kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 862 410
  • Obserwuję1 384
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 674 488

Bell Joyce - W niewoli uczuć

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :574.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
B

Bell Joyce - W niewoli uczuć.pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu B BELL JOYCE Powieści
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 128 stron)

JOYCE BELL W NIEWOLI UCZUĆ Przełożyła Monika Kazimierczak

ROZDZIAŁ I Autobus toczył się pustą drogą, która zakręcała w kierunku domu Johna o'Groata. Góry pozostawały w tyle. Przed nimi rozpościerała się wielka równina. Pat Storm wpatrywała się w linię horyzontu, gdzie zachodni wiatr muskał fale najburzliwszego z mórz. Westchnęła tak głęboko, że siedząca obok kobieta spojrzała na nią z zaciekawieniem. Pat uśmiechnęła się: — Jestem po prostu szczęśliwa — powiedziała. — Cudownie być znowu w domu, po tylu latach. — Po tylu latach? Musiałaś więc być mała, kiedy wyjechałaś — rzekła kobieta. — Miałam czternaście lat. Chociaż wtedy wydawało mi się, że jestem bardzo dorosła. — Twoja twarz wydaje mi się znajoma. — Kobieta przyglądała się jej uważnie, lustrując ciemne włosy i oczy, mleczną cerę, szczupłą sylwetkę i długie nogi. — Całą drogę zastanawiałam się, skąd cię znam. — Jestem Pat Storm — powiedziała dziewczyna. — A pani jest panią Shearer. Mieszkałam tu na farmie Olness. — Zgadza się. To ty jesteś małą Storm! — zawołała pani Shearer. — Szkoda, że nie przyjechałaś przed śmiercią twego dziadka. — Tak. — Pat nagle spoważniała. Była bardzo przywiązana do dziadka, mimo, że był tak surowy i nieprzystępny. Nie chciała opuszczać Olness... — Wyjechaliście tak nagle — wspominała pani Shearer i Pat powiedziała. — Tak, ojciec pokłócił się z dziadkiem. — Wszyscy Stormowie mieli trudne charaktery — stwierdziła pani Shearer. — A twój ojciec, zdaje się, nigdy nie chciał pracować na farmie. — To prawda — przytaknęła Pat. — Wypływał w morze, aż na Wiek. Znikał na tak długo i tak często, że dziadek sam zarządzał farmą. — O co im poszło ostatnim razem? — zaciekawiła się pani Shearer. — Chociaż nie, nie powinnam być wścibska. — To już nie ma znaczenia. — Pat wzruszyła ramionami. — Było, minęło. Dziadek chciał, żeby ojciec wrócił i poprowadził farmę, bo

sam nie dawał już rady. Ojciec przystał na to, pod warunkiem, że będzie pracował po swojemu. No i dziadek się nie zgodził. — Taaa, nie mógłby — powiedziała pani Shearer. Pat umilkła, myśląc o tamtym dniu. Nie słyszała wszystkiego, była jednak świadkiem największej kłótni na farmie. „Wyniosę się na dobre" — powiedział jej ojciec. „Idź więc, w tej chwili!" — ryknął dziadek. Pat była przerażona myślą o opuszczeniu Olness. Wyjechali jednak — spakowali rzeczy i odeszli nie oglądając się za siebie. Pat przełykała łzy. Zostawiała ziemię, którą kochała. Jak na ironię, ojciec, który zawsze wychodził cało z najniebezpieczniejszych przygód morskich, zginął w wypadku samochodowym w Londynie, ledwie dziesięć miesięcy później. Pat napisała o tym do dziadka, ale nie otrzymała odpowiedzi. Czy ciągle się gniewał? A może nigdy nie dostał tego listu? Pani Shearer znów przerwała jej rozmyślania. — Zdaje się, że w gazetach były niedawno twoje zdjęcia. To ta katastrofa lotnicza — byłaś stewardesą i uratowałaś jakichś ludzi... — Wpatrywała się w dziewczynę z sympatią. Pat odrzekła. — Spełniałam po prostu swój obowiązek, pani Shearer. — I pomyślała — „Tak odpowiedziałby dziadek". Wspomnienie katastrofy nie było przyjemne. Nastąpiła awaria i Pat robiła wtedy wszystko, co mogła, ratując innych. Wyciągnęła dwie osoby z płonącego kadłuba i wracała właśnie po następne, kiedy poczuła silne uderzenie w głowę. Odzyskała przytomność dopiero w szpitalu. — Pewnie wracasz, żeby wypocząć — rzekła pani Shearer. — Tak — odparła Pat. — Chciałam od razu iść do pracy, ale lekarz mi zabronił. Wracam więc — do domu. Wszystko potoczyło się tak dziwnie. Po śmierci matki Pat zamieszkała sama w wynajętym pokoju. Dokąd mogłaby pojechać na dłuższy wypoczynek? Już wcześniej myślała o dziadku i Olness, tęskniąc do tego miejsca, ale wahała się bojąc się jego gniewu. Czy przyjąłby ją? No i przyznaj się, Pat Storm — myślała smutno — czekałaś na zaproszenie, byłaś tak samo uparta jak on. Później przyszedł list od adwokata. Dziadek umarł, zostawiając jej w spadku farmę i list. 2 RS

„Kochana Wnuczko" — zaczął typowo. — „Kiedy będziesz czytała ten list, mnie już nie będzie na świecie. Odchodzę bez żalu, bo jestem starym człowiekiem. Zostawiam farmę Tobie i chcę, byś wiedziała, że nie dlatego, iż jesteś moją jedyną żyjącą krewną, ale dlatego, że zawsze byłaś mi droga. Jesteś zwariowaną pannicą, nie bez kozery nazywano cię Sztormowym Ptaszkiem. I jesteś równie uparta jak twój ojciec. Jednak wspaniała z ciebie dziewczyna i ten zapis jest ostatnim gorącym życzeniem starego uparciucha. Obyś odnalazła tu szczęście!" Łzy napłynęły jej do oczu i odwróciła twarz do okna. Kiedy się opanowała, zauważyła, że znacznie zbliżyli się do morza. Niebezpieczne wody Zatoki Pentlard były dziś spokojne, błękitne niczym Morze Śródziemne, jakby nigdy nie burzyły się w czasie sztormów, przywodząc do zguby tyle statków. Wyłoniły się już także skały, których ostre wierzchołki sterczały nad wodą i ponad którymi krążyły mewy. Pat zastanawiała się, jak mogła tak długo przebywać z dala od tego miejsca. Pani Shearer znów się odezwała. — Wiesz, że ktoś mieszka na farmie? — spytała nieśmiało. — Tak, oczywiście, John Sutherland. — Pat nie wiedziała, którym z licznych Sutherlandów okaże się ten. — Dziadek go zatrudnił, był za stary, by dać sobie radę z robotą. — Taaa, jednak wszystkich zadziwił ten wybór — rzekła pani Shearer. — Zresztą, starzy ludzie mają swoje dziwactwa. Pat obleciał strach. — Ale z dziadkiem było wszystko w porządku? — zapytała. — O tak — odparła kobieta. — Był aktywny do końca. Po prostu wydało nam się to dziwne. Chociaż — zawahała się — ostatnio działo się tu wiele dziwnych rzeczy, nawet tragicznych. Obawiam się, że twój powrót tutaj nie jest dobrym pomysłem. Pat spojrzała na nią ze zdziwieniem. — Co pani ma na myśli, pani Shearer? Jakie dziwne rzeczy? — Och! — Kobieta pokręciła z wahaniem głową. — Nie powinnam powtarzać plotek. Wkrótce sama zobaczysz — urwała. — Ale jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebowała pomocy, zwróć się prosto do mnie. 3 RS

