kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 857 473
  • Obserwuję1 378
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 671 037

Bar-Zohar Michael - Nie ma zadań niewykonalnych

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :5.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
B

Bar-Zohar Michael - Nie ma zadań niewykonalnych .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu B BAR ZOHAR MICHAEL
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 526 stron)

Towarzyszom walczącym u mego boku, żywym i umarłym, zdobywcom Synaju w „sześciodniowej”, Walecznym Sercom po drugiej stronie Kanału Sueskiego w czasie „Jom Kipur”, obrońcom Północy podczas „Pokoju dla Galilei”, noszącym w sercach marzenie o pokoju – Michael Bar-Zohar Moim wnukom Idanowi, Joawowi, Orowi, Guriemu, Noamowi i Noachowi. Modlę się, żebyście pewnego dnia zobaczyli gołąbka pokoju z gałązką oliwną – Nissim Mishal

WSTĘP DWIE WALKI Od czasu wojny o niepodległość Izraela jego armia była uwikłana w dwa nie kończące się boje. Walkę na liniach frontu z wrogami, którzy nigdy się nie poddają, i walkę wewnętrzną – nie spotykane w innych armiach dążenie do tworzenia oraz stosowania surowych zasad moralnych i humanitarnych. Walka z nieprzyjaciółmi Izraela była i pozostanie nierówna. W roku 1948, kiedy utworzono państwo żydowskie, jego ludność liczyła 650 tysięcy osób, które musiały stawić czoło inwazji pięciu krajów arabskich mających łącznie ponad 30 milionów ludzi. W roku 2015, kiedy populacja Izraela osiągnęła 8 milionów, z czego 80 procent stanowili Żydzi, a 20 procent izraelscy Arabowie, którzy nie służą w wojsku, liczba ludności w krajach go otaczających przekroczyła 140 milionów – i ta przepaść wciąż się powiększa. Egiptu i Jordanii, które podpisały

traktaty pokojowe w Izraelem, można by w tych rozważaniach nie brać pod uwagę, ale do obozu wroga dołączyła nowa groźna siła: liczący 75 milionów ludzi Iran, którego fanatyczni islamscy przywódcy przysięgli wymazać Izrael z mapy, za pomocą broni konwencjonalnej lub niekonwencjonalnej. Siły Obronne Izraela (SOI) musiały zatem rozwinąć techniki wojskowe, które wyrównują tę budzącą głęboki niepokój lukę między nimi a armiami arabskimi. Dokonano tego przez wyposażenie armii w najnowocześniejszą i najbardziej zaawansowaną technicznie broń, której niemałą część zaprojektowano i wyprodukowano w Izraelu; przez oparcie strategii wojennej na działaniach powstrzymujących wroga na dwóch frontach i koncentrowaniu głównego wysiłku na trzecim; przez zbudowanie potężnych sił powietrznych i znakomitych służb wywiadowczych; a zwłaszcza przez uformowanie kilku jednostek sił specjalnych, składających się z bardzo zmotywowanych ochotników, skoncentrowanych na osiągnięciu doskonałości fizycznej i umysłowej, rygorystycznym treningu, i – przede wszystkim – potrafiących, dzięki pomysłowemu planowaniu, zaskakiwać nieprzyjaciół i uderzać w ich najwrażliwsze miejsca, co pozwalało małej liczbie żołnierzy – czasem tylko kilku – wykonywać zadania, które w normalnych warunkach wymagały kompanii lub batalionów. Tak właśnie powstały Jednostka 101, specjalne jednostki komandosów takie jak Sajeret Matkal, Szajetet 13 (Flotylla 13), „Szaldag”

(Zimorodek), „Duwdewan” (Wiśnia), „Szimszon” (Samson), „Maglan” (Ibis); i pododdziały komandosów w każdej brygadzie SOI. Doświadczenie i taktyka działań tych elitarnych jednostek były później przekazywane głównym siłom armii. „Nie mogliśmy was powstrzymać”, przyznał wzięty do niewoli egipski generał po wojnie sześciodniowej. „Jesteście armią komandosów”. Walka o moralne postępowanie w czasie pokoju lub wojny jest oparta na kodeksie etycznym pochodzącym z czasów Hagany, żydowskiej organizacji paramilitarnej, która działała jeszcze przed utworzeniem Państwa Izrael. Stworzone przez Haganę pojęcie „czystości broni” oznaczało, że broni walczących nie powinna plamić krzywda cywilów, kobiet, dzieci lub nie uzbrojonych żołnierzy przeciwnika. Na tym przykazaniu opierało się kilka procesów wytoczonych w przeszłości i współcześnie żołnierzom SOI. W głośnym orzeczeniu sądu jest mowa o tym, że żołnierze powinni się przeciwstawiać bezprawnym rozkazom, miast je wykonywać. Ta zasada jest wprowadzana w życie w SOI i wszelkie jej naruszenia, łącznie z tymi, do których doszło podczas ostatniej konfrontacji z Palestyńczykami w Gazie, kończą się postawieniem winnych przed sądem. Tak jak Siły Obronne Izraela starają się chronić cywilów przeciwnika, tak usiłują chronić ludność własnego kraju i jego żołnierzy. W ogniu wojny o niepodległość ukształtowała się zasada, że nie zostawiamy rannych lub

zagubionych żołnierzy na terytorium nieprzyjaciela, ale ratujemy ich za wszelką cenę. Jednym z podstawowych przykazań stało się też ratowanie Żydów i Izraelczyków, którzy znaleźli się w niebezpieczeństwie za granicą, czy to zakładników, jak w Entebbe (1976), czy też zagrożonych społeczności, jak to było z Żydami etiopskimi w latach 1981–1991. Charakterystyczny dla SOI jest też rozkaz „Za mną!”. Oficerowie w jednostkach bojowych nie mają tylko instruować oraz ćwiczyć swoich podwładnych; powinni zawsze pierwsi stawać do walki z nieprzyjacielem, atakować na czele swoich żołnierzy, dawać im przykład osobistej odwagi i oddania sprawie. Rozkaz „Za mną!” stał się okrzykiem bojowym armii izraelskiej i stanowi on także wyjaśnienie dużego odsetka oficerów wśród ofiar działań wojennych. Połączenie wartości moralnych, silnej motywacji, szczególnego wyszkolenia i nieortodoksyjnej strategii Sił Obronnych Izraela dało żołnierzy, dla których nie ma zadań niewykonalnych.

6 października 1973 roku, w Jom Kipur (Dzień Pojednania), Syria i Egipt niespodziewanie zaatakowały Izrael, uderzając jednocześnie na wzgórza Golan na północy i na półwysep Synaj na południu. Ponosząc bolesne straty, Izrael pokonał swoich nieprzyjaciół, ale cena zwycięstwa była wysoka. Trzy lata po wojnie Jom Kipur Izrael, który stracił 2700 żołnierzy i dużą część swojej siły odstraszania, wciąż lizał rany. Golda Meir zrezygnowała z funkcji premiera, którą przejął Icchak Rabin, a Mosze Dajana na stanowisku ministra obrony zastąpił Szimon Peres. Rabin i Peres nie ufali sobie nawzajem i nie lubili się, ale musieli współpracować, żeby radzić sobie z nieustającymi atakami grup terrorystycznych na Izrael.

ROZDZIAŁ 1 ENTEBBE, 1976 Niemiecka para, która 27 czerwca 1976 roku weszła w Atenach na pokład samolotu Air France, spokojnie usiadła w pierwszej klasie i wsunęła swój pokaźny bagaż podręczny pod znajdujące się przed nią fotele. Mężczyzna był drobnej budowy, miał brązowe włosy i brodę obramowującą owalną twarz, wąsy opadające na szpiczasty podbródek i błękitne świdrujące oczy. Najwidoczniej zmęczony, rozsiadł się wygodnie i zamknął oczy. Jego towarzyszka w letnim kostiumie ze spodniami była wysoką blondynką z ładną twarzą, którą tylko lekko szpecił wydatny podbródek. Airbusem 300 odbywającym lot numer 139 z Tel Awiwu do Paryża z krótkim międzylądowaniem w Atenach leciało 246 pasażerów – 105 z nich było Żydami i Izraelczykami – oraz 12 członków załogi. Podczas postoju w Atenach na pokład weszli kolejni ludzie. Pasażerowie z Tel Awiwu

rzucali obojętne spojrzenia dwóm wyglądającym na Arabów mężczyznom w ciemnych garniturach, którym uśmiechnięta jasnowłosa stewardesa wskazała miejsca w klasie ekonomicznej. Kwadrans po starcie z Aten, o 12.35, niemiecka para otworzyła torby. Mężczyzna wyciągnął wielką bombonierę w żywych kolorach i zdjął jej blaszane wieko. Kobieta wyjęła butelkę do szampana i zaczęła ją obracać. Nagle mężczyzna wyjął z bomboniery miniaturowy pistolet maszynowy i zerwał się na nogi. Pobiegł do kokpitu i wycelował broń w pilotów. W tym samym czasie kobieta odkręciła dno butelki szampana i wydobyła z niej pistolet oraz dwa granaty. – Ręce do góry! – wrzasnęła do pasażerów pierwszej klasy. – Nie ruszać się z miejsc! Podobne krzyki można było usłyszeć w klasie ekonomicznej, gdzie dwaj Arabowie zerwali się z foteli i wymachując małymi pistoletami maszynowymi, łatwo podporządkowali sobie pozostałych pasażerów. Chwilę później z głośników zahuczał podekscytowany głos niemieckiego porywacza. Mówiąc po angielsku z silnym akcentem, oświadczył, że jest nowym kapitanem samolotu, i przedstawił się jako Basil Kubajsi, dowódca „komanda imienia Che Guevary z Gazy”, należącego do Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny. Pasażerów ogarnęła panika – z prawie każdego siedzenia dobiegały krzyki strachu, gniewu, a także szlochy. Przerażeni ludzie uświadomili sobie, że zostali porwani i są

więźniami terrorystów. „Nowy kapitan” i jego towarzysze nakazali pasażerom, by rzucili na podłogę w przejściach między fotelami wszelką broń, jaką mają przy sobie. Niektórzy pozbyli się scyzoryków. Natychmiast potem porywacze dokładnie przeszukali mężczyzn. Tymczasem samolot zawrócił i skierował się na południe. W trakcie posiedzenia rządu w Jerozolimie ministrowi obrony Szimonowi Peresowi dyskretnie podano jakąś notatkę. Pięćdziesięciotrzyletni czarnowłosy minister w białej koszuli z krótkimi rękawami był oddanym asystentem Dawida Ben Guriona; Peresowi przypisywano zawarcie sojuszu z Francją w roku 1956 i wykonanie „niewykonalnego zadania” – zbudowanie w tajemnicy reaktora jądrowego w pobliżu leżącego na południu miasta Dimona. Peres przekazał notatkę premierowi Icchakowi Rabinowi, który założył okulary i przeczytał ją. O rok starszy od Peresa, z siwiejącymi jasnymi włosami i różowawą cerą, Rabin był podczas wojny o niepodległość bojownikiem Palmachu, elitarnej żydowskiej jednostki bojowej. Przed objęciem w roku 1974 urzędu premiera był szefem sztabu Sił Obronnych Izraela (SOI) i ambasadorem w Stanach Zjednoczonych. W prawyborach w Partii Pracy kandydował na stanowisko premiera przeciwko Peresowi i pomimo wsparcia aparatu partyjnego wygrał tylko kilkoma głosami. Obaj politycy się nie znosili, a Rabin wbrew

swemu przekonaniu został zmuszony do zaakceptowania Peresa jako ministra obrony. Pomimo złych stosunków musieli teraz współpracować w sprawach dotyczących bezpieczeństwa Izraela. Obaj dobrze znali Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny – organizację terrorystyczną kierowaną przez doktora Wadiego Haddada, urodzonego w Safedzie lekarza, który porzucił swój zawód i poświęcił się walce z państwem żydowskim. Przeprowadził kilka krwawych porwań, korzystał też z usług zagranicznych terrorystów, w tym osławionego Carlosa. Łysiejący, wąsaty Haddad, który pierwszy zorganizował (w roku 1968) uprowadzenie izraelskiego samolotu, miał opinię przebiegłego i okrutnego fanatyka. Wojna sześciodniowa z roku 1967 radykalnie zmieniła charakter stosunków między Państwem Izrael a jego nieprzyjaciółmi. Po zdumiewającej klęsce armii egipskiej, syryjskiej oraz jordańskiej zostały one w dużej mierze zastąpione przez organizacje terrorystyczne, które utrzymywały, że kontynuują walkę świata arabskiego z Izraelem. Zamieniały one konfrontację na polu bitwy na porwania, zamachy bombowe i zabójstwa, skierowane głównie przeciwko izraelskim cywilom. Ludowy Front Wadiego Haddada należał do najbardziej bezwzględnych grup, którym państwo żydowskie musiało stawić czoło. Otrzymawszy wiadomość o porwaniu, Rabin i Peres zwołali pilną naradę ministrów oraz wysokich urzędników. Kiedy się zbierali, dotarło więcej informacji na temat

