kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 827 047
  • Obserwuję1 347
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 650 532

Baccalario Pierdomenico - 01. Ognisty pierścień - (Century)

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
B

Baccalario Pierdomenico - 01. Ognisty pierścień - (Century) .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu B BACCALARIO PIERDOMENICO Cykl: Century
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 210 stron)

Baccalario Pierdomenico Ognisty Pierścień Książkę dedykuję mojej babci, która z bliska ogląda gwiazdy.

Wiem, że jestem śmiertelnikiem. Lecz gdy podziwiam kręte ścieżki gwiazd, moje stopy nie dotykają ziemi. Gdy obserwuję wędrówkę gwiazd, staję obok Zeusa i rozkoszuję się boską ambrozją. Ptolemeusz, astronom Natura lubi się ukrywać. Heraklit zwany „Ciemnym", filozof. Początek Gwiazdy Wielkiej Niedźwiedzicy leniwie rozświetlają nocne niebo. Nadszedł ich czas. Cisza, która wypełnia wnętrze baraku, raz po raz przerywana jest dźwiękiem nerwowych uderzeń palców o blat stołu. Wtem słychać pytanie. Treść słów zastyga w dusznym powietrzu. -Jesteście pewni, że ona przyjdzie? Nikt nie odpowiada. Aluminiowe okna są przemarznięte. Za szybami szaleje śnieżyca. W oddali lśni dostojna powierzchnia lodowca. - Wydaje mi się, że słyszę wilki... - wtrąca jeden z mężczyzn drapiąc się po brodzie. - A wy, nic nie słyszycie? Głos zabiera drugi z mężczyzn. Jest stary i zmizerniały - niczym drzewo, które przeżyło pożar. - Czas brać się do pracy! - sugeruje. - Nie mamy czasu do stracenia. Początek Gwiazdy Wielkiej Niedźwiedzicy leniwie rozświetlają nocne niebo. Nadszedł ich czas. Cisza, która wypełnia wnętrze baraku, raz po raz przerywana jest dźwiękiem nerwowych uderzeń palców o blat stołu. Wtem słychać pytanie. Treść słów zastyga w dusznym powietrzu. - Jesteście pewni, że ona przyjdzie? Nikt nie odpowiada. Aluminiowe okna są przemarznięte. Za szybami szaleje śnieżyca. W oddali lśni dostojna powierzchnia lodowca. - Wydaje mi się, że słyszę wilki... - wtrąca jeden z mężczyzn drapiąc się po brodzie. - A wy, nic nie słyszycie1 Głos zabiera drugi z mężczyzn. Jest stary i zmizerniały - niczym drzewo, które przeżyło pożar. - Czas brać się do pracy! - sugeruje. - Nie mamy czasu do stracenia. Kobieta odrywa ręce od stołu, spogląda na zegarek, i kiwa głową. - Zgadzam się. Czas brać się do pracy.

Mężczyźni otwierają notatniki i pośpiesznie przeglądają szeleszczące strony. - Z dziećmi wszystko w porządku? - pyta brodaty mężczyzna. - Wciąż rosną - odpowiada kobieta. - Już wkrótce nadejdzie czas wyboru. Kobieta wyjmuje dwadzieścia fotografii i pokazuje je towarzyszom. Zdjęcia wędrują z rąk do rąk. , - Ile mają lat? - pyta sędziwy człowiek. - Osiem. Na twarzy brodatego mężczyzny widać oznaki niepokoju. Brodacz niespodziewanie wstaje z krzesła i zmierza do okna. Z niepokojem wygląda na zewnątrz, lecz wszystko przesłania szalejąca śnieżyca. - Znów je słyszę. Znów słyszę wilki. Starzec zaczyna się śmiać: - Od najbliższych zabudowań dzieli nas trzydzieści kilometrów lodu. Sam powiedz, skąd wokół nas miałyby pojawić się wilki? Brodacz pozostaje przy oknie, a szyba z wolna pokrywa się warstwą srebrzystobladej pary. Po chwili wraca na miejsce i setny raz spogląda na zegarek. - Być może powinniśmy byli spotkać się w mniej odludnym miejscu. Mogliśmy umówić się w parku, tak jak ostatnio. -Itak by nie przyszła. Przecież wiesz, jaka jest. W każdym razie... - stary mężczyzna wskazuje na zdjęcie małej dziewczynki. - Przecież umówiliśmy się, że ta się nie nadaje. Kobieta przesuwa palce po filiżance z herbatą i unosi brew, nie zdradzając przy tym swego nastroju i myśli. - Zmieniłam zdanie - odpowiada, przełknąwszy łyk gorącego napoju. - Nie wydaje mi się, abyś mogła ot tak zmieniać zdanie. - To moja sprawa. - Lecz ta dziewczynka... - odpowiada mężczyzna, wskazując na fotografię dziecka z burzą ciemnych, kręconych włosów. - Przecież jest twoją bratanicą. - Posługuje się dwoma językami lepiej od nas wszystkich. Jak długo mam was przekonywać? - Przecież wiesz o wszystkich niebezpieczeństwach. -A ty znasz przyczyny, dla których postępuję tak, a nie inaczej. - Poprzednio umówiliśmy się, że nie będziemy jej brać pod uwagę. - Poprzednio było osiem lat temu, kilka lat po jej narodzinach. Zapada milczenie. We wnętrzu baraku słychać tylko odgbsy bulgoczącego czajnika, który ustawiono nad paleniskiem, i trzaskające iskry

dopalających się drew. Mężczyźni patrzą posępnie na fotografie ułożone na stołe: białe twarze, skośne oczy, jasne włosy, rude włosy, jasna skóra, ciemna skóra. Twarze chłopców i dziewcząt. Wszystkie tak różne od siebie, lecz równocześnie posiadające jedną wspólną cechę. Już wkrótce dzieci poznają tajemnicę. Ściany baraku uginają się pod ciężarem śniegu. Gwiazdy, rozświetlające złowrogie ciemności, leniwie podążają swą niezmienną drogą. - Nie chciałbym, abyś popełniła błąd - kościsty człowiek ponownie przerywa milczenie. - Nigdy wcześniej nie popełniłaś błędu? - Robię, co mogę, aby wystrzegać się pomyłek. Przecież pracuję Z niebezpiecznymi ludźmi... Sami wiecie, z kim. Brodaty mężczyzna przerywa nerwową wymianę zdań i wtrąca: - Nie przejmujmy się nadto czymś, co dopiero się stanie. Przecież jest zbyt wcześnie, aby podejmować ostateczne decyzje. Teraz muszę wiedzieć, dokąd mam przewieźć mapę. - Gdzie ją ukryłeś? Brodacz wskazuje starą, skórzaną teczkę. - Myślę, że nie wzbudzi podejrzeń... - Mam taką nadzieję. Gdyby ktoś dowiedział się... Starzec przerywa swoją wypowiedź- W ciszy słychać nagłą wrzawę. Dźwięki ciężkich kroków. Ujadanie psów. Przeraźliwy skowyt. Wilki. Kobieta i mężczyźni wstają z krzeseł. - Czy teraz mi wierzycie? - krzyczy brodacz zmierzając do okna. Po kilku sekundach drzwi do baraku otwierają się. Do wnętrza wchodzi nieznany przybysz Z rakami przypiętymi do butów. Chwilę później nieznajomy zdejmuje ochronną maskę i rzuca na ziemię grube rękawice. - Przepraszam za spóźnienie... - wtrąca z rozbrajającym uśmiechem. Spod kaptura puchowej kurtki wystają kosmyki długich, czarnych, kręconych włosów. - Zanim ruszyłam w waszą stronę, musiałam dowiedzieć się, gdzie wszystko się zacznie. Kobieta zwinnym ruchem odpina sztywne raki od ośnieżonych butów. Zamyka drzwi, pozostawiając na zewnątrz sanie i stado wilków. - Wszystko rozpocznie się w Rzymie. Pułapka Nieruchoma Elektra w ciemnościach wyczekuje odpowiedniej chwili. Jej ręce spoczywają na skrzyżowanych nogach. W palcach trzyma sznurek,

który uruchomi pułapkę. Elektra pozostaje w bezruchu. Jest niczym jeden z nieruchomych sprzętów wypełniających czeluście mrocznej piwnicy. Elektra oddycha miarowo i bezgłośnie. Nie zwraca uwagi na kurz, który z każdą mijającą minutą pokrywa ją od stóp do głowy. - Wychodź. No chodź do mnie - powtarza w myślach. Spowita mrokiem wsłuchuje się w dźwięki docierające ze wszystkich kierunków. W oddali słychać tykanie liczników i szum pompy tłoczącej wodę do hotelowych pokojów. Każdy z nich tyka własnym, niepowtarzalnym rytmem. W przepełnionej kurzem piwnicy panuje grobowa cisza. Ognisty Pierścień Hotel, miasto i świat pozostały w oddali. Jest ciepło. Nadszedł 29 grudnia. Nastąpił początek, lecz Elektra jeszcze o tym nie wie. Ledwo słyszalny szelest to znak, że mysz jest blisko. Tup, tup. W ciemnościach słychać dyskretne dźwięki kroków malutkiego zwierzątka. Elektra ściska sznurek i uśmiecha się do siebie. - Nieodparty urok sera pecorino romano! - z dumą powtarza w myślach. Ciotka Linda od lat powtarza, że nikt nie oprze się-odrobinie wybornego pecorino romano. Tup, tup. I cisza. Tup, tup. I znów cisza. Mysz szuka w powietrzu śladów aromatu sera i z wolna podąża ich śladem. - Już prawie jesteś moja! - Elektra powtarza w myślach i kurczowo ściska sznurek. Po chwili zadaje sobie pytanie: Jak długo masz zamiar drażnić się ze mną, głupi gryzoniu?! Elektra zbudowała prostą pułapkę: pod pudełkiem po butach umieściła niewielki kawałek sera pecorino. Pudełko przymocowała do starej parasolki. Jeden ruch sznurkiem i pudełko spadnie na zaskoczoną mysz. Teraz należy się skupić i wyczekać na właściwą chwilę. Na ten ułamek sekundy, gdy pod osłoną ciemności mysz dotrze do aromatycznej przynęty. Elektra wie, że musi polegać na własnej intuicji. Wewnętrzny głos mówi jej, że chwila zwycięstwa jest jeszcze odległa. Elektra czeka. Jeszcze kilka minut. Tup, tup. Mysz jest coraz bliżej. I znów chwila ciszy. Elektra nie lęka się wyzwań. Mijają ostatnie sekundy misternego planu, gdy wszystko wskazuje na zbliżający się sukces i ostateczne zwycięstwo. Elektra wyobraża sobie bezmiar dumy na twarzy jej ojca, gdy ten wróci z

lotniska. Ciotka Linda z pewnością będzie przerażona widokiem zdechłej myszy. Najlepiej, jeśli pokaże ciotce mysz, trzymając ją za ogon, tak aby zdobycz swobodnie dyndała w powietrzu. Ciotka Irena zapewne powie: „Nie powinnaś bawić się w piwnicy. Piwnica to prawdziwy labirynt ciemnych i niebezpiecznych korytarzy". Po chwili namysłu doda ze złowrogim wyrazem twarzy: „Musisz pamiętać, że nikt nie wie, dokąd prowadzą podziemne korytarze". Elektra nie przyszła do piwnicy dla byle zabawy. Ukryła się w ciemnościach, aby wypełnić misję. Misję schwytania myszy. Misja to nie to samo, co zwykła zabawa. Tup, tup. Mysz jest coraz bliżej. Lecz wtem... Wtem sufit piwnicy zaczyna dygotać. Donośne kroki wprawiają w ruch setki butelek ułożonych na bezkresnych regałach. - Nie teraz! - powtarza w myślach Elektra. - Dlaczego akurat teraz?! Hałas i rumor nabierają mocy. Kurz nagromadzony w piwnicznym powietrzu ponownie zaczyna wirować. Wyraźnie słychać coraz bliższe kroki i głos zdenerwowanej kobiety. Głos przypomina dźwięk policyjnej syreny. - EEELLEEEEEEEEKTRAAAAAA! - rozbrzmiewa syrena, a drzwi do piwnicy stają otworem. Ognisty Pierścień Strumień światła wdziera się na schody, sięga regałów i butelek wina spoczywających na półkach. Blada poświata osadza się na szafach i niezliczonych, kamiennych figurkach. Elektra patrzy w podłogę. Mała, szara myszka stoi na tylnich łapkach, centymetr od pułapki. - Tym razem mi nie umkniesz! - powtarza Elektra, pociągając za sznurek. Pudełko upada na ziemię, lecz mysz wciąż cieszy się wolnością. - Nie! - krzyczy Elektra. Ciotka Linda stoi na schodach i po omacku poszukuje włącznika światła. Chwilę później całe wnętrze wypełnia się jasnością. Dwanaście żarówek rozświetla piwnicę i odpędza mrok. Żarówki, uwięzione w kloszach ze starych butelek, smętnie zwisają z sufitu. - Elektra! Siedziałaś tu po ciemku? - A niech to! - odpowiada Elektra, stając na równe nogi. — Znów mi uciekła! - Kto uciekł? - pyta zmieszana ciotka. Elektra szybko chwyta parasolkę i patrzy z wyrzutem na starszą kobietę. - Czego chcesz tym razem? Ciotka stoi na schodach i studiuje wnętrze piwnicy. Wydaje się zaskoczona

- niczym osoba, która po raz pierwszy w życiu zeszła pod ziemię. - Aż strach pomyśleć, jaki tu bałagan! Pewnego dnia namówię twego ojca, aby pofatygował się ze mną do piwnicy i w końcu zrobimy tu porządek. Przyznasz moja droga, że nie uchodzi, aby piwnica była w takim stanie! Zamyślona kobieta na chwilę zapomina, dlaczego szukała Elektry. Elektra patrzy na ciotkę jak na intruza i czuje, że kipi w niej złość. Starsza kobieta z gracją przeczesuje ręką swe siwe włosy. Nie wie, że pokrzyżowała misterny plan bratanicy. Na podłodze leży, teraz już bezużyteczne, pudełko po butach. W zakamarkach kamiennego wnętrza ukrywa się mysz. Oświetlony labirynt podziemnych pomieszczeń i korytarzy traci swój tajemniczy urok. - O co chodzi, ciociu Lindo? - Elektra ponawia pytanie. Ciotka wciąż milczy. - CIOCIU LINDO! - Elektra powtarza po kilku chwilach podniesionym głosem. Osłupiała ciotka wpatruje się w Elektrę. - Elektro, kochanie - odpowiada spokojnym głosem. - Dzwonił twój ojciec z lotniska. Mówił, że jest jakiś problem z pokojami. Obawia się, że przytrafiło się coś bardzo poważnego. - O co chodzi? - Nie chciał mi powiedzieć. - A gdzie jest teraz? - Wciąż jest na lotnisku. - odpowiada uśmiechnięta ciotka. Fernando Melodia wyłączył telefon komórkowy. Bezduszny głos operatora poinformował go, że abonent nie posiada wolnych środków na koncie. - No nie! - mruczy Fernando pod nosem. - No i co teraz? Tuż obok niego stoją Millerowie - amerykańskie małżeństwo z wyraźnie niezadowolonym synem. Fernando i amerykańska rodzina stoją w hallu terminalu A. Obok nich piętrzy się stos olbrzymich walizek. Rodzice są znacznie niżsi od syna. Chłopak jest szczupły i wysoki, z czupryną niesfornych włosów. Jego twarz ma grobowy wyraz. Być może wstydzi się własnych rodziców ze względu na ich osobliwe odzienie. Ojciec ubrany jest w szary, kraciasty płaszcz, a jego szyję zdobi krzykliwa mucha w kropki. Kobieta ubrana jest w garsonkę koloru khaki. Oto rodzina Millerów. Przyjechali do Rzymu. Rodzice są tym uszczęślwieni. Zarezerwowali ostatni wolny pokój, aby spędzić noc sylwestrową we Włoszech. Profesor przybył na ważną konferencję poświęconą problemom ocieplania się klimatu. Jego żonii wygląda na kobietę, która nie oprze się wielogodzinnym i wyczerpującym zakupom. Ich syn jest nieszczęśliwy,