Pat ciągle się w nią wpatrywała. O czym mówiła ta kobieta? Potrząsnęła ciemną czupryną i uśmiechnęła się. Nie bała się. Nie ona, dziewczyna, którą przezwano imieniem ptaka zdolnego przetrwać każdą burzę. Autobus zbliżał się do celu i chciała jak najszybciej przyjrzeć się farmie. To był jej dom. Dokądkolwiek będzie podróżować po podjęciu pracy, tu będzie jej dom, jej schronienie. Solidny, dwupiętrowy budynek, stał tyłem do morza. Przytulał się do niego pielęgnowany troskliwie ogród, przez który biegła ścieżka na plażę, w dół przez pola. Dom. Wysiadła z autobusu, machając pani Shearer na pożegnanie. Rozglądała się wokół, bo podświadomie oczekiwała, że ktoś ją powita. Nie wyszli, oczywiście — powiedziała sobie. Dlaczego mieliby po nią wyjść? Podniosła walizkę i ruszyła dróżką w kierunku farmy. Weszła przez małą furtkę i stanęła przed frontowymi drzwiami. Wiedzieli o jej przyjeździe, adwokat ich powiadomił. „Oni... ich..." O kim myślała? O Johnie-Sutherlandzie, oczywiście, którego wyobrażała sobie jako mężczyznę w średnim wieku, z przyjacielską, pogodną żoną u boku. Zapukała. Pukanie rozniosło się echem po całym domu, ale nikt nie nadchodził. Odeszła od drzwi i poczęła rozglądać się dookoła. W dali rozciągały się wrzosowiska, na jednym ze wzgórz stał walący się młyn, nie opodal inny solidny dom. Panowała niczym nie zmącona cisza, nawet morze było spokojne. Zapukała raz jeszcze. Zupełnie niespodziewanie drzwi otworzyły się i stanął w nich wysoki, rudowłosy mężczyzna o przenikliwych, niebieskich oczach. Był młody, miał na oko dwadzieścia cztery lata. Pamiętała go. To John Sutherland, towarzysz jej dziecięcych zabaw. Popatrzył na nią bez uśmiechu i powiedział: — A więc to jest Sztormowy Ptaszek? I natychmiast poczuła się zawstydzona, tak jak w czasach, kiedy byli dziećmi, i ona nigdy nie wiedziała, czy z niej żartował. Oczy jej zabłysły i zapytała: — Czy to ty jesteś dzierżawcą? Jego spojrzenie stało się zimne. — Wejdź — powiedział. Weszła 4 RS

za nim do frontowego, dużego pokoju, w którym palił się ogień w kominku i lśniło czystością, jak za dawnych czasów. Znów poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. — Usiądź. Tak, ja jestem dzierżawcą. Czy masz coś przeciwko temu? Natychmiast się zawstydziła. John nie był winny, że jego rodzinę uważano za najgorszą w okręgu. Mieszkał z ojcem i całą gromadą młodszego rodzeństwa na starej farmie. Z trudem wiązali koniec z końcem. Jego sposób zarabiania na życie wzbudzał liczne kontrowersje, sąsiedzi nie bardzo go lubili. Chyba zrozumiała już, o co chodziło pani Shearer. Odezwała się nieco skrępowana: — Nie wiedziałam kogo tu zastanę, spodziewałam się raczej kogoś starszego. Adwokat nic mi nie powiedział. — Nie? — Zapadła cisza i Pat powiedziała: — Nie wiedziałam, że zająłeś się gospodarką, John. — Nie zająłem się. Robię to tylko czasowo. Po śmierci ojca próbowałem utrzymać nasze gospodarstwo. Ale ziemia tam licha i zwierząt mamy niewiele. Po paru latach młodsi zaczęli wyjeżdżać, w końcu wyjechała matka. Tak więc i ja opuściłem dom. — Wyjechałeś? — I byłem z tego rad. — Zacisnął usta. — Pojechałem do Glasgow. — Jednak wróciłeś? — spytała łagodnie. — Wróciłem. — Jego głos zabrzmiał teraz twardo, zastanawiała się dlaczego. — Słyszałem, że twój dziadek potrzebował kogoś do pomocy na farmie i zgłosiłem się. Dał mi tę pracę. Pat milczała. Teraz aż za dobrze rozumiała aluzję pani Shearer. Dziadek zawsze gniewał się za jej wyprawy na plażę z Johnem Sutherlandem. „Zabraniam ci zadawać się z taką rodziną" .— mawiał surowo. „Oni wszyscy są siebie warci, biedni, bo nie chce im się pracować. Kłusownicy i oszuści, bez wyjątku". Przypomniała sobie szkolne czasy. Któregoś dnia kazano im pokazać czyste chusteczki, a John powiedział, że ma swoją w kieszeni płaszcza. „Przynieś ją więc" — rzekła dyrektorka i John musiał się przyznać do kłamstwa... Zastanawiała się, czemu właściwie bawiła się z Johnem. Prawdopodobnie dlatego, że była ich tylko trójka 5 RS

rówieśników: ona, John oraz Magnus. Ciekawe co porabia teraz Magnus. John zapytał obcesowo: — Jak długo tu zostaniesz? — Nie wiem — odparła ostro, zastanawiając się, dlaczego zawsze się spierali. — Czy to nie ja powinnam o to zapytać? Wzruszył ramionami. — Możliwe. Będziesz jednak potrzebowała kogoś do prowadzenia farmy, nawet jeśli zdecydujesz się tu zostać. — Nie zdecydowałam się tu zamieszkać. Przyjechałam tylko wypocząć. — Ach, tak. Więc dla ciebie to tylko odmiana, wakacje. A dla mnie praca. Milczała. Mogła powiedzieć: — Nie, to nie tak. To mój powrót do domu, byłam w szpitalu. — Nie powiedziała jednak nic temu mężczyźnie o nieprzyjaznej twarzy. — Z pewnością chcesz się dowiedzieć wszystkiego o farmie. Była własnością twojego dziadka. Zatrudnił mnie tylko jako dzierżawcę. — Wiem — odparła. — O tym adwokat mnie poinformował. — To nieduża posiadłość — mówił — ale myślę, że nieźle dajemy sobie radę. — Na pewno — przytaknęła, wiedząc co miał na myśli: Lepiej niż jego ojciec na starej farmie. Podszedł do staromodnego pianina i począł wodzić palcami po klawiszach. — Mam nadzieję, że nie chcesz mnie zwolnić. Nagle zawstydziła się swoich uprzedzeń. Spróbowała nawiązać do starej przyjaźni. — Pamiętasz, John? — zapytała, z łatwością przechodząc na lokalną gwarę. — Kiedy byliśmy mali, świetnie się bawiliśmy, ty, ja i Magnus. Pamiętasz zabawy w przemytników, piratów albo rozbitków? Rzucił jej krótkie i nieufne spojrzenie, jakby nie wierzył w te oznaki sympatii. — Jasne, że pamiętam. Zachichotała. — Tacy wtedy byliśmy; cała trójka karmiła się opowieściami sprzed dwustu lat. Zwabialiśmy statki na skały, szmuglowaliśmy... Zastanawiam się, skąd braliśmy pomysły? To chyba Magnus wymyślał wszystkie zabawy, znał całą historię tych okolic. Obydwaj byliście piratami, John. 6 RS

