Wydawnictwa Czarne sp. z o.o.
Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Spis treści
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Motto
Dedykacja
Przypisy
Kolofon
Ranek jest powolny, popołudnie za
szybkie
przysłowie prowansalskie
Dla T.
Ruszajmy, przyjaciele,
wcale nie jest za późno,
by szukać świata ze snów…
A planów mam tak wiele
Ot, choćby przepłynąć horyzont wszerz,
potem wzdłuż…
Nie ma już w nas tej mocy, która za
dawnych lat
umiała wstrząsnąć niebem, poruszyć cały
świat…
Jesteśmy tym, czym jesteśmy –
Zły los, a może zły czas
osłabił w sercu ogień, co łączył niegdyś
nas,
lecz wzmocnił naszą wolę i teraz dobrze
wiemy,
że trzeba szukać, szukać, szukać,
bez względu na to, co znajdziemy.
fragment Ulissesa Alfreda Tennysona[1]
Wi ę ks zo ś ć informacji dotyczących
miasteczka Saintes--Maries-de-la-Mer
oraz rejonu Camargue i wydarzenia
z nimi związane są prawdziwe.
– Jasna cholera!
To nie mogło dziać się naprawdę. Po
raz kolejny przekręciłam kluczyk
w stacyjce samochodu i zacisnęłam
palce prawej dłoni na breloczku, jakby
miało to cokolwiek zmienić. Drugą rękę
trzymałam kurczowo na skórzanej
kierownicy, bezwiednie robiąc w niej
wgłębienia. Z moich ust płynęły słowa:
Nie rób mi tego! Nie teraz!
Niestety, te zaklęcia na nic się zdały.
Dźwięk, jaki mnie doszedł, nie zachęcał
do dalszej podróży, ba! nawet na nią nie
pozwalał. Wlepiłam wzrok w otaczające
mnie ciemności, rozmazane przez
zacinający deszcz.
Nie znalazłabym się w takiej sytuacji,
gdyby nie to, że parę minut wcześniej
wyskoczył mi przed maskę koń z długą
i potarganą grzywą, którego jasne
umaszczenie rysowało się wyraźnie na
tle głębokiej szarości. Nie miałam czasu
do namysłu; zadziałał instynkt i nie
wahając się ani sekundy, gwałtownie
nacisnęłam pedał hamulca, wdeptując go
z całej siły w podłogę. Niczym
w zwolnionym tempie obserwowałam
bezradnie to, co działo się wokół mnie.
Nawet w zamkniętym szczelnie
samochodzie słyszałam, jak koła ślizgają
się na mokrej nawierzchni,
bezskutecznie próbując złapać
przyczepność. Dopiero po paru
sekundach przestały buksować, a ja
zatrzymałam się, lądując w przydrożnym
rowie.
Na wąskiej drodze nie było nikogo
poza mną. Kogokolwiek, kto sprawiłby,
że przestałabym się czuć tak bardzo
opuszczona w tym przyprawiającym
o dreszcze miejscu. Serce wróciło do
swojego normalnego rytmu, a ja
zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę
coś zobaczyłam, czy też tylko mi się
przywidziało. A może zmęczenie
dawało o sobie znać i wyobraźnia
płatała mi figle?
Do tego momentu uważałam, że
jestem dobrym kierowcą. Ha, wręcz
bardzo dobrym. Byłam dumna, że wiem,
jak się zachować na drodze w każdych
warunkach. Teraz jednak musiałam
skonfrontować moje wyobrażenia
z rzeczywistością. Najwidoczniej tylko
tyle wystarczyło, żeby sprowadzić mnie
na ziemię.
Wo k ó ł mnie panowała cisza.
Pochyliłam się w stronę przedniej szyby
i mrużąc oczy, próbowałam coś dostrzec
przez zacinające strugi deszczu. Dwie
wiązki świateł samochodowych
przecinały mrok. Widziałam przed sobą
jedynie kawałek drogi oraz ciemny,
groźnie wyglądający las. O tej porze
roku – a była połowa marca – większość
drzew miała zaczątki małych i jasnych
listków, które uginały się pod naporem
deszczu i porywistego wiatru wiejącego
z różnych kierunków. Wąskie konary
chyliły się prawie do samej ziemi.
Pomiędzy nimi, nisko przy podszycie,
rozpełzła się gęsta mgła, unosząc się
powoli. Ciemność sięgała dalej niż mój
wzrok.
W samochodzie z braku świeżego
powietrza zrobiło się parno. O dach
i szyby uderzały z głuchym odgłosem
ciężkie krople – miałam wrażenie,
jakbym znalazła się w blaszanej puszce.
Obróciłam się w lewo, rozpłaszczając
nos na bocznej szybie, i objęłam
zrezygnowanym spojrzeniem krajobraz
w nadziei, że zobaczę coś więcej.
Niestety, bezskutecznie.
Ciężko opadłam na siedzenie.
W radiu leciała radosna piosenka, nie
do końca adekwatna do sytuacji,
w jakiej się znalazłam. Wolałabym, żeby
puścili coś pocieszającego
i motywującego do działania, na
przykład I’ll survive Glorii Gaynor.
Pomyślałam sobie, że będę miała o czym
opowiadać siostrze. A miała to być
przygoda mojego życia… Włączyłam
światła awaryjne i wysiadłam
z samochodu, żeby obejrzeć straty.
Na zewnątrz przywitała mnie ściana
deszczu. Było jeszcze gorzej, niż się
spodziewałam. Krople wielkie jak
złotówki spadały na mnie z każdej strony
z natarczywą prędkością. Czułam się jak
podczas jakiegoś ekstrawaganckiego
masażu, pomyślałam tylko, że woda
mogłaby być nieco cieplejsza,
a strumień odrobinę mniejszy. Po
minucie byłam już cała mokra,
w dodatku marzłam przeraźliwie. Mokre
strąki przylepiały mi się do głowy
i ramion. Nie wiedziałam, ile mogło być
stopni, ale na pewno temperatura nie
przekraczała dziesięciu kresek. Musiało
się znacznie ochłodzić, odkąd
wyjechałam z miasteczka Orange, gdzie
ostatnio zatrzymałam się na postój.
Kiedy pojawiłam się w komisie
w centrum Madrytu, właściciel od razu
pokazał mi ten model BMW rocznik ’95,
a mnie natychmiast coś w nim urzekło.
Nigdy dotąd nie miałam takiego
sportowego samochodu, chociaż zawsze
mnie to kusiło, dlatego z tym większym
zapałem postanowiłam zrealizować
swoje marzenie. Auto miało okazyjną
cenę, spory przebieg i sprawny silnik.
Dopiero gdy zapłaciłam, podpisałam
stosowne dokumenty i weszłam w jego
posiadanie, dowiedziałam się, że
właściciel komisu od dawna chciał się
go pozbyć. To jednak nie popsuło mojej
radości z zakupu.
Za dodatkową opłatą, która wówczas
wydawała mi się wygórowana,
sprzedawca chciał mi jeszcze dorzucić
GPS-a. Zignorowałam jego propozycję,
przekonana o swojej wyśmienitej
orientacji w terenie, która nigdy mnie
nie zawiodła. A raczej nigdy dotąd
mnie nie zawiodła.
Jako była harcerka zawsze dobrze
sobie radziłam z topografią,
stwierdziłam więc, że na pewno i tym
razem tak będzie. Zwłaszcza że miałam
wsparcie w postaci znaków drogowych
i mapy samochodowej rozłożonej na
siedzeniu pasażera. Teraz mogłam
jedynie przeklinać się za „oszczędność”,
gdyż nie miałam pojęcia, gdzie jestem.
Obozy harcerskie nie przygotowały mnie
również na takie sytuacje jak
niesprawny samochód czy niekorzystne
warunki atmosferyczne. Mogłam co
najwyżej zbudować sobie chatkę
z drewna – pod warunkiem że
dysponowałabym odpowiednim
sprzętem – a później przyszyć sobie do
rękawa munduru sprawność stolarza[2].
Pochylając się nisko nad ziemią,
sprawdzałam stan kół. W ciągu tych paru
minut, odkąd znalazłam się na zewnątrz,
deszcz się wzmógł. Niestety, samochód
znajdował się w jeszcze gorszym
położeniu, niż początkowo myślałam:
jedno koło zwisało nad rowem. Na jego
dnie widziałam tylko brunatną wodę
oraz liczne listki unoszące się na jej
powierzchni. Karoseria też nie była
w najlepszym stanie. Z boku auta zszedł
lakier; widocznie drzwi otarły się
o rozłożyste drzewo, stojące nieopodal.
Nadal jednak nie znałam odpowiedzi na
pytanie, dlaczego samochód jest
niesprawny. Co spowodowało, że silnik
nie chciał bądź nie mógł pracować?
Podejrzewałam, że dziś już się tego nie
dowiem.
Ponownie rozejrzałam się dookoła,
bezradnie rozkładając ręce na boki.
Jakie było moje zaskoczenie, gdy parę
metrów od siebie zobaczyłam pięknego
konia. Tego samego, który chwilę temu
wybiegł mi na drogę. Zamrugałam; nie
wierzyłam, że to dzieje się naprawdę.
Ostrożnie zrobiłam parę kroków
w kierunku zwierzęcia, przemawiając
do niego cichym głosem. W jego oczach,
w postawie widziałam czujność. Był
gotowy do ucieczki w każdym
momencie. Poruszał energicznie
chrapami. Przez parę minut mierzyliśmy
się wzrokiem. Gdy już znalazłam się na
wyciągnięcie ręki, koń nagle zastrzygł
uszami, szarpnął łbem i pobiegł. Udało
mi się jeszcze dostrzec jego bujną,
mokrą grzywę. Echo niosło przez chwilę
odgłos kopyt mocno uderzających
o podłoże, wkrótce potem zwierzę
pochłonęła ściana deszczu. Koń zniknął
tak szybko, jak się pojawił. Czułam się
trochę jak Alicja z Krainy Czarów, która
znalazła się w nieznanym sobie miejscu,
do kompletu brakowało tylko królika.
Z niedowierzaniem obróciłam się za
siebie, sama nie wiedząc, czego jeszcze
mogę się spodziewać. Ponownie
obejrzałam samochód; niestety, wciąż
nie miałam pomysłu, jak go uruchomić.
Bezradnie stałam na środku drogi,
nasłuchując, ale żaden dźwięk nie
przecinał panującej ciszy. O widoku
człowieka już nie wspominając.
Wylądowałam na odludziu.
Moje rozmyślania przerwały
wstrząsające mną dreszcze, ciało
rozpaczliwie pragnęło ciepła. Wróciłam
do samochodu, mrugającego światłami
awaryjnymi, i z ulgą zamknęłam się
w parnym wnętrzu.
Bezskutecznie próbowałam sobie
przypomnieć, kiedy po raz ostatni
widziałam na drodze jakiś drogowskaz,
coś, co mogłoby mi podpowiedzieć,
gdzie jestem. Wyglądało jednak na to, że
od dłuższego czasu jechałam na oślep.
Wcześniej planowałam dotrzeć do
malowniczego miasteczka Salon-de-
Provence położonego na trasie do
Marsylii, drugiego co do wielkości
miasta w kraju. Chciałam zobaczyć
jedną z najstarszych miejscowości
w Prowansji, w dodatku znajdującą się
na malowniczym wzgórzu, a także
zwiedzić dom Nostradamusa – słynnego
astrologa i jasnowidza, który mieszkał
tam aż do końca swojego życia.
Wyglądało na to, że to miasteczko nie
było mi pisane. Najwyraźniej
w pewnym momencie skręciłam
w niewłaściwą stronę i trafiłam zupełnie
gdzie indziej. Na początku, posłuszna
wskazówkom na mapie, trzymałam się
głównych dróg, które wraz z przebytymi
kilometrami, powoli, acz nieustająco,
robiły się coraz węższe i coraz mniej
uczęszczane. W pewnym momencie
drogowskazy się skończyły.
Wiedziałam, że jestem gdzieś na
południu Francji, a przynajmniej
powinnam być, chociaż smutny
i opuszczony krajobraz sugerował co
innego. Jak okiem sięgnąć, rozciągały
się przede mną lasy przeplatane bagnami
i małymi jeziorami.
