kufajka

  • Dokumenty27 041
  • Odsłony1 805 198
  • Obserwuję1 319
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 634 569

Łazarewicz Cezary, Winnicka Ewa - Zapraszamy do Trójki

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :2.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Łazarewicz Cezary, Winnicka Ewa - Zapraszamy do Trójki .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu Ł ŁAZAREWICZ CEZARY
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 107 osób, 76 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 196 stron)

WARSZAWA 2012

Spis treści Dedykacja 1. Pierwsza niedziela, czyli kto nacisnął guzik 2. Rodowody czyli w drodze do Trójki 3. Rozbieg czyli Trójka raczkuje 4. Złote lata 70. czyli jak nie dać się zakneblować 5. Rozrywka czyli wesoły wentyl 6. Festiwal czyli próba wolności 7. Mały realizm czyli Urban od tyłu 8. Wolny rynek czyli słuchacz zagubiony i odnaleziony 9. Co gram i dlaczego 10. Jak wypłynął karp? 11. Trójka - moja miłość 12. Mój znak firmowy 13. Poczet dyrektorów Programu Trzeciego 14. W książce pojawili się... Źródła

Ta książka nie jest podręcznikiem historii Programu Trzeciego Polskiego Radia. Nie do wszystkich twórców udało nam się dotrzeć, nie wszyscy znaleźli dla nas czas, a inni posłali nas do diabła. Niektórych już nie ma. Ta książka to wyraz wdzięczności dla tych, którzy stworzyli i tworzą Trójkę. Ewa Winnicka Cezary Łazarewicz

1 PIERWSZA NIEDZIELA, czyli kto nacisnął guzik Stefan Popoff miał wibrujący głos i falujące włosy. Włosów nie widać na jedynym dostępnym zdjęciu w Muzeum Powstania Warszawskiego, bo twarz strzelca „Sława” z batalionu „Tum” zasłania wielki hełm na głowie. Przy nekrologach, które wydrukowano 30 lat po Powstaniu, zdjęcia nie było w ogóle, tylko krótka informacja - lat 48, dziennikarz, spiker i lektor Polskiego Radia. Ani wzmianki, że to on wypowiedział pierwsze słowa na antenie w niedzielę 1 kwietnia 1962 roku o godzinie 20: „Tu Program Trzeci z Warszawy. Z wrodzoną nam skromnością muszę od razu na wstępie zaznaczyć, że nasz dzisiejszy program przedstawia się imponująco”. Niestety, nie była to prawda. Według „Trybuny Ludu” tamta niedziela była pierwszym wiosennym dniem roku. Zaświeciło słońce, przestało siąpić, a temperatura w Warszawie skoczyła do 9 stopni Celsjusza. Dzień wcześniej z Genewy powrócił minister spraw zagranicznych Adam Rapacki. W imieniu Polski Ludowej prowadził tam ofensywę dyplomatyczną, przewodnicząc międzynarodowemu komitetowi rozbrojeniowemu. Rozpoczynała się wizyta Franka Jamesa Welcha, wiceministra rolnictwa USA, który przyleciał zobaczyć, jak funkcjonują nasze PGR-y. Archiwalny arkusz pierwszego wieczoru Programu Trzeciego z 1 kwietnia 1962 roku Warszawę paraliżowały korki, bo właśnie z powodu przebudowy alei

Świerczewskiego (dzisiejszej „Solidarności”) zamknięto ruch na placu Dzierżyńskiego (obecnie Bankowym). W ramach żartu primaaprilisowego dziennikarze zapraszali na plac Defilad, gdzie słonie z warszawskiego zoo o godzinie 13 miały tańczyć twista. W Teatrze Polskim wystawiano Króla Leara (godzina 19), we Współczesnym Zamek w Szwecji (godziny 13 i 19), a w Ateneum - Dwoje na huśtawce (godzina 14.30). W kinie dominowały produkcje: radziecka - Kocham cię, życie (panoramiczny), polska - Młodość Chopina, i czechosłowacka - Ukryte skarby. Z telewizji, w której był wówczas tylko jeden kanał, wiało nudą. Niedzielny program rozpoczynał się o 12.15 polskim filmem Awantura o Basię, a kończył o 20.15 radzieckim melodramatem Żegnajcie, gołębie. Były jeszcze dwa programy Polskiego Radia ze swoimi audycjami: wojskowymi, rolnymi i ideologiczną Falą 56. Z ZESZYTU TELEFONISTKI Zapraszamy do Trójki 23.10.1999, godz. 6-9 autor: Cezary Królak przy telefonie: Maja Borkowska ..................... Kilkakrotnie w ciągu audycji dzwonił słuchacz, który twierdził, że jest KU MATO, po czym milczał przez 10 minut do słuchawki. ..................... Słuchaczka poczuła się urażona, że nie jesteśmy w stanie przysłać specjalisty od mierzenia decybeli pod jej blok, gdzie ma się odbyć impreza muzyczna. Rewolucja UKF - program jest, odbiorników brak Wcześniej w studiach radiowych przy ulicy Myśliwieckiej technicy przygotowywali się do rewolucji technicznej polegającej na emisji cyklicznego programu radiowego w paśmie UKF. Po raz pierwszy stały program radiowy zamiast na falach długich, średnich lub krótkich miał być wyemitowany na ultrakrótkich (eksperymentalne transmisje trwały już od czterech lat). - To było epokowe wydarzenie - twierdzi Sławomir Pietrzykowski, reżyser Teatru Polskiego Radia, dziennikarz, lektor i realizator dźwięku, od roku 1950 związany z Polskim

Radiem (jego głos do dziś można usłyszeć w sygnale nadawanej w Jedynce Kroniki sportowej). Wtedy, w 1962 roku, ogarnęła go duma, że to wszystko się udało. - Gdyby nie Sokorski, nic by z tego nie wyszło - mówi. Włodzimierz Sokorski był ministrem kultury w rządzie Bolesława Bieruta, komunistą, ale cynikiem. Być może dlatego po odwilży października 1956 roku potrafił się odnaleźć w nowych czasach. Trafił do Komitetu Radia i Telewizji, został prezesem i miał władzę, o jakiej mogą tylko pomarzyć współcześni prezesi korporacji medialnych. Pozycja w aparacie partyjnym sprawiła, że przekonał wojsko, milicję i bezpiekę, by przekazały Polskiemu Radiu nieużywane częstotliwości radiowe, na których później emitowano Trójkę. - To dzięki niemu po raz pierwszy w Europie Wschodniej wyemitowano program radiowy na falach ultrakrótkich - mówi Pietrzykowski. „Ta rewolucyjna technologia pozwala emitować krystalicznie czysty dźwięk” - pisali wówczas inżynierowie, co oznacza, że dźwięk był pozbawiony szumów, trzasków i przesterowań. - Problem był jeden - wspomina Pietrzykowski. - Jak tego słuchać? W Polsce nie produkowano jeszcze odbiorników z UKF. Nowa forma dotarcia Trójkę wymyślili Stanisław Stampf’l i jego żona Dżennet. Tak twierdził Włodzimierz Sokorski, gdy dwa lata przed śmiercią pytała go o to dziennikarka Trójki Anna Semkowicz. On - były akowiec, literat, współtwórca słuchowiska Matysiakowie, w drugiej połowie lat 50. był podwładnym Sokorskiego, sprawując wysokie stanowisko dyrektora programowego Polskiego Radia. Ona - dziennikarka, współautorka Matysiaków, pracowniczka Radiokomitetu. Mówi, że to nie jej, ale zmarłemu w 1980 roku mężowi Trójka zawdzięcza swoje powstanie. - Mąż prowadził politykę otwartych drzwi. Każdy mógł przyjść do jego gabinetu z dobrym pomysłem - wspomina. Gabinet dyrektora Stampf’la mieścił się na Myśliwieckiej,

po lewej stronie od wejścia, tuż przy nieistniejącej dziś bibliotece. W soboty po południu odbywały się tu burze mózgów. - Chcieliśmy mieć swoje dobre radio, konkurujące z europejskimi stacjami - dodaje Dżennet Stampf’l. Królem młodzieżowego eteru na przełomie lat 50. i 60. były Radio Monte Carlo i Radio Luxembourg. Tylko tam można było usłyszeć muzykę na żywo, najświeższe hity Elvisa Presleya, The Shadows oraz młodych, wyluzowanych konferansjerów. Na świecie trwała właśnie rockandrollowa rewolucja, dziewczyny zakładały coraz krótsze spódniczki, a chłopcy coraz bardziej obcisłe spodnie. W tym samym czasie w Programie Pierwszym i Drugim Polskiego Radia toczyła się ideologiczna walka o kształtowanie moralności socjalistycznej i marksistowskiego poglądu na świat. - Wiedzieliśmy, że nikt nie chce tego słuchać - przyznał po latach Sokorski. - Szukaliśmy nowych form dotarcia do społeczeństwa. To on przekonywał Władysława Gomułkę do nowego pomysłu na radio. Musi być nowa muzyka, nowy teatr i literatura - powtarzał mu. A o nim samym mówił: - Był człowiekiem z otwartą głową, tylko w sprawach ekonomicznych był dogmatyczny. Gomułka odpowiadał bez przekonania: - Może masz rację? Moje wnuczki mówią to samo. Może za 20 lat się okaże, że to one miały rację, a nie ja. Wesoły wentyl Aby Biuro Polityczne, najwyższy organ PZPR-u, mogło zatwierdzić powstanie nowego, eksperymentalnego programu, trzeba było przedstawić jego koncepcję. Powstawała ona w gabinecie dyrektora Stampf’la przy Myśliwieckiej i w jego mieszkaniu przy Górnośląskiej w Warszawie. Według zaleceń władzy nowa stacja miała się stać wentylem bezpieczeństwa - rodziła się wtedy, gdy Gomułka rozprawiał się z ostatnimi reliktami październikowej odwilży, likwidując ostatnie przebłyski niezależności. W lutym 1962 roku komuniści rozgonili Klub Krzywego Koła, który był namiastką intelektualnej opozycji, rozpoczynając tym proces łajania inteligencji za ”cynizm, nihilizm i uleganie dekadencji Zachodu”.

