RAYMOND BENSON
Według scenariusza Bruce'a Feirsteina
JUTRO NIE UMIERA NIGDY
Cykl: JAMES BOND tom 18
ROZDZIAŁ 1
Szatański bazar
Śnieg przysypał całą okolicę, czyniąc podróż dość niebezpieczną, nie
powstrzymał ich jednak przed robieniem interesów. Przyjeżdżali tutaj z
różnych stron Europy i Środkowego Wschodu, aby zawierać umowy,
handlować i targować się z nadzieją, że wrócą do domu z dobrze ubitym
interesem.
Odosobniony pas startowy na przełęczy Chajber, dokładnie na granicy
między Afganistanem a Pakistanem, był wymarzonym miejscem do handlu.
Była to wąska, kręta przeprawa przez góry Safid Kuh w paśmie Hindukusz,
przez którą podróżnicy mogli przebyć ten niegościnny obszar leżący między
obydwoma krajami. Przełęcz Chajber to miejsce bogate w historię. Król
perski, Dariusz I, przeszedł tę przełęcz w V p.n.e. w drodze do rzeki Indus.
Brytyjską epokę tego obszaru opisał w swojej poezji Rudyard Kipling. Ta
leżąca na wysokości 3500 stó górska przełęcz została wyrzeżbiona przez dwie
niewielkie rzeczki, które wycięły sobie drogę pomiędzy stromymi ścianami z
łupków i wapienia. Wiele lat temu wyznaczono tędy szlak karawan i położono
twardą drogę, a szlak kolejowy po pakistańskiej stronie biegnie przez
trzydzieści cztery tunele oraz dziewięćdziesiąt cztery mosty i wiadukty.
Otoczony przez góry płaskowyż na przełęczy był dobrym miejscem na pas
startowy, więc grupy terrorystów spotykały się tam co dwa miesiąc, żeby
handlować ze sobą. Był to jedyny czas, kiedy panował rozejm, wstrzymywano
wendetty, a podejrzenia odkładano na bok. Na zjazd przybywali najemnicy,
mordercy, fanatycy religijni, reakcjoniści i spekulanci. To był istny bazar
terroru. Za godziwą cenę można tu było dostać wszystko. Rakiety Scud,
węgierskie moździerze, AK-47, granaty, broń chemiczną, śmigłowce, a nawet
dwa MiGi-29 Fulcrum, zatankowane do pełna, uzbrojone i gotowe do startu.
Brakowało jedynie ulotek z planem dla każdego z gości, firmowych logo,
znaków informujących kto, co sprzedaje, pięknych hostess zachwalających
towar oraz transportu z parkingu.
Nikt ich nie liczył, ale tym razem na zjeździe zjawiło się co najmniej sto
osób. Zaproszenia dostawało się z trzeciej ręki, a niektórzy z gości, aby wziąć
w nim udział, musieli przebyć okrężną drogę. Całość organizowana była przez
tajemniczą grupę, której płacili wszyscy uczestnicy. Krążyły pogłoski, że
organizatorzy pochodzili z Niemiec, ale nie było to pewne i tak naprawdę
nikogo to nie obchodziło.. Tak długo, jak zapewniano tam odpowiednią
ochronę, goście byli szczęśliwi mogąc tam być. Widząc uzbrojonych
strażników i antenę radaru sprzężoną z podczerwonymi działkami Gatlinga,
uczestnicy zjazdu mogli bez przeszkód targować się do upadłego. To była
najlepsza ochrona, jaką można było kupić za pieniądze.
Terroryści nie wiedzieli jednak, że w ich systemie bezpieczeństwa
istnieje luka. Cały obszar bazaru obserwowany był w Londynie przez elitę
brytyjskiego personelu wojskowego i wywiadowczego. Ktoś obecny na
miejscu miał ukrytą kamerę wideo, przesyłając bezpośredni obraz przez
satelitę.
M, dyrektorka MI6, Bill Tanner, jej szef personelu, rosyjski generał
Bucharin, brytyjski admirał Roebuck i garstka innych wojskowych szych
siedziała urzeczona przed monitorami w Pokoju Sytuacyjnym Ministerstwa
Obrony. Generała Bucharina zaproszono do siedziby brytyjskiego wywiadu
wbrew życzeniom admirała Roebucka, ale M uparła się, że Bucharin powinien
sam zobaczyć, co się dzieje. Roebuck był jednym z kilku wpływowych
wojskowych, którzy nigdy nie przyzwyczaili się do tego, że dyrektor MI6 jest
kobietą.
Pokój Sytuacyjny był duży i przestronny. Miał kształt sześciokąta, a
ogromne kinowe ekrany na jego ścianach otaczały zewsząd pracujących tam
mężczyzn i kobiety. Na środku podłogi stały rzędy komputerów, biurek,
telefonów i różnych innych urządzeń służących do komunikacji ze światem
zewnętrznym. Było to miejsce, gdzie zaczynała się pierwsza linia brytyjskiej
obrony. W Pokoju Sytuacyjnym podejmowano ważne decyzje, a jeśli trafiało
się coś rzeczywiście poważnego, można się było spodziewać, że minister
obrony także tu przybędzie.
Terrorystyczny bazar w Afganistanie nie był sprawą naprawdę poważną,
gwarantował jednak dostatecznie dużo problemów, aby pozwolono spojrzeć
rosyjskiemu generałowi na te uświęcone ściany. Skoro tylko wiadomość o tym,
że wymiana broni rzeczywiście będzie miała miejsce, dotarła do nich od
człowieka MI6 w terenie, admirał Roebuck rozkazał, aby H.M.S. Chester
zaczął patrolować Zatokę Omańską. Był zdecydowany wydać okrętowi rozkaz
odpalenia pocisku samosterującego w kierunku przełęczy Chajber, aby
ostatecznie przerwać tę odbywającą się co dwa miesiące wymianę szatańskich
zabawek.
Bill Tanner był długoletnim weteranem Secret Service i szefem personelu
za kadencji poprzedniego M, Sir Milesa Messervy'ego. Sir Miles przeszedł na
emeryturę dwa lata temu, a sukcesję po nim przejęła nowa, wspaniała M.
Niskiego wzrostu, ale bystry i żwawy Tanner trzymał na głowie słuchawki z
mikrofonem, za pomocą którego porozumiewał się bezpośrednio z operatorem
kamery w Afganistanie. Używał czerwonego laserowego pióra, żeby na
powiększonym obrazie wskazać urzeczonemu audytorium rzeczy, o których
właśnie była mowa.
– Tak jak przypuszczaliśmy, regularny terrorystyczny zjazd w celu
wymiany – potwierdził. – Chińskie Scudy Long March, francuskie śmigłowce
szturmowe A-17, para rosyjskich moździeży...
– Skradzione! – przerwał generał Bucharin, wyraźnie rozdrażniony.
– ... i pojemniki, które zawierają pewnie amerykańskie karabiny,
chilijskie miny i niemieckie materiały wybuchowe – kontynuował Tanner.
Zerknął na M i podniósł brwi. – Zabawa dla całej rodzinki.
M zmrużyła oczy.
– Kryptonimy?
– Czarna Wieża do Białego Skoczka. Czy mógłbyś powiększyć tych ludzi
po prawej? – rzekł Tanner do swojego mikrofonu.
Grupa obserwowała przesuwający się obraz wideo, który zatrzymał się
na jednym z ważniejszych handlarzy. Tanner nacisnął klawisz, a komputer
zrobił powiększenie i uruchomił program identyfikujący twarze. Tysiące
obrazów przebiegło przez ekran w ułamku sekundy, potem pojawiła się na nim
twarz mężczyzny. Wzdłuż obrazu ukazało się jego dossier.
Tanner podsumował szybko zawarte w nim informacje.
– Gustaw Meinholz. Były agent wschodnioniemieckiej STASI. Pracuje
obecnie jako wolny strzelec poza Teheranem. – Mężczyzna miał pociągłą
twarz z zapadniętymi policzkami, ciemne włosy i nosił okulary.
Kamera przesunęła się i zatrzymała na innej twarzy. Program
identyfikujący powtórzył swoją sztuczkę.
– Satoshi Isaguara. Ekspert chemiczny. Poszukiwany za atak na tokijskie
metro. Obecnie pracuje dla sił powstańczych w Zairze. – Isaguara był
Japończykiem, szczupłym, z krótko przystrzyżonymi włosami. Paradował z
wąsikiem w stylu Fu-Manchu i wyglądał rzeczywiście dość złowieszczo.
Kamera skupiła się następnie na czterech mężczyznach dyskutujących nad
prowizorycznym biurkiem z kartonów. Trzech z nich pochodziło ze
Wschodniej Europy, ale czwarty, szorstki, ociężały, brodaty mężczyzna koło
pięćdziesiątki mógł być Hindusem lub Pakistańczykiem. Miał na sobie ciężki
płaszcz, szal i rosyjską futrzaną czapkę z nausznikami. Gdyby buldog mógł
zapuścić bokobrody, przypominałby pewnie mężczyznę widocznego na
wielkim ściennym monitorze. Niecierpliwie dał znak swoim gorylom, żeby
otworzyli walizkę pełną gotówki. Tanner uruchomił program identyfikujący i
pojawiło się dossier mężczyzny.
– Henry Gupta. No, no. Praktycznie to on wynalazł techoterroryzm. Był na
liście FBI najbardziej poszukiwanych ludzi, od kiedy to w 1967 zmiótł z
powierzchni ziemi całe Berkeley w Kaliforni. Był kiedyś radykałem, potem
stał się anarchistą. Teraz pracuje dla pieniędzy.
Na ekranie nastąpiła wymiana: w zamian za pieniądze podano Gupcie
małe, pdłużne, czerwone pudełko. Otworzył je, lecz wieczko skrywało jego
zawartość przed obserwatorami w Londynie.
– Czy możesz to powiększyć? – powiedziała szybko M.
Tanner zrobił powiększenie. Na szczęście Gupta odwrócił się, żeby coś
powiedzieć, odsłaniając urządzenie znajdujące się w pudełku.
– No cóż, panowie – oznajmiła M. – Dzięki temu będziemy chodzić na
proszone obiady przez wiele lat. Nie mogę się doczekać, żeby to pokazać CIA.
Admirał Roebuck wzruszył ramionami. Nie dbał zbyt wiele o
szpiegowskie sprawy. Pozbawiony jakichkolwiek oznak poczucia humoru,
Roebuck był uosobieniem sztywniactwa Royal Navy. Był rodzajem mężczyzny,
który lubił posiadać władzę i nigdy nie pozwalał nikomu o tym zapomnieć. Był
już po pięćdziesiątce, z wyglądu wysoki i barczysty. Jego twarz wyrażała
nieustanną dezaprobatę, co skłaniało M do komentarzy za jego plecami, że
admirał wygląda tak, jakby cierpiał na chroniczną obstrukcję.
Admirał Roebuck odwrócił się do towarzyszących mu oficerów i zapytał:
– Czy widział pan te działka Gatlinga sterowane radarem, generale?
Bucharin skinął głową.
– Tak. I moździerze krótkiego zasięgu. – Angielski Rosjanina był
wyjątkowo dobry. Generał Bucharin był przystojnym mężczyzną pod
sześćdziesiatkę, a jego niezwykła energia sprawiała, że wydawał się dużo
młodszy. Był także inteligentny, gdyż jego uwagi i obserwacje zawsze
wydawały się bardzo trafne. M wspomniała Tannerowi poprzedniego
wieczoru, że spośród wszystkich ludzi w Pokoju Sytuacyjnym właśnie
Bucharina poważa najbardziej, mimo iż uświadamiała sobie, że jego
nastawienie do niej jest takie samo jak innych mężczyzn. Było jasne, iż uważa
on, że Pokój Sytuacyjny to nie miejsce dla kobiety, nawet jeśli jest to brytyjski
Pokój Sytuacyjny.
– Jest tam tego tyle, że można by zacząć wojnę światową, albo co
najmniej jakąś rewolucję – dodał Bucharin.
– Jeszcze jeden powód, żeby zrealizować plan B, nie uważa pan? – spytał
retorycznie Roebuck. Do Tannera rzekł: – Niech pan powie swojemu
człowiekowi, żeby wracał.
– Ma pan rację – rzekł Bucharin. – Tak czy owak moje oddziały są nadal
unieruchomione przez mgłę. Do czasu gdy zniknie, może być już po tym, jak mu
tam, „zjeździe w celu wymiany”.
– Dobrze więc – zgodził się Roebuck. W każdym razie on już podjął
decyzję. Dla niego nadszedł czas wykorzystania swojej władzy. Sięgnął po
czerwony telefon, ale M czuła, że musi coś powiedzieć.
– Admirale przyznaję, że jest to sprawa wojskowych...
– Właśnie tak, M, i niech mi pani wierzy... – Roebuck przerwał i rzucił
do telefonu: – H.M.S. Chester...
– Czarna Wieża do Białego Skoczka – rzekł Tanner do mikrofonu. –
Czarny Król przyjmuje wariant morski.
– ... podobnie jak pani, myślimy o okolicznych wioskach – dokończył
Roebuck zwracając się do M. – Ale one leżą w odległości co najmniej dwóch
mil. Dokładność, z jaką trafia pocisk samosterujący, wynosi dwa jardy.
Ubawiony generał Bucharin zapytał:
– Obchodzi panią zdrowie tych terrorystów?
M przeszyła go wzrokiem.
– Obchodzi mnie to, czy w pełni rozumiemy sytuację. Oto dlaczego
posłaliśmy tam naszego człowieka.
Roebuck warknął do słuchawki:
– Czarny Król do Białego Gońca. Zezwalam na otwarcie ognia.
Około 2500 mil dalej H.M.S. Chester otrzymał rozkaz admirała
Roebucka. Chester był niszczycielem klasy Duke wyposażonym w osiem
wyrzutni pocisków Harpoon 2, klasy ziemia-powietrze typu Seawolf GWS 26
Mod 1 VLS produkcji British Aeorospace. Przebywał właśnie na patrolu na
Morzu Arabskim, kiedy to kilka godzin wcześniej dostał rozkaz udania się na
północ do Zatoki Omańskiej. Teraz okręt był w pełnym pogotowiu bojowym.
Kapitan stojący na mostku podniósł interkom i przekazał wyraźny rozkaz
do pokoju operacyjnego:
– Odbezpieczyć wyrzutnię. Przygotować się do otwarcia ognia.
Odliczam: Pięć. Cztery. Trzy. Dwa...
Wyrzutnia na pokładzie obróciła się do właściwej pozycji i pocisk
samosterujący wystrzelił z precyzją.
– Pocisk odpalony! – krzyknął do interkomu oficer ogniowy w pokoju
operacyjnym.
W Pokoju Sytuacyjnym Ministerstwa Obrony wszyscy widzowie mogli
teraz zobaczyć inny ekran, na którym ukazał się satelitarny obraz trajektorii
pocisku oraz jego aktualne położenie. Mogli także słyszeć wszystko, co
mówiono przez interkom Chestera. Generał Bucharin był pod wrażeniem.
Będzie musiał porozmawiać z prezydentem o unowocześnieniu ich własnego
pokoju sytuacyjnego.
– Czas do celu: cztery minuty, osiem sekund – zameldował oficer
ogniowy. Odległość między niszczycielem a tajną bazą na przełęczy Chajber
wynosiła teraz około 800 mil.
Bill Tanner rzucił szybko do mikrofonu:
– Biały Skoczku! Cztery minuty do uderzenia! Wynoś się stamtąd!
Usłyszał coś w słuchawkach, po czym zmarszczył brwi. Podszedł bliżej
do monitora, na którym widać było bazar terrorystów. Obraz MiGa
przesłonięty był przez stojącego jeepa.
– Tak, do cholery, wiem, co to jest! – rzucił Tanner do mikrofonu. – To
jest jeep! A teraz wynoś się... Nie! Jak to zamierzasz poczekać?! Nie możesz
czekać!
M wyczuwając napięcie w głosie Tannera, podeszła do przodu i skupiła
się na monitorze z jeepem. Inni byli zbyt zajęci śledzeniem lotu pocisku na
innym monitorze, żeby zwrócić uwagę na dramat ujawniający się kilka stóp od
nich.
Oficer ogniowy Chestera zameldował:
– Czas do celu: cztery minuty.
Admirał Roebuck odwrócił się do M z uśmiechem.
– Wszystko dobre, co się dobrze kończy, czyż...
– Zamknij się – ucięła M sucho.
Admirał był zbyt zaskoczony, żeby się złościć. Obrócił się machinalnie,
żeby spojrzeć na monitor, w którym M utkwiła wzrok.
Jeep na monitorze odjechał wolno, odsłaniając skrzydło MiGa. Teraz
wszyscy mogli zobaczyć to, co widział ich agent w terenie, i pojęli, dlaczego
nie ruszał się stamtąd..
– Dobry Boże! – admirał przełknął ślinę. – Czy to jest...
– ... sowiecka torpeda jądrowa SB-5! – dokończył Tanner. Urządzenie
przytwierdzone było do skrzydła MiGa.
M warknęła:
– Rozkaż im zniszczyć pocisk.
Przerażony wyraz twarzy generała Bucharina potwierdzał identyfikację
Tannera.
– Zabag Garoszki!
Tanner powiedział do mikrofonu:
– W porządku, Biały Skoczku. Widzimy ją, dobra robota. A teraz wynoś
się, do diabła! No już!
Admirał Roebuck chwycił znów za czerwony telefon.
– H.M.S. Chester, pilne! – Odwrócił się do generała i zapytał: – Pocisk
nie może jej uruchomić, prawda?
Bucharin wzruszył ramionami.
– Mógłby! A nawet jeśli nie, to jest tam tyle plutonu, że Czarnobyl to przy
tym piknik. Skażenie! Całe góry, śnieg, zbiorniki wody...
– Wioska! – przypomniał im Tanner. – Czy można ją ewakuować?
– W trzy minuty? – Bucharin otworzył oczy ze zdziwienia. – W środku
gór?
Roebuck wrzeszczał do słuchawki:
– Czarny Król do Białego Gońca... zniszczyć pocisk!
Oficer ogniowy nacisnął przycisk samodestrukcji, ale nic się nie stało. –
Sir, nacisnąłem guzik, ale widocznie pocisk jest już w górach.
W Pokoju Sytuacyjnym Ministerstwa Obrony zahuczało nagle jak w ulu.
Ludzie biegali wokoło, wrzeszczeli, łapali za słuchawki telefonów.
– Spróbuj jeszcze raz! – wrzasnął admirał do czerwonego telefonu.
Próbuj aż do skutku!
Tanner rzekł do swojego agenta w terenie:
– Biały Skoczku! Dlaczego wciąż nadajesz?
M siedziała, patrząc na monitor, wśród zdyscyplinowanej, wojskowej
wersji kompletnej paniki. Pozostała spokojna... nienaturalnie spokojna. Bo ona
i Tanner wiedzieli coś, czego inni nie wiedzieli. Szepnęła do swojego szefa
personelu:
– Tej kamery nikt już nie obsługuje.
Tanner odrzekł:
– To dobrze. Przynajmniej jego tam nie ma.
– Powinieneś już się nauczyć: jego nigdy nie ma tam, gdzie myślisz, że
jest.
***
Dwaj strażnicy terrorystów siedzieli grzejąc się przy ognisku, kompletnie
nieświadomi, że tylko minuty dzielą ich od niechybnej śmierci. Po raz
pierwszy spotkali się podczas tej wymiany broni, gdyż zwerbowani zostali w
zupełnie różnych częściach Europy. Ważne było to, że nie można było
wyśledzić nikogo, kto pracował dla organizatorów. Gdyby nie to, że wokół
rozmieszczono tyle narzędzi zniszczenia, mogliby wyglądać jak wędrowcy
przy prowizorycznym ognisku.
Jeden ze strażników spojrzał niedbale dookoła na rozciągające się za nim
ciche pasmo górskie i włożył do ust papierosa. Przed jego twarzą pojawiła się
złota zapalniczka Dunhilla i usłużnie zapaliła koniec papierosa. Strażnik
zaciagnął się i rzucił dokoła wzrokiem, żeby zobaczyć, który z życzliwych
kolegów zrobił mu tę przysługę. Zanim go rozpoznał, jakaś pięść rozciągnęła
go na ziemi.
Jednym płynnym ruchem James Bond podniósł leżącą broń strażnika i
grzmotnął nią w twarz drugiego.
– Paskudny nałóg – rzekł Bond do nieprzytomnego pierwszego strażnika.
Czasu nie było wiele. Jeśli zamierzał wydostać się stąd żywy, nie miał
ani chwili na zatrzymanie się i analizę różnych strategii. Musiał wybrać plan i
trzymać się go. Musiał zabrać torpedę jądrową umieszczoną na MiGu poza
obszar celu pocisku samosterującego Royal Navy.
Odwrócił zapalniczkę Dunhilla i włączył ukryty przełącznik. Maleńki
wyświetlacz zaczął odliczanie... 5, 4, 3...
Bond rzucił zapalniczkę na stos beczek z olejem i pobiegł. Ręczny „granat
zapalający”, który dał mu Q eksplodował dwie sekundy później, po czym cała
baza pogrążyła się w kompletnym chaosie.
Tuż za nim znajdował się pojazd wożący rakietę Scud. Była to
ośmiokołowa ciężarówka z długą platformą, do której pod kątem
przytwierdzona była rakieta. Kierowca zareagował szybko i odjeżdżał, chcąc
zabrać rakietę z dala od ognia. Bond wskoczył na ciężarówkę w chwili, kiedy
automatyczny radar drgnął, a działka Gatlinga obróciły się błyskawicznie,
kierując lufy w stronę eksplozji. Na teren dywersji Bonda posypał się grad
pocisków.
Słyszał jeszcze jak Tanner przynagla go przez mikrofon:
– Wynoś się stamtąd, James!
Teraz już całe obozowisko ogarnęło szaleństwo. Stażnicy, kupujący i
sprzedający biegali wokół, strzelając na ślepo do niewidzialnych wrogów.
Nikt nie zauważył mężczyzny przyczepionego do boku pojazdu wiozącego
Scuda, który przejechał między nimi oddalając się.
Tymczasem Henry Gupta kurczowo chwycił pudełko, za które zapłacił
tyle pieniędzy. Rozejrzał się wściekle, szukając swoich goryli. Gdzież oni się,
do diabła, podziali? Tak długo musiał czekać, żeby dostać to urządzenie w
swoje ręce. Nie chciał, żeby cała operacja wzięła teraz w łeb.
Bond wyjął ze swego plecaka jeszcze jedno urządzenie i przyczepił je do
boku ciężarówki ze Scudem. Trzymał się tego pojazdu tak długo, dopóki ten
zbliżał się do MiGa, potem skoczył na ziemię i przekoziołkował.
Kilka sekund później urządzenie eksplodowało, niszcząc Scuda.
Płomienie zaczęły się rozprzestrzeniać i wkrótce potem ogień ogarnął całą
tajną bazę.
Dwaj goryle Gupty wskoczyli do jadącego jeepa i zarekwirowali pojazd,
wyrzucając z niego kierowcę i pasażera. Zawrócili go, potem i pojechali z
powrotem po swojego pracodawcę. Gupta, zdenerwowany, że zabrało to tym
idiotom tak dużo czasu, wspiął się do jeepa.
– Wynośmy się stąd, do diabła! – wrzasnął Gupta. Pojazd pomknął w
kierunku drogi, zostawiając za sobą potworne zamieszanie.
Mniej więcej dwie minuty przed dotarciem pocisku Royal Navy do
miejsca przeznaczenia, Bond przetoczył się pod najbliższym MiGiem, tym,
który uzbrojony był w broń jądrową. Pilot, który stał pod samolotem oglądając
otwory po kilku pociskach, obrócił się o ułamek sekundy za późno. Bond
wybił spod niego stopę, pozbawiając go równowagi. Wyprostował się i
kopnął pilota w głowę. Nie przestając myśleć, wspiął się na MiGa i wskoczył
do kabiny. Drugi pilot, siedzący za Bondem, wrzasnął na intruza. Wyciągnął
pistolet Makarowa i pociągnął za spust dokładnie w chwili, kiedy Bond
trzasnął go w nos hełmem. Pocisk przeszedł z prawej strony Bonda.
Mężczyzna opadł na siedzenie, przesuwając się do przodu.
Szybkim ruchem Bond narzucił kask na głowę i spojrzał na tablicę
rozdzielczą, aby od nowa oswoić się z kabiną MiGa 29. We wczesnych latach
osiemdziesiątych przeszedł kurs treningowy z pozorowanymi lotami, ale było
to już jakiś czas temu. Fulcrum miał zasięg 715 mil i mógł przenosić pełny
ładunek pocisków, rakiet lub bomb do atakowania celów naziemnych. Na
skrzydle, w miejscu gdzie łączyło się z kadłubem, miał działko. Miał także
coś, co inżynierowie nazywali radarem „patrz w dół, strzelaj w dół”, który
pozwalał MiGowi wykryć nisko lecący samolot albo pocisk. Maksymalną
prędkość MiGa określano na 1450 mil na godzinę, a wysokość 50 000 stóp
mógł osiągnąć w ciągu minuty. Bond miał nadzieję, że ta statystyka była
dokładna. Zapalił silniki i nacisnął kontrolkę, żeby zamknąć podwójną osłonę
kabiny.
Jakieś pięćdziesiąt stóp dalej, pilot drugiego MiGa patrzył jak urzeczony.
Ten gnojek właśnie próbował ukraść samolot! To zaczynało być zabawne...!
Zapaliły się silniki drugiego MiGa.
Bond kołował na prowizoryczny pas startowy, kiedy niektórzy z
terrorystów zdali sobie sprawę z tego, co się dzieje. Przenieśli ogień na MiGa.
Bond odwrócił samolot w ten sposób, że strumień gazów z silników
odrzutowca przesunął się po jeepach i terrorystach, zmiatając ich jak muchy.
Potem użył działek pod skrzydłami, aby zniszczyć kilka stosów amunicji i
rakiet. Powstała istna ściana ognia i gorąca. To powinno powstrzymać ich
dostatecznie długo, żeby dostać się na pas startowy.
Obrócił samolot z powrotem i z pełną prędkością wytoczył się na pas.
Spojrzał na chwilę w niebo, domyślając się, że lada chwila będzie mógł
zobaczyć pocisk.
I rzeczywiście, pocisk samosterujący wychynął z chmur, zmierzając
prosto na niego. Był to już ostatni moment. Bond przymknął przepustnicę tylko
na tyle, żeby pozwolić pociskowi przelecieć tuż nad sobą, praktycznie
ocierając się o samolot, a potem popchnął manetkę. Koła MiGa oderwały się
od ziemi w chwili, gdy uderzył o nią pocisk.
***
W Pokoju Sytuacyjnym ostatniedwie minuty upłynęły w ciszy i napięciu.
Obserwatorzy śledzili monitor wstrzymując oddech. Kamera nie przesuwała
się, ukazując statyczną scenę, ale MiG zniknął z pola widzenia. Nie mogąc
śledzić losu jądrowej torpedy przyczepionej do skrzydła MiGa, elitarni
członkowie brytyjskich sił wojskowych i wywiadowczych mogli się już tylko
modlić i czekać. Słyszeli monotonny głos oficera ogniowego odliczającego
czas do wybuchu pocisku. Widzieli, jak cały obraz na monitorze nagle
efektownie wybuchł, potem wszystkie ekrany pokazywały jedynie śnieżący
obraz.
***
Upadek pocisku stworzył na przełęczy prawdziwe piekło na ziemi.
Rozszalała kula ognia, która wyrosła nad pasem startowym na wysokość
domu, zdawała się doganiać MiGa Bonda wznoszącego się coraz wyżej i
wyżej. Otworzył przepustnicę tak mocno, jak tylko było można, i poczuł rzadką
radość, gdy samolot w końcu wyleciał z płomieni prosto w czyste niebo.
Westchnął z ulgą. Serce waliło mu jak młotem, pompując adrenalinę.
Zrobił to. Wydostał stamtąd sowiecką torpedę. Przeklęty admirał... Teraz
najważniejsze pytanie było: dokąd lecieć...? Nie uśmiechał mu się specjalnie
lot aż do Chestera. Znał niezłą restaurację w Peszawarze, ... a kobieta, która ją
prowadziła, sama była smakowitym kąskiem...
Dźwięk pocisków uderzających w samolot przywrócił Bonda z powrotem
do rzeczywistości. Drugi MiG wystartował za nim i teraz siedział mu na
ogonie. Struga metalu wystrzeliła z jego działek w chwili, kiedy Bond
wykonał gwałtowny skręt w prawo. Szarpnął w lewo, potem znowu w prawo,
wymykając się przed niespodziewanie celnym ogniem drugiego MiGa.
Jakby nie było tego dosyć, lecący z nim pilot zaczął odzyskiwać
przytomność. Tylko chwilę zajęło mu zrozumienie tego, co się dzieje, po czym
z całą siłą zaatakował 007. Zarzucił metalową pętlę na szyję intruza i zacisnął
uchwyt. Bond, nie mogąc złapać tchu, usłyszał przeciągły, wysoki dźwięk.
Mogło to oznaczać tylko jedno... ścigający go MiG wystrzelił za nim rakiety na
podczerwień.
Broniąc się przed uduszeniem, Bond popchnął przepustnicę do przodu i
szarpnął za drążek. MiG wszedł w miażdżący kręgosłup zakręt, kiedy rakiety
przeleciały obok niego z błyskiem. Żeby tylko mógł teraz doprowadzić
samolot tam, gdzie chciał, zanim siedzący za nim mężczyzna zadusi go na
śmierć...
Pilot MiGa ścigającego Bonda zaklął, gdy rakieta chybiła celu. Zmrużył
oczy i zobaczył, że samolot Bonda zniknął z pola widzenia. Złodzieja nie było
ani z przodu,, ani po prawej i lewej stronie. Gdzież on się, do diabła podział?
Drugi pilot nie zauważył, kiedy Bond zajął pozycję bezpośrednio pod
swoim prześladowcą, utrzymując taką samą prędkość. Mimo potwornego
ucisku na szyi, napiął się teraz i sięgnął do czerwonego guzika z napisem
„Katapulta Fotelu Drugiego Pilota”. W końcu naprężając się tak mocno, jak
tylko mógł wytrzymać, nacisnął guzik.
Tylna połowa kabiny rozleciała się zdmuchnięta i zaskoczony drugi pilot
wystrzelił w powietrze. Uderzył w brzuch drugiego MiGa, przebijając się
przez jego kadłub, aż jego ciało werżnęło się w siedzenie drugiego pilota.
Pilot drugiego MiGa odwrócił się, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
Była to ostatnia rzecz, jaką zobaczył, gdyż ludzki pocisk śmiertelnie
uszkodził samolot. Mig eksplodował rozlatując się na tysiące kawałków.
Bond popchnął do przodu przepustnicę swojego MiGa i wymamrotał:
– Niedzielny kierowca.
Ustalił kurs, włączył dopalacze i usadowił się wygodnie. Potem sięgnął
do przełączników radia i zaczął mówić do mikrofonu.
– Biały Skoczek do Czarnej Wieży...
W Pokoju Sytuacyjnym Tanner pociągnął za uchwyt przy słuchawkach i
teraz głos Bonda przekazywany był do głośnika, tak że wszyscy mogli go
słyszeć.
– ... wracam do zamku. I możesz powiedzieć Czarnemu Królowi, że Biały
Skoczek chciałby rozwalić szachownicę na łbie jego gońca.
Twarz admirała Roebucka poczerwieniała, kiedy inni stłumili śmiech.
Nawet M, która zachowała spokój przez cały czas, pozwoliła sobie na
uśmiech.
ROZDZIAŁ 2
Cień na morzu
Przestrzeń wokół ziemi pełna jest satelitów okrążających nasz glob w
różnym celu i spełniających różnorakie funkcje. Podstawowy typ stanowią te,
które używane są do celów telekomunikacyjnych, pomocy przy nawigacji,
gromadzeniu materiałów wywiadowczych i wojskowych oraz satelity
meteorologiczne, Każdy z tych satelitów jest własnością jakiegoś państwa, a
czasem korporacji, która pod różnymi względami może być silniejsza niż
państwo.
Przekaz informacji – i handlowych, i wszystkich innych, na cały świat –
dokonuje się za pośrednictwem satelitów telekomunikacyjnych. Bez nich
współczesna cywilizacja byłaby ułomna. Satelity pozwalają uzyskać
połączenie radiowe lub telewizyne z dowolnym miejscem na kuli ziemskiej.
Podobnie rzecz się ma z usługami telefonicznymi. Po wystrzeleniu pierwszych
satelitów w latach pięćdziesiątych i wczesnych sześćdziesiątych,
Międzynarodowa Organizacja Satelitów Telekomunikacyjnych rozrosła się i z
powodzeniem zbliżyła do siebie ludzi na całym świecie. Bez satelitów nie
można by było ogladać na żywo w telewizji wojny w Zatoce Perskiej. Nie
byłoby bieżących powtórek wydarzeń sportowych odbywających się w innej
części świata. Wczorajsze wiadomości byłyby wiadomościami dzisiejszymi.
Postęp, który dokonał się w technologii łączności w czasie ostatnich
trzydziestu lat, poprawił także stosunki polityczne na naszym globie. Dzięki
wykorzystaniu satelitów, ludzie w jednym kraju mogą poznać jakąś inną
kulturę na drugiej półkuli. Obalono mury i przekroczono bariery. Bez satelitów
nadal obawiano by się potęgi wojskowej innego kraju, jego politycznych
intencji i zdolności do wykonania pierwszego uderzenia.
Kilka takich satelitów komunikacyjnych było w posiadaniu ogromnej
sieci, znanej światu jako CMGN. CMGN czyli Carver Media Group Network,
było drugą pod względem wielkości siecią dziennikarską z powodzeniem
rywalizując o pierwsze miejsce z CNN. Wszyscy na świecie znali sieć CMGN
– ostatecznie biła ona wszelkie rekordy, dostarczając wiadomości szybciej niż
jakakolwiek inna sieć. Ich slogan „Jutrzejsze wiadomości – dzisiaj” stawał się
coraz bardziej realny, gdyż CMGN zdawała się być wszędzie, w każdym
zakątku naszego globu. Nawet ludzie z krajów, które normalnie nie były
przychylne Zachodowi, zatrzymaliby się i uśmiechnęli do kamery CMGN. I
byliby szczęśliwi, gdyby mogli opowiedzieć światu o swojej filozofii życia,
ponarzekać na kapitalizm czy wysunąć żądania w związku z ostatnią sytuacją
zakładnika.
Jeden z satelitów komunikacyjnych CMGN, krążący po orbicie
geostacjonarnej, znajdował się właśnie nad południowo-wschodnią Azją,
obserwując w dole dramat rozgrywający się na wodach u wybrzeży Chin.
*****
Księżyc oświetlał Morze Południowochińskie bladym, widmowym
światłem, co sprawiało, że wszystko utraciło swój kolor. Kontrast był taki, że
mogli być aktorami w czarno-białym filmie. Było coś takiego w żeglowaniu po
morzu w nocy, co działało kojąco na wszystkich podróżników. Na przykład
dwoje kochanków na wycieczkowym statku być może przechadzałoby się po
pokładzie, podziwiając niebo i trzymając się w objęciach. Rybak mógłby
zasnąć ze swoją wędką w ręce. W normalnych okolicznościach, większość
istot ludzkich zaczęłaby marzyć, uśpiona nieruchomymi wodami i brakiem
wiatru.
Niestety, mężczyźni na pokładzie H.M.S. Devonshire nie cieszyli się
względnym spokojem morza czy światłem księżyca. Byli w pełnym pogotowiu
bojowym.
Ten niszczyciel klasy Duke odbywał właśnie swój rutynowy patrol,
płynąc z Filipin do Hongkongu. Kiedy dwa MiGi-21 nadleciały nad statek od
strony rufy. Sygnały nadesłane przez Chińczyków wprawiły wszystkich w
zakłopotanie.
Komandor Richard Day, kapitan Devonshire'a. Pospieszył na mostek,
żeby dołączyć do swojego pierwszego oficera, komandora-porucznika Petera
Hume'a
– Cała naprzód, kurs 127 stopni – rozkazał komandor Day.
– Nie rozumiem tego, sir – rzekł komandor-porucznik Hume. – oni
mówią, że jesteśmy na chińskich wodach terytorialnych. Jesteśmy zbyt daleko,
żeby być na chińskich wodach!
Okręty na morzu zależą od innego typu satelitów, które pomagają w
nawigacji na wodach naszego globu. Satelity nawigacyjne wystrzelone w roku
1989 z systemem pozycjonującym NAVSTAR GPS przekazują w ciągły sposób
informacje o czasie i pozycji. Wokół Ziemi krążą 22 satelity NAVSTAR, a
dokładność pozycji określona za ich pomocą wynosi kilka stóp w przypadku
zastosowań wojskowych i około 300 stóp w innych. Nie mogło być
wątpliwości co do pozycji Dewonshire'a na mapie wskazywanej przez
NAVSTARa.
Radiooperator wręczył komandorowi Dayowi następną wiadomość od
Chińczyków. Ten spojrzał na nią i rzekł:
– Czy oni postradali zmysły? Chcą żebyśmy... Przygotować się do akcji!
Hume potwierdził rozkaz.
– Przygotować się do akcji, sir! – Nacisnął guzik i rozległ się dzwonek
alarmu.
Day odwrócił się do radiooperatora.
– Radiooperator poślij Chińczykom taką odpowiedź: Tu brytyjski
niszczyciel „Devonshire”. Nie jesteśmy w miejscu, które podajecie. Jesteśmy
na międzynarodowych wodach siedemdziesiąt pięć mil od waszego brzegu.
Nie popłyniemy do chińskiego portu. Łamiecie prawo międzynarodowe.
Radiooperator poszedł do siebie, a Day chwycił za telefon, łącząc się z
operacyjnym.
– Czy jesteście całkowicie pewni naszej pozycji?
Głowny operator wojenny, czyli w żargonie morskim PWO, sprawdził
wyświetlacz, na którym widać było namiary trzech dużych satelitów przy
dużym, średnim i małym powiększeniu. Te rzeczy nigdy nie kłamały... a może?
– Tak, sir – odparł PWO. – Namiar satelitarny jest dokładny.
Day mruknął:
– Zawinąć do chińskiego portu, dobre sobie... oni myślą, że kim my
jesteśmy, że straszą nas w ten sposób? Tylko dlatego, że przejęli Hongkong,
myślą, że już cała wschodnia półkula należy do nich...
Komandor Day miał czterdzieści cztery lata i służył w Royal Navy od
ponad dwudziestu lat. Był obeznany ze statkiem, rozumiał też dobrze
skomplikowaną politykę Dalekiego Wschodu. Stacjonował w Hongkongu
przez połowę swojej marynarskiej kariery i opanował kilka wschodnich
języków. Chińczycy mogli być bardzo uparci, ale on nie zamierzał pozwolić
im wodzić się za nos.
Devonshire mknął przez morze, ale dwa MiGi przeleciały nad nim
ponownie. Chińscy piloci otrzymywali rozkazy ze swojej bazy. Z ich punktu
widzenia, Brytyjczycy nie mogli się chyba spodziewać, że uwierzą w to, co
oni mówią. Dla nich było oczywiste, że Royal Navy przeprowadzała jakiś
rodzaj misji szpiegowskiej.
Kompletnie skołowany komandor Day rzekł:
– Poślij to: Jesteśmy na wodach międzynarodowych i będziemy się
bronić, jeśli zostaniemy zaatakowani. Wyślij też kopię do admirała. Pilnie.
Kiedy niszczyciel pruł wodę na pełnej szybkości, nikt nie zauważył
ciemnego, niewyraźnego kształtu podążającego w ślad za brytyjskim okrętem
wojennym. Oczywiście nikt nie mógł go zobaczyć, ponieważ był to okręt
zbudowany według najnowszej technologii stealth. Składający się z
bliźniaczych kadłubów w kształcie ogromnych pontonów, dziwnych gładkich
płaszczyzn i pomalowany całkowicie na czarno, niewidoczny statek wyglądał
jak potwór z głębin, który mógł schować się i zaczaić na swoją zdobycz, kiedy
tylko miał na to ochotę. Cielsko statku zawieszone było nisko nad wodą na
dwu pontonach. Przestrzeń między nimi była otwarta i pokryta przez dno
statku, co umożliwiało wpłynięcie weń lub wypłynięcie mniejszego statku.
Nie było zbyt wielu statków zbudowanych w technologii stealth, a z
pewnością żaden z nich nie był wykonany na zamówienie tak, jak ten.
Ukształtowany w wyjątkowy sposób, przypominający płaszczkę bez ogona,
szeroki i niski profil statku redukował możliwość detekcji przez
nieprzyjacielski radar. Powierzchnie statku wykonane były z materiałów
kompozytowych nieprzezroczystych dla fal radiowych i pokrytych materiałem
pochłaniającym fale wysyłane przez radar. Jakakolwiek wiązka radarowa,
napotkawszy ten statek, nie zostałaby odbita, chyba że w jego rufie pojawiłaby
się wyrwa.
Pod zawieszonym kadłubem statku, w przestrzeni pomiędzy pontonami,
otwarły się wrota. Pojawiło się w nich urządzenie zwane Sea-Vac i opuściło
się do wody. Tuż po zanurzeniu Sea-Vac podążył szybko w kierunku
Devonshire'a. Z technicznego punktu widzenia Sea-Vac był wiertarką
wielkości silnika odrzutowego, wyposażoną w zestaw obrotowych frezów
służących jej za zęby i kamerę wideo, która była jej oczami. Frezami były trzy
sprzężone głowice pracujące jak mechanizm korbowy. Dysze kierunkowe z
tyłu wypluwały wodę wyrzucaną z turbin znajdujących się w środku całego
urządzenia. Na podobieństwo nowoczesnych torped, wynalazek ten kierowany
był za pomocą przyczepionego do niego przewodu. Kształt Sea-Vaca był
osobliwie falliczny: jak sonda uzbrojona, by najechać i wbić się w ciało
innego morskiego podróżnika.
Na mostku niewidzialnego okrętu Niemiec nazwiskiem Stamper patrzył
na monitory, kiedy Sea-Vac zawarczał budząc się do życia. Frezy zaczęły się
szybko obracać, zawyły wloty turbin. Kabel rozwijał się w miarę jak Sea-Vac
oddalał się, zmierzając ku brytyjskiemu okrętowi. Stamper był zadowolony.
Nieźle, jak na razie. Jeśli wszystko dobrze pójdzie dostanie dużą premię i być
może osobnika, z którym będzie mógł zrobić jedną ze swoich niecnych taśm
wideo. Szef uwielbiał jego taśmy wideo. Ostatnia, którą zrobił z filipińską
dziewczyną, była najlepsza. To źle, że te taśmy nie mogą być sprzedawane
koneserom brutalnej pornografii. Dlatego, że taśmy, które robił kończyły się
trochę zbyt brutalnie.
Trzydziestoośmioletni Niemiec był wysoki i dobrze zbudowany. Jego
ogólny wygląd był jednak jakiś nienormalny i to nie dlatego, że Stamper był
nieatrakcyjnym mężczyzną. Przeciwnie, miał blond włosy, niebieskie oczy,
szerokie ramiona i ciało, za które kobiety mogłyby dać się zabić.
Coś jednak burzyło ten obraz: ten szczególny błysk w jego przenikliwych
niebieskich oczach, który mówił, że z jego głową jest coś nie w porządku.
Stamper pomyślał, że będzie musiał przekonać szefa, iż powinien zmienić
kapitana Sea Dolphina II. Jak na jego gust kapitan był zbyt nerwowy. A on
lubił ludzi odważnych i pewnych siebie. Kapitan zerkał ciągle na niego,
odwracając się od wskaźników, jakby bał się, że Stamper może przyłożyć mu
pistolet do głowy, jeśli zrobi coś nie tak. Wszyscy się go bali, wiedział o tym.
Załoga, złożona z Niemców, Chińczyków i paru Wietnamczyków, wykonywała
każdy jego rozkaz.
Stamper lubił swoją rolę twardziela. Uwielbiał wykonywać mokrą
robotę i bawić się ostro. Ta skłonność do przemocy zaprowadziła go swojego
czasu na osiem lat do więzienia. Następny wyrok za gwałt zasądzono, kiedy
Stamper siedział już w więzieniu; dostał wtedy następnych dwadzieścia lat.
Gdyby nie pracował dla szefa, gniłby tam nadal z innymi przegranymi
facetami. A Stamper nie był przegrany. Wygrywał każdą walkę, w której brał
udział. Z łatwością mógł znieść każdy ból i cierpienie, które ktoś mu zadawał,
aby potem zemścić się z siłą tygrysa. Dla niego nie było bólu i cierpienia. Była
tylko ekstaza.
***
W pokoju operacyjnym Devonshire'a ludzie biegali tam i z powrotem.
Złapali Sea-Vaca na radarze, lecz zdefiniowali go nieprawidłowo.
– Sir! – krzyknął dowodzący marynarz do komandora Daya i porucznika-
komandora Hume'a, którzy wbiegli do pokoju. – Torpeda, kurs 114, odległość
8000.
– Zmień na 114! – odpowiedział Day.
PWO wyglądał na zakłopotanego, kiedy rzucił okiem na radar.
– Na powierzchni nic nie ma, sir. – To była prawda, w odległości wielu
mil na radarze nie było nic widać.
Hume rzekł:
– Musiały go zrzucić MiGi.
Devonshire wykonał w wodzie ostry skręt, ale Sea-Vac nadal pruł
naprzód, zmieniając kurs razem z niszczycielem. Pędził, zbliżając się coraz
bardziej do kadłuba okrętu.
– Torpeda zmieniła kurs razem z nami! – zameldował dowodzący
marynarz. PWO krzyknął:
– Przygotować się do zderzenia!
Wszyscy wstrzymali oddech na dwie sekundy.
Sea-Vac uderzył twardo w Devonshire'a, a wstrząs był odczuwalny na
całym okręcie. Na dole, w pomieszczeniu generatora, inżynierowie zostali
powaleni na podłogę. Podnieśli oczy na ścianę i zobaczyli jak drży. Potem
pojawił się w niej mały otwór, przez który zaczął się sączyć strumyk wody, po
czym Sea-Vac wpakował się do pomieszczenia, a za nim runęła masa wody!
Kiedy wysiadło główne zasilanie, w pokoju operacyjnym zapłonęły
światła awaryjne. Hume zameldował:
– Generatory wysiadły, sir. Pokład C zalany.
– Mamy przechył na rufę, sir – dodał dowodzący marynarz.
Cały statek ożył w próbie zapanowania nad sytuacją. Marynarze
mocowali sprzęt w jadalni, podczas gdy inni członkowie załogi biegli na
swoje stanowiska alarmowe. Jednakże jadalnia była następna na drodze Sea-
Vaca. Przebił się on przez podłogę, z której trysnął gejzer wody.
Wyżej, na pokładzie B, załoga rozbiegła się, żeby zamknąć
wodoodporne grodzie dzielące długi korytarz, podczas gdy inni podnosili z
dołu drabiny. Wtedy runęła na nich ściana wody. Wszyscy spóźnili się, gdyż
ogromna fala jak tsunami uderzyła na nich z wielką siłą, zbijając ich z nóg i
unosząc ich ciała ze sobą.
***
Stamper spoglądał z mostka niewidzialnego statku i uśmiechał się.
Powracały chińskie MiGi. Zaczekał, aż znajdą się we właściwej pozycji.
– Ognia, numer jeden! – krzyknął. – Ognia, numer dwa!
Dwie małe rakiety na podczerwień wystrzeliły z pokładu
niewidzialnego okrętu w kierunku dwóch samolotów. Chińscy piloci krzyknęli
do radia wiadomość do bazy, kiedy sygnał alarmu rakietowego zadźwięczał im
w uszach. Starali się zrobić, co mogli, próbując wyrwać swe samoloty z drogi
rakiet, lecz te zagłębiły się dokładnie w ich silnikach. Dwa MiGi
eksplodowały w powietrzu i dwie ogniste kule spadły do ciemnego morza.
***
W tym samym czasie pokój operacyjny Devonshire'a pełen był
błyskających świateł, dźwięków alarmowych i pilnych rozkazów rzucanych
przez interkom.
– System napędowy niesprawny, sir, maszynownia nie odpowiada –
rzekł Hume.
– Sir, mamy 14-stopniowy przechył na rufę – zameldował dowodzący
marynarz.
Komandor Day potrzebował tylko dwóch sekund, żeby podjąć decyzję.
– Dobrze. Zabierajcie ludzi z okrętu. – Okręt przechylił się, lecz Day
przytrzymał się i nie upadł. – Radiooperator, prześlijcie do admiralicji:
Zostaliśmy storpedowani przez chińskie MiGi. Toniemy. Podajcie naszą
pozycję.
Radiooperator skinął głową.
– Wysyłam, sir.
Jego ręce biegały po klawiaturze, kiedy Hume krzyknął:
– Idziemy na dno!
Potem zgasły światła.
Rufa Devonshire'a zanurzyła się w wodzie, a dziób wzniósł się nad
powierzchnię morza. Ludzie zakładali kamizelki ratunkowe i skakali do zimnej
wody.. Nie było czasu, żeby spuścić szalupy ratunkowe. Okręt tonął szybciej
niż zdawało się, że jest to wogóle możliwe.
Komandor Day obserwował ewakuację tak długo, jak mógł, po czym
zawiązał kamizelkę ratunkową i wskoczył za swoimi ludźmi do wody.
Pięć minut później na powierzchni wody została jedynie plama oleju i
pływająca bezradnie nędzna grupka marynarzy Royal Navy. Myśleli, że są tam
samotni i pewnie zginą niebawem z dala od lądu. Księżyc świecił na nich,
oświetlając ich zrozpaczone twarze, gdyż zdali sobie sprawę, że są zgubieni.
Nie wiedzieli, co myśleć, kiedy ciemny cień przesunął się nad ich
głowami, zasłaniając światło księżyca. Spojrzeli w górę i zaparło im dech na
widok niezdarnego, ciemnego kształtu rozciągającego się nad nimi. Sea
Dolphin II ustawił się nad nimi w ten sposób, że pływali teraz w przestrzeni
między dwoma pontonami.
Stamper przedostał się do lewego pontonu niewidocznego okrętu i
zatrzasnął zamek wielkiego taśmowego karabinu maszynowego. Jeden z
członków załogi stał obok niego z kamerą, ogniskując ją na brytyjskich
marynarzach pływających w wodzie. Niemiec odczekał chwilę zanim nacisnął
spust, aby nacieszyć się uczuciem oczekiwania. Potem otworzył ogień,
pokrywając nim całą przestrzeń przed okrętem. Bezradni marynarze zostali
wymordowani w niecałą minutę. Cała scena masakry została zarejestrowana
przez kamerę na taśmie wideo.
Gdyby podziurawieni kulami marynarze mogli zanurzyć się na dno
morza, spotkaliby sześciu nurków, którzy wychynęli z kadłuba niewidocznego
okrętu. Nieśli ze sobą jakieś narzędzia i podwodne latarki do oświetlenia.
Jeden z mężczyzn miał ze sobą kamerę do robienia zdjęć pod wodą. Tylko
jeden z nurków był uzbrojony. Nie spodziewali się teraz spotkać nikogo
nieprzyjaznego.
Nurkowie płynęli wzdłuż kabla Sea-Vaca, chcąc dostać się do
Devonshire'a, który z głuchym odgłosem osiadł na dnie oceanu niedaleko
głębokiej podmorskiej szczeliny. Ciemny wrak był całkowicie pozbawiony
światła i życia. Mógłby być górską granią ukrytą głęboko na dnie morza. Jeden
po drugim, nurkowie przepływali przez dziurę w kadłubie okrętu, pozwalając,
aby lina Sea-Vaca prowadziła ich do miejsca przeznaczenia.
Płynęli tak poprzez labirynt zniszczeń, aż ich przywódca podniósł rękę.
Skinął na nich, żeby wpłynęli za nim przez drzwi do dużego pomieszczenia
pełnego dużych, długich, ciemnych przedmiotów. Przywódca oświetlił je
latarką. Kiwnął ręką na swoich towarzyszy i pokazał im, że mają wykonać
swoją robotę.
Jeden z nurków zapalił acetylenowy palnik i wyszedł na platformę
wyrzutni, aby zająć się uchwytami przytrzymującymi jeden z siedmiu pocisków
klasy ziemia-ziemia, które znajdowały się na pokładzie Devonshire'a. Palnik z
łatwością ciął metal.
Piętnaście minut później było już po wszystkim. Sześciu nurków
opuściło wrak i połynęło z powrotem do niewidocznego okrętu unosząc ze
sobą pocisk samosterujący. Lina Sea-Vaca naprężyła się, gdy tylko nurkowie
oddalili się od niej. Maszyna powoli wyciągała się z pełnego zniszczeń tunelu,
który wyrąbała. Tajemniczy okręt wycofywał swoją sondę.
W ciemnych wodach, pod południowoazjatyckim ciemnym niebem,
cały incydent mógł wyglądać jak gwałt – brutalny akt seksualny pomiędzy
olbrzymimi morskimi potworami.
*****
Światło księżyca było zbyt nikłe, aby oświetlić Hamburg, gdyż miasto to
potrafiło wytworzyć pod dostatkiem swojego własnego światła. Jego
rozświetlone wieżowce były świadectwem tego, w jaki sposób w ciągu
ostatnich pięćdziesięciu lat miasto to stało się największym i najbardziej
ruchliwym portem w Niemczech. Przebudowany po II wojnie światowej na
nowoczesne centrum kulturalne, Hamburg długo nie mógł pozbyć się reputacji
miasta nieokrzesanych marynarzy i miejsca, gdzie Beatlesi płacili rachunki na
przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, zanim stali się gwiazdami.
Położony na północy, nad rzeką Łabą, Hamburg jest miastem sztuki, historii i
handlu. Nic więc w tym dziwnego, że CMGN przeniosła swoją główną
siedzibę na zachodniej półkuli z Londynu do Hamburga i zbudowała biuro na
półkulę wschodnią w Sajgonie, po tym jak Chińczycy przejęli kontrolę nad
Hongkongiem 1 lipca 1997 roku.
Nowy kompleks CMGN nie był jeszcze otwarty dla zwiedzających.
Wielką ceremonię otwarcia przewidziano na następny wieczór. Przez wiele
dni pracownicy krzątali się, by przygotować budynek na wielkie przyjęcie
związane z przecięciem wstęgi. Wraz z wieloma znakomitymi osobistościami,
dygnitarzami i członkami rodzin królewskich, miały się tu pojawić media z
całego świata. Wciąż jeszcze polerowano podłogi, schła farba,
przygotowywano posiłki i rozstawiano meble. Było to bardzo ważne
wydarzenie, gdyż za fasadą półokrągłego budynku z cegły znajdował się
olbrzymi kompleks dla mediów. Był to centralny ośrodek i mózg globalnej
sieci telekomunikacyjnej CMGN.
Ponieważ minęła właśnie północ, wielu robotników skończyło już swoją
pracę i poszło do domu. Tylko kilku wyznaczonych pracowników chodziło
wokół swych zajęć w różnych rejonach budynku. Nikt nie zwrócił uwagi na
dwóch ludzi w olbrzymim, okrągłym pokoju kontrolnym, który był ozdobą
całego kompleksu. Pokój przeznaczony do przygotowywania wiadomości był
w większej części pogrążony w ciemności; używano jedynie kilku konsoli.
Ogromna czerwona wstęga zwisała absurdalnie w poprzek pomieszczenia,
czekając na chwilę, kiedy Elliot Carver otworzy następnego wieczoru
oficjalnie nowe biuro w obecności setek ludzi.
Carver stał teraz za jedną z konsol, znużony i wyczerpany tysiącami
przygotowań, które był zmuszony zrobić sam, ponieważ mógł polegać na
odpowiedzialności jedynie paru ludzi. Jednakże, patrząc na monitory, był
niespokojny i jednocześnie całkowicie przytomny.
Henry Gupta, mężczyzna, którego Carver w tajemnicy umieścił na swojej
liście płac, siedział przy jednej kosoli, manipulując przyciskami. Sława Gupty
dotarła tu przed nim: Carver nie potrzebował referencji od tego człowieka.
Henry Gupta był najsprytniejszym technoterrorystą na świecie. Nie było rzeczy
mającej coś wspólnego z elektroniką, której nie potrafiłby zrobić. Gdyby nie
jego kryminalna przeszłość, Carver z przyjemnością zatrudniłby go przy
legalnych interesach CMGN. Był jednak zmuszony trzymać Guptę w tle,
dobrze ukrytego i bezpiecznego.
Elliot Carver był wysokim, dystyngowanym mężczyzną. Właśnie
przekroczył pięćdziesiątkę, ale był w nadspodziewanie dobrej kondycji.
Obnoszący się z arystokratyczną powagą, ten szczupły, lekko łysiejący
człowiek miał charyzmę, która ujmowała ludzi z jego otoczenia. Zanim zaczął
tracić swoje śnieżnobiałe włosy, uważany był za wyjątkowo przystojnego.
Miał ciągle nienaganną figurę; to właśnie jego wygląd i aksamitny głos
pozwoliły mu w młodości otrzymać pracę w telewizji. Jego zainteresowanie
środkami przekazu rosło i trzydzieści lat później stał się szefem... tego
wszystkiego.
Był dumny z tego, że doszedł do sławy i bogactwa, ponieważ jego
przyjście na świat pięćdziesiąt lat temu było dość pechowe. Był nieślubnym
synem jakiegoś lorda, który oczywiście nie zostawił mu niczego. Nigdy nie
znał swej niemieckiej matki, która była prostytutką. Umarła wydając go na
świat. Wychowywała go biedna chińska rodzina w Hongkongu. Tylko swojej
bezwzględnej determinacji zawdzięczał to, że potrafił zostawić za sobą swoje
upokarzające dzieciństwo, stać się kimś w telewizji w Hongkongu, wyrobić
sobie nazwisko jako reporter i w końcu odziedziczyć ogromne imperium
prasowe swojego ojca. Spekulowano, że samobójstwo lorda było w jakiś
sposób związane z sukcesami Carvera, ale nikt nie potrafił tego udowodnić.
Jedna rzecz pociągała za sobą następną i Carver udowodnił, ze jest
przebiegłym biznesmenem i przedsiębiorcą. Przewidział, że trzeba
zainwestować w system GPS NAVSTAR, i zarobił fortunę, kiedy ten stał się
standartem w nawigacji satelitarnej. Jego inżynierowie zastosowali w
satelitach telekomunikacyjnych nową technologię, a CMGN był jedną z
pierwszych sieci reporterskich, które na żywo przekazywały wydarzenia z
wojny w Zatoce Perskiej. W ciągu kilku krótkich lat Elliot Carver zbudował
imperium, które rozciągało się na cały świat.
A to był dopiero początek.
Jego jedyny problem zdrowotny stanowił bolesny TMJ, czyli syndrom
skroniowo-żuchwowy, który dokuczał mu zawsze, kiedy był napięty z jakiegoś
powodu. Kiedy otwierał szeroko usta albo żuł jedzenie, mięśnie szczęki
zaczynały go boleć, słyszał mlaśnięcie i doznawał drażniącego uczucia. Jego
lekarz powiedział mu, że jest to spowodowane zaciskaniem zębów i ich
zgrzytaniem podczas snu – jeszcze jeden przejaw zbyt dużego stresu. Poradził
mu, aby na czas snu wkładał na górne zęby plastikowy ochraniacz, ale Carver
czuł do niego obrzydzenie. Przestał chodzić do lekarza i żył dalej z
chronicznym bólem.
Henry Gupta nacisnął przycisk pod trzema stojącymi przed nim
monitorami. Na jednym z nich pojawiła się twarz Niemca Stampera.
Znajdował się na pokładzie niewidocznego okrętu na Morzu
Południowochińskim.
– Wszystko załatwione – rzekł Stamper do kamery. – Nie widziałem
jeszcze taśmy, ale powiedziano mi, że na podgladzie wygląda wspaniale.
Na drugim monitorze pojawiła się scena, w której sześciu nurków
płynęło ku wrakowi Devonshire'a. Elliot Carver był zachwycony jakością
nagrania. Oświetlenie było idealne, prawie jak gdyby studio filmowe
zanstalowało tam swój drogi sprzęt do robienia filmów pod wodą. Trzeci
monitor rozbłysnął nagle, pokazując początek sceny rozstrzeliwania marynarzy
w wodzie.
Stamper kontynuował:
– Być może trochę za dużo zieleni, ale i tak wyszła całkiem nieźle... patrz
na tego, próbuje uciekać! Mam go! Ha, ha, ha!
Carver pomyślał, że Stamper trochę za bardzo lubi swoją robotę, był
jednak cennym pracownikiem.
Razem z Guptą obejrzeli cały materiał na dwóch ekranach. Widzieli, jak
nurkowie wchodzą do wraku i wyciągają jeden z siedmiu pocisków
samosterujących. Widzieli jak jeden po drugim umierają brytyjscy marynarze.
To było doskonałe.
Carver rzekł do mikrofonu:
– Dobra robota, Stamper. Mamy to. Teraz prześpij się, jeśli możesz.
Stamper roześmiał się.
– Spać? Żartuje pan? Po takiej nocy jestem gotów do zabawy. Ha, ha, ha!
Carver wzdrygnął się na myśl o tym, w jaki sposób Stamper mógł
spędzać czas „bawiąc się”. Mówiono, że kiedy Stamper się bawi, za statkiem
zostaje często kilka okaleczonych ciał.
– Czy chce pan taśmę z przyjęcia, szefie? – zapytał Stamper.
– Nie tym razem, Stamper – odrzekł Carver.
Gupta ruszył do innej konsoli z napisem „Połączenie satelitarne”. Usiadł i
ostrożnie odłączył od panelu kontrolnego prostokątne urządzenie o rozmiarach
linijki. Było na tyle małe, że mieściło się w jego dłoni. Następnie umieścił je
ostrożnie w podłużnym czerwonym pudełku, które kupił podczas wymiany
broni na przełęczy Chajber.
Gupta wstał i podszedł do Carvera. Jego szef gapił się bezmyślnie na
puste monitory, rozmyślając nad tym, czego przed chwilą był świadkiem.
– No jak?! – rzekł Gupta jowialnie. – Co panu mówiłem? Hę? Czyż nie
jestem geniuszem?
Carver wskazał na czerwone pudełko i rzekł:
– Połóż to w bezpiecznym miejscu. I sprzątnij tę konsolę. Niech nie
zostanie żaden ślad, że ktokolwiek tu był. – Gupta zostawił na swoim
siedzeniu puszkę po napoju i torbę chrupek. Carver miał ochotę nazwać go
niechlujem.
– Jak to? To znaczy, jeśli ktoś ma prawo tu być...
Urwał widząc ostre spojrzenie Carvera. Gupta znał to spojrzenie. Elliot
Carver był znany pośród swych pracowników z tego „spojrzenia”. Kiedy
Elliot Carver rzucał je komuś, jego polecenia nie wolno było zakwestionować.
– Dobrze, dobrze – rzekł Gupta. – Sprzątnę to. – Nieco urażony, odwrócił
się, żeby to zrobić.
Carver przysunął się do mikrofonu i zwrócił się jeszcze raz do swojego
człowieka na statku:
– Stamper! Puść taśmę jeszcze raz!
Patrzył osłupiały jak karabin maszynowy zabija marynarzy Royal Navy.
Poprosił Stampera, żeby puścił to jeszcze raz w zwolnionym tempie.
Dopiero wtedy odwrócił się do Gupty i rzekł:
– Jesteś geniuszem.
Gupta uśmiechnął się. Jego szef był zadowolony.
ROZDZIAŁ 3
Wai Lin
Dokładnie czterdzieści osiem godzin wcześniej, pod wartownię
wojskowego obozu pod Pekinem podjechał jeep. Chiński żandarm sprawdził
tożsamość kierowcy i jego pasażerki. Wszystko było w porządku. Jeep został
przepuszczony.
Wai Lin przymknęła oczy, kiedy pojazd przejeżdżał obok baraków i
treningowych torów przeszkód, podążając w kierunku ogrodzonych budynków
administracyjnych. Słońce świeciło dziś bardzo mocno. Sięgnęła do torebki,
wyjęła ciemne okulary i założyła je.
Jeep zatrzymał się po chwli przed frontem głównego budynku
administracyjnego. Wai Lin powiedziała kierowcy po mandaryńsku, żeby
zaczekał. Mówiła biegle prawie wszystkimi chińskimi dialektami. Dorastała z
kantońskim, jako swym pierwszym językiem, ale kiedy jej kariera rzuciła ją w
obszary polityki i wojska, mandaryński stał się ważniejszy.
Wyszła z jeepa. Pilnujący frontowych drzwi żandarm podziwiał jej
figurę, udając, że stoi na baczność. Wai Lin wiedziała, że jest atrakcyjna,
nawet w tym sztywnym mundurze armii chińskiej. Niskiego wzrostu, jak
większość Chinek, Wai Lin potrafiła wyglądać na wyższą w swym polowym
mundurze wojskowym. Być może była to aura władzy, którą naturalnie miała.
Odpowiadało jej to w pracy.
Nosiła przedzielone pośrodku długie, czarne włosy, które spadały jej na
łopatki. Jej brązowe oczy kształtu migdałów osadzone były szeroko na
owalnej twarzy. Usta miała małe i delikatne, ale jej uśmiech potrafił poruszyć
każde serce. Była szczupła, ale zgrabna. Jej mundur skrywał muskularne,
harmonijnie zbudowane ciało. Piersi miały rozmiar małych jabłek, ale były
jędrne i proporcjonalne w stosunku do reszty ciała. Były chłopak mówił
RAYMOND BENSON Według scenariusza Bruce'a Feirsteina JUTRO NIE UMIERA NIGDY Cykl: JAMES BOND tom 18 ROZDZIAŁ 1 Szatański bazar Śnieg przysypał całą okolicę, czyniąc podróż dość niebezpieczną, nie powstrzymał ich jednak przed robieniem interesów. Przyjeżdżali tutaj z różnych stron Europy i Środkowego Wschodu, aby zawierać umowy, handlować i targować się z nadzieją, że wrócą do domu z dobrze ubitym interesem. Odosobniony pas startowy na przełęczy Chajber, dokładnie na granicy między Afganistanem a Pakistanem, był wymarzonym miejscem do handlu. Była to wąska, kręta przeprawa przez góry Safid Kuh w paśmie Hindukusz, przez którą podróżnicy mogli przebyć ten niegościnny obszar leżący między obydwoma krajami. Przełęcz Chajber to miejsce bogate w historię. Król perski, Dariusz I, przeszedł tę przełęcz w V p.n.e. w drodze do rzeki Indus. Brytyjską epokę tego obszaru opisał w swojej poezji Rudyard Kipling. Ta leżąca na wysokości 3500 stó górska przełęcz została wyrzeżbiona przez dwie niewielkie rzeczki, które wycięły sobie drogę pomiędzy stromymi ścianami z łupków i wapienia. Wiele lat temu wyznaczono tędy szlak karawan i położono twardą drogę, a szlak kolejowy po pakistańskiej stronie biegnie przez trzydzieści cztery tunele oraz dziewięćdziesiąt cztery mosty i wiadukty. Otoczony przez góry płaskowyż na przełęczy był dobrym miejscem na pas startowy, więc grupy terrorystów spotykały się tam co dwa miesiąc, żeby handlować ze sobą. Był to jedyny czas, kiedy panował rozejm, wstrzymywano wendetty, a podejrzenia odkładano na bok. Na zjazd przybywali najemnicy, mordercy, fanatycy religijni, reakcjoniści i spekulanci. To był istny bazar terroru. Za godziwą cenę można tu było dostać wszystko. Rakiety Scud, węgierskie moździerze, AK-47, granaty, broń chemiczną, śmigłowce, a nawet dwa MiGi-29 Fulcrum, zatankowane do pełna, uzbrojone i gotowe do startu. Brakowało jedynie ulotek z planem dla każdego z gości, firmowych logo, znaków informujących kto, co sprzedaje, pięknych hostess zachwalających
towar oraz transportu z parkingu. Nikt ich nie liczył, ale tym razem na zjeździe zjawiło się co najmniej sto osób. Zaproszenia dostawało się z trzeciej ręki, a niektórzy z gości, aby wziąć w nim udział, musieli przebyć okrężną drogę. Całość organizowana była przez tajemniczą grupę, której płacili wszyscy uczestnicy. Krążyły pogłoski, że organizatorzy pochodzili z Niemiec, ale nie było to pewne i tak naprawdę nikogo to nie obchodziło.. Tak długo, jak zapewniano tam odpowiednią ochronę, goście byli szczęśliwi mogąc tam być. Widząc uzbrojonych strażników i antenę radaru sprzężoną z podczerwonymi działkami Gatlinga, uczestnicy zjazdu mogli bez przeszkód targować się do upadłego. To była najlepsza ochrona, jaką można było kupić za pieniądze. Terroryści nie wiedzieli jednak, że w ich systemie bezpieczeństwa istnieje luka. Cały obszar bazaru obserwowany był w Londynie przez elitę brytyjskiego personelu wojskowego i wywiadowczego. Ktoś obecny na miejscu miał ukrytą kamerę wideo, przesyłając bezpośredni obraz przez satelitę. M, dyrektorka MI6, Bill Tanner, jej szef personelu, rosyjski generał Bucharin, brytyjski admirał Roebuck i garstka innych wojskowych szych siedziała urzeczona przed monitorami w Pokoju Sytuacyjnym Ministerstwa Obrony. Generała Bucharina zaproszono do siedziby brytyjskiego wywiadu wbrew życzeniom admirała Roebucka, ale M uparła się, że Bucharin powinien sam zobaczyć, co się dzieje. Roebuck był jednym z kilku wpływowych wojskowych, którzy nigdy nie przyzwyczaili się do tego, że dyrektor MI6 jest kobietą. Pokój Sytuacyjny był duży i przestronny. Miał kształt sześciokąta, a ogromne kinowe ekrany na jego ścianach otaczały zewsząd pracujących tam mężczyzn i kobiety. Na środku podłogi stały rzędy komputerów, biurek, telefonów i różnych innych urządzeń służących do komunikacji ze światem zewnętrznym. Było to miejsce, gdzie zaczynała się pierwsza linia brytyjskiej obrony. W Pokoju Sytuacyjnym podejmowano ważne decyzje, a jeśli trafiało się coś rzeczywiście poważnego, można się było spodziewać, że minister obrony także tu przybędzie. Terrorystyczny bazar w Afganistanie nie był sprawą naprawdę poważną, gwarantował jednak dostatecznie dużo problemów, aby pozwolono spojrzeć rosyjskiemu generałowi na te uświęcone ściany. Skoro tylko wiadomość o tym, że wymiana broni rzeczywiście będzie miała miejsce, dotarła do nich od człowieka MI6 w terenie, admirał Roebuck rozkazał, aby H.M.S. Chester
zaczął patrolować Zatokę Omańską. Był zdecydowany wydać okrętowi rozkaz odpalenia pocisku samosterującego w kierunku przełęczy Chajber, aby ostatecznie przerwać tę odbywającą się co dwa miesiące wymianę szatańskich zabawek. Bill Tanner był długoletnim weteranem Secret Service i szefem personelu za kadencji poprzedniego M, Sir Milesa Messervy'ego. Sir Miles przeszedł na emeryturę dwa lata temu, a sukcesję po nim przejęła nowa, wspaniała M. Niskiego wzrostu, ale bystry i żwawy Tanner trzymał na głowie słuchawki z mikrofonem, za pomocą którego porozumiewał się bezpośrednio z operatorem kamery w Afganistanie. Używał czerwonego laserowego pióra, żeby na powiększonym obrazie wskazać urzeczonemu audytorium rzeczy, o których właśnie była mowa. – Tak jak przypuszczaliśmy, regularny terrorystyczny zjazd w celu wymiany – potwierdził. – Chińskie Scudy Long March, francuskie śmigłowce szturmowe A-17, para rosyjskich moździeży... – Skradzione! – przerwał generał Bucharin, wyraźnie rozdrażniony. – ... i pojemniki, które zawierają pewnie amerykańskie karabiny, chilijskie miny i niemieckie materiały wybuchowe – kontynuował Tanner. Zerknął na M i podniósł brwi. – Zabawa dla całej rodzinki. M zmrużyła oczy. – Kryptonimy? – Czarna Wieża do Białego Skoczka. Czy mógłbyś powiększyć tych ludzi po prawej? – rzekł Tanner do swojego mikrofonu. Grupa obserwowała przesuwający się obraz wideo, który zatrzymał się na jednym z ważniejszych handlarzy. Tanner nacisnął klawisz, a komputer zrobił powiększenie i uruchomił program identyfikujący twarze. Tysiące obrazów przebiegło przez ekran w ułamku sekundy, potem pojawiła się na nim twarz mężczyzny. Wzdłuż obrazu ukazało się jego dossier. Tanner podsumował szybko zawarte w nim informacje. – Gustaw Meinholz. Były agent wschodnioniemieckiej STASI. Pracuje obecnie jako wolny strzelec poza Teheranem. – Mężczyzna miał pociągłą twarz z zapadniętymi policzkami, ciemne włosy i nosił okulary. Kamera przesunęła się i zatrzymała na innej twarzy. Program identyfikujący powtórzył swoją sztuczkę. – Satoshi Isaguara. Ekspert chemiczny. Poszukiwany za atak na tokijskie metro. Obecnie pracuje dla sił powstańczych w Zairze. – Isaguara był Japończykiem, szczupłym, z krótko przystrzyżonymi włosami. Paradował z
wąsikiem w stylu Fu-Manchu i wyglądał rzeczywiście dość złowieszczo. Kamera skupiła się następnie na czterech mężczyznach dyskutujących nad prowizorycznym biurkiem z kartonów. Trzech z nich pochodziło ze Wschodniej Europy, ale czwarty, szorstki, ociężały, brodaty mężczyzna koło pięćdziesiