kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 870 134
  • Obserwuję1 390
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 680 134

Aboulela Leila - Minaret

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
A

Aboulela Leila - Minaret .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu A ABOULELA LEILA
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 323 stron)

Aboulela Leila Minaret W swoim muzułmańskim hidżabie, ze spuszczonym wzrokiem, Najwa jest niewidzialna dla większości, szczególnie dla bogaczy, których domy sprząta. Dwadzieścia lat wcześniej. Najwa, studiująca na uniwersytecie w Chartotum, nie przypuszcza nawet, że pewnego dnia będzie zmuszona pracować jako służąca. Marzeniem młodej, wychowanej w wyższych sferach Sudanki było zamążpójście i założenie rodziny. Koniec beztroskich chwil Najwy przyszedł wraz z zamachem stanu, który zmusił ją i jej rodzinę na polityczne zesłanie do Londynu. Nie spełniły się jej marzenia o miłości, ale przebudzenie w nowej religii, islamie, przyniosło jej inny rodzaj ukojenia. W tym momencie, w jej życiu pojawia się Tamer, pełen życia, samotny brat jej pracodawczyni. Obydwoje znajdują wspólną więź w religii, i powoli, niezauważalnie, zakochują się w sobie...

Bism Allahi, Ar-rahman, Ar-raheem Moja pozycja w świecie spadla. Znalazłam się w miejscu, gdzie sufit wisi nisko i jest tak ciasno, że trudno się poruszać. Przez większość czasu jestem do tego przyzwyczajona. Przez większość czasu mi to nie przeszkadza. Godzę się na swój wyrok i nie rozpamiętuję ani nie spoglądam za siebie. Czasem jednak następuje pewne przesunięcie i coś mi się przypomina. Rutyna zostaje zakłócona i nagle uświadamiam sobie, czym się stałam, kiedy tak stoję na ulicy pokrytej jesiennymi liśćmi. Drzewa w parku po drugiej stronie mają kolor wypolerowanego srebra i mosiądzu. Podnoszę wzrok i dostrzegam minaret meczetu Regent's Park wystający ponad drzewami. Nigdy nie widziałam go tak wcześnie rano, w takim subtelnym świetle. Jesienią Londyn jest najpiękniejszy. Latem jest brudny i spuchnięty, zimą przytłoczony światłem bożonarodzeniowych lampek, a wiosną, w porze roku, kiedy rodzi się nowe życie, zawsze pojawia się rozczarowanie. Teraz prezentuje się najlepiej, niczym dojrzała kobieta, której uroda nie ma już świeżości, lecz wciąż zaskakuje. 2

Z moich ust wydobywa się biała para. Czekam, żeby nacisnąć dzwonek do mieszkania; numer zapisałam w notesie. Powiedziała: „osiem". Kaszlę i martwię się, że zrobię to w obecności nowej pracodawczyni, budząc obawy, że zarażę jej dziecko. Może jednak nie jest z rodzaju tych, które się tak przejmują. Jeszcze jej nie znam. Widziałam ją tylko raz, w zeszłym tygodniu, kiedy przyszła do meczetu w poszukiwaniu służącej. Roztaczała wokół siebie aurę pośpiechu i elegancji. Jedwabny szal miała niedbale owinięty wokół głowy i szyi, a kiedy nieco się zsunął, odsłaniając włosy, nie zadała sobie trudu, żeby je schować. Należała do specyficznego rodzaju arabskich kobiet - bogata studentka, przed trzydziestką, pełnymi garściami czerpiąca ze zdobyczy Zachodu... Mimo to nie znam jej. Nie była sobą, kiedy ze mną rozmawiała. Niewiele osób pozostaje sobą w meczetach. Zachowują się powściągliwie, oddając się we władanie tej części siebie, która jest krucha i zaniedbywana. Mam nadzieję, że mnie nie zapomniała. Mam nadzieję, że nie zmieniła zdania i nie oddała swojej córeczki do żłobka ani nie znalazła kogoś innego. I mam nadzieję, że jej matka, która do tej pory pełniła funkcję niani, nie przedłużyła pobytu w Wielkiej Brytanii, sprawiając, że stanę się zbędna. St John's Wood High Street to ruchliwa ulica. Mężczyźni w garniturach i młode kobiety, ubrane zgodnie z najnowszą modą, wsiadają do nowych samochodów i jadą do swoich intratnych zajęć. To elegancka dzielnica. Odcienie różu i przestrzeń, która jest błogosławieństwem bogatych. Przeszłość 3

przypomina o sobie, ale to nie rzeczy mi brak. Nie chcę nowego płaszcza, a tylko częściej móc oddawać mój stary do pralni. Chciałabym, żeby tak wiele drzwi nie zamykano mi przed nosem; drzwi taksówek i tych prowadzących do wykształcenia, salonów kosmetycznych, biur podróży, które mogłyby mnie wysłać na pielgrzymkę do Mekki... Kiedy ktoś odzywa się przez domofon, mówię głosem zdenerwowanym i pełnym nadziei: „Salaamu alleikum, to ja, Najwa...". Oczekuje mnie, alhamdullilah. Dźwięk dzwonka jest niemal ekscytujący. Otwieram drzwi i wchodzę do holu wyłożonego drewnem; przeszłość zachowana i konserwowana ze smakiem. To piękny budynek, majestatyczny i solidny. Stare, solidne bogactwo, przekazywane z pokolenia na pokolenie z miłością i dbałością. Nie tak jak pieniądze mojego ojca, skonfiskowane przez rząd, roztrwonione przez Omara. Ja też nierozsądnie postąpiłam z moją częścią, nie zrobiłam z nią niczego pożytecznego. W holu wisi lustro. Widać w nim kobietę w białym szalu na głowie i beżowym bezkształtnym płaszczu. Mam zbyt błyszczące oczy i zbyt długie rzęsy, ale nadal wyglądam swojsko, wiarygodnie i jestem w odpowiednim wieku. Młoda niania mogłaby być niefrasobliwa, a starsza narzekać na kręgosłup. Ja jestem w odpowiednim wieku. Winda jest starego typu, więc muszę otworzyć drzwi szarpnięciem. Dystyngowaną ciszę budynku zakłóca stuknięcie. Wyciągam rękę, żeby nacisnąć guzik drugiego 7

piętra, ale okazuje się, że na pierwszym przycisku widnieje napis od pierwszego do trzeciego, na drugim od trzeciego do czwartego, a na trzecim od czwartego do szóstego. Próbuję to zrozumieć, wpatruję się w przyciski, ale nadal jestem zdezorientowana. Postanawiam więc wejść po schodach. Gdzieś nade mną słychać trzaśnięcie drzwi i odgłos pośpiesznego zbiegania po schodach. Wreszcie przed moimi oczami pojawia się młody chłopak, wysoki i tyczkowaty, z początkami zarostu i kręconymi włosami. Zatrzymuję go i pytam o windę. - To są numery mieszkań, a nie pięter. - Mówi po angielsku, jakby to był jego język ojczysty, ale nie z miejscowym akcentem. W Londynie trudno zgadnąć, skąd ktoś pochodzi. Jak na Sudańczyka ma za jasną skórę, ale nie mam dowodu na to, że nim jest. - Rozumiem, dziękuję. - Uśmiecham się, ale on nie odpowiada uśmiechem. Powtarza jedynie: - Musisz nacisnąć guzik z numerem mieszkania, do którego chcesz się dostać. Ma jasnobrązowe oczy, nie bije z nich inteligencja, jak u Anwara, ale intuicja. Może jest wrażliwy, ale niezbyt bystry, nie taki bystry i mądry jak młodzi ludzie w dzisiejszych czasach. Dziękuję mu ponownie, a on lekko skłania głowę i poprawia torbę na ramieniu. Słyszałam powiedzenie, że młodzi pachną rajem. Kiedy oddala się i wychodzi z budynku, wszystko wraca do normy. 5

Wjeżdżam na górę i otwieram drzwi windy wprost na elegancki, odkurzony dywan, i pełna nadziei idę w stronę mieszkania. Będę zabierała tę małą dziewczynkę na skwer po drugiej stronie ulicy. Będę z nią chodziła do meczetu o takiej porze, żebym mogła modlić się ze wszystkimi, a potem będziemy karmiły kaczki w Regenfs Park. Bardzo prawdopodobne, że w mieszkaniu jest telewizja satelitarna i będę mogła oglądać egipskie filmy na ARTE oraz wiadomości stacji Al-Dżazira. W zeszłym tygodniu usłyszałam pewną rozmowę i zapamiętałam słowa, które najbardziej mnie poruszyły: Miłosierdzie Allacha jest jak ocean. Nasze grzechy są niczym bryla gliny tkwiąca w dziobie gołębia. Gołąb siedzi na gałęzi drzewa nad oceanem. Jedyne, co musi zrobić, to otworzyć dziób. 9

Część pierwsza Chartum, 1984-1985

Rozdział pierwszy Omarze, śpisz? - Potrząsnęłam go za rękę, którą położył na twarzy, zasłaniając oczy. - Hmm. - Wstawaj. - W jego pokoju panował cudowny chłód. - Nie mogę się ruszyć. - Opuścił rękę i patrzył na mnie, mrugając nieprzytomnie. Cofnęłam głowę, marszcząc nos, ponieważ miał nieprzyjemny oddech. - Jeśli nie wstaniesz, zabieram samochód. - Naprawdę nie mogę... nie mogę się ruszyć. - Więc jadę bez ciebie. - Poszłam w przeciwległy koniec pokoju, mijając po drodze szafę i plakat z Michaelem Jacksonem i wyłączyłam klimatyzator. Zatrzymał się, wydając pogłos, a nad pokojem zawisł upał. - Dlaczego mi to robisz? - jęknął. Roześmiałam się. - Teraz będziesz musiał wstać - powiedziałam ze złośliwą satysfakcją. 8

Na dole wypiłam herbatę z ojcem. Zawsze tak dobrze wyglądał rano, świeży i pachnący wodą po goleniu. - Gdzie jest twój brat? - spytał gderliwie. - Pewnie zaraz zejdzie - odpowiedziałam. - Gdzie jest mama? - Dzisiaj środa. Chodzi do fitness clubu. Zawsze zadziwiał mnie fakt, iż Baba celowo zapominał rozkład dnia mamy oraz to, jak czujny i niejednoznaczny wyraz miały jego oczy, kiedy o niej mówił. Ożeni! się powyżej swojego stanu, dla osobistych korzyści. Jego historia życia wyglądała tak, że mimo iż pochodził z biednej rodziny, został kierownikiem biura prezydenta, ponieważ wżenił się w starą, bogatą rodzinę. Nie lubiłam, kiedy o tym opowiadał, zbijało mnie to z tropu. - Rozpieszczona - burknął znad herbaty. - Cała wasza trójka jest rozpieszczona. - Powiem mamie, że tak o niej mówisz! Skrzywił się. - Jest zbyt łagodna dla twojego brata. Nie wychodzi mu to na dobre. Kiedy byłem w jego wieku, pracowałem dzień i noc, miałem aspiracje... O nie, pomyślałam, znowu to samo. Moje uczucia musiały się odmalować na twarzy, bo powiedział: - Oczywiście, nie masz ochoty mnie słuchać... - Och, tato, przepraszam. - Objęłam go i pocałowałam w policzek. - Piękne perfumy. Uśmiecha się. - Paco Rabanne. 14

Roześmiałam się. Dbał o ubiór i wyglądał bardziej elegancko niż jakikolwiek inny ojciec, którego znałam. - Cóż, czas na mnie - powiedział i zaczął się rytuał jego wyjścia. Z kuchni wyłonił się służący i zaniósł jego teczkę do samochodu. Szofer, Musa, który pojawił się nie wiadomo skąd, otworzył mu drzwiczki do samochodu. Patrzyłam, jak odjeżdżają, a na podjeździe zostaje tylko toyota. Kiedyś był to samochód mamy, ale w zeszłym miesiącu dostaliśmy go ja i Omar. Mama miała nowy samochód, a Omar przestał jeździć motocyklem. Spojrzałam na ulicę. Nie jechali nią żadni rowerzyści. Miałam wielbiciela, który bardzo często przejeżdżał pod naszym domem, czasem nawet trzy, cztery razy dziennie. Patrzył na mnie oczami pełnymi nadziei, a ja nim gardziłam. Jednak teraz, kiedy droga była pusta, poczułam się rozczarowana. - Omar! - zawołałam z dołu. - Spóźnimy się na wykład! Na początku semestru, naszego pierwszego semestru na uniwersytecie, przyjeżdżaliśmy dużo wcześniej. Po sześciu tygodniach odkryliśmy, że chcąc uchodzić za osoby obyte, powinniśmy pojawiać się w ostatniej chwili. Wszyscy wykładowcy przychodzili dziesięć minut po czasie i dumnie wkraczali do sal, wypełnionych oczekującymi ich studentami. Z góry nie dochodził żaden dźwięk, więc wbiegłam po schodach. Nie, w łazience nikogo nie było. Otworzyłam drzwi do sypialni Omara i, tak jak się spodziewałam - było tam gorąco jak w piekarniku. A mimo to spał jak zabity, chrapiąc rozwalony na łóżku, spocony w skopanej pościeli. 10

- Dosyć tego. Sama pojadę, nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Poruszył się nieznacznie. -Co? Sprawiałam wrażenie rozgniewanej, ale przepełniał mnie lęk. Bałam się jego senności, która nie wynikała z żadnej choroby; bałam się jego letargu, o którym z nikim nie mogłam porozmawiać. - Gdzie są kluczyki? -Hę? - Gdzie są kluczyki od samochodu? - Otwieram szafę. - Nie, w kieszeni dżinsów... za drzwiami. Wyciągnęłam kluczyki. Na podłogę potoczyły się monety i paczka papierosów marki Benson & Hedges. - Zobaczysz, co będzie, jak Baba się o tym dowie. - Włącz klimatyzator. - Nie. - Proszę cię, Nana. Zmiękczył mnie, używając zdrobnienia. Poczułam bliźniaczą empatię i przez chwilę to mnie było gorąco i nieznośnie sennie. Włączyłam klimatyzator i zdecydowanym krokiem wyszłam z pokoju. Zamknęłam okno w samochodzie, żeby kurz nie dostał się do środka, a gorący wiatr nie zepsuł mi fryzury. Chciałam się czuć jak młoda, wyemancypowana studentka, pewnie prowadząca własny samochód. Bo czyż nie byłam młodą, wyemancypowaną kobietą, jadącą własnym samochodem na uniwersytet? W Chartumie niewiele 16

kobiet prowadziło samochody, a na uniwersytecie dziewczyny stanowiły niecałe trzydzieści procent - to powinno sprawiać mi satysfakcję. Jednak wolałam, kiedy był ze mną Omar, kiedy to on prowadził. Brakowało mi go. Jechałam powoli, uważnie włączałam migacze i pilnowałam, żeby nie potrącić kogoś na rowerze. Na światłach przy Gamhouriya Street w moje okno zapukała mała dziewczynka, żebrząc z pochyloną głową i niewidzącym wzrokiem. Byłam sama, więc dałam jej banknot. Gdyby był ze mną Omar, dałabym jej monetę - nienawidził żebraków. Zacisnęła palce na pięciofuntówce z powolnym niedowierzaniem i uciekła na chodnik. Kiedy zapaliło się zielone światło, ruszyłam. We wstecznym lusterku zobaczyłam, jak otoczyła ją grupka innych dzieci oraz kilku zdesperowanych dorosłych. Początek walki wzbił w powietrze pył. Miałam spocone ręce, pukając do sali wykładowej numer sto jeden. Byłam spóźniona piętnaście minut. Słyszałam, jak w środku doktor Basheer omawia kolejny temat z rachunkowości, przedmiotu, który lubiłam najmniej, ale ojciec chciał, żeby Omar studiował biznes, a ja, po latach spędzonych w szkole dla dziewcząt, chciałam być z Omarem. Zapukałam ponownie, tym razem głośniej, i zebrałam się na odwagę, żeby przekręcić gałkę. Drzwi były zamknięte. A zatem doktor Basheer mówił prawdę, zapowiadając, że na jego wykłady nie będą wpuszczani spóźnialscy. Odwróciłam się na pięcie i poszłam do stołówki. Moja ulubiona stołówka znajdowała się na tyłach uniwersytetu. Jej okna wychodziły na Nil, ale gęste drzewa 12

zasłaniały rzekę. Poranny cień oraz zapach drzew mango zaczął mnie uspokajać. Usiadłam przy stoliku i udawałam, że czytam notatki. Nic z nich nie rozumiałam i czułam pustkę. Widziałam już te godziny, które będę musiała poświęcić na zapamiętywanie czegoś, czego nie rozumiem. Kiedy podniosłam wzrok, zauważyłam, że przy stoliku obok siedzi Anwar Al-Sir. Studiował na ostatnim roku i byl znany z tego, że od góry do dołu miał najlepsze stopnie. Dzisiaj był sam, z papierosem i szklanką herbaty. W kampusie, gdzie panowało niechlujstwo, on zawsze miał na sobie czyste koszule, był gładko ogolony i miał krótko obcięte włosy, nawet jeżeli w modzie były dłuższe. Omar nosił dokładnie taką fryzurę jak Michael Jackson na okładce płyty Offthe Wall. Anwar Al-Sir był członkiem Frontu Demokratycznego, studenckiego odłamu Partii Komunistycznej. Prawdopodobnie nienawidził mnie, ponieważ słyszałam jego cięte i pogardliwe uwagi wypowiadane w języku nadwa na temat burżuazji. Rodziny, będące właścicielami ziemskimi, kapitaliści, arystokracja... to ich należy winić, mówił, za bałagan w tym kraju. Rozmawiałam o tym z Omarem, ale Omar powiedział, że traktuję to zbyt osobiście. Omar nie miał czasu na ludzi takich jak Anwar, miał własny krąg przyjaciół. Wymieniali się nagraniami wideo z Top of the Pops i wszyscy kiedyś zamierzali pojechać do Wielkiej Brytanii. Omar uważał, że lepiej nam było pod panowaniem Brytyjczyków i żałował, że odeszli. Pilnowałam, żeby nie umieszczał swoich poglądów w żadnym z esejów z historii czy ekonomii. 18

Na pewno zostałby oblany, bo wszyscy autorzy książek i wykładowcy twierdzili, że przyczyną zacofania był kolonializm. Dziecinne byłoby przesiadać się na inne miejsce, jednak czułam się nieswojo, siedząc naprzeciwko Anwara. Uśmiechnął się do mnie, czym zbił mnie z tropu, i utkwił we mnie wzrok. Czułam, że mam zbyt obcisłą bluzkę i zbyt zarumienioną twarz. Musiałam odetchnąć, bo powiedział żartobliwym tonem: - Gorąco, prawda? A ty jesteś przyzwyczajona do klimatyzacji. Roześmiałam się. Kiedy się odezwałam, mój głos brzmiał dziwnie, zupełnie jak głos kogoś obcego. - Jednak wolę upał niż zimno. - Dlaczego? - Rzucił na ziemię niedopałek i kopiąc butem, zasypał go piaskiem. Miał płynne ruchy. - Czy nie jest bardziej naturalny? - Między nami stały dwa stoliki i zastanawiałam się, które z nas zrobi pierwszy krok, wstanie i usiądzie przy stoliku drugiego. - To zależy - odpowiedział. - Ktoś w Rosji mógłby uznać zimno za coś naturalnego. - Nie jesteśmy w Rosji. Roześmiał się uprzejmie i zamilkł. Jego milczenie mnie rozczarowało i zastanawiałam się nad różnymi sposobami ożywienia rozmowy. Pośpiesznie skleciłam w głowie kilka zdań: „Słyszałam, że twój brat studiuje w Moskwie", „Popsuła mi się klimatyzacja w samochodzie", „Wyobraź sobie, że doktor Basheer nie wpuścił mnie do sali". Odrzuciłam 14

je wszystkie, bo były głupie i nie na miejscu. Cisza wzmagała się do momentu, aż przez ćwierkanie ptaków przebiło się bicie mojego serca. Nie żegnając się, wstałam i wyszłam ze stołówki, nie oglądając się na niego. Była już prawie dziesiąta, czas na makroekonomię. Wykładowca puścił w obieg listę obecności. Wpisałam swoje nazwisko, potem zmieniłam długopis i bardziej pionowym pismem podpisałam się za Omara. Kiedy wyszłam z sali po wykładzie, mój brat czekał na mnie. - Daj mi kluczyki do samochodu. - Masz. Nie zapomnij, że o dwunastej mamy historię. Pokaż się tam, proszę. Skrzywił się i odszedł w pośpiechu. Martwiłam się o niego. Dręczyłam się tym. Kiedy byłam mala, mama powiedziała: „Opiekuj się Omarem, jesteś dziewczynką, tą cichą i rozsądną. Opiekuj się Omarem". I rok za rokiem kryłam go. Wyczuwałam jego słabość i opiekowałam się nim. 20

Rozdział drugi Wyjęłam z wiklinowej torby portmonetkę, notes i piórnik i położyłam na półce obok wejścia do bib- lioteki. Z biblioteki wyszły dwie dziewczyny z mojego roku i uśmiechnęłyśmy się do siebie. Nie byłam pewna ich imion. Obydwie miały na sobie białe tobe*, jedna była bardzo ładna, z głębokimi dołeczkami w policzkach i błyszczącymi oczami. Były dziewczętami z prowincji, a ja dziewczyną ze stolicy i dlatego się nie przyjaźniłyśmy. Przy nich po raz pierwszy w życiu czułam się nieswojo w moich strojach - zbyt krótkich spódniczkach i zbyt obcisłych bluzkach. Wiele dziewczyn ubierało się podobnie, więc się nie wyróżniałam. Jednak te dziewczęta z prowincji sprawiały, że nie czułam się komfortowo. Dostrzegałam ich skromną grację, okrywające ich szczupłe ciała tobe z czystej białej bawełny, zasłaniające ramiona i włosy. *Tobe - tradycyjny sudański strój kobiecy. 16

