Rozdział 1
W kościele panował mrok i chłód, a zapach kadzidła
mieszał się z zapachem łoju. Stała tam figura Najświętszej
Panienki tulącej w ramionach Dzieciątko oraz rzeźby świętych
przeżywających chwile ekstazy. Głowy pomalowanych,
pozłoconych posągów, zdobiły korony, a przymocowane do
nich klejnoty lśniły w przyćmionym świetle. Nie tak
wyobrażała sobie Angela miejsce swojego ślubu.
Całą drogę, z nawy bocznej aż do ołtarza, szła kurczowo
trzymając się jego ramienia. Krzyż, na którym widniała postać
Chrystusa, otaczały złocenia i marmur.
- Usiądź tu i poczekaj na mnie, kochanie - powiedział. -
Idę poszukać księdza.
W kościele nie było ławek, więc siadła na rozklekotanym,
drewnianym krześle. Zauważyła kobietę polerującą na
klęczkach podłogę.
Do wioski, położonej na stromym stoku, prowadziły
wąskie, poorane bruzdami ścieżki. Wieś wydawała się
wyrastać ze skały. Gdy zostawili jeepa na małym placu obok
kościoła, wziął ją za rękę i poprowadził brukowanymi ulicami
do domu, gdzie urodził się jego dziadek. Budynek z małymi
oknami i niskimi drzwiami, których żaden mężczyzna
słusznego wzrostu nie mógłby przekroczyć bez uprzedniego
zatrzymania się, wyglądał nędznie i ubogo. Z małych
doniczek zawieszonych na ścianie, zwisały krwistoczerwone
pelargonie. W górnym oknie miękko powiewało pranie.
W rozpalonym powietrzu unosił się oślepiający,
czerwony, sycylijski kurz.
- On też miał na imię Stefano - powiedział. - Tak samo
nazwiemy naszego chłopca. Wracajmy do kościoła.
*
Kobieta skończyła polerowanie podłogi. Wyprostowała
się, a potem zaczęła trzeć obolałe plecy aż poczuła ulgę. Po
chwili odwróciła się i na moment wbiła wzrok w Angelę.
Twarz miała podobną do starej mapy, żółtą, pooraną
zmarszczkami, z której niczego nie można było odczytać.
Podniosła puszkę po paście i wepchnęła w nią szmaty do
polerowania podłogi. Potem z widocznym trudem przyklękła
przed ołtarzem i przeżegnała się. Angeli Drummond nie
zainteresowało wcale to widowisko, gdyż przez cały czas
zastanawiała się, czy Steven odnalazł księdza. Wreszcie
usłyszała odgłos zamykanych drzwi. Nagle pomyślała, że
powinna się pomodlić. Nawet w tak obcym miejscu, pośród
kapiących łojem świec, których zapach przyprawiał ją o
mdłości, musi przecież pamiętać o wychowaniu jakie jej dano.
Czuła, iż w dniu ślubu powinna prosić Boga o szczęście, choć
inaczej wyobrażała sobie tę ceremonię.
Powinna się odbyć w rodzinnym kościele w Sussex, gdzie
jej matka pomagała pielęgnować kwiaty, a ojciec zawsze raz
w miesiącu odczytywał naukę. Ślubu z jakimś młodym
mężczyzną, udzielałby ten sam pastor, który ją ochrzcił. Za
nimi stałby rząd druhen, a ławki miały być wypełnione
tłumem przyjaciół oraz krewnych; panowie w gustownych
garniturach, panie w kapeluszach przybranych kwiatami. W
marzeniach Angeli nie było miejsca na mundury. Jej wizja
ślubu pochodziła bowiem z czasów sprzed wybuchu wojny, a
ta zupełnie zmieniła ich życie. Wśród żywych nie było już jej
brata, który także mógłby brać udział w owej ceremonii.
Zginął w 1942 zestrzelony nad jednym z niemieckich miast,
tak jak wielu innych młodych mężczyzn. Ona sama ukończyła
kurs dla pielęgniarek i wyjechała z kraju. Angela zamknęła
oczy, a ze skłębionych myśli, bezskutecznie próbowała
wyłowić słowa modlitwy. Kocham go - myślała. - Boże,
spraw abyśmy byli szczęśliwi.
*
Ksiądz z widniejącą na czubku głowy łysiną, w
poplamionej, zakurzonej sutannie, spojrzał na amerykańskiego
kapitana i nie wstając z miejsca wolno powiedział.
- Po co przyjechałeś? Mamy tu teraz spokój. Nie chcemy
cię.
- Nie wróciłem z powodu, o który mnie ksiądz
podejrzewa - odparł mężczyzna. - Jestem tu ze względów
osobistych.
- Przyjechałeś, więc znów zacznie się lać ludzka krew -
powiedział ksiądz. Zdjął okulary i zaczął je wycierać
rękawem. - Żaden Falconi nie ma tu nic do roboty - dodał.
- Nie słuchasz mnie, dlatego nic nie rozumiesz. Posłuchaj,
ojcze.
- Słowo dociera nawet do Altofonte - powiedział ksiądz. -
Przysłali cię Amerykanie, żebyś nas dręczył i pił z nas krew
tak jak to robiłeś przez te wszystkie lata, dopóki cię stąd nie
przepędziliśmy. Altofonte jest biedne. To trup, z którego nic
już nie wyciśniesz. Powiedz to swoim ludziom.
- Moi dziadkowie i rodzice urodzili się tutaj, - rzekł
spokojnie Steven Falconi - a ja przyjechałem, aby wziąć tu
ślub. Nie może mi ksiądz odmówić. Naprawdę niczego więcej
nie chcę. Moja dziewczyna czeka w kościele.
- Nic z tego - odpowiedział duchowny, wstając z krzesła.
- Nie dam ci ślubu, bo masz ręce splamione krwią.
- Ona nosi w łonie moje dziecko - rzekł Steven. - Nie
będę więc unosił się honorem, proszę cię, udziel nam ślubu.
- Nie - odparł ksiądz i pchnął drzwi zachrystii do
kościoła, gdzie zobaczył siedzącą w cieniu dziewczynę w
stroju pielęgniarki. - Nie odpuszczę ci grzechów. Zabieraj stąd
tę kobietę i wyjdźcie z kościoła.
Steven Falconi nie poruszył się.
- Jeśli udzielisz nam ślubu, ojcze, zapomnimy o Altofonte
i zostawimy was w spokoju. Gwarantuję ci, że nigdy nie
będziesz miał kłopotów z naszej strony. Mężczyzna podszedł
do drzwi i cicho je zamknął. - Nie zobaczysz nas już więcej,
ani nie usłyszysz o nas.
Kiedyś tak właśnie wyglądały próby i warunki negocjacji.
Przysługa za przysługę. A jeśli odmówisz... Potem nie było
już wyboru. Ksiądz wiedział dobrze, że i teraz jest bez szans.
- Przysięgasz? - zapytał.
- Na honor mojej rodziny - brzmiała odpowiedź. Teraz już
wiedział, iż ta przysięga nigdy nie zostanie złamana. Tak samo
zresztą jak zmowa milczenia, którą zostali złączeni.
- Niech Bóg wybaczy tobie... i mnie - westchnął ksiądz.
- Zaczekam na zewnątrz - powiedział Steven Falconi. -
Mądrze ksiądz postąpił, więc nie będzie tego żałował.
- Pamiętam twojego ojca - wymamrotał duchowny nie
patrząc na Stevena. - Byłem wtedy chłopcem, ale
zapamiętałem tego mordercę.
- Czekam pięć minut, ojcze - powiedział Falconi i
przeszedł z zachrystii do kościoła.
*
Tego dnia Angela jak zwykle stawiła się do pracy. Nic nie
zapowiadało żadnych zmian w rutynowych zajęciach
odbywających się każdego dnia. Po zdobyciu przez
Amerykanów Palermo, główny szpital polowy, do którego
zgłosiła się Angela po przyjeździe z Trypolisu, założono w
Tremoli. Każdego dnia napływały tu ofiary walk wokół
Mesyny, gdzie znajdowali się także Brytyjczycy, jednak
najwięcej strat odnosili Amerykanie. Wśród poszkodowanych
przywiezionych do szpitala był młody chłopak, który stracił
nogi gdy jego czołg wjechał na minę. Angela opiekowała się
nim, lecz wiedziała z przykrego doświadczenia, że ten leżący
bez przytomności młodzieniec wkrótce umrze. Właściwie już
wyglądał jak trup. Mierzyła mu właśnie puls, gdy usłyszała za
sobą słowa.
- Czy to porucznik Scipio, siostro? Szybko wyprostowała
się i odpowiedziała.
- Tak. Przykro mi, ale nie może pan tu wchodzić. Proszę
wyjść.
Wysoki, bardzo smagły mężczyzna w mundurze wojsk
piechoty, z kapitańskimi szlifami odparł.
- Dorastaliśmy razem. Usłyszałem, że tu leży. Jak z nim?
- Bardzo źle - odrzekła Angela, ściszając głos. - Stracił
obie nogi. Nie powinni byli tu pana wpuszczać, kapitanie.
- Wrócę tu jeszcze - powiedział, wpatrując się w
umierającego chłopca. - Przyjdę jutro. Proszę się nim
opiekować.
- Dbamy tutaj o wszystkich. A teraz, proszę... Mężczyzna
ukłonił się i odwrócił. Kątem oka zauważyła, że wychodzi.
Jeśli razem dorastali, pomyślała przysuwając się bliżej łóżka.
Spojrzała na kartę informacyjną. Alfred Scipio, Porucznik
piątej Armii Piechoty, lat 23. Jaka szkoda, zamyśliła się na
chwilę Angela. Zawsze myślała w ten sposób stojąc przy
łóżku umierającego człowieka.
- Siostro Drummond! Nie wie siostra co powinna teraz
robić? Usłyszała ostry głos przełożonej.
- Przepraszam, ale właśnie mierzyłam pacjentowi puls.
Bardzo słaby.
- To nie trwa dłużej niż pięć minut. Oto w jaki sposób
mitręży się tu czas. Proszę mi pomóc, zmienimy ten
opatrunek.
Angela zapomniała o kapitanie amerykańskiej piechoty, a
pod koniec długiego dnia nie była w stanie myśleć o
czymkolwiek.
Kiedy następnego dnia kapitan pojawił się tak jak to
obiecał, na łóżku porucznika Scipio leżał inny mężczyzna.
Miał wiele ran ciętych na ciele oraz drugi stopień poparzenia
na piersiach i ramionach, ale rokowania na przyszłość były
pomyślne.
Kapitan wszedł do sali i skierował prosto do niej.
- Nie widzę porucznika Scipio. Dokąd go przeniesiono? -
zapytał.
- Przykro mi bardzo, ale umarł dziś w nocy - wygłosiła
Angela dobrze sobie znaną formułkę.
Mężczyzna spojrzał na łóżko, gdzie leżał nieznajomy i
powiedział:
- Lepiej, że tak się stało. Na pewno nie chciałby żyć w
takim stanie. Dziękuję za opiekę, siostro.
- Niestety, nic nie mogłam zrobić... - zaczęła, a z oczu
popłynęły jej łzy. - Biedny chłopak - powiedziała odwracając
się od kapitana. - Proszę już iść - dodała - będę miała kłopoty
jeśli siostra oddziałowa zobaczy pana tutaj.
- A kiedy kończy pani pracę?
- O siódmej trzydzieści - odpowiedziała bez
zastanowienia, otarwszy łzy. Nie mogła sobie wybaczyć
takiego zachowania. Miała przecież za sobą kampanię w
Północnej Afryce, gdzie zdobyła ogromne doświadczenie.
- Poczekam na zewnątrz. Chciałbym siostrze
podziękować za opiekę nad moim przyjacielem - powiedział
spokojnie mężczyzna. - Nazywam się Steven Falconi.
*
Angela nie próbowała nawet odradzać mu jazdy na kolację
do Palermo. Wyglądał na doskonale zorientowanego gdzie
serwują dobre sycylijskie potrawy.
- W jakim mieście mieszkasz? Czy w tym samym, w
którym spędziłeś młode lata z tym biednym chłopakiem? -
zapytała.
