krzysiulek

  • Dokumenty22
  • Odsłony9 439
  • Obserwuję2
  • Rozmiar dokumentów201.6 MB
  • Ilość pobrań3 579

Gala-Dali-Carmen Domingo

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Gala-Dali-Carmen Domingo.pdf

krzysiulek
Użytkownik krzysiulek wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (1)

Gość • 5 miesiące temu

Ściemniaczu wyciągnąłeś 4,00 zł i żaden transfer nie doszedł do skutku. Nie pobierajcie żadnych plików bo to jest naciągacz.

Transkrypt ( 25 z dostępnych 111 stron)

Spis treści Karta tytułowa Karta redakcyjna Głupiec. Wszystkie drogi są moją ścieżką I. Mag. Dziś wszystko się zaczyna II. Papieżyca. Czekając na inicjację III. Cesarzowa. Wiara w to, co robię, eliminuje ograniczenia IIII. Cesarz. Widzę słabości, nie słabnąc V. Papież. Zacząć wspólnie, a skończyć… VI. Kochankowie. Istnieje moje drugie ja VII. Rydwan. W stronę sukcesu VIII. Sprawiedliwość. Równowaga i doskonałość nie są symetryczne VIIII. Pustelnik. Są miesiące, które mijają jak lata, i lata, które upływają jak miesiące X. Koło Fortuny. Surrealizm źle się sprzedaje i wychodzi drogo XI. Moc. Dusza i ciało domagają się pieniędzy XII. Wisielec. Cierpliwość popłaca XIII. Śmierć. Zerwać z przeszłością i rozpocząć marsz XIIII. Umiarkowanie. Wyruszyć na poszukiwanie nowego rytmu XV. Diabeł. Połączenie kontrastów czyni nas silnymi XVI. Wieża. Wyjść z tego, co negatywne, i wejść w to, co pozytywne XVII. Gwiazda. Już droga cię nie zgubi XVIII. Księżyc. Próbując nowych światów XIX. Słońce. Pozbyć się obciążeń, by móc dalej iść samej XX. Sąd. Wyłaniając się ze splątanych ścieżek XXI. Świat. Kości zostały rzucone Droga bez kierunku. Głupiec 2

Tytuł oryginału GALA-DALÍ Wydawca Grażyna Woźniak Redaktor prowadzący Beata Kołodziejska Redakcja Hanna Śmierzyńska Korekta Ewa Grabowska Katarzyna Bielawska-Drzewek Gala-Dalí © by Carmen Domingo Soriano, 2016 by Agreement with Pontas Literary & Film Agency Copyright © for the Polish translation by Marta Boberska, 2017 Świat Książki Warszawa 2017 Świat Książki Sp. z o.o. 02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2 Księgarnia internetowa: swiatksiazki.pl Skład i łamanie Laguna Dystrybucja Firma Księgarska Olesiejuk Sp. z o.o., Sp. j. 05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91 e-mail: hurt@olesiejuk.pl tel. 22 733 50 10 www.olesiejuk.pl ISBN 978-83-8031-731-4 Skład wersji elektronicznej pan@drewnianyrower.com 5

Dedykuję Nacho Barónowi, bez którego cierpliwości i znajomości tarota ta powieść nie powstałaby w tym kształcie 6

Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym Głupiec Wszystkie drogi są moją ścieżką Zamek w Púbol, 1980 Czasami dzieci przeszkadzają. Nie potrzebujesz ich mieć przy sobie. Wolałabyś nawet ich nie mieć. Dlaczego? Kto to wie. Są rzeczy, które przemijają. Wrażenia, które nachodzą cię bezwiednie, a jednak nie możesz ich uniknąć, a potem, jak gdyby nigdy się nie narodziły, znikają z twoich myśli na lata. Wymazujesz je ze wspomnień. Wracasz. Wyjeżdżasz. Podróżujesz. Żyjesz bez nich swoim życiem, pełnym od początku aż po kres, kierując się wyłącznie własnymi instynktami i pragnieniami. Aż pewnego dnia, nagle, kiedy już od lat o tym nie myślisz, ktoś przypomina ci, że owszem, kiedyś byłaś matką dziewczynki, i wówczas krzyczysz: „Niech nie wchodzi do mojego zamku! Nie chcę jej widzieć!”. Nauczyłam się uciekać od jej wspominania. Uwierzyłam nawet, że nigdy nie istniała. I żyłam szczęśliwie przez wiele lat. Czy tak trudno zrozumieć, że chciałam przeżyć życie po swojemu? Że chciałam odpocząć, oddalić się od innych, by spełnić swoje marzenia? By zrealizować pragnienia? Że nigdy nie chciałam być matką? Jeśli coś z latami stało się dla mnie jasne, to właśnie to, że nie potrzebowałam płaczów córki, co do której nie miałam poczucia, że to moje dziecko, nawet w chwili jej narodzin. Z czasem zrozumiałam również, że nie potrzebuję towarzystwa starego dekadenta z trudem zdobywającego się na odwagę, by wyjść z domu bez mojego pozwolenia, a pod koniec życia obsesyjnie ogarniętego swoimi dziwactwami – zniedołężniały staruch, który nie miał już ze mną nic wspólnego. Bliskość, a zwłaszcza zażyłość osłabiają namiętności. A płomień miłości należy stale rozpalać czymś nowym, nieoczekiwanym, zaskakującym, niespodziewanym i chciałabym dalej tak żyć, oddalić się od przeszłości. Dlatego przyjechałam do Púbol. Pamiętam, że wyznałam to pewnemu dziennikarzowi w jednym z ostatnich wywiadów, jaki ze mną przeprowadzono, całkiem niedawno. Nie mówiłam o Salvadorze, ale o moich amerykańskich eskapadach. Jednak dziennikarz uparł się, żeby pytać o niego. Malarz? Geniusz? Człowiek? Co mnie obchodziły dziwactwa starego impotenta? Skąd miałam wiedzieć, co wtedy robił? Zapewne był w domu, otoczony kilkunastoma młodocianymi gołowąsami, zdecydowanymi zrobić wszystko, by zyskać serdeczność kogoś, kto nadal uważał się za geniusza; a może stał przed tuzinem pustych płócien, gotów je podpisać, nie zważając na to, kto i co na nich namaluje za kilka tygodni. On sam nie miał już nic do powiedzenia, prawdę mówiąc, nigdy nie miał zbyt wiele. To ja, jako jedyna, miałam coś do przekazania światu, choć zawsze robiłam to ustami kogoś innego i pozostawałam na drugim planie. Naprawdę interesujące było to, co ja myślałam, robiłam lub pomagałam zrobić. Ile czasu musi upłynąć, żeby rolę muzy zaczęto cenić wyżej niż geniusza? Co jeszcze muszę udowodnić? Wpatrywałam się w redaktorka bacznie, z półuśmieszkiem, dając mu do zrozumienia, co zamierzam odpowiedzieć, ale też, co o nim myślę. Wówczas jeszcze sądziłam, że mogę wzbudzić zainteresowanie prasy, mężczyzn. Jak mogły nie zaciekawić go erotyczne fantazje kobiety dojrzałej, która potrafiła eksponować ciało i wykorzystywać je o wiele lepiej niż większość młodych dziewczyn, a na dodatek się tego nie wstydziła? Doskonale wiedziałam, że pociągam mężczyzn, i potrafiłam z tego korzystać. Opowiedziałam mu o tym, nie szczędząc szczegółów, lecz mi nie uwierzył, nie to spodziewał się usłyszeć. Patrzył na mnie wzrokiem sugerującym, że uważa mnie za fantazjującą starą babę i w końcu nie napisał ani słowa o naszej rozmowie. Odtąd, kiedy dzwonią do mnie z jakiejś gazety, prosząc o wywiad, nawet nie odpowiadam. Nie zamierzam ich przekonywać o niczym. Czas minął. Teraz bywają dni, kiedy nawet ja sama nie potrafię odtworzyć wszystkich fantazji erotycznych, niegdyś tyle razy wprowadzanych w czyn, ani mężczyzn, z którymi to robiłam. Chociaż gdy zamykam oczy, nadal pamiętam objęcia, namiętne pocałunki, seks uprawiany godzinami na wszelkie sposoby, na jakie tylko pozwalała mi wyobraźnia, wieczory spędzane z Salvadorem, gdy opowiadałam mu o wszystkich pozycjach, w jakich kochałam się z innymi mężczyznami, a których on nigdy nie odważył się spróbować ze mną, całe dni spędzane z Paulem w łóżku, kiedy co i raz kochaliśmy się i w końcu padaliśmy wyczerpani, moje eskapady z Maxem, gdy zapominałam o całym świecie, potajemne spotkania z Johnem i tyloma innymi, pot tych młodych ciał, które z czasem zaczęły się pojawiać w moim łóżku, w miarę jak potrzebowałam nowych doświadczeń, darowujących mi tyle wieczorów niewyobrażalnej rozkoszy, a których używałam, by stworzyć dystans wobec dekadencji, jaką żyło się w Cadaqués… Setki, tysiące, miliony godzin seksu, rozkoszy, przenikającej wszystkie i każdy z osobna nerw mego ciała i pozostałej we mnie na zawsze. Dlatego teraz chcę być sama. Cieszyć się wspomnieniami i zamkiem w Púbol, gdzie tylko ja jeszcze wierzę, że pewnego dnia te przeżycia do mnie powrócą. Tego ranka obudziłam się w swoim pokoju, wstałam i włożyłam ubranie – trzy czynności, które ostatnio naraz nie zdarzają mi się często. Jeszcze nie byłam uczesana ani nie skończyłam się malować. Włożyłam plisowaną spódnicę i tę marynarską bluzkę, która tak podobała się Salvadorowi, kiedy malował moje portrety, a która z czasem nieco pożółkła na ramionach. Związałam włosy czarną wstążką podarowaną mi przez Coco. Znowu czas… Siedząc przy toaletce i przyglądając się sobie, potwierdziłam to, co i wcześniej wiedziałam: moje ciało niewiele się zmieniło. Ściślej mówiąc – moje wymiary. Na jedno wychodzi! Tego dnia czekałam na przyjście Marty, żeby pomogła mi przy włosach, zawiązując kokardę starannie pośrodku, i pociągnęła mi wargi karminową szminką, co tyle razy robiłam sama, lecz teraz niepewność ręki odbierała moim ruchom precyzję. Właśnie patrzyłam w lustro, próbując podjąć decyzję, czy zostanę w bluzce, którą miałam na sobie, kiedy weszła podekscytowana Marta i powiedziała: – Proszę pani, pani córka, Cécile, jest tutaj. Właśnie przyjechała! Z Paryża, żeby panią zobaczyć! Wytrajkotała to rozanielona, z uśmiechem. Pewna, że będę równie szczęśliwa jak ona, gdy usłyszę tę wiadomość. – Nie chcę wizyt – oświadczam i dodaję, płynnie zmieniając temat: – Musisz mnie uczesać i nieco poprawić mi twarz. – I dalej przyglądam się sobie w lustrze. – Ale proszę pani… pani córka… 7

Ton Marty się zmienia. Rozczarowała ją moja odpowiedź. Jednak nie zamierzam ustąpić, choć sytuacja, przyznaję, jest dla mnie niezręczna i łatwiej byłoby mi skapitulować. Nie znoszę niespodzianek ani tego, by mi się sprzeciwiano we własnym domu, nie chcę jej widzieć. Nie ma o czym mówić. – Ile razy mam to powtarzać? To mój zamek! Púbol jest mój i tylko mój i nie chcę tu nikogo! Tutaj wchodzi się tylko za zaproszeniem, a nie jestem w nastroju, żeby kogokolwiek zapraszać! – Stoi w drzwiach – nalega przymilnym głosem Marta – od lat pani nie widziała. W którą stronę mam patrzeć, by nie napotkać rzeczywistości? Które lustra zasłonić, by nie pokazywały upływu czasu? Ile fotografii podrzeć, by obraz z przeszłości nie został zapamiętany? W którym momencie zdecydować, że zatrzymam jedną na zawsze, by mieć przy sobie mój dawny obraz? Jak uciec od dni, miesięcy, lat, które mijają nieubłaganie, a w końcu zamieniają nas w upiorną maskę tego, kim byliśmy? – Kiedy ją widzę, czuję się stara! Nie zniosę tego! Powiedz jej, żeby sobie poszła. Jestem wściekła. Próbuję wstać z krzesła, lecz nie mam sił. Nie mogę uciec, choć chcę to zrobić, bo nie mam ochoty kontynuować tej rozmowy. Tysiące razy mówiłam służbie, żeby nie pozwalała nikomu wchodzić do zamku. Wiedzą o tym od chwili, gdy ich zatrudniłam. Wydałam jasne rozkazy. Ten warunek postawiłam również Salvadorowi, kiedy przyjęłam od niego Púbol w prezencie. Ani on, ani Cécile, ani nikt! Nie ma wyjątków od tej reguły. On i ona sprawiają, że czuję się stara, a ja nie znoszę starości. Teraz przeraża mnie tylko upływ czasu i nie chcę widzieć jego przemijania w innych. Lubię być w moim zamku. Wstaję bez pośpiechu, spaceruję po ogrodzie, czytam, rozkładam tarota kilka razy dziennie… Tego ranka, patrząc w lustro toaletki, uśmiechnęłam się, dostrzegłszy z boku rosyjską ikonę, która towarzyszy mi od dzieciństwa. Nie pamiętałam, że ją tam postawiłam. Jak daleko pozostał Kazań od tego wszystkiego, a jednocześnie jak jest blisko, pomyślałam, gdy ją zobaczyłam! Dużo mnie to kosztowało, ale to osiągnęłam! Wyjechałam, żeby nie wrócić. Wymazałam również tę część mojego życia. Odkąd opuściłam Rosję, zaczęłam pozbywać się wszystkich wspomnień, o rodzeństwie, matce… ojcu. Uciekłam od wszystkiego i dzięki temu mogłam być sobą. Wspomnienia przeszkadzają iść naprzód. Trzeba być silnym, żeby je usunąć, nie pozwolić na to, by cokolwiek cię osłabiało, trzymać się mocno swoich planów i kroczyć przed siebie, nie oglądając się wstecz. I tak postępowałam przez całe życie. Lecz czas też płynął i zaczęłam czuć się zmęczona, mam w sobie mniej uporu i prawie żadnych planów. Nawet moje ręce, pomarszczone i upstrzone plamami, utraciły młodość, teraz sterczą mi przez skórę wszystkie kości. Już nie mogę się cofnąć. Czas płynie szybciej, niż to kiedyś sobie wyobrażałam. Myślałam, że go dogonię, ale nawet gdybym miała całe złoto świata, nie powstrzymam jego biegu. Dlatego chcę, żeby zostawili mnie samą. W spokoju. Dla innych czas może mijać, ale ja, ja jestem w Púbol i tu pozostanę, będę Galą na zawsze. – To niesprawiedliwe – szepczę, odwracam wzrok od lustra i chwytam talię tarota. – To niesprawiedliwe… Co tutaj robi Cécile? Po co przyjechała? Powiedziałam już, że nie dam jej więcej ani centyma. – Proszę pani, mówi, że dowiedziała się o pani chorobie i dlatego chciała panią zobaczyć. – Mojej chorobie? Nie chcę, żeby ktokolwiek pamiętał mnie jako chorą staruszkę, bo nią nie jestem. Cécile jest jak jej ojciec, nie potrzebuje mojej pomocy, by iść naprzód. – Proszę pani, to nie o to chodzi, ona panią kocha. Nie przyjechała, żeby o coś prosić. To pani córka… a pani jest jej matką… Nagle, jakbym doznała objawienia, pojmuję, że jest odwrotnie, że przeszłość nie istnieje, że od tej chwili, od teraz będzie dla mnie tylko teraźniejszość. Tasuję energicznie stare karty, które towarzyszą mi, zda się, od zawsze. Nie odpowiadam Marcie. Nie patrzę na nią. Skupiam się na talii. Ale niepokoi mnie bardziej niż zazwyczaj, co tarot mi powie. Wyciągam jedną kartę z talii. To Głupiec. Co za ironia, jedyny Wielki Arkan bez numeru, bez ograniczeń, który może robić i mówić, co chce. Tylko karty mnie rozumieją. Tylko z nimi powinnam się liczyć. Głupiec, tak jak ja, idzie zdecydowanym krokiem, wsparty na kiju, nie wie, dokąd zmierza, nie krępują go więzi z czymkolwiek lub kimkolwiek, kieruje się boską zasadą twórczą. Idzie, idziemy przez ziemię, którą uświęcamy naszym przejściem. To robiłam przez całe życie. Co stałoby się z tymi wszystkimi, do których skierowałam swe kroki, by świat uznał ich wartość, gdybym nie odkryła ich drogi, nie wyznaczyła kierunku, gdybym nie poprowadziła ich za rękę aż do sukcesu? Ja, jedyna wizjonerka potrafiąca dostrzec w nich to, czego oni sami nawet sobie nie wyobrażali. Trafna karta mi wyszła! – Proszę pani, Cécile nalega. Mówi, że będzie czekać, aż pani ją przyjmie. Siedzi na schodach przed drzwiami. Chce panią zobaczyć – mówi Marta niemal błagalnym tonem. – Powiedz tej całej Cécile, że jeśli nie zniknie z Púbol, wezwę oddział Guardia Civil i oni zajmą się wyrzuceniem jej stąd. Moja córka od lat nie istnieje, nie wiem, kim jest – odpowiadam rozgniewana. – Lepiej… – Skupiam myśli na arkanie. Ja, jak Głupiec, idę zdecydowanym krokiem, nie mam więzi, poszukuję swojego przeznaczenia i muszę odnaleźć je sama, zawsze tak robiłam. Już nie pozostał nikt, komu trzeba by bardziej pomóc niż mnie. Moje życie nie kończy się tutaj, muszę iść dalej, wytyczać drogi innym… poszukiwać piękna… Cécile nadal mi zawadza. Marta zbliża się do mnie, żeby wysłuchać tego, co jej powiem, albo spróbować mnie przekonać. Mogę wyczytać w jej oczach prośbę, żebym zmieniła zdanie. Odwracam się, zostawiając ją za sobą, i powoli, opierając się na meblach, podchodzę do jednej z komód stojących w pokoju, gdzie w pierwszej szufladzie trzymam drugą talię kart tarota, tę namalowaną przed laty przez Salvadora. To też zrobił dzięki mnie. Co on by wiedział o kartach wróżbiarskich, gdybym mu o nich nie opowiedziała? Ja, która rozkładam je raz po raz przed podjęciem decyzji. Chcę wyjąć którąś z nich, może tym razem odpowiedź będzie inna. Tasuję zręcznie karty, nauczyłam się tego w dzieciństwie, potrzebuję tylko wybrać jedną. Na jej widok uśmiecham się z goryczą. Taka sama jak ta przypadkowo wyjęta z marsylskiego tarota. Głupiec. Przypadki nie istnieją. – Przeklęty zramolały staruch. Nigdy nie umiał być sam – mruczę z niechęcią, patrząc na rysunek na karcie Salvadora, i pokazuję go Marcie, żeby zrozumiała moją irytację. Już prawie o tym zapomniałam. W talii Salvadora Głupiec pojawia się w towarzystwie innej figury, swojego sobowtóra, bliźniaka, drugiego ja. Nie jest na karcie sam. Patrzę na nią z wściekłością, nie potrafię oderwać od niej oczu, i właśnie ta wściekłość powoduje, że drę ją na drobne kawałki, które spadają wokół mnie. – Powiedz Cécile, że wyjechałam, że jestem w podróży, w Paryżu albo w Nowym Jorku… gdzie ci przyjdzie do głowy – odpowiadam wreszcie. Marta patrzy na mnie i nic nie mówi. Wie, że naleganie na nic się zda. Na jej twarzy malują się smutek i zakłopotanie. Uważa, że jestem samotna, staję się coraz bardziej krucha i stara, a przyjaciele o mnie zapomnieli, więc zrobiłabym dobrze, gdybym w końcu zbliżyła się do zawsze trzymanej na dystans córki i spędziła z nią ostatnie lata życia. Wiem, że tak myśli. Ale nic z tego. 8

Siły jeszcze mnie całkiem nie opuściły, moje ciało wciąż jest teraźniejszością, a nie przeszłością, śmierć nie stoi obok mnie, nadal codziennie otrzymuję listy od wielbicieli i dokładnie wiem, co mam dalej robić. Głupiec ma rację, działanie stwarza szansę na triumf, a mnie pozostało jeszcze wiele do zdobycia. – Potrzebuję na chwilę się wyciągnąć. Ciało odwdzięczy się za odpoczynek – tłumaczę Marcie z pewną kokieterią. Powłócząc nogami, znowu zmierzam w stronę łóżka, wcześniej zatrzymałam się jednak przed lustrem i naciągnęłam skórę twarzy, robiąc przy tym zdziwioną minę, by unieść powieki i na chwilę stworzyć iluzję, że skóra jest równie gładka jak wtedy, gdy przyjechałam do Europy. – Nie patrz tak na mnie, kochana, moja twarz nie może już sobie pozwolić na ani jedną dodatkową zmarszczkę, a przeklęty chirurg nie zgadza się mnie znowu operować. Co on wie o moich potrzebach? – Czy pani jeszcze czegoś sobie życzy? – pyta Marta i z tonu jej głosu wnioskuję, że zrozumiała, iż nie ma sensu nalegać dalej w sprawie Cécile. – Marto, postanowiłam, że będzie lepiej, jak wyrzucisz wszystkie lustra – mówię. – Lustra? – Tak, wszystkie. Wolę zamiast nich fotografie, moje portrety, obrazy namalowane dla mnie przez Salvadora… To oczywiste, że ktoś te lustra przerobił, pokazują jakąś staruszkę, którą przecież nie jestem. Patrzę na nie i widzę tylko tę staruszkę, prześladuje mnie cały czas. Wolę, żeby zniknęła. To twarz śmierci i nie chcę mieć jej obok siebie. * * * Jakże byłoby ciekawie, gdyby tak postąpiła. Gala całe swe istnienie poświęciła uciekaniu od przeszłości i życiu teraźniejszością, teraz jednak wymyśliła coś całkiem innego – postanowiła zatrzymać czas. Kto powiedział, że nie da się ingerować w jego bieg. Dla niej wszystko było możliwe, jeśli tak sobie postanowiła. Należało tylko usunąć lustra, zanim upływ lat zagnieździ się w jej duszy, a teraźniejszość w zamku obróci się przeciw niej. Bez wątpienia bardziej skuteczne jest zatrzymanie czasu, niż jego wymazanie. Lustra to więzienia czasu, a ona od dziecka walczyła o to, by być wolna. Na co jej one? Portrety, fotografie z dawnych lat pokazywały takie jej odbicia, jakich oczekiwała, jakie znała, wspominała i odczuwała jako własne, odzwierciedlające prawdziwą, dawniejszą Galę. Galę, która podróżowała, Galę, która sugerowała, Galę, która decydowała, Galę, która wymuszała, Galę, która negocjowała najkorzystniejsze ceny, Galę, która uprawiała seks niestrudzenie… i Galę, która czując się panią swojego losu, kierowała przeznaczeniem innych. Lustro nie powtarza, nie odbija, w rzeczywistości podwaja, ale ona jest sama i nie potrzebuje sobowtórów w Púbol. Zamek jest ogromny. A ona, jego pani i właścicielka, nie ma kawalera, który by jej towarzyszył. Zapewne tak jest lepiej. Po prawdzie jej życie zawsze takie było, zawsze była sama. Lustro rozszczepia, pokazując to drugie ja. Salvador jest tylko czystym refleksem jej samej, jak był nim Paul i tylu innych przewijających się przez jej życie. Teraz jednak ucieka od odbić, od sobowtórów, tak samo jak ucieka od morza, od towarzystwa młodych i od tych błyszczących ciał, które niemal na stałe mieszkają w Port Lligat zwabione geniuszem Dalego. Ale teraz Salvador zadowala się robieniem teatralnych i napuszonych gestów, po to tylko, by zwrócić na siebie uwagę i zachować dawną sławę, cały wysiłek kierując na wymyślanie tysięcy ekscentryczności. Nie, nie chce ich obok siebie. Nie chce nikogo. Chce żyć sama, powtarza, jak jedna z pierwszych mieszkanek zamku, dawno temu, w piętnastym stuleciu – Sancha, wdowa po baronie Gispercie de Campllong. Chciałaby ją poznać… Chce być sama… w otoczeniu róż przypominających ogród, w którym spędzała letnie wakacje z rodziną, tam w Rosji. Teraz już wie, że nie potrzebuje towarzystwa ludzi. W tym momencie odwraca głowę niemal bezwiednie. Wydało jej się, że słyszy szmer, wspomnienie głosu ojca szepczącego jej słowa pożegnania na dworcu w Moskwie prawie siedemdziesiąt lat temu. To jednak tylko ulotne wspomnienie. Wkrótce Kazań znika na zawsze z jej umysłu i powraca do domu umarłych, gdzie zgromadziły się wszystkie zapomnienia jej życia, a ona ponownie tasuje karty, myśląc o dzisiaj, o jutrze… 9

I Mag Dziś wszystko się zaczyna Moskwa – Clavadel, 1913 – Będziesz sama przez pewien czas, ale wrócisz wyleczona. Płuca nie będą ci więcej dokuczać – zapewnił ją ojciec, Dymitr, tonem dalekim od dramatyzmu, potwierdzającym jednak doniosłość kroku, który właśnie miała zrobić. Gala miała z Dymitrem dobry kontakt, nie tak jak z matką czy rodzeństwem, choć w rzeczywistości był tylko jej ojczymem. Ona jednak od początku traktowała go jak prawdziwego ojca. Jedynego ojca, jakiego znała, i jedynego mężczyznę, od którego przyjmowała rady, a zapewne i wymówki. Jego obecność wymazała z jej pamięci niejakiego Diakonowa, który, wiecznie pijany, co noc bił matkę, aż w końcu pewnego dnia pozostawił rodzinę własnemu losowi i więcej o nim nie usłyszeli. Wkrótce potem Dymitr Iljicz Gomberg wkroczył w życie Antoniny, matki Gali, oraz jej czworga dzieci, by w nim pozostać. – Od dziecka… tak z nią jest od dziecka – rozpaczała matka, patrząc bezradnie na córkę i nie wiedząc, co jeszcze mogłaby zrobić. – Może powinniśmy zabrać ją do szpitala centralnego. I tak zrobili. Gala również była zmęczona ciągłym chorowaniem – stale musiała siedzieć w domu, ponieważ dusiła się przy każdym ruchu. Właśnie skończyła osiemnaście lat. Nie było miesiąca, w którym nie dochodziłoby do nawrotu pogłębiającego chorobę. Lekarze w Moskwie, po starannym jej zbadaniu, stwierdzili zmartwieni, że choroba płuc dziewczyny ewoluuje ku śmiertelnej gruźlicy, i uznali, że dla jej zdrowia najlepszy byłby wyjazd do Szwajcarii. Gdyby spędziła jakiś czas w sanatorium w Clavadel, niewątpliwie stan płuc znacznie by się polepszył. – Pojedziesz sama – wytłumaczył jej ojciec. – Odbiorą cię na stacji. – Nie martw się, nie będę sama. One pojadą ze mną – odpowiedziała pewnym głosem dziewczyna, wskazując na półki z ulubionymi książkami. – Będzie dobrze. Powiedziała to z przekonaniem. Książki od zawsze były jedynym towarzystwem, jakiego potrzebowała. Dorastała pośród nich, a także w otoczeniu poetów, malarzy i profesorów zaprzyjaźnionych z jej rodzicami… Odseparowana od chłopców i dziewcząt w jej wieku, cieszyła się z towarzystwa dorosłych, którzy stwarzali mniej komplikacji i wiedzieli, czego chcą… Podczas spotkań siadała z boku w salonie, by słuchać rozmów otwierających jej umysł na inny świat, o którym w końcu zamarzyła. Wtedy też, jeszcze w rodzinnym domu, zaczęła czytać powieści w odcinkach, poznawać Europę, podziwiać jej kulturę i śnić o cudownych dziewczynkach mieszkających gdzieś we Francji. Panny te miały loki, słuchały matek recytujących poezję i marzyły, żeby pojąć za męża kawalera, który uszczęśliwi je do końca życia. Wiedziała wprawdzie, że nigdy nie będzie taka jak one, ale chętnie zamieszkałaby tam, gdzie one żyły. Przy okazji Gala odkryła przyjemność gładzenia książki, rozkosz przesuwania palcami po stronach, przyjemny zapach emanujący z okładki, nauczyła się też interpretować to, co między wierszami, a czego nawet sam poeta nie zamierzał powiedzieć. Nie, z książkami nie będzie miała czasu czuć się samotna. A także z innym z jej stałych towarzyszy – tarotem. Cokolwiek się stanie, z nimi będzie czuła się jak w domu. Chociaż nie wspomniała o tarocie, by oszczędzić sobie złośliwych uwag ze strony braci, którzy, kiedy tylko widzieli karty w jej rękach, zaraz nazywali ją wariatką. * * * Pierwszą przesiadkę miała w Landquart. Ruszając w podróż, miała niewiele ponad osiemnaście lat i choć często fantazjowała w domu o wyjeździe z Rosji, po raz pierwszy poczuła się naprawdę wolna. O świcie, gdy po wielu godzinach jazdy przez Europę wysiadła w Zurychu z pociągu z Moskwy, luksusem wydało jej się, że siedzi w niewielkiej kawiarni na dworcu. Zanim przestąpiła jej próg, rozejrzała się dookoła, otulając się szczelnie etolą z czarnego futra dla ochrony przed zimnem, i dopiero upewniwszy się, że nikt jej nie obserwuje, weszła pewnym krokiem do lokalu. Usiadła przy stole nakrytym białym obrusem i zamówiła u kelnera w długim fartuchu herbatę z mlekiem i grzanki. Czekając na zamówienie, spojrzała na zegar wiszący w sali i stwierdziła, że za niecałe dwie godziny odchodzi jej pociąg do Davos. To tam znajdował się cel jej podróży: szwajcarskie sanatorium Clavadel. Gdy skończyła jeść śniadanie, przez okno pokazała na migi bagażowemu, żeby pomógł jej zanieść ciężką walizkę. Może pociąg został już podstawiony. Mężczyzna w uniformie i błękitnej czapce przyszedł szybko na wezwanie dziewczyny. Raźnym krokiem ruszył z ciężkim ładunkiem w stronę peronu, gdzie stał potężny pociąg alpejski, który niebawem miał ruszyć w drogę tunelami pełnymi hałasu i dymu. Niebawem byli w przedziale, gdzie bagażowy umieścił walizkę Gali na półce i skłonił przed pasażerką głowę, mrucząc coś po niemiecku i wyciągając rękę. Zrozumiała, o co mu chodzi, i zaczęła szukać w małej, czarnej torebce monet na napiwek, po czym upuściła pieniądze na dłoń mężczyzny tak, by jej nie dotknąć. Ulokowawszy się w wagonie, spojrzała dookoła, szukając czegoś, na czym mogłaby zaczepić wzrok. Wprawdzie w przedziale byli już inni podróżni, ale żaden z nich nie wydał jej się zbytnio interesujący, zresztą i tak postanowiła unikać rozmów z nieznajomymi. W końcu wyjrzała przez okno, przy którym siedziała, trzymając futro złożone na kolanach. Ciężką karakułową etolą otuliła szyję, a małą torebkę mocno przycisnęła do piersi. I choć sama nie patrzyła na nikogo, wydawało jej się, że inni ją obserwują. Nie było to nowe wrażenie. Szczupła, o bardzo jasnej karnacji, bo oznaki choroby wyróżniały ją spośród innych dziewcząt w jej wieku, przyciągała zaskoczone spojrzenia. Ostry gwizd oznaczający odjazd pociągu przywrócił ją do rzeczywistości. Sapiące dudnienie potwierdziło, że maszyneria poszła w ruch. Gala spojrzała przez okno i zauważyła, że 10

peron powoli ucieka do tyłu. Pociąg nabierał prędkości, w miarę jak oddalał się od dworca. Wkrótce miasto zastąpił pejzaż porośnięty czarnymi jodłami, pełen jezior i gór pokrytych śniegiem. Niekończące się krajobrazy przesuwały się za oknem, poprzedzając inne, jeszcze będące poza zasięgiem wzroku. Obrazy niekończące się nigdy, które potęgowały wrażenie nieskończonej wolności, jaką poczuła Gala, przybywszy na dworzec w Zurychu. Nigdy do tej pory nie widziała czegoś podobnego ani nie cieszyła się niezależnością. Zaledwie trzy dni od rozpoczęcia podróży, chwilami zdającej się nie mieć końca, otworzyła się przed nią cała Europa, oferując możliwość zmiany życia. Nie wiedziała jeszcze wtedy, że ten pociąg utoruje drogę nowej Gali. A pejzaż zachowa w swojej pamięci na zawsze jako znak jej pierwszego triumfu i przemiany. W Kazaniu nie było źle, ale jako prowincjonalna mieścina dla prostych ludzi nie oferował wiele. Nawet Moskwa jej nie wystarczała. Z ulicami przykrytymi śniegiem przez wiele miesięcy w roku, była miastem, po którym rzadko kto odważył się spacerować dla przyjemności, zmuszającym do życia w zamknięciu domu. Jej przeznaczenie stanowiła Europa, zrozumiała to wkrótce po przybyciu do Clavadel, choć i tam czuła w płucach lodowate powietrze. Po latach, gdy mieszkała już nad ciepłym Morzem Śródziemnym i słyszała, jak ktoś mówi o zimnie, uśmiechała się tylko milcząco. Zimno w śródziemnomorskim klimacie?! Nie wiedzieli, o czym mówią, tam w górach owszem, czuła zimno, ale to ono ją uleczyło i skierowało ku temu, co stało się jej nowym życiem w kraju, gdzie, jak marzyła o tym od dziecka, nigdy nie było śniegu na ulicach. Zamknęła oczy i oparła policzek o szybę, wciąż mocno ściskając torebkę. Głowa kołysała się łagodnie w rytm stukotania pociągu, gdy wspominała rodziców. Antonina, przestraszona i wstrząśnięta wyjazdem córki, płakała przy pożegnaniu, bojąc się, że długa droga może zaszkodzić słabym płucom Gali i że już jej więcej nie zobaczy. Dymitr przeciwnie, nie lubił dramatyzować. Był pewien, że Gala wytrzyma trudy podróży, wiedział, że dojedzie bez szwanku i tak samo wróci. Objął ją tylko raz, by dodać jej otuchy, i wykorzystał ten moment, by wyszeptać do ucha radę powtarzaną tysiące razy: – Wolnym, Galu, należy być wolnym. Powinniśmy mieć świadomość wolności, korzystać z niej, ponieważ daje ją nam Bóg i należy tylko do nas. Grzechem byłoby nie zrobić z niej użytku. Korzystaj z wolności, nie oglądając się na innych. Gala uśmiechnęła się z wdzięcznością, przypominając sobie te słowa. Zauważyła, że pociąg chwilami zwalnia, tam gdzie tor biegł serpentyną, mijając zabudowania. Miało się wrażenie, że nigdy nie dotrą do celu. Kołysanie ustawało, gdy pociąg się zatrzymywał. A robił to co chwilę na małych stacyjkach, na których podróżni wsiadali i wysiadali. Gala obserwowała ich z mimowolnego dystansu, jaki dawała okienna szyba. Nowi podróżni nie wydawali się chorzy, nie mogli dzielić z nią miejsca przeznaczenia. Poczuła silny ucisk w piersiach, przypominający jej, że choćby fantazjowała ile sił, nie przyjechała tu dla przyjemności, ale z pilnej potrzeby. Kiedy dotarła do Davos, służący zabrał jej bagaże z pociągu. Gala podeszła przywitać się z pracownikiem sanatorium, który czekał przed dworcem, by zawieźć nową pacjentkę do celu tej podróży. Sanatorium usytuowane na wysokości ponad tysiąca pięciuset metrów otaczał śnieg. Majestatyczna budowla miała cztery kondygnacje i z zewnątrz bardziej przypominała luksusowy hotel niż miejsce, gdzie żyło się w izolacji od świata, choć nie od gruźlicy. W tej chwili po niemal białym niebie nad gmachem, który miał być jej domem przez najbliższe dwa lata, przelatywały gawrony, tworząc fantasmagoryczny widok. Krakały, ostrzegając przed możliwymi zagrożeniami. – Przepowiadacie śmierć! – krzyknęła do ptaków, grożąc im podniesioną pięścią na oczach zdumionego mężczyzny. – Niestety, śmierć jest jedną z nielicznych rzeczy, które można wywróżyć w tym miejscu bez obawy pomyłki – stwierdził tamten zrezygnowanym tonem. – Ale to nie będzie moja śmierć – odparła z przekonaniem i ruszyła dalej. Pamiętała doskonale, że Sprawiedliwość była ostatnią kartą, którą wyciągnęła, gdy tego ranka rozłożyła tarota. W sanatorium czekało na nią zmartwychwstanie, była tego pewna, tarot się nie mylił. Dlatego nie zamierzała dać się nastraszyć ptakom, choć miała świadomość, że od lat wisi nad jej głową miecz Damoklesa, gotowy spaść w każdym momencie, wysuszając jej płuca na zawsze. Aż nazbyt dobrze wiedziała, że gawrony są ptakami złowróżbnymi, ale karty zapewniły ją, że wyjdzie z tej podróży wzmocniona, zwycięska. Nie zamierzała im wyjaśniać, ani nikomu innemu, że Cesarzowa, Koło Fortuny, Powściągliwość i Gwiazda potwierdziły to w tym samym rozdaniu. Nie było wątpliwości. Ten przyjazd odmieni jej życie. W towarzystwie mężczyzny szła szeroką aleją prowadzącą do głównego wejścia do sanatorium. Idąc, myślała o opustoszałych krajobrazach, które tak znakomicie opisywali Tołstoj i Dostojewski. To był dobry pomysł pozostać w towarzystwie tych dwóch mistrzów. Kiedy po dopełnieniu formalności niezbędnych do przyjęcia do sanatorium znalazła się wreszcie w swoim pokoju na drugim piętrze, zajęła się rozmieszczaniem wszystkich przedmiotów przywiezionych ze sobą, próbując zamienić nowe lokum w niewielką kopię własnego pokoju w Moskwie. Małe ikony podarowane jej przez matkę, książki pisarzy rosyjskich, ale również francuskich i podręczniki potrzebne do przygotowania się do egzaminów wstępnych na uniwersytet. Miała zamiar do nich przystąpić po powrocie z kuracji. Oprócz tego pluszowe maskotki, które w Moskwie zdobiły jej łóżko i które również zabrała do Clavadel, no i liczne sztuki materiału, z których zamierzała wykroić bluzki, a następnie wyhaftować je kolorowymi jedwabnymi nićmi w drobne geometryczne wzory. Przez pierwsze dni spacerowała samotnie długimi sanatoryjnymi korytarzami, zaglądała do niektórych jeszcze pustych pokoi, sal wypoczynkowych, jadalni; poznawała budynek, ale trzymała się z dala od lekarzy, personelu pomocniczego i innych chorych. Nie czuła się wśród nich swobodnie. Dla lekarzy chorzy byli gruźlikami potrzebującymi wypoczynku, dla personelu zaś leniwymi bogaczami mogącymi sobie pozwolić na luksus spędzenia kilku miesięcy poza domem i królewskiego traktowania w płonnej nadziei uniknięcia śmierci, która w końcu i tak wszystkich dosięgnie. Dla chorych zaś, tamci byli tylko posłańcami złych wieści. Bo w sumie pacjenci tego przybytku, choć w istocie pochodzący z dobrze sytuowanych rodzin i wymagający absolutnego odpoczynku, wszyscy kaszlący – jedni sucho i głęboko, inni plując krwią – a wielu niemających szans na odzyskanie zdrowia, wszyscy oni marzyli, żeby wrócić do domu. Dlatego nowo przybyły, przekraczający po raz pierwszy progi sanatorium Clavadel, miał wrażenie, jakby zatrzymało się tu życie, próbując tak oszukać chorobę, by ta przeszła obok, nie skupiając się na nikim. Dni płynęły ustalonym porządkiem, regulującym przepływ czasu, od śniadania po wizytę lekarza lub rozdzielanie poczty. Większość chorych zachowywała milczenie, patrzyli w pustkę, licząc na palcach dni, które pozostały im do powrotu do domu, w najlepszym razie z niewielkimi następstwami choroby. – Musiałam wyjechać z domu, a mogłam to zrobić tylko sama. Nie obchodziło mnie, że będą na mnie patrzeć jak na chłopczycę z powodu mojej determinacji. Gruźlica okazała się doskonałym pretekstem do ucieczki – wyjaśniła Eugène’owi wkrótce po tym, jak poznała go w sanatorium. Po raz pierwszy poczuła się na tyle dobrze w towarzystwie rówieśnika, żeby wyznać mu najbardziej sekretne lęki 11

i zdradzić plany na przyszłość. Opowiadając o nich, nie wspomniała o poświęceniach, okazując siłę, jaka cechowała ją przez całe życie. Ale ta rozmowa miała dopiero nadejść. Wtedy jeszcze Gala nie znała Eugène’a Émila Paula Grindela. Miał siedemnaście lat, był o rok od niej młodszy i od kilku miesięcy przebywał w towarzystwie matki w Clavadel z powodu poważnych dolegliwości układu oddechowego. Był dość wysoki, miał wąskie ramiona i twarz o delikatnych rysach, co nadawało mu wygląd bezradnego młodziaka. Elegancki, zawsze z grubym aksamitnym szalikiem wokół szyi, by zimne powietrze nie dostawało mu się do gardła i schorowanych płuc, starał się wyglądać na starszego, niż był. W dniu, w którym po raz pierwszy zobaczył Galę powoli nadchodzącą z przeciwka długim sanatoryjnym korytarzem, poczuł, że serce bije mu szybciej, niemal rozsadzając pierś i odbierając mowę. Nigdy wcześniej nie czuł niczego podobnego. Początkowo wahał się, czy coś powiedzieć, w końcu podszedł i przywitał się, obdarowując ją swoim najpiękniejszym uśmiechem. Zrobił to z widoczną nieśmiałością. Wyniosła postawa dziewczyny sugerowała, że pragnie unikać kontaktu z chorymi, choć w rzeczywistości, nie mając przy sobie nikogo, czuła się niezwykle samotna. – Jestem Eugène. Gala zerknęła na niego, nie wiedząc, co powinna zrobić, więc choć czuła pokusę, żeby zatrzymać się i z nim porozmawiać, tylko skinęła głową w odpowiedzi. Mogła wydawać się jeszcze jedną zwykłą chorą, ale on od razu wyczuł, że taką nie była, i to go w niej zainteresowało. Nawet nie przejął się gestem odrzucenia, który zakrawał na impertynencję. Wytłumaczył go sobie nieśmiałością, którą postanowił przełamać swoimi atutami poety. – Nazywa się Jelena Dymitriewna Diakonowa, ale każe na siebie mówić Gala – wyjaśniła mu pielęgniarka. – Dawno przyjechała? Skąd? Czy jej stan jest poważny? – zasypał ją pytaniami. Pielęgniarka popatrzyła na niego z uśmiechem. Nie wolno jej było udzielać tego typu informacji, gdyż zasady obowiązujące personel sanatorium kazały strzec prywatności pacjentów, jednak dla tych młodych gotowa była nieco je nagiąć. W końcu może żadne z nich nie wróci do domu… – Przyjechała z Moskwy, ale ponieważ nie mamy tu żadnych innych Rosjan, rozmawia z pacjentami po niemiecku. – Po niemiecku? – powtórzył trochę zmartwiony. – Choć zapewne zna francuski – dodała. – W pokoju ma pełno tomików francuskich poetów. – Poetów… – rozjaśnił się, jakby smakując to słowo. – Poetów… Gala była chuda. Miała kościste ramiona, wystające obojczyki, cienką szyję i szczupłą talię. Choć nie była ładna, zwracała uwagę swoim wyglądem; trudno było oderwać od niej wzrok. Zawsze chodziła z wysoko uniesioną głową, dzięki czemu sprawiała wrażenie wyższej. Kiedy widziało się, jak spaceruje, można by ją nazwać królową zimna, bo nigdy nie była opatulona. Jednak wszystko schodziło na drugi plan, gdy skupiło się uwagę na jej oczach. Ciemne jak agaty, płomienne, natarczywe… Ich spojrzenie uwiodło na zawsze młodego Eugène’a, który nieświadomie dał się schwytać tego dnia w zarzucone sieci. Nawet po pewnym czasie ten młodzieniec o dużych i niezgrabnych dłoniach za każdym razem, gdy się do niej zwracał, nie przestawał nerwowo ich zacierać i splatać, pocąc się z wysiłku, by nie zdradzić, jak jest przejęty. Codziennie w południe po obiedzie chorzy zbierali się w salach mieszczących się na parterze budynku. Wyciągnięci na leżakach ustawionych naprzeciw wielkich okien, przez które wpadało światło, wypoczywali, obserwując, jak mija czas. Jedni spali, inni czytali lub pisali, wszyscy milczeli, jak gdyby to odsuwało od nich gruźlicę. Gala siadywała z daleka od innych, nie przyłączała się do małych grupek towarzyskich, które tworzyły się niemal mimochodem, by zamienić parę słów. Nieliczni przypisywali to nieśmiałości, jednak większość już zaczęła ją nazywać wyniosłą Rosjanką. Pewnego popołudnia po przyjściu do sali Gala zobaczyła Eugène’a leżącego na jednym z leżaków. Usiadła jak zwykle z daleka, lecz nie potrafiła się odprężyć i stwierdziła, że nadszedł odpowiedni moment, by odwzajemnić tamto powitanie. – Czy mogę prosić o pióro i papier? – zwróciła się do pielęgniarki, kiedy ta podeszła z lekarstwami. – Niech pani spróbuje zasnąć, wypocząć. Wydaje się pani dziś nieco pobudzona, odpoczynek jest ważny dla skuteczności leczenia – odpowiedziała tamta i razem z lekami podała jej drugi koc, myśląc, że może z powodu zimna dziewczyna chce poruszać rękami, by je rozgrzać. Jednak przyczyną było nie zimno, lecz jej umysł, jej niepokoje. Nakłoniła pielęgniarkę do przyniesienia przyborów do napisania listu, który ułożyła w głowie i postanowiła, że dotrze do adresata. Wcześniej Gala próbowała przyłączyć się do innych chorych, ale mijały dni i żadna z rozrywek, jakie organizowano w sanatorium dla kuracjuszy, nie wydała się jej na tyle atrakcyjna, by dołączyć do którejś grupy. Jedni byli zbyt chorzy, drudzy zbyt starzy, inni z dalekich stron, lecz niemający nic interesującego do powiedzenia… Należało czegoś poszukać i Gala postanowiła, że tym czymś będzie Francuz. Popatrzyła ukradkiem na Eugène’a. On również nie wydawał się odpoczywać. Wyciągnięty na leżaku nieco dalej od niej, obracał nerwowo w ręce wieczne pióro, w skupieniu wpatrując się w strony czytanej książki. – Kim jest ten młodzieniec? – spytała pielęgniarkę, mając nadzieję uzyskać jakieś konkretne informacje, i podziękowała uśmiechem za przyniesienie tego, o co prosiła. – Nazywa się Eugène, to młody Francuz. Przyjechał tutaj z matką, która dodaje mu otuchy w trakcie kuracji – odpowiedziała natychmiast kobieta, potwierdzając to, co Gala przypuszczała, że chorzy, ich życie i śmierć są na ustach wszystkich. – Jeśli chce panienka wiedzieć, co o nim myślę, to jest pacjentem, który ma najbardziej zapełniony pokój, jaki kiedykolwiek widziałam – dodała, nachylając się, aby inni nie słyszeli. – Zapełniony? – spytała zaintrygowana Rosjanka. – Książkami, wszędzie ma książki, nawet na łóżku. I notatniki, mnóstwo notatników rozrzuconych po całym pokoju. Myślę, że uważa się za poetę. Gala uśmiechnęła się i znowu spojrzała na młodzieńca. Szczupły, kruchy, blady chłopak, który wkrótce stanie się mężczyzną, wydał jej się teraz bardziej interesujący, choć nawet nie śmiał spojrzeć jej w oczy. Kiedy pielęgniarka odeszła, Gala zajęła się pisaniem liściku na małej kartce papieru: „Portret młodocianego siedemnastoletniego poety. Triangulizm![1]”. Na rewersie przy użyciu trójkątów narysowała profil śpiącego Eugène’a. Dla Gali poezja była darem o wiele ważniejszym niż wszelkie inne, była sublimacją piękna. Kartka, podawana z rąk do rąk przez chorych, błyskawicznie dotarła do adresata. „Co z tym młodocianym? Proszę o szybką odpowiedź!” – nabazgrał na kartce zaskoczony Eugène, przeczytawszy liścik, wciąż nie mając odwagi na nią spojrzeć. „Kolacja dziś wieczór, pan i ja” – odpisała mu tylko i w tym momencie już wiedziała, że się z nim nie rozdzieli, że Eugène 12

będzie jej pierwszym krokiem ku wolności, której tak pragnęła, jej drzwiami do Europy. Chłopak zaakceptował jej polecenie bez wahania, jak miał odtąd robić to zawsze, ilekroć sobie tego życzyła. „Pozostaję pani pokornym uczniem”. Postanowili nie poświęcać dalej ani chwili na myślenie, że może to być ich ostatnie Boże Narodzenie, tylko zająć się planowaniem nowego, wspólnego życia. Cieszyły ich te spotkania, które zrodziły wszystkie pożądania miłości, dostarczając ich ciałom nowych wrażeń. – Karty tarota trzymały mnie przy życiu, dopóki nie spotkałam ciebie. W Moskwie Kochankowie i Mag potwierdzali mi stale, że postępuję prawidłowo, że mam poczekać, że młody mężczyzna zapuka do moich drzwi, zabierze mnie ze sobą i wyznaczy nasz wspólny los, a Cesarzowa zapewniła, że śmierć się oddali – wyznała mu kilka miesięcy później, przemilczając fakt, że Cesarzowa odnosiła się tylko do jej życia. Eugène patrzył na nią urzeczony, przebiegał wzrokiem jej ciało, trzymał ją za ręce, pieścił ramiona, nie odważając się posunąć dalej. Widząc ich, można by rzec, że wystarczał im taki kontakt fizyczny, by zanurzać się w najbardziej namiętne relacje. W tamtym czasie Gala ujawniła mu również swój wielki sekret – talię kart tarota przechowywanych w czerwonej torebce z aksamitu, które towarzyszyły jej w podróży z ojczystej Rosji i pomagały podejmować wszystkie decyzje. I tak między pieszczotami a wróżbami, cielesnością a duchowością, zapominali, że śmierć unosiła się nad ich głowami i starali się wypełniać niekończące się godziny wypoczynku w sanatorium wspólnymi lekturami, rozmowami, wierszami, spacerami i flirtami. Spotkanie z Eugène’em obudziło w Gali uczucie do tej pory jej nieznane. Życie w Clavadel zyskało inny wymiar, widywali się codziennie, czekali na siebie, podążali swoim śladem, szukali się, brali się za ręce, patrzyli na siebie i udało im się znaleźć odpowiednią scenerię dla niewinnych zmysłowych igraszek, jasno ukazujących pośpiech, z jakim oboje żyli, byle nie myśleć o śmierci, która na nich czatuje. – Chcę być poetą – zwierzył się jej Eugène pewnego dnia. – Będziesz jednym z najlepszych – zapewniła bez wahania. Młodzieniec nigdy nie spotkał nikogo, kto tak by w niego wierzył. I zaczął marzyć o tym, że pewnego dnia oboje staną się wolni i będą mogli żyć razem, z dala od tych białych pokoi z meblami w jasnych barwach i małymi balkonami oferującymi widok na blady zaśnieżony pejzaż, z dala od cotygodniowych prześwietleń rentgenowskich, codziennego mierzenia temperatury i sprawdzania stanu płuc przez lekarzy. * * * Byliśmy młodzi i niewinni. Wierzyliśmy i marzyliśmy na jawie. Marzenia nic nie kosztują. Bez marzeń nie można dojść dokądkolwiek. Dlatego zaczęłam wówczas marzyć. Dlatego mocno wierzyłam w to, co zamierzałam zrobić. Dlatego od tamtej chwili myślałam tylko o sobie. * * * Nie tracili ani minuty, kiedy tylko mogli, biegli poszukać jakiegoś odosobnienia, gdzie dzielili się swoimi marzeniami odseparowani od atmosfery wielkiego transatlantyku choroby, jakim jawiło się sanatorium. Nie słuchali koncertów fortepianowych organizowanych co niedzielę, nie uczestniczyli w herbatkach czy wspólnym piciu lemoniady ani w cotygodniowych konnych przejażdżkach, odrzucali zaproszenia innych chorych na karty czy na wymianę pocztowych znaczków. Nie mieli nawet ochoty pobawić się nowym wynalazkiem, który niedawno przywieziono do Clavadel – trójwymiarowym stereoskopem nadającym fotografiom dziwną głębię kojarzącą się z senną apatią sanatoryjnego życia. Chcieli tylko pieścić się, całować pospiesznie i niezręcznie, być razem i marzyć o jutrze, o ich jutrze. Byli tylko oni. Gala i Eugène. Eugène i Gala. I tak od zwierzeń i czytania na głos przeszli do pierwszych wierszy młodego poety Eugène’a dedykowanych jego muzie, a wraz z nimi do pierwszych poprawek, które sugerowała Gala. Eugène był przyzwyczajony do poetyckiego ujmowania swojego życia, emocji, smutków i powiedzonek… ale do tej pory nie znał nikogo, kto, tak jak Gala, czytałby i rozumiał, co chciał przekazać w swoich wierszach. To ich ostatecznie połączyło. Młodzi, pełni wiary i zapału właściwych dla ich wieku, snuli plany wspólnego życia z dala od murów sanatorium, kiedy tylko dostaną karty wypisu. * * * – Kilka dni temu zauważyłam, że rozmawiałeś z jakąś dziewczyną w salonie. Prosiłam Boga, żeby dał mi mężczyznę, którego bym uwielbiała, i pojawiłeś się ty. Teraz nie możesz mnie zawieść – powiedziała Gala, po raz pierwszy i chyba jedyny ulegając podszeptom demona zazdrości. – Jestem twoim uczniem. Nigdy nie będzie innej, takiej jak ty – zapewnił Eugène, rozpraszając w ten sposób jej wątpliwości na zawsze. Jednak ich szczęście nie było doskonałe. Niestety duet czasem zamieniał się w trio, gdy towarzyszyło im wrogie spojrzenie madame Grindel, matki Eugène’a. Zaborcza i zazdrosna o szczęście jedynego syna, nie ufała dziewczynie, która przyjechała Bóg wie skąd, a której imię nie figurowało nawet w katolickim kalendarzu. Pojechała do Clavadel, żeby czuwać nad swoją jedyną, chorowitą latoroślą. Nie zamierzała poświęcać się tak po to, żeby, gdy syn już wyzdrowieje, wydarło go jej jakieś ladaco. – Ta Rosjanka źle na ciebie wpływa, mój kochany Gégène – powtarzała raz po raz, dostrzegając, że syn się od niej oddala. – Gala jest sama, mamo, potrzebuje mnie tak, jak ja potrzebuję jej – tłumaczył Eugène, nienawykły do przeciwstawiania się matce, ale już bardzo zakochany. – Posłuchaj matki, Gégène. Rosjanka cię chce, bo jesteś dobrą partią. Zrozum, ja zawsze pragnęłam dla ciebie tego, co najlepsze, a ona, jestem pewna, że przeciwnie, chce tylko tego, co najlepsze dla niej – nie ustępowała. 13

– Ależ mamo… – Wszystko dla ciebie zostawiłam, poświęciłam ci życie, kosztowało mnie to wiele wysiłku… A twój ojciec? Nie pomyślisz o nim? O tym, jak się zaharowuje, żebyś miał wszystko, czego potrzebujesz? I tak nam się odpłacasz? W ten sposób? Pozwalając się omamić tej Rosjance? – Mamo, ty tego nie rozumiesz, Gala jest moim życiem. Ona lepiej niż ktokolwiek… – chłopak zamilkł. Matka spojrzała na niego bliska wybuchu, świadoma, że niewiele może zdziałać przeciw tej młodej kobiecie. – Za parę dni wracam do Paryża. Nie sądzę, żebym była ci tu potrzebna – oznajmiła w końcu. – To nie tak, mamo, ja… – Będę z ojcem na ciebie czekać. Oboje pragniemy bardziej niż czegokolwiek na świecie, żebyś wrócił do nas wyleczony. Madame Grindel przegrała pierwszą bitwę z Galą, postanowiła zatem wrócić do Paryża i tam poczekać na wypisanie syna z sanatorium. Koniec końców, pomyślała, Rosjanka również wróci do Moskwy, a czas i odległość dokonają reszty. Ale się pomyliła. Jej usunięcie się dało młodym więcej wolności. Niedługo po wyjeździe madame Grindel w sanatorium, z racji trwającego karnawału, zorganizowano niewielki bal maskowy. Młodzi, którzy już uważali się za narzeczonych, wykorzystali tę okazję, by upublicznić swój związek. Nie wystarczały im figlarne liściki wymieniane na leżakach, uznali, że ujawnią się przed światem, choć z dyskrecją, jaka wynikała z ich braku doświadczenia, a także stosownie do charakteru instytucji, w której przebywali. – Od dziś będziemy jednością – oznajmiła Gala, wykorzystując władzę, którą, jak zauważyła, miała nad chłopakiem. Eugène się zgodził. W końcu od początku pozwalał kierować sobą kobiecie. Nieświadomie przeszedł tylko spod dozoru matki pod kontrolę tej, która wówczas już była jego narzeczoną. I owej nocy pojawili się na balu w takich samych przebraniach. Pierrot i Kolombina. Kolombina i Pierrot. Brwi tak samo uczernione, twarze pomalowane na biało, takie same spodnie, takie same czarne czapki zakrywające włosy, identyczne kryzy… Można by powiedzieć, że niemal bliźnięta, białe i smutne. „Eugène przebrany za Galę”, napisał na awersie swojej fotografii i schował ją między kartki zeszytu, w którym notował ostatnie wiersze. Gala i Eugène. Eugène i Gala. Nie można było ich rozróżnić. Kto był prawdziwą postacią? A kto sobowtórem? Symbioza się rozpoczęła. Gali obwieściły to już karty tarota. Mag, Mag… ta karta powtarzała się za każdym razem, gdy szukała rady, co ma zrobić i co z nią dalej będzie. Arkan wróżył narodziny nowej rzeczywistości, zapowiadał osiągnięcie wszystkiego, czego pragnęła. Musiała twardo stąpać po ziemi, to wiedziała, ale kosmos jej sprzyjał, bo jej przeznaczenie – jak stół Maga – miało trzy nogi. Nie tylko nie upadnie, ale utrzyma ciężar świata, gdy zajdzie potrzeba, aż osiągnie cel. Oprócz tego na stole leżały kości do gry, przypominające, jak wielka była władza Maga, bo suma ich oczek wynosiła dwadzieścia jeden, dając całkowitą liczbę Wielkich Arkanów tarota. Eugène podbije świat z jej pomocą, a ona będzie przy nim jak wąż wokół Maga, sprawując kontrolę, by ostatecznie zdobyć władzę nad życiem. Dlatego uśmiechnęła się szeroko tego dnia, gdy Eugène wbiegł do jej pokoju. – Już to mamy! Ma belle petite fille. Nadeszło! – wykrzyknął rozentuzjazmowany, podsuwając jej ofrankowaną paczkę, którą właśnie otrzymał z Paryża. – Premières poèmes Paula Eugène’a Grindela – przeczytała na głos, głaszcząc okładkę tomiku z radosnym uśmiechem. – Mój kochany dorogoj malczik! Już oficjalnie jesteś poetą! – Tak… ale… – Coś się stało? Nie jesteś zadowolony? – Nie o to chodzi. Moje nazwisko. Nie mam nazwiska poety – zmartwił się. – Eugène Émile Paul Grindel… Żaden poeta z takim nazwiskiem nie zostanie zapamiętany. – Chcesz je zmienić? – Dobry poeta powinien umieć wybrać sobie imię. To ja muszę siebie ochrzcić, ja powinienem zmienić siebie w kogoś innego, ja, który wiem, kim chcę być. Eugène-Paul Grindel? Paul-Eugène Grindel? Paul Éluard Grindel? – Paul – ucięła Gala stanowczo, świadoma, że odwlekanie tej decyzji tylko opóźni dojrzewanie Paula jako poety. – Będziesz Paulem Éluardem. Bez wahania, zapominając, że przed chwilą twierdził, iż tylko on może o tym zadecydować, zgodził się nosić imię Paul, jak jego wuj, i przyjąć nazwisko babki ze strony matki. I tak zaczęło się jego nowe życie, z którego Eugène zniknął na zawsze, a Gala wykreowała się na panią i władczynię. 1 Triangulizm – technika, w której trójkąt jest figurą, za której pomocą buduje się obrazy. Powstała na bazie filozoficznego przekonania o doskonałości tej figury geometrycznej (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza). 14

II Papieżyca Czekając na inicjację – Nie zdołam bez ciebie żyć – jęczał chłopak, ściskając mocno jej dłonie, okrywając je pocałunkami i próbując nie rozpłakać się w głos. – Nie będziesz musiał tego robić – odpowiedziała Gala spokojnie, starając się opanować jego mazgajstwo. Emocjonalne pożegnania nie były w jej stylu. – Już mamy wypisy, już jesteśmy wyleczeni. Powinienem być szczęśliwy… – I jesteś. – Tylko… co ja zrobię sam… – Nie będziesz długo sam – rzekła z przekonaniem. Paul popatrzył na nią. – Nie rozdzielimy się nigdy – zajęczał w desperacji niezdolny powstrzymać łez. – Przyrzekasz mi to? – Tego nie mogę ci przyrzec. Ale zapewniam cię, że szybko spotkamy się ponownie, bardzo szybko. Pewność Gali napełniła Paula trwożnym podziwem, który nie pozwolił mu w nią wątpić. Tylko kiedy ją słyszał, stawał się spokojniejszy, serce biło mu równiej, a dłonie przestawały się pocić… – Znowu będziemy razem – zapewniła go Gala tonem budzącym ufność. Jednak ona też nie wiedziała, co będzie dalej, dlatego spędzała całe dnie na zastanawianiu się, jak po powrocie do Moskwy wytłumaczy rodzinie, że musi wyjechać do Paryża i być z Paulem, bo jeśli tego nie zrobi, jej życie straci sens. – Ma belle petite fille, przyjedziesz do Francji. Jasne, że przyjedziesz! Będziemy mieszkać razem w ładnym wiejskim domu, który będzie stał na tyle daleko od Paryża, żeby było tam czyste powietrze i nasze zdrowie się nie pogorszyło, a jednocześnie na tyle blisko, by korzystać z galerii sztuki, teatrów i księgarń. Pojedź ze mną. Nie wracaj do Moskwy… albo wróć tylko po to, by powiedzieć rodzicom, że będziesz mieszkać ze mną w Paryżu – powiedział niemal błagalnie, czując, że jeśli usłyszy odmowę, coś pęknie w jego sercu, nie do końca pewien jej zgody. – O co ty mnie prosisz? – O to, żebyś się zgodziła. Jesteśmy stworzeni dla siebie. Wiemy to oboje – odrzekł niepewnie. – I z czego będziemy żyli? Z poezji nie opłacimy domu ani jedzenia, nie będziemy mogli kupować książek, ubrań czy pójść do teatru – zgasiła go Gala, która do tej pory sama nie myślała o tym, jak rozwiąże kwestie materialne, które by powstały, gdyby zdecydowała się zamieszkać w Paryżu. – Będę pracował z ojcem. Będę sprzedawał mieszkania i robił wszystko, co mi każe, pod warunkiem że będziemy żyć razem. Przyrzekam, że niczego nie będzie nam brakowało. – Twoja matka mnie nie lubi – wahała się Gala. – Moi rodzice w końcu pokochają cię tak, jak ja cię kocham, gdy cię poznają tak, jak ja cię znam – zapewnił z przekonaniem. Gala popatrzyła na niego, czując, że wygrała bitwę ze swoją być może przyszłą teściową, podczas gdy wewnętrzny głos radził jej, żeby wierzyła w siebie, w przyszłość i zaakceptowała wolę Boga, który połączył ją i Eugène’a w sanatorium. Sporo wysiłku będzie ją kosztowało zdobycie sympatii madame Grindel, a Eugène na razie nie zarobi na życie jako poeta, lecz nie wątpiła, że stanie się tak kiedyś, a przyszli teściowie, jeśli syn poprosi ich o pomoc, zapewne nie odmówią. Bóg tak chce. A przy tym perspektywa wygodnego życia w Paryżu była czymś znacznie wspanialszym niż to, co sobie wyobrażała, wyjeżdżając z Moskwy. – Chcesz, żebyśmy razem przeczytali jakiś twój wiersz, zanim wyjadę? – zmieniła temat, nie przestając myśleć o tym, co powiedziały jej karty. – Nic nie sprawi mi większej przyjemności – odparł Eugène z wdzięcznością. – Jak nikt inny rozumiesz, co chcę powiedzieć i co skrywam w sercu. – Nie kłamał, do tej pory nikt oprócz Gali nie docenił jego prac i nie poświęcił im tyle uwagi. – I jak nikt inny pomagasz mi poprawiać błędy – dodał z uśmiechem, recytując strofę wspólnie stworzonego wiersza. Dziewczyna się uśmiechnęła. Gali nie przerażała perspektywa porzucenia Moskwy i bezpiecznego rodzinnego domu po to, by poślubić młodszego od siebie poetę i żyć w obcym kraju. Jej pragnienie lotu było zbyt silne, aby strach przed nieznanym ją powstrzymał, nie mogła zmarnować nadarzającej się okazji. Obserwowała Eugène’a, jak przewracał strony, szukając odpowiedniego wiersza. Musiała zaakceptować jego wyznanie miłości, bo było dla niej niczym bilet do Europy, na dodatek bez żadnych warunków. Łagodnie uniosła mu głowę i trzymając ją w dłoniach, z czułością pieściła policzki chłopca, na koniec pieczętując pakt miłości lekkim pocałunkiem w usta, który Paul przyjął z wdzięcznością. – Przyjadę do Paryża, bez względu na koszty. Będziemy żyli razem. Nikt nam tego nie zabroni. Obiecuję. Tarot się nie mylił. Madame Grindel mogła się wypchać. Gala wygrała bitwę, teraz należało tylko to wszystko poskładać. Dlatego nazajutrz pozwoliła Paulowi odprowadzić się na dworzec. Ona pierwsza miała wyruszyć w drogę powrotną. Kiedy pociąg ruszył ku szwajcarskim górom, pozostawiając za sobą chmurę dymu, widziała jak Paul, który nie był w stanie zrobić choćby kroku, wbija w niego wzrok. Dopiero gdy cały skład zniknął na horyzoncie i Gala nie mogła już tego zobaczyć, Paul pozwolił spłynąć po policzkach łzom, których widoku – był tego pewien – by nie zaaprobowała. – Ma belle petite fille… – westchnął wpatrzony w linię torów, nad którymi wciąż unosił się dym z komina lokomotywy. – Ma belle petite fille… – powtórzył, ciągle czując ich pocałunek sprzed paru minut, którym przypieczętowali swą wieczną miłość. Droga powrotna Gali do domu nie była łatwa. Miała wprawdzie wyleczone płuca, ale w jej sercu pulsowała złożona obietnica miłości i pewność, że bez względu na koszty nie złamie słowa danego temu, którego nazywała swoim narzeczonym. 15

Austriacką granicę przekraczała w chwili, gdy potężne imperium Habsburgów szykowało się do wojny z Rosją. Kilka miesięcy później w Sarajewie został zamordowany arcyksiążę Franciszek Ferdynand i to wydarzenie, choć wtedy jeszcze o tym nie wiedziano, zapoczątkowało jeden z największych konfliktów wojennych, jakie pustoszyły Europę. Był kwiecień, a już w lipcu Zachód zaangażował się w konflikt nazwany potem Wielką Wojną, a jeszcze później pierwszą wojną światową. Człowiek podlega okolicznościom i choć młodzi czuli, że mogą narzucić innym swoją wolę, swoją miłość i daną sobie obietnicę kontynuowania związku, przegrali z wojną. Gala i Paul musieli czekać dwa długie lata, by zobaczyć się ponownie. * * * – Znowu nie chce wyjść z pokoju – oznajmiła matce Lidia, młodsza siostra Gali. – Przypomniałaś jej o dzisiejszym balu? – Chce tylko uczyć się francuskiego. – Ale ma różnych pretendentów, którzy o nią zabiegają! Czyż o tym nie wie? – Powinna o tym wiedzieć, przychodzą niemal codziennie, by o nią spytać. – Staje się dorosła… Powinna pomyśleć o przyszłości… – ubolewała matka, którą najbardziej martwiło to, że Gala nie wydawała się zainteresowana zaręczynami z jednym z młodzieńców bywających u nich w domu. – Sądzę, że nadal myśli o tym francuskim poecie z sanatorium – zasugerowała Lidia. Antonina spojrzała na młodszą córkę z nadzieją, że ta powie jej coś jeszcze, ale Lidia wzruszyła tylko ramionami, dając do zrozumienia, że ona również nie potrafi pojąć tego, co dzieje się z siostrą. I po prawdzie nie pojmował tego niemal nikt z członków rodziny. Minęły tygodnie od powrotu Gali z Clavadel, a ona niemal całe dnie spędzała zamknięta w pokoju, wciąż rozkładając karty tarota. Pisała do Paula i na okrągło czytała wszystkie jego listy przysyłane z Paryża, aż wydawało się, że w końcu zniszczy je ciągłym dotykaniem. A gdy z rzadka wychodziła ze swojego pokoju, mówiła tylko o wyjeździe do Francji i planach wspólnego życia z Paulem. – Ta dziewczyna… nie wiem, czego ona chce… o czym myśli… – żaliła się matka. – Czy nie jest jej tu dobrze? Czy nie dajemy jej wszystkiego, o co prosi? Nie robi tego, co chce? Antonina czuła się bezradna wobec siły woli starszej córki i zaufania, jakim darzyła jej drugiego męża, którego jako jedyna z rodzeństwa uznawała za prawdziwego ojca i tylko jemu się zwierzała. – Pozwól jej być sobą. Ona jest wyjątkowa i o tym wie – bronił pasierbicy Dymitr, jak zawsze gdy żona przychodziła do niego ze swymi zmartwieniami, prosząc, by pomógł jej wpłynąć na Galę. Był wdzięczny, że chociaż jedno z dzieci żony uważało go za ojca, i dlatego darzył Galę szczególną sympatią. Gala słyszała ich rozmowy przez drzwi pokoju. Ale nie miała ochoty wychodzić i mówić, co dzieje się w jej głowie i dlaczego obstaje przy swoim. Nie chciała tłumaczyć, że tak naprawdę dusi ją życie w tym domu, z rodziną, której jedyną ambicją jest znalezienie dla każdej z córek dobrej partii. Dlatego słysząc, jak się nad nią rozwodzą, siadała na łóżku, zatykała uszy i raz po raz czytała na głos wiersze, które przysyłał jej Paul. Przynajmniej ojciec, ten ojciec, który faktycznie wkroczył w życie Gali kilka dobrych lat po jej narodzinach, rozumiał pragnienia dziewczyny. Był rygorystyczny, ale o to Gala nie dbała, bo ona też nie cierpiała, gdy sprawy znajdowały się poza kontrolą i nie miały porządku ani celu. Zapewne przez to był w stanie ją zrozumieć, a nawet się z nią zgodzić, choć on również okazywał pewną powściągliwość wobec pomysłu, by samej przemierzyć Europę, nim znajdzie się w ramionach ukochanego. – Tylko proszę cię, córko, żebyś nigdy nie oddała serca i duszy butelce albo fajce do palenia opium – powiedział tonem niepozostawiającym miejsca na dyskusję. – Żadna z nich nie da ci przyjemności ani przyszłości, choć może się wydawać, że jest odwrotnie. Kiedy raz cię pochwycą, nie zdołasz im uciec – odważył się postawić te kwestie jasno pewnego dnia, kiedy byli sami w domu. – Jak możesz myśleć…?! – krzyknęła zdumiona, bo oczekiwała, że rozmowa będzie dotyczyć trudności związanych z jej przyszłym życiem z Paulem w Paryżu. – Słuchaj mnie uważnie. Powinnaś również unikać cielesnych uciech z nieznajomymi: syfilis pustoszy organizm, nawet nie wiesz, do jakiego stopnia jest niszczycielski. Uwierz mi, widziałem, jak moi przyjaciele umierali wśród niewyobrażalnych cierpień. Jednoznaczność słów ojca zaskoczyła Galę. – Nie myśl, że ja… – I na koniec, moja mała – powiedział, nie pozwalając sobie przerwać, jednocześnie trzymając z czułością jej dłonie i nie odwracając wbitego w nią wzroku – pamiętaj, że jedynym kochankiem, który może złamać ci serce, jest ten, od którego zależysz… nie bądź więc zależna od nikogo, nigdy, i walcz, by zdobyć to, co chcesz, aby być sobą. To ważne, żebyś sama sobą kierowała. Gala spojrzała na niego z uśmiechem. Była to najlepsza rada, jaką otrzymała w życiu, i miała zamiar zastosować się do niej rygorystycznie bez względu na konsekwencje. Dlatego uparcie zamykała się w pokoju tylko po to, żeby wymusić zgodę na wyjazd do Paryża. Przyrzekła to Paulowi, swojemu narzeczonemu. „Pobierzemy się, przyjadę do Paryża, daję ci słowo i go dotrzymam”, wciąż powtarzała Paulowi w listach, rozważywszy plusy i minusy tej decyzji i nie znajdując niczego, co mogłoby ją skłonić do tego, że nie był to dobry pomysł. I tak, zgodnie z sugestiami tarota, codziennie pisała listy do Paula, choć wiedziała, że z powodu wojny, nawet jeśli je dostanie, mogą być znacznie opóźnione – musiała podtrzymywać płomień miłości Francuza. Przez rozległe lasy, przez łąki myśląc o złocistych piersiach swojej ukochanej… Wiersze Paula krążyły w jej głowie. Wciąż od nowa powtarzała je w myślach. – Masz. Czekałaś na to, co? – powiedziała pewnego ranka Lidia, wręczając siostrze kopertę, którą właśnie zostawił listonosz. Gala szeroko otworzyła oczy. Przyszedł list! Niemal straciła nadzieję, że jeszcze coś dostanie, poczta nie przychodziła tygodniami. Od wielu dni ogień i krew dzieliły Europę, a wraz z nią dwoje zakochanych. Gala podejrzewała, że korespondencję zatrzymano w którymś z miast, gdzieś w pobliżu frontu i dlatego nie otrzymywała wiadomości. Jednak treść listu okazała się niezgodna z jej oczekiwaniami. 16

Paul, jej marzenie, jej miłość, jej życie… został powołany do francuskiej armii, co oznaczało, że jakaś zabłąkana kula może rozdzielić go z nią na zawsze. Na szczęście, pomyślała Gala, jego dolegliwości płucne i inne zdrowotne niedomagania pozwolą mu uniknąć służby w okopach. I tak się stało. Młodzieniec informował, że wysłano go do szpitala w pobliżu pola bitwy nad Sommą. Nie wydawało się, by jego życie było wystawione na niebezpieczeństwo, skoro nie znajdował się na linii frontu, ale… jeśli umrze od kul wroga, a jej przy nim nie będzie? Tarot nie mówił nic o śmierci, za to Wieża raz po raz przepowiadała podróż, która ponownie odmieni jej życie, tym razem na zawsze. Jednak obawiała się, że źle interpretuje karty, które w rzeczywistości ostrzegają ją przed śmiercią narzeczonego na polu walki. Dlatego jeszcze tego samego dnia stanęła przed Dymitrem z błyszczącymi oczami, płonącymi policzkami, założonymi rękoma i listem Paula w dłoni. Nie płakała, nawet nie wyglądała, jakby zbierało się jej na płacz, tylko oświadczyła, że jest zdecydowana wyjechać. Jej czarne oczy zdawały się grozić, że zrobi jakieś głupstwo, jeśli nie osiągnie tego, co chce. Dymitr nie mógł przestać na nią patrzeć. Nic nie zdołałoby zmienić jej decyzji. Wiedział, że była odważna, czasem dumna, często nieprzejednana i że nie ustąpi. Te cechy charakteru Gali, które uchodziły za zgubne dla przeciętnych ludzi, stanowiły tarczę chroniącą ją przed niepewnościami jutra. Taki sposób bycia czynił ją silną i niezależną. Dymitr to rozumiał. – Pozwólmy, żeby wyjechała. Nic jej się w Europie nie stanie, potrafi zadbać o siebie. Nie możemy jej dłużej zatrzymywać. Gala nie jest taka jak my. Potrzebuje lecieć sama – powiedział później do żony. Tymczasem spojrzał na Galę i uśmiechnął się do niej. Była już kobietą. Ale on pamiętał ją jako dziecko, wtedy ją poznał, małą dziewczynkę najbardziej zdystansowaną spośród rodzeństwa, i zdał sobie sprawę, jak niewiarygodnie się zmieniła. Z biegiem lat zaczęła zewnętrznie przypominać jedno z tych zachwycających stworzeń, które czasami wydają się niezaradne i sprawiają wrażenie, że pragną tylko, aby jakiś mężczyzna pokochał je i chronił. Jednak on dobrze wiedział, że wszystko to maska służąca do osiągnięcia własnych celów i tego dnia maska opadła. Nie potrzebowała nikogo, dlatego pozwolił jej wyjechać – Gali dorosłej, drapieżnej, upartej, a nawet krzywdzącej. Jeśli dalej taka będzie, stanie się jedną z tych kobiet, które dręczą mężczyzn, sycąc się ich marzeniami i ich życiem, aż uczynią je swoimi. Jedną z tych, które gdy mężczyzna raz się z nimi zwiąże, powracają w jego wspomnieniach, kiedy najmniej się tego spodziewa, kiedy uważa, że już o nich zapomniał, i żądają swojego udziału. Kobiet nieosiągalnych, wzbudzających pożądanie, takich, które prowadzą kochanków tylko w dwóch kierunkach, albo ku rozpaczy, albo ku szaleństwu. Kobiet świadomych, że przyszłość da im klucz do upragnionego triumfu. Takich jak Papieżyca, jeden z ulubionych arkanów Gali. Na pierwszy rzut oka kobieta zamknięta w klasztorze, z pokorą przyjmująca to, co przynosi przyszłość, ale jednocześnie wysiadująca jajo, z którego wykluje się byt zdolny zdobyć wszystko, o czym myśli i czego pragnie, a kiedy raz podejmie decyzję, podąży tą drogą bez wahania. W Gali, tak jak w tym arkanie, cztery punkty kardynalne skrywały się w Mitrze, dlatego nie było granic, których by nie pokonała, ani ograniczeń, które by ją powstrzymały. Jednak wówczas Gala tego wszystkiego nie wiedziała. Chyba nawet nie przeczuwała, że jej życie zawsze będzie zmaganiem, balansowaniem między triumfem a klęską, i że w końcu wygra wszystkie partie, stale walcząc o to, by nie przestać być sobą. O tym wiedział wyłącznie jej ojciec. W tamtej chwili była młodą dziewczyną myślącą tylko o tym, by urzeczywistnić marzenie o wspólnym życiu z Paulem i nic nie mogło jej przekonać do czegoś innego, nawet kpiny brata Nikołaja: – Jesteś już starą panną i nikt cię nie pokocha. Nieważne dokąd uciekniesz. Nikt się z tobą nie ożeni. Gala spojrzała na niego, nie zadając sobie trudu, by odpowiedzieć. Co mógł wiedzieć brat o jej pragnieniach i aspiracjach? Paryż otwierał się przed nią i będzie bezpieczna w ramionach Paula. Mogła wydawać się kobietą, której mężczyźni nie interesują, ale intuicyjnie czuła, że z czasem jej miłość tak wyewoluuje, że zdominuje Paula swoją kobiecością. A jeśli zajdzie potrzeba, tak jak Papieżyca podścieli sobie pod stopy wszystkich mężczyzn, którzy przed nią się pojawią, żeby wymościli jej drogę do triumfu. Fakt, że była dziewicą, przemawiał na jej korzyść, nie znała nieczystości, nie miała słabości, nikt nie podporządkował sobie jej uczuć, jej pragnień, sama decydowała o sobie i dlatego uznała, że nadeszła chwila, by zmienić przyszłość i osiągnąć znacznie więcej. Odda dziewictwo, całą siebie, byle stąd wyjechać. – Nikt w Europie nie pokocha rozhisteryzowanej Rosjanki – parsknął z pogardą brat. – Muszę jechać – oświadczyła rodzicom, nie zwracając uwagi na komentarze rodzeństwa, i raz jeszcze przeczytała im na głos list od Paula. – Czeka na mnie, może zginąć na froncie zanim przyjadę. Popełnię jakieś okropne głupstwo, przestanę jeść, jeżeli okaże się to konieczne, żebyście pozwolili mi stąd wyjechać. – Ale co będziesz robić w tym obcym kraju, z nieznanymi ludźmi, z językiem, którego w pełni nie opanowałaś… – protestowała matka. O tym nie pomyślała. Wtedy po raz pierwszy zwątpiła w swoją decyzję. Czy będzie potrafiła przetrwać bez pomocy rodziców w kraju, z którym nie łączyło ją nic oprócz powierzchownej znajomości języka? Czy to był dobry pomysł? Zresztą nieważne. Żeby to stwierdzić, najpierw musiała dojechać do Paryża. – Będę zarabiać na życie jako tłumaczka – oznajmiła matce, nie zastanawiając się ani minuty dłużej nad negatywnymi stronami swojej decyzji, nie okazując wahania ani słabości. Nie pomyślała nawet o tym, że jej ubogi francuski z trudem pozwoli jej komunikować się z teściową, przynajmniej na początku. Rodzice Gali spojrzeli po sobie. Determinacja, z jaką o tym mówiła po powrocie z sanatorium, nie osłabła i nie zostawiała zbyt wielkiego pola do dyskusji. Było to ryzykowne, owszem. Miała przemierzyć targaną walkami Europę, jednak równie niebezpieczne wydawało się pozostanie w Rosji. Z całą pewnością sytuacja polityczna w Moskwie nie była dużo lepsza niż w Paryżu. Obie stolice były uwikłane w wojnę i nic nie wskazywało na to, żeby w którejś z nich cokolwiek mogło się polepszyć. I to właśnie światowy konflikt skłonił ich do zmiany zdania. Gala nie będzie bezpieczna ani w Rosji, ani we Francji. Wojna sprawiła, że jej rodzice uznali, iż choć podróż może być niebezpieczna, tak samo niebezpieczne może okazać się pozostanie w domu i chodzenie po ulicach Moskwy, gdzie walka z caratem już się rozpoczęła. „Nie mogę żyć bez ciebie, tęsknię do ciebie, jak do czegoś absolutnie koniecznego, niezbędnego w moim życiu, bym mógł iść dalej. Każdego dnia umiera wielu ludzi i bardzo szybko się ich grzebie. Potrzebuję ciebie, jak nigdy niczego i nikogo” – Gala wciąż i wciąż czytała ostatni list od Paula. Odpowiedziała mu zdecydowanie: „Twoja żona na całe życie”, i wysłała list zawierający tylko te słowa. Nikt nie zabroni jej wyjechać. Jakiś czas później, po tym jak zgodziła się, by matka przygotowała jej wyprawę, którą zabierze do Paryża w wielkim kufrze, dołożyła do bagażu te same ikony i książki, które towarzyszyły jej w Clavadel, i pożegnała się z rodziną i ojczystym krajem, nie wiedząc, że żegna ich na zawsze. 17

Dwa lata zabrało Gali przekonanie rodziców, by pozwolili jej pójść własną drogą ku nowemu życiu. * * * Myśleć o górach, nie czując się bezbronną. Myśleć o jutrze, nie wątpiąc, że zbudujesz to, co sobie wymarzyłaś. „Tej nocy myślałam o tobie i potem zasnęłam, żeby śnić razem z tobą”. Ile razy powiedziałam to zdanie. Ile razy pragnęłam usłyszeć je z jego ust… Jakże usilnie prosiłam, żeby mi je powtórzył… Z biegiem lat wydaje mi się kłamstwem, że tak naprawdę było, ale przeminęło. Gdyby jednak tak nie było, nie znalazłabym się tutaj. Nie walczyłabym z moimi rodzicami, z inercją, ze wszystkim. 18

III Cesarzowa Wiara w to, co robię, eliminuje ograniczenia Gala przyjechała do Paryża w sierpniu 1916 roku z kufrem pełnym ciężkich rosyjskich powieści, swoimi najlepszymi strojami, pewną sumą pieniędzy otrzymaną od ojczyma i bez żadnego pomysłu, jak znaleźć lokum i pracę, lecz z przekonaniem, że jej energia i chęć przeżycia podsuną jej pomysł pokonania wszelkich barier, jeszcze zanim one się pojawią. Była jednak sama. Na dworcu Saint-Lazare powitało ją pochmurne niebo i wilgoć znacznie przekraczająca jej wyobrażenia, ale chłodne przyjęcie przez pogodę nie zdołało Gali zniechęcić. Przez chwilę stała na peronie. Obserwowała bagażowych, którzy poruszali się w różnych kierunkach, pchając wypełnione wózki. Przyglądała się kobietom wtulonym w kołnierze ze srebrnych lisów, a także mężczyznom w kapeluszach i zamszowych rękawiczkach. Słuchała wzruszonych głosów zakochanych obejmujących się przy ponownym spotkaniu. Patrzyła, jak witają się rodziny, a przedsiębiorcy ściskają sobie ręce. W końcu zatrzymała się między kratami blokującymi wejście na perony a wyjściami prowadzącymi do holu zwanego la salle des pas-perdus, gdzie strumień podróżnych podążał z jednej strony dworca na drugą, spiesząc ku drzwiom, by zanurzyć się w Paryż, po którym ona nie miała odwagi stąpać. Zanim ruszyła w stronę wyjścia, przyjrzała się tarczom z nieruchomymi wskazówkami informującym o kierunku jazdy pociągów oraz kontrolerom sprawdzającym i kasującym bilety. W nosie kręciło ją od sadzy z parowozów, nie mogła jednak przestać się rozglądać, zafascynowana pierwszym spotkaniem z Paryżem. Podejrzewała, że to, co widzi, niezbyt odbiega od obrazu innych kosmopolitycznych miast świata, ale bardzo się różniło od tego, z czym miała do czynienia w Moskwie. Nie znała tu nikogo oprócz matki Paula. Madame Jeanne Grindel, zgodnie z tym, co napisał Paul, czekała na nią, choć bez nadmiernego entuzjazmu, w głębi dworca, by zabrać ją do domu. Mąż i syn kobiety byli na froncie, dlatego to na nią spadł obowiązek przyjęcia Gali. Spojrzała na madame Grindel. W tej chwili dziewczyna nie wiedziała jeszcze, czy Paul to jej miłość, czy też może tylko pretekst do wyjazdu z Moskwy, jednak od razu zorientowała się po wyrazie twarzy, z jakim podeszła do niej potencjalna przyszła teściowa, że nie może spodziewać się zbyt gorącego przyjęcia. Gala się tym nie przejęła. Przywitała kobietę z chłodną uprzejmością, nie zapominając ani na moment, że Francuzka niezbyt ją ceniła, gdy widywały się w sanatorium. Jednak madame Grindel uścisnęła ją w sposób, który odczuła jako szczery. Francuzka, choć nigdy by tego nie przyznała, nie pozostała obojętna na pajęczynę pochlebstw, jaką Gala tkała wokół niej cierpliwie i przemyślnie w każdym liście słanym jej z Moskwy, odkąd uznała za pewnik, że zamieszka w Paryżu. Droga Pani, rozumiem Pani miłość do Paula – tak rozpoczynała niemal każdy list. – Dla Pani, tak jak dla mnie, Paul jest najważniejszy. Ma Pani rację, myśląc najpierw o Paulu, a ja, Pani służka, dostosuję się do Pani kroków i porad… Rodzice Paula poddali się temu, co uznali za oczywisty dowód uczuć Gali. Świadomi miłości ich obojga, zgodzili się, by Rosjanka zamieszkała w ich domu niedaleko Sacré-Cœur. Ostatecznie był to najlepszy sposób zachowania kontroli, więc wprowadzili ją na własny teren, sądząc, że wówczas utrzymają władzę nad synem. Po przybyciu do domu teściowa nie bawiła się w zbytnie uprzejmości, ale też nie narzuciła Gali żadnych ograniczeń. – Moja droga, pokój Eugène’a będzie twój aż do jego powrotu z frontu. Potem zobaczymy… – powiedziała z nutką nieskrywanej zazdrości, jaką odczuwała z powodu relacji syna z Galą, a jej mowa ciała nasunęła dziewczynie myśl, że nie zdobyła tyle terenu, ile myślała. Lecz i tak Rosjanka uśmiechnęła się usatysfakcjonowana. Karty tarota już wcześniej ją ostrzegły. Kochankowie i Świat, Cesarz i Sprawiedliwość. Było jasne, że matka Paula jej nie ceni i zapewne nigdy nie będzie, ale to ona zwycięży. Spojrzała na kobietę z uśmiechem. Należało tylko pozwolić czasowi płynąć. Pierwszy krok został postawiony. A skoro już znalazła się w tym domu, trudno będzie ją z niego wyrzucić. Kiedy została sama, usiadła na łóżku i uważnie rozejrzała się po pokoju. Był lepszy, a zarazem gorszy, niż się spodziewała. Lepszy, ponieważ miał dwa duże okna rozjaśniające pomieszczenie intrygującym paryskim światłem; gorszy, bo ilekroć chciała wyjść z domu, musiała przejść przez przestrzeń wspólną, skąd madame Grindel kontrolowała, kto wchodzi lub wychodzi z domu. W sumie jednak było to przytulne miejsce, w którym mogła zebrać siły, nim zdecyduje, co dalej zrobi ze swoim życiem, a przede wszystkim, jak zdobędzie pieniądze, które pozwolą jej się usamodzielnić. O własnych siłach przyciągnęła kufer, przysuwając go do szafy. Łóżko, biurko, biblioteczka i niewielki fotel dopełniały wyposażenia pokoju. Madame Grindel wytłumaczyła jej, że w domu jest łazienka i toaleta oraz bieżąca woda. Na szczęście usłyszane w pociągu plotki o paryskich kobietach znanych z tego, że wychodzą ze swoich czystych i wypucowanych mieszkań po umyciu się rękawicą kąpielową i w kubku wody, w tym przypadku nie okazały się prawdą. Nie będzie się myła po kawałku. I nie tylko to – między oknami od sufitu do podłogi wzdłuż ściany biegła długa rura ciepłownicza, zatem również nie zmarznie. Było to więcej, niż mogła się spodziewać. Gdy jako tako porozkładała swoje rzeczy, położyła się na łóżku, którego sprężyny zaskrzypiały pod jej ciężarem. Była w Paryżu zaledwie od paru godzin i nie wiedziała, co ma robić. I w owej chwili z nagła ogarnęło ją poczucie samotności, wzbudzające pewien niepokój towarzyszący jej aż do momentu zaśnięcia. Pierwsza myśl po przebudzeniu była taka, że musi napisać do Paula i przekonać go, by poprosił o przeniesienie z frontu i zgodę na powrót do domu. 19

Nie mogę żyć bez Ciebie – napisała – i wiem, że żyć nie będę. Dlatego proszę, zachowaj życie dla mnie, dla której śmierć jest mniejszym nieszczęściem niż życie bez Ciebie. Wtedy Gala wytyczyła sobie twardy cel – odciągnąć Paula od wojny i od tego, co uznawał za patriotyczny obowiązek. Musiała sprawić, by sam zapragnął opuścić pole bitwy i wrócić do niej. W tej sprawie mogła liczyć na cennego sojusznika – przyszłą teściową. „Kochany Mężu”, tak powinnam rozpoczynać wszystkie swoje listy, pomyślała. Wówczas Paul nie będzie mógł zapomnieć o obietnicy, którą jej złożył. Kochany Mężu Zapewne nie zdajesz sobie sprawy z tego, co zrobiłam i nadal robię dla Ciebie. Poświęciłam Ci życie, duszę i krew. Nie wszystkie kobiety postąpiłyby w ten sposób. Nie wszystkie zaryzykowałyby przejechanie przez całą Europę w czasie wojny, żeby, porzuciwszy rodzinę, znaleźć się u boku dozgonnej miłości. Jeśli nie wrócisz, to jakbyś odrzucił mnie i moje życie. Zgłoszenie się na wolontariuszkę do opieki nad chorymi nie jest bezpieczne, jednak zrobię to, jeśli mnie nie kochasz tak, jak bym chciała i jak na to zasługuję. A ponieważ nie mam odwagi popełnić samobójstwa od razu, tak oto popełnię je powoli. Czekam na Twój szybki powrót do mnie. Tereny nad Sommą, dokąd został wysłany Paul, leżące jedynie dzień drogi pociągiem od Paryża, mimo bliskości stolicy stały się widownią jednej z najkrwawszych bitew stoczonych z niemiecką armią. Éluard, który nie doznał żadnych obrażeń w wyniku ostrzału, chcąc zadowolić Galę, uzyskał zgodę na jej przyjazd na parę dni. W tamtych czasach francuskie dowództwo wojskowe tolerowało okazjonalne wizyty bliskich u żołnierzy poza linią frontu. Dzięki korespondencji mieli namiastkę bycia razem, ale minęły dwa lata, odkąd widzieli się i całowali po raz ostatni, pragnęli więc się zobaczyć, dotykać… Éluard stał się bardziej doświadczony, wojna i rozdzielenie zmieniły poetę bardziej, niż to sobie wyobrażał. Działa grzmią bez przerwy… Podczas ostatnich trzech dni przyjęliśmy, opatrzyliśmy i ewakuowaliśmy prawie cztery tysiące rannych. W jakim oni byli stanie! Cały cmentarz mamy zapełniony! Ranni utrzymują się przy życiu cudem. Ta wojna jest tylko nieszczęściem, coraz większym nieszczęściem. Teraz przybył nam nowy chirurgiczny szpital polowy, tylko kroimy i kroimy. Żyjemy wśród śmierci i nieszczęścia. Gala przeżywała to wszystko z większym dystansem. Paul nie był marzeniem rozkapryszonej dziewczyny, ale jej paszportem do bycia sobą i dlatego w sposób zgoła niepojęty zdołała podporządkować swej woli chorobę, rozłąkę i niesnaski rodzinne. Nie dbała o dzielące ich różnice: odmienną religię, język i kulturę, nic nie mogło jej przeszkodzić w utrzymaniu związku. Teraz przeszkodą, która mogła doprowadzić do zniszczenia jej planów na przyszłość, była wojna. Podstępne zabiegi Gali mające na celu przekonanie Paula, by wycofał się do rezerwy, nie przyniosły jednak spodziewanych efektów, przeciwnie, podsyciły jego patriotyczny zapał. Zgłosił się na ochotnika, by przeniesiono go do piechoty na pierwszą linię frontu. Było jasne, że chce zamienić strzykawki i opatrunki na karabin i bagnet. Pobierzemy się wcześniej, niż było to przewidziane. W ten sposób zapobiegniemy problemom, jakie mogłabyś mieć jako rosyjska obywatelka. Tak napisał do Gali, jak gdyby pragnąc zrekompensować jej tym decyzję o przeniesieniu się do piechoty, co dziewczyna przyjęła z uśmiechem satysfakcji. Jednocześnie wysłał list do matki z instrukcjami dotyczącymi ślubu. Wkrótce w naszej rodzinie znajdzie się nowy członek. Jestem przekonany, że będziecie równie zadowoleni jak ja. Weźmiemy ślub podczas mojej pierwszej przepustki. Nie chcę żadnych problemów ani opóźniania ceremonii. Oboje pragniemy się połączyć, żyć dla siebie nawzajem. Ostatnie wiadomości z frontu nie napawają mnie optymizmem, jeśli chodzi o zakończenie wojny. Dlatego postanowiłem się ożenić, wykorzystując dni mojej przepustki do Paryża. Wiadomość ta wstrząsnęła Grindelami. Musicie zrobić dla niej wszystko, co trzeba… Mamo, załatw sprawy związane z ogłoszeniem ślubu i zajmij się suknią dla Gali, pomóż jej we wszystkim, czego będzie potrzebować… Ona i ja jesteśmy pełnoletni i zaręczeni od lat, wiemy, co robimy i czego chcemy. Nasze małżeństwo nie wyrządzi szkody nikomu ani nie zawiedzie niczyjego zaufania. Na tym jednak się nie skończyło. „Dobrze, zgadzam się, przeżyjemy nasz miesiąc miodowy w ciągu tych marnych dwóch dni – przystała Gala niechętnie. – Ale przez cały dzień i noc będziemy zupełnie sami. Nie wyjdziemy po nic z pokoju, może tylko na godzinę czy coś takiego, żeby pójść na przyjemny spacer. Nie spotkamy się z nikim. Nie będziemy z nikim rozmawiać. Będziemy tylko ty i ja. Dobrze, lecz jest jeszcze jedna sprawa: proszę cię, żebyśmy wzięli ślub kościelny”. „Kościelny?” – dziwił się w liście Paul. „To początek naszego wspólnego życia – odpisała z przekonaniem – bardzo ważna chwila dla mnie i chcę, żeby Bóg ją pobłogosławił. Nie powinniśmy nic robić, zanim nie zostaniemy pobłogosławieni przez Kościół i Boga”. W dniu, w którym Paul powiadomił listownie rodziców o tej decyzji, Gala usłyszała głośne trzaśnięcie drzwiami wejściowymi do mieszkania i tubalny głos teścia odbijający się echem w korytarzu. – Zwariowali! – krzyczał od progu. Słysząc go, wyobraziła sobie, jak oburzony zdejmuje grube palto, rzuca je na jedną z ław przy wejściu i niczym rozdrażniony niedźwiedź zmierza rozkołysanym krokiem do pokoju, w którym czekały obie kobiety. – Sram na komunię i na jezuitów! – ryknął jej przyszły teść. Było jasne, że choć zgodził się na to, żeby syn nauczył się prawd wiary i przystąpił do pierwszej komunii za radą Gali, nie jest jednak gotowy na dalsze ofiary. W jego domu, może nie aż tak antyklerykalnym, Kościół zawsze pozostawał na drugim 20

planie. Teraz swoją decyzją Paul czynił krok wstecz w tej tradycji. – Mnie – stwierdziła Gala z twardym spojrzeniem, dającym jak zawsze do zrozumienia, że nie zamierza zmienić zdania – jest obojętne, czy będę prawosławną, czy katoliczką, bo nadal będę osobą wierzącą. Wszyscy ludzie na Ziemi, na tym świecie, mają jednego Boga, a Bóg akceptuje wszystkie religie. I to on musi pobłogosławić naszą miłość, a my głosić jego chwałę, dziękując za wyzdrowienie Paula i prosząc, żeby wyszedł cało z tej wojny. Ani jej się śniło zmieniać zdanie. Zwłaszcza po pokonaniu najtrudniejszej przeszkody, czyli przekonaniu narzeczonego. Owszem, zrobiła to, sięgając po silne argumenty – przypomniała mu niektóre najbardziej intymne chwile, jakie przeżyli razem: „Chcę znowu wszędzie cię całować, ale potrzebujemy boskiej aprobaty”, naciskała sprytnie w listach. Paul na froncie czytał je raz po raz, marząc o wszystkich nocach, podczas których mógłby się kochać z Galą w najróżniejszych pozycjach, rozkoszując się wyłącznością swoich praw do żony. – Nigdy nie całowałam się z żadnym mężczyzną, pogardzałam nimi wszystkimi, kiedy mieszkałam w Rosji. Tarot powiedział mi, żebym czekała, że niedługo poznam mężczyznę, który całkowicie mnie wypełni. I tak się stało – wyznała mu pewnego dnia i te słowa na stałe zapadły mu w umysł. „Całuję cię i błogosławię”, tak odtąd kończyła swoje listy aż do dnia, w którym wzięli ślub kościelny. On zaś opisywał Gali swoje „nieczyste” akty intymne i kończył listy słowami: „Okrywam cię pocałunkami”. * * * Dwudziestego pierwszego lutego 1917 roku Gala nie spojrzała w lustro, gdy wstała. Postanowiła, że zrobi to dopiero po włożeniu sukni ślubnej, którą matka dała jej w posagu. Do ostatniej chwili wahała się, co zrobić, w końcu jednak nie zdecydowała się na sukienkę wybraną przez teściową, choć wiedziała, że będzie to powodem jeszcze jednego konfliktu z madame Grindel. Postanowiła wystąpić w tej przywiezionej z Rosji. Ubierając się, słyszała, jak Paul w łazience tuż obok jej pokoju myje twarz i ręce, a potem powoli wkłada marynarkę. Już gotowa, stojąc przed lustrem, ubolewała, że nie sprawdziła wszystkiego wcześniej. Niezwykle lubiła przerabiać noszone przez siebie ubrania i z całą pewnością nadałaby sukni bardziej osobisty charakter, także bardziej francuski, w mniejszym stopniu zdradzający, że jest Rosjanką. Przyjrzała się sobie w lustrze z aprobatą, choć mimo licznych wysiłków skóra na twarzy nadal błyszczała. Z paryską wilgocią nie dało się wygrać. – Jesteś najpiękniejszą dziewicą, jaką kiedykolwiek widziałem – powiedział Paul, pieszcząc jej szyję. Gala uśmiechnęła się i odwzajemniła pieszczotę. – Tej nocy dla ciebie przestanę nią być – szepnęła mu do ucha z na wpół łobuzerskim uśmiechem. Musiała sprawić, by Paul nie mógł oderwać od niej oczu. Kiedy wejdą, trzymając się pod rękę, do kościoła Saint-Denis-de-la- Chapelle, teściowa z pewnością nie podzieli zachwytu syna. W sukni z zielonej ciemnej tafty w odcieniu tak ciemnym, że wpadającym w czerń, z kołnierzem i mankietami z białej koronki, marszczonymi rękawami i rozkloszowaną spódnicą Gala budziła skojarzenia nie tyle z radosną panną młodą, co raczej z żałobnicą. Dobrze o tym wiedziała, jednak jej wybór nie był przypadkowy – zieleń to kolor szczęścia i nadziei, ale również magii i czarów, dlatego za nic w świecie nie zamieniłaby go na tradycyjną biel. Za to wojskowy mundur Paula doskonale pasował do ceremonii. – Przypadki nie istnieją – powiedziała. – Wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. – Do mnie mówisz? – zapytał Paul. – Och, nie zwracaj uwagi, to moje sprawy… – odparła Gala, uświadamiając sobie, że mówi na głos. Wtedy jeszcze raz spojrzała w lustro. Uśmiechnęła się. Opuściła długie zielone rękawy za łokieć, zostawiając odkryte tylko nadgarstki, i ruszyła do drzwi. Gala miała dwadzieścia dwa lata, Paul dwadzieścia jeden, gdy usłyszeli z ust popa: – Panie Boże, koronuj ich sławą i honorem. – Po czym duchowny nałożył im na głowy korony. Wtedy Gala wsunęła Paulowi obrączkę na palec, obserwowana uważnie przez księdza katolickiego stojącego obok oraz inne osoby uczestniczące w ceremonii: rodziców Paula i czterech świadków. Z Rosji nie przyjechał nikt. Gala stała sama jak sierota naprzeciw świata, naprzeciw wszystkich i wszystkiego, ale to nie wydawało się stanowić żadnego problemu, jakby intuicyjnie rozumiała, że jej życie zawsze takie będzie, wśród obcych osób pozwalających jej przeżywać wewnętrzną samotność w ich towarzystwie i dających jej wystarczająco dużo siły, aby była sobą i nie czuła się zmuszona ukrywać niczego przed nikim. – Teraz tak – powiedziała Gala do Paula, kiedy już mieli na palcach obrączki – jestem twoja na zawsze. W domu czekał na nich prezent, nowe łóżko. – Wysokie i wyściełane, solidne i miękkie, tu będziemy żyć i umrzemy razem – stwierdził Paul, pokazując zorganizowaną przez siebie niespodziankę. Paul nie był jednak przygotowany na bujny temperament i seksualną inwencję świeżo poślubionej żony. Spodziewał się, że spędzi pierwszą noc z młodziutką, płochliwą dziewicą, stąd zaskoczyła go gwałtowność ich pierwszego zbliżenia, a także seksualna pomysłowość, która wydała mu się podejrzana u debiutantki. Dlatego zarzucił jej, że nauczyła się tych sztuczek od innego mężczyzny. – Pogardzaj mną i obrażaj, ale mam tylko swoją miłość i pragnienie, byś miał mnie całą. Nie ma nieczystości ani w moich myślach czy fantazjach, ani w rzeczywistości, w moim sposobie życia i moich pragnieniach. Jeśli robię to wszystko z tobą, nawet rzeczy, które mogą wydawać ci się dziwne, to dlatego, że cię kocham. Wszystko jest czyste, piękne oraz właściwe, nigdy wcześniej nie robiłam tego z żadnym mężczyzną. Paul spojrzał na nią i uwierzył, jak robił to zawsze od tej pory. Kiedy skończyła się jego krótka przepustka, musiał wracać na front. Gala znowu spędzała czas sama w pokoju i wreszcie poinformowała rodzinę o ślubie. Mój Najukochańszy Ojcze Mam nadzieję, że w domu wszystko w porządku, mimo bolszewickiego zagrożenia, które, jak czytałam w prasie, stale się powiększa. Piszę do Ciebie, choć nie wiem, jak wyrazić w słowach szczęście, jakie czuję, będąc w Europie z tym, który jest już moim mężem. Ja, tak jak wszystkie rosyjskie żony, staram się mu pomóc we wszystkim. Często jestem jego muzą, lecz także sekretarką we wszystkich sprawach odnoszących się do praktycznej strony naszego życia, ponieważ on jest całkowicie 21

zatopiony w swej twórczości, w pracy. Mam nadzieję, że dostałeś jego ostatnie wiersze, które wysłałam Ci przed kilkoma tygodniami. On nie potrafi zajmować się przyziemnymi drobiazgami i w tym staram się mu pomóc, choć też nie jestem biegła w codziennych sprawach. Żyjemy jak wszyscy artyści, pracujemy dla tego, co najważniejsze, czyli możliwości wyrażenia talentu. Nie potrafimy inaczej żyć. Ślę Ci całą moją miłość. Twoja kochająca Cię córka Gala Zakleiła kopertę i wyszła na spacer. Znowu była sama. Paul znalazł się z powrotem na froncie, a ona nie cierpiała zostawać w domu z teściową. Nie zamknie się w czterech ścianach, Paryż się przed nią otworzył. Spacerowała bez celu po ulicach, aż doszła do Avenue de l’Opéra. Popatrzyła w dal. Przed nią biegła aleja po osi sięgającej Luwru. Cóż za ironia. Jej spojrzenie skupiło się na tym budynku, relikwii kruchej monarchii. Król Francji chciał mieć do dyspozycji prostą drogę do ulubionego miejsca rozrywki. Monarchia francuska upadła, tak jak teraz upadają carowie. Wszystko upada, ale jej to nie obchodzi, ona osiągnęła już swój cel: była zamężna. Paul dołączył do tych, których nazywał prawdziwymi żołnierzami. Na nic zdały się prośby i szantaże emocjonalne świeżo poślubionej małżonki, narzekającej na opuszczenie. Paul był zdecydowany walczyć na froncie. Jeśli mnie kochasz, zachowasz życie, bo bez Ciebie byłabym jak pusta koperta. Moje życie należy do Ciebie – słała do niego list za listem. Listy były jedynym znanym jej orężem w próbach nakłonienia go do powrotu, z uporem więc stosowała w nich emocjonalne gierki. Tłumaczyła Paulowi, że czuje z nim psychiczny związek i tak bardzo martwi się o niego, iż ledwie może spać. Pisała o tym, co przepowiadały mu stawiane na odległość karty, i straszyła, że wiele z nich było złowróżbnych… Na nic się to zdało. Wówczas zmieniła taktykę i – wbrew sobie – postanowiła zbliżyć się do matki Paula, by ta stała się jej sojuszniczką. Może razem zdołają go przekonać… Zaczęła nosić ubrania Paula, jego zielony sweter, niektóre marynarki… Zrobiła dla niego na drutach wełnianą czapkę na nadchodzącą zimę i wysłała mu próbki tkanin – czerwoną, czarną i złotą – nowej sukienki, którą zamierzała sobie uszyć, by pięknie wyglądać na jego powrót. Ale madame Grindel była zbyt przybita nieobecnością syna, żeby zbliżyć się do synowej. 22

IIII Cesarz Widzę słabości, nie słabnąc Gala spędziła wiele dni, zbyt wiele, sama, nudząc się w Paryżu. Godzinami tkwiła z nosem przyklejonym do okna, na które chuchała, tak jak robiła to w dzieciństwie, gdy czekała na powrót ojca z pracy, i palcami rysowała kształty na szybie. Kiedy nauczy się być cierpliwa? Z czasem? Kiedy się zestarzeje? Nie, ona nie zestarzeje się nigdy. Nie pozwoli na to. Co do cierpliwości… będzie musiała wynaleźć sposoby, jak ukryć to, że ta cecha nie należała do jej cnót. Nigdy nie będę wyglądała jak pani domu – wyznała Paulowi w liście po tym, jak dłuższą chwilę przyglądała się sobie w lustrze, usatysfakcjonowana rezultatem osiągniętym tego ranka – będę prawdziwą uperfumowaną coquette i zrobię sobie manicure. Będę dużo czytać. Będę robić cokolwiek, bylebym tylko nie wyglądała jak kobieta, która nie jest sobą. Moja matka nazywała mnie księżniczką na ziarnku grochu, bo nigdy nic nie robiłam, nawet dla siebie. Ale dla Ciebie zrobię, co trzeba. Jeszcze zobaczysz, kiedy wrócisz, będziesz mieszkał w najczystszym i najbardziej uporządkowanym domu, jaki możesz sobie wyobrazić. I nieważne, że nie cierpię prac domowych, bo niczego nie wnoszą, pozbawiają sił i nie dają korzyści, jak praca mężczyzn, za którą dostają pieniądze na dom. Rozumiem, że muszę je robić, zwłaszcza że brud budzi we mnie wstręt. Wbrew dobrym intencjom, popołudnia przeznaczone przez Galę na robienie porządków i sprzątanie wydawały się nie mieć końca. Jedyną ucieczką było pójście na spacer i rozkładanie tarota, żeby sprawdzić, co przyniesie przyszłość. Chciała korzystać z uroków miasta, choć nie zawsze było to bezpieczne. Niektóre dzielnice Paryża znacznie bardziej przypominały pole bitwy niż ogarnięty rewolucją Kazań. Dobrze wiedziała, że wokół niej istnieje inny Paryż, który chciała poznać, ale do którego jeszcze nie miała dostępu i na razie tylko karty przepowiadały jej, że się do niego zbliży i stanie jego częścią. Karty wróżyły również, że w życiu Gali pojawi się sztuka i że wrodzony dar uwodzenia zrekompensuje jej brak doświadczenia i zbliży ją do geniuszy. Na razie jednak nie znajdowała tego, czego szukała. Wciąż stykała się z Paryżem, gdzie intelektualiści i artyści angażowali się w konflikt, jaki przeżywała Europa – walczyli z Niemcami, projektowali siatki kamuflujące wielkie działa, kierowali ambulansami zwożącymi rannych z linii walk, projektowali mundury lub układali płomienne odezwy do żołnierzy na pierwszej linii frontu. Paryskie gazety pisały zarówno o bohaterskich czynach w starciach z barbarzyńcami, jak i o sposobach zamieniania błotnistej wody z okopów w zdatną do picia. Nie był to ten Paryż, którego Gala szukała. Marzyła o Paryżu nowych kierunków w modzie i sztuce, cyganerii, ekskluzywnych przyjęć, mieście artystów przełamujących zastane schematy, literatów prowadzących głośne spory, twórców przybyłych ze wszystkich stron globu… Wiedziała, że istnieją, chociaż nie udało jej się spotkać tych twórców piękna. Miała jednak nadzieję, że ich pozna, że to miasto w nią wniknie i ją podbije, że siebie i ją ochrzci, a jego energia wleje się w nią strumieniami i ją odnowi. Wówczas, tylko wówczas, piękno zbliży się do niej i nie będzie musiała go szukać. W tym czasie Éluarda przebywającego na froncie szokowały codzienne jatki, jakich był świadkiem w szpitalu polowym. W końcu znalazł odskocznię w twórczości pacyfistycznej. Nie zwracał uwagi na narzekania matki, która pisała w listach o spacerach, wyjściach na miasto i zamykaniu się Gali, starając się przekonać syna, że nie jest ona kobietą właściwą dla niego. Było jasne, że Rosjanka nie podoba się państwu Grindelom, ale Gala nie miała zamiaru się tym przejmować. Nie gniewaj się, mój ukochany, ponieważ ja tego nie robię, a swój talent oddaję jedynie w służbę wojownikowi – pisała do Paula. – Kiedy wrócisz, będę dla Ciebie kurtyzaną, której nie sposób się oprzeć, zobaczysz mnie ze zrobionym manicure’em, wyperfumowaną i w nowych ubraniach. Uwierz mi, to wszystko po to, żeby się Tobie podobać! – tłumaczyła mu w liście. – Nie jestem kokietką przez występek czy rozrzutność. Wbrew temu, co o mnie słyszałeś. Wbrew temu, co mówi Twoja matka. Madame Grindel dalej była przekonana, że Rosjanka nie jest dobrą żoną dla jej syna. Aż Gala w końcu zrozumiała, że cokolwiek by robiła, nie poprawi relacji z teściową. Paul, synu mój, najukochańszy synu, uwierz mi, gdy Ci mówię, że nie wydaje mi się, aby Gala zamierzała niszczyć sobie ręce pracami domowymi. Powinieneś ją widzieć, jak przechadza się ulicami w poszukiwaniu frivolités bardzo niestosownych dla żony żołnierza, który poświęca się dla ojczyzny. Kobieta uczciwa nie spaceruje po ulicach bez konkretnego celu, czynią tak tylko dziewki i prostytutki. – Musisz iść na zakupy bądź w jakimś konkretnym celu. Nie wiem, gdzie chcesz… Kobiety powinny albo siedzieć w domu, albo wychodzić tylko na krótko, by załatwić jakąś sprawę, przynajmniej tutaj we Francji – wciąż zwracała uwagę Gali. Ta, pragnąc uniknąć kłótni, ilekroć wychodziła, żegnała teściową słowami: – Wychodzę, idę na zakupy. I zamykała drzwi, nie oglądając się za siebie ani nie czekając na odpowiedź. Największą przyjemność sprawiało jej chodzenie po mieście, spacerowanie po ulicach bez określonego celu. Szukała malarzy, poetów, starając się upolować piękno, którego, jak wiedziała, było tu pełno. Lubiła czuć się wolna, patrzeć na ruch 23

uliczny, odkrywać liczne oblicza miasta nad Sekwaną. Lubiła przechadzać się po Boulevard Raspail, wdychać zapach pieczonych kasztanów sprzedawanych w papierowych rożkach; dojść do Boulevard du Montparnasse, gdzie lokale były wypełnione ludźmi, a goście siedzący na zewnątrz ogrzewali się przy stojących tam piecykach; przejść przed witryną Café Dome, nawet się nie zatrzymując, bo nie mogła sobie pozwolić na zamówienie choćby zwykłej café crème; chodzić z rękami w kieszeniach, by nie zmarzły, wejść do taniego baru i zjeść coś, siedząc przy oknie i obserwując przechodniów; wynajdować grupy studentów rozcierających sobie dłonie przy piecykach na kawiarnianych tarasach, z nosami w książkach i zeszytach z notatkami, a potem wracać do domu wypełniona Paryżem i jego aromatem, czując się coraz bardziej Francuzką. Wtedy też w myślach nadawała kształt swoim planom na przyszłość. Pragnęła każdej rzeczy, którą widziała, ale nie mogła żadnej z nich kupić, niemniej intuicja podpowiadała jej, że pewnego dnia zdobędzie wszystko, czego chce. Te spacery i eskapady-ucieczki maskowały fakt, że nie czuła się dobrze w domu. Przyszło jej do głowy, by poprawić stosunki z madame Grindel nawet kosztem tego, że na jakiś czas przestanie być sobą. I gdy służąca nie przyszła przez parę dni, Gala pierwsza zakasała rękawy i pomogła w domowych pracach. Nie znosiła nieporządku, chciała, żeby jej otoczenie było nieskazitelne. Zadowolona ze swojej decyzji, szybko powiadomiła o tym Paula. Wyznam Ci, mój ukochany, że choć pomagałam Twojej matce, nienawidzę prac domowych. Nie jestem jedną z tych kobietek, które mają ochotę tracić siły na codzienne zajęcia. Chcę wykonywać taką pracę, która, tak jak zajęcia mężczyzn, pozwoli mi kupić sobie książki. W tym okresie Rosjanie stali się modni w Europie. Zyskali uznanie już na początku stulecia, kiedy balet Siergieja Diagilewa, dzięki nowatorstwu i odważnym kombinacjom rytmów i kolorów, odniósł tu wielki sukces. Na szczęście lata wojny nie zniszczyły zamiłowania do fantazji i egzotyki, tak charakterystycznego dla francuskiej stolicy. Ale czasy się zmieniły i do Paryża zjeżdżali głównie kupcy, dyplomaci, muzycy, a także oficerowie – wszyscy w ucieczce przed rewolucją. We Francji uznawano za obywatelski obowiązek kupowanie rosyjskich bonów wojennych, aby wspomóc carskie wojsko. Nawet moda uległa słowiańskim wpływom i Gala wpadła na pomysł, by zostać projektantką pod opieką madame Grindel, która znała się na krawiectwie. Teściowa szybko zburzyła te plany, twierdząc, że synowa nie potrafi pracować w sposób wymagający dyscypliny. W końcu te odmowy sprawiły, że Gala nie mogła znieść matki Éluarda i postanowiła, że nigdy więcej nie zrobi nic dla zyskania jej przychylności. Kropla przepełniająca kielich goryczy spadła w dniu, w którym odkryła, że teściowa kredą zaznacza na glinianym garnku, ile synowa zjadła konfitur. To mnie rozwścieczyło. My, Rosjanie, lubimy popołudniową herbatę z konfiturami. Ta kobieta jest skąpa – doniosła oburzona ojcu w liście. Piętnaście dni później dostała od niego list. Dymitr doradzał jej cierpliwość. Napisał również, że po abdykacji cara Mikołaja II i zmianie władzy rodzina straciła wszystkie skromne oszczędności. Wiadomości były złe. Jak miała wrócić do rodzinnego domu, w którym już nie było pieniędzy nawet na to, by nakarmić wszystkich domowników? Rosja nie tylko przeżywała wielkie zmiany, lecz także wyniszczającą wojnę domową, a ta nie wiadomo jak mogła się skończyć. Portrety cara i jego rodziny zniknęły z witryn i ze ścian wszystkich mieszkań. Po abdykacji cara, który ogłosił ją w imieniu własnym i następcy tronu, brat Mikołaja II, wielki książę Michał, zrzekł się władzy na rzecz ludu. Powołany wówczas rząd tymczasowy, wybrany przez Dumę, zajął się opracowaniem ustawy głoszącej, że wszyscy obywatele mają stać się sobie równi. Równi? Jak ona mogłaby być równa innym? Nie wrócę do Rosji. Ani teraz, ani nigdy. Nie zostawię Paula samego. Zostanę tutaj, w Europie, w Paryżu, będę dbała o Paula, będę pracować, jeśli trzeba, ale się nie wycofam. Ani się nie rozdzielę z mężem. Wojna nie jest wystarczającym powodem, żebym zmieniła zdanie. „Mniej mnie interesuje rewolucja w Rosji niż to, co dzieje się na froncie niemiecko-francuskim”, wyznała w końcu mężowi w tym samym liście, w którym informowała Paula, że wystąpiła o zezwolenie na odwiedzenie go na froncie. Niedawno otrzymała informację, że został przeniesiony do szpitala w Amiens z powodu zapalenia oskrzeli, by nie dopuścić do nawrotu choroby, przez którą przed laty znalazł się w Clavadel. * * * Front nie był wymarzonym miejscem dla Gali. Odkąd sięgała pamięcią, zawsze czuła obrzydzenie do brzydoty, pospolitości, cierpienia, niewygód, chorób i brudu. A w tym miejscu zdawały się skupiać wszystkie jej najgłębsze idiosynkrazje. Od razu jednak wyczuła, że prawie nikt z otoczenia nie podzielał jej obrzydzenia, postanowiła więc je ukrywać. Lepiej było grać zatroskaną żonę. Ten pobyt na froncie okazał się gorszy, niż sobie wyobrażała. Nie zawsze można mieć wszystko pod kontrolą, a pech sprawił, że tym razem coś niedobrego zaczęło dziać się z jej ciałem. Wrócili razem do Paryża, wykorzystując krótką przepustkę Paula. Ale jej ciało wciąż wysyłało sygnały, że coś się zmienia. Nie miała menstruacji, nabrzmiały jej piersi, cierpiała na lekkie dolegliwości brzuszne i ciągle czuła się zmęczona. W końcu z wielką przykrością musiała uznać fakty. – Jestem w ciąży – wyznała ze smutkiem mężowi, szukając pocieszenia i zapewne rozwiązania problemu. – To cudownie – uradował się Paul, nieświadom rozczarowania, jakie w tym momencie sprawił żonie. Gala spojrzała na niego, nie wiedząc, co powiedzieć. Naprawdę uznał, że to coś cudownego? Czy rozmawiali kiedyś o możliwości posiadania dzieci? Czy w którymś z listów, jakie do siebie pisali, wspomniała mu o chęci wydania na świat potomstwa, pragnieniu bycia matką? Na co jej to? Po co ktoś dodatkowy w jej życiu? No i najgorsze – jak ona, zawsze mająca wszystko pod kontrolą, miałaby kontrolować to, co przez dziewięć miesięcy będzie działo się w jej ciele, w jej życiu? – Skoro tak mówisz… – odpowiedziała zrezygnowana. – Nie jesteś zadowolona? Szczęśliwa? Urodzisz owoc naszej miłości… – egzaltował się Éluard, promieniejąc szczęściem. – Szczerze mówiąc, nawet nie myślałam, że coś takiego może mi się przytrafić. Czy muszę to przeżywać? – jęknęła Gala, 24

jakby spotkała ją niezasłużona krzywda. Przed laty przyjęła bardziej z radością niż rezygnacją informację, że jej poważne problemy z oddychaniem mogą wpłynąć również na resztę organizmu, uniemożliwiając jej, między innymi, zostanie matką. – Będziemy mieli nasze maleństwo… – Będziemy… jasne, że będziemy… – odpowiedziała i rozejrzała się dookoła, szukając pocieszenia, lecz go nie znalazła. Stół, łóżko, biblioteka i czerwony fotel stanowiły wyposażenie pokoju przydzielonego im w domu niebędącym jej domem, z teściami, którzy jej nie rozumieli, bez pracy, która mogłaby ją od nich oddalić, z mężem w każdej chwili mogącym zginąć na froncie. Przede wszystkim jednak z nadziejami na zmianę kierunku życia, które się nie spełnią, przynajmniej nie od razu… Jak mogła czuć się komfortowo, wiedząc, że będzie miała brzuch, a ten twór utrudni jej wszystkie codzienne zajęcia i uczyni brzydszą? No i co potem? Gdzie położą tłuste i wrzaskliwe niemowlę? Jak uda im się ochronić pokój przed tym, by ślina, siki, kupy i smarki nie wypełniły go w całości, zamieniając w końcu w taki chlew, że nie da się w nim odpocząć? Co będzie z jej spacerami? Z wyjściami na miasto pozwalającymi jej uciec od teściowej, gdy Paul był na froncie? Jak uwolni się od tego kłopotu? Ale przede wszystkim, co będzie z nią, z jej życiem? Będzie musiała nauczyć się uwzględniać dziecko za każdym razem, kiedy zapragnie coś zrobić? Będzie musiała odsunąć na drugi plan swoje potrzeby, zachcianki, chęć uczenia się, poznawania innych ludzi? Co się stanie z jej niezależnością, w której poszukiwaniu wyjechała z Moskwy? W tym momencie postanowiła niezłomnie, że tylko raz będzie matką. Dzieci postarzają i zabierają czas, nigdy więcej nie zgodzi się, by coś takiego stało się częścią jej życia. – Moja matka nam pomoże, zobaczysz. Będzie zachwycona tą wiadomością – zapewnił Paul, odgadując, o czym myśli Gala. – Z pewnością uważa, że spełnię swoją powinność jako kobieta, żona i matka. Nareszcie jej udowodnię, że wypełniam swoje obowiązki, choć jestem Rosjanką – odrzekła tonem niepozostawiającym cienia wątpliwości, jaką niechęcią darzy teściową, lecz sądząc, że Paul tego nie zauważy. – Kobieto, nie mów tak. Ona myśli tylko o tym, co dla nas najlepsze, a wiadomość, że będziemy mieli dziecko, jest dobra dla wszystkich. Gala wolała nie kontynuować tej rozmowy, może nie powinna była pozwolić sobie na tę uwagę. Prawdę mówiąc, niemal równie niechętnie myślała o konieczności zakomunikowania tej wiadomości, jak o fakcie, że nosi w sobie dziecko i dalej będzie zależna od teściów. Ale nie mogła nic zrobić. Ciąża będzie rozwijać się swoim trybem, tak jak jej życie, a ona dalej będzie bez pieniędzy. Nie miała jednak wyboru, musiała zmierzyć się z faktem, że będzie matką. Zastanawiała się, co zrobić, żeby nie mieszkać z teściową przynajmniej przez parę miesięcy, aż urodzi dziecko. Paul był jeszcze na froncie, a ona, mimo że zarobiła trochę pieniędzy, udzielając od czasu do czasu lekcji rosyjskiego kilkorgu dzieciom z dzielnicy, wydała je równie szybko jak dostała. – Mógłbyś porozmawiać z ojcem i przynajmniej namówić go, żebym wynajęła na okres ciąży jakiś mały domek niedaleko miejsca twojego stacjonowania. – W Normandii? – Byłoby dobrze. – Będziesz tam sama. A jeśli coś ci się stanie? – Potrafię zadbać o siebie, nie martw się niczym oprócz wynajmu. Faktycznie nie był to zły pomysł. Odkąd Paul dowiedział się, że zostanie ojcem, próbował uciekać z frontu do rodziny zawsze, kiedy mógł, a gdyby Gala znajdowała się niedaleko, byłoby mu łatwiej to robić. Żołnierskie obowiązki, wcześniej zajmujące pierwsze miejsce na liście jego powinności, zeszły teraz na drugi plan, a przyszły potomek i Gala stali się najważniejsi. – Moja babka mieszka w tamtej okolicy razem z moją samotną ciotką. – Znowu rodzina? – Pomogą ci, zobaczysz. Kobiety, w odróżnieniu od matki Paula, nie tylko czuwały nad samopoczuciem Gali, ale również nie absorbowały jej, jak teściowa, codziennymi zajęciami. Zamieszkała z nimi wbrew woli madame Grindel, która pragnęła mieć ją na oku. W końcu jedenastego maja 1918 roku w wiejskiej Normandii Gala urodziła Cécile, a poród, przy którym asystowały obie kobiety i lekarz, przebiegł prawidłowo. – Teraz, jeśli chcesz, możemy zostawić dziecko pod opieką twojej matki i sami we dwoje wyjechać na trochę – zaproponowała Gala, gdy Paul został ostatecznie zwolniony z wojska, jakby fakt, że ich córeczka nie skończyła jeszcze czterech miesięcy, nie mógł jej do niczego zobowiązywać. Paul wolał nie dyskutować z Galą i zaakceptował jej propozycję. Podróż nie trwała tak długo jak Gala chciała. Chociaż mogliby wyjechać na kilka tygodni, musieli wrócić do prozy życia, do Paryża, a Paul do pracy w nieruchomościach, dzięki której zyskali pieniądze i niezależność. Wróciła jej melancholia i obojętność na wszystko, co dotyczyło córki, interesowała ją sztuka i chciała poznać tych, którzy zapewne byli awangardą Europy – nowych twórców piękna. – Wychodzę, zostawiam ci Cécile – mówiła codziennie do teściowej i udawała się na spacer. Znowu przechadzała się po Paryżu, gdzie, jak intuicyjnie wyczuwała, kryło się coś, co na nią czekało za jakimś rogiem, a czego jeszcze nie potrafiła uchwycić. Czuła to w powietrzu. Coś nowego, czego jeszcze nie znała, kształtowało się wokół niej. Przeczuwała, że właśnie w tej chwili rodzi się nowa artystyczna siła i jeśli się nie pospieszy, przejdzie obok niej, ona zaś straci szansę, by do niej dołączyć. Córka nie może Gali przeszkodzić w dosięgnięciu piękna. Stwierdziła, że najlepszym sposobem na poznanie członków nowych artystycznych ugrupowań będą wiersze i nowi znajomi Paula, którzy pojawili się, kiedy zaczął być rozpoznawalnym poetą. – Musisz iść i znowu się z nimi spotkać. Tarot mówi, że nie wolno nam zmarnować tej szansy, mówi to jasno, pójdziemy do góry, ale nie możemy biernie czekać. Spójrz – powiedziała, pokazując mu Diabła. – Powinniśmy doświadczać nowych rzeczy i porzucić rozsądek Cesarza. Gala dobrze widziała, że Cesarz, łącząc się ze stabilizacją, oddalał ją od marzeń i ściągał w dół. Na co im się zda stabilizacja? Żeby byli jeszcze bardziej mieszczańscy i przeciętni? Dlatego był to arkan, którego najbardziej nie znosiła z całego tarota. Dla niej oznaczał nie stabilizację, lecz tchórzostwo i powielanie życia, jakie wiedli ich rodzice, a wcześniej dziadkowie i dziadkowie dziadków. Poza tym zagięcia na karcie Cesarza tworzyły literę E jak Eugène, a Eugène zniknął przed laty i nie zamierzała pozwolić mu wrócić. Owszem, arkan z pewnością potwierdzał jej niedawno osiągniętą stabilizację finansową, ale cóż ona naprawdę znaczyła, skoro nie była tym, czego Gala chciała, o czym marzyła. – Nie chcę tak żyć. Pragnę zerwać ze wszystkim, szukać nowych celów. Nie spoczywajmy na laurach. Słuchajmy tych 25