Adrian Lara
Rasa Środka Nocy 08
We władaniu północy
Rozdział 1
Życie... czy śmierć?
Słowa przypłynęły do niej z ciemności. Poszczególne
sylaby. Szorstki, bezdźwięczny głos, który przenikal przez
ciężki półsen, w jakim trwał jej umysł, i zmuszał ją, by się
obudziła, by słuchała. By dokonała wyboru.
Życie?
Czy śmierć?
Jęknęła, czując pod policzkiem zimne deski podłogi.
Usiłowała odciąć się od tego głosu i straszliwej decyzji, jakiej
się domagał. Nie po raz pierwszy słyszała te słowa, to pytanie.
Nie po raz pierwszy w ciągu tych niekończących się godzin
uniosła ciężką powiekę i w lodowatym bezruchu swojego
wiejskiego domu zobaczyła straszliwą twarz potwora.
Wampir.
- Wybierz - cicho wysyczał. Przykucnął nad nią. Leżała
skulona na podłodze, obok wygasłego kominka, i drżała. Kły
wampira połyskiwały w bladym świetle księżyca, ostre jak
brzytwa, zabójcze. Ich czubki nadal barwiła świeża krew -jej
krew, z rany na szyi. Zadał ją zaledwie chwilę wcześniej.
Próbowała wstać, ale nie mogła napiąć osłabłych mięśni.
Próbowała coś powiedzieć, ale zdołała tylko jęknąć. W gardle
miała suchość, opuchnięty język stawiał opór.
Na zewnątrz srożyła się alaska zima, mroźna i bezlitosna.
Napełniała wyciem jej uszy. Nikt nie usłyszy jej krzyków,
nawet jeśli zdoła krzyknąć.
Ten potwór mógł ją zabić w jednej chwili. Nie wiedziała,
dlaczego jeszcze tego nie zrobił. Nie wiedziała, dlaczego żąda
od niej odpowiedzi na pytanie, które zadawała sobie niemal
codziennie przez ostatnie cztery lata.
Od czasu wypadku, który odebrał jej męża i córeczkę.
Jakże często żałowała, że nie zginęła wraz z nimi na
oblodzonej autostradzie. Wszystko byłoby o tyle łatwiejsze,
mniej bolesne, gdyby tak się stało.
Widziała milczący osąd w nieludzkich, szeroko otwartych
oczach, które zdawały się płonąć w ciemności. Źrenice były
wąskie jak u kota. Misterne dermaglify pokrywały bezwłosą
głowę i potężne nagie ciało. Wzory zdawały się pulsować
jaskrawymi kolorami. Cisza się przedłużała. Obserwował ją
cierpliwie, jakby była owadem uwięzionym w szklanym słoju.
Kiedy znowu się odezwał, jego wargi się nie poruszyły.
Słowa przeniknęły przez jej czaszkę jak dym i zapadły głęboko
w umysł.
Decyzja należy do ciebie, kobieto. Powiedz mi, co wolisz,
życie czy śmierć?
Odwróciła głowę i zamknęła oczy. Nie chciała na niego
patrzeć. Nie chciała brać udziału w tej dziwacznej, okrutnej
grze. Był jak drapieżnik bawiący się zdobyczą, zafascynowany
tym, jak ofiara się wije, czekając na jego decyzję, czy ją
oszczędzić, czy nie.
Jak to się skończy, zależy od ciebie. Ty decydujesz.
- Idź do diabła - wybełkotała, głos miała niski i schrypnięty.
Mocne niczym stal palce chwyciły jej podbródek. Obrócił
jej twarz tak, by znów na niego patrzyła. Przechylił głowę na
bok, a bursztynowe, kocie oczy były pozbawione wszelkiego
wyrazu. Odetchnął chrapliwie, a potem przemówił, tym razem
poruszając poplamionymi krwią wargami.
- Wybierz. Nie zostało wiele czasu.
W jego głosie nie było zniecierpliwienia, jedynie pusta
obojętność. Apatia, która wskazywała, że naprawdę nie
obchodzi go, jaką mu da odpowiedź.
Nagle zawrzała w niej wściekłość. Chciała mu powiedzieć,
żeby się odczepił, żeby ją zabił i wreszcie to zakończył. Do
cholery, nie będzie żebrać o życie. Obudził się w niej bunt,
który popchnął wściekłość ku wysuszonemu gardłu i dalej, na
czubek języka.
Ale słowa nie napłynęły.
Nie była w stanie prosić go o śmierć. Nawet jeśli śmierć
była jedyną ucieczką przed koszmarem, w którym tkwiła.
Jedyną ucieczką od bólu po stracie dwojga ludzi, których
kochała najbardziej na świecie, i od pozbawionej celu
egzystencji, którą wiodła po ich odejściu.
Puścił jej podbródek i patrzył z doprowadzającym do
szaleństwa spokojem, jak jej głowa opada na podłogę. Czas
wlókł się w nieskończoność. Próbowała wydobyć z siebie głos,
wypowiedzieć słowo, które albo ją uwolni, albo skaże na
potępienie. Wreszcie zakołysał się na piętach i przekrzywił
głowę, zastanawiając się w milczeniu.
A potem, ku jej przerażeniu, wyprostował lewą rękę i wbił
przypominający szpon paznokieć głęboko we własne ciało, tuż
nad nadgarstkiem. Z rany popłynęła krew i spadała ciężkimi,
szkarłatnymi kroplami na drewniane deski podłogi. Wepchnął
palec w ranę i zaczął nim grzebać w środku, między mięśniami
a ścięgnami.
- O Jezu, co ty robisz? - Ogarnęło ją obrzydzenie. Instynkt
ostrzegał ją, że zaraz stanie się coś okropnego, może
nawet okropniej szego niż pozostawanie na łasce tej
koszmarnej istoty, która zniewoliła ją kilka godzin temu i
pożywiała się jej krwią. - O Boże, proszę, nie. Co ty do diabła
robisz?
Nie odpowiedział. Nawet na nią nie spojrzał. Wyciągnął z
rany coś maleńkiego i trzymał to w splamionych krwią pal-
cach. Zamrugał powoli, na moment zamknął oczy, a potem
skierował na nią ich hipnotyczny bursztynowy blask.
- Zycie albo śmierć - syknął, mrużąc bezlitosne oczy.
Pochylił się ku niej. Krew nadal kapała z rany, którą sam sobie
zadał. - Musisz zdecydować w tej chwili.
Nie, pomyślała z desperacją. Nie.
Gwałtownie wezbrała w niej furia. Nie mogła jej
powstrzymać, nie mogła stłumić wybuchu wściekłości, która
przedarła się przez jej obolałe gardło i wyrwała się z ust
niczym skowyt zmory.
- Nie! - Uniosła pięści i uderzyła w twarde, nagie ramiona
potwora. Atakowała go z całą siłą, jaka jej jeszcze została,
lubując się bólem, który odczuwała przy każdym zadawanym
mu ciosie. - Niech cię szlag! Zabieraj się ode mnie! Nie dotykaj
mnie!
Waliła go pięściami, raz za razem. Mimo to przysunął się
jeszcze bliżej.
- Zostaw mnie, do cholery! Wynoś się stąd!
Biła go po głowie i ramionach, nawet kiedy zaczęła
ogarniać ją ciemność, tak gęsta, że opóźniała jej ruchy, mąciła
myśli.
Jej mięśnie odmówiły współpracy. Jednak nadal
wymierzała ciosy, powoli, jakby poruszała się w czarnym
oceanie smoły.
- Nie - zajęczała i zamknęła oczy. Tonęła coraz głębiej w
pozbawionej dźwięków, nieważkiej, nieskończonej próżni. -
Nie... puść mnie. Do cholery... puść mnie...
Potem, kiedy miała wrażenie, że ciemność, która ją spowiła,
nigdy nie ustąpi, poczuła na czole coś chłodnego i wilgotnego.
Usłyszała niewyraźne głosy gdzieś nad sobą.
- Nie - wymruczała. - Nie. Puść mnie...
Zebrała resztkę sił i wymierzyła kolejny cios stworzeniu,
które ją więziło. Uderzenie spadło na twarde mięśnie.
Wówczas chwyciła obiema rękami swego prześladowcę i
starała się go podrapać. Nagle z zaskoczeniem wyczuła pod
palcami miękki materiał. Ciepła wełna zrobionego na drutach
swetra zamiast nagiej lepkiej skóry stworzenia, które
wtargnęło do jej domu.
Jej otumaniony umysł nie był w stanie pojąć, co się dzieje.
- Kto... Nie, nie dotykaj mnie...
- Jenna, słyszysz mnie? - Głęboki baryton, tak blisko jej
twarzy, wydał się znajomy. I dziwnie kojący.
Przywoływał ją, dawał punkt oparcia w tej
wszechogarniającej czarnej pustce. Zajęczała, nadal
zagubiona, czując jednak cień nadziei, że być może ocaleje.
Głos, który tak bardzo chciała teraz słyszeć, znów się
odezwał.
- Kade, Alex, chodźcie tutaj. Chyba się wreszcie budzi.
Odetchnęła z trudem.
- Puść mnie - wymamrotała niepewna, czy może ufać swoim
zmysłom. Czy może ufać czemukolwiek. - O Boże... Proszę,
nie... nie dotykaj mnie. Nie...
- Jenna? - Gdzieś niedaleko usłyszała kobiecy głos. Czuły,
pełny troski. Głos przyjaciółki. - Jenna, kochanie, to ja, Alex.
Już wszystko dobrze, rozumiesz? Jesteś bezpieczna,
przysięgam.
Słowa docierały do niej powoli, niosąc pociechę.
Uspokojenie pomimo zimnego przerażenia, które nadal
płynęło w jej żyłach.
Z wysiłkiem uniosła powieki i zamrugała, by pozbyć się
mgły, owijającej niczym całun wszystkie jej zmysły. Pochylały
się nad nią trzy kształty, dwa ogromne, niewątpliwie męskie, a
trzeci wysoki i smukły, kobiecy. Jej najlepsza przyjaciółka z
Alaski, Alexandra Maguire.
- Co... gdzie ja...
- Ciii - powiedziała Alex. - Nic nie mów. Wszystko w
porządku. Jesteś w bezpiecznym miejscu. Teraz wszystko
będzie dobrze.
Jenna znów zamrugała, spróbowała skupić wzrok. Powoli
pochylające się nad nią kształty zaczęły przypominać ludzi.
Spróbowała usiąść i nagle uświadomiła sobie, że w dłoniach
nadal ściska wełniany sweter, który ma na sobie wyższy z
dwóch mężczyzn. Ogromny, groźnie wyglądający
Afroamerykanin o krótko ostrzyżonych włosach i ramionach
futbolisty. To jego głęboki głos pomógł jej się ocknąć z
koszmaru.
To jego biła, Bóg raczy wiedzieć od jak dawna, biorąc za
monstrum, które ją zaatakowało.
- Hej - powiedział, a jego szerokie usta rozciągnęły się w
lekkim uśmiechu. Ciemnobrązowe, przenikliwe oczy
przyglądały się jej uważnie. Ciepły uśmiech stał się jeszcze
szerszy, kiedy puściła jego sweter i opadła na poduszkę.
-Cieszę się, że postanowiłaś wrócić do świata żywych.
Jenna zmarszczyła brwi, zdumiona jego lekkim tonem.
Wciąż nie mogła zapomnieć o koszmarnym wyborze, jaki
wymusił na niej napastnik. Odetchnęła chrapliwie i spróbowała
się rozejrzeć po nieznanym wnętrzu. Czuła się trochę jak mała
Dorotka, kiedy obudziła się w Kansas po wyprawie do Krainy
Oz.
Tyle że w jej przypadku Oz było torturą, przerażającą
podróżą do nasiąkniętego krwią piekła. Przynajmniej ten
horror już się skończył. Spojrzała na Alex.
- Gdzie jesteśmy?
Przyjaciółka podeszła bliżej i otarła jej czoło chłodną,
wilgotną chusteczką.
- Jesteś bezpieczna, Jenno. Nic cię tu nie skrzywdzi.
- Tu, to znaczy gdzie? - spytała, czując, jak ogarnia ją
dziwna panika. Choć łóżko, w którym leżała, było miękkie,
pełne poduszek i koców, dostrzegła nieskazitelnie białe ściany,
medyczne monitory i aparaturę z cyfrowymi danymi. -Co to
jest? Szpital?
- Niezupełnie - odparła Alex. - Jesteśmy w Bostonie, w
prywatnej posiadłości. Teraz to dla ciebie najbezpieczniejsze
miejsce. Dla nas wszystkich.
Boston? Prywatna posiadłość? Nie poczuła się lepiej po
tych wymijających wyjaśnieniach.
- Gdzie jest Zach? Muszę się z nim zobaczyć. Chcę z nim
porozmawiać.
Alex zbladła nieco na wzmiankę o bracie Jenny. Zamilkła
na długą chwilę. Za długą. Obejrzała się przez ramię na
drugiego mężczyznę, który stał za nią. Jennie wydał się
znajomy. Gdzieś już widziała te sterczące czarne włosy,
przenikliwe srebrzyste oczy i wydatne kości policzkowe. Alex
wyszeptała cicho jego imię.
- Kade...
- Wezwę Gideona - powiedział i przytulił ją lekko. Ten
mężczyzna - Kade - był niewątpliwie przyjacielem Alex. I to
bardzo bliskim. Należeli do siebie. Mimo szoku Jenna bez
trudu wyczuła głęboką miłość, jaka łączyła tych dwoje. Kade
cofnął się i rzucił okiem na drugiego mężczyznę. - Brock,
przypilnuj wszystkiego, póki nie wrócę.
Czarnoskóry mężczyzna pokiwał z powagą głową. Kiedy
Jenna na niego spojrzała, wytrzymał jej wzrok z takim samym
łagodnym spokojem, z jakim ją powitał w tym dziwnym
miejscu.
Przełknęła gulę przerażenia podchodzącą jej do gardła.
- Alex, powiedz mi, co się dzieje - poprosiła. - Wiem, że
zostałam zaatakowana... i ugryziona. O Jezu, przez tego
stwora... Dostał się do mojego domu i zaatakował mnie.
Twarz Alex była poważna. Przyjaciółka położyła delikatnie
dłoń na ręce Jenny.
- Wiem, kochanie. Wiem, co przeszłaś. To musiało być
okropne. Ale teraz jesteś tutaj. I przeżyłaś, dzięki Bogu.
Jenna zamknęła oczy i zaszlochała głucho.
- Alex... on... on się mną nakarmił!
Brock niepostrzeżenie przysunął się bliżej łóżka. Stanął tuż
obok niej i pogładził palcami bok jej szyi. Jego duże ręce były
ciepłe i nieopisanie czułe. Spokój, który emanował z jego
delikatnej pieszczoty, był przedziwnym uczuciem.
Chciała odtrącić te palce, ale jakaś jej cząstka - spragniona
opieki, bezbronna Jenna, której nienawidziła i której
odmawiała wpływu na swoje decyzje - nie zamierzała
zrezygnować z tej pociechy. Od dotyku palców,
przesuwających się w górę i w dół jej szyi, przyspieszony puls
zwolnił.
- Lepiej? - spytał cicho, cofając rękę. Westchnęła i pokiwała
lekko głową. - Naprawdę muszę zobaczyć się z bratem. Czy
Zach wie, gdzie jestem?
Alex zacisnęła usta. W pokoju zaległa bolesna cisza.
- Jenna, kochanie, nie martw się w tej chwili niczym,
dobrze? Tyle przeszłaś. Najpierw skupmy się na tobie, na tym,
żebyś przyszła do siebie. Zach chciałby właśnie tego.
- Gdzie on jest, Alex? - Choć Jenna już od lat nie pracowała
w policji stanowej Alaski, wiedziała doskonale, kiedy ktoś
unika odpowiedzi, żeby oszczędzić komuś bólu. Tak jak Alex
w tej chwili. - Co się stało mojemu bratu? Chcę go zobaczyć.
Coś mu się stało, poznaję to po tobie. Muszę stąd wyjść,
natychmiast.
Duża szeroka dłoń Brocka znów poszukała kontaktu, jednak
tym razem Jenna ją odtrąciła. Uczyniła tylko lekki ruch
nadgarstkiem, ale ręka Brocka znalazła się tak daleko, jakby
Jenna użyła całej swej siły. A nawet większej.
- Co jest, do diabła? - Brock zmrużył oczy, a w jego
pochmurnym spojrzeniu zamigotały niebezpieczne błyski i
zniknęły, nim zdążyła w pełni zarejestrować, co się stało.
W tej samej chwili Kade wrócił do pokoju w towarzystwie
dwóch mężczyzn. Jeden, wysoki i smukły, choć atletycznie
zbudowany, miał potargane jasne włosy i niebieskie okulary
przeciwsłoneczne bez oprawek. Zsunięte nisko na nos,
nadawały mu wygląd szalonego, genialnego naukowca. Drugi,
ciemnowłosy i poważny, wszedł do małego pomieszczenia
niczym średniowieczny król. Sama jego obecność narzucała
posłuszeństwo.
Jenna z trudem przełknęła ślinę. Była dawniej policjantką,
więc przywykła do konfrontacji z mężczyznami o wiele od niej
większymi i silniejszymi. Nigdy nie było łatwo ją onieśmielić,
ale teraz, w obecności tych czterech górujących nad nią
mężczyzn, emanujących złowrogą aurą, stwierdziła, że z
trudnością wytrzymuje ich wnikliwe, niemal podejrzliwe
spojrzenia.
Ich obecność uświadomiła jej również, bez cienia
wątpliwości, że miejsce, w którym przebywa, to na pewno nie
szpital. I z całą pewnością nie był to wiejski klub.
- Obudziła się dopiero kilka minut temu? - spytał blondyn.
Miał lekki angielski akcent. Brock i Alex przytaknęli, a wtedy
podszedł do łóżka. - Cześć, Jenna. Nazywam się Gideon, a to
jest Lucan - powiedział, wskazując swego potężnego
towarzysza, który stanął obok Brocka, po drugiej stronie
pokoju. Gideon zmarszczył brwi. - Jak się czujesz?
Też zmarszczyła brwi.
- Jakby mnie przejechał autobus. I w dodatku zawlókł z
Alaski aż do Bostonu.
- To była jedyna możliwość - wtrącił się Lucan władczym
tonem. To on tu rządził, nie było co do tego wątpliwości. - Za
dużo wiesz, a poza tym potrzebowałaś specjalistycznej opieki.
Musimy cię obserwować.
Nie spodobało jej się to, co usłyszała.
- Tym, czego potrzebuję, jest powrót do domu - parsknęła. -
Cokolwiek zrobił mi ten potwór, przeżyłam. Nie będzie mi
potrzebna żadna opieka i nikt nie musi mnie obserwować,
ponieważ nic mi nie jest.
- Nie - stwierdził Lucan poważnie. - Bardzo się mylisz.
Choć powiedział to spokojnie, poczuła lodowate
przerażenie. Spojrzała na Alex i Brocka - dwie osoby, które
zaledwie kilka minut temu zapewniały ją, że nic złego się z nią
nie dzieje, że jest bezpieczna. Dzięki tym dwojgu po
przebudzeniu z koszmaru, którego smak nadal czuła na języku,
odzyskała poczucie bezpieczeństwa. Ale teraz oboje milczeli.
Odwróciła wzrok, przestraszona tym, co może oznaczać ich
milczenie.
- Muszę stąd wyjść. Chcę wrócić do domu.
Kiedy spróbowała spuścić nogi z łóżka, powstrzymał ją nie
Lucan czy Brock ani żaden z pozostałych mężczyzn, ale Alex,
jej najlepsza przyjaciółka. Zastąpiła Jenny drogę, a poważny
wyraz jej twarzy poskutkował bardziej niż siła zgromadzonych
w pokoju mężczyzn.
- Jen, posłuchaj mnie. Posłuchaj nas wszystkich. Musisz
zrozumieć, że są pewne sprawy... dotyczące tego, co
wydarzyło się na Alasce. Musimy się o nich dowiedzieć, a
tylko ty znasz odpowiedź.
Jenna pokręciła głową.
- Nie wiem, o co ci chodzi. Wiem tylko tyle, że zostałam
zaatakowana i przetrzymywana wbrew mojej woli. Ugryzł
mnie i pił moją krew. - To było gorsze niż najgorszy koszmar.
Ten potwór może nadal przebywać w Harmony. Nie mogę tu
siedzieć, skoro może w każdej chwili dopaść mojego brata albo
kogoś innego.
- Nie, nie - powiedziała Alex. - Stwór, który cię zaatakował,
Prastary, nie żyje. Nie zagraża już nikomu w Harmony. Kade i
jego towarzysze dopilnowali tego.
Jenna poczuła ulgę na wieść, że napastnik nie żyje, ale jej
serce nadal przepełniał zimny strach.
- A co z Zachem? Gdzie jest mój brat?
Alex rzuciła okiem na Kade'a i Brocka, którzy podeszli
bliżej, i leciutko pokręciła głową. Jej brązowe oczy były pełne
smutku.
- Och, Jenna... tak mi przykro.
Znaczenie słów przyjaciółki powoli docierało do
świadomości Jenny. Czy to możliwe, że brat - ostatni z jej
rodziny - nie żyje?
- Nie. - Przełknęła z trudem ściskający gardło straszliwy żal.
Alex objęła ją ramieniem.
Fala rozpaczy wyniosła z otchłani pamięci wspomnienia.
Głos Alex, nawołujący ją gdzieś z zewnątrz domu, w którego
ciemnościach pochylał się nad nią ów stwór. Gniewne krzyki
Zacha, pełne zabójczej groźby - ale skierowanej przeciwko
komu? Nie była wtedy pewna. Nawet teraz nie miała
najmniejszego pojęcia, komu groził.
Odgłos wystrzału przed domem, po którym potwór
poderwał się i wypadł na pokryty śniegiem lesisty dziedziniec,
wyrywając z futryny drewniane drzwi i roztrzaskując je.
