kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 870 923
  • Obserwuję1 391
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 680 701

Benchley Peter - Bestia

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
B

Benchley Peter - Bestia .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu B BENCHLEY PETER Powieści
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 284 stron)

PETER BENCHLEY PrzełoŜyła Lidia Pawlak

Tytuł oryginału BEAST Ilustracja na okładce LUIS ROYO Redakcja merytoryczna AGNIESZKA LIDIA JANAS Redakcja techniczna ANNA WARDZAŁA Copyright© 1991 by Peter Benchley For the Polish edition Copyright © 1994 byWydawnictwo AmberSp. zo.o. ISBN 83-7082-703-9 Wydawnictwo AmberSp. zo.o. Warszawa 1994.Wydanie 1 Druk: Drukarnia Wojskowa w Łodzi

CZEŚĆ PIERWSZA

1 Czekając, unosiła się w czarnej jak atrament wodzie. Nie była rybą i nie miała pęcherza pławnego, ale szczególny skład chemiczny ciała sprawiał, Ŝe nie tonęła w otchłani. Nie naleŜała do ssaków, nie oddychała powietrzem, zbędne więc było wypływanie na powierzchnię. KrąŜyła. Nie znając snu, odpoczywała, odŜywiając się tlenem pobieranym z wody, która przepływała przez wnętrze jej owalnego ciała. Osiem ramion unosiło się swobodnie pod wpływem prądów wodnych, a dwie długie macki ciasno oplatały ciało. Pod wpływem szału zabijania albo zagroŜenia, gwałtownie prostowała je przed sobą niczym dwa bicze pokryte zębami. Miała tylko jednego wroga, pozostałe stworzenia były jej ofiarami. Nie zdawała sobie sprawy ani ze swych olbrzymich rozmiarów, ani z gwałtowności obcej innym morskim istotom. Przebywała ponad pół mili pod powierzchnią wody, daleko poza zasięgiem promieni słonecznych. Olbrzymie oczy rejestrowały jednak ledwie widzialne błyski emitowane przez inne, mniejsze drapieŜniki pod wpływem strachu lub podniecenia. Dla ludzkich oczu — gdyby mogły ją dostrzec, miałaby kolor kasztanowy, ale tylko w trakcie odpoczynku; podniecona ustawicznie zmieniała barwę. System nerwowy zwierzęcia kontrolował stale tylko jeden element otoczenia — temperaturę. Najlepiej czuła się pomiędzy 7

czterdziestoma a pięćdziesięcioma pięcioma stopniami Farenheita. Kiedy dryfując z prądem napotykała termocykliny lub podwodne źródła, które ogrzewały lub chłodziły wodę, przesuwała się odpowiednio w górę lub w dół. Właśnie wyczuła jakąś zmianę. Dryf zniósł ją do podnóŜa wygasłego wulkanu, wyrastającego niczym igła z dna oceanu, otaczał on wulkan, a chłodne masy wody zostały wyniesione do góry. Poruszając się przy pomocy płetwy ogonowej, bestia powoli wyłoniła się z ciemności. W odróŜnieniu od ryb, nie Ŝyła w stadzie, samotnie przemierzając morza. Dlatego teŜ nie wiedziała, Ŝe obecnie Ŝyło duŜo więcej przedstawicieli jej gatunku niŜ w przeszłości. Równowaga w naturze została naruszona. Celem jej było przetrwanie oraz zabijanie; poniewaŜ w świecie przyrody szczególne, a nawet niespotykane było to, Ŝe często zabijała bez potrzeby. Wyglądało to tak, jakby natura przewrotnie przeznaczyła ją do tego celu.

2Łódź wyglądała z daleka jak ziarnko ryŜu na tle błękitnego atłasu. Od wielu dni wiatr wiał z południowego zachodu. Przez parę ostatnich godzin osłabł i zdechł wprawdzie, ale spokój ten był pozorny. Wiatr nabierał oddechu i niczym zmęczony wojownik zastanawiał się, gdzie najlepiej atakować. Łódź kołysała się lekko na falach, pozbawiona oŜywczej siły wiatru. Howard Griffin siedział w kokpicie, bosą stopę opierając na kole sterowym. Spojrzał na Ŝagle, sprawdził godzinę i samego siebie wyzwał od głupców. Tego się nie spodziewał, nie przewidywał tej ciszy. Układając plan kursu zakładał, Ŝe będzie wiało z południa. O naiwny! Głupi! Nie powinien przecieŜ ograniczać się tylko do przewidywań. PrzecieŜ juŜ byli spóźnieni. Całe przedpołudnie spędzili w porcie Royal Navy w oczekiwaniu na celnika, który w tym czasie szkolił aplikanta w przeszukiwaniu piętnastometrowej łodzi typu Hattears. Powinni być daleko w morzu. Tymczasem kiedy Griffin odwrócił się i spojrzał ponad kratownicą, zobaczył wysoki znak nawigacyjny w kanale, białą plamę błyszczącą w ukośnych promieniach za- chodzącego słońca. Usłyszał czajnik gwiŜdŜący pod pokładem i po chwili Ŝona podała mu filiŜankę herbaty. Podziękował uśmiechem i nagle przyszło mu do głowy, aby powiedzieć: — Świetnie wyglądasz. 9

Elizabeth, lekko zdziwiona, odpowiedziała uśmiechem. — Ty teŜ nieźle. — Mówię powaŜnie. Sześć miesięcy na łódce. Jak ty to robisz! — To złudzenie — schyliła się i pocałowała go w czoło. — Twoje wymagania diabli wzięli. — Pięknie pachniesz. Skóra jej pachniała mydłem i morskim powietrzem. Spojrzał na nogi o oliwkowym odcieniu, bez najmniejszego śladu Ŝylaków mogących zdradzać jej wiek i to, Ŝe ponad piętnaście lat temu urodziła dwoje dzieci. Była tylko jedna jasna blizna po otarciu nogi o betonowy słup w Exumas. Zerknął teŜ na jej stopy, brązowe, kościste i zgrubiałe. Uwielbiał je. — Jak ja znowu włoŜę buty? — zapytała. — MoŜe dostanę pracę w Banku Bosonogich. — Jeśli się wogóle tamdostaniemy — wskazał na luźnego grota. — Wiatr powinien wrócić. — Być moŜe, ale nie mamy czasu — przechylił się do przodu i sięgnął po kluczyk, aby uruchomić silnik. — Nie rób tego. — Myślisz, Ŝe mi się to podoba? Sama wiesz, Ŝe musimy być w porcie w poniedziałek przed południem. — Chwileczkę — podniosła rękę zatrzymując go. — Pozwól mi spróbować. Griffin wzruszył ramionami i usiadł z powrotem. Elizabeth zeszła pod pokład, usłyszał trzask dostrajanego radia, a następnie jej głos, gdy mówiła do mikrofonu: — Radio Zatoka Bermudzka, Radio Zatoka Bermudzka, Radio Zatoka Bermudzka... tu jacht ”Severance”. — Jacht „Severance”, Radio Zatoka Bermudzka — odpowie- dział ktoś z odległości piętnastu mil na południe. — Przejdź na kanał sześć-osiem i czekaj. — „Severance" przechodzi na sześć-osiem — odpowiedziała Elizabeth i wszystko umilkło. Griffin usłyszał cichy plusk za rufą. Spojrzał przez burtę i spostrzegł sześć szarych kleni. KrąŜyły po pasie, Ŝółtych wodorostów sargassowych i walczyły o małe krewetki i inne stworzenia, które schroniły się pomiędzy pływającymi łodygami i pęcherzykami. Lubił wodorosty i wody przybrzeŜne, bo kojarzyły się mu z wolno- 10

ścią; rekiny kojarzyły się z porządkiem w naturze, a delfiny — z Bogiem. Wodorosty były jak Ŝycie. Przesuwają się po wodzie popychane wiatrem i niosą pokarm dla małych zwierząt, które są poŜywieniem dla większych tworzących dalej łańcuch po- karmowy. — Jacht „Severance", tu Radio Zatoka Bermudzka... odbiór. — Tak, słyszymy, Bermudy. Płyniemy na północ, kurs na Connecticut. Chcielibyśmy usłyszeć prognozę pogody. Odbiór. — Dobrze. Na barometrze trzydzieści coma czterdzieści siedem i bez zmian. Wiatr południowo-zachodni dziesięć do piętnastu, przechodzący w północno-zachodni. Fale trzy do sześciu stóp w nocy. Jutro: wiatry północno-zachodnie piętnaście do dwudziestu. MoŜliwe przelotne opady na otwartym morzu. Odbiór. — Dziękujemy bardzo. „Severance" pozostanie na szesnastym kanale. Elizabeth znów weszła na pokład. — Przykro mi. — Mnie teŜ. — Nie tak miało się to skończyć. — To prawda. Miało być inaczej. Według ich wyobraŜenia powinni płynąć południowym wiatrem przez całą drogę wzdłuŜ wybrzeŜa. Po przepłynięciu cypla Montanuk, między Wyspą Rybaków i Zatoką Stonington, zamierzali wyciągnąć flagi, proporczyki i proporce wszystkich krajów, klubów Ŝeglarskich i zatok, które odwiedzili w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Na wysokości falochronu Stonington wiatr miał skręcić lekko na wschód, tak aby w pełnej gali mogli triumfalnie przepłynąć zatokę. Ich dzieci będą czekały w doku razem z matką Elizabeth oraz siostrą Griffina i jej dziećmi. Mieli wypić razem szampana, wziąć wszystkie swoje rzeczy z łodzi i przekazać ją maklerowi na sprzedaŜ. Pragnęli, aby jeden rozdział Ŝycia zakończył się, a następny zaczął w pełnej gali. — Jest jeszcze jakaś nadzieja — odezwał się Griffin. — O tej porze roku wiatr z północnego zachodu trwa krótko — przerwał. — 11

