kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 870 134
  • Obserwuję1 390
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 680 134

Archer Jeffrey - Zasłyszane w kiciu i gdzie indziej

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :681.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
A

Archer Jeffrey - Zasłyszane w kiciu i gdzie indziej .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu A ARCHER JEFFREY
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 145 stron)

Od autora W ciągu dwóch lat spędzonych w pięciu różnych więzieniach podchwyciłem kilka historyjek, które nie pasowały do stylistyki mojego dziennika więziennego. W spisie treści oznaczone są gwiazdką. Chociaż wszystkie dziewięć opowieści ubarwiłem, każda oparta jest na prawdziwym zdarzeniu. Wszyscy występujący w nich więźniowie - z jednym wyjątkiem - prosili, żebym nie ujawnił ich prawdziwych nazwisk. Pozostałe trzy opowieści zawarte w tym tomie też są prawdziwe, ale wpadły mi w ucho, kiedy wyszedłem z więzienia: „Grecka tragedia" - w Atenach, „Mądrość Salomona" - w Londynie i moja ulubiona „Piękno jest w oku patrzącego" - w Rzymie. Człowiek, który obrabowa własną pocztę Początek Sędzia Gray spojrzał na dwoje oskarżonych. Chris i Sue Haskinsowie przyznali się do kradzieży dwustu pięćdziesięciu tysięcy funtów, które były własnością urzędu pocztowego, i do wyłudzenia czterech paszportów oszustwem. Państwo Haskinsowie wyglądali na równolatków, co nie dziwiło, skoro mniej więcej czterdzieści lat temu chodzili razem do szkoły. Na ulicy można by koło nich przejść, nie zwracając na nich uwagi. Chris był średniego wzrostu, miał siwiejące, kręcone ciemne włosy i sporą nadwagę. Stał wyprostowany w ławie oskarżonych i choć jego garnitur wyglądał na mocno znoszony, to koszula była czysta, a krawat w paski oznajmiał, że Chris jest członkiem klubu. Czarne buty lśniły, jakby je pucował każdego ranka. Obok Chrisa stała jego żona Sue. Sądząc po świeżej, kwiecistej sukience i praktycznych butach, była zorganizowaną, schludną kobietą. Ale zważmy, że oboje mieli na sobie odświętne ubrania, które wkładali, idąc do kościoła. W końcu dla nich wymiar sprawiedliwości był ni mniej, ni więcej, tylko ramieniem Wszechmogącego. Sędzia Gray zwrócił wzrok na obrońcę państwa Haskin-sów, młodego człowieka nazwiskiem Rodgers, o którego wyborze zdecydowały koszty, a nie jego doświadczenie. - Niewątpliwie chciałby pan zasugerować, że w tej sprawie są okoliczności łagodzące - podsunął. - Tak, Wysoki Sądzie - przyznał świeżo upieczony mecenas, wstając z miejsca. Chciałby powiedzieć sędziemu, że to dopiero jego druga sprawa, lecz czuł, że nie uzna on tego za okoliczność łagodzącą. Sędzia Gray usiadł wygodnie, oczekując, że usłyszy, jak biedny pan Haskins obrywał co wieczór cięgi od srogiego ojczyma, a panią Haskins, kiedy była naiwnym dziewczęciem, zgwałcił niegodziwy wuj, ale nie; Rodgers zapewnił Wysoki Sąd, że małżonkowie wywodzą się ze szczęśliwych,

zrównoważonych rodzin i że chodzili razem do szkoły. Ich jedyne dziecko, córka Tracey, absolwentka Uniwersytetu Bristolskiego, pracuje obecnie jako agentka nieruchomości w Ashford. Wzorowa rodzina. Rodgers zajrzał do streszczenia sprawy, po czym zaczął tłumaczyć, jak to się stało, że Haskinsowie trafili na ławę oskarżonych. Sędzia Gray przysłuchiwał się ich historii z rosnącą ciekawością, a kiedy obrońca usiadł z powrotem na swoim miejscu, sędzia uznał, że potrzebuje trochę więcej czasu, żeby zastanowić się nad wyrokiem. Polecił obojgu oskarżonym stawić się w sądzie w następny poniedziałek o dziesiątej rano, kiedy ogłosi swoją decyzję. Rodgers ponownie wstał. - Ma pan niewątpliwie nadzieję, że zezwolę na zwolnie nie pańskich klientów za kaucją, czy tak? - zagadnął sędzia, podnosząc brwi, i nim zaskoczony młody obrońca zdążył od powiedzieć, sam oznajmił: - Zezwalam. Przy niedzielnym lunchu Jasper Gray opowiedział żonie o niedoli państwa Haskinsów. Nie skończył jeszcze pieczeni jagnięcej, kiedy Vanessa Gray wygłosiła swoją opinię: -Wyznacz im obojgu godzinę prac społecznych, a potem wydaj urzędowi pocztowemu nakaz sądowy zwrotu całości ich nakładów - oznajmiła, przejawiając rozsądek, którym nie zawsze może się poszczycić rodzaj męski. Trzeba oddać sprawiedliwość sędziemu, że zgodził się z małżonką, choć powiedział jej, że w żadnym wypadku nie uszłoby mu to na sucho. - Dlaczego? - zapytała żona. - Z powodu tych czterech paszportów. * * * Sędzia Gray nie zdziwił się na widok państwa Haskinsów, którzy karnie stawili się w sądzie o dziesiątej rano w poniedziałek. W końcu nie byli przestępcami. Sędzia podniósł głowę i spojrzał na nich, siląc się na surową minę. - Oboje państwo przyznaliście się do okradzenia zarządu poczty i do sfałszowania czterech paszportów. - Oszczędził sobie określenia tych czynów przymiotnikami niecny, niegodziwy czy haniebny, gdyż nie uważał, że byłyby właściwe w tej sytuacji. - Zatem nie zostawiliście mi wyboru - ciągnął. - Muszę was posłać do więzienia. Sędzia zwrócił się do Chrisa Haskinsa. - Niewątpliwie był pan inspiratorem tego przestępstwa

i mając to na uwadze, skazuję pana na trzy lata pozbawienia wolności. Chris Haskins nie był w stanie ukryć zaskoczenia: obrońca go uprzedził, że może dostać co najmniej pięć lat. Z trudem się powstrzymał, żeby nie podziękować sędziemu. Gray przeniósł wzrok na panią Haskins. - Przyjmuję, że pani udział w zmowie był tylko aktem lo jalności wobec męża. Jednak zdaje sobie pani w pełni sprawę z różnicy między dobrem a złem, dlatego skazuję panią na rok więzienia. -Wysoki Sądzie! - zaprotestował Chris Haskins. Sędzia Gray pierwszy raz spojrzał na niego z niechęcią. Nie przywykł, aby mu przerywano, kiedy wygłasza wyrok. -Jeżeli pan zamierza się odwołać od mojego wyroku... -Z pewnością nie, Wysoki Sądzie - odrzekł Chris Haskins, ponownie przerywając sędziemu. - Ja się tylko zastanawiałem, czy Wysoki Sąd pozwoli mi odsiedzieć wyrok żony. Ta prośba wprawiła sędziego w taką konsternację, że nie wiedział, jak odpowiedzieć na pytanie, którego nikt mu jeszcze nie zadał. Uderzył młotkiem w stół, podniósł się i prędko wyszedł z sali. Woźny pośpiesznie zawołał: -Wszyscy wstać! Chris i Sue pierwszy raz spotkali się na boisku szkoły podstawowej w Cleethorpes, nadmorskim mieście na wschodnim wybrzeżu Anglii. Chris stał w kolejce, czekając na swoją porcję mleka - wydawaną zgodnie z rządowym zarządzeniem uczniom poniżej szesnastego roku życia. Sue była dyżurną i pilnowała, żeby każdy dostał swój przydział. Podała Chrisowi małą buteleczkę, ale żadne z nich nie zwróciło uwagi na drugie. Sue była o klasę wyżej od Chrisa, więc spotykali się rzadko, chyba że Chris czekał w kolejce po mleko. Pod koniec roku Sue zdała egzamin i przeszła do liceum ogólnokształcącego. Chris został nowym dyżurnym rozdzielającym mleko. We wrześniu następnego roku też zdał egzamin na zakończenie szkoły podstawowej i zaczął naukę w tym samym liceum. Oboje nie byli świadomi swojego istnienia, dopóki ona nie została przewodniczącą samorządu szkolnego. Teraz Chris nie mógł jej nie zauważyć, bo pod koniec porannego apelu odczytywała szkolne obwieszczenia. „Apodyktyczna" - takim przymiotnikiem chłopcy najczęściej określali Sue, kiedy w rozmowach padało jej imię (to dziwne, że kobietom na kierowniczych stanowiskach tak często nadaje się miano „apodyktyczna", podczas gdy mężczyzn pełniących taką samą funkcję wyposaża się w cechy przywódcze). Kiedy z końcem roku szkolnego Sue opuściła liceum, Chris znowu o niej zapomniał. Nie poszedł w jej ślady i nie został przewodniczącym samorządu, chociaż miał - jak na siebie -udany, acz dość bezbarwny rok. Grał w drugiej szkolnej drużynie krykieta i zajął piąte miejsce w drużynowym biegu przełajowym przeciwko reprezentacji liceum ogólnokształcącego z Grimsby, poza tym na tyle dobrze wypadł w egzaminach końcowych, że nie warto było o tym wspominać.

