy był pusty,
żołnierzy ani śladu. Część z nich pewnie udała się na Południe na
pomoc oblężonej stolicy. Większość zaś prawdopodobnie wtopiła się
w tłum mieszkańców i wyczekiwała wyniku tej wojny.
4/434
Nie opuszczała jej nadzieja, że jej przyjaciel kapral Amon Byrne i
jego drużyna Szarych Wilków ruszą jej śladem na północ i znajdą ją w
Fetters Ford. Później mogliby podróżować wspólnie, tak jak jesienią,
gdy wędrowali do akademii w Oden’s Ford.
Jako przyszły kapitan jej gwardii Amon był magicznie związany z
Raisą, powinien więc w pewien sposób wyczuwać, gdzie ona jest. Ty-
godnie jednak mijały, a Amon się nie zjawiał. Gdyby jej szukał, już by
tu dotarł.
Myślała też o tym, żeby przyłączyć się do jakiegoś kupca
klanowego wracającego na Północ. Była mieszanej krwi. Ze śniadą
cerą i gęstymi, czarnymi włosami mogła uchodzić za członkinię klanu.
Ta nadzieja jednak również zgasła, gdy tygodnie mijały, a żadni kupcy
się nie zjawiali. Przez wojenną zawieruchę w Tamronie podróżni omi-
jali bagniste Trzęsawiska oraz groźnych Wodnych Wędrowców i
wybierali łatwiejszą drogę przez Przełęcz Sosen Marisy i Delphi.
Na jej stolik padł czyjś cień. To Simon, syn właściciela gospody.
Wahał się i zbierał na odwagę, by spytać, czy może zabrać jej talerz.
Na ogół po takim godzinnym wahaniu następowały trzy słowa
rozmowy.
Raisa domyślała się, że Simon jest w jej wieku, a może nieco
starszy, choć ona czuła się dużo starzej, niż wskazywałaby na to
metryka. Miała niecałe siedemnaście lat, ale była cyniczna i obojętna,
miała zranione serce.
Lepiej się ze mną nie zadawaj, pomyślała ponuro. Radzę ci
trzymać się ode mnie z daleka.
Wciąż myślała o Hanie Alisterze. Budziła się, czując smak jego po-
całunków na ustach i żar jego dotyku na skórze. W ciągu dnia zaś
wydawało jej się niewiarygodne, że ten ich krótki romans kie-
dykolwiek się zdarzył. I że on w ogóle jeszcze o niej myśli.
Ostatnim razem, gdy Raisa spotkała się z Hanem, Amon Byrne
przegnał go mieczem. Później ona, uprowadzona przez Micaha Ba-
yara, opuściła akademię bez słowa pożegnania. Han chyba nie ma
miłych wspomnień o dziewczynie, którą znał jako Rebekę. Tak czy in-
aczej wydawało się mało prawdopodobne, że jeszcze go zobaczy.
5/434
Nadchodziła pora zamknięcia gospody. Kolejny dzień minął jej na
niczym, podczas gdy sytuacja w domu zmieniała się bez jej udziału.
Może już ją wydziedziczono. Może Micah uciekł Gerardowi Mon-
taigne’owi i właśnie teraz realizuje swój plan poślubienia jej siostry
Mellony.
Ktoś chrząknął nad jej głową. Raisa podniosła wzrok i zobaczyła
Simona.
- Lady Brianno - powiedział po raz drugi.
Kości, pomyślała. Muszę szybciej reagować na imię Brianna.
- Te damy tam zapraszają was do swojego stołu - mówił Simon. -
Twierdzą, że nie przystoi damie jeść samotnie. Mówiłem im, żeście
już jedli, pani, ale... - Wzruszył ramionami, niezdarnie opuszczając
ręce wzdłuż ciała.
Raisa spojrzała na dwie tamrońskie kobiety. Pochyliły się naprzód
i obserwowały ją z zaciekawieniem. Kobiety w Tamronie miały
reputację rozpieszczanych szklarniowych kwiatów. Ich pozycja w
społeczeństwie była dość silna, choć pod względem fizycznym trak-
towano je jak delikatne istoty, które jeżdżą konno bokiem i osłaniają
się parasolkami przed południowym słońcem.
Mimo wszystko propozycja była kusząca. Miło będzie
porozmawiać z kimś innym niż Simon - z kimś, kto będzie
podtrzymywał połowę konwersacji. Przy okazji może dowie się czegoś
o aktualnej sytuacji w Tamron Court.
Ale nie. Czym innym było oszukać Simona opowieścią o działal-
ności kupieckiej. Simon chciał być oszukiwany. Czym innym natomi-
ast byłoby usiąść w towarzystwie szlachetnie urodzonych dam, które
przywykły do wyciągania z rozmówców sekretów.
Raisa uśmiechnęła się do nich i pokręciła głową, wskazując na
resztki swojego posiłku.
- Powiedz im, że dziękuję, ale zaraz wracam do pokoju -
oświadczyła.
- Mówiłem im, że tak powiecie - odparł Simon. - Kazały wam
przekazać, że mają dla was propozycję... zadanie. Szukają eskorty
przez granicę.
6/434
- Dla mnie? - mruknęła Raisa. Nie była typem wojowniczki, była
raczej drobna i niska.
Wpatrywała się w kobiety, przygryzając dolną wargę i myśląc.
Podróż w grupie może być bezpieczniejsza, ale one nie zapewnią jej
ochrony. Choć w sferze kontaktów towarzyskich zapewne świetnie
sobie radzą, to w walce nie będzie z nich pożytku. Będą dla niej tylko
ciężarem.
Z drugiej strony, nikt nie będzie podejrzewał, że mogłaby
podróżować z dwiema tamrońskimi damami.
- Porozmawiam z nimi - stwierdziła. Simon zaczął się odwracać,
lecz znieruchomiał, gdy Raisa położyła mu dłoń na ramieniu. - Si-
monie, czy wiesz, kim są ci mężczyźni? - zapytała, wskazując dyskret-
nym ruchem głowy graczy w karty.
Simon zaprzeczył. Był przyzwyczajony do takich pytań z jej strony
i zrozumiał, o co jej chodzi.
- Są tu pierwszy raz, ale tu nie nocują - powiedział, zabierając jej
talerz. - Mówią po ardeńsku, ale płacą monetami z Fells. - Pytali o
was i o te tamrońskie damy - dodał i zaraz dorzucił: - Nic im nie
powiedziałem.
Simon podniósł głowę, gdy drzwi karczmy otwarły się i zamknęły.
Do wnętrza wpadł podmuch wilgotnego, chłodnego nocnego
powietrza, odgłos deszczu i pół tuzina nowych gości - samych obcych.
Byli odziani w zwyczajne filcowe peleryny, lecz ich sposób bycia
wskazywał na związek z wojskiem. Raisa cofnęła się w cień, serce
podskoczyło jej w piersi. Wytężyła słuch, by wyłowić cokolwiek z ich
rozmowy i rozpoznać, jakim językiem się porozumiewają.
Jak długo jeszcze? pomyślała. Jak długo będzie czekać na eskortę,
która może nigdy nie nadejść? Jeżeli Gerard zdobył Tamron, to ile
czasu trzeba, by całkowicie zamknął granice i uwięził ją tutaj? Może
bezpieczniej będzie uciec teraz, niż czekać na wsparcie.
Wzdłuż granic kręci się jednak mnóstwo renegatów, złodziei i
dezerterów, a to oznacza ryzyko, że zostanie obrabowana, zhańbiona,
a nawet pozbawiona życia.
7/434
Zostać czy ruszać? To pytanie kołatało w jej głowie tak samo
głośno jak deszcz bijący o dach tawerny.
Pod wpływem nagłego impulsu wstała i skierowała się w stronę
stolika tamrońskich dam.
- Jestem Brianna Wędrowniczka - powiedziała szorstkim,
rzeczowym tonem. - Podobno szukacie eskorty na podróż przez
granicę.
Przysadzista kobieta skinęła głową.
- To lady Esmerell - przedstawiła swoją młodszą towarzyszkę. - A
ja jestem Tatina, jej guwernantka. Nasz dom najechała armia
ardeńska.
- Czemu wybrałyście mnie? - zapytała Raisa.
- Kupcy znani są z tego, że umieją się posługiwać bronią, nawet
kobiety... - Delikatnie się wzdrygnęła. - Na drodze jest wielu
mężczyzn, którzy chętnie wykorzystaliby słabość dwóch niewinnych
niewiast.
No nie wiem, pomyślała Raisa. Tatina wygląda na taką, co to nie
da sobie w kaszę dmuchać.
- Chcecie iść przez Trzęsawiska czy przez Fells?
- Którędy nas poprowadzicie - odrzekła Esmerell, z trudem
opanowując drżenie warg. - Chcemy tylko się stąd wydostać i schron-
ić w świątyni Fellsmarchu do czasu, gdy Ardeńczycy opuszczą nasze
ziemie.
Nie zwlekaj za długo, pomyślała Raisa.
Esmerell pogrzebała w spódnicach, wyciągnęła pękatą sakiewkę i
rzuciła ją na stół.
- Zapłacimy - oświadczyła. - Mamy pieniądze.
- Schowajcie to, nim ktoś zobaczy - syknęła Raisa. Sakiewka
zniknęła.
Raisa przyglądała się im z namysłem. Nie może czekać wiecznie,
aż ktoś po nią przybędzie. Może nadszedł czas, by zaryzykować.
- Proszę. - Tatina położyła dłoń na ręce Raisy. - Usiądźcie. Może
jak się bliżej poznamy...
8/434
- Nie. - Raisa pokręciła głową. Nie chciała, by ją zapamiętano w
towarzystwie tych dam na wypadek, gdyby ktoś jej szukał. - Musimy
się wcześnie położyć, jeżeli jutro mamy wyruszyć skoro świt.
- To znaczy, że się zgadzacie? - Esmerell z zadowoleniem klasnęła
w dłonie.
- Ććśś... - Raisa rozejrzała się, lecz chyba nikt nie zwracał na nie
uwagi. - Bądźcie przy stajniach o świcie, spakowane, gotowe do
całodziennej podróży.
Zostawiła damy i wróciła do swojego stolika z nadzieją, że podjęła
słuszną decyzję. Z nadzieją, że dzięki temu dotrze do domu wcześniej.
W głowie kłębiło jej się od planów. Poprosi Simona o spakowanie
chleba, sera i mięsa na drogę. Jak już będą w Trzęsawiskach, może
skontaktuje się z Wodnymi Wędrowcami, a oni...
- Chyba przyda się wam, panienko, coś na poprawę humoru -
odezwał się męski głos po ardeńsku. Potężny nieznajomy stanął na
wprost Raisy. Był to jeden z tych, którzy przed chwilą weszli; jego
twarz pozostawała w cieniu kaptura. Nie zdjął nawet peleryny, choć
skapywały z niej krople tworzące na podłodze kałuże. - Hej, chłopcze!
- zawołał do Simona. - Przynieś panience jeszcze raz to, co pije, i dla
mnie kufel piwa. I ruszaj się żywo! Bo zaraz zamkną.
Raisa poczuła, jak wzbiera w niej gniew. Jednym z
niebezpieczeństw samotnego spożywania posiłków w tawernie było
to, że każdy wchodzący mężczyzna widział w niej łatwą zdobycz. Cóż,
zaraz wyprowadzi go z błędu.
- Może odnieśliście, panie, mylne wrażenie, że szukam towarzyst-
wa - odparła lodowatym tonem. - Wolę pozostać sama. Będę wdz-
ięczna za pozostawienie mnie w spokoju.
- Nie bądź taka - nalegał nieznajomy na tyle głośno, że słyszano go
w całej sali. - Takie dziewczątko nie powinno siedzieć samo.
Nachylił się do niej i zmienił głos na niski i łagodny, choć nadal
mówił po ardeńsku tak, jakby to był jego język ojczysty.
- Czy na pewno nie poświęcisz chwili żołnierzowi, który od dawna
jest w drodze?
9/434
Odchylił kaptur i Raisa zobaczyła zmęczone szare oczy Edona
Byrne’a, kapitana Gwardii Królewskiej Fells. Uderzająco podobne do
oczu jego syna Amona.
Z trudem udało jej się nie otworzyć ust ze zdumienia. W głowie
zaczęły rodzić się pytania, które cisnęły się na usta. Jak ją tu znalazł?
Co tu robi? Kto wiedział, że on tak dobrze mówi po ardeńsku? Czy
jest z nim Amon?
- Cóż... W takim razie... - Odchrząknęła, by powiedzieć coś więcej,
lecz w tym momencie zjawił się Simon i z taką siłą postawił kufel
przed Byrne’em, że aż piwo się rozlało. Byrne poczekał, aż chłopak
odejdzie, nim wrócił do rozmowy.
- W Fetters Ford nie jest już bezpiecznie - wyszeptał, wciąż po ar-
deńsku. - Przybyliśmy po was, pani. - Rozglądał się po sali za jej ple-
cami. Czuć było od niego woń potu i wyprawionej skóry, jego twarz
pokrywał wielodniowy zarost. Choć zgarbił się, siadając na krześle,
Raisa zauważyła, że odsunął do tyłu pelerynę, by odsłonić rękojeść
miecza.
- Porozmawiajmy - powiedziała Raisa, czując, jak w sercu rozk-
wita jej nadzieja. - Spotkajmy się przy stajniach za gospodą za
dziesięć minut.
Wstała gwałtownie.
- Jeśli wy nie wyjdziecie, ja to zrobię! Idźcie zaczepiać kogoś in-
nego. - Odwróciła się w stronę schodów. Podróżne z Ardenu por-
uszyły się z ożywieniem, widocznie myśląc, że Raisa powinna była
dosiąść się do nich.
- Panienko! Zostawiłaś swój cydr! - krzyknął za nią Byrne, wy-
wołując wśród gości gwizdy i chichoty.
Raisa minęła schody i przeszła przez kuchnię, gdzie Simon wyra-
biał ciasto na chleb, które przez noc miało wyrosnąć.
- Pani? - Podniósł na nią pytający wzrok.
- Muszę się przewietrzyć - odparła. Karczmarz spoglądał za nią,
gdy wychodziła tylnymi drzwiami na deszcz. Zadrżała z zimna i
szczelniej owinęła się peleryną Fiony Bayar, skradzioną wraz z
10/434
koniem - była to jedna z niewielu rzeczy córki Wielkiego Maga, które
pasowały na Raisę.
W stajni było ciepło i sucho, pachniało sianem i końmi. Duch wys-
tawił łeb ze swojego boksu, rżąc i obsypując ją owsem. Pogłaskała go
po nosie. Dwa boksy dalej rozpoznała Haracza, dużego gniadego
wałacha Byrne’a, mieszańca górskich kuców.
Skrzypnęły drzwi stajni i stanął w nich Byrne w otoczeniu grupki
niebieskich. Co prawda trudno byłoby ich tak nazwać, bowiem zami-
ast niebieskich gwardyjskich mundurów mieli na sobie ciepłe ubrania
w odcieniach brązu i zieleni.
Raisa obrzuciła ich wzrokiem, lecz ku swemu rozczarowaniu nie
dostrzegła wśród nich Amona ani nikogo ze Zgrai Szarych Wilków. Ci
żołnierze byli wyraźnie bardziej zaprawieni w bojach niż kadeci
Amona, na ich jeszcze młodych twarzach widać było ślady słońca i
wiatru.
Byrne dokładnie zamknął drzwi stajni i postawił jednego ze swoi-
ch ludzi na warcie. Pozostali natychmiast ząjęli się wyprowadzaniem i
siodłaniem koni.
- Chcecie jechać dzisiaj? - zapytała Raisa, wskazując głową na
krzątających się żołnierzy.
- Im szybciej, tym lepiej - odpowiedział Byrne. Obserwował ją
uważnie z góry, przygryzając dolną wargę, jakby szukał śladów ran. -
Co za ulga odnaleźć was żywą.
Przecież wyczułby, gdyby ją zabito. Poczułby, że zadano cios tak
dla niego ważnej dynastii Szarych Wilków.
- Co się dzieje? Skąd wiedzieliście, że tu jestem? Gdzie jest Amon?
Dlaczego w Fetters Ford nie jest bezpiecznie?
Byrne zrobił krok w tył, jakby się cofał pod naporem tych pytań.
Ruchem głowy wskazał siodlarnię.
- Chodźmy tam.
Raisie przypomniały się damy z Ardenu.
- Aha, jeszcze jedno. Te dwie kobiety, z którymi rozmawiałam...
Zgodziłam się jutro wyruszyć z nimi w drogę. Możecie posłać kogoś,
żeby im powiedział, że zmieniłam plany? - Wiedziała, że to
11/434
tchórzostwo, ale nie umiałaby stawić czoła rozczarowaniu lady
Esmerell.
- Corliss! - Byrne przywołał jednego z mężczyzn i wysłał go z
powrotem do gospody, aby przekazał Esmerell i Tatinie złe wieści.
Otworzywszy zagrodę, Raisa poprowadziła Ducha do siodlarni,
przywiązała go i z haka na ścianie zdjęła siodło oraz uzdę.
Byrne wszedł za nią i zamknął drzwi. Przez chwilę jej się
przyglądał.
- Czy to nie ten nizinny ogier, na którym ostatnio jeździła Fiona
Bayar?
Raisa przytaknęła. Fiona zmieniała konie tak często jak jej brat
dziewczyny.
- Pożyczyłam go. - Raisa przysunęła stołek i weszła na niego, żeby
zarzucić rumakowi koc na grzbiet.
- Chętnie o tym posłucham - stwierdził Byrne.
- To wy mieliście mi opowiedzieć, skąd się tu wzięliście, kapitanie
Byrne.
- Tak, Wasza Wysokość. - Byrne pochylił głowę. - Wasz ojciec
przejął wiadomość o tym, że lord Bayar wie, gdzie jesteście, i że posłał
za wami, pani, asasynów.
- Aha... - Raisa podniosła głowę. - Wiem o tym. Wysłał czterech do
Oden’s Ford.
Byrne uniósł brew w taki sposób, w jaki robił to Amon, i serce
Raisy zadrżało.
- I? - spytał oschle.
- Ja zabiłam jednego, a Micah Bayar trzech pozostałych - ozna-
jmiła Raisa.
- Micah? - zdumiał się Byrne. - A czemu on...?
- Najwyraźniej woli mnie poślubić, niż zabić - stwierdziła Raisa. -
Porwał mnie ze szkoły i wlókł do domu na ślub, kiedy zaatakowało
nas wojsko Gerarda Montaigne’a idące do Tamronu. To było zaraz za
Oden’s Ford. Jeśli Micah przeżył, to chyba założył, że raczej wrócę do
szkoły, niż ruszę dalej do Fells, więc jest mało prawdopodobne, że
lord Bayar wie, gdzie teraz jestem.
12/434
- To była całkiem niedawna wiadomość - zauważył Byrne,
marszcząc czoło. - Chyba nie dotyczyła tej wcześniejszej próby.
To naprawdę trudna sytuacja, pomyślała Raisa z drżeniem, kiedy
próbuje cię zabić tak wielu ludzi, że aż trudno się w tym połapać.
Byrne podniósł siodło Ducha i umieścił je pa koniu.
- Jeżeli chcecie, pani, przynieść swoje rzeczy, to ja dokończę
siodłania.
Raisa znała na tyle dobrze uniki Byrne’ów, by poznać, że jest
oszukiwana.
- Kapral Byrne nauczył mnie, że trzeba się samodzielnie zaj-
mować swoim koniem - powiedziała i pochyliła się, by zapiąć popręg.
- Kto jeszcze wie, że ruszyliście po mnie?
Byrne zastanowił się.
- Wasz ojciec - odparł po chwili. - I Amon. - Przygryzł wargę,
jakby pożałował tego ostatniego słowa.
Raisa wspięła się na palce, żeby móc patrzeć ponad grzbietem
Ducha.
- Czy Amon się z wami kontaktował? Czy to od niego dow-
iedzieliście się, że tu jestem?
Byrne chrząknął.
- Kiedy znikliście, pani, z Oden’s Ford, kapral Byrne uznał, że
prawdopodobnie jedziecie do domu, z własnej woli albo nie. Doszedł
do wniosku, że mogliście wybrać drogę na zachód, bo tędy szliście w
ubiegłym roku. Wysłał ptaka z propozycją, żebym spróbował was tu
znaleźć, aby ominąć możliwą pułapkę przy Bramie Zachodniej.
Raisa widziała, że to wyuczona na pamięć opowieść.
- Naprawdę? Skąd wiedział, że przeżyłam? Zostawiliśmy po sobie
nie lada bałagan w Oden’s Ford. - Zapinała koniowi uzdę, podczas
gdy ten próbował ją wypluć.
- On... no... miał przeczucie - odparł Byrne.
Raisa parsknęła. Nie umiał kłamać, tak samo jak Amon.
- Skoro myślał, że tu jestem, to czemu nie przybył sam? - Po-
ciągnęła za popręg, niepewna, czy jest dostatecznie mocno
naciągnięty.
13/434
- Myślał, że ja dotrę tu szybciej - oświadczył Byrne, przestępując z
nogi na nogę.
- Czemu? Gdzie on teraz jest?
Byrne odwrócił wzrok.
- Nie wiem, gdzie jest w tej chwili - powiedział.
- A gdzie był, kiedy wysyłał wiadomość? - nalegała. - W Oden’s
Ford nie mieliśmy żadnych ptaków, które mogłyby zanieść wiado-
mość do Fellsmarchu.
- Był w Tamron Court, Wasza Wysokość - ustąpił wreszcie, niczym
ostryga, która w końcu odsłania skrywane wewnątrz mięso.
- Tamron Court! - Raisa wyprostowała się i obróciła. - A co on tam
robił?
- Szukał was - oznajmił Byrne. - Doszły go słuchy, że wplątaliście
się w utarczkę między armią Montaigne’a a oddziałem z Tamronu.
Myślał, że mogliście się, pani, schronić w stolicy. Dlatego udał się tam
wraz ze swoją drużyną.
Raisa wpatrywała się w Byrne’a przerażona. Czuła ucisk w
żołądku.
- On tam nadal przebywa, tak? - szepnęła. - A miasto jest oblężone
przez Gerarda Montaigne’a.
- Dlatego musimy działać szybko, póki książę Ardenu myśli, że
jesteście w Tamron Court - stwierdził Byrne.
- Co? A czemu miałby tak myśleć?
- To długa historia. - Kapitan pocierał podbródek, jakby rozważał,
czy powinien się wymigać od odpowiedzi. - Montaigne zagroził, że
zrówna miasto z ziemią, jeśli się nie poddadzą. Wszyscy się za-
stanawiają, czy naprawdę byłby w stanie to zrobić, ale król Markus
wydaje się przekonany, że tak, więc rozpuścił wieści, że jesteście,
pani, w mieście, licząc na to, że w takiej sytuacji książę Ardenu nie
zniszczy stolicy. Teraz Montaigne żąda, by król Markus was wydał, bo
inaczej wytnie wszystkich w pień. Markus wysłał więc wiadomość do
królowej Marianny z prośbą o wojsko, które miałoby was uratować.
- Nie obawia się, że ja się gdzieś zjawię, i wtedy on okaże się kłam-
cą? - zapytała Raisa.
14/434
- Kapral Byrne powiedział mu, że ponieśliście śmierć w walce z
siłami Montaigne’a - odrzekł Byrne z grymasem niezadowolenia. - To
właśnie kapral Byrne zaproponował ten spisek Markusowi, gdy Mon-
taigne obległ miasto.
- Ale po co?
- Kapral Byrne domyślał się, że nie przekroczyliście granicy. Ch-
ciał, żeby ci, którzy was ścigają, wierzyli, że jesteście w Tamron Court,
a nie tutaj, na terenach nadgranicznych. Dlatego on i jego drużyna
postarali się o to, żeby było widać ich obecność, żeby szpiedzy na
usługach Montaigne’a i lorda Bayara widzieli, że członkowie Gwardii
Królewskiej wciąż tam są, i zakładali, że to się wiąże z waszą
obecnością.
- Nie - szeptała Raisa, chodząc tam i z powrotem. - No nie. Kiedy
Montaigne odkryje, że został oszukany, będzie wściekły. Nie wiado-
mo, co zrobi. - Zatrzymała się i podniosła wzrok na Byrne’a. - A co z
królową? Wyśle wojska na pomoc?
- Biorąc pod uwagę obecną sytuację w królestwie, nie możemy
wysłać armii do Tamronu - odparł Byrne oschle. - To by było bardzo
ryzykowne. W każdej chwili może wybuchnąć wojna, zależnie od tego,
jak się potoczą sprawy sukcesji.
- Ale... jeśli moja matka uwierzy, że jestem uwięziona w Tamron
Court - szepnęła Raisa - to czy nie wyśle wojska mimo wszystko? -
Prawdę mówiąc, sama nie była pewna odpowiedzi na to pytanie.
- Żeby się tak nie stało, powiedziałem jej, że was tam nie ma -
rzekł Byrne, bacznie ją obserwując swymi szarymi oczyma.
- Ale... ale... ale... to znaczy, że Amon... i wszyscy z Wilczej Zgrai...
oni... tam zginą! - krzyknęła Raisa. - W straszliwy sposób.
- To możliwe - stwierdził Byrne cicho.
- Możliwe? Możliwe? - Stała na wprost niego z zaciśniętymi pięś-
ciami. - Amon jest waszym synem! Jak mogliście to zrobić? Jak
mogliście?
- Amon podjął tę decyzję dla dobra dynastii, zgodnie ze swoim
obowiązkiem - zauważył Byrne. - Nie moją rzeczą jest go krytykować.
15/434
Raisa wspięła się na palce i nachyliła w stronę Byrne’a. Wściekłość
sprawiała, że huczało jej w uszach, a język jej zesztywniał.
- Czy on chociaż miał wybór? - zapytała. - Powiedział mi, coście
mu zrobili... O tym magicznym połączeniu, któreście mu narzucili.
Byrne zmarszczył brwi i kciukiem potarł kącik oka.
- Naprawdę? On tak powiedział?
Raisa nie przestawała.
- Czy on w ogóle ma jeszcze wolną wolę, czy jest zmuszony do
poświęcania się dla dobra dynastii?
- Hmmm - odparł Byrne, wciąż przerażająco spokojny. - No cóż,
chyba ma własną wolę, skoro opowiedział wam, pani, o więzi między
królowymi a kapitanami.
- A Szare Wilki? - nalegała Raisa. - Czy oni mieli wybór? -
Pomyślała o swoich przyjaciołach: Hallie, której dwuletnia córeczka
czeka na mamę w Fellsmarchu; Talii, która pozostawiła w Oden’s
Ford ukochaną Pearlie; i o biednym Micku, który oferował Raisie
swoją sakwę klanowej roboty na pocieszenie po utracie Amona Byrne
a.
Tamron Court jest rekompensatą za to, że nie udało się mnie
schwytać, pomyślała. Owszem, arogancją jest myśleć, że atak na
Tamron ma coś wspólnego z jej osobą. Gerard Montaigne pragnął
tamrońskich bogactw, większej armii i tronu. Ona była tylko wisienką
na torcie - okazją, by za jednym zamachem zgarnąć też Fells.
- Musimy do nich dotrzeć - oświadczyła. - Na pewno jest jakiś
sposób, żeby ich stamtąd wyciągnąć. Może ujawnię się i odciągnę
Montaigne’a albo zaproponuję negocjacje? A może da się prześl-
izgnąć między ich liniami i...
Sama nie wierzyła, że któraś z tych możliwości ma szanse po-
wodzenia. Byrne też to wiedział, bo tylko patrzył na nią beznamiętnie,
czekając, aż skończy.
- Nawet nie wiemy, czy nadal jest w mieście, ani czy jeszcze żyje,
Wasza Wysokość - zauważył cicho.
- Żyje - powiedziała Raisa. - Więź działa w obie strony. Wiedzi-
ałabym, gdyby nie żył.
16/434
- Miasto mogło już zostać zdobyte - ciągnął Byrne. - Jak on by się
czuł, gdybyście teraz, pani, weszli do stolicy i zostali schwytani przez
Montaigne’a? Cały jego wysiłek poszedłby na marne!
Raisa z wściekłością kopnęła w drzwi stajni tak mocno, że sypnęły
się drzazgi, a Duch potrząsnął łbem i szarpnął uprzężą. Księżniczka
poczuła łzy, spływające jej po policzkach. Obróciła się z powrotem do
Byrne’a.
- Amon Byrne jest lepszy niż wy, lepszy niż ja. Jest zbyt cenny,
żeby go porzucać. Dobrze o tym wiecie - powiedziała drżącym głosem.
- Jest... Zawsze był moim najlepszym przyjacielem.
- A więc mu zaufajcie - rzekł kapitan. - Jeśli ktokolwiek może
wydostać się z miasta, to jest to właśnie on.
Raisa starła dłońmi łzy z policzków.
- Kapitanie Byrne, jeżeli coś stanie się Amonowi, nigdy wam tego
nie wybaczę.
Byrne chwycił ją za ramiona i ścisnął mocno. Światło lamp złociło
jego twarz.
- Jedyne, co możecie teraz dla niego zrobić, to ujść z życiem -
powiedział chrapliwym, obcym głosem. - Nie pozwólcie im wygrać,
Wasza Wysokość.
Raisa ruszyła z powrotem przez podwórze stajenne w stronę gos-
pody. Dręczył ją niepokój o Amona i Szare Wilki. Usilnie próbowała
wymyślić jakiś plan ratunkowy.
Karczma była już zamknięta, więc można było liczyć na to, że
nikogo w niej nie będzie. Spakuje swoje rzeczy i mogą ruszać.
Wtem zobaczyła Esmerell i Tatinę, które przytrzymując fałdy
spódnic, by nie ubrudzić ich w błocie, biegły w deszczu w jej stronę.
No nie, pomyślała. Jeszcze tego mi brakowało.
Nagle tylnymi drzwiami z gospody wybiegło dwóch karciarzy, na
których Raisa już wcześniej zwróciła uwagę, i rzucili się w pogoń za
kobietami.
Raisa szybko przeanalizowała to, co widziała, i wyciągnęła
wnioski. Mężczyźni byli zapewne złodziejami i prawdopodobnie
widzieli pękatą sakiewkę, z którą damy tak beztrosko się obnosiły.
17/434
- Uważajcie! Za wami! - krzyknęła księżniczka i wydobywszy swój
sztylet, rzuciła się biegiem przed siebie.
Kobiety nie oglądały się do tyłu, ale przyspieszyły. Raisa nie
podejrzewałaby ich o taką szybkość. Karciarze, biegnąc, coś
pokrzykiwali. Coś, czego Raisa nie mogła zrozumieć. Usłyszała, jak
otwierają się drzwi stajni, potem krzyki i tupot nóg za sobą.
- Skryjcie się za mną! - krzyknęła do kobiet, gdy już się do niej
zbliżyły. Wtedy jednak coś w nią uderzyło i przewróciło ją na bok.
Podniosła się akurat w porę, by zobaczyć, jak karciarze rzucają się na
tamrońskie damy.
Edon Byrne chwycił ją za ramiona i mocno przytrzymał.
Potrzebowała chwili, by zaczerpnąć tchu i przemówić.
- Co robicie? - burknęła wreszcie, wyrywając się. Była
przemoczona, ubłocona, cała drżała i szczękała zębami.
Gwardziści powoli wyplątywali się i wstawali. Kobiety leżały
płasko na plecach, bez ruchu, w ich wytworne suknie wsiąkała krew z
deszczem.
Pokonane przez graczy w karty.
- Dobra robota - powiedział Edon Byrne szorstko, kiwając głową w
ich stronę. - Ale następnym razem nie pozwólcie im podejść tak
blisko do księżniczki.
Karciarze wyciągnęli ostrza z ciał i wytarli w składające się z wielu
warstw suknie kobiet. Jeden z nich ukląkł i przeszukał kobiety. Zn-
alazł trzy noże i mały portret w ramce. Obejrzał obraz i w milczeniu
podał go Raisie.
Jej portret, wykonany na święto imienia.
Byrne odsunął coś nogą od ciał, pochylił się i podniósł to dwoma
palcami.
To był sztylet, finezyjny, damski i śmiertelnie ostry.
18/434
ROZDZIAŁ DRUGI
Grzebanie w starych kościach
Ruch na drodze do Fetters Ford był większy, niż Han Alister się
spodziewał. Wymęczeni i wychudzeni uciekinierzy posuwali się na
północ, podczas gdy armia Gerarda Montaigne’a niszczyła ziemie na
Południu. Niektórzy wyglądali na obłąkanych, zdumionych tymi ok-
ropnościami. Wciąż odziani byli w zniszczone bogate szaty świad-
czące o ich błękitnej krwi.
Han miał wrażenie, że cały Tamron jest w drodze - mieszkańcy
wsi szukają schronienia w miastach, a mieszczanie uciekają na wieś.
Jakie jest prawdopodobieństwo, że w tym chaosie uda mu się
odnaleźć jedną dziewczynę, podróżującą samotnie albo z dwoma
czarownikami?
Droga biegła wzdłuż rzeki Tamron na północ od Oden’s Ford. Na
wschód leżał Arden, a dalej gęsty liściasty Las Tamroński. Na zachód
rozciągały się żyzne pola Tamronu, na których obecnie szalała wojna.
Ze zwęglonych budynków gospodarczych i domostw unosiły się
smugi dymu.
Wojacy najwyraźniej lubili wszystko palić.
Może i Tamron był niegdyś spichlerzem Siedmiu Królestw, lecz
obecnie trudno było tu zdobyć żywność, nawet dysponując pokaźnym
portfelem. Wzdłuż drogi ulokowały się małe wioski oddalone od
siebie o jeden dzień jazdy konnej, niczym węzły na postrzępionym
sznurku. Każdej z nich strzegły miejscowe oddziały samoobrony
uzbrojone w widły, pałki i długie łuki, gotowe odpierać ataki wygłod-
niałych hord żołnierzy i ludności cywilnej.
Na szczęście Han był przyzwyczajony do głodu.
W każdej wiosce była co najmniej jedna gospoda i w każdej Han
zadawał te same pytania:
- Czy widzieliście tu dziewczynę mieszanej krwi z zielonymi
oczami i ciemnymi włosami? Jest niska, mniej więcej takiego
wzrostu. - Tu przykładał dłoń poniżej swoich barków. - Nazywa się
Rebeka Morley i może podróżować w towarzystwie dwojga miotaczy
uroków, brata i siostry. Zapamiętalibyście ich... Wysocy, siostra ma
bardzo jasne włosy i niebieskie oczy, a brat ciemne oczy i włosy.
Niektórzy pytani robili sobie z tego żarty.
- A co się stało, panienka ci uciekła?
Większość jednak zdawała się brać pod uwagę wyraz twarzy Hana,
a może amulet zwisający z jego szyi lub żałosny wygląd człowieka
doświadczonego tragicznymi wydarzeniami.
Dziewczęta zaginione w wojennej zawierusze to nie temat do
żartów.
Martwe ciała były wszędzie. Zwisały z drzew niczym makabryczne
owoce kiwające się na lekkim wietrze. Pola bitwy pokryte były ciałami
poległych żołnierzy, którymi zajęły się już padlinożerne ptaki. Ch-
mury much wzbijały się z trucheł zwierząt przy drodze, a ludzkie
zwłoki zanieczyszczały trakty wodne.
Przez większość dni Han czuł wokół smród rozkładu i zgnilizny.
To mu przypominało podróż przez Arden w towarzystwie Tancerza w
drodze do Oden’s Ford. Czy to naprawdę było zaledwie rok temu?
Ta trucizna rozprzestrzeniła się już na tereny Tamronu i groziła
zarażeniem Fells.
Trzymaj się od tego z daleka, powiedział Han sam do siebie. I bez
tego czeka cię wiele bitew.
Jeden z karczmarzy pamiętał osobę pasującą do opisu Hana,
podróżującą samotnie na siwym nizinnym ogierze dużo dla niej za
dużym. To jednak niewiele Hanowi mówiło.
Miał nadzieję, że grupa Raisy przejechała bez przeszkód, że don-
iesienia o jej zetknięciu się z armią Gerarda są nieprawdziwe.
Możliwe było, że odbiła w bok i schroniła się w stolicy Tamronu,
teraz oblężonej przez wojska Gerarda Montaigne’a. Han zastanawiał
się, czy nie jechać na zachód, w kierunku stolicy, lecz nie był w stanie
się dowiedzieć, czy ona tam jest, czy nie. A gdyby nawet była, nic nie
mógłby zrobić.
20/434
Zaczerpnął powietrza i wypuścił je, zmuszając się do rozluźnienia
karku oraz ramion i do rozprostowania pleców.
Zresztą i tak kapral Byrne z Szarymi Wilkami ruszył w tamtą
stronę. Han miał własny szlak do przebycia.
Gdyby nie niepokój o Rebekę, nie śpieszyłby się do Fells. Bo
czemuż miałby pędzić na służbę do górskich klanów, które go os-
zukiwały i zdradziły? Czemu miałby się śpieszyć do konfrontacji z
Radą Czarowników? Czy naprawdę chce być obrońcą Marianny -
królowej odpowiedzialnej za tyle jego osobistych strat? Królowej,
która prawdopodobnie wciąż oferuje nagrodę za jego głowę?
Nawet jeżeli dotrze do Fells, nie może ufać, że klany będą go os-
łaniać. Wojownicy Demonai nienawidzą go, bo jest obdarzony mocą.
Odrzucili go, pragnąc kupić trochę czasu.
Gdyby nie Rebeka, uciekłby w inną stronę. Trzymając się z dala od
gór, mógłby przez wiele miesięcy, a nawet lat unikać tych, którym
przysiągł służyć. Na pewno udałoby się znaleźć jakąś nizinną
kryjówkę i zniknąć.
Jakby to było możliwe! Prychnął. Owszem, podobało mu się w
Oden’s Ford, ale nie lubił nizin. Choć był dzieckiem miasta, to wy-
chowywał się w górach i płaskie przestrzenie dookoła wprawiały go w
zakłopotanie. Tęsknił do tego, by znowu otulić się górami.
I tak nigdy nie udawało mu się długo pozostawać w cieniu.
Wcześniej czy później miałby swój gang - ludzi, których trzeba
utrzymać i za których jest się odpowiedzialnym. Którzy będą płacić za
jego błędy.
Dlatego nie brał poważnie pod uwagę zerwania umowy z klanami.
W każdym razie nie poprzez ucieczkę. Nie wystarczało być po stronie
zwycięzców. On, Han Alister, miał zamiar wyjść z tego obronną ręką.
Han i klany mieli wspólnego wroga. Lord Gavan Bayar, Wielki
Mag Fells, doprowadził do śmierci matki i siostry Hana. Torturował i
zabił jego przyjaciół, próbując znaleźć Hana i odzyskać amulet
odebrany przez niego Bayarom. Ten czaromiot w kształcie węża
należał niegdyś do jego przodka Algera Waterlowa, niesławnego
Króla Demona. Teraz przylegał do skóry na piersi Hana.
21/434
Później Rebeka Morley zniknęła z Oden’s Ford, a wraz z nią syn
lorda Bayara Micah. Jeżeli Han nie trafi na ślad Rebeki, to wyśledzi
Micaha i wyciśnie z niego prawdę. Jeśli Rebeka jeszcze żyje, to czas
nagli, a jeśli nie żyje, to on już dopilnuje, żeby Bayarowie za to
zapłacili.
W Oden’s Ford był zbyt pewny siebie. Teraz jego własne słowa
brzmią jak naiwne przechwałki.
Wy, Bayarowie, musicie się nauczyć, że nie można mieć wszys-
tkiego. I ja was tego nauczę.
Jeszcze bliższy prawdy był w rozmowie z Rebeką, kiedy widział ją
ostatni raz:
Zawsze, kiedy próbuję odłożyć coś na przyszłość, tracę to.
Teraz wracał do domu tak jak członek gangu Łachmaniarzy
wchodzący do Południomostu, gdzie dookoła zewsząd czyhają nań
wrogowie. Tyle że tym razem jeśli poleje się krew, to po drugiej
stronie.
To znaczyło, że potrzebuje lepszej broni. Będzie musiał za-
ryzykować powrót do Edijonu i pogodzić się ze swoim dawnym
nauczycielem Krukiem.
Kruk także go okłamał - traktował jak bezmyślne narzędzie, które
bezwzględnie wykorzystał do próby zabicia ich wspólnych wrogów
Bayarów. A jednak Kruk nauczył Hana podczas tajemnych nocnych
spotkań więcej, niż przekazali mu wszyscy wykładowcy z Oden’s Ford
razem wzięci.
Han chciałby przed przekroczeniem granicy Fells uzyskać pomoc
Kruka. Musi wejść do Edijonu z bezpiecznego miejsca, bo opuszczone
przez niego ciało będzie w tym czasie całkowicie bezbronne. Znalazł
wyłom w małym kanionie, gdzie niewielki strumyk wpadał do rzeki,
w odległości mniej więcej jednego dnia jazdy na południe od Fetters
Ford.
Rozłożył koce przy ścianie wąwozu ponad strumieniem. Wygrze-
bał niekształtną szczelinę w skalistym podłożu i rozpalił na jej dnie
ognisko, które nie dymiło, więc nie powinno było być widoczne,
chyba że bezpośrednio z góry.
22/434
Zjadł kolację jak zawsze - chleb, ser, wędzoną rybę i suszone
owoce - i popił herbatą zrobioną z wody ze strumienia. Następnie, po-
chyliwszy się nad ogniskiem, żeby lepiej widzieć, przejrzał swoją
księgę zaklęć.
Kruk potrafił tworzyć iluzje, lecz wydawało się, że nie jest w stanie
samodzielnie czarować. Brakowało mu żaru, tej wytwarzanej przez
czarowników energii, która wspierana przez amulety wpływa na
rzeczywistość. Jeżeli więc w Edijonie jedynym narzędziem, jakim
można komuś zaszkodzić, jest magia, to Han powinien wrócić
bezpiecznie. Jeżeli tak jest.
Wciąż nosił talizman z jarzębiny, otrzymany od Tancerza - ten,
który podczas ostatniej wizyty w Edijonie uchronił go przed opętan-
iem przez Kruka. Musiał wierzyć, że tym razem znowu go ochroni.
Było to oczywiście ryzykowne, lecz on potrzebował sprzymierzeńca, a
Kruk tak samo nienawidził Bayarów i był chyba jedyną osobą, która
mogła i prawdopodobnie chciała nauczyć Hana tego, co mu po-
trzebne do zwycięstwa.
Zaczerpnął tchu i skupił się na pomieszczeniu w wieży Mys-
twerku, gdzie spotykali się podczas jego pobytu w Oden’s Ford.
Domyślał się, że miejsce nie ma znaczenia, to było tak samo dobre jak
każde inne. Zobaczył zniszczone deski podłogi, olbrzymie dzwony
wiszące nad głową, blask księżyca na ścianie. Zacisnął palce na am-
ulecie i wypowiedział zaklęcie.
Kiedy otworzył oczy, stał w dzwonnicy wieży Mystwerku, odziany
w idealnie skrojone, wytworne szaty błękitnokrwistych. Szybko
obrzucił wzrokiem otoczenie, nie spuszczając dłoni z amuletu. Był
sam.
Wciągnął ciepłe, wilgotne powietrze - zapach Południa. Na
zewnątrz po bruku przetoczył się wóz. Czy Han zobaczyłby go, gdyby
podbiegł do okna? Czy gdyby teraz wyszedł na zewnątrz i ruszył do
Hampton Hall, spotkałby się z Tancerzem? Nie potrafił sobie tego
wszystkiego poukładać.
Czekał. Minęła minuta. Kolejna. Może się mylił i Kruk się nie
zjawi. Poczuł rozczarowanie. Cierpliwości, Alister, pomyślał. Minął
23/434
już miesiąc i najprawdopodobniej Kruk nie spodziewa się ciebie znów
zobaczyć.
Wreszcie powietrze przed nim zamigotało, zalśniło i zaczęło
gęstnieć.
To był Kruk, lecz jakże inny od tego, którego Han pamiętał. Jego
obraz był wątły, niematerialny, ubranie zwisało na nim niczym skrzy-
dła anioła. Były instruktor Hana stał w pewnym oddaleniu, w rozk-
roku, z rękami uniesionymi jakby do obrony. Jego włosy, wcześniej
kruczoczarne, teraz były jasne, niemal przezroczyste, choć oczy po-
zostały tak samo niebieskie jak przedtem.
- Witaj, Kruku - przywitał go Han.
Kruk przechylił głowę, obserwując Hana, jakby ten mógł w każdej
chwili go zaatakować.
- Co tu robisz? - zapytał. - Nie przypuszczałem, że jeszcze cię
zobaczę.
- Możliwe, że to ostatni raz - odparł Han takim tonem, jakby mu
wcale na tym nie zależało. - Ale pomyślałem, że dam ci szansę
wyjaśnienia tego, co się stało.
- Po co miałbym ci cokolwiek wyjaśniać? - zapytał Kruk i zmrużył
oczy. - Nasze spotkania przyniosły znacznie więcej korzyści tobie niż
mnie. Stworzyłem ci szansę pozbycia się dwojga Bayarów, a ty ją
zaprzepaściłeś.
- Dobra. Rozumiem, że to strata czasu. No to żegnaj - powiedział
Han. Złapał swój amulet i otworzył usta, jakby chciał wypowiedzieć
zaklęcie zamykające.
- Poczekaj! - Kruk podniósł ręce i zaraz opuścił je wzdłuż ciała.
Tym razem darował sobie świecidełka i fantazyjne łaszki. - Proszę,
zostań.
Han stał z dłonią na amulecie. Czekał.
- Czy chciałeś, żebym wyjaśnił ci coś konkretnego? - zapytał Kruk
z westchnieniem. - W kwestii skuteczności?
- Chcę wiedzieć, kim jesteś, dlaczego nie chcesz, żebym to wiedzi-
ał, dlaczego chowasz taką urazę do Bayarów i dlaczego chciałeś
współpracować ze mną - odpowiedział Han. - Tyle na początek.
24/434
Kruk pocierał czoło kciukiem i palcem wskazującym. Wyglądał na
pokonanego.
- Nie wystarczy, jeśli obiecam, że już nie będę cię traktował jak
głupca?
- Nie. - Han potrząsnął głową.
- Nawet gdy powiem ci prawdę, i tak mi nie uwierzysz - oznajmił
Kruk. - Zawsze tak jest. Ludzie zupełnie bez potrzeby ograniczają sa-
mych siebie i próbują ograniczać innych.
- Wciąż nie wiem tego, czego chcę się dowiedzieć - zauważył Han.
- Nie należę do najcierpliwszych osób.
- Ja też nie - stwierdził Kruk. - Ale musiałem się wykazać
niewiarygodną cierpliwością dłużej, niż możesz to sobie wyobrazić.
Kim jestem? Kiedyś byłem wrogiem Bayarów. Ich największym
rywalem.
W tym momencie było wiadomo, że ujawni tę historię jedynie w
strzępkach i zagadkach.
- A teraz nie jesteś? - zapytał Han.
Kruk uśmiechnął się blado.
- Chyba można by powiedzieć, że jestem cieniem. Duchem dawne-
go siebie. Pozostałością po tym, kim niegdyś byłem, powstałą z pam-
ięci i emocji. Bayarowie nie uważają mnie już za zagrożenie. A jednak
- przyłożył palec do skroni - mam coś, czego bardzo pragną.
- Wiedzę - domyślił się Han. - Wiesz coś, czego chcą się
dowiedzieć.
- Wiem coś, czego chcą się dowiedzieć, i mam zamiar to wykorzys-
tać, by ich zniszczyć - oświadczył Kruk rzeczowo. - To sens mojego
istnienia.
Han przestał rozumieć.
- Co masz na myśli, mówiąc, że jesteś duchem dawnego siebie?
Obraz Kruka zadrgał, zamigotał, rozpłynął się i ponownie się
ukształtował.
- To wszystko, co po mnie pozostało - powiedział. - Jestem iluzją.
Istnieję w twojej głowie, Alister. I w Edijonie, miejscu spotkań
czarowników. Nie w świecie, który uważasz za rzeczywisty.
25/434
CINDA WILLIAMS CHIMA TRON SZARYCH WILKÓW SIEDEM KRÓLESTW - KSIĘGA TRZECIA PRZEŁOŻYŁA DOROTA DZIEWOŃSKA
ROZDZIAŁ PIERWSZY Przy granicy Raisa ana’Marianna jak co dzień skuliła się w ciemnym kącie Pur- purowej Czapli i skubała placek z mięsem. Nauczyła się już spędzać całe wieczory, siedząc nad skromnym posiłkiem i kuflem cydru. Takie przesiadywanie w gospodzie było ryzykowne. Asasyni lorda Bayara na pewno jej szukali. Nie udało im się zabić jej w Oden’s Ford, bo pomógł jej Micah Bayar. Ale szpiedzy Wielkiego Maga mogli czaić się wszędzie, nawet tutaj, w przygranicznym Fetters Ford. Zwłaszcza tutaj. Bayar na pewno chciałby złapać Raisę, zanim przekroczy ona granicę Fells. To by mu bardzo ułatwiło sprawę - bez trudu mógłby ukryć morderstwo przed jej matką królową i przed klanem z Gór Duchów, z którego wywodzi się jej ojciec. Mimo wszystko nie mogła cały czas ukrywać się w pokoju. Musi- ała ujawnić się przed tymi, którym chciała dać się znaleźć. Pragnęła w jakiś sposób dostać się do domu, ułożyć stosunki z królową Marianną i stawić czoło tym, którzy chcieli odebrać jej tron Szarych Wilków. Nazwisko Rebeki Morley przestało być bezpieczne. Znało je zbyt wielu wrogów. Teraz nazywa się Brianna Wędrowniczka - nawiązała w ten sposób do swego klanowego pochodzenia. Udawała, że wraca ze swojej pierwszej wyprawy handlowej na Południe i zatrzymały ją tu przygraniczne niepokoje. Po miesiącu takiego trwania w zawieszeniu znała wszystkich by- walców Czapli - byli to głównie flisacy, kowale, weterynarze i stajenni obsługujący podróżnych. Niewielu natomiast bywało tu miejscowych. Wyraźnie widać było wpływ toczącej się wokół wojny. Raisa rozejrzała się po sali i wyłowiła wzrokiem obcych przybyszów. Dwie tamrońskie damy już drugi wieczór z rzędu zaj- mowały stolik w rogu. Jedna była młoda i ładna, a druga przysadzista, w średnim wieku - obie za dobrze ubrane jak na taką
gospodę. Widocznie jakaś szlachcianka ze swoją opiekunką ucieka na Południe. Przy stoliku obok drzwi grali w karty trzej chudzi mężczyźni w cy- wilnych ardeńskich ubraniach. Zaczynali w czterech, lecz jeden przed chwilą wyszedł. Kiedy Raisa kilka razy spojrzała w ich stronę, poczuła na sobie wzrok któregoś z nich. Przeszył ją dreszcz. Złodzieje czy asa- syni? A może tylko młodzieńcy okazujący zainteresowanie samotną dziewczyną? Nic już nie było oczywiste. Pozostali goście to w większości żołnierze. W Fetters Ford było ich mnóstwo. Niektórzy nosili herb Czerwonego Jastrzębia, inni Czaplę Tamronu, a jeszcze inni nie mieli żadnych symboli - byli albo najem- nikami, albo dezerterami z armii króla Markusa. Każdy z nich mógł polować na Raisę. Już miesiąc minął, odkąd uciekła Gerardowi Montaigne’owi, ambitnemu młodemu księciu Ardenu. Gerard miał nadzieję zdobyć władzę w co najmniej trzech z Siedmiu Królestw: pozbawiając tronu własnego brata Geoffa, obecnie władającego Ardenem, najeżdżając Tamron - swego dotychczasowego sprzymierzeńca, oraz poślubiając Raisę ana’Marianna, następczynię tronu Szarych Wilków z Fells. W każdej chwili spodziewano się wieści, że stolica Tamronu została zdobyta przez Gerarda. Książę Ardenu oblegał ją od wielu tygodni. Gdy Raisa przybyła do Fetters Ford, miała zamiar poprosić kogoś z władz tamrońskich o wysłanie posłańca do koszar przy Ścianie Zachodniej w Fells. Tamtejsi strażnicy mogliby przekazać wiadomość od niej jej ojcu Averillowi lordowi Demonai albo kapitanowi Gwardii Królewskiej Edonowi Byrne’owi - prawdopodobnie jedynym osobom w Fells, którym mogła ufać. Jednak po przyjeździe do tego nadgranicznego miasteczka nie za- stała żadnych przedstawicieli władz. Dom garnizonowy był pusty, żołnierzy ani śladu. Część z nich pewnie udała się na Południe na pomoc oblężonej stolicy. Większość zaś prawdopodobnie wtopiła się w tłum mieszkańców i wyczekiwała wyniku tej wojny. 4/434
Nie opuszczała jej nadzieja, że jej przyjaciel kapral Amon Byrne i jego drużyna Szarych Wilków ruszą jej śladem na północ i znajdą ją w Fetters Ford. Później mogliby podróżować wspólnie, tak jak jesienią, gdy wędrowali do akademii w Oden’s Ford. Jako przyszły kapitan jej gwardii Amon był magicznie związany z Raisą, powinien więc w pewien sposób wyczuwać, gdzie ona jest. Ty- godnie jednak mijały, a Amon się nie zjawiał. Gdyby jej szukał, już by tu dotarł. Myślała też o tym, żeby przyłączyć się do jakiegoś kupca klanowego wracającego na Północ. Była mieszanej krwi. Ze śniadą cerą i gęstymi, czarnymi włosami mogła uchodzić za członkinię klanu. Ta nadzieja jednak również zgasła, gdy tygodnie mijały, a żadni kupcy się nie zjawiali. Przez wojenną zawieruchę w Tamronie podróżni omi- jali bagniste Trzęsawiska oraz groźnych Wodnych Wędrowców i wybierali łatwiejszą drogę przez Przełęcz Sosen Marisy i Delphi. Na jej stolik padł czyjś cień. To Simon, syn właściciela gospody. Wahał się i zbierał na odwagę, by spytać, czy może zabrać jej talerz. Na ogół po takim godzinnym wahaniu następowały trzy słowa rozmowy. Raisa domyślała się, że Simon jest w jej wieku, a może nieco starszy, choć ona czuła się dużo starzej, niż wskazywałaby na to metryka. Miała niecałe siedemnaście lat, ale była cyniczna i obojętna, miała zranione serce. Lepiej się ze mną nie zadawaj, pomyślała ponuro. Radzę ci trzymać się ode mnie z daleka. Wciąż myślała o Hanie Alisterze. Budziła się, czując smak jego po- całunków na ustach i żar jego dotyku na skórze. W ciągu dnia zaś wydawało jej się niewiarygodne, że ten ich krótki romans kie- dykolwiek się zdarzył. I że on w ogóle jeszcze o niej myśli. Ostatnim razem, gdy Raisa spotkała się z Hanem, Amon Byrne przegnał go mieczem. Później ona, uprowadzona przez Micaha Ba- yara, opuściła akademię bez słowa pożegnania. Han chyba nie ma miłych wspomnień o dziewczynie, którą znał jako Rebekę. Tak czy in- aczej wydawało się mało prawdopodobne, że jeszcze go zobaczy. 5/434
Nadchodziła pora zamknięcia gospody. Kolejny dzień minął jej na niczym, podczas gdy sytuacja w domu zmieniała się bez jej udziału. Może już ją wydziedziczono. Może Micah uciekł Gerardowi Mon- taigne’owi i właśnie teraz realizuje swój plan poślubienia jej siostry Mellony. Ktoś chrząknął nad jej głową. Raisa podniosła wzrok i zobaczyła Simona. - Lady Brianno - powiedział po raz drugi. Kości, pomyślała. Muszę szybciej reagować na imię Brianna. - Te damy tam zapraszają was do swojego stołu - mówił Simon. - Twierdzą, że nie przystoi damie jeść samotnie. Mówiłem im, żeście już jedli, pani, ale... - Wzruszył ramionami, niezdarnie opuszczając ręce wzdłuż ciała. Raisa spojrzała na dwie tamrońskie kobiety. Pochyliły się naprzód i obserwowały ją z zaciekawieniem. Kobiety w Tamronie miały reputację rozpieszczanych szklarniowych kwiatów. Ich pozycja w społeczeństwie była dość silna, choć pod względem fizycznym trak- towano je jak delikatne istoty, które jeżdżą konno bokiem i osłaniają się parasolkami przed południowym słońcem. Mimo wszystko propozycja była kusząca. Miło będzie porozmawiać z kimś innym niż Simon - z kimś, kto będzie podtrzymywał połowę konwersacji. Przy okazji może dowie się czegoś o aktualnej sytuacji w Tamron Court. Ale nie. Czym innym było oszukać Simona opowieścią o działal- ności kupieckiej. Simon chciał być oszukiwany. Czym innym natomi- ast byłoby usiąść w towarzystwie szlachetnie urodzonych dam, które przywykły do wyciągania z rozmówców sekretów. Raisa uśmiechnęła się do nich i pokręciła głową, wskazując na resztki swojego posiłku. - Powiedz im, że dziękuję, ale zaraz wracam do pokoju - oświadczyła. - Mówiłem im, że tak powiecie - odparł Simon. - Kazały wam przekazać, że mają dla was propozycję... zadanie. Szukają eskorty przez granicę. 6/434
- Dla mnie? - mruknęła Raisa. Nie była typem wojowniczki, była raczej drobna i niska. Wpatrywała się w kobiety, przygryzając dolną wargę i myśląc. Podróż w grupie może być bezpieczniejsza, ale one nie zapewnią jej ochrony. Choć w sferze kontaktów towarzyskich zapewne świetnie sobie radzą, to w walce nie będzie z nich pożytku. Będą dla niej tylko ciężarem. Z drugiej strony, nikt nie będzie podejrzewał, że mogłaby podróżować z dwiema tamrońskimi damami. - Porozmawiam z nimi - stwierdziła. Simon zaczął się odwracać, lecz znieruchomiał, gdy Raisa położyła mu dłoń na ramieniu. - Si- monie, czy wiesz, kim są ci mężczyźni? - zapytała, wskazując dyskret- nym ruchem głowy graczy w karty. Simon zaprzeczył. Był przyzwyczajony do takich pytań z jej strony i zrozumiał, o co jej chodzi. - Są tu pierwszy raz, ale tu nie nocują - powiedział, zabierając jej talerz. - Mówią po ardeńsku, ale płacą monetami z Fells. - Pytali o was i o te tamrońskie damy - dodał i zaraz dorzucił: - Nic im nie powiedziałem. Simon podniósł głowę, gdy drzwi karczmy otwarły się i zamknęły. Do wnętrza wpadł podmuch wilgotnego, chłodnego nocnego powietrza, odgłos deszczu i pół tuzina nowych gości - samych obcych. Byli odziani w zwyczajne filcowe peleryny, lecz ich sposób bycia wskazywał na związek z wojskiem. Raisa cofnęła się w cień, serce podskoczyło jej w piersi. Wytężyła słuch, by wyłowić cokolwiek z ich rozmowy i rozpoznać, jakim językiem się porozumiewają. Jak długo jeszcze? pomyślała. Jak długo będzie czekać na eskortę, która może nigdy nie nadejść? Jeżeli Gerard zdobył Tamron, to ile czasu trzeba, by całkowicie zamknął granice i uwięził ją tutaj? Może bezpieczniej będzie uciec teraz, niż czekać na wsparcie. Wzdłuż granic kręci się jednak mnóstwo renegatów, złodziei i dezerterów, a to oznacza ryzyko, że zostanie obrabowana, zhańbiona, a nawet pozbawiona życia. 7/434
Zostać czy ruszać? To pytanie kołatało w jej głowie tak samo głośno jak deszcz bijący o dach tawerny. Pod wpływem nagłego impulsu wstała i skierowała się w stronę stolika tamrońskich dam. - Jestem Brianna Wędrowniczka - powiedziała szorstkim, rzeczowym tonem. - Podobno szukacie eskorty na podróż przez granicę. Przysadzista kobieta skinęła głową. - To lady Esmerell - przedstawiła swoją młodszą towarzyszkę. - A ja jestem Tatina, jej guwernantka. Nasz dom najechała armia ardeńska. - Czemu wybrałyście mnie? - zapytała Raisa. - Kupcy znani są z tego, że umieją się posługiwać bronią, nawet kobiety... - Delikatnie się wzdrygnęła. - Na drodze jest wielu mężczyzn, którzy chętnie wykorzystaliby słabość dwóch niewinnych niewiast. No nie wiem, pomyślała Raisa. Tatina wygląda na taką, co to nie da sobie w kaszę dmuchać. - Chcecie iść przez Trzęsawiska czy przez Fells? - Którędy nas poprowadzicie - odrzekła Esmerell, z trudem opanowując drżenie warg. - Chcemy tylko się stąd wydostać i schron- ić w świątyni Fellsmarchu do czasu, gdy Ardeńczycy opuszczą nasze ziemie. Nie zwlekaj za długo, pomyślała Raisa. Esmerell pogrzebała w spódnicach, wyciągnęła pękatą sakiewkę i rzuciła ją na stół. - Zapłacimy - oświadczyła. - Mamy pieniądze. - Schowajcie to, nim ktoś zobaczy - syknęła Raisa. Sakiewka zniknęła. Raisa przyglądała się im z namysłem. Nie może czekać wiecznie, aż ktoś po nią przybędzie. Może nadszedł czas, by zaryzykować. - Proszę. - Tatina położyła dłoń na ręce Raisy. - Usiądźcie. Może jak się bliżej poznamy... 8/434
- Nie. - Raisa pokręciła głową. Nie chciała, by ją zapamiętano w towarzystwie tych dam na wypadek, gdyby ktoś jej szukał. - Musimy się wcześnie położyć, jeżeli jutro mamy wyruszyć skoro świt. - To znaczy, że się zgadzacie? - Esmerell z zadowoleniem klasnęła w dłonie. - Ććśś... - Raisa rozejrzała się, lecz chyba nikt nie zwracał na nie uwagi. - Bądźcie przy stajniach o świcie, spakowane, gotowe do całodziennej podróży. Zostawiła damy i wróciła do swojego stolika z nadzieją, że podjęła słuszną decyzję. Z nadzieją, że dzięki temu dotrze do domu wcześniej. W głowie kłębiło jej się od planów. Poprosi Simona o spakowanie chleba, sera i mięsa na drogę. Jak już będą w Trzęsawiskach, może skontaktuje się z Wodnymi Wędrowcami, a oni... - Chyba przyda się wam, panienko, coś na poprawę humoru - odezwał się męski głos po ardeńsku. Potężny nieznajomy stanął na wprost Raisy. Był to jeden z tych, którzy przed chwilą weszli; jego twarz pozostawała w cieniu kaptura. Nie zdjął nawet peleryny, choć skapywały z niej krople tworzące na podłodze kałuże. - Hej, chłopcze! - zawołał do Simona. - Przynieś panience jeszcze raz to, co pije, i dla mnie kufel piwa. I ruszaj się żywo! Bo zaraz zamkną. Raisa poczuła, jak wzbiera w niej gniew. Jednym z niebezpieczeństw samotnego spożywania posiłków w tawernie było to, że każdy wchodzący mężczyzna widział w niej łatwą zdobycz. Cóż, zaraz wyprowadzi go z błędu. - Może odnieśliście, panie, mylne wrażenie, że szukam towarzyst- wa - odparła lodowatym tonem. - Wolę pozostać sama. Będę wdz- ięczna za pozostawienie mnie w spokoju. - Nie bądź taka - nalegał nieznajomy na tyle głośno, że słyszano go w całej sali. - Takie dziewczątko nie powinno siedzieć samo. Nachylił się do niej i zmienił głos na niski i łagodny, choć nadal mówił po ardeńsku tak, jakby to był jego język ojczysty. - Czy na pewno nie poświęcisz chwili żołnierzowi, który od dawna jest w drodze? 9/434
Odchylił kaptur i Raisa zobaczyła zmęczone szare oczy Edona Byrne’a, kapitana Gwardii Królewskiej Fells. Uderzająco podobne do oczu jego syna Amona. Z trudem udało jej się nie otworzyć ust ze zdumienia. W głowie zaczęły rodzić się pytania, które cisnęły się na usta. Jak ją tu znalazł? Co tu robi? Kto wiedział, że on tak dobrze mówi po ardeńsku? Czy jest z nim Amon? - Cóż... W takim razie... - Odchrząknęła, by powiedzieć coś więcej, lecz w tym momencie zjawił się Simon i z taką siłą postawił kufel przed Byrne’em, że aż piwo się rozlało. Byrne poczekał, aż chłopak odejdzie, nim wrócił do rozmowy. - W Fetters Ford nie jest już bezpiecznie - wyszeptał, wciąż po ar- deńsku. - Przybyliśmy po was, pani. - Rozglądał się po sali za jej ple- cami. Czuć było od niego woń potu i wyprawionej skóry, jego twarz pokrywał wielodniowy zarost. Choć zgarbił się, siadając na krześle, Raisa zauważyła, że odsunął do tyłu pelerynę, by odsłonić rękojeść miecza. - Porozmawiajmy - powiedziała Raisa, czując, jak w sercu rozk- wita jej nadzieja. - Spotkajmy się przy stajniach za gospodą za dziesięć minut. Wstała gwałtownie. - Jeśli wy nie wyjdziecie, ja to zrobię! Idźcie zaczepiać kogoś in- nego. - Odwróciła się w stronę schodów. Podróżne z Ardenu por- uszyły się z ożywieniem, widocznie myśląc, że Raisa powinna była dosiąść się do nich. - Panienko! Zostawiłaś swój cydr! - krzyknął za nią Byrne, wy- wołując wśród gości gwizdy i chichoty. Raisa minęła schody i przeszła przez kuchnię, gdzie Simon wyra- biał ciasto na chleb, które przez noc miało wyrosnąć. - Pani? - Podniósł na nią pytający wzrok. - Muszę się przewietrzyć - odparła. Karczmarz spoglądał za nią, gdy wychodziła tylnymi drzwiami na deszcz. Zadrżała z zimna i szczelniej owinęła się peleryną Fiony Bayar, skradzioną wraz z 10/434
koniem - była to jedna z niewielu rzeczy córki Wielkiego Maga, które pasowały na Raisę. W stajni było ciepło i sucho, pachniało sianem i końmi. Duch wys- tawił łeb ze swojego boksu, rżąc i obsypując ją owsem. Pogłaskała go po nosie. Dwa boksy dalej rozpoznała Haracza, dużego gniadego wałacha Byrne’a, mieszańca górskich kuców. Skrzypnęły drzwi stajni i stanął w nich Byrne w otoczeniu grupki niebieskich. Co prawda trudno byłoby ich tak nazwać, bowiem zami- ast niebieskich gwardyjskich mundurów mieli na sobie ciepłe ubrania w odcieniach brązu i zieleni. Raisa obrzuciła ich wzrokiem, lecz ku swemu rozczarowaniu nie dostrzegła wśród nich Amona ani nikogo ze Zgrai Szarych Wilków. Ci żołnierze byli wyraźnie bardziej zaprawieni w bojach niż kadeci Amona, na ich jeszcze młodych twarzach widać było ślady słońca i wiatru. Byrne dokładnie zamknął drzwi stajni i postawił jednego ze swoi- ch ludzi na warcie. Pozostali natychmiast ząjęli się wyprowadzaniem i siodłaniem koni. - Chcecie jechać dzisiaj? - zapytała Raisa, wskazując głową na krzątających się żołnierzy. - Im szybciej, tym lepiej - odpowiedział Byrne. Obserwował ją uważnie z góry, przygryzając dolną wargę, jakby szukał śladów ran. - Co za ulga odnaleźć was żywą. Przecież wyczułby, gdyby ją zabito. Poczułby, że zadano cios tak dla niego ważnej dynastii Szarych Wilków. - Co się dzieje? Skąd wiedzieliście, że tu jestem? Gdzie jest Amon? Dlaczego w Fetters Ford nie jest bezpiecznie? Byrne zrobił krok w tył, jakby się cofał pod naporem tych pytań. Ruchem głowy wskazał siodlarnię. - Chodźmy tam. Raisie przypomniały się damy z Ardenu. - Aha, jeszcze jedno. Te dwie kobiety, z którymi rozmawiałam... Zgodziłam się jutro wyruszyć z nimi w drogę. Możecie posłać kogoś, żeby im powiedział, że zmieniłam plany? - Wiedziała, że to 11/434
tchórzostwo, ale nie umiałaby stawić czoła rozczarowaniu lady Esmerell. - Corliss! - Byrne przywołał jednego z mężczyzn i wysłał go z powrotem do gospody, aby przekazał Esmerell i Tatinie złe wieści. Otworzywszy zagrodę, Raisa poprowadziła Ducha do siodlarni, przywiązała go i z haka na ścianie zdjęła siodło oraz uzdę. Byrne wszedł za nią i zamknął drzwi. Przez chwilę jej się przyglądał. - Czy to nie ten nizinny ogier, na którym ostatnio jeździła Fiona Bayar? Raisa przytaknęła. Fiona zmieniała konie tak często jak jej brat dziewczyny. - Pożyczyłam go. - Raisa przysunęła stołek i weszła na niego, żeby zarzucić rumakowi koc na grzbiet. - Chętnie o tym posłucham - stwierdził Byrne. - To wy mieliście mi opowiedzieć, skąd się tu wzięliście, kapitanie Byrne. - Tak, Wasza Wysokość. - Byrne pochylił głowę. - Wasz ojciec przejął wiadomość o tym, że lord Bayar wie, gdzie jesteście, i że posłał za wami, pani, asasynów. - Aha... - Raisa podniosła głowę. - Wiem o tym. Wysłał czterech do Oden’s Ford. Byrne uniósł brew w taki sposób, w jaki robił to Amon, i serce Raisy zadrżało. - I? - spytał oschle. - Ja zabiłam jednego, a Micah Bayar trzech pozostałych - ozna- jmiła Raisa. - Micah? - zdumiał się Byrne. - A czemu on...? - Najwyraźniej woli mnie poślubić, niż zabić - stwierdziła Raisa. - Porwał mnie ze szkoły i wlókł do domu na ślub, kiedy zaatakowało nas wojsko Gerarda Montaigne’a idące do Tamronu. To było zaraz za Oden’s Ford. Jeśli Micah przeżył, to chyba założył, że raczej wrócę do szkoły, niż ruszę dalej do Fells, więc jest mało prawdopodobne, że lord Bayar wie, gdzie teraz jestem. 12/434
- To była całkiem niedawna wiadomość - zauważył Byrne, marszcząc czoło. - Chyba nie dotyczyła tej wcześniejszej próby. To naprawdę trudna sytuacja, pomyślała Raisa z drżeniem, kiedy próbuje cię zabić tak wielu ludzi, że aż trudno się w tym połapać. Byrne podniósł siodło Ducha i umieścił je pa koniu. - Jeżeli chcecie, pani, przynieść swoje rzeczy, to ja dokończę siodłania. Raisa znała na tyle dobrze uniki Byrne’ów, by poznać, że jest oszukiwana. - Kapral Byrne nauczył mnie, że trzeba się samodzielnie zaj- mować swoim koniem - powiedziała i pochyliła się, by zapiąć popręg. - Kto jeszcze wie, że ruszyliście po mnie? Byrne zastanowił się. - Wasz ojciec - odparł po chwili. - I Amon. - Przygryzł wargę, jakby pożałował tego ostatniego słowa. Raisa wspięła się na palce, żeby móc patrzeć ponad grzbietem Ducha. - Czy Amon się z wami kontaktował? Czy to od niego dow- iedzieliście się, że tu jestem? Byrne chrząknął. - Kiedy znikliście, pani, z Oden’s Ford, kapral Byrne uznał, że prawdopodobnie jedziecie do domu, z własnej woli albo nie. Doszedł do wniosku, że mogliście wybrać drogę na zachód, bo tędy szliście w ubiegłym roku. Wysłał ptaka z propozycją, żebym spróbował was tu znaleźć, aby ominąć możliwą pułapkę przy Bramie Zachodniej. Raisa widziała, że to wyuczona na pamięć opowieść. - Naprawdę? Skąd wiedział, że przeżyłam? Zostawiliśmy po sobie nie lada bałagan w Oden’s Ford. - Zapinała koniowi uzdę, podczas gdy ten próbował ją wypluć. - On... no... miał przeczucie - odparł Byrne. Raisa parsknęła. Nie umiał kłamać, tak samo jak Amon. - Skoro myślał, że tu jestem, to czemu nie przybył sam? - Po- ciągnęła za popręg, niepewna, czy jest dostatecznie mocno naciągnięty. 13/434