Lepiej, Ŝeby tak było, bo inaczej zabraknie nam paliwa i będziemy halsować w tył i w przód, do końca Ŝycia. Przekręcił klucz i nacisnął rozrusznik, który uruchomił silnik. Czterocylindrowy diesel nie był szczególnie hałaśliwy, ale da niego brzmiał jak lokomotywa. Nie był teŜ bardzo brudny, lecz Griffinowi wydawało się, Ŝe śmierdzi jak centrum Manhattanu. — BoŜe, nienawidzę tego! — wykrzyknęła Elizabeth. — To maszyna. Jak moŜna nienawidzić maszynę? Nie lubię jej, ale nie pozwolę jej nienawidzić. Nie moŜna nienawidzić maszyny. — Ja mogę. Sam powiedziałeś, Ŝe świetnie wyglądam. A w Konstytucji jest powiedziane: świetnie wyglądający ludzie mogą nienawidzić, co chcą. — Błysnęła zębami w uśmiechu i poszła na dziób, aby zdjąć kliwra. — Myśl pozytywnie! — zawołał za nią. — Mamy za sobą duŜo Ŝeglowania. Teraz popływamy trochę na silniku. — Nie chcę myśleć pozytywnie. Chcę być rozgniewana, zawiedziona i zepsuta. I cieszyłoby mnie, gdybyś i ty był rozgniewany... — Z jakiego powodu? Kiedy zobaczył, Ŝe kliwer był juŜ zdjęty, Griffin uruchomił łódź i wycelował jej dziób pod mały wietrzyk, który właśnie się obudził. Martwa cisza ustąpiła drobnym falom. — Mieszkam z najpiękniejszą, szaloną kobietą na Atlantyku, mam łódź wartą tyle, Ŝe mógłbym spędzić następny rok nie szukając pracy, podniecasz mnie... Czego jeszcze moŜna chcieć? Elizabeth wróciła na rufę, zabrała się za ściąganie grota. — Więc to jest dolna lina, prawda? Chcesz, Ŝebym ją okręciła? — Ja to zrobię. — Griffin wstał i pomógł jej zwinąć grota, sterując stopą, aby utrzymać dziób skierowany pod wiatr. — Jest tylko jeden mały kłopot. — A mianowicie? — stanęła na jednej nodze, a palcami drugiej dotknęła łydki Griffina. — Potrzebny jest ktoś do sterowania. — Włącz automatycznego pilota. — Świetny pomysł... gdybyśmy tylko takiego mieli. 12

— Taak... Myślałam, Ŝe jak głośno to powiem, to znajdzie się tu taki. — Jesteś wspaniała, ale zbzikowana — wychylił się zza fałd Ŝagla i pocałował ją. Potem sięgnął po linę, aby zabezpieczyć Ŝagiel. Stopa ześliznęła się mu ze steru i łódź zboczyła z kursu. Fala uderzyła w prawą burtę i zimne krople wody rozprysnęły się na nogach Elizabeth. Jęknęła. — Nie ma co. Wiesz, jak zatopić romantyczny nastrój. Griffin obrócił ster od prawej burty i zwrócił łódź w poprzednim kierunku. Ruch jej stał się nieprzyjemny, poniewaŜ posuwała się teraz po krótkich, niespokojnych falach. — MoŜe powinniśmy poczekać na bardziej pomyślny wiatr — powiedział. — Miło słyszeć, Ŝe masz dla mnie choć trochę litości — uśmiechnęła się, schyliła i zeszła pod pokład. Griffin spojrzał na zachód. Słońce zeszło nad horyzont i zaczęło się zamieniać w pomarańczową piłkę chowającą się za krawędź ziemi. Dziób łodzi skrył się pod falą, wychylił z niej i twardo przeciwstawił następnej. Woda rozprysnęła na rufie niczym zimny deszcz. Griffin zadrŜał i właśnie miał zawołać Elizabeth, aby podała sztormiak, kiedy ta weszła w swoim sztormiaku i przyniosła mu filiŜankę kawy. — Pozwól mi trochę posterować — poprosiła. — A sam prześpij się. — Czuję się świetnie. — Wiem, ale jeśli wiatr nie wróci, to będzie bardzo długa noc. Złapała za ster i usiadła przy nim. — Dobrze — zgodził się, podniósł jej rękę ze steru i pocałował. — Dlaczego tak? — Zmiana dowodzenia. Stary morski zwyczaj. Zawsze całuj rękę tego, kto cię zastępuje. — Podoba mi się to. Wstał, schylił głowę pod bomem i poszedł do zejściówki. — Obudź mnie, jeśli wiatr zdechnie. W kajucie sprawdził wskazania loranu, naniósł liczby na mapę na stole nawigacyjnym i wyznaczył ich pozycję. Za pomocą linijki 13

nakreślił ołówkiem linię od punktu ich połoŜenia do cypla Montanuk. Następnie porównał tę linię z róŜą kompasu na mapie. Wystawił głowę i powiedział: — Powinniśmy przyjąć pozycję trzy-trzy-zero. Przez ostatnie parę minut niebo pociemniało do tego stopnia, Ŝe światło przezierające przez podstawę kompasu rzucało teraz czerwonawy blask na dół twarzy Elizabeth, Ŝółty sztormiak dawał pomarańczowy odcień, a kasztanowe włosy lśniły jak bursztyny. — Jesteś piękna — powiedział Griffin, zszedł tyłem na dół do kabiny i poszedł do ubikacji. Gdy oddawał mocz, słuchał silnika i dźwięku wody ocierającej się o drewniany kadłub. Jego słuch wyczulony był na dziwne dźwięki, ale nic niezwykłego nie słyszał. Przeszedł w stronę dziobu, zrzucił koszulę, szorty i wcisnął się na małą koję w kubryku. W porcie spali razem w achterpicie, ale na morzu najlepiej było, gdy jedno z nich spało z przodu, by kontrolować ruchy łodzi, wyczuwać zmiany pogody, wiatru, na wypadek gdyby... Poduszka pachniała Elizabeth. Zasnął. Silnik monotonnie buczał. Wtryskiwacze pompowały paliwo do cylindrów, tłoki spręŜały paliwo do zapłonu, tysiąc eksplozji na minutę obracało wał, na którym zamocowana była śruba, pchająca łódź na północ, w ciemności. Pompa tłoczyła wodę przez rury w kadłubie i przez silnik, chłodząc go, a potem odprowadzana była za rufę razem ze spalinami silnika. Silnik nie był stary, przepracował niecałe siedemset godzin, od momentu gdy kupili łódź, a Griffin dbał o niego jak o ukochane dziecko. Trudniej jednak było dbać o konserwację rury wydechowej. Wychodziła z komory silnika na rufie i ciasno przylegała do wału śruby napędowej pod podłogą tylnej kabiny. Została wykonana ze stali, dobrej stali, ale przez tysiąc lub nawet więcej godzin uŜywania silnika ulegała działaniu wielu ton słonej morskiej wody i korozyj- 14

nych gazów. Kiedy zaś silnik nie pracował, podczas Ŝeglowania lub postojów, pozostałości soli i cząsteczki związków chemicznych zalegały w niej, trawiąc stopniowo stal. Maleńka dziurka w rurze wydechowej istniała juŜ od tygodni. Od Wysp Bahama przez całą drogę mieli sprzyjający wiatr i wpływali na silniku tylko do Zatoki i portu Świętego Jerzego. Zwykłe odpompowywanie wody z zęzy wystarczyło, aby usunąć jej nadmiar. Obecnie zaś, kiedy silnik pracował bez przerwy, a pompa chłodzenia pracowała przez cały czas — w sytuacji gdy łódź forsowała morze, a nie Ŝeglowała spokojnie — dziura się powiększała. Kawałki skorodowanego metalu odpadały od jej brzegów i wkrótce osiągnęła średnicę ołówka. Woda, która dotychczas kapała do zęzy, teraz swobodnie do niej wpływała. Elizabeth sterowała stopami, oparta w kokpicie o poduszki. Po lewej stronie, na zachodzie, jedynie srebrzysty fiolet na krańcu świata pozostał po dniu, który minął. Po prawej stronie wschodził sierpowaty księŜyc, rozrzucając złote smugi goniące po powierzchni morza. śadnych dusz — pomyślała patrząc na księŜyc. Było to wierzenie arabskie. Czytała o nim w „Odkrywcach", jednej z dwudziestu ksiąŜek, które od lat zamierzała przeczytać, i które pochłonęła przez ostatnie sześć miesięcy. Podobał jej się ten mit: księŜyc — jako pusty niebiański okręt wyruszający na miesięczną wyprawę po dusze, które opuściły ciała. Miał rosnąć z dnia na dzień, aŜ do momentu gdy wypełniony duszami znikał, aby złoŜyć swój ładunek w niebie. Gdy to uczynił, pojawiał się znów jako pusty okręt i zaczynał wszystko od początku. Jednym z powodów, dla których podobała jej się ta idea, było to, Ŝe pierwszy raz w Ŝyciu zaczęła rozumieć, czym jest dusza. Nie miała głębokiej inteligencji, zawsze unikała rozmów, które zaczynały iść zbyt daleko. Poza tym ona i Griffin zbyt wiele mieli zajęć w Ŝyciu, aby zatrzymać się i zastanawiać. On był kierowcą cięŜarówki w firmie Shearson Lehman Brothers, ona pracowała w prywatnym oddziale Banku Chemicznego. W la- 15

tach osiemdziesiątych kolekcjonowali „zabawki": mieszkanie za milion dolarów, dom wartości pół miliona w Stonington, dwa samochody z ogrzewanymi siedzeniami i Ŝarówkami przy popielniczkach obok tylnych siedzeń. Pieniądze przychodziły i od- chodziły; dwadzieścia tysięcy za prywatne lekcje z nauczycielem, piętnaście tysięcy za obiady w restauracjach kilka razy w tygodniu, dwadzieścia tysięcy kosztowały wakacje, pięćdziesiąt tysięcy szło na wyŜywienie i utrzymanie domu. Dwadzieścia tysięcy tu, dwadzieścia tam — Ŝartowali kiedyś — i w miarę szybko w grę zaczynały wchodzić powaŜne sumy. To naprawdę był Ŝart, bo pieniądze cały czas napływały. AŜ pewnego dnia ktoś zakręcił ten kurek. Griffin został zwolniony. Tydzień później Elizabeth stanęła przed wyborem: pół etatu za pół pensji albo zrezygnować. Kontrakt Griffina pozwoliłby im Ŝyć bez zbędnych wydatków jeszcze przez rok, a on w tym czasie mógłby szukać innej pracy. Ale inna praca, oczywiście za mniejsze wynagrodzenie, oznaczała przecieŜ ponowne wprzęgnięcie się w kierat, a tak blisko byli juŜ sukcesu! Innym rozwiązaniem było wypłacenie wspólnych oszczędności, zakupienie łodzi i zobaczenie kawałka świata. Zatrzymali dla siebie dom w Stonington, sprzedali mieszkanie w Nowym Jorku, pieniądze zainwestowali w akcje, aby sfinansować edukację swoich dzieci. Byli wolni, a wraz z wolnością przyszło podniecenie i obawa, a takŜe dzień po dniu, z minuty na minutę — świadomość. Świadomość samych siebie, siebie nawzajem, tego co waŜne, i co nieistotne. Przymusowe ograniczenie dwojga ludzi na powierzchni 44 na 12 stóp mogło być prawdziwą klęską i z początku budziło to w nich niepokój. Wchodzili jedno drugiemu w drogę i robili sobie wymówki. Wkrótce byli juŜ ze wszystkim obeznani, a wraz z tym przyszła pewność siebie, z nią zaś szacunek i wzajemne docenianie sił. Znowu zakochali się w sobie i jeszcze raz się polubili. Nie mieli pojęcia, co będą robić, kiedy dopłyną do domu. MoŜe Griffin spróbuje innego zajęcia, w bankowości, chociaŜ z tego co czytali głównie w karaibskim wydaniu „Time'a" — bankowość była 16

w opałach. Mógł teŜ spróbować pracować w porcie. Uwielbiał majsterkować przy łodziach, nie miał nawet nic przeciwko pokostowaniu czy zszywaniu Ŝagli. A ona? MoŜe uczyłaby Ŝeglarstwa albo dołączyła do którejś z grup ochrony środowiska. PrzeraŜona była stopniem zniszczenia rafy koralowej na Wyspach Bahama i wytępieniem dzikich zwierząt w WINDWARDS i LEEWARDS. Pływali nad jałowym morskim dnem pokrytym zbielałymi muszlami martwych ślimaków i pancerzykami langust. Wokół wielu wysp zauwaŜyli zniszczone i splądrowane środowisko. DuŜo czasu mieli, by myśleć i obserwować, więc zauwaŜyli to błędne koło, w którym nędza rodzi niewiedzę, niewiedza zaś nędzę — powodując niewiedzę. UwaŜała, Ŝe mogłaby coś zaradzić w tej sprawie i zasłuŜyć się jako badacz lub członek Kongresu. Nadal miała dostęp do wielu bogatych ludzi działających w przemyśle chemicznym. Nie było to wielkim zmartwieniem. Coś przecieŜ znajdą. Cokolwiek by to było, zawsze będzie lepsze niŜ to, co było wcześniej. Stali się nowymi ludźmi. Wspaniała podróŜ. Bez cienia Ŝalu. ChociaŜ, właściwie nie całkiem. Był jeden Ŝal — o to, Ŝe musieli włączyć silnik. Nie znosiła jego nieznuŜonego dudnienia, tego bezsensownego bulgotania, kiedy rura wydechowa zanurzała się i wychylała z wody, tego wstrętnego smrodu spalin unoszącego się ponad rufą w kokpicie. Dziura w rurze wydechowej zaczęła się powiększać, w miarę jak odpadały małe kawałki zardzewiałego, nadwątlonego me- talu. Z kaŜdym zakołysaniem się łodzi, z kaŜdym jej prze- chyleniem się z boku na bok poruszał się nie tylko kadłub, ale wszystko wewnątrz niego, w sposób niewidoczny, ale na tyle silny, by spowodować odkształcenie się i naruszenie słabszych miejsc. Wcześniej moŜna było nie zauwaŜyć powiększania się dziury, lecz teraz, gdy łódź chwiała się na krótkich, ostrych falach, rura wydechowa wpadała w lekkie drgania. Zginała się i pękała, a woda z pompy chłodzącej wlewała się do zęzy. PoniewaŜ rura była juŜ pęknięta, nic nie mogło po- 17

wstrzymać morza przed dostawaniem się do wnętrza, gdy rufa łodzi zanurzała się, a otwór rury wydechowej znikał pod wodą. Elizabeth była senna. Ruch łodzi jest najgorszym środkiem usypiającym. Staccato na tyle głośne, aby było nieprzyjemne, ale nie dość gwałtowne, by nie pozwalało jej zasnąć. MoŜe powinna obudzić Griffina? Spojrzała na zegarek. Nie, spał dopiero od półtorej godziny. Niech prześpi się jeszcze z pół. Będzie czuł się rześko i wtedy ona pójdzie spać. Klepnęła się po twarzy i potrząsnęła głową. Postanowiła śpiewać. Nie moŜna zasnąć śpiewając, udowodniono to naukowo. Zaczęła śpiewać pierwsze takty z piosenki „Co będziesz robił przez resztę Ŝycia". Nad rufą przeszła fala i opryskała Elizabeth. Nie szkodzi. Woda nie jest zimna. Byłaby... Fala? Jak fala moŜe nadejść od rufy, jeŜeli łódź idzie dziobem w morze? Odwróciła się i spojrzała. Czterech cali brakowało do zupełnego zalania rufy. Gdy rufa zanurzyła się znowu, więcej wody wlało się na pokład, zalewając poduszki. Poczuła, jak wydzielająca się adrenalina idzie w górę jej pleców i spływa wzdłuŜ ramion. Siedziała bez ruchu jeszcze przez moment, próbując zachować spokój, aby zapanować nad sytuacją. Denerwujące bulgotanie z rury wydechowej ucichło. Spaliny juŜ nie unosiły się nad rufą. Fale po drugiej stronie łodzi wydawały się wyŜsze. Ruch łodzi stał się wolniejszy, chaotyczny i ocięŜały. Sięgnęła ponad sterem, podniosła plastikową pokrywę i uruchomiła pompę w zęzie. Usłyszała, jak rusza silnik elektryczny, ale coś z jego dźwiękiem było nie w porządku. Był odległy, słaby i mozolny.— Howard! — zawołała. śadnej odpowiedzi. — Howard! Znowu nic. 18

Zabezpieczyła ustawienie steru za pomocą liny zwisającej z bomu i zeszła na dół. Odór spalin zatamował jej oddech i poparzył oczy. Wychodziły spod podłogi. — Howard! Spojrzała do achterpiku. Sześć cali wody pokrywało dywan. Griffin śnił jakiś mroczny, pełen złych przeczuć sen, w którym słyszał, jak ktoś z bardzo daleka woła jego imię. Chciał się obudzić, wyczuwając, Ŝe coś z nim nie w porządku; bolała go głowa, w ustach miał jakiś obrzydliwy smak, czuł się ogłuszony. — Co się dzieje? — zapytał i zsunął nogi z koi. Spojrzał w stronę rufy i poprzez niebieskawą mgiełkę zobaczył, jak Elizabeth biegnie do niego coś krzycząc. Co ona mówi? — Toniemy! — Co ty opowiadasz... — zamrugał i potrząsnął głową. Teraz czuł juŜ smród spalin i ich smak. Elizabeth odwinęła dywan w głównej kabinie i podniosła pokrywę komory silnika. Griffin stał juŜ obok niej. Ujrzeli silnik do połowy zanurzony w wodzie. Akumulatory były jeszcze suche, ale woda stale się podnosiła. Griffin usłyszał chlupot w sąsiedniej kabinie, zobaczył tam wodę i zorientował się, co się stało. — Wyłącz silnik! — Co? — Szybko! Elizabeth znalazła dźwignię i wyłączyła silnik. Turkotanie ucichło, a wraz z nim pompa chłodząca. Woda przestała napływać do łodzi i słyszeli teraz tylko uspokajający, jękliwy dźwięk pompy zęzowej. W rufie nadal znajdowała się otwarta rana. Griffin porwał dwie ścierki do talerzy ze zlewu i koszulę z wieszaka, i wręczył to Elizabeth. — Zatkaj tym rurę wydechową. Tak szczelnie jak potrafisz. Pobiegła do zejściówki. Griffin sięgnął do szuflady i znalazł klucz maszynowy. Ukląkł na pokładzie i przyłoŜył klucz do jednej ze śrub przymocowujących baterie do ich podstawy. Gdyby mógł wyjąć baterie 19

z komory silnika i podnieść je o parę stóp, nawet tylko o stopę, dałby pompie czas na zatrzymanie podnoszącej się wody. JuŜ wcześniej zamierzał przesunąć baterie, zaraz po przeczytaniu ostrzegawczego artykułu w jednym z Ŝeglarskich magazynów. Mówił o tym, jak niebezpieczne stało się uzaleŜnienie współczesnych łodzi od wyrafinowanej elektroniki. Wymagało to jednak zmian wykraczających poza zakres jego umiejętności. Oznaczało więc pomoc ze strony wyspiarzy i spowodowałoby opóźnienie. Opóźnienie czego? Zaklął i przekręcił pierwszą śrubę. Była zardzewiała i klucz się osunął. Bez własnego napędu łódź obróciła się bokiem do fal i wpadła w nierówne, urywane kołysanie. Kredens otworzył się i wyleciał z niego stos talerzy, rozbijając się na podłodze. Zacisnął klucz i oparł się na jego rączce. Śruba drgnęła. Udało się przekręcić o pół obrotu i rączka klucza uderzyła w gródź. Oderwał klucz, zacisnął go jeszcze raz i obrócił. Woda stale się podnosiła. Elizabeth leŜała w kokpicie, na kratownicy, twarzą do dołu, z rozłoŜonymi nogami. Zwinęła jedną ścierkę w dłonie i wzdłuŜ kadłuba próbowała znaleźć dwucalowy otwór wylotu rury wydechowej. Z trudem mogła go dosięgnąć opuszkami palców i we- pchnąć ścierkę do środka. Rura była zbyt gruba, a ścierka zbyt mała. Wysunęła się z otworu i odpłynęła. Elizabeth usłyszała nowy dźwięk i zatrzymała się, aby go zidentyfikować. Był to dźwięk ciszy. Pompa zęzowa przestała pracować. Wtedy usłyszała głos Griffina dochodzący z kabiny. — Radio Zatoka Bermudzka... tu jacht „Severance"... wzywamy pomocy... toniemy... nasza pozycja... cholera! Elizabeth wyjęła spod siebie koszulę i owinęła ją drugą ścierką. Zaczęła znowu szukać otworu w rufie. Jacht zmienił pozycję. Woda wtargnęła przez burtę i Elizabeth obsunęła się. Jej stopy straciły oparcie. Machnęła rękami. Czyjaś dłoń złapała ją i pociągnęła w tył. — To nic — usłyszała głos Griffina. — To nic?! Toniemy! 20

— JuŜ nie — jego głos brzmiał bezbarwnie — my juŜ za- tonęliśmy. — Nie. Ja nie... — Hej — powiedział i przyciągnął ją do siebie. Oparł jej głowę na swojej piersi, dotknął jej włosów. — Akumulatory uszkodzone. Pompa uszkodzona. Nie działa teŜ radio. Łódź uszkodzona. Musimy stąd zwiewać, zanim to zatonie. Zgoda? Spojrzała na niego i pokiwała. — Dobrze — pocałował jej włosy — wyciągnijmy tratwę ratunkową. Griffin przeszedł na przód i odsłonił tratwę przywiązaną do dachu kabiny. Upewnił się, czy wszystkie jej komory są napompowane, sprawdził gumową skrzynię przyśrubowaną do płytek pokładu. Chciał być pewnym, czy nikt w Ŝadnym porcie nie ukradł im świateł, linek do wędki, albo konserw. Dotknął paska sprawdzając, czy jego wojskowy, szwajcarski nóŜ był bezpieczny w skórzanej pochwie. Do relingu przywiązany był pięciogalonowy kanister z wodą pitną. Griffin odwiązał go i połoŜył na tratwie. Schodząc pod pokład zastanawiał się, czy wziąć ze sobą mały zaburtowy silnik schowany w dziobie jachtu. W końcu zdecydował, Ŝe da sobie z tym spokój. Nie chciał zostać uwięziony pod pokładem, gdyby łódź zatonęła. Odwiązując ostatnie sznury tratwy Griffin odczuwał dziwną satysfakcję; nie wpadł w panikę. Postępował tak, jak powinien — metodycznie, racjonalnie, dokładnie. — Tak trzymać — powiedział do siebie. — Tak trzymać, a moŜe nam się uda. Elizabeth przeszła na dziób. Niosła plastikową torbę z dokumentacją łodzi, paszporty i gotówkę, a w drugiej ręce EPIRB — nadajnik sygnału bezpieczeństwa, uŜywany w nagłych wypadkach; czerwone pudełko pokryte Ŝółtym styropianem z wysuwaną na jednym z końców anteną.Pokład zalany został wodą, więc łatwo było podnieść tratwę nad niskim relingiem i rzucić ją na morze. Griffin przytrzymywał ją jedną ręką, a drugą pomagał Elizabeth, gdy wyskakiwała za burtę. Kiedy juŜ siedziała bezpiecznie, sam skoczył z pokładu na 21

tył tratwy. Usiadł i włączył przycisk sygnału bezpieczeństwa, wyciągnął antenę i umieścił urządzenie na jednej z gumowych komór. PoniewaŜ tratwa była lekka, a północno-zachodni wiatr dość silny, szybko odpłynęli od uszkodzonego jachtu. Griffin ujął dłoń Elizabeth i oboje patrzyli w milczeniu. Jacht odznaczał się czarną sylwetką na tle gwieździstego nieba. Rufa poszła w dół i powoli znikała. Nagle dziób łodzi podniósł się niczym koń stający dęba i runął w otchłań. Wielkie bąble powietrza podeszły na powierzchnię i dał się słyszeć przytłumiony odgłos ich pękania. — Jezu... — zdołał wyszeptać Griffin.

3Od paru chwil była czujna, a jej receptory przetwarzały sygnały narastającego niebezpieczeństwa. Coś duŜego zbliŜało się do niej z góry, skąd zawsze nadchodził jej wróg. Czuła przemieszczanie wielkich mas wody i nacisk fal. Przygotowywała obronę. W jej wielkim ciele odczynniki chemiczne uruchomiły przypływ zasilających substancji do tkanek. Zapaliły się chromatofory, a kolor ciała zmienił się z kasztanowego na jasnoczerwony. Nie był to jednak kolor krwi, poniewaŜ w jej przypadku była ona tak nasycona hemocyjanem, Ŝe w rzeczywistości miała barwę zieloną. Kolor czerwony natura dała jej do zastraszania. Wycofała się i podniosła dwa najdłuŜsze, przypominające bicze ramiona. Odwróciła się, by stanąć przodem do kierunku, z którego nadchodził przeciwnik. Nie znała strachu; nigdy nie uciekała. Była jednak zdezorientowana ze względu na niezwykłość sygnałów. Jej wróg nie przyspieszał, nie atakował. A przede wszystkim nie było typowych sygnałów echolokacyjnych, Ŝadnych trzasków ani pisków. Cokolwiek to było, poruszało się najpierw dziwnie po powierzchni, a potem, bez zatrzymywania, zaczęło schodzić pod kątem w dół. Cokolwiek to było, przepłynęło obok i nadal pogrąŜało się, robiąc dziwny hałas. Skrzypienie i stukanie. Martwe dźwięki. 23

Kolor stworzenia znów się zmienił; ramiona opadły i rozwinęły się. Przypadkowy dryf przyniósł ją na około dwieście stóp pod powierzchnię, a jej oczy zauwaŜyły drgającą, migotliwą srebrzystość gwiazd. PoniewaŜ światło mogło oznaczać zdobycz, wyszła ku jego źródłu. Kiedy znalazła się dwadzieścia stóp pod powierzchnią, a fale zaczęły wpływać na jej ruch, wyczuła coś nowego — jakieś zakłó- cenie, przerwę w przepływie wody, ruch i jednocześnie bezruch, coś co unosiło się z prądem na wodzie, ale nie było jego częścią. Zadziałały teraz dwa impulsy, zabijania i głodu. Głód przewaŜał, tym bardziej naglący, Ŝe na próŜno szukała ofiary w otchłani. Głód był jej wskazówką, sygnałem do zdobycia Ŝywności. Do tej pory reagowała na niego jedząc, gdy potrzebowała. Teraz trzeba było szukać Ŝywności, zdobycz stała się rzadkością. Zwierzę znowu obudziło się, nie po to, by się bronić, lecz aby zabijać.

4 Milczeli długo, Griffin odpalił racę i trzymając się za ręce patrzyli na Ŝółty łuk i pomarańczowy jaskrawy wybuch na ciemnym niebie. Potem znowu spojrzeli w miejsce, gdzie kiedyś była ich łódź. Przepłynęło obok kilka szczątków — poduszki do siedzenia z kokpitu, gumowy zderzak — ale teraz nie było juŜ niczego, Ŝadnego znaku mówiącego, Ŝe ich jacht istniał. Elizabeth wyczuła, Ŝe dłoń Griffina zaciska się i sztywnieje, złapała ją obiema rękami i zapytała: — O czym myślisz? — Przeprowadzałem właśnie analizę „Gdyby tylko"... — Co? — Wiesz, gdybyśmy tylko wypłynęli dzień wcześniej lub dzień później, gdy wiatr nie zdechł, gdybyśmy nie musieli włączyć silnika — przerwał, a jego głos stał się gorzki — gdybym nie był tak diabelnie leniwy, zszedł pod pokład i sprawdził tę rurę... — Przestań, Howard. To niczyja wina. — Tak przypuszczam. Miała rację. A nawet jeśli nie, to, co robił, niczego im nie dawało. Jedynie pogarszało sytuację. — Ale — Griffin przezwycięŜył gorycz — właśnie o czymś sobie przypomniałem. Pamiętasz, jak Roger sprzedawał nam polisę ubezpieczeniową? Pamiętasz, jak chcieliśmy najtańszą, a on po- wiedział, Ŝe w dzisiejszych czasach nigdy nie odbudujemy takiej duŜej, drewnianej łodzi za taką sumę. On nas zmusił, byśmy poszli na całego? Pamiętasz? 25

— Tak mi się zdaje. — Na pewno pamiętasz. Chodzi o to, Ŝe łódź jest ubezpieczona na czterystapięćdziesiąttysięcydolarów.Nigdybyśmyjejzatyleniesprzedali. Elizabeth wiedziała, do czego on zmierza. Była zadowolona i właśnie miała coś powiedzieć, gdy tratwa obiła się o grzbiet fali i została nią zalana. Przewracali się. Wiedziała, Ŝe nic nie mogą zrobić i wrzasnęła przeraŜona. Wtedy tratwa wróciła do równowagi i łagodnie uniosła się na następnej fali. — Hej! — odezwał się Griffin, przechylił się do Elizabeth i objął ją. — W porządku. Wszystko juŜ dobrze! — Nie — powiedziała — nie jest w porządku. — Zgoda, nie jest. Czego się obawiasz? — Czego?! — krzyknęła w gniewie. — Jesteśmy na środku oceanu, w środku nocy na tratwie wielkości kapsla... i ty mnie pytasz, czego się boję? A co powiesz na to, Ŝe boję się śmierci? — Śmierci? Z jakiego powodu? — Na miłość boską, Howard... — Mówię powaŜnie. Porozmawiajmy o tym. — Nie chcę o tym mówić. — Masz coś lepszego do roboty? No — pocałował ją we włosy — wyciągnijmy wszystkie strachy i rozprawmy się z nimi. — Dobrze — westchnęła głęboko. — Rekiny. MoŜesz powiedzieć, Ŝe jestem tchórzem, ale ich się boję. — Rekiny. W porządku. MoŜemy o nich zapomnieć. — Ty moŜesz. — Nie. Posłuchaj mnie. Woda tutaj jest chłodna. Japończycy i Koreańczycy przetrzebili tu ryby. Jeśli nawet jakiś duŜy rekin podpłynie do tratwy, to ani nie wyglądamy, ani nie pachniemy jak coś, co on zazwyczaj jada. Co jeszcze? — ZałóŜmy, Ŝe będzie burza. — Dobrze. Burza. To Ŝaden problem. Prognoza pogody jest pomyślna. To nie pora huraganów. Nawet jeśli będzie wiało z północnego wschodu, to ta tratwa jest prawie niezatapialna. Najgorsze, jeśli się przewróci. Ale wtedy z powrotem ją postawimy. — I będziemy tak dryfować do głodowej śmierci. — Nigdy. — Griffin czuł zadowolenie, poniewaŜ przekonał się, Ŝe im więcej mówi, tym bardziej moŜe odepchnąć obawy od 26