Ledwo skończył szkołę, otrzymał list z Ministerstwa Obrony z poleceniem stawienia się w miejscowym punkcie poborowym w celu odbycia służby wojskowej - wszyscy mężczyźni, którzy skończyli osiemnaście lat, podlegali wtedy obowiązkowi odsłużenia dwóch lat w siłach zbrojnych. Chrisowi pozostawał tylko wybór między armią lądową, marynarką wojenną i siłami powietrznymi. Wybrał lotnictwo i nawet przez jedną przelotną chwilę zastanawiał się, jakby to było, gdyby został pilotem odrzutowca. Kiedy przeszedł badania lekarskie i wypełnił wszystkie wymagane formularze, dyżurny sierżant wręczył mu bilet kolejowy do miejsca o nazwie Mablethorpe; miał się zameldować na wartowni o godzinie ósmej pierwszego dnia miesiąca. Chris spędził następne dwanaście tygodni na przeszkoleniu razem ze stu dwudziestoma innymi nieopierzonymi rekrutami. Szybko odkrył, że tylko jeden na tysiąc kandydatów ma szansę zostać pilotem. On nie był tym jednym z tysiąca. Pod koniec przeszkolenia dano mu do wyboru pracę w kantynie, w kasynie oficerskim, magazynach kwatermistrzostwa albo w obsłudze lotów. Zdecydował się na obsługę lotów, ale przydzielono mu funkcję w magazynie. I właśnie w następny poniedziałek, kiedy się zgłosił na służbę, los znów zetknął go z Sue, a dokładniej mówiąc, z kapral Sue Smart. Jak można się było spodziewać, znów stała na czele, ale teraz kierowała podwładnych do różnych prac. Nosiła zgrabny, niebieski mundur, włosy miała niemal ukryte pod czapką i Chris nie od razu ją poznał. Podziwiał jej zgrabne nogi, kiedy usłyszał: - Haskins, zgłoś się do magazynów kwatermistrzostwa. Chris podniósł głowę. Tego głosu nigdy by nie zapomniał. - Sue? - spytał nieśmiało. Kapral Smart podniosła wzrok sponad notatek i surowo spojrzała na śmiałka, który zwrócił się do niej po imieniu. Twarz Chrisa wydała się jej znajoma, ale nie mogła go sobie skojarzyć. - Chris Haskins - przypomniał. -Ach, tak, Haskins - powiedziała, i po chwili dodała: -zgłoś się do sierżanta Travisa w magazynie, on cię poinformuje o twoich obowiązkach. - Tak jest - odmeldował się Chris i prędko odmaszerował w kierunku magazynów. Nie zauważył, że Sue odprowadza go wzrokiem. Chris natknął się ponownie na kapral Smart, dopiero kiedy dostał pierwszą przepustkę na weekend. Ujrzał Sue na drugim końcu wagonu w pociągu jadącym do Cleethorpes. Nie próbował do niej podejść, a nawet udawał, że jej nie widzi. Jednak od czasu do czasu podnosił wzrok i z podziwem przyglądał się smukłej figurce Sue - nie pamiętał, że dziewczyna była taka ładna. Kiedy pociąg zajechał na stację w Cleethorpes, Chris spostrzegł swoją matkę, która rozmawiała z jakąś kobietą. Od razu się domyślił, kto to jest - takie same rude włosy, taka sama figura, takie same...

-Jak się masz, Chris - przywitała go pani Smart, kiedy podszedł do matki na peronie. — Czy Sue też jechała tym pociągiem? - Nie zauważyłem - odparł Chris. W tym momencie podeszła do nich Sue. - Chyba często się spotykacie, skoro odbywacie służbę w tej samej jednostce RAF-u - rzekła matka Sue. - Właściwie nie - odparła Sue, udając obojętność. - Lepiej już chodźmy - odezwała się pani Haskins. - Muszę podać Chrisowi i jego tacie obiad, zanim pójdą na mecz piłki nożnej. - Pamiętasz go? - zagadnęła pani Smart córkę, kiedy Chris z matką odeszli peronem do wyjścia. - Tego zarozumialca Haskinsa? - Sue się zawahała. - Chyba nie. - Och, to on aż tak ci się podoba? - zauważyła matka Sue z uśmiechem. Kiedy Chris wsiadł do pociągu w niedzielę wieczorem, Sue siedziała już na swoim miejscu w wagonie. Chris chciał przejść obok niej i poszukać miejsca w następnym wagonie, kiedy usłyszał: - Cześć, Chris, jak się udał weekend? - Melduję, że nieźle, pani kapral - odparł, zatrzymując się, żeby na nią spojrzeć. - Grimsby zwyciężyło zespół Lincoln trzy do jednego, a ja już nie pamiętałem, że ryba z frytkami jest w Cleethorpes o niebo lepsza niż w wojsku. Sue zareagowała uśmiechem. - Siadaj koło mnie. - Poklepała sąsiednie miejsce. - I my ślę, że możesz mi mówić po imieniu, kiedy nie jesteśmy w koszarach. Podczas podróży do Mablethorpe mówiła głównie Sue, bo Chris tak był nią oczarowany - czy to naprawdę ta drobna chuda dziewczynka, która co rano podawała butelkę z mlekiem? - a poza tym zdawał sobie sprawę, że balonik pęknie, jak tylko się znajdą z powrotem w koszarach. Po prostu podoficerowie nie bratają się z szeregowcami. Rozstali się przy bramie i każde poszło w swoją stronę. Chris powędrował do koszar, tymczasem Sue oddaliła się do kwater podoficerskich. Kiedy Chris wszedł do baraku z blachy falistej, który dzielił z innymi rekrutami, jeden z nich się przechwalał, jak to poderwał dziewczynę z Żeńskiej Służby Pomocniczej w Lotnictwie Królewskim. Wdał się nawet w dokładny opis majtek kobiet w tej formacji. „Są ciemnoniebieskie i mają grubą gumkę" - zapewniał zahipnotyzowanych słuchaczy. Chris wyciągnął się na łóżku i przestał przysłuchiwać się

tej nieprawdopodobnej historyjce: jego myśli powędrowały do Sue. Zastanawiał się, kiedy znów ją zobaczy. Nie musiał czekać długo, bo kiedy nazajutrz udał się do kantyny na lunch, spostrzegł Sue, która siedziała w kącie z grupą dziewcząt z pokoju operacyjnego. Chciałby pomaszerować prosto do jej stolika i, jak David Niven, od niechcenia zaproponować jej randkę. W Odeonie pokazywali film z Doris Day, który mógłby się spodobać Sue, ale Chris wolałby przemierzyć pole minowe, niż podejść do niej na oczach kolegów. Wybrał z lady potrawy - zupę jarzynową, kiełbaskę i frytki oraz placek z kremem. Zaniósł tacę do stolika na drugim końcu sali i dołączył do swojej paczki rekrutów. Wcinał ciasto i dyskutował o szansach drużyny Grimsby przeciwko drużynie z Blackpoolu, kiedy na ramieniu poczuł dotknięcie ręki. Obejrzał się i zobaczył Sue, która się do niego uśmiechała. Wszyscy przy stoliku umilkli. Chris zaczerwienił się jak piwonia. - Jesteś zajęty w sobotę wieczór? - spytała Sue. - Chris potrząsnął przecząco głową, a jego rumieniec jeszcze się po głębił. - Chciałam się wybrać na „Calamity Jane". - Umilkła. - Miałbyś ochotę ze mną pójść? - Chris skinął głową. - To może byśmy się spotkali przy bramie o szóstej? - Kolejny po takujący ruch głowy. Sue się uśmiechnęła. - To do zobacze nia. - Chris obrócił się ku kolegom i ujrzał ich oczy pełne po dziwu. Niewiele zapamiętał z filmu, bo cały czas zbierał się na odwagę, żeby objąć ramieniem Sue. Ale nie ośmielił się nawet wtedy, kiedy Howard Keel pocałował Doris Day. Jednak kiedy wyszli z kina i powędrowali w stronę czekającego autobusu, Sue wzięła Chrisa za rękę. - Co będziesz robił po skończeniu służby? - zapytała go, kiedy ostatnim autobusem wracali do koszar. - Chyba będę pracował w autobusach jak tata - odrzekł Chris. - A ty? -Jak odsłużę trzy lata, będę musiała zdecydować, czy zostać oficerem w Królewskich Siłach Powietrznych. -Wolałbym, żebyś wróciła do Cleethorpes - palnął Chris. Chris i Sue wzięli ślub rok później w kościele parafialnym Świętego Aidana. Po ceremonii nowożeńcy odjechali wynajętym samochodem do Newhaven, zamierzając spędzić miesiąc miodowy na południowym wybrzeżu Portugalii. Spędzili zaledwie kilka dni w prowincji Algarve, kiedy zabrakło im pieniędzy. Wrócili samochodem do Cleethorpes, ale Chris przysiągł sobie, że przyjadą do Albufeiry, jak tylko będzie go na to stać. Na początek wspólnego życia Chris i Sue, niegdyś szkolni szafarze mleka, wynajęli trzy pokoje na parterze bliźniaka przy Jubilee Road. Każdemu, kto się z nimi zetknął, rzucało się w oczy

zadowolenie obojga. Chris poszedł w ślady ojca i podjął pracę konduktora w Zielonych Liniach Miejskiego Przedsiębiorstwa Autobusowego, a Sue została stażystką w lokalnym towarzystwie ubezpieczeniowym. Rok później Sue urodziła Tracey i odeszła z pracy, żeby się zająć córeczką. Po przyjściu na świat dziecka Chris jeszcze bardziej przykładał się do pracy i zabiegał o awans. Zachęcany od czasu do czasu przez Sue, zaczął się uczyć do egzaminu, który miał mu to zapewnić. Po czterech latach mianowano go kontrolerem. Przyszłość rodziny Ha-skinsów rysowała się pomyślnie. Kiedy Tracey oznajmiła ojcu, że na Boże Narodzenie chce dostać kucyka, Chris jej przypomniał, że nie mają ogrodu. Jednak znalazł wyjście kompromisowe i w prezencie na siódme urodziny dał jej szczeniaka rasy labrador, którego nazwali Kapralem. Rodzinie Haskinsów niczego nie brakowało i na tym mogłaby się skończyć ta opowieść, gdyby Chris nie stracił pracy. A stało się to tak. Miejskie Przedsiębiorstwo Autobusowe został przejęte przez Zakłady Transportu Autobusowego w Hull. W wyniku fuzji zwolnienia pracowników były nieuchronne i Chris znalazł się wśród tych, którym zaproponowano odprawę. Jedyną inną możliwością byt powrót Chrisa na stanowisko konduktora. Chris wzgardził tą ofertą. Był pewien, że znajdzie inną pracę, toteż poszedł na ugodę. Pieniądze prędko się skończyły i mimo obiecywanego przez Heatha nowego wspaniałego świata Chris się wkrótce przekonał, że wcale nie jest łatwo znaleźć zatrudnienie w Cleethorpes. Sue ani razu się nie poskarżyła i teraz, gdy Tracey chodziła do szkoły, podjęła pracę na pół etatu w pobliskim sklepiku Parsonsów ze smażoną rybą z frytkami. Dzięki temu nic dość że przynosiła do domu tygodniówkę, od czasu do czasu wzbogaconą napiwkiem, ale w dodatku Chris miał co dzień na lunch dużą porcję dorsza z frytkami. Nadal starał się znaleźć jakąś posadę. Codziennie odwiedzał biuro pośrednictwa pracy, z wyjątkiem piątków, kiedy wystawał w długiej kolejce po skromny zasiłek dla bezrobotnych. Po dwunastu miesiącach nieudanych rozmów kwalifikacyjnych i wysłuchiwania zdań w rodzaju: „przykro nam, ale nie posiada pan odpowiednich kwalifikacji", Chris zaczął poważnie myśleć o powrocie do dawnej pracy konduktora. Sue zapewniła go, że wkrótce znowu awansuje na kontrolera. Tymczasem Sue przejęła więcej obowiązków w sklepiku i rok później została zastępczynią kierownika. I znów ta opowieść mogłaby się tu skończyć, gdyby nie to, że tym razem Sue dostała wymówienie. Przy kolacji, gdy jedli rybę, Sue uprzedziła Chrisa, że państwo Parsonsowie myślą o przejściu na wczesną emeryturę i zamierzają wystawić sklepik na sprzedaż. - Ile spodziewają się dostać? - Słyszałam, jak pan Parsons wymienił kwotę pięciu tysięcy funtów. -Wobec tego miejmy nadzieję, że nowi właściciele poznają się na dobrej pracownicy - rzekł Chris, nadziewając na widelec kolejną frytkę.

- Nowi właściciele raczej zatrudnią własny personel. Nie zapominaj, co się przytrafiło tobie, kiedy połączono przedsię biorstwo autobusowe z zakładami transportu. Chris to przemyślał. Następnego dnia o wpół do dziewiątej rano Sue wyszła z Tracey, żeby przed pracą odprowadzić dziewczynkę do szkoły. Jak tylko się oddaliły, Chris z Kapralem wyruszyli na poranną przechadzkę. Pies się zdziwił, że nie idą na plażę, gdzie mógłby jak zwykle pohasać wśród fal, tylko w przeciwnym kierunku, do centrum miasta. Lojalnie podążał za swoim panem i w końcu został przywiązany do balustrady przed bankiem Midland przy High Street. Dyrektor banku nie krył zdziwienia, kiedy Haskins poprosił go o rozmowę w sprawie projektu biznesowego. Niezwłocznie sprawdził wspólny rachunek bankowy państwa Haskinsów i stwierdził, że mają na plusie siedemnaście funtów i dwanaście szylingów. Z zadowoleniem odnotował, że nigdy nie przekroczyli stanu konta, chociaż Haskins od ponad roku był bez pracy. Dyrektor życzliwie wysłuchał klienta banku, ale ze smutkiem potrząsnął głową, zanim Chris doszedł do końca swojego dobrze przećwiczonego wywodu. - Bank nie może podjąć takiego ryzyka - wyjaśnił. -W każdym razie nie w sytuacji, kiedy nie ma pan wystarczającego zabezpieczenia. Nie posiada pan nawet własnego domu. Chris podziękował, uścisnął dyrektorowi rękę i niezrażony wyszedł. Przeszedł przez ulicę, przywiązał psa do innej balustrady i wkroczył do banku Martinsa. Musiał dość długo czekać, zanim dyrektor go przyjął. Spotkał się z taką samą reakcją, ale przynajmniej mu poradzono, żeby udał się do Britannia Finance, nowego towarzystwa, które zajmuje się udzielaniem pożyczek na rozruch małych firm. Chris podziękował, opuścił bank, odwiązał Kaprala i pobiegł z powrotem na Jubilee Road. Zdążył tuż przed Sue, która przyniosła mu lunch: dorsza z frytkami. Po lunchu, Chris wyszedł z domu i skierował się do najbliższej budki telefonicznej. Wrzucił do automatu cztery pensy i wcisnął przycisk A. Rozmowa trwała niecałą minutę. Chris wrócił do domu, ale nie powiedział Sue, z kim ma się spotkać nazajutrz. Następnego ranka Chris poczekał, aż Sue wyjdzie z Tra-cey, po czym wrócił do sypialni. Zdjął dżinsy i sweter, włożył garnitur, w którym brał ślub, do tego kremową koszulę, którą nosił w niedzielę do kościoła, oraz krawat, prezent bożonarodzeniowy od teściowej - nie przypuszczał, że kiedykolwiek go włoży. Potem tak wypucował buty, że zadowoliłby nawet swojego dawnego sierżanta od musztry. Przyjrzał się sobie w lustrze z nadzieją, że wygląda jak przyszły szef nowego przedsięwzięcia handlowego. Zostawił psa w ogródku za domem i podążył do miasta. Przybył piętnaście minut wcześniej na spotkanie z panem Tremaine'em, dyrektorem do spraw pożyczek w towarzystwie Britannia Finance. Poproszono, żeby usiadł w poczekalni. Chris po raz pierwszy w życiu wziął do ręki „Financial Timesa". Nie mógł znaleźć kolumn sportowych. Po piętnastu minutach sekretarka zaprowadziła go do biura dyrektora.

Dyrektor działu pożyczek z sympatią wysłuchał ambitnej propozycji klienta, po czym zadał takie samo pytanie jak wcześniej dwaj bankierzy: - Co pan może zaoferować jako zabezpieczenie? - Nic - odparł Chris, nie uciekając się do podstępu - poza tym, że będziemy z żoną pracować dzień i noc, a ona zna tę pracę od podszewki. Spodziewał się, że teraz usłyszy litanię powodów, uzasadniających odmowę udzielenia pożyczki. Tymczasem pan Tremaine zapytał: - Skoro pańska żona będzie odpowiadać w połowie za tę naszą inwestycję, chciałbym wiedzieć, co ona myśli o całym przedsięwzięciu? - Nawet z nią jeszcze o tym nie rozmawiałem - wyrwało się Chrisowi. -Wobec tego proponuję, żeby pan to zrobił - odrzekł pan Tremaine. - I to szybko, bo zanim rozważymy, czy wyłożyć pieniądze na państwa wspólne przedsięwzięcie, musimy się spotkać z panią Haskins, żeby ocenić, czy jest choćby w połowie tak dobra, jak pan utrzymuje. Chris podzielił się nowiną z Sue wieczorem przy kolacji. Sue zaniemówiła. Nieczęsto zdarzało się to w przeszłości. Kiedy dyrektor Tremaine spotkał się z Sue, udzielenie pożyczki w wysokości pięciu tysięcy funtów było tylko kwestią wypełnienia sterty formularzy. Miesiąc później państwo Ha-skinsowie przenieśli się ze swoich trzech pokoi przy Jubilee Road na pięterko sklepiku przy Beach Street. Na półmetku W niedzielę Chris i Sue zeskrobali z frontu sklepu nazwisko Parsonsów i namalowali swoje: „Haskinsowie", a pod spodem: „firma pod nowym kierownictwem". Sue szybko zaczęła uczyć Chrisa, jak dobrać właściwe składniki, żeby wyszedł najlepszy panier. Gdyby to było takie łatwe, mówiła, to ludzie nie ustawialiby się w kolejce przed jednym sklepikiem z rybami i frytkami, podczas gdy do rywala o parę kroków dalej nie zajrzy nawet pies z kulawą nogą. Upłynęło kilka tygodni, zanim Chris mógł zaręczyć, że jego frytki są zawsze chrupkie, nie twarde czy, co gorsza, rozmiękłe. Podczas gdy Chris występował na pierwszym planie, pakując ryby i wydając sól i ocet, Sue dyżurowała przy kasie i przyjmowała należności. Wieczorem zawsze wpisywała na bieżąco utarg i nie wchodziła na pięterko do małego, samodzielnego mieszkania, gdzie czekał Chris, dopóki wnętrze nie lśniło czystością, a w blacie lady można się było przejrzeć. Sue ostatnia kończyła pracę, za to Chris pierwszy wstawał rano. Był już na nogach o czwartej, wkładał stary dres i razem z Kapralem podążał na nabrzeże. Wracał po dwóch godzinach, z najlepszymi dorszami, morszczukiem, płaszczką i płastugą, które wybierał tuż po przybiciu do nabrzeża trawlerów z porannym połowem. Chociaż w Cleethorpes było kilka budek ze smażonymi rybami i frytkami, wkrótce przed sklepikiem Haskinsów zaczęły się ustawiać kolejki, czasem nawet zanim Sue zdążyła odwrócić na drugą stronę

