Beekman Aimee
MOŻLIWOŚĆ WYBORU
Od czegó się to wszystko zaczęło?
Jak coś podobnego mogło się zdarzyć?
Ludzie zanudzani takimi pytaniami na ogół się ociągają z odpowiedzią:
nie wiem, nie pamiętam, to było tak dawno. Samym sobie nie potrafią
wytłumaczyć, dlaczego wszystko ułożyło się właśnie tak, a nie inaczej. Żę
niby niczyja pamięć nie jesit w stanie utrwalić każdego postępku człowieka.
A jednak jest to usprawiedliwienie nazbyt wygodne: cóżeście się tak
przyczepili — iluż ludzi żyje, kierując się zasadą: niech życie toczy się, jak
samo chce. Współcześni nie trzymają się kurczowo własnych wyobrażeń,
zdają się raczej na wolę przypadku.
O ile przyjemniej jest obserwować innych niż samego siebie. Zresztą kto
ma ochotę wkraczać w oświetlony krąg, brać do ręki lustro i zazierać w głąb
własnej duszy. I robić to nie od czasu do czasu, kiedy się jest w
odpowiednim nastroju, lecz dzień po dniu, rok po roku.
Zabawne, ale cała ta historia zaczęła się właśnie od lustra. Od
niewielkiego szklanego krążka, na którego odwrotnej .stronie widnieje
zazwyczaj jakiś bezsensowny obrazek. I właśnie taki krążek trzymała w
rękach Mari, ocierając zeń nalot pudru. Odsunęła lusterko na odpowiednią
odległość i zagłębiła się w kontemplacji, podnosząc jeden po drugim do
twarzy kupony wiszących na stojakach tkanin, aby wybrać odpowiedni
materiał na sukienkę. Świetlówki na suficie sklepu lekko mrugały, a i bez
tego zimne światło jakby natykało się na niewidzialne przeszkody. Za
plecami Mari przechodzili ludzie. Zrobiła się odwilż i na podłodze wyłożonej
linoleum chlupały kałuże wody. Wciąż nowe kobiety przystawały koło Mari,
ocierając się o nią rękami, wszystkie chciały pomacać właśnie ten materiał,
który akurat trzymała w rękach. Mari nie zwracała uwagi, że potrącają ją raz
z lewej, raz z prawej strony. Rzadko szyła sobie coś nowego, ale kiedy już
decydowała się na ten kłopot, działała z najwyższą rozwagą, jakby chodziło o
dzieło sztuki, które ma pozostawić po sobie jakiś ślad w historii. Nie
potrzebuję kupy szmat, odzież ma służyć długo i rzetelnie, podobnie jak
człowiek powinien wypełniać swoje obowiązki. Tak Mari powiedziała kiedyś
Reginie.
Tym razem Regina długo obserwowała przyjaciółkę. Można się było nie
obawiać, że Mari ją zauważy. Potrafiła się idealnie skoncentrować, a poza
tym miała krótki wzrok. Rzadko kiedy pierwsza zauważała kogoś ze
znajomych na ulicy, najczęściej sami musieli do niej podejść.
Napatrzywszy się na przyjaciółkę, Regina dwa razy obeszła długie stoisko.
Mari niby wrośnięta w ziemię przez cały czas stała w jednym miejscu,
oczarowały ją tkaniny w odcieniach lila.
Regina zdążyła dokładnie przyjrzeć się wszystkiemu, co się znajdowało w
sklepie, w głąb jej świadomości zapadały również zupełnie drugorzędne
szczegóły. Na czarnym plastikowym odwrocie lusterka Mari widniała
maleńka jaskrawa postać hiszpańskiej tancerki z wachlarzem w ręku.
Reginę ogarnął śmiech. Wyszła ze sklepu, na ulicy owionęła ją wilgoć. W
rynnach szemrała woda ze stajałego śniegu, padał rzadki, mokry, nowy
śnieg. Jakiś mądry człowiek powiedział kiedyś, że w określonym momencie
każda kobieta zaczyna przejawiać upodobanie do liliowych strojów. Może i ja
powinnam była stać obok Mari z lusterkiem w ręku i wysuniętym do przodu
podbródkiem, pomyślała Regina. Zresztą jest na to jeszcze za wcześnie,
probowala zapewnić siebie samą. Ale po chwili wzdrygnę—
ła się na myśl: gdzież tam za wcześnie! Nie da się zmienić swojego wieku.
Przywiędłe stare panny, oto kim są, i nie ma co robić sobie jakichkolwiek
złudzeń.
Od wielu lat Regina i Mari odwiedzały się wzajemnie w dniach urodzin,
kiedyś na takich spotkaniach mówiło się w kółku przyjaciółek: ach,
trzydziestka, jak to dobrze, że ta ponura granica jest jeszcze tak daleko! Za
tą liczbą zieje czarna przepaść. Teraz już od dawna nie poruszały tego
drażliwego tematu. Mari skończyła trzydzieści jeden lat, Reginę od tej
ziejącej przepaści dzielił zaledwie rok, do tego zaś bynajmniej nie rok
świetlny.
Mokry śnieg zaczął padać gęściej, wydawało się, że biała zasłona
każdemu, kto szedł ulicą, użycza osobnej, wydzielonej przestrzeni, chociaż
ludzi było mnóstwo. Chodnik okazał się zbyt ciasny, przechodnie zapełnili
jezdnię, samochody posuwały się w żółwim tempie i mimo woli lekko ocierały
się o ludzi; stajały śnieg osiadał na lśniących lakierem bokach wozów i
spełzał w dół, a przy hamowaniu opadał warstwami na ziemię. Ludzie
odważnie miesili błocko, jeżeli ktoś się poślizgnął lub potknął, to i tak zdołał
utrzymać się na nogach, bo po prostu nie starczało miejsca, by upaść.
Bezradnie wyciągnięta ręka szukała oparcia bądź na masce samochodu,
bądź na zapotniałej przedniej szybie albo na ramieniu przechodnia, który
akurat znalazł się obok.
W ten słotny dzień, kiedy Regina przypadkiem zobaczyła w sklepie Mari
wpatrującą się swoimi krótkowzrocznymi oczyma w maleńkie lusterko,
ogarnęły ją wątpliwości, czy nadal — jak dotąd — może się uważać za
człowieka czynu. Żałosne stare panny, żałosne stare panny — łomotało jej w
głowie — możliwe, że również i inne w taki sam sposób, w ciągu jednej
sekundy, uświadamiają sobie, iż życie się im nie udało. Orientują się nagle,
że dreptały w miejscu, usiłując dopędzić wiatr, a pod nogami nie zmieniało
się nic — wciąż tkwiły w tym samym martwym punkcie.
Dlaczego Regina w ten smętny odwilżowy dzień zoba-
czyła nagle w Mari własne odbicie? Wykryła owo nieprzyjemne
podobieństwo, mimo że różniły się zarówno pod względem wyglądu, jak
charakteru.
Poczuła w duszy strach i chłód.
Przed oczyma błyskało jedynie powtórzenie powtórzeń. Czy ma znaleźć dla
życia nową treść?
I jak zrealizować to zuchwałe pragnienie?
W przytłaczającej większości ludzie są z natury konserwatystami. Lękają
się zmian, każdy nowy dzień starają się przeżyć według utartego wzorca.
Chociaż ten ustalony tryb życia oraz ich własna nieśmiałość wywołują
chwilami uczucie nudy, na wszystko, co się w życiu wydarzy, znajduje się
doskonałe usprawiedliwienie: a czymże to ja jestem, jakimś niezwykłym
człowiekiem? Po co mam ryzykować? Po kiego licha mi to potrzebne? W
miarę upływających lat ludzie nabierają coraz więcej rozwagi. Wraz z
doświadczeniem życiowym zaostrza się w nich poczucie niebezpieczeństwa.
Kiedy Regina znowu przypomniała sobie swoją niezgrabną przyjaciółkę
stojącą przy stoisku z materiałami i spoglądającą w maleńkie lusterko,
wydało się jej czymś wręcz niemożliwym, że kiedyś istniała Mari, która
chodziła do liceum medycznego i pasjonowała się sportem
spadochroniarskim. Po latach sama Mari skrytykowała swoją dawną
namiętność: o czym ja wtedy myślałam? A gdyby pewnego razu spadochron
się nie otworzył?
Regina pomyślała, że przez całe swoje życie człowiek jakby przeskakuje ze
schodka na schodek. Z najwyższego, na który wspiąć się jest zuchwalstwem,
na niższy. Na nim stoją po prostu ludzie odważni, i to jest normalne. Jeszcze
jeden maleńki skok w dół i już znajdujesz się w gronie ostrożnych. A ita:
najniższym sitopniu stłoczył się tłum nieśmiałych i nikt nie dostrzega, że
przybył tu jeszcze jeden człowiek. A ¡potem wszyscy powłócząc nogami wloką
się po monotonnej równinie, by w końcu odejść w nicość.
Wieczorem tego słotnego dnia Regina, kontemplując odwieczne prawdy
strzegące człowieka, zaczęła obalać swój program przemian życiowych. Po co
płynąć pod prąd? By
łoby lekkomyślnością odrzucać to, co już jest. Człowiek rozsądny nie pcha
się bez zastanowienia nie wiadomo dokąd. Bo a nuż spadochron się nie
otworzy.
Tym bardziej że wieczorem tego słotnego dnia powtórzyło się wszystko, co
już od dawna było jej znane w najdrobniejszych szczegółach.
Jak zawsze spotkała się z Tiitem w śródmieściu. Tym razem zobaczyła, że
Tiit przygląda się witrynie kwiaciarni. Za szybą, w ustawionych szeregiem
doniczkach pyszniły się cyklameny, prawdopodobnie podświetlone specjalną
lampą. W głębi panował półmrok, sklep był już od dawna zamknięty. Dlatego
Reginie nie mogła przyjść do głowy myśl, że Tiit ma zamiar ofiarować jej
kwiaty. W dzisiejszych czasach kobiety zadowalają się byle głupstwem: tego
wieczoru znalazła Tiita bez większego trudu. Jeszcze na samym początku ich
znajomości wyjaśnił jej i kazał zapamiętać, że czekając na nią nie ma
zamiaru sterczeć jak słup w jednym miejscu i ściągać na siebie spojrzeń
przechodniów. Umawiają się na spotkanie w takim a takim rejonie, o takiej a
takiej godzinie, ale ponieważ kobiety zawsze się spóźniają, Regina musi
polegać na własnej intuicji, zajrzeć w najbliższe uliczki, obejść dokoła plac,
przyjrzeć się ludziom koło kiosków z gazetami i może być pewna, że znajdzie
go w przeciągu dziesięciu minut.
Regina wówczas tylko się roześmiała — każdy mą bowiem swoje
dziwactwa. Teraz spotykali się już drugi rok, Tiit nierzadko zostawał u niej
na noc, w dawnych czasach nazwano by ich kochankami.
Chociaż mógł się niejednokrotnie przekonać, że Regina zjawia się
punktualnie, wciąż kazał się szukać i za każdym razem, jakby celowo, czekał
na nią w jakimś nowym miejscu.
Szła z Tiitem równym krokiem, od czasu do czasu próbowała lekko
podrażnić tego powściągliwego, pedantycznego mężczyznę. Chociaż dzisiaj
kroczyła po chodniku jak żołnierz, nie bawiło jej to ani trochę. To dziwne,
jeszcze tak niedawno wydawało się .jej, że jest odrobinkę zakochana w Tiicie.
Teraz natomiast nie czuła nic poza nudą.
Od czasu do czasu, na swój własny sposób i z dość dużym powodzeniem,
uwalniała się od uczucia pustki: wyjeżdżała za miasto, stawała na
bezludnym brzegu morza i słuchała przenikliwego pokrzykiwania mew. One
krzyczą też w moim imieniu — myśl ta zawsze działała na nią uspokajająco.
Nikomu nie miała odwagi się przyznać, że w taki właśnie sposób uwalnia się
od napięcia. A zresztą komu by się miała z tego zwierzać? Tiit unikał długich
rozmów, jakby się obawiał, że się zbytnio przywiąże do Reginy. Na swój
temat też nie lubił się rozwodzić — nie lubił, by wypytywać go o cokolwiek,
odpowiadał niechętnie, był małomówny i na jego niezadowolonej twarzy
można było wyczytać, że gardzi pustą kobiecą ciekawością. I tak Regina i Tiit
nauczyli się milczeć, żadne z nich nigdy nie musiało sobie robić wyrzutów, że
w chwilowym porywie pozwoliło sobie na zbyt daleko posuniętą szczerość.
Pewnego ranka Tiit szybko dopił w kuchni Reginy kawę, ze stukiem
odstawił pustą filiżankę i zapytał zdecydowanym tonem:
— Dlaczego się nie interesujesz, z kim spędzam pozostałe wieczory?
— Bo mi to obojętne — wzruszając ramionami odparła Regina.
I w taki sposób po raz pierwszy udało się jej urazić ambicję Tiita.
Zupełnie stracił panowanie nad sobą. Zapomniał szalika, znowu wjechał
windą na górę i zaczął nerwowo dzwonić do drzwi, co było Reginie bardzo nie
na rękę. Zdążyła już wejść pod prysznic. Kolejny dzwonek, przeciągły i
natarczywy, zmusił ją, by wybiegła do przedpokoju. Owijając się w biegu
prześcieradłem kąpielowym, otworzyła drzwi i z niezadowoleniem popatrzyła
przez ramię na własne mokre ślady na dywaniku. Tiit pałał gniewem, jakby
przyłapał ją na jakimś nieprzyzwoitym zajęciu. Szybko zdjął z wieszaka
szalik i jeszcze raz podniósł rękę, jakby miał zamiar pochwycić za przeście-
radło, aby jednym szarpnięciem zerwać je z Reginy.
— Nie mam czasu — powiedziała Regina i zamknęła drzwi.
Potem minął niejeden dzień, zanim ponownie zadzwonił do niej.
Rozmawiała z nim bardzo spokojnie i przez cały czas jakby z boku
obserwowała samą siebie: gdzie się podziała namiętność i radość?
Przynajmniej zazdrość mogłaby wydrążyć w jej duszy maleńkie krwawiące
kanaliki.
Tiit był nie pierwszym i prawdopodobnie nie ostatnim mężczyzną w życiu
Reginy.
Takich jak on nie brakowało.
A jednak mimo wszystko umówili się na następne spotkanie. Sądząc po
tonie Tiita, można było wywnioskować, że niełatwo przyszło mu wykręcić jej
numer.
Również i tym razem, jak zawsze, nie zostali za drzwiami w ciasno zbitym
tłumie. Napierająca gromada mężczyzn i kobiet falowała: duszą i ciałem
wszyscy pragnęli znaleźć się po drugiej stronie grubej szyby, rzucić płaszcz
szatniarzowi i zająć miejsce w barze. Regina nigdy nie była w stanie pojąć,
dlaczego wyniośli portierzy właśnie Tiitowi dawali pierwszeństwo przed
innymi. Prawdopodobnie urok życia polega na tym, że nawet w najbłahszych
faktach kryje się coś tajemniczego. Niewykluczone, że szacunek budziło
harde zachowanie Tiita. Regina nigdy nie zauważyła, żeby kiedykolwiek
torował sobie drogę pieniędzmi.
Muzyka uniemożliwiała jakąkolwiek rozmowę, każdy mógł się oddawać
jedynie własnym myślom. Kiedy zaś myśli się rozrpierzchły, wyobraźnię
można było pobudzić winem. Ani Tiit, anj Regina nie zdradzali szczególnego
upodobania do alkoholu. Tiit tłumaczył swoją słabość do bywania w barach
dość prosto: w hałasie i zgiełku można być równocześnie i samemu, i we
dwójkę, i w większym towarzystwie. Wszystko zależy od tego, czy człowiek
chce zajmować się samym sobą, czy interesuje go ktoś inny, czy też pozwala,
by jego uwaga się rozproszyła i by wszystko migało mu przed oczyma jak w
kalejdoskopie. Człowiek się nie męczy, a jeżeli ma ochotę, może się zająć
czymkolwiek innym.
Pewnego wietrznego wieczoru Regina zaproponowała Tiitowi, żeby zamiast
iść do baru posiedzieli u niej w domu. Ale widząc jego niezadowolenie,
musiała się podpo
rządkować chęci przyjaciela. Ludzie bardzo często stają się ofiarami rutyny,
może Tiitowi nie byłoby łatwo siedzieć z Reginą sam na sam. Współczesny
człowiek, zatruty hałasem, również w godzinach wieczornego wytchnienia nie
potrafi się obejść bez harmideru i ciżby, wybuchów śmiechu i grzmotu
muzyki, żeby od łoskotu bębnów aż wibrowały mięśnie. To wręcz
paradoksalne, a jednak w dzisiejszych czasach człowieka, który zachwyca
się ciszą, spokój bardzo często przyprawia wręcz o mękę.
Regina nie miała ochoty zagłębiać się w to wszystko, sama też nie była
lepsza. Ludzie przyzwyczaili się, żeby od czasu do czasu analizować
utwierdzający się stereotyp zarówno własnego, jak i cudzego postępowania.
Podrażniało to jedynie w miły sposób nerwy, ale nic poza tym. Skryte
grzebanie się we własnym wnętrzu również uważano za objaw dobrego tonu.
Trzymając w ręku szklankę i wdychając zapach cytryny, Regina
uśmiechnęła się na myśl o swoim zamiarze, aby się przemóc i zmienić
własne życie. Co jej strzeliło do głowy? Przecież stara panna jest takim
samym pełnoprawnym członkiem społeczeństwa jak inni. Może los okaże się
tak łaskawy i pozwoli jej związać się z kimś na zawsze? Jak za dawnych
czasów: miłość do grobowej deski, niewzruszona wierność i inne temu
podobne brednie. Jakie to ma znaczenie, że zapatrzona w lusterko Mari wy-
dała się Reginie taka niezgrabna, mało pociągająca? W każdym razie ona
sama nie była ani śmieszna, ani godna politowania. Takie grzebanie się w
sobie to podobno skutek wyczerpania nerwowego, prawdopodobnie się
przepracowała. Pod koniec tygodnia trzeba będzie dokądś pojechać, zmiana
otoczenia zawsze działała na nią pobudzająco. Skąd przyszła jej myśl, by
utożsamiać się z Mari?
O Reginie często mawiano, że jest przystojna, dobrze zbudowana, pełna
wdzięku i kobiecości — o maleńkiej Mari w żaden sposób nie można było
tego powiedzieć. Reginie rzadko się zdarzały okresy, by nie kręcił się koło
niej jakiś mężczyzna. A przeszłość Mari zdobiła zaledwie jedna
tj/wtiti.^ yjf' i 1
* i i? • 95*^1
fRyfcj
przygoda miłosna z jakimś kobieciarzem, pechowy romans, który zdołał
osiągnąć punkt kulminacyjny i natychmiast się skończył.
Ostatnio Regina zaczęła dostrzegać, że Mari wbrew swojej woli coraz
bardziej zaczęła się upodabniać do typowej starej panny. Coraz wyraźniej
rzucało się w oczy, że lgnie do przyjaciółek, co niewątpliwie wynikało z pod-
świadomego pragnienia stworzenia sobie jakby zastępczej rodziny. Strach
przed samotnością zaczynał nękać tę i ową już zawczasu. Gromadząc
przyjaciółki w pseudorodzinę, Mari działała w sposób przemyślany, wiedziała
bowiem, że związki utrzymywane na siłę, niejako na zasadzie przymusu,
nigdy nie są trwałe. Dobroć, wyłącznie i jedynie dobroć może się spotkać z
oddźwiękiem u innych. Niech przyjaciółki wiedzą, że dom Mari to bezpieczna
przystań, w której zawsze można znaleźć schronienie przed wszelkimi
burzami. Wystarczyło, by ktoś z bliskiego jej otoczenia musiał na parę dni
położyć się z jakąś dolegliwością do łóżka, Mari natychmiast zaczynała
działać jak dobra Samarytanka, gotowa była siedzieć przy chorej całe dni
i noce. Potem nie przestawała wypytywać o samopoczucie tej osoby, nawet
jeżeli ona sama zdążyła już całkowicie zapomnieć o swoich dolegliwościach.
Mówiono o Mari, że jest kobietą pełną macierzyńskiej dobroci, gotową do na
jwiększych poświęceń. Szczęśliwy będzie mężczyzna, który poprosi o twoją
rękę, okazując wdzięczność za pomoc i troskę, wychwalały ją przyjaciółki.
Ale gorączkowe, szybko biegnące życie ' nie pozwalało długo pamiętać o
dobroci Mari i podopieczne zapominały o niej do następnego razu, kiedy to
znowu znalazły się w potrzebie.
Regina nie zawracała głowy Mari, kiedy miała trochę temperatury czy
była przeziębiona, ponieważ nigdy poważnie nie chorowała. Poza katarem i
bólem głowy po prostu nie znała innych dolegliwości. Ale zdarzało się, że ona
też szukała oparcia w towarzystwie Mari, kiedy wiatry życia zaczynały ją zbyt
gwałtownie szarpać. Uczynna Mari miała dość cierpliwości, by wysłuchiwać
zwierzeń
v * •'•i ł^ ? ,1 "i*" | ił»*
■c* Z ’iłf*^*4
swoich przyjaciółek. Przecież Regina jak każdy człowiek potrzebowała jakiejś
oddanej istoty, przed którą można by było czasami choć trochę otworzyć
duszę.
Niesprawiedliwość bardzo często dotyka właśnie ludzi dobrych; tych
bowiem, którzy sami potrafią się bronić, inni obawiają się i zostawiają ich w
spokoju. Przecież Regina też okazała się niedawno niesprawiedliwa, nazy-
wając Mari typową starą panną. Nie, Mari nie zdążyła jeszcze całkiem
zwiędnąć, pora, kiedy się mówi i mówi, jedynie po to, by mówić, objaw tak
typowy u starych panien, czekała ją dopiero w dalekiej przyszłości — na
razie nie można jej było zarzucić braku czułości czy serca.
Regina nie miała pojęcia, o czym myślał Tiit, przesuwając kieliszek po
stole. Ani on, ani ona nie byli przyzwyczajeni zaglądać sobie głęboko w oczy,
takie zazie- ranie do zwierciadła duszy było dobre raczej dla młokosów,
którzy wyobrażają sobie, iż są zakochani po uszy. Tiit prowadzał Reginę po
barach po to, by ich łóżkowym stosunkom nadać odpowiednią oprawę: są do
siebie przywiązani, razem bywają wśród ludzi. Nie byłoby mu przyjemnie
siedzieć tu samemu i sączyć dżin, tym bardziej że środki masowego przekazu
ustawicznie powtarzają, iż człowieka, który ipije samotnie, bez cienia
wątpliwości można uznać za alkoholika. Regina niezbyt dobrze znała Tiita,
jednak starczyła garść obserwacji, by wytłumaczyć sobie motywy jego
postępowania. Wiele jego przyzwyczajeń wydawało się zaiste godnych starego
kawalera: lubił przesiadywać w zacisznych barach, niemniej jednak bał się
natrętnych damulek gotowych uwiesić się na szyi samotnego mężczyzny.
Unikał przypadkowych znajomości: diabli wiedzą, jakie kłopoty mogą z tego
wyniknąć. Jeżeli już się z kimś wiązał, najpierw musiał się przekonać, że
dana osoba nie może się okazać dlań niebezpieczna.
Bardzo się bał tak rozpowszechnionych ostatnio chorób zakaźnych,
oczywiście nie odry ani kokluszu. Poza tym nie znosił, jeżeli ktokolwiek
narzucał mu swoją wolę. Na samym początku znajomości oświadczył
Reginie, że pozo
stawia sobie pełną swobodę i nie składa żadnych obietnic ani na teraz, ani
na przyszłość. Regina musi sobie dobrze uświadomić, że ich stosunki oparte
są na zasadzie absolutnej dobrowolności i że ona sama powinna się
troszczyć
o uniknięcie takich czy innych niespodzianek.
Ach, jakie to życie jest dziwne!
Może kiedyś dawno, gdy Tiit przyszedł na świat, również i jego rodzice
powiedzieli sobie: to po prostu straszne, zwalił nam się na kark taki
nieprzewidziany kłopot!
Kto wie, jaką część ludzkości stanowią ci, których wcale nie oczekiwano.
Możliwe, iż niezadowolenie rodziców nie wychodzi na dobre dziecku
rozwijającemu się w łonie matki. I dni owego przyszłego człowieka już z góry
są zatrute — któż bowiem lubi czuć się nie chcianym czy niepotrzebnym!
Regina ukradkiem zerknęła na zegarek. Nie wiedziała, czy Tiit ma dzisiaj
zamiar pójść do niej. Koniecznie musiała odespać swoje osiem godzin. Była
to żelazna reguła, pozwalająca jej utrzymać się w formie. Starała się wcho-
dzić rano do klasy świeża i rześka, z uśmiechem na twarzy, choćby w duszy
coś jej nawet doskwierało. Człowieka wypoczętego nie mogą złamać do końca
żadne problemy czy konflikty. Byłoby rzeczą w najwyższym stopniu upo-
karzającą, aby z powodu jakichś gh^pstw pozwalała wyprowadzić się z
równowagi i krzyczała na uczniów. Coś podobnego nigdy nie powinno się
zdarzyć.
Tiit był spostrzegawczy, zauważył, że Regina popatruje na zegarek. W tej
chwili jego badawczy wzrok prześlizgiwał się po niej. Tiit starał się
przeniknąć jej nastrój, by wiedzieć, jak postąpić. Właściwie nie cierpiał,
kiedy ktoś mówił mu „nie”. Opierając się na ledwo dostrzegalnych oznakach,
potrafił prawidłowo wszystko odgadnąć i nie był natarczywy, kiedy Regina
nie znajdowała się w odpowiednim nastroju. Kiedyś opowiedział jej, dlaczego
tak nie znosi słowa „nie". Że niby jest to ulubione słówko biurokratów; wpadł
wówczas w niezwykły dla niego ferwor, •długo i obszernie rozwodził się na
temat tego słóweczka. Wierzył głęboko, że wszyscy już wiedzą, iż najczęściej
otrzymuje się odpowiedź odmowną. Biurokrata lubi stabilność i z góry
nastawiony jest negatywnie do wszystkich, którzy chcą przejawić jakąś
inicjatywę, wprowadzić coś nowego, coś zmienić czy ulepszyć. Zdaniem
biurokraty, każda zmiana to sprawa kłopotliwa i trudna, a zwłaszcza
ryzykowna. Kto jest w stanie przewidzieć, co wyniknie z tych wszystkich
nowinek? Nie można wierzyć sypiącym różnymi konceptami lekkoduchom i
przeobrazicielom świata. A może nagle się okaże, że biurokrata, drobny
gryzipiórek, postąpił nie tak, jakby sobie tego życzył biurokrata większego
kalibru? Niech nas Bóg uchroni od wszelkich wstrząsów — urzędnicze fotele
mają tę właściwość, że łatwo się z ¡nich spada.
Tym razem Regina nie spierała się z Tiitem. Po co denerwować człowieka,
który jest uczulony na słowo „nie"?
I co za sens upierać się przy jakimś twierdzeniu, jeśli w wieku dwudziestym,
w którym wszyscy są zafascynowani statystyką, nie ma się pod ręką
odpowiednich danych. Regina nie wiedziała też, co jest dla społeczeństwa
ważniejsze — czy kiedy człowiek kołysze się jak wahadło, przeskakując od
jednej nowości do drugiej, czy też gdy działa, opierając się o tradycję i dążąc
do wytkniętego celu.
Po co się kłócić z pianą na ustach na temat tych wszystkich ważkich
problemów, i bez tego wszyscy dzisiaj mówią, byle tylko coś mówić, na
rozmyślania i kontemplację w ogóle już przecież brakuje czasu.
Tiit z ukosa popatrywał na Reginę, tak że w końcu poczuła się nieswojo.
Na ogół bardzo szybko się orientował, w jakim jest nastroju. Pozwoliwszy
sobie na chwilę roztargnienia, Regina sama okazała się winna, że z jej twarzy
nie sposób było wyczytać, na co ma ochotę. Każdemu w życiu trafiają się
dni, kiedy popuszcza sobie cugli, dziwacznie się zachowuje, plecie o
rzeczach, które zazwyczaj w ogóle go nie interesują, jakby jego uczuciami i
myślami kierował ktoś inny. Chociaż Regina zdążyła już pogrzebać plan
przeistoczenia swojego życia, który przyszedł jej do głowy rano, to jednak ów
dziwny podświadomy poryw
nie zniknął bez śladu. W zakamarkach jej świadomości wciąż jeszcze toczył
sią zażarty bój, zupełnie jakby uczucia i rozum walczyły ze sobą, usiłując
.położyć się nawzajem na łopatki, chociaż przeciwnicy nie mieli pojęcia, o co
właściwie kruszą kopie. Prawdopodobnie ten nieokreślony stan ducha
odzwierciedlał się również na jej twarzy. Tiit czynił próżne -wysiłki; zdawało
się, iż usiłuje zajrzeć w zmą- , coną wodę. Zresztą sama Regina też nie była
w stanie ! zorientować się w owej chwili, czego właściwie chce.
Jedynie maleńki prostokątny stolik, na którym z trudem j mieściła się
imitująca świecę lampa oraz dwa wysokie kieliszki, dzieliły Reginę od Tiita.
Siedzieli tak, niemal dotykając się nosami, ale mimo to Tiit nachylił się ku
niej jeszcze bliżej i oświadczył:
— Mam zamiar zmienić swoje życie.
Było to tak nieoczekiwane, że Regina się roześmiała. Nękające ją nie
sprecyzowane myśli rozpierzchły się błyskawicznie. Upiła spory łyk wina i
odrzuciła głowę do tyłu, przy czym jej włosy dotknęły oparcia krzesła; śmiała
się tak, że aż łzy stanęły jej w oczach. Ludzie w barze byli już rozochoceni,
zgiełk głosów w sali zagłuszał dźwięki magnetofonu i nikt nie zwrócił na nią
uwagi.
Nie była w stanie nawet przypuścić, że jedno jedyne skąpe zdanie
wypowiedziane przez Tiita może jakby dodać jej skrzydeł. Przez cały dzień
musiała tłumić w sobie niemiłe uczucie zazdrości: mnie dławi rozpacz, a inni
żyją sobie lekko i beztrosko i nie czują potrzeby grzebania się we własnej
duszy. Słowa Tiita jakby zdjęły z jej barków ciężar — a więc nie ona jedna się
szarpie, on też miota się na rozdrożu. Nachyliła się ku niemu, miała ochotę
dotknąć czołem jego czoła, ale coś ją zaniepokoiło, ograniczyła się do tego, że
koniuszkami palców musnęła jego rękę i szepnęła konfidencjonalnie:
— Ja też o tym myślałam.
— Wcale nie żartuję — niemal ze złością powiedział Tiit.
Regina zdumiała się, że jej śmiech ubódł go aż tak
mocno. Ambicja kawalera; cóż, z czasem Tiit niewątpliwie stanie się jeszcze
większym egocentrykiem.
Prawdopodobnie wydało mu się, że Regina jest już lekko podchmielona,
inaczej nie uchwyciłaby się tak od razu jego słów i nie zaczęłaby się
narzucać z radami. Doszedł do wniosku, że inoże po prostu chce go
podrażnić. Przecież każdy człowiek jest stronniczy, jeśli chodzi o własne na-
dzieje i cierpienia, tylko on, wyjątkowa osobowość, może doznawać takich
niejednoznacznych uczuć. Wiadoma sprawa, cudza dusza zawsze pozostaje
zagadką.
Regina zignorowała rozdrażnienie Tiita, nie pozwoliła sobie na to, aby jego
zły humor wyprowadził ją | równowagi. Nie wiadomo dlaczego była coraz
weselsza, nawet jej palce zadrgały i w takt muzyki zaczęły wystukiwać na
blacie stolika szybki rytm. Wydawało się jej, że jeszcze chwila i wreszcie
przebije się przez skorupę ochronną Tiita o opływowych kształtach; po raz
pierwszy w ciągu ich dość długiej znajomości zaczął mówić o jakiejś sprawie
osobistej i intymnej. W porywie jednoczącym oczekiwanie i radość gotowa
była już zapytać, w jaki sposób współcześni nieżonaci mężczyźni wyzwalają
się ze strachu przed samotnością. Czy może w ogóle go nie odczuwają? I czy
samotni mężczyźni, podobnie jak stare panny, nie próbują stworzyć sobie
pseudorodziny? Czy czuł niekiedy potrzebę wywnętrzenia się przed bliskim
przyjacielem?
Uświadomiła sobie nagle, że bardzo jest dla niej ważne, żeby usłyszeć
odpowiedź Tiita.
Ale zanim zdołała otworzyć usta, on oznajmił:
— Żenię się.
— Oczywiście ze mną — zanosząc się śmiechem powiedziała Regina.
— Nie — z wielką powagą odparł Tiit. — My dosyć szybko byśmy się
rozeszli. A ja należę do zwolenników trwałej rodziny.
— Kiedy zdążyłeś polubić dzieci, że zaczynasz mówić
o rodzinie? — zapytała oszołomiona Regina, usiłując zachować
dotychczasowy wesoły ton.
— Własne dzieci każdy kocha — odparł Tiit.
Reginie zakręciło się w głowie. Prawdopodobnie zwariowała. Słowa Tiita były
sprzeczne z logiką. Albo może
\A
przepuściła coś mimo uszu? Przecież to ten sam Tiit, któ- * ry w swoim
czasie przestrzegał ją przed niespodziankami. Czyim dzieckiem, jeżeli nie
samego Tiita, mogła być ta ewentualna niespodzianka?
— Wiesz, nigdy nie mam do czynienia z dwoma mężczyznami naraz! —
zawołała idąc dalej za tokiem swoich myśli.
— Co do tego nie mam wątpliwości — zgodził się Tiit. Teraz on z kolei
ukradkiem spojrzał na zegarek.
— To zabawne — wybąkała Regina. Jej twarz wykrzywił skurcz, Bóg
jeden wie, jaki grymas się na niej malował. W każdym razie nie potrafiła się
już śmiać.
— Pomyślałem, że będzie przyzwoiciej, jeżeli sam powiem ci o wszystkim,
po co dawać pole do popisu życzliwym?
Regina skinęła głową.
— A dlaczego ja się nie nadaję na żonę dla ciebie? — zapytała z
całkowitym spokojem. — Skąd ci przyszło do głowy, że byśmy się szybko
rozeszli?
W tej chwili najważniejszą rzeczą dla niej było ujrzeć samą siebie oczami
Tiita.
— Czy szczerość ma jakikolwiek sens? — zapytał z wahaniem.
Jego chęć oszczędzenia mnie jest beznadziejnie spóźniona, pomyślała
Regina i powiedziała głośno:
— Mów, proszę cię.
— Żeby dwoje ludzi mogło przez długi czas żyć razem, jedno z nich musi
podporządkować sobie drugie, jedynie wtedy możliwa jest jakaś harmonia.
Ty, Regino, jesteś człowiekiem w pełni ukształtowanym i przyzwyczaiłaś się
działać samodzielnie — nigdy nie musiałaś się z nikim liczyć. Jeżeli ktoś
dobiega trzydziestki, już się nie zmieni. Oboje ścieralibyśmy się raz po raz
tak, że wióry by leciały. W życiu i bez tego dosyć jest stresów na każdym
kroku, po co więc jeszcze i to?
Regina oparła podbródek na dłoniach i zamyśliła się.
Czy już się nie zmieni? Czy jest doprawdy taką skamieliną? •
1Q
Tiit uśmiechnął się przepraszająco, pełnym znużenia ruchem odchylił się
na oparcie krzesła; napięcie, jakie go ogarnęło, zaczęło wyraźnie słabnąć.
Prawdopodobnie oczekiwał ze strony Reginy gwałtowniejszej reakcji. A ona
zachowała się idealnie. Mało kto potrafiłby równie trzeźwo przyjąć tak
druzgocącą wiadomość.
— Można z tobą rozmawiać po ludzku — z wdzięcznością powiedział Tiit,
nie ukrywając radości, że tak łatwo wybrnął z sytuacji.
— Ile ona ma lat?
-Dwadzieścia dwa — odparł. — Ale umysłowo to jeszcze zupełne dziecko,
my w swoim czasie nie byliśmy tacy infantylni. Nawet moja matka się dziwi,
jaka to nadzwyczaj miła i posłuszna dziewczyna. Razem omawiają wszystkie
problemy życiowe; ona jest dorosłą kobietą, a słucha pouczeń starszej
niczym ¡pilna uczennica. — Tiit roześmiał się. — Mogę z niej ulepić, co sam
zechcę.
— Mieszka już u ciebie?
— Tak — burknął Tiit. — Trochę to głupio wyszło. Po prostu zjawiła się
któregoś dnia wieczorem i tyle, z walizką w jednej ręce, z torebką w drugiej,
pod pachą trzymała wieszaki związane czerwoną tasiemką. Zupełnie onie-
miałem. Postanowiła, że zostanie moją żoną. Oczywiście, spisek to głupie
słowo, ale ona niewątpliwie z góry omówiła wszystko z moimi rodzicami.
Inaczej w żaden sposób nie można wytłumaczyć tego jej nagłego zjawienia
się jako rzeczy oczywistej.
— Gdzie ją poznałeś? — zapytała Regina, byleby tylko nie milczeć.
Odpowiedź nie interesowała jej ani trochę.
— Na ślubie jednego z moich kuzynów. Posadzono nas obok siebie przy
stole.
Można było wyczuć, że również dla Tiita nie miało to już żadnego
znaczenia, chyba nie warto było o tym wspominać.
Regina nie wiedziała, co powiedzieć, a co przemilczeć. Nie miała odwagi
zaciskać zębów. Była w ponurym nastroju, w głowie jej huczało od panującej
tam pustki. Należało elegancko wyjść z gry. Z gry? Tak, ich stosunków z
Tiitem
nie można było inaczej określić. Powinna była coś mówić, należało się
osłonić słowami. W ciągu tych kilku chwil Tiit rozbroił ją, pozostawała jedna
możliwość: udawać obojętność. Niech Tiitowi zapadnie w pamięć, że ona po
prostu tolerowała jego towarzystwo, jego istnienie. Ale nic więcej.
— Jeżeli tak, to najwyższy czas, żebyś się zajął pedagogiką. Żebyś |
infantylnego stworzenia (Regina chciała powiedzieć: dziwoląga) wychował
sobie wierną i posłuszną żonę. Warto się wysilić gwoli takiej idylli, nie należy
jednak przeholowywać. Ludzie, których się zbyt tłamsi, potrafią mocno
nienawidzić. A ty przecież chcesz pozyskać jej gorącą miłość.
Ironia Reginy popsuła Tiitowi humor.
— Nie rób mi wykładu! — odgryzł się.
— Po prostu chciałam podzielić się z tobą moim doświadczeniem, może ci
się to przydać na nowej drodze życia.
— Wybacz, myślałem, że się ze mnie natrząsasz — z niezmąconą powagą
powiedział zmieszany Tiit.
Zdążył już obrosnąć w troski i kłopoty i przestał rozumieć się na żartach,
pomyślała Regina. Usiłowała wmówić sobie, że Tiit jest żałosną istotą.
Starzejący się kawaler bez kręgosłupa, któremu na siłę narzucono
małżeństwo. Typowy okaz współczesnego mężczyzny.
A jednak mimo wszystko było jej smutno. Nagle ogarnęło ją potworne
zmęczenie. Nie chciało się jej nawet poruszyć wargami. Oczywiście mogłaby
ostrzec Tiita, ale w takiej chwili byłoby rzeczą niestosowną zaczynać
rozmowę
o podwodnych rafach jego przyszłego życia rodzinnego. Nie chciała się
upokarzać, zniżać do drobiazgów. Wtedy naprawdę można by o niej
powiedzieć: skamielina.
Precz z konwenansami! Taka była jej dewiza. Niech Tiit będzie szczęśliwy
ze swoją pomrukującą koteczką, niech się sam troszczy o to, żeby nie został
podrapany.
Dopiła wino i ze stukiem postawiła kieliszek na stoliku. Tiit zrobił to
samo. Wstali równocześnie. Nie wiadomo dlaczego on zawahał się, czy ma iść
pierwszy, czy przepuścić
A W \ \ \
Reginę przed sobą. Idąc obok siebie, zaczęli się przeciskać przez tłum ku
wyjściu.
Goście wykrzykiwali coś i kręcili się po barze. Co chwila ktoś podrywał się
i miejsca i śpiesząc do kogoś zabawnie wyciągał rękę, jakby odpychając od
siebie pływające po powierzchni morza śmieci. No bo i jak inaczej mieli lu-
dzie w zatłoczonym do niemożliwości pomieszczeniu przejawiać swoje
podniecenie i rozsadzającą ich energię?
Przepychając się obok Tiita do wyjścia, Regina mimo panującego
półmroku zdołała coś niecoś zauważyć. Od czasu do czasu jakby rozjarzały
się błyskawice, wychwytując na sekundę z mroku znieruchomiałe oczy i
usta, ramiona
i łokcie. Na jej drodze znalazł się jakiś mężczyzna, miał rozpostarte ręce,
jakby stał na jednej nodze na kępce pośród bagna i lada chwila miał stracić
równowagę; Regina przystanęła czekając, aż mężczyzna się przewróci. Tiit
nie zwrócił uwagi na przeszkodę, jaka się pojawiła, popchnął Reginę i zmusił
ją, żeby przemknęła pod pachą nieznajomego. Kiedy szli na wpół ciemnym
korytarzem, dopiero co wychwycone obrazy znowu stanęły przed oczyma
Reginy: mysie ząbki jakiejś blondynki, ściągnięte w ryjek usta obramowane
bujną brodą jakiegoś eleganta, srebrny łańcuszek w wycięciu niebieskiej
koszuli, ciemna marynarka z wyszytym na małej kieszonce herbem, gdzieś
nie opodal podświetlone zielonym światłem butelki, które odbite w lustrze
mnożyły się, niczym ameby dzielące się pod mikroskopem.
Portier otworzył oszklone drzwi i odepchnął napierających ludzi. Na
wszelki wypadek uniósł lewą nogę i zgiął ją w kolanie, jakby w obawie, że
jakiś spryciarz jak czółenko przemknie się do hallu. Szklane drzwi
zatrzasnęły się za plecami Reginy, wśród stłoczonej na- schodach ludzkiej
masy rozległy się przekleństwa, ale większość ludzi nadal tkwiła pogrążona
w ponurej obojętności. Jakiś stary dżentelmen w rozchełstanym płaszczu i
fantazyjnie narzuconym szaliku próbował przebić się przez tłum młodzieży,
chcąc podsunąć się do drzwi. Mamrotał coś sobie pod nosem, brzmiało to
bardzo monotonnie, jakby jakaś
melodia ludowa. Nieco z boku, na samym skraju chodnika, stała dziewczyna
w ciąży, wydawało się, że guziki przy jej bluzce lada chwila odlecą.
Prążkowany kołnierzyk dżempe- ra sięgał jej do podbródka; wsunąwszy ręce
do kieszeni, przestępowała z nogi na nogę, jakby kołysząc swoje jeszcze nie
narodzone dziecko.
Regina na chwilę zapomniała o Tiicie. Jej twarz zarumieniła się. Nagle
zrobiło się jej ogromnie nieprzyjemnie na myśl, że jest nauczycielką.
Tiit chyba powiedział coś do niej, ale puściła jego słowa mimo uszu.
Cofnęła się, podniosła prawą rękę i pomachała nią — było to zupełnie dość
jak na pożegnanie. Mogła sobie przecież wyobrazić, że Tiit wskakuje na
stopień wagonu pociągu, który właśnie ruszył z miejsca i z coraz większą
szybkością oddala się od niej. Pożegnania na dworcu należą do
najprzyjemniejszych, wola człowieka nie odgrywa tu najmniejszej roli,
wszystko zostaje podporządkowane rozkładowi jazdy oraz wskazówkom
zegara. Żadnej alternatywy. Nie trzeba bez końca zadręczać się uśmiechem,
przywoływanym na twarz z poczucia obowiązku.
Regina odwróciła się i przyśpieszyła kroku.
Nie oglądała się za siebie.
Za plecami nie słyszała odgłosu kroków.
Dzięki Bogu, pociąg Tiita odjechał.
Nie zniosłaby jego obecności ani chwili dłużej.
Śnieg, który spadł w ciągu dnia, stajał już prawie zupełnie. Z przypór na
chodnik ściekała woda. Regina zerwała rękawiczkę, przystanęła i wsunęła
koniuszki palców w zagłębienie w ścianie z ciosowego kamienia, jakby miała,
za przykładem legendarnego holenderskiego chłopczyka, utrzymać tamę,
którą mogła rozwalić woda. Cieniutka strużka pociekła jej do rękawa.
A gdyby tak pojechać do Mari?
Nie, i bez tego widziała ustawicznie, jak Mari wlepia krótkowzroczne oczy
w lusterko i przybliża do twarzy skraj liliowego kuponu.
To wszystko było ohydne, nie chciało się jej jechać do Mari.
A może wrócić pod drzwi baru? Stanąć na chodniku koło ciężarnej
dziewczyny i tak jak ona przestępować z nogi na nogę?
Na nic rozumniejszego nie potrafiła się w tej chwili zdobyć.
Kiedyś Mari powiedziała pouczająco:
„Każdy powinien mieć w domu środek nasenny.”
Następny dzień, jeśli idzie o rozkład zajęć, był dla Reginy wyjątkowo
pomyślny. Rano zaledwie dwie lekcje,
i to pod rząd, bez okienka. Ale nawet ten krótki czas dłużył się jej, twarze
uczniów raz po raz się rozpływały jak we mgle. Dzieci najwidoczniej się
domyślały, że nauczycielka nie jest w najlepszej formie, bez przerwy szeleś-
ciły papierami i obrzydliwie chichotały. Regina też zmuszała się do uśmiechu
— że niby nie jest jakąś starą złośliwą „niemką” — chociaż miała wrażenie,
że w tej chwili ona sama na pewno nie poznałaby własnej twarzy; była to
zastygła blada maska. Każde zdanie przychodziło jej z trudem, w ustach
zaschło, język nie chciał się poruszać w ustach. Wywołała do tablicy jednego
z uczniów, a reszcie dała możliwość poprawiania błędów kolegi i ingerowała
dopiero wtedy, kiedy spór zaczynał się stawać zbyt głośny. Niewykluczone, że
dzisiaj ona sama też pomyliła formę takiego czy innego czasownika, kto wie;
miała wrażenie, że jej zdolność samokontroli szybuje gdzieś nie opodal —
błąd merytoryczny nie sprawiłby jej w tej chwili jakiejś specjalnej przykrości.
O wiele bardziej denerwowało ją coś zupełnie innego — jak zabić pozostały
czas?
Wkładała już płaszcz, kiedy podbiegła do niej kierowniczka do spraw
nauczania i zaczęła długo i nudno rozwodzić się na temat jakiegoś
sprawozdania. Regina machinalnie kiwała głową, myśląc przy tym, jak by się
od niej odczepić. Kierowniczka za wszelką cenę chciała się z nią natychmiast
podzielić swoimi kłopotami związanymi z zagadnieniem odpowiedzialności i
wciąż tłumaczyła coś
i tłumaczyła. Regina włożyła czapeczkę, osłoniła usta dłonią i szepnęła
konspiracyjnie:
— Jutro też jest dzień.
Niewiele ją interesowało, czy oszołomiona kierowniczka do spraw
nauczania patrzy na nią, czy nie. Dopiero na ulicy zdała sobie sprawę, że
jutro jest niedziela. Możliwe, że w wolny dzień, nie mając nic innego do
roboty, kierowniczka spłodzi ten nieszczęsny dokument, a to, że liczby do
takich sprawozdań czerpano z sufitu, zdarzała się już poprzednio. No bo co
poza tym ma do roboty, jest taką samą starą panną, chociaż jeśli idzie o
wiek, w porównaniu z Reginą można ją zaliczyć do poprzedniego pokolenia.
Tego typu osoby nienawidzą wolnych dni i rozpaczliwie starają się
czymkolwiek wypełnić ich pustkę. Duchowe rozterki już od dawna zastąpiło
łamanie w kościach; nie należy na tę dolegliwość zwracać zbytniej uwagi, bo
wówcaas będzie jeszcze gorzej.
Regina zaszła do maleńkiej kawiarenki. Miała szczęście, w głębi widniał
wolny stolik. Koniecznie musiała przyjść nieco do siebie i zebrać myśli.
Prawdziwie nauczycielski nawyk — porozkładać swoje myśli na różne
półeczki; w głowie musi panować taki sam ład jak w szafie z pomocami
naukowymi.
Przede wszystkim sklęła w myśli Mari — ubiegłej nocy nałykała się
środków nasennych, które jej kiedyś wetknęła przyjaciółka. Mari powiedziała
jej, że jeżeli będzie miała poważne kłopoty ze spaniem, niech zażyje dwie ta-
bletki naraz. Zapomniała jednak, że Regina, jeśli idzie
o leki, jest jeszcze istotą dziewiczą, niewspółczesną. Jej organizm nie
przywykł do trucizn i zażyte tabletki omal nie doprowadziły jej do stanu
letargicznego. Natomiast Mari była najautentyczniejszą lekomanką. Mało jej
było, że leczy innych, siebie też kurowała bez końca, nie chciała znosić
najmniejszego bólu czy niedomagania. Człowiek jest mechanizmem
nadzwyczaj skomplikowanym, który wymaga bezustannej troski, lubiła
podkreślać. Jeszcze bardzo niedawno pracowała w przychodni w gabinecie
żabiego-
wym, ale los spłatał jej brzydkiego figla: na rękach po ja- I wiła się wysypka,
która w żaden sposób nie chciała I zniknąć. Musiała zrezygnować z
ulubionej pracy; dosłow- I nie się zamartwiała, że teraz, pod kierownictwem
lekarza I rejonowego, musi zajmować się pisaniną. Przeklinała mar- ne
pomieszczenie, fatalną wentylację, brak wyciągów la- | boratoryjnych — też
mi nieosiągalne cudo techniki w epoce sputników. Wysokie stężenie par
leków w gabinetach | zabiegowych szkodziło jej zdrowiu. „Teraz to już koniec
— martwiła się nieszczęsna Mari — jeżeli alergia raz się pojawiła, to
wykończy człowieka.”
Mari po mistrzowsku robiła zastrzyki. Wdzięczni pacjenci uważali, iż jest
maszyną pochłaniającą czekoladki; w jej domu na szafie wiecznie piętrzyły
się dosłownie całe sterty pudełek z ckliwymi obrazeczkami. Kiedyś Mari
namówiła Reginę, żeby zaaplikowała sobie kurację witaminą B i dopiero
wówczas Regina zdała sobie sprawę z talentiF przyjaciółki. Podtrzymując
strzykawkę niby strzałę środkowym palcem, Mari wbijała igłę w mięsień, to
znaczy w pośladek pacjenta. Trafiwszy igłą „w dziesiątkę”, nie pozwalała, by
napełniony płynem cylinder bodaj sekundę marnował się bez celu, i
natychmiast naciskała tłok.
Regina nie mogła pojąć, dlaczego bez przerwy myśli
o Mari. Może dlatego, że była ona jedynym w miarę bliskim człowiekiem, jaki
jej pozostał, i dzięki niej udało się jej wyrugować z myśli Tiita.
Wyszukała w torebce kalendarzyk, przejechała palcem wzdłuż dni tygodnia,
wszystkie rubryki zapisane były drobnym pismem. Typowa cecha
współczesnego człowieka — w załatwianiu codziennych spraw bez końca roz-
mieniać się na drobne. Czasami ogarniał ją wstręt, pojawiała się chęć, by
odciąć się od tych kulejących systemów, które jakoby miały ułatwiać dzień
powszedni, chociaż w istocie tylko szarpały nerwy. W dawnych czasach jakoś
obchodzono się bez tego, i człowiek nie był uzależniony od takich czy innych
z góry określonych i nierzadko zmieniających się terminów. Pralnia,
modystka, pralnia chemiczna, pedikiur; poza tym mnóstwo zapisków o z
góry
ustalonych telefonach. Palec Reginy zatrzymał się na dacie siedemnastego
października — to dzisiaj! — wzdrygnęła się. Wśród innych drobnych
notatek było tam napisane: „notariusz” i trzy wykrzykniki.
Stłumiła wesitchnienie. Ta nudna sprawa zupełnie wyleciała jej z głowy.
Teraz nie mogła już sobie folgować, należało się pośpieszyć i ruszyć do biura
notarialnego, aby uzyskać zaświadczenie o prawie do spadku. Żeby się tylko
na tym skończyło! Nie można pozwolić, aby dom zmarłej ciotki stał po prostu
pusty. Czekała Reginę uciążliwa procedura sprzedaży nieruchomości. Aż ją
strach ogarniał: ogłoszenie w gazecie, listy zainteresowanych kupnem, ciągłe
wyjazdy do odległej o sześćdziesiąt kilometrów osady, gdzie będzie musiała
sterczeć w pustym domu i czekać na potencjalnych nabywców — oczywiście
ten czy ów nie przy- jedzie w ogóle albo zjawi się, przeklinając drogę, z ogro-
mnym opóźnieniem. I wtedy dopiero trzeba będzie udawać życzliwość i
wychwalać na wszelkie sposoby swój spadek — przecież ktoś musi się złapać
na haczyk i wybawić ją z tego kłopotu. Na domiar wszystkiego nie miała
bladego pojęcia, ile żądać za dom. Nawet zawsze gotowa do udzielenia
pomocy Mari nie potrafiłaby tu nic doradzić. Ludzie twierdzą, że gdzieś
działają samozwańczy pośrednicy, tylko że tego rodzaju osoby nie mają biur
z szyldami, dzięki którym można by ich znaleźć. I po prostu człowiek może
trafić na jakiegoś krętacza i oszusta. Procedura kupna—sprzedaży rozmieni
się na szereg jakichś nieporadnych dyletanckich posunięć, jak w ogóle
wszelka amatorszczyzna. W wieku nadmiaru informacji człowiek bez przerwy
odczuwa ostry niedobór niezbędnych danych. Myśl o domu ciotki budziła w
niej lęk. Regina nie widziała żadnego punktu wyjścia, z którego by mogła
wystartować do przyszłych działań.
A może wszystko ułoży się inaczej? Może w ciągu ostatniego półrocza ktoś
pojawił się w biurze notarialnym
i udowodnił, że ma prawo dziedziczyć po zmarłej ciotce? Tylko kto by to
mógł być? Jedyny syn ciotki już dawno zginął, nie doczekawszy się dzieci.
27
A
\ \
Podobnie jak wszyscy, Regina też żyła w konkretnym świecie dóbr
materialnych i jej też przydałaby się jakaś przyzwoita sumka. Nie była
hipokrytką, aby rezygnować z pieniędzy, jednakże procedura, która ją
czekała, ciążyła jej, .ponieważ Regina nie miała za grosz talentów handlo-
wych. Dreszcz jej przebiegał po krzyżu, kiedy wyobrażała sobie, jak otwiera
drzwi nieznajomym ludziom i zachwala dom. W każdym razie przez dom
przewiną się dziesiątki ludzi, zanim pojawi się przyszły właściciel. Oczywiście
każdy kupiec uważa za swój obowiązek się targować, tak już jest przyjęte, iż
zawsze żąda się więcej. A potem oblewanie kupna, musisz być miła, siedzieć
pokornie i gawędzić z zupełnie obcym człowiekiem. Ale przede wszystkim
będzie musiała poobmiatać kurze i pajęczyny, jakich nagromadziło się pełno
w domu przez te pół roku, przepalić w piecach, wyziębiona chałupa nikogo
nie zachęci do wyłożenia na stół pliku pieniędzy.
Pod ciężarem przyszłych kłopotów Regina zupełnie opadła z sił. Jedno
jedyne słówko w notesie jakby zdzieliło ją obuchem po głowie.
Do tej pory, zmuszona koniecznością, żyła skromnie. Z czasem
oszczędzanie weszło jej w nawyk. Poza tym im mniej się posiada rzeczy i im
mniej pieniędzy, tym spokojniej się żyje. Nie miała potrzeby obawiać się
włamywaczy ani zakładać w drzwiach dodatkowych zamków. Nie musiała też
ubezpieczać swojego mienia. Wiązać koniec z końcem, synchronizować
dochody i wydatki umiała. Zazwyczaj od jesieni zaczynała odkładać
pieniądze na przyszłe lato, by wydać zaoszczędzoną sumę w czasie urlopu.
Na wiosnę, wkrótce po pogrzebie ciotki, pojechała na wycieczkę turystyczną
do Azji Środkowej. Po powrocie udało się jej zdobyć łóżko w szkole w
Parnawie. Z reguły zjawiała się wyłącznie na noclegi w nieprzytulnej szkolnej
sali, w której mieszkało osiemnaście kobiet. Starała się ulatniać ze swojej
chwilowej przystani z samego rana, uciekała, zanim kobiety rozpuściły
języki, nie zapamiętała nawet twarzy koleżanki śpiącej na sąsiednim łóżku.
Była bardzo zadowolona, że nauczyła się niewiele wymagać
jako iż ci, którzy zadowalają się małym, potrafią nie jęczeć, kiedy przychodzi
chandra. Ponieważ nie lubiła innych obarczać swoimi kłopotami, zawsze bez
trudu znajdowała towarzystwo, wystarczało jedynie, żeby miała na to ochotę.
Chyba właśnie dlatego Tiit odszedł od niej, że jej samodzielność i
niezależność zbijały go z tropu. Każdej cnocie zawsze musi towarzyszyć jakaś
wada.
W dni, kiedy duszę wypełniał jakby ciężar ołowiu, należało hartować się
samotnością. W trudnej sytuacji pomagała najzwyklejsza autosugestia, która
działała krzepiąco: to jeszcze nic, może być znacznie gorzej. Niech Tiit sobie
nie wyobraża, że z jego powodu wpadnie w rozpacz!
Mężczyźni pojawiają się i znikają, należy się troszczyć wyłącznie o własne
„ja”. Chociażby za pomocą środków nasennych. W przyszłości Regina będzie
w każdym razie mądrzejsza i do wszelkich pigułek będzie się odnosiła z
jeszcze większą rezerwą. Znowu przybył jej łut doświadczenia.
W przeszłości wszystko było o wiele prostsze. Zanim poznała Tiita,
spotykała się z Rolandem. Kiedy zaczęli mieć siebie dość, automatycznie
włączył się jakby jakiś mechanizm rozłączający, który niemal niepostrzeżenie
ich rozdzielił i wszelkie możliwe komplikacje odpadły same przez się.
Stopniowo i zupełnie bezboleśnie mężczyzna ten zniknął z pamięci Reginy. W
tej chwili musiała ją wysilać, by odtworzyć sobie postać Rolanda. Ach,
prawda, oto przypomniał się jej związany z nim nic nie znaczący fakt.
Pewnego razu Roland oznajmił, że rozwiódł się ze swoją żoną, ponieważ
zaczęła zażywać coraz większe dawki środków nasennych. Czasami w nocy
ogarniała go groza: obok niego w łóżku leżały jakby ciepłe zwłoki. Choćby
robił nie wiadomo co, obudzenie żony okazywało się rzeczą wręcz
niemożliwą. Im więcej łykała tabletek, tym upiorniejsze stawało się ich życie.
W końcu żona zaczęła się kłaść wieczorem do łóżka z maleńkim obrazkiem w
rękach. Przez calutką noc przytrzymywała obrazek na piersi, przez opusz-
czone powieki przyglądając się namalowanemu zagajnikowi i niepozornemu
domkowi krytemu słomianą strzechą.
Regina pośmiała się wtedy — no bo jak inaczej mogła zareagować na
przedziwną historię z pogranicza prawdy
i wymysłu. W ostatnich czasach w ogóle stało się modne roztrząsanie
zachowania różnych osób, którego nie sposób było wytłumaczyć. Domorośli
psychoanalitycy mnożyli się niczym grzyby po deszczu. Świat realny
kojarzono z wysepkami tajemniczości, a otaczające życie zaczynało się dzięki
temu wydawać bardziej pociągające. Tylko patrzeć, jak z mroków
zapomnienia wyciągnięty zostanie na świat boży jeszcze spirytyzm; ciekawe,
że to właśnie ludzie inteligentni usiłują wmówić sobie, iż proces poznania
znajduje się dotąd w stanie embrionalnym.
Stanowczo powinna się wziąć w garść i postarać odzyskać równowagę
duchową, czuła jednak, że myśli jej rozpływają się we wszystkich kierunkach
jak woda ze staja- łego śniegu.
Możliwe, że w miarę upływu lat również i jej mechanizmy obronne zużyły
się do tego stopnia, iż nic nie znaczące drobne ciosy wywołują zakłócenia.
Prawdopodobnie była żona Rolanda też nie łykała leków nasennych dla
przyjemności; może to objaw typowy dla naszych czasów, kiedy ludzie bez
jakichś środków farmakologicznych nie potrafią uporać się ze sobą.
Regina nie dysponowała żadnym wzorcem, za pomocą którego mogłaby
kontrolować procesy zachodzące w jej psychice i notować wszelkie
odchylenia. A jeżeli wszystko jest w normie? Może do tej pory żyła jak
automat
i w tej chwili powinna się cieszyć, że ujawniły się w niej ludzkie słabości?
Albo może zaczyna dojrzewać?
Dopóki człowiek potrafi pocieszać sam siebie, sprawy nie wyglądają
jeszcze tak kiepsko.
Poprzedniej nocy, zanim zapadła w głęboki sen, zaabsorbowało Reginę
przedziwne widzenie, które w jednej sekundzie napełniło ją niezwykłym
uczuciem szczęścia i spokoju.
Nieznane miasto ze wszystkich stron otaczało wysoką górę o spłaszczonym
wierzchołku, niby morze wyłaniającą ^ się zeń wyspę. Regina leciała nad
otwartym płaskowyżem
i nie mogła oderwać wzroku od mrocznych ulic i placów. Domy |
ciemnymi jeszcze oknami pałały różowym światłem, jakby
wypromieniowywały wchłonięte w ciągu dnia ciepło słońca. Na horyzoncie,
na wzgórzach, widniały ciemne kościoły, poprzez ich okna przeświecało
jasne niebo.
Z dołu, | miasta, jak z dusznego gniazda, unosiły się wszelkie możliwe
zapachy: mdły smród rozgrzanego asfaltu i startej na pył gumy opon
samochodowych, gdzieś tam, w głębi rozwinęły się nocne kwiaty i wydzielały
odurzający aromat, który niebawem zmieszał się z ostrym swądem palonego
papieru.
W ciągu jednej chwili w mieście zapaliły się światła. Regina spostrzegła,
że jej nogi w białych pończochach rozbłysły w sączącym się z dołu świetle.
Na pewno stamtąd, z tych odległych ulic, musiała wydawać się maleńkim
żuczkiem fruwającym nad latarniami. Fruwającym? Napatrzywszy się na
miasto, Regina zaczęła przyglądać się temu, co otaczało ją w pobliżu.
Pośrodku płaskowzgórza wznosił się potężny słup oblepiony mnóstwem
masywnych obręczy, jak palec pierścieniami. Do obracających się z lekkim
skrzypieniem obręczy przymocowane były sznury, każdy z pętlą na końcu. W
każdej pętli siedział człowiek. Regina dopiero teraz zauważyła, że również i
jej przechylone na skutek ruchu ciało opasuje sznurowa pętla. Kiedy
zaczynała się nieco zniżać, wystarczyło pomachać nogami, by zwiększyć
prędkość i znowu wznieść się wyżej. Krążąc w taki sposób, siedzący w
pętlach ludzie wypisywali na tle mrocznego nieba sinusoidy, co sprawiało
wrażenie, iż poruszają się gigantycznymi krokami, chociaż nie zauważyła,
aby czyjekolwiek nogi dotykały gładkiej powierzchni kamienistego
płaskowyżu. W jakiś zadziwiający sposób przymocowane do obręczy liczne
sznury nie plątały się ze sobą, jakby koła zataczane przez wszystkich
szybujących były w idealny sposób zsynchronizowane: może w słupie ukryty
Beekman Aimee MOŻLIWOŚĆ WYBORU Od czegó się to wszystko zaczęło? Jak coś podobnego mogło się zdarzyć? Ludzie zanudzani takimi pytaniami na ogół się ociągają z odpowiedzią: nie wiem, nie pamiętam, to było tak dawno. Samym sobie nie potrafią wytłumaczyć, dlaczego wszystko ułożyło się właśnie tak, a nie inaczej. Żę niby niczyja pamięć nie jesit w stanie utrwalić każdego postępku człowieka. A jednak jest to usprawiedliwienie nazbyt wygodne: cóżeście się tak przyczepili — iluż ludzi żyje, kierując się zasadą: niech życie toczy się, jak samo chce. Współcześni nie trzymają się kurczowo własnych wyobrażeń, zdają się raczej na wolę przypadku. O ile przyjemniej jest obserwować innych niż samego siebie. Zresztą kto ma ochotę wkraczać w oświetlony krąg, brać do ręki lustro i zazierać w głąb własnej duszy. I robić to nie od czasu do czasu, kiedy się jest w odpowiednim nastroju, lecz dzień po dniu, rok po roku. Zabawne, ale cała ta historia zaczęła się właśnie od lustra. Od niewielkiego szklanego krążka, na którego odwrotnej .stronie widnieje zazwyczaj jakiś bezsensowny obrazek. I właśnie taki krążek trzymała w rękach Mari, ocierając zeń nalot pudru. Odsunęła lusterko na odpowiednią odległość i zagłębiła się w kontemplacji, podnosząc jeden po drugim do twarzy kupony wiszących na stojakach tkanin, aby wybrać odpowiedni materiał na sukienkę. Świetlówki na suficie sklepu lekko mrugały, a i bez tego zimne światło jakby natykało się na niewidzialne przeszkody. Za plecami Mari przechodzili ludzie. Zrobiła się odwilż i na podłodze wyłożonej linoleum chlupały kałuże wody. Wciąż nowe kobiety przystawały koło Mari, ocierając się o nią rękami, wszystkie chciały pomacać właśnie ten materiał, który akurat trzymała w rękach. Mari nie zwracała uwagi, że potrącają ją raz
z lewej, raz z prawej strony. Rzadko szyła sobie coś nowego, ale kiedy już decydowała się na ten kłopot, działała z najwyższą rozwagą, jakby chodziło o dzieło sztuki, które ma pozostawić po sobie jakiś ślad w historii. Nie potrzebuję kupy szmat, odzież ma służyć długo i rzetelnie, podobnie jak człowiek powinien wypełniać swoje obowiązki. Tak Mari powiedziała kiedyś Reginie. Tym razem Regina długo obserwowała przyjaciółkę. Można się było nie obawiać, że Mari ją zauważy. Potrafiła się idealnie skoncentrować, a poza tym miała krótki wzrok. Rzadko kiedy pierwsza zauważała kogoś ze znajomych na ulicy, najczęściej sami musieli do niej podejść. Napatrzywszy się na przyjaciółkę, Regina dwa razy obeszła długie stoisko. Mari niby wrośnięta w ziemię przez cały czas stała w jednym miejscu, oczarowały ją tkaniny w odcieniach lila. Regina zdążyła dokładnie przyjrzeć się wszystkiemu, co się znajdowało w sklepie, w głąb jej świadomości zapadały również zupełnie drugorzędne szczegóły. Na czarnym plastikowym odwrocie lusterka Mari widniała maleńka jaskrawa postać hiszpańskiej tancerki z wachlarzem w ręku. Reginę ogarnął śmiech. Wyszła ze sklepu, na ulicy owionęła ją wilgoć. W rynnach szemrała woda ze stajałego śniegu, padał rzadki, mokry, nowy śnieg. Jakiś mądry człowiek powiedział kiedyś, że w określonym momencie każda kobieta zaczyna przejawiać upodobanie do liliowych strojów. Może i ja powinnam była stać obok Mari z lusterkiem w ręku i wysuniętym do przodu podbródkiem, pomyślała Regina. Zresztą jest na to jeszcze za wcześnie, probowala zapewnić siebie samą. Ale po chwili wzdrygnę— ła się na myśl: gdzież tam za wcześnie! Nie da się zmienić swojego wieku. Przywiędłe stare panny, oto kim są, i nie ma co robić sobie jakichkolwiek złudzeń. Od wielu lat Regina i Mari odwiedzały się wzajemnie w dniach urodzin, kiedyś na takich spotkaniach mówiło się w kółku przyjaciółek: ach, trzydziestka, jak to dobrze, że ta ponura granica jest jeszcze tak daleko! Za tą liczbą zieje czarna przepaść. Teraz już od dawna nie poruszały tego drażliwego tematu. Mari skończyła trzydzieści jeden lat, Reginę od tej ziejącej przepaści dzielił zaledwie rok, do tego zaś bynajmniej nie rok
świetlny. Mokry śnieg zaczął padać gęściej, wydawało się, że biała zasłona każdemu, kto szedł ulicą, użycza osobnej, wydzielonej przestrzeni, chociaż ludzi było mnóstwo. Chodnik okazał się zbyt ciasny, przechodnie zapełnili jezdnię, samochody posuwały się w żółwim tempie i mimo woli lekko ocierały się o ludzi; stajały śnieg osiadał na lśniących lakierem bokach wozów i spełzał w dół, a przy hamowaniu opadał warstwami na ziemię. Ludzie odważnie miesili błocko, jeżeli ktoś się poślizgnął lub potknął, to i tak zdołał utrzymać się na nogach, bo po prostu nie starczało miejsca, by upaść. Bezradnie wyciągnięta ręka szukała oparcia bądź na masce samochodu, bądź na zapotniałej przedniej szybie albo na ramieniu przechodnia, który akurat znalazł się obok. W ten słotny dzień, kiedy Regina przypadkiem zobaczyła w sklepie Mari wpatrującą się swoimi krótkowzrocznymi oczyma w maleńkie lusterko, ogarnęły ją wątpliwości, czy nadal — jak dotąd — może się uważać za człowieka czynu. Żałosne stare panny, żałosne stare panny — łomotało jej w głowie — możliwe, że również i inne w taki sam sposób, w ciągu jednej sekundy, uświadamiają sobie, iż życie się im nie udało. Orientują się nagle, że dreptały w miejscu, usiłując dopędzić wiatr, a pod nogami nie zmieniało się nic — wciąż tkwiły w tym samym martwym punkcie. Dlaczego Regina w ten smętny odwilżowy dzień zoba- czyła nagle w Mari własne odbicie? Wykryła owo nieprzyjemne podobieństwo, mimo że różniły się zarówno pod względem wyglądu, jak charakteru. Poczuła w duszy strach i chłód. Przed oczyma błyskało jedynie powtórzenie powtórzeń. Czy ma znaleźć dla życia nową treść? I jak zrealizować to zuchwałe pragnienie? W przytłaczającej większości ludzie są z natury konserwatystami. Lękają się zmian, każdy nowy dzień starają się przeżyć według utartego wzorca. Chociaż ten ustalony tryb życia oraz ich własna nieśmiałość wywołują chwilami uczucie nudy, na wszystko, co się w życiu wydarzy, znajduje się doskonałe usprawiedliwienie: a czymże to ja jestem, jakimś niezwykłym
człowiekiem? Po co mam ryzykować? Po kiego licha mi to potrzebne? W miarę upływających lat ludzie nabierają coraz więcej rozwagi. Wraz z doświadczeniem życiowym zaostrza się w nich poczucie niebezpieczeństwa. Kiedy Regina znowu przypomniała sobie swoją niezgrabną przyjaciółkę stojącą przy stoisku z materiałami i spoglądającą w maleńkie lusterko, wydało się jej czymś wręcz niemożliwym, że kiedyś istniała Mari, która chodziła do liceum medycznego i pasjonowała się sportem spadochroniarskim. Po latach sama Mari skrytykowała swoją dawną namiętność: o czym ja wtedy myślałam? A gdyby pewnego razu spadochron się nie otworzył? Regina pomyślała, że przez całe swoje życie człowiek jakby przeskakuje ze schodka na schodek. Z najwyższego, na który wspiąć się jest zuchwalstwem, na niższy. Na nim stoją po prostu ludzie odważni, i to jest normalne. Jeszcze jeden maleńki skok w dół i już znajdujesz się w gronie ostrożnych. A ita: najniższym sitopniu stłoczył się tłum nieśmiałych i nikt nie dostrzega, że przybył tu jeszcze jeden człowiek. A ¡potem wszyscy powłócząc nogami wloką się po monotonnej równinie, by w końcu odejść w nicość. Wieczorem tego słotnego dnia Regina, kontemplując odwieczne prawdy strzegące człowieka, zaczęła obalać swój program przemian życiowych. Po co płynąć pod prąd? By łoby lekkomyślnością odrzucać to, co już jest. Człowiek rozsądny nie pcha się bez zastanowienia nie wiadomo dokąd. Bo a nuż spadochron się nie otworzy. Tym bardziej że wieczorem tego słotnego dnia powtórzyło się wszystko, co już od dawna było jej znane w najdrobniejszych szczegółach. Jak zawsze spotkała się z Tiitem w śródmieściu. Tym razem zobaczyła, że Tiit przygląda się witrynie kwiaciarni. Za szybą, w ustawionych szeregiem doniczkach pyszniły się cyklameny, prawdopodobnie podświetlone specjalną lampą. W głębi panował półmrok, sklep był już od dawna zamknięty. Dlatego Reginie nie mogła przyjść do głowy myśl, że Tiit ma zamiar ofiarować jej kwiaty. W dzisiejszych czasach kobiety zadowalają się byle głupstwem: tego wieczoru znalazła Tiita bez większego trudu. Jeszcze na samym początku ich znajomości wyjaśnił jej i kazał zapamiętać, że czekając na nią nie ma
zamiaru sterczeć jak słup w jednym miejscu i ściągać na siebie spojrzeń przechodniów. Umawiają się na spotkanie w takim a takim rejonie, o takiej a takiej godzinie, ale ponieważ kobiety zawsze się spóźniają, Regina musi polegać na własnej intuicji, zajrzeć w najbliższe uliczki, obejść dokoła plac, przyjrzeć się ludziom koło kiosków z gazetami i może być pewna, że znajdzie go w przeciągu dziesięciu minut. Regina wówczas tylko się roześmiała — każdy mą bowiem swoje dziwactwa. Teraz spotykali się już drugi rok, Tiit nierzadko zostawał u niej na noc, w dawnych czasach nazwano by ich kochankami. Chociaż mógł się niejednokrotnie przekonać, że Regina zjawia się punktualnie, wciąż kazał się szukać i za każdym razem, jakby celowo, czekał na nią w jakimś nowym miejscu. Szła z Tiitem równym krokiem, od czasu do czasu próbowała lekko podrażnić tego powściągliwego, pedantycznego mężczyznę. Chociaż dzisiaj kroczyła po chodniku jak żołnierz, nie bawiło jej to ani trochę. To dziwne, jeszcze tak niedawno wydawało się .jej, że jest odrobinkę zakochana w Tiicie. Teraz natomiast nie czuła nic poza nudą. Od czasu do czasu, na swój własny sposób i z dość dużym powodzeniem, uwalniała się od uczucia pustki: wyjeżdżała za miasto, stawała na bezludnym brzegu morza i słuchała przenikliwego pokrzykiwania mew. One krzyczą też w moim imieniu — myśl ta zawsze działała na nią uspokajająco. Nikomu nie miała odwagi się przyznać, że w taki właśnie sposób uwalnia się od napięcia. A zresztą komu by się miała z tego zwierzać? Tiit unikał długich rozmów, jakby się obawiał, że się zbytnio przywiąże do Reginy. Na swój temat też nie lubił się rozwodzić — nie lubił, by wypytywać go o cokolwiek, odpowiadał niechętnie, był małomówny i na jego niezadowolonej twarzy można było wyczytać, że gardzi pustą kobiecą ciekawością. I tak Regina i Tiit nauczyli się milczeć, żadne z nich nigdy nie musiało sobie robić wyrzutów, że w chwilowym porywie pozwoliło sobie na zbyt daleko posuniętą szczerość. Pewnego ranka Tiit szybko dopił w kuchni Reginy kawę, ze stukiem odstawił pustą filiżankę i zapytał zdecydowanym tonem: — Dlaczego się nie interesujesz, z kim spędzam pozostałe wieczory? — Bo mi to obojętne — wzruszając ramionami odparła Regina.
I w taki sposób po raz pierwszy udało się jej urazić ambicję Tiita. Zupełnie stracił panowanie nad sobą. Zapomniał szalika, znowu wjechał windą na górę i zaczął nerwowo dzwonić do drzwi, co było Reginie bardzo nie na rękę. Zdążyła już wejść pod prysznic. Kolejny dzwonek, przeciągły i natarczywy, zmusił ją, by wybiegła do przedpokoju. Owijając się w biegu prześcieradłem kąpielowym, otworzyła drzwi i z niezadowoleniem popatrzyła przez ramię na własne mokre ślady na dywaniku. Tiit pałał gniewem, jakby przyłapał ją na jakimś nieprzyzwoitym zajęciu. Szybko zdjął z wieszaka szalik i jeszcze raz podniósł rękę, jakby miał zamiar pochwycić za przeście- radło, aby jednym szarpnięciem zerwać je z Reginy. — Nie mam czasu — powiedziała Regina i zamknęła drzwi. Potem minął niejeden dzień, zanim ponownie zadzwonił do niej. Rozmawiała z nim bardzo spokojnie i przez cały czas jakby z boku obserwowała samą siebie: gdzie się podziała namiętność i radość? Przynajmniej zazdrość mogłaby wydrążyć w jej duszy maleńkie krwawiące kanaliki. Tiit był nie pierwszym i prawdopodobnie nie ostatnim mężczyzną w życiu Reginy. Takich jak on nie brakowało. A jednak mimo wszystko umówili się na następne spotkanie. Sądząc po tonie Tiita, można było wywnioskować, że niełatwo przyszło mu wykręcić jej numer. Również i tym razem, jak zawsze, nie zostali za drzwiami w ciasno zbitym tłumie. Napierająca gromada mężczyzn i kobiet falowała: duszą i ciałem wszyscy pragnęli znaleźć się po drugiej stronie grubej szyby, rzucić płaszcz szatniarzowi i zająć miejsce w barze. Regina nigdy nie była w stanie pojąć, dlaczego wyniośli portierzy właśnie Tiitowi dawali pierwszeństwo przed innymi. Prawdopodobnie urok życia polega na tym, że nawet w najbłahszych faktach kryje się coś tajemniczego. Niewykluczone, że szacunek budziło harde zachowanie Tiita. Regina nigdy nie zauważyła, żeby kiedykolwiek torował sobie drogę pieniędzmi. Muzyka uniemożliwiała jakąkolwiek rozmowę, każdy mógł się oddawać jedynie własnym myślom. Kiedy zaś myśli się rozrpierzchły, wyobraźnię
można było pobudzić winem. Ani Tiit, anj Regina nie zdradzali szczególnego upodobania do alkoholu. Tiit tłumaczył swoją słabość do bywania w barach dość prosto: w hałasie i zgiełku można być równocześnie i samemu, i we dwójkę, i w większym towarzystwie. Wszystko zależy od tego, czy człowiek chce zajmować się samym sobą, czy interesuje go ktoś inny, czy też pozwala, by jego uwaga się rozproszyła i by wszystko migało mu przed oczyma jak w kalejdoskopie. Człowiek się nie męczy, a jeżeli ma ochotę, może się zająć czymkolwiek innym. Pewnego wietrznego wieczoru Regina zaproponowała Tiitowi, żeby zamiast iść do baru posiedzieli u niej w domu. Ale widząc jego niezadowolenie, musiała się podpo rządkować chęci przyjaciela. Ludzie bardzo często stają się ofiarami rutyny, może Tiitowi nie byłoby łatwo siedzieć z Reginą sam na sam. Współczesny człowiek, zatruty hałasem, również w godzinach wieczornego wytchnienia nie potrafi się obejść bez harmideru i ciżby, wybuchów śmiechu i grzmotu muzyki, żeby od łoskotu bębnów aż wibrowały mięśnie. To wręcz paradoksalne, a jednak w dzisiejszych czasach człowieka, który zachwyca się ciszą, spokój bardzo często przyprawia wręcz o mękę. Regina nie miała ochoty zagłębiać się w to wszystko, sama też nie była lepsza. Ludzie przyzwyczaili się, żeby od czasu do czasu analizować utwierdzający się stereotyp zarówno własnego, jak i cudzego postępowania. Podrażniało to jedynie w miły sposób nerwy, ale nic poza tym. Skryte grzebanie się we własnym wnętrzu również uważano za objaw dobrego tonu. Trzymając w ręku szklankę i wdychając zapach cytryny, Regina uśmiechnęła się na myśl o swoim zamiarze, aby się przemóc i zmienić własne życie. Co jej strzeliło do głowy? Przecież stara panna jest takim samym pełnoprawnym członkiem społeczeństwa jak inni. Może los okaże się tak łaskawy i pozwoli jej związać się z kimś na zawsze? Jak za dawnych czasów: miłość do grobowej deski, niewzruszona wierność i inne temu podobne brednie. Jakie to ma znaczenie, że zapatrzona w lusterko Mari wy- dała się Reginie taka niezgrabna, mało pociągająca? W każdym razie ona sama nie była ani śmieszna, ani godna politowania. Takie grzebanie się w sobie to podobno skutek wyczerpania nerwowego, prawdopodobnie się
przepracowała. Pod koniec tygodnia trzeba będzie dokądś pojechać, zmiana otoczenia zawsze działała na nią pobudzająco. Skąd przyszła jej myśl, by utożsamiać się z Mari? O Reginie często mawiano, że jest przystojna, dobrze zbudowana, pełna wdzięku i kobiecości — o maleńkiej Mari w żaden sposób nie można było tego powiedzieć. Reginie rzadko się zdarzały okresy, by nie kręcił się koło niej jakiś mężczyzna. A przeszłość Mari zdobiła zaledwie jedna tj/wtiti.^ yjf' i 1 * i i? • 95*^1 fRyfcj przygoda miłosna z jakimś kobieciarzem, pechowy romans, który zdołał osiągnąć punkt kulminacyjny i natychmiast się skończył. Ostatnio Regina zaczęła dostrzegać, że Mari wbrew swojej woli coraz bardziej zaczęła się upodabniać do typowej starej panny. Coraz wyraźniej rzucało się w oczy, że lgnie do przyjaciółek, co niewątpliwie wynikało z pod- świadomego pragnienia stworzenia sobie jakby zastępczej rodziny. Strach przed samotnością zaczynał nękać tę i ową już zawczasu. Gromadząc przyjaciółki w pseudorodzinę, Mari działała w sposób przemyślany, wiedziała bowiem, że związki utrzymywane na siłę, niejako na zasadzie przymusu, nigdy nie są trwałe. Dobroć, wyłącznie i jedynie dobroć może się spotkać z oddźwiękiem u innych. Niech przyjaciółki wiedzą, że dom Mari to bezpieczna przystań, w której zawsze można znaleźć schronienie przed wszelkimi burzami. Wystarczyło, by ktoś z bliskiego jej otoczenia musiał na parę dni położyć się z jakąś dolegliwością do łóżka, Mari natychmiast zaczynała działać jak dobra Samarytanka, gotowa była siedzieć przy chorej całe dni i noce. Potem nie przestawała wypytywać o samopoczucie tej osoby, nawet jeżeli ona sama zdążyła już całkowicie zapomnieć o swoich dolegliwościach. Mówiono o Mari, że jest kobietą pełną macierzyńskiej dobroci, gotową do na jwiększych poświęceń. Szczęśliwy będzie mężczyzna, który poprosi o twoją rękę, okazując wdzięczność za pomoc i troskę, wychwalały ją przyjaciółki. Ale gorączkowe, szybko biegnące życie ' nie pozwalało długo pamiętać o dobroci Mari i podopieczne zapominały o niej do następnego razu, kiedy to znowu znalazły się w potrzebie. Regina nie zawracała głowy Mari, kiedy miała trochę temperatury czy
była przeziębiona, ponieważ nigdy poważnie nie chorowała. Poza katarem i bólem głowy po prostu nie znała innych dolegliwości. Ale zdarzało się, że ona też szukała oparcia w towarzystwie Mari, kiedy wiatry życia zaczynały ją zbyt gwałtownie szarpać. Uczynna Mari miała dość cierpliwości, by wysłuchiwać zwierzeń v * •'•i ł^ ? ,1 "i*" | ił»* ■c* Z ’iłf*^*4 swoich przyjaciółek. Przecież Regina jak każdy człowiek potrzebowała jakiejś oddanej istoty, przed którą można by było czasami choć trochę otworzyć duszę. Niesprawiedliwość bardzo często dotyka właśnie ludzi dobrych; tych bowiem, którzy sami potrafią się bronić, inni obawiają się i zostawiają ich w spokoju. Przecież Regina też okazała się niedawno niesprawiedliwa, nazy- wając Mari typową starą panną. Nie, Mari nie zdążyła jeszcze całkiem zwiędnąć, pora, kiedy się mówi i mówi, jedynie po to, by mówić, objaw tak typowy u starych panien, czekała ją dopiero w dalekiej przyszłości — na razie nie można jej było zarzucić braku czułości czy serca. Regina nie miała pojęcia, o czym myślał Tiit, przesuwając kieliszek po stole. Ani on, ani ona nie byli przyzwyczajeni zaglądać sobie głęboko w oczy, takie zazie- ranie do zwierciadła duszy było dobre raczej dla młokosów, którzy wyobrażają sobie, iż są zakochani po uszy. Tiit prowadzał Reginę po barach po to, by ich łóżkowym stosunkom nadać odpowiednią oprawę: są do siebie przywiązani, razem bywają wśród ludzi. Nie byłoby mu przyjemnie siedzieć tu samemu i sączyć dżin, tym bardziej że środki masowego przekazu ustawicznie powtarzają, iż człowieka, który ipije samotnie, bez cienia wątpliwości można uznać za alkoholika. Regina niezbyt dobrze znała Tiita, jednak starczyła garść obserwacji, by wytłumaczyć sobie motywy jego postępowania. Wiele jego przyzwyczajeń wydawało się zaiste godnych starego kawalera: lubił przesiadywać w zacisznych barach, niemniej jednak bał się natrętnych damulek gotowych uwiesić się na szyi samotnego mężczyzny. Unikał przypadkowych znajomości: diabli wiedzą, jakie kłopoty mogą z tego wyniknąć. Jeżeli już się z kimś wiązał, najpierw musiał się przekonać, że dana osoba nie może się okazać dlań niebezpieczna.
Bardzo się bał tak rozpowszechnionych ostatnio chorób zakaźnych, oczywiście nie odry ani kokluszu. Poza tym nie znosił, jeżeli ktokolwiek narzucał mu swoją wolę. Na samym początku znajomości oświadczył Reginie, że pozo stawia sobie pełną swobodę i nie składa żadnych obietnic ani na teraz, ani na przyszłość. Regina musi sobie dobrze uświadomić, że ich stosunki oparte są na zasadzie absolutnej dobrowolności i że ona sama powinna się troszczyć o uniknięcie takich czy innych niespodzianek. Ach, jakie to życie jest dziwne! Może kiedyś dawno, gdy Tiit przyszedł na świat, również i jego rodzice powiedzieli sobie: to po prostu straszne, zwalił nam się na kark taki nieprzewidziany kłopot! Kto wie, jaką część ludzkości stanowią ci, których wcale nie oczekiwano. Możliwe, iż niezadowolenie rodziców nie wychodzi na dobre dziecku rozwijającemu się w łonie matki. I dni owego przyszłego człowieka już z góry są zatrute — któż bowiem lubi czuć się nie chcianym czy niepotrzebnym! Regina ukradkiem zerknęła na zegarek. Nie wiedziała, czy Tiit ma dzisiaj zamiar pójść do niej. Koniecznie musiała odespać swoje osiem godzin. Była to żelazna reguła, pozwalająca jej utrzymać się w formie. Starała się wcho- dzić rano do klasy świeża i rześka, z uśmiechem na twarzy, choćby w duszy coś jej nawet doskwierało. Człowieka wypoczętego nie mogą złamać do końca żadne problemy czy konflikty. Byłoby rzeczą w najwyższym stopniu upo- karzającą, aby z powodu jakichś gh^pstw pozwalała wyprowadzić się z równowagi i krzyczała na uczniów. Coś podobnego nigdy nie powinno się zdarzyć. Tiit był spostrzegawczy, zauważył, że Regina popatruje na zegarek. W tej chwili jego badawczy wzrok prześlizgiwał się po niej. Tiit starał się przeniknąć jej nastrój, by wiedzieć, jak postąpić. Właściwie nie cierpiał, kiedy ktoś mówił mu „nie”. Opierając się na ledwo dostrzegalnych oznakach, potrafił prawidłowo wszystko odgadnąć i nie był natarczywy, kiedy Regina nie znajdowała się w odpowiednim nastroju. Kiedyś opowiedział jej, dlaczego tak nie znosi słowa „nie". Że niby jest to ulubione słówko biurokratów; wpadł
wówczas w niezwykły dla niego ferwor, •długo i obszernie rozwodził się na temat tego słóweczka. Wierzył głęboko, że wszyscy już wiedzą, iż najczęściej otrzymuje się odpowiedź odmowną. Biurokrata lubi stabilność i z góry nastawiony jest negatywnie do wszystkich, którzy chcą przejawić jakąś inicjatywę, wprowadzić coś nowego, coś zmienić czy ulepszyć. Zdaniem biurokraty, każda zmiana to sprawa kłopotliwa i trudna, a zwłaszcza ryzykowna. Kto jest w stanie przewidzieć, co wyniknie z tych wszystkich nowinek? Nie można wierzyć sypiącym różnymi konceptami lekkoduchom i przeobrazicielom świata. A może nagle się okaże, że biurokrata, drobny gryzipiórek, postąpił nie tak, jakby sobie tego życzył biurokrata większego kalibru? Niech nas Bóg uchroni od wszelkich wstrząsów — urzędnicze fotele mają tę właściwość, że łatwo się z ¡nich spada. Tym razem Regina nie spierała się z Tiitem. Po co denerwować człowieka, który jest uczulony na słowo „nie"? I co za sens upierać się przy jakimś twierdzeniu, jeśli w wieku dwudziestym, w którym wszyscy są zafascynowani statystyką, nie ma się pod ręką odpowiednich danych. Regina nie wiedziała też, co jest dla społeczeństwa ważniejsze — czy kiedy człowiek kołysze się jak wahadło, przeskakując od jednej nowości do drugiej, czy też gdy działa, opierając się o tradycję i dążąc do wytkniętego celu. Po co się kłócić z pianą na ustach na temat tych wszystkich ważkich problemów, i bez tego wszyscy dzisiaj mówią, byle tylko coś mówić, na rozmyślania i kontemplację w ogóle już przecież brakuje czasu. Tiit z ukosa popatrywał na Reginę, tak że w końcu poczuła się nieswojo. Na ogół bardzo szybko się orientował, w jakim jest nastroju. Pozwoliwszy sobie na chwilę roztargnienia, Regina sama okazała się winna, że z jej twarzy nie sposób było wyczytać, na co ma ochotę. Każdemu w życiu trafiają się dni, kiedy popuszcza sobie cugli, dziwacznie się zachowuje, plecie o rzeczach, które zazwyczaj w ogóle go nie interesują, jakby jego uczuciami i myślami kierował ktoś inny. Chociaż Regina zdążyła już pogrzebać plan przeistoczenia swojego życia, który przyszedł jej do głowy rano, to jednak ów dziwny podświadomy poryw nie zniknął bez śladu. W zakamarkach jej świadomości wciąż jeszcze toczył
sią zażarty bój, zupełnie jakby uczucia i rozum walczyły ze sobą, usiłując .położyć się nawzajem na łopatki, chociaż przeciwnicy nie mieli pojęcia, o co właściwie kruszą kopie. Prawdopodobnie ten nieokreślony stan ducha odzwierciedlał się również na jej twarzy. Tiit czynił próżne -wysiłki; zdawało się, iż usiłuje zajrzeć w zmą- , coną wodę. Zresztą sama Regina też nie była w stanie ! zorientować się w owej chwili, czego właściwie chce. Jedynie maleńki prostokątny stolik, na którym z trudem j mieściła się imitująca świecę lampa oraz dwa wysokie kieliszki, dzieliły Reginę od Tiita. Siedzieli tak, niemal dotykając się nosami, ale mimo to Tiit nachylił się ku niej jeszcze bliżej i oświadczył: — Mam zamiar zmienić swoje życie. Było to tak nieoczekiwane, że Regina się roześmiała. Nękające ją nie sprecyzowane myśli rozpierzchły się błyskawicznie. Upiła spory łyk wina i odrzuciła głowę do tyłu, przy czym jej włosy dotknęły oparcia krzesła; śmiała się tak, że aż łzy stanęły jej w oczach. Ludzie w barze byli już rozochoceni, zgiełk głosów w sali zagłuszał dźwięki magnetofonu i nikt nie zwrócił na nią uwagi. Nie była w stanie nawet przypuścić, że jedno jedyne skąpe zdanie wypowiedziane przez Tiita może jakby dodać jej skrzydeł. Przez cały dzień musiała tłumić w sobie niemiłe uczucie zazdrości: mnie dławi rozpacz, a inni żyją sobie lekko i beztrosko i nie czują potrzeby grzebania się we własnej duszy. Słowa Tiita jakby zdjęły z jej barków ciężar — a więc nie ona jedna się szarpie, on też miota się na rozdrożu. Nachyliła się ku niemu, miała ochotę dotknąć czołem jego czoła, ale coś ją zaniepokoiło, ograniczyła się do tego, że koniuszkami palców musnęła jego rękę i szepnęła konfidencjonalnie: — Ja też o tym myślałam. — Wcale nie żartuję — niemal ze złością powiedział Tiit. Regina zdumiała się, że jej śmiech ubódł go aż tak mocno. Ambicja kawalera; cóż, z czasem Tiit niewątpliwie stanie się jeszcze większym egocentrykiem. Prawdopodobnie wydało mu się, że Regina jest już lekko podchmielona, inaczej nie uchwyciłaby się tak od razu jego słów i nie zaczęłaby się narzucać z radami. Doszedł do wniosku, że inoże po prostu chce go
podrażnić. Przecież każdy człowiek jest stronniczy, jeśli chodzi o własne na- dzieje i cierpienia, tylko on, wyjątkowa osobowość, może doznawać takich niejednoznacznych uczuć. Wiadoma sprawa, cudza dusza zawsze pozostaje zagadką. Regina zignorowała rozdrażnienie Tiita, nie pozwoliła sobie na to, aby jego zły humor wyprowadził ją | równowagi. Nie wiadomo dlaczego była coraz weselsza, nawet jej palce zadrgały i w takt muzyki zaczęły wystukiwać na blacie stolika szybki rytm. Wydawało się jej, że jeszcze chwila i wreszcie przebije się przez skorupę ochronną Tiita o opływowych kształtach; po raz pierwszy w ciągu ich dość długiej znajomości zaczął mówić o jakiejś sprawie osobistej i intymnej. W porywie jednoczącym oczekiwanie i radość gotowa była już zapytać, w jaki sposób współcześni nieżonaci mężczyźni wyzwalają się ze strachu przed samotnością. Czy może w ogóle go nie odczuwają? I czy samotni mężczyźni, podobnie jak stare panny, nie próbują stworzyć sobie pseudorodziny? Czy czuł niekiedy potrzebę wywnętrzenia się przed bliskim przyjacielem? Uświadomiła sobie nagle, że bardzo jest dla niej ważne, żeby usłyszeć odpowiedź Tiita. Ale zanim zdołała otworzyć usta, on oznajmił: — Żenię się. — Oczywiście ze mną — zanosząc się śmiechem powiedziała Regina. — Nie — z wielką powagą odparł Tiit. — My dosyć szybko byśmy się rozeszli. A ja należę do zwolenników trwałej rodziny. — Kiedy zdążyłeś polubić dzieci, że zaczynasz mówić o rodzinie? — zapytała oszołomiona Regina, usiłując zachować dotychczasowy wesoły ton. — Własne dzieci każdy kocha — odparł Tiit. Reginie zakręciło się w głowie. Prawdopodobnie zwariowała. Słowa Tiita były sprzeczne z logiką. Albo może \A przepuściła coś mimo uszu? Przecież to ten sam Tiit, któ- * ry w swoim czasie przestrzegał ją przed niespodziankami. Czyim dzieckiem, jeżeli nie samego Tiita, mogła być ta ewentualna niespodzianka?
— Wiesz, nigdy nie mam do czynienia z dwoma mężczyznami naraz! — zawołała idąc dalej za tokiem swoich myśli. — Co do tego nie mam wątpliwości — zgodził się Tiit. Teraz on z kolei ukradkiem spojrzał na zegarek. — To zabawne — wybąkała Regina. Jej twarz wykrzywił skurcz, Bóg jeden wie, jaki grymas się na niej malował. W każdym razie nie potrafiła się już śmiać. — Pomyślałem, że będzie przyzwoiciej, jeżeli sam powiem ci o wszystkim, po co dawać pole do popisu życzliwym? Regina skinęła głową. — A dlaczego ja się nie nadaję na żonę dla ciebie? — zapytała z całkowitym spokojem. — Skąd ci przyszło do głowy, że byśmy się szybko rozeszli? W tej chwili najważniejszą rzeczą dla niej było ujrzeć samą siebie oczami Tiita. — Czy szczerość ma jakikolwiek sens? — zapytał z wahaniem. Jego chęć oszczędzenia mnie jest beznadziejnie spóźniona, pomyślała Regina i powiedziała głośno: — Mów, proszę cię. — Żeby dwoje ludzi mogło przez długi czas żyć razem, jedno z nich musi podporządkować sobie drugie, jedynie wtedy możliwa jest jakaś harmonia. Ty, Regino, jesteś człowiekiem w pełni ukształtowanym i przyzwyczaiłaś się działać samodzielnie — nigdy nie musiałaś się z nikim liczyć. Jeżeli ktoś dobiega trzydziestki, już się nie zmieni. Oboje ścieralibyśmy się raz po raz tak, że wióry by leciały. W życiu i bez tego dosyć jest stresów na każdym kroku, po co więc jeszcze i to? Regina oparła podbródek na dłoniach i zamyśliła się. Czy już się nie zmieni? Czy jest doprawdy taką skamieliną? • 1Q Tiit uśmiechnął się przepraszająco, pełnym znużenia ruchem odchylił się na oparcie krzesła; napięcie, jakie go ogarnęło, zaczęło wyraźnie słabnąć. Prawdopodobnie oczekiwał ze strony Reginy gwałtowniejszej reakcji. A ona zachowała się idealnie. Mało kto potrafiłby równie trzeźwo przyjąć tak
druzgocącą wiadomość. — Można z tobą rozmawiać po ludzku — z wdzięcznością powiedział Tiit, nie ukrywając radości, że tak łatwo wybrnął z sytuacji. — Ile ona ma lat? -Dwadzieścia dwa — odparł. — Ale umysłowo to jeszcze zupełne dziecko, my w swoim czasie nie byliśmy tacy infantylni. Nawet moja matka się dziwi, jaka to nadzwyczaj miła i posłuszna dziewczyna. Razem omawiają wszystkie problemy życiowe; ona jest dorosłą kobietą, a słucha pouczeń starszej niczym ¡pilna uczennica. — Tiit roześmiał się. — Mogę z niej ulepić, co sam zechcę. — Mieszka już u ciebie? — Tak — burknął Tiit. — Trochę to głupio wyszło. Po prostu zjawiła się któregoś dnia wieczorem i tyle, z walizką w jednej ręce, z torebką w drugiej, pod pachą trzymała wieszaki związane czerwoną tasiemką. Zupełnie onie- miałem. Postanowiła, że zostanie moją żoną. Oczywiście, spisek to głupie słowo, ale ona niewątpliwie z góry omówiła wszystko z moimi rodzicami. Inaczej w żaden sposób nie można wytłumaczyć tego jej nagłego zjawienia się jako rzeczy oczywistej. — Gdzie ją poznałeś? — zapytała Regina, byleby tylko nie milczeć. Odpowiedź nie interesowała jej ani trochę. — Na ślubie jednego z moich kuzynów. Posadzono nas obok siebie przy stole. Można było wyczuć, że również dla Tiita nie miało to już żadnego znaczenia, chyba nie warto było o tym wspominać. Regina nie wiedziała, co powiedzieć, a co przemilczeć. Nie miała odwagi zaciskać zębów. Była w ponurym nastroju, w głowie jej huczało od panującej tam pustki. Należało elegancko wyjść z gry. Z gry? Tak, ich stosunków z Tiitem nie można było inaczej określić. Powinna była coś mówić, należało się osłonić słowami. W ciągu tych kilku chwil Tiit rozbroił ją, pozostawała jedna możliwość: udawać obojętność. Niech Tiitowi zapadnie w pamięć, że ona po prostu tolerowała jego towarzystwo, jego istnienie. Ale nic więcej. — Jeżeli tak, to najwyższy czas, żebyś się zajął pedagogiką. Żebyś |
infantylnego stworzenia (Regina chciała powiedzieć: dziwoląga) wychował sobie wierną i posłuszną żonę. Warto się wysilić gwoli takiej idylli, nie należy jednak przeholowywać. Ludzie, których się zbyt tłamsi, potrafią mocno nienawidzić. A ty przecież chcesz pozyskać jej gorącą miłość. Ironia Reginy popsuła Tiitowi humor. — Nie rób mi wykładu! — odgryzł się. — Po prostu chciałam podzielić się z tobą moim doświadczeniem, może ci się to przydać na nowej drodze życia. — Wybacz, myślałem, że się ze mnie natrząsasz — z niezmąconą powagą powiedział zmieszany Tiit. Zdążył już obrosnąć w troski i kłopoty i przestał rozumieć się na żartach, pomyślała Regina. Usiłowała wmówić sobie, że Tiit jest żałosną istotą. Starzejący się kawaler bez kręgosłupa, któremu na siłę narzucono małżeństwo. Typowy okaz współczesnego mężczyzny. A jednak mimo wszystko było jej smutno. Nagle ogarnęło ją potworne zmęczenie. Nie chciało się jej nawet poruszyć wargami. Oczywiście mogłaby ostrzec Tiita, ale w takiej chwili byłoby rzeczą niestosowną zaczynać rozmowę o podwodnych rafach jego przyszłego życia rodzinnego. Nie chciała się upokarzać, zniżać do drobiazgów. Wtedy naprawdę można by o niej powiedzieć: skamielina. Precz z konwenansami! Taka była jej dewiza. Niech Tiit będzie szczęśliwy ze swoją pomrukującą koteczką, niech się sam troszczy o to, żeby nie został podrapany. Dopiła wino i ze stukiem postawiła kieliszek na stoliku. Tiit zrobił to samo. Wstali równocześnie. Nie wiadomo dlaczego on zawahał się, czy ma iść pierwszy, czy przepuścić A W \ \ \ Reginę przed sobą. Idąc obok siebie, zaczęli się przeciskać przez tłum ku wyjściu. Goście wykrzykiwali coś i kręcili się po barze. Co chwila ktoś podrywał się i miejsca i śpiesząc do kogoś zabawnie wyciągał rękę, jakby odpychając od siebie pływające po powierzchni morza śmieci. No bo i jak inaczej mieli lu-
dzie w zatłoczonym do niemożliwości pomieszczeniu przejawiać swoje podniecenie i rozsadzającą ich energię? Przepychając się obok Tiita do wyjścia, Regina mimo panującego półmroku zdołała coś niecoś zauważyć. Od czasu do czasu jakby rozjarzały się błyskawice, wychwytując na sekundę z mroku znieruchomiałe oczy i usta, ramiona i łokcie. Na jej drodze znalazł się jakiś mężczyzna, miał rozpostarte ręce, jakby stał na jednej nodze na kępce pośród bagna i lada chwila miał stracić równowagę; Regina przystanęła czekając, aż mężczyzna się przewróci. Tiit nie zwrócił uwagi na przeszkodę, jaka się pojawiła, popchnął Reginę i zmusił ją, żeby przemknęła pod pachą nieznajomego. Kiedy szli na wpół ciemnym korytarzem, dopiero co wychwycone obrazy znowu stanęły przed oczyma Reginy: mysie ząbki jakiejś blondynki, ściągnięte w ryjek usta obramowane bujną brodą jakiegoś eleganta, srebrny łańcuszek w wycięciu niebieskiej koszuli, ciemna marynarka z wyszytym na małej kieszonce herbem, gdzieś nie opodal podświetlone zielonym światłem butelki, które odbite w lustrze mnożyły się, niczym ameby dzielące się pod mikroskopem. Portier otworzył oszklone drzwi i odepchnął napierających ludzi. Na wszelki wypadek uniósł lewą nogę i zgiął ją w kolanie, jakby w obawie, że jakiś spryciarz jak czółenko przemknie się do hallu. Szklane drzwi zatrzasnęły się za plecami Reginy, wśród stłoczonej na- schodach ludzkiej masy rozległy się przekleństwa, ale większość ludzi nadal tkwiła pogrążona w ponurej obojętności. Jakiś stary dżentelmen w rozchełstanym płaszczu i fantazyjnie narzuconym szaliku próbował przebić się przez tłum młodzieży, chcąc podsunąć się do drzwi. Mamrotał coś sobie pod nosem, brzmiało to bardzo monotonnie, jakby jakaś melodia ludowa. Nieco z boku, na samym skraju chodnika, stała dziewczyna w ciąży, wydawało się, że guziki przy jej bluzce lada chwila odlecą. Prążkowany kołnierzyk dżempe- ra sięgał jej do podbródka; wsunąwszy ręce do kieszeni, przestępowała z nogi na nogę, jakby kołysząc swoje jeszcze nie narodzone dziecko. Regina na chwilę zapomniała o Tiicie. Jej twarz zarumieniła się. Nagle zrobiło się jej ogromnie nieprzyjemnie na myśl, że jest nauczycielką.