Nad rowem, nad którym częściowo
Małgorzata Łatka Podpowiedź serca Wołowiec 2015
Wszelkie powielanie lub wykorzystanie niniejszego pliku elektronicznego inne niż autoryzowane pobranie w zakresie własnego użytku stanowi naruszenie praw autorskich i podlega odpowiedzialności cywilnej oraz karnej. Projekt okładki Magdalena Palej Projekt typograficzny Robert Oleś / d2d.pl Fotografie na okładce © by Gordon Bell / Shutterstock © by val lawless / Shutterstock Copyright © by Małgorzata Łatka, 2015 Redakcja Julia Celer Korekta Karolina Juszyńska / d2d.pl, Sandra Trela / d2d.pl Redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl Skład Sandra Trela / d2d.pl Skład wersji elektronicznej Janusz Oleś / d2d.pl ISBN 978-83-8049-083-3 Black Publishing jest marką wydawniczą
Wydawnictwa Czarne sp. z o.o. Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Spis treści Strona tytułowa Strona redakcyjna Motto Dedykacja Przypisy Kolofon
Ranek jest powolny, popołudnie za szybkie przysłowie prowansalskie
Dla T.
Ruszajmy, przyjaciele, wcale nie jest za późno, by szukać świata ze snów… A planów mam tak wiele Ot, choćby przepłynąć horyzont wszerz, potem wzdłuż… Nie ma już w nas tej mocy, która za dawnych lat umiała wstrząsnąć niebem, poruszyć cały świat… Jesteśmy tym, czym jesteśmy – Zły los, a może zły czas osłabił w sercu ogień, co łączył niegdyś nas, lecz wzmocnił naszą wolę i teraz dobrze wiemy, że trzeba szukać, szukać, szukać, bez względu na to, co znajdziemy. fragment Ulissesa Alfreda Tennysona[1]
Wi ę ks zo ś ć informacji dotyczących miasteczka Saintes--Maries-de-la-Mer oraz rejonu Camargue i wydarzenia z nimi związane są prawdziwe.
– Jasna cholera! To nie mogło dziać się naprawdę. Po raz kolejny przekręciłam kluczyk w stacyjce samochodu i zacisnęłam palce prawej dłoni na breloczku, jakby miało to cokolwiek zmienić. Drugą rękę trzymałam kurczowo na skórzanej kierownicy, bezwiednie robiąc w niej wgłębienia. Z moich ust płynęły słowa: Nie rób mi tego! Nie teraz! Niestety, te zaklęcia na nic się zdały. Dźwięk, jaki mnie doszedł, nie zachęcał do dalszej podróży, ba! nawet na nią nie pozwalał. Wlepiłam wzrok w otaczające mnie ciemności, rozmazane przez zacinający deszcz.
Nie znalazłabym się w takiej sytuacji, gdyby nie to, że parę minut wcześniej wyskoczył mi przed maskę koń z długą i potarganą grzywą, którego jasne umaszczenie rysowało się wyraźnie na tle głębokiej szarości. Nie miałam czasu do namysłu; zadziałał instynkt i nie wahając się ani sekundy, gwałtownie nacisnęłam pedał hamulca, wdeptując go z całej siły w podłogę. Niczym w zwolnionym tempie obserwowałam bezradnie to, co działo się wokół mnie. Nawet w zamkniętym szczelnie samochodzie słyszałam, jak koła ślizgają się na mokrej nawierzchni, bezskutecznie próbując złapać
przyczepność. Dopiero po paru sekundach przestały buksować, a ja zatrzymałam się, lądując w przydrożnym rowie. Na wąskiej drodze nie było nikogo poza mną. Kogokolwiek, kto sprawiłby, że przestałabym się czuć tak bardzo opuszczona w tym przyprawiającym o dreszcze miejscu. Serce wróciło do swojego normalnego rytmu, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę coś zobaczyłam, czy też tylko mi się przywidziało. A może zmęczenie dawało o sobie znać i wyobraźnia płatała mi figle? Do tego momentu uważałam, że