- Myślał, że ja dotrę tu szybciej - oświadczył Byrne, przestępując z nogi na nogę. - Czemu? Gdzie on teraz jest? Byrne odwrócił wzrok. - Nie wiem, gdzie jest w tej chwili - powiedział. - A gdzie był, kiedy wysyłał wiadomość? - nalegała. - W Oden’s Ford nie mieliśmy żadnych ptaków, które mogłyby zanieść wiado- mość do Fellsmarchu. - Był w Tamron Court, Wasza Wysokość - ustąpił wreszcie, niczym ostryga, która w końcu odsłania skrywane wewnątrz mięso. - Tamron Court! - Raisa wyprostowała się i obróciła. - A co on tam robił? - Szukał was - oznajmił Byrne. - Doszły go słuchy, że wplątaliście się w utarczkę między armią Montaigne’a a oddziałem z Tamronu. Myślał, że mogliście się, pani, schronić w stolicy. Dlatego udał się tam wraz ze swoją drużyną. Raisa wpatrywała się w Byrne’a przerażona. Czuła ucisk w żołądku. - On tam nadal przebywa, tak? - szepnęła. - A miasto jest oblężone przez Gerarda Montaigne’a. - Dlatego musimy działać szybko, póki książę Ardenu myśli, że jesteście w Tamron Court - stwierdził Byrne. - Co? A czemu miałby tak myśleć? - To długa historia. - Kapitan pocierał podbródek, jakby rozważał, czy powinien się wymigać od odpowiedzi. - Montaigne zagroził, że zrówna miasto z ziemią, jeśli się nie poddadzą. Wszyscy się za- stanawiają, czy naprawdę byłby w stanie to zrobić, ale król Markus wydaje się przekonany, że tak, więc rozpuścił wieści, że jesteście, pani, w mieście, licząc na to, że w takiej sytuacji książę Ardenu nie zniszczy stolicy. Teraz Montaigne żąda, by król Markus was wydał, bo inaczej wytnie wszystkich w pień. Markus wysłał więc wiadomość do królowej Marianny z prośbą o wojsko, które miałoby was uratować. - Nie obawia się, że ja się gdzieś zjawię, i wtedy on okaże się kłam- cą? - zapytała Raisa. 14/434
- Kapral Byrne powiedział mu, że ponieśliście śmierć w walce z siłami Montaigne’a - odrzekł Byrne z grymasem niezadowolenia. - To właśnie kapral Byrne zaproponował ten spisek Markusowi, gdy Mon- taigne obległ miasto. - Ale po co? - Kapral Byrne domyślał się, że nie przekroczyliście granicy. Ch- ciał, żeby ci, którzy was ścigają, wierzyli, że jesteście w Tamron Court, a nie tutaj, na terenach nadgranicznych. Dlatego on i jego drużyna postarali się o to, żeby było widać ich obecność, żeby szpiedzy na usługach Montaigne’a i lorda Bayara widzieli, że członkowie Gwardii Królewskiej wciąż tam są, i zakładali, że to się wiąże z waszą obecnością. - Nie - szeptała Raisa, chodząc tam i z powrotem. - No nie. Kiedy Montaigne odkryje, że został oszukany, będzie wściekły. Nie wiado- mo, co zrobi. - Zatrzymała się i podniosła wzrok na Byrne’a. - A co z królową? Wyśle wojska na pomoc? - Biorąc pod uwagę obecną sytuację w królestwie, nie możemy wysłać armii do Tamronu - odparł Byrne oschle. - To by było bardzo ryzykowne. W każdej chwili może wybuchnąć wojna, zależnie od tego, jak się potoczą sprawy sukcesji. - Ale... jeśli moja matka uwierzy, że jestem uwięziona w Tamron Court - szepnęła Raisa - to czy nie wyśle wojska mimo wszystko? - Prawdę mówiąc, sama nie była pewna odpowiedzi na to pytanie. - Żeby się tak nie stało, powiedziałem jej, że was tam nie ma - rzekł Byrne, bacznie ją obserwując swymi szarymi oczyma. - Ale... ale... ale... to znaczy, że Amon... i wszyscy z Wilczej Zgrai... oni... tam zginą! - krzyknęła Raisa. - W straszliwy sposób. - To możliwe - stwierdził Byrne cicho. - Możliwe? Możliwe? - Stała na wprost niego z zaciśniętymi pięś- ciami. - Amon jest waszym synem! Jak mogliście to zrobić? Jak mogliście? - Amon podjął tę decyzję dla dobra dynastii, zgodnie ze swoim obowiązkiem - zauważył Byrne. - Nie moją rzeczą jest go krytykować. 15/434
Raisa wspięła się na palce i nachyliła w stronę Byrne’a. Wściekłość sprawiała, że huczało jej w uszach, a język jej zesztywniał. - Czy on chociaż miał wybór? - zapytała. - Powiedział mi, coście mu zrobili... O tym magicznym połączeniu, któreście mu narzucili. Byrne zmarszczył brwi i kciukiem potarł kącik oka. - Naprawdę? On tak powiedział? Raisa nie przestawała. - Czy on w ogóle ma jeszcze wolną wolę, czy jest zmuszony do poświęcania się dla dobra dynastii? - Hmmm - odparł Byrne, wciąż przerażająco spokojny. - No cóż, chyba ma własną wolę, skoro opowiedział wam, pani, o więzi między królowymi a kapitanami. - A Szare Wilki? - nalegała Raisa. - Czy oni mieli wybór? - Pomyślała o swoich przyjaciołach: Hallie, której dwuletnia córeczka czeka na mamę w Fellsmarchu; Talii, która pozostawiła w Oden’s Ford ukochaną Pearlie; i o biednym Micku, który oferował Raisie swoją sakwę klanowej roboty na pocieszenie po utracie Amona Byrne a. Tamron Court jest rekompensatą za to, że nie udało się mnie schwytać, pomyślała. Owszem, arogancją jest myśleć, że atak na Tamron ma coś wspólnego z jej osobą. Gerard Montaigne pragnął tamrońskich bogactw, większej armii i tronu. Ona była tylko wisienką na torcie - okazją, by za jednym zamachem zgarnąć też Fells. - Musimy do nich dotrzeć - oświadczyła. - Na pewno jest jakiś sposób, żeby ich stamtąd wyciągnąć. Może ujawnię się i odciągnę Montaigne’a albo zaproponuję negocjacje? A może da się prześl- izgnąć między ich liniami i... Sama nie wierzyła, że któraś z tych możliwości ma szanse po- wodzenia. Byrne też to wiedział, bo tylko patrzył na nią beznamiętnie, czekając, aż skończy. - Nawet nie wiemy, czy nadal jest w mieście, ani czy jeszcze żyje, Wasza Wysokość - zauważył cicho. - Żyje - powiedziała Raisa. - Więź działa w obie strony. Wiedzi- ałabym, gdyby nie żył. 16/434
- Miasto mogło już zostać zdobyte - ciągnął Byrne. - Jak on by się czuł, gdybyście teraz, pani, weszli do stolicy i zostali schwytani przez Montaigne’a? Cały jego wysiłek poszedłby na marne! Raisa z wściekłością kopnęła w drzwi stajni tak mocno, że sypnęły się drzazgi, a Duch potrząsnął łbem i szarpnął uprzężą. Księżniczka poczuła łzy, spływające jej po policzkach. Obróciła się z powrotem do Byrne’a. - Amon Byrne jest lepszy niż wy, lepszy niż ja. Jest zbyt cenny, żeby go porzucać. Dobrze o tym wiecie - powiedziała drżącym głosem. - Jest... Zawsze był moim najlepszym przyjacielem. - A więc mu zaufajcie - rzekł kapitan. - Jeśli ktokolwiek może wydostać się z miasta, to jest to właśnie on. Raisa starła dłońmi łzy z policzków. - Kapitanie Byrne, jeżeli coś stanie się Amonowi, nigdy wam tego nie wybaczę. Byrne chwycił ją za ramiona i ścisnął mocno. Światło lamp złociło jego twarz. - Jedyne, co możecie teraz dla niego zrobić, to ujść z życiem - powiedział chrapliwym, obcym głosem. - Nie pozwólcie im wygrać, Wasza Wysokość. Raisa ruszyła z powrotem przez podwórze stajenne w stronę gos- pody. Dręczył ją niepokój o Amona i Szare Wilki. Usilnie próbowała wymyślić jakiś plan ratunkowy. Karczma była już zamknięta, więc można było liczyć na to, że nikogo w niej nie będzie. Spakuje swoje rzeczy i mogą ruszać. Wtem zobaczyła Esmerell i Tatinę, które przytrzymując fałdy spódnic, by nie ubrudzić ich w błocie, biegły w deszczu w jej stronę. No nie, pomyślała. Jeszcze tego mi brakowało. Nagle tylnymi drzwiami z gospody wybiegło dwóch karciarzy, na których Raisa już wcześniej zwróciła uwagę, i rzucili się w pogoń za kobietami. Raisa szybko przeanalizowała to, co widziała, i wyciągnęła wnioski. Mężczyźni byli zapewne złodziejami i prawdopodobnie widzieli pękatą sakiewkę, z którą damy tak beztrosko się obnosiły. 17/434
- Uważajcie! Za wami! - krzyknęła księżniczka i wydobywszy swój sztylet, rzuciła się biegiem przed siebie. Kobiety nie oglądały się do tyłu, ale przyspieszyły. Raisa nie podejrzewałaby ich o taką szybkość. Karciarze, biegnąc, coś pokrzykiwali. Coś, czego Raisa nie mogła zrozumieć. Usłyszała, jak otwierają się drzwi stajni, potem krzyki i tupot nóg za sobą. - Skryjcie się za mną! - krzyknęła do kobiet, gdy już się do niej zbliżyły. Wtedy jednak coś w nią uderzyło i przewróciło ją na bok. Podniosła się akurat w porę, by zobaczyć, jak karciarze rzucają się na tamrońskie damy. Edon Byrne chwycił ją za ramiona i mocno przytrzymał. Potrzebowała chwili, by zaczerpnąć tchu i przemówić. - Co robicie? - burknęła wreszcie, wyrywając się. Była przemoczona, ubłocona, cała drżała i szczękała zębami. Gwardziści powoli wyplątywali się i wstawali. Kobiety leżały płasko na plecach, bez ruchu, w ich wytworne suknie wsiąkała krew z deszczem. Pokonane przez graczy w karty. - Dobra robota - powiedział Edon Byrne szorstko, kiwając głową w ich stronę. - Ale następnym razem nie pozwólcie im podejść tak blisko do księżniczki. Karciarze wyciągnęli ostrza z ciał i wytarli w składające się z wielu warstw suknie kobiet. Jeden z nich ukląkł i przeszukał kobiety. Zn- alazł trzy noże i mały portret w ramce. Obejrzał obraz i w milczeniu podał go Raisie. Jej portret, wykonany na święto imienia. Byrne odsunął coś nogą od ciał, pochylił się i podniósł to dwoma palcami. To był sztylet, finezyjny, damski i śmiertelnie ostry. 18/434
ROZDZIAŁ DRUGI Grzebanie w starych kościach Ruch na drodze do Fetters Ford był większy, niż Han Alister się spodziewał. Wymęczeni i wychudzeni uciekinierzy posuwali się na północ, podczas gdy armia Gerarda Montaigne’a niszczyła ziemie na Południu. Niektórzy wyglądali na obłąkanych, zdumionych tymi ok- ropnościami. Wciąż odziani byli w zniszczone bogate szaty świad- czące o ich błękitnej krwi. Han miał wrażenie, że cały Tamron jest w drodze - mieszkańcy wsi szukają schronienia w miastach, a mieszczanie uciekają na wieś. Jakie jest prawdopodobieństwo, że w tym chaosie uda mu się odnaleźć jedną dziewczynę, podróżującą samotnie albo z dwoma czarownikami? Droga biegła wzdłuż rzeki Tamron na północ od Oden’s Ford. Na wschód leżał Arden, a dalej gęsty liściasty Las Tamroński. Na zachód rozciągały się żyzne pola Tamronu, na których obecnie szalała wojna. Ze zwęglonych budynków gospodarczych i domostw unosiły się smugi dymu. Wojacy najwyraźniej lubili wszystko palić. Może i Tamron był niegdyś spichlerzem Siedmiu Królestw, lecz obecnie trudno było tu zdobyć żywność, nawet dysponując pokaźnym portfelem. Wzdłuż drogi ulokowały się małe wioski oddalone od siebie o jeden dzień jazdy konnej, niczym węzły na postrzępionym sznurku. Każdej z nich strzegły miejscowe oddziały samoobrony uzbrojone w widły, pałki i długie łuki, gotowe odpierać ataki wygłod- niałych hord żołnierzy i ludności cywilnej. Na szczęście Han był przyzwyczajony do głodu. W każdej wiosce była co najmniej jedna gospoda i w każdej Han zadawał te same pytania: - Czy widzieliście tu dziewczynę mieszanej krwi z zielonymi oczami i ciemnymi włosami? Jest niska, mniej więcej takiego
