Natalie Anderson
Zakochany bez pamięci
Tłumaczenie:
Agnieszka Wąsowska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
„Wprowadź kod i wejdź przez bramę, zanim cię dostrzeże.
W przeciwnym razie zmieni kod i cię nie wpuści. I nie zapusz-
czaj się tam po zmierzchu…”
Zara Falconer wyciągnęła zziębniętą rękę, żeby wbić cyfry
kodu. Niebo było tak zachmurzone, że zrobiło się prawie tak
ciemno, jak w nocy. Ostrzeżenie Jaspera wciąż brzmiało jej
w uszach.
Nerwowym gestem wcisnęła ostatnią cyfrę i wstrzymała od-
dech. Jednak ciężka metalowa brama pozostała niewzruszona.
Czy powinna powtórzyć całą operację od nowa? W tej chwili
brama kliknęła i zaczęła się powoli uchylać. Wiszące na niej ta-
bliczki jasno ostrzegały, aby nikt nie ośmielił się wtargnąć na
teren posiadłości.
Pospiesznie wsiadła do samochodu i wjechała przez powstałą
przerwę. Jak tylko znalazła się wewnątrz, brama zaczęła się za-
mykać. Przestawiła wycieraczki na szybszy tryb i włączyła dłu-
gie światła. Kiedy wjechała na wilgotny od deszczu żwir, serce
zaczęło jej bić żywiej. Ogromne konary rosnących po obu stro-
nach drzew zasłaniały niemal całe niebo.
Zatrzymała samochód na końcu długiego podjazdu i spojrzała
na ogromny georgiański dom. Wzniesione z czerwonej cegły
ściany i puste okna nie sprawiały zachęcającego wrażenia. Dom
pogrążony był w ciemności, z wyjątkiem jednego okna na parte-
rze, w którym paliło się światło.
Jechała tu cały dzień i nie mogła uwierzyć, że wreszcie dotar-
ła do celu. Przez ostatni rok wyobrażała sobie ten dzień, zakła-
dając najróżniejsze scenariusze. Spotyka go przypadkowo na
ulicy, są na tym samym przyjęciu, a może po prostu on ją odnaj-
duje…
Nie miała pojęcia, co się wydarzy. To Jasper ją odnalazł i nie-
mal na kolanach ubłagał, by odwiedziła człowieka, któremu
oboje tak wiele zawdzięczali.
Tak więc stała tu teraz w wilgotnych dżinsach, ściskając
w ręku skórzaną torebkę. Była ciekawa, jak zareaguje na jej wi-
dok. Uśmiechnie się? Będzie zakłopotany? Co powie?
Zara nacisnęła przycisk dzwonka. Przygryzła w oczekiwaniu
wargę. Nie znali się długo, ale ta znajomość kompletnie zmieni-
ła jej życie.
Nie słyszała kroków i miała wrażenie, że drzwi otworzyły się
zupełnie znienacka. Stanął w nich, spoglądając na nią z góry.
Tomas Gallo.
Mogła jedynie patrzeć na niego w milczeniu.
Był wyższy i szczuplejszy, niż zapamiętała. Ubrany w błękitne
dżinsy, włosy miał dłuższe niż niegdyś. Lekko mu się kręciły,
opadając swobodnie do połowy szyi. Choć miał ciemną karna-
cję, sprawiał wrażenie bladego. Nie nosił teraz karaibskiej opa-
lenizny i nie uśmiechał się jak kiedyś. Miał kilkudniowy zarost
i sprawiał wrażenie nieszczęśliwego. Tylko oczy pozostały te
same. Piękne, ciemnobrązowe oczy, w które mogła patrzeć bez
końca.
Był jedyny w swoim rodzaju. I w tej chwili, podobnie jak nie-
gdyś, skradł jej serce.
‒ Jak się tu dostałaś? – spytał szorstko, spoglądając na nią
z góry.
Nieśmiały uśmiech zamarł jej na ustach. Nie była w stanie się
odezwać. Patrzyła na niego w milczeniu, spodziewając się, że ją
rozpozna, ale w jego oczach widziała jedynie nieufność.
‒ Nie wiem, jak przedostałaś się przez bramę, ale ogrody już
niemal od roku są zamknięte dla publiczności.
‒ Nie przyjechałam tu, aby oglądać ogrody – zdołała w końcu
z siebie wydusić.
‒ W takim razie po co? – Najwyraźniej nadal jej nie rozpo-
znał. Patrzył na nią niemal z wrogością.
Była zaskoczona jego reakcją. Nie spodziewała się, że tak zu-
pełnie nie będzie jej pamiętał.
Wiedziała, że się zmieniła, ale przecież to były jedynie ubra-
nie i fryzura.
‒ Nie zamierzam kupować niczego, co sprzedajesz. – Zaczął
zamykać drzwi, ale Zara go powstrzymała. Nie po to jechała
cały dzień, żeby teraz odejść z kwitkiem.
‒ Niczego nie sprzedaję – oznajmiła, postępując krok do przo-
du i blokując drzwi. – Przyjechałam, żeby ci pomóc.
Tomas sprawiał wrażenie zaskoczonego.
‒ Nie potrzebuję pomocy.
‒ Ależ potrzebujesz – powiedziała, postępując kolejny krok. –
Jasper przysłał mnie do ciebie.
Jasper powiedział jej, że Tomas wciąż dochodzi do siebie po
wypadku i że potrzebna mu pomoc, choć nie chce się do tego
przyznać. Cóż, zrobił dla niej tak wiele, że chciała choć częścio-
wo spłacić dług, jaki wobec niego zaciągnęła.
Popatrzył na nią tym razem uważniej. Wciąż jej nie rozpoznał,
ale przynajmniej go zainteresowała.
‒ Nie potrzebuję ani nie chcę twojej pomocy – powiedział
wolno.
‒ Nawet nie wiesz, co mogę ci zaoferować.
‒ Powiedziałem już, że zupełnie mnie to nie interesuje, skar-
bie. – Na jego ustach pojawił się gorzki uśmiech. Patrzył na nią
tak, jakby stała przed nim nie w wilgotnym ubraniu, tylko cał-
kiem naga.
Kiedy poczuła jego wzrok na piersiach, zalała ją fala gorąca.
‒ Słucham?
‒ Co takiego możesz mi zaoferować? Masaż?
‒ Myślisz, że przyjechałam tu zrobić ci masaż? – Zara była
kompletnie zaskoczona.
‒ To i inne usługi. – Tym razem patrzył na jej usta, a jego
oczy pociemniały.
Czuła, że się rumieni. Wiedziała, dokąd zmierzały jego myśli.
Ona sama wielokrotnie o tym marzyła, choć nigdy by się do
tego nie przyznała, nawet przed samą sobą.
‒ Czy Jasper często przysyła do ciebie dziewczyny, żeby
świadczyły ci te „usługi”?
‒ Nie. Mówiąc szczerze, jestem dość zaskoczony.
Zara wyprostowała się, choć wciąż nie mogła mu spojrzeć
prosto w oczy. Nie była już jednak tym naiwnym dziewczątkiem
co wtedy. Nie zamierzała uciec i skryć się w mysiej dziurce.
Umiała się bronić.
‒ Nie przyjechałam tu, żeby zapewnić ci intymne przyjemno-
ści.
Coś w jego spojrzeniu zmieniło się. On także się wyprostował.
‒ Co Jasper ci powiedział?
‒ Że w ten weekend będziesz tu sam.
‒ I co w tym złego? Czy jego zdaniem nie jestem w stanie
sam sobie poradzić?
‒ Jego o to spytaj. Ja po prostu robię to, o co mnie poprosił.
‒ Cóż, Jasper niepotrzebnie cię kłopotał. Przykro mi, ale mo-
żesz już iść.
Na dworze było niemal ciemno i prawie nie widziała jego twa-
rzy, ale czuła, że jest zły. Czyżby naprawdę jej nie pamiętał?
Cóż, Jasper najwyraźniej się pomylił. Niepotrzebnie się o niego
martwił i chętnie by stąd pojechała. Nie mogła jednak przebo-
leć tego, że jej nie pamięta.
‒ Nie wiesz, kim…
W tej chwili z nieba lunęło jak z cebra. Z chmur spłynęły po-
toki wody. Tomas mruknął coś pod nosem i cofnął się, wyciąga-
jąc rękę w jej stronę.
Czyżby zapraszał ją do środka?
Nie poruszyła się. Zniecierpliwiony chwycił ją za ramię
i wciągnął do domu. Drzwi zamknęły się za nimi z głośnym trza-
skiem. W środku było chłodniej niż na zewnątrz. Stali naprze-
ciw siebie, a on wciąż trzymał ją za rękę. Czuła na zmarzniętej
twarzy jego oddech.
Serce odruchowo zaczęło jej bić szybciej. Zadrżała.
Tomas gwałtownie ją puścił.
‒ Możesz tu zaczekać, aż przestanie padać – oznajmił sztyw-
no, odsuwając się. Odwrócił się i zapalił światło.
Zara zamrugała gwałtownie powiekami. Była zaskoczona re-
akcją swojego ciała na jego bliskość. Uznała, że lepiej będzie,
jeśli nic nie powie.
Nie zaprosił jej do środka, nie zaproponował niczego do picia
ani nawet żeby usiadła. Było jasne, że nie chce czekać tu z nią,
ale także nie zamierzał zostawić jej samej. Z trudem powstrzy-
mała złośliwy uśmiech.
Rok temu słyszała, jak żartował z Jasperem i śmiał się w głos.
Wtedy też był arogancki i pewny siebie. Teraz jednak z jego
osoby emanował chłód. Nie chciał jej tutaj i jasno dawał temu
wyraz.
Cóż, on nigdy jej nie chciał.
Może z wyjątkiem tej jednej chwili, którą pamiętała w każdym
szczególe. Podszedł wtedy do niej bardzo blisko, uśmiechając
się.
‒ Panna…? – Jego głos gwałtownie przywrócił ją do rzeczywi-
stości.
‒ Falconer – podała swoje nowe nazwisko. – Zara Falconer.
Żadnej reakcji.
Nie sprawiał wrażenia człowieka, który potrzebuje pomocy.
Jasper jednak nalegał, a ona bardzo chciała zobaczyć Tomasa.
‒ Jasper poprosił, żebym przez kilka dni zajęła się twoim do-
mem – powiedziała w końcu.
‒ Jesteś zbyt młoda – odparł natychmiast.
Z trudem stłumiła uśmiech. Ile razy już to słyszała w życiu?
Rzeczywiście wyglądała młodo, ale nie była głupia i potrafiła
doskonale pracować. Często nawet ciężej niż inni.
‒ Nie jestem taka młoda, jak wyglądam.
Tomas popatrzył na stojącą przed nim kobietę. Doskonale
wiedział, o co chodziło Jasperowi. Od dawna marudził, że powi-
nien się rozerwać i spędzić trochę czasu z jakąś ładną dziew-
czyną. Jednak jego przyjaciel się mylił. Jak tylko pozbędzie się
tej dziewczyny, zadzwoni do niego i powie mu, co o tym myśli.
Zdziwił się tylko, że Jasper przysłał do niego kogoś tak niety-
powego, innego od wystrzałowych modelek, w których sam gu-
stował. Ta była zbyt słodka. Sprawiała wrażenie bardzo młodej
i dopiero kiedy przyjrzał się jej bliżej, dostrzegł, że miała rację –
nie była już taka młodziutka, jak początkowo sądził.
Kiedy otworzył jej drzwi, uśmiechała się nieśmiało. Luźno
związane brązowe włosy były wilgotne od deszczu i pojedyncze
kosmyki przylepiły jej się do czoła. Miała twarz w kształcie ser-
ca, a najbardziej przyciągały wzrok duże zielone oczy i pełne
usta. A kiedy się uśmiechała, na jej policzkach pojawiały się do-
łeczki. Była uosobieniem niewinności i radości życia.
Uosobieniem wszystkiego, czym on sam nie był.
Teraz akurat miała urażoną minę i z trudem oderwał od niej
wzrok. Bez wątpienia go pociągała. Kiedy ją ujrzał, poczuł irra-
cjonalną chęć, by ją objąć i pocałować. Jej usta sprawiały wra-
żenie stworzonych do tego, by je całować.
Nie pamiętał już, kiedy ostatni raz całował kobietę. Zresztą,
nie pamiętał prawie nic.
Podszedł do niej, nie zważając na to, że sprawiała wrażenie
zaskoczonej. Nie chciał wiedzieć, po co tu jest, nie chciał na nią
patrzeć. Nie chciał jej chcieć. Chciał, żeby sobie poszła.
‒ Skąd znasz Jaspera? – spytał szorstko.
Sprawiała wrażenie zakłopotanej. Nie odpowiedziała na jego
pytanie. Czyżby miała coś do ukrycia? Tomas odczuł niespodzie-
waną złość. Nie była w typie Jaspera.
‒ Pomógł mi bardzo jakiś czas temu – odpowiedziała w końcu.
– Jadłeś już obiad?
‒ A co to cię obchodzi? – odparł niezbyt uprzejmie. Poczuł
przy tym nieprzyjemny skurcz w żołądku. Zastanawiał się, czy
ona jadła. Sprawiała wrażenie osoby, której przydałoby się coś
ciepłego. Skąd ona, do diabła, przyjechała? I po co?
Dziewczyna ruszyła przez hol, nie skrywając ciekawości.
‒ Ten dom jest ciemny i zimny – zauważyła.
‒ Może mi to odpowiada?
‒ Zależy ci na tym, żeby sprawiał takie nieprzyjazne wraże-
nie? – Uśmiechnęła się do niego łobuzersko. – Aż tak bardzo
obawiasz się ludzi?
To pytanie, choć zadane ciepłym tonem, zdenerwowało go.
‒ Ciężko pracuję i nie lubię, gdy mi się przeszkadza – oznaj-
mił szorstko, nie chcąc się poddać jej urokowi. A nie było to ła-
twe. – I nie potrzebuję niańki. Myślę, że pora już, żebyś sobie
poszła.
Zadawał sobie pytanie, dokąd miałaby pójść.
Uśmiech zniknął z jej twarzy i pojawił się wyraz zakłopotania.
Nie wiedzieć czemu, pomyślał, że ją rozczarował. Nie podobało
mu się to.
‒ Nie jestem taka młoda, jak myślisz – powiedziała niespo-
dziewanie, jakby pojęła jakąś decyzję i zamierzała wprowadzić
ją w życie. – Byłam już mężatką.
Jej słowa zaskoczyły go.
‒ Ale już nie jesteś? – spytał miękko.
Spuściła wzrok.
‒ Najwyraźniej nie było mi to pisane.
‒ Przykro mi – powiedział sztywno. Z niewiadomego powodu
nie spodobało mu się to, że ktoś ją zranił.
Przeklął Jaspera za to, że ją do niego przysłał. Podszedł do
drzwi i otworzył je. Cały czas lało jak z cebra. Zrobiło się już
niemal całkiem ciemno i prowadzenie samochodu w takich wa-
runkach nie było najrozsądniejsze. Zaklął w duchu.
‒ Nie powinnaś teraz jechać, to zbyt niebezpieczne. Zosta-
niesz tutaj – oznajmił grobowym głosem.
Spojrzał na nią i w jego głowie zapaliła się jakaś iskierka.
Czyżby już kiedyś wypowiedział do niej podobne słowa?
Nienawidził tych chwil déjà vu. Uczucia, że wspomnienie cze-
goś jest tuż, tuż, ale próby przypomnienia sobie tego, co to
było, pozostawały bezskuteczne. Znieruchomiał, oczekując, że
może tym razem jakaś klapka w jego mózgu otworzy się i przy-
pomni sobie, o co mu chodzi.
Nic podobnego się nie stało.
Frustracja przerodziła się w złość. Podszedł do niej i spojrzał
na nią z góry.
‒ Czy ja cię znam? – spytał, nienawidząc się za to, że musi za-
dać to pytanie.
‒ Nie – odparła zdecydowanie, starając się ukryć rozczarowa-
nie. Najwyraźniej to, co wydarzyło się rok temu, nie miało dla
niego żadnego znaczenia i nic nie pamiętał.
Ale w końcu czego się spodziewała? To nie jest jakaś bajka,
tylko prawdziwe życie. To było jedno popołudnie, jedna noc i je-
den ranek. Dla niego nic to nie znaczyło.
I nie okłamała go. Tomas jej nie znał. Nigdy tak naprawdę jej
nie poznał.
Ale to go nie powstrzymało przed poślubieniem jej.
ROZDZIAŁ DRUGI
„Chcę twojej siostrzenicy”.
To było czyste szaleństwo. Wprawdzie dopiero od dwóch dni,
ale byli małżeństwem.
Powinna mu to przypomnieć, ale nie śmiała. Rok nadziei, wy-
obrażeń ponownego spotkania i tego, że dostrzeże zmianę, jaka
w niej zaszła. Nie była już słabą dziewczyną, którą trzeba było
ratować, tylko silną kobietą, potrafiącą kierować swoim życiem.
Ależ była głupia! Powinna jak najszybciej stąd uciec. Podeszła
do drzwi, które wciąż były otwarte, ale Tomas zastąpił jej dro-
gę.
‒ Zostaniesz na noc. Pojedziesz jutro, kiedy pogoda się popra-
wi.
‒ A jeśli wciąż będzie lało?
‒ Przynajmniej będzie jasno.
‒ Mam dobre światła. Chyba będzie lepiej, jak pojadę od
razu.
‒ Nie! – Ton jego głosu nie budził wątpliwości.
Och, jak dobrze go znała. Kiedy już coś postanowił, nie było
odwrotu. Doskonale pamięta, jak załatwił sprawę z wujem.
‒ W takim razie może pokażesz mi, gdzie jest kuchnia. Przy-
gotuję dla nas jakąś kolację.
Jak tylko znajdzie się sama, zadzwoni do Jaspera.
‒ Ja nie jestem głodny, ale ty, proszę, częstuj się, czym
chcesz. Musisz być głodna.
Ton jego głosu zirytował ją. Nie zamierzał korzystać z jej po-
mocy w żadnym zakresie, ale sam chętnie służył swoją. Dzięki
temu była od niego zależna.
Zara bez słowa ruszyła za nim korytarzem.
‒ Moje biuro jest na drugim piętrze, a kuchnia tam. – Wska-
zał ręką drzwi. – Skąd przyjechałaś?
‒ Z północy – odparła ostrożnie.
Żałowała, że tu przyjechała. Tomas wcale nie potrzebował po-
mocy i zupełnie nie rozumiała, dlaczego Jasper twierdził, że jest
inaczej.
‒ Przykro mi, że zakłóciłam twój spokój – powiedziała grzecz-
nie.
‒ Przygotuję dla ciebie pokój – powiedział i wyszedł.
Kuchnia była piękna i bardzo czysta. Dopiero teraz poczuła,
jak bardzo jest głodna. Postanowiła, że przygotuje coś do jedze-
nia, a potem porozmawia z Jasperem.
Zajrzała do szafek i do lodówki. Niewiele w nich znalazła.
W zamrażarce były gotowe dania z aktualną datą ważności.
Ktoś najwyraźniej zaopatrzył go w jedzenie na najbliższe dni.
Ciekawe kto to był? Jasper twierdził, że gospodyni Tomasa ode-
szła z dnia na dzień. W lodówce była nieruszona porcja gotowe-
go jedzenia. Zlew był suchy, a na stole nie było żadnych naczyń.
Wzruszyła ramionami, tłumacząc sobie, że to nie jej problem.
Zaraz przygotuje coś ciepłego.
Zdjęła wilgotny żakiet i zajrzała do swojej przepastnej torby.
Znalazła w niej kawałek czekolady. Całe szczęście, że nie zjadła
jej po drodze. Zagrzała na patelni mleko i wrzuciła do niego ka-
wałki czekolady. Kiedy ją mieszała, naszły ją wspomnienia. Tam-
tego ranka zrobiła mu kawę z ciastem cytrynowym, które było
jej specjalnością.
‒ Przyjechał tu, żeby obejrzeć kasyno. Nie wychylaj się z ni-
czym, żeby niczego nie schrzanić – ostrzegł ją wuj.
Chowanie się w cieniu opanowała do perfekcji. Jej wuj był
bardzo wybuchowy, a ona stanowiła najłatwiejszy cel do wyła-
dowywania złości. Tego dnia jednak wuj jej potrzebował.
Jej rodzice zginęli, kiedy miała dwanaście lat. Jedyny bliski
krewny, wuj Charles, mieszkał na jachcie i prowadził kasyno.
Sprzedał dom rodziców i powiedział, że Zara będzie zachwyco-
na, mieszkając na jachcie z nim i jego drugą żoną.
Jednak żona odeszła do wuja, nie mogąc znieść jego parszy-
wego charakteru. Zostawiła kilkunastoletnią Zarę z wujem,
jego licznymi kochankami i kasynem, w którym alkohol lał się
strumieniami, a hazard kwitł.
Wuj obwiniał Zarę o to, że odeszła od niego żona. Wszystko
było jej winą. „Dom”, jaki jej zaoferował, był miejscem, którego
z głębi serca nienawidziła. Była przerażona, samotna i zastra-
szona. Zamknęła się w sobie niczym Kopciuszek, była cicha,
nieśmiała i wycofana. Wuj zawsze jej powtarzał, że jest bezuży-
teczna. Nie zgodził się, żeby ją posłać do szkoły, uczyła się więc
korespondencyjnie.
Jedynym jej przyjacielem był Len, szkocki kucharz, który pra-
cował dla Charlesa. To on nauczył ją wszystkiego, co umiała.
Ale z czasem wuj go zwolnił, polecając Zarze, żeby zajęła się
gotowaniem. Już wówczas miał trudności finansowe i to był
sposób na to, by zaoszczędzić trochę pieniędzy.
Żyła w całkowitym odizolowaniu. Wuj przechowywał paszport
i pieniądze, które zostawili jej rodzice. Oczywiście wszystkie
wydał, próbując ratować podupadający interes.
Kiedy miał przyjechać Tomas Gallo ze swoim prawnikiem, Ja-
sperem Danforthem, ona miała ich powitać. Oczywiście wuj
uważał, że nie jest wystarczająco atrakcyjna, by pełnić rolę ho-
stessy, ale nie miał wyboru. Polecił jej przygotować dla nich po-
częstunek. Kiedy weszła do pomieszczenia służącego za salon
z tacą w ręku, omal jej nie upuściła.
Tomas zjadł kwa kawałki cytrynowego ciasta i wypił kawę.
Siedziała w rogu w milczeniu, znosząc docinki wuja.
Tomas był najatrakcyjniejszym mężczyzną, jakiego w życiu
widziała, i patrzenie na niego sprawiało jej wielką przyjemność.
Jednak cierpiała, widząc, jak obaj z Jasperem sprawiali wraże-
nie ubawionych wątpliwej jakości dowcipami wuja. Jak ktoś, kto
wyglądał tak wspaniale, mógł być taki okrutny?
Dopiero po jakiejś godzinie konwersacji Tomas zrzucił bombę.
‒ Przykro mi, Charles, ale to kasyno chyba nie odpowiada na-
szym potrzebom.
Wuj był wściekły. Oczywiście całą złość wyładował na niej.
Wbiła oczy w podłogę, znosząc jego łajanie.
‒ Jesteś bardziej niż bezużyteczna. Gdybyś była ładniejsza,
mogłabyś go uwieść. Ale który mężczyzna zechciałby kogoś ta-
kiego jak ty? Jesteś leniwą, głupią krową. Nie potrafisz nawet
dobrze nalać kawy.
Wybiegła z ciasnej kuchni i zderzyła się w korytarzu z Toma-
sem Gallo. Nie wiedziała, że był na dole. Czyżby słyszał to, co
wuj mówił?
Silne ręce przytrzymały ją za ramiona. Pociągnął ją za sobą
do salonu i zamknął za nimi drzwi.
‒ Nie bój się – powiedział uspokajająco.
Jednak złość, jaką dostrzegła w jego oczach, powiedziała jej,
że ten człowiek jest znacznie bardziej niebezpieczny niż wuj.
Dopiero kiedy się uśmiechnął, zrozumiała, że jego złość nie jest
skierowana przeciw niej.
‒ Uderzył cię? – Uniósł jej brodę i spojrzał na czerwoną pla-
mę na policzku.
‒ To nic takiego – powiedziała. Chciała, żeby goście jak naj-
szybciej opuścili jacht, zanim wuj odkryje, że rozmawia z Toma-
sem.
‒ Wręcz przeciwnie.
W tej chwili jej serce należało do niego.
Tomas puścił jej ramię i wierzchem dłoni otarł łzę, która spły-
wała jej po policzku.
‒ Od jak dawna tu mieszkasz?
‒ Prawie dziesięć lat – odparła szeptem.
‒ Masz jakieś pieniądze?
Potrząsnęła przecząco głową.
‒ A paszport?
‒ Mój wuj…
‒ Rozumiem.
Wiedziała, że Tomas zobaczył znacznie więcej, niż powinien.
Sama nie miała siły, żeby odejść od wuja, i nienawidziła siebie
za tę indolencję. Chciała przejść obok Tomasa, ale chwycił ją za
ramię i zmusił, żeby na niego spojrzała. W jego oczach dostrze-
gła siłę, troskę i, ku swemu zdumieniu, empatię.
Zupełnie jakby rozumiał, przez co przechodzi. Jakby sam miał
podobne doświadczenia.
A może to ona tak to postrzegała. Już od tak dawna chciała
się uwolnić od wuja, ale nie wiedziała, jak to zrobić. Nie miała
pieniędzy, wykształcenia, zawodu. Nie miała nic. A w dodatku
wuj wpoił jej przekonanie, że to jemu właśnie zawdzięcza
wszystko.
‒ Chcesz się stąd wydostać? – spytał wprost.
‒ Masz na myśli całkiem stąd wyjechać?
‒ Tak. Mogę ci w tym pomóc.
Jego propozycja była zupełnie nieoczekiwana. Instynktownie
wiedziała, że musi podjąć decyzję natychmiast, że Tomas nie
będzie czekał. To była jednorazowa oferta.
Skinęła głową.
‒ W takim razie chodź ze mną. – Ruszył w kierunku schodów.
Na pokładzie stał Jasper z walizką w ręku. Wuj mówił coś
o boomie turystycznym, starając się ukryć złość. Zara stanęła
jak sparaliżowana. Wiedziała, że nie będzie zadowolony z tego,
że pojawiła się na pokładzie.
‒ Usiądź, Jasper – powiedział miękko Tomas. – Miałem chwi-
lę, żeby przemyśleć parę spraw.
‒ Doprawdy? – W oczach wuja pojawił się błysk. – Zara, idź
przynieś jakieś drinki. Natychmiast.
‒ Nie, chcę, żeby została – powiedział twardo Tomas. – Jej
osoba ma tu istotne znaczenie.
Skóra Zary pokryła się zimnym potem. Posłała Tomasowi peł-
ne desperacji spojrzenie, ale on nawet na nią nie patrzył.
‒ Chcę twojej siostrzenicy. Zainwestuję w kasyno, ale muszę
mieć Zarę.
Serce Zary na chwilę przestało bić. Musiała się przesłyszeć.
‒ To niemożliwe. ‒ Charles patrzył na niego podejrzliwie. –
Nie możesz chcieć…
‒ Takie są moje warunki. Bez niej nie będzie żadnej umowy.
Wuj patrzył na niego zszokowany.
‒ Skąd mam wiedzieć, że mówisz poważnie?
‒ Ożenię się z nią – odparł Tomas. – Jasper, jak szybko może-
my to załatwić?
Zara przenosiła wzrok z Tomasa na Charlesa. Jasper z nie-
wzruszoną miną spojrzał do kalendarza.
‒ Wygląda na to, że jeśli naprawdę tego chcesz, możecie się
pobrać dzisiaj. Wystarczy wnieść opłatę, mieć dwóch świadków
i paszporty.
‒ Doskonale. W takim razie możemy już iść.
Zara popatrzyła na wuja, starając się odszyfrować jego myśli.
Spodziewała się, że ostro sprzeciwi się temu pomysłowi. W jego
oczach jednak zapalił się chciwy błysk.
‒ W takim razie będziemy teraz rodziną.
‒ Zgadza się. – Tomas skinął głową.
Zarę przeszedł dreszcz. W tonie jego głosu było coś zimnego,
co ją przeraziło.
Wuj Charles się uśmiechnął.
‒ Umie gotować. I jest dziewicą. – Uśmiechnął się z dumą. –
Dobrze jej pilnowałem.
Zara zamknęła oczy. Ze wstydu miała ochotę zapaść się pod
ziemię. Mówił o niej, jakby była jakimś towarem.
‒ W takim razie postanowione. Zaro, idź się spakować – po-
wiedział, nawet na nią nie patrząc.
Wiedziała, że nie ma wyboru. Gdyby teraz została z wujem, jej
życie wyglądałoby znacznie gorzej niż dotychczas. Byłby wście-
kły, że transakcja nie doszła do skutku, i całą złość wyładowałby
na niej.
‒ Poczekajcie. – Charles nagle stał się podejrzliwy. – Pójdę
z wami do urzędu.
‒ Oczywiście. Będzie nam potrzebny świadek. Zaro, idź się
spakować.
Wuj nawet nie spytał jej o zdanie. Zachowywał się tak, jakby
do niego należała. Ale to nie było nic nowego. Dla niego była ni-
kim. Traktował ją jak kogoś z personelu, tylko że jej nie płacił.
Bez słowa wyszła z pokoju.
Nalała gorącej czekolady do dwóch kubków i otarła łzy. Na
szczęście to już była przeszłość. Teraz była zupełnie kimś in-
nym, znacznie silniejszym i bardziej pewnym siebie. Posypała
czekoladę odrobiną cynamonu i nałożyła na talerzyk kilka her-
batników, których paczkę znalazła w szafce.
Jej myśli znów popłynęły ku przeszłości.
Ceremonia była bardzo krótka. Wuj Charles i Jasper podpisali
się w miejscu dla świadków. Jasper znalazł nawet jakąś obrącz-
kę, którą Tomas wsunął na jej zziębnięty palec. Mogła powie-
dzieć „nie”. Mogła się wszystkiego wyprzeć, ale nie zrobiła
tego. Powiedziała „tak”.
Nie było szampana, zdjęć, pocałunków. Tomas po prostu po-
całował ją w policzek, a ona z trudem zwalczyła w sobie uczucie
rozczarowania.
A potem pojechali do portu. Polecił jej zostać w samochodzie,
ale ona otworzyła drzwi i słyszała każde słowo, jakie padło mię-
dzy Tomasem a jej wujem.
‒ Zmieniłem zdanie – powiedział zimno Tomas. – Nie kupię
twojego kasyna.
‒ Ale przecież…
‒ Nie podpisaliśmy żadnej umowy – ciągnął Tomas. – Wyjeż-
dżamy i nie zobaczysz nas już nigdy więcej.
‒ Ty…!
Po raz pierwszy widziała, że wujowi zabrakło słów. Zwrócił te-
raz całą złość przeciw niej.
‒ Ty przebiegła mała… ‒ Ruszył w jej kierunku, ale Tomas za-
stąpił mu drogę.
‒ Uważaj, do kogo mówisz. To moja żona. Lepiej zostaw ją
w spokoju.
‒ Żona? Nie będziesz z niej miał żadnego pożytku…
‒ Niczego od niej nie oczekuję – odparł zimno. – Nie jest dla
mnie jakimś towarem.
Skinął Jasperowi głową, żeby zamknął drzwi samochodu.
‒ Spróbuj jej szukać, a zatruję ci resztę życia tak, że będziesz
przeklinał dzień, w którym mnie poznałeś.
‒ Nie zrobisz tego. Jeśli pójdę z tym do mediów…
‒ I powiesz im, że sprzedałeś siostrzenicę kompletnie niezna-
jomemu mężczyźnie? A przedtem nieraz ją biłeś? Jesteś hazar-
dzistą. Powinieneś wiedzieć, że nadszedł czas, by oszacować
straty i odejść.
Wsiadł do samochodu i odjechali. Ostatni raz, kiedy widziała
wuja, był spocony i czerwony ze złości.
Zara nie śmiała się odezwać. W absolutnym milczeniu jechali
do hotelu, w którym Tomas się zatrzymał.
W pewnej chwili spojrzał na nią i przerwał panującą ciszę.
‒ Nie bój się, nie będzie cię już niepokoił.
Mimo to bała się. Nie wiedziała, co ma dalej robić ze swoim
życiem.
‒ Jutro rano polecisz do Londynu. W ciągu najbliższych dni
Jasper przeprowadzi rozwód. Dam ci pewną sumę pieniędzy.
Nie będziesz musiała tu wracać i nigdy więcej go oglądać. Mnie
zresztą też, jeśli chodzi o ścisłość. Od tej chwili możesz robić,
co zechcesz.
Nie wiedziała, jak mu dziękować. Okazał jej tyle dobroci! Nie
potrafiła nawet spojrzeć mu w oczy.
‒ Twój wuj jest chciwym hazardzistą i kiepskim biznesme-
nem. Sądził, że poślubiając cię, stanę się współodpowiedzialny
za jego interes. Uważał, że wygrał los na loterii i pokazał, na co
go stać. – Pokręcił głową. – Myślał, że może cię sprzedać. – Za-
parkował samochód przed hotelem i uśmiechnął się do niej. –
Ale my go przechytrzyliśmy, prawda?
Tego popołudnia zaprzedała mu swoją duszę. On jednak tak
naprawdę wcale jej nie chciał. Chciał po prostu uwolnić ją spod
kurateli wuja. Zrobił to, po czym zniknął z jej życia równie na-
gle, jak się w nim pojawił.
Wiele mu zawdzięczała. A teraz będzie zawdzięczać mu jesz-
cze więcej, jako że pozwolił jej przeczekać pod swoim dachem
złą pogodę.
Wzięła do ręki tacę i ruszyła korytarzem w stronę schodów.
Zdała sobie sprawę, że w tej części domu jest ciepło. Podłogę
pokrywał puszysty dywan, a meble w większości były drewnia-
ne i najwyraźniej bardzo stare, choć doskonale utrzymane.
Ściany na piętrze były ozdobione nie obrazami, jak się spo-
dziewała, ale mnóstwem fotografii. Wolno ruszyła w kierunku
pokoju, z którego sączyło się światło. Cały czas przyglądała się
fotografiom, z których każda była opatrzona jakimś podpisem,
datą i szczegółami dotyczącymi przedstawionej sytuacji. Zupeł-
nie jakby znalazła się w jakimś biurze FBI. Czy to był dom psy-
chopaty, czy może niebezpiecznego podglądacza?
Część zdjęć przedstawiała samego Tomasa, były tam też wy-
cinki prasowe dotyczące jego osoby. Sądząc po datach, okres
obserwacji wynosił mniej więcej dekadę.
Wszyscy ci ludzie byli z nim powiązani, głównie poprzez inte-
resy. Ludzie, których znał teraz albo w przeszłości.
Przypomniała sobie pytanie, jakie jej zadał, kiedy stanęła
u progu jego domu. „Czy ja cię znam?”.
Sprawiał wrażenie, że wcale nie chciał, by udzieliła mu twier-
dzącej odpowiedzi. Czyżby stanowiło to jakiś problem? Może
dlatego, że jej nie pamiętał?
Zrozumiała teraz, że jego zachowanie nie wynikało jedynie
z arogancji czy powściągliwości. Był zamknięty. Przypomniała
sobie, jak Jasper wspominał, że Tomas wciąż nie doszedł do sie-
bie po wypadku.
Wiedziała z prasy, że wybuch samochodu uszkodził mu nogę.
Ale co było z głową?
‒ Co ty tu robisz?
Jego głos tak ją przestraszył, że omal nie upuściła tacy. Tomas
stał tuż za nią, a jego oczy ciskały gromy.
‒ Szukałam cię.
‒ Nie wolno ci tu wchodzić, rozumiesz? Nigdy!
Jego zachowanie zirytowało ją. Niezależnie od tego, co prze-
szedł, nie miał prawa tak się do niej odnosić.
‒ Nic dziwnego, że nikt nie chce u ciebie pracować, skoro tak
się odnosisz do ludzi.
‒ Rodzina Kilpatricków pracuje u mnie od lat. Wyjechali tylko
na kilka dni na rodzinną uroczystość.
Popatrzyła na niego przez chwilę w milczeniu.
‒ Mnie powiedziano coś innego.
‒ A co dokładnie? I kto ci to powiedział?
‒ Już ci mówiłam, że Jasper. Powiedział mi, że zostałeś bez
pomocy i że potrzebujesz kogoś na jakiś tydzień, żeby poprowa-
dził ci dom.
‒ Skąd znasz Jaspera?
‒ To też ci już mówiłam. W przeszłości bardzo mi pomógł.
‒ W jaki sposób?
Sugestia, jaką usłyszała w jego głosie, uraziła ją.
‒ Ma tyle lat, że mógłby być moim ojcem.
‒ Większości kobiet wcale to nie przeszkadza. Jest bogaty…
‒ Możesz wreszcie przestać mnie obrażać? Przyjechałam, bo
twój przyjaciel mnie o to poprosił. Jeśli masz jakieś wątpliwości,
możesz z nim porozmawiać.
‒ Zamierzam to zrobić.
Zara przygryzła wargę. Przyjechała tu, bo chciała w jakiś spo-
sób odwdzięczyć się Tomasowi za to, co dla niej zrobił. Zaczy-
nała jednak zdawać sobie sprawę, że może wcale nie będzie to
takie łatwe, jak zakładała.
‒ Nie pytaj – powiedział, podążając za jej wzrokiem, który
spoczywał na wiszących na ścianie fotografiach.
‒ Nie zamierzam.
Zaczynała go rozumieć, a może nawet mu współczuć.
‒ W tej części domu jest przyjemnie.
‒ Włączyłem w twoim pokoju ogrzewanie. I w kuchni też. Za-
raz powinno się zrobić cieplej.
Zara skinęła głową i postawiła tacę na pobliskim stoliku.
Wzięła do ręki jeden kubek. Czekolada pachniała kusząco. Jed-
nak kiedy dostrzegł w jej oczach współczucie, znów się rozzło-
ścił.
‒ Wciąż uważasz, że sobie sam nie poradzę?
‒ To Jasper tak myśli. Powiedział, że tak ciężko pracujesz, że
zapominasz o jedzeniu. Że sam niczego sobie nie ugotujesz.
‒ Rozumiem – mruknął pod nosem.
‒ Może napijesz się gorącej czekolady? – Podała mu kubek. –
Po to tu przyszłam.
Wolno potrząsnął głową.
‒ Nie jem cukru.
‒ Masz cukrzycę? – spytała, zaciskając palce na swoim kub-
ku. – Może są jakieś inne dietetyczne ograniczenia, o których
powinnam wiedzieć?
‒ Nie, nie choruję. Po prostu staram się unikać cukru, to
wszystko.
‒ Może jednak powinieneś? Może byłbyś wtedy nieco milszy?
– mruknęła, odwracając się, żeby odejść.
‒ Słucham? – Zachowanie Zary zaskoczyło go. Była jak mały
kociak, który potrafi wystawić ostre pazurki.
‒ Żadnego cukru, zrozumiałam – odparła, odwracając się do
niego z promiennym uśmiechem.
Jej zachowanie rozbawiło go. Omal się nie uśmiechnął.
‒ Chcę jak najszybciej wrócić do zdrowia – odparł, pragnąc
zatrzymać ją jeszcze przez chwilę. Jej uśmiech go zauroczył.
Między jej brwiami utworzyła się pionowa zmarszczka. Popa-
trzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem, a na jej policzkach
pojawiły się rumieńce. Zrozumiał, że w tej chwili coś się między
nimi zmieniło.
Zdjęła z siebie wilgotny żakiet i była teraz tylko w podkoszul-
ku. Opięte dżinsami biodra miała zadziwiająco szerokie, a talię
i plecy szczupłe. Emanująca z niej kobiecość na chwilę pozba-
wiła go tchu. Musiał użyć całej siły woli, aby nie ująć jej w pasie
i nie przycisnąć do siebie. Bardzo pragnął poczuć jej szczupłe
ciało przy swoim.
Zara napiła się czekolady, jakby ona także musiała na gwałt
coś ze sobą zrobić. Zapach czekolady zaostrzył jego zmysły. Po-
patrzył na odrobinę pianki, jaka pozostała nad jej górną wargą,
i poczuł, że zaschło mu w ustach.
‒ Jesteś pewien, że się nie napijesz? – spytała niemal szep-
tem.
Nie zamierzał jej powiedzieć, że ma czekoladę na wardze. To
zbyt banalne. Uda, że tego nie widzi. Był bardzo dobry w elimi-
nowaniu niepożądanych myśli.
Kiedy tak na nią patrzył, widział, jak jej źrenice robą się coraz
szersze, a rumieńce ciemniejsze. W pewnej chwili, ku jego za-
skoczeniu, ponownie się uśmiechnęła.
W tej chwili marzył jedynie o tym, by ją pocałować. Spróbo-
wać, jak smakują te czekoladowe usta.
‒ Tomas? – Spojrzała na niego pytająco.
Nie, na pewno nie była jedną z dziewczyn Jaspera. Była na to
zbyt subtelna i delikatna. Ale kiedy patrzyła na niego, widział
w jej oczach pożądanie. Widział, że go pragnie.
On też jej pragnął, tyle tylko, że on potrafił to ukryć.
‒ Przyniosę z samochodu twoją torbę – oznajmił pospiesznie.
‒ Posprzątam w kuchni. – Odwróciła się i niemal od niego
uciekła.
Popatrzył za nią.
Nie, nic z tego nie będzie. Nie pozwoli sobie na to, żeby tracić
cenny czas na jakieś zabawy. Nie wspominając już o ryzyku, ja-
kie to ze sobą niosło.
Tylko dlaczego mógł myśleć jedynie o tym, jak kusząco wyglą-
dały jej pośladki skryte pod cienkim materiałem spodni?
I o tym, jak pełne miała usta? Była jak chochlik, który pojawił
się jedynie po to, by zburzyć jego spokój.
Niech diabli porwą Jaspera!
ROZDZIAŁ TRZECI
„Nie możesz spać?”
Cała drżąca poszła do kuchni. Kiedy stała tak blisko niego,
poczuła obezwładniającą ochotę, żeby go pocałować. Omal się
przed nim nie ośmieszyła!
Wyjęła z torby telefon i wybrała numer Jaspera.
‒ Dlaczego nie powiedziałeś mi prawdy?
‒ Zara?
‒ Pytam, dlaczego nie powiedziałeś mi prawdy o Tomasie?
Chwila ciszy.
‒ Co powiedział, kiedy cię zobaczył?
‒ Nie ma pojęcia, kim jestem.
‒ Chcesz powiedzieć, że cię nie rozpoznał? – W głosie Jaspera
wyraźnie dało się słyszeć rozczarowanie.
‒ Dlaczego mi powiedziałeś, że jego gospodyni od niego ode-
szła? Okłamałeś mnie.
‒ Sądziłem, że to zadziała. Że jak cię zobaczy…
‒ To co? To sobie wszystko przypomni?
‒ Zaro.
‒ O to ci chodziło, tak? Po wypadku stracił pamięć, a ty mia-
łeś nadzieję, że moja osoba pomoże mu ją przywrócić, tak? Ja-
sper?
‒ Nie mogę ci powiedzieć. Obiecałem mu, że z nikim nie będę
na ten temat rozmawiał.
‒ Ale ja to co innego.
‒ Nawet z tobą. – Jasper westchnął. – Wiesz o tym, że mnie
także uratował życie.
‒ Jasper…
‒ Potrzebuje pomocy. Od roku nie wychodzi z domu. Pracuje
bez opamiętania i nie robi nic innego.
‒ On nie potrzebuje mojej pomocy. Jemu przydałby się profe-
sjonalista. – Zamrugała powiekami, pod którymi, z niewiado-
mych powodów, zebrały się łzy. – Nie jestem odpowiednią oso-
bą. Zasługuje na kogoś lepszego niż ja.
Jasper źle postąpił, przysyłając ją tutaj, i miała o to do niego
żal.
Przypomniała sobie galerię zdjęć, jaką widziała u Tomasa na
ścianie. Najwyraźniej była to próba odnalezienia w tym wszyst-
kim jakiegoś sensu.
‒ Czy on zupełnie nic nie pamięta?
‒ Mówiłem ci, że nie mogę o tym rozmawiać. Sama widzisz,
w jakim odizolowaniu żyje. Miałem nadzieję, że gdy zobaczy
ciebie…
Była przecież jedynie drobnym epizodem w życiu Tomasa.
W dodatku nic nieznaczącym. Dlaczego miałby ją zapamiętać?
Nic dla niego nie znaczyła.
‒ Nie mogę tu zostać.
Gdyby miała wybór, nigdy nie zdecydowałaby się, żeby tu
przyjechać.
‒ Musisz – powiedział twardo Jasper. – Ja będę mógł przyje-
chać dopiero za kilka dni. Do tego czasu będziesz prowadzić
mu dom.
‒ Nie…
‒ Zaro, nie możesz wyjechać.
‒ Ale dlaczego?
Chwila wahania.
‒ Ponieważ wciąż jesteście małżeństwem.
‒ Słucham?! – Zara omal nie wypuściła telefonu.
‒ Wasze małżeństwo nigdy nie zostało unieważnione. Przykro
mi.
‒ Ale jak to możliwe? – wyszeptała.
‒ To przez ten wypadek. Byłem tak zaaferowany, że po prostu
wypadło mi to z głowy.
‒ Ale przecież podpisałam stosowne dokumenty…
‒ Wszystko spaliło się w samochodzie. Potem Tomas spędził
kilka miesięcy w szpitalu, a ja się nim zajmowałem.
Czytała o tym wypadku w prasie. Miał miejsce jakiś tydzień
po tym, jak Tomas zabrał ją od wuja. Jasper zawdzięczał życie
Tomasowi, który wyciągnął go z płonącego samochodu. Zdążył
to zrobić tuż przed wybuchem. Obaj przeżyli i, zgodnie z tym,
co napisano w gazetach, ich życiu i zdrowiu nie zagrażało żad-
ne niebezpieczeństwo.
Musiała bardzo się starać, żeby nie szukać na jego temat dal-
szych informacji. Obawiała się, że popadnie w obsesję. Musiała
żyć swoim życiem. Zawsze jednak odczuwała głębokie pragnie-
nie odwdzięczenia mu się za to, co dla niej zrobił. Zamierzała
stać się kobietą sukcesu i wtedy go odszukać. Chciała mu poka-
zać, jaką przeszła transformację.
Teraz wiedziała, że nigdy tego nie zrobi.
‒ Nikt nie wie? – Wyjrzała przez ciemne okno, ale nie dostrze-
gła niczego poza własnym odbiciem w szybie.
‒ Nikt. Tylko jego lekarz…
Miała wrażenie, że ziemia usuwa jej się spod stóp. Cały czas
byli małżeństwem? A on był tak bardzo ranny?
‒ Jasper, błagam, przyjedź tutaj. – Nie czuła się na siłach sta-
wić temu czoło. – Trzeba mu o wszystkim powiedzieć. – Być
może powinna zrobić to sama, ale nie potrafiła. Poza tym mało
prawdopodobne, żeby jej uwierzył. Uznałby, że postradała zmy-
sły i nie mogłaby go za to winić.
Usłyszała, że ktoś próbuje się dodzwonić do Jaspera, ale zi-
gnorowała to.
‒ Oboje mamy wobec niego dług, Zaro.
To prawda. Wszystko, co miała, zawdzięczała Tomasowi.
‒ Wiem – powiedziała miękko.
‒ Zostań do mojego przyjazdu.
‒ Dobrze – zgodziła się potulnie.
‒ To z Jasperem rozmawiasz?
Słysząc głos Tomasa, podskoczyła gwałtownie. Stał
w drzwiach kuchni z telefonem w ręku. Co usłyszał z ich rozmo-
wy?
I nagle zdała sobie sprawę, że patrzy na swojego męża.
‒ Zaro? – Głos Jaspera zdradzał zniecierpliwienie.
Tomas podszedł do niej w dwóch krokach i wyrwał jej z ręki
telefon.
‒ Nigdy nie ignoruj moich telefonów – rzucił wściekłym gło-
sem do słuchawki.
Jasper coś odpowiedział, ale nie usłyszała co. Zresztą jej my-
śli i tak były zajęte czymś innym.
Wciąż była żoną Tomasa. Zadrżała, zdając sobie sprawę
z tego, co to oznacza.
Patrzyła, jak wściekły rozmawia z Jasperem, i w tym najmniej
odpowiednim momencie przypomniał jej się epizod, który prze-
chowywała w pamięci jak najcenniejszy skarb.
‒ Nie możesz spać?
Potrząsnęła głową, czując, że się rumieni. Zastał ją o drugiej
w nocy na korytarzu hotelowym, spacerującą bez celu. Zatrzy-
mała się przed drzwiami swojego pokoju, mając nadzieję, że zo-
stawi ją samą sobie.
Była pod jego ogromnym wrażeniem. Nic dziwnego. Tomas
był wspaniałym mężczyzną, który w dodatku zrobił dla niej tak
wiele. Była mu niewymownie wdzięczna. Wiedziała, że ich ślub
zostanie wkrótce anulowany i że niedługo znajdzie się w Anglii.
Dlaczego więc nie potrafiła pozostać wobec niego obojętna?
‒ Boisz się tego, co będzie? – spytał z lekkim uśmiechem. –
Pamiętam, jak wyjechałem z Włoch. Miałem ze sobą tylko to,
w co byłem ubrany. Też się bałem, ale traktowałem to jak przy-
godę.
Nie mogła wyjść ze zdumienia.
‒ Jak udało ci się osiągnąć to wszystko?
‒ Ciężką pracą. Determinacją. – Wzruszył ramionami i pod-
szedł bliżej. – Dasz sobie radę, jestem przekonany. – Uniósł jej
brodę i spojrzał w oczy. – Twój wuj nie miał racji. Jesteś bardzo
atrakcyjną kobietą.
Pocałował ją lekko w usta gestem, który miał raczej oznaczać
wsparcie i sympatię niż cokolwiek innego. Zamknęła oczy, nie
mogąc znieść upokorzenia. Jej pierwszy pocałunek w życiu i to
dany z litości!
‒ Nie musisz się nade mną użalać – powiedziała, zmuszając
się, żeby na niego spojrzeć. – Dam sobie radę – powtórzyła jego
słowa, zdecydowana w nie wierzyć.
‒ Wiem – odparł głosem, w którym nagle pojawiła się jakaś
Natalie Anderson Zakochany bez pamięci Tłumaczenie: Agnieszka Wąsowska
ROZDZIAŁ PIERWSZY „Wprowadź kod i wejdź przez bramę, zanim cię dostrzeże. W przeciwnym razie zmieni kod i cię nie wpuści. I nie zapusz- czaj się tam po zmierzchu…” Zara Falconer wyciągnęła zziębniętą rękę, żeby wbić cyfry kodu. Niebo było tak zachmurzone, że zrobiło się prawie tak ciemno, jak w nocy. Ostrzeżenie Jaspera wciąż brzmiało jej w uszach. Nerwowym gestem wcisnęła ostatnią cyfrę i wstrzymała od- dech. Jednak ciężka metalowa brama pozostała niewzruszona. Czy powinna powtórzyć całą operację od nowa? W tej chwili brama kliknęła i zaczęła się powoli uchylać. Wiszące na niej ta- bliczki jasno ostrzegały, aby nikt nie ośmielił się wtargnąć na teren posiadłości. Pospiesznie wsiadła do samochodu i wjechała przez powstałą przerwę. Jak tylko znalazła się wewnątrz, brama zaczęła się za- mykać. Przestawiła wycieraczki na szybszy tryb i włączyła dłu- gie światła. Kiedy wjechała na wilgotny od deszczu żwir, serce zaczęło jej bić żywiej. Ogromne konary rosnących po obu stro- nach drzew zasłaniały niemal całe niebo. Zatrzymała samochód na końcu długiego podjazdu i spojrzała na ogromny georgiański dom. Wzniesione z czerwonej cegły ściany i puste okna nie sprawiały zachęcającego wrażenia. Dom pogrążony był w ciemności, z wyjątkiem jednego okna na parte- rze, w którym paliło się światło. Jechała tu cały dzień i nie mogła uwierzyć, że wreszcie dotar- ła do celu. Przez ostatni rok wyobrażała sobie ten dzień, zakła- dając najróżniejsze scenariusze. Spotyka go przypadkowo na ulicy, są na tym samym przyjęciu, a może po prostu on ją odnaj- duje… Nie miała pojęcia, co się wydarzy. To Jasper ją odnalazł i nie-
mal na kolanach ubłagał, by odwiedziła człowieka, któremu oboje tak wiele zawdzięczali. Tak więc stała tu teraz w wilgotnych dżinsach, ściskając w ręku skórzaną torebkę. Była ciekawa, jak zareaguje na jej wi- dok. Uśmiechnie się? Będzie zakłopotany? Co powie? Zara nacisnęła przycisk dzwonka. Przygryzła w oczekiwaniu wargę. Nie znali się długo, ale ta znajomość kompletnie zmieni- ła jej życie. Nie słyszała kroków i miała wrażenie, że drzwi otworzyły się zupełnie znienacka. Stanął w nich, spoglądając na nią z góry. Tomas Gallo. Mogła jedynie patrzeć na niego w milczeniu. Był wyższy i szczuplejszy, niż zapamiętała. Ubrany w błękitne dżinsy, włosy miał dłuższe niż niegdyś. Lekko mu się kręciły, opadając swobodnie do połowy szyi. Choć miał ciemną karna- cję, sprawiał wrażenie bladego. Nie nosił teraz karaibskiej opa- lenizny i nie uśmiechał się jak kiedyś. Miał kilkudniowy zarost i sprawiał wrażenie nieszczęśliwego. Tylko oczy pozostały te same. Piękne, ciemnobrązowe oczy, w które mogła patrzeć bez końca. Był jedyny w swoim rodzaju. I w tej chwili, podobnie jak nie- gdyś, skradł jej serce. ‒ Jak się tu dostałaś? – spytał szorstko, spoglądając na nią z góry. Nieśmiały uśmiech zamarł jej na ustach. Nie była w stanie się odezwać. Patrzyła na niego w milczeniu, spodziewając się, że ją rozpozna, ale w jego oczach widziała jedynie nieufność. ‒ Nie wiem, jak przedostałaś się przez bramę, ale ogrody już niemal od roku są zamknięte dla publiczności. ‒ Nie przyjechałam tu, aby oglądać ogrody – zdołała w końcu z siebie wydusić. ‒ W takim razie po co? – Najwyraźniej nadal jej nie rozpo- znał. Patrzył na nią niemal z wrogością. Była zaskoczona jego reakcją. Nie spodziewała się, że tak zu- pełnie nie będzie jej pamiętał. Wiedziała, że się zmieniła, ale przecież to były jedynie ubra- nie i fryzura.
‒ Nie zamierzam kupować niczego, co sprzedajesz. – Zaczął zamykać drzwi, ale Zara go powstrzymała. Nie po to jechała cały dzień, żeby teraz odejść z kwitkiem. ‒ Niczego nie sprzedaję – oznajmiła, postępując krok do przo- du i blokując drzwi. – Przyjechałam, żeby ci pomóc. Tomas sprawiał wrażenie zaskoczonego. ‒ Nie potrzebuję pomocy. ‒ Ależ potrzebujesz – powiedziała, postępując kolejny krok. – Jasper przysłał mnie do ciebie. Jasper powiedział jej, że Tomas wciąż dochodzi do siebie po wypadku i że potrzebna mu pomoc, choć nie chce się do tego przyznać. Cóż, zrobił dla niej tak wiele, że chciała choć częścio- wo spłacić dług, jaki wobec niego zaciągnęła. Popatrzył na nią tym razem uważniej. Wciąż jej nie rozpoznał, ale przynajmniej go zainteresowała. ‒ Nie potrzebuję ani nie chcę twojej pomocy – powiedział wolno. ‒ Nawet nie wiesz, co mogę ci zaoferować. ‒ Powiedziałem już, że zupełnie mnie to nie interesuje, skar- bie. – Na jego ustach pojawił się gorzki uśmiech. Patrzył na nią tak, jakby stała przed nim nie w wilgotnym ubraniu, tylko cał- kiem naga. Kiedy poczuła jego wzrok na piersiach, zalała ją fala gorąca. ‒ Słucham? ‒ Co takiego możesz mi zaoferować? Masaż? ‒ Myślisz, że przyjechałam tu zrobić ci masaż? – Zara była kompletnie zaskoczona. ‒ To i inne usługi. – Tym razem patrzył na jej usta, a jego oczy pociemniały. Czuła, że się rumieni. Wiedziała, dokąd zmierzały jego myśli. Ona sama wielokrotnie o tym marzyła, choć nigdy by się do tego nie przyznała, nawet przed samą sobą. ‒ Czy Jasper często przysyła do ciebie dziewczyny, żeby świadczyły ci te „usługi”? ‒ Nie. Mówiąc szczerze, jestem dość zaskoczony. Zara wyprostowała się, choć wciąż nie mogła mu spojrzeć prosto w oczy. Nie była już jednak tym naiwnym dziewczątkiem
co wtedy. Nie zamierzała uciec i skryć się w mysiej dziurce. Umiała się bronić. ‒ Nie przyjechałam tu, żeby zapewnić ci intymne przyjemno- ści. Coś w jego spojrzeniu zmieniło się. On także się wyprostował. ‒ Co Jasper ci powiedział? ‒ Że w ten weekend będziesz tu sam. ‒ I co w tym złego? Czy jego zdaniem nie jestem w stanie sam sobie poradzić? ‒ Jego o to spytaj. Ja po prostu robię to, o co mnie poprosił. ‒ Cóż, Jasper niepotrzebnie cię kłopotał. Przykro mi, ale mo- żesz już iść. Na dworze było niemal ciemno i prawie nie widziała jego twa- rzy, ale czuła, że jest zły. Czyżby naprawdę jej nie pamiętał? Cóż, Jasper najwyraźniej się pomylił. Niepotrzebnie się o niego martwił i chętnie by stąd pojechała. Nie mogła jednak przebo- leć tego, że jej nie pamięta. ‒ Nie wiesz, kim… W tej chwili z nieba lunęło jak z cebra. Z chmur spłynęły po- toki wody. Tomas mruknął coś pod nosem i cofnął się, wyciąga- jąc rękę w jej stronę. Czyżby zapraszał ją do środka? Nie poruszyła się. Zniecierpliwiony chwycił ją za ramię i wciągnął do domu. Drzwi zamknęły się za nimi z głośnym trza- skiem. W środku było chłodniej niż na zewnątrz. Stali naprze- ciw siebie, a on wciąż trzymał ją za rękę. Czuła na zmarzniętej twarzy jego oddech. Serce odruchowo zaczęło jej bić szybciej. Zadrżała. Tomas gwałtownie ją puścił. ‒ Możesz tu zaczekać, aż przestanie padać – oznajmił sztyw- no, odsuwając się. Odwrócił się i zapalił światło. Zara zamrugała gwałtownie powiekami. Była zaskoczona re- akcją swojego ciała na jego bliskość. Uznała, że lepiej będzie, jeśli nic nie powie. Nie zaprosił jej do środka, nie zaproponował niczego do picia ani nawet żeby usiadła. Było jasne, że nie chce czekać tu z nią, ale także nie zamierzał zostawić jej samej. Z trudem powstrzy-
mała złośliwy uśmiech. Rok temu słyszała, jak żartował z Jasperem i śmiał się w głos. Wtedy też był arogancki i pewny siebie. Teraz jednak z jego osoby emanował chłód. Nie chciał jej tutaj i jasno dawał temu wyraz. Cóż, on nigdy jej nie chciał. Może z wyjątkiem tej jednej chwili, którą pamiętała w każdym szczególe. Podszedł wtedy do niej bardzo blisko, uśmiechając się. ‒ Panna…? – Jego głos gwałtownie przywrócił ją do rzeczywi- stości. ‒ Falconer – podała swoje nowe nazwisko. – Zara Falconer. Żadnej reakcji. Nie sprawiał wrażenia człowieka, który potrzebuje pomocy. Jasper jednak nalegał, a ona bardzo chciała zobaczyć Tomasa. ‒ Jasper poprosił, żebym przez kilka dni zajęła się twoim do- mem – powiedziała w końcu. ‒ Jesteś zbyt młoda – odparł natychmiast. Z trudem stłumiła uśmiech. Ile razy już to słyszała w życiu? Rzeczywiście wyglądała młodo, ale nie była głupia i potrafiła doskonale pracować. Często nawet ciężej niż inni. ‒ Nie jestem taka młoda, jak wyglądam. Tomas popatrzył na stojącą przed nim kobietę. Doskonale wiedział, o co chodziło Jasperowi. Od dawna marudził, że powi- nien się rozerwać i spędzić trochę czasu z jakąś ładną dziew- czyną. Jednak jego przyjaciel się mylił. Jak tylko pozbędzie się tej dziewczyny, zadzwoni do niego i powie mu, co o tym myśli. Zdziwił się tylko, że Jasper przysłał do niego kogoś tak niety- powego, innego od wystrzałowych modelek, w których sam gu- stował. Ta była zbyt słodka. Sprawiała wrażenie bardzo młodej i dopiero kiedy przyjrzał się jej bliżej, dostrzegł, że miała rację – nie była już taka młodziutka, jak początkowo sądził. Kiedy otworzył jej drzwi, uśmiechała się nieśmiało. Luźno związane brązowe włosy były wilgotne od deszczu i pojedyncze kosmyki przylepiły jej się do czoła. Miała twarz w kształcie ser- ca, a najbardziej przyciągały wzrok duże zielone oczy i pełne usta. A kiedy się uśmiechała, na jej policzkach pojawiały się do-