tabliczkę „zamknięte" i wpuścić pierwszego klienta. Kolejki nigdy nie malały między jedenastą rano a trzecią po południu ani od piątej do dziewiątej wieczór, kiedy tabliczkę ostatecznie odwracano - ale nie przed obsłużeniem ostatniego klienta. Pod koniec pierwszego roku wykazali dochód nieco powyżej dziewięciuset funtów. W miarę jak wydłużały się kolejki, zmniejszało się zadłużenie w Britannia Finance i Haskinso-wie spłacili całą pożyczkę łącznie z odsetkami osiem miesięcy przed upływem pięcioletniej umowy. Przez następnych dziesięć lat zdobywali coraz lepszą reputację i na lądzie, i na morzu. W rezultacie Chrisa zaproszono do miejscowego klubu rotariańskiego, a Sue została wiceprzewodniczącą Związku Matek. Na dwudziestą rocznicę ślubu Sue i Chris wybrali się do Portugalii, żeby spędzić tam drugi miesiąc miodowy. Zatrzymali się na dwa tygodnie w czterogwiazdkowym hotelu i tym razem nie musieli wcześniej wyjeżdżać. Potem w każde wakacje w ciągu kolejnych dziesięciu lat wracali do Albufeiry. Ot, siła przyzwyczajenia. Tracey skończyła szkołę średnią w Cleethorpe i wstąpiła na uniwersytet w Bristolu, gdzie studiowała zarządzanie.'Jedynym przykrym wydarzeniem w życiu Haskinsow była śmierć Kaprala. Ale dożył czternastu lat. Chris popijał drinka w towarzystwie innych rotarian, kiedy Dave Quenton, dyrektor najlepszej poczty w mieście, powiedział mu, że przenosi się do Krainy Jezior i zamierza sprzedać udziały w firmie. Tym razem Chris przedyskutował swój projekt z żoną. Znów ją zaskoczył, jednak kiedy ochłonęła, zażądała odpowiedzi na kilka pytań, nim zgodziła się na ponowną wizytę w Britannia Finance. -Jak przedstawiają się państwa depozyty w Midland Bank? -spytał pan Tremaine, dyrektor działu pożyczek. Sue sprawdziła w księdze. - Trzydzieści siedem tysięcy czterysta osiem funtów - odparła. - A jaką wartość państwa zdaniem może mieć sklep? -brzmiało następne pytanie bankiera. - Będziemy brać pod uwagę oferty powyżej stu tysięcy funtów - powiedziała Sue z przekonaniem. -A jaka może być wartość poczty, zważywszy na jej pierwszorzędną lokalizację? - Quenton mówi, że zarząd liczy na dwieście siedemdziesiąt tysięcy, ale zapewnia mnie, że zgodzą się na ćwierć miliona, jeżeli znajdą odpowiedniego kandydata. - Czyli że może państwu zabraknąć niewiele powyżej stu tysięcy - ocenił bankier, nie zaglądając do rejestru. Milczał chwilę. - Jakie były obroty poczty w zeszłym roku? - Dwieście trzydzieści tysięcy funtów - odrzekła Sue.

- A zysk? Sue znowu musiała sprawdzić wyliczenia. - Dwadzieścia sześć tysięcy czterysta, ale to nie obejmuje dodatkowej premii w postaci przestronnego mieszkania z opła tami i podatkami pokrywanymi z rocznego dochodu. - Zawiesi ła głos. - I tym razem bylibyśmy właścicielami nieruchomości. -Jeżeli nasi księgowi potwierdzą te kwoty - powiedział Tremaine - i uda się państwu sprzedać sklep za mniej więcej sto tysięcy, to istotnie można to będzie uznać za bezpieczną inwestycję. Ale... - Oboje spojrzeli nań z niepokojem. - Zawsze jest jakieś „ale", kiedy chodzi o pożyczenie pieniędzy. Oczywiście pożyczka będzie zależeć od tego, czy poczta zachowa status pierwszej kategorii. Nieruchomości w tym miejscu są obecnie w cenie jedynie około dwudziestu tysięcy, więc poczta ma rzeczywistą wartość jako biznes, ale tylko wtedy, powtarzam, tylko wtedy, gdy zachowa swój status. - Ta poczta ma najwyższą kategorię od trzydziestu lat - zauważył Chris. - Dlaczego w przyszłości miałoby się to zmienić? - Proszę pana, gdybym mógł przewidywać przyszłość -odpowiedział bankier - nigdy bym źle nie ulokował pieniędzy, ale skoro nie mogę, muszę czasem zaryzykować. Britan-nia inwestuje w ludzi, a na tym froncie nie musicie nic udowadniać. -Uśmiechnął się. - Oczekujemy, że jak poprzednio, pożyczka będzie spłacana w ratach kwartalnych przez pięć lat, i tym razem, ponieważ w grę wchodzi tak znaczna suma, chcielibyśmy przejąć kontrolę nad nieruchomością. -Jakie byłoby oprocentowanie? -zapytał Chris. - Osiem i pół procent, z dodatkowymi karami, gdyby raty nie były spłacane w terminie. - Musimy dokładnie przemyśleć pana ofertę - powiedziała Sue. - Damy panu znać, jak podejmiemy decyzję. Dyrektor Tremaine stłumił uśmiech. - O co chodzi z tą pierwszą kategorią? - zapytała Sue, kiedy pośpiesznie zmierzali w stronę nadmorskiego bulwaru, licząc, że jeszcze zdążą otworzyć sklepik na przyjęcie pierwszego klienta. - Od niej zależą wszystkie zyski - wyjaśnił Chris. - Ra chunki oszczędnościowe, emerytury, przekazy pocztowe, sa mochodowe podatki drogowe, nawet obligacje premiowe - to wszystko gwarantuje pokaźne profity. Bez tego możesz tylko liczyć na abonamenty telewizyjne, znaczki, rachunki za elek tryczność i może jeszcze na niewielki dodatkowy dochód, je żeli pozwolą ci przy okazji prowadzić sklepik. Gdyby Quen-ton tylko tyle miał do zaoferowania, to lepiej, żebyśmy pozostali przy naszych rybach z frytkami. -A czy istnieje ryzyko utraty tego korzystnego statusu? -spytała Sue. - Absolutnie żadne - odparł Chris. - W każdym razie tak mnie zapewniał szef regionu, a to członek naszego klubu rotariańskiego. Powiedział, że ta sprawa nigdy nie była nawet przedmiotem dyskusji w dyrekcji, zresztą możesz być pewna, że Britannia też to sprawdzi, zanim zechce się rozstać z taką

forsą. -Więc nadal uważasz, że powinniśmy się w to angażować? -Tak, ale najpierw trochę udoskonalimy warunki, jakie nam proponują. - Na przykład? - Cóż, przede wszystkim nie wątpię, że Tremaine opuści na osiem procent, skoro banki na High Street też zaczęły inwestować w przedsięwzięcia handlowe, a nie zapominaj, że tym razem Britannia przejmie kontrolę nad nieruchomością. Haskinsowie sprzedali sklep za sto dwanaście tysięcy funtów i dodali trzydzieści osiem tysięcy z oszczędności w banku. Britannia dołożyła do tego sto tysięcy funtów pożyczki na osiem procent. Do dyrekcji Głównego Urzędu Pocztowego w Londynie wysłano czek opiewający na dwieście pięćdziesiąt tysięcy funtów. - Trzeba to uczcić - oznajmił Chris. - Co masz na myśli? - spytała Sue. - Nie możemy już sobie pozwolić na żadne wydatki. - Pojedźmy do Ashford i spędźmy weekend z córką - zawiesił głos - a w drodze powrotnej... -A w drodze powrotnej? - Wpadniemy do psiarni w Battersea. Miesiąc później państwo Haskinsowie i Stempel, następny labrador, tym razem czarny, przeprowadzili się z pięterka nad sklepem ze smażonymi rybami i frytkami przy Beach Street do budynku urzędu pocztowego pierwszej kategorii na Victoria Crescent. Chris i Sue pracowali teraz od świtu do nocy, jak przed laty, tuż po otwarciu sklepiku z rybami i frytkami. Przez następne pięć lat ograniczali wszelkie drobne wydatki, a nawet obywali się bez wakacji, chociaż często myśleli o wypadzie do Portugalii -jednak to musiało poczekać do czasu spłacenia kwartalnych rat w Britannii. Chris nadal pełnił swoje obowiązki w klubie rotariańskim, a Sue wybrano prezeską oddziału Związku Matek w Cleethorpes. Tracey została szefową działu parceli budowlanych, a Stempel jadł więcej niż ich troje razem wziętych. W czwartym roku poczta Haskinsów zdobyła tytuł „Regionalnej Poczty Roku", a dziewięć miesięcy później Chris i Sue spłacili bankowi ostatnią ratę. Zarząd Britannii zaprosił ich na lunch w hotelu Royal, żeby uczcić fakt, iż są teraz właścicielami urzędu pocztowego i nie mają ani pensa długu. - Musimy teraz zwrócić sobie nasz pierwotny wkład -oświadczył Chris. - Drobiazg, dwieście pięćdziesiąt tysięcy funtów.