wzrostu. - Tu przykładał dłoń poniżej swoich barków. - Nazywa się Rebeka Morley i może podróżować w towarzystwie dwojga miotaczy uroków, brata i siostry. Zapamiętalibyście ich... Wysocy, siostra ma bardzo jasne włosy i niebieskie oczy, a brat ciemne oczy i włosy. Niektórzy pytani robili sobie z tego żarty. - A co się stało, panienka ci uciekła? Większość jednak zdawała się brać pod uwagę wyraz twarzy Hana, a może amulet zwisający z jego szyi lub żałosny wygląd człowieka doświadczonego tragicznymi wydarzeniami. Dziewczęta zaginione w wojennej zawierusze to nie temat do żartów. Martwe ciała były wszędzie. Zwisały z drzew niczym makabryczne owoce kiwające się na lekkim wietrze. Pola bitwy pokryte były ciałami poległych żołnierzy, którymi zajęły się już padlinożerne ptaki. Ch- mury much wzbijały się z trucheł zwierząt przy drodze, a ludzkie zwłoki zanieczyszczały trakty wodne. Przez większość dni Han czuł wokół smród rozkładu i zgnilizny. To mu przypominało podróż przez Arden w towarzystwie Tancerza w drodze do Oden’s Ford. Czy to naprawdę było zaledwie rok temu? Ta trucizna rozprzestrzeniła się już na tereny Tamronu i groziła zarażeniem Fells. Trzymaj się od tego z daleka, powiedział Han sam do siebie. I bez tego czeka cię wiele bitew. Jeden z karczmarzy pamiętał osobę pasującą do opisu Hana, podróżującą samotnie na siwym nizinnym ogierze dużo dla niej za dużym. To jednak niewiele Hanowi mówiło. Miał nadzieję, że grupa Raisy przejechała bez przeszkód, że don- iesienia o jej zetknięciu się z armią Gerarda są nieprawdziwe. Możliwe było, że odbiła w bok i schroniła się w stolicy Tamronu, teraz oblężonej przez wojska Gerarda Montaigne’a. Han zastanawiał się, czy nie jechać na zachód, w kierunku stolicy, lecz nie był w stanie się dowiedzieć, czy ona tam jest, czy nie. A gdyby nawet była, nic nie mógłby zrobić. 20/434
Zaczerpnął powietrza i wypuścił je, zmuszając się do rozluźnienia karku oraz ramion i do rozprostowania pleców. Zresztą i tak kapral Byrne z Szarymi Wilkami ruszył w tamtą stronę. Han miał własny szlak do przebycia. Gdyby nie niepokój o Rebekę, nie śpieszyłby się do Fells. Bo czemuż miałby pędzić na służbę do górskich klanów, które go os- zukiwały i zdradziły? Czemu miałby się śpieszyć do konfrontacji z Radą Czarowników? Czy naprawdę chce być obrońcą Marianny - królowej odpowiedzialnej za tyle jego osobistych strat? Królowej, która prawdopodobnie wciąż oferuje nagrodę za jego głowę? Nawet jeżeli dotrze do Fells, nie może ufać, że klany będą go os- łaniać. Wojownicy Demonai nienawidzą go, bo jest obdarzony mocą. Odrzucili go, pragnąc kupić trochę czasu. Gdyby nie Rebeka, uciekłby w inną stronę. Trzymając się z dala od gór, mógłby przez wiele miesięcy, a nawet lat unikać tych, którym przysiągł służyć. Na pewno udałoby się znaleźć jakąś nizinną kryjówkę i zniknąć. Jakby to było możliwe! Prychnął. Owszem, podobało mu się w Oden’s Ford, ale nie lubił nizin. Choć był dzieckiem miasta, to wy- chowywał się w górach i płaskie przestrzenie dookoła wprawiały go w zakłopotanie. Tęsknił do tego, by znowu otulić się górami. I tak nigdy nie udawało mu się długo pozostawać w cieniu. Wcześniej czy później miałby swój gang - ludzi, których trzeba utrzymać i za których jest się odpowiedzialnym. Którzy będą płacić za jego błędy. Dlatego nie brał poważnie pod uwagę zerwania umowy z klanami. W każdym razie nie poprzez ucieczkę. Nie wystarczało być po stronie zwycięzców. On, Han Alister, miał zamiar wyjść z tego obronną ręką. Han i klany mieli wspólnego wroga. Lord Gavan Bayar, Wielki Mag Fells, doprowadził do śmierci matki i siostry Hana. Torturował i zabił jego przyjaciół, próbując znaleźć Hana i odzyskać amulet odebrany przez niego Bayarom. Ten czaromiot w kształcie węża należał niegdyś do jego przodka Algera Waterlowa, niesławnego Króla Demona. Teraz przylegał do skóry na piersi Hana. 21/434
Później Rebeka Morley zniknęła z Oden’s Ford, a wraz z nią syn lorda Bayara Micah. Jeżeli Han nie trafi na ślad Rebeki, to wyśledzi Micaha i wyciśnie z niego prawdę. Jeśli Rebeka jeszcze żyje, to czas nagli, a jeśli nie żyje, to on już dopilnuje, żeby Bayarowie za to zapłacili. W Oden’s Ford był zbyt pewny siebie. Teraz jego własne słowa brzmią jak naiwne przechwałki. Wy, Bayarowie, musicie się nauczyć, że nie można mieć wszys- tkiego. I ja was tego nauczę. Jeszcze bliższy prawdy był w rozmowie z Rebeką, kiedy widział ją ostatni raz: Zawsze, kiedy próbuję odłożyć coś na przyszłość, tracę to. Teraz wracał do domu tak jak członek gangu Łachmaniarzy wchodzący do Południomostu, gdzie dookoła zewsząd czyhają nań wrogowie. Tyle że tym razem jeśli poleje się krew, to po drugiej stronie. To znaczyło, że potrzebuje lepszej broni. Będzie musiał za- ryzykować powrót do Edijonu i pogodzić się ze swoim dawnym nauczycielem Krukiem. Kruk także go okłamał - traktował jak bezmyślne narzędzie, które bezwzględnie wykorzystał do próby zabicia ich wspólnych wrogów Bayarów. A jednak Kruk nauczył Hana podczas tajemnych nocnych spotkań więcej, niż przekazali mu wszyscy wykładowcy z Oden’s Ford razem wzięci. Han chciałby przed przekroczeniem granicy Fells uzyskać pomoc Kruka. Musi wejść do Edijonu z bezpiecznego miejsca, bo opuszczone przez niego ciało będzie w tym czasie całkowicie bezbronne. Znalazł wyłom w małym kanionie, gdzie niewielki strumyk wpadał do rzeki, w odległości mniej więcej jednego dnia jazdy na południe od Fetters Ford. Rozłożył koce przy ścianie wąwozu ponad strumieniem. Wygrze- bał niekształtną szczelinę w skalistym podłożu i rozpalił na jej dnie ognisko, które nie dymiło, więc nie powinno było być widoczne, chyba że bezpośrednio z góry. 22/434
Zjadł kolację jak zawsze - chleb, ser, wędzoną rybę i suszone owoce - i popił herbatą zrobioną z wody ze strumienia. Następnie, po- chyliwszy się nad ogniskiem, żeby lepiej widzieć, przejrzał swoją księgę zaklęć. Kruk potrafił tworzyć iluzje, lecz wydawało się, że nie jest w stanie samodzielnie czarować. Brakowało mu żaru, tej wytwarzanej przez czarowników energii, która wspierana przez amulety wpływa na rzeczywistość. Jeżeli więc w Edijonie jedynym narzędziem, jakim można komuś zaszkodzić, jest magia, to Han powinien wrócić bezpiecznie. Jeżeli tak jest. Wciąż nosił talizman z jarzębiny, otrzymany od Tancerza - ten, który podczas ostatniej wizyty w Edijonie uchronił go przed opętan- iem przez Kruka. Musiał wierzyć, że tym razem znowu go ochroni. Było to oczywiście ryzykowne, lecz on potrzebował sprzymierzeńca, a Kruk tak samo nienawidził Bayarów i był chyba jedyną osobą, która mogła i prawdopodobnie chciała nauczyć Hana tego, co mu po- trzebne do zwycięstwa. Zaczerpnął tchu i skupił się na pomieszczeniu w wieży Mys- twerku, gdzie spotykali się podczas jego pobytu w Oden’s Ford. Domyślał się, że miejsce nie ma znaczenia, to było tak samo dobre jak każde inne. Zobaczył zniszczone deski podłogi, olbrzymie dzwony wiszące nad głową, blask księżyca na ścianie. Zacisnął palce na am- ulecie i wypowiedział zaklęcie. Kiedy otworzył oczy, stał w dzwonnicy wieży Mystwerku, odziany w idealnie skrojone, wytworne szaty błękitnokrwistych. Szybko obrzucił wzrokiem otoczenie, nie spuszczając dłoni z amuletu. Był sam. Wciągnął ciepłe, wilgotne powietrze - zapach Południa. Na zewnątrz po bruku przetoczył się wóz. Czy Han zobaczyłby go, gdyby podbiegł do okna? Czy gdyby teraz wyszedł na zewnątrz i ruszył do Hampton Hall, spotkałby się z Tancerzem? Nie potrafił sobie tego wszystkiego poukładać. Czekał. Minęła minuta. Kolejna. Może się mylił i Kruk się nie zjawi. Poczuł rozczarowanie. Cierpliwości, Alister, pomyślał. Minął 23/434
już miesiąc i najprawdopodobniej Kruk nie spodziewa się ciebie znów zobaczyć. Wreszcie powietrze przed nim zamigotało, zalśniło i zaczęło gęstnieć. To był Kruk, lecz jakże inny od tego, którego Han pamiętał. Jego obraz był wątły, niematerialny, ubranie zwisało na nim niczym skrzy- dła anioła. Były instruktor Hana stał w pewnym oddaleniu, w rozk- roku, z rękami uniesionymi jakby do obrony. Jego włosy, wcześniej kruczoczarne, teraz były jasne, niemal przezroczyste, choć oczy po- zostały tak samo niebieskie jak przedtem. - Witaj, Kruku - przywitał go Han. Kruk przechylił głowę, obserwując Hana, jakby ten mógł w każdej chwili go zaatakować. - Co tu robisz? - zapytał. - Nie przypuszczałem, że jeszcze cię zobaczę. - Możliwe, że to ostatni raz - odparł Han takim tonem, jakby mu wcale na tym nie zależało. - Ale pomyślałem, że dam ci szansę wyjaśnienia tego, co się stało. - Po co miałbym ci cokolwiek wyjaśniać? - zapytał Kruk i zmrużył oczy. - Nasze spotkania przyniosły znacznie więcej korzyści tobie niż mnie. Stworzyłem ci szansę pozbycia się dwojga Bayarów, a ty ją zaprzepaściłeś. - Dobra. Rozumiem, że to strata czasu. No to żegnaj - powiedział Han. Złapał swój amulet i otworzył usta, jakby chciał wypowiedzieć zaklęcie zamykające. - Poczekaj! - Kruk podniósł ręce i zaraz opuścił je wzdłuż ciała. Tym razem darował sobie świecidełka i fantazyjne łaszki. - Proszę, zostań. Han stał z dłonią na amulecie. Czekał. - Czy chciałeś, żebym wyjaśnił ci coś konkretnego? - zapytał Kruk z westchnieniem. - W kwestii skuteczności? - Chcę wiedzieć, kim jesteś, dlaczego nie chcesz, żebym to wiedzi- ał, dlaczego chowasz taką urazę do Bayarów i dlaczego chciałeś współpracować ze mną - odpowiedział Han. - Tyle na początek. 24/434
Kruk pocierał czoło kciukiem i palcem wskazującym. Wyglądał na pokonanego. - Nie wystarczy, jeśli obiecam, że już nie będę cię traktował jak głupca? - Nie. - Han potrząsnął głową. - Nawet gdy powiem ci prawdę, i tak mi nie uwierzysz - oznajmił Kruk. - Zawsze tak jest. Ludzie zupełnie bez potrzeby ograniczają sa- mych siebie i próbują ograniczać innych. - Wciąż nie wiem tego, czego chcę się dowiedzieć - zauważył Han. - Nie należę do najcierpliwszych osób. - Ja też nie - stwierdził Kruk. - Ale musiałem się wykazać niewiarygodną cierpliwością dłużej, niż możesz to sobie wyobrazić. Kim jestem? Kiedyś byłem wrogiem Bayarów. Ich największym rywalem. W tym momencie było wiadomo, że ujawni tę historię jedynie w strzępkach i zagadkach. - A teraz nie jesteś? - zapytał Han. Kruk uśmiechnął się blado. - Chyba można by powiedzieć, że jestem cieniem. Duchem dawne- go siebie. Pozostałością po tym, kim niegdyś byłem, powstałą z pam- ięci i emocji. Bayarowie nie uważają mnie już za zagrożenie. A jednak - przyłożył palec do skroni - mam coś, czego bardzo pragną. - Wiedzę - domyślił się Han. - Wiesz coś, czego chcą się dowiedzieć. - Wiem coś, czego chcą się dowiedzieć, i mam zamiar to wykorzys- tać, by ich zniszczyć - oświadczył Kruk rzeczowo. - To sens mojego istnienia. Han przestał rozumieć. - Co masz na myśli, mówiąc, że jesteś duchem dawnego siebie? Obraz Kruka zadrgał, zamigotał, rozpłynął się i ponownie się ukształtował. - To wszystko, co po mnie pozostało - powiedział. - Jestem iluzją. Istnieję w twojej głowie, Alister. I w Edijonie, miejscu spotkań czarowników. Nie w świecie, który uważasz za rzeczywisty. 25/434