Dżennet Stampf’l pamięta, że nad programem oprócz jej męża pracowali dwaj inni radiowcy - dziennikarz i późniejszy pomysłodawca festiwalu opolskiego Jerzy Grygolunas oraz spiker Stefan Popoff: - Jeśli ktoś może aspirować do roli ojców założycieli, to właśnie oni i Włodzimierz Sokorski. Podpis tego ostatniego figuruje pod dokumentem powołującym do życia naczelną dyrekcję Programu Trzeciego Polskiego Radia. TRZY PO TRZY Siatkówka niższych lotów Piotr Baron podał kiedyś informację, że światowe władze siatkówki zamierzają wprowadzić zawody dla osób niższego wzrostu, na mniejszym boisku, z niżej zawieszoną siatką. Temat wydawał się znakomity, by go pogłębić. Zadzwoniłem do największego znanego mi w polskim dziennikarstwie speca od siatkówki. Podlizuję mu się i próbuję umówić się na nagranie, licząc na ciekawy komentarz. I słyszę: „Wie pan, mam prawie 40 stopni gorączki, leżę w domu, gdzie od dwóch dni nie mam ciepłej wody. Ledwo widzę na oczy i - mówiąc szczerze - mam w dupie siatkówkę dla liliputów”. Krystian Hanke Witold Pograniczny i Marek Gaszyński prowadzili na początku lat 60. w malutkiej Rozgłośni Harcerskiej rockandrollową audycję. Pewnego dnia na swoim biurku znaleźli list od dyrektora Stampf’la z ”dużego radia” (tak nazywano Program Pierwszy i Program Drugi): „Bardzo proszę o skontaktowanie się ze mną w sprawach programowych. Proszę o telefoniczne uzgodnienie terminu z moim sekretariatem pod numerem 8 31 61”. - Prawdopodobnie chce cię ochrzanić za nadawanie tego szalonego rock and rolla - powiedzieli szefowie Rozgłośni Harcerskiej, gdy Pograniczny pokazał im list od dyrektora Stampf’la. Z ulicy Konopnickiej, gdzie mieściła się Rozgłośnia Harcerska, na Myśliwiecką było niedaleko. Marzeniem każdego chłopca pracującego w harcerskim radiu była praca w prawdziwym, dużym radiu, którego słuchają miliony. Witold Pograniczny: - Pan Stampf’l miał tak olbrzymi gabinet, że przez dwie minuty

się do niego zbliżałem. (Żona Stampf’la mówi jednak, że było to ledwo 25 metrów kwadratowych). Pograniczny zapamiętał siedzącego przy wielkim biurku wytwornego, starszego pana (Stampf’l miał wtedy zaledwie 42 lata). Choć nie wyglądał na miłośnika bigbitu, powiedział: - Radio musi taką muzykę nadawać. Potem dodał: - Panowie ruszą UKF. To nieprzyzwoita jakość dźwięku i ta nowa muzyka musi się tam znaleźć dzięki wam. Bo ten nowy program będzie skierowany do młodych. Cel był jasny - odciągnąć młodych od słuchania Radia Monte Carlo i Radia Luxembourg. Marek Gaszyński jest ostatnim żyjącym pracownikiem stacji, który pół wieku temu pomagał w jej uruchomieniu. - Stampf’l miał otwartą głowę i wiedział, że coś trzeba zrobić z tym trochę już anachronicznym radiem - opowiada. - Czuł, że trzeba otworzyć się na młodych twórców, pokolenia akademickie i na nową muzykę. „Niech pan Lucjan Kydryński dalej robi swoje piękne, klasycznie prowadzone audycje w Jedynce i Dwójce, ale Trójkę oddajmy młodym” - to było jego myślenie. Trójka powstawała, by ożywić ten nudny i zachowawczy program Polskiego Radia. Żeby dać łyk wolności, pobudzając przy okazji również młodych twórców, takich jak Jonasz Kofta, Adam Kreczmar, Jacek Janczarski, Jan Pietrzak czy Stefan Friedmann. Po wstępnej rozmowie Stampf’l przekazywał ludzi Janowi Piaseckiemu z redakcji literackiej Polskiego Radia, któremu powierzył rolę organizatora nowego przedsięwzięcia. (Dziś wspomina się o nim jedynie jako mężu Zofii Posmysz, autorki książki Pasażerka, na podstawie której Andrzej Munk nakręcił głośny film pod tym samym tytułem). Piaseckiego przerosła rola organizatora wyłaniającego się z chaosu kanału radiowego, więc szybko zastąpił go oficer LWP i poeta wojskowy Edward Fiszer. Gaszyński: - Czasem nas skrzyczał, czasem zbeształ, a potem zapominał, wybaczał, pogłaskał po głowie i mówił: „Nie martwcie się, chłopaki”. Traktował mnie i Witka Pogranicznego niemal jak swoich synów. Ryzyko zawodowe Pierwszym sukcesem Trójki było to, że udało się przyciągnąć grupę ciekawych ludzi -