- W samym Nowym Jorku - odparł. - Scipio chodził o
dwie klasy niżej, ale nasze rodziny znały się. Zdążyłem
ukończyć studia i dopiero wstąpiłem do armii, Scipiona
zwerbowali dużo wcześniej. Przez wiele tygodni jego matka
wypłakiwała się mojej. Nie chciała żeby szedł do wojska.
Spróbuj wina... jest naprawdę dobre. A jak ci smakują te
potrawy?
- Nigdy nie jadłam nic lepszego.
- Powtórzę im to - powiedział.
Mówił płynnie po włosku. Właściciel małej kafejki był
zawsze w pobliżu. Angeli wydawało się, że przez cały czas
obserwował Falconiego. Rozmawiali, więc czas upłynął im
szybko, dochodziła północ gdy odwiózł ją z powrotem.
- Przyjadę jutro o tej samej porze - powiedział.
- Jutro mam trochę więcej czasu na odpoczynek. Kończę
o trzeciej - powiedziała.
- Jeśli chcesz możemy pojechać za miasto -
zaproponował.
Stali obok jeepa, nie dotykając się, ale oboje poczuli jak
drży powietrze wypełniające przestrzeń między nimi.
- A co z benzyną? - zapytała Angela, aby przerwać
milczenie.
- Zdobędę potrzebną ilość - odparł. - Chciałbym pokazać
ci tę część wyspy. Jest naprawdę piękna. Lubisz góry?
- To zależy - rzekła Angela.
- Możemy wybrać się na przejażdżkę - ciągnął dalej. -
Wezmę trochę prowiantu i butelkę wina. Jak ci się to podoba?
- Brzmi wspaniale - odpowiedziała, wyciągając do niego
dłoń, którą on serdecznie uścisnął. - Dziękuję za kolację -
dodała.
- A ja dziękuję, że przyjęłaś moje zaproszenie. Zatem do
jutra.
- Tak - potwierdziła Angela, ale mężczyzna ciągle nie
wypuszczał z rąk jej dłoni. - Dobranoc - powiedziała i dopiero
wtedy pozwolił jej odejść. Szła nie odwracając głowy, aż do
pokoju pielęgniarek, który znajdował się w samym końcu
korytarza. Dopiero tam zauważyła, że młody kapitan ciągle
stoi w tym samym miejscu i obserwuje ją.
Drzwi do pokoju były otwarte, gdyż Christine,
przyjaciółka oraz współlokatorka Angeli, wzięła pod uwagę
jej późny powrót. Angela cicho zamknęła drzwi na klucz.
Miała nadzieję, że Christine będzie spała i w ten sposób
uniknie kłopotliwych pytań przyjaciółki, na które wolałaby
teraz nie Odpowiadać.
Stało się jednak inaczej. Christine nie spała. Ta trzy lata
starsza od Angeli, zawodowa pielęgniarka, stanowiła jej
całkowite przeciwieństwo. Nie ukrywała swojego
zainteresowania mężczyznami oraz przyjemności jaką
sprawiał jej seks. Należała do typu ekstrawertyczek i już od
dawna nie opłakiwała niczyjej śmierci na sali szpitalnej.
Angela natomiast była nieśmiała i wstydliwa. W przekonaniu
przyjaciółki, ta dziewczyna o łagodnym charakterze powinna
w końcu znaleźć jakiegoś chłopaka, który by się nią
zaopiekował, gdyż brała życie zbyt poważnie.
- Musiałaś się dobrze bawić? - powiedziała. - Już po
północy. Co tak długo robiliście?
- Jedliśmy kolację i rozmawialiśmy przez cały czas -
odparła Angela, rozbierając się szybko.
- Jaki on jest? Typowy Jankes? Był natarczywy? - pytała
dalej Christine.
- Skąd. Możesz wierzyć lub nie, ale tylko uścisnęliśmy
sobie ręce. Wszystko odbyło się w starym stylu - odparła
Angela uśmiechając się do przyjaciółki.
- A tobie to odpowiadało - nalegała Christine. - Spotkasz
się z nim znowu?
- Jutro - odpowiedziała Angela, wskakując do łóżka.
- Szybko poszło - zauważyła Christine. - A jak on się
właściwie nazywa?
- Steven. Steven Falconi - mruknęła Angela. - Pamiętaj,
że wstajemy o piątej trzydzieści. Padam ze zmęczenia. Śpij
już. Jutro opowiem ci wszystko.
- Mam randkę z nowym facetem - powiedziała Christine
gasząc światło. - Zapytam czy słyszał o takim.
Swojego ostatniego chłopaka Christine poznała przed
miesiącem. Był wprawdzie żonaty, jak wyznała Angeli, ale
niestety wszyscy mili mężczyźni mają żony. Do dobrej
zabawy wystarczy tylko znać stopień. Podpułkownik i nic
więcej, a w szufladzie pojawiają się jak na zawołanie,
nylonowe pończochy oraz zapasy czekolady i whisky.
Nazywał się Walter McKie i należał do wyższego szczebla
administracji wojskowej w Palermo, ale takie detale już jej nie
interesowały. Właściwie próbowała wydobyć z tych
okropności wojennych tylko to, co przynosiło jej radość 1
zadowolenie, chociaż nie wykluczała, że kiedy wojna się
skończy, pozna kogoś z kim założy dom. Christine była
oczywiście bardzo znaną dziewczyną, której nigdy nie
brakowało adoratorów.
Zainteresował ją ten Amerykanin o włoskim nazwisku i
staromodnych manierach, jak go określiła Angela. Musiała
przyznać, iż o żadnym ze swoich amerykańskich znajomych,
nie mogłaby powiedzieć czegoś podobnego. Jeśli nie zapomni
to spyta jutro Walta, czy mówi mu coś nazwisko Falconi. W
oczach przyjaciółki dostrzegła bowiem wyraźny błysk, kiedy
ta weszła do pokoju. Angela umawiała się już z kilkoma
młodymi oficerami, jeden z nich nawet się w niej
podkochiwał, ale po żadnym ze spotkań nie wróciła w takim
stanie.
*
Dzisiejsza noc różniła się od poprzednich. Christine już
spała, podczas gdy Angela długo leżała w ciemności,
rozmyślając. To był dziwny wieczór. Falconi dużo mówił o
Scipio i o tym, że przyrzekł jego matce opiekę nad nim.
Wprawdzie nie wiedział nawet czy się spotkają, ale obietnica
wiele znaczyła dla rodziny Scipiona.
- Wszyscy jesteśmy ze sobą blisko - powiedział. - Mamy
te same korzenie, a to dla nas bardzo ważne.
Miał bardzo ciemne, prawidłowo osadzone oczy i
niepospolitą twarz z dobrze zarysowanym nosem. Być może
nie najprzystojniejszą, ale na pewno taką, której się nie
zapomina.
Mówił dość rytmicznie swoim miękkim głosem,
sprawiając wrażenie jakby z trudem nauczył się
amerykańskiego. Angela zamknęła oczy i kolejny już raz
przeszył ją dreszcz pożądania. Jeszcze nigdy, żaden
mężczyzna nie działał na nią w ten sposób. Przeżyła
wprawdzie w Tripoli przelotny romans z młodym Szkotem,
choć żałowała później tego kroku, ale nie było to nic, co
dałoby się porównać z obecnym doznaniem. Dałaby wiele,
aby nie myśleć o jutrzejszej wycieczce w góry, która prawie
napawała ją strachem. Wkrótce zacznie świtać, potem trzeba
będzie wstać i rozpocząć ranny obchód po salach. W końcu
udało się jej zasnąć, lecz prawie natychmiast poczuła ostre
szarpnięcie. Była piąta trzydzieści, a zza horyzontu wynurzało
się czerwone, sycylijskie słońce.
*
Jechali dosyć niepewnie, a jeep ledwo trzymał się krętej
drogi prowadzącej pod stromą górę. Mężczyzna znalazł
zacienione miejsce, potem wyjął jedzenie oraz butelkę wina.
Przez cały czas nie spuszczał Angeli z oka, a każde
głębsze spojrzenie wprawiało ją w zakłopotanie.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - zapytała.
- Jesteś piękna, więc sprawia mi to przyjemność - odparł.
- Krępuje cię mój wzrok?
Siedzieli w zacisznej skalnej jamie. Angela opróżniała
ostatni kubek wina.
- Tak, nawet bardzo. Czuję się jakbym miała na twarzy
brudną plamę. Poza tym wcale nie jestem piękna. Nie musisz
mi mówić takich rzeczy.
- Jaka w takim razie jesteś? Co mówią ci inni mężczyźni?
- zapytał. Po chwili wziął z jej rąk kubek i napełnił go.
- Nie chcę już więcej, dziękuję. Jest za gorąco i zaraz
usnę - powiedziała.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie - przypomniał jej. -
Co mówili twoi poprzedni adoratorzy?
- Nie miałam żadnych adoratorów - odparła. - Od
przyjazdu do Tripoli nie spotykałam się z nikim, aż do chwili
kiedy poznałam ciebie. A co do mojej urody, to rodzina mówi,
że wyglądam nieźle.
- W takim razie mamy do czynienia z angielskim
umniejszeniem oczywistego faktu - powiedział powoli. -
Opowiedz mi o swojej rodzinie, Angelo. Gdzie mieszkasz?
Jacy są twoi rodzice?
- Och - westchnęła. - Wydaje mi się jakby byli miliony
kilometrów od tej krwawej wojny i wszystkich nieszczęść z
nią związanych. Mieszkam w hrabstwie Sus - sex, w wiosce
niedaleko Haywards Heath. To bardzo spokojna okolica
zupełnie niepodobna do tej. Nie mamy gór tylko kilka
łagodnych pagórków, a na całym obszarze jest zielono i
chłodno. Wszyscy narzekają kiedy pada, a gdy przestaje,
zaczynają się martwić o ogródki. Mój ojciec jest lekarzem.
Mieszka i praktykuje w tym samym domu, w którym mieszkał
i praktykował jego ojciec, także lekarz. Matka urodziła się w
Indiach, gdyż dziadek był w tym czasie w Armii Indyjskiej.
Jesteśmy zwyczajną rodziną, Steven. Nic szczególnego nie
mogę ci o nas powiedzieć.
- Masz braci albo siostry?
- Miałam siostrę, ale umarła zanim przyszłam na świat.
Brat Jack zginął służąc w RAF - ie. Lubiliśmy się bardzo.
Byłam bardziej zżyta z nim, niż z rodzicami.
- Przykro mi - powiedział Steven. - Dlaczego zostałaś
pielęgniarką? Ze względu na ojca?
- Nie. Bardziej z powodu śmierci Jacka. Nie chciałam
służyć w WAAF - ie (WAAF - Pomocnicza Wojskowa Służba
Kobiet - przyp. tłum.), nie zamierzałam zostać
radiotelegrafistką, ani kierowcą, ani nikim innym mającym
bezpośredni związek z walką. Wolałam pomagać ludziom, niż
ich ranić. Niezbyt patriotyczna postawa, prawda?
Steven obserwował ją przez chwilę, a potem powiedział.
- Ta ohydna wojna skończy się któregoś dnia. Wrócisz
wtedy do Haywards Heath i zapomnisz o wszystkim.
- A co będzie z tobą? - zapytała. - Mówisz płynnie po
włosku i masz przecież włoskie nazwisko.
- Sycylijskie - poprawił. - To nie to samo. Nie jesteśmy
Włochami. Sycylia zawsze była ciemiężona, dlatego są wśród
nas Arabowie, Grecy, Maurowie, może nawet mamy w sobie
coś z Włochów, ale Włoch i Sycylijczyk to jednak nie to
samo. Moja rodzina pochodzi z małej, górskiej wioski
niedaleko Palermo. Dziadek przeniósł się do Ameryki, a
rodzice dołączyli do niego później. Miałem siedem lat, kiedy
musiałem uczyć się angielskiego, chociaż między sobą
rozmawialiśmy po włosku. W domu podtrzymywaliśmy stare
tradycje, chodziliśmy do kościoła i jedliśmy makaron. Nasza
rodzina była zawsze duża - powiedział, a potem spojrzał na
Angelę i uśmiechnął się. - Zupełnie inaczej niż w Haywards
Heath - dodał.