łeczki. Była uosobieniem niewinności i radości życia. Uosobieniem wszystkiego, czym on sam nie był. Teraz akurat miała urażoną minę i z trudem oderwał od niej wzrok. Bez wątpienia go pociągała. Kiedy ją ujrzał, poczuł irra- cjonalną chęć, by ją objąć i pocałować. Jej usta sprawiały wra- żenie stworzonych do tego, by je całować. Nie pamiętał już, kiedy ostatni raz całował kobietę. Zresztą, nie pamiętał prawie nic. Podszedł do niej, nie zważając na to, że sprawiała wrażenie zaskoczonej. Nie chciał wiedzieć, po co tu jest, nie chciał na nią patrzeć. Nie chciał jej chcieć. Chciał, żeby sobie poszła. ‒ Skąd znasz Jaspera? – spytał szorstko. Sprawiała wrażenie zakłopotanej. Nie odpowiedziała na jego pytanie. Czyżby miała coś do ukrycia? Tomas odczuł niespodzie- waną złość. Nie była w typie Jaspera. ‒ Pomógł mi bardzo jakiś czas temu – odpowiedziała w końcu. – Jadłeś już obiad? ‒ A co to cię obchodzi? – odparł niezbyt uprzejmie. Poczuł przy tym nieprzyjemny skurcz w żołądku. Zastanawiał się, czy ona jadła. Sprawiała wrażenie osoby, której przydałoby się coś ciepłego. Skąd ona, do diabła, przyjechała? I po co? Dziewczyna ruszyła przez hol, nie skrywając ciekawości. ‒ Ten dom jest ciemny i zimny – zauważyła. ‒ Może mi to odpowiada? ‒ Zależy ci na tym, żeby sprawiał takie nieprzyjazne wraże- nie? – Uśmiechnęła się do niego łobuzersko. – Aż tak bardzo obawiasz się ludzi? To pytanie, choć zadane ciepłym tonem, zdenerwowało go. ‒ Ciężko pracuję i nie lubię, gdy mi się przeszkadza – oznaj- mił szorstko, nie chcąc się poddać jej urokowi. A nie było to ła- twe. – I nie potrzebuję niańki. Myślę, że pora już, żebyś sobie poszła. Zadawał sobie pytanie, dokąd miałaby pójść. Uśmiech zniknął z jej twarzy i pojawił się wyraz zakłopotania. Nie wiedzieć czemu, pomyślał, że ją rozczarował. Nie podobało mu się to. ‒ Nie jestem taka młoda, jak myślisz – powiedziała niespo-
dziewanie, jakby pojęła jakąś decyzję i zamierzała wprowadzić ją w życie. – Byłam już mężatką. Jej słowa zaskoczyły go. ‒ Ale już nie jesteś? – spytał miękko. Spuściła wzrok. ‒ Najwyraźniej nie było mi to pisane. ‒ Przykro mi – powiedział sztywno. Z niewiadomego powodu nie spodobało mu się to, że ktoś ją zranił. Przeklął Jaspera za to, że ją do niego przysłał. Podszedł do drzwi i otworzył je. Cały czas lało jak z cebra. Zrobiło się już niemal całkiem ciemno i prowadzenie samochodu w takich wa- runkach nie było najrozsądniejsze. Zaklął w duchu. ‒ Nie powinnaś teraz jechać, to zbyt niebezpieczne. Zosta- niesz tutaj – oznajmił grobowym głosem. Spojrzał na nią i w jego głowie zapaliła się jakaś iskierka. Czyżby już kiedyś wypowiedział do niej podobne słowa? Nienawidził tych chwil déjà vu. Uczucia, że wspomnienie cze- goś jest tuż, tuż, ale próby przypomnienia sobie tego, co to było, pozostawały bezskuteczne. Znieruchomiał, oczekując, że może tym razem jakaś klapka w jego mózgu otworzy się i przy- pomni sobie, o co mu chodzi. Nic podobnego się nie stało. Frustracja przerodziła się w złość. Podszedł do niej i spojrzał na nią z góry. ‒ Czy ja cię znam? – spytał, nienawidząc się za to, że musi za- dać to pytanie. ‒ Nie – odparła zdecydowanie, starając się ukryć rozczarowa- nie. Najwyraźniej to, co wydarzyło się rok temu, nie miało dla niego żadnego znaczenia i nic nie pamiętał. Ale w końcu czego się spodziewała? To nie jest jakaś bajka, tylko prawdziwe życie. To było jedno popołudnie, jedna noc i je- den ranek. Dla niego nic to nie znaczyło. I nie okłamała go. Tomas jej nie znał. Nigdy tak naprawdę jej nie poznał. Ale to go nie powstrzymało przed poślubieniem jej.
ROZDZIAŁ DRUGI „Chcę twojej siostrzenicy”. To było czyste szaleństwo. Wprawdzie dopiero od dwóch dni, ale byli małżeństwem. Powinna mu to przypomnieć, ale nie śmiała. Rok nadziei, wy- obrażeń ponownego spotkania i tego, że dostrzeże zmianę, jaka w niej zaszła. Nie była już słabą dziewczyną, którą trzeba było ratować, tylko silną kobietą, potrafiącą kierować swoim życiem. Ależ była głupia! Powinna jak najszybciej stąd uciec. Podeszła do drzwi, które wciąż były otwarte, ale Tomas zastąpił jej dro- gę. ‒ Zostaniesz na noc. Pojedziesz jutro, kiedy pogoda się popra- wi. ‒ A jeśli wciąż będzie lało? ‒ Przynajmniej będzie jasno. ‒ Mam dobre światła. Chyba będzie lepiej, jak pojadę od razu. ‒ Nie! – Ton jego głosu nie budził wątpliwości. Och, jak dobrze go znała. Kiedy już coś postanowił, nie było odwrotu. Doskonale pamięta, jak załatwił sprawę z wujem. ‒ W takim razie może pokażesz mi, gdzie jest kuchnia. Przy- gotuję dla nas jakąś kolację. Jak tylko znajdzie się sama, zadzwoni do Jaspera. ‒ Ja nie jestem głodny, ale ty, proszę, częstuj się, czym chcesz. Musisz być głodna. Ton jego głosu zirytował ją. Nie zamierzał korzystać z jej po- mocy w żadnym zakresie, ale sam chętnie służył swoją. Dzięki temu była od niego zależna. Zara bez słowa ruszyła za nim korytarzem. ‒ Moje biuro jest na drugim piętrze, a kuchnia tam. – Wska- zał ręką drzwi. – Skąd przyjechałaś?
‒ Z północy – odparła ostrożnie. Żałowała, że tu przyjechała. Tomas wcale nie potrzebował po- mocy i zupełnie nie rozumiała, dlaczego Jasper twierdził, że jest inaczej. ‒ Przykro mi, że zakłóciłam twój spokój – powiedziała grzecz- nie. ‒ Przygotuję dla ciebie pokój – powiedział i wyszedł. Kuchnia była piękna i bardzo czysta. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo jest głodna. Postanowiła, że przygotuje coś do jedze- nia, a potem porozmawia z Jasperem. Zajrzała do szafek i do lodówki. Niewiele w nich znalazła. W zamrażarce były gotowe dania z aktualną datą ważności. Ktoś najwyraźniej zaopatrzył go w jedzenie na najbliższe dni. Ciekawe kto to był? Jasper twierdził, że gospodyni Tomasa ode- szła z dnia na dzień. W lodówce była nieruszona porcja gotowe- go jedzenia. Zlew był suchy, a na stole nie było żadnych naczyń. Wzruszyła ramionami, tłumacząc sobie, że to nie jej problem. Zaraz przygotuje coś ciepłego. Zdjęła wilgotny żakiet i zajrzała do swojej przepastnej torby. Znalazła w niej kawałek czekolady. Całe szczęście, że nie zjadła jej po drodze. Zagrzała na patelni mleko i wrzuciła do niego ka- wałki czekolady. Kiedy ją mieszała, naszły ją wspomnienia. Tam- tego ranka zrobiła mu kawę z ciastem cytrynowym, które było jej specjalnością. ‒ Przyjechał tu, żeby obejrzeć kasyno. Nie wychylaj się z ni- czym, żeby niczego nie schrzanić – ostrzegł ją wuj. Chowanie się w cieniu opanowała do perfekcji. Jej wuj był bardzo wybuchowy, a ona stanowiła najłatwiejszy cel do wyła- dowywania złości. Tego dnia jednak wuj jej potrzebował. Jej rodzice zginęli, kiedy miała dwanaście lat. Jedyny bliski krewny, wuj Charles, mieszkał na jachcie i prowadził kasyno. Sprzedał dom rodziców i powiedział, że Zara będzie zachwyco- na, mieszkając na jachcie z nim i jego drugą żoną. Jednak żona odeszła do wuja, nie mogąc znieść jego parszy- wego charakteru. Zostawiła kilkunastoletnią Zarę z wujem, jego licznymi kochankami i kasynem, w którym alkohol lał się strumieniami, a hazard kwitł.
Wuj obwiniał Zarę o to, że odeszła od niego żona. Wszystko było jej winą. „Dom”, jaki jej zaoferował, był miejscem, którego z głębi serca nienawidziła. Była przerażona, samotna i zastra- szona. Zamknęła się w sobie niczym Kopciuszek, była cicha, nieśmiała i wycofana. Wuj zawsze jej powtarzał, że jest bezuży- teczna. Nie zgodził się, żeby ją posłać do szkoły, uczyła się więc korespondencyjnie. Jedynym jej przyjacielem był Len, szkocki kucharz, który pra- cował dla Charlesa. To on nauczył ją wszystkiego, co umiała. Ale z czasem wuj go zwolnił, polecając Zarze, żeby zajęła się gotowaniem. Już wówczas miał trudności finansowe i to był sposób na to, by zaoszczędzić trochę pieniędzy. Żyła w całkowitym odizolowaniu. Wuj przechowywał paszport i pieniądze, które zostawili jej rodzice. Oczywiście wszystkie wydał, próbując ratować podupadający interes. Kiedy miał przyjechać Tomas Gallo ze swoim prawnikiem, Ja- sperem Danforthem, ona miała ich powitać. Oczywiście wuj uważał, że nie jest wystarczająco atrakcyjna, by pełnić rolę ho- stessy, ale nie miał wyboru. Polecił jej przygotować dla nich po- częstunek. Kiedy weszła do pomieszczenia służącego za salon z tacą w ręku, omal jej nie upuściła. Tomas zjadł kwa kawałki cytrynowego ciasta i wypił kawę. Siedziała w rogu w milczeniu, znosząc docinki wuja. Tomas był najatrakcyjniejszym mężczyzną, jakiego w życiu widziała, i patrzenie na niego sprawiało jej wielką przyjemność. Jednak cierpiała, widząc, jak obaj z Jasperem sprawiali wraże- nie ubawionych wątpliwej jakości dowcipami wuja. Jak ktoś, kto wyglądał tak wspaniale, mógł być taki okrutny? Dopiero po jakiejś godzinie konwersacji Tomas zrzucił bombę. ‒ Przykro mi, Charles, ale to kasyno chyba nie odpowiada na- szym potrzebom. Wuj był wściekły. Oczywiście całą złość wyładował na niej. Wbiła oczy w podłogę, znosząc jego łajanie. ‒ Jesteś bardziej niż bezużyteczna. Gdybyś była ładniejsza, mogłabyś go uwieść. Ale który mężczyzna zechciałby kogoś ta- kiego jak ty? Jesteś leniwą, głupią krową. Nie potrafisz nawet dobrze nalać kawy.