od muzykologa Jana Webera i kompozytora Mateusza Święcickiego, po reporterkę Walentynę Toczyską, poetę Tadeusza Kubiaka i najmłodszych w zespole, 20-latków Pogranicznego i Gaszyńskiego. Gaszyński: - My, młodzi chłopcy, weszliśmy nagle w świat dorosłych, którzy nas przewyższali wiedzą, kulturą i umiejętnościami. Czuliśmy się dobrze razem i lubiliśmy z sobą przebywać. Po pracy nasze starsze koleżanki i doświadczeni dziennikarze zabierali nas do siermiężnej knajpy dziennikarzy na Foksal, gdzie były wódeczka, tatarek i ozorek. Pozwalali nam być z sobą, uczyć się od nich, co było jednym z najważniejszych doświadczeń, które nas kształtowały. Stampf’l chętnych do pracy w Trójce szukał w dwóch istniejących programach i kusił wyższymi pensjami i honorariami. Ryzyko było duże, bo programów Jedynki i Dwójki słuchały wtedy miliony, a Trójka to przecież był wielki eksperyment. Trudno było także uwierzyć w propagandowe zapewnienia kierownictwa warszawskich Zakładów Radiowych Kasprzaka, że zaleją rynek radioodbiornikami zdolnymi odbierać Trójkę. Większość słuchaczy w swoich domowych radiach miała fale długie, na których słuchało się Warszawy Pierwszej i Drugiej, średnie, gdzie można było znaleźć Radio Luxembourg, i krótkie, na których nadawały Głos Ameryki i Radio Wolna Europa. (Z badań przeprowadzonych w 1964 roku przez Redakcję Studiów i Oceny Polskiego Radia wynikało, że Trójkę może odbierać tylko 17,9 procent słuchaczy). Przejście do nowego programu było pójściem w niepewne. - Ale my byliśmy przekonani, że robimy coś ciekawego - opowiadała Aniela Jasińska, kierowniczka redakcji literackiej. - Mój wnuk mówi mi dzisiaj, że w więzieniu nie można było niczego zrobić. Ale my uważaliśmy, że nawet w więzieniu można robić szachy z chleba. Więc w tej Trójce zrobiliśmy te szachy i mieliśmy do tego ogromny gaz. Myśliwiecka W 1950 roku przeniesiono redakcję Polskiego Radia z alei Stalina (dzisiejsze Aleje Ujazdowskie) do budynków przy ulicy Myśliwieckiej, gdzie kiedyś mieściły się koszary

wojskowe. Znalazły się tu redakcje Teatru Polskiego Radia, literacka i publicystyczno-informacyjna. Dwanaście lat później próbowano tu wcisnąć jeszcze jeden zespół. Z ZESZYTU TELEFONISTKI Przychodzi Dobroń do lekarza 26.10. 1999, godz. 21-22 autorka: Grażyna Dobroń przy telefonie: Halina Wachowicz ..................... Słuchacz spytał, co to jest fruktianizm. Po wytłumaczeniu przeze mnie, co to jest, niestety nadal domagał się wejścia na antenę. Tematem audycji nie były diety, dlatego podałam mu telefon do Grażynki do pokoju. Ale nie był zadowolony. ..................... Jeden ze słuchaczy zaproponował, żeby wszyscy słuchacze, którzy dzwonią do nas z problemami zdrowotnymi, podawali na antenie swoje prywatne telefony. Wtedy inni słuchacze, którzy mieli podobne problemy, będą mogli do nich zadzwonić i im pomóc. - Trójka narodziła się w jednym pokoju - opowiada Ewa Ziegler, późniejsza redaktor naczelna. Obserwowała te narodziny z drugiego końca korytarza, ze swojego pokoiku naczelnej redakcji programów literackich. - Po korytarzach kręcili się nowi ludzie. Twierdzili, że pracują nad nową koncepcją programową. Główny sztab dowodzenia mieścił się na parterze w sekretariacie Stanisława Stampf’la. Kilkunastoosobowy zespół pielgrzymował tam systematycznie (trzy pokoje w amfiladzie redakcja otrzymała znacznie później, gdy program zaczął być już emitowany w eter). - Wielogodzinne cotygodniowe zebrania zespołu były wielką burzą mózgów i nikt z nich nie uciekał - wspomina Gaszyński. - Dziewczyny przynosiły coś do jedzenia, my coś do picia. Pomysły się rodziły, a my potrafiliśmy z sobą godzinami rozmawiać.