uprowadzonego samolotu. Wśród 56 pasażerów, którzy weszli na jego pokład w Atenach, czworo było „tranzytowych” – przylecieli oni do Grecji samolotem Singapore Airlines z Kuwejtu. Uważano teraz, że wszyscy mieli sfałszowane paszporty. Mosad szybko zidentyfikował dwoje Niemców jako Wilfrieda Bösego, założyciela niemieckich terrorystycznych Komórek Rewolucyjnych, i Brigitte Kuhlmann, znaną członkinię terrorystycznej Grupy Baader-Meinhof (Frakcji Czerwonej Armii). Dwóch pozostałych rozpoznano jako Palestyńczyków, Abu Chalida al-Chalailiego i Alego al-Miariego. Raporty wywiadu wskazywały także na to, że pracownicy ochrony lotniska w Atenach jedynie pobieżnie przeszukali bagaże pasażerów i przeoczyli cztery kompaktowe pistolety maszynowe Skorpion oraz granaty ręczne, które ukryto w blaszanych bombonierach i butelce do szampana. Ponadto w bagażach podręcznych porywacze schowali jeszcze kilka paczek materiału wybuchowego. O północy, kiedy samolot wciąż jeszcze zdawał się zmierzać na Bliski Wschód, Peres spotkał się z Jekutielem „Kutim” Adamem, czterdziestodziewięcioletnim szefem operacji Sił Obronnych Izraela, błyskotliwym generałem, którego bujny wąs zdradzał pochodzenie z Kaukazu. Po krótkiej rozmowie postanowili się upewnić, że wojsko będzie gotowe odbić samolot szturmem, jeśli wyląduje on na lotnisku Ben Guriona. Następnie wsiedli obaj do wojskowego dżipa i wyruszyli do bazy Sajeretu Matkal, czyli Jednostki Rozpoznawczej Sztabu Generalnego,

elitarnej jednostki komandosów armii izraelskiej, która już zaczęła ćwiczyć atak na dużego airbusa, na wypadek gdyby uprowadzony samolot wylądował w Izraelu. Nowo mianowanym dowódcą Sajeretu Matkal był trzydziestoletni Joni Netanjahu, jeden z trzech braci Netanjahu, którzy zdaniem Peresa „już stali się legendą – trzech braci, walczących jak lwy, wyróżniających się zarówno czynami, jak i wiedzą”. Bracia Jonatan „Joni”, Binjamin „Bibi” oraz Ido, synowie znanego uczonego Bencijona Netanjahu, wszyscy odbyli służbę albo właśnie służyli w Sajerecie Matkal. Urodzony w Nowym Jorku Joni, przystojny podpułkownik z wiecznie rozwichrzoną czupryną, łączył w sobie wojskowe umiejętności z głęboką miłością do literatury, głównie poezji. Po wojnie sześciodniowej spędził rok na Harvardzie i sześć miesięcy na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie, zanim wrócił do służby wojskowej. Tej nocy Peres i Adam mieli nadzieję zastać go w bazie jednostki; okazało się jednak, że był nieobecny, gdyż dowodził właśnie inną operacją na Synaju, dlatego też ćwiczeniami kierował jego zastępca, Mosze „Muki” Betser, jeden z najlepszych żołnierzy Sajeretu Matkal. Nie pozostali tam długo, Peres bowiem krótko po przyjeździe został poinformowany, że uprowadzony samolot wylądował na lotnisku w Bengazi w Libii i po uzupełnieniu zapasu paliwa kontynuował lot do swojego celu w sercu Afryki: portu lotniczego Entebbe w pobliżu Kampali, stolicy Ugandy. Zgodnie z pierwszymi wiadomościami, jakie

dotarły z Entebbe, dyktator Ugandy generał Idi Amin przyjął serdecznie terrorystów i oznajmił, że są „mile widzianymi gośćmi”. Wyglądało na to, że lądowanie na lotnisku Entebbe zostało wcześniej z nim uzgodnione. Amin był okrutnym i przerażającym władcą, który rządził swoim krajem żelazną ręką. Tego ogromnego mężczyznę, zwykle w obwieszonym medalami mundurze, tygodnik „Time” nazwał „dzikim człowiekiem Afryki”. Swego czasu prosty szeregowiec, wspinał się po szczeblach wojskowej hierarchii, aż został szefem sztabu, po czym przejął władzę w krwawym zamachu stanu i ogłosił się „jego ekscelencją dożywotnim prezydentem Ugandy, marszałkiem polnym, hadżim, doktorem Idim Aminem, władcą wszystkich stworzeń na ziemi i ryb w morzu oraz zdobywcą Imperium Brytyjskiego w całej Afryce, a Ugandy w szczególności”. Amin przez jakiś czas był sojusznikiem Izraela i przeszedł szkolenie w szkole spadochroniarskiej SOI jako gość ministra obrony Mosze Dajana. Peres poznał go na kolacji w domu Dajana i zapamiętał, że był interesujący, ale i niepokojący, „niczym krajobraz dżungli, jak niemożliwa do rozszyfrowania tajemnica Natury”. Później, kiedy premier Golda Meir odmówiła mu sprzedaży myśliwców F-4 Phantom, Amin zerwał stosunki dyplomatyczne z Izraelem. Wydalił także ze swego kraju wszystkich Izraelczyków i zaprzyjaźnił się z największymi wrogami Izraela – nieprzyjaznymi krajami arabskimi oraz organizacjami terrorystycznymi. Podczas wojny Jom Kipur w roku 1973 twierdził nawet, że wysłał jednostki armii