W podziemiach biblioteki klimatyzatory intensywnie chłodziły powietrze, a pod sufitem obracały się wiatraki. Położyłam rzeczy na stoliku i rozejrzałam się po półkach. Coś rosyjskiego, żeby się do niego zbliżyć, żeby mieć mu coś do powiedzenia. Teoria marksistowska, dialektyka. Nie, nic bym nie zrozu- miała. Wreszcie zdjęłam z półki grubą książkę i usiadłam, żeby poczytać wybór przekładów poezji. Doskonale rozumiałam wers: Żyję, żeby zakopać moje pragnienia, nie wiedziałam jednak, skąd to zrozumienie przyszło. Wiodłam szczęśliwe życie, ojciec i mama kochali mnie i zawsze byli dla mnie szczodrzy. Latem jeździliśmy na wakacje do Aleksandrii, Genewy lub Londynu. Miałam i mogłam mieć wszystko. Żadnych marzeń, które pokrywały się rdzą, żadnych pogrzebanych pragnień. A mimo to czasem przypominałam sobie ból, jak ranę, która się zagoiła, smutek jak zapomniany sen. - Lubię rosyjskich pisarzy - powiedziałam do Anwara następnym razem, ponieważ zdarzył się następny raz, druga szansa, która nie była tak przypadkowa jak pierwsza. Szliśmy razem, mijając pocztę i księgarnię uniwersytecką. - Jakich? - Puszkina - odpowiedziałam. Nie zaimponowała mu moja odpowiedź. - Posłuchaj - zaczął - gdybym dał ci ulotki, rozdałabyś je? - Nie mogę. Obiecałam ojcu, że nie będę się angażowała w studencką politykę. Wzruszył ramionami i uniósł brwi, jakby chciał powiedzieć: „Czemu mnie to nie dziwi?". - Jakie masz poglądy polityczne? - spytał. 22

- Nie wiem. - Jak to, nie wiesz? - Wygląda na to, że wszyscy obwiniają się nawzajem. - Cóż, ktoś musi przyjąć na siebie winę za to, co się dzieje. - Dlaczego? - Żeby za to zapłacić. Nie podobało mi się, że to powiedział: „zapłacić". - Twój ojciec jest blisko z prezydentem? - Tak. Nawet są przyjaciółmi. - Poznałaś go? - Oczywiście. Kiedy dzwoni do mojego ojca do domu, ja odbieram telefon. - Tak po prostu? - uśmiechnął się. - Tak, to nic wielkiego. Kiedyś, wiele lat temu, kiedy byłam w szkole podstawowej, zadzwonił, a ja odebrałam, mówiąc „halo" w bardzo angielski sposób. - Podniosłam do ucha wyimaginowaną słuchawkę i naśladując samą siebie, powiedziałam: - „Halo, tu numer cztery-cztery-dziewięć-pięć-dziewięć". - Podobało mi się, jak Anwar na mnie patrzy, z rozbawieniem w oczach. - Wtedy - ciągnęłam - prezydent się rozzłościł i powiedział: „Mów poprawnie, dziecko! Rozmawiaj ze mną po arabsku". Anwar wybuchnął śmiechem. Cieszyłam się, że go rozbawiłam. - Lubię z tobą rozmawiać - powiedział wolno. 18

Wiele lat później, kiedy wracałam do tego, próbując sobie przypomnieć oznaki skrywanego napięcia pod pozornym spokojem, myślę o sprzecznościach, które traktowałam jak coś naturalnego. Smród kurzu i ścieków, walczący z zapachem jaśminu i guawy, gdzie żadna ze stron nie odnosiła zwycięstwa. Nil spływał z górskich obszarów Etiopii, w które wrzynała się Sahara, lecz żadne z nich nie było w stanie pokonać drugiego. Omar chciał wyjechać. Omar cały czas chciał wyjechać, a ja, jego bliźniaczka, chciałam zostać. - Dlaczego Samir, a nie ja? - zapytał Babę przy lunchu. Używaliśmy chińskiej porcelany i srebra. Wycieraliśmy usta serwetkami, które codziennie były prane i prasowane. - Ponieważ Samir ma za słabe oceny - powiedziała mama. Właśnie wróciła od fryzjera i włosy kręciły się jej powyżej ramion. Czułam zapach lakieru do włosów i papierosów. Chciałam być taka olśniewająca jak ona, otwarta i szczodra, zawsze mówić to, co należy, śmiać się we właściwym momencie. Pewnego dnia taka będę. - Ale czy to w porządku, że ten, który dostaje słabe stopnie, jedzie za granicę, a ten, który ma dobre stopnie, zostaje? - zapytałam, popierając Omara. Samir był naszym kuzynem, synem wuja Saleha, brata mamy. Uczył się w Atlantic College w Walii, żeby zaliczyć IB*, czyli coś w rodzaju egzaminów końcowych w szkole średniej. - I ty też? - Baba rzuci! mi gniewne spojrzenie. *IB - International Baccalaureate - międzynarodowa matura. 24