jakby znalazł się z dala od domu wbrew swojej woli. Fernando wzdycha. Pod ramieniem ukrywa kartkę papieru, którą zabrał z hotelu, aby odnaleźć gości na zatłoczonym lotnisku. Na kartce jest napis: HOTEL „DOMUS QUINTILIA" WITAMY! Kartka była pomysłem Elektry. Niewątpliwie, Elektra miała dobre intencje, lecz kilka minut wcześniej Fernando żałował, że przystał na pomysł córki. Trzymał kartkę w widocznym miejscu i po chwili, u jego boku stanęła uśmiechnięta rodzina Millerów. Dwójka dorosłych gości. Krótki uścisk dłoni. - Jak miło, że wyjechał Pan po nas! - krzyczy pan Miller, oddalając się na minutę od wózków z bagażami, aby podziękować właścicielowi hotelu za jego uprzejmość. Fernando uśmiecha się niepewnie. Od tamtej pory uśmiech nie opuści jego twarzy na ułamek sekundy. Uśmiechnięty Fernando chce zapaść się pod ziemię i umrzeć ze wstydu. Fernando czuje zakłopotanie, ponieważ przyjechał na lotnisko Fiumicino, aby odebrać dwójkę dorosłych gości. Dwójkę, a nie trójkę. Miał odebrać dwie damy z Francji nazwiskiem Blanchard. Nie spodziewał się amerykańskiej rodziny Millerów. Przyjechał na spotkanie matki i córki, które miały wylądować na terminalu B, lot osiem-zero-osiem, z paryskiego lotniska Charles'a de Gaulle'a. Miał powitać w Rzymie młodą projektantkę perfum Celice Blanchard wraz z jej pociechą imieniem Mistral. Miał nadzieję zabrać je z lotniska, zawieźć do hotelu i przekazać im klucze do pokoju numer cztery. Pokoju w kolorze niebieskim. Pokoju z łazienką, prysznicem i malowniczym tarasem nad jedną z bocznych uliczek. Kobiety miały zająć jedyny wolny pokój. W hotelu nie ma miejsca dla trzyosobowej rodziny z innego kontynentu. Na twarzach Amerykanów widać spokój. Turyści są zadowoleni. To znak, że są pewni, iż sytuacja jest pod kontrolą. Ich dobre samopoczucie to znak, że Fernando popełnił niewybaczalny błąd podczas przyjmowania rezerwacji. Okoliczności są dramatyczne. Fernando wkłada rękę do kieszeni spodni i upewnia się, że wciąż spoczywa w niej miniaturowy telefon. Ma nadzieję, że Elektra wkrótce zadzwoni i znajdzie wyjście z opresji. - Czy coś się stało? - pyta profesor. Amerykanin po raz kolejny bezwiednie poprawia nakrapianą muchę. - Nie, nie. Wszystko w porządku - odpowiada Fernando serdecznym tonem i w myślach poszukuje właściwego rozwiązania kłopotliwej sytuacji. Właściciel hotelu próbuje zapomnieć, że podczas Świąt i Nowego Roku

Rzym jest pełen turystów. Po chwili dodaje, wskazując ręką na tablicę przylotów. - Musimy jeszcze poczekać na dwoje gości. Wydaje mi się, że wkrótce do nas dołączą. W otoczeniu tysięcy turystów i niezliczonych wózków bagażowych Fernando próbuje odzyskać spokój. - Jakoś sobie poradzę - w myślach powtarza hotelarz. Nie po raz pierwszy popełnił błąd podczas rezerwacji hotelowych pokoi. Odkąd umarła jego małżonka, pomyłki zdarzają się nader często. Jednak w przeszłości miał wolne pokoje. Fernando wie, że w żadnym z rzymskich hoteli nie znajdzie teraz wolnego miejsca. Hotelarz rozmyśla o Internecie. Odkąd umożliwił gościom rezerwację pokoi przez sieć komputerową, cały proces znacznie się skomplikował. Przed upowszechnieniem Internetu rezerwacje prowadzono wyłącznie przez telefon. Teraz trzeba włączyć komputer, odczytać elektroniczną pocztę, wpisać rezerwacje do harmonogramu, zapamiętać nazwiska gości i właściwie przepisać kombinację szesnastu cyfr numeru karty kredytowej. Rezerwacje to bardzo skomplikowane przedsięwzięcie, stwierdził. U wejścia na terminal przylotów międzynarodowych pojawia się kolejna grupa turystów. To znak, że wylądował samolot z Paryża. Fernando niechętnie podnosi kartkę z nazwą hotelu. A może szykowne paryżanki spóźniły się na samolot? Być może zmieniły zdanie i postanowiły zostać w domu. Być może francuskie turystki są wytworem przepracowanej wyobraźni hotelarza. Jednak taki scenariusz jest mało prawdopodobny, szczególnie gdy hotelik oferuje gościom jedynie cztery pokoje. Fernando spogląda na młodego Amerykanina. Chłopak wydaje się jedyną osobą w gorszym nastroju od hotelarza. Telefon milczy jak zaklęty. Czy Elektra zdecyduje się oddzwonić do własnego ojca? - Pan z hotelu „Domus Quintilia"? - męski głos przerywa rozmyślania hotelarza. Fernando spogląda w dół i widzi dwóch niewysokich Chińczyków. Starszy mężczyzna ubrany jest w lśniący, jedwabny garnitur. Obok niego stoi uśmiechnięty chłopiec o niebieskich oczach i kruczoczarnych włosach, obciętych na pazia. Chłopiec podkreśla swe zadowolenie, wyszczerzając zęby w najszerszym z uśmiechów. - Ze co, proszę? - odpowiada mechanicznie Fernando. Wypowiedziawszy te słowa, hotelarz czuje, że robi się mu gorąco.

Niski mężczyzna w jedwabnym garniturze wymachuje komputerowym wydrukiem. - Nazywam się See-Young Wan Ho - odpowiada Chińczyk. - A to mój syn, Sheng Young Wan Ho. To miło z pana strony, że przyjechał pan na lotnisko. - Ze... że co, proszę? - jąka się Fernando. Po chwili, kątem oka, widzi Francuzkę zmierzającą w jego kierunku. Tuż za kobietą biegnie dziewczyna, która bez wątpienia jest jej córką. Pan „See-Young Wan-coś tam" wciąż wymachuje potwierdzeniem rezerwacji. Jego syn bezustannie uśmiecha się i wyczekująco patrzy na hotelarza. - Zarezerwowałem pokój numer cztery w pańskim hotelu. To bardzo miło z pana strony, że postanowił pan nas odebrać z lotniska. Na twarzy Fernanda Melodii wciąż gości sztywny uśmiech. Jedyną osobą, której Fernando oczekiwał na lotnisku, była francuska projektantka perfum. Kobieta podchodzi do hotelarza i mówi do córki: - Spójrz Mistral. Oto pan z naszego hotelu. Oniemiały Fernando nieruchomo wpatruje się w gości. Nadal nie wie, co zrobić. Hotelarz obmyśla plan działań i nie widzi mężczyzny w czarnym płaszczu. Mężczyzna mija Fernanda i pozostawia za sobą mgiełkę fiołkowego zapachu. PYŁ Na hotelowym dziedzińcu połyskują stalowe ornamenty. Za murami hotelu panuje spokój i cisza. W mgnieniu oka Elektra mija niewielki plac i zostawia w tyle ozdobną studnię i poskręcane pędy winorośli pnących się majestatycznie ponad wewnętrzne balkony. Placu strzegą cztery posągi o nieodgadnionych twarzach, które ustawiono na masywnej balustradzie tarasu. Elektra dobiega do schodów i pokazuje język jednej ze złowieszczych masek umieszczonych nad wejściem do klatki schodowej. Energicznie wspina się po schodach. Pokonawszy ostatni stopień, staje naprzeciw drzwi do pokoju ciotki Irene. Elektra puka do drzwi i otwiera je, nie oczekując odpowiedzi. Pokój jest wypełniony światłem wpadającym do wnętrza przez przeszkolone drzwi, które prowadzą na przestronny taras. Sufit pomieszczenia przyozdobiony jest freskami w zielonej tonacji. Chłodna podłoga wyłożona jest białymi i czarnymi kaflami, które tworzą

wzór szachownicy. - Ciociu Irene?! - woła Elektra. - Znowu mamy problem z pokojami. Pogrążona w lekturze ciotka Irene siedzi spokojnie na wózku inwalidzkim. Na książkę pada snop światła z antycznej lampy w kształcie czapli. Ciotka odkłada książkę na kolana i, przechylając głowę w bok, spogląda na Elektrę spod okularów. Irene jest bardzo szczupła, a jej siwe włosy są wysoko upięte za pomocą eleganckiej, wielobarwnej spinki. W młodości, przed wypadkiem, który spowodował częściowy paraliż, ciotka Irene była piękną kobietą. - Niemożliwe! - odpowiada tonem, który nie zdradza krzty zaskoczenia. - Czyżby twój ojciec znów się pomylił? Elektra podbiega do ciotki w posuwistych susach. Klęka na dywanie przed wózkiem inwalidzkim i delikatnie uśmiecha się do starszej kobiety. - Tak mi się wydaje, ale tym razem naprawdę się pomylił! - To znaczy? - Zarezerwował jeden pokój na trzy różne nazwiska - tłumaczy Elektra. - Właśnie wraca z lotniska z dwiema Francuzkami, amerykańską rodziną i dwoma Chińczykami. Wszyscy goście są przekonani, że będą spać w pokoju numer cztery. - Mam nadzieję, że nie mówisz poważnie! - wzdycha starsza kobieta. - Obawiam się, że całkowicie poważnie. Przed chwilą rozmawiałam z tatą przez telefon. - To niemożliwe! — krzyczy Irene, a książka spoczywająca na jej kolanach osuwa się na podłogę. - Czyżby właściwe zapisanie trzech rezerwacji było nazbyt trudne? Gdyby twoja matka wciąż była z nami i widziała jego pomyłki... Jestem pewna, że przemówiłaby mu do rozsądku! - Ciociu Irene. Starsza kobieta kładzie dłonie na oparciach wózka i mówi dalej: - Prawda jest taka, że twój ojciec od niepamiętnych czasów buja w obłokach. Gdyby zabrakło mnie i mojej siostry, nasz hotel zbankrutowałby dawno, dawno temu! - Przecież wiesz, że tata nie ma najmniejszej ochoty zajmować się hotelem - Elektra próbuje bronić ojca. - Przecież wiesz, że wciąż pisze... - Twój ojciec i jego pisanie! - ciotka Irene śmieje się nerwowo. - Oczywiście! Jego owiana tajemnicą powieść szpiegowska. Od ilu lat kończy swe dzieło? Od pięciu? Od dziesięciu? Elektra nie ma zamiaru kolejny raz angażować się w dobrze znaną dyskusję. Milczy i po chwili spogląda na zegarek. - Mamy jakieś dwadzieścia minut, aby znaleźć rozsądne wyjście z sytuacji.

- A masz jakiś pomysł? - wdycha ciotka Irene. - Zawsze możemy wpaść w panikę - odpowiada Elektra, wzruszając ramionami. - Zawołaj ciotkę Lindę - decyduje starsza kobieta. - Trzeba rozumu trzech kobiet, aby naprawić to, co zepsuje jeden niezaradny mężczyzna! - To całkiem proste — odpowiada Linda. - Powiemy gościom, że nie mamy wolnych pokoi i odprawimy ich z kwitkiem. - Nie możemy tego zrobić! - protestuje Elektra. - Zatem znajdziemy im pokoje w innych hotelach i pokryjemy koszty noclegów. - Właśnie! Najpierw spróbujemy znaleźć wolne pokoje w okolicznych hotelach - odpowiada Irene, przystawszy na propozycję siostry. Elektra zabiera się do pracy, lecz po kilku nieudanych próbach rezygnuje i posępnie odkłada słuchawkę. - To wcale nie będzie proste. Nawet w Astorii nie mają wolnych miejsc. Ciotka Irene pospiesznie przegląda spoczywający na jej kolanach katalog rzymskich hoteli i pensjonatów. Dyktuje bratanicy kolejny numer telefonu i po cichu przeklina: - Do diabła z Nowym Rokiem i do diabła z turystami. Linda nerwowo przemierza pokój siostry. Po chwili zatrzymuje się przy kolekcji śnieżnych kul, podnosi jedną z nich i przesuwa palec po podstawie bibelotu. - Roztocza! - mówi, wpatrując się w przybrudzony palec. - Twój pokój aż prosi się o gruntowne porządki. Sama wiesz, że pył i kurz nie służą twojemu zdrowiu. Musisz pamiętać o swoim stanie. Nie zapominaj o swej chorobie. - Linda! - odpowiada Irene, przeczuwając, że zbliża się następna pogadanka na temat higieny i czystości. - Mam sparaliżowane nogi, lecz z moją głową wszystko w porządku! Odrobina kurzu jeszcze nikogo nie zabiła. Ignorując komentarz siostry, Linda obraca kulę i z obrzydzeniem patrzy na padające w jej wnętrzu płatki śniegu. - Okropność! - odpowiada, odstawiwszy kulę na miejsce po kilku krótkich sekundach. - Przez takie właśnie ozdóbki ładny pokój zmienia się w istną graciarnię. - Moja kolekcja nie musi ci się podobać! Pamiętaj, że jesteś w moim prywatnym pokoju i że mogę w nim trzymać, co mi się podoba. - Powiedz proszę, po co ci te stare fotografie? - kontynuuje niestrudzenie Linda. -1 te wszystkie stare komody? Ubrania trzymane w starociach muszą pachnieć stęchlizną. W ten sposób zniszczysz całą swą

garderobę. Powinnaś mnie słuchać! Kup sobie nowe komody, podobne to tych, które stoją w moim pokoju. I nie zapomnij umieścić w nich nieco waniliowego potpourri, po jednej saszetce w każdej szufladzie. W ten sposób wszystkie twoje ubrania będą pachnieć... - Będą pachnieć wanilią! Już sobie to wyobrażam! - ciotka Irene przerywa wywód siostry. - Lindo kochana! Myślę, że teraz powinnyśmy skupić się na rozwiązaniu większych problemów. Zastanówmy się, co zrobić z gośćmi. Nie mamy czasu na rozmowy o mojej garderobie. Elektra kończy kolejną bezowocną rozmowę telefoniczną. - Nic z tego. Nawet w Miltonie nie mają miejsca. Wydaje mi się, że od nadmiaru turystów całe miasto pęka w szwach. - No właśnie! Czas zastanowić się, co ugotować na dzisiejszą kolację. Mogłabym przygotować prostą polentę ze skwarkami. Mogłabym usmażyć seriolę... Seriolę mogłabym upiec z ziemniakami i odrobiną pietruszki. Elektra nie słucha ciotki i jeszcze raz próbuje zadzwonić do jednego z okolicznych hoteli. Każda rozmowa kończy się podobnie: „Przykro nam, lecz nie mamy wolnych pokoi". - Wszystko zajęte! - Elektra informuje ciotki. - No cóż! - wzdycha Irene. - W takim razie czas już rozważyć plan B. - Nawet o tym nie myśl! - protestuje Linda podniósłszy wzrok. - Nie oddam mojego pokoju jakimś obcym ludziom! - Lindo, nie mamy innego... - W moim pokoju jest bałagan. Okropny bałagan. I sama wiesz, jak obcy będą się zachowywać! Będą chodzić w butach po całym pokoju! Przecież wiesz, że do mojego pokoju nie wolno wchodzić w butach. Co to, to nie! A co z łazienką? Musiałabym ją zdezynfekować. A co będzie, jak już wyjadą? Przecież już nigdy nie skorzystam z własnej łazienki! Będzie skażona obcymi wirusami i nieznanymi bakteriami. Mój organizm mógłby tego nie wytrzymać. Zresztą wasz też nie! Przecież wiecie, że są choroby, które pozostają niebezpieczne, niezależnie od pełnej dezynfekcji! W telewizji bez przerwy mówią o nowych bakteriach! Mówili o tym człowieku, który przywiózł do Turcji wirus ptasiej grypy. Chyba nie zaprzeczycie? - Lindo! - Irene chwyta siostrę za rękę i przerywa jej niespodziewany wybuch. - Posłuchaj mnie chociaż przez chwilę! W twoim pokoju umieścimy dwie damy: panią z Francji i jej córkę. Posłuchaj mnie bardzo uważnie: w twoim pokoju będą mieszkać kobiety! Francuzka jest projektantką perfum. Jest czysta i ładnie pachnie. Przecież zatrzyma się u nas tylko na kilka dni. - A gdzie zamierzasz umieścić Chińczyków? - pyta zrezygnowana Linda.