Uśmiechnął się i miała wrażenie, że wyjrzało słońce. — A ty zawsze dostawałaś role, których nie zagrałby żaden z nas. Wołających o pomoc rozbitków, pirackich jeńców więzionych w starym młynie. — Roześmiali się. — A Magnus? Gdzie on jest? — spytała niepewnie. John nie odpowiedział. Może zresztą nie usłyszał, bo coś poruszyło się w sieni i do pokoju wbiegł duży owczarek, a zaraz za nim trzyletnie dziecko. John wstał i wziął je na ręce, kiedy weszła młoda, dwudziestoparoletnia kobieta. Pat uniosła brwi. Więc John był żonaty? — To Isobel, moja gospodyni. Wdowa po moim bracie. Pat była wstrząśnięta faktem, że tak młoda kobieta straciła męża. — Po którym bracie? — spytała. — Po Alanie. Pamiętała Alana — młodszego od niej, roześmianego lekkoducha. Typowy Sutherland — mawiali ludzie. — Przykro mi — powiedziała cicho. John i Isobel nie odpowiedzieli. Patrzyli na nią w milczeniu, poczuła nagle dziwny dreszcz.- Coś musiało kryć się za śmiercią tego mężczyzny. Spojrzała na dziewczynkę o charakterystycznych dla Sutherlandów rudych włosach, ale mała przytuliła się do matki. Szczekanie psa przerwało ciszę. — Bob, wracaj do stajni — powiedział John. — Isobel, to jest właśnie Sztormowy Ptaszek, o którym ci opowiadałem. Dziewczyna uśmiechnęła się. — Nie pochodzę stąd — powiedziała. — Dlaczego tak cię nazywają? — Był z niej prawdziwy chochlik — odparł John. — Im większy sztorm, tym bardziej była zachwycona. Prawda, Pat? — Zaglądał jej w oczy, jakby próbował czegoś się w nich doszukać. — John — rzekła energicznie Isobel. — Jesteś po prostu niemożliwy. Czy nie przyszło ci do głowy, że ta dziewczyna przebyła daleką drogę i powinna przynajmniej napić się herbaty? John najwyraźniej się speszył, a Isobel poszła do kuchni po herbatę i ciasteczka domowej roboty. Po posiłku Pat trochę się odprężyła. „To po prostu ten chłodny 7 RS

sposób bycia Johna" — pomyślała. — „Wszystko będzie dobrze". Jednak ciągle nie dawały jej spokoju tragiczne wydarzenia, o których wspomniała pani Shearer. Co miała na myśli? John wyszedł z psem, a Isobel zaprowadziła dziewczynę do jej pokoju. Pat wyjrzała przez okno, z którego rozpościerał się rozległy widok na morze, stary młyn i pobliskie wzgórza. Usłyszała warkot silnika i zobaczyła Johna, który pracował na jednym z poletek bliżej morza. Spoglądając na wodę i molo, uświadomiła sobie, że tylko mieszkańcy Olness mieli pełny widok na maleńką przystań. Matka nazywała to miejsce „samotną farmą". Odwróciła się niechętnie na dźwięk głosu dziewczyny. — Myślę, że pokój ci się spodoba — powiedziała Isobel. — Christine i ja zajmujemy większy, po drugiej stronie. — Oczywiście — rzekła Pat z roztargnieniem. — A John? — Och, on - zbudował sobie pokój nad starą stajnią. Mieszkał tam przed śmiercią twojego dziadka. — Ach tak, a ty? — spytała Pat. — Byłaś tu wtedy? — Nie — odparła cicho Isobel. — Starsza pani Smith nim się opiekowała. Ja przyszłam później, po śmierci Alana. — Tak mi przykro — rzekła znowu Pat. Chciała zapytać, jak zginął Alan, co mu się przydarzyło, ale nie śmiała. Isobel odezwała się swoim miękkim głosem. — John był taki dobry dla mnie ofiarowując mi dach nad głową. Nie miałam dokąd pójść. — Już przy drzwiach odwróciła się. — John powinien stąd wyjechać — powiedziała to tak cicho, że po jej wyjściu Pat zastanawiała się, czy dobrze usłyszała. I znowu zadrżała lekko, nie wiedząc dlaczego. Rozpakowała swoje rzeczy i poszła do łazienki, którą urządził jeszcze jej dziadek. Wykąpała się i przebrała, a potem zeszła do dużego pokoju. Zauważyła z zadowoleniem, że nakryto już do stołu. Po chwili Isobel przyniosła dla niej posiłek i uśmiechając się poszła do kuchni. Przez uchylone drzwi Pat zauważyła inny stół, przy którym zasiadała pozostała trójka domowników. To nie było normalne. Zastała tutaj przyjaciela z dzieciństwa, a czuła się jak gość lub jak intruz w swoim własnym domu. Po obiedzie postanowiła pójść na spacer. Było wczesne popołudnie 8 RS