- Nie czujesz się Amerykaninem? - zapytała.
- Mam obywatelstwo tego kraju. Mój ojciec wypełnił
wszystkie niezbędne papiery. Chodziłem do amerykańskiej
szkoły podstawowej i średniej. Ukończyłem amerykański
uniwersytet, gdzie przedtem grałem w piłkę nożną. Wstąpiłem
do amerykańskiego wojska. Jestem Amerykaninem, ale być
może także Sycylijczykiem.
Po chwili milczenia Angela odezwała się pierwsza.
- Zmieniłam zdanie. Chciałabym trochę wina, jeśli
jeszcze zostało.
Podniosła kubek do ust i bezskutecznie próbowała ugasić
pragnienie mocnym trunkiem. Po chwili przechyliła jednak
garnuszek i patrzyła jak czerwona strużka przenika powoli do
ziemi.
- Wiesz co robisz, Angelino? - zapytał Steven. -
Wyprawiasz ucztę bogom. Zawsze przekazujemy jakąś część
dobrego wina sycylijskim bogom, aby nie niszczyli naszych
zbiorów. Wiedziałaś, że mamy wielu bogów?
Pokręciła przecząco głową i spojrzała na wylane wino,
które wsiąkało w glebę jak krew.
- To pogański kraj - ciągnął mężczyzna. - Kościół
próbował nas ucywilizować, więc tępił bogów przybyłych z
Rzymianami i Grekami, ale udało nam się ich ukryć. Przez
cały czas nas otaczają. Czujesz ich obecność? - zapytał.
Angela nie odpowiedziała. Nie protestowała kiedy
delikatnie wziął ją w ramiona i zaczął całować.
Leżeli nadzy na twardej, rozpalonej słońcem ziemi. Ich
ciała jeszcze drżały przepojone niebywałą rozkoszą. Steven
pomógł Angeli ubrać się, a potem przytulił ją i miękko
powiedział:
- Io ti amo, amore mia.
- Naprawdę? - zapytała. - Nie musisz tego mówić po...
- Kocham cię - powiedział mężczyzna po angielsku. -
Teraz ty powiedz mi to po włosku.
Angela ciągle myliła się, więc powtarzał każde słowo tak
długo, aż wymówiła zdanie prawidłowo. Io ti amo, amore mio.
To było ich drugie spotkanie, na którym po raz pierwszy
kochali się, ale Angela natychmiast zaszła w ciążę.
*
- A co będzie kiedy go odeślą? - żądała odpowiedzi
Christine. Wszyscy stąd wyjadą, jeśli nadarzy im się okazja.
Walt powiedział mi, że szykuje się tu krwawa jatka. On może
zginąć, a ty zostaniesz z nieślubnym dzieckiem! Angelo, bądź
rozsądna - błagała. - Nie podołasz temu. Pomogę ci. Spojrzała
na przyjaciółkę i powiedziała. - To dopiero szósty tydzień.
Nikt się nie dowie, a ty zakończysz ten przykry okres twojego
życia.
Angela usiadła. Poczuła się okropnie w łaźni dla chorych,
więc odesłano ją do łóżka. Miała dreszcze i potworne mdłości,
ale wszystko na szczęście już minęło.
- Nie powinnam ci nic mówić. Naprawdę wolałabym
żebyś nie wiedziała. Masz papierosa, Chrissie? Skończyła mi
się ostatnia paczka - rzekła.
- Proszę, weź moje. Dzięki Bogu, że mi powiedziałaś.
Raz może ci się coś takiego przydarzyć, ale co zrobisz jeśli te
dolegliwości zaczną się pojawiać codziennie? Przecież w
takiej sytuacji wyrzucą cię stąd z hukiem i natychmiast odeślą
do domu.
- Ale on chce się ze mną ożenić - odpowiedziała Angela,
zapalając papierosa. Smakował nie najlepiej.
- Nie może tego zrobić, drań i dobrze o tym wie - odparła
Christine. - Za nic w świecie nie dostanie pozwolenia.
Każdego, który tylko wspomni o małżeństwie, odsyłają w
ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Pozwól mi z nim
porozmawiać. Jeśli cię naprawdę kocha nie pozwoli abyś
przeszła to piekło.
- Nie znasz go - rzekła Angela. - Steven nie zachowuje się
jak twoi znajomi „jankesi". Jest zupełnie inny, na pewno
będzie chciał mieć dziecko. Jeszcze mu nie powiedziałam, ale
sama nie byłam pewna przez pierwsze tygodnie.
- Na pewno nie różni się od innych mężczyzn -
powiedziała Christine i odwróciła się, zniecierpliwiona. - Tak,
tak wiem... kocha cię i chce się z tobą ożenić - zaczęła, a
potem zawahała się przez chwilę, lecz dodała:
- Przykro mi, że muszę być okrutna. Znienawidzisz mnie
za to co powiem, ale taka jest prawda. Ten facet zniknie wraz
ze swoim odziałem i nie usłyszysz o nim nigdy więcej.
Pamiętaj, tylko spieprzysz sobie życie.
- Nie usunę tej ciąży - powiedziała Angela powoli. - Nie
masz racji, Christine, ale nawet jeśli się nie mylisz, nie zabiję
własnego dziecka, więc nie mówmy już o tym, dobrze?
Stevenowi powiem wszystko dziś wieczorem.
- Jak chcesz - rzekła Christine. - Gdybyś jednak zmieniła
zdanie, przyjdź do mnie. Tylko jak najszybciej, w trzecim
miesiącu mogę mieć kłopoty z załatwieniem tej sprawy.
Wracam na oddział, więc powiem że śpisz - powiedziała i
wyszła rozdrażniona trzaskając drzwiami.
Angela zgasiła papierosa. Palenie nie sprawiało jej już
przyjemności, chociaż nie zauważyła innych oznak zmian,
zachodzących w jej ciele. Steven wynajął pokój nad
kawiarnią, w której jedli pierwszą, wspólną kolację. Spędzali
tam razem każdą wolną chwilę. Położyła rękę na brzuchu. Nie
bała się tego co ją czekało. Tylko Christine nie mogła jej
zrozumieć i uważała za nieodpowiedzialną marzycielkę.
- Na miłość boską, przecież to jeszcze nie dziecko. Jest
nie większe od łebka od szpilki! - przekonywała przyjaciółkę.
Angela nie próbowała nawet jej wyjaśniać, że nie o to tu
chodzi. Dziecko należało także do Stevena. Poczęli je
wspólnie na twardym, wąskim łóżku w pokoiku nad
kawiarnią, a liczyła się tylko miłość, którą sobie wyznali i w
którą nie wątpiła. Nawet jeśli nie będzie mógł się z nią ożenić,
to po zakończeniu wojny znajdą jakiś sposób, aby być razem.
Zbliżała się inwazja na Włochy, lecz Angela nie wierzyła, że
Steven może zginąć. Na chwilę położyła się, przymykając
oczy. Wybiorę odpowiedni moment i powiem mu prawdę -
myślała.
Przez jakiś czas leżała, rozmyślając. Potem szybko wstała,
włożyła czepek, fartuch i wróciła na salę. Siostra oddziałowa
rzuciła jej szybkie spojrzenie.
- Na pewno czujesz się już dobrze, siostro? Świetnie,
mamy mnóstwo roboty - powiedziała przełożona, udając że
czyta jakieś papiery na biurku. Angela zachorowała pierwszy
raz, więc nie miała powodu do paniki. Oddział stał w połowie
pusty. Najciężej poszkodowani zmarli, a część pacjentów
przewieziono do innego szpitala. Gdyby jednak rzeczywiście
zatruła się, nie wróciłaby do pracy tak szybko. Wszyscy
wiedzieli o jej romansie z Amerykańskim kapitanem, który
zawsze czekał na nią przed szpitalem. Angela była dobrą
pielęgniarką, więc siostra miała nadzieję, iż dziewczyna nie
popełniła żadnego głupstwa. Jeśli jednak coś się jej
przydarzyło, nie będzie dla niej litości, pomyślała.
*
Odchylił się, a jego smagłe ciało zalśniło w świetle
żarówki zawieszonej nad ich głowami. Angela przesuwała
powoli dłonie od jego ramion do brzucha i dalej aż do ud.
- Pragnę cię - powiedziała. - Tak bardzo, że...
- Cara bella, bella - mruknął, osunąwszy się delikatnie na
nią. Zaczęła go całować, a on powoli wprawił ciało w
rytmiczny ruch, wsłuchując się jak pojękuje z rozkoszy. Po
chwili uniesienia położył głowę na piersiach Angeli.
Kobieta lekko dotknęła jego włosów.
- To będzie na pewno smagłe dziecko, pomyślała
szczęśliwa, uśmiechając się. Przygniatał ją swoim ciężarem,
więc powiedziała miękko:
- Nie możesz przytulać się do mnie tak mocno, kochanie.
- Dlaczego? Uwielbiam bliskość twego ciała... Ty także to
lubisz.
Angela powoli przebiegała palcem wzdłuż jego twarzy, od
brwi, przez policzek, aż do ust, gdzie na chwilę zatrzymała
się.
- Ale możesz zranić dziecko - rzekła.
*
- Ożenię się z tobą - powiedział stanowczym tonem.
Zapadł już zmrok, a oni przytuleni jechali w stronę nadbrzeża,
ochłodzić rozgrzane słońcem ciała. - Widzisz, Christine jak
bardzo się myliłaś, pomyślała.
- Znajdę jakiś sposób.
- Nie uda ci się - powiedziała. - Przecież możemy
poczekać i wziąć ślub po wojnie.
- Mój syn bękartem? - zawołał, a po chwili zaklął po
włosku.
Angela po raz pierwszy zobaczyła jak Steven się złości.
Sama była spokojna, szczęśliwa i czuła się bezpiecznie,
zaczęła więc trochę mu dokuczać.
- Skąd wiesz, że to będzie chłopiec?
- Po prostu wiem i już - odparł, wzruszając ramionami. -
Zresztą wszystko jedno chłopiec czy dziewczynka, to przecież
moje dziecko. Nasze dziecko - poprawił. - Nie żartuj sobie,
Angelino. Pobierzemy się. Znajdę sposób, nawet gdybym
musiał... Zatrzymał samochód i lekko odsunął ją od siebie. -
Ale ty chcesz za mnie wyjść, prawda?
- Wszystko mi jedno - odpowiedziała. - Kocham cię i
tylko to się liczy. Tak bardzo cieszę się z tego dziecka, że nie
ma dla mnie ważniejszej sprawy.
Przez chwilę Steven milczał. Nagle Angela zauważyła, jak
bardzo jest poruszony i zły.
- Nic nie rozumiesz - rzekł. - To będzie przecież Falconi,
członek mojej rodziny, która powinna cię zaakceptować i z
pewnością to zrobi, cara mia. Pokochają cię, zobaczysz, będą
cieszyć się naszym szczęściem. Jest jednak jeden warunek.
Dziecko nie może urodzić się w niesławie.
- W niesławie! - powtórzyła powoli Angela. - Mówisz
jakbyś żył w Średniowieczu. Nie możemy się pobrać, bo nie
dostaniesz pozwolenia. Wiadomo, że taką właśnie politykę
prowadzą wasze władze. Nic na to nie poradzimy. Możemy
tylko czekać do rozwiązania, a potem, jeśli będą ku temu
warunki, jak najszybciej pobrać się.
- Zwłoka nie wchodzi w grę - odpowiedział. - Nie zdajesz
sobie sprawy z tego, jak zaczną cię traktować ludzie.
Posłuchaj, kochanie. Najważniejsze, że jesteś szczęśliwa,
resztą zajmę się sam. Muszę cię przecież chronić. Będziesz
nosiła moje nazwisko. Znajdę sposób, aby ominąć wszystkie
przepisy, a teraz wracamy, bo zrobiło się późno.
Odprowadził ją pod sam pokój i wziął w ramiona. Angela
milczała przez całą drogę. Steven zmartwił ją, myśląc iż
niczego nie rozumie.
- Kocham cię - powiedział, a potem delikatnie pocałował
ją w usta. - Pragnę tego dziecka tak samo, jak wspólnego życia
z tobą. Jesteś wolna w piątek po południu? - zapytał.