- Nie, ja nie chcę nigdzie jechać. Chcę zostać tutaj, z tobą. - Uśmiechnęłam się do mamy, a ona odpowiedziała mi uśmiechem. Byłyśmy sobie zbyt bliskie, żebym mogła wyjechać na studia za granicę. - Najwa to prawdziwa patriotka - zauważył Omar z sarkazmem. - Ty też powinieneś taki być - powiedział Baba. - Najpierw zjedzcie, a potem się kłóćcie - powiedziała mama, ale ją zignorowali. - Chcę jechać do Londynu. Nie cierpię tutaj studiować. -Ton głosu Omara dowodził, że mówi poważnie. - To ci dobrze zrobi - powiedział Baba. - Zmężniejesz. Całe to prywatne kształcenie cię zepsuło. Na uniwersytecie możesz obserwować, jak żyje się po drugiej stronie. Zrozumiesz realia swojego kraju oraz środowisko pracy, z jakim kiedyś się spotkasz. Kiedy byłem w twoim wieku... Omar jęknął. Zaczęłam się obawiać, że wybuchnie awantura. Przełknęłam, bojąc się, że Baba zacznie krzyczeć na Omara, a Omar jak burza wypadnie z domu. Resztę dnia musiałabym poświęcić na telefony, próbując go znaleźć. Stałam sama w głębi ogrodu. Mój wielbiciel przejechał na rowerze. Nosił okropne ubranie i miał fatalną fryzurę. Zachwyt ze strony kogoś takiego nie był komplementem. Poczułam, jak rodzi się we mnie znajomy gniew. Jednak gniewanie się na niego było zabawne. Posłałam grymas 20

w jego stronę, wiedząc doskonale, że każda moja reakcja jedynie go zachęci. Uśmiechnął się szeroko, z nadzieją, i popedalowal dalej. Właściwie nic o nim nie wiedziałam. - Chodź ze mną, Najwo - powiedziała mama. Miała na sobie prostą niebieską tobe i czarne sandały na wysokich obcasach. Stukały po marmurowej posadzce tarasu we frontowej części domu. W ręku trzymała reklamówkę pełną lizaków i słodyczy. Szofer, Musa, przyprowadził samochód, a żwir pryskający spod kół zakłócił bezruch popołudnia. Otworzył jej drzwi do samochodu i poszedł do domu po resztę reklamówek wypchanych starymi ubraniami i dwoma pojemnikami domowych kruchych ciasteczek. Rozpoznałam stary T-shirt Omara z napisem „Coca-Cola" i różową sukienkę, którą przestałam nosić, bo wyszła z mody. - Dokąd jedziesz? - Ze skromnego stroju mamy, wywnioskowałam, że nie wybiera sie nigdzie w celach rozrywkowych. - Do Cheshire Home - odpowiedziała, siadając na tylnym siedzeniu samochodu. Słowa: „Cheshire Home" wypowiedziała tak, jakby to było przyjemne miejsce. Tylko mama potrafiła się tak zachowywać. Wahałam się przez chwilę. Chude, powykręcane kończyny dzieci wytrącały mnie z równowagi i wolałam, kiedy zabierała mnie do szkoły dla głuchoniemych. Tam dzieci, chociaż nie umiały poprawnie mówić, biegały wesoło, obserwując bystrymi oczkami to, czego nie były w stanie usłyszeć. Wsiadłam z nią jednak do samochodu, a kiedy Musa włączył silnik, mama otworzyła torbę i dała mi gumę miętową. 21