Wybiegła z ciasnej kuchni i zderzyła się w korytarzu z Toma- sem Gallo. Nie wiedziała, że był na dole. Czyżby słyszał to, co wuj mówił? Silne ręce przytrzymały ją za ramiona. Pociągnął ją za sobą do salonu i zamknął za nimi drzwi. ‒ Nie bój się – powiedział uspokajająco. Jednak złość, jaką dostrzegła w jego oczach, powiedziała jej, że ten człowiek jest znacznie bardziej niebezpieczny niż wuj. Dopiero kiedy się uśmiechnął, zrozumiała, że jego złość nie jest skierowana przeciw niej. ‒ Uderzył cię? – Uniósł jej brodę i spojrzał na czerwoną pla- mę na policzku. ‒ To nic takiego – powiedziała. Chciała, żeby goście jak naj- szybciej opuścili jacht, zanim wuj odkryje, że rozmawia z Toma- sem. ‒ Wręcz przeciwnie. W tej chwili jej serce należało do niego. Tomas puścił jej ramię i wierzchem dłoni otarł łzę, która spły- wała jej po policzku. ‒ Od jak dawna tu mieszkasz? ‒ Prawie dziesięć lat – odparła szeptem. ‒ Masz jakieś pieniądze? Potrząsnęła przecząco głową. ‒ A paszport? ‒ Mój wuj… ‒ Rozumiem. Wiedziała, że Tomas zobaczył znacznie więcej, niż powinien. Sama nie miała siły, żeby odejść od wuja, i nienawidziła siebie za tę indolencję. Chciała przejść obok Tomasa, ale chwycił ją za ramię i zmusił, żeby na niego spojrzała. W jego oczach dostrze- gła siłę, troskę i, ku swemu zdumieniu, empatię. Zupełnie jakby rozumiał, przez co przechodzi. Jakby sam miał podobne doświadczenia. A może to ona tak to postrzegała. Już od tak dawna chciała się uwolnić od wuja, ale nie wiedziała, jak to zrobić. Nie miała
pieniędzy, wykształcenia, zawodu. Nie miała nic. A w dodatku wuj wpoił jej przekonanie, że to jemu właśnie zawdzięcza wszystko. ‒ Chcesz się stąd wydostać? – spytał wprost. ‒ Masz na myśli całkiem stąd wyjechać? ‒ Tak. Mogę ci w tym pomóc. Jego propozycja była zupełnie nieoczekiwana. Instynktownie wiedziała, że musi podjąć decyzję natychmiast, że Tomas nie będzie czekał. To była jednorazowa oferta. Skinęła głową. ‒ W takim razie chodź ze mną. – Ruszył w kierunku schodów. Na pokładzie stał Jasper z walizką w ręku. Wuj mówił coś o boomie turystycznym, starając się ukryć złość. Zara stanęła jak sparaliżowana. Wiedziała, że nie będzie zadowolony z tego, że pojawiła się na pokładzie. ‒ Usiądź, Jasper – powiedział miękko Tomas. – Miałem chwi- lę, żeby przemyśleć parę spraw. ‒ Doprawdy? – W oczach wuja pojawił się błysk. – Zara, idź przynieś jakieś drinki. Natychmiast. ‒ Nie, chcę, żeby została – powiedział twardo Tomas. – Jej osoba ma tu istotne znaczenie. Skóra Zary pokryła się zimnym potem. Posłała Tomasowi peł- ne desperacji spojrzenie, ale on nawet na nią nie patrzył. ‒ Chcę twojej siostrzenicy. Zainwestuję w kasyno, ale muszę mieć Zarę. Serce Zary na chwilę przestało bić. Musiała się przesłyszeć. ‒ To niemożliwe. ‒ Charles patrzył na niego podejrzliwie. – Nie możesz chcieć… ‒ Takie są moje warunki. Bez niej nie będzie żadnej umowy. Wuj patrzył na niego zszokowany. ‒ Skąd mam wiedzieć, że mówisz poważnie? ‒ Ożenię się z nią – odparł Tomas. – Jasper, jak szybko może- my to załatwić? Zara przenosiła wzrok z Tomasa na Charlesa. Jasper z nie- wzruszoną miną spojrzał do kalendarza. ‒ Wygląda na to, że jeśli naprawdę tego chcesz, możecie się pobrać dzisiaj. Wystarczy wnieść opłatę, mieć dwóch świadków
i paszporty. ‒ Doskonale. W takim razie możemy już iść. Zara popatrzyła na wuja, starając się odszyfrować jego myśli. Spodziewała się, że ostro sprzeciwi się temu pomysłowi. W jego oczach jednak zapalił się chciwy błysk. ‒ W takim razie będziemy teraz rodziną. ‒ Zgadza się. – Tomas skinął głową. Zarę przeszedł dreszcz. W tonie jego głosu było coś zimnego, co ją przeraziło. Wuj Charles się uśmiechnął. ‒ Umie gotować. I jest dziewicą. – Uśmiechnął się z dumą. – Dobrze jej pilnowałem. Zara zamknęła oczy. Ze wstydu miała ochotę zapaść się pod ziemię. Mówił o niej, jakby była jakimś towarem. ‒ W takim razie postanowione. Zaro, idź się spakować – po- wiedział, nawet na nią nie patrząc. Wiedziała, że nie ma wyboru. Gdyby teraz została z wujem, jej życie wyglądałoby znacznie gorzej niż dotychczas. Byłby wście- kły, że transakcja nie doszła do skutku, i całą złość wyładowałby na niej. ‒ Poczekajcie. – Charles nagle stał się podejrzliwy. – Pójdę z wami do urzędu. ‒ Oczywiście. Będzie nam potrzebny świadek. Zaro, idź się spakować. Wuj nawet nie spytał jej o zdanie. Zachowywał się tak, jakby do niego należała. Ale to nie było nic nowego. Dla niego była ni- kim. Traktował ją jak kogoś z personelu, tylko że jej nie płacił. Bez słowa wyszła z pokoju. Nalała gorącej czekolady do dwóch kubków i otarła łzy. Na szczęście to już była przeszłość. Teraz była zupełnie kimś in- nym, znacznie silniejszym i bardziej pewnym siebie. Posypała czekoladę odrobiną cynamonu i nałożyła na talerzyk kilka her- batników, których paczkę znalazła w szafce. Jej myśli znów popłynęły ku przeszłości. Ceremonia była bardzo krótka. Wuj Charles i Jasper podpisali się w miejscu dla świadków. Jasper znalazł nawet jakąś obrącz-
kę, którą Tomas wsunął na jej zziębnięty palec. Mogła powie- dzieć „nie”. Mogła się wszystkiego wyprzeć, ale nie zrobiła tego. Powiedziała „tak”. Nie było szampana, zdjęć, pocałunków. Tomas po prostu po- całował ją w policzek, a ona z trudem zwalczyła w sobie uczucie rozczarowania. A potem pojechali do portu. Polecił jej zostać w samochodzie, ale ona otworzyła drzwi i słyszała każde słowo, jakie padło mię- dzy Tomasem a jej wujem. ‒ Zmieniłem zdanie – powiedział zimno Tomas. – Nie kupię twojego kasyna. ‒ Ale przecież… ‒ Nie podpisaliśmy żadnej umowy – ciągnął Tomas. – Wyjeż- dżamy i nie zobaczysz nas już nigdy więcej. ‒ Ty…! Po raz pierwszy widziała, że wujowi zabrakło słów. Zwrócił te- raz całą złość przeciw niej. ‒ Ty przebiegła mała… ‒ Ruszył w jej kierunku, ale Tomas za- stąpił mu drogę. ‒ Uważaj, do kogo mówisz. To moja żona. Lepiej zostaw ją w spokoju. ‒ Żona? Nie będziesz z niej miał żadnego pożytku… ‒ Niczego od niej nie oczekuję – odparł zimno. – Nie jest dla mnie jakimś towarem. Skinął Jasperowi głową, żeby zamknął drzwi samochodu. ‒ Spróbuj jej szukać, a zatruję ci resztę życia tak, że będziesz przeklinał dzień, w którym mnie poznałeś. ‒ Nie zrobisz tego. Jeśli pójdę z tym do mediów… ‒ I powiesz im, że sprzedałeś siostrzenicę kompletnie niezna- jomemu mężczyźnie? A przedtem nieraz ją biłeś? Jesteś hazar- dzistą. Powinieneś wiedzieć, że nadszedł czas, by oszacować straty i odejść. Wsiadł do samochodu i odjechali. Ostatni raz, kiedy widziała wuja, był spocony i czerwony ze złości. Zara nie śmiała się odezwać. W absolutnym milczeniu jechali do hotelu, w którym Tomas się zatrzymał.
W pewnej chwili spojrzał na nią i przerwał panującą ciszę. ‒ Nie bój się, nie będzie cię już niepokoił. Mimo to bała się. Nie wiedziała, co ma dalej robić ze swoim życiem. ‒ Jutro rano polecisz do Londynu. W ciągu najbliższych dni Jasper przeprowadzi rozwód. Dam ci pewną sumę pieniędzy. Nie będziesz musiała tu wracać i nigdy więcej go oglądać. Mnie zresztą też, jeśli chodzi o ścisłość. Od tej chwili możesz robić, co zechcesz. Nie wiedziała, jak mu dziękować. Okazał jej tyle dobroci! Nie potrafiła nawet spojrzeć mu w oczy. ‒ Twój wuj jest chciwym hazardzistą i kiepskim biznesme- nem. Sądził, że poślubiając cię, stanę się współodpowiedzialny za jego interes. Uważał, że wygrał los na loterii i pokazał, na co go stać. – Pokręcił głową. – Myślał, że może cię sprzedać. – Za- parkował samochód przed hotelem i uśmiechnął się do niej. – Ale my go przechytrzyliśmy, prawda? Tego popołudnia zaprzedała mu swoją duszę. On jednak tak naprawdę wcale jej nie chciał. Chciał po prostu uwolnić ją spod kurateli wuja. Zrobił to, po czym zniknął z jej życia równie na- gle, jak się w nim pojawił. Wiele mu zawdzięczała. A teraz będzie zawdzięczać mu jesz- cze więcej, jako że pozwolił jej przeczekać pod swoim dachem złą pogodę. Wzięła do ręki tacę i ruszyła korytarzem w stronę schodów. Zdała sobie sprawę, że w tej części domu jest ciepło. Podłogę pokrywał puszysty dywan, a meble w większości były drewnia- ne i najwyraźniej bardzo stare, choć doskonale utrzymane. Ściany na piętrze były ozdobione nie obrazami, jak się spo- dziewała, ale mnóstwem fotografii. Wolno ruszyła w kierunku pokoju, z którego sączyło się światło. Cały czas przyglądała się fotografiom, z których każda była opatrzona jakimś podpisem, datą i szczegółami dotyczącymi przedstawionej sytuacji. Zupeł- nie jakby znalazła się w jakimś biurze FBI. Czy to był dom psy- chopaty, czy może niebezpiecznego podglądacza? Część zdjęć przedstawiała samego Tomasa, były tam też wy-
cinki prasowe dotyczące jego osoby. Sądząc po datach, okres obserwacji wynosił mniej więcej dekadę. Wszyscy ci ludzie byli z nim powiązani, głównie poprzez inte- resy. Ludzie, których znał teraz albo w przeszłości. Przypomniała sobie pytanie, jakie jej zadał, kiedy stanęła u progu jego domu. „Czy ja cię znam?”. Sprawiał wrażenie, że wcale nie chciał, by udzieliła mu twier- dzącej odpowiedzi. Czyżby stanowiło to jakiś problem? Może dlatego, że jej nie pamiętał? Zrozumiała teraz, że jego zachowanie nie wynikało jedynie z arogancji czy powściągliwości. Był zamknięty. Przypomniała sobie, jak Jasper wspominał, że Tomas wciąż nie doszedł do sie- bie po wypadku. Wiedziała z prasy, że wybuch samochodu uszkodził mu nogę. Ale co było z głową? ‒ Co ty tu robisz? Jego głos tak ją przestraszył, że omal nie upuściła tacy. Tomas stał tuż za nią, a jego oczy ciskały gromy. ‒ Szukałam cię. ‒ Nie wolno ci tu wchodzić, rozumiesz? Nigdy! Jego zachowanie zirytowało ją. Niezależnie od tego, co prze- szedł, nie miał prawa tak się do niej odnosić. ‒ Nic dziwnego, że nikt nie chce u ciebie pracować, skoro tak się odnosisz do ludzi. ‒ Rodzina Kilpatricków pracuje u mnie od lat. Wyjechali tylko na kilka dni na rodzinną uroczystość. Popatrzyła na niego przez chwilę w milczeniu. ‒ Mnie powiedziano coś innego. ‒ A co dokładnie? I kto ci to powiedział? ‒ Już ci mówiłam, że Jasper. Powiedział mi, że zostałeś bez pomocy i że potrzebujesz kogoś na jakiś tydzień, żeby poprowa- dził ci dom. ‒ Skąd znasz Jaspera? ‒ To też ci już mówiłam. W przeszłości bardzo mi pomógł. ‒ W jaki sposób? Sugestia, jaką usłyszała w jego głosie, uraziła ją. ‒ Ma tyle lat, że mógłby być moim ojcem.