i morze lśniło w promieniach sierpniowego słońca. Szła z lekkim sercem. Będzie tu szczęśliwa, mimo nieprzyjaznego zachowania Johna Sutherlanda. Przede wszystkim chciała dowiedzieć się, co tu zaszło, przed jakimi to dziwnymi rzeczami ostrzegała ją pani Shearer. Minęła po drodze sąsiednią farmę i szła dalej. Nagle przystanęła. Ujrzała stary dom Sutherlandów, opuszczony, z zawalonym dachem i powybijanymi oknami. Drzwi kołysały się na zawiasach, skrzypiąc na wietrze. Kierowana impulsem podeszła bliżej i zajrzała do środka. Dookoła walały się połamane meble. Znów pomyślała o małym Johnie. Chłopcy naśmiewali się zawsze z jego ubóstwa, więc ciągle nosił na ciele ślady toczonych bójek. Zamyślona zawróciła w stronę starego młyna. Pamiętała, że była tam ścieżka prowadząca w dół, na plażę, w miejsce, gdzie pozostały jeszcze resztki molo, nie używanego od czasu zbudowania nowego, dla poławiaczy homarów. Przedostała się na plażę i szła wzdłuż małej przystani, w kierunku farmy. Mimo piaszczystego podłoża, trawa wyrosła tuż przy brzegu, a wśród niej — żółtookie stokrotki i goździki morskie. Zawsze kochała to miejsce. Po prawej znajdowało się nowe molo, przy którym kołysały się cztery łodzie. Była tak pochłonięta rozglądaniem się wokół, że o mało nie wpadła na mężczyznę w rybackiej kurtce, siedzącego na piasku, reperującego więcierz do połowu homarów. Spojrzała na żółte włosy, przystojną twarz i barczystą sylwetkę i zawołała: — To ty, Magnus? Podniósł niespiesznie wzrok, studiował jej twarz swymi jasnoniebieskimi oczyma. — Pat Storm — powiedział w końcu. — Och, Magnus, jak wspaniale, że i ty tu jesteś. Zupełnie jak za dawnych czasów. — Uklękła przy nim na piasku, oglądając jego rybacki strój i koszyk. — A więc łowisz homary? — Tak — odparł. — A to moja łódź, widzisz? — Wskazał na molo, gdzie największa i najbielsza z łodzi kołysała się na falach niczym dumny ptak. — Jest piękna — rzekła Pat. — Najładniejsza ze wszystkich. — Uśmiechnął się zadowolony. — A więc nigdy stąd nie wyjechałeś? — Nie. Dlaczego miałbym wyjeżdżać? 9 RS

— No, byłeś z nas najzdolniejszy. Myślałam, że dostałeś pracę w mieście albo w jakimś centrum przemysłowym, daleko stąd. — Nie — powiedział powoli. — Umarłbym, czułbym się, jakby zamknięto mnie w klatce. Nigdy stąd nie wyjadę. — To cudownie! — krzyknęła znowu. W głębi duszy przez cały czas miała nadzieję, że spotka Magnusa. Był jej bohaterem z dziecięcych lat, jako czternastolatka była w nim prawie zakochana. A teraz...? Zmieszana, spuściła oczy. Mógł się przecież ożenić, jak nieszczęsny Alan Sutherland. Jakby czytając w jej myślach, powiedział leniwie: — Nadal mieszkam tu z ciotką. Magnus był sierotą. — Droga panna Durran, muszę do niej zadzwonić i koniecznie się z nią zobaczyć. Zmieniła się? — Stanęła jej przed oczami chuda, nerwowa stara panna. — Jest tylko bardziej roztargniona niż dawniej — powiedział Magnus i Pat uśmiechnęła się. Milczeli chwilę, wreszcie Magnus zapytał: — Dlaczego przyjechałaś, Pat? Zastanawiała się, dlaczego wszyscy ją o to pytali. Czyż powrót do domu był aż tak dziwną rzeczą? — Potrzebny mi odpoczynek. — Taaa, czytałem w gazetach. Byłaś stewardesą na pokładzie tego samolotu. Podobno ratowałaś kogoś i sama zostałaś ranna w głowę. Ucieszyło ją, że zapamiętał fakty, o których John nawet nie wiedział. Poczuta sympatię do Magnusa, musiał o niej myśleć. — Czy rana była poważna? — Nie. — Uśmiechnęła się. — No, w każdym razie najgorsze mam już za sobą. — Musisz na siebie uważać. Urazy głowy to poważna sprawa. — Tak. — Cień przemknął po jej twarzy. Tak właśnie mówił lekarz. - Właściwie czuję się dobrze — powiedziała — z wyjątkiem okresowych bólów głowy i dręczących mnie złych snów. — Musisz na siebie uważać — powiedział znowu i ucieszyło ją, że się o nią martwił. Odstawił teraz koszyk i przyglądał się jej z podziwem. — Jesteś 10 RS

śliczną dziewczyną, Pat — powiedział. Zawstydzona, odwróciła wzrok. — Zostaniesz tu dłużej? — No — zawahała się. — Wiesz, że dziadek zapisał mi farmę? — Słyszałem — rzucił jej krótkie spojrzenie swoich bladoniebieskich oczu. — Podobno masz tam teraz Sutherlanda? — Tak, Johna. Dlaczego on tu jest, Magnus? Cały czas się nad tym zastanawiam. Wiem, że dziadek myślał źle o Sutherlandach... Magnus wzruszył ramionami. — Kto wie, co może przyjść do głowy staremu człowiekowi? To samo mówiła pani Shearer. — Myślisz, że John próbował się wkraść w łaski dziadka? „Jeśli złapię cię kiedyś z tymi Sutherlandami, to cię zbiję" — zagroził dziadek. A teraz... — Właśnie oglądałam ich starą zagrodę — powiedziała. — John mówi, że wszyscy powyjeżdżali. — Taa, wyrzucono ich. A więc John kłamał. — Ale dlaczego? Wzruszył ramionami. — Och, wiesz dlaczego. Nie byli kryształowi. W końcu wieś obróciła się przeciw nim. Musieli odejść. — A — przerwała zakłopotana, wahając się czy zadać pytanie, które cisnęło jej się na usta — Alan? Jak umarł? — Utopił się. Jego łódź została wyrzucona na brzeg. Ciała nigdy nie odnaleziono. — Cóż, to się zdarza w tych wodach. — Oczywiście — zgodził się Magnus. — To był wypadek. Tylko, że ludzie gadają... — Tak? Powiedz mi, Magnus, co gadają? Wiem, że coś się za tym kryje. — Ludzie gadają, że został zamordowany. — Ale dlaczego? Znowu wzruszył ramionami. — Nie wiem. Może dlatego, że on... — urwał. — Mów dalej. Mów, Magnus, powiedz mi. — Widzisz, kiedy oni wszyscy wyjechali, Alan powrócił tu z żoną. Dostał pracę w takim ośrodku przemysłowym, o jakim mówiłaś, ale też wolał łowić. Wtedy wrócił John. 11 RS

