ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jenna Wilson miała nieodpartą ochotę ,,pójść na
całość’’ – zrobić coś szalonego, na co w swoim
dotychczasowym życiu grzecznej, dobrze wycho-
wanej panienki nigdy sobie jeszcze nie pozwoliła.
Jenna była późnym dzieckiem zamożnych rodzi-
ców, cieszących się dużym poważaniem w towarzy-
skich kręgach Mission Creek i okolic, którzy w swą
jedynaczkę patrzyli jak w tęczę. Zarazem jednak
wiele od niej wymagali i wiele po niej oczekiwali.
Jennie od najmłodszych lat towarzyszyła świado-
mość, że szczęście rodziców zależy w ogromnej
mierze od jej postępowania. Był to dla młodej
dziewczyny trudny do uniesienia ciężar, który stał
się jeszcze bardziej przygniatający, odkąd dwa lata
temu umarł jej ojciec i owdowiała Nelda Wilson
wszystkie swe nadzieje i uczucia przelała na córkę.
Bóg świadkiem, Jenna robiła, co mogła, by matki
nie zawieść i spełnić wszystkie jej życzenia. Zrezyg-
nowała z wymarzonych studiów na teksańskim
uniwersytecie w Corpus Christi, aby zgodnie z ro-
dzinną tradycją kontynuować naukę w Tensley
College, gdzie kształciła się jej matka, a przed matką
babka.Po ukończeniu studiów zaś, co miało nastąpić
za miesiąc, czekał ją żywot ,,bywającej’’ w towarzy-
stwie panny na wydaniu, której celem stanie się
upolowanie odpowiedniego męża. W którym to
polowaniu matka niechybnie weźmie czynny
udział; może nawet sama wybierze jej narzeczone-
go. Nie byłoby w tym nic dziwnego. Rodzice zawsze
o wszystkim za nią decydowali; dobierali jej przyja-
ciółki, chłopców, z którymi mogła się spotykać,
szkoły i zajęcia pozalekcyjne. Słowem, żyła pod ich
dyktando.
Miała tego serdecznie dosyć! Czyż nie skończyła
dwudziestu jeden lat? Czyż nie jest osobą pełnolet-
nią, zdolną wedle prawa decydować o własnym
życiu? Jenna od dawna szykowała się do odbycia
z matką zasadniczej rozmowy, w trakcie której
miała jej powiedzieć, iż z chwilą ukończenia stu-
diów zamierza zacząć kierować swoim życiem.
Gdyby przez własne tchórzostwo nie odkładała
tej rozmowy w nieskończoność, może uniknęłaby
zaplanowanego na jedenastego maja koszmaru. Dla-
czego nie protestowała,kiedy matka wyraziła życze-
nie, aby jej córka wystąpiła w roli ,,debiutantki’’ na
tegorocznym balu w klubie golfowym Lone Star
4 Beverly Barton
wśród znacznie od niej młodszych panien, oficjalnie
,,wchodzących w świat’’? Dlaczego nie potrafiła
powiedzieć: ,,To nie ma sensu. Jeżeli tak się stało, że
z powodu choroby ojca, a potem żałoby po nim, nie
mogłam wystąpić na balu razem z moimi rówieś-
nicami, to trudno. Dziś jestem za dorosła na to, aby
w charakterze słodkiego maleństwa paradować
w białej sukience z bufkami! W dodatku zbliżają się
egzaminy końcowe i nie mam na takie głupstwa
czasu!’’ Zamiast tego Jenna posłusznie położyła
uszy po sobie, byle nie urazić matki z jej świętym
przywiązaniem do rodzinnych i towarzyskich tra-
dycji.
Jenna padła na łóżko i zapatrzyła się w sufit.
Nawet o wyborze kwatery oraz doborze koleżanek,
z którymi od paru lat mieszkała, nie mogła zadecy-
dować bez aprobaty Neldy. Rodzice obu współ-
lokatorek Jenny, Katie Boyd i Dany Lewis, należeli
do tych samych kręgów co jej matka, a obie dziew-
czyny, skądinąd bardzo miłe, były takimi jak ona,
grzecznymi i statecznymi panienkami, które równie
potulnie jak ona ulegały tyranii swych matek. Dlate-
go Nelda pozwoliła córce z nimi zamieszkać.
Czy po uzyskaniu dyplomu coś się pod tym
względem zmieni? Bardzo wątpliwe. Jenna czuła,
iż obawa przed sprawieniem matce przykrości za-
pewne będzie jej nadal w decydujących momentach
zamykać usta. I w rezultacie obudzi się za parę
lat w objęciach jakiegoś nudnego bankowca albo
5Jenna
prawnika, za którego wyszła bez miłości, i zda sobie
sprawę, iż zamiast żyć własnym życiem, spełnia
jedynie marzenia matki.
Jej własne marzenia były zawsze pomijane albo
wręcz lekceważone. Matka wyśmiała plany Jenny,
kiedy ta wyznała, iż chciałaby ukończyć historię
sztuki,apotempojechaćdo ChicagolubNowegoJorku
i poszukać pracy w którymś z tamtejszych muzeów,
jednocześnie zawodowo parając się sztuką. Rodzice,
owszem, pozwalali jejmalować dlaprzyjemności, lecz
na dłuższą metę wyznaczyli rolę żony bogatego,
dobrze ustawionegomężczyzny. Jennę myśl o takim
życiu przyprawiała niezmiennie o atak duszności.
Nie, to nie do zniesienia! Dłużej tego nie wy-
trzyma!Musi cośzrobić,żeby choć na chwilę poczuć
się wolna! Zrobi coś kompletnie szalonego, skan-
dalicznego! Natychmiast! W tej chwili! Wypuści się
w nieznany świat! Przeżyje przygodę!
Jenna zerwała się z łóżka i otworzyła drzwi
garderoby. Niestety, jej początkowe poszukiwania
spełzły na niczym. Garderoba nie obejmowała ani
jednego odpowiednio śmiałego, prowokacyjnego
stroju, który oznajmiałby wszem i wobec, że noszą-
ca go dziewczyna pragnie zabawić się na całego.
Dopiero po dłuższej chwili natrafiła w kącie szafy na
dawne dżinsy, dziś o dwa numery za ciasne. Dobra
nasza! Spodnie znakomicie podkreślą kształty dol-
nej połowy ciała. Rzuciwszy dżinsy na łóżko, wybie-
gła z sypialni, przywołując obie współlokatorki.
6 Beverly Barton
– Dziewczyny, to skandal! Jest piątek wieczór,
a my tkwimy bezczynnie w domu. Zróbmy coś!
– Przecież nie siedzimy bezczynnie. – Siedząca
w salonie przy komputerze ciemnowłosa Dana
rzuciła Jennie znad okularów zdziwione spojrzenie.
– Musimy się uczyć. Egzaminy za parę tygodni, i co
do mnie...
– I tak zdasz wszystko na szóstki. – Pulchna,
zielonooka Katie wyłoniła się z kuchni, niosąc
miseczkę z lodami. – Jenna też. Tylko ja mam
średnią poniżej czwórki.
– Ach prawda, masz tylko trzy i osiem dziesią-
tych – z lekkim sarkazmem skomentowała Dana.
– Dajcie spokój – wtrąciła Jenna. – Wszystkie
zdamy śpiewająco. Nasi rodzice nie będą mieli
powodu do narzekań.– To mówiąc, wyjęła miseczkę
z lodami z rąk Katie i postawiła ją na zeszytach
Dany.
– Uważaj, co robisz – obruszyła się Dana.
– Koniec z nauką – kategorycznie oświadczyła
Jenna, chwytając Danę za rękę i zmuszając ją do
wstania. – Nie będziemy zakuwać w piątek wieczór,
kiedy wszyscy się bawią. Rodzice wsadzili nas na
siłę do żeńskiego college’u, ale to jeszcze nie dowód,
że na świecie nie roi się od mężczyzn.
Dana niedowierzająco przekrzywiła głowę.
– Gdzie się podziała znana mi Jenna Wilson? Ty
chyba jesteś jakimś klonem, który się w nią wcielił.
– Trafiłaś w dziesiątkę! – ucieszyła się Jenna.
7Jenna
– A wy? Jestem przekonana, że wam też marzy się
czasem, żeby złamać wszystkie nakazy i zakazy
i przeżyć niedozwoloną przygodę. Nie mam racji?
– Owszem, marzy się, i to nieraz. Ale nigdy nie
miałam odwagi – z uśmiechem zgodziła się Katie.
– Powariowałyście. – Dana usiłowała się wy-
rwać, lecz Jenna nadal mocno trzymała ją za rękę.
– Zresztą, bo ja wiem... chociaż wiecie, jaka jestem...
To nie w moim stylu. Wolę książki. Moje doświad-
czenia seksualne ograniczają się do jednej próby.
– Ja nawet tym nie mogę się pochwalić – za-
śmiała się Katie.
– No to może mi zdradzicie, w jaki sposób dwie
dziewice i jedna półdziewica zamierzają narobić
sobie kłopotów? – sarkastycznie zapytała Dana.
– Poubieramy się w najbardziej wyzywające ciu-
chy, jakie tylkouda się wykombinować, i wypuścimy
sięnanocdo,,Barupod Sakwą’’.Topodobnonajgorsza
mordowniaw całymMission Creek,doktórej przyjeż-
dżają kowboje, żeby pić, grać w bilard i podrywać.