- Gdybyś tylko widziała sierociniec, do którego twoja ciotka zabrała mnie wczoraj! - powiedziała. - W porównaniu z nim Cheshire to raj. Brud nie do uwierzenia. Zmarszczyłam z niesmakiem nos. Poczułam ulgę, że pojechały rano, kiedy byłam na uniwersytecie, i nie mogły mnie tam zaciągnąć. - I nie mają nic - mówiła dalej. - Ale czy to wymówka, żeby nie utrzymywać dzieci w czystości? Nie oczekiwała ode mnie odpowiedzi. Musa uśmiechał się i kiwał głową z fotela kierowcy, jakby mówiła do niego. Taka była. Tak prowadziła rozmowę. Czasem była ożywiona, a czasem wycofana i milcząca. Dziwne, że często na przyjęciach i weselach była trzeźwa, zaabsorbowana, a w sytuacjach kryzysowych znajdowała w sobie siłę, żeby wszystkiemu podołać. Wiedziałam, słuchając tego, co mówiła o sierocińcu, że nie zamierza tego tak zostawić. Pociągnie za wszystkie sznurki, będzie dręczyła mojego ojca i Jego Ekscelencję, aż dostanie to, czego chce. Cheshire Home był chłodny i ocieniony, położony w dobrej części miasta, z bungalowami i starymi zielonymi ogrodami. Zazdrościłam matce swobody, z jaką weszła do środka z torbą słodyczy i kruchych ciasteczek, mając za plecami Musę, niosącego pozostałe torby. Pielęgniarka, Salma, przywitała ją jak dobrą przyjaciółkę. Salma była bardzo wysoką i ciemnoskórą kobietą, o wystających kościach policzkowych i białych olśniewających zębach. Jej szarobiały ubiór nie był w stanie ukryć wspaniałej figury; wyglądała dostojnie z siwymi pasmami we włosach. 27

- Gratulacje - zwróciła się do mnie - dostałaś się na uniwersytet. - To wspaniałe. - Bardzo dbasz tutaj o czystość. - Mama zaczęła chwalić Salmę. - Och, w przeszłości w Cheshire było jeszcze lepiej. - Wiem. Wciąż jednak wygląda to dobrze. Odwiedziłam wczoraj inny sierociniec i było tam tak brudno, że byś nie uwierzyła. Pokój był przestronny, z tablicą po jednej stronie i kilkoma małymi stolikami i stołeczkami po drugiej. Pod ścianą stały rzędem dziecinne łóżeczka, a na podłodze tu i ówdzie porozrzucone były piłki i zabawki. Wyglądały znajomo - może mama przywiozła kilka z nich podczas wcześniejszych wizyt. Na ścianie wisiało kilka plakatów, mówiących o tym, jak ważne są szczepienia, i przerażające zdjęcie dziecka chorego na ospę wietrzną. Salma przyniosła mamie i mnie krzesła, a sama usiadła na jednym z dziecięcych stołeczków. Podeszły do nas dzieci, wspomagając się balkonikami, a niektóre po prostu się przy-czołgały. Jeden chłopiec z Południa był bardzo szybki i swobodnie przemieszczał się po pokoju, pomagając sobie rękami i jedną nogą. - Podchodźcie po kolei, to dam wam lizaki - powiedziała mama. Nieporządna kolejka zamieniła się w gąszcz wyciągniętych rączek. Mama każdemu dziecku wręczyła lizaka. - John! - Salma zawołała chłopca z Południa. - Przestań krążyć po pokoju i chodź po lizaka. 28

Od niechcenia podszedł do nas, kołysząc się, z szerokim uśmiechem i jasnym wzrokiem. - Jaki chcesz kolor? - spytała mama. - Czerwony. - Miał rozbiegany wzrok, jakby obserwował wszystko, ale myślał o czymś innym. - Proszę. Czerwony lizak dla ciebie - powiedziała mama. - Ostatni czerwony lizak, zostały tylko żółte. Wziął lizaka i zaczął odwijać go z papierka. - Czy to pani samochód stoi na zewnątrz? - zapytał. - Tak - odpowiedziała mama. - A co cię to obchodzi? - upomniała go Salma. Zignorował ją i nie spuszczał z mamy wzroku. - Jaki to samochód? - Mercedes. - Mama się uśmiechnęła. Pokiwał głową i polizał lizaka. - Będę jeździł dużą ciężarówką - oznajmił. - Popatrzcie tylko na tego głuptasa - roześmiała się Salma. - A jak zamierzasz ją prowadzić? - Będę nią jeździł. - Z jedną nogą? - Salma uniosła brwi, trochę z sarkazmem, a trochę z rozbawieniem. Zaszła w nim jakaś zmiana, widoczna w wyrazie jego oczu. Salma mówiła dalej: - Potrzebujesz dwóch nóg, żeby prowadzić samochód. Odwrócił się i poczołgał w drugą stronę. - W Europie są specjalne samochody - wtrąciłam się -dla ludzi bez... dla osób niepełnosprawnych. - Odezwałam 24