Pamiętała przeraźliwe wycie brata. Przerażenie w jego głosie, a
potem okropną ciszę.
A potem... już nic.
Nic, tylko głęboki, nienaturalny sen i nieskończoną
ciemność.
Wysunęła się z objęć Alex, próbując opanować rozpacz. Nie
może się załamać, nie na oczach tych poważnych mężczyzn,
którzy patrzyli na nią z mieszaniną litości i ostrożnego
zainteresowania.
- To ja już pójdę - oświadczyła, starając się odnaleźć
stanowczy ton policjantki, który tak dobrze niegdyś jej służył.
Wstała, czując jedynie lekkie drżenie nóg. Kiedy zatoczyła się,
Brock wyciągnął rękę, jakby chciał ją podtrzymać, ale
odzyskała równowagę bez tej nieproszonej pomocy. Nikt nie
musi się z nią pieścić, bo to ją tylko osłabia.
- Alex, wskaż mi, gdzie jest wyjście. Lucan chrząknął
znacząco.
- Obawiam się, że to nie wchodzi w grę - odezwał się
Gideon grzecznie, ale stanowczo. - Skoro się już obudziłaś i
oprzytomniałaś, dowiedz się, że potrzebujemy twojej pomocy.
- Mojej pomocy? - Zmarszczyła brwi. - W czym?
- Musimy zrozumieć, co zaszło między tobą a Prastarym. A
zwłaszcza dowiedzieć się, czy coś ci powiedział, czy powierzył
ci jakieś informacje.
Nachmurzyła się jeszcze bardziej.
- Przykro mi. Raz przez to już przeszłam i nie mam ochoty
do tego wracać. Dzięki, ale nie skorzystam. Chcę o tym jak
najszybciej zapomnieć.
- Musisz coś zobaczyć, Jenno - odezwał się tym razem
Brock. Jego głos był niski, pełen troski. - Proszę, wysłuchaj
nas.
Zawahała się, a Gideon natychmiast wykorzystał jej
niepewność.
- Obserwujemy cię, odkąd przybyłaś do kwatery -
powiedział, podchodząc do panelu kontrolnego
zamontowanego na ścianie. Wpisał coś na klawiaturze i z
sufitu wyjechał płaski monitor. Pojawił się na nim obraz:
Jenna, w tym pokoju, pogrążona we śnie. Nic wstrząsającego.
Tylko ona, spoczywająca bez ruchu na łóżku. - Zaczęło się
robić interesująco około czterdziestej trzeciej godziny.
Wpisał polecenie na klawiaturze i obraz przewinął się do
wskazanego miejsca. Jenna znów zobaczyła siebie, ale tym
razem rzucała się dziko na łóżku i wypowiadała przez sen
jakieś słowa i zdania w nieznanym języku.
- Nie rozumiem. Co się dzieje?
- Mamy nadzieję, że ty nam powiesz - odparł Lucan. -Czy
rozpoznajesz język, w którym mówiłaś?
- Język? Dla mnie to jakaś paplanina.
- Jesteś pewna? - Nie wydawał się przekonany. - Gideon,
pokaż następną taśmę.
Obraz na ekranie znów się zmienił. To, co widziała teraz
Jenna, było jeszcze bardziej niepokojące. Kopała i wiła się,
słychać było jej głos, ale to, co mówiła, nie miało żadnego
sensu.
Niełatwo było ją przestraszyć, ale to nagranie jak z
psychiatryka przepełniło czarę.
- Wyłącz taśmę - zażądała. - Proszę. Nie chcę tego teraz
oglądać.
- Mamy wiele godzin takich nagrań - powiedział Lucan,
kiedy Gideon wyłączył wideo. - Przez cały czas
obserwowaliśmy cię, dwadzieścia cztery godziny na dobę.
- Przez cały czas - powtórzyła Jenna. - To znaczy jak długo?
- Pięć dni - odparł Gideon. - Początkowo sądziliśmy, że to
śpiączka spowodowana traumą, ale twoje parametry życiowe
były przez cały czas normalne. Twoja krew też jest normalna.
Z medycznego punktu widzenia po prostu... -przez chwilę
szukał właściwego słowa - ...spałaś.
- Pięć dni - powiedziała, chcąc mieć pewność, że dobrze
zrozumiała. - Nikt nie śpi pięć dni bez przerwy. Musiało się
ze mną dziać coś innego. Jezu, po tym wszystkim, co się
stało, powinien mnie zbadać lekarz w prawdziwym szpitalu!
Lucan z powagą pokręcił głową.
- Gideon jest lepszy od wszystkich specjalistów na górze. Z
czymś takim nie poradzą sobie lekarze waszego gatunku.
- Naszego gatunku? Co to ma niby znaczyć?
- Jenna! - Alex ujęła jej rękę. - Wiem, że jesteś
przestraszona i zdezorientowana. Sama niedawno to
przeżyłam, choć oczywiście nie spotkał mnie taki koszmar jak
ciebie. Ale musisz być teraz silna. Musisz nam zaufać, zaufać
mnie i uwierzyć, że jesteś w dobrych rękach. Pomożemy ci.
Rozgryziemy, co się dzieje, daję ci moje słowo.
- Rozgryziecie? Do cholery, powiedz mi prawdę! Muszę
wiedzieć, o co tu chodzi!
- Pokaż jej zdjęcia - mruknął Lucan do Gideona, który
wpisał coś na klawiaturze i na ekranie znów pojawił się obraz.
- To prześwietlenie zostało zrobione kilka minut po twoim
przybyciu do kwatery - wyjaśnił, kiedy na ekranie pojawiło się
zdjęcie rentgenowskie czaszki i górnej części kręgosłupa. Na
szczycie kręgosłupa jaśniał niewielki punkt, wielkości ziarenka
ryżu.
Jej głos, kiedy go odzyskała, drżał lekko.
- Co to jest?
- Nie jesteśmy pewni - odparł Gideon łagodnie. Wyświetlił
kolejne zdjęcie. - To zdjęcie zrobiliśmy dobę później. Widać
cienkie wici, które zaczynają się wysuwać z obiektu.
Jenna poczuła, jak Alex ściska jej rękę. Na ekranie pojawiło
się następne zdjęcie. Tym razem wici wychodzące ze
świecącego jasno obiektu oplatały jej kręgosłup.
- O Boże - szepnęła, sięgając do karku wolną ręką.
Przycisnęła ją z całej siły, usiłując wymacać to coś, co się w
niej znajdowało. - On mi to zrobił?
„Życie... czy śmierć?
To twój wybór, Jenno Tucker-Darrow".
Słowa stworzenia wróciły teraz do niej, wraz ze
wspomnieniem rany, jaką sobie zadał, i tego niemal
niewidocznego czegoś, co z niej wyciągnął.
„Życie czy śmierć?
Wybieraj".
- Coś we mnie włożył - wyszeptała.
Lekkie zawroty głowy, jakie czuła dotąd, nasiliły się
gwałtownie. Kolana się pod nią ugięły, ale nim spadła na
podłogę, Brock i Alex zdążyli ją podtrzymać. Nie mogła
oderwać oczu od koszmarnego zdjęcia rentgenowskiego na
ekranie.
- O mój Boże - wyjęczała. - Co ten potwór mi zrobił? Lucan
spojrzał na nią z powagą.
- Tego właśnie zamierzamy się dowiedzieć.
Rozdział 2
Kilka minut później Brock i pozostali wojownicy, stojąc na
korytarzu przed ambulatorium, patrzyli, jak siedząca na brzegu
łóżka Alex pociesza cicho przyjaciółkę. Jenna nie załamała się.
Pozwoliła Alex się objąć, ale jej orzechowe oczy pozostały
suche. Nadal w szoku, wpatrywała się szklanym wzrokiem
prosto przed siebie, a z jej twarzy nic nie można było wyczytać.
Gideon odchrząknął, przerywając ciszę, i oderwał
spojrzenie od okienka w drzwiach ambulatorium.
- Nieźle poszło, zważywszy na okoliczności.
- Zważywszy na to, że właśnie ocknęła się z pięciodniowego
snu à la Rip van Winkle i dowiedziała się, że jej brat nie żyje,
że pożywiał się nią dziadek wszystkich wampirów i że została
tu sprowadzona wbrew swej woli, no i że ma wszczepione w
kręgosłup coś, co zapewne nie pochodzi z tej planety, więc jest
duże prawdopodobieństwo, że zmienia się w cyborga, to masz
rację, nieźle poszło. - Brock sapnął i zaklął cicho. - Rany, ale
się porobiło.
- Rzeczywiście - przyznał Lucan. - Ale byłoby
zdecydowanie gorzej, gdybyśmy nie opanowali sytuacji. W tej
chwili musimy tylko dbać o jej spokój i obserwować ją, póki
nie zrozumiemy lepiej funkcji tego implantu i co on dla nas
oznacza. Prastary musiał mieć jakiś powód, że wszczepił jej to
coś. Musimy się dowiedzieć jaki. Im szybciej, tym lepiej.
Zebrani przytaknęli jego słowom lekkim skinieniem głowy.
Ten nieznaczny ruch Brocka wywołał kolejną falę bólu.
Przycisnął palce do skroni, czekając, aż ból ustąpi.
Kade, zaniepokojony, zmarszczył brwi. Nie spuszczał
wilczych, srebrzystych oczu z twarzy Brocka.
- Wszystko w porządku?
- Jasne - mruknął Brock, zirytowany tym publicznym
okazywaniem mu troski, choć Kade był dla niego jak brat.
Mimo że ból Jenny przenikał go na wskroś, wzruszył tylko
ramionami. - Nic wielkiego. Należało się tego spodziewać.
- Pochłaniasz jej ból od niemal tygodnia - przypomniał mu
Lucan. - Jeśli potrzebujesz przerwy...
Brock wysyczał przekleństwo.
- Nie jest mi nic takiego, czego nie załatwi kilka godzin na
nocnym patrolu.
Jego oczy powędrowały do małego okienka w drzwiach
ambulatorium. Jak wszyscy członkowie Rasy Brock był
obdarzony ponadnaturalnymi zdolnościami. Właściwy tylko
jemu talent polegał na absorbowaniu ludzkiego bólu, i to dzięki
niemu Jenna nie cierpiała w ciągu ostatnich pięciu dni, odkąd ją
uwolnili z łap Prastarego. Ale zdolności Brocka były tylko
plastrem na ranę, nie zaś prawdziwym lekarstwem.
Teraz, kiedy Jenna Darrow odzyskała przytomność i mogła
udzielić Zakonowi informacji na temat swojego spotkania z
Prastarym i implantu, jaki umieścił w jej ciele, sama się zajmie
swoimi problemami.
- Musicie wiedzieć coś jeszcze o tej kobiecie - powiedział,
przyglądając się, jak Jenna ostrożnie spuszcza nogi z łóżka i
wstaje. Starał się nie zwracać uwagi na to, że biała szpitalna
koszula podjechała jej przy tym do połowy uda. Zadziwiające,
jak szybko odzyskała sprawność. Mimo
pięciu dni leżenia nieruchomo na wznak jej mięśnie niemal
bez drżenia podtrzymywały ciężar ciała. - Jest silniejsza, niż
powinna. Może chodzić bez niczyjej pomocy, a kilka minut
temu, kiedy byliśmy z nią sami z Alex, bardzo się
zdenerwowała, domagając się jak najszybszego spotkania z
bratem. Chciałem jej dotknąć, żeby ją uspokoić, ale ona
odepchnęła moją rękę. Z taką siłą, jakbym nic nie ważył. Kade
uniósł brwi.
- Mimo że należysz do Rasy, masz właściwy nam refleks i
jesteś od niej o jakieś pięćdziesiąt kilo cięższy?
- Właśnie. - Brock rzucił okiem na Lucana. - Chyba nie
załapała, co się stało. Użyła tej siły bez udziału świadomości.
- Jezu - szepnął Lucan, zaciskając zęby.
- Jej ból jest teraz większy niż przedtem - ciągnął Brock. -
Nie wiem, na czym to polega, ale odnoszę wrażenie, że
wszystko, czego doznaje, jest bardziej intensywne, odkąd się
obudziła.
Lucan zmarszczył brwi jeszcze bardziej i spojrzał na
Gi-deona.
- Mamy pewność, że to zwykła kobieta, a nie Dawczyni
Życia?
- Typowa przedstawicielka homo sapiens - odparł etatowy
geniusz Zakonu. - Poprosiłem Alexandrç, żeby ją obejrzała
dokładnie od razu po przyjeździe z Alaski. Na jej ciele nie ma
nigdzie znamienia w kształcie kropli i półksiężyca. A jeśli
chodzi o krew i DNA, próbki, które od niej pobrałem, są
czyste. Powtarzam badania co dwadzieścia cztery godziny i nie
ma w nich nic interesującego. Jak dotąd wszystko w tej
kobiecie - z wyjątkiem implantu - jest zupełnie zwyczajne.
Zwyczajne? Brock z trudnością powstrzymał się przed
zaprotestowaniem przeciwko tak nieodpowiedniemu słowu.
Ale ani Gideon, ani żaden inny wojownik nie był obecny
przy oględzinach ciała Jenny.
Kiedy ją tu wieźli z Alaski, szarpał nią ból i momentami
odzyskiwała przytomność. Ponieważ tylko on jeden był w
stanie jej pomóc, kazano mu zostać przy niej i kontrolować
sytuację, na ile się da. Miał działać profesjonalnie, jak
wyspecjalizowane narzędzie trzymane w pogotowiu na
wszelki wypadek.
Jednak zareagował zaskakująco nieprofesjonalnie na widok
nagiego ciała Jenny. Od tamtej pory minęło pięć dni, ale nadal
pamiętał każdy centymetr jej skóry w odcieniu kości słoniowej
tak dokładnie, jakby znów na nią patrzył, a puls przyspieszał
mu na samo wspomnienie.
Pamiętał każdą krągłość, każdy pieprzyk, każdą bliznę -od
okropnej półokrągłej na brzuchu po gąszcz śladów po ranach
kłutych na piersiach i ramionach, świadczących, że już
wcześniej przeszła piekło.
Nie zachował też profesjonalnej obojętności, gdy po kilku
minutach od zakończenia przez Alex poszukiwań na ciele
Jenny znamienia Dawczyni Życia, które miały wszystkie
kobiety mieszkające w kwaterze Zakonu, Jennę ogarnął nagły
atak konwulsji. Położył ręce po obu stronach jej szyi i przejął
na siebie jej ból, aż nazbyt świadomy tego, jak miękka i
delikatna jest skóra pod jego palcami. Zacisnął pięści na samo
wspomnienie.
Nie wolno mu myśleć o tej kobiecie, wszystko jedno nagiej
czy ubranej. Tylko że jak już zaczął, nie mógł myśleć o czymś
innym. A kiedy podniosła oczy i napotkała jego wzrok, gdy
wpatrywał się w nią przez okienko w drzwiach, ogarnął go taki
żar, jakby przeszyła go płonąca strzała.
Pożądał jej i już samo to było niewłaściwe, ale na dodatek
owładnęła nim ogromna potrzeba opiekowania się Jenną, co
całkowicie wytrącało go z równowagi. Poczuł to jeszcze na
Alasce, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy, i czuł nadal,
odkąd przebywała w kwaterze. Miał nawet wrażenie, że ta
potrzeba staje się silniejsza, kiedy obserwował jej zmagania w
dziwnym śnie, w jaki zapadła po spotkaniu z Prastarym.
Jej szczere oczy patrzyły na niego badawczo, niemal
podejrzliwie. Nie było słabości w nich ani w dumnie zadartym
podbródku. Jenna Darrow to silna kobieta mimo tego, co w
życiu przeszła. Przyłapał się na tym, że wolałby, aby płakała i
wpadała w histerię.
Była spokojna, odważna i piękna, a to z pewnością nie
zmniejszyło jego zainteresowania. Intrygowała go.
- Kiedy ostatni raz badałeś jej krew i DNA? - spytał Lucan
Gideona, a jego niski, poważny głos pozwolił Brockowi skupić
się na czym innym.
Gideon podciągnął rękaw koszuli, żeby spojrzeć na zegarek.
- Pobrałem ostatnią próbkę siedem godzin temu. Lucan
chrząknął i odwrócił się tyłem do drzwi ambulatorium.
- Powtórz badania teraz. Jeśli wyniki będą się różnić choć o
włos od ostatnich, chcę o tym wiedzieć.
Gideon kiwnął jasnowłosą głową.
- Zważywszy, co powiedział Brock, chciałbym również
sprawdzić jej siłę i wytrzymałość. Wszelkie informacje, jakie
uda się nam zebrać, będą miały kluczowe znaczenie dla
ustalenia, co się dzieje z Jenną.
- Zrób, jak uważasz - odparł Lucan. - I to jak najszybciej.
Choć to ważna sprawa, nie możemy sobie pozwolić na
zaniechanie innych misji.
Brock i pozostali wojownicy pochylili głowy. Wiedzieli, że
człowiek w kwaterze to komplikacja, której Zakon nie
potrzebował podczas walki z tak groźnym przeciwnikiem, jak
Dragos. A zmagania z tym zdeprawowanym wampirem z
jednego z wczesnych pokoleń trwały już niemal od roku.
Dragos działał w tajemnicy przez wiele dziesięcioleci,
często zmieniając tożsamość. Miał też potężnych sojuszników
pozostających w ukryciu. Wojownicy przekonali się już, jak
długie były jego ręce, a dążył tylko do jednego celu - totalnej
dominacji nad Rasą i ludźmi.
Podstawowym celem Zakonu było zatem zniszczenie
Dragosa i uniemożliwienie mu zrealizowania jego zamierzeń.
Zakon postanowił zdusić plany Dragosa w zarodku, ale
okazało się to skomplikowane. Dragos ostatnio zniknął, jak
zwykle kryjąc się za wieloma warstwami sekretów.
Dopilnowali tego jego tajni sojusznicy wśród Rasy, a może i
poza nią. Władał również armią zabójców o nieznanej
liczebności - każdy z nich urodził się tylko po to, żeby zabijać.
Ci zabójcy byli bezpośrednimi potomkami przybysza z innej
planety, Prastarego, który pozostawał na łasce Dragosa do
czasu, gdy udało mu się kilka tygodni temu uciec na Alaskę,
gdzie wkrótce potem zginął.
Brock zerknął przez okienko na ambulatorium, w którym
Jenna zaczęła chodzić w tę i z powrotem, jak zwierzę w klatce.
Oględnie mówiąc, Zakon miał teraz pełne ręce roboty, więc
skoro przyjaciółka Alex się obudziła, przynajmniej jego udział
w tej sprawie dobiegł końca. Dzięki swoim zdolnościom
pomógł Jennie przetrwać ostatni tydzień. To, co stanie się z nią
teraz, zależy od decyzji Gideona i Lucana.
Alex zostawiła przyjaciółkę i wyszła na korytarz. W jej
brązowych oczach, widocznych spod złocistych pasm włosów
opadających na czoło, malowała się troska.
- Co z nią? - spytał Kade, natychmiast przysuwając się do
swojej partnerki jakby pod wpływem siły grawitacji. Połączyli
się bardzo niedawno - poznali się podczas misji Kade'a na
Alasce - ale Brockowi wydawało się niewiarygodne, że jego
przyjaciel i śliczna pilotka byli razem zaledwie od dwóch
tygodni. - Czy Jenna czegoś potrzebuje?
- Jest zdezorientowana i przygnębiona - odparła Alex,
przysuwając się do Kade'a równie odruchowo, jak on do niej. -
Myślę, że poczuje się lepiej, gdy weźmie prysznic i się
przebierze. Mówi, że oszaleje w tym pokoju, i chce się prze-
spacerować, rozprostować nogi. Powiedziałam jej, że zapytam
o pozwolenie.
Mówiąc to, patrzyła na Lucana, najstarszego członka
Zakonu, jego założyciela i przywódcy.
- Jenna nie jest tu więźniem - odparł tamten. - Oczywiście,
że może się umyć, przebrać i przespacerować.
- Dziękuję. - Z oczu Alex zniknął cień niepewności.
-Obiecałam jej, że nie będzie tu przetrzymywana, ale chyba mi
nie uwierzyła. Po tym, co przeszła, nic w tym zaskakującego.
Pójdę jej powiedzieć, że się zgadzasz, Lucanie.
Odwróciła się, żeby wrócić do ambulatorium, jednak
przywódca Zakonu chrząknięciem dał do zrozumienia, że
jeszcze ma coś do dodania. Partnerka Kade'a zatrzymała się i
obejrzała niespokojnie przez ramię.
- Jenna może tu wokół spacerować i robić prawie wszystko,
co zechce, pod warunkiem że ktoś z nas będzie jej towarzyszył
i nie będzie próbowała opuścić kwatery. Upewnij się, że
dostarczono jej wszystko, czego potrzebuje. Kiedy będzie
gotowa do spaceru, Brock ma jej towarzyszyć. Powierzam mu
opiekę nad nią. Dopilnuje, żeby się nie zgubiła.
Brock musiał się ugryźć w język, żeby nie zakląć na głos.
Do jasnej cholery, po prostu wspaniale, pomyślał. Z całej
duszy pragnął uniknąć dalszego stałego przebywania w pobliżu
Jenny Darrow.
Zamiast tego skinieniem głowy potwierdził przyjęcie
rozkazu.
Rozdział 3
Jenna wsunęła zaciśnięte w pięści dłonie głęboko w
kieszenie białego, związanego w talii paskiem kąpielowego
szlafroka, narzuconego na cienką szpitalną koszulę. Stopy jej
tonęły w nowych, ale ogromnych męskich kapciach, które
Alex znalazła w szufladzie komody w ambulatorium. Szła
obok przyjaciółki jasno oświetlonym, wyłożonym białym
marmurem korytarzem, który wił się wśród labiryntu
podobnych korytarzy.
Czuła się dziwnie zobojętniała, nie tylko z powodu szoku na
wieść o śmierci brata, ale także faktu, że koszmar, z którego się
przebudziła, jeszcze się nie skończył. Stworzenie, które
zaatakowało ją w jej domu, może i zginęło, jak jej
powiedziano, ale wcale nie została od niego uwolniona.