-Jeżeli utrzymacie dotychczasowe tempo - zauważył prezes Britannii - to zajmie to wam tylko pięć lat, a potem będziecie mieli firmę wartą ponad milion. - Czy to znaczy, że jestem milionerem? - zagadnął Chris. -Mamy zaledwie dziesięć tysięcy funtów na rachunku bieżącym - wtrąciła Sue. - Jesteś więc milionerem tylko w jednej setnej. Prezes wybuchnął śmiechem i wezwał członków zarządu, żeby wznieśli toast za Chrisa i Sue Haskinsów. - Chris, moi szpiedzy mi mówią - dodał prezes - że zosta niesz następnym przewodniczącym klubu rotariańskiego. -Nie uprzedzajmy faktów - odrzekł Chris, opuszczając kieliszek. - Zresztą niech najpierw Sue zajmie miejsce w regionalnym komitecie Związku Matek. Nie zdziwcie się, jeżeli zostanie prezeską na cały kraj - dodał z dumą. - Więc co teraz planujecie? - spytał prezes. - Miesiąc wakacji w Portugalii - oświadczył Chris bez wahania. - To nam się należy po pięciu latach ograniczania się do plaży w Cleethorpes i talerza ryby z frytkami. I tu też mogłaby się zakończyć ta opowieść, gdyby znów nie wtrącili się biurokraci; tym razem za pośrednictwem listu dyrektora finansowego Urzędu Pocztowego do państwa Haskinsów. List czekał na nich na wycieraczce, kiedy wrócili z Albufeiry. Dyrekcja Poczty Old Street 148, Londyn ECIV9HQ Szanowni Państwo, dyrekcja Poczty jest w trakcie przeszacowania portfela nieruchomości i w związku z tym zamierza dokonywać zmian w statusie niektórych starszych placówek. Zatem jestem zmuszony Państwa poinformować, że zarząd z przykrością doszedł do wniosku, iż w rejonie Cleethorpes nie są nam potrzebne dwa obiekty pierwszej kategorii. Nowa filia na High Street będzie nadal urzędem pocztowym pierwszej kategorii, natomiast placówka na Victoria Crescent zostanie zaszeregowana do niższej, drugiej kategorii. Zęby umożliwić Państwu niezbędne modyfikacje, zamierzamy poczekać z wprowadzeniem zmian do nowego roku. Liczymy na dalszą współpracę. Z poważaniem, Dyrektor finansowy - Czy ja dobrze rozumiem, co to znaczy? - zapytała Sue, przeczytawszy dwa razy list.

-To znaczy, kochanie -wyjaśnił Chris - że nie mamy cienia szans na odzyskanie naszych dwustu pięćdziesięciu tysięcy, nawet gdybyśmy harowali do końca życia. - To będziemy musieli wystawić naszą pocztę na sprzedaż. -Ale kto ją zechce kupić za taką cenę - zauważył Chris - kiedy się dowie, że straciła pierwszą kategorię? - Ten człowiek z Britannii zapewnił nas, że po spłaceniu długów poczta będzie warta milion. - Tylko przy rocznym obrocie w wysokości pięciuset tysięcy i zyskach około osiemdziesięciu tysięcy - rzekł Chris. - Poradźmy się prawnika. Chris zgodził się niechętnie, choć nie miał specjalnych złudzeń, jaka będzie ta opinia. Prawo, jak poinformował Ha-skinsonów adwokat, nie jest po ich stronie, więc nie radziłby skarżyć dyrekcji Poczty, ponieważ nie ręczy za wynik. - Możecie odnieść moralne zwycięstwo - powiedział - ale to nie poprawi wam stanu konta. Wobec tego Chris i Sue postanowili wystawić pocztę na sprzedaż, żeby się przekonać, czy ktoś wykaże zainteresowanie. I znów się okazało, że Chris miał rację: tylko trzy pary małżeńskie zadały sobie trud obejrzenia nieruchomości, a kiedy się dowiedziały o utracie korzystnego statusu, więcej się nie pokazały. - Założę się - orzekła Sue - że ci urzędnicy w dyrekcji do brze wiedzieli, na długo zanim sobie przywłaszczyli nasze pieniądze, że zmienią nam status, ale było im wygodniej nie mówić nam o tym. -Może masz rację - zgodził się Chris - ale jedno jest pewne: nie zostawili nic takiego na piśmie, więc niczego im nie udowodnimy. - My też nie. - Do czego zmierzasz, kochanie? - Ile nam ukradli? - spytała Sue. -Jeżeli ci chodzi o to, cośmy włożyli... - O oszczędności naszego życia, o każdego pensa, jakiego zarobiliśmy przez trzydzieści lat, nie mówiąc o naszej eme ryturze... Chris umilkł i podniósł głowę, dokonując obliczeń. - Nie biorąc pod uwagę zysków, na jakie moglibyśmy liczyć, gdybyśmy odzyskali nasz kapitał...

- Nie, tylko to, co nam ukradli - powtórzyła Sue. - Trochę ponad dwieście pięćdziesiąt tysięcy, nie wliczając odsetek - powiedział Chris. -I nie ma nadziei, że ujrzymy z tego choćby pensa, nawet gdybyśmy mieli pracować do końca życia? - Trafnie to ujęłaś, kochanie. -Wobec tego zamierzam pierwszego stycznia przejść na emeryturę. -Az czego będziesz się utrzymywać do końca życia? -spytał Chris. -Z naszego pierwotnego wkładu. - Jak zamierzasz tego dokonać? - Korzystając z naszej nieskazitelnej reputacji. Zakończenie Chris i Sue wstali wcześnie następnego ranka; w końcu czekało ich dużo pracy przez najbliższe trzy miesiące, skoro mieli zgromadzić wystarczający kapitał, żeby pierwszego stycznia przejść na emeryturę. Sue uprzedziła męża, że konieczne będą dokładne przygotowania, jeżeli jej plan ma się powieść. Chris był podobnego zdania. Oboje wiedzieli, że nie mogą podjąć ryzyka i rozpocząć akcji przed drugim piątkiem listopada, kiedy nadarzy się sześciotygodniowa niepowtarzalna okazja -jak to ujął Chris - zanim „te typy w Londynie" domyśla się, co oni kombinują. Ale to nie znaczyło, że tymczasem nie mieli nic do roboty. Przede wszystkim, nim przystąpią do odzyskiwania skradzionych pieniędzy, powinni obmyślić sposób ucieczki. Żadne z nich nie uważało, że to, co zamierzają przedsięwziąć, to kradzież. Sue rozłożyła na kontuarze mapę Europy. Przez kilka dni rozważali różne warianty i w końcu zdecydowali się na Portugalię, gdyż oboje uznali, że będzie idealnym miejscem na wcześniejszą emeryturę. Podczas licznych wizyt w Algarve zawsze powracali do Albufeiry, miejscowości, gdzie spędzili swój skrócony miesiąc miodowy i do której jeździli z okazji dziesiątej, dwudziestej i wielu innych rocznic ślubu. Kiedyś nawet obiecywali sobie, że osiądą tam po przejściu na emeryturę, jeżeli wygrają na loterii. Następnego dnia Sue kupiła kasetę „Portugalski dla początkujących". Słuchali jej co rano przed śniadaniem, a potem przez godzinę wieczorem sprawdzali, czego się nauczyli. Z radością się przekonali, że w ciągu minionych lat przyswoili sobie więcej z tego języka, niż im się wydawało. Wprawdzie nie posługiwali się nim płynnie, ale z pewnością nie byli nowicjuszami. Oboje szybko przerzucili się na kurs dla zaawansowanych. - Nie będziemy mogli się posłużyć naszymi paszportami -powiedział przy goleniu Chris pewnego ranka. - Musimy po myśleć o zmianie tożsamości, bo w przeciwnym wypadku na\ tychmiast nas przyłapią.