Walentyna Toczyska: - Mieliśmy mnóstwo pomysłów, tylko niewielu z nas można było zmobilizować do ich realizacji, ponieważ byliśmy zajęci przygotowywaniem następnych. Po jakimś czasie zaczęto nas pilnować, by oprócz koncepcji powstawały również audycje. A to nie było takie łatwe. Po latach pytano Gaszyńskiego, Pogranicznego i Święcickiego, jak to się wszystko zaczęło. Kto był pierwszy? Jak tę pierwszą niedzielę z Trójką zapamiętali? Żaden nie zapamiętał niczego szczególnego. Nawet Mateusz Święcicki, którego audycja Mój magnetofon miała być pierwszą wyemitowaną w eter (taśma z nią była w archiwum Polskiego Radia jeszcze w latach 70., przechowywana pod numerem 1. Niestety, gdzieś zginęła). Mój magnetofon wymyślił Stampf’l i była to odpowiedź na potrzeby wychudzonego rynku muzycznego. - Precyzyjniej należałoby ją nazwać audycją piracką - tłumaczył Pograniczny. Patent na nią był prosty. Trzeba było zdobyć zachodnią płytę i zgrać ją na taśmę. Później prezenter mówił: „Uwaga, proszę przygotować magnetofony”, i startował taśmę. Tak Polska zdobywała wtedy najnowsze światowe przeboje. Pierwszy raz Marek Gaszyński próbował sobie przypomnieć swoją pierwszą audycję. - Mogły tam być angielskie lub amerykańskie rock and rolle i obowiązkowo jakieś piosenki polskie, ale nie smęty. Może Karin Stanek, może Marek Tarnowski lub Helena Majdaniec? - próbuje wygrzebać coś z pamięci. Czerwonych Gitar jeszcze wtedy nie było, Niebiesko-Czarnych - też, ani nawet Czesława Niemena. Od 1960 roku grał natomiast gdański zespół bigbitowy Czerwono-Czarni, który rok przed powstaniem Trójki wydał swój pierwszy singiel. Ale to niemożliwe, by ich piosenki pojawiły się na antenie w kwietniu 1962 roku, bo Sławomir Pietrzykowski pamięta, że dopiero w wakacje Mateusz Święcicki powiedział, że ta pierwsza bigbitowa grupa przyjedzie do Warszawy. Poprosił wtedy Pietrzykowskiego, by zarezerwował dla nich studio i spróbował coś nagrać, byle po polsku. Obowiązywało już zarządzenie redaktora naczelnego

Trójki wprowadzające pewne ograniczenia - nagrania polskich zespołów muszą być wykonywane w języku ojczystym, bo inaczej nie zostaną wyemitowane na antenie. TRZY PO TRZY Mikrofun Prowadziłyśmy z moją przyjaciółką Magdą Nurkiewicz nocną audycję „Babskim okiem”, do której zaprosiłyśmy psychologa Krzysztofa Wieleckiego. Naszym realizatorem był Janek Gadomski, który uwielbiał rozmawiać przez telefon ze swoimi koleżankami. Kiedy zaczynał rozmowę, to świat przestawał dla niego istnieć. W pewnym momencie Magda powiedziała: „Chciałabym podnieść problem...”, a ja uniosłam ręce do góry. Wiem, że to nic śmiesznego, ale wtedy pękałyśmy ze śmiechu. Jedynym, który wytrzymał, był profesor Krzysztof Wielecki, któremu Magda, zanim zakrztusiła się śmiechem, zdążyła zadać pytanie, więc zaczął na nie odpowiadać. Magda nie słuchała, bo schowała się pod biurko, żeby nie śmiać się prosto do mikrofonu. Ja zawinęłam się w różowe, welurowe zasłony wiszące w studiu. Tylko profesor Wielecki zachował kamienną twarz, widząc, co się dzieje, sam zadawał pytania i sam na nie odpowiadał. Pomyślałam, że mogę jeszcze uratować sytuację, gdy dam Jankowi za konsoletą znak, by puścił muzykę. Ale on siedział bokiem zatopiony w rozmowie. Musiałam cichuteńko wyjść ze studia i wyrwać naszego realizatora z objęć Amora. Był bardzo zdziwiony, skąd się wzięłam w reżyserce. Nic nie zauważył. Iwona Wieraszko Gaszyński upiera się, że polskie piosenki musiały być emitowane od pierwszego dnia. - Byliśmy zafascynowani muzyką angloamerykańską i chętnie puszczalibyśmy ją na okrągło, ale na to nie pozwalało kierownictwo redakcji - tłumaczy. - Kolejne wewnętrzne zarządzenie pozwalało na dziesięć piosenek wyemitować tylko cztery po angielsku. - A reszta? - Cztery polskie, a kolejne z krajów demokracji ludowej, Włoch lub Francji - mówi

Gaszyński. - W ten sposób pomagaliśmy naszym młodym zespołom rozpoczynającym estradowe życie. Inaczej muzycy by się zniechęcili, machnęli ręką. Po co tworzyć polskie piosenki, jak wiadomo, że Presley jest lepszy i to jego przeboje pójdą w radiu? U nas było miejsce i dla Presleya, i dla Maćka Kossowskiego, i dla Adriano Celentano. Audycję Piosenki, jakich nie było Gaszyński z Pogranicznym nagrywali na taśmy. Choć byli autorami, ich głosy nie mogły pojawić się w programie. Gaszyński: - Pisaliśmy tylko teksty audycji. Ich odczytywaniem zajmowali się zawodowi lektorzy: Witold Filler, Danuta Mancewicz i Jerzy Pijanowski. Nagrane taśmy odsłuchiwało kierownictwo redakcji. Czasem prosili o poprawki lub dogrywki. Taśma wędrowała do cenzora, a potem do redakcji, gdzie czekała na emisję. Do końca nie było wiadomo, która i kiedy zostanie wyemitowana. Nie zachował się nawet strzępek taśmy z tamtego dnia. Nie ma też fotografii (Pietrzykowski przypomina, że był to czas zimnej wojny i ze względów bezpieczeństwa obowiązywał całkowity zakaz fotografowania). Zresztą nie było czego fotografować. Od 6 rano na Trójkowej fali retransmitowany był Program Drugi Polskiego Radia. O 20 słuchacze zamiast Rewii piosenki Lucjana Kydryńskiego, nadawanej w Dwójce, usłyszeli Scherzo cis-moll Fryderyka Chopina (taki sygnał dla nowego programu zaproponował pianista Roman Jasiński, kierownik redakcji muzycznej Polskiego Radia). Z ZESZYTU TELEFONISTKI Zapraszamy do Trójki 27.10.1999, godz. 6-9 autor: Marek Wałkuski przy telefonie: Natalia Hubner ..................... Słuchaczka żąda, byśmy zmusili polityków, by wstrzymali wszystkim urzędnikom w kraju pensje, aby z zaoszczędzonych pieniędzy spłacić dług ZUS.

