Spis treści
Okładka
Karta przedtytułowa
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Nota od Redakcji
Przekład trzeciego rękopisu
Przekład trzeciego rękopisu - c.d.
Zeszyt trzeci
1. Śniadanie
2. Telefon z Londynu
3. Łowcy tajemnic
4. Bez hamulców
5. Telefon z czarnego bakelitu
6. Na tropie mapy
7. Nowa fryzura
8. Daleko od Kilmore Cove
9. Niszczycielka
10. Owl Clock
11. Dom Luster
12. Wszystko się rusza
13. Ten, który przeżył
14. Drzwi z czasomierzem
15. Latarnik
16. Szach królowi
17. Stare i nowe odkrycia
18. Głos z przeszłości
19. Wybór
20. Drzwi Petera Dedalusa
21. Na poddaszu
22. Zapowiedź nowej przygody
23. Cmentarz na wzgórzu
Kolejne zdjęcia
Czwarty zeszyt
Czwarty zeszyt - c.d.
Ulysses Moore
Nota od Redakcji
Oto przekład trzeciego zeszytu Ulyssesa Moore’a. Gdy tylko Pierdomenico przesłał nam tekst,
zabraliśmy się do roboty, żeby wydać go możliwie jak najszybciej. Nie wyobrażacie sobie, z jaką
niecierpliwością czekamy na każdy jego e-mail. Za każdym razem mamy nadzieję, że uda się odkryć
coś nowego w tej tajemniczej historii. Jak się przekonacie, i w tej książce nie zabraknie
niespodzianek…
Redakcja „Parostatku”
W
okół roznosił się zapach jajecznicy na boczku. Wciąż jeszcze wiercąc się na łóżku, Julia
pociągnęła nosem. Rozespana, uśmiechnęła się leciutko i schowała głowę pod poduszkę.
Leżała tak dobrą chwilę, ale kiedy nie było już czym oddychać, powolutku odsunęła
poduszkę, podniosła się i – nadal półprzytomna – rozejrzała się wokoło.
Gdzie była?
Powoli wracały do niej migawki wspomnień wczorajszych wydarzeń…
Była w Kilmore Cove, w Willi Argo, w sypialni.
Ale jak się tu znalazła?
Przyglądała się uważnie najdrobniejszym szczegółom w sypialni i serce waliło jej coraz mocniej
i mocniej.
Jajecznica na boczku. Hmmm, pyszna musi być ta jajecznica.
Spojrzała na łóżko, gdzie w rogu leżało jej ubranie. Woda, która z niego ściekła, utworzyła tuż
obok niewielką kałużę. Tak, była burza, ulewa, wichura…
Manfred, urwisko. Runął w dół, ze skarpy. Tak, na pewno… Morze pochłonęło tego wstrętnego
sługusa Obliwii Newton…
Julia wyskoczyła z łóżka jak sprężyna.
– Jason! – krzyknęła.
Pod bosymi stopami czuła cudownie miękki, puszysty dywan. Ze zdziwieniem spostrzegła, że jest
w piżamie, choć za skarby nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ją na siebie włożyła.
Sięgnęła szybko po spodnie i przeszukała kieszenie. Cztery klucze od Wrót Czasu wciąż tam były.
Wyjęła je i ułożyła na łóżku.
„Która też może być godzina” – pomyślała.
Jajecznica na boczku…
Przez szpary w okiennicy padało ostre światło.
Ranek? Popołudnie?
Nie chcąc dłużej zwlekać, wybiegła z sypialni tak jak stała.
– Jason?! – zawołała.
Korytarz był pusty. Całe piętro tonęło jeszcze w mroku i tylko w jednej sypialni otwarto już
okiennice. Julia zbliżyła się na palcach do uchylonych drzwi i zerknęła do środka. Zobaczyła
nieposłane łóżko, kilka par sportowych butów rozrzuconych na podłodze, stos brudnych koszulek
na okrągłym stoliku.
Taki bałagan poznałaby zawsze i wszędzie. To specjalność Jasona.
Z biciem serca wsłuchiwała się w dobiegający przez otwarte okno sypialni głos brata. Tak, głos
z pewnością dochodził z kuchni.
– Hej! – wykrzyknęła radośnie. – Mój brat wrócił!
Obróciła się i jednym susem pokonała korytarz, zbiegła po schodach i jak burza wpadła do kuchni.
Jason i Rick krzątali się pośród garnków.
– Jason! Rick! – krzyknęła, podbiegając, by uściskać ich z całych sił. – Wróciliście! Wróciliście!
Och, jak ja się o was martwiłam…
– Ej, siostrzyczko… – Jason uśmiechał się szeroko, ale zgrabnie unikał uścisków Julii. – Jasne, że
wróciliśmy… Spoko, wszystko w porządku!
Rick – przeciwnie – odwzajemnił jej uścisk z przyjemnością i nawet dał się pocałować
w policzek. A kiedy spojrzeli na siebie, poczuł, że nogi robią mu się miękkie z wrażenia. Odwrócił
się, żeby ukryć wzruszenie.
Julia przyglądała się chłopcom uważnie. Miała wrażenie, że nie widzieli się od dwudziestu lat.
Z ich wyglądu próbowała wywnioskować, co też wydarzyło się po drugiej stronie Wrót Czasu. Ale
nie wypatrzyła zbyt wiele. Rick był w tym samym ubraniu, co wczoraj, za to Jason wyciągnął
z walizki koszulkę i nowe spodnie, które wcale do niej nie pasowały.
– Jak się czujecie? – spytała po tych krótkich oględzinach.
– Jak skończone durnie – odpowiedział Jason.
– Dlaczego?
– Bo nie mamy pojęcia, jak długo trzeba smażyć ten boczek. Najpierw wciąż jest surowy,
a w chwilę potem przypalony! – wykrzyknął Rick i kolejny raz drewnianą łyżką przewrócił
przypieczony boczek. – Proponuję uznać, że jest OK, bo nie mam już cierpliwości.
Julia nie odrywała od nich oczu, jakby chciała się upewnić, że to naprawdę oni.
Chwilę potem radosna jak ten poranek wyszła z chłopcami do ogrodu, gdzie Rick nałożył
wszystkim jajecznicę na boczku.
Julia chętnie odstąpiła swoją porcję bratu, bo wciąż miała ściśnięty żołądek.
– Można wiedzieć, co wam się przydarzyło po tamtej stronie drzwi?
Jason wzruszył ramionami.
Siadł na żelaznym, ogrodowym krześle i spróbował jajecznicy.
– Kosmiczna! Rick! Absolutnie kosmiczna!
Kątem oka dostrzegł, że siostra aż drży z niecierpliwości, więc – połykając kęs – zdążył tylko
o ułamek uprzedzić jej wybuch złości, rzucając krótko:
– Och, Julio, nie teraz! To długa historia, wystygnie mi jajecznica!
– Widzieliśmy nieprawdopodobne miejsce – wyma-mrotał Rick, krztusząc się przy tym boczkiem.
– Zobaczysz, że ją odnajdziemy… tę durną mapę! – burknął jeszcze Jason, ale Rick skakał już
wokół stołu, dławiąc się i kaszląc.
Jason wytarł talerz kawałkiem czerstwego chleba, po czym nalał sobie duży kubek mleka.
– Prawda, Rick? – zapytał, przełknąwszy czwarty, ostatni już wielki łyk mleka.
– Choćbyśmy mieli przeszukać całe miasteczko! – zapewnił go Rick, purpurowy od kaszlu.
Julia głęboko westchnęła.
Doszła do wniosku, że lepiej nie pytać więcej i cierpliwie czekać, aż wszystko samo się wyjaśni.
Przysuwając kubek, żeby nalać sobie trochę mleka, zauważyła, że drżą jej ręce.
– Coś nie tak? – spytał ją Rick.
Pokręciła przecząco głową.
– Nie, nie, to tylko z radości, że znów was widzę.
– My też się cieszymy – zapewnił ją Rick. – Nawet nie wiesz, jak bardzo. To było istne
szaleństwo… Ale patrząc na to, jak wygląda ten ogród, wy też macie za sobą niezłą noc.
– Wygląda tak, jakby przeszedł tędy cyklon – odezwał się Jason.
Julia rozejrzała się uważnie. Było coś przygnębiającego w tych porozrzucanych wokół liściach
i połamanych gałęziach, które walały się po trawie i na wysypanych żwirem alejkach. Kwiaty,
krzewy, a nawet stuletnie drzewa wyglądały po tej burzy jak zmięte i potargane.
Na środku dziedzińca widać było jeszcze ślady samochodu Manfreda.
Patrząc na nie, Julia na nowo – zdarzenie po zdarzeniu – przeżywała koszmar wczorajszej nocy.
Pamiętała każdy najdrobniejszy szczegół… aż do momentu, kiedy podstawiła nogę Manfredowi
i zabrała mu klucz.
Spojrzała z niedowierzaniem na szczyt skały, na błękitne, spokojne morze i daleką sylwetkę latarni
morskiej.
Przymknęła oczy.
– Co ci jest, Julio? – spytał Jason, widząc, że siostra nagle pobladła.
– To nie była moja wina, że spadł w przepaść… – wyszeptała.
– Kto spadł w przepaść? – Jason otarł wierzchem dłoni białe „wąsy” od mleka.
Julia opowiedziała im wszystko. Po kolei. Mówiła wolno i beznamiętnie, jakby powtarzała
zadaną lekcję. O wyznaniach Nestora na temat Ulyssesa Moora i jego podróży na pokładzie Metis.
O tym, jak Manfred usiłował wedrzeć się do Willi Argo i jak Nestor dzielnie ich bronił. W końcu
dotarła do tragicznego końca.
– Przykro mi… Tak bardzo mi przykro… – zakończyła ze łzami w oczach, nadal nie rozumiejąc,
dlaczego rzuciła ten klucz do morza. Klucz, który Manfred usiłował za wszelką cenę zdobyć.
– No i dobrze mu tak – podsumował nieco gruboskórnie Jason.
– A w gruncie rzeczy to był taki sam złodziej jak jego pani – wtrącił Rick, który darzył Obliwię
Newton szczególną niechęcią, może dlatego, że kiedy zobaczył ją po raz pierwszy, wydała mu się
absolutnie… wspaniała. I tego właśnie nie mógł sobie darować.
Powietrze było wilgotne i rześkie.
Julia – już trochę spokojniejsza – sięgnęła w końcu po duży kubek mleka.
Pijąc powoli, cierpliwie czekała na historię chłopców.
Jason i Rick opowiedzieli jej o Domu Życia, o Maruk i o tym, jak odnaleźli niszę Czterech Kijów.
Moment przed Obliwią.
– To Obliwia Newton też tam była?
– Nie wyobrażasz sobie nawet, jak byliśmy tym zaskoczeni… Spotkaliśmy ją w Egipcie… Nawet
kilka razy… Była dosłownie wszędzie tam, gdzie my…
– Wiesz, dziś rano Jason wysnuł nową teorię – przerwał mu Rick. – Otóż nie jest on wcale
przekonany, że rzeczywiście podróżowaliśmy w czasie.
– Tak – potwierdził Jason. – Czytałem kiedyś komiks doktora Mesomera o czymś takim… To się
nie nazywa podróż w czasie, lecz podróż w kontinuum jakiejś tam przestrzeni… Nie przypominam
sobie tego dokładnie, ale wiem, że to było w piętnastym numerze…
– A dlaczego to nie miałaby być podróż w czasie?
Jason skrzywił się jak uczony, któremu zadano nieprecyzyjne pytanie.
– Kompletnie nie czułem się jak w innej epoce. Wprost przeciwnie, czułem się prawie jak
u siebie…
– No, teraz to już trochę przesadziłeś!
– Wyobraź sobie, że nie tylko mówiliśmy tym samym językiem, co tamtejsi ludzie, ale i Rick, i ja
czytaliśmy z łatwością hieroglify.
Julia spojrzała na nich z niedowierzaniem.
Rick sięgnął po Słownik zapomnianych języków – wielką księgę, teraz już nieźle podniszczoną,
w brudnej okładce, z oberwanymi brzegami. Otworzył go na stronicy z językami starożytnego Egiptu,
przejechał wskazującym palcem wzdłuż rzędu hieroglifów i powiedział:
– A kiedy teraz próbujemy je czytać, absolutnie nic nie rozumiemy.
Julia starała się nie zagubić wątku opowieści.
– A co z Obliwią? Rozpoznała was wtedy, w tym Domu Życia?
– Nie całkiem. Schowaliśmy się w pustej niszy, ale w chwili, kiedy padło nazwisko Ulyssesa
Moore’a…
– I słowo mapa…
– Jaka mapa?
– Ta, którą nam ukradła.
– Jaką mapę wam ukradła? – Julia gubiła się coraz bardziej.
– Pierwsza i jedyna dokładna mapa tego miasteczka w Kornwalii, zwanego Kilmore Cove –
wyrecytował z pamięci Rick. – Wykonał Thos Bowen. Londyn, tysiąc…
Od strony urwiska dobiegło gwałtowne kichnięcie.
– Ach, więc jednak wstaliście! – zawołał Nestor, wspinając się powoli po schodkach wykutych
w skale. Przystanął, żeby złapać oddech.
– Nestor! – powitały go dzieci radośnie. – Skąd przybywasz?
Ogrodnik bez słowa podszedł bliżej, kuśtykając.
– Raczej: skąd wy przybywacie? Nie zaprosicie biednego… APSIK!!!… staruszka, żeby spoczął?
– Ale się zaziębiłeś! – zauważył Jason.
– To przez ten deszcz – mruknął Nestor, rzucając Julii porozumiewawcze spojrzenie. – Co
słychać, chłopcy?
– Opowiadają mi o Obliwii Newton i o mapie.
Nestor zachmurzył się raptownie.
– A tak, to draństwo – powiedział, siadając obok nich przy stole.
Jason i Rick podjęli swą opowieść, drobiazgowo opisując Nieistniejącą Komnatę i ołtarz,
pod którym ukryto mapę.
– Julio, gdybyś ty widziała, ile tam było węży!
– Zemdlałabyś od razu!
Nestor z każdą chwilą stawał się coraz posępniejszy.
– Możemy to sobie wyobrazić – powiedział. – A jeśli chodzi o tę kobietę, ona jest niestety
o wiele bardziej niebezpieczna i o wiele inteligentniejsza, niż myśleliśmy.
– Nestorze, a dlaczego ta mapa jest aż taka ważna?
– Nie mam pojęcia – odparł krótko ogrodnik.
– Ale stary właściciel wiedział – stwierdził Jason. – Skoro wysłał nas tam, żebyśmy ją odnaleźli,
musiał mieć w tym jakiś cel. I jestem przekonany, że on wierzył, że znajdziemy ją przed Obliwią
Newton.
– Praktycznie rzecz biorąc, znaleźliśmy ją przed Obliwią – uściślił Rick. – Faktem jest, że ona
ukradła nam ją dopiero parę minut później.
Jason westchnął głęboko.
– Zawiedliśmy Ulysessa Moora! Kto wie, czy nadarzy nam się jeszcze raz taka okazja…
– Jak to? – spytała Julia.
Jason oparł głowę o stół i cicho powiedział:
– Może stary właściciel stracił już do nas zaufanie.
– Skąd masz pewność, że on jeszcze żyje?
– Są dwie możliwości: albo nadal mieszka w Willi Argo, w jakimś tajemnym pokoju, albo…
pozostawił nam te wskazówki, żebyśmy go mogli odnaleźć, co jednak bez mapy może się okazać
dosyć trudne…
– A jak możemy go odnaleźć? – spytała Julia.
Cała trójka spojrzała na Nestora, który jednak natychmiast zmienił temat:
– Idę. Muszę zrobić porządki w ogrodzie.
– Właśnie, że nigdzie nie pójdziesz! – stanowczo oświadczył Jason.
– Czyżby? A jak mi w tym przeszkodzisz?
– Musisz nam pomóc, Nestorze! – Jason zmienił ton. – On jest jeszcze tutaj, prawda?
Nestor zachichotał.
– Naczytałeś się, chłopaczku, za dużo jakichś wymyślonych historii. Stary właściciel… – I znowu
kichnął.
– Przysięgnij mi, przysięgnij, że go tu nie ma.
Ogrodnik oparł ręce na biodrach i odchylił się ostrożnie do tyłu. Na jego twarzy malowało się
o wiele większe zmęczenie niż poprzedniego dnia. Oczy zapadły się i błyszczały, jakby miał
gorączkę.
– Posłuchaj, Jasonie – wtrąciła się Julia. – Nie sądzę, żeby to był właściwy moment na…
– A właśnie, że tak – przerwał jej brat. – Musimy wiedzieć coś na pewno, jeśli chcemy
zrozumieć, o co w ogóle chodzi. Za dużo jest spraw, których nie rozumiemy. Za dużo tajemnic
na temat tego domu, Ulyssesa Moore’a, jego przyjaciół i wrogów. Kim na przykład jesteśmy my?
Przyjaciółmi czy nieprzyjaciółmi dawnego właściciela tego domu?
Nestor spojrzał na swój domek w środku ogrodu, potem na dzieci. Jason miał rację. Poruszali się
wśród zbyt wielu niewiadomych.
– Jeśli ci się to na coś przyda, chłopcze – powiedział cicho – to przysięgam: żaden Moore nie
mieszka już w Willi Argo. I co? Zadowolony?
Powiedziawszy to, pokuśtykał wolno w głąb ogrodu, wydmuchując nos w wielką płócienną
chustkę.
– Praktycznie rzecz biorąc – uściślił po chwili Rick – nie powiedział nam, że nie żyje.
Kwadrans później dzieci odniosły talerze i szklanki do kuchni i zaczęły zastanawiać się
nad planem dnia.
Rick patrzył na morze, stojąc u szczytu schodków nad urwiskiem. Wiatr łagodnie targał mu włosy.
Julia wróciła do sypialni, jak najszybciej włożyła dżinsy, nie zapominając oczywiście o czterech
kluczach z główkami w kształcie zwierząt.
Aligator. Dzięcioł. Żaba. Jeżozwierz.
Kiedy wyszła na dwór, zobaczyła, że Jason tkwi wciąż na tym samym krześle i notuje coś
skrzętnie na kartce papieru.
– Nie wiem, od czego zacząć – przyznał się.
– Czy wiemy, gdzie mieszka Obliwia Newton? – spytała, zerkając przez ramię na zapiski brata.
– Dwie łodzie rybackie wracają z połowu – powiedział Rick, nadchodząc od strony urwiska. –
Moglibyśmy podjechać do portu po świeże ryby na obiad.
Na samą myśl o drodze do Salton Cliff na ciężkich rowerach państwa Moore Jasonowi odechciało
się obiadu.
– Nie teraz, proszę cię, Rick. A może ty wiesz, gdzie mieszka Obliwia?
– Nie, a czemu?
Jason pokazał mu, co napisał.
1. Odnaleźć mapę Obliwii.
2. Wyjaśnić, co do licha znajduje się na tej mapie (najlepiej jeszcze przed jej znalezieniem).
3. Wyjaśnić WSZYSTKO, co wiąże się z Wrotami Czasu.
4. Przeszukać CAŁ¥ Willę Argo, od góry do dołu.
– Nigdy nie widziałam cię tak zorganizowanego – rzekła Julia z podziwem, doceniając starania
brata. – To podróż do Egiptu tak cię odmieniła?
Rick przysunął żelazne krzesło i usiadł koło nich.
– Ile czasu mamy na to wszystko?
– Tylko dzisiejszy dzień.
– A dlaczego? – Julia chciała znać szczegóły.
– Dlatego, że dziś wieczorem przyjadą mama z tatą, a Rick będzie musiał wrócić do domu.
Chłopiec z Kilmore Cove spochmurniał nagle, jakby nigdy nie brał pod uwagę tego, że w końcu
trzeba będzie opuścić Willę Argo.
– Czegoś tu jeszcze brakuje – mruknęła Julia, patrząc na spis spraw do załatwienia.
Jason wzniósł oczy ku niebu.
– Oto cała moja siostra! Czego ci mianowicie bra-kuje?
– Nie wiemy, co się stało z… – Julia ograniczyła się do wskazania schodków w skale, mając
nadzieję, że chłopcy zrozumieją ją bez słów.
Rick natychmiast przytaknął – był na tyle taktowny, żeby nic nie mówić – zaś Jason dopisał
na końcu listy:
5. Poszukać TRUPA Manfreda.
– Bardzo uprzejmie z twojej strony… – mruknęła Julia.
Z dala dobiegł ich kaszel Nestora. Ogrodnik z wolna przykuśtykał do nich, ciągnąc za sobą
czerwone grabie, którymi powoli zacierał ślady opon na żwirze.
– Na plaży nikogo nie było – odpowiedział na wiszące w powietrzu, a przecież niezadane przez
dzieci pytanie. – Na skałach też go nie ma. Mówiłem wam, że tacy jak on spadają zawsze na cztery
łapy. – I znowu kichnął.
– Dopisz jeszcze: kupić syrop dla Nestora – powiedziała głośno Julia.
– Dziś niedziela – przypomniał im Rick. – Apteka doktora Bowena z pewnością jest zamknięta.
– Nie chcę żadnego syropu – żachnął się Nestor. – To zwykłe zaziębienie.
– Nigdy nie należy lekceważyć zaziębienia – oznajmiła Julia. – Zwłaszcza w twoim wieku.
– Coś ty powiedział? – zawołał jej brat, zwracając się do Ricka.
– Że dzisiaj jest niedziela – powtórzył Rick – i że…
– Doktor Bowen? Powiedziałeś: doktor Bowen? Czy autor tej mapy nie miał właśnie tak
na nazwisko?
– Jeżeli dożyłem swojego wieku – klarował Nestor Julii – to tylko dlatego, że nigdy w życiu nie
używałem leków. I nie mam najmniejszego zamiaru zmieniać na stare lata swoich zasad.
– Pierwsza i jedyna dokładna mapa miasteczka w Kornwalii zwanego Kilmore Cove. Czy to
możliwe?! – zapytał osłupiały Rick.
– Przypominam ci, że już niejednokrotnie przekonaliśmy się, że w tej historii nie istnieją zbiegi
okoliczności… – powiedział Jason.
– Chłopcy! – wtrąciła się Julia. – Chłopcy, dlaczego i wy nie powiecie Nestorowi, że powinien…
Rick i Jason zeskoczyli z krzeseł radośni jak skowronki.
– Thos Bowen mógł być dziadkiem doktora Bowena.
– Albo pradziadkiem.
– Albo pra- pra- pradziadkiem! Gdzie on mieszka? Gdzie są rowery?
– Która godzina? Może zdążymy go odwiedzić przed obiadem…
– Chłopcy! – przywołała ich do porządku Julia, zmuszając, by jej posłuchali.
– Co takiego?
– Telefon – powiedział Nestor, wskazując na pokój w głębi domu. – Dzwoni telefon!
J
ason zgarbił się tak, jakby słuchawka ważyła co najmniej tonę.
– Tak, mamo… Nie, mamo… Oczywiście, mamo… Nie, nie odchodziliśmy daleko… Nie…
Jasne…
Podniósł błagalny wzrok na siostrę, która dawała mu znaki, żeby powiedział mamie coś więcej.
– Twoja mama zacznie coś podejrzewać, jeśli jej nic nie powiesz – szepnął mu do drugiego ucha
Rick. – A jak ją zasypiesz szczegółami, to nawet nie będzie cię słuchać.
– Ojoj, nic. Nic! – ciągnął tymczasem Jason. Zamknął oczy i przez dobrą chwilę trwał tak
w milczeniu, słuchając wymówek mamy. Po chwili zmienił ton: – Nie, posłuchaj mamo,
żartowałem… Tak naprawdę to wyruszyliśmy do Egiptu i zagubiliśmy się w labiryncie, a Ricka
o mało nie pożarł krokodyl. Kto to Rick? To nasz przyjaciel z Kilmore Cove. Oj, żebyś widziała jego
twarz, kiedy weszliśmy do tej komnaty pełnej węży, które spadały z sufitu. – Jason zamilkł na trzy
sekundy, po czym powiedział: – Dobrze, to daję ci Julię.
– Cześć, mamo! – wykrzyknęła Julia uszczęśliwiona, że słyszy mamę. – Och, tak, czujemy się
bardzo dobrze. Trochę padało? To była straszna burza! Więc siedzieliśmy w domu i graliśmy w gry
planszowe, a potem…
– Skakaliśmy z urwiska! – podsunął Jason.
Zaledwie uniknął kopniaka siostry, która dała mu znak, żeby zamilkł.
Jason zaproponował Rickowi, żeby nie tracić czasu i wyprowadzić z garażu rowery. Odeszli
od telefonu, ale zamiast wyjść z domu, wstąpili do kamiennego pokoju z Wrotami Czasu.
Drzwi tkwiły na swoim miejscu, nieruchome i milczące, budząc niepokój. Na ich sczerniałym,
porysowanym drewnie wyraźnie widać było cztery zamki, które układały się w kpiarsko
uśmiechnięte oblicze.
– Kiedy tam wrócimy? – zapytał Rick, wpatrując się w nie zafascynowany.
– Jak tylko pozałatwiamy te sprawy – odparł Jason i pokazał mu kartkę, na której dopisał:
0. Iść szybko do doktora Bowena.
W głębi schodów jeden ze starych właścicieli Willi Argo przyglądał im się z portretu z dziwnie
złośliwym uśmiechem.
– Słyszałeś? – spytał Jason, ściskając ramię Ricka.
– Co?
Jason podszedł do schodów i zaczął nasłuchiwać. Z pierwszego piętra dobiegał odgłos jakichś
kroczków.
– To.
– O, kurczę, słyszę.
Wolno, schodek po schodku, w wielkim skupieniu Jason zaczął wchodzić na piętro.
– Potem rozegraliśmy partyjkę szachów, ja przeciw im obu, i oczywiście wygrałam – opowiadała
Julia mamie przez telefon.
Głos siostry oddalał się, w miarę jak Jason wchodził coraz wyżej i wyżej, zbliżając się powoli
do tajemniczych kroków na piętrze.
Kroki ducha. Trzask, trzask, trzask…
Ulysses Moore?
Jason – dosłownie przyklejony do ściany – ocierał się o złocone ramy portretów dawnych
właścicieli dworu, aż w końcu doszedł do pustego miejsca, gdzie powinien wisieć portret Ulyssesa
Moore’a.
Trzask, trzask, trzask…
Odgłosy dochodziły z łazienki, pierwszego pomieszczenia na prawo od schodów w korytarzu
prowadzącym do sypialni. Jason jeszcze chwilę nasłuchiwał, żeby upewnić się, że to w łazience…
Po lewej stronie znajdowały się lustrzane drzwi do pokoju w wieżyczce i biblioteka.
Jason zerknął w dół i przez poręcz schodów zobaczył Ricka, tkwiącego nieruchomo na parterze
i wpatrującego się w niego z napięciem. Dodał mu otuchy skinieniem głowy. W głębi mieszkania
słychać było, jak Julia śmieje się, wciąż jeszcze rozmawiając przez telefon.
Trzask, trzask, trzask… – hałasował nieznajomy za drzwiami łazienki.
Jason wziął głęboki oddech i skoczył do przodu, naciskając z impetem mosiężną klamkę.
– MAM CIĘ! – krzyknął, otwierając na oścież drzwi.
Przez chwilę nie dostrzegł nikogo. Tylko otwarte okno w łazience stuknęło leciutko.
Zaś chwilę później ogromny polny szczur zaczął z impetem torować sobie drogę między
buteleczkami perfum, które pani Covenant ustawiła na półeczce nad umywalką. Błyskawicznie
skoczył na podłogę i śmignął między nogami zdrętwiałego z przerażenia chłopca.
– Aaaa! – wrzasnął Jason, odskakując raptownie.
– Co się dzieje? – krzyknął Rick, pędząc czym prędzej na ratunek.
Szczur wybiegł na schody.
– O kurczę! – wykrzyknął Rick, kiedy wpadli na siebie w połowie drogi. – Ale wielki!
Szczur – przerażony chyba bardziej niż oni – spróbował prześliznąć się między żelaznymi prętami
poręczy, ale stracił grunt pod nogami i spadł ze schodów, uderzając głucho o posadzkę na parterze.
Przez chwilę leżał jak martwy.
– Chłopcy, co jest takie ogromne? – spytała Julia, przerywając na moment rozmowę z mamą.
Szczur, ciągle jeszcze trochę oszołomiony, uniósł delikatnie łebek i prawie natychmiast zerwał się
do ucieczki – przez środek pokoju z telefonem.
Chwilę potem Julia podniosła straszny krzyk.
– Tak, mamo… Nie, mamo… Jasne, że nie zrobiłem tego naumyślnie – Jason usiłował
wykorzystać każdą choćby najkrótszą przerwę w potoku maminych wymówek, żeby wyjaśnić
zdarzenie. – To nie był żaden głupi żart, to był szczur… Nie wiem, co szczur robił w łazience… Nie,
nie sądzę, żeby tata coś o tym wiedział. Może wszedł przez okno, naprawdę nie wiem… Oczywiście,
że było otwarte. Julia? Poszła do łazienki. Znalazłem go między twoimi perfumami. Nie, mamo…
Wiem, ale się nie potłukły…
Tymczasem Julia i Rick długimi miotłami usiłowali sprawdzić, czy bestia nie czyha gdzieś
za meblami… Ich twarze wyrażały zgoła odmienne stany ducha: Rick był ubawiony sytuacją, a Julia
– pełna obrzydzenia.
– Ojej, ojej, dobrze, w porządku. Cześć, tato. – Jason nagle zaniemówił, a po chwili zapytał: –
NAPRAWDĘ?! – Podniósł rękę na znak zwycięstwa. – To znaczy, chciałem powiedzieć, że szkoda…
Ale naprawdę?
Rick stanął przy nim z miotłą w ręku.
– Nie, nie, to żaden kłopot! – ciągnął Jason. – My się tym zajmiemy. Nie wołam Nestora, bo jest
po drugiej stronie ogrodu i gdybyś miał czekać, aż tu przykuśtyka, to musiałbyś całe przedpołudnie
spędzić przy telefonie, ale jak zadzwonisz w porze obiadu, to na pewno go złapiesz. Zajmę się tym.
Powiem mu. Tak, jasne. Dobrze. Zrozumiałem. Ależ skąd, nigdzie się nie ruszamy! Cześć, tato!
Klik, klapnął rozgrzaną słuchawką i zaczął skakać po pokoju.
– Wspaniale! Prawdopodobnie nie zdążą dzisiaj wrócić! Pakowanie trwa dłużej, niż
przewidywali… Fantastycznie, mamy całą niedzielę dla siebie. Możemy działać!
Już po raz trzeci w tak krótkim czasie Jason sięgnął po kartkę ze spisem spraw do załatwienia.
– Biegniemy szybko do doktora Bowena!
– Ale najpierw musimy się upewnić w stu procentach, że ten szczur opuścił nasz dom! – poprosiła
Julia i raz jeszcze sięgnęła miotłą za kredens.
Przed domem natknęli się na Nastora zajętego grabieniem żwiru i wrzucaniem liści i gałęzi
na taczkę.
– Hej! Dlaczego nie zajmiecie się czymś pożytecznym? Nie pomożecie mi na przykład
w sprzątaniu ogrodu?
– Wybacz nam, Nestorze, ale sytuacja jest wyjątkowa – wyjaśnił mu pospiesznie Jason. – Mama
i tata mają problem z przeprowadzką i prawdopodobnie wrócą dopiero w poniedziałek rano, a my
musimy teraz wyjść. Jeśli zadzwoni telefon, to na pewno do ciebie. Powiedz, że poszliśmy na plażę.
– A tak naprawdę to dokąd chcecie iść? – spytał nieco sarkastycznie Nestor.
– Do doktora Bowena – odpowiedziała Julia, która ostatnia wyszła z kuchni, wciąż jeszcze
z miotłą w ręku, ale już z pogodną miną.
– A jak zamierzacie się tam dostać?
– Na rowerach oczywiście – odpowiedział Jason.
– Nie sądzę… – Nestor pochylił się nad grabiami, wracając do swej roboty.
Kiedy chłopcy pobiegli do garażu, Julia podeszła do Nestora.
– Boli cię krzyż? – zapytała troskliwie.
– Bardziej jeszcze duch – odparł Nestor z ponurym błyskiem w oku. Widać było, że jest
w paskudnym nastroju i że ciągle myśli o tym, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru. – Zaledwie
parę lat temu sprawy wyglądały całkiem inaczej. W każdym znaczeniu, możesz mi wierzyć.
– Byłeś bardzo dzielny – dodała mu otuchy Julia, zaskakując go zupełnie niespodziewanym
cmoknięciem w policzek. – Nie powinieneś być na siebie zły.
Nestor oparł się o grabie.
– Nie? A niby jaki powinienem być? Zadowolony?
Z garażu dobiegł jakiś rumor, a zaraz potem rozległ się lament:
– NO NIE! – krzyczał Rick. – Kuuurczę!
– No nie! – wtórował mu Jason.
Julia spojrzała w stronę garażu, a Nestor niewzruszenie grabił dalej. Rick i Jason wyciągnęli
rowery.
– Kto to zrobił? – spytał Rick łamiącym się głosem.
Jego rower miał wykrzywioną kierownicę, a rozerwany łańcuch wlókł się po ziemi.
Julia westchnęła, zastanawiając się chwilę nad odpowiedzią. Potem opowiedziała chłopcom, jak
to poprzedniego wieczoru Manfred miotał się po ogrodzie, rozwalając z wściekłości wszystko, co
tylko wpadło mu w ręce.
– Ani ja, ani Nestor nie mogliśmy temu zapobiec. Byliśmy przerażeni… – usprawiedliwiała się. –
Widzieliśmy to wszystko z góry, z tamtego okna…
Kiedy podniosła wzrok, żeby wskazać właściwe okno, przez moment miała wrażenie, że w oknie
mansardy widzi patrzącego na nią mężczyznę.