-Już o tym myślałam - odrzekła Sue. - Powinniśmy wykorzystać to, że pracujemy na swojej własnej poczcie. Chris przestał się golić i zwrócił się ku żonie. - Nie zapominaj, że dostarczamy niezbędnych formularzy klientom, którzy starają się o paszport. Chris nie przerywał Sue, kiedy objaśniała mu swój plan, dzięki któremu będą mogli bezpiecznie wyjechać z kraju pod przybranymi nazwiskami. -To może zapuszczę brodę - zachichotał i odłożył maszynkę do golenia. Przez lata Chris i Sue zaprzyjaźnili się z kilkoma klientami, którzy regularnie przychodzili na pocztę. Oboje spisali na oddzielnych kartkach nazwiska wszystkich osób spełniających kryteria, o które chodziło Sue. Koniec końców otrzymali listę dwudziestu czterech nazwisk: jedenastu mężczyzn i trzynastu kobiet. Od tego momentu, ilekroć jakiś niczego niepodejrzewający stały klient podchodził do okienka, Sue albo Chris inicjowali rozmowę, która miała tylko jeden cel. - Pani Brewer, czy wybiera się pani w tym roku za granicę na święta Bożego Narodzenia? - Nie, pani Haskins, syn z żoną będą u nas na Wigilii, no i poznamy naszą nową wnuczkę. -Ach, jak miło, pani Brewer - powiedziała Sue. - My z Chrisem zamierzamy spędzić święta w Stanach. - Och, to zachwycające - odrzekła pani Brewer. - Ja nigdy nie byłam za granicą - przyznała - a co dopiero w Ameryce! Pani Brewer przeszła do drugiej rundy, ale nie była już odpytywana aż do następnej wizyty. Do końca września na liście kandydatów dołączyło do pani Brewer siedem innych nazwisk - cztery kobiety i trzech mężczyzn; wszyscy w wieku od pięćdziesięciu jeden do pięćdziesięciu siedmiu lat. Tylko jedno mieli wspólne: nigdy nie wyjeżdżali za granicę. Następnym problemem, który musieli rozwiązać Haskin-sowie, było wypełnienie wniosku o akt urodzenia. To wymagało o wiele bardziej szczegółowego wypytywania i zarówno Sue, jak i Chris prędko się wycofywali, gdy zauważyli choćby cień podejrzliwości u wytypowanego kandydata. Na początku października mieli nazwiska czterech osób, które nieświadomie wyjawiły datę i miejsce urodzenia, panieńskie nazwisko matki i imię ojca. Teraz Haskinsowie odwiedzili drogerię Bootsa na St. Peters Avenue, gdzie na zmianę siadali w małej kabince, żeby zrobić sobie kilka kompletów fotografii po dwa funty pięćdziesiąt pensów. Następnie Sue wypełniła formularze wniosku o paszport w imieniu czworga niczego niepodej- rzewających klientów. Wpisała wszystkie wymagane dane, załączyła fotografie swoje i Chrisa oraz przekaz na czterdzieści dwa funty. Chris, jako naczelnik urzędu pocztowego, z satysfakcją złożył swój prawdziwy podpis u dołu każdego formularza. Cztery wnioski zostały wysłane do biura paszportowego na Petty France w Londynie w poniedziałek, czwartek, piątek i sobotę ostatniego tygodnia października.

W środę jedenastego listopada na Victoria Crescent dotarł pierwszy paszport na nazwisko Rega Appleyarda. Dwa dni później przysłano drugi, dla Audrey Ramsbottom, nazajutrz trzeci, dla Betty Brewer, a po tygodniu ostatni, dla Staną Gerrarda. Sue uświadomiła Chrisowi, że będą musieli opuścić kraj, korzystając z jednego zestawu paszportów, których potem powinni się pozbyć i posłużyć się następnymi, ale to dopiero wtedy, gdy znajdą miejsce do zamieszkania w Albufeirze. Oboje nadal ćwiczyli portugalski, ilekroć byli sami na poczcie, przy czym informowali stałych klientów, że będą nieobecni podczas świąt Bożego Narodzenia, bo planują wycieczkę do Ameryki. Ciekawskim wyjawiali więcej szczegółów, opowiadając o planach spędzenia tygodnia w San Francisco, a potem kilku dni w Seattle. W drugim tygodniu listopada wszystko było gotowe do rozpoczęcia operacji pod hasłem Gwarantowany Zwrot Pieniędzy. W piątek o dziewiątej rano Sue zadzwoniła jak co tydzień do centrali. Podała swój osobisty kod, po czym przełączono ją do wydziału wypłat. Ale tym razem, jak nigdy, słyszała bicie swojego serca. Powtórzyła swój kod i poinformowała urzędnika, ile gotówki będzie potrzebować na następny tydzień - kwotę na pokrycie wypłat z pocztowych rachunków oszczędnościowych, emerytur i przekazów gotówkowych. Wprawdzie księgowy z centrali zawsze sprawdzał księgi pod koniec każdego miesiąca, ale w okresie poprzedzającym święta Bożego Narodzenia kierownictwu poczty pozwalano na znaczną swobodę. Skrupulatną kontrolę ksiąg przeprowadzano potem w styczniu, ale Chris i Sue zamierzali się wtedy ulotnić. W ciągu ostatnich sześciu lat księgi Sue zawsze były w porządku i w centrali miała opinię wzorowej menedżerki. Sue musiała sprawdzić w dokumentacji, żeby sobie przypomnieć, o jaką kwotę poprosiła w tym samym tygodniu w zeszłym roku - było to czterdzieści tysięcy funtów, jak się okazało o osiemset więcej, niż potrzebowała. W tym roku zażądała sześćdziesięciu tysięcy funtów i czekała na jakąś uwagę urzędnika, ale w głosie z centrali nie było ani zdziwienia, ani niepokoju. Cała kwota została dostarczona w poniedziałek strzeżoną furgonetką. W ciągu tygodnia Chris i Sue wypełnili wszystkie zobowiązania swoich klientów; w końcu nigdy nie zamierzali wystawić nikogo do wiatru. Mimo to pod koniec pierwszego tygodnia mieli nadwyżkę dwudziestu jeden tysięcy funtów. Umieścili gotówkę - wyłącznie używane banknoty - w zamkniętym sejfie na wypadek, gdyby jakiś skrupulatny urzędnik z centrali postanowił przeprowadzić wyrywkową kontrolę. Kiedy już Sue zamknęła frontowe drzwi o szóstej i zaciągnęła rolety, oboje rozmawiali tylko po portugalsku, spędzając wieczór na wypełnianiu przekazów pocztowych, kuponów loteryjnych i wycieraniu zdrapek, przy czym często morzył ich sen. Co dzień Chris wstawał skoro świt i wsiadał do swojego starzejącego się rovera, ze Stemplem jako jedynym towarzyszem. Jechał na północ, na wschód, na południe i na zachód - w poniedziałek do Lincoln, we wtorek do Louth, w środę do Skegness, w czwartek do Hull i w piątek do Immingham, gdzie realizował kilka przekazów pocztowych oraz odbierał wygrane ze zdrapek i losów loteryjnych,

co mu pozwalało uzupełniać nowo uzyskane oszczędności kilkuset funtami dziennie. W ostatni piątek listopada, w drugim tygodniu operacji, Sue poprosiła w centrali o siedemdziesiąt tysięcy funtów, tak więc w następną sobotę mogli dodać dalsze trzydzieści dwa tysiące funtów do swoich ukrytych dochodów. W pierwszy piątek grudnia Sue podniosła stawkę do osiemdziesięciu tysięcy funtów i z zaskoczeniem odkryła, że nikt w centrali nie zakwestionował jej żądań; ale czyż Sue Haskins nie ogłoszono menedżerką roku, ze specjalnym wyróżnieniem od zarządu? Strzeżona furgonetka dostarczyła jak należy pełną kwotę w gotówce w poniedziałek rano. W kolejnym tygodniu zwiększonych zysków Sue Haskins znów dodała trzydzieści dziewięć tysięcy funtów do puli, nie pokazując innym graczom, co ma w ręku. Teraz Haskinsowie odnotowali nadwyżkę sporo powyżej stu tysięcy funtów; małe, starannie ułożone kupki używanych banknotów spoczywały na czterech paszportach na spodzie sejfu. Chris prawie nie sypiał nocami, podpisując niezliczone przekazy pocztowe, wymazując sterty zdrapek i, przed położeniem się do łóżka, wypełniając kupony loteryjne niekończącymi się kombinacjami. W ciągu dnia odwiedzał każdy urząd pocztowy w promieniu siedemdziesięciu pięciu kilometrów, zbierając łupy, ale mimo takiego poświęcenia, do drugiego tygodnia grudnia zgromadzili wraz z Sue niewiele ponad połowę kwoty dwustu pięćdziesięciu tysięcy funtów, jakie włożyli w swój interes. Sue uprzedziła Chrisa, że konieczne będzie jeszcze większe ryzyko, ażeby odzyskać tę kwotę przed Wigilią. W drugi piątek grudnia, w czwartym tygodniu operacji, Sue zatelefonowała do menadżera wysyłek pieniężnych w centrali i poprosiła o sto piętnaście tysięcy funtów. - Macie pracowity okres świąteczny - zauważył głos z tamtej strony. Pierwsza oznaka nieufności, pomyślała Sue, ale miała gotową odpowiedź. - Padam ze zmęczenia - odrzekła - ale proszę nie zapominać, że więcej ludzi przenosi się do Cleethorpes niż do innego miasta na wybrzeżu Wielkiej Brytanii. - Codziennie człowiek dowiaduje się czegoś nowego - odpowiedział głos z tamtej strony. - Proszę się nie martwić, w poniedziałek dostanie pani gotówkę. Życzę powodzenia w pracy. - Będę się starać - obiecała Sue i, ośmielona słowami roz mówcy, zażądała stu czterdziestu tysięcy funtów na ostatni tydzień przed świętami, zdając sobie sprawę, że każdą sumę powyżej stu pięćdziesięciu tysięcy funtów zawsze zgłaszano do dyrekcji w Londynie. Kiedy Sue zaciągnęła rolety o szóstej wieczorem w Wigilię, obydwoje byli ledwo żywi. Sue pierwsza przyszła do siebie.

