ks-konfeks

  • Dokumenty295
  • Odsłony17 490
  • Obserwuję20
  • Rozmiar dokumentów410.8 MB
  • Ilość pobrań11 821

Alice Clayton - 3 Nie mów mi, co mam robić

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Alice Clayton - 3 Nie mów mi, co mam robić.pdf

ks-konfeks EBooki nie dajesz mi spać
Użytkownik ks-konfeks wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 344 stron)

Copyright © 2014 by Alice Clayton First Gallery Books trade paperback edition September 2014 GALLERY BOOKS and colophon are registered trademarks of Simon & Schuster, Inc. Copyright for the Polish edition © Wydawnictwo Pascal Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści. Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu. Tytuł: Nie mów co mam robić Tytuł oryginalny: Screwdrivered Autor: Alice Clayton Tłumaczenie: Aga Rewilak Redakcja: Klaudia Tyliba Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak Opracowanie techniczne okładki: Studio Karandasz Zdjęcie na okładce: Claudio Marinesco Redaktor naczelna: Agnieszka Hetnał Redaktor prowadząca: Justyna Tomas Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.

Wydawnictwo Pascal sp. z o.o. ul. Zapora 25 43-382 Bielsko-Biała www.pascal.pl Bielsko-Biała 2015 ISBN 978-83-7642-605-1 eBook maîtrisé par Atelier Du Châteaux

Książkę dedykuję wspaniałym pisarkom, które robią wszystko, by dostarczać nam ulubionego narkotyku: powieści romantycznych. Ja wciąż potrzebuję kolejnej dawki.

PODZIĘKOWANIA In​spi​ra​cją do na​pi​sa​nia tej książ​ki były wa​ka​cje, któ​re kil​ka lat temu spę​dzi​łam w gó​rach w Ka​ro​li​nie Pół​noc​‐ nej. W uro​kli​wym, ci​chym i spo​koj​nym Ca​shiers, oto​‐ czo​nym wzgó​rza​mi i je​zio​ra​mi, roz​my​śla​łam o tym, jak by to było miesz​kać w tak ma​gicz​nym mie​ście. Za​sta​na​‐ wia​łam się, czy mi​łość roz​kwi​ta tam na​tu​ral​nie, po​dob​‐ nie jak drze​wa i kwia​ty, czy może trze​ba o nią dbać, tak jak w każ​dym in​nym miej​scu na świe​cie. Roz​my​śla​łam rów​nież nad tym, jak czu​ła​by się uza​leż​nio​na od po​wie​‐ ści ero​tycz​nych, ale nie​przy​zna​ją​ca się do tego na​ło​gu ko​bie​ta, któ​ra ze swo​je​go co​dzien​ne​go ży​cia na​gle tra​fi​‐ ła​by do ro​man​tycz​nej kra​iny. Jak by się za​cho​wy​wa​ła? Czy wszę​dzie wę​szy​ła​by ro​mans, tak jak oso​ba oglą​da​ją​‐ ca dużo fil​mów por​no​gra​ficz​nych za​kła​da, że męż​czy​‐ zna do​star​cza​ją​cy piz​zę chce przy oka​zji po​dzie​lić się swo​ją kieł​ba​ską? (Tak na mar​gi​ne​sie, gdy​by ktoś się nad tym za​sta​na​wiał, to ni​g​dy się to nie zda​rza). I czy uza​leż​nio​na od ero​ty​ków, ale wy​pie​ra​ją​ca ten na​łóg ko​bie​ta za​kła​da, że wszy​scy męż​czyź​ni mają wie​le warstw do od​kry​cia? Czy uwa​ża, że każ​dy przy​stoj​niak jest ka​pi​ta​nem pi​ra​tów lub księ​ciem z baj​ki? Czy za​tę​‐ sk​ni za praw​dzi​wym bo​ha​te​rem tyl​ko dla​te​go, że spo​‐

tka​ny fa​cet ma na so​bie twe​edo​wą ma​ry​nar​kę, a nie strój awan​tur​ni​ka? Po​łą​czy​łam ze sobą kil​ka po​my​słów, kra​jo​braz gór​‐ skiej miej​sco​wo​ści za​mie​ni​łam na rów​nie uro​cze przy​‐ brzeż​ne mia​stecz​ko Men​do​ci​no w Ka​li​for​nii i tak na​ro​‐ dzi​ła się ta książ​ka. Ale nie był to ła​twy po​ród. Nie, ko​cha​ne. I tak już moc​no szur​nię​ta cio​cia Ali​ce do resz​ty po​stra​da​ła zmy​‐ sły pod​czas pi​sa​nia tej po​wie​ści. Biła się ze mną, ko​pa​‐ ła, dra​pa​ła i usi​ło​wa​ła ro​ze​rwać mnie na strzę​py. W koń​cu to ja wy​gra​łam. O włos. I tyl​ko dla​te​go, że wspie​ra​ła mnie i wal​czy​ła ra​zem ze mną cu​dow​na eki​pa. Mam na my​śli moją re​dak​tor​kę Mic​ki Nu​ding, któ​ra po​in​for​mo​wa​ła mnie, że książ​ki od​da​wa​ne dwie mi​nu​ty przed koń​cem ter​mi​nu (we​dług cza​su z Za​chod​nie​go Wy​brze​ża) zwy​kle nie są przyj​mo​wa​ne. A mimo to moją za​ak​cep​to​wa​ła. No i ma sła​bość do Clar​ka. Mam na my​śli moją agent​kę Chri​sti​nę Ho​gre​be, któ​‐ ra po​ka​zu​je swo​je moc​ne stro​ny wte​dy, kie​dy trze​ba, i po​zwa​la mi sie​dzieć w mo​jej ja​ski​ni tak dłu​go, jak tego po​trze​bu​ję. Pod wa​run​kiem że do​star​czę tekst dwie mi​nu​ty przed ter​mi​nem. No i też ma sła​bość do Clar​ka. Mam na my​śli moją po​wier​nicz​kę i skru​pu​lat​ną ko​‐ rek​tor​kę Jes​si​cę Roy​er-Ocken. Lu​dzie, ona do​pin​gu​je mnie od czwar​tej kla​sy i na​dal nie stra​ci​ła wia​ry we mnie. No i też ma sła​bość do Clar​ka.

Mam na my​śli Ninę Boc​ci, któ​ra jest naj​wspa​nial​szą przy​ja​ciół​ką i naj​bar​dziej wa​lecz​ną oso​bą, jaką znam. Sie​dzia​ła na wprost mnie w holu ho​te​lu We​stin St. Fran​cis w San Fran​ci​sco, kie​dy pi​sa​łam ostat​nie stro​ny tej książ​ki, zja​dła ra​men ku​pio​ny w ulicz​nej bud​ce z azja​tyc​kim je​dze​niem, cho​ciaż ją to prze​ra​ża​ło i tak na​praw​dę wo​la​ła piz​zę. No i rów​nież ma sła​bość do Clar​ka. Mam na my​śli tak​że Chri​sti​nę Lau​ren, któ​ra za​wsze chce dla mnie tego, co naj​lep​sze, zwłasz​cza kie​dy do​sta​‐ je ode mnie wej​ściów​ki na rol​ler​co​aster w Di​sney​lan​‐ dzie. Dzię​ku​ję eki​pie z dzia​łu re​kla​my, w tym Kri​stin i Ju​les, za to, że ura​to​wa​ły mnie od cho​ro​by lo​ko​mo​cyj​‐ nej. Dzię​ku​ję pra​cow​ni​kom Gal​le​ry Bo​oks, w tym Lo​uise i Jen, za to, że chcia​ły obej​rzeć zdję​cia, na któ​rych psy wska​ki​wa​ły ko​bie​tom na twa​rze, i że zro​zu​mia​ły żart i mnie. I oczy​wi​ście za to, że wnio​sły tyle pięk​na do mo​je​go ży​cia. Dzię​ku​ję ro​dzi​nie, tej naj​bliż​szej, na​by​tej, wchło​nię​‐ tej i stwo​rzo​nej. Po​zwa​la​cie mi na moje sza​leń​stwa, za co je​stem wam do​zgon​nie wdzięcz​na. Dzię​ku​ję pani Ali​ce za wier​ne trzy​ma​nie kciu​ków. Wspie​ra mnie cu​dow​na i ol​brzy​mia sieć czy​tel​ni​‐ czek, któ​ra roz​cią​ga się i opla​ta cały świat. Dzię​ku​ję za wszyst​kie wpi​sy na Twit​te​rze, ma​ile, re​cen​zje, na​ga​‐ by​wa​nie, za​chwa​la​nie mo​ich ksią​żek ko​le​żan​kom i do​‐ ma​ga​nie się wy​da​nia ko​lej​nych. Tej eki​pie je​stem naj​‐ bar​dziej wdzięcz​na.

Czy​taj​cie, czerp​cie z tego ra​dość, śmiej​cie się i za​‐ chwy​caj​cie. Się​gaj​cie po wszyst​kie te wspa​nia​łe po​wie​‐ ści ero​tycz​ne i pro​szę, po​le​caj​cie przy​ja​ciół​kom te na​‐ praw​dę do​bre. Ko​cha​ne, dzie​le​nie się to do​wód tro​ski. Ali​ce XOXO

V ROZDZIAŁ PIERWSZY ivian sta​ła na szczy​cie sa​mot​ne​go wzgó​rza i pa​‐ trzy​ła na wzbu​rzo​ny oce​an. Jej zgrab​na i zmy​sło​‐ wa syl​wet​ka ro​bi​ła pio​ru​nu​ją​ce wra​że​nie. Przy​po​mi​na​ła sy​re​nę. Spo​glą​da​ła na za​chód. Na ho​ry​zon​cie po​ja​wił się ciem​ny kształt stat​ku. Na jego wi​dok ser​ce Vi​vian za​bi​ło szyb​ciej. Czy to pi​rac​ki okręt z ka​pi​ta​nem, któ​ry na​wie​‐ dza ją w snach? Wy​so​ki i żar​li​wy wo​jow​nik o twa​rzy prze​peł​nio​nej zło​ścią. I na​mięt​no​ścią. Jed​no jego spoj​‐ rze​nie i cała drży. Jego do​tyk po​wo​du​je, że wy​bu​cha w niej wul​kan. Czy to jego sta​tek? Czy po po​wro​cie z da​le​kich kra​in peł​nych przy​gód, o któ​rych ona może je​dy​nie ma​rzyć, się​gnie po nią i za​‐ wład​nie jej cia​łem tak, jak tyl​ko on po​tra​fi? Czy po​da​ru​je jej skarb swo​jej pi​rac​kiej mę​sko​ści? Czy może od​trą​ci ją jak bez​u​ży​‐ tecz​ny łup? Się​gnie po nią? Się​gnie po nią? Się​gnie po ko​lej​ną pusz​kę sody? Chwi​lecz​kę, co? Z mor​skiej fan​ta​zji wy​rwał mnie no​so​wy, ję​czą​cy głos głów​ne​go księ​go​we​go Ri​char​da Har​ri​so​na. – Po​pro​szę jesz​cze jed​ną sodę. A dla pani dru​gi raz… Viv, co pi​łaś?

– Szkoc​ką. Z wodą. Bez lodu – od​po​wie​dzia​łam i po​‐ pa​trzy​łam na męż​czy​znę, z któ​rym umó​wi​łam się na jed​ną z wie​lu w ostat​nim cza​sie ran​dek w ciem​no. Ta była po​my​słem mo​jej mat​ki, co po​win​no być wy​star​‐ cza​ją​cym po​wo​dem do od​mo​wy i uciecz​ki w ciem​ną noc. Nie cho​dzi o to, że mia​ła zły gust. Wy​bra​ła przy​‐ stoj​nia​ka. Punkt dla niej, bo Ri​chard był nie​złym cia​‐ chem, o ile tego wła​śnie się szu​ka. Brą​zo​we wło​sy. Brą​zo​we oczy. Brą​zo​we, do​sko​na​le wy​mię​te ma​te​ria​ło​we spodnie. Bia​ła ko​szu​la. Bia​łe zęby. Wła​ści​wie to ośle​pia​ją​co bia​łe. Je​stem prze​ko​na​na, że za każ​dym ra​zem, kie​dy się uśmie​chał, biły dzwo​ny. A może kie​dy chi​cho​cze głów​ny księ​go​wy, wróż​ce ro​sną skrzy​dła? Chry​ste, Viv, opa​nuj się. Są​czy​łam szkoc​ką i krzy​wi​łam się nie tyl​ko z po​wo​‐ du przy​jem​ne​go pa​le​nia w gar​dle, ale tak​że przez fa​tal​‐ ny kie​ru​nek, w któ​rym zmie​rza​ła ta roz​mo​wa. Prze​pi​sy po​dat​ko​we pod​czas przy​staw​ki. Nie ma jak sa​łat​ka z moz​za​rel​li i po​mi​do​rów do​pra​wio​na zy​ska​mi ka​pi​ta​‐ ło​wy​mi. Pierw​sze dwa​dzie​ścia mi​nut Ak​tu​al​nej Nie​uda​nej Rand​ki prze​trwa​łam, bo my​śla​mi po​wę​dro​wa​łam do mo​je​go ulu​bio​ne​go miej​sca – na pół​kę z ro​man​sa​mi. Ale w tej chwi​li na​wet fan​ta​zjo​wa​nie o pi​ra​cie zdzie​ra​‐ ją​cym ze mnie majt​ki nie od​izo​lo​wa​ło mnie od nu​żą​cej gad​ki pana brą​zo​wo-bia​łe​go. Roz​glą​da​łam się po re​stau​ra​cji i ba​wi​łam nie​wiel​kim

Roz​glą​da​łam się po re​stau​ra​cji i ba​wi​łam nie​wiel​kim me​da​lio​nem, któ​ry mia​łam na szyi. Małą, kre​mo​wo-ja​‐ sno​ró​żo​wą ka​meę do​sta​łam z oka​zji bierz​mo​wa​nia, kie​‐ dy mia​łam trzy​na​ście lat. Pa​miąt​ka ro​do​wa. Moja ro​dzi​‐ na na​dal ak​tyw​nie uczest​ni​czy w ży​ciu wspól​no​ty ko​‐ ściel​nej. Ja nie​co rza​dziej. Cho​ciaż lu​bi​łam pik​ni​ki. Za​‐ wsze lek​ko do​pra​wio​ne po​czu​ciem winy, dzię​ku​ję bar​‐ dzo. Pew​nie wła​śnie z tego po​wo​du sie​dzę te​raz tu​taj, za​miast re​lak​so​wać się przy cie​ka​wej lek​tu​rze. Tuż nad odzie​dzi​czo​ną ka​meą znaj​do​wa​ła się „twarz o zło​ci​stej kar​na​cji oto​czo​na ciem​ny​mi ko​smy​ka​mi krę​‐ co​nych wło​sów i bla​do​zie​lo​ne oczy”. Tak moja mat​ka opi​sy​wa​ła mnie księ​go​we​mu i nu​dzia​rzo​wi Ri​char​do​wi Har​ri​so​no​wi. Rze​czy​wi​ście, mam ciem​ne loki, i to aż pię​cio​cen​ty​me​tro​we, a moje oczy są zie​lo​ne. Zło​ci​sta kar​na​cja? Do​bra, je​stem opa​lo​na. Z tym się zgo​dzę. Mama za​po​mnia​ła je​dy​nie wspo​mnieć o kol​czy​ku w le​‐ wym łuku brwio​wym. Za​zwy​czaj nie mó​wi​ła tak​że nic o prze​kłu​tym no​sie i ję​zy​ku oraz o ta​tu​ażu na kar​ku. Kie​dy zdję​łam skó​rza​ną kurt​kę, pan Har​ri​son tro​chę się wzdry​gnął, ale ko​men​tarz za​cho​wał dla sie​bie. Na bo​sa​‐ ka mam le​d​wie metr sześć​dzie​siąt wzro​stu, ale w mo​ich ulu​bio​nych gla​nach mie​rzę metr i sześć​dzie​siąt pięć cen​ty​me​trów. Do​sko​na​le wiem, ja​kie spra​wiam wra​że​‐ nie, i z pew​no​ścią nie pa​so​wa​łam do at​mos​fe​ry pa​nu​ją​‐ cej w ro​dzin​nej re​stau​ra​cji, do któ​rej przy​pro​wa​dził mnie Ri​chard. W Fi​la​del​fii jest tyle wspa​nia​łych knajp, a on wy​brał wła​śnie tę?

Po ja​kie​go dia​bła da​łam się na​mó​wić na ko​lej​ną rand​kę w ciem​no? Bo je​steś sama, ni​g​dy nie by​łaś za​ko​cha​na i de​spe​rac​ko szu​‐ kasz swo​je​go pi​ra​ta? Praw​da. Przyj​mę tak​że kow​bo​ja. Albo stra​ża​ka. Albo księ​cia na wy​gna​niu, któ​ry zo​stał od​dzie​lo​ny od ro​dzi​ny przez bez​względ​ne​go wuja żąd​ne​go tro​nu. Zwłasz​cza że do​stał​by tak​‐ że rękę księż​nicz​ki z wro​gie​go kró​le​stwa, naj​pięk​niej​szej isto​ty w ca​łym pań​stwie. Szko​da tyl​ko, że wuj nie wie, iż wspo​mnia​ny wcze​śniej ksią​żę roz​dzie​wi​czył ją na łożu po​kry​tym śnież​no​bia​‐ ły​mi pió​ra​mi. Kie​dy wcho​dził w damę swe​go ser​ca, ta wbi​ja​ła mu pa​znok​cie w ple​cy jak ptak, któ​ry za chwi​lę od​le​ci w na​mięt​‐ ne… Rany. Wy​star​czy tej szkoc​kiej. Po dzie​się​ciu mi​nu​tach wy​słu​chi​wa​nia jego po​etyc​‐ kiej opo​wie​ści o ra​jach po​dat​ko​wych i in​dy​wi​du​al​nych pla​nach eme​ry​tal​nych od​sta​wi​łam szklan​kę i za​czę​łam na nie​go pa​trzeć. Mo​głam roz​kosz​nie wy​le​gi​wać się w wan​nie z bą​bel​ka​mi i ma​rzyć o kor​sa​rzu, a słu​cha​łam cze​goś ta​kie​go? Sama po​tra​fi​łam zna​leźć so​bie fa​ce​ta, o czym cią​gle przy​po​mi​na​łam ma​mie. Tyle że wy​ka​za​‐ nie się tą umie​jęt​no​ścią to już zu​peł​nie coś in​ne​go. Tak na​praw​dę to z niej nie ko​rzy​sta​łam. Nie cho​dzi o to, że nie chcę cho​dzić na rand​ki, bo chcę. W pew​nym sen​‐ sie. Po pro​stu nie mam cier​pli​wo​ści do tej gad​ki szmat​‐ ki, któ​rą trze​ba od​bęb​nić, żeby zwa​bić męż​czy​znę. Wiem, że w ży​ciu jest ina​czej niż w książ​kach, gdzie dziew​czy​na za​ko​chu​je się bez pa​mię​ci w brat​niej du​szy