..................... Słuchacz był oburzony, że nie znam języka niemieckiego. To, że znam angielski, absolutnie go nie satysfakcjonuje, bo - jak twierdzi - Anglia nas zdradziła w czasie II wojny światowej. Przyznałam słuchaczowi rację, że Niemcy praktycznie dotrzymali słowa. ..................... Po „Salonie politycznym” głównie uwagi na temat stanu umysłowego gościa. „Babcia” dzwoniła tylko cztery razy. Tuż potem przez dwie minuty mówił Stefan Popoff, przedstawiając program na wieczór. I była to jedyna audycja na żywo tego dnia. Głównym punktem programu był 167-minutowy magazyn primaaprilisowy, którego autorami według okładek audycji zachowanych w archiwum Polskiego Radia byli poeta Tadeusz Kubiak i Juliusz Głowacki. Ten ostatni w latach 60. stał się autorem popularnych słuchowisk w Polskim Radiu i tekściarzem (napisał między innymi w 1964 roku piosenkarce Karin Stanek słowa przeboju Jedziemy autostopem). Na pożółkłych arkuszach można jeszcze przeczytać, że nagranie składa się z pięciu taśm, cenzor o kryptonimie H-23 dopuścił je do emisji 29 marca i zaczyna się ono od słów: „Naszego dzisiejszego programu nie chcę...”. Autorzy dopisali: „Spiker proszony o jakieś możliwie zabawne wypełnienie słowem żywem brakującej minuty (prima aprilis)”. Ostatnie 11 minut tego dnia wypełniły opowieści sławnych polskich aktorek (nie napisano jakich), które zwierzały się reporterce Wiesławie Krajewskiej ze swojego prywatnego życia. Trzygodzinny program zakończył się o godzinie 23.02 odegraniem hymnu narodowego. - Może poszliśmy to uczcić na Foksal do dziennikarzy? - Tego dokładnie Marek

Gaszyński nie pamięta. Nie przypuszczał, że ktoś będzie go pytał po pół wieku o takie szczegóły. Trójkowy budzik, czyli Piotr Łodej, który zaczyna codziennie pracę o godzinie 4 rano

2 RODOWODY czyli w drodze do Trójki Marek Gaszyński: Zgłosiliśmy się z moim szkolnym kolegą Witkiem Pogranicznym do Rozgłośni Harcerskiej, która mieściła się na drugim piętrze dawnego budynku YMCA przy ulicy Konopnickiej. Dlaczego tam? Bo skojarzyliśmy harcerstwo z młodością, a młodość z jazzem. Był 1958 rok. Muzyką młodych był jazz. Więc powiedzieliśmy, że chcemy robić audycję o gigantach jazzu. Pierwszą zrobiliśmy o Charliem Parkerze i Louisie Armstrongu. Odzew był niesamowity. Dlaczego? Bo byliśmy inni niż ówcześni królowie eteru - młodzi i odważni. Z Konopnickiej po czterech latach trafiliśmy na Myśliwiecką. Piotr Kaczkowski: Po raz pierwszy przyszedłem do Trójki w 1953 roku, gdy miałem siedem lat. Tu w każdą niedzielę była audycja dla przedszkolaków, w której Piotruś ze szkoły muzycznej, czyli ja, grał rzepkę [z wiersza Juliana Tuwima]. Regularnie zacząłem się pojawiać na Myśliwieckiej, gdy miałem 17 lat, i właściwie nie wyszedłem już z tego budynku. Na początku przynosiłem płyty z magazynu, robiłem herbatę lub montowałem taśmę. Pierwszą swoją piosenkę zapowiedziałem w 1962 roku. Tydzień wcześniej napisałem sobie wszystko na kartce, a Witold Pograniczny, któremu podlegałem, zatwierdził to do emisji. I mogłem zapowiedzieć piosenkę Beatlesów Love Me Do. Nieoczekiwanie w tej samej audycji zapowiedziałem piosenkę Heleny Majdaniec. Inny młody człowiek, który miał ją zapowiedzieć, po prostu nie dał rady. Oczywiście to nie działo się na żywo. Maciej Zembaty (zmarł w 2011 roku; wypowiedź z 1997 roku): Jako licealista napisałem scenariusz słuchowiska Wycieczka do Świdra według Gałczyńskiego. Gdy zacząłem to reżyserować, okazało się, że brakuje mi dźwięku jadącej lokomotywy. Z mojego liceum plastycznego najbliżej było na Myśliwiecką, gdzie

przyszedłem wypożyczyć taśmę z efektem specjalnym. Tak mi się tu spodobało, że powiedziałem sobie: „Ja tu jeszcze wrócę”. Udało się po maturze w 1964 roku. Studiowałem wtedy polonistykę i z Olą Kurczab prowadziłem cykliczną audycję Polszczyzna dla wszystkich. Braliśmy za to niezłe pieniądze, bo kiedyś z radia dało się wyżyć. Jacek Fedorowicz: Na początku lat 70. Joanna Zadrowska z redakcji reportażu złożyła mi nobilitującą propozycję - stałego felietonu w Trójce. Dziesięć minut gadania o stałej porze w każdy poniedziałek rano. Tak to się zresztą nazywało: Zawsze w poniedziałek - Jacek Fedorowicz. Ogólny pomysł sprowadziła do wskazówki: „To powinno być coś w rodzaju poradnika Jak żyć?, w odcinkach i na wesoło”. Zastosowałem się. Udało mi się zrobić cykl felietonów poradniczych i były to porady prawdziwe. Owszem, żartobliwe w formie, ale można je było stosować w praktyce. Z opisu, jak się urządzać w socjalistycznym świecie, wyłaniał się kraj mający wszelkie cechy domu wariatów. Wybrane felietony zostały potem wydane w dwóch zbiorkach: W zasadzie TAK i W zasadzie ciąg dalszy. Przez wiele lat uważałem, że to jest najlepsze ze wszystkiego, co w życiu udało mi się zrobić. Szczególnie po recenzji Stefana Kisielewskiego w paryskiej „Kulturze”, że W zasadzie TAK to najbardziej antykomunistyczna książka wydana za pieniądze komunistów. TRZY PO TRZY Owsiak w czas Magazyn „Brum”, który prowadziłem na zmianę z Piotrem Klattem i Kubą Wojewódzkim, zaczynał się o 15. Dziesięć minut wcześniej wszedłem do swojego mieszkania na Ursynowie, włączyłem radio i zacząłem się zastanawiać, kto dzisiaj poprowadzi audycję. I wtedy mnie olśniło, że przecież ja! Wybiegłem z domu jak oparzony i łamiąc wszystkie przepisy, pojechałem na Myśliwiecką. Na szczęście była tam Maria, która przez wiele lat pomagała Markowi Niedźwieckiemu przy jego audycjach. Gdy po serwisie informacyjnym mnie wciąż nie było, Maria zarządziła, że trzeba puścić muzykę, aż się zjawię. Wpadłem na ostatnie takty i od razu opowiedziałem żarcik, a potem już jak zawsze poleciał piątkowy magazyn „Brum”. Jerzy Owsiak

Wojciech Mann: Prowadziliśmy w latach 60. najpierw na Nowym Świecie, a potem na Żoliborzu klub, w którym spotykały się nastolatki kochające muzykę, by jej słuchać, czytać o niej i rozmawiać, jak kto śpiewa. Nasza działalność wzbudziła zainteresowanie kolegów z Rozgłośni Harcerskiej, którym władza ludowa, o dziwo, pozwoliła na uruchomienie własnego nadajnika. Z uwagi na ograniczony zasięg stacji można tam było grać piosenki anglojęzycznych wykonawców. Wstępną propozycję pracy przyjąłem z zachwytem, ale też niepokojem, czy w gronie doświadczonych redaktorów moja osoba zostanie zaakceptowana. Pamiętam wysiłek, z jakim dukałem przemądrzałe zdania o płycie Fairytale Donovana. Te harcerskie próby stałyby się pewnie ślepą uliczką, gdyby nie szefowie raczkującej Trójki, którzy szukali nowych ludzi do współpracy. Zwrócili się o pomoc do Rozgłośni Harcerskiej, licząc, że występująca tam młodzież jest już po pierwszej obróbce dziennikarskiej. Tak znalazłem się w pokojach redakcji muzycznej Trójki na Myśliwieckiej. Zacząłem mozolną drogę, by trafić na antenę. Grzegorz Wasowski: Mój nieświadomy debiut radiowy nastąpił w roku 1956, w audycji na żywo Książeczki z mojej półeczki prowadzonej przez mojego tatę. Szkoła w zasadzie mnie nie interesowała. Więcej czasu spędzałem na Agrykoli. Nie chcąc robić wstydu tacie, zdałem maturę. Dla rodziców też, mimo że mnie nie przymuszali, zdecydowałem się pójść na studia. Ale w roku 1968, kiedy ukończyłem liceum, przy rekrutacji na studia zaczęły obowiązywać punkty za dobre robotnicze pochodzenie. Utraciłem więc pierwszą szansę dostania się na studia, a kolejnych nie wykorzystałem. Tak naprawdę to nie chciałem ich wcale wykorzystywać, bo nigdy nie byłem fanem edukacji zinstytucjonalizowanej. Trzy miesiące przepracowałem w bibliotece Polskiego Wydawnictwa Muzycznego i 31 sierpnia 1971 roku trafiłem na staż do Programu Trzeciego. Stało się to po nieśmiałej propozycji mojego taty, „czy bym nie spróbował, bo może radio mnie zainteresuje”. Zofia Kruszewska: Każdy, kto chodzi do szkoły muzycznej, chce być wirtuozem,

by świat przed nim klękał i rzucał mu kwiaty pod nogi. A ja, mając 16 lat, chciałam zostać realizatorem dźwięku. W naszej szkole muzycznej pojawiła się absolwentka, która studiowała w Warszawie reżyserię muzyczną. Opowiadała o obcowaniu z muzyką, rejestrowaniu koncertów na taśmę i pracy z mikrofonem. Pomyślałam: „Chcę to robić”. Skończyłam reżyserię muzyczną i zamiast wracać na Śląsk, zostałam w Warszawie. W grudniu 1970 roku zaczęłam pracę na Malczewskiego. Siedziałam przy konsolecie i płakałam. Nic nie rozumiałam ze slangu zawodowego, którym porozumiewali się moi koledzy. Przez cztery następne lata dostawałam gorączki przed każdym programem, który miał być na żywo. Jan Chojnacki: Studiowałem handel zagraniczny, dzięki temu trafiłem na początku lat 70. do pracy w firmie Pagart, która wysyłała polskich artystów na zagraniczne występy. Miałem ten przywilej, że mogłem im w tych podróżach towarzyszyć. Człowiek wyjeżdżający za granicę był w tamtych latach zjawiskiem endemicznym. Byłem z zespołem Opery Łódzkiej w Finlandii, z olsztyńską Pantomimą Głuchych pojechałem do USA, a z Czesławem Niemenem na festiwal jazzowy do Indii. Towarzyszyłem też teatrowi Tadeusza Kantora, który był absolutną gwiazdą nowojorskiego teatru La MaMa. Dzięki tym wyjazdom miałem dostęp do sklepów płytowych za żelazną kurtyną, co czyniło mnie atrakcyjnym kąskiem dla Trójki. Poza tym byłem już zainfekowany bluesem. Magda Jethon: Moja mama dowiedziała się o istnieniu Trójki pod koniec lat 60. To ona odkryła ITR [Ilustrowany Tygodnik Rozrywkowy], pierwszą satyryczną audycję w Trójce, którą pamiętam. Mama siadała przed trzeszczącym radioodbiornikiem z uchem przy głośniku i wołała całą rodzinę, byśmy tego posłuchali. TRZY PO TRZY Nie wyrokuj - weryfikuj! Największa wpadka zdarzyła mi się przy okazji procesu ekstradycyjnego Edwarda Mazura oskarżonego o zlecenie zabójstwa generała Marka Papały. Dwa tygodnie przed decyzją sądu ogłosiłem na antenie Polskiego Radia, że Mazur został uniewinniony. Po 15 minutach zorientowałem się, że to nieprawda, i musiałem wszystko odwołać. Moja wpadka

wzięła się z sądowego pisma, które wpadło mi w ręce. Tam przeczytałem, że Edward Mazur powinien zostać natychmiast wypuszczony z aresztu. Uznałem, że mam w rękach decyzję sędziego i że muszę to natychmiast przekazać do Polski. W tytule znajdowały się nazwa i adres sądu oraz wszystkie sygnatury akt, ale było to pismo adwokata Mazura skierowane do sądu, a nie odwrotnie. Po dwóch tygodniach moje rewelacje ostatecznie się potwierdziły, ale ja dostałem twardą lekcję, że szybkość w mediach nie jest najważniejsza. Ważniejsze jest weryfikowanie zdobytych informacji. Marek Wałkuski Sześćdziesiąt minut na godzinę w wersji mikro. Od lewej: Jan Kaczmarek, Włodzimierz Plaskota, Marcin Wolski i Andrzej Zaorski Andrzej Turski Radio na gościnnych występach w Hucie Warszawa podczas karnawału Solidarności. Od lewej: Andrzej Zaorski, Andrzej Fedorowicz, Marian Opania, Marcin Wolski, Jerzy Woy-Woyciechowski

Realizatorka dźwięku Barbara Głuszczak, Sławomir Zieliński i Ewa Redel Plenerowe studio Trójki w Jarocinie „Srebrne Usta”, początek lat 90. Od lewej: Beata Michniewicz, Ryszard Jaźwiński, Grażyna Dobroń i Monika Olejnik Kuba Strzyczkowski wśród słuchaczy Chrzest waloński w Szklarskiej Porębie. Wyżej: Artur Andrus, z prawej: Grażyna Dobroń

„Pocztówka do św. Mikołaja”. Początek lat 90. Tomasz Sianecki przy tzw. gebelsie, czyli studyjnym magnetofonie. Rok 1994 Kuba Strzyczkowski i Monika Olejnik podczas wykonywania odlewu ust na skwer Radiowej Trójki w Szklarskiej Porębie Marek Niedźwiecki Krystian Hanke i Maja Borkowska podczas porannej audycji Zapraszamy do Trójki

Henryk Sytner i Marek Niedźwiecki Henryk Sytner od 42 lat organizuje „Wakacje na dwóch kółkach”... Henryk Sytner i Grażyna Dobroń ...a od 30 - obozy narciarsko-taneczne Wojciech Mann i Grzegorz Wasowski (gdy jeszcze występowali razem w radiu)