– A co będzie, jak się rodzice dowiedzą? – zanie-
pokoiła się Dana.
– Niby skąd mieliby się dowiedzieć? – uspokoiła
ją Jenna. – Zresztą o to właśnie chodzi; zróbmy raz
coś nie po myśli mamy i taty.
– Jak wy, to i ja – zgodziła się Katie.
– A niech wam będzie – przystała Dana. – Jadę
z wami.
8 Beverly Barton
Odstawiwszy opróżnioną butelkę po piwie na
sąsiedni stół, Brent Jameson wziął do ręki kij bilar-
dowy, aby podjąć partię, jaką właśnie rozgrywał
z Clayem Hargettem, kolegą kowbojem, który ra-
zem z nim pracował na ranczu Carsonów pod
Mission Creek. Brent spędzał na ranczu pracowity
urlop. Był ekspertem od towaroznawstwa, miał
stałą posadę w Chicago, a specjalizował się w handlu
bydłem. Ponieważ jednak od wyjazdu z rodzinnego
Kansas City w Teksasie upłynęło już dziesięć lat,
Brent uznał, iż najwyższy czas odświeżyć praktycz-
ną znajomość kowbojskiego rzemiosła.
– Szóstka do środkowej łuzy – oświadczył, opie-
rając kij o bandę. Brent nie był wprawdzie namięt-
nym bilardzistą, lecz grał na tyle sprawnie, że
z potyczek w barze na ogół wychodził zwycięsko.
– Coś mi się widzi, że mam dwadzieścia dolarów
z głowy – z właściwym mu dobrodusznym uśmie-
chem zauważył Clay.
Nowy tryb życia – ciężka praca fizyczna, a potem
odpoczynek i proste rozrywki – sprawiał Brentowi
więcej satysfakcji, niż początkowo przypuszczał.
Ale chociaż praca na ranczu zaczynała mu niemal
wchodzić w nawyk, to jednak nie zapominał, że jego
prawdziwym przeznaczeniem i pasją życiową jest
miejskie życie i praca w Chicago. Pierwsze dwa
tygodnie przepracował pod Loredo, w posiadłości
jednego z dawnych znajomych ojca, potem jednak
przeniósł się na położone w sąsiedztwie Mission
9Jenna
Creek ranczo Flynta Carsona, z którym od lat
łączyły go bliskie stosunki osobiste i zawodowe
i u którego mógł pracować incognito.
Kiedy urlopowa zabawa w kowboja dobiegnie
końca, wróci z przyjemnością do eleganckiego mie-
szkania w Chicago, przebierze się w szyty na miarę
garnitur i zasiądzie za kierownicą srebrzystego jagu-
ara. No i natychmiast umówi się z jedną z wielu
chętnych, czarujących przyjaciółek. Obojętnie
z którą. Może będzie nią czarnowłosa Cheryl; może
wyzywająca Erica o płomiennie rudych włosach;
a może biegła w miłosnej sztuce Stephanie. Miał ten
pierwszy wieczór w mieście dokładnie zaplanowa-
ny. Pójdą na kolację, potem do teatru, a na koniec do
łóżka.
Za długo obywa się bez kobiety. Mimo opinii
playboya, Brent z zasady unikał przelotnych kon-
taktów z kobietami. Uważał, że w sprawach seksu
należy zachować ostrożność. Bo do seksu sprowa-
dzały się do tej pory jego stosunki z płcią przeciwną.
Jak dotąd – na szczęście! – żadnej kobiecie nie udało
się go usidlić.
Posławszy bilę numer osiem do narożnej łuzy,
Brent zakończył trzecią partię bilardu, wygrywając
od Claya dwadzieścia dolarów. W chwili, gdy ścis-
kali sobie dłonie, powietrze przeszył gwizd po-
dziwu. Oczy Brenta, podobnie zresztą jak innych
mężczyzn zgromadzonych w barze, jęły gorącz-
kowo poszukiwać obiektu tego namiętnego gwizdu.
10 Beverly Barton
Ach, to ta! Ładna jak jasny gwint! Drobna, ale
o bujnych kształtach. Ubrana w ciasno opinające
zgrabny tyłeczek dżinsy oraz białą szmatkę od-
słaniającą spory kawałek obfitych piersi i nieco
mniejszy pasek gołego ciała w talii. Ze spływającymi
na ramiona, jasnymi jak len włosami.
Brent poczuł, że robi mu się gorąco.
Jenna jeszcze nigdy w życiu nie czuła na sobie
tylu spojrzeń. Serce biło jej jak młotem. Dobiegające
ze wszystkich stron głosy zlewały się w jej głowie
w wielki, upajający szum. Katie i Dana nieśmiało
postępowały za nią. Poubierały się w to, co znalazły
w szafie, albo pożyczyły od koleżanek, lecz strój
Jenny był niewątpliwie najbardziej śmiały. Wy-
glądała uwodzicielsko, wiedziała o tym i była
uszczęśliwiona.
W knajpie huczało od rozmów, ordynarnych
przekleństw, granych głośno melodii country. Po-
wietrze było szare od dymu. Na parkiecie tańczyły
wtulone w siebie pary, inne obmacywały się po
kątach. W części zastawionej stolikami różnorodna
klientela siedziała na krzesłach, w głębi knajpy
kobiety i mężczyźni oblegali cztery stoły bilardowe,
a wokół baru kłębił się gęsty tłum.
Gdy rozległ się gwizd, Jenna instynktownie od-
gadła, że facet gwiżdże na jej cześć. Chłopcy wodzili
za nią roznamiętnionym wzrokiem, odkąd zaczęła
nosić stanik. Gdyby nie kuratela rodziców, którzy
11Jenna
pilnowali jej na każdym kroku, na pewno nie
dotrwałaby do dwudziestu jeden lat w stanie dzie-
wictwa.
– On gwiżdże na ciebie! – szepnęła wystraszona
Dana, czepiając się ramienia przyjaciółki.
– Co za brudas i ordynus! Nie jestem pewna, czy
mi się tutaj podoba – wtórowała jej Katie.
– Wynośmy się stąd, zanim stanie się coś złego
– dodała Dana.
– Nie bądźcie takie tchórzliwe. Po to tu jesteśmy,
żebyprzeżyć szalonąprzygodę –upomniałaje Jenna.
– Chyba nie jestem stworzona do przygód
– kwaśno zauważyła Dana.
– W życiu nie widziałam tylu spoconych, napalo-
nych facetów w jednym miejscu. – Choć trochę
speszona, Katie rozszerzonymi z zaciekawienia
oczami lustrowała wnętrze knajpy. Miała minę
dziecka w sklepie z cukierkami.
– Każda z nas powinna sobie znaleźć odpowied-
niego faceta – zawyrokowała Jenna, mierząc wzro-
kiem mężczyznę przy barze, który powitał ją gwiz-
dem. Nie, ten nie, uznała w duchu. – Niech każda
pójdzie w swoją stronę i szuka.
– Och, nie! – wykrzyknęła spanikowana Dana,
chwytając Katie za rękę.
Do trzech dziewcząt podszedł wysoki, chudy
kowboj o miłym wyrazie twarzy i ujmującym
uśmiechu. Minąwszy Jennę, zatrzymał się przed
Katie.
12 Beverly Barton
– Cześć! – powiedział. – Nazywam się Andy
Bolden. Masz ochotę zatańczyć?
– Pewnie, że tak – odparła za nią Jenna, wyrwała
Katie z objęć Dany i pchnęła ją w kierunku chłopaka.
– Jak mogłaś! – oburzyła się Dana, odprowadza-
jąc odchodzącą na parkiet Katie osłupiałym wzro-
kiem.
Jenna tymczasem nie przestawała rozglądać się
po wnętrzu knajpy w poszukiwaniu godnego siebie
okazu mężczyzny.
– Zmusiłaś Katie, żeby poszła tańczyć z zupełnie
obcym facetem – nie ustępowała Dana.
– No to co?
– Jak to co? A zresztą, sama nie wiem...
Spojrzenie Jenny pobiegło w głąb sali i spoczęło
na interesującym egzemplarzu, stojącym koło stołu
bilardowego. Ten albo żaden, pomyślała. Mężczyz-
na zdawał się być żywym uosobieniem bezczelnego
samca. Miał dobrze ponad metr osiemdziesiąt wzro-
stu, szerokie bary i wąskie biodra. Był cholernie
przystojny i z pewnością zepsuty do cna. Sprane
dżinsy podkreślały długość jego nóg, a pod białym
trykotem koszulki rysował się potężny tors.
– Na co się tak gapisz? – zapytała ją Dana.
– Na niego.
– O kim mówisz? – Dana podążyła za spoj-
rzeniem przyjaciółki i aż jej zaparło dech. – Dziew-
czyno, czyś ty zwariowała! Toż to wcielony diabeł.
Wystarczy popatrzeć.
13Jenna
– Właśnie mu się przyglądam. A on mnie.
Jenny i bezczelny facet patrzyli na siebie poprzez
tłum. Jest chyba najbardziej nieodpowiednim towa-
rzyszem zabawy, jakiego dobrze wychowana pa-
nienka mogłaby sobie wymarzyć. Jenna zdawała też
sobie sprawę, chociaż jej doświadczenia w sprawach
męsko-damskich praktycznie nie istniały, że zrobiła
na nim nie mniejsze wrażenie niż on na niej.
– Idź do baru i zamów sobie coś do picia – pora-
dziła Danie. – Później się zobaczymy.