- Tak - odpowiedziała, mocno przytulając się do niego.
- A więc, zorganizuję coś do tego czasu - rzekł.
*
Kiedy wyszli z chłodnego, ciemnego kościółka, oślepiły
ich promienie słońca. Przystanęli na moment, a Steven otoczył
ją ramieniem. Rozgrzane lejącym się z nieba żarem ulice
świeciły pustkami. Nikt nie czekał na nich z życzeniami, nie
urządzali przyjęcia dla przyjaciół, a Angela nie trzymała w
ręku kwiatów. Miała jednak nadzieję, że rodzina Stevena
zaakceptuje to małżeństwo, ją i ich dziecko.
Ceremonia ślubna odbyła się w pośpiechu i właściwie w
całości po włosku, ale pan młody zaproponował, aby Angela
odpowiadała po angielsku. Ksiądz miał chyba zły humor, gdyż
nie zwrócił uwagi na propozycję Stevena.
Nie pobłogosławił ich, ani nie uścisnął im rąk.
Natychmiast po ceremonii, odwrócił się i szybko wszedł do
zachrystii. Ślub jest jednak prawomocny, gdyż zarejestrował
go w księdze kościelnej.
Steven popatrzył na nią czule, a potem powiedział
miękkim tonem.
- Nie tak sobie wyobrażałaś tę ceremonię, kochanie. Ale
postaram ci się to wynagrodzić.
- Ślub był piękny - rzekła. - Nie bądź głupi, ksiądz
zachowywał się w ten sposób, tylko dlatego, że nie jestem
katoliczką.
Steven poprowadził ją w dół ulicy zakończonej małym
placem, na którym zaparkował jeepa. Wziął ją na ręce i
usadowił wygodnie na siedzeniu.
- Oto twój pojazd ślubny - powiedział. Angela roześmiała
się i złapała go za rękę.
- Nie ma nigdzie białych wstążeczek, ani confetti, ale i tak
jest to najszczęśliwszy dzień w moim życiu.
- Poczekaj, aż wrócimy do Nowego Jorku. Tam dopiero
urządzimy przyjęcie. Będziesz miała wszystko, o czym
zamarzysz, tańce, rodzinę z Anglii i wiele innych rzeczy.
Wiemy jak urządzać takie uroczystości. Zapowiada się jedna z
największych jeśli nie największa uczta w Nowym Jorku.
Dostaniesz ode mnie pierścionek z diamentem, a mój ojciec
podaruje ci naszyjnik z pereł. Oprócz tego przyjaciele
obdarują nas mnóstwem prezentów i to nie byle jakich. Na
pewno wystarczą na urządzenie całego domu. Nasi ludzie
wiedzą, jak ważne jest być hojnym.
- Steven - przerwała mu. - Wszystko to brzmi wspaniale,
ale nie zależy mi na tym przepychu. Liczy się tylko to, że
jesteśmy małżeństwem.
- Spędzimy gdzieś miodowy miesiąc - ciągnął dalej. -
Zabiorę cię dokąd zechcesz. Na Florydę, do Zachodnich
Indii... Mój wujek ma willę w Palm Beach. My też będziemy
mieli własny dom.
- Jeśli nie przestaniesz tej wyliczanki, zacznę myśleć, że
jesteś bogaty - powiedziała.
Spojrzał na nią i uśmiechnął się.
- Nie należymy do biednych - odpowiedział. Jechali drogą
prowadzącą do Palermo, na której natknęli się na konwój
ciężarówek armii amerykańskiej. Gdy go mijali jeden z
żołnierzy zagwizdał. Usłyszawszy to, Angela odwróciła się i
pomachała mu ręką.
- Ciekawa jestem czy teraz, to znaczy po ślubie, odczuję
jakąś różnicę w łóżku - powiedziała.
- Na pewno będzie lepiej - obiecał Steven.
Angela musiała wracać do szpitala dopiero za kilka
godzin, więc mieli trochę czasu dla siebie.
- Postaram się zaspokoić cię bardziej niż dotąd, ale
przestań machać temu ragazzi, najdroższa. Od dziś należysz
do mnie
*
- Podarował jej zegarek - oznajmiła Christine. - Porządny,
złoty zegarek. Pokazywała mi go. Walt, ona przez cały czas
ukrywa, że wzięli coś w rodzaju ślubu, lecz każdego ranka
czuje się coraz gorzej. Pomagam jej jak mogę, ale siostra Hunt
ma na nią oko. Nie wiem jak długo jeszcze potrwa ta zabawa.
Walt McKie coraz bardziej lubił Christine. Spotykali się
regularnie, więc dziewczyna przestała widywać innych. Przy
niej zapominał nawet o dzieciach i żonie, która przychodziła
mu na myśl tylko wtedy, gdy otrzymywał od niej list
wypełniony narzekaniami na trudności związane z
prowadzeniem domu oraz wychowywaniem pociech.
- Przestań się tak o nią martwić - poradził Walter. -
Wygląda na to, że ten Falconi to szczery facet i szaleje za nią
tak samo jak ona za nim. Z pewnością są dla siebie stworzeni.
Christine pokręciła głową.
- Nie znasz go przecież, ale ja miałam okazję spotkać go
wraz z Angelą w barze w Palermo. Napomknęłam wtedy coś o
dziecku, a on spojrzał na mnie wzrokiem, którego się
naprawdę wystraszyłam.
- Proponowałaś pomoc - powiedział. - Wiem o tym od
Angeliny. Wiesz co ci poradzę, trzymaj się z dala od tej
sprawy. Christine nie usłyszała słów Waltera i ciągnęła dalej.
- Angela mówiła, że nie wygląda na typowego Jankesa i
rzeczywiście ma rację. Czy mógłbyś się czegoś o nim
dowiedzieć, Walterze.
- Czego dowiedzieć? - zapytał zdziwiony mężczyzna.
- Na przykład czy jest żonaty - zaproponowała Christine. -
To na pewno będzie w jego papierach. Ten facet wydaje mi
się dość dziwny, a poza tym trochę mnie przeraża.
Walter McKie wyszczerzył zęby w uśmiechu i odparł.
- A może po prostu nie jest w twoim typie.
- Możesz sobie mówić co chcesz. Rzeczywiście nie lubię
ciemnookich - powiedziała, uśmiechając się. - Gustuję w
blondynach o niebieskich oczach. Jak myślisz, odpowiadasz
podanemu opisowi? - zapytała.
- Raczej tak - odpowiedział. Czuł, że naprawdę bardzo
lubi tę dziewczynę, ale nie zamierzał wpadać w panikę z tego
powodu. Zaczął bowiem traktować ją zupełnie poważnie. Z
pewnością pokocha Cincinati, pomyślał i zamówił jeszcze
jednego drinka, Na chwilę odpłynął myślami do swojej żony.
Ta szalona, młoda dziewczyna, z którą ożenił się piętnaście lat
temu, pozostała tylko zamglonym wspomnieniem. Pamiętał
jedynie niezadowoloną, ciągle biadolącą nad swoim losem
kobietę, bez której na pewno mógłby żyć.
- Postarasz się wygrzebać coś o nim? - zapytała Christine.
- Jeśli będziesz z tego powodu szczęśliwsza, to spróbuję.
Mój przyjaciel w sztabie, ma dostęp do akt osobowych, ale nie
spodziewaj się żadnych wiadomości w najbliższym czasie.
Będziemy w tych dniach bardzo zajęci.
- O Boże! - zawołała Christine. - A więc zbliża się?
- Może nadejść w każdej chwili - odparł. - Wszyscy są już
na swoich stanowiskach i tylko czekają na prognozę pogody.
- Dzięki Bogu, że zostajesz - powiedziała.
- Ale nie mów tego nikomu. Nawet Angeli, naprawdę
nikomu. Szykuje się potworna walka. Do tej pory było tu
całkiem spokojnie, ale defensywa posuwa się w głąb Włoch,
kilometr po kilometrze i wkrótce dotrze także do nas. Z
pewnością będziecie mieli co robić w szpitalu, więc
zapomnisz o innych sprawach.
- Przypuszczam, że masz rację - powiedziała, wypijając
resztę wina ze szklanki. Nie chciała nawet myśleć o tym, co ją
czeka w najbliższych dniach. Wojna to cholernie przykra
rzecz i żeby ją przetrwać w jak najlepszym stanie, trzeba
szukać w niej samych przyjemności. - Zapytasz o Falconiego
jak najszybciej, prawda? Angela nie wspominała mi, że mają
zaokrętować jego oddział.
- Może nic jej jeszcze nie powiedział. Według planu
działania, ich dywizja bierze udział w drugiej linii obrony. A
teraz zapomnijmy o tym wszystkim, dobrze Chris?
- W porządku - przystała dziewczyna. - Zjedzmy coś.
Jestem potwornie głodna.
- Jemy tu, czy wracamy do hotelu?
- Najpierw zjemy tu, a kawę wypijemy w twoim hotelu -
zaproponowała Christine. - Wiesz jak bardzo lubię
amerykańską kawę. Zwłaszcza ten gatunek, który mi ostatnio
zaserwowałeś - dodała, ściskając mu pod stołem kolano.
*
Piąta Armia odpłynęła do Salerno 9 września 1943 roku.
Walter McKie miał rację, mówiąc że walki będą ciężkie i
krwawe. W szpitalu rzeczywiście nie brakowało pracy. Nikt
nie miał wolnej ani sekundy. Angela padała ze zmęczenia po
całodziennych dyżurach, ale była szczęśliwa, gdyż jej obawa o
odesłanie Stevena w sam środek działań wojennych, okazała
się niepotrzebna. Dzięki czarom chyba, został na Sycylii i z
ramienia wojskowej administracji, współpracował z władzami
cywilnymi w południowej części wyspy. Spotykali się
przelotnie na zewnątrz szpitala, a on zawsze wypytywał ją o
samopoczucie. Angela schudła bowiem i miała wyjątkowo
bladą twarz. Często też zdarzało się, że rozpaczała po śmierci
któregoś z rannych.
- Dlaczego nie zrezygnujesz z pracy? - pytał. - Poproś o
zwolnienie. Przecież odesłaliby cię do domu, gdyby wiedzieli
że jesteś w ciąży. Nie powinnaś tak ciężko pracować. Możesz
stracić dziecko.
Spacerowali, trzymając się za ręce. Nagle Steven
przystanął i wziął ją w ramiona.
- Mógłbym postarać się, aby odesłali cię do domu, do
Stanów, a tam czuwałaby nad tobą moja rodzina. Mam
przyjaciół, którzy zorganizują wszystko co trzeba -
powiedział.
Angela uniosła głowę i wbiła w niego wzrok.
- Stevenie, przecież to niemożliwe! Nikt nie może tego
załatwić.
- Mógłbym spróbować - nalegał. - Cara, posłuchaj.
Któregoś dnia będę musiał odpłynąć do Włoch, jeśli zechcą
tam mnie wysłać.
- A mówiłeś, że nie opuścisz Sycylii - protestowała
Angela.
- Nie jadę do Salerno, ale do Neapolu. Czeka tam na mnie
taka sama praca, jaką wykonuję tutaj. Chciałbym jednak, abyś
wyjechała wcześniej. Zrobisz to dla mnie i dla dziecka?
- Nie mogę - odpowiedziała. - Nie teraz, kiedy jestem
potrzebna. Mam zostawić rannych i zająć się sobą? Zostanę w
szpitalu jak długo będę mogła. Nie proś, abym postąpiła
inaczej.
- Pozwól mi chociaż zorientować się, co mógłbym
zdziałać w tej sprawie - nalegał. - Nie chcę cię do niczego
zmuszać. Chciałbym tylko sprawdzić, czy udałoby mi się to
załatwić.
- Dopóki szpital będzie przyjmował ofiary, zostanę na
swoim miejscu pracy, Stevenie. Nic mi się nie stanie, dziecku
również. Muszę już wracać. Pocałuj mnie i spróbuj zrozumieć.
Właśnie tu wypełniam swój obowiązek.
Odprowadził ją prawie pod samo wejście i patrzył jak
wchodzi do szpitala, machając do niego ręką. Nie rozumiał, a
może nie chciał rozumieć jej postawy. Za bardzo kochał tę
dziewczynę, aby przejmować się zasadami moralnymi, które
uznawała. Na jej miejsce przyjmą przecież kogoś innego.
Angela powinna teraz myśleć przede wszystkim o sobie i ich
dziecku, musi też zacząć postępować według jego woli.
Znajdzie sposób, aby nakłonić ją do zmiany zdania. W swoim
życiu przekonał się już wiele razy, że są na to różne metody.
*
Neapol oraz jego okolice znajdowały się pod kontrolą
aliantów. Wprawdzie Włochy skapitulowały, lecz Niemcy
wciąż jeszcze toczyli tam zacięte boje.
Steven Falconi przyjechał do Sztabu Wojskowego w
Palermo wraz z czterema mężczyznami w mundurach armii
amerykańskiej, ale tylko on miał stopień oficerski.
Evelyn Anthony Szkarłatna nić
Rozdział 1 W kościele panował mrok i chłód, a zapach kadzidła mieszał się z zapachem łoju. Stała tam figura Najświętszej Panienki tulącej w ramionach Dzieciątko oraz rzeźby świętych przeżywających chwile ekstazy. Głowy pomalowanych, pozłoconych posągów, zdobiły korony, a przymocowane do nich klejnoty lśniły w przyćmionym świetle. Nie tak wyobrażała sobie Angela miejsce swojego ślubu. Całą drogę, z nawy bocznej aż do ołtarza, szła kurczowo trzymając się jego ramienia. Krzyż, na którym widniała postać Chrystusa, otaczały złocenia i marmur. - Usiądź tu i poczekaj na mnie, kochanie - powiedział. - Idę poszukać księdza. W kościele nie było ławek, więc siadła na rozklekotanym, drewnianym krześle. Zauważyła kobietę polerującą na klęczkach podłogę. Do wioski, położonej na stromym stoku, prowadziły wąskie, poorane bruzdami ścieżki. Wieś wydawała się wyrastać ze skały. Gdy zostawili jeepa na małym placu obok kościoła, wziął ją za rękę i poprowadził brukowanymi ulicami do domu, gdzie urodził się jego dziadek. Budynek z małymi oknami i niskimi drzwiami, których żaden mężczyzna słusznego wzrostu nie mógłby przekroczyć bez uprzedniego zatrzymania się, wyglądał nędznie i ubogo. Z małych doniczek zawieszonych na ścianie, zwisały krwistoczerwone pelargonie. W górnym oknie miękko powiewało pranie. W rozpalonym powietrzu unosił się oślepiający, czerwony, sycylijski kurz. - On też miał na imię Stefano - powiedział. - Tak samo nazwiemy naszego chłopca. Wracajmy do kościoła. * Kobieta skończyła polerowanie podłogi. Wyprostowała się, a potem zaczęła trzeć obolałe plecy aż poczuła ulgę. Po
chwili odwróciła się i na moment wbiła wzrok w Angelę. Twarz miała podobną do starej mapy, żółtą, pooraną zmarszczkami, z której niczego nie można było odczytać. Podniosła puszkę po paście i wepchnęła w nią szmaty do polerowania podłogi. Potem z widocznym trudem przyklękła przed ołtarzem i przeżegnała się. Angeli Drummond nie zainteresowało wcale to widowisko, gdyż przez cały czas zastanawiała się, czy Steven odnalazł księdza. Wreszcie usłyszała odgłos zamykanych drzwi. Nagle pomyślała, że powinna się pomodlić. Nawet w tak obcym miejscu, pośród kapiących łojem świec, których zapach przyprawiał ją o mdłości, musi przecież pamiętać o wychowaniu jakie jej dano. Czuła, iż w dniu ślubu powinna prosić Boga o szczęście, choć inaczej wyobrażała sobie tę ceremonię. Powinna się odbyć w rodzinnym kościele w Sussex, gdzie jej matka pomagała pielęgnować kwiaty, a ojciec zawsze raz w miesiącu odczytywał naukę. Ślubu z jakimś młodym mężczyzną, udzielałby ten sam pastor, który ją ochrzcił. Za nimi stałby rząd druhen, a ławki miały być wypełnione tłumem przyjaciół oraz krewnych; panowie w gustownych garniturach, panie w kapeluszach przybranych kwiatami. W marzeniach Angeli nie było miejsca na mundury. Jej wizja ślubu pochodziła bowiem z czasów sprzed wybuchu wojny, a ta zupełnie zmieniła ich życie. Wśród żywych nie było już jej brata, który także mógłby brać udział w owej ceremonii. Zginął w 1942 zestrzelony nad jednym z niemieckich miast, tak jak wielu innych młodych mężczyzn. Ona sama ukończyła kurs dla pielęgniarek i wyjechała z kraju. Angela zamknęła oczy, a ze skłębionych myśli, bezskutecznie próbowała wyłowić słowa modlitwy. Kocham go - myślała. - Boże, spraw abyśmy byli szczęśliwi. *
Ksiądz z widniejącą na czubku głowy łysiną, w poplamionej, zakurzonej sutannie, spojrzał na amerykańskiego kapitana i nie wstając z miejsca wolno powiedział. - Po co przyjechałeś? Mamy tu teraz spokój. Nie chcemy cię. - Nie wróciłem z powodu, o który mnie ksiądz podejrzewa - odparł mężczyzna. - Jestem tu ze względów osobistych. - Przyjechałeś, więc znów zacznie się lać ludzka krew - powiedział ksiądz. Zdjął okulary i zaczął je wycierać rękawem. - Żaden Falconi nie ma tu nic do roboty - dodał. - Nie słuchasz mnie, dlatego nic nie rozumiesz. Posłuchaj, ojcze. - Słowo dociera nawet do Altofonte - powiedział ksiądz. - Przysłali cię Amerykanie, żebyś nas dręczył i pił z nas krew tak jak to robiłeś przez te wszystkie lata, dopóki cię stąd nie przepędziliśmy. Altofonte jest biedne. To trup, z którego nic już nie wyciśniesz. Powiedz to swoim ludziom. - Moi dziadkowie i rodzice urodzili się tutaj, - rzekł spokojnie Steven Falconi - a ja przyjechałem, aby wziąć tu ślub. Nie może mi ksiądz odmówić. Naprawdę niczego więcej nie chcę. Moja dziewczyna czeka w kościele. - Nic z tego - odpowiedział duchowny, wstając z krzesła. - Nie dam ci ślubu, bo masz ręce splamione krwią. - Ona nosi w łonie moje dziecko - rzekł Steven. - Nie będę więc unosił się honorem, proszę cię, udziel nam ślubu. - Nie - odparł ksiądz i pchnął drzwi zachrystii do kościoła, gdzie zobaczył siedzącą w cieniu dziewczynę w stroju pielęgniarki. - Nie odpuszczę ci grzechów. Zabieraj stąd tę kobietę i wyjdźcie z kościoła. Steven Falconi nie poruszył się. - Jeśli udzielisz nam ślubu, ojcze, zapomnimy o Altofonte i zostawimy was w spokoju. Gwarantuję ci, że nigdy nie
będziesz miał kłopotów z naszej strony. Mężczyzna podszedł do drzwi i cicho je zamknął. - Nie zobaczysz nas już więcej, ani nie usłyszysz o nas. Kiedyś tak właśnie wyglądały próby i warunki negocjacji. Przysługa za przysługę. A jeśli odmówisz... Potem nie było już wyboru. Ksiądz wiedział dobrze, że i teraz jest bez szans. - Przysięgasz? - zapytał. - Na honor mojej rodziny - brzmiała odpowiedź. Teraz już wiedział, iż ta przysięga nigdy nie zostanie złamana. Tak samo zresztą jak zmowa milczenia, którą zostali złączeni. - Niech Bóg wybaczy tobie... i mnie - westchnął ksiądz. - Zaczekam na zewnątrz - powiedział Steven Falconi. - Mądrze ksiądz postąpił, więc nie będzie tego żałował. - Pamiętam twojego ojca - wymamrotał duchowny nie patrząc na Stevena. - Byłem wtedy chłopcem, ale zapamiętałem tego mordercę. - Czekam pięć minut, ojcze - powiedział Falconi i przeszedł z zachrystii do kościoła. * Tego dnia Angela jak zwykle stawiła się do pracy. Nic nie zapowiadało żadnych zmian w rutynowych zajęciach odbywających się każdego dnia. Po zdobyciu przez Amerykanów Palermo, główny szpital polowy, do którego zgłosiła się Angela po przyjeździe z Trypolisu, założono w Tremoli. Każdego dnia napływały tu ofiary walk wokół Mesyny, gdzie znajdowali się także Brytyjczycy, jednak najwięcej strat odnosili Amerykanie. Wśród poszkodowanych przywiezionych do szpitala był młody chłopak, który stracił nogi gdy jego czołg wjechał na minę. Angela opiekowała się nim, lecz wiedziała z przykrego doświadczenia, że ten leżący bez przytomności młodzieniec wkrótce umrze. Właściwie już wyglądał jak trup. Mierzyła mu właśnie puls, gdy usłyszała za sobą słowa.