Po tym, co zobaczyła na zdjęciach rentgenowskich i
taśmach wideo, wiedziała z przerażającą pewnością, że część
tego potwora z okropnymi kłami nadal trzyma ją w
bezlitosnym uścisku. Ta informacja powinna wyrwać z jej ust
krzyk grozy. Głęboko w niej kłębiły się rozpacz i strach, ale nie
pozwoliła ujawnić się histerii, nie chcąc okazać słabości, nawet
najlepszej przyjaciółce.
Głównie jednak czuła w sobie spokój, który ogarnął ją
jeszcze w ambulatorium - wtedy gdy Brock dotknął jej swymi
dłońmi i zapewnił, że jest bezpieczna. To zapewnienie
Adrian Lara Rasa Środka Nocy 08 We władaniu północy
Rozdział 1 Życie... czy śmierć? Słowa przypłynęły do niej z ciemności. Poszczególne sylaby. Szorstki, bezdźwięczny głos, który przenikal przez ciężki półsen, w jakim trwał jej umysł, i zmuszał ją, by się obudziła, by słuchała. By dokonała wyboru. Życie? Czy śmierć? Jęknęła, czując pod policzkiem zimne deski podłogi. Usiłowała odciąć się od tego głosu i straszliwej decyzji, jakiej się domagał. Nie po raz pierwszy słyszała te słowa, to pytanie. Nie po raz pierwszy w ciągu tych niekończących się godzin uniosła ciężką powiekę i w lodowatym bezruchu swojego wiejskiego domu zobaczyła straszliwą twarz potwora. Wampir. - Wybierz - cicho wysyczał. Przykucnął nad nią. Leżała skulona na podłodze, obok wygasłego kominka, i drżała. Kły wampira połyskiwały w bladym świetle księżyca, ostre jak brzytwa, zabójcze. Ich czubki nadal barwiła świeża krew -jej krew, z rany na szyi. Zadał ją zaledwie chwilę wcześniej. Próbowała wstać, ale nie mogła napiąć osłabłych mięśni. Próbowała coś powiedzieć, ale zdołała tylko jęknąć. W gardle miała suchość, opuchnięty język stawiał opór.
Na zewnątrz srożyła się alaska zima, mroźna i bezlitosna. Napełniała wyciem jej uszy. Nikt nie usłyszy jej krzyków, nawet jeśli zdoła krzyknąć. Ten potwór mógł ją zabić w jednej chwili. Nie wiedziała, dlaczego jeszcze tego nie zrobił. Nie wiedziała, dlaczego żąda od niej odpowiedzi na pytanie, które zadawała sobie niemal codziennie przez ostatnie cztery lata. Od czasu wypadku, który odebrał jej męża i córeczkę. Jakże często żałowała, że nie zginęła wraz z nimi na oblodzonej autostradzie. Wszystko byłoby o tyle łatwiejsze, mniej bolesne, gdyby tak się stało. Widziała milczący osąd w nieludzkich, szeroko otwartych oczach, które zdawały się płonąć w ciemności. Źrenice były wąskie jak u kota. Misterne dermaglify pokrywały bezwłosą głowę i potężne nagie ciało. Wzory zdawały się pulsować jaskrawymi kolorami. Cisza się przedłużała. Obserwował ją cierpliwie, jakby była owadem uwięzionym w szklanym słoju. Kiedy znowu się odezwał, jego wargi się nie poruszyły. Słowa przeniknęły przez jej czaszkę jak dym i zapadły głęboko w umysł. Decyzja należy do ciebie, kobieto. Powiedz mi, co wolisz, życie czy śmierć? Odwróciła głowę i zamknęła oczy. Nie chciała na niego patrzeć. Nie chciała brać udziału w tej dziwacznej, okrutnej grze. Był jak drapieżnik bawiący się zdobyczą, zafascynowany tym, jak ofiara się wije, czekając na jego decyzję, czy ją oszczędzić, czy nie. Jak to się skończy, zależy od ciebie. Ty decydujesz. - Idź do diabła - wybełkotała, głos miała niski i schrypnięty. Mocne niczym stal palce chwyciły jej podbródek. Obrócił jej twarz tak, by znów na niego patrzyła. Przechylił głowę na bok, a bursztynowe, kocie oczy były pozbawione wszelkiego
wyrazu. Odetchnął chrapliwie, a potem przemówił, tym razem poruszając poplamionymi krwią wargami. - Wybierz. Nie zostało wiele czasu. W jego głosie nie było zniecierpliwienia, jedynie pusta obojętność. Apatia, która wskazywała, że naprawdę nie obchodzi go, jaką mu da odpowiedź. Nagle zawrzała w niej wściekłość. Chciała mu powiedzieć, żeby się odczepił, żeby ją zabił i wreszcie to zakończył. Do cholery, nie będzie żebrać o życie. Obudził się w niej bunt, który popchnął wściekłość ku wysuszonemu gardłu i dalej, na czubek języka. Ale słowa nie napłynęły. Nie była w stanie prosić go o śmierć. Nawet jeśli śmierć była jedyną ucieczką przed koszmarem, w którym tkwiła. Jedyną ucieczką od bólu po stracie dwojga ludzi, których kochała najbardziej na świecie, i od pozbawionej celu egzystencji, którą wiodła po ich odejściu. Puścił jej podbródek i patrzył z doprowadzającym do szaleństwa spokojem, jak jej głowa opada na podłogę. Czas wlókł się w nieskończoność. Próbowała wydobyć z siebie głos, wypowiedzieć słowo, które albo ją uwolni, albo skaże na potępienie. Wreszcie zakołysał się na piętach i przekrzywił głowę, zastanawiając się w milczeniu. A potem, ku jej przerażeniu, wyprostował lewą rękę i wbił przypominający szpon paznokieć głęboko we własne ciało, tuż nad nadgarstkiem. Z rany popłynęła krew i spadała ciężkimi, szkarłatnymi kroplami na drewniane deski podłogi. Wepchnął palec w ranę i zaczął nim grzebać w środku, między mięśniami a ścięgnami. - O Jezu, co ty robisz? - Ogarnęło ją obrzydzenie. Instynkt ostrzegał ją, że zaraz stanie się coś okropnego, może
nawet okropniej szego niż pozostawanie na łasce tej koszmarnej istoty, która zniewoliła ją kilka godzin temu i pożywiała się jej krwią. - O Boże, proszę, nie. Co ty do diabła robisz? Nie odpowiedział. Nawet na nią nie spojrzał. Wyciągnął z rany coś maleńkiego i trzymał to w splamionych krwią pal- cach. Zamrugał powoli, na moment zamknął oczy, a potem skierował na nią ich hipnotyczny bursztynowy blask. - Zycie albo śmierć - syknął, mrużąc bezlitosne oczy. Pochylił się ku niej. Krew nadal kapała z rany, którą sam sobie zadał. - Musisz zdecydować w tej chwili. Nie, pomyślała z desperacją. Nie. Gwałtownie wezbrała w niej furia. Nie mogła jej powstrzymać, nie mogła stłumić wybuchu wściekłości, która przedarła się przez jej obolałe gardło i wyrwała się z ust niczym skowyt zmory. - Nie! - Uniosła pięści i uderzyła w twarde, nagie ramiona potwora. Atakowała go z całą siłą, jaka jej jeszcze została, lubując się bólem, który odczuwała przy każdym zadawanym mu ciosie. - Niech cię szlag! Zabieraj się ode mnie! Nie dotykaj mnie! Waliła go pięściami, raz za razem. Mimo to przysunął się jeszcze bliżej. - Zostaw mnie, do cholery! Wynoś się stąd! Biła go po głowie i ramionach, nawet kiedy zaczęła ogarniać ją ciemność, tak gęsta, że opóźniała jej ruchy, mąciła myśli. Jej mięśnie odmówiły współpracy. Jednak nadal wymierzała ciosy, powoli, jakby poruszała się w czarnym oceanie smoły. - Nie - zajęczała i zamknęła oczy. Tonęła coraz głębiej w pozbawionej dźwięków, nieważkiej, nieskończonej próżni. - Nie... puść mnie. Do cholery... puść mnie...
Potem, kiedy miała wrażenie, że ciemność, która ją spowiła, nigdy nie ustąpi, poczuła na czole coś chłodnego i wilgotnego. Usłyszała niewyraźne głosy gdzieś nad sobą. - Nie - wymruczała. - Nie. Puść mnie... Zebrała resztkę sił i wymierzyła kolejny cios stworzeniu, które ją więziło. Uderzenie spadło na twarde mięśnie. Wówczas chwyciła obiema rękami swego prześladowcę i starała się go podrapać. Nagle z zaskoczeniem wyczuła pod palcami miękki materiał. Ciepła wełna zrobionego na drutach swetra zamiast nagiej lepkiej skóry stworzenia, które wtargnęło do jej domu. Jej otumaniony umysł nie był w stanie pojąć, co się dzieje. - Kto... Nie, nie dotykaj mnie... - Jenna, słyszysz mnie? - Głęboki baryton, tak blisko jej twarzy, wydał się znajomy. I dziwnie kojący. Przywoływał ją, dawał punkt oparcia w tej wszechogarniającej czarnej pustce. Zajęczała, nadal zagubiona, czując jednak cień nadziei, że być może ocaleje. Głos, który tak bardzo chciała teraz słyszeć, znów się odezwał. - Kade, Alex, chodźcie tutaj. Chyba się wreszcie budzi. Odetchnęła z trudem. - Puść mnie - wymamrotała niepewna, czy może ufać swoim zmysłom. Czy może ufać czemukolwiek. - O Boże... Proszę, nie... nie dotykaj mnie. Nie... - Jenna? - Gdzieś niedaleko usłyszała kobiecy głos. Czuły, pełny troski. Głos przyjaciółki. - Jenna, kochanie, to ja, Alex. Już wszystko dobrze, rozumiesz? Jesteś bezpieczna, przysięgam. Słowa docierały do niej powoli, niosąc pociechę. Uspokojenie pomimo zimnego przerażenia, które nadal płynęło w jej żyłach.