w chwi​li, kie​dy pa​trzą so​bie w oczy w za​tło​czo​nym po​‐ miesz​cze​niu. Nie​do​rzecz​ne. Albo że przy​stoj​ny nie​zna​jo​my po​ry​wa cię w świat fan​ta​zji i pod​nie​ty, je​ste​ście od razu po​łą​cze​ni i po​zo​‐ sta​je​cie w do​sko​na​łej ero​tycz​nej har​mo​nii od chwi​li, w któ​rej jego ogrom​ny czło​nek do​ty​ka two​jej de​li​kat​nej jak kwiat ko​bie​co​ści. Co za po​mysł. Albo że każ​dą fir​mą ze świa​to​wej czo​łów​ki za​rzą​dza nie​speł​na trzy​dzie​sto​let​ni, wy​so​ki, z kil​ku​dnio​wym za​‐ ro​stem i rzu​ca​ją​cą się w oczy nie​okieł​zna​ną mę​sko​ścią przy​stoj​niak, któ​ry tyl​ko cze​ka, aż po​ja​wi się za​gu​bio​na i nie​wie​rzą​ca w sie​bie dziew​czy​na w tramp​kach, któ​re nosi na bose sto​py, i zrzu​ci go z pie​de​sta​łu, zmie​nia​jąc w ten spo​sób całe jego ży​cie. A wszyst​ko to wy​da​rzy się w re​stau​ra​cji pod​czas lun​chu okra​szo​ne​go mar​ti​ni i szyb​kim nu​mer​kiem w dam​skiej to​a​le​cie. Dla wy​ja​śnie​nia. Je​śli nie za​kła​dasz skar​pe​tek do tram​pek, to póź​niej two​je sto​py bar​dzo śmier​dzą. Tak czy siak, wszyst​kie te ża​ło​sne sce​ny w ro​man​‐ sach spra​wi​ły, że tę​sk​ni​łam za taką baj​ką. Za cu​dow​ną wy​mia​ną, któ​ra ma miej​sce, kie​dy ko​chan​ko​wie sta​ją się jed​no​ścią. Dla​te​go cho​dzi​łam na rand​ki, po​zna​wa​‐ łam fa​ce​tów w ba​rach i pod​ry​wa​łam ich. Ta​kie schadz​ki sa​mot​nej dziew​czy​ny, od​by​wa​ją​ce się od cza​su do cza​‐ su, koń​czy​ły się za​zwy​czaj ni​ja​kim, cza​sem tyl​ko wy​szu​‐ ka​nym sek​sem. Or​gazm, czy to wy​wo​ła​ny moją ręką,

czy też czy​jąś, za​wsze jest przy​jem​ny. Dla​te​go kie​dy co kil​ka mie​się​cy moja mat​ka tru​ła mi gło​wę tym, że jako je​dy​na z ro​dzeń​stwa nie sta​nę​łam na ślub​nym ko​bier​cu, pod​da​wa​łam się i po​zwa​la​łam, by uma​wia​ła mnie na rand​ki w ciem​no. Mój typ fa​ce​ta i ide​ał mo​jej mat​ki mają ze sobą tyle wspól​ne​go co tuń​czyk i lo​ków​ka. Po​do​ba​li mi się nie​‐ grzecz​ni chłop​cy i cza​sem spę​dza​łam czas w ich to​wa​‐ rzy​stwie. Lu​bi​łam, kie​dy wy​glą​da​li na twar​dzie​li. Roz​‐ czo​chra​ne wło​sy? O tak. Ar​ty​sta? Tak, ko​niecz​nie – mu​‐ zyk, ma​larz, per​for​mer – wszyst​ko jed​no. Gust mo​jej mat​ki jest ty​po​wy: ży​wi​ciel ro​dzi​ny, ustat​ko​wa​ny, speł​nio​ny, mą​dry, du​sza to​wa​rzy​stwa na przy​ję​ciach i zbior​nik z wy​star​cza​ją​cą ilo​ścią sper​‐ my, aby wy​dać na świat kil​ka po​ko​leń dzie​ci ob​cią​żo​‐ nych ka​to​lic​kim po​czu​ciem winy. I tak w przy​pły​wie mat​czy​nej tro​ski, bez wąt​pie​nia pod​sy​co​nej na​ro​dzi​na​mi trze​cie​go wnu​ka i wiel​kim pra​gnie​niem po​sia​da​nia ca​łe​go ich tu​zi​na, mama uma​‐ wia​ła mnie na rand​ki w co​raz gor​szym sty​lu. Przez ostat​nie dwa ty​go​dnie spo​tka​łam się z Har​rym Thom​so​‐ nem, Tom​mym Dic​ker​so​nem, no i dziś z Ri​char​dem Har​ri​so​nem. Do​rad​ca fi​nan​so​wy, do​rad​ca po​dat​ko​wy i księ​go​wy. Ten sam typ fa​ce​ta, w ta​kich sa​mych spodniach i o iden​tycz​nym spo​so​bie my​śle​nia. Tom, Dick i Har​ry? Nie, do cho​le​ry. – Po​wie​dzia​łem mu, że je​śli chce wszyst​ko za​in​we​‐ sto​wać w trze​ci fi​lar, mogę to dla nie​go zro​bić, ale wte​‐

dy prze​pad​nie mu dużo atrak​cyj​niej​sza in​we​sty​cja. Dla​‐ te​go za​pro​po​no​wa​łem, żeby… – Dick? Mogę tak do cie​bie mó​wić? – W za​sa​dzie to wolę Ri​chard, ale… – Dick, prze​rwę ci w tym miej​scu. To był kiep​ski po​‐ mysł. Zro​bi​ło mu się przy​kro. – A niech to. Wie​dzia​łem, że le​piej bę​dzie za​mó​wić pa​lusz​ki z kur​cza​ka. Dla mnie ta ma​ca​rel​la też ma nie​‐ co zbyt eg​zo​tycz​ny smak. Może uda mi się za​wo​łać kel​‐ ner​kę i… Za​ma​chał na pra​cu​ją​cą w re​stau​ra​cji dziew​czy​nę, by po​mo​gła mu roz​wią​zać pro​blem z „ma​ca​rel​lą”, a ja ude​rzy​łam dło​nią w blat sto​łu. – Nie cho​dzi o ser, re​stau​ra​cję ani na​wet o cie​bie, Dick. Ża​łu​ję, że da​łam się na to na​mó​wić ma​mie. – Ona jest świet​na. Wspa​nia​łe za​so​by. – Ko​niec ga​da​nia o pie​nią​dzach. Chcę być uwo​dzo​‐ na. Ma​rzę o tym, żeby zmio​tło mnie z nóg. Szu​kam cze​‐ goś wy​jąt​ko​we​go, rzad​kie​go, na​mięt​ne​go. Cze​goś nie​‐ zwy​kłe​go! – mó​wi​łam, pod​no​sząc głos, bo tro​chę się roz​e​mo​cjo​no​wa​łam. Po​chy​li​łam się nad sto​łem. – Pra​‐ gnę ko​goś, kto zrzu​ci wszyst​ko ze sto​łu, pchnie mnie na blat i do​pro​wa​dzi do dzi​ko​ści. Dick, po​tra​fisz to zro​‐ bić? – wy​chy​li​łam ostat​ni łyk szkoc​kiej i wy​zy​wa​ją​co po​‐ pa​trzy​łam mo​je​mu to​wa​rzy​szo​wi w oczy. – Na​mięt​ne​go? Nie​zwy​kłe​go? – gło​śno prze​łknął śli​‐ nę i po​lu​zo​wał kra​wat. Na​gle zro​bił dziw​ną minę. –

Masz na my​śli w ty​łek? – wy​szep​tał, pusz​cza​jąc przy tym prze​sad​nie oczko. O. Mój. Boże. – Wszyst​ko u pań​stwa w po​rząd​ku? – spy​tał ra​do​sny głos. Pod​nio​słam wzrok na kel​ner​kę. – Dick chce pa​lusz​ki z kur​cza​ka – po​wie​dzia​łam, wzdy​cha​jąc. Wy​ję​łam dwa​dzie​ścia do​la​rów z port​fe​la i po​ło​ży​łam na sto​le obok pu​stej szklan​ki. Wsta​łam, po​‐ de​szłam do męż​czy​zny i po​kle​pa​łam go po ra​mie​niu. – Przy​kro mi, ale nic z tego nie bę​dzie. Na jego twa​rzy ma​lo​wa​ła się wi​docz​na ulga. Ko​‐ micz​ne. Za​czął wsta​wać, ale po​wstrzy​ma​łam go ge​stem. Wzię​łam kurt​kę i wy​szłam. Ko​lej​ny może się ugryźć. Albo – jak w tym przy​pad​‐ ku – za​gryźć pa​lusz​ki z kur​cza​ka. * * * Za​mknę​łam za sobą drzwi miesz​ka​nia i ogar​nę​ła mnie przej​mu​ją​ca ci​sza. Po​de​szwy mo​ich bu​tów głu​cho dud​‐ ni​ły o wy​po​le​ro​wa​ną be​to​no​wą po​sadz​kę. Lam​py rzu​ca​‐ ły przy​ćmio​ne świa​tło. Zdję​łam kurt​kę i za​śmia​łam się pod no​sem, bo przy​po​mnia​ła mi się mina Dic​ka, kie​dy zro​bi​łam to samo w re​stau​ra​cji. W dzi​siej​szych cza​sach ta​tu​aże są po​wszech​ne, ale nic tak nie za​ska​ku​je fa​ce​ta w gar​ni​tu​rze jak odro​bi​na atra​men​tu na ko​bie​cej szyi. Nie po​win​nam się na​igry​wać. Nie za​słu​żył na cał​ko​wi​te po​tę​pie​nie. Przy​naj​mniej nie pod​czas przy​staw​ki. Stłu​‐