ugandyjskiej, które miały walczyć z Siłami Obronnymi Izraela. I ten właśnie pozbawiony skrupułów despota trzymał teraz w rękach losy 250 zakładników na lotnisku Entebbe, niemal 5 tysięcy kilometrów od Izraela. Kiedy wieść o tym rozeszła się po kraju, wybuchła burza. Uczucia Izraelczyków oscylowały między wściekłością i bezsilnością. W mediach toczyły się gwałtowne dyskusje na temat właściwej reakcji. Rodziny wielu zakładników łączyły siły, żeby wywrzeć nacisk na rząd. Wszystkie one stawiały jedno żądanie: uwolnijcie naszych bliskich. W następnych dniach sytuacja nieco się wyklarowała. W Entebbe na samolot czekało więcej terrorystów. Okazało się, że Amin wysłał swój prywatny samolot do Somalii, żeby sprowadzić Wadiego Haddada i kilku jego zwolenników. Zakładnicy byli przetrzymywani w starym terminalu lotniska, gdzie pilnowali ich terroryści i ugandyjscy żołnierze. Terroryści następnie oddzielili Żydów od innych pasażerów, ożywiając okropne wspomnienia nazistowskich selekcji w czasie holocaustu. Niemiecka terrorystka Brigitte Kuhlmann zachowywała się szczególnie podle. Głośno lżyła żydowskich pasażerów, a jej tyrady były pełne obrzydliwych antysemickich komentarzy. Wadi Haddad po przybyciu do Ugandy dał Aminowi listę terrorystów uwięzionych w Izraelu i innych krajach, którzy zgodnie z jego żądaniem mieli być wymienieni na zakładników. Do tej listy było dołączone ultimatum: jeśli po ostatecznym terminie wyznaczonym przez Haddada Izrael

nie zgodzi się na te warunki, jego ludzie zaczną zabijać zakładników. Idi Amin wysłał tę listę do Izraela. Premier Rabin powołał ministerialny komitet kryzysowy, na którego posiedzeniu, 29 czerwca, zapytał swojego szefa sztabu, generała Mordechaja „Motę” Gura, czy jego zdaniem w tej sprawie możliwe jest „rozwiązanie wojskowe”. Gur był kimś w rodzaju legendy. Po wojnie o niepodległość, w której walczył, wstąpił do spadochroniarzy i brał udział w wielu bojach u boku Ariela Szarona. W 1955 roku został ranny w bitwie z Egipcjanami. W roku 1967 dowodził 55. Brygadą Spadochronową, kiedy zdobywała Jerozolimę Wschodnią, i był pierwszym izraelskim żołnierzem, który wszedł na Wzgórze Świątynne. „Wzgórze Świątynne jest w naszych rękach!”, krzyknął przez radio, gdy jego transporter opancerzony dotarł do najświętszego dla Żydów miejsca. Po wojnie Jom Kipur Gur został mianowany dziesiątym szefem sztabu generalnego Sił Obronnych Izraela i Rabin darzył go wielkim szacunkiem. „Tak, jest możliwe rozwiązanie wojskowe”, odpowiedział Gur ku zaskoczeniu wszystkich. Zaproponował desantowanie na spadochronach oddziału komandosów gdzieś blisko lotniska Entebbe, może nad pobliskim Jeziorem Wiktorii. Jego żołnierze zaatakują terrorystów, mówił dalej, i będą chronić zakładników do czasu, aż będzie można sprowadzić ich wszystkich do domu. Jednakże komitet odrzucił ten plan. Po pierwsze, stało się jasne, że