Z wysiłkiem uniosła powieki i zamrugała, by pozbyć się mgły, owijającej niczym całun wszystkie jej zmysły. Pochylały się nad nią trzy kształty, dwa ogromne, niewątpliwie męskie, a trzeci wysoki i smukły, kobiecy. Jej najlepsza przyjaciółka z Alaski, Alexandra Maguire. - Co... gdzie ja... - Ciii - powiedziała Alex. - Nic nie mów. Wszystko w porządku. Jesteś w bezpiecznym miejscu. Teraz wszystko będzie dobrze. Jenna znów zamrugała, spróbowała skupić wzrok. Powoli pochylające się nad nią kształty zaczęły przypominać ludzi. Spróbowała usiąść i nagle uświadomiła sobie, że w dłoniach nadal ściska wełniany sweter, który ma na sobie wyższy z dwóch mężczyzn. Ogromny, groźnie wyglądający Afroamerykanin o krótko ostrzyżonych włosach i ramionach futbolisty. To jego głęboki głos pomógł jej się ocknąć z koszmaru. To jego biła, Bóg raczy wiedzieć od jak dawna, biorąc za monstrum, które ją zaatakowało. - Hej - powiedział, a jego szerokie usta rozciągnęły się w lekkim uśmiechu. Ciemnobrązowe, przenikliwe oczy przyglądały się jej uważnie. Ciepły uśmiech stał się jeszcze szerszy, kiedy puściła jego sweter i opadła na poduszkę. -Cieszę się, że postanowiłaś wrócić do świata żywych. Jenna zmarszczyła brwi, zdumiona jego lekkim tonem. Wciąż nie mogła zapomnieć o koszmarnym wyborze, jaki wymusił na niej napastnik. Odetchnęła chrapliwie i spróbowała się rozejrzeć po nieznanym wnętrzu. Czuła się trochę jak mała Dorotka, kiedy obudziła się w Kansas po wyprawie do Krainy Oz. Tyle że w jej przypadku Oz było torturą, przerażającą podróżą do nasiąkniętego krwią piekła. Przynajmniej ten horror już się skończył. Spojrzała na Alex.
- Gdzie jesteśmy? Przyjaciółka podeszła bliżej i otarła jej czoło chłodną, wilgotną chusteczką. - Jesteś bezpieczna, Jenno. Nic cię tu nie skrzywdzi. - Tu, to znaczy gdzie? - spytała, czując, jak ogarnia ją dziwna panika. Choć łóżko, w którym leżała, było miękkie, pełne poduszek i koców, dostrzegła nieskazitelnie białe ściany, medyczne monitory i aparaturę z cyfrowymi danymi. -Co to jest? Szpital? - Niezupełnie - odparła Alex. - Jesteśmy w Bostonie, w prywatnej posiadłości. Teraz to dla ciebie najbezpieczniejsze miejsce. Dla nas wszystkich. Boston? Prywatna posiadłość? Nie poczuła się lepiej po tych wymijających wyjaśnieniach. - Gdzie jest Zach? Muszę się z nim zobaczyć. Chcę z nim porozmawiać. Alex zbladła nieco na wzmiankę o bracie Jenny. Zamilkła na długą chwilę. Za długą. Obejrzała się przez ramię na drugiego mężczyznę, który stał za nią. Jennie wydał się znajomy. Gdzieś już widziała te sterczące czarne włosy, przenikliwe srebrzyste oczy i wydatne kości policzkowe. Alex wyszeptała cicho jego imię. - Kade... - Wezwę Gideona - powiedział i przytulił ją lekko. Ten mężczyzna - Kade - był niewątpliwie przyjacielem Alex. I to bardzo bliskim. Należeli do siebie. Mimo szoku Jenna bez trudu wyczuła głęboką miłość, jaka łączyła tych dwoje. Kade cofnął się i rzucił okiem na drugiego mężczyznę. - Brock, przypilnuj wszystkiego, póki nie wrócę. Czarnoskóry mężczyzna pokiwał z powagą głową. Kiedy Jenna na niego spojrzała, wytrzymał jej wzrok z takim samym łagodnym spokojem, z jakim ją powitał w tym dziwnym miejscu.
Przełknęła gulę przerażenia podchodzącą jej do gardła. - Alex, powiedz mi, co się dzieje - poprosiła. - Wiem, że zostałam zaatakowana... i ugryziona. O Jezu, przez tego stwora... Dostał się do mojego domu i zaatakował mnie. Twarz Alex była poważna. Przyjaciółka położyła delikatnie dłoń na ręce Jenny. - Wiem, kochanie. Wiem, co przeszłaś. To musiało być okropne. Ale teraz jesteś tutaj. I przeżyłaś, dzięki Bogu. Jenna zamknęła oczy i zaszlochała głucho. - Alex... on... on się mną nakarmił! Brock niepostrzeżenie przysunął się bliżej łóżka. Stanął tuż obok niej i pogładził palcami bok jej szyi. Jego duże ręce były ciepłe i nieopisanie czułe. Spokój, który emanował z jego delikatnej pieszczoty, był przedziwnym uczuciem. Chciała odtrącić te palce, ale jakaś jej cząstka - spragniona opieki, bezbronna Jenna, której nienawidziła i której odmawiała wpływu na swoje decyzje - nie zamierzała zrezygnować z tej pociechy. Od dotyku palców, przesuwających się w górę i w dół jej szyi, przyspieszony puls zwolnił. - Lepiej? - spytał cicho, cofając rękę. Westchnęła i pokiwała lekko głową. - Naprawdę muszę zobaczyć się z bratem. Czy Zach wie, gdzie jestem? Alex zacisnęła usta. W pokoju zaległa bolesna cisza. - Jenna, kochanie, nie martw się w tej chwili niczym, dobrze? Tyle przeszłaś. Najpierw skupmy się na tobie, na tym, żebyś przyszła do siebie. Zach chciałby właśnie tego. - Gdzie on jest, Alex? - Choć Jenna już od lat nie pracowała w policji stanowej Alaski, wiedziała doskonale, kiedy ktoś unika odpowiedzi, żeby oszczędzić komuś bólu. Tak jak Alex w tej chwili. - Co się stało mojemu bratu? Chcę go zobaczyć. Coś mu się stało, poznaję to po tobie. Muszę stąd wyjść, natychmiast.
Duża szeroka dłoń Brocka znów poszukała kontaktu, jednak tym razem Jenna ją odtrąciła. Uczyniła tylko lekki ruch nadgarstkiem, ale ręka Brocka znalazła się tak daleko, jakby Jenna użyła całej swej siły. A nawet większej. - Co jest, do diabła? - Brock zmrużył oczy, a w jego pochmurnym spojrzeniu zamigotały niebezpieczne błyski i zniknęły, nim zdążyła w pełni zarejestrować, co się stało. W tej samej chwili Kade wrócił do pokoju w towarzystwie dwóch mężczyzn. Jeden, wysoki i smukły, choć atletycznie zbudowany, miał potargane jasne włosy i niebieskie okulary przeciwsłoneczne bez oprawek. Zsunięte nisko na nos, nadawały mu wygląd szalonego, genialnego naukowca. Drugi, ciemnowłosy i poważny, wszedł do małego pomieszczenia niczym średniowieczny król. Sama jego obecność narzucała posłuszeństwo. Jenna z trudem przełknęła ślinę. Była dawniej policjantką, więc przywykła do konfrontacji z mężczyznami o wiele od niej większymi i silniejszymi. Nigdy nie było łatwo ją onieśmielić, ale teraz, w obecności tych czterech górujących nad nią mężczyzn, emanujących złowrogą aurą, stwierdziła, że z trudnością wytrzymuje ich wnikliwe, niemal podejrzliwe spojrzenia. Ich obecność uświadomiła jej również, bez cienia wątpliwości, że miejsce, w którym przebywa, to na pewno nie szpital. I z całą pewnością nie był to wiejski klub. - Obudziła się dopiero kilka minut temu? - spytał blondyn. Miał lekki angielski akcent. Brock i Alex przytaknęli, a wtedy podszedł do łóżka. - Cześć, Jenna. Nazywam się Gideon, a to jest Lucan - powiedział, wskazując swego potężnego towarzysza, który stanął obok Brocka, po drugiej stronie pokoju. Gideon zmarszczył brwi. - Jak się czujesz? Też zmarszczyła brwi.
- Jakby mnie przejechał autobus. I w dodatku zawlókł z Alaski aż do Bostonu. - To była jedyna możliwość - wtrącił się Lucan władczym tonem. To on tu rządził, nie było co do tego wątpliwości. - Za dużo wiesz, a poza tym potrzebowałaś specjalistycznej opieki. Musimy cię obserwować. Nie spodobało jej się to, co usłyszała. - Tym, czego potrzebuję, jest powrót do domu - parsknęła. - Cokolwiek zrobił mi ten potwór, przeżyłam. Nie będzie mi potrzebna żadna opieka i nikt nie musi mnie obserwować, ponieważ nic mi nie jest. - Nie - stwierdził Lucan poważnie. - Bardzo się mylisz. Choć powiedział to spokojnie, poczuła lodowate przerażenie. Spojrzała na Alex i Brocka - dwie osoby, które zaledwie kilka minut temu zapewniały ją, że nic złego się z nią nie dzieje, że jest bezpieczna. Dzięki tym dwojgu po przebudzeniu z koszmaru, którego smak nadal czuła na języku, odzyskała poczucie bezpieczeństwa. Ale teraz oboje milczeli. Odwróciła wzrok, przestraszona tym, co może oznaczać ich milczenie. - Muszę stąd wyjść. Chcę wrócić do domu. Kiedy spróbowała spuścić nogi z łóżka, powstrzymał ją nie Lucan czy Brock ani żaden z pozostałych mężczyzn, ale Alex, jej najlepsza przyjaciółka. Zastąpiła Jenny drogę, a poważny wyraz jej twarzy poskutkował bardziej niż siła zgromadzonych w pokoju mężczyzn. - Jen, posłuchaj mnie. Posłuchaj nas wszystkich. Musisz zrozumieć, że są pewne sprawy... dotyczące tego, co wydarzyło się na Alasce. Musimy się o nich dowiedzieć, a tylko ty znasz odpowiedź. Jenna pokręciła głową. - Nie wiem, o co ci chodzi. Wiem tylko tyle, że zostałam zaatakowana i przetrzymywana wbrew mojej woli. Ugryzł
mnie i pił moją krew. - To było gorsze niż najgorszy koszmar. Ten potwór może nadal przebywać w Harmony. Nie mogę tu siedzieć, skoro może w każdej chwili dopaść mojego brata albo kogoś innego. - Nie, nie - powiedziała Alex. - Stwór, który cię zaatakował, Prastary, nie żyje. Nie zagraża już nikomu w Harmony. Kade i jego towarzysze dopilnowali tego. Jenna poczuła ulgę na wieść, że napastnik nie żyje, ale jej serce nadal przepełniał zimny strach. - A co z Zachem? Gdzie jest mój brat? Alex rzuciła okiem na Kade'a i Brocka, którzy podeszli bliżej, i leciutko pokręciła głową. Jej brązowe oczy były pełne smutku. - Och, Jenna... tak mi przykro. Znaczenie słów przyjaciółki powoli docierało do świadomości Jenny. Czy to możliwe, że brat - ostatni z jej rodziny - nie żyje? - Nie. - Przełknęła z trudem ściskający gardło straszliwy żal. Alex objęła ją ramieniem. Fala rozpaczy wyniosła z otchłani pamięci wspomnienia. Głos Alex, nawołujący ją gdzieś z zewnątrz domu, w którego ciemnościach pochylał się nad nią ów stwór. Gniewne krzyki Zacha, pełne zabójczej groźby - ale skierowanej przeciwko komu? Nie była wtedy pewna. Nawet teraz nie miała najmniejszego pojęcia, komu groził. Odgłos wystrzału przed domem, po którym potwór poderwał się i wypadł na pokryty śniegiem lesisty dziedziniec, wyrywając z futryny drewniane drzwi i roztrzaskując je. Pamiętała przeraźliwe wycie brata. Przerażenie w jego głosie, a potem okropną ciszę. A potem... już nic. Nic, tylko głęboki, nienaturalny sen i nieskończoną ciemność.