-Nie mamy chwili do stracenia - powiedziała, podchodząc do przepełnionego sejfu. Wprowadziła szyfr, otworzyła drzwiczki i wycofała wszystko ze wspólnego bieżącego rachunku. Ułożyła banknoty na kontuarze w równych plikach -pięćdziesiątki, dwudziestki, dziesiątki i piątki - po czym oboje zabrali się do liczenia łupów. Chris sprawdził końcową sumę i potwierdził, że mają dwieście sześćdziesiąt siedem tysięcy trzysta funtów na plusie. Odłożyli siedemnaście tysięcy trzysta funtów z powrotem do sejfu i go zamknęli. W końcu nie zamierzali osiągać żadnych zysków - to byłaby kradzież. Sue zakładała elastyczną opaskę na każdy tysiąc, Chris zaś starannie układał dwieście pięćdziesiąt plików w starym worku marynarskim z czasów służby w RAF-ie. O ósmej byli gotowi do wyjścia. Chris włączył alarm, po cichu wymknął się przez tylne drzwi i umieścił worek w bagażniku rovera, na czterech walizkach, spakowanych rano przez żonę. Sue usiadła obok Chrisa, który włączył silnik samochodu. - O czymś zapomnieliśmy - rzekła Sue, zamknąwszy drzwi. - Stempel! - powiedzieli jednym głosem. Chris zgasił silnik, wysiadł z samochodu i wrócił do budynku poczty. Wprowadził szyfr, wyłączył alarm i otworzył drzwi. Znalazł psa w kuchni; Stempel spał mocnym snem, z trudem dał się wyciągnąć z ciepłego kosza i ulokować na tylnym siedzeniu samochodu. Czy oni nie wiedzą, że jest Wigilia? Chris ponownie włączył alarm i zamknął drzwi. Dziewiętnaście po ósmej państwo Haskinsowie wyruszyli w podróż do Ashford w hrabstwie Kent. Sue skalkulowała, że mają pełne cztery dni, zanim ktoś się dowie o ich nieobecności -pierwszy i drugi dzień Bożego Narodzenia, niedzielę oraz poniedziałek (święto państwowe). Teoretycznie powinni wrócić we wtorek rano, ale wtedy będą już oglądać nieruchomości w Algarve. Podczas długiej podróży do Kentu prawie nie zamienili słowa, nawet po portugalsku. Sue nie mogła uwierzyć, że udało im się przeprowadzić plan, a Chris był jeszcze bardziej zdziwiony, że uszło im to na sucho. -Jeszcze niezupełnie - przypomniała mu Sue. - Najpierw dojedźmy do Albufeiry. I niech pan nie zapomina, panie Apple-yard, że nazywamy się inaczej. - Po tych wszystkich latach przyszło nam żyć w grzechu, prawda, pani Brewer? Chris zajechał pod dom córki tuż po północy. Tracey otworzyła drzwi, żeby powitać matkę, a tymczasem Chris wyjął z bagażnika jedną walizkę i marynarski worek. Tracey nigdy nie widziała, żeby rodzice byli tak wyczerpani i pomyślała, że się postarzeli, od kiedy widziała ich w lecie. Może tak ich wymęczyła długa podróż. Tracey zaprowadziła ich do kuchni, posadziła i podała herbatę. Prawie się nie odzywali, a kiedy w końcu zapakowała ich do łóżek, ojciec nie pozwolił jej wnieść starego worka marynarskiego na piętro do pokoju gościnnego. Sue budziła się za każdym razem, kiedy jakiś samochód zatrzymywał się na ulicy i zamierała na myśl,

że widnieje na nim napis POLICJA namalowany farbą odblaskową. Chris czekał na dźwięk dzwonka u drzwi frontowych, a potem łomot butów na schodach, gdy policjanci wpadną do domu, wywloką worek spod łóżka, zaaresztują ich oboje i zaprowadzą pod eskortą na najbliższy posterunek. Po bezsennej nocy zeszli na dół, żeby zjeść z córką śniadanie. - Szczęśliwych świąt Bożego Narodzenia - powiedziała Tracey i ucałowała matkę i ojca w policzki. Żadne nie odpowiedziało. Czy zapomnieli, że to Boże Narodzenie? Z zakłopotaniem spoglądali na dwa świątecznie opakowane pudełka, które postawiła na stole. Nie pamiętali, żeby kupić córce prezent świąteczny, więc ofiarowali jej pieniądze, czego nie robili, od kiedy była nastolatką. Tracey uznała, że to gorączka przedświąteczna i podniecenie przed podróżą do Stanów są powodem tak dziwnego zachowania rodziców. Drugi dzień świąt był bardziej udany. Sue i Chris wydawali się nieco odprężeni, chociaż często zapadali w długie milczenie. Po obiedzie Tracey zaproponowała, żeby się wybrali z psem na spacer po wzgórzach. Podczas długiej wędrówki jedno zaczynało zdanie, po czym milkło. Drugie kończyło je po kilku minutach. W sobotę rano Tracey uznała, że oboje wyglądają o wiele lepiej, nawet gawędzili o podróży do Ameryki. Ale zastanawiały ją dwie rzeczy. Mogłaby przysiąc, że kiedy rodzice schodzili ze schodów z workiem marynarskim i psem podążającym z tyłu, rozmawiali z sobą po portugalsku. 1 po co ciągnęli psa do Ameryki, skoro się zaofiarowała, że zajmie się nim podczas ich nieobecności? Następna niespodzianka wydarzyła się, gdy po śniadaniu wyruszyli na Heathrow. Kiedy ojciec włożył worek marynarski i walizkę do bagażnika, Tracey ze zdziwieniem spostrzegła, że są tam już trzy wielkie walizy. Po co im tyle bagaży, skoro wybierają się na dwa tygodnie? Stała na chodniku i machała na pożegnanie. Kiedy stary rover dojechał do końca ulicy, skręcił w prawo zamiast w le-wo, w kierunku przeciwnym do Heathrow. Coś się nie zgadzało. Jednak Tracey zlekceważyła tę pomyłkę, wiedząc, że ją skorygują jeszcze przed wjazdem na autostradę. Znalazłszy się na autostradzie, Chris i Sue pojechali w kierunku Dover. Ich zdenerwowanie rosło z każdą minutą, bo zdawali sobie sprawę, że nie ma odwrotu. Tylko psa cieszyła ta przygoda: wyglądał przez tylną szybę i machał ogonem. Pan Appleyard i pani Brewer jeszcze raz powtórzyli sobie swój plan. Kiedy znaleźli się na nabrzeżu, Sue wyskoczyła z samochodu i stanęła w kolejce niezmotoryzowanych pasażerów, oczekujących na wejście na pokład, natomiast Chris wjechał podjazdem na prom. Postanowili, że spotkają się dopiero wtedy, kiedy statek zacumuje w basenie portowym w Calais i Chris zjedzie na nabrzeże. Sue stała u dołu schodni i w napięciu czekała na końcu kolejki, obserwując, jak rover zbliża się do wjazdu do ładowni. Serce biło jej jak szalone, kiedy ujrzała, że funkcjonariusz ogląda skrupulatnie paszport Chrisa i pokazuje, żeby wysiadł z samochodu i stanął z boku. Ledwo się powstrzymała, żeby tam nie pobiec i nie posłuchać, o czym mówią - ale nie mogła ryzykować, skoro nie byli teraz małżeństwem.

- Dzień dobry panu - powiedział funkcjonariusz, a potem, spojrzawszy na tylne siedzenie samochodu, spytał: -Czy chce pan zabrać psa za granicę? - O, tak - odparł Chris. - Nigdzie się nie ruszamy bez Stempla. Celnik dokładnie obejrzał paszport Appleyarda. -Ale pan nie ma niezbędnych dokumentów, żeby wziąć go ze sobą. Chris poczuł, jak kropelki potu występują mu na czoło. Papiery Stempla były wpięte w paszport Haskinsa, pozostawiony w sejfie w Cleethorpes. - Cholera - burknął. - Musiałem je zostawić w domu. -A to pech, proszę pana. Mam nadzieję, ze nie musi pan jechać daleko, bo następny prom będzie dopiero jutro o tej porze. Chris rzucił żonie bezradne spojrzenie i z powrotem wsiadł do samochodu. Popatrzył na psa, który smacznie spał z tyłu, nieświadom, jakiego przysporzył kłopotu. Chris zawrócił samochód i zatrzymał się przy zdenerwowanej Sue, niecierpliwie czekającej na wyjaśnienie, dlaczego nie został wpuszczony na prom. Kiedy Chris podał jej powód, powiedziała tylko: - Nie możemy ryzykować powrotu do Cleethorpes. - Zgadzam się - rzekł Chris. - Musimy wrócić do Ashford i liczyć na to, że znajdziemy weterynarza, który nas przyjmie w święto. -Tego nie mieliśmy w planie - rzuciła Sue. -Wiem - przyznał Chris — ale wolałbym nie zostawiać Stempla. Sue skinęła głową na znak zgody. Chris skierował samochód na główną szosę i ruszyli z powrotem do Ashford. Przybyli akurat w porę lunchu. Tracey była zachwycona, że rodzice mogą spędzić z nią jeszcze dwa dni, ale wciąż nie mogła zrozumieć, dlaczego nie chcą zostawić u niej psa; przecież nie wybierają się za granicę do końca życia. Chris i Sue spędzili kolejny milczący dzień i jeszcze jedną bezsenną noc w Ashford. Worek marynarski z ćwierć milionem funtów wepchnęli pod łóżko. W poniedziałek miejscowy weterynarz zgodził się zrobić Stemplowi wszystkie konieczne zastrzyki. Potem dołączył świadectwo do paszportu Appleyarda, ale niestety, ostatni prom już odpłynął. Haskinsowie nie zmrużyli oka w nocy z poniedziałku na wtorek, a kiedy o świcie zgasły uliczne latarnie, oboje już wiedzieli, że ich plan się załamał. Leżeli nie śpiąc i obmyślali nowy plan - po