- Czy to porucznik Scipio, siostro? Szybko wyprostowała się i odpowiedziała. - Tak. Przykro mi, ale nie może pan tu wchodzić. Proszę wyjść. Wysoki, bardzo smagły mężczyzna w mundurze wojsk piechoty, z kapitańskimi szlifami odparł. - Dorastaliśmy razem. Usłyszałem, że tu leży. Jak z nim? - Bardzo źle - odrzekła Angela, ściszając głos. - Stracił obie nogi. Nie powinni byli tu pana wpuszczać, kapitanie. - Wrócę tu jeszcze - powiedział, wpatrując się w umierającego chłopca. - Przyjdę jutro. Proszę się nim opiekować. - Dbamy tutaj o wszystkich. A teraz, proszę... Mężczyzna ukłonił się i odwrócił. Kątem oka zauważyła, że wychodzi. Jeśli razem dorastali, pomyślała przysuwając się bliżej łóżka. Spojrzała na kartę informacyjną. Alfred Scipio, Porucznik piątej Armii Piechoty, lat 23. Jaka szkoda, zamyśliła się na chwilę Angela. Zawsze myślała w ten sposób stojąc przy łóżku umierającego człowieka. - Siostro Drummond! Nie wie siostra co powinna teraz robić? Usłyszała ostry głos przełożonej. - Przepraszam, ale właśnie mierzyłam pacjentowi puls. Bardzo słaby. - To nie trwa dłużej niż pięć minut. Oto w jaki sposób mitręży się tu czas. Proszę mi pomóc, zmienimy ten opatrunek. Angela zapomniała o kapitanie amerykańskiej piechoty, a pod koniec długiego dnia nie była w stanie myśleć o czymkolwiek. Kiedy następnego dnia kapitan pojawił się tak jak to obiecał, na łóżku porucznika Scipio leżał inny mężczyzna. Miał wiele ran ciętych na ciele oraz drugi stopień poparzenia
na piersiach i ramionach, ale rokowania na przyszłość były pomyślne. Kapitan wszedł do sali i skierował prosto do niej. - Nie widzę porucznika Scipio. Dokąd go przeniesiono? - zapytał. - Przykro mi bardzo, ale umarł dziś w nocy - wygłosiła Angela dobrze sobie znaną formułkę. Mężczyzna spojrzał na łóżko, gdzie leżał nieznajomy i powiedział: - Lepiej, że tak się stało. Na pewno nie chciałby żyć w takim stanie. Dziękuję za opiekę, siostro. - Niestety, nic nie mogłam zrobić... - zaczęła, a z oczu popłynęły jej łzy. - Biedny chłopak - powiedziała odwracając się od kapitana. - Proszę już iść - dodała - będę miała kłopoty jeśli siostra oddziałowa zobaczy pana tutaj. - A kiedy kończy pani pracę? - O siódmej trzydzieści - odpowiedziała bez zastanowienia, otarwszy łzy. Nie mogła sobie wybaczyć takiego zachowania. Miała przecież za sobą kampanię w Północnej Afryce, gdzie zdobyła ogromne doświadczenie. - Poczekam na zewnątrz. Chciałbym siostrze podziękować za opiekę nad moim przyjacielem - powiedział spokojnie mężczyzna. - Nazywam się Steven Falconi. * Angela nie próbowała nawet odradzać mu jazdy na kolację do Palermo. Wyglądał na doskonale zorientowanego gdzie serwują dobre sycylijskie potrawy. - W jakim mieście mieszkasz? Czy w tym samym, w którym spędziłeś młode lata z tym biednym chłopakiem? - zapytała. - W samym Nowym Jorku - odparł. - Scipio chodził o dwie klasy niżej, ale nasze rodziny znały się. Zdążyłem ukończyć studia i dopiero wstąpiłem do armii, Scipiona
zwerbowali dużo wcześniej. Przez wiele tygodni jego matka wypłakiwała się mojej. Nie chciała żeby szedł do wojska. Spróbuj wina... jest naprawdę dobre. A jak ci smakują te potrawy? - Nigdy nie jadłam nic lepszego. - Powtórzę im to - powiedział. Mówił płynnie po włosku. Właściciel małej kafejki był zawsze w pobliżu. Angeli wydawało się, że przez cały czas obserwował Falconiego. Rozmawiali, więc czas upłynął im szybko, dochodziła północ gdy odwiózł ją z powrotem. - Przyjadę jutro o tej samej porze - powiedział. - Jutro mam trochę więcej czasu na odpoczynek. Kończę o trzeciej - powiedziała. - Jeśli chcesz możemy pojechać za miasto - zaproponował. Stali obok jeepa, nie dotykając się, ale oboje poczuli jak drży powietrze wypełniające przestrzeń między nimi. - A co z benzyną? - zapytała Angela, aby przerwać milczenie. - Zdobędę potrzebną ilość - odparł. - Chciałbym pokazać ci tę część wyspy. Jest naprawdę piękna. Lubisz góry? - To zależy - rzekła Angela. - Możemy wybrać się na przejażdżkę - ciągnął dalej. - Wezmę trochę prowiantu i butelkę wina. Jak ci się to podoba? - Brzmi wspaniale - odpowiedziała, wyciągając do niego dłoń, którą on serdecznie uścisnął. - Dziękuję za kolację - dodała. - A ja dziękuję, że przyjęłaś moje zaproszenie. Zatem do jutra. - Tak - potwierdziła Angela, ale mężczyzna ciągle nie wypuszczał z rąk jej dłoni. - Dobranoc - powiedziała i dopiero wtedy pozwolił jej odejść. Szła nie odwracając głowy, aż do pokoju pielęgniarek, który znajdował się w samym końcu
korytarza. Dopiero tam zauważyła, że młody kapitan ciągle stoi w tym samym miejscu i obserwuje ją. Drzwi do pokoju były otwarte, gdyż Christine, przyjaciółka oraz współlokatorka Angeli, wzięła pod uwagę jej późny powrót. Angela cicho zamknęła drzwi na klucz. Miała nadzieję, że Christine będzie spała i w ten sposób uniknie kłopotliwych pytań przyjaciółki, na które wolałaby teraz nie Odpowiadać. Stało się jednak inaczej. Christine nie spała. Ta trzy lata starsza od Angeli, zawodowa pielęgniarka, stanowiła jej całkowite przeciwieństwo. Nie ukrywała swojego zainteresowania mężczyznami oraz przyjemności jaką sprawiał jej seks. Należała do typu ekstrawertyczek i już od dawna nie opłakiwała niczyjej śmierci na sali szpitalnej. Angela natomiast była nieśmiała i wstydliwa. W przekonaniu przyjaciółki, ta dziewczyna o łagodnym charakterze powinna w końcu znaleźć jakiegoś chłopaka, który by się nią zaopiekował, gdyż brała życie zbyt poważnie. - Musiałaś się dobrze bawić? - powiedziała. - Już po północy. Co tak długo robiliście? - Jedliśmy kolację i rozmawialiśmy przez cały czas - odparła Angela, rozbierając się szybko. - Jaki on jest? Typowy Jankes? Był natarczywy? - pytała dalej Christine. - Skąd. Możesz wierzyć lub nie, ale tylko uścisnęliśmy sobie ręce. Wszystko odbyło się w starym stylu - odparła Angela uśmiechając się do przyjaciółki. - A tobie to odpowiadało - nalegała Christine. - Spotkasz się z nim znowu? - Jutro - odpowiedziała Angela, wskakując do łóżka. - Szybko poszło - zauważyła Christine. - A jak on się właściwie nazywa?
- Steven. Steven Falconi - mruknęła Angela. - Pamiętaj, że wstajemy o piątej trzydzieści. Padam ze zmęczenia. Śpij już. Jutro opowiem ci wszystko. - Mam randkę z nowym facetem - powiedziała Christine gasząc światło. - Zapytam czy słyszał o takim. Swojego ostatniego chłopaka Christine poznała przed miesiącem. Był wprawdzie żonaty, jak wyznała Angeli, ale niestety wszyscy mili mężczyźni mają żony. Do dobrej zabawy wystarczy tylko znać stopień. Podpułkownik i nic więcej, a w szufladzie pojawiają się jak na zawołanie, nylonowe pończochy oraz zapasy czekolady i whisky. Nazywał się Walter McKie i należał do wyższego szczebla administracji wojskowej w Palermo, ale takie detale już jej nie interesowały. Właściwie próbowała wydobyć z tych okropności wojennych tylko to, co przynosiło jej radość 1 zadowolenie, chociaż nie wykluczała, że kiedy wojna się skończy, pozna kogoś z kim założy dom. Christine była oczywiście bardzo znaną dziewczyną, której nigdy nie brakowało adoratorów. Zainteresował ją ten Amerykanin o włoskim nazwisku i staromodnych manierach, jak go określiła Angela. Musiała przyznać, iż o żadnym ze swoich amerykańskich znajomych, nie mogłaby powiedzieć czegoś podobnego. Jeśli nie zapomni to spyta jutro Walta, czy mówi mu coś nazwisko Falconi. W oczach przyjaciółki dostrzegła bowiem wyraźny błysk, kiedy ta weszła do pokoju. Angela umawiała się już z kilkoma młodymi oficerami, jeden z nich nawet się w niej podkochiwał, ale po żadnym ze spotkań nie wróciła w takim stanie. * Dzisiejsza noc różniła się od poprzednich. Christine już spała, podczas gdy Angela długo leżała w ciemności, rozmyślając. To był dziwny wieczór. Falconi dużo mówił o
Scipio i o tym, że przyrzekł jego matce opiekę nad nim. Wprawdzie nie wiedział nawet czy się spotkają, ale obietnica wiele znaczyła dla rodziny Scipiona. - Wszyscy jesteśmy ze sobą blisko - powiedział. - Mamy te same korzenie, a to dla nas bardzo ważne. Miał bardzo ciemne, prawidłowo osadzone oczy i niepospolitą twarz z dobrze zarysowanym nosem. Być może nie najprzystojniejszą, ale na pewno taką, której się nie zapomina. Mówił dość rytmicznie swoim miękkim głosem, sprawiając wrażenie jakby z trudem nauczył się amerykańskiego. Angela zamknęła oczy i kolejny już raz przeszył ją dreszcz pożądania. Jeszcze nigdy, żaden mężczyzna nie działał na nią w ten sposób. Przeżyła wprawdzie w Tripoli przelotny romans z młodym Szkotem, choć żałowała później tego kroku, ale nie było to nic, co dałoby się porównać z obecnym doznaniem. Dałaby wiele, aby nie myśleć o jutrzejszej wycieczce w góry, która prawie napawała ją strachem. Wkrótce zacznie świtać, potem trzeba będzie wstać i rozpocząć ranny obchód po salach. W końcu udało się jej zasnąć, lecz prawie natychmiast poczuła ostre szarpnięcie. Była piąta trzydzieści, a zza horyzontu wynurzało się czerwone, sycylijskie słońce. * Jechali dosyć niepewnie, a jeep ledwo trzymał się krętej drogi prowadzącej pod stromą górę. Mężczyzna znalazł zacienione miejsce, potem wyjął jedzenie oraz butelkę wina. Przez cały czas nie spuszczał Angeli z oka, a każde głębsze spojrzenie wprawiało ją w zakłopotanie. - Dlaczego tak na mnie patrzysz? - zapytała. - Jesteś piękna, więc sprawia mi to przyjemność - odparł. - Krępuje cię mój wzrok?
Siedzieli w zacisznej skalnej jamie. Angela opróżniała ostatni kubek wina. - Tak, nawet bardzo. Czuję się jakbym miała na twarzy brudną plamę. Poza tym wcale nie jestem piękna. Nie musisz mi mówić takich rzeczy. - Jaka w takim razie jesteś? Co mówią ci inni mężczyźni? - zapytał. Po chwili wziął z jej rąk kubek i napełnił go. - Nie chcę już więcej, dziękuję. Jest za gorąco i zaraz usnę - powiedziała. - Nie odpowiedziałaś na moje pytanie - przypomniał jej. - Co mówili twoi poprzedni adoratorzy? - Nie miałam żadnych adoratorów - odparła. - Od przyjazdu do Tripoli nie spotykałam się z nikim, aż do chwili kiedy poznałam ciebie. A co do mojej urody, to rodzina mówi, że wyglądam nieźle. - W takim razie mamy do czynienia z angielskim umniejszeniem oczywistego faktu - powiedział powoli. - Opowiedz mi o swojej rodzinie, Angelo. Gdzie mieszkasz? Jacy są twoi rodzice? - Och - westchnęła. - Wydaje mi się jakby byli miliony kilometrów od tej krwawej wojny i wszystkich nieszczęść z nią związanych. Mieszkam w hrabstwie Sus - sex, w wiosce niedaleko Haywards Heath. To bardzo spokojna okolica zupełnie niepodobna do tej. Nie mamy gór tylko kilka łagodnych pagórków, a na całym obszarze jest zielono i chłodno. Wszyscy narzekają kiedy pada, a gdy przestaje, zaczynają się martwić o ogródki. Mój ojciec jest lekarzem. Mieszka i praktykuje w tym samym domu, w którym mieszkał i praktykował jego ojciec, także lekarz. Matka urodziła się w Indiach, gdyż dziadek był w tym czasie w Armii Indyjskiej. Jesteśmy zwyczajną rodziną, Steven. Nic szczególnego nie mogę ci o nas powiedzieć. - Masz braci albo siostry?