- W pokoju Fernanda. - A gdzie położysz Fernanda? - Na kanapie w salonie. - Ale kanapa w salonie to bardzo delikatny antyk! - protestuje Linda. - Przecież wiesz, że Fernando psuje wszystko, do czego się zbliży. Nie zapominaj, że jest lunatykiem. - No proszę, proszę! - wtrąca Elektra. - Przecież chodzisz przez sen, podobnie jak mój ojciec! - To nieprawda! - odpowiada ciotka. - Od czasu do czasu zdarzy się, że powiem coś przez sen. Nic więcej. - Raz na jakiś czas? - Elektra drażni się z ciotką. Irene próbuje przerwać sprzeczkę i wraca do planu B. - Amerykanów umieścimy w pokoju numer cztery. Francuzki będą spać w twoim pokoju, a ty przeniesiesz się do mnie. Chińczycy będą spać w pokoju Fernanda. - Mówiłam już, że Fernando nie może spać na kanapie - odpowiada Linda. - To prześpi się pod kanapą! - Przecież nie będzie spał na podłodze. Podłoga jest strasznie brudna! - Lindo kochana! - wtrąca ciotka Irene. - Przecież wiesz, że nasz hotel jest zawsze pełen przede wszystkim dlatego, że jest sterylnie czysty i ładnie pachnie. Zatem... Fernando prześpi się na podłodze, a teraz ty i Elektra przygotujecie pokoje dla turystów. Linda wraz z siostrzenicą zmierzają do drzwi, lecz ciotka ma dalsze wątpliwości. - Wybacz Irene, ale wydaje mi się, że wciąż brakuje nam trzech łóżek. Jednego dla syna Chińczyka, jednego dla... - Wiem, co zrobimy w takiej sytuacji. Wszystkie dzieci będą spać na piętrowych łóżkach w pokoju Elektry. - Chyba nie mówisz poważnie? - Jak najbardziej poważnie. Dzieciaki będą się świetnie bawić. Elektra mówi po angielsku lepiej niż my wszyscy razem wzięci. Jej pokój jest idealny. - Rozumiem, ale... - Ale co? - Elektra przerywa, potrząsając burzą czarnych loków. - Pomysł cioci Irene jest absolutnie wspaniały! Poza tym, to jedyne wyjście. Uwierz mi, ciociu Lindo! Będzie w porządku. - Pan Mahler? - pyta młoda kobieta. Kobieta jest na lotnisku. Stoi naprzeciw wyjścia dla pasażerów w terminalu przylotów międzynarodowych. Jej sylwetkę oświetla pomarańczowa

poświata ulicznych latarni. Szczupła, ma długie rzęsy i smukłe dłonie zawodowego fotografa. Ubrana jest w pasiasty żakiet, obcisłe dżinsy i wysokie, zielone kozaki. Mężczyzna nie reaguje na jej pytanie. Mija ją i od niechcenia rzuca okiem na rząd taksówek czekających na pasażerów przed lotniskiem. Jest szczupły, ma proste siwe włosy, wyraźnie zarysowane kości policzkowe i szpiczasty, haczykowaty nos. Jest ubrany na czarno. Ma niewielkie oczy i wąskie, ledwo widoczne usta. Jego bagaż to niepozorna, czarna torba na kółkach i staromodny futerał na skrzypce. - Czy mam przyjemność z panem Mahlerem? - pyta raz jeszcze młoda kobieta i zbliża się do nieznajomego. Z nieba padają pierwsze płatki śniegu. - Być może — odpowiada tajemniczy mężczyzna, nie odrywając wzroku od rzędu taksówek. - Nazywam się Beatrice - przedstawia się kobieta. - Przyjechałam, aby odebrać pana z lotniska. - Oczywiście. - Czy zechciałby pan pójść za mną? - pyta kobieta, przygryzając usta. - Przyjechała pani samochodem? - Oczywiście - odpowiada wyraźnie poirytowana kobieta. Mężczyzna z wolna spogląda na nieznajomą. Jego wzrok jest chłodny i pełen dystansu. - To dobrze. Wiem, że lotnisko jest daleko od miasta i jestem bardzo zmęczony. - Joe Vinile poprosił, abym zabrała pana na obiad. - Nie dzisiaj - protestuje mężczyzna. - Wszystko, czego potrzebuję to wanna i wygodne łóżko. Beatrice prowadzi Mahlera do samochodu. - Ładne skrzypce - dodaje, otwierając drzwi żółtego mini. - To nie skrzypce - odpowiada Mahler, zaciskając dłoń na uchwycie staromodnego futerału. Czwórka Miliony płatków śniegu leniwie opadają na zatopiony w ciemnościach Rzym- Fernando Melodia wjeżdża na dziedziniec „Domus Quintilia" w samym sercu zabytkowej dzielnicy Trastevere. Goście wysiadają z samochodu i szukają schronienia na zadaszonym tarasie. Właściciel pensjonatu biegnie do niewielkiej recepcji. Po chwili wraca do zziębniętych turystów i próbuje spokojnie wytłumaczyć nieprzyjemną sytuację. Z

wyraźnym zakłopotaniem w głosie opowiada o problemach z rezerwacjami i planie awaryjnym przygotowanym przez jego rodzinę. Skończywszy swój wywód, pośpiesznie odwraca się od osłupiałych gości i znika za drzwiami recepcji. Zziębnięci turyści nie kryją oburzenia. Ich rozmowy stają się coraz głośniejsze i z wolna rozgrzewają mroźną atmosferę zaśnieżonego podwórka. Na twarzy amerykańskiego profesora widać niezadowolenie. - To skandal! - krzyczy profesor. - Po raz pierwszy spotykam się z tak lekceważącym stosunkiem do klienta. Amerykanka próbuje uspokoić męża, pociągając go stanowczo za rękaw płaszcza. - Błagam cię George... Uspokój się... - Mam się uspokoić? - wybucha mężczyzna, wskazując palcem na ośnieżony dziedziniec „Domus Quintilia" i schody prowadzące do recepcji. - Niby dlaczego miałbym się uspokoić? Zarezerwowałem dla nas trzyosobowy pokój, a kierowca proponuje mi dwójkę! Gdzie będzie spał nasz biedny Harvey? Usłyszawszy swoje imię, „biedny Harvey" dodaje do wypowiedzi ojca własne trzy grosze: - Czas zmienić lokal... Minąwszy jedną z gigantycznych, kraciastych walizek Pana See-Young Wan Ho, młody Amerykanin z wolna kieruje się do furgonetki hotelarza. Zziębnięty Chińczyk odziany w przewiewny, jedwabny garnitur marszczy brwi i przestępuje z nogi na nogę. - A co ze mną? Ja zarezerwowałem dwójkę, którą zaproponowano komuś innemu. Mam spać w jedynce?! Nie zapominajmy, że również mam syna! Syn niezadowolonego Chińczyka nie przysłuchuje się wymianie zdań między zniecierpliwionymi turystami, którzy chowają się przed padającym śniegiem pod niewielkim zadaszeniem tarasu. Młodzieniec biega po dziedzińcu, skacze przez masywne zaspy białego puchu i głośno komentuje otoczenie. Opowiada o drewnianym tarasie, czterech posągach ustawionych na balustradzie i tajemniczej klatce schodowej, która ukryta jest za przejściem zwieńczonym złowrogim obliczem antycznej maski. Opowiada o niewielkiej studni na samym środku dziedzińca i hotelowej furgonetce, która z wolna ginie pod warstwą śniegu iskrzącego się w świetle ulicznych lamp. Eleganckie Francuzki nie biorą udziału w ożywionej dyspucie. Matka i córka stoją spokojnie w zacisznym narożniku i od niechcenia przysłuchują się