No i zaczęto mówić o Johnie i Isobel... Nagle osłabła. — Och, Magnus, nie. Nie odezwał się. — Nie myślisz chyba, że John... go zabił? Własnego brata? — krzyknęła Pat. — Nie wiem. Nie obchodzą mnie ich sprawy. Pytałaś, więc opowiedziałem ci, co ludzie gadają. Kłócili się o tę dziewczynę — Isobel. — Jednak powiedziałeś, że mówią o morderstwie. Czy są jakiekolwiek dowody? — Nie. — A więc — powiedziała pogardliwie — to tylko plotki. — Bez wątpienia — zgodził się spokojnie Magnus. — Nie wiem, kto może rozpuszczać takie bzdury? — rozzłościła się Pat. — Kto chce uderzyć psa... Ale ty, Magnus, zawsze lubiłeś Johna. — Nie — powiedział powoli. — Nigdy go nie lubiłem. Nagle chmura przesłoniła słońce i woda pociemniała. Pat milczała. Magnus obrócił się do niej. — Ale ciebie, Sztormowy Ptaszku, zawsze lubiłem. Serce jej waliło, kiedy nachylił się i lekko ją pocałował. — Naprawdę, Magnus — powiedziała starając się, by zabrzmiało to niedbale — szybki jesteś. — Często o tobie myślałem. Zobaczymy się jeszcze? — Oczywiście. — Świetnie — powiedział. — Któregoś wieczora wybierzemy się razem do miasta i dobrze się zabawimy. — Pocałował ją znowu. Kiedy odchodziła, słońce już zaszło i wiatr się wzmagał. Jednak czuła się szczęśliwa. Kto by pomyślał, że znów spotka Magnusa? Wyglądał jak młody bóg, a raczej jak Wiking, którego dawniej zawsze odgrywał. No i ciągle ją lubił. Postanowiła nie zajmować się więcej Johnem Sutherlandem i całą tą sprawą. Jeśli nie dojdą do porozumienia, będzie musiała go zwolnić. Farmę może poprowadzić ktoś inny. Weszła do domu przez frontowe drzwi. Zaraz pojawiła się Isobel i zapytała, czy Pat nie zjadłaby czegoś. Pat poprosiła o filiżankę herbaty i przyglądała się dziewczynie. Musiała przyznać, że jest piękna — ciemnowłosa, o szarych oczach. Nagle napotkała spojrzenie Isobel i 12 RS

odwróciła się do okna, zmieszana. — Zerwał się wiatr — powiedziała. — Tak. — Isobel spojrzała na gromadzące się chmury. — John mówi, że jeszcze przed świtem będzie sztorm. — Chyba pójdę się położyć. Pomóc ci w zmywaniu, Isobel? — O, nie. Idź do łóżka i odpocznij. — Zatrzymała się w drzwiach. — Słyszałam o tej katastrofie lotniczej. Odważna jesteś — powiedziała i wyszła do kuchni. Pat położyła się do łóżka i rozmyślała nad wydarzeniami minionego dnia. To nie mogła być prawda, ta plotka o zamordowaniu Alana. Gdyby tak było, na pewno John opuściłby wieś. Nie mogła zrozumieć, dlaczego tu wrócił. Farma nie była duża i po zapłaceniu dzierżawy nie zostawało mu wiele na utrzymanie siebie i wdowy z dzieckiem. Większość mężczyzn dorabiała sobie połowami, a ich żony gościły letników. Zresztą mówił, że był zadowolony kiedy opuścił wieś. Przewracała się niespokojnie. Coś tu nie pasowało. Zasnęła i miała dziwny sen. Znów była dzieckiem i siedziała w starym młynie. Nagle ktoś stanął za nią, popchnął ją w dół i spadała... spadała... Obudził ją szum wiatru — od wielu lat nie słyszała już takiego wiatru. Leżała nasłuchując, i w końcu wyłowiła słaby odgłos silnika łodzi. Usiadła. Taka noc była niebezpieczna dla małej łodzi. Silnik umilkł na parę minut, potem ruszył znowu. Czyżby coś się stało? Wyskoczyła z łóżka i podeszła do okna, ale nic nie dostrzegła. Jeśli była tam łódź, to pływała bez świateł. Pomyślała o zdradliwych prądach i groźnych skałach. Wytężała wzrok, by dojrzeć cokolwiek w ciemnościach. Wtedy zauważyła błysk światła po lewej stronie. Zaintrygowana, popatrzyła w tym kierunku. Światło pochodziło ze wzgórz. Znów usłyszała silnik. Zauważyła, że w pokoju Johna, nad starą stajnią, paliło się światło. Ubrała się szybko i wciągając prochowiec zbiegła po schodach. Jeśli łódź była w opałach, powinna pomóc. Przeszła kurs pierwszej pomocy. Wybiegła przez kuchnię na podwórko. John właśnie wychodził i podbiegła do niego w strugach deszczu. 13 RS

- Pozwól mi pójść z tobą — powiedziała. Spojrzał na nią. — O czym ty mówisz? — zapytał szorstko. — Ta łódź — ma kłopoty, prawda? Słyszałam ją przed chwilą. Mogłabym pomóc. — Nie ma żadnej łodzi — powiedział. — Ale ja ją słyszałam, John. I widziałam światło na wzgórzach. — Światło na wzgórzach? Gdzie? — Tam wysoko, obok starego młyna. Patrzył na nią, ale było zbyt ciemno, by mogła dostrzec wyraz jego twarzy. — Co się z tobą dzieje, Pat? Ciągle jeszcze bawisz się w przemytników i rozbitków? Wracaj do łóżka. Tam nie ma żadnej łodzi. Poczuła się głupio, jak zawsze w jego obecności, ale nie ruszyła się z miejsca. — Dokąd więc idziesz? — Na wzgórzach są owce — odparł. — Spłoszą się, jeśli ich nie zabiorę. To nie potrwa długo. Wracaj, nie potrzebuję pomocy. Zniknął w ciemności, a Pat wróciła do domu. No dobrze, zachowała się głupio. Pójdzie do łóżka i postara się zasnąć mimo wycia wiatru i ujadania Boba. Bob... John nie zabrał psa. W jednej chwili była znów na zewnątrz i owijając się szczelnie płaszczem," pobiegła wypuścić Boba. Zachwycony, począł kręcić się w kółko i szczekać, zanim nie nakazała mu być cicho. — Chodź, Bob — powiedziała. — Odnajdziemy te głupie owce. Chciała iść prosto na wzgórza, jednak Bob skręcił w lewo. Wołała go, ale zniknął w ciemnościach. Chcąc nie chcąc poszła jednak za psem. Niedaleko od wzgórza natrafiła nareszcie na ogrodzenie dla owiec. Bob już tam był i patrzył na nią zdezorientowany, a w każdym razie tak jej się wydawało. Nie brakowało żadnej owcy. Ale co się stało z Johnem? Nagle wydało się jej, że widzi jakąś postać na wzgórzu. To mógł być John. — Idź do domu, Bob — powiedziała. — Z owcami nic się nie dzieje. — I pochylając głowę pod wiatr ruszyła w górę. Dotarła na szczyt wzgórza, tuż obok starego młyna. Nic teraz nie widziała, ale wiatr ucichł i z daleka usłyszała słaby odgłos silnika. 14 RS

Zeszła na ścieżkę prowadzącą na plażę. W ten sposób osłoni się przed wiatrem, a przypływ nie był tak duży, by mógł jej zagrozić. Schodziła powoli, zastanawiając się, dlaczego John ją oszukał. Była już na dole. Wpatrywała się w szalejące morze, nasłuchiwała... Sztorm zdawał się uspokajać, wiatr przycichł a ciemność zaczynała ustępować. Świtało. I wtedy zobaczyła podpływającą do starego mola łódź, a w niej mężczyznę. Ktoś podszedł do łodzi i odebrał z rąk pasażera jakąś paczkę. Wysoki mężczyzna w płaszczu przeciwdeszczowym. Pobiegła naprzód krzycząc: — John! John! Niebo zachmurzyło się i wróciła ciemność. Mężczyzna odwrócił się i zniknął w ciemności. Została sama. 15 RS