- Miałam siostrę, ale umarła zanim przyszłam na świat. Brat Jack zginął służąc w RAF - ie. Lubiliśmy się bardzo. Byłam bardziej zżyta z nim, niż z rodzicami. - Przykro mi - powiedział Steven. - Dlaczego zostałaś pielęgniarką? Ze względu na ojca? - Nie. Bardziej z powodu śmierci Jacka. Nie chciałam służyć w WAAF - ie (WAAF - Pomocnicza Wojskowa Służba Kobiet - przyp. tłum.), nie zamierzałam zostać radiotelegrafistką, ani kierowcą, ani nikim innym mającym bezpośredni związek z walką. Wolałam pomagać ludziom, niż ich ranić. Niezbyt patriotyczna postawa, prawda? Steven obserwował ją przez chwilę, a potem powiedział. - Ta ohydna wojna skończy się któregoś dnia. Wrócisz wtedy do Haywards Heath i zapomnisz o wszystkim. - A co będzie z tobą? - zapytała. - Mówisz płynnie po włosku i masz przecież włoskie nazwisko. - Sycylijskie - poprawił. - To nie to samo. Nie jesteśmy Włochami. Sycylia zawsze była ciemiężona, dlatego są wśród nas Arabowie, Grecy, Maurowie, może nawet mamy w sobie coś z Włochów, ale Włoch i Sycylijczyk to jednak nie to samo. Moja rodzina pochodzi z małej, górskiej wioski niedaleko Palermo. Dziadek przeniósł się do Ameryki, a rodzice dołączyli do niego później. Miałem siedem lat, kiedy musiałem uczyć się angielskiego, chociaż między sobą rozmawialiśmy po włosku. W domu podtrzymywaliśmy stare tradycje, chodziliśmy do kościoła i jedliśmy makaron. Nasza rodzina była zawsze duża - powiedział, a potem spojrzał na Angelę i uśmiechnął się. - Zupełnie inaczej niż w Haywards Heath - dodał. - Nie czujesz się Amerykaninem? - zapytała. - Mam obywatelstwo tego kraju. Mój ojciec wypełnił wszystkie niezbędne papiery. Chodziłem do amerykańskiej szkoły podstawowej i średniej. Ukończyłem amerykański
uniwersytet, gdzie przedtem grałem w piłkę nożną. Wstąpiłem do amerykańskiego wojska. Jestem Amerykaninem, ale być może także Sycylijczykiem. Po chwili milczenia Angela odezwała się pierwsza. - Zmieniłam zdanie. Chciałabym trochę wina, jeśli jeszcze zostało. Podniosła kubek do ust i bezskutecznie próbowała ugasić pragnienie mocnym trunkiem. Po chwili przechyliła jednak garnuszek i patrzyła jak czerwona strużka przenika powoli do ziemi. - Wiesz co robisz, Angelino? - zapytał Steven. - Wyprawiasz ucztę bogom. Zawsze przekazujemy jakąś część dobrego wina sycylijskim bogom, aby nie niszczyli naszych zbiorów. Wiedziałaś, że mamy wielu bogów? Pokręciła przecząco głową i spojrzała na wylane wino, które wsiąkało w glebę jak krew. - To pogański kraj - ciągnął mężczyzna. - Kościół próbował nas ucywilizować, więc tępił bogów przybyłych z Rzymianami i Grekami, ale udało nam się ich ukryć. Przez cały czas nas otaczają. Czujesz ich obecność? - zapytał. Angela nie odpowiedziała. Nie protestowała kiedy delikatnie wziął ją w ramiona i zaczął całować. Leżeli nadzy na twardej, rozpalonej słońcem ziemi. Ich ciała jeszcze drżały przepojone niebywałą rozkoszą. Steven pomógł Angeli ubrać się, a potem przytulił ją i miękko powiedział: - Io ti amo, amore mia. - Naprawdę? - zapytała. - Nie musisz tego mówić po... - Kocham cię - powiedział mężczyzna po angielsku. - Teraz ty powiedz mi to po włosku. Angela ciągle myliła się, więc powtarzał każde słowo tak długo, aż wymówiła zdanie prawidłowo. Io ti amo, amore mio.
To było ich drugie spotkanie, na którym po raz pierwszy kochali się, ale Angela natychmiast zaszła w ciążę. * - A co będzie kiedy go odeślą? - żądała odpowiedzi Christine. Wszyscy stąd wyjadą, jeśli nadarzy im się okazja. Walt powiedział mi, że szykuje się tu krwawa jatka. On może zginąć, a ty zostaniesz z nieślubnym dzieckiem! Angelo, bądź rozsądna - błagała. - Nie podołasz temu. Pomogę ci. Spojrzała na przyjaciółkę i powiedziała. - To dopiero szósty tydzień. Nikt się nie dowie, a ty zakończysz ten przykry okres twojego życia. Angela usiadła. Poczuła się okropnie w łaźni dla chorych, więc odesłano ją do łóżka. Miała dreszcze i potworne mdłości, ale wszystko na szczęście już minęło. - Nie powinnam ci nic mówić. Naprawdę wolałabym żebyś nie wiedziała. Masz papierosa, Chrissie? Skończyła mi się ostatnia paczka - rzekła. - Proszę, weź moje. Dzięki Bogu, że mi powiedziałaś. Raz może ci się coś takiego przydarzyć, ale co zrobisz jeśli te dolegliwości zaczną się pojawiać codziennie? Przecież w takiej sytuacji wyrzucą cię stąd z hukiem i natychmiast odeślą do domu. - Ale on chce się ze mną ożenić - odpowiedziała Angela, zapalając papierosa. Smakował nie najlepiej. - Nie może tego zrobić, drań i dobrze o tym wie - odparła Christine. - Za nic w świecie nie dostanie pozwolenia. Każdego, który tylko wspomni o małżeństwie, odsyłają w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Pozwól mi z nim porozmawiać. Jeśli cię naprawdę kocha nie pozwoli abyś przeszła to piekło. - Nie znasz go - rzekła Angela. - Steven nie zachowuje się jak twoi znajomi „jankesi". Jest zupełnie inny, na pewno
będzie chciał mieć dziecko. Jeszcze mu nie powiedziałam, ale sama nie byłam pewna przez pierwsze tygodnie. - Na pewno nie różni się od innych mężczyzn - powiedziała Christine i odwróciła się, zniecierpliwiona. - Tak, tak wiem... kocha cię i chce się z tobą ożenić - zaczęła, a potem zawahała się przez chwilę, lecz dodała: - Przykro mi, że muszę być okrutna. Znienawidzisz mnie za to co powiem, ale taka jest prawda. Ten facet zniknie wraz ze swoim odziałem i nie usłyszysz o nim nigdy więcej. Pamiętaj, tylko spieprzysz sobie życie. - Nie usunę tej ciąży - powiedziała Angela powoli. - Nie masz racji, Christine, ale nawet jeśli się nie mylisz, nie zabiję własnego dziecka, więc nie mówmy już o tym, dobrze? Stevenowi powiem wszystko dziś wieczorem. - Jak chcesz - rzekła Christine. - Gdybyś jednak zmieniła zdanie, przyjdź do mnie. Tylko jak najszybciej, w trzecim miesiącu mogę mieć kłopoty z załatwieniem tej sprawy. Wracam na oddział, więc powiem że śpisz - powiedziała i wyszła rozdrażniona trzaskając drzwiami. Angela zgasiła papierosa. Palenie nie sprawiało jej już przyjemności, chociaż nie zauważyła innych oznak zmian, zachodzących w jej ciele. Steven wynajął pokój nad kawiarnią, w której jedli pierwszą, wspólną kolację. Spędzali tam razem każdą wolną chwilę. Położyła rękę na brzuchu. Nie bała się tego co ją czekało. Tylko Christine nie mogła jej zrozumieć i uważała za nieodpowiedzialną marzycielkę. - Na miłość boską, przecież to jeszcze nie dziecko. Jest nie większe od łebka od szpilki! - przekonywała przyjaciółkę. Angela nie próbowała nawet jej wyjaśniać, że nie o to tu chodzi. Dziecko należało także do Stevena. Poczęli je wspólnie na twardym, wąskim łóżku w pokoiku nad kawiarnią, a liczyła się tylko miłość, którą sobie wyznali i w którą nie wątpiła. Nawet jeśli nie będzie mógł się z nią ożenić,
to po zakończeniu wojny znajdą jakiś sposób, aby być razem. Zbliżała się inwazja na Włochy, lecz Angela nie wierzyła, że Steven może zginąć. Na chwilę położyła się, przymykając oczy. Wybiorę odpowiedni moment i powiem mu prawdę - myślała. Przez jakiś czas leżała, rozmyślając. Potem szybko wstała, włożyła czepek, fartuch i wróciła na salę. Siostra oddziałowa rzuciła jej szybkie spojrzenie. - Na pewno czujesz się już dobrze, siostro? Świetnie, mamy mnóstwo roboty - powiedziała przełożona, udając że czyta jakieś papiery na biurku. Angela zachorowała pierwszy raz, więc nie miała powodu do paniki. Oddział stał w połowie pusty. Najciężej poszkodowani zmarli, a część pacjentów przewieziono do innego szpitala. Gdyby jednak rzeczywiście zatruła się, nie wróciłaby do pracy tak szybko. Wszyscy wiedzieli o jej romansie z Amerykańskim kapitanem, który zawsze czekał na nią przed szpitalem. Angela była dobrą pielęgniarką, więc siostra miała nadzieję, iż dziewczyna nie popełniła żadnego głupstwa. Jeśli jednak coś się jej przydarzyło, nie będzie dla niej litości, pomyślała. * Odchylił się, a jego smagłe ciało zalśniło w świetle żarówki zawieszonej nad ich głowami. Angela przesuwała powoli dłonie od jego ramion do brzucha i dalej aż do ud. - Pragnę cię - powiedziała. - Tak bardzo, że... - Cara bella, bella - mruknął, osunąwszy się delikatnie na nią. Zaczęła go całować, a on powoli wprawił ciało w rytmiczny ruch, wsłuchując się jak pojękuje z rozkoszy. Po chwili uniesienia położył głowę na piersiach Angeli. Kobieta lekko dotknęła jego włosów. - To będzie na pewno smagłe dziecko, pomyślała szczęśliwa, uśmiechając się. Przygniatał ją swoim ciężarem, więc powiedziała miękko:
- Nie możesz przytulać się do mnie tak mocno, kochanie. - Dlaczego? Uwielbiam bliskość twego ciała... Ty także to lubisz. Angela powoli przebiegała palcem wzdłuż jego twarzy, od brwi, przez policzek, aż do ust, gdzie na chwilę zatrzymała się. - Ale możesz zranić dziecko - rzekła. * - Ożenię się z tobą - powiedział stanowczym tonem. Zapadł już zmrok, a oni przytuleni jechali w stronę nadbrzeża, ochłodzić rozgrzane słońcem ciała. - Widzisz, Christine jak bardzo się myliłaś, pomyślała. - Znajdę jakiś sposób. - Nie uda ci się - powiedziała. - Przecież możemy poczekać i wziąć ślub po wojnie. - Mój syn bękartem? - zawołał, a po chwili zaklął po włosku. Angela po raz pierwszy zobaczyła jak Steven się złości. Sama była spokojna, szczęśliwa i czuła się bezpiecznie, zaczęła więc trochę mu dokuczać. - Skąd wiesz, że to będzie chłopiec? - Po prostu wiem i już - odparł, wzruszając ramionami. - Zresztą wszystko jedno chłopiec czy dziewczynka, to przecież moje dziecko. Nasze dziecko - poprawił. - Nie żartuj sobie, Angelino. Pobierzemy się. Znajdę sposób, nawet gdybym musiał... Zatrzymał samochód i lekko odsunął ją od siebie. - Ale ty chcesz za mnie wyjść, prawda? - Wszystko mi jedno - odpowiedziała. - Kocham cię i tylko to się liczy. Tak bardzo cieszę się z tego dziecka, że nie ma dla mnie ważniejszej sprawy. Przez chwilę Steven milczał. Nagle Angela zauważyła, jak bardzo jest poruszony i zły.
- Nic nie rozumiesz - rzekł. - To będzie przecież Falconi, członek mojej rodziny, która powinna cię zaakceptować i z pewnością to zrobi, cara mia. Pokochają cię, zobaczysz, będą cieszyć się naszym szczęściem. Jest jednak jeden warunek. Dziecko nie może urodzić się w niesławie. - W niesławie! - powtórzyła powoli Angela. - Mówisz jakbyś żył w Średniowieczu. Nie możemy się pobrać, bo nie dostaniesz pozwolenia. Wiadomo, że taką właśnie politykę prowadzą wasze władze. Nic na to nie poradzimy. Możemy tylko czekać do rozwiązania, a potem, jeśli będą ku temu warunki, jak najszybciej pobrać się. - Zwłoka nie wchodzi w grę - odpowiedział. - Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak zaczną cię traktować ludzie. Posłuchaj, kochanie. Najważniejsze, że jesteś szczęśliwa, resztą zajmę się sam. Muszę cię przecież chronić. Będziesz nosiła moje nazwisko. Znajdę sposób, aby ominąć wszystkie przepisy, a teraz wracamy, bo zrobiło się późno. Odprowadził ją pod sam pokój i wziął w ramiona. Angela milczała przez całą drogę. Steven zmartwił ją, myśląc iż niczego nie rozumie. - Kocham cię - powiedział, a potem delikatnie pocałował ją w usta. - Pragnę tego dziecka tak samo, jak wspólnego życia z tobą. Jesteś wolna w piątek po południu? - zapytał. - Tak - odpowiedziała, mocno przytulając się do niego. - A więc, zorganizuję coś do tego czasu - rzekł. * Kiedy wyszli z chłodnego, ciemnego kościółka, oślepiły ich promienie słońca. Przystanęli na moment, a Steven otoczył ją ramieniem. Rozgrzane lejącym się z nieba żarem ulice świeciły pustkami. Nikt nie czekał na nich z życzeniami, nie urządzali przyjęcia dla przyjaciół, a Angela nie trzymała w ręku kwiatów. Miała jednak nadzieję, że rodzina Stevena zaakceptuje to małżeństwo, ją i ich dziecko.