Wysunęła się z objęć Alex, próbując opanować rozpacz. Nie może się załamać, nie na oczach tych poważnych mężczyzn, którzy patrzyli na nią z mieszaniną litości i ostrożnego zainteresowania. - To ja już pójdę - oświadczyła, starając się odnaleźć stanowczy ton policjantki, który tak dobrze niegdyś jej służył. Wstała, czując jedynie lekkie drżenie nóg. Kiedy zatoczyła się, Brock wyciągnął rękę, jakby chciał ją podtrzymać, ale odzyskała równowagę bez tej nieproszonej pomocy. Nikt nie musi się z nią pieścić, bo to ją tylko osłabia. - Alex, wskaż mi, gdzie jest wyjście. Lucan chrząknął znacząco. - Obawiam się, że to nie wchodzi w grę - odezwał się Gideon grzecznie, ale stanowczo. - Skoro się już obudziłaś i oprzytomniałaś, dowiedz się, że potrzebujemy twojej pomocy. - Mojej pomocy? - Zmarszczyła brwi. - W czym? - Musimy zrozumieć, co zaszło między tobą a Prastarym. A zwłaszcza dowiedzieć się, czy coś ci powiedział, czy powierzył ci jakieś informacje. Nachmurzyła się jeszcze bardziej. - Przykro mi. Raz przez to już przeszłam i nie mam ochoty do tego wracać. Dzięki, ale nie skorzystam. Chcę o tym jak najszybciej zapomnieć. - Musisz coś zobaczyć, Jenno - odezwał się tym razem Brock. Jego głos był niski, pełen troski. - Proszę, wysłuchaj nas. Zawahała się, a Gideon natychmiast wykorzystał jej niepewność. - Obserwujemy cię, odkąd przybyłaś do kwatery - powiedział, podchodząc do panelu kontrolnego zamontowanego na ścianie. Wpisał coś na klawiaturze i z sufitu wyjechał płaski monitor. Pojawił się na nim obraz: Jenna, w tym pokoju, pogrążona we śnie. Nic wstrząsającego.
Tylko ona, spoczywająca bez ruchu na łóżku. - Zaczęło się robić interesująco około czterdziestej trzeciej godziny. Wpisał polecenie na klawiaturze i obraz przewinął się do wskazanego miejsca. Jenna znów zobaczyła siebie, ale tym razem rzucała się dziko na łóżku i wypowiadała przez sen jakieś słowa i zdania w nieznanym języku. - Nie rozumiem. Co się dzieje? - Mamy nadzieję, że ty nam powiesz - odparł Lucan. -Czy rozpoznajesz język, w którym mówiłaś? - Język? Dla mnie to jakaś paplanina. - Jesteś pewna? - Nie wydawał się przekonany. - Gideon, pokaż następną taśmę. Obraz na ekranie znów się zmienił. To, co widziała teraz Jenna, było jeszcze bardziej niepokojące. Kopała i wiła się, słychać było jej głos, ale to, co mówiła, nie miało żadnego sensu. Niełatwo było ją przestraszyć, ale to nagranie jak z psychiatryka przepełniło czarę. - Wyłącz taśmę - zażądała. - Proszę. Nie chcę tego teraz oglądać. - Mamy wiele godzin takich nagrań - powiedział Lucan, kiedy Gideon wyłączył wideo. - Przez cały czas obserwowaliśmy cię, dwadzieścia cztery godziny na dobę. - Przez cały czas - powtórzyła Jenna. - To znaczy jak długo? - Pięć dni - odparł Gideon. - Początkowo sądziliśmy, że to śpiączka spowodowana traumą, ale twoje parametry życiowe były przez cały czas normalne. Twoja krew też jest normalna. Z medycznego punktu widzenia po prostu... -przez chwilę szukał właściwego słowa - ...spałaś. - Pięć dni - powiedziała, chcąc mieć pewność, że dobrze zrozumiała. - Nikt nie śpi pięć dni bez przerwy. Musiało się
ze mną dziać coś innego. Jezu, po tym wszystkim, co się stało, powinien mnie zbadać lekarz w prawdziwym szpitalu! Lucan z powagą pokręcił głową. - Gideon jest lepszy od wszystkich specjalistów na górze. Z czymś takim nie poradzą sobie lekarze waszego gatunku. - Naszego gatunku? Co to ma niby znaczyć? - Jenna! - Alex ujęła jej rękę. - Wiem, że jesteś przestraszona i zdezorientowana. Sama niedawno to przeżyłam, choć oczywiście nie spotkał mnie taki koszmar jak ciebie. Ale musisz być teraz silna. Musisz nam zaufać, zaufać mnie i uwierzyć, że jesteś w dobrych rękach. Pomożemy ci. Rozgryziemy, co się dzieje, daję ci moje słowo. - Rozgryziecie? Do cholery, powiedz mi prawdę! Muszę wiedzieć, o co tu chodzi! - Pokaż jej zdjęcia - mruknął Lucan do Gideona, który wpisał coś na klawiaturze i na ekranie znów pojawił się obraz. - To prześwietlenie zostało zrobione kilka minut po twoim przybyciu do kwatery - wyjaśnił, kiedy na ekranie pojawiło się zdjęcie rentgenowskie czaszki i górnej części kręgosłupa. Na szczycie kręgosłupa jaśniał niewielki punkt, wielkości ziarenka ryżu. Jej głos, kiedy go odzyskała, drżał lekko. - Co to jest? - Nie jesteśmy pewni - odparł Gideon łagodnie. Wyświetlił kolejne zdjęcie. - To zdjęcie zrobiliśmy dobę później. Widać cienkie wici, które zaczynają się wysuwać z obiektu. Jenna poczuła, jak Alex ściska jej rękę. Na ekranie pojawiło się następne zdjęcie. Tym razem wici wychodzące ze świecącego jasno obiektu oplatały jej kręgosłup. - O Boże - szepnęła, sięgając do karku wolną ręką. Przycisnęła ją z całej siły, usiłując wymacać to coś, co się w niej znajdowało. - On mi to zrobił?
„Życie... czy śmierć? To twój wybór, Jenno Tucker-Darrow". Słowa stworzenia wróciły teraz do niej, wraz ze wspomnieniem rany, jaką sobie zadał, i tego niemal niewidocznego czegoś, co z niej wyciągnął. „Życie czy śmierć? Wybieraj". - Coś we mnie włożył - wyszeptała. Lekkie zawroty głowy, jakie czuła dotąd, nasiliły się gwałtownie. Kolana się pod nią ugięły, ale nim spadła na podłogę, Brock i Alex zdążyli ją podtrzymać. Nie mogła oderwać oczu od koszmarnego zdjęcia rentgenowskiego na ekranie. - O mój Boże - wyjęczała. - Co ten potwór mi zrobił? Lucan spojrzał na nią z powagą. - Tego właśnie zamierzamy się dowiedzieć.
Rozdział 2 Kilka minut później Brock i pozostali wojownicy, stojąc na korytarzu przed ambulatorium, patrzyli, jak siedząca na brzegu łóżka Alex pociesza cicho przyjaciółkę. Jenna nie załamała się. Pozwoliła Alex się objąć, ale jej orzechowe oczy pozostały suche. Nadal w szoku, wpatrywała się szklanym wzrokiem prosto przed siebie, a z jej twarzy nic nie można było wyczytać. Gideon odchrząknął, przerywając ciszę, i oderwał spojrzenie od okienka w drzwiach ambulatorium. - Nieźle poszło, zważywszy na okoliczności. - Zważywszy na to, że właśnie ocknęła się z pięciodniowego snu à la Rip van Winkle i dowiedziała się, że jej brat nie żyje, że pożywiał się nią dziadek wszystkich wampirów i że została tu sprowadzona wbrew swej woli, no i że ma wszczepione w kręgosłup coś, co zapewne nie pochodzi z tej planety, więc jest duże prawdopodobieństwo, że zmienia się w cyborga, to masz rację, nieźle poszło. - Brock sapnął i zaklął cicho. - Rany, ale się porobiło. - Rzeczywiście - przyznał Lucan. - Ale byłoby zdecydowanie gorzej, gdybyśmy nie opanowali sytuacji. W tej chwili musimy tylko dbać o jej spokój i obserwować ją, póki nie zrozumiemy lepiej funkcji tego implantu i co on dla nas oznacza. Prastary musiał mieć jakiś powód, że wszczepił jej to coś. Musimy się dowiedzieć jaki. Im szybciej, tym lepiej. Zebrani przytaknęli jego słowom lekkim skinieniem głowy. Ten nieznaczny ruch Brocka wywołał kolejną falę bólu. Przycisnął palce do skroni, czekając, aż ból ustąpi. Kade, zaniepokojony, zmarszczył brwi. Nie spuszczał wilczych, srebrzystych oczu z twarzy Brocka. - Wszystko w porządku? - Jasne - mruknął Brock, zirytowany tym publicznym okazywaniem mu troski, choć Kade był dla niego jak brat.
Mimo że ból Jenny przenikał go na wskroś, wzruszył tylko ramionami. - Nic wielkiego. Należało się tego spodziewać. - Pochłaniasz jej ból od niemal tygodnia - przypomniał mu Lucan. - Jeśli potrzebujesz przerwy... Brock wysyczał przekleństwo. - Nie jest mi nic takiego, czego nie załatwi kilka godzin na nocnym patrolu. Jego oczy powędrowały do małego okienka w drzwiach ambulatorium. Jak wszyscy członkowie Rasy Brock był obdarzony ponadnaturalnymi zdolnościami. Właściwy tylko jemu talent polegał na absorbowaniu ludzkiego bólu, i to dzięki niemu Jenna nie cierpiała w ciągu ostatnich pięciu dni, odkąd ją uwolnili z łap Prastarego. Ale zdolności Brocka były tylko plastrem na ranę, nie zaś prawdziwym lekarstwem. Teraz, kiedy Jenna Darrow odzyskała przytomność i mogła udzielić Zakonowi informacji na temat swojego spotkania z Prastarym i implantu, jaki umieścił w jej ciele, sama się zajmie swoimi problemami. - Musicie wiedzieć coś jeszcze o tej kobiecie - powiedział, przyglądając się, jak Jenna ostrożnie spuszcza nogi z łóżka i wstaje. Starał się nie zwracać uwagi na to, że biała szpitalna koszula podjechała jej przy tym do połowy uda. Zadziwiające, jak szybko odzyskała sprawność. Mimo
pięciu dni leżenia nieruchomo na wznak jej mięśnie niemal bez drżenia podtrzymywały ciężar ciała. - Jest silniejsza, niż powinna. Może chodzić bez niczyjej pomocy, a kilka minut temu, kiedy byliśmy z nią sami z Alex, bardzo się zdenerwowała, domagając się jak najszybszego spotkania z bratem. Chciałem jej dotknąć, żeby ją uspokoić, ale ona odepchnęła moją rękę. Z taką siłą, jakbym nic nie ważył. Kade uniósł brwi. - Mimo że należysz do Rasy, masz właściwy nam refleks i jesteś od niej o jakieś pięćdziesiąt kilo cięższy? - Właśnie. - Brock rzucił okiem na Lucana. - Chyba nie załapała, co się stało. Użyła tej siły bez udziału świadomości. - Jezu - szepnął Lucan, zaciskając zęby. - Jej ból jest teraz większy niż przedtem - ciągnął Brock. - Nie wiem, na czym to polega, ale odnoszę wrażenie, że wszystko, czego doznaje, jest bardziej intensywne, odkąd się obudziła. Lucan zmarszczył brwi jeszcze bardziej i spojrzał na Gi-deona. - Mamy pewność, że to zwykła kobieta, a nie Dawczyni Życia? - Typowa przedstawicielka homo sapiens - odparł etatowy geniusz Zakonu. - Poprosiłem Alexandrç, żeby ją obejrzała dokładnie od razu po przyjeździe z Alaski. Na jej ciele nie ma nigdzie znamienia w kształcie kropli i półksiężyca. A jeśli chodzi o krew i DNA, próbki, które od niej pobrałem, są czyste. Powtarzam badania co dwadzieścia cztery godziny i nie ma w nich nic interesującego. Jak dotąd wszystko w tej kobiecie - z wyjątkiem implantu - jest zupełnie zwyczajne. Zwyczajne? Brock z trudnością powstrzymał się przed zaprotestowaniem przeciwko tak nieodpowiedniemu słowu. Ale ani Gideon, ani żaden inny wojownik nie był obecny przy oględzinach ciała Jenny.