spadochroniarze po wylądowaniu będą mieli wielkie trudności z dotarciem do lotniska. Po drugie, plan nie zawierał żadnej odpowiedzi na pytanie, jak zakładnicy zostaną następnie przewiezieni do Izraela. Rabin miał nazwać potem ten plan „zatoką świń”, nawiązując do spartaczonej amerykańskiej inwazji na Kubę w 1961 roku. Od początku dyskusji Rabin i Peres spierali się zawzięcie. Rabin uważał, że nie ma innego wyjścia, jak tylko negocjować z porywaczami i ostatecznie zgodzić się na uwolnienie palestyńskich terrorystów. Peres natomiast był temu zdecydowanie przeciwny, gdyż miałoby to negatywny wpływ na międzynarodowy wizerunek Izraela i na jego walkę z terroryzmem. Rozdźwięk między obu politykami pogłębiało jeszcze napięcie od dawna panujące w ich stosunkach osobistych, które psuło atmosferę podczas posiedzeń gabinetu. Po spotkaniu Peres wyszedł ze swojego biura na drugim piętrze ministerstwa obrony i przez pobliskie drzwi wkroczył do zachodniej części budynku, w której znajdowały się biura sztabu generalnego armii izraelskiej. Na miejscu wezwał w trybie pilnym szefa sztabu i jego ludzi. – Chcę usłyszeć, jakie macie plany – powiedział do grupy generałów w oliwkowych mundurach letnich. – Nie mamy żadnych planów – odparł Kuti Adam. – W takim razie chcę usłyszeć, czego nie macie – rzekł Peres. Szybko się okazało, że chociaż nie sporządzono jeszcze

żadnych planów, niektórzy z tych ludzi mieli pewne pomysły. Kuti Adam zaproponował wspólną operację z armią francuską – w końcu, argumentował, Air France to firma francuska i rząd francuski powinien się w to zaangażować. Binjamin „Beni” Peled, czterdziestoośmioletni dowódca izraelskich sił powietrznych, miał „szalony”, ale oryginalny pomysł. Ten krępy, odważny i opanowany pilot, jeden z twórców izraelskiego lotnictwa wojskowego, był bardzo uzdolniony i obdarzony płodną wyobraźnią. Zaproponował przerzucenie drogą powietrzną dużej liczby elitarnych oddziałów do Ugandy, podbój tego kraju, uwolnienie zakładników i przywiezienie ich z powrotem do domu. Zasugerował wykorzystanie do tego eskadry 14 wielkich samolotów C- 130E Hercules, w Izraelu zwanych Karnaf (Nosorożec), które mogły polecieć z Izraela do Entebbe i z powrotem. Peres kupił te samoloty kilka lat wcześniej, podczas wizyty w Georgii. Podarował wtedy gubernatorowi Jimmy’emu Carterowi swoją książkę „Proca Dawida”. Carter przy tej okazji powiedział mu: „Wtedy Dawid potrzebował tylko procy, ale dzisiejszy Dawid potrzebuje czegoś więcej niż proca – potrzebuje Herculesa!” i namówił Peresa do kupna kilku wytwarzanych w Georgii C-130. Peled zaintrygował Peresa. Na pierwszy rzut oka plan lotnika wydał się jemu oraz pozostałym uczestnikom narady szaleństwem, ale po rozważeniu wszystkich innych możliwości uznał go za „całkiem realistyczny”. Jednakże koledzy Peresa nie zgadzali się z jego oceną. Szczególnie

negatywnie nastawiony był Mota Gur – plan ten, oświadczył, „jest nierealistyczną fantazją” i powinien zostać odrzucony. Peres nie podzielał jednak tych wątpliwości i kontynuował dyskusję z małą grupą wyższych oficerów. Byli wśród nich szef sztabu, generałowie Kuti Adam, Beni Peled i jego zastępca Rafi Harlew, Dan Szomron (dowódca piechoty i wojsk spadochronowych), Szlomo Gazit (szef wywiadu wojskowego), Awigdor „Janusz” Ben Gal (zastępca szefa operacji SOI) i kilku pułkowników, w tym Ehud Barak, błyskotliwy oficer i były dowódca Sajeretu Matkal (i przyszły premier Izraela). Ich dyskusje toczyły się w najściślejszej tajemnicy. Tego samego ranka, kiedy te narady się rozpoczęły, Peres otrzymał listę osadzonych w więzieniach terrorystów, których uwolnienia zażądali porywacze. Sprawa była ogromnie skomplikowana. Czterdziestu więźniów było przetrzymywanych w Izraelu, wśród nich osławiony Kōzō Okamoto, japoński terrorysta, którego grupa w maju 1972 roku na lotnisku Lod w Tel Awiwie zabiła 24 i zraniła 78 osób. Na liście znajdowało się także sześciu terrorystów uwięzionych w Kenii, przy czym miejscowe władze zaprzeczały, że ich mają. Kolejnych pięcioro było w Niemczech, wliczając w to przywódców okrutnej Grupy Baader-Meinhof, jeden we Francji i jeden w Szwajcarii. Wystarczył szybki rzut oka i Peres uświadomił sobie, że było to żądanie niemożliwe do spełnienia. Jak mógłby zorganizować uwolnienie