krzykom nieznajomych. Wyglądają niemal identycznie, są ubrane w jednakowe kostiumy z przewiewnej, cienkiej tkaniny o nieokreślonym kolorze. Ich proste, długie włosy powiewają na mroźnym, wieczornym wietrze. Pan Miller pyta panią Blanchard o jej zdanie. Szykowna Francuzka odpowiada powoli: - Prawdopodobnie zaszła jakaś pomyłka. - To zwykły skandal! - ponownie krzyczy pan Miller. Jest oburzony i zaskoczony stoickim spokojem szykownej Europejki. - Czas zmienić lokal. Pojedziemy gdzie indziej - dodaje znudzony Harvey. - Poczekajcie jedną chwilę... - przerywa pan See-Young Wan Ho, spoglądając na drzwi prowadzące do wnętrza hotelu. - Wydaje mi się, że coś się stało. - Hej - dodaje jego syn i zastyga w bezruchu w najgłębszym punkcie zwalistej zaspy. Na dziecińcu staje Elektra. Ma pociągłą twarz, ciemne, żywe oczy i burzę kręconych, czarnych włosów. Po chwili, u jej boku staje równie piękna kobieta o jasnych, spokojnych oczach i srebrzystych włosach sięgających do ramion. Na ich twarzach gości uśmiech, charakterystyczny dla osób, które znają wyjście z każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji. - Przepraszamy państwa za zamieszanie... — mówi starsza kobieta. - Wierzę, że poradzimy sobie pomimo wszelkich trudności. Sami państwo zobaczą. - Z pewnością nie powinni państwo stać na mrozie. Zapraszamy do środka - rezolutnie dodaje Elektra. Na obliczu Amerykanina, wpatrzonego w niezwykłe oczy Lindy, pojawia się spokój. Profesor delikatnie uwalnia się z objęć żony i odpowiada z uśmiechem: - Oczywiście, mają panie rację. Jego syn wydaje się równie zaintrygowany nieoczekiwanym biegiem wydarzeń. Pan See-Young Wan Ho przyjmuje zaproszenie kobiet z charakterystycznym dla Azjatów skinieniem głowy. Szykowne Francuzki przesuwają się w bok, umożliwiając Fernando wniesienie bagaży do wnętrza hotelu. Turyści podążają śladem Elektry i wchodzą do jadalni. Ściany pomieszczenia przyozdobione są radosnymi malowidłami. Restauracyjne stoliki czekają, nakryte do kolacji. W jadalni oczekuje ich starsza kobieta na wózku inwalidzkim. - Nazywam się Irene - kobieta na wózku wita zziębniętych turystów. - Na początku chciałam przeprosić państwa za wszelkie niedogodności.

Amerykanin jest gotów odpowiedzieć, że tak naprawdę nic się nie stało, lecz niespodziewanie milczy i czeka na kolejne słowa gospodyni. - Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że ponosimy pełną odpowiedzialność za błędy w rezerwacjach - kontynuuje kobieta -jednak śmiem twierdzić, że nasza propozycja spotka się z państwa aprobatą. Miasto jest pełne turystów i mogę zagwarantować, że nie znajdą państwo lepszego zakwaterowania. Proponujemy państwu nocleg w pokojach, które nie ustępują wygodą naszym hotelowym kwaterom. - Lecz w pokoju nie będzie miejsca dla mojej córki... - dodaje szykowna Francuzka. - Proszę się tym nie przejmować! - natychmiast odpowiada Elektra. - W moim pokoju są piętrowe łóżka. Jeżeli Mistral... Wydaje mi się, że właśnie tak masz na imię? Młoda Francuzka nieśmiało kiwa głową. - Jeżeli Mistral zechce spać w moim pokoju, nie widzę żadnych przeszkód. Chłopcy mogą spać na drugim piętrowym łóżku. W ten sposób rozwiążemy problem brakujących posłań. Mistral wyczekująco wpatruje się w matkę. Sheng nie kryje zadowolenia i spogląda na młodego Amerykanina. Harvey wbija wzrok w podłogę i próbuje ukryć swoją niepewność. Jego rodzice pośpiesznie dyskutują o propozycji młodej Włoszki. Pan Wan Ho spokojnie przygląda się starszej kobiecie na wózku inwalidzkim. Matka Mistral przerywa milczenie i wzruszając ramionami odpowiada: - Moja córka może decydować za siebie. Jeżeli ma ochotę spędzić noc na jednym z piętrowych łóżek w twoim pokoju, nie będę protestować. - Czy chciałaby pani zobaczyć mój pokój? - pyta Elektra. - Nie widzę takiej potrzeby. Czy twój pokój jest daleko od mojego? - Jest na następnym piętrze. Kobieta uśmiecha się do Elektry i przyjmuje propozycję zaradnej Włoszki. - Doskonale! - z zadowoleniem dodaje ciotka Irene. - Zrobiło się bardzo późno - wtrąca pan Wan Ho, gładząc lśniące klapy jedwabnej marynarki. - Za nami bardzo długi lot. Jeżeli mój syn zechce spać w twoim pokoju, nie wiedzę żadnych przeciwwskazań. Ciotka Irene spogląda na turystów ze Stanów Zjednoczonych. - Zatem decyzja należy do państwa Millerów. Pan Miller ze stoickim spokojem krzyżuje ręce na piersiach. Pani Miller nachyla się nad synem i odgarnia z jego czoła kosmyk niesfornych włosów. Zażenowany Harvey natychmiast odsuwa się od matki. - Czy nie masz nic przeciwko, Harvey? Jeżeli nie chcesz spać w pokoju z innymi dziećmi, możemy...

- Nie, nie mam nic przeciwko - odpowiada Harvey. Na chwilę podnosi wzrok i jego oczy spoczywają na Elektrze. Pośpiesznie odwraca się i kieruje po jedną z walizek. Po kilku minutach jadalnia hotelu „Domus Quintilia" pustoszeje. Irene podjeżdża na wózku w stronę niewielkiej windy. Za jej plecami słychać szelest otwieranych drzwi. - Możesz już wyjść, mój dzielny Fernando! - mówi Irene. - Goście udali się do pokojów i zostaliśmy sami. Fernando Melodia wystawia głowę zza drzwi i rozgląda się po jadalni. Z wolna wychodzi z ukrycia. W rękach trzyma piżamę oraz stos ubrań i ręczników. - Skąd wiedziałaś, że to ja? - Wyczułam w powietrzu twoje wyrzuty sumienia. - Przecież ja... Obracające się kółka inwalidzkiego wózka wydają setki niepokojących dźwięków. Za oknami widać kontury posępnych posągów, które lśnią w poświacie księżycowego światła. - Pamiętaj, aby uważać na kanapę - starsza kobieta drażni się z Fernandem. - Wolałbym spać na podłodze. - Może tak będzie lepiej... Linda będzie bardzo zadowolona, gdy zobaczy cię na podłodze, a nie na swej cennej sofie. - A niech to... - Cóż stało się tym razem? Fernando spogląda na schody. - Zostawiłem w pokoju moją powieść. Myślę, że powinien wrócić po nią na górę. Kto wie... może właśnie dziś w nocy mógłbym... - Daj sobie spokój Fernando - wzdycha sędziwa kobieta. - Nie sądzę, aby tajemniczy Chińczyk przyjechał do Rzymu, by wykraść dzieło twojego życia. Zamiast zajmować się błahostkami bądź tak dobry i pomóż mi z wózkiem. Fernando odkłada ubrania na fotel i pomaga Irene podjechać do stalowych drzwi windy. - Nie miałyście żadnych problemów z turystami? - pyta nieśmiałym głosem. - Wszystko poszło zgodnie z planem - Irene odpowiada oschłym tonem. Stalowć drzwi otwierają się z metalicznym łoskotem. Fernando Melodia nieznacznie przechyla wózek i wpycha go do wnętrza dźwigu.