Kiedy ją tu wieźli z Alaski, szarpał nią ból i momentami odzyskiwała przytomność. Ponieważ tylko on jeden był w stanie jej pomóc, kazano mu zostać przy niej i kontrolować sytuację, na ile się da. Miał działać profesjonalnie, jak wyspecjalizowane narzędzie trzymane w pogotowiu na wszelki wypadek. Jednak zareagował zaskakująco nieprofesjonalnie na widok nagiego ciała Jenny. Od tamtej pory minęło pięć dni, ale nadal pamiętał każdy centymetr jej skóry w odcieniu kości słoniowej tak dokładnie, jakby znów na nią patrzył, a puls przyspieszał mu na samo wspomnienie. Pamiętał każdą krągłość, każdy pieprzyk, każdą bliznę -od okropnej półokrągłej na brzuchu po gąszcz śladów po ranach kłutych na piersiach i ramionach, świadczących, że już wcześniej przeszła piekło. Nie zachował też profesjonalnej obojętności, gdy po kilku minutach od zakończenia przez Alex poszukiwań na ciele Jenny znamienia Dawczyni Życia, które miały wszystkie kobiety mieszkające w kwaterze Zakonu, Jennę ogarnął nagły atak konwulsji. Położył ręce po obu stronach jej szyi i przejął na siebie jej ból, aż nazbyt świadomy tego, jak miękka i delikatna jest skóra pod jego palcami. Zacisnął pięści na samo wspomnienie. Nie wolno mu myśleć o tej kobiecie, wszystko jedno nagiej czy ubranej. Tylko że jak już zaczął, nie mógł myśleć o czymś innym. A kiedy podniosła oczy i napotkała jego wzrok, gdy wpatrywał się w nią przez okienko w drzwiach, ogarnął go taki żar, jakby przeszyła go płonąca strzała. Pożądał jej i już samo to było niewłaściwe, ale na dodatek owładnęła nim ogromna potrzeba opiekowania się Jenną, co całkowicie wytrącało go z równowagi. Poczuł to jeszcze na Alasce, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy, i czuł nadal,
odkąd przebywała w kwaterze. Miał nawet wrażenie, że ta potrzeba staje się silniejsza, kiedy obserwował jej zmagania w dziwnym śnie, w jaki zapadła po spotkaniu z Prastarym. Jej szczere oczy patrzyły na niego badawczo, niemal podejrzliwie. Nie było słabości w nich ani w dumnie zadartym podbródku. Jenna Darrow to silna kobieta mimo tego, co w życiu przeszła. Przyłapał się na tym, że wolałby, aby płakała i wpadała w histerię. Była spokojna, odważna i piękna, a to z pewnością nie zmniejszyło jego zainteresowania. Intrygowała go. - Kiedy ostatni raz badałeś jej krew i DNA? - spytał Lucan Gideona, a jego niski, poważny głos pozwolił Brockowi skupić się na czym innym. Gideon podciągnął rękaw koszuli, żeby spojrzeć na zegarek. - Pobrałem ostatnią próbkę siedem godzin temu. Lucan chrząknął i odwrócił się tyłem do drzwi ambulatorium. - Powtórz badania teraz. Jeśli wyniki będą się różnić choć o włos od ostatnich, chcę o tym wiedzieć. Gideon kiwnął jasnowłosą głową. - Zważywszy, co powiedział Brock, chciałbym również sprawdzić jej siłę i wytrzymałość. Wszelkie informacje, jakie uda się nam zebrać, będą miały kluczowe znaczenie dla ustalenia, co się dzieje z Jenną. - Zrób, jak uważasz - odparł Lucan. - I to jak najszybciej. Choć to ważna sprawa, nie możemy sobie pozwolić na zaniechanie innych misji. Brock i pozostali wojownicy pochylili głowy. Wiedzieli, że człowiek w kwaterze to komplikacja, której Zakon nie potrzebował podczas walki z tak groźnym przeciwnikiem, jak Dragos. A zmagania z tym zdeprawowanym wampirem z jednego z wczesnych pokoleń trwały już niemal od roku. Dragos działał w tajemnicy przez wiele dziesięcioleci, często zmieniając tożsamość. Miał też potężnych sojuszników
pozostających w ukryciu. Wojownicy przekonali się już, jak długie były jego ręce, a dążył tylko do jednego celu - totalnej dominacji nad Rasą i ludźmi. Podstawowym celem Zakonu było zatem zniszczenie Dragosa i uniemożliwienie mu zrealizowania jego zamierzeń. Zakon postanowił zdusić plany Dragosa w zarodku, ale okazało się to skomplikowane. Dragos ostatnio zniknął, jak zwykle kryjąc się za wieloma warstwami sekretów. Dopilnowali tego jego tajni sojusznicy wśród Rasy, a może i poza nią. Władał również armią zabójców o nieznanej liczebności - każdy z nich urodził się tylko po to, żeby zabijać. Ci zabójcy byli bezpośrednimi potomkami przybysza z innej planety, Prastarego, który pozostawał na łasce Dragosa do czasu, gdy udało mu się kilka tygodni temu uciec na Alaskę, gdzie wkrótce potem zginął. Brock zerknął przez okienko na ambulatorium, w którym Jenna zaczęła chodzić w tę i z powrotem, jak zwierzę w klatce. Oględnie mówiąc, Zakon miał teraz pełne ręce roboty, więc skoro przyjaciółka Alex się obudziła, przynajmniej jego udział w tej sprawie dobiegł końca. Dzięki swoim zdolnościom pomógł Jennie przetrwać ostatni tydzień. To, co stanie się z nią teraz, zależy od decyzji Gideona i Lucana. Alex zostawiła przyjaciółkę i wyszła na korytarz. W jej brązowych oczach, widocznych spod złocistych pasm włosów opadających na czoło, malowała się troska. - Co z nią? - spytał Kade, natychmiast przysuwając się do swojej partnerki jakby pod wpływem siły grawitacji. Połączyli się bardzo niedawno - poznali się podczas misji Kade'a na Alasce - ale Brockowi wydawało się niewiarygodne, że jego przyjaciel i śliczna pilotka byli razem zaledwie od dwóch tygodni. - Czy Jenna czegoś potrzebuje?
- Jest zdezorientowana i przygnębiona - odparła Alex, przysuwając się do Kade'a równie odruchowo, jak on do niej. - Myślę, że poczuje się lepiej, gdy weźmie prysznic i się przebierze. Mówi, że oszaleje w tym pokoju, i chce się prze- spacerować, rozprostować nogi. Powiedziałam jej, że zapytam o pozwolenie. Mówiąc to, patrzyła na Lucana, najstarszego członka Zakonu, jego założyciela i przywódcy. - Jenna nie jest tu więźniem - odparł tamten. - Oczywiście, że może się umyć, przebrać i przespacerować. - Dziękuję. - Z oczu Alex zniknął cień niepewności. -Obiecałam jej, że nie będzie tu przetrzymywana, ale chyba mi nie uwierzyła. Po tym, co przeszła, nic w tym zaskakującego. Pójdę jej powiedzieć, że się zgadzasz, Lucanie. Odwróciła się, żeby wrócić do ambulatorium, jednak przywódca Zakonu chrząknięciem dał do zrozumienia, że jeszcze ma coś do dodania. Partnerka Kade'a zatrzymała się i obejrzała niespokojnie przez ramię. - Jenna może tu wokół spacerować i robić prawie wszystko, co zechce, pod warunkiem że ktoś z nas będzie jej towarzyszył i nie będzie próbowała opuścić kwatery. Upewnij się, że dostarczono jej wszystko, czego potrzebuje. Kiedy będzie gotowa do spaceru, Brock ma jej towarzyszyć. Powierzam mu opiekę nad nią. Dopilnuje, żeby się nie zgubiła. Brock musiał się ugryźć w język, żeby nie zakląć na głos. Do jasnej cholery, po prostu wspaniale, pomyślał. Z całej duszy pragnął uniknąć dalszego stałego przebywania w pobliżu Jenny Darrow. Zamiast tego skinieniem głowy potwierdził przyjęcie rozkazu.
Rozdział 3 Jenna wsunęła zaciśnięte w pięści dłonie głęboko w kieszenie białego, związanego w talii paskiem kąpielowego szlafroka, narzuconego na cienką szpitalną koszulę. Stopy jej tonęły w nowych, ale ogromnych męskich kapciach, które Alex znalazła w szufladzie komody w ambulatorium. Szła obok przyjaciółki jasno oświetlonym, wyłożonym białym marmurem korytarzem, który wił się wśród labiryntu podobnych korytarzy. Czuła się dziwnie zobojętniała, nie tylko z powodu szoku na wieść o śmierci brata, ale także faktu, że koszmar, z którego się przebudziła, jeszcze się nie skończył. Stworzenie, które zaatakowało ją w jej domu, może i zginęło, jak jej powiedziano, ale wcale nie została od niego uwolniona. Po tym, co zobaczyła na zdjęciach rentgenowskich i taśmach wideo, wiedziała z przerażającą pewnością, że część tego potwora z okropnymi kłami nadal trzyma ją w bezlitosnym uścisku. Ta informacja powinna wyrwać z jej ust krzyk grozy. Głęboko w niej kłębiły się rozpacz i strach, ale nie pozwoliła ujawnić się histerii, nie chcąc okazać słabości, nawet najlepszej przyjaciółce. Głównie jednak czuła w sobie spokój, który ogarnął ją jeszcze w ambulatorium - wtedy gdy Brock dotknął jej swymi dłońmi i zapewnił, że jest bezpieczna. To zapewnienie