Ceremonia ślubna odbyła się w pośpiechu i właściwie w całości po włosku, ale pan młody zaproponował, aby Angela odpowiadała po angielsku. Ksiądz miał chyba zły humor, gdyż nie zwrócił uwagi na propozycję Stevena. Nie pobłogosławił ich, ani nie uścisnął im rąk. Natychmiast po ceremonii, odwrócił się i szybko wszedł do zachrystii. Ślub jest jednak prawomocny, gdyż zarejestrował go w księdze kościelnej. Steven popatrzył na nią czule, a potem powiedział miękkim tonem. - Nie tak sobie wyobrażałaś tę ceremonię, kochanie. Ale postaram ci się to wynagrodzić. - Ślub był piękny - rzekła. - Nie bądź głupi, ksiądz zachowywał się w ten sposób, tylko dlatego, że nie jestem katoliczką. Steven poprowadził ją w dół ulicy zakończonej małym placem, na którym zaparkował jeepa. Wziął ją na ręce i usadowił wygodnie na siedzeniu. - Oto twój pojazd ślubny - powiedział. Angela roześmiała się i złapała go za rękę. - Nie ma nigdzie białych wstążeczek, ani confetti, ale i tak jest to najszczęśliwszy dzień w moim życiu. - Poczekaj, aż wrócimy do Nowego Jorku. Tam dopiero urządzimy przyjęcie. Będziesz miała wszystko, o czym zamarzysz, tańce, rodzinę z Anglii i wiele innych rzeczy. Wiemy jak urządzać takie uroczystości. Zapowiada się jedna z największych jeśli nie największa uczta w Nowym Jorku. Dostaniesz ode mnie pierścionek z diamentem, a mój ojciec podaruje ci naszyjnik z pereł. Oprócz tego przyjaciele obdarują nas mnóstwem prezentów i to nie byle jakich. Na pewno wystarczą na urządzenie całego domu. Nasi ludzie wiedzą, jak ważne jest być hojnym.
- Steven - przerwała mu. - Wszystko to brzmi wspaniale, ale nie zależy mi na tym przepychu. Liczy się tylko to, że jesteśmy małżeństwem. - Spędzimy gdzieś miodowy miesiąc - ciągnął dalej. - Zabiorę cię dokąd zechcesz. Na Florydę, do Zachodnich Indii... Mój wujek ma willę w Palm Beach. My też będziemy mieli własny dom. - Jeśli nie przestaniesz tej wyliczanki, zacznę myśleć, że jesteś bogaty - powiedziała. Spojrzał na nią i uśmiechnął się. - Nie należymy do biednych - odpowiedział. Jechali drogą prowadzącą do Palermo, na której natknęli się na konwój ciężarówek armii amerykańskiej. Gdy go mijali jeden z żołnierzy zagwizdał. Usłyszawszy to, Angela odwróciła się i pomachała mu ręką. - Ciekawa jestem czy teraz, to znaczy po ślubie, odczuję jakąś różnicę w łóżku - powiedziała. - Na pewno będzie lepiej - obiecał Steven. Angela musiała wracać do szpitala dopiero za kilka godzin, więc mieli trochę czasu dla siebie. - Postaram się zaspokoić cię bardziej niż dotąd, ale przestań machać temu ragazzi, najdroższa. Od dziś należysz do mnie * - Podarował jej zegarek - oznajmiła Christine. - Porządny, złoty zegarek. Pokazywała mi go. Walt, ona przez cały czas ukrywa, że wzięli coś w rodzaju ślubu, lecz każdego ranka czuje się coraz gorzej. Pomagam jej jak mogę, ale siostra Hunt ma na nią oko. Nie wiem jak długo jeszcze potrwa ta zabawa. Walt McKie coraz bardziej lubił Christine. Spotykali się regularnie, więc dziewczyna przestała widywać innych. Przy niej zapominał nawet o dzieciach i żonie, która przychodziła mu na myśl tylko wtedy, gdy otrzymywał od niej list
wypełniony narzekaniami na trudności związane z prowadzeniem domu oraz wychowywaniem pociech. - Przestań się tak o nią martwić - poradził Walter. - Wygląda na to, że ten Falconi to szczery facet i szaleje za nią tak samo jak ona za nim. Z pewnością są dla siebie stworzeni. Christine pokręciła głową. - Nie znasz go przecież, ale ja miałam okazję spotkać go wraz z Angelą w barze w Palermo. Napomknęłam wtedy coś o dziecku, a on spojrzał na mnie wzrokiem, którego się naprawdę wystraszyłam. - Proponowałaś pomoc - powiedział. - Wiem o tym od Angeliny. Wiesz co ci poradzę, trzymaj się z dala od tej sprawy. Christine nie usłyszała słów Waltera i ciągnęła dalej. - Angela mówiła, że nie wygląda na typowego Jankesa i rzeczywiście ma rację. Czy mógłbyś się czegoś o nim dowiedzieć, Walterze. - Czego dowiedzieć? - zapytał zdziwiony mężczyzna. - Na przykład czy jest żonaty - zaproponowała Christine. - To na pewno będzie w jego papierach. Ten facet wydaje mi się dość dziwny, a poza tym trochę mnie przeraża. Walter McKie wyszczerzył zęby w uśmiechu i odparł. - A może po prostu nie jest w twoim typie. - Możesz sobie mówić co chcesz. Rzeczywiście nie lubię ciemnookich - powiedziała, uśmiechając się. - Gustuję w blondynach o niebieskich oczach. Jak myślisz, odpowiadasz podanemu opisowi? - zapytała. - Raczej tak - odpowiedział. Czuł, że naprawdę bardzo lubi tę dziewczynę, ale nie zamierzał wpadać w panikę z tego powodu. Zaczął bowiem traktować ją zupełnie poważnie. Z pewnością pokocha Cincinati, pomyślał i zamówił jeszcze jednego drinka, Na chwilę odpłynął myślami do swojej żony. Ta szalona, młoda dziewczyna, z którą ożenił się piętnaście lat temu, pozostała tylko zamglonym wspomnieniem. Pamiętał
jedynie niezadowoloną, ciągle biadolącą nad swoim losem kobietę, bez której na pewno mógłby żyć. - Postarasz się wygrzebać coś o nim? - zapytała Christine. - Jeśli będziesz z tego powodu szczęśliwsza, to spróbuję. Mój przyjaciel w sztabie, ma dostęp do akt osobowych, ale nie spodziewaj się żadnych wiadomości w najbliższym czasie. Będziemy w tych dniach bardzo zajęci. - O Boże! - zawołała Christine. - A więc zbliża się? - Może nadejść w każdej chwili - odparł. - Wszyscy są już na swoich stanowiskach i tylko czekają na prognozę pogody. - Dzięki Bogu, że zostajesz - powiedziała. - Ale nie mów tego nikomu. Nawet Angeli, naprawdę nikomu. Szykuje się potworna walka. Do tej pory było tu całkiem spokojnie, ale defensywa posuwa się w głąb Włoch, kilometr po kilometrze i wkrótce dotrze także do nas. Z pewnością będziecie mieli co robić w szpitalu, więc zapomnisz o innych sprawach. - Przypuszczam, że masz rację - powiedziała, wypijając resztę wina ze szklanki. Nie chciała nawet myśleć o tym, co ją czeka w najbliższych dniach. Wojna to cholernie przykra rzecz i żeby ją przetrwać w jak najlepszym stanie, trzeba szukać w niej samych przyjemności. - Zapytasz o Falconiego jak najszybciej, prawda? Angela nie wspominała mi, że mają zaokrętować jego oddział. - Może nic jej jeszcze nie powiedział. Według planu działania, ich dywizja bierze udział w drugiej linii obrony. A teraz zapomnijmy o tym wszystkim, dobrze Chris? - W porządku - przystała dziewczyna. - Zjedzmy coś. Jestem potwornie głodna. - Jemy tu, czy wracamy do hotelu? - Najpierw zjemy tu, a kawę wypijemy w twoim hotelu - zaproponowała Christine. - Wiesz jak bardzo lubię
amerykańską kawę. Zwłaszcza ten gatunek, który mi ostatnio zaserwowałeś - dodała, ściskając mu pod stołem kolano. * Piąta Armia odpłynęła do Salerno 9 września 1943 roku. Walter McKie miał rację, mówiąc że walki będą ciężkie i krwawe. W szpitalu rzeczywiście nie brakowało pracy. Nikt nie miał wolnej ani sekundy. Angela padała ze zmęczenia po całodziennych dyżurach, ale była szczęśliwa, gdyż jej obawa o odesłanie Stevena w sam środek działań wojennych, okazała się niepotrzebna. Dzięki czarom chyba, został na Sycylii i z ramienia wojskowej administracji, współpracował z władzami cywilnymi w południowej części wyspy. Spotykali się przelotnie na zewnątrz szpitala, a on zawsze wypytywał ją o samopoczucie. Angela schudła bowiem i miała wyjątkowo bladą twarz. Często też zdarzało się, że rozpaczała po śmierci któregoś z rannych. - Dlaczego nie zrezygnujesz z pracy? - pytał. - Poproś o zwolnienie. Przecież odesłaliby cię do domu, gdyby wiedzieli że jesteś w ciąży. Nie powinnaś tak ciężko pracować. Możesz stracić dziecko. Spacerowali, trzymając się za ręce. Nagle Steven przystanął i wziął ją w ramiona. - Mógłbym postarać się, aby odesłali cię do domu, do Stanów, a tam czuwałaby nad tobą moja rodzina. Mam przyjaciół, którzy zorganizują wszystko co trzeba - powiedział. Angela uniosła głowę i wbiła w niego wzrok. - Stevenie, przecież to niemożliwe! Nikt nie może tego załatwić. - Mógłbym spróbować - nalegał. - Cara, posłuchaj. Któregoś dnia będę musiał odpłynąć do Włoch, jeśli zechcą tam mnie wysłać.
- A mówiłeś, że nie opuścisz Sycylii - protestowała Angela. - Nie jadę do Salerno, ale do Neapolu. Czeka tam na mnie taka sama praca, jaką wykonuję tutaj. Chciałbym jednak, abyś wyjechała wcześniej. Zrobisz to dla mnie i dla dziecka? - Nie mogę - odpowiedziała. - Nie teraz, kiedy jestem potrzebna. Mam zostawić rannych i zająć się sobą? Zostanę w szpitalu jak długo będę mogła. Nie proś, abym postąpiła inaczej. - Pozwól mi chociaż zorientować się, co mógłbym zdziałać w tej sprawie - nalegał. - Nie chcę cię do niczego zmuszać. Chciałbym tylko sprawdzić, czy udałoby mi się to załatwić. - Dopóki szpital będzie przyjmował ofiary, zostanę na swoim miejscu pracy, Stevenie. Nic mi się nie stanie, dziecku również. Muszę już wracać. Pocałuj mnie i spróbuj zrozumieć. Właśnie tu wypełniam swój obowiązek. Odprowadził ją prawie pod samo wejście i patrzył jak wchodzi do szpitala, machając do niego ręką. Nie rozumiał, a może nie chciał rozumieć jej postawy. Za bardzo kochał tę dziewczynę, aby przejmować się zasadami moralnymi, które uznawała. Na jej miejsce przyjmą przecież kogoś innego. Angela powinna teraz myśleć przede wszystkim o sobie i ich dziecku, musi też zacząć postępować według jego woli. Znajdzie sposób, aby nakłonić ją do zmiany zdania. W swoim życiu przekonał się już wiele razy, że są na to różne metody. * Neapol oraz jego okolice znajdowały się pod kontrolą aliantów. Wprawdzie Włochy skapitulowały, lecz Niemcy wciąż jeszcze toczyli tam zacięte boje. Steven Falconi przyjechał do Sztabu Wojskowego w Palermo wraz z czterema mężczyznami w mundurach armii amerykańskiej, ale tylko on miał stopień oficerski.