terrorystów przetrzymywanych w tak wielu państwach, osądzonych na podstawie różnych przepisów prawnych i za różne przestępstwa? A jeśli któreś z tych państw odmówi? Jednakże Rabin wciąż nalegał, by Izrael natychmiast podjął negocjacje, obawiając się, że kiedy minie termin ultimatum, terroryści zaczną zabijać niewinnych ludzi. Ale Peres nie ustępował – utrzymywał, że Izrael może przesunąć termin ultimatum, który upływał o jedenastej rano w czwartek, 1 lipca. Zgodził się z decyzją o podjęciu negocjacji, ale podkreślił, że potraktuje je wyłącznie jako „manewr taktyczny”, którego celem będzie zyskanie czasu. W środę, 30 czerwca, Peres postanowił zbadać inną możliwość. Wezwał do siebie trzech oficerów izraelskiej armii, którzy służyli w Ugandzie i współpracowali z Idim Aminem. Poprosił ich, żeby opisali charakter ugandyjskiego dyktatora, jego zachowanie i stosunek do cudzoziemców. Wszyscy trzej uważali, że Amin nie ośmieli się wymordować zakładników, ale byli również pewni, że nie przeciwstawi się terrorystom. Peres poprosił pułkownika Barucha „Burkę” Bar Lewa, który przyjaźnił się z Aminem, żeby zatelefonował do ugandyjskiego władcy. Bar Lew jednak, mimo wielu prób, nie mógł uzyskać połączenia. Peres tymczasem znowu wezwał swoich najwyższych rangą oficerów. Raz jeszcze przedyskutowali oni plan Beniego Peleda, ale tym razem został on znacznie zawężony. Jego celem nie było już podbicie całej Ugandy, ale po prostu uzyskanie kontroli nad lotniskiem Entebbe, uwolnienie zakładników i przewiezienie ich z powrotem do

Izraela. Peled przedstawił plan wymagający desantowania tysiąca spadochroniarzy z dziesięciu samolotów typu Karnaf. Szomron i Ben Gal oceniali z kolei, że taką operację można by pomyślnie przeprowadzić z dwustu ludźmi i trzema karnafami. Urodzony w kibucu Dan Szomron, spadochroniarz i bohater wojny sześciodniowej, był przeciwny jakiemukolwiek desantowi spadochronowemu. Powiedział Peledowi, że „zanim pierwszy z twoich spadochroniarzy stanie na ziemi, nie pozostanie ci już nikt do uratowania”. Małomówny, ale bystry i opanowany, przyszły szef sztabu generalnego, był pewny, że gdy tylko terroryści zobaczą opadających spadochroniarzy, natychmiast zabiją zakładników. Dlatego też Szomron, który tymczasem stał się głównym koordynatorem operacji, zaczął szkicować plan przewidujący lądowanie samolotów z żołnierzami bezpośrednio na pasach startowych lotniska Entebbe. Kuti Adam zwrócił uwagę na potrzebę przygotowania zapasowej bazy w pobliżu Ugandy, gdzie można by wylądować w razie niebezpieczeństwa. Wszyscy się zgodzili, że to będzie musiało być w Kenii, której rząd utrzymywał przyjazne stosunki z Izraelem, a przy tym nie ukrywał niechęci do Idiego Amina. Peres poprosił dyrektora Mosadu, generała Icchaka „Chakę” Chofiego, żeby dyskretnie wysondował przez swoje kenijskie kontakty, czy ich kraj zezwoli na takie międzylądowanie na lotnisku w Nairobi. Sam Peres miał jednak wątpliwości co do skuteczności tego pomysłu, ponieważ Chaka wydał mu się skryty i sceptyczny.

Ponadto rysująca się misja wciąż miała ważnego i upartego przeciwnika: szefa sztabu generalnego Mordechaja Gura, który był przeświadczony, że się ona nie powiedzie, i upierał się, iż Izrael nie może wybrać rozwiązania wojskowego. Zwracał uwagę na całkowity brak informacji o tym, co dzieje się w Entebbe. Plan zajęcia lotniska i wywiezienia zakładników samolotami nazwał „czystą fantazją”, a grupę pracującą z Peresem „Radą Fantastów”. Tymczasem nastąpił pewien postęp w jednym z dość naciąganych aspektów planu – Idi Amin w końcu odebrał telefon od Burki Bar Lewa. Rozmowa była jednak raczej zniechęcająca: władca Ugandy poradził mu obcesowo, że Izrael powinien bezzwłocznie przyjąć żądania porywaczy. Tego samego zdania był także Rabin, który miał teraz poparcie gabinetu dla natychmiastowego rozpoczęcia negocjacji. Poinformował także swoich ministrów, że przywódca opozycji, Menachem Begin, zgodził się z jego decyzją, by negocjować. Rabin skrytykował Peresa za sięganie po „demagogiczne pioruny... i ozdobne kwestie, które brzmiały kompletnie idiotycznie”. Tak naprawdę premier uważał wszystkie starania Peresa w czasie kryzysu za czystą demagogię. Nie wierzył nawet, że jego minister obrony serio myśli to, co mówi. Większość ministrów zgodziła się, że nie ma wojskowego wyjścia z tej sytuacji. Rabin nerwowo domagał się także natychmiastowego poinformowania Francji o przyjęciu przez Izrael warunków terrorystów, żeby francuski

minister spraw zagranicznych mógł bezzwłocznie nawiązać kontakt z Entebbe. 1 lipca, pośród tych toczących się w gniewnej atmosferze rozgrywek politycznych, nadeszło trochę dobrych wiadomości: terroryści z własnej woli przesunęli termin ultimatum do niedzieli, 4 lipca. Przyczyną tego był wyjazd Idiego Amina na konferencję Organizacji Jedności Afrykańskiej na Mauritiusie, z której miał wrócić za kilka dni. Terroryści chcieli, żeby Amin był obecny, kiedy rozpoczną się negocjacje. Tak więc Peres i jego „Rada Fantastów” niespodziewanie zyskali trochę więcej czasu. Kuti Adam i Dan Szomron mogli dzięki temu przedstawić plan, który wstępnie opracowali. Zdecydowali, że operacja rozpocznie się nocą, pod osłoną ciemności. Samoloty wylądują w Entebbe, po czym izraelscy żołnierze opanują lotnisko, zabiją terrorystów i uratują zakładników. Wszystko, podkreślił Dan Szomron, potrwa nie dłużej niż godzinę, dzięki maksymalnemu wykorzystaniu zaskoczenia i szybkości działania. Pierwszy karnaf wyląduje bez proszenia o pozwolenie wieży kontroli lotów. Pojawi się o 23.00, zaraz po brytyjskim samolocie pasażerskim, który zgodnie z rozkładem lotów powinien przylecieć właśnie o tej godzinie. Lotniskowy radar nie odkryje izraelskiego transportowca lądującego w cieniu brytyjskiego samolotu. Z karnafa wyjadą następnie dwa samochody opancerzone z komandosami i popędzą w stronę starego terminalu, w którym przetrzymywano zakładników. Pięć lub dziesięć minut później wyląduje drugi karnaf i wyładuje kolejne

dwa samochody z żołnierzami, którzy opanują nowy terminal, główny pas startowy i magazyny paliwa. Kiedy ludzie z dwóch pierwszych samolotów wykonają już swoje zadania, wylądują dwa kolejne transportowce i po wprowadzeniu na nie zakładników wrócą do domu. Peres poprosił teraz dyrektora Mosadu, by przedstawił swoją opinię. Chofi miał szereg zastrzeżeń. A co, pytał, jeśli ugandyjscy żołnierze zaczną strzelać z granatników przeciwpancernych do karnafów lub poślą kilka serii z karabinu maszynowego w ich zbiorniki paliwa i wywołają eksplozję? W takim wypadku jeden lub więcej samolotów trzeba by porzucić, rujnując delikatne współzależności różnych elementów planu. Trzeba się też liczyć z możliwością, mówił, iż część żołnierzy i zakładników zginie lub odniesie rany. A jeśli terroryści zwyczajnie wysadzą stary terminal razem z zakładnikami? – pytał. Chofi był nastawiony, delikatnie mówiąc, niezbyt entuzjastycznie. „Rada Fantastów” Peresa rozebrała następnie plan misji na najdrobniejsze szczegóły, starając się przewidzieć, jakie problemy mogą wystąpić podczas jej realizacji: czy w razie trafienia lub uszkodzenia pierwszego transportowca pozostałe zdołają wrócić; co zrobić, jeśli się okaże, że na lotnisku są działa przeciwlotnicze; czy stacjonują tam ugandyjskie migi, i czy w zbiornikach samolotów zostanie wystarczająco dużo paliwa, by mogły wystartować z Entebbe... Peres zapytał następnie wojskowych, co myślą o planie.