– Dokąd idziesz? – pisnęła Dana.
– Tam – odparła Jenna, wskazując jej kąt sali.
– Mam ochotę na partyjkę bilardu.
– Jenna, nie!
Ta jednak, nie zważając na przyjaciółkę, ruszyła
w upatrzonym kierunku, kołysząc biodrami, z oczy-
ma utkwionymi w imponującym dryblasie. Pod-
szedłszy bliżej, stwierdziła, że jej wybraniec ma
ciemne włosy, które dawno nie widziały fryzjera,
a na policzkach jednodniowy zarost. Ciarki za-
czynały chodzić jej po plecach, lecz mimo strachu
brnęła śmiało do celu. Kiedy znalazła się nie dalej jak
metr od niego, poraziło ją spojrzenie niebieskich
oczu.
– Cześć, kowboju! – oświadczyła, zaskoczona
własną odwagą.
– Cześć, ślicznotko! – odparł z lekko rozbawio-
nym uśmiechem, jakby powiedziała coś śmiesznego.
Nagle straciła rezon i przez chwilę nie wiedziała,
14 Beverly Barton
co powiedzieć i jak się zachować. Szybko jednak się
pozbierała.
– Zagramy? – spytała.
– Blondyneczka grywa w bilard? – Mówił łudzą-
co słodkim, lekko schrypniętym głosem, z nieznacz-
nym teksańskim akcentem.
Ojciec Jenny był zapalonym bilardzistą, który
wprowadził córkę w tajniki tej gry, podobnie jak
nauczył ją strzelać i jeździć konno. Jenna zawsze
podejrzewała, iż pewnie nie uczyłby jej tego wszyst-
kiego, gdyby miał syna, i chyba po raz pierwszy
ucieszyła się, że jest jedynaczką.
– Chcesz się przekonać, co potrafię? – spytała
zaczepnie.
– Co masz na myśli?
Omiótł ją niedwuznacznym spojrzeniem, zatrzy-
mując wzrok najpierw na jej piersiach, a potem na
rysującym się pod obcisłymi dżinsami wzgórku
unasadynóg. Jennajednak,rzeczdziwna,niepoczuła
się obrażonaani przestraszona,tylko...jakośnieswo-
jo. Podniecona? Tak, albo jeszcze lepiej – napalona.
– Taki jesteś pewien, że mnie pokonasz? – zapy-
tała, spoglądając mu wyzywająco w oczy.
– Założymy się?
Jenna lekko rozwarła usta i z rozmysłem zwilżyła
wargi koniuszkiem języka.
– O co się zakładamy? – spytała.
– Jeżeli wygram, dasz się pocałować – odparł,
wpatrzony w jej usta.
15Jenna
– A jak przegrasz?
– Zrobię, co zechcesz. Spełnię każde życzenie.
– Każde? – Spróbowała mu się odwzajemnić
równie niedwuznacznym, taksującym spojrzeniem,
jakim on ją przed chwilą zmierzył, lecz dotarłszy do
jego rozporka, szybko odwróciła oczy. Napięta mate-
ria spodni zdradzała stan dużego podniecenia. Nim
spostrzegła, co się dzieje, dryblas chwycił ją w talii
i przyciągnął dosiebie tak blisko, że wyraźnie poczuła
jego męskość. Pochylił głowę i szepnął jej do ucha:
– Zgadzasz się na ósemkę?
– Że co? – Fizyczne zbliżenie pozbawiło ją na
moment nie tylko tchu, ale i przytomności umysłu.
– Ach tak, mówisz o grze. Zgoda. Niech będzie
ósemka.
Kiedy uwolnił ją z uścisku, równie gwałtownie
jak przedtem pochwycił, Jennie kręciło się w głowie
i niepewnie trzymała się na nogach. Dana ma rację:
ten facet to wcielony diabeł! W co ja się pakuję?
Musi koniecznie wygrać, bo w przeciwnym razie
zażąda obiecanego pocałunku, przy czym coś jej
mówiło, że nie zechce na tym poprzestać.
Nadal jednak wpatrywała się jak zaczarowana
w podobnego do czarnej pantery mężczyznę, który
zwinnymi krokami okrążał bilard, przygotowując
bile. Nie pamiętała, by kiedykolwiek ktokolwiek
zrobił na niej tak piorunujące wrażenie. Zarazem
niczym nie zdradzał, iż jest świadomy, jak silnie na
nią działa. Skończywszy układać trójkąt, wyjął kij
16 Beverly Barton
ze stojaka i natarłszy go kredą, rzucił Jennie pytające
spojrzenie.
– No to jak, ślicznotko, nie rozmyśliłaś się?
– spytał z pewnym siebie, lekko kpiącym uśmie-
chem.
– Oczywiście, że nie.
Z trudem oderwała od niego oczy. Trzeba skon-
centrować się na grze. Sięgnąwszy po kij i kredę,
stanęła naprzeciw niego, gotowa do walki.
– No to do roboty – oświadczył. – Proszę, damy
mają pierwszeństwo.
Jenna z udawaną nonszalancją obeszła stół doko-
ła, mobilizując uwagę przed pierwszym, decydują-
cym uderzeniem. Potem odmówiła w duchu krótką
modlitwę o ratunek, pochyliła się nad stołem, poło-
żyła kij na bandzie, wymierzyła i szybkim, precyzyj-
nym pchnięciem posłała bilę numer trzy do naroż-
nika. Wyprostowała się z westchnieniem ulgi, spog-
lądając z triumfem na bezczelnego dryblasa, który
jednak bynajmniej nie wydawał się przejęty jej
powodzeniem. Odwrotnie, patrzył na nią z diabels-
kim błyskiem w oku, jakby dawał do zrozumienia,
że wie o czymś, z czego ona nie zdaje sobie sprawy.
Jeżeli myśli, iż jej pierwszy strzał był fuksem,
zaraz się przekona, jak bardzo się myli. Zastanawia-
jąc się nad następnym ruchem, celowo przeszła tuż
koło swego przeciwnika, ocierając się o niego bio-
drem. Jeżeli zdoła wbić kolejną bilę do łuzy, zo-
stanie...
17Jenna
– Szóstka do środkowej łuzy! – zapowiedziała.
Znów dokładnie wycelowała, strzeliła i z trudem
opanowała radość, kiedy bila znikła w otworze.
– Brawo, ślicznotko! Jak tak dalej pójdzie, bę-
dziesz mogła żądać ode mnie, czego tylko zechcesz.
– Jeszcze nie wiem, czy w ogóle czegoś od ciebie
potrzebuję – odparła, próbując powstrzymać jego
zapały, nim będzie za późno. Przyjechała do knajpy,
żebysięzabawićipoflirtować,atymczasemtendzikus
najwyraźniej usiłuje zaciągnąć ją od razu do łóżka.
– Powiedz mi coś o sobie, ślicznotko. Mieszkasz
w Mission Creek? – zagadnął.
– Tak – przytaknęła. – Mam na imię Jenna
i mieszkam tu od urodzenia. A ty skąd się wziąłeś?
Nie przypominam sobie, żebym cię wcześniej spot-
kała. – Był to z jej strony jawny blef. Jeżeli jest, jak
przypuszczała, najemnym robotnikiem, ich drogi
żadną miarą nie mogły się skrzyżować.
– Jestem tu od niedawna. Przedtem pracowałem
w Loredo, a teraz nająłem się na ranczu pod Mission
Creek.
No tak, kowboj. Matka zapewne dostałaby zawa-
łu serca, gdyby wiedziała, że jej ukochana jedynacz-
ka gra w tej chwili w bilard w podrzędnej spelunie
z najemnym kowbojem.
Jenna zapowiedziała następny strzał, a gdy bila
numer cztery znów wylądowała w kieszeni, o mało
nie zapiszczała z uciechy. Wygrywa w cuglach!
Warto by się zastanowić,czegoma od niego zażądać.
18 Beverly Barton
Czuła na sobie jego uważne, taksujące spojrzenie.
Czy facet próbuje odgadnąć, do czego zmierzam, czy
po prostu podziwia widoki? – zastanawiała się.
– Nie jesteś ciekawa, jak się nazywam? Zawsze
podrywasz bezimiennych facetów w knajpach?
– zapytał.
– Nie. To znaczy... Przepraszam, oczywiście, że
jestem ciekawa, jak masz na imię.
– Brent.
– No to powiedz mi, Brent, czy zdarzyło ci się
kiedyś przegrać w bilard z kobietą?
– Nie. Może dziś będzie ten pierwszy raz. Ale
pocieszam się, że niezależnie od tego, czy prze-
gram, czy wygram, moje i tak będzie na wierz-
chu.
Nie mogła udawać, że nie zrozumiała, co facet ma
na myśli, ale zamiast się speszyć, poczuła zmysłowy
dreszcz. Cholera! Wyobraźnia podsunęła jej obraz
ich obojga, tarzających się w czarnej jak jego włosy
pościeli. On leżał na wierzchu. Ciężki i władczy.
Jennę owładnęła fala gorąca.
– Jesteś strasznie pewny siebie, kowboju!
– Nie za bardzo. To tylko przechwałki. Skąd
mogę wiedzieć, co mi każesz zrobić, kiedy wygrasz?
– Spróbuj sobie wyobrazić. – Igrała z ogniem, ale
w obecnym stanie ducha było jej wszystko jedno,
czy sparzy się, czy nie.