mi​łam uśmiech, kie​dy w dro​dze do kuch​ni mi​nę​łam zdję​cie mamy wi​szą​ce na ścia​nie. – Przy​kro mi, mamo. „Ma​ca​rel​la”? Sama ro​zu​miesz. Za​śmia​łam się zno​wu. Ostat​ni raz. Za​sta​na​wia​łam się, jak będę się czu​ła ju​tro rano, je​‐ śli wy​pi​ję jesz​cze jed​ną szkla​necz​kę szkoc​kiej. Stwier​‐ dzi​łam, że mam to gdzieś, i zro​bi​łam so​bie drin​ka. Opar​łam się o ku​chen​ny blat. Był wy​ko​na​ny z wy​po​le​ro​‐ wa​ne​go be​to​nu, tak samo jak pod​ło​ga. Wnę​trze miesz​‐ ka​nia mia​ło in​du​strial​ny cha​rak​ter: czy​ste, nie​za​gra​co​‐ ne, upo​rząd​ko​wa​ne. Stal, chrom, czer​nie i od​cie​nie… sami wie​cie ja​kie​go ko​lo​ru. Na jed​nej ze ścian wi​sia​ły zdję​cia. Czar​no-bia​łe w czar​nych ram​kach. Ro​dzin​ne fo​to​gra​fie roz​sta​wi​łam do​kład​nie co sie​dem cen​ty​me​trów (w górę, w dół i na boki). Pię​ciu star​szych bra​ci. Mama. Tata. Wszy​scy ra​zem. Do​ra​sta​nie sta​no​wi​ło dla mnie cie​ka​we do​świad​cze​‐ nie. Ro​dzi​ce byli tak przy​zwy​cza​je​ni do pił​ki noż​nej, ho​‐ ke​ja i ba​se​bal​lu, że ubie​ra​li mnie w spor​to​we ciu​chy. Ni​g​dy nie przy​szło mi do gło​wy, żeby wło​żyć su​kien​kę. Te​raz cza​sem je no​szę. Moc​no przy​le​ga​ją​ce do cia​ła, w sty​lu bo​jó​wek, po​wle​czo​ne sia​tecz​ką, a do tego gla​ny. Styl na Co​urt​ney Love z 1996 roku. Bez roz​ma​za​nej szmin​ki. I he​ro​iny. Wy​cho​wy​wa​łam się z pię​cio​ma star​szy​mi brać​mi, dla​te​go wszy​scy w mie​ście po​strze​ga​li mnie jako jed​ną z „chłop​ców Fran​kli​nów”. Trud​niej było mnie tak na​zy​‐

wać, kie​dy za​czę​łam doj​rze​wać, ale po​nie​waż cią​gle bie​‐ ga​łam w czap​kach z dasz​kiem i dre​so​wych blu​zach, le​‐ gen​da na​dal żyła. Szłam w śla​dy mo​ich bra​ci rów​nież w szko​le, więc ra​dzi​łam so​bie wy​bit​nie. Szcze​gól​nie z przed​mio​tów ści​słych. W wie​ku pięt​na​stu lat roz​wią​‐ zy​wa​łam cał​ki. Fran​kli​no​wie byli świet​ni z ma​te​ma​ty​ki, dla​te​go jako czło​nek tej ro​dzi​ny też by​łam w tym do​bra. Szko​puł po​le​gał na tym, że uwiel​bia​łam tak​że za​ję​cia pla​stycz​ne. Szki​co​wa​nie, ma​lo​wa​nie – ko​cha​łam to. Ry​‐ so​wa​nie ce​chu​je się pew​ną sy​me​trią, na​tu​ral​nym po​czu​‐ ciem umiej​sco​wie​nia i ska​li, któ​re prze​ma​wia​ły do mo​‐ je​go ku​joń​skie​go ma​te​ma​tycz​ne​go umy​słu. Tyl​ko że po​‐ mię​dzy po​zasz​kol​ny​mi za​ję​cia​mi spor​to​wy​mi a za​awan​‐ so​wa​ny​mi lek​cja​mi przy​go​to​wu​ją​cy​mi na stu​dia nie mia​łam cza​su na zgłę​bia​nie tej dzie​dzi​ny. I szcze​rze po​wie​dziaw​szy, nie za​chę​ca​no mnie do tego. Mój oj​ciec pro​wa​dzi fir​mę kom​pu​te​ro​wą, a ro​‐ dzeń​stwo od za​wsze było przy​go​to​wy​wa​ne do pra​cy w tym biz​ne​sie. Więc i ja szłam za ich przy​kła​dem. Przez ja​kiś czas. Obok ro​dzin​nych zdjęć wi​sia​ło jed​no je​dy​ne dzie​ło sztu​ki. Tyl​ko ono było ko​lo​ro​we. Śmia​łe ja​sno​ko​ra​lo​we i bla​do​ró​żo​we smu​gi oraz ła​god​ne pla​my bie​li. Kwie​‐ cień w Pa​ry​żu. Pa​trzy​łam na prze​pla​ta​ją​ce się i lek​ko roz​my​te bar​wy. Przy​po​mnia​łam so​bie, jak się czu​łam, gdy spę​dza​łam czas w ate​lier we Fran​cji. Jak w nie​bie znaj​du​ją​cym się w zu​peł​nie in​nym świe​cie niż fir​ma two​rzą​ca opro​gra​mo​wa​nie.

Od​go​ni​łam wspo​mnie​nia, do​pi​łam szkoc​ką i się​gnę​‐ łam po ko​mór​kę. Zmu​si​łam się do spraw​dze​nia pocz​ty gło​so​wej. Przy​naj​mniej trzy wia​do​mo​ści były od mamy, a dwie z nie​zna​ne​go mi nu​me​ru. By​łam pew​na, że mat​‐ ka chcia​ła je​dy​nie wie​dzieć, jak uda​ła się rand​ka, a te​le​‐ fo​ny od ob​cych zu​peł​nie mnie nie in​te​re​so​wa​ły, więc wszyst​ko ska​so​wa​łam. Zdję​łam buty, na​rzu​ci​łam na sie​bie mięk​ki bia​ły szla​frok i ru​szy​łam w stro​nę je​dy​ne​go po​ko​ju w miesz​‐ ka​niu, któ​ry wy​ła​my​wał się z no​wo​cze​sne​go mo​no​chro​‐ ma​tycz​ne​go sty​lu. Otwo​rzy​łam drzwi pro​wa​dzą​ce do ró​żo​we​go cha​osu. Ta​pe​ta, dy​wan – każ​dą wol​ną po​wierzch​nię za​go​‐ spo​da​ro​wa​łam czymś w różu. I zło​ty​mi świecz​ni​ka​mi. Mia​łam ich mnó​stwo. Bia​łe świe​ce, na któ​rych ro​man​‐ tycz​nie za​stygł to​pią​cy się wosk. Mój pry​wat​ny azyl. Moja ro​man​tycz​na nir​wa​na. Wan​na. Głę​bo​ka. Dłu​ga. Nad nią pół​ka za​sta​wio​na pły​na​mi i ku​lecz​ka​mi do ką​pie​li, so​la​mi i olej​ka​mi. La​‐ wen​do​we, ge​ra​nium i oczy​wi​ście ró​ża​ne. Włą​czy​łam ra​‐ dio, na​sta​wi​łam lo​kal​ną sta​cję z mu​zy​ką kla​sycz​ną i kie​‐ dy od​krę​ci​łam ku​rek z cie​płą wodą, po​czu​łam, jak po​‐ wo​li zni​ka cię​żar dzi​siej​sze​go wie​czo​ru. Na​le​wa​łam ró​‐ ża​ne​go pły​nu do ką​pie​li i pa​trzy​łam na książ​kę, któ​rą mia​łam za​miar dziś skoń​czyć. Co jest na okład​ce? Męż​‐ czy​zna. Sil​ny. Dzi​ki. Do​brze zbu​do​wa​ny. Ko​bie​ta. Pięk​‐ na. Za​chwy​ca​ją​ca. Cy​ca​ta. Zrzu​ci​łam z sie​bie szla​frok i od razu za​po​mnia​łam