angielsku. Chris i Sue ostatecznie pożegnali się z córką po śniadaniu. Dojechali do końca ulicy i tym razem z ulgą ujrzała, że skręcają w lewo, nie w prawo, i zawracają w stronę Cleethorpes. Zanim przemknęli obok zjazdu do Heathrow, mieli gotowy plan. - Jak tylko dotrzemy do domu - powiedziała Sue - włożymy wszystkie pieniądze do sejfu. - Jak wytłumaczymy, że mamy tyle gotówki, kiedy księgowy z dyrekcji poczty przeprowadzi doroczny audyt w przyszłym miesiącu? - spytał Chris. - Zanim będą sprawdzać, co zostało w sejfie, o ile nie poprosimy o więcej pieniędzy, powinniśmy pozbyć się większości gotówki, przeprowadzając nasze zwykłe transakcje. -A co z przekazami pocztowymi, które już zrealizowałem? - Mamy w sejfie dość gotówki na ich pokrycie - przypo mniała Sue mężowi. -A zdrapki i bilety loteryjne? - Będziemy musieli wyrównać różnicę z naszych własnych pieniędzy - w ten sposób nikt się nie połapie. -Zgadzam się - powiedział Chris i pierwszy raz od wielu dni poczuł ulgę, ale wtem przypomniał sobie o paszportach. - Zniszczymy je, jak tylko znajdziemy się w domu - rze kła Sue. Wjeżdżając do Lincolnshire, Haskinsowie byli już zdecy dowani nadal prowadzić urząd pocztowy mimo obniżonej kategorii. Sue miała już kilka pomysłów sprzedaży własnych towarów, niezależnie od jak najlepszego wykorzystania okro jonej koncesji. Gdy Chris w końcu skręcił w Victoria Crescent, na twarzy Sue zagościł uśmiech, ale prędko zgasł, gdy ujrzała błyskające niebieskie światła. Jak tylko rover zahamował, otoczyło go kilkunastu policjantów. - Niech to szlag! - zaklęła Sue. Mało subtelny język jak na prezeskę Związku Matek, pomyślał Chris, ale biorąc pod uwagę sytuację, musiał się zgodzić z żoną. Haskinsów zaaresztowano wieczorem 29 grudnia. Zawieziono ich na posterunek policji w Cleethorpes i umieszczono w oddzielnych pokojach przesłuchań. Policja nie musiała uciekać się do numeru z dobrym i złym gliną, gdyż obydwoje natychmiast powiedzieli prawdę. Spędzili noc w osobnych celach, a następnego ranka zostali oskarżeni o kradzież dwustu pięćdziesięciu tysięcy funtów, które były własnością zarządu Poczty, i uzyskanie drogą oszustwa czterech paszportów. Haskinsowie przyznali, że są winni obydwu postawionych zarzutów.

Sue Haskins została zwolniona z Moreton Hall po odsiedzeniu czterech miesięcy. Chris wyszedł na wolność rok później. Podczas pobytu w więzieniu obmyślił następny plan. Jednak kiedy go wypuszczono, Britannia Finance nie była skłonna im pomóc. Wyjaśnijmy, że Tremaine przeszedł na emeryturę. Haskinsowie sprzedali nieruchomość na Victoria Crescent za sto tysięcy funtów. Tydzień później wsiedli do swojego stareńkiego rovera i wyruszyli do Dover, gdzie dostali się na prom, okazując właściwe paszporty. Jak tylko znaleźli odpowiednie miejsce na nadbrzeżu w Albufeirze, otworzyli sklepik ze smażoną rybą i frytkami. Co prawda nie zyskali jeszcze popularności u miejscowych, ale przy setkach tysięcy Brytyjczyków odwiedzających co roku Algarve, nie narzekają na brak klientów. Jestem jednym z tych, którzy zaryzykowali niewielki wkład w owo nowe przedsięwzięcie, i z przyjemnością donoszę, że odzyskałem każdego pensa z nadwyżką. Zabawny jest ten świat. Ale przecież, jak zauważył sędzia Gray, państwo Haskinsowie nie są przestępcami. Jeszcze jedno: Stempel dokonał swych dni, kiedy Sue i Chris siedzieli w więzieniu. Maestro Włosi są jedyną nacją, która potrafi służyć bez służalczości. Francuz z radością poleje twój ulubiony krawat sosem i nawet nie przeprosi, prędzej będzie cię przeklinał w swoim języku. Chińczycy milczą jak zaklęci, a Grekom nawet nie przyjdzie do głowy, że możesz się czuć niezręcznie, czekając godzinę, zanim ktoś poda ci kartę. Amerykanie przede wszystkim będą cię chcieli poinformować, że wcale nie są kelnerami, tylko aktorami chwilowo bez pracy i, aby to udowodnić, zabierają się do prezentowania menu, jakby występowali w teatrze. Anglicy mają skłonność do wciągania gości w przydługie dyskusje, stwarzając wrażenie, że powinniśmy zjeść raczej w ich towarzystwie, a nie z zaproszonymi przez nas gośćmi, a jeśli chodzi o Niemców... no cóż, kiedy ostatni raz ktoś z was jadł w niemieckiej restauracji? Pozostawmy więc tę scenę Włochom. Łączą oni wdzięk Irlandczyków i kulinarny kunszt Francuzów z rozsądkiem Szwajcarów, a mimo że posiedli także zdolność produkowania rachunków, na których nic się nie zgadza, pozwalamy im obdzierać się ze skóry. Wszystko to jest z pewnością stuprocentową prawdą w odniesieniu do Maria Gambottiego. Mario pochodzi z długiej linii niepotrafiących śpiewać, malować ani grać w piłkę nożną florentczyków, z radością więc dołączył do swych rodaków, którzy wyemigrowali do Londynu, gdzie rozpoczął zdobywanie doświadczenia jako restaurator. Kiedykolwiek zdarzyło mi się zjawić w jego modnym lokalu przy Fulham w godzinach lunchu, zawsze udawało mu się ukryć niezadowolenie, że niezmiennie zamawiam zupę mine-strone, spaghetti Bolognese i butelkę klasycznego chianti. - Doskonały wybór, maestro — potwierdzał, nie starając się nawet zapisać zamówienia.

Zauważcie, jak się do mnie zwra cał. Maestro. Nie jego lordowska mość, co brzmiałoby jak po chlebstwo, nie sir, co raczej śmieszyłoby po dwudziestu la tach znajomości, ale maestro, wyjątkowo przyjemny epitet, szczególnie w sytuacji, gdy wiem z bardzo dobrego źródła (od jego żony), iż nigdy nie przeczytał żadnej z moich książek. Kiedy przebywałem w więzieniu o złagodzonym rygorze nad Morzem Północnym, Mario napisał do naczelnika list, w którym prosił, by zezwolono mu przyjechać w któryś piątek i przygotować dla mnie lunch. Rozbawiony naczelnik odpisał, tłumacząc niezwykle oficjalnie, że udzielenie zgody na tego typu dobrodziejstwo oznaczałoby nie tylko złamanie kilku penitencjarnych restrykcji, ale również zaowocowałoby szaleństwem tytułów w tabloidach. Kiedy pokazywał mi swoją odpowiedź, ze zdziwieniem zauważyłem, że podpisał się pod listem: „z przyjaźnią, Michael". -Więc pan również bywa u Maria? - spytałem. - Nie - odparł naczelnik - ale on bywał u mnie. Restauracja Maria mieści się przy Fulham Road w dzielnicy Chelsea. Swą popularność w znacznym stopniu zawdzięcza również żonie Maria, Teresie, która zarządza kuchnią. On sam jest zawsze na froncie. Bywam tam regularnie, co piątek, często w towarzystwie moich synów i ich sympatii, które zmieniają się częściej niż dania w karcie. Przez te wszystkie lata zdążyłem zauważyć, że większość przychodzących do Maria gości powraca tam, co stwarza wra- żenię, że jesteśmy członkami ekskluzywnego klubu, w którym niemożliwością jest zamówienie stolika, jeśli nie ma się stałej karty wstępu. Jednakże najprawdziwszym dowodem popularności Maria jest fakt, że restauracja nie akceptuje kart kredytowych - czeki, gotówka i przelewy są mile widziane, ale zastrzeżenie NIE PRZYJMUJEMY KART KREDYTOWYCH wydrukowano dużymi literami na dole każdej strony menu. W sierpniu lokal florentczyków zostaje zamknięty, ponieważ wszyscy londyńscy Gambotti wracają do swego rodzinnego miasta, by spotkać się z pozostałymi Gambottimi. Mario jest kwintesencją Włocha. Przed restauracją stoi zaparkowane czerwone ferrari, jacht, o czym zapewnił mnie mój syn, James, cumuje w Monte Carlo, a dzieci, Tony, Maria i Roberto ukończyły kolejno szkoły St. Paul, Cheltenham i Summer Fields. Niewątpliwie ważne jest, by od małego przebywały między ludźmi, z których mają w przyszłości zdzierać skórę. A gdy spotykam ich w operze - na Verdim lub Puccinim, nigdy na Wagnerze czy Weberze - zawsze siedzą w wykupionej dla rodziny loży. „Jak więc - już słyszę wasze pytanie - tak bystry i inteligentny człowiek mógł wylądować na garnuszku Jej Królewskiej Mości? Czyżby się wmieszał w jakąś burdę po meczu między Arsenałem i Fiorentiną? A może o jeden raz za dużo przekroczył prędkość jadąc ferrari? Zapomniał o podatku dochodowym?". Nic takiego. Złamał angielskie prawo działaniem, które w jego ojczyźnie uznane byłoby za coś