jestem dobrym kierowcą. Ha, wręcz bardzo dobrym. Byłam dumna, że wiem, jak się zachować na drodze w każdych warunkach. Teraz jednak musiałam skonfrontować moje wyobrażenia z rzeczywistością. Najwidoczniej tylko tyle wystarczyło, żeby sprowadzić mnie na ziemię. Wo k ó ł mnie panowała cisza. Pochyliłam się w stronę przedniej szyby i mrużąc oczy, próbowałam coś dostrzec przez zacinające strugi deszczu. Dwie wiązki świateł samochodowych przecinały mrok. Widziałam przed sobą jedynie kawałek drogi oraz ciemny, groźnie wyglądający las. O tej porze
roku – a była połowa marca – większość drzew miała zaczątki małych i jasnych listków, które uginały się pod naporem deszczu i porywistego wiatru wiejącego z różnych kierunków. Wąskie konary chyliły się prawie do samej ziemi. Pomiędzy nimi, nisko przy podszycie, rozpełzła się gęsta mgła, unosząc się powoli. Ciemność sięgała dalej niż mój wzrok. W samochodzie z braku świeżego powietrza zrobiło się parno. O dach i szyby uderzały z głuchym odgłosem ciężkie krople – miałam wrażenie, jakbym znalazła się w blaszanej puszce. Obróciłam się w lewo, rozpłaszczając
nos na bocznej szybie, i objęłam zrezygnowanym spojrzeniem krajobraz w nadziei, że zobaczę coś więcej. Niestety, bezskutecznie. Ciężko opadłam na siedzenie. W radiu leciała radosna piosenka, nie do końca adekwatna do sytuacji, w jakiej się znalazłam. Wolałabym, żeby puścili coś pocieszającego i motywującego do działania, na przykład I’ll survive Glorii Gaynor. Pomyślałam sobie, że będę miała o czym opowiadać siostrze. A miała to być przygoda mojego życia… Włączyłam światła awaryjne i wysiadłam z samochodu, żeby obejrzeć straty.
Na zewnątrz przywitała mnie ściana deszczu. Było jeszcze gorzej, niż się spodziewałam. Krople wielkie jak złotówki spadały na mnie z każdej strony z natarczywą prędkością. Czułam się jak podczas jakiegoś ekstrawaganckiego masażu, pomyślałam tylko, że woda mogłaby być nieco cieplejsza, a strumień odrobinę mniejszy. Po minucie byłam już cała mokra, w dodatku marzłam przeraźliwie. Mokre strąki przylepiały mi się do głowy i ramion. Nie wiedziałam, ile mogło być stopni, ale na pewno temperatura nie przekraczała dziesięciu kresek. Musiało się znacznie ochłodzić, odkąd
wyjechałam z miasteczka Orange, gdzie ostatnio zatrzymałam się na postój. Kiedy pojawiłam się w komisie w centrum Madrytu, właściciel od razu pokazał mi ten model BMW rocznik ’95, a mnie natychmiast coś w nim urzekło. Nigdy dotąd nie miałam takiego sportowego samochodu, chociaż zawsze mnie to kusiło, dlatego z tym większym zapałem postanowiłam zrealizować swoje marzenie. Auto miało okazyjną cenę, spory przebieg i sprawny silnik. Dopiero gdy zapłaciłam, podpisałam stosowne dokumenty i weszłam w jego posiadanie, dowiedziałam się, że
właściciel komisu od dawna chciał się go pozbyć. To jednak nie popsuło mojej radości z zakupu. Za dodatkową opłatą, która wówczas wydawała mi się wygórowana, sprzedawca chciał mi jeszcze dorzucić GPS-a. Zignorowałam jego propozycję, przekonana o swojej wyśmienitej orientacji w terenie, która nigdy mnie nie zawiodła. A raczej nigdy dotąd mnie nie zawiodła. Jako była harcerka zawsze dobrze sobie radziłam z topografią, stwierdziłam więc, że na pewno i tym razem tak będzie. Zwłaszcza że miałam wsparcie w postaci znaków drogowych
i mapy samochodowej rozłożonej na siedzeniu pasażera. Teraz mogłam jedynie przeklinać się za „oszczędność”, gdyż nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Obozy harcerskie nie przygotowały mnie również na takie sytuacje jak niesprawny samochód czy niekorzystne warunki atmosferyczne. Mogłam co najwyżej zbudować sobie chatkę z drewna – pod warunkiem że dysponowałabym odpowiednim sprzętem – a później przyszyć sobie do rękawa munduru sprawność stolarza[2]. Pochylając się nisko nad ziemią, sprawdzałam stan kół. W ciągu tych paru