Zrzu​ci​łam z sie​bie szla​frok i od razu za​po​mnia​łam o Dic​ku Nu​dzia​rzu. Wsu​nę​łam się do per​fu​mo​wa​nej wody i od​pły​nę​łam w swój świat. * * * Spa​łam spo​koj​nie, kie​dy za​dzwo​ni​ła ko​mór​ka i wy​rwa​ła mnie ze snu o gi​gan​tycz​nym bu​cie, któ​ry go​nił mnie na zjeż​dżal​ni. Na oślep błą​dzi​łam ręką po noc​nym sto​li​‐ ku. Zrzu​ci​łam ster​tę ksią​żek i bu​tel​kę wody, za​nim w koń​cu zna​la​złam te​le​fon. – Słu​cham? Ci​sza. – Tak? – Halo, czy to pan​na Vi​vian Fran​klin? – spy​tał mę​ski głos. – Tak, to Viv. Kim pan jest? – wark​nę​łam, spoj​rzaw​‐ szy na ze​ga​rek. Kto, do cho​le​ry, dzwo​ni o 1.28? – Wie pan, któ​ra jest go​dzi​na? – Bar​dzo mi przy​kro. Mamy róż​ni​cę cza​su. Tu, w Ka​li​for​nii, jest zde​cy​do​wa​nie wcze​śniej. – Cóż, gra​tu​lu​ję. Kim, do dia​bła, je​steś i dla​cze​go, do cho​le​ry, dzwo​nisz do mnie w środ​ku nocy? – Pan​no Fran​klin, już pró​bo​wa​łem się z pa​nią skon​‐ tak​to​wać. Nie do​sta​ła pani ode mnie wia​do​mo​ści? – Ka​li​for​nio, masz pięć se​kund i się roz​łą​czam – burk​nę​łam. – Pro​szę mi wy​ba​czyć to po​rów​na​nie, ale bar​dzo przy​po​mi​na mi pani swo​ją ciot​kę. – Męż​czy​zna ro​ze​‐

śmiał się grzecz​nie, a ja się za​my​śli​łam. – Ciot​kę? – Nie by​łam po​dob​na ani do ciot​ki Glo​rii, ani do ciot​ki Kim​ber​ly, no i żad​na z nich nie miesz​ka​ła w Ka​li​for​nii. Chwi​la. – Czy ma pan przy​spie​szo​ny od​‐ dech? – Fuj, miał! – Ko​leś, wy​bra​łeś nie​od​po​wied​nią la​‐ skę na zbo​czo​ny te​le​fon. – O nie, pan​no Fran​klin. Wła​śnie po​ko​na​łem dość wy​so​kie scho​dy, a oba​wiam się, że moje ser​ce nie jest już tak sil​ne jak kie​dyś. – Ode​tchnął głę​bo​ko i ro​ze​śmiał się. – Zbo​czo​ny te​le​fon. Co za po​mysł. Spodo​ba​ło​by się to pani ciot​ce Mau​de. Ciot​ka Mau​de. Ciot​ka Mau​de? Aaa, ciot​ka Mau​de. – Moja bab​cia cio​tecz​na Mau​de? Mau​de Per​kins? – Tak, zga​dza się. Z pew​no​ścią przez ostat​nie kil​ka dni sły​sza​ła pani to już wie​le razy, ale pro​szę przy​jąć wy​ra​zy współ​czu​cia. – Wy​ra​zy współ​czu​cia? – Tak, w związ​ku z odej​ściem pani ciot​ki. Przez dzie​się​cio​le​cia moja fir​ma re​pre​zen​to​wa​ła jej in​te​re​sy. Ostat​ni​mi laty bar​dzo ją po​lu​bi​łem. Wspa​nia​ła ko​bie​ta. Ciot​ka Mau​de. Cóż. Kon​do​len​cje? – Słu​chaj, Ka​li​for​nio. Za​cznij od po​cząt​ku, przed​‐ staw się i wy​ja​śnij, dla​cze​go dzwo​nisz do mnie w środ​‐ ku nocy w spra​wie ko​bie​ty, któ​rą le​d​wie zna​łam i któ​rej nie wi​dzia​łam od pięt​na​stu lat. I na​wet nie mia​łam po​‐ ję​cia, że ten, ode​szła. – Nie wie​dzia​ła pani? W ta​kim ra​zie to nie​co nie​‐ zręcz​na sy​tu​acja, praw​da? Bar​dzo mi przy​kro, pan​no

Fran​klin. Pro​szę po​zwo​lić, że się przed​sta​wię. Na​zy​‐ wam się Ge​rald Mont​go​me​ry. By​łem ad​wo​ka​tem pani ciot​ki i je​stem wy​ko​naw​cą jej te​sta​men​tu. Włą​czy​łam świa​tło, wsta​łam, żeby przy​nieść no​tes, a po​tem wró​ci​łam do łóż​ka. – Do​bra, pa​nie Mont​go​me​ry, za​in​try​go​wał mnie pan. Pro​szę po​wie​dzieć wszyst​ko, tak​że to, jak to się sta​ło, że ciot​ka umar​ła i nikt z ro​dzi​ny o tym nie sły​‐ szał. – Cóż, pan​no Fran​klin. Jak pani wie, Mau​de była bar​dzo eks​cen​trycz​ną oso​bą – za​czął, chi​cho​ta​jąc. Pół go​dzi​ny póź​niej, cał​ko​wi​cie sko​ło​wa​na i oszo​ło​‐ mio​na, odło​ży​łam te​le​fon. Po​pa​trzy​łam na swo​je za​pi​ski na kart​ce pa​pie​ru: Zmar​ła wy​mie​ni​ła w te​sta​men​cie tyl​ko mnie. Dom i ran​czo oraz wszyst​kie do​bra do​cze​sne dla… mnie? Men​do​ci​no. To w Ka​li​for​nii! Spoj​rza​łam na ze​ga​rek. My​śli kłę​bi​ły się w mo​jej gło​‐ wie. Było zbyt póź​no, żeby dzwo​nić do ro​dzi​ców. Zro​bię to rano. Nie poj​mu​ję tego, co się sta​ło. Stuk​nię​ta ciot​ka Mau​de. Ostat​ni raz wi​dzia​łam ją, kie​dy mia​łam dwa​na​‐ ście lat i spę​dza​łam lato w jej domu na Za​chod​nim Wy​‐ brze​żu. Sta​ry bu​dy​nek sto​ją​cy na kli​fie. O mój Boże – dom na pla​ży. Wy​sko​czy​łam z łóż​ka i zbie​głam scho​da​mi do sa​lo​nu i do pół​ki z książ​ka​mi. Się​gnę​łam po al​bum ze zdję​cia​‐

mi ro​dzin​ny​mi. Były w nim fot​ki ze wspól​nych wy​jaz​‐ dów i wa​ka​cji z cza​sów mo​je​go dzie​ciń​stwa. Szyb​ko wer​to​wa​łam stro​ny al​bu​mu, aż zna​la​złam to, cze​go szu​‐ ka​łam. W Men​do​ci​no spę​dzi​łam jed​no lato. Ma​gicz​ny od​po​‐ czy​nek z naj​bliż​szy​mi i ciot​ką Mau​de. To było tak daw​‐ no temu, że pra​wie o tym za​po​mnia​łam. Za​mknę​łam oczy i przy​po​mnia​łam so​bie do​tyk słoń​ca na skó​rze, za​‐ pach soli i pia​sek po​mię​dzy pal​ca​mi u stóp. Po chwi​li znów wpa​try​wa​łam się w zdję​cie wik​to​riań​skie​go domu wznie​sio​ne​go na brze​gu wzbu​rzo​ne​go Pa​cy​fi​ku. Dom na​zwa​no Se​asi​de Cot​ta​ge, Nad​mor​ską Cha​tą, ale w ni​‐ czym jej nie przy​po​mi​nał. Wie​życz​ki. Ta​ras wi​do​ko​wy na da​chu. We​ran​da. Drew​nia​ne pod​ło​gi wy​tar​te bo​sy​mi sto​pa​mi, któ​re la​ta​mi po nich prze​bie​ga​ły. Ogród wa​‐ rzyw​ny. Cał​ko​wi​cie za​sta​wio​ny skrzy​nia​mi i sta​ry​mi ma​ne​ki​na​mi strych. Kra​ina cu​dów dla ma​łej dziew​czyn​‐ ki. I ja ją odzie​dzi​czy​łam? I ran​czo? Chry​ste, jak mo​głam nie pa​mię​tać o far​‐ mie, któ​ra są​sia​do​wa​ła z do​mem jak z ob​raz​ka? Po​ła​cie ży​znej ka​li​for​nij​skiej zie​mi, z owca​mi, ku​ra​mi i nie​licz​‐ ny​mi kro​wa​mi. I koń​mi. Za​po​mnia​łam o nich. I sta​ra uro​cza sto​do​ła, w któ​rej… Chwi​la. Koni trze​ba do​glą​dać. Za​zwy​czaj robi to… kow​boj. Ta​jem​ni​czy te​le​fon w środ​ku nocy wy​ry​wa​ją​cy mnie ze snu. Roz​mo​wa, któ​ra otwo​rzy​ła przede mną zu​peł​nie nowe moż​li​wo​ści. Przy​go​da? Po​czą​tek no​we​go? Po​dróż

przez cały kraj do miej​sca, w któ​rym cze​ka inne ży​cie? Z… hmmm… kow​bo​jem? Kur​de. Mo​gła​bym go schru​pać. Zwłasz​cza je​śli nie​ba​wem będę bo​ha​ter​ką swo​jej wła​‐ snej po​wie​ści ro​man​tycz​nej. Tyl​ko czy na​praw​dę mogę prze​nieść się na dru​gi ko​niec kra​ju? Nie mam żad​nych zna​jo​mych w Ka​li​for​nii. Mo​ment, to nie​praw​da. Się​gnę​łam po te​le​fon, by po​roz​ma​wiać z je​dy​ną oso​‐ bą miesz​ka​ją​cą na Za​chod​nim Wy​brze​żu, któ​rą znam. To czło​wiek tak samo żąd​ny przy​gód jak ja kie​dyś. W Ka​li​for​nii była do​pie​ro 23.00. Oczy​wi​ście, bio​rąc pod uwa​gę jego za​wód, cho​le​ra wie, gdzie może te​raz być. Pa​trzy​łam na jego na​zwi​sko na li​ście kon​tak​tów i za​sta​na​wia​łam się, czy nie prze​ło​żyć tej roz​mo​wy na rano. Pie​przyć to. Za​dzwo​ni​łam do daw​ne​go przy​ja​cie​la z li​ceum, Si​‐ mo​na Par​ke​ra.