‒ Większości kobiet wcale to nie przeszkadza. Jest bogaty… ‒ Możesz wreszcie przestać mnie obrażać? Przyjechałam, bo twój przyjaciel mnie o to poprosił. Jeśli masz jakieś wątpliwości, możesz z nim porozmawiać. ‒ Zamierzam to zrobić. Zara przygryzła wargę. Przyjechała tu, bo chciała w jakiś spo- sób odwdzięczyć się Tomasowi za to, co dla niej zrobił. Zaczy- nała jednak zdawać sobie sprawę, że może wcale nie będzie to takie łatwe, jak zakładała. ‒ Nie pytaj – powiedział, podążając za jej wzrokiem, który spoczywał na wiszących na ścianie fotografiach. ‒ Nie zamierzam. Zaczynała go rozumieć, a może nawet mu współczuć. ‒ W tej części domu jest przyjemnie. ‒ Włączyłem w twoim pokoju ogrzewanie. I w kuchni też. Za- raz powinno się zrobić cieplej. Zara skinęła głową i postawiła tacę na pobliskim stoliku. Wzięła do ręki jeden kubek. Czekolada pachniała kusząco. Jed- nak kiedy dostrzegł w jej oczach współczucie, znów się rozzło- ścił. ‒ Wciąż uważasz, że sobie sam nie poradzę? ‒ To Jasper tak myśli. Powiedział, że tak ciężko pracujesz, że zapominasz o jedzeniu. Że sam niczego sobie nie ugotujesz. ‒ Rozumiem – mruknął pod nosem. ‒ Może napijesz się gorącej czekolady? – Podała mu kubek. – Po to tu przyszłam. Wolno potrząsnął głową. ‒ Nie jem cukru. ‒ Masz cukrzycę? – spytała, zaciskając palce na swoim kub- ku. – Może są jakieś inne dietetyczne ograniczenia, o których powinnam wiedzieć? ‒ Nie, nie choruję. Po prostu staram się unikać cukru, to wszystko. ‒ Może jednak powinieneś? Może byłbyś wtedy nieco milszy? – mruknęła, odwracając się, żeby odejść. ‒ Słucham? – Zachowanie Zary zaskoczyło go. Była jak mały kociak, który potrafi wystawić ostre pazurki.
‒ Żadnego cukru, zrozumiałam – odparła, odwracając się do niego z promiennym uśmiechem. Jej zachowanie rozbawiło go. Omal się nie uśmiechnął. ‒ Chcę jak najszybciej wrócić do zdrowia – odparł, pragnąc zatrzymać ją jeszcze przez chwilę. Jej uśmiech go zauroczył. Między jej brwiami utworzyła się pionowa zmarszczka. Popa- trzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Zrozumiał, że w tej chwili coś się między nimi zmieniło. Zdjęła z siebie wilgotny żakiet i była teraz tylko w podkoszul- ku. Opięte dżinsami biodra miała zadziwiająco szerokie, a talię i plecy szczupłe. Emanująca z niej kobiecość na chwilę pozba- wiła go tchu. Musiał użyć całej siły woli, aby nie ująć jej w pasie i nie przycisnąć do siebie. Bardzo pragnął poczuć jej szczupłe ciało przy swoim. Zara napiła się czekolady, jakby ona także musiała na gwałt coś ze sobą zrobić. Zapach czekolady zaostrzył jego zmysły. Po- patrzył na odrobinę pianki, jaka pozostała nad jej górną wargą, i poczuł, że zaschło mu w ustach. ‒ Jesteś pewien, że się nie napijesz? – spytała niemal szep- tem. Nie zamierzał jej powiedzieć, że ma czekoladę na wardze. To zbyt banalne. Uda, że tego nie widzi. Był bardzo dobry w elimi- nowaniu niepożądanych myśli. Kiedy tak na nią patrzył, widział, jak jej źrenice robą się coraz szersze, a rumieńce ciemniejsze. W pewnej chwili, ku jego za- skoczeniu, ponownie się uśmiechnęła. W tej chwili marzył jedynie o tym, by ją pocałować. Spróbo- wać, jak smakują te czekoladowe usta. ‒ Tomas? – Spojrzała na niego pytająco. Nie, na pewno nie była jedną z dziewczyn Jaspera. Była na to zbyt subtelna i delikatna. Ale kiedy patrzyła na niego, widział w jej oczach pożądanie. Widział, że go pragnie. On też jej pragnął, tyle tylko, że on potrafił to ukryć. ‒ Przyniosę z samochodu twoją torbę – oznajmił pospiesznie. ‒ Posprzątam w kuchni. – Odwróciła się i niemal od niego uciekła.
Popatrzył za nią. Nie, nic z tego nie będzie. Nie pozwoli sobie na to, żeby tracić cenny czas na jakieś zabawy. Nie wspominając już o ryzyku, ja- kie to ze sobą niosło. Tylko dlaczego mógł myśleć jedynie o tym, jak kusząco wyglą- dały jej pośladki skryte pod cienkim materiałem spodni? I o tym, jak pełne miała usta? Była jak chochlik, który pojawił się jedynie po to, by zburzyć jego spokój. Niech diabli porwą Jaspera!
ROZDZIAŁ TRZECI „Nie możesz spać?” Cała drżąca poszła do kuchni. Kiedy stała tak blisko niego, poczuła obezwładniającą ochotę, żeby go pocałować. Omal się przed nim nie ośmieszyła! Wyjęła z torby telefon i wybrała numer Jaspera. ‒ Dlaczego nie powiedziałeś mi prawdy? ‒ Zara? ‒ Pytam, dlaczego nie powiedziałeś mi prawdy o Tomasie? Chwila ciszy. ‒ Co powiedział, kiedy cię zobaczył? ‒ Nie ma pojęcia, kim jestem. ‒ Chcesz powiedzieć, że cię nie rozpoznał? – W głosie Jaspera wyraźnie dało się słyszeć rozczarowanie. ‒ Dlaczego mi powiedziałeś, że jego gospodyni od niego ode- szła? Okłamałeś mnie. ‒ Sądziłem, że to zadziała. Że jak cię zobaczy… ‒ To co? To sobie wszystko przypomni? ‒ Zaro. ‒ O to ci chodziło, tak? Po wypadku stracił pamięć, a ty mia- łeś nadzieję, że moja osoba pomoże mu ją przywrócić, tak? Ja- sper? ‒ Nie mogę ci powiedzieć. Obiecałem mu, że z nikim nie będę na ten temat rozmawiał. ‒ Ale ja to co innego. ‒ Nawet z tobą. – Jasper westchnął. – Wiesz o tym, że mnie także uratował życie. ‒ Jasper… ‒ Potrzebuje pomocy. Od roku nie wychodzi z domu. Pracuje bez opamiętania i nie robi nic innego. ‒ On nie potrzebuje mojej pomocy. Jemu przydałby się profe-
sjonalista. – Zamrugała powiekami, pod którymi, z niewiado- mych powodów, zebrały się łzy. – Nie jestem odpowiednią oso- bą. Zasługuje na kogoś lepszego niż ja. Jasper źle postąpił, przysyłając ją tutaj, i miała o to do niego żal. Przypomniała sobie galerię zdjęć, jaką widziała u Tomasa na ścianie. Najwyraźniej była to próba odnalezienia w tym wszyst- kim jakiegoś sensu. ‒ Czy on zupełnie nic nie pamięta? ‒ Mówiłem ci, że nie mogę o tym rozmawiać. Sama widzisz, w jakim odizolowaniu żyje. Miałem nadzieję, że gdy zobaczy ciebie… Była przecież jedynie drobnym epizodem w życiu Tomasa. W dodatku nic nieznaczącym. Dlaczego miałby ją zapamiętać? Nic dla niego nie znaczyła. ‒ Nie mogę tu zostać. Gdyby miała wybór, nigdy nie zdecydowałaby się, żeby tu przyjechać. ‒ Musisz – powiedział twardo Jasper. – Ja będę mógł przyje- chać dopiero za kilka dni. Do tego czasu będziesz prowadzić mu dom. ‒ Nie… ‒ Zaro, nie możesz wyjechać. ‒ Ale dlaczego? Chwila wahania. ‒ Ponieważ wciąż jesteście małżeństwem. ‒ Słucham?! – Zara omal nie wypuściła telefonu. ‒ Wasze małżeństwo nigdy nie zostało unieważnione. Przykro mi. ‒ Ale jak to możliwe? – wyszeptała. ‒ To przez ten wypadek. Byłem tak zaaferowany, że po prostu wypadło mi to z głowy. ‒ Ale przecież podpisałam stosowne dokumenty… ‒ Wszystko spaliło się w samochodzie. Potem Tomas spędził kilka miesięcy w szpitalu, a ja się nim zajmowałem. Czytała o tym wypadku w prasie. Miał miejsce jakiś tydzień po tym, jak Tomas zabrał ją od wuja. Jasper zawdzięczał życie
Tomasowi, który wyciągnął go z płonącego samochodu. Zdążył to zrobić tuż przed wybuchem. Obaj przeżyli i, zgodnie z tym, co napisano w gazetach, ich życiu i zdrowiu nie zagrażało żad- ne niebezpieczeństwo. Musiała bardzo się starać, żeby nie szukać na jego temat dal- szych informacji. Obawiała się, że popadnie w obsesję. Musiała żyć swoim życiem. Zawsze jednak odczuwała głębokie pragnie- nie odwdzięczenia mu się za to, co dla niej zrobił. Zamierzała stać się kobietą sukcesu i wtedy go odszukać. Chciała mu poka- zać, jaką przeszła transformację. Teraz wiedziała, że nigdy tego nie zrobi. ‒ Nikt nie wie? – Wyjrzała przez ciemne okno, ale nie dostrze- gła niczego poza własnym odbiciem w szybie. ‒ Nikt. Tylko jego lekarz… Miała wrażenie, że ziemia usuwa jej się spod stóp. Cały czas byli małżeństwem? A on był tak bardzo ranny? ‒ Jasper, błagam, przyjedź tutaj. – Nie czuła się na siłach sta- wić temu czoło. – Trzeba mu o wszystkim powiedzieć. – Być może powinna zrobić to sama, ale nie potrafiła. Poza tym mało prawdopodobne, żeby jej uwierzył. Uznałby, że postradała zmy- sły i nie mogłaby go za to winić. Usłyszała, że ktoś próbuje się dodzwonić do Jaspera, ale zi- gnorowała to. ‒ Oboje mamy wobec niego dług, Zaro. To prawda. Wszystko, co miała, zawdzięczała Tomasowi. ‒ Wiem – powiedziała miękko. ‒ Zostań do mojego przyjazdu. ‒ Dobrze – zgodziła się potulnie. ‒ To z Jasperem rozmawiasz? Słysząc głos Tomasa, podskoczyła gwałtownie. Stał w drzwiach kuchni z telefonem w ręku. Co usłyszał z ich rozmo- wy? I nagle zdała sobie sprawę, że patrzy na swojego męża. ‒ Zaro? – Głos Jaspera zdradzał zniecierpliwienie. Tomas podszedł do niej w dwóch krokach i wyrwał jej z ręki telefon. ‒ Nigdy nie ignoruj moich telefonów – rzucił wściekłym gło-
sem do słuchawki. Jasper coś odpowiedział, ale nie usłyszała co. Zresztą jej my- śli i tak były zajęte czymś innym. Wciąż była żoną Tomasa. Zadrżała, zdając sobie sprawę z tego, co to oznacza. Patrzyła, jak wściekły rozmawia z Jasperem, i w tym najmniej odpowiednim momencie przypomniał jej się epizod, który prze- chowywała w pamięci jak najcenniejszy skarb. ‒ Nie możesz spać? Potrząsnęła głową, czując, że się rumieni. Zastał ją o drugiej w nocy na korytarzu hotelowym, spacerującą bez celu. Zatrzy- mała się przed drzwiami swojego pokoju, mając nadzieję, że zo- stawi ją samą sobie. Była pod jego ogromnym wrażeniem. Nic dziwnego. Tomas był wspaniałym mężczyzną, który w dodatku zrobił dla niej tak wiele. Była mu niewymownie wdzięczna. Wiedziała, że ich ślub zostanie wkrótce anulowany i że niedługo znajdzie się w Anglii. Dlaczego więc nie potrafiła pozostać wobec niego obojętna? ‒ Boisz się tego, co będzie? – spytał z lekkim uśmiechem. – Pamiętam, jak wyjechałem z Włoch. Miałem ze sobą tylko to, w co byłem ubrany. Też się bałem, ale traktowałem to jak przy- godę. Nie mogła wyjść ze zdumienia. ‒ Jak udało ci się osiągnąć to wszystko? ‒ Ciężką pracą. Determinacją. – Wzruszył ramionami i pod- szedł bliżej. – Dasz sobie radę, jestem przekonany. – Uniósł jej brodę i spojrzał w oczy. – Twój wuj nie miał racji. Jesteś bardzo atrakcyjną kobietą. Pocałował ją lekko w usta gestem, który miał raczej oznaczać wsparcie i sympatię niż cokolwiek innego. Zamknęła oczy, nie mogąc znieść upokorzenia. Jej pierwszy pocałunek w życiu i to dany z litości! ‒ Nie musisz się nade mną użalać – powiedziała, zmuszając się, żeby na niego spojrzeć. – Dam sobie radę – powtórzyła jego słowa, zdecydowana w nie wierzyć. ‒ Wiem – odparł głosem, w którym nagle pojawiła się jakaś