minut, odkąd znalazłam się na zewnątrz, deszcz się wzmógł. Niestety, samochód znajdował się w jeszcze gorszym położeniu, niż początkowo myślałam: jedno koło zwisało nad rowem. Na jego dnie widziałam tylko brunatną wodę oraz liczne listki unoszące się na jej powierzchni. Karoseria też nie była w najlepszym stanie. Z boku auta zszedł lakier; widocznie drzwi otarły się o rozłożyste drzewo, stojące nieopodal. Nadal jednak nie znałam odpowiedzi na pytanie, dlaczego samochód jest niesprawny. Co spowodowało, że silnik nie chciał bądź nie mógł pracować? Podejrzewałam, że dziś już się tego nie
dowiem. Ponownie rozejrzałam się dookoła, bezradnie rozkładając ręce na boki. Jakie było moje zaskoczenie, gdy parę metrów od siebie zobaczyłam pięknego konia. Tego samego, który chwilę temu wybiegł mi na drogę. Zamrugałam; nie wierzyłam, że to dzieje się naprawdę. Ostrożnie zrobiłam parę kroków w kierunku zwierzęcia, przemawiając do niego cichym głosem. W jego oczach, w postawie widziałam czujność. Był gotowy do ucieczki w każdym momencie. Poruszał energicznie chrapami. Przez parę minut mierzyliśmy się wzrokiem. Gdy już znalazłam się na
wyciągnięcie ręki, koń nagle zastrzygł uszami, szarpnął łbem i pobiegł. Udało mi się jeszcze dostrzec jego bujną, mokrą grzywę. Echo niosło przez chwilę odgłos kopyt mocno uderzających o podłoże, wkrótce potem zwierzę pochłonęła ściana deszczu. Koń zniknął tak szybko, jak się pojawił. Czułam się trochę jak Alicja z Krainy Czarów, która znalazła się w nieznanym sobie miejscu, do kompletu brakowało tylko królika. Z niedowierzaniem obróciłam się za siebie, sama nie wiedząc, czego jeszcze mogę się spodziewać. Ponownie obejrzałam samochód; niestety, wciąż nie miałam pomysłu, jak go uruchomić.
Bezradnie stałam na środku drogi, nasłuchując, ale żaden dźwięk nie przecinał panującej ciszy. O widoku człowieka już nie wspominając. Wylądowałam na odludziu. Moje rozmyślania przerwały wstrząsające mną dreszcze, ciało rozpaczliwie pragnęło ciepła. Wróciłam do samochodu, mrugającego światłami awaryjnymi, i z ulgą zamknęłam się w parnym wnętrzu. Bezskutecznie próbowałam sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni widziałam na drodze jakiś drogowskaz, coś, co mogłoby mi podpowiedzieć, gdzie jestem. Wyglądało jednak na to, że
od dłuższego czasu jechałam na oślep. Wcześniej planowałam dotrzeć do malowniczego miasteczka Salon-de- Provence położonego na trasie do Marsylii, drugiego co do wielkości miasta w kraju. Chciałam zobaczyć jedną z najstarszych miejscowości w Prowansji, w dodatku znajdującą się na malowniczym wzgórzu, a także zwiedzić dom Nostradamusa – słynnego astrologa i jasnowidza, który mieszkał tam aż do końca swojego życia. Wyglądało na to, że to miasteczko nie było mi pisane. Najwyraźniej w pewnym momencie skręciłam w niewłaściwą stronę i trafiłam zupełnie
gdzie indziej. Na początku, posłuszna wskazówkom na mapie, trzymałam się głównych dróg, które wraz z przebytymi kilometrami, powoli, acz nieustająco, robiły się coraz węższe i coraz mniej uczęszczane. W pewnym momencie drogowskazy się skończyły. Wiedziałam, że jestem gdzieś na południu Francji, a przynajmniej powinnam być, chociaż smutny i opuszczony krajobraz sugerował co innego. Jak okiem sięgnąć, rozciągały się przede mną lasy przeplatane bagnami i małymi jeziorami. Nad rowem, nad którym częściowo