Tiit chyba powiedział coś do niej, ale puściła jego słowa mimo uszu. Cofnęła się, podniosła prawą rękę i pomachała nią — było to zupełnie dość jak na pożegnanie. Mogła sobie przecież wyobrazić, że Tiit wskakuje na stopień wagonu pociągu, który właśnie ruszył z miejsca i z coraz większą szybkością oddala się od niej. Pożegnania na dworcu należą do najprzyjemniejszych, wola człowieka nie odgrywa tu najmniejszej roli, wszystko zostaje podporządkowane rozkładowi jazdy oraz wskazówkom zegara. Żadnej alternatywy. Nie trzeba bez końca zadręczać się uśmiechem, przywoływanym na twarz z poczucia obowiązku. Regina odwróciła się i przyśpieszyła kroku. Nie oglądała się za siebie. Za plecami nie słyszała odgłosu kroków. Dzięki Bogu, pociąg Tiita odjechał. Nie zniosłaby jego obecności ani chwili dłużej. Śnieg, który spadł w ciągu dnia, stajał już prawie zupełnie. Z przypór na chodnik ściekała woda. Regina zerwała rękawiczkę, przystanęła i wsunęła koniuszki palców w zagłębienie w ścianie z ciosowego kamienia, jakby miała, za przykładem legendarnego holenderskiego chłopczyka, utrzymać tamę, którą mogła rozwalić woda. Cieniutka strużka pociekła jej do rękawa. A gdyby tak pojechać do Mari? Nie, i bez tego widziała ustawicznie, jak Mari wlepia krótkowzroczne oczy w lusterko i przybliża do twarzy skraj liliowego kuponu. To wszystko było ohydne, nie chciało się jej jechać do Mari. A może wrócić pod drzwi baru? Stanąć na chodniku koło ciężarnej dziewczyny i tak jak ona przestępować z nogi na nogę? Na nic rozumniejszego nie potrafiła się w tej chwili zdobyć. Kiedyś Mari powiedziała pouczająco: „Każdy powinien mieć w domu środek nasenny.” Następny dzień, jeśli idzie o rozkład zajęć, był dla Reginy wyjątkowo pomyślny. Rano zaledwie dwie lekcje, i to pod rząd, bez okienka. Ale nawet ten krótki czas dłużył się jej, twarze uczniów raz po raz się rozpływały jak we mgle. Dzieci najwidoczniej się domyślały, że nauczycielka nie jest w najlepszej formie, bez przerwy szeleś-
ciły papierami i obrzydliwie chichotały. Regina też zmuszała się do uśmiechu — że niby nie jest jakąś starą złośliwą „niemką” — chociaż miała wrażenie, że w tej chwili ona sama na pewno nie poznałaby własnej twarzy; była to zastygła blada maska. Każde zdanie przychodziło jej z trudem, w ustach zaschło, język nie chciał się poruszać w ustach. Wywołała do tablicy jednego z uczniów, a reszcie dała możliwość poprawiania błędów kolegi i ingerowała dopiero wtedy, kiedy spór zaczynał się stawać zbyt głośny. Niewykluczone, że dzisiaj ona sama też pomyliła formę takiego czy innego czasownika, kto wie; miała wrażenie, że jej zdolność samokontroli szybuje gdzieś nie opodal — błąd merytoryczny nie sprawiłby jej w tej chwili jakiejś specjalnej przykrości. O wiele bardziej denerwowało ją coś zupełnie innego — jak zabić pozostały czas? Wkładała już płaszcz, kiedy podbiegła do niej kierowniczka do spraw nauczania i zaczęła długo i nudno rozwodzić się na temat jakiegoś sprawozdania. Regina machinalnie kiwała głową, myśląc przy tym, jak by się od niej odczepić. Kierowniczka za wszelką cenę chciała się z nią natychmiast podzielić swoimi kłopotami związanymi z zagadnieniem odpowiedzialności i wciąż tłumaczyła coś i tłumaczyła. Regina włożyła czapeczkę, osłoniła usta dłonią i szepnęła konspiracyjnie: — Jutro też jest dzień. Niewiele ją interesowało, czy oszołomiona kierowniczka do spraw nauczania patrzy na nią, czy nie. Dopiero na ulicy zdała sobie sprawę, że jutro jest niedziela. Możliwe, że w wolny dzień, nie mając nic innego do roboty, kierowniczka spłodzi ten nieszczęsny dokument, a to, że liczby do takich sprawozdań czerpano z sufitu, zdarzała się już poprzednio. No bo co poza tym ma do roboty, jest taką samą starą panną, chociaż jeśli idzie o wiek, w porównaniu z Reginą można ją zaliczyć do poprzedniego pokolenia. Tego typu osoby nienawidzą wolnych dni i rozpaczliwie starają się czymkolwiek wypełnić ich pustkę. Duchowe rozterki już od dawna zastąpiło łamanie w kościach; nie należy na tę dolegliwość zwracać zbytniej uwagi, bo wówcaas będzie jeszcze gorzej. Regina zaszła do maleńkiej kawiarenki. Miała szczęście, w głębi widniał
wolny stolik. Koniecznie musiała przyjść nieco do siebie i zebrać myśli. Prawdziwie nauczycielski nawyk — porozkładać swoje myśli na różne półeczki; w głowie musi panować taki sam ład jak w szafie z pomocami naukowymi. Przede wszystkim sklęła w myśli Mari — ubiegłej nocy nałykała się środków nasennych, które jej kiedyś wetknęła przyjaciółka. Mari powiedziała jej, że jeżeli będzie miała poważne kłopoty ze spaniem, niech zażyje dwie ta- bletki naraz. Zapomniała jednak, że Regina, jeśli idzie o leki, jest jeszcze istotą dziewiczą, niewspółczesną. Jej organizm nie przywykł do trucizn i zażyte tabletki omal nie doprowadziły jej do stanu letargicznego. Natomiast Mari była najautentyczniejszą lekomanką. Mało jej było, że leczy innych, siebie też kurowała bez końca, nie chciała znosić najmniejszego bólu czy niedomagania. Człowiek jest mechanizmem nadzwyczaj skomplikowanym, który wymaga bezustannej troski, lubiła podkreślać. Jeszcze bardzo niedawno pracowała w przychodni w gabinecie żabiego- wym, ale los spłatał jej brzydkiego figla: na rękach po ja- I wiła się wysypka, która w żaden sposób nie chciała I zniknąć. Musiała zrezygnować z ulubionej pracy; dosłow- I nie się zamartwiała, że teraz, pod kierownictwem lekarza I rejonowego, musi zajmować się pisaniną. Przeklinała mar- ne pomieszczenie, fatalną wentylację, brak wyciągów la- | boratoryjnych — też mi nieosiągalne cudo techniki w epoce sputników. Wysokie stężenie par leków w gabinetach | zabiegowych szkodziło jej zdrowiu. „Teraz to już koniec — martwiła się nieszczęsna Mari — jeżeli alergia raz się pojawiła, to wykończy człowieka.” Mari po mistrzowsku robiła zastrzyki. Wdzięczni pacjenci uważali, iż jest maszyną pochłaniającą czekoladki; w jej domu na szafie wiecznie piętrzyły się dosłownie całe sterty pudełek z ckliwymi obrazeczkami. Kiedyś Mari namówiła Reginę, żeby zaaplikowała sobie kurację witaminą B i dopiero wówczas Regina zdała sobie sprawę z talentiF przyjaciółki. Podtrzymując strzykawkę niby strzałę środkowym palcem, Mari wbijała igłę w mięsień, to znaczy w pośladek pacjenta. Trafiwszy igłą „w dziesiątkę”, nie pozwalała, by napełniony płynem cylinder bodaj sekundę marnował się bez celu, i
natychmiast naciskała tłok. Regina nie mogła pojąć, dlaczego bez przerwy myśli o Mari. Może dlatego, że była ona jedynym w miarę bliskim człowiekiem, jaki jej pozostał, i dzięki niej udało się jej wyrugować z myśli Tiita. Wyszukała w torebce kalendarzyk, przejechała palcem wzdłuż dni tygodnia, wszystkie rubryki zapisane były drobnym pismem. Typowa cecha współczesnego człowieka — w załatwianiu codziennych spraw bez końca roz- mieniać się na drobne. Czasami ogarniał ją wstręt, pojawiała się chęć, by odciąć się od tych kulejących systemów, które jakoby miały ułatwiać dzień powszedni, chociaż w istocie tylko szarpały nerwy. W dawnych czasach jakoś obchodzono się bez tego, i człowiek nie był uzależniony od takich czy innych z góry określonych i nierzadko zmieniających się terminów. Pralnia, modystka, pralnia chemiczna, pedikiur; poza tym mnóstwo zapisków o z góry ustalonych telefonach. Palec Reginy zatrzymał się na dacie siedemnastego października — to dzisiaj! — wzdrygnęła się. Wśród innych drobnych notatek było tam napisane: „notariusz” i trzy wykrzykniki. Stłumiła wesitchnienie. Ta nudna sprawa zupełnie wyleciała jej z głowy. Teraz nie mogła już sobie folgować, należało się pośpieszyć i ruszyć do biura notarialnego, aby uzyskać zaświadczenie o prawie do spadku. Żeby się tylko na tym skończyło! Nie można pozwolić, aby dom zmarłej ciotki stał po prostu pusty. Czekała Reginę uciążliwa procedura sprzedaży nieruchomości. Aż ją strach ogarniał: ogłoszenie w gazecie, listy zainteresowanych kupnem, ciągłe wyjazdy do odległej o sześćdziesiąt kilometrów osady, gdzie będzie musiała sterczeć w pustym domu i czekać na potencjalnych nabywców — oczywiście ten czy ów nie przy- jedzie w ogóle albo zjawi się, przeklinając drogę, z ogro- mnym opóźnieniem. I wtedy dopiero trzeba będzie udawać życzliwość i wychwalać na wszelkie sposoby swój spadek — przecież ktoś musi się złapać na haczyk i wybawić ją z tego kłopotu. Na domiar wszystkiego nie miała bladego pojęcia, ile żądać za dom. Nawet zawsze gotowa do udzielenia pomocy Mari nie potrafiłaby tu nic doradzić. Ludzie twierdzą, że gdzieś działają samozwańczy pośrednicy, tylko że tego rodzaju osoby nie mają biur z szyldami, dzięki którym można by ich znaleźć. I po prostu człowiek może
trafić na jakiegoś krętacza i oszusta. Procedura kupna—sprzedaży rozmieni się na szereg jakichś nieporadnych dyletanckich posunięć, jak w ogóle wszelka amatorszczyzna. W wieku nadmiaru informacji człowiek bez przerwy odczuwa ostry niedobór niezbędnych danych. Myśl o domu ciotki budziła w niej lęk. Regina nie widziała żadnego punktu wyjścia, z którego by mogła wystartować do przyszłych działań. A może wszystko ułoży się inaczej? Może w ciągu ostatniego półrocza ktoś pojawił się w biurze notarialnym i udowodnił, że ma prawo dziedziczyć po zmarłej ciotce? Tylko kto by to mógł być? Jedyny syn ciotki już dawno zginął, nie doczekawszy się dzieci. 27 A \ \ Podobnie jak wszyscy, Regina też żyła w konkretnym świecie dóbr materialnych i jej też przydałaby się jakaś przyzwoita sumka. Nie była hipokrytką, aby rezygnować z pieniędzy, jednakże procedura, która ją czekała, ciążyła jej, .ponieważ Regina nie miała za grosz talentów handlo- wych. Dreszcz jej przebiegał po krzyżu, kiedy wyobrażała sobie, jak otwiera drzwi nieznajomym ludziom i zachwala dom. W każdym razie przez dom przewiną się dziesiątki ludzi, zanim pojawi się przyszły właściciel. Oczywiście każdy kupiec uważa za swój obowiązek się targować, tak już jest przyjęte, iż zawsze żąda się więcej. A potem oblewanie kupna, musisz być miła, siedzieć pokornie i gawędzić z zupełnie obcym człowiekiem. Ale przede wszystkim będzie musiała poobmiatać kurze i pajęczyny, jakich nagromadziło się pełno w domu przez te pół roku, przepalić w piecach, wyziębiona chałupa nikogo nie zachęci do wyłożenia na stół pliku pieniędzy. Pod ciężarem przyszłych kłopotów Regina zupełnie opadła z sił. Jedno jedyne słówko w notesie jakby zdzieliło ją obuchem po głowie. Do tej pory, zmuszona koniecznością, żyła skromnie. Z czasem oszczędzanie weszło jej w nawyk. Poza tym im mniej się posiada rzeczy i im mniej pieniędzy, tym spokojniej się żyje. Nie miała potrzeby obawiać się włamywaczy ani zakładać w drzwiach dodatkowych zamków. Nie musiała też ubezpieczać swojego mienia. Wiązać koniec z końcem, synchronizować
dochody i wydatki umiała. Zazwyczaj od jesieni zaczynała odkładać pieniądze na przyszłe lato, by wydać zaoszczędzoną sumę w czasie urlopu. Na wiosnę, wkrótce po pogrzebie ciotki, pojechała na wycieczkę turystyczną do Azji Środkowej. Po powrocie udało się jej zdobyć łóżko w szkole w Parnawie. Z reguły zjawiała się wyłącznie na noclegi w nieprzytulnej szkolnej sali, w której mieszkało osiemnaście kobiet. Starała się ulatniać ze swojej chwilowej przystani z samego rana, uciekała, zanim kobiety rozpuściły języki, nie zapamiętała nawet twarzy koleżanki śpiącej na sąsiednim łóżku. Była bardzo zadowolona, że nauczyła się niewiele wymagać jako iż ci, którzy zadowalają się małym, potrafią nie jęczeć, kiedy przychodzi chandra. Ponieważ nie lubiła innych obarczać swoimi kłopotami, zawsze bez trudu znajdowała towarzystwo, wystarczało jedynie, żeby miała na to ochotę. Chyba właśnie dlatego Tiit odszedł od niej, że jej samodzielność i niezależność zbijały go z tropu. Każdej cnocie zawsze musi towarzyszyć jakaś wada. W dni, kiedy duszę wypełniał jakby ciężar ołowiu, należało hartować się samotnością. W trudnej sytuacji pomagała najzwyklejsza autosugestia, która działała krzepiąco: to jeszcze nic, może być znacznie gorzej. Niech Tiit sobie nie wyobraża, że z jego powodu wpadnie w rozpacz! Mężczyźni pojawiają się i znikają, należy się troszczyć wyłącznie o własne „ja”. Chociażby za pomocą środków nasennych. W przyszłości Regina będzie w każdym razie mądrzejsza i do wszelkich pigułek będzie się odnosiła z jeszcze większą rezerwą. Znowu przybył jej łut doświadczenia. W przeszłości wszystko było o wiele prostsze. Zanim poznała Tiita, spotykała się z Rolandem. Kiedy zaczęli mieć siebie dość, automatycznie włączył się jakby jakiś mechanizm rozłączający, który niemal niepostrzeżenie ich rozdzielił i wszelkie możliwe komplikacje odpadły same przez się. Stopniowo i zupełnie bezboleśnie mężczyzna ten zniknął z pamięci Reginy. W tej chwili musiała ją wysilać, by odtworzyć sobie postać Rolanda. Ach, prawda, oto przypomniał się jej związany z nim nic nie znaczący fakt. Pewnego razu Roland oznajmił, że rozwiódł się ze swoją żoną, ponieważ zaczęła zażywać coraz większe dawki środków nasennych. Czasami w nocy ogarniała go groza: obok niego w łóżku leżały jakby ciepłe zwłoki. Choćby
robił nie wiadomo co, obudzenie żony okazywało się rzeczą wręcz niemożliwą. Im więcej łykała tabletek, tym upiorniejsze stawało się ich życie. W końcu żona zaczęła się kłaść wieczorem do łóżka z maleńkim obrazkiem w rękach. Przez calutką noc przytrzymywała obrazek na piersi, przez opusz- czone powieki przyglądając się namalowanemu zagajnikowi i niepozornemu domkowi krytemu słomianą strzechą. Regina pośmiała się wtedy — no bo jak inaczej mogła zareagować na przedziwną historię z pogranicza prawdy i wymysłu. W ostatnich czasach w ogóle stało się modne roztrząsanie zachowania różnych osób, którego nie sposób było wytłumaczyć. Domorośli psychoanalitycy mnożyli się niczym grzyby po deszczu. Świat realny kojarzono z wysepkami tajemniczości, a otaczające życie zaczynało się dzięki temu wydawać bardziej pociągające. Tylko patrzeć, jak z mroków zapomnienia wyciągnięty zostanie na świat boży jeszcze spirytyzm; ciekawe, że to właśnie ludzie inteligentni usiłują wmówić sobie, iż proces poznania znajduje się dotąd w stanie embrionalnym. Stanowczo powinna się wziąć w garść i postarać odzyskać równowagę duchową, czuła jednak, że myśli jej rozpływają się we wszystkich kierunkach jak woda ze staja- łego śniegu. Możliwe, że w miarę upływu lat również i jej mechanizmy obronne zużyły się do tego stopnia, iż nic nie znaczące drobne ciosy wywołują zakłócenia. Prawdopodobnie była żona Rolanda też nie łykała leków nasennych dla przyjemności; może to objaw typowy dla naszych czasów, kiedy ludzie bez jakichś środków farmakologicznych nie potrafią uporać się ze sobą. Regina nie dysponowała żadnym wzorcem, za pomocą którego mogłaby kontrolować procesy zachodzące w jej psychice i notować wszelkie odchylenia. A jeżeli wszystko jest w normie? Może do tej pory żyła jak automat i w tej chwili powinna się cieszyć, że ujawniły się w niej ludzkie słabości? Albo może zaczyna dojrzewać? Dopóki człowiek potrafi pocieszać sam siebie, sprawy nie wyglądają jeszcze tak kiepsko. Poprzedniej nocy, zanim zapadła w głęboki sen, zaabsorbowało Reginę
przedziwne widzenie, które w jednej sekundzie napełniło ją niezwykłym uczuciem szczęścia i spokoju. Nieznane miasto ze wszystkich stron otaczało wysoką górę o spłaszczonym wierzchołku, niby morze wyłaniającą ^ się zeń wyspę. Regina leciała nad otwartym płaskowyżem i nie mogła oderwać wzroku od mrocznych ulic i placów. Domy | ciemnymi jeszcze oknami pałały różowym światłem, jakby wypromieniowywały wchłonięte w ciągu dnia ciepło słońca. Na horyzoncie, na wzgórzach, widniały ciemne kościoły, poprzez ich okna przeświecało jasne niebo. Z dołu, | miasta, jak z dusznego gniazda, unosiły się wszelkie możliwe zapachy: mdły smród rozgrzanego asfaltu i startej na pył gumy opon samochodowych, gdzieś tam, w głębi rozwinęły się nocne kwiaty i wydzielały odurzający aromat, który niebawem zmieszał się z ostrym swądem palonego papieru. W ciągu jednej chwili w mieście zapaliły się światła. Regina spostrzegła, że jej nogi w białych pończochach rozbłysły w sączącym się z dołu świetle. Na pewno stamtąd, z tych odległych ulic, musiała wydawać się maleńkim żuczkiem fruwającym nad latarniami. Fruwającym? Napatrzywszy się na miasto, Regina zaczęła przyglądać się temu, co otaczało ją w pobliżu. Pośrodku płaskowzgórza wznosił się potężny słup oblepiony mnóstwem masywnych obręczy, jak palec pierścieniami. Do obracających się z lekkim skrzypieniem obręczy przymocowane były sznury, każdy z pętlą na końcu. W każdej pętli siedział człowiek. Regina dopiero teraz zauważyła, że również i jej przechylone na skutek ruchu ciało opasuje sznurowa pętla. Kiedy zaczynała się nieco zniżać, wystarczyło pomachać nogami, by zwiększyć prędkość i znowu wznieść się wyżej. Krążąc w taki sposób, siedzący w pętlach ludzie wypisywali na tle mrocznego nieba sinusoidy, co sprawiało wrażenie, iż poruszają się gigantycznymi krokami, chociaż nie zauważyła, aby czyjekolwiek nogi dotykały gładkiej powierzchni kamienistego płaskowyżu. W jakiś zadziwiający sposób przymocowane do obręczy liczne sznury nie plątały się ze sobą, jakby koła zataczane przez wszystkich szybujących były w idealny sposób zsynchronizowane: może w słupie ukryty