Spis treści Okładka Karta przedtytułowa Karta tytułowa Karta redakcyjna Nota od Redakcji Przekład trzeciego rękopisu Przekład trzeciego rękopisu - c.d. Zeszyt trzeci 1. Śniadanie 2. Telefon z Londynu 3. Łowcy tajemnic 4. Bez hamulców 5. Telefon z czarnego bakelitu 6. Na tropie mapy 7. Nowa fryzura 8. Daleko od Kilmore Cove 9. Niszczycielka 10. Owl Clock 11. Dom Luster 12. Wszystko się rusza 13. Ten, który przeżył 14. Drzwi z czasomierzem 15. Latarnik 16. Szach królowi 17. Stare i nowe odkrycia 18. Głos z przeszłości 19. Wybór 20. Drzwi Petera Dedalusa 21. Na poddaszu
22. Zapowiedź nowej przygody 23. Cmentarz na wzgórzu Kolejne zdjęcia Czwarty zeszyt Czwarty zeszyt - c.d. Ulysses Moore
Ulysses Moore Dom Luster
Tytuł oryginału: Ulysses Moore. La casa degli specchi Tekst: Pierdomenico Baccalario Projekt graficzny obwoluty i ilustracje: Iacopo Bruno Przekład i opracowanie manuskryptu Ulyssesa Moore’a: Pierdomenico Baccalario Tłumaczenie z języka włoskiego: Bożena Fabiani Opracowanie redakcyjne wersji polskiej: Dorota Koman © 2009 Edizioni Piemme S.p.A, via Galeotto del Carretto 10 – 15033 Casale Monferrato (AL) – Italia © 2012 for the Polish edition by Firma Księgarska Olesiejuk spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. Wydawnictwo Olesiejuk, an imprint of Firma Księgarska Olesiejuk spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. International Rights © Atlantyca S.p.A. – via Leopardi 8, 20123 Milano, Italia foreignrights@atlantyca.it www.battelloavapore.it Przygotowanie wydania polskiego: Mozaika Sp. z o.o. ISBN 978-83-274-0158-8 Firma Księgarska Olesiejuk spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. 05-850 Ożarów Mazowiecki ul. Poznańska 91 wydawnictwo@olesiejuk.pl dystrybucja: www.olesiejuk.pl sklep internetowy: www.amazonka.pl DTP: ThoT Druk: DRUK-INTRO SA Wszystkie nazwy, postacie i znaki zawarte w tej książce, zastrzeżone przez Edizioni Piemme S.p.A., są udzielone na wyłączną licencję firmie Atlantyca S.p.A. w wersji oryginalnej. Ich tłumaczenia i/lub adaptacje są własnością firmy Atlantyca S.p.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
Nota od Redakcji Oto przekład trzeciego zeszytu Ulyssesa Moore’a. Gdy tylko Pierdomenico przesłał nam tekst, zabraliśmy się do roboty, żeby wydać go możliwie jak najszybciej. Nie wyobrażacie sobie, z jaką niecierpliwością czekamy na każdy jego e-mail. Za każdym razem mamy nadzieję, że uda się odkryć coś nowego w tej tajemniczej historii. Jak się przekonacie, i w tej książce nie zabraknie niespodzianek… Redakcja „Parostatku”
W okół roznosił się zapach jajecznicy na boczku. Wciąż jeszcze wiercąc się na łóżku, Julia pociągnęła nosem. Rozespana, uśmiechnęła się leciutko i schowała głowę pod poduszkę. Leżała tak dobrą chwilę, ale kiedy nie było już czym oddychać, powolutku odsunęła poduszkę, podniosła się i – nadal półprzytomna – rozejrzała się wokoło. Gdzie była? Powoli wracały do niej migawki wspomnień wczorajszych wydarzeń… Była w Kilmore Cove, w Willi Argo, w sypialni. Ale jak się tu znalazła? Przyglądała się uważnie najdrobniejszym szczegółom w sypialni i serce waliło jej coraz mocniej i mocniej. Jajecznica na boczku. Hmmm, pyszna musi być ta jajecznica. Spojrzała na łóżko, gdzie w rogu leżało jej ubranie. Woda, która z niego ściekła, utworzyła tuż obok niewielką kałużę. Tak, była burza, ulewa, wichura… Manfred, urwisko. Runął w dół, ze skarpy. Tak, na pewno… Morze pochłonęło tego wstrętnego sługusa Obliwii Newton… Julia wyskoczyła z łóżka jak sprężyna. – Jason! – krzyknęła. Pod bosymi stopami czuła cudownie miękki, puszysty dywan. Ze zdziwieniem spostrzegła, że jest w piżamie, choć za skarby nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ją na siebie włożyła. Sięgnęła szybko po spodnie i przeszukała kieszenie. Cztery klucze od Wrót Czasu wciąż tam były. Wyjęła je i ułożyła na łóżku. „Która też może być godzina” – pomyślała. Jajecznica na boczku… Przez szpary w okiennicy padało ostre światło. Ranek? Popołudnie? Nie chcąc dłużej zwlekać, wybiegła z sypialni tak jak stała. – Jason?! – zawołała. Korytarz był pusty. Całe piętro tonęło jeszcze w mroku i tylko w jednej sypialni otwarto już okiennice. Julia zbliżyła się na palcach do uchylonych drzwi i zerknęła do środka. Zobaczyła nieposłane łóżko, kilka par sportowych butów rozrzuconych na podłodze, stos brudnych koszulek na okrągłym stoliku. Taki bałagan poznałaby zawsze i wszędzie. To specjalność Jasona. Z biciem serca wsłuchiwała się w dobiegający przez otwarte okno sypialni głos brata. Tak, głos z pewnością dochodził z kuchni. – Hej! – wykrzyknęła radośnie. – Mój brat wrócił! Obróciła się i jednym susem pokonała korytarz, zbiegła po schodach i jak burza wpadła do kuchni. Jason i Rick krzątali się pośród garnków. – Jason! Rick! – krzyknęła, podbiegając, by uściskać ich z całych sił. – Wróciliście! Wróciliście! Och, jak ja się o was martwiłam… – Ej, siostrzyczko… – Jason uśmiechał się szeroko, ale zgrabnie unikał uścisków Julii. – Jasne, że wróciliśmy… Spoko, wszystko w porządku! Rick – przeciwnie – odwzajemnił jej uścisk z przyjemnością i nawet dał się pocałować w policzek. A kiedy spojrzeli na siebie, poczuł, że nogi robią mu się miękkie z wrażenia. Odwrócił
się, żeby ukryć wzruszenie. Julia przyglądała się chłopcom uważnie. Miała wrażenie, że nie widzieli się od dwudziestu lat. Z ich wyglądu próbowała wywnioskować, co też wydarzyło się po drugiej stronie Wrót Czasu. Ale nie wypatrzyła zbyt wiele. Rick był w tym samym ubraniu, co wczoraj, za to Jason wyciągnął z walizki koszulkę i nowe spodnie, które wcale do niej nie pasowały. – Jak się czujecie? – spytała po tych krótkich oględzinach. – Jak skończone durnie – odpowiedział Jason. – Dlaczego? – Bo nie mamy pojęcia, jak długo trzeba smażyć ten boczek. Najpierw wciąż jest surowy, a w chwilę potem przypalony! – wykrzyknął Rick i kolejny raz drewnianą łyżką przewrócił przypieczony boczek. – Proponuję uznać, że jest OK, bo nie mam już cierpliwości. Julia nie odrywała od nich oczu, jakby chciała się upewnić, że to naprawdę oni. Chwilę potem radosna jak ten poranek wyszła z chłopcami do ogrodu, gdzie Rick nałożył wszystkim jajecznicę na boczku. Julia chętnie odstąpiła swoją porcję bratu, bo wciąż miała ściśnięty żołądek. – Można wiedzieć, co wam się przydarzyło po tamtej stronie drzwi? Jason wzruszył ramionami. Siadł na żelaznym, ogrodowym krześle i spróbował jajecznicy. – Kosmiczna! Rick! Absolutnie kosmiczna! Kątem oka dostrzegł, że siostra aż drży z niecierpliwości, więc – połykając kęs – zdążył tylko o ułamek uprzedzić jej wybuch złości, rzucając krótko: – Och, Julio, nie teraz! To długa historia, wystygnie mi jajecznica! – Widzieliśmy nieprawdopodobne miejsce – wyma-mrotał Rick, krztusząc się przy tym boczkiem. – Zobaczysz, że ją odnajdziemy… tę durną mapę! – burknął jeszcze Jason, ale Rick skakał już wokół stołu, dławiąc się i kaszląc. Jason wytarł talerz kawałkiem czerstwego chleba, po czym nalał sobie duży kubek mleka. – Prawda, Rick? – zapytał, przełknąwszy czwarty, ostatni już wielki łyk mleka. – Choćbyśmy mieli przeszukać całe miasteczko! – zapewnił go Rick, purpurowy od kaszlu. Julia głęboko westchnęła. Doszła do wniosku, że lepiej nie pytać więcej i cierpliwie czekać, aż wszystko samo się wyjaśni. Przysuwając kubek, żeby nalać sobie trochę mleka, zauważyła, że drżą jej ręce. – Coś nie tak? – spytał ją Rick. Pokręciła przecząco głową. – Nie, nie, to tylko z radości, że znów was widzę. – My też się cieszymy – zapewnił ją Rick. – Nawet nie wiesz, jak bardzo. To było istne szaleństwo… Ale patrząc na to, jak wygląda ten ogród, wy też macie za sobą niezłą noc. – Wygląda tak, jakby przeszedł tędy cyklon – odezwał się Jason. Julia rozejrzała się uważnie. Było coś przygnębiającego w tych porozrzucanych wokół liściach i połamanych gałęziach, które walały się po trawie i na wysypanych żwirem alejkach. Kwiaty, krzewy, a nawet stuletnie drzewa wyglądały po tej burzy jak zmięte i potargane. Na środku dziedzińca widać było jeszcze ślady samochodu Manfreda. Patrząc na nie, Julia na nowo – zdarzenie po zdarzeniu – przeżywała koszmar wczorajszej nocy. Pamiętała każdy najdrobniejszy szczegół… aż do momentu, kiedy podstawiła nogę Manfredowi
i zabrała mu klucz. Spojrzała z niedowierzaniem na szczyt skały, na błękitne, spokojne morze i daleką sylwetkę latarni morskiej. Przymknęła oczy. – Co ci jest, Julio? – spytał Jason, widząc, że siostra nagle pobladła. – To nie była moja wina, że spadł w przepaść… – wyszeptała. – Kto spadł w przepaść? – Jason otarł wierzchem dłoni białe „wąsy” od mleka. Julia opowiedziała im wszystko. Po kolei. Mówiła wolno i beznamiętnie, jakby powtarzała zadaną lekcję. O wyznaniach Nestora na temat Ulyssesa Moora i jego podróży na pokładzie Metis. O tym, jak Manfred usiłował wedrzeć się do Willi Argo i jak Nestor dzielnie ich bronił. W końcu dotarła do tragicznego końca. – Przykro mi… Tak bardzo mi przykro… – zakończyła ze łzami w oczach, nadal nie rozumiejąc, dlaczego rzuciła ten klucz do morza. Klucz, który Manfred usiłował za wszelką cenę zdobyć. – No i dobrze mu tak – podsumował nieco gruboskórnie Jason. – A w gruncie rzeczy to był taki sam złodziej jak jego pani – wtrącił Rick, który darzył Obliwię Newton szczególną niechęcią, może dlatego, że kiedy zobaczył ją po raz pierwszy, wydała mu się absolutnie… wspaniała. I tego właśnie nie mógł sobie darować. Powietrze było wilgotne i rześkie. Julia – już trochę spokojniejsza – sięgnęła w końcu po duży kubek mleka. Pijąc powoli, cierpliwie czekała na historię chłopców. Jason i Rick opowiedzieli jej o Domu Życia, o Maruk i o tym, jak odnaleźli niszę Czterech Kijów. Moment przed Obliwią. – To Obliwia Newton też tam była? – Nie wyobrażasz sobie nawet, jak byliśmy tym zaskoczeni… Spotkaliśmy ją w Egipcie… Nawet kilka razy… Była dosłownie wszędzie tam, gdzie my… – Wiesz, dziś rano Jason wysnuł nową teorię – przerwał mu Rick. – Otóż nie jest on wcale przekonany, że rzeczywiście podróżowaliśmy w czasie. – Tak – potwierdził Jason. – Czytałem kiedyś komiks doktora Mesomera o czymś takim… To się nie nazywa podróż w czasie, lecz podróż w kontinuum jakiejś tam przestrzeni… Nie przypominam sobie tego dokładnie, ale wiem, że to było w piętnastym numerze… – A dlaczego to nie miałaby być podróż w czasie? Jason skrzywił się jak uczony, któremu zadano nieprecyzyjne pytanie. – Kompletnie nie czułem się jak w innej epoce. Wprost przeciwnie, czułem się prawie jak u siebie… – No, teraz to już trochę przesadziłeś! – Wyobraź sobie, że nie tylko mówiliśmy tym samym językiem, co tamtejsi ludzie, ale i Rick, i ja czytaliśmy z łatwością hieroglify. Julia spojrzała na nich z niedowierzaniem. Rick sięgnął po Słownik zapomnianych języków – wielką księgę, teraz już nieźle podniszczoną, w brudnej okładce, z oberwanymi brzegami. Otworzył go na stronicy z językami starożytnego Egiptu, przejechał wskazującym palcem wzdłuż rzędu hieroglifów i powiedział: – A kiedy teraz próbujemy je czytać, absolutnie nic nie rozumiemy.
Julia starała się nie zagubić wątku opowieści. – A co z Obliwią? Rozpoznała was wtedy, w tym Domu Życia? – Nie całkiem. Schowaliśmy się w pustej niszy, ale w chwili, kiedy padło nazwisko Ulyssesa Moore’a… – I słowo mapa… – Jaka mapa? – Ta, którą nam ukradła. – Jaką mapę wam ukradła? – Julia gubiła się coraz bardziej. – Pierwsza i jedyna dokładna mapa tego miasteczka w Kornwalii, zwanego Kilmore Cove – wyrecytował z pamięci Rick. – Wykonał Thos Bowen. Londyn, tysiąc… Od strony urwiska dobiegło gwałtowne kichnięcie. – Ach, więc jednak wstaliście! – zawołał Nestor, wspinając się powoli po schodkach wykutych w skale. Przystanął, żeby złapać oddech. – Nestor! – powitały go dzieci radośnie. – Skąd przybywasz? Ogrodnik bez słowa podszedł bliżej, kuśtykając. – Raczej: skąd wy przybywacie? Nie zaprosicie biednego… APSIK!!!… staruszka, żeby spoczął? – Ale się zaziębiłeś! – zauważył Jason. – To przez ten deszcz – mruknął Nestor, rzucając Julii porozumiewawcze spojrzenie. – Co słychać, chłopcy? – Opowiadają mi o Obliwii Newton i o mapie. Nestor zachmurzył się raptownie. – A tak, to draństwo – powiedział, siadając obok nich przy stole. Jason i Rick podjęli swą opowieść, drobiazgowo opisując Nieistniejącą Komnatę i ołtarz, pod którym ukryto mapę. – Julio, gdybyś ty widziała, ile tam było węży! – Zemdlałabyś od razu! Nestor z każdą chwilą stawał się coraz posępniejszy. – Możemy to sobie wyobrazić – powiedział. – A jeśli chodzi o tę kobietę, ona jest niestety o wiele bardziej niebezpieczna i o wiele inteligentniejsza, niż myśleliśmy. – Nestorze, a dlaczego ta mapa jest aż taka ważna? – Nie mam pojęcia – odparł krótko ogrodnik. – Ale stary właściciel wiedział – stwierdził Jason. – Skoro wysłał nas tam, żebyśmy ją odnaleźli, musiał mieć w tym jakiś cel. I jestem przekonany, że on wierzył, że znajdziemy ją przed Obliwią Newton. – Praktycznie rzecz biorąc, znaleźliśmy ją przed Obliwią – uściślił Rick. – Faktem jest, że ona ukradła nam ją dopiero parę minut później. Jason westchnął głęboko. – Zawiedliśmy Ulysessa Moora! Kto wie, czy nadarzy nam się jeszcze raz taka okazja… – Jak to? – spytała Julia. Jason oparł głowę o stół i cicho powiedział: – Może stary właściciel stracił już do nas zaufanie. – Skąd masz pewność, że on jeszcze żyje? – Są dwie możliwości: albo nadal mieszka w Willi Argo, w jakimś tajemnym pokoju, albo…
pozostawił nam te wskazówki, żebyśmy go mogli odnaleźć, co jednak bez mapy może się okazać dosyć trudne… – A jak możemy go odnaleźć? – spytała Julia. Cała trójka spojrzała na Nestora, który jednak natychmiast zmienił temat: – Idę. Muszę zrobić porządki w ogrodzie. – Właśnie, że nigdzie nie pójdziesz! – stanowczo oświadczył Jason. – Czyżby? A jak mi w tym przeszkodzisz? – Musisz nam pomóc, Nestorze! – Jason zmienił ton. – On jest jeszcze tutaj, prawda? Nestor zachichotał. – Naczytałeś się, chłopaczku, za dużo jakichś wymyślonych historii. Stary właściciel… – I znowu kichnął. – Przysięgnij mi, przysięgnij, że go tu nie ma. Ogrodnik oparł ręce na biodrach i odchylił się ostrożnie do tyłu. Na jego twarzy malowało się o wiele większe zmęczenie niż poprzedniego dnia. Oczy zapadły się i błyszczały, jakby miał gorączkę. – Posłuchaj, Jasonie – wtrąciła się Julia. – Nie sądzę, żeby to był właściwy moment na… – A właśnie, że tak – przerwał jej brat. – Musimy wiedzieć coś na pewno, jeśli chcemy zrozumieć, o co w ogóle chodzi. Za dużo jest spraw, których nie rozumiemy. Za dużo tajemnic na temat tego domu, Ulyssesa Moore’a, jego przyjaciół i wrogów. Kim na przykład jesteśmy my? Przyjaciółmi czy nieprzyjaciółmi dawnego właściciela tego domu? Nestor spojrzał na swój domek w środku ogrodu, potem na dzieci. Jason miał rację. Poruszali się wśród zbyt wielu niewiadomych. – Jeśli ci się to na coś przyda, chłopcze – powiedział cicho – to przysięgam: żaden Moore nie mieszka już w Willi Argo. I co? Zadowolony? Powiedziawszy to, pokuśtykał wolno w głąb ogrodu, wydmuchując nos w wielką płócienną chustkę. – Praktycznie rzecz biorąc – uściślił po chwili Rick – nie powiedział nam, że nie żyje. Kwadrans później dzieci odniosły talerze i szklanki do kuchni i zaczęły zastanawiać się nad planem dnia. Rick patrzył na morze, stojąc u szczytu schodków nad urwiskiem. Wiatr łagodnie targał mu włosy. Julia wróciła do sypialni, jak najszybciej włożyła dżinsy, nie zapominając oczywiście o czterech kluczach z główkami w kształcie zwierząt. Aligator. Dzięcioł. Żaba. Jeżozwierz. Kiedy wyszła na dwór, zobaczyła, że Jason tkwi wciąż na tym samym krześle i notuje coś skrzętnie na kartce papieru. – Nie wiem, od czego zacząć – przyznał się. – Czy wiemy, gdzie mieszka Obliwia Newton? – spytała, zerkając przez ramię na zapiski brata. – Dwie łodzie rybackie wracają z połowu – powiedział Rick, nadchodząc od strony urwiska. – Moglibyśmy podjechać do portu po świeże ryby na obiad. Na samą myśl o drodze do Salton Cliff na ciężkich rowerach państwa Moore Jasonowi odechciało się obiadu. – Nie teraz, proszę cię, Rick. A może ty wiesz, gdzie mieszka Obliwia?
– Nie, a czemu? Jason pokazał mu, co napisał. 1. Odnaleźć mapę Obliwii. 2. Wyjaśnić, co do licha znajduje się na tej mapie (najlepiej jeszcze przed jej znalezieniem). 3. Wyjaśnić WSZYSTKO, co wiąże się z Wrotami Czasu. 4. Przeszukać CAŁ¥ Willę Argo, od góry do dołu. – Nigdy nie widziałam cię tak zorganizowanego – rzekła Julia z podziwem, doceniając starania brata. – To podróż do Egiptu tak cię odmieniła? Rick przysunął żelazne krzesło i usiadł koło nich. – Ile czasu mamy na to wszystko? – Tylko dzisiejszy dzień. – A dlaczego? – Julia chciała znać szczegóły. – Dlatego, że dziś wieczorem przyjadą mama z tatą, a Rick będzie musiał wrócić do domu. Chłopiec z Kilmore Cove spochmurniał nagle, jakby nigdy nie brał pod uwagę tego, że w końcu trzeba będzie opuścić Willę Argo. – Czegoś tu jeszcze brakuje – mruknęła Julia, patrząc na spis spraw do załatwienia. Jason wzniósł oczy ku niebu. – Oto cała moja siostra! Czego ci mianowicie bra-kuje? – Nie wiemy, co się stało z… – Julia ograniczyła się do wskazania schodków w skale, mając nadzieję, że chłopcy zrozumieją ją bez słów. Rick natychmiast przytaknął – był na tyle taktowny, żeby nic nie mówić – zaś Jason dopisał na końcu listy: 5. Poszukać TRUPA Manfreda. – Bardzo uprzejmie z twojej strony… – mruknęła Julia. Z dala dobiegł ich kaszel Nestora. Ogrodnik z wolna przykuśtykał do nich, ciągnąc za sobą czerwone grabie, którymi powoli zacierał ślady opon na żwirze. – Na plaży nikogo nie było – odpowiedział na wiszące w powietrzu, a przecież niezadane przez dzieci pytanie. – Na skałach też go nie ma. Mówiłem wam, że tacy jak on spadają zawsze na cztery łapy. – I znowu kichnął. – Dopisz jeszcze: kupić syrop dla Nestora – powiedziała głośno Julia. – Dziś niedziela – przypomniał im Rick. – Apteka doktora Bowena z pewnością jest zamknięta. – Nie chcę żadnego syropu – żachnął się Nestor. – To zwykłe zaziębienie. – Nigdy nie należy lekceważyć zaziębienia – oznajmiła Julia. – Zwłaszcza w twoim wieku. – Coś ty powiedział? – zawołał jej brat, zwracając się do Ricka. – Że dzisiaj jest niedziela – powtórzył Rick – i że… – Doktor Bowen? Powiedziałeś: doktor Bowen? Czy autor tej mapy nie miał właśnie tak na nazwisko? – Jeżeli dożyłem swojego wieku – klarował Nestor Julii – to tylko dlatego, że nigdy w życiu nie
używałem leków. I nie mam najmniejszego zamiaru zmieniać na stare lata swoich zasad. – Pierwsza i jedyna dokładna mapa miasteczka w Kornwalii zwanego Kilmore Cove. Czy to możliwe?! – zapytał osłupiały Rick. – Przypominam ci, że już niejednokrotnie przekonaliśmy się, że w tej historii nie istnieją zbiegi okoliczności… – powiedział Jason. – Chłopcy! – wtrąciła się Julia. – Chłopcy, dlaczego i wy nie powiecie Nestorowi, że powinien… Rick i Jason zeskoczyli z krzeseł radośni jak skowronki. – Thos Bowen mógł być dziadkiem doktora Bowena. – Albo pradziadkiem. – Albo pra- pra- pradziadkiem! Gdzie on mieszka? Gdzie są rowery? – Która godzina? Może zdążymy go odwiedzić przed obiadem… – Chłopcy! – przywołała ich do porządku Julia, zmuszając, by jej posłuchali. – Co takiego? – Telefon – powiedział Nestor, wskazując na pokój w głębi domu. – Dzwoni telefon!
J ason zgarbił się tak, jakby słuchawka ważyła co najmniej tonę. – Tak, mamo… Nie, mamo… Oczywiście, mamo… Nie, nie odchodziliśmy daleko… Nie… Jasne… Podniósł błagalny wzrok na siostrę, która dawała mu znaki, żeby powiedział mamie coś więcej. – Twoja mama zacznie coś podejrzewać, jeśli jej nic nie powiesz – szepnął mu do drugiego ucha Rick. – A jak ją zasypiesz szczegółami, to nawet nie będzie cię słuchać. – Ojoj, nic. Nic! – ciągnął tymczasem Jason. Zamknął oczy i przez dobrą chwilę trwał tak w milczeniu, słuchając wymówek mamy. Po chwili zmienił ton: – Nie, posłuchaj mamo, żartowałem… Tak naprawdę to wyruszyliśmy do Egiptu i zagubiliśmy się w labiryncie, a Ricka o mało nie pożarł krokodyl. Kto to Rick? To nasz przyjaciel z Kilmore Cove. Oj, żebyś widziała jego twarz, kiedy weszliśmy do tej komnaty pełnej węży, które spadały z sufitu. – Jason zamilkł na trzy sekundy, po czym powiedział: – Dobrze, to daję ci Julię. – Cześć, mamo! – wykrzyknęła Julia uszczęśliwiona, że słyszy mamę. – Och, tak, czujemy się bardzo dobrze. Trochę padało? To była straszna burza! Więc siedzieliśmy w domu i graliśmy w gry planszowe, a potem… – Skakaliśmy z urwiska! – podsunął Jason. Zaledwie uniknął kopniaka siostry, która dała mu znak, żeby zamilkł. Jason zaproponował Rickowi, żeby nie tracić czasu i wyprowadzić z garażu rowery. Odeszli od telefonu, ale zamiast wyjść z domu, wstąpili do kamiennego pokoju z Wrotami Czasu. Drzwi tkwiły na swoim miejscu, nieruchome i milczące, budząc niepokój. Na ich sczerniałym, porysowanym drewnie wyraźnie widać było cztery zamki, które układały się w kpiarsko uśmiechnięte oblicze. – Kiedy tam wrócimy? – zapytał Rick, wpatrując się w nie zafascynowany. – Jak tylko pozałatwiamy te sprawy – odparł Jason i pokazał mu kartkę, na której dopisał: 0. Iść szybko do doktora Bowena. W głębi schodów jeden ze starych właścicieli Willi Argo przyglądał im się z portretu z dziwnie złośliwym uśmiechem. – Słyszałeś? – spytał Jason, ściskając ramię Ricka. – Co? Jason podszedł do schodów i zaczął nasłuchiwać. Z pierwszego piętra dobiegał odgłos jakichś kroczków. – To. – O, kurczę, słyszę. Wolno, schodek po schodku, w wielkim skupieniu Jason zaczął wchodzić na piętro. – Potem rozegraliśmy partyjkę szachów, ja przeciw im obu, i oczywiście wygrałam – opowiadała Julia mamie przez telefon. Głos siostry oddalał się, w miarę jak Jason wchodził coraz wyżej i wyżej, zbliżając się powoli do tajemniczych kroków na piętrze. Kroki ducha. Trzask, trzask, trzask… Ulysses Moore? Jason – dosłownie przyklejony do ściany – ocierał się o złocone ramy portretów dawnych
właścicieli dworu, aż w końcu doszedł do pustego miejsca, gdzie powinien wisieć portret Ulyssesa Moore’a. Trzask, trzask, trzask… Odgłosy dochodziły z łazienki, pierwszego pomieszczenia na prawo od schodów w korytarzu prowadzącym do sypialni. Jason jeszcze chwilę nasłuchiwał, żeby upewnić się, że to w łazience… Po lewej stronie znajdowały się lustrzane drzwi do pokoju w wieżyczce i biblioteka. Jason zerknął w dół i przez poręcz schodów zobaczył Ricka, tkwiącego nieruchomo na parterze i wpatrującego się w niego z napięciem. Dodał mu otuchy skinieniem głowy. W głębi mieszkania słychać było, jak Julia śmieje się, wciąż jeszcze rozmawiając przez telefon. Trzask, trzask, trzask… – hałasował nieznajomy za drzwiami łazienki. Jason wziął głęboki oddech i skoczył do przodu, naciskając z impetem mosiężną klamkę. – MAM CIĘ! – krzyknął, otwierając na oścież drzwi. Przez chwilę nie dostrzegł nikogo. Tylko otwarte okno w łazience stuknęło leciutko. Zaś chwilę później ogromny polny szczur zaczął z impetem torować sobie drogę między buteleczkami perfum, które pani Covenant ustawiła na półeczce nad umywalką. Błyskawicznie skoczył na podłogę i śmignął między nogami zdrętwiałego z przerażenia chłopca. – Aaaa! – wrzasnął Jason, odskakując raptownie. – Co się dzieje? – krzyknął Rick, pędząc czym prędzej na ratunek. Szczur wybiegł na schody. – O kurczę! – wykrzyknął Rick, kiedy wpadli na siebie w połowie drogi. – Ale wielki! Szczur – przerażony chyba bardziej niż oni – spróbował prześliznąć się między żelaznymi prętami poręczy, ale stracił grunt pod nogami i spadł ze schodów, uderzając głucho o posadzkę na parterze. Przez chwilę leżał jak martwy. – Chłopcy, co jest takie ogromne? – spytała Julia, przerywając na moment rozmowę z mamą. Szczur, ciągle jeszcze trochę oszołomiony, uniósł delikatnie łebek i prawie natychmiast zerwał się do ucieczki – przez środek pokoju z telefonem. Chwilę potem Julia podniosła straszny krzyk. – Tak, mamo… Nie, mamo… Jasne, że nie zrobiłem tego naumyślnie – Jason usiłował wykorzystać każdą choćby najkrótszą przerwę w potoku maminych wymówek, żeby wyjaśnić zdarzenie. – To nie był żaden głupi żart, to był szczur… Nie wiem, co szczur robił w łazience… Nie, nie sądzę, żeby tata coś o tym wiedział. Może wszedł przez okno, naprawdę nie wiem… Oczywiście, że było otwarte. Julia? Poszła do łazienki. Znalazłem go między twoimi perfumami. Nie, mamo… Wiem, ale się nie potłukły… Tymczasem Julia i Rick długimi miotłami usiłowali sprawdzić, czy bestia nie czyha gdzieś za meblami… Ich twarze wyrażały zgoła odmienne stany ducha: Rick był ubawiony sytuacją, a Julia – pełna obrzydzenia. – Ojej, ojej, dobrze, w porządku. Cześć, tato. – Jason nagle zaniemówił, a po chwili zapytał: – NAPRAWDĘ?! – Podniósł rękę na znak zwycięstwa. – To znaczy, chciałem powiedzieć, że szkoda… Ale naprawdę? Rick stanął przy nim z miotłą w ręku. – Nie, nie, to żaden kłopot! – ciągnął Jason. – My się tym zajmiemy. Nie wołam Nestora, bo jest po drugiej stronie ogrodu i gdybyś miał czekać, aż tu przykuśtyka, to musiałbyś całe przedpołudnie
spędzić przy telefonie, ale jak zadzwonisz w porze obiadu, to na pewno go złapiesz. Zajmę się tym. Powiem mu. Tak, jasne. Dobrze. Zrozumiałem. Ależ skąd, nigdzie się nie ruszamy! Cześć, tato! Klik, klapnął rozgrzaną słuchawką i zaczął skakać po pokoju. – Wspaniale! Prawdopodobnie nie zdążą dzisiaj wrócić! Pakowanie trwa dłużej, niż przewidywali… Fantastycznie, mamy całą niedzielę dla siebie. Możemy działać! Już po raz trzeci w tak krótkim czasie Jason sięgnął po kartkę ze spisem spraw do załatwienia. – Biegniemy szybko do doktora Bowena! – Ale najpierw musimy się upewnić w stu procentach, że ten szczur opuścił nasz dom! – poprosiła Julia i raz jeszcze sięgnęła miotłą za kredens. Przed domem natknęli się na Nastora zajętego grabieniem żwiru i wrzucaniem liści i gałęzi na taczkę. – Hej! Dlaczego nie zajmiecie się czymś pożytecznym? Nie pomożecie mi na przykład w sprzątaniu ogrodu? – Wybacz nam, Nestorze, ale sytuacja jest wyjątkowa – wyjaśnił mu pospiesznie Jason. – Mama i tata mają problem z przeprowadzką i prawdopodobnie wrócą dopiero w poniedziałek rano, a my musimy teraz wyjść. Jeśli zadzwoni telefon, to na pewno do ciebie. Powiedz, że poszliśmy na plażę. – A tak naprawdę to dokąd chcecie iść? – spytał nieco sarkastycznie Nestor. – Do doktora Bowena – odpowiedziała Julia, która ostatnia wyszła z kuchni, wciąż jeszcze z miotłą w ręku, ale już z pogodną miną. – A jak zamierzacie się tam dostać? – Na rowerach oczywiście – odpowiedział Jason. – Nie sądzę… – Nestor pochylił się nad grabiami, wracając do swej roboty. Kiedy chłopcy pobiegli do garażu, Julia podeszła do Nestora. – Boli cię krzyż? – zapytała troskliwie. – Bardziej jeszcze duch – odparł Nestor z ponurym błyskiem w oku. Widać było, że jest w paskudnym nastroju i że ciągle myśli o tym, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru. – Zaledwie parę lat temu sprawy wyglądały całkiem inaczej. W każdym znaczeniu, możesz mi wierzyć. – Byłeś bardzo dzielny – dodała mu otuchy Julia, zaskakując go zupełnie niespodziewanym cmoknięciem w policzek. – Nie powinieneś być na siebie zły. Nestor oparł się o grabie. – Nie? A niby jaki powinienem być? Zadowolony? Z garażu dobiegł jakiś rumor, a zaraz potem rozległ się lament: – NO NIE! – krzyczał Rick. – Kuuurczę! – No nie! – wtórował mu Jason. Julia spojrzała w stronę garażu, a Nestor niewzruszenie grabił dalej. Rick i Jason wyciągnęli rowery. – Kto to zrobił? – spytał Rick łamiącym się głosem. Jego rower miał wykrzywioną kierownicę, a rozerwany łańcuch wlókł się po ziemi. Julia westchnęła, zastanawiając się chwilę nad odpowiedzią. Potem opowiedziała chłopcom, jak to poprzedniego wieczoru Manfred miotał się po ogrodzie, rozwalając z wściekłości wszystko, co tylko wpadło mu w ręce. – Ani ja, ani Nestor nie mogliśmy temu zapobiec. Byliśmy przerażeni… – usprawiedliwiała się. –
Widzieliśmy to wszystko z góry, z tamtego okna… Kiedy podniosła wzrok, żeby wskazać właściwe okno, przez moment miała wrażenie, że w oknie mansardy widzi patrzącego na nią mężczyznę.