- Wciąż pada śnieg - wzdycha Fernando. - Od tak wielu lat w Rzymie nie widzieliśmy śniegu... - W takim wypadku powinniśmy wdrapać się na dach - odpowiada ciotka Irene. - Skorzystajmy z okazji i zobaczmy, jak wygląda Wieczne Miasto pod warstwą białego puchu. Żółte mini mknie przez obwodnicę Grandę Raccordo Anulare. Miniaturowe wycieraczki walczą ze śniegiem przyklejającym się do przedniej szyby pojazdu. Wnętrze samochodu wypełnia się dźwiękami klasycznej muzyki, która sączy się z głośników ukrytych pod tapicerką. Niewielka trupia czaszka, przywiązana do wstecznego lusterka, kiwa się w leniwym rytmie dostojnej symfonii. - Tak wiele o panu słyszałam, panie Mahler - mówi Beatrice, mijając jeden z hotelowych autokarów. Światła reflektorów rozpędzonych samochodów migoczą w płatkach śniegu niczym tysiące nocnych motyli. - A cóż takiego słyszała pani o mnie? - Wszystkie z zasłyszanych przeze mnie historii miały jednakowe zakończenie - odpowiada kobieta z uśmiechem i wyprzedza kolejnego marudera. - Mam nadzieję, że owe opowieści przypadły pani do gustu. - Mogę pana zapewnić, że wszystkich słuchałam z zapartym tchem. - Zatem lubi pani smutne historie. - Smutek i żal bywają fascynujące. - Według mnie smutek i żal są najzwyczajniej w świecie smutne. Przez kilka chwil pasażerowie mini jadą w milczeniu. Ciszę przerywa miarowy ruch wycieraczek, które mozolnie odgarniają śnieg z przedniej szyby pojazdu. - Wydaje mi się, że nie rozumie pani istoty mojej pracy - mówi mężczyzna, ściskając w dłoniach staromodny futerał na skrzypce. - Joe Vinile mówi o panu jak o żywej legendzie. - Nie miałem okazji poznać pana Vinilego. Czy byłaby pani tak uprzejma i opisała mi, jakiego rodzaju legendą jestem w jego opowieściach? - Legendą świata przestępców. Siwy mężczyzna z dezaprobatą kręci głową. - Tak też podejrzewałem. Niestety, muszę panią rozczarować! Obawiam się, że opowieści pana Joe Vinilego są nader dalekie od prawdy. - Zatem nie jest pan legendą świata przestępców? - Nie ująłbym tego w ten sposób. Powiedziałbym raczej, że zajmuję się

spełnianiem próśb innych ludzi - odpowiada mężczyzna. - Wydaje mi się, że jest to jedynie kwestia interpretacji faktów i zdarzeń. - Nie należy kierować się czymś, co nazywam subiektywną interpretacją faktów. - Więc czym powinniśmy się kierować? - Powinniśmy kierować się naszymi wrodzonymi zdolnościami. Należy zastanowić się, czym powinniśmy się zająć, a czego należy unikać. - Dobrze, zatem pomówmy o pracy - odpowiada Beatrice, zaciskając'dłonie na kierownicy. - Joe wspominał, że przyjechał pan do Rzymu na zlecenie... Dłoń Jacoba Mahlera w ułamku sekundy kieruje się ku twarzy Beatrice. Jacob prostuje palec i przykłada go do ust zaskoczonej kobiety. - Cisza! Nigdy nie wypowiadaj tego imienia. Kobieta nie odrywa rąk od kierownicy. Wydaje się nie zwracać uwagi na palec mężczyzny, który spoczywa na jej ustach. Po chwili Beatrice wybucha śmiechem. - A czemuż to miałabym nie wypowiadać zwykłego imienia. Przecież w samochodzie jesteśmy zupełnie sami. - Nigdy nie wypowiadaj tego imienia! - powtarza mężczyzna, ściskając jedną ręką futerał na skrzypce. - Powiedzmy, że udzielam pani przyjacielskiej rady. - Zatem jesteśmy przyjaciółmi? - Udzielę pani jeszcze jednej wskazówki. Na pani miejscu zadawałbym mniej pytań. Beatrice wzrusza ramionami. Odrywa prawą dłoń od kierownicy i układa ją na drążku zmiany biegów. Po chwili pogłaśnia muzykę. Zwinne mini mknie przez labirynt połyskującego asfaltu. Za oknami samochodu wciąż pada puszysty śnieg. Przypadek - Proszę wejść! — krzyczy Elektra, zakręcając wodę. Przez chwilę wydawało jej się, że słyszy pukanie do drzwi. - Proszę wejść! - powtarza nieco głośniej. W pokoju panuje półmrok. Niewielki promień światła z ulicznych latarni wpada do wnętrza przez oszronione okna. Za oknami wciąż pada śnieg, który migocze w bladej, księżycowej poświacie. Drzwi do pokoju uchylają się. Za drzwiami stoi Mistral, córka francuskiej elegantki. Elektra macha ręką do nowej koleżanki i wskazuje na jedno z posłań piętrowego łóżka.

- Myślę, że będzie lepiej, jeśli położysz się na górnym posłaniu - sugeruje Elektra, czując w ustach świeży smak pasty do zębów. - W ten sposób drugie łóżko będzie wolne dla chłopców. Dla Harveya i... - Elektra nie pamięta imienia małego Chińczyka. - Shenga - podpowiada Mistral, kończąc zdanie nowej przyjaciółki. Mistral przyniosła ze sobą dużą, liliową torbę. W jej wnętrzu umieściła piżamę, ubrania oraz szczoteczkę i pastę do zębów. Mistral jest bardzo wysoka, znacznie wyższa od Elektry. Jest ładna i szczupła, ma długie włosy i bardzo duże oczy. Jej oczy mają idealny kształt i czysty, błękitny kolor. Jej twarz zakończona szpiczastym podbródkiem wspiera się na smukłej szyi. Na jej obliczu rysuje się powaga i spokój. Mistral porusza się z wrodzoną gracją. Każdy jej ruch jest nieco powolny i sprawia wrażenie głęboko przemyślanego. Młoda Francuzka wydaje się przemierzać pokój, nie dotykając żadnego ze sprzętów. Jest niczym misterne arcydzieło słynnego, francuskiego artysty. Elektra obserwuje nową przyjaciółkę wzrokiem osoby, która zwykła jest oceniać ludzi na podstawie kilku wybranych i pozornie nieznacznych szczegółów. Typowa cecha każdego, kto co dzień poznaje dziesiątki turystów, którzy z biegiem lat wydają się niemal identyczni. Elektra ocenia Mistral i szybko dochodzi do pierwszych wniosków: Mistral jest nudna; Mistral jest bardzo powolna. Po kilku minutach Elektra jest przekonana, że Mistral nie mogłaby być jej przyjaciółką. Elektra żyje w ciągłym biegu, a Mistral zachowuje się niczym przerażone i zranione stworzenie. Nie jest to dobre, tak się różnić! Ale tak poza tym to Mistral jest śliczna i znacznie wyższa od Elektry. - Masz piękny pokój - Mistral przerywa milczenie. Młoda Francuzka mówi po angielsku z mocnym akcentem. Wpatrując się w twarz Mistral i słysząc ton wypowiadanych przez nią słów, Elektra zastanawia się, czy aby na pewno właściwie oceniła nieznajomą. Przypadek - Naprawdę tak myślisz? - pyta Elektra. - Ależ tak! Jest piękny - Mistral odpowiada, układa torbę na posłaniu i wyjmuje z niej kapcie i śnieżnobiały ręcznik. - Masz niesamowity porządek i pięknie tu pachnie. - Porządek nie jest moją zasługą. Jeżeli chcę przeżyć, muszę mieć czysty pokój - żartuje Elektra. - Ciocia Linda ma obsesję na punkcie czystości. Według niej każdy, nawet najmniejszy przedmiot, powinien mieć

własne miejsce. Choć ze mną, zaprowadzę cię do łazienki. Mistral zachwyca się ogromnym lustrem rozświetlonym dziesiątkami malutkich żarówek. Delikatnie dotyka lśniącej powierzchni i mówi: - Zawsze marzyłam o takim lustrze. Mistral ogląda wnętrze łazienki rozmarzonym wzrokiem. Elektra opiera się o futrynę i uśmiecha do koleżanki: - Pewnie się zdziwisz, lecz prawie nigdy nie korzystam z lustra - mówi. - Dlaczego? - Prawdę powiedziawszy nie lubię luster. Im częściej z nich korzystam, tym bardziej... tym bardziej tracą swój blask... stają się matowe. - Chyba żartujesz?! - odpowiada roześmiana Mistral. - Nie, wcale nie żartuję. Powiem ci coś więcej! W mojej obecności przepalają się żarówki. Podobnie dzieje się z setką innych elektrycznych sprzętów. Stanie przed lustrem, które otoczone jest rzędem żarówek jest dla mnie jak chodzenie po polu minowym... Nigdy nie wiem, co się wydarzy i kiedy wybuchnie kolejna żarówka. Zaciekawiona Mistral zadaje kolejne pytania. Ilekroć słyszy odpowiedź, uśmiecha się z niedowierzaniem. Jej twarz oświetlona dziesiątkami żarówek wydaje się uosobieniem nieskończonego spokoju i powagi. Elektra wciąż zmienia zdanie o nieznajomej z Francji. Po kilku chwilach nie widzi w niej już zranionego i bezbronnego stworzenia. W tej chwili Mistral sprawia wrażenie niepoprawnej romantyczki. - O czym rozmyślasz? - pyta Mistral, układając dłonie na krawędzi umywalki. Elektra wraca na ziemię i odpowiada: - Słucham? >- Przez chwilę miałam wrażenie, że oglądasz mnie przez szkło powiększające... Powiedz mi, o czym myślałaś? - Nie, nie. Przepraszam cię. Minęło tak wiele czasu, od kiedy... - Elektra układa włosy w luźny kok i pozwala, aby bezwiednie opadły na ramiona - ...od kiedy w moim pokoju nocowali goście. Mistral uśmiecha się i odpowiada: - Nie, to ja przepraszam za moje pytania. Wszystko przez moją matkę. Ona wiecznie pracuje, a ja często jestem sama. Ilekroć znajduję się w towarzystwie nieznanych mi ludzi, odnoszę wrażenie, że wszyscy mnie oceniają i szukają we mnie wad. - Uwierz mi, że nie oceniałam cię i nie szukałam w tobie wad. Wręcz przeciwnie! - Zapomnijmy o wszystkim, co powiedziałam.

- Nie ma sprawy - odpowiada Elektra i dodaje po chwili, zmieniając temat rozmowy. - Czym zajmuje się twoja matka? - Opracowuje nowe perfumy - odpowiada Mistral. - To znaczy, tworzy nowe zapachy. - Twoja matka tworzy nowe zapachy? W jaki sposób? - Mam nadzieję, że gdy będę starsza, poznam wszystkie jej sekrety. Aby zdobyć potrzebne kwalifikacje, należy ukończyć specjalną szkołę. Za kilka lat zamierzam zapisać się do Międzynarodowej Szkoły Smaków i Zapachów. - To znaczy, że na świecie są szkoły, gdzie uczą o perfumach? - We Francji mamy takie uczelnie. - A gdzie jest Szkoła Smaków i Zapachów? - W Grasse, jednym z miast na Lazurowym Wybrzeżu. Grasse od setek lat słynie z wyrobu perfum. Sztuka komponowania zapachów jest bardzo skomplikowana. Zdobycie odpowiedniej wiedzy trwa długie lata. Specjalista od perfum musi nauczyć się, jak dobierać zapachy z rozmaitych kategorii. Istnieją zapachy, które działają na umysł, serce i duszę człowieka. Niektóre zapachy są lekkie i zwiewne, a inne są ciężkie i trwałe. Perfumy mogą być ostre, słodkie lub kwaśne. Jeszcze inne są naturalne lub syntetyczne. Czasami cała wiedza o perfumach przyprawia mnie o zawrót głowy! - Ojej! - odpowiada Elektra. - Nie zdawałam sobie sprawy, że ludzie chodzą do szkoły po to, aby nauczyć się, jak komponować perfumy. Dziewczęta rozmawiają o aromacie lawendy i ogromnych miedzianych kadziach, które stosuje się do destylacji olejku różanego. Po chwili ich rozmowę przerywa pukanie do drzwi. Do łazienki wchodzi Sheng. Obcięty na pazia Chińczyk uśmiecha się do dziewcząt, ukazując dwa rzędy śnieżnobiałych, równych zębów. Jest ubrany w niebieską, pasiastą piżamę i niezwykle duże, czerwone adidasy. - Podczas pakowania zapomniałem o kapciach - tłumaczy, spostrzegłszy wzrok dziewcząt skierowany na jaskrawe obuwie. Elektra podchodzi do drzwi i zamyka je, lecz Sheng szybko dodaje, że chłopiec z Ameryki, Harvey, wkrótce dołączy do zebranych w łazience. - W korytarzu słyszałem jego kroki. Po kilku sekundach w drzwiach staje Harvey. Amerykanin jest wysoki, jednak stoi zgarbiony, niczym człowiek, który dźwiga nadmierny bagaż zmartwień i życiowych doświadczeń. Harvey wpatruje się w podłogę. Jego twarz ginie za zasłoną opadających włosów, które są niczym kurtyna oddzielająca go od pozostałych dzieci. - Nie mam piżamy - dodaje od niechcenia. - Mam nadzieję, że nie będzie wam to przeszkadzać.

- Więc w czym będziesz spać? - Będę spał w bokserkach i w koszulce - odpowiada wyraźnie zawstydzony i pospiesznie odwraca się od dziewcząt. » - Nie ma się czego wstydzić - wtrąca Elektra, spoglądając figlarnie na Mistral. - Nieprawdaż? Mistral chichocze po cichu. Harvey ociężale podąża w stronę jednego z piętrowych łóżek. - Położę się na górze, dobrze? - Nie ma sprawy. Hao... - odpowiada po cichu Sheng. - Zawsze marzyłem, aby spać na dolnym posłaniu... Harvey słyszy w odpowiedzi Shenga nutkę ironii i szybko dodaje: - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. Chcesz spać na górze? Tak naprawdę jest mi wszystko jedno. Nie czekając na odpowiedź, Harvey chwyta sportową torbę, rzuca ją na dolne posłanie i mówi: - Będę spał na dole. - Hej! Co robisz? - pyta spokojnie Sheng. - Kładę się spać! - odpowiada Harvey i znika w ciemnym kącie piętrowego łóżka. Rozbawiony Sheng patrzy na dziewczęta. Jest zaskoczony nieoczekiwanym przebiegiem wydarzeń. Harvey sprawia wrażenie twardziela. Widać, że gra i chce, aby inni myśleli, że jest silny i niezłomny. Elektra czuje, że Amerykanin sprawdza nowych przyjaciół. Bez chwili wahania opiera się na łóżku chłopców i spogląda na Harveya. Amerykanin leży na łóżku w spodniach i butach. Po chwili Elektra zwraca się do nowego kolegi: - Czy zawsze śpisz w butach? Przerażony Harvey otwiera oczy i pyta: - Słucham? - Zapytałam cię, czy w Ameryce również sypiasz w koszulce, bokserkach, spodniach i butach? - dodaje Elektra. Harvey uświadamia sobie, że położył się na łóżku w ubraniu. Zażenowany przygląda się dziewczętom ubranym w wielobarwne piżamy. Po chwili spogląda na pasiastą piżamę Shenga, który przystąpił do rozwiązywania sznurowadeł czerwonych adidasów. - Zapomniałem o kapciach, ale zawsze pamiętam o zdjęciu butów przez wejściem do łóżka! - tłumaczy się Sheng. Za oknami wciąż pada śnieg. Dziewczęta siedzą po turecku na podłodze. Harvey jest w łazience, a Sheng bawi się ozdobną lampą ustawioną na jednej z komód w pokoju Elektry. Klosz lampy wykonany jest z tysięcy