– Nic innego nie robię. – Oczy mu się zwęziły.
– Przez cały czas usiłuję to sobie wyobrazić.
19Jenna
Musiała głęboko odetchnąć, by odzyskać przyto-
mność umysłu. W tej chwili nie była już taka pewna,
czy rzeczywiście chce z nim wygrać. Chociaż nie,
postaraj się odzyskać równowagę i skoncentrować
na grze, powiedziała sobie. Musisz z nim uważać.
Dwoma celnymi strzałami wbiła dwie kolejne
bile do łuz. Jeszcze jeden ruch i wygra partię, nie
dopuściwszy w ogóle Brenta do stołu. Została już
tylko jedna bila. Jenna długo przymierzała się do
strzału.
– Ósemka do środkowej łuzy – zadeklarowała.
Mimo toczącej się w niej wewnętrznej burzy,
Jenna zachowywała zewnętrzny spokój. Kiedy ko-
lejny raz nacierała kij kredą, Brent nie spuszczał
z niej oczu.Jeżeli wygram, myślała,postawię własne
warunki. Taniec. Pocałunek. Spacer w świetle księ-
życa. Szaleństwo w czarnej pościeli.
Bila toczyła się równym torem ku środkowej
łuzie. Nagle leciutko skręciła w lewo, jakby pchnięta
niewidocznym podmuchemwiatru, i przeszła o parę
centymetrów od bocznej kieszeni.
– Psiakrew! – zaklęła Jenna pod nosem.
– A to pech, ślicznotko! – skomentował Brent,
wyjmując jej kij z ręki i razem ze swoim umieszczając
go w stojaku. – Pozwolisz przed zainkasowaniem
należnego całusa postawić sobie piwo? – zapytał.
– Czemu nie. – Mając do czynienia z nieokrzesa-
nym typem, Jenna wolała się nie przyznawać, jak
bardzo nie lubi piwa.
20 Beverly Barton
Brentzaprowadziłjądostolikaizamówiłdwapiwa.
Jennę zdziwiło trochę,że kelnerkaprzyjęłazamówie-
nie, nie pytając jej, czy jest pełnoletnia. Widocznie
w tym barze panują szczególne obyczaje.
– Czym się zajmujesz? – zapytał Brent.
– Czym się... Pytasz, gdzie pracuję?
– Ano. Bo ja, jak wiesz, pracuję na ranczu.
– Ja... to znaczy... akurat szukam nowej pracy.
– Aha.
Jenny rozejrzała się po knajpie w poszukiwaniu
Dany i Katie. W odległym kącie mignęła jej Katie
z chudym kowbojem. Dany nie było widać.
– Szukasz kogoś? – zainteresował się Brent.
– Rozglądam się za koleżankami, które ze mną
przyjechały.
– Moje towarzystwo już ci się znudziło?
– Ależ nie, skąd!
Wróciła kelnerka, niosąc dwie butelki. Jedną po-
stawiła przed Jenną, drugą zalotnym ruchem podała
Brentowi. Bezczelna flirciara, zezłościła się w duchu
Jenna.
Brent jednym haustem wychylił piwo. Jenna
z trudem przełykała gorzki płyn.
– Trzeba mi było powiedzieć, że za tym nie
przepadasz.
– Ależ nie, ja tylko...
Brent wyciągnął rękę i przyłożył jej dwa palce do
ust na znak, by umilkła. Jenna znów poczuła zmys-
łowy dreszcz. Jakim cudem ten niebezpieczny facet
21Jenna
samym spojrzeniem czy muśnięciem ręki przypra-
wia ją o tak niesamowite doznania?
– Zatańczymy? – spytał, podnosząc się z krzesła
i wyciągając ku niej rękę.
Prowadził ją na parkiet. Jenna nigdy nie przypusz-
czała, jak podniecający może być taki spacer w podej-
rzanym miejscu z niebezpiecznym mężczyzną. Brent
zapewneteraz zechcezainkasowaćwygraną;wtrakcie
tańca, trzymającjąw ramionach.Pochwili, przytuleni
do siebie, zaczęli poruszać się w rytm muzyki. Jenna
miała wrażenie, że jest jej zimno i gorącorównocześ-
nie. Bliskość jego ciała wprawiała ją w oszołomienie.
W tej chwili pragnęła tylko jednego: aby jak najszyb-
ciej odebrał należny dług. Czuła,jak nad górną wargą
występują jej kropelki potu, dłonie wilgotnieją.
Popatrzyła na niego z niemym błaganiem
w oczach. Na co czekasz, Brent? Pocałuj mnie!
Kiedy otarł swój nieogolony policzek o jej twarz,
myślała, że zacznie krzyczeć. Czy drażni się z nią?
Chce ją jeszcze bardziej podniecić?
– Nie zamierzasz odebrać wygranej? – spytała
szeptem.
– Marzę o tym. Ale nie tutaj. Chcę cię całować na
osobności, a nie tutaj, w tłumie.
– Och! – O mój Boże!
– Moja furgonetka stoi na parkingu – szepnął jej
do ucha. – Czy...
– Chodźmy! – powiedziała szybko, nie zastana-
wiając się nad konsekwencjami.
22 Beverly Barton
Chociaż parking tonął w mroku, a furgonetka
Brenta stała w odległym, szczególnie ciemnym miej-
scu, Jenna szła bez wahania, myśląc jedynie o spłace-
niu długu. Nie była pewna, czy potrafi mu się
oprzeć, gdyby spróbował ją uwieść. Ani nawet, czy
będzie chciała się opierać.
Gdy dotarli do celu. Brent bez słowa przyparł ją
plecami do auta, opierając ręce o karoserię po obu jej
bokach. Pochyliwszy się nad Jenną, spojrzał jej
głęboko w oczy.
– Zdajesz sobie sprawę, że chodzi mi o więcej niż
pocałunek. Rozumiemy się?
Tak, w głębi duszy zdawała sobie z tego sprawę.
Była może niedoświadczona, ale nie głupia. Ma do
czynienia z mężczyzną sporo od siebie starszym i na
pewno nieporównanie bardziej doświadczonym
w sprawach seksu. Do inicjacji nie mogła sobie
wymarzyć lepszego partnera niż ktoś taki jak on.
Nie, nie taki jak on, ale on i tylko on. Milcząco
skinęła głową; z podniecenia nie była w stanie
wykrztusić słowa. Brent musnął jej policzek wierz-
chem dłoni. Ciało Jenny przeszedł dreszcz.
– Nie masz pojęcia, jak strasznie chcę cię cało-
wać. Masz usta, które doprowadzają mnie do szaleń-
stwa.
Kiedy się nad nią pochylił, Jenna zarzuciła mu
ręce na szyję i przyciągnęła do siebie. Spodziewała
się namiętnego, brutalnego pocałunku. On tym-
czasem był samą delikatnością. Wziął jej usta
23Jenna
w posiadanie zdecydowanie, lecz czule, obrysowu-
jąc czubkiem języka jej wargi, poznając ich smak.
Jennę przeszył dreszcz. Z jej gardła wydobył się
cichy jęk rozkoszy. Świat przestał dla niej istnieć,
ogniskując się na pocałunku. Istniało tylko to, co
w tej chwili działo się między nią i Brentem. On
tymczasem poczynał sobie coraz śmielej, wprowa-
dzał ją w nieznany świat erotyki.
Półprzytomna z podniecenia, westchnęła cicho,
chwytając ustami powietrze, gdy Brent jął okrywać
pocałunkami jej szyję, dekolt i piersi. Jednocześnie
chwycił ją mocno za biodra i, poderwawszy ją
z ziemi, przyciągnął do siebie, nie pozostawiając
wątpliwości, do czego zmierza.
– Pojedźmy dokądś, gdzie będziemy naprawdę
sami – wyszeptał zdyszany.
– Jenna! Jenna! – rozległy się dwa głosy.
Zdała sobie sprawę, że ktoś ją woła, lecz w pierw-
szej chwili nie rozumiała, kto to może być. Spowija-
ła ją erotyczna mgła, odcinająca od reszty świata.
– To ty, Jenna? – zawołała Dana. – Dobrze, że
jesteś!
– Chcemy wracać do domu – wtórowała jej
Katie. – Znikłaś bez śladu. Nie wiedziałyśmy, gdzie
się podziałaś.
Jenna zwróciła się w stronę nadbiegających kole-
żanek. Powoli odzyskiwała przytomność. Brent na-
dal ją obejmował. Nie, nie chcę wracać do domu.
Jeszcze nie teraz. Później. Znacznie później. Teraz
24 Beverly Barton
chcę pojechać z Brentem, chcę być z nim i dowie-
dzieć się wszystkiego, czego on może mnie nauczyć.
– Wracajcie same – powiedziała.
Dana zdecydowanym ruchem chwyciła Jennę za
rękę i odciągnęła od Brenta.
– Nie możemy wrócić same. Przyjechałyśmy
z tobą. Twoim samochodem.
– Nie oddałam wam kluczyków? – zdziwiła się
Jenna.
– Nie – odparła Katie. – Ty masz kluczyki.
Zresztą nie możesz zarywać nocy. Musisz się uczyć
do egzaminów, a poza tym nie zapominaj, że
z samego rana jesteś umówiona z matką. Macie
pojechać do salonu, zmierzyć suknię balową.
– Jakie egzaminy? Jaka suknia balowa? – pytał
zaskoczony Brent, mierząc Jennę nic nie rozumieją-
cym spojrzeniem. – Ile ty masz właściwie lat?
– Tyle, ile trzeba – odburknęła ze złością.
– Nic się nie martw, jest pełnoletnia – uspokoiła
go Dana.
– Ale jesteś studentką – powiedział, pojmując
nagle, z kim ma do czynienia. – Nie ma co, ładnie
mnie nabrałaś!
– Jesteśmy z Tensley. To żeński college.
– To była nasza pierwsza tego typu przygoda
– tłumaczyła się Dana. – Nigdy dotąd nie byłyśmy
same w takim lokalu.
– No to co? Za parę tygodni kończę college
– zirytowała się Jenna. – Zresztą co to ma za
25Jenna
Jenna Beverly Barton Tłumaczyła Ewa König
ROZDZIAŁ PIERWSZY Jenna Wilson miała nieodpartą ochotę ,,pójść na całość’’ – zrobić coś szalonego, na co w swoim dotychczasowym życiu grzecznej, dobrze wycho- wanej panienki nigdy sobie jeszcze nie pozwoliła. Jenna była późnym dzieckiem zamożnych rodzi- ców, cieszących się dużym poważaniem w towarzy- skich kręgach Mission Creek i okolic, którzy w swą jedynaczkę patrzyli jak w tęczę. Zarazem jednak wiele od niej wymagali i wiele po niej oczekiwali. Jennie od najmłodszych lat towarzyszyła świado- mość, że szczęście rodziców zależy w ogromnej mierze od jej postępowania. Był to dla młodej dziewczyny trudny do uniesienia ciężar, który stał się jeszcze bardziej przygniatający, odkąd dwa lata temu umarł jej ojciec i owdowiała Nelda Wilson wszystkie swe nadzieje i uczucia przelała na córkę. Bóg świadkiem, Jenna robiła, co mogła, by matki
nie zawieść i spełnić wszystkie jej życzenia. Zrezyg- nowała z wymarzonych studiów na teksańskim uniwersytecie w Corpus Christi, aby zgodnie z ro- dzinną tradycją kontynuować naukę w Tensley College, gdzie kształciła się jej matka, a przed matką babka.Po ukończeniu studiów zaś, co miało nastąpić za miesiąc, czekał ją żywot ,,bywającej’’ w towarzy- stwie panny na wydaniu, której celem stanie się upolowanie odpowiedniego męża. W którym to polowaniu matka niechybnie weźmie czynny udział; może nawet sama wybierze jej narzeczone- go. Nie byłoby w tym nic dziwnego. Rodzice zawsze o wszystkim za nią decydowali; dobierali jej przyja- ciółki, chłopców, z którymi mogła się spotykać, szkoły i zajęcia pozalekcyjne. Słowem, żyła pod ich dyktando. Miała tego serdecznie dosyć! Czyż nie skończyła dwudziestu jeden lat? Czyż nie jest osobą pełnolet- nią, zdolną wedle prawa decydować o własnym życiu? Jenna od dawna szykowała się do odbycia z matką zasadniczej rozmowy, w trakcie której miała jej powiedzieć, iż z chwilą ukończenia stu- diów zamierza zacząć kierować swoim życiem. Gdyby przez własne tchórzostwo nie odkładała tej rozmowy w nieskończoność, może uniknęłaby zaplanowanego na jedenastego maja koszmaru. Dla- czego nie protestowała,kiedy matka wyraziła życze- nie, aby jej córka wystąpiła w roli ,,debiutantki’’ na tegorocznym balu w klubie golfowym Lone Star 4 Beverly Barton
wśród znacznie od niej młodszych panien, oficjalnie ,,wchodzących w świat’’? Dlaczego nie potrafiła powiedzieć: ,,To nie ma sensu. Jeżeli tak się stało, że z powodu choroby ojca, a potem żałoby po nim, nie mogłam wystąpić na balu razem z moimi rówieś- nicami, to trudno. Dziś jestem za dorosła na to, aby w charakterze słodkiego maleństwa paradować w białej sukience z bufkami! W dodatku zbliżają się egzaminy końcowe i nie mam na takie głupstwa czasu!’’ Zamiast tego Jenna posłusznie położyła uszy po sobie, byle nie urazić matki z jej świętym przywiązaniem do rodzinnych i towarzyskich tra- dycji. Jenna padła na łóżko i zapatrzyła się w sufit. Nawet o wyborze kwatery oraz doborze koleżanek, z którymi od paru lat mieszkała, nie mogła zadecy- dować bez aprobaty Neldy. Rodzice obu współ- lokatorek Jenny, Katie Boyd i Dany Lewis, należeli do tych samych kręgów co jej matka, a obie dziew- czyny, skądinąd bardzo miłe, były takimi jak ona, grzecznymi i statecznymi panienkami, które równie potulnie jak ona ulegały tyranii swych matek. Dlate- go Nelda pozwoliła córce z nimi zamieszkać. Czy po uzyskaniu dyplomu coś się pod tym względem zmieni? Bardzo wątpliwe. Jenna czuła, iż obawa przed sprawieniem matce przykrości za- pewne będzie jej nadal w decydujących momentach zamykać usta. I w rezultacie obudzi się za parę lat w objęciach jakiegoś nudnego bankowca albo 5Jenna
prawnika, za którego wyszła bez miłości, i zda sobie sprawę, iż zamiast żyć własnym życiem, spełnia jedynie marzenia matki. Jej własne marzenia były zawsze pomijane albo wręcz lekceważone. Matka wyśmiała plany Jenny, kiedy ta wyznała, iż chciałaby ukończyć historię sztuki,apotempojechaćdo ChicagolubNowegoJorku i poszukać pracy w którymś z tamtejszych muzeów, jednocześnie zawodowo parając się sztuką. Rodzice, owszem, pozwalali jejmalować dlaprzyjemności, lecz na dłuższą metę wyznaczyli rolę żony bogatego, dobrze ustawionegomężczyzny. Jennę myśl o takim życiu przyprawiała niezmiennie o atak duszności. Nie, to nie do zniesienia! Dłużej tego nie wy- trzyma!Musi cośzrobić,żeby choć na chwilę poczuć się wolna! Zrobi coś kompletnie szalonego, skan- dalicznego! Natychmiast! W tej chwili! Wypuści się w nieznany świat! Przeżyje przygodę! Jenna zerwała się z łóżka i otworzyła drzwi garderoby. Niestety, jej początkowe poszukiwania spełzły na niczym. Garderoba nie obejmowała ani jednego odpowiednio śmiałego, prowokacyjnego stroju, który oznajmiałby wszem i wobec, że noszą- ca go dziewczyna pragnie zabawić się na całego. Dopiero po dłuższej chwili natrafiła w kącie szafy na dawne dżinsy, dziś o dwa numery za ciasne. Dobra nasza! Spodnie znakomicie podkreślą kształty dol- nej połowy ciała. Rzuciwszy dżinsy na łóżko, wybie- gła z sypialni, przywołując obie współlokatorki. 6 Beverly Barton
– Dziewczyny, to skandal! Jest piątek wieczór, a my tkwimy bezczynnie w domu. Zróbmy coś! – Przecież nie siedzimy bezczynnie. – Siedząca w salonie przy komputerze ciemnowłosa Dana rzuciła Jennie znad okularów zdziwione spojrzenie. – Musimy się uczyć. Egzaminy za parę tygodni, i co do mnie... – I tak zdasz wszystko na szóstki. – Pulchna, zielonooka Katie wyłoniła się z kuchni, niosąc miseczkę z lodami. – Jenna też. Tylko ja mam średnią poniżej czwórki. – Ach prawda, masz tylko trzy i osiem dziesią- tych – z lekkim sarkazmem skomentowała Dana. – Dajcie spokój – wtrąciła Jenna. – Wszystkie zdamy śpiewająco. Nasi rodzice nie będą mieli powodu do narzekań.– To mówiąc, wyjęła miseczkę z lodami z rąk Katie i postawiła ją na zeszytach Dany. – Uważaj, co robisz – obruszyła się Dana. – Koniec z nauką – kategorycznie oświadczyła Jenna, chwytając Danę za rękę i zmuszając ją do wstania. – Nie będziemy zakuwać w piątek wieczór, kiedy wszyscy się bawią. Rodzice wsadzili nas na siłę do żeńskiego college’u, ale to jeszcze nie dowód, że na świecie nie roi się od mężczyzn. Dana niedowierzająco przekrzywiła głowę. – Gdzie się podziała znana mi Jenna Wilson? Ty chyba jesteś jakimś klonem, który się w nią wcielił. – Trafiłaś w dziesiątkę! – ucieszyła się Jenna. 7Jenna
– A wy? Jestem przekonana, że wam też marzy się czasem, żeby złamać wszystkie nakazy i zakazy i przeżyć niedozwoloną przygodę. Nie mam racji? – Owszem, marzy się, i to nieraz. Ale nigdy nie miałam odwagi – z uśmiechem zgodziła się Katie. – Powariowałyście. – Dana usiłowała się wy- rwać, lecz Jenna nadal mocno trzymała ją za rękę. – Zresztą, bo ja wiem... chociaż wiecie, jaka jestem... To nie w moim stylu. Wolę książki. Moje doświad- czenia seksualne ograniczają się do jednej próby. – Ja nawet tym nie mogę się pochwalić – za- śmiała się Katie. – No to może mi zdradzicie, w jaki sposób dwie dziewice i jedna półdziewica zamierzają narobić sobie kłopotów? – sarkastycznie zapytała Dana. – Poubieramy się w najbardziej wyzywające ciu- chy, jakie tylkouda się wykombinować, i wypuścimy sięnanocdo,,Barupod Sakwą’’.Topodobnonajgorsza mordowniaw całymMission Creek,doktórej przyjeż- dżają kowboje, żeby pić, grać w bilard i podrywać. – A co będzie, jak się rodzice dowiedzą? – zanie- pokoiła się Dana. – Niby skąd mieliby się dowiedzieć? – uspokoiła ją Jenna. – Zresztą o to właśnie chodzi; zróbmy raz coś nie po myśli mamy i taty. – Jak wy, to i ja – zgodziła się Katie. – A niech wam będzie – przystała Dana. – Jadę z wami. 8 Beverly Barton
Odstawiwszy opróżnioną butelkę po piwie na sąsiedni stół, Brent Jameson wziął do ręki kij bilar- dowy, aby podjąć partię, jaką właśnie rozgrywał z Clayem Hargettem, kolegą kowbojem, który ra- zem z nim pracował na ranczu Carsonów pod Mission Creek. Brent spędzał na ranczu pracowity urlop. Był ekspertem od towaroznawstwa, miał stałą posadę w Chicago, a specjalizował się w handlu bydłem. Ponieważ jednak od wyjazdu z rodzinnego Kansas City w Teksasie upłynęło już dziesięć lat, Brent uznał, iż najwyższy czas odświeżyć praktycz- ną znajomość kowbojskiego rzemiosła. – Szóstka do środkowej łuzy – oświadczył, opie- rając kij o bandę. Brent nie był wprawdzie namięt- nym bilardzistą, lecz grał na tyle sprawnie, że z potyczek w barze na ogół wychodził zwycięsko. – Coś mi się widzi, że mam dwadzieścia dolarów z głowy – z właściwym mu dobrodusznym uśmie- chem zauważył Clay. Nowy tryb życia – ciężka praca fizyczna, a potem odpoczynek i proste rozrywki – sprawiał Brentowi więcej satysfakcji, niż początkowo przypuszczał. Ale chociaż praca na ranczu zaczynała mu niemal wchodzić w nawyk, to jednak nie zapominał, że jego prawdziwym przeznaczeniem i pasją życiową jest miejskie życie i praca w Chicago. Pierwsze dwa tygodnie przepracował pod Loredo, w posiadłości jednego z dawnych znajomych ojca, potem jednak przeniósł się na położone w sąsiedztwie Mission 9Jenna
Creek ranczo Flynta Carsona, z którym od lat łączyły go bliskie stosunki osobiste i zawodowe i u którego mógł pracować incognito. Kiedy urlopowa zabawa w kowboja dobiegnie końca, wróci z przyjemnością do eleganckiego mie- szkania w Chicago, przebierze się w szyty na miarę garnitur i zasiądzie za kierownicą srebrzystego jagu- ara. No i natychmiast umówi się z jedną z wielu chętnych, czarujących przyjaciółek. Obojętnie z którą. Może będzie nią czarnowłosa Cheryl; może wyzywająca Erica o płomiennie rudych włosach; a może biegła w miłosnej sztuce Stephanie. Miał ten pierwszy wieczór w mieście dokładnie zaplanowa- ny. Pójdą na kolację, potem do teatru, a na koniec do łóżka. Za długo obywa się bez kobiety. Mimo opinii playboya, Brent z zasady unikał przelotnych kon- taktów z kobietami. Uważał, że w sprawach seksu należy zachować ostrożność. Bo do seksu sprowa- dzały się do tej pory jego stosunki z płcią przeciwną. Jak dotąd – na szczęście! – żadnej kobiecie nie udało się go usidlić. Posławszy bilę numer osiem do narożnej łuzy, Brent zakończył trzecią partię bilardu, wygrywając od Claya dwadzieścia dolarów. W chwili, gdy ścis- kali sobie dłonie, powietrze przeszył gwizd po- dziwu. Oczy Brenta, podobnie zresztą jak innych mężczyzn zgromadzonych w barze, jęły gorącz- kowo poszukiwać obiektu tego namiętnego gwizdu. 10 Beverly Barton
Ach, to ta! Ładna jak jasny gwint! Drobna, ale o bujnych kształtach. Ubrana w ciasno opinające zgrabny tyłeczek dżinsy oraz białą szmatkę od- słaniającą spory kawałek obfitych piersi i nieco mniejszy pasek gołego ciała w talii. Ze spływającymi na ramiona, jasnymi jak len włosami. Brent poczuł, że robi mu się gorąco. Jenna jeszcze nigdy w życiu nie czuła na sobie tylu spojrzeń. Serce biło jej jak młotem. Dobiegające ze wszystkich stron głosy zlewały się w jej głowie w wielki, upajający szum. Katie i Dana nieśmiało postępowały za nią. Poubierały się w to, co znalazły w szafie, albo pożyczyły od koleżanek, lecz strój Jenny był niewątpliwie najbardziej śmiały. Wy- glądała uwodzicielsko, wiedziała o tym i była uszczęśliwiona. W knajpie huczało od rozmów, ordynarnych przekleństw, granych głośno melodii country. Po- wietrze było szare od dymu. Na parkiecie tańczyły wtulone w siebie pary, inne obmacywały się po kątach. W części zastawionej stolikami różnorodna klientela siedziała na krzesłach, w głębi knajpy kobiety i mężczyźni oblegali cztery stoły bilardowe, a wokół baru kłębił się gęsty tłum. Gdy rozległ się gwizd, Jenna instynktownie od- gadła, że facet gwiżdże na jej cześć. Chłopcy wodzili za nią roznamiętnionym wzrokiem, odkąd zaczęła nosić stanik. Gdyby nie kuratela rodziców, którzy 11Jenna
pilnowali jej na każdym kroku, na pewno nie dotrwałaby do dwudziestu jeden lat w stanie dzie- wictwa. – On gwiżdże na ciebie! – szepnęła wystraszona Dana, czepiając się ramienia przyjaciółki. – Co za brudas i ordynus! Nie jestem pewna, czy mi się tutaj podoba – wtórowała jej Katie. – Wynośmy się stąd, zanim stanie się coś złego – dodała Dana. – Nie bądźcie takie tchórzliwe. Po to tu jesteśmy, żebyprzeżyć szalonąprzygodę –upomniałaje Jenna. – Chyba nie jestem stworzona do przygód – kwaśno zauważyła Dana. – W życiu nie widziałam tylu spoconych, napalo- nych facetów w jednym miejscu. – Choć trochę speszona, Katie rozszerzonymi z zaciekawienia oczami lustrowała wnętrze knajpy. Miała minę dziecka w sklepie z cukierkami. – Każda z nas powinna sobie znaleźć odpowied- niego faceta – zawyrokowała Jenna, mierząc wzro- kiem mężczyznę przy barze, który powitał ją gwiz- dem. Nie, ten nie, uznała w duchu. – Niech każda pójdzie w swoją stronę i szuka. – Och, nie! – wykrzyknęła spanikowana Dana, chwytając Katie za rękę. Do trzech dziewcząt podszedł wysoki, chudy kowboj o miłym wyrazie twarzy i ujmującym uśmiechu. Minąwszy Jennę, zatrzymał się przed Katie. 12 Beverly Barton
– Cześć! – powiedział. – Nazywam się Andy Bolden. Masz ochotę zatańczyć? – Pewnie, że tak – odparła za nią Jenna, wyrwała Katie z objęć Dany i pchnęła ją w kierunku chłopaka. – Jak mogłaś! – oburzyła się Dana, odprowadza- jąc odchodzącą na parkiet Katie osłupiałym wzro- kiem. Jenna tymczasem nie przestawała rozglądać się po wnętrzu knajpy w poszukiwaniu godnego siebie okazu mężczyzny. – Zmusiłaś Katie, żeby poszła tańczyć z zupełnie obcym facetem – nie ustępowała Dana. – No to co? – Jak to co? A zresztą, sama nie wiem... Spojrzenie Jenny pobiegło w głąb sali i spoczęło na interesującym egzemplarzu, stojącym koło stołu bilardowego. Ten albo żaden, pomyślała. Mężczyz- na zdawał się być żywym uosobieniem bezczelnego samca. Miał dobrze ponad metr osiemdziesiąt wzro- stu, szerokie bary i wąskie biodra. Był cholernie przystojny i z pewnością zepsuty do cna. Sprane dżinsy podkreślały długość jego nóg, a pod białym trykotem koszulki rysował się potężny tors. – Na co się tak gapisz? – zapytała ją Dana. – Na niego. – O kim mówisz? – Dana podążyła za spoj- rzeniem przyjaciółki i aż jej zaparło dech. – Dziew- czyno, czyś ty zwariowała! Toż to wcielony diabeł. Wystarczy popatrzeć. 13Jenna
– Właśnie mu się przyglądam. A on mnie. Jenny i bezczelny facet patrzyli na siebie poprzez tłum. Jest chyba najbardziej nieodpowiednim towa- rzyszem zabawy, jakiego dobrze wychowana pa- nienka mogłaby sobie wymarzyć. Jenna zdawała też sobie sprawę, chociaż jej doświadczenia w sprawach męsko-damskich praktycznie nie istniały, że zrobiła na nim nie mniejsze wrażenie niż on na niej. – Idź do baru i zamów sobie coś do picia – pora- dziła Danie. – Później się zobaczymy. – Dokąd idziesz? – pisnęła Dana. – Tam – odparła Jenna, wskazując jej kąt sali. – Mam ochotę na partyjkę bilardu. – Jenna, nie! Ta jednak, nie zważając na przyjaciółkę, ruszyła w upatrzonym kierunku, kołysząc biodrami, z oczy- ma utkwionymi w imponującym dryblasie. Pod- szedłszy bliżej, stwierdziła, że jej wybraniec ma ciemne włosy, które dawno nie widziały fryzjera, a na policzkach jednodniowy zarost. Ciarki za- czynały chodzić jej po plecach, lecz mimo strachu brnęła śmiało do celu. Kiedy znalazła się nie dalej jak metr od niego, poraziło ją spojrzenie niebieskich oczu. – Cześć, kowboju! – oświadczyła, zaskoczona własną odwagą. – Cześć, ślicznotko! – odparł z lekko rozbawio- nym uśmiechem, jakby powiedziała coś śmiesznego. Nagle straciła rezon i przez chwilę nie wiedziała, 14 Beverly Barton
co powiedzieć i jak się zachować. Szybko jednak się pozbierała. – Zagramy? – spytała. – Blondyneczka grywa w bilard? – Mówił łudzą- co słodkim, lekko schrypniętym głosem, z nieznacz- nym teksańskim akcentem. Ojciec Jenny był zapalonym bilardzistą, który wprowadził córkę w tajniki tej gry, podobnie jak nauczył ją strzelać i jeździć konno. Jenna zawsze podejrzewała, iż pewnie nie uczyłby jej tego wszyst- kiego, gdyby miał syna, i chyba po raz pierwszy ucieszyła się, że jest jedynaczką. – Chcesz się przekonać, co potrafię? – spytała zaczepnie. – Co masz na myśli? Omiótł ją niedwuznacznym spojrzeniem, zatrzy- mując wzrok najpierw na jej piersiach, a potem na rysującym się pod obcisłymi dżinsami wzgórku unasadynóg. Jennajednak,rzeczdziwna,niepoczuła się obrażonaani przestraszona,tylko...jakośnieswo- jo. Podniecona? Tak, albo jeszcze lepiej – napalona. – Taki jesteś pewien, że mnie pokonasz? – zapy- tała, spoglądając mu wyzywająco w oczy. – Założymy się? Jenna lekko rozwarła usta i z rozmysłem zwilżyła wargi koniuszkiem języka. – O co się zakładamy? – spytała. – Jeżeli wygram, dasz się pocałować – odparł, wpatrzony w jej usta. 15Jenna
– A jak przegrasz? – Zrobię, co zechcesz. Spełnię każde życzenie. – Każde? – Spróbowała mu się odwzajemnić równie niedwuznacznym, taksującym spojrzeniem, jakim on ją przed chwilą zmierzył, lecz dotarłszy do jego rozporka, szybko odwróciła oczy. Napięta mate- ria spodni zdradzała stan dużego podniecenia. Nim spostrzegła, co się dzieje, dryblas chwycił ją w talii i przyciągnął dosiebie tak blisko, że wyraźnie poczuła jego męskość. Pochylił głowę i szepnął jej do ucha: – Zgadzasz się na ósemkę? – Że co? – Fizyczne zbliżenie pozbawiło ją na moment nie tylko tchu, ale i przytomności umysłu. – Ach tak, mówisz o grze. Zgoda. Niech będzie ósemka. Kiedy uwolnił ją z uścisku, równie gwałtownie jak przedtem pochwycił, Jennie kręciło się w głowie i niepewnie trzymała się na nogach. Dana ma rację: ten facet to wcielony diabeł! W co ja się pakuję? Musi koniecznie wygrać, bo w przeciwnym razie zażąda obiecanego pocałunku, przy czym coś jej mówiło, że nie zechce na tym poprzestać. Nadal jednak wpatrywała się jak zaczarowana w podobnego do czarnej pantery mężczyznę, który zwinnymi krokami okrążał bilard, przygotowując bile. Nie pamiętała, by kiedykolwiek ktokolwiek zrobił na niej tak piorunujące wrażenie. Zarazem niczym nie zdradzał, iż jest świadomy, jak silnie na nią działa. Skończywszy układać trójkąt, wyjął kij 16 Beverly Barton
ze stojaka i natarłszy go kredą, rzucił Jennie pytające spojrzenie. – No to jak, ślicznotko, nie rozmyśliłaś się? – spytał z pewnym siebie, lekko kpiącym uśmie- chem. – Oczywiście, że nie. Z trudem oderwała od niego oczy. Trzeba skon- centrować się na grze. Sięgnąwszy po kij i kredę, stanęła naprzeciw niego, gotowa do walki. – No to do roboty – oświadczył. – Proszę, damy mają pierwszeństwo. Jenna z udawaną nonszalancją obeszła stół doko- ła, mobilizując uwagę przed pierwszym, decydują- cym uderzeniem. Potem odmówiła w duchu krótką modlitwę o ratunek, pochyliła się nad stołem, poło- żyła kij na bandzie, wymierzyła i szybkim, precyzyj- nym pchnięciem posłała bilę numer trzy do naroż- nika. Wyprostowała się z westchnieniem ulgi, spog- lądając z triumfem na bezczelnego dryblasa, który jednak bynajmniej nie wydawał się przejęty jej powodzeniem. Odwrotnie, patrzył na nią z diabels- kim błyskiem w oku, jakby dawał do zrozumienia, że wie o czymś, z czego ona nie zdaje sobie sprawy. Jeżeli myśli, iż jej pierwszy strzał był fuksem, zaraz się przekona, jak bardzo się myli. Zastanawia- jąc się nad następnym ruchem, celowo przeszła tuż koło swego przeciwnika, ocierając się o niego bio- drem. Jeżeli zdoła wbić kolejną bilę do łuzy, zo- stanie... 17Jenna
– Szóstka do środkowej łuzy! – zapowiedziała. Znów dokładnie wycelowała, strzeliła i z trudem opanowała radość, kiedy bila znikła w otworze. – Brawo, ślicznotko! Jak tak dalej pójdzie, bę- dziesz mogła żądać ode mnie, czego tylko zechcesz. – Jeszcze nie wiem, czy w ogóle czegoś od ciebie potrzebuję – odparła, próbując powstrzymać jego zapały, nim będzie za późno. Przyjechała do knajpy, żebysięzabawićipoflirtować,atymczasemtendzikus najwyraźniej usiłuje zaciągnąć ją od razu do łóżka. – Powiedz mi coś o sobie, ślicznotko. Mieszkasz w Mission Creek? – zagadnął. – Tak – przytaknęła. – Mam na imię Jenna i mieszkam tu od urodzenia. A ty skąd się wziąłeś? Nie przypominam sobie, żebym cię wcześniej spot- kała. – Był to z jej strony jawny blef. Jeżeli jest, jak przypuszczała, najemnym robotnikiem, ich drogi żadną miarą nie mogły się skrzyżować. – Jestem tu od niedawna. Przedtem pracowałem w Loredo, a teraz nająłem się na ranczu pod Mission Creek. No tak, kowboj. Matka zapewne dostałaby zawa- łu serca, gdyby wiedziała, że jej ukochana jedynacz- ka gra w tej chwili w bilard w podrzędnej spelunie z najemnym kowbojem. Jenna zapowiedziała następny strzał, a gdy bila numer cztery znów wylądowała w kieszeni, o mało nie zapiszczała z uciechy. Wygrywa w cuglach! Warto by się zastanowić,czegoma od niego zażądać. 18 Beverly Barton
Czuła na sobie jego uważne, taksujące spojrzenie. Czy facet próbuje odgadnąć, do czego zmierzam, czy po prostu podziwia widoki? – zastanawiała się. – Nie jesteś ciekawa, jak się nazywam? Zawsze podrywasz bezimiennych facetów w knajpach? – zapytał. – Nie. To znaczy... Przepraszam, oczywiście, że jestem ciekawa, jak masz na imię. – Brent. – No to powiedz mi, Brent, czy zdarzyło ci się kiedyś przegrać w bilard z kobietą? – Nie. Może dziś będzie ten pierwszy raz. Ale pocieszam się, że niezależnie od tego, czy prze- gram, czy wygram, moje i tak będzie na wierz- chu. Nie mogła udawać, że nie zrozumiała, co facet ma na myśli, ale zamiast się speszyć, poczuła zmysłowy dreszcz. Cholera! Wyobraźnia podsunęła jej obraz ich obojga, tarzających się w czarnej jak jego włosy pościeli. On leżał na wierzchu. Ciężki i władczy. Jennę owładnęła fala gorąca. – Jesteś strasznie pewny siebie, kowboju! – Nie za bardzo. To tylko przechwałki. Skąd mogę wiedzieć, co mi każesz zrobić, kiedy wygrasz? – Spróbuj sobie wyobrazić. – Igrała z ogniem, ale w obecnym stanie ducha było jej wszystko jedno, czy sparzy się, czy nie. – Nic innego nie robię. – Oczy mu się zwęziły. – Przez cały czas usiłuję to sobie wyobrazić. 19Jenna
Musiała głęboko odetchnąć, by odzyskać przyto- mność umysłu. W tej chwili nie była już taka pewna, czy rzeczywiście chce z nim wygrać. Chociaż nie, postaraj się odzyskać równowagę i skoncentrować na grze, powiedziała sobie. Musisz z nim uważać. Dwoma celnymi strzałami wbiła dwie kolejne bile do łuz. Jeszcze jeden ruch i wygra partię, nie dopuściwszy w ogóle Brenta do stołu. Została już tylko jedna bila. Jenna długo przymierzała się do strzału. – Ósemka do środkowej łuzy – zadeklarowała. Mimo toczącej się w niej wewnętrznej burzy, Jenna zachowywała zewnętrzny spokój. Kiedy ko- lejny raz nacierała kij kredą, Brent nie spuszczał z niej oczu.Jeżeli wygram, myślała,postawię własne warunki. Taniec. Pocałunek. Spacer w świetle księ- życa. Szaleństwo w czarnej pościeli. Bila toczyła się równym torem ku środkowej łuzie. Nagle leciutko skręciła w lewo, jakby pchnięta niewidocznym podmuchemwiatru, i przeszła o parę centymetrów od bocznej kieszeni. – Psiakrew! – zaklęła Jenna pod nosem. – A to pech, ślicznotko! – skomentował Brent, wyjmując jej kij z ręki i razem ze swoim umieszczając go w stojaku. – Pozwolisz przed zainkasowaniem należnego całusa postawić sobie piwo? – zapytał. – Czemu nie. – Mając do czynienia z nieokrzesa- nym typem, Jenna wolała się nie przyznawać, jak bardzo nie lubi piwa. 20 Beverly Barton
Brentzaprowadziłjądostolikaizamówiłdwapiwa. Jennę zdziwiło trochę,że kelnerkaprzyjęłazamówie- nie, nie pytając jej, czy jest pełnoletnia. Widocznie w tym barze panują szczególne obyczaje. – Czym się zajmujesz? – zapytał Brent. – Czym się... Pytasz, gdzie pracuję? – Ano. Bo ja, jak wiesz, pracuję na ranczu. – Ja... to znaczy... akurat szukam nowej pracy. – Aha. Jenny rozejrzała się po knajpie w poszukiwaniu Dany i Katie. W odległym kącie mignęła jej Katie z chudym kowbojem. Dany nie było widać. – Szukasz kogoś? – zainteresował się Brent. – Rozglądam się za koleżankami, które ze mną przyjechały. – Moje towarzystwo już ci się znudziło? – Ależ nie, skąd! Wróciła kelnerka, niosąc dwie butelki. Jedną po- stawiła przed Jenną, drugą zalotnym ruchem podała Brentowi. Bezczelna flirciara, zezłościła się w duchu Jenna. Brent jednym haustem wychylił piwo. Jenna z trudem przełykała gorzki płyn. – Trzeba mi było powiedzieć, że za tym nie przepadasz. – Ależ nie, ja tylko... Brent wyciągnął rękę i przyłożył jej dwa palce do ust na znak, by umilkła. Jenna znów poczuła zmys- łowy dreszcz. Jakim cudem ten niebezpieczny facet 21Jenna
samym spojrzeniem czy muśnięciem ręki przypra- wia ją o tak niesamowite doznania? – Zatańczymy? – spytał, podnosząc się z krzesła i wyciągając ku niej rękę. Prowadził ją na parkiet. Jenna nigdy nie przypusz- czała, jak podniecający może być taki spacer w podej- rzanym miejscu z niebezpiecznym mężczyzną. Brent zapewneteraz zechcezainkasowaćwygraną;wtrakcie tańca, trzymającjąw ramionach.Pochwili, przytuleni do siebie, zaczęli poruszać się w rytm muzyki. Jenna miała wrażenie, że jest jej zimno i gorącorównocześ- nie. Bliskość jego ciała wprawiała ją w oszołomienie. W tej chwili pragnęła tylko jednego: aby jak najszyb- ciej odebrał należny dług. Czuła,jak nad górną wargą występują jej kropelki potu, dłonie wilgotnieją. Popatrzyła na niego z niemym błaganiem w oczach. Na co czekasz, Brent? Pocałuj mnie! Kiedy otarł swój nieogolony policzek o jej twarz, myślała, że zacznie krzyczeć. Czy drażni się z nią? Chce ją jeszcze bardziej podniecić? – Nie zamierzasz odebrać wygranej? – spytała szeptem. – Marzę o tym. Ale nie tutaj. Chcę cię całować na osobności, a nie tutaj, w tłumie. – Och! – O mój Boże! – Moja furgonetka stoi na parkingu – szepnął jej do ucha. – Czy... – Chodźmy! – powiedziała szybko, nie zastana- wiając się nad konsekwencjami. 22 Beverly Barton
Chociaż parking tonął w mroku, a furgonetka Brenta stała w odległym, szczególnie ciemnym miej- scu, Jenna szła bez wahania, myśląc jedynie o spłace- niu długu. Nie była pewna, czy potrafi mu się oprzeć, gdyby spróbował ją uwieść. Ani nawet, czy będzie chciała się opierać. Gdy dotarli do celu. Brent bez słowa przyparł ją plecami do auta, opierając ręce o karoserię po obu jej bokach. Pochyliwszy się nad Jenną, spojrzał jej głęboko w oczy. – Zdajesz sobie sprawę, że chodzi mi o więcej niż pocałunek. Rozumiemy się? Tak, w głębi duszy zdawała sobie z tego sprawę. Była może niedoświadczona, ale nie głupia. Ma do czynienia z mężczyzną sporo od siebie starszym i na pewno nieporównanie bardziej doświadczonym w sprawach seksu. Do inicjacji nie mogła sobie wymarzyć lepszego partnera niż ktoś taki jak on. Nie, nie taki jak on, ale on i tylko on. Milcząco skinęła głową; z podniecenia nie była w stanie wykrztusić słowa. Brent musnął jej policzek wierz- chem dłoni. Ciało Jenny przeszedł dreszcz. – Nie masz pojęcia, jak strasznie chcę cię cało- wać. Masz usta, które doprowadzają mnie do szaleń- stwa. Kiedy się nad nią pochylił, Jenna zarzuciła mu ręce na szyję i przyciągnęła do siebie. Spodziewała się namiętnego, brutalnego pocałunku. On tym- czasem był samą delikatnością. Wziął jej usta 23Jenna
w posiadanie zdecydowanie, lecz czule, obrysowu- jąc czubkiem języka jej wargi, poznając ich smak. Jennę przeszył dreszcz. Z jej gardła wydobył się cichy jęk rozkoszy. Świat przestał dla niej istnieć, ogniskując się na pocałunku. Istniało tylko to, co w tej chwili działo się między nią i Brentem. On tymczasem poczynał sobie coraz śmielej, wprowa- dzał ją w nieznany świat erotyki. Półprzytomna z podniecenia, westchnęła cicho, chwytając ustami powietrze, gdy Brent jął okrywać pocałunkami jej szyję, dekolt i piersi. Jednocześnie chwycił ją mocno za biodra i, poderwawszy ją z ziemi, przyciągnął do siebie, nie pozostawiając wątpliwości, do czego zmierza. – Pojedźmy dokądś, gdzie będziemy naprawdę sami – wyszeptał zdyszany. – Jenna! Jenna! – rozległy się dwa głosy. Zdała sobie sprawę, że ktoś ją woła, lecz w pierw- szej chwili nie rozumiała, kto to może być. Spowija- ła ją erotyczna mgła, odcinająca od reszty świata. – To ty, Jenna? – zawołała Dana. – Dobrze, że jesteś! – Chcemy wracać do domu – wtórowała jej Katie. – Znikłaś bez śladu. Nie wiedziałyśmy, gdzie się podziałaś. Jenna zwróciła się w stronę nadbiegających kole- żanek. Powoli odzyskiwała przytomność. Brent na- dal ją obejmował. Nie, nie chcę wracać do domu. Jeszcze nie teraz. Później. Znacznie później. Teraz 24 Beverly Barton
chcę pojechać z Brentem, chcę być z nim i dowie- dzieć się wszystkiego, czego on może mnie nauczyć. – Wracajcie same – powiedziała. Dana zdecydowanym ruchem chwyciła Jennę za rękę i odciągnęła od Brenta. – Nie możemy wrócić same. Przyjechałyśmy z tobą. Twoim samochodem. – Nie oddałam wam kluczyków? – zdziwiła się Jenna. – Nie – odparła Katie. – Ty masz kluczyki. Zresztą nie możesz zarywać nocy. Musisz się uczyć do egzaminów, a poza tym nie zapominaj, że z samego rana jesteś umówiona z matką. Macie pojechać do salonu, zmierzyć suknię balową. – Jakie egzaminy? Jaka suknia balowa? – pytał zaskoczony Brent, mierząc Jennę nic nie rozumieją- cym spojrzeniem. – Ile ty masz właściwie lat? – Tyle, ile trzeba – odburknęła ze złością. – Nic się nie martw, jest pełnoletnia – uspokoiła go Dana. – Ale jesteś studentką – powiedział, pojmując nagle, z kim ma do czynienia. – Nie ma co, ładnie mnie nabrałaś! – Jesteśmy z Tensley. To żeński college. – To była nasza pierwsza tego typu przygoda – tłumaczyła się Dana. – Nigdy dotąd nie byłyśmy same w takim lokalu. – No to co? Za parę tygodni kończę college – zirytowała się Jenna. – Zresztą co to ma za 25Jenna