ROZDZIAŁ II Pat stała w strugach deszczu. Nie mogła niczego dostrzec. Wreszcie przedarła się na miejsce, z którego wcześniej zauważyła łódź. — Wszystko w porządku? — zawołała, ale nie usłyszała żadnej odpowiedzi, z wyjątkiem zawodzenia wiatru. — John! John, gdzie jesteś? — Nikt nie odpowiadał. Nagle porwał ją gniew. Co on sobie myśli? Zawróciła i ruszyła po plaży, oddalając się od farmy. Nie mógł odejść daleko, myślała, fale zalewały już plażę. Dogoni go i zapyta, co to u licha, ma znaczyć. Wokół gwizdał wiatr i huczało morze, zagłuszając wszystko. Potykając się, brnęła po mokrym piasku i kamieniach, aż dotarła na koniec plaży, gdzie wystawał w morze cypel Groby Point, o który biły spienione fale. Nikogo nie było. Stała nieruchomo słuchając gniewnego ryku morza. Nad głową odezwał się łopot skrzydeł, mewy wyruszały na poranne łowy. Ogarniało ją dziwne uczucie, bliskie przerażeniu. Odrzuciła je ze złością. Od kiedy to Pat Storm boi się burzliwych poranków? — Musiał zawrócić w ciemności — powiedziała do siebie. — W skałach są co prawda jakieś groty, ale to zbyt niebezpieczne. — Nawet nieustraszeni młodzieńcy, za jakich się dawniej uważali, trzymali się z daleka od jaskiń wokół cypla. Unikali ich, przerażeni powtarzanymi przez wieśniaków opowieściami. W jaskiniach mieszkały podobno morskie potwory. Poczuła zmęczenie i zdecydowała się wracać. Postąpiła niemądrze zapuszczając się tak daleko. Szła powoli. Wiatr prawie ustał i deszcz przestał padać. Rozwidniło się już i mogła rozejrzeć się po pustej plaży. Znowu ogarnęło ją to niesamowite uczucie. Próbowała je opanować. — Jestem przemęczona — powiedziała do siebie. — Cała ta podróż i opowieści pani Shearer o dziwnych wydarzeniach... — Przypomniało jej się, co powiedział doktor, kiedy opuszczała szpital: „Urazy głowy to poważna sprawa, panienko. Potrzebuje pani odpoczynku i spokoju". Nie pochwaliłby takich przygód, to pewne. Dotarła do miejsca, skąd widziała obu mężczyzn i zatrzymała się 16 RS

wypatrując łodzi na morzu. Wciągnęła głęboko powietrze. Morze było puste. — To niemożliwe — powiedziała głośno. — Łódź nie mogła tak po prostu zniknąć. — Patrzyła na wodę rozważając różne możliwości. — Mogła opłynąć cypel, ale zbyt dużo tu podwodnych skał. Mogła też przycumować przy molo... Wobec tego, gdzie był mężczyzna, który szedł w jej kierunku? Policzyła łodzie przy nowej przystani. Były cztery, tyle ile widziała po południu. Wchodząc na farmę zobaczyła Boba, który czekał niecierpliwie przed stajnią. Podbiegł do niej wywijając ogonem. — Cześć, Bob — powiedziała. — Cieszę się, że cię widzę. W przeciwnym razie mogłabym pomyśleć, że wszystko sobie wymyśliłam. — Popatrzyła w stronę pokoju Johna. Ciągle paliło się tam światło, tak jak je zostawił. Drzwi były zamknięte. Zaniepokojona, weszła do kuchni. Gdzie on mógł być? Czy coś mu się nie przytrafiło tam, gdzie morze opływało Groby Point? Może powinna wezwać pomoc? Tak rozmyślając postawiła czajnik na gazie. W tym momencie Isobel, całkowicie już ubrana, weszła do kuchni. — Och! Myślałam, że to... — John? — spytała Pat. Zastanowiło ją, dlaczego Isobel wstała, ubrała się i czekała na niego tak wcześnie rano. Musiała wiedzieć, że wychodził. Jednak poczuła się lepiej na widok ludzkiej istoty. Tu, w kuchni z szumiącym czajnikiem i lśniącymi filiżankami, powoli wracał jej spokój. Kiedy Isobel zaparzyła herbatę. Pat była już skłonna śmiać się z własnych strachów. Ale kiedy wkroczył John, cały spokój prysł. Na jego twarzy malowała się wściekłość. — A więc wróciłaś — powitał ją. — Tak... — zaczęła. — Zdaje się, że zakazałem ci wychodzić — powiedział, co rozzłościło Pat. — Ty mi zakazałeś? Będę wychodzić, kiedy mi się spodoba. Poza tym, to ja powinnam cię zapytać, dlaczego uciekałeś, kiedy cię wołałam? — Nie uciekałem. 17 RS

— Uciekałeś. Widziałam cię przy łodzi, wołałam, a ty pobiegłeś na cypel. — Głupia — powiedział ze złością. — Gdybyś tam nie poszła... — Uspokój się, John — przerwała łagodnie Isobel, ale Pat nie dawała za wygraną. — Tak, John? Co by było, gdybym tam nie poszła? — Nic — powiedział już ciszej. — Raczej ty opowiedz, co ci się przydarzyło. — Nie ma co opowiadać. Biegłam za tobą aż do Point, ale zniknąłeś. Potem zniknęła także łódź. Popatrzyła na niego wyczekująco, ale milczał. I stali tak naprzeciwko siebie, aż Isobel powiedziała. — Ściągnij płaszcz, John. Spływa z niego woda. Nalała herbaty i podała im. — O co tu chodzi, John? Może ta łódź zatonęła? Czy nie powinniśmy jej poszukać, zamiast tu siedzieć i popijać herbatę — upierała się Pat. — Nie było żadnej łodzi. Ze wszystkich zaskakujących zdarzeń tej nocy, to było najdziwniejsze. — Ależ, John, ja ją widziałam. Widziałam mężczyznę w łodzi... i tego drugiego, który coś z niej zabierał... — zaczęła się jąkać. John i Isobel wymienili spojrzenia. — Nie było żadnej łodzi — powtórzył. — Wypijmy tę herbatę, na miłość boską i wracajmy do łóżek. Pat odstawiła filiżankę. — Tak, to dobry pomysł — powiedziała i wymaszerowała z kuchni. Przystanęła na schodach. Bardzo wyraźnie usłyszała głos Isobel. — Nie powinieneś być dla niej taki szorstki, John. — Ona nam przeszkadza, Isobel — odparł John. Pat weszła do sypialni i wyjrzała przez okno. Przy molo kołysały się cztery łodzie. Dalej, wzdłuż zatoki, przepływał parowiec. Poza tym, tylko mewy krążyły nad samotną wodą. Rozebrała się i wskoczyła do łóżka. Długo spała, a kiedy wreszcie zeszła do jadalni, śniadanie już na nią czekało. Ledwo zdążyła usiąść, kiedy pojawiła się Isobel z 18 RS

herbatą. — Isobel, nie chciałabym, byś czekała na mnie jak służąca. Sama mogę się sobą zająć. — To żaden problem — powiedziała jak zwykle miękko Isobel. — Wolałabym, żeby tak już zostało. — Ale ja nie mogę tu pozostawać jako gość i jednocześnie pobierać od Johna pieniądze za dzierżawę farmy — roześmiała się sztucznie. — Muszę z nim o tym pogadać. Tylko, że on jest taki chłodny. — Och, on już po prostu taki jest — powiedziała Isobel. — Możliwe — Pat wzruszyła ramionami. — Isobel, co miałaś na myśli mówiąc wczoraj, że John powinien stąd wyjechać? — Powiedziałam coś takiego? — Tak. — No cóż — rzekła wymijająco. — Pomyślałam po prostu, że gdzie indziej mógłby znaleźć lepszą prace. Ale Pat wiedziała, że nie o to chodziło. Po śniadaniu kręciła się trochę po farmie, a potem zeszła na plażę. John stał przy molo i uśmiechał się do niej. Wyglądało na to, że jego złość minęła. — Chciałabyś popływać? — zapytał. Także się uśmiechnęła spoglądając na morze, które poranek rozpogodził. Uciszyło się zupełnie. — Byłoby cudownie — odparła i już po chwili pomagał jej wsiąść do łodzi. Spojrzała na nazwę wymalowaną na burcie „Morska Cyganka" — i zapytała — Należy do ciebie? — Taaa. Jest mała, ale to prawdziwa piękność. Poza tym, łatwo się ją prowadzi. — Tak? — Łodzie są jak kobiety. Z niektórymi trudno sobie poradzić — powiedział i znów się uśmiechnął. — Ta łódź Magnusa, to trudna sztuka. Wątpię, czy ktokolwiek inny mógłby na niej pływać. Sądzę jednak, że jemu to odpowiada — zakończył sucho. Szukała wzrokiem białej łodzi, ale nie było jej. Pewnie Magnus wypłynął na połów homarów. — Spotkałam go wczoraj — powiedziała niedbale. 19 RS

— Magnusa? No i co, bardzo się zmienił? — Tak — zaczerwieniła się. — Nie ma zbyt wielu łodzi przy molo. — Zmieniła temat. — Czy teraz nie łowi się już tak często? Nie odpowiedział od razu. — Jakieś niewyjaśnione wypadki przydarzają się łodziom. — Och? — zaniepokoiła się. — Alecowi Sinclairowi rozwalono silnik, a Sandy Robertson w ogóle stracił łódź, urwała się z cumy... To samo z innymi. Oprócz Magnusa i mojej zostały już tylko dwie. — Czyje? — Jedna Raba Shearera. To stary uparciuch. Mówi, że nikt nie zdoła go zastraszyć. Druga należy do Renny'ego Wilsona. On nie jest stąd, pracuje dla Magnusa. A więc to są te „dziwne wydarzenia" pani Shearer — pomyślała Pat. — Zawiadomiono policję? — Jeszcze nie. Ludzie nie chcieli mieszać w to policji. Czekali, obserwowali, ale nigdy nikogo nie złapano... Pomyślała o wydarzeniach ostatniej nocy. Czy mogły mieć z tym jakiś związek? John mówił dalej: — Ponieważ mieszkam blisko przystani... — urwał. Spojrzała mu w oczy. — Podejrzewają cię? — spytała i nagle zrobiło jej się go żal. Biedny John Suther-land. Jako dziecko cierpiał z powodu swojej rodziny i nawet teraz, będąc dorosłym, nie mógł tego zmienić. Odpłynęli już daleko od brzegu. Nad spokojną taflą wody krążyły mewy. Morze lśniło w bladym, północnym świetle, a na spłukanym ulewą niebie słabo świeciło słońce. Pat czuła się w pełni szczęśliwa, siedząc w miękko sunącej łodzi. Dobrze jest być w domu. Dobrze jest wreszcie oddychać. John przerwał milczenie. — A oto i Magnus. Ahoj! — krzyknął, kiedy zbliżyli się do dużej, białej łodzi. Magnus podniósł głowę. Nie pracował, po prostu siedział w łodzi zapatrzony w wodę. — Nie podpływaj za blisko — powiedział. — Nie bój się, nie dotknę twojej maszyny — odparł John i skręcił 20 RS

w kierunku Groby Point. Potem wyłączył silnik i pozwolił łodzi dryfować. Leniwie wyciągnął z kieszeni lornetkę i skierował ją na wzgórza. Pat obserwowała go myśląc o Magnusie. — Wypatrujesz ptaków? Powiedziałam wczoraj Magnusowi, że jego łódź przypomina ptaka. — Taaa - mruknął John. — On sam jest jak ptak. Mewa siodłata. Mimo woli wybuchnęła śmiechem, który rozniósł się głośnym echem po wodzie. — To ty — powiedziała — ty przezwałeś mnie Sztormowym Ptaszkiem, a teraz przezywasz Magnusa. Cóż, mogłabym go sobie wyobrazić jako złotego orła, z jego karnacją, ale mewa siodłata... — Nie miałem na myśli karnacji, ale charakter. Magnus nie jest orłem. Ciągle się śmiała. — A ty, John, kim jesteś? Także się uśmiechnął i jego surowe rysy nagle się odmieniły. — Ja? — zapytał. — Sądzę, że wróblem miejskim. — Nikt, kto urodził się tutaj, nie może być wróblem miejskim — rzekła z przekonaniem. — No dobrze, więc mewą srebrzystą. — Jesteś zbyt skromny — powiedziała przechylając głowę, by lepiej mu się przyjrzeć. — Nie, nie mogłabym dla ciebie nic wymyślić. Przecież jeszcze cię nie znam. Zmieniliśmy się od czasów, kiedy byliśmy dziećmi, prawda? — Na pewno — powiedział już poważnie — choć myślę, że cząstka dzieciństwa zostaje w nas na zawsze. — Opowiedz mi o sobie — poprosiła zaciekawiona. — Co robiłeś, kiedy stąd wyjechałeś? — Najpierw pojechałem do Glasgow. Chciałem... dojść do czegoś. — Spojrzała na niego, a on mówił dalej. — Miałem już dosyć. Jak długo można być „niedobrym Sutherlandem". Zbuntowałem się więc. — Chyba nie było aż tak źle? — zaprotestowała. — Co ty możesz o tym wiedzieć. — Rzucił jej szybkie spojrzenie. Musiała przyznać mu rację. Pomyślała o Olness, pachnących czystością pokojach i o swoim apodyktycznym dziadku. Powszechnie szanowani Stormowie... 21 RS

Nie, nit mogła wiedzieć, co się czuło przynależąc do niezaradnej, nielubianej rodziny... — Potem pojechałem do Londynu. — Do Londynu? — przerwała mu. — Wtedy, kiedy i ja tam byłam? — I nigdy się nie spotkaliśmy — znów się uśmiechnął. — Tak. Postanowiłem znaleźć dobrą pracę i trochę się poduczyć. — Tak się cieszę. — Wiedziała, dlaczego nie mógł się dalej uczyć. Pracował na farmie u swojego ojca. — Ale mów dalej. — To już wszystko. Za wszelką cenę pragnąłem coś osiągnąć, mieć dobrą pracę. I udało się. Milczała przez chwilę. — Czemu więc wróciłeś, John? — Och, czemu — popatrzył na wodę, potem wzruszył ramionami. — Bez specjalnego powodu. — Wiedziałeś, że Alan tu był? Zawahał się. — Tak. Nie odezwała się. Cóż mogłaby powiedzieć? Czy to był powód, dla którego wróciłeś? Porzuciłeś pracę, na której tak ci zależało, żeby spotkać się z bratem czy z jego żoną? Nagle zadrżała. Zauważył to natychmiast. — Zimno ci — powiedział. — Nie — uśmiechnęła się. — Tylko przeszedł mnie dreszcz. — Nie mów tak. Jestem przesądny. — Ty, John? — Taaa. Ty zresztą też, o ile pamiętam. A ostatnia tragedia... — urwał. — Widzisz ten wir wodny? To Swilkie. — Tak. — To była jedyna rzecz, która w dzieciństwie napawała ją przerażeniem. Słyszała o łodziach, które bezlitośnie wciągał w czasie odpływu. Raz widziała duży statek porwany przez wir. Z trudem udało mu się wyrwać. Wody zatoki są naprawdę niebezpieczne. Kiedyś były tu bardzo silne prądy. Dziadek opowiadał, że w dawnych czasach statki i żaglowce handlowe całymi dniami nie mogły się wydostać z zatoki. Tu, gdzie stał teraz jej dom, kiedyś było morze. — Według mojej teorii Alan utonął właśnie tutaj — powiedział John. Spojrzała na niego wstrząśnięta. 22 RS

— "Wciągnięty przez wir? Ale jak? — Na brzeg została wyrzucona pusta łódź. Sądzę, że ciało porwały fale i tam wciągnął go Swilkie — powiedział ponuro. — To nieprawdopodobna teoria, John. — Tak, chyba tak. No bo jakim cudem wróciła łódź? Ktoś musiał ją przyprowadzić. — Potrafisz określić to miejsce? — Tak. Potrafię. Spojrzała na niego. — Wiesz, że nie ją to zrobiłem — powiedział. — Nie siedziałabym tu z tobą, gdybym tak nie myślała, John. Ale kto? — Właśnie. Kto? — Czy dlatego tu jesteś? Żeby się dowiedzieć? Nie odpowiadał przez dłuższy czas, zdawał się myśleć o czymś innym. W końcu powiedział: — Tak, częściowo. Potem zapuścił silnik i popłynęli wolno w kierunku mola. Kiedy mijali Groby Point, John zaczął opowiadać o dzikich ptakach, które gnieździły się na skałach. Przypomniała sobie, że zawsze je lubił i nigdy nie zakradał się do ich gniazd. Inaczej niż Magnus. — Spójrz na te maskonury — powiedział. Zaciekawiona zaczęła się przyglądać małym, tłuściutkim ptaszkom o jaskrawych dziobach, które przysiadły na zboczu wzgórza niczym zrzędzące staruszki. — A z kim kojarzą ci się maskonury? — zapytała. — Z panią Shearer — odparł poważnie i znów musiała się roześmiać. Słońce przygrzewało teraz mocniej i pomyślała, że od dawna nie spędziła tak miłego popołudnia. Kiedy przybili do brzegu i John pomagał jej wysiąść, powiedział: — Przepraszam, jeśli zachowałem się zbyt szorstko ostatniej nocy, ale wolałbym robić wszystko po swojemu. Patrzył teraz na nią bez dawnego ciepła i znów poczuła, że drży. Czy tylko dlatego zabrał ją na wycieczkę? Tylko po to, żeby zostawiła go w spokoju? — Ach tak, John — rzekła i weszła do domu. Nie widzieli się już tego dnia. John pracował na farmie. Miała nadzieję, że Magnus się pojawi, ale nie przyszedł. 23 RS

Postanowiła wybrać się do wioski zabierając ze sobą dziecko, jeśli Isobel pozwoli. Mogłybyśmy pojechać autobusem — powiedziała Pat — i zostać we wsi do jego powrotu. Chciałabym odwiedzić starych znajomych. Wyruszyły więc najpierw piechotą. Christine mocno trzymała jej rękę. Potem nadjechał autobus i wskoczyły do środka. — Dokąd jedzie autobus? — spytała Christine. — Aż do Johna o'Groata — odparła Pat. — A kim był John o'Groat? — Holendrem. — Kolendra? — Nie — roześmiała się Pat. - Johny o'Groat przyjechał tu setki lat temu, żeby uruchomić prom do Orkney. Jego rodzina rozrosła się w tym czasie do ośmiu osób i wszyscy kłócili się o pierwszeństwo. W końcu stary John wybudował dom o ośmiu ścianach, w których znajdowało się ośmioro drzwi. W środku zaś ustawił ośmiokątny stół. Wielościenny dom tak ubawił Christine, że wybuchnęła głośnym śmiechem. Pat także się uśmiechnęła i rozejrzała się wokół. W autobusie nikt nie zareagował. We wsi od razu skierowały się do małego sklepiku. Pani Campbell, właścicielka, zaokrągliła się przez te lata, ale ciągle miała ten sam szeroki uśmiech. — Słyszałam już, że wróciłaś — powiedziała do Pat. — Wyrosłaś na prawdziwą ślicznotkę. A czyja jest ta mała? — To córka Isobel. Zapadła cisza. W końcu pani Campbell powiedziała: — Taaa, cóż. Musisz być dla niej miła, to jasne. Pat puściła to mimo uszu. — Chcę odwiedzić wszystkich — powiedziała. Pani Campbell roześmiała się. — Zaczekaj chwilę, a na pewno ich spotkasz — odparła. I rzeczywiście, wkrótce zaczęli się schodzić. Przyszli Gunnowie i Mackayowie, reszta Sutherlandów i Shearerów. Alee Sinclair pojawił się z Sandym Robertsonem i Pat przypomniała sobie, że to im porwano łodzie. Spotkała też Sandiego McDonalda z Gór, który chciał dla niej odegrać skoczną melodyjkę na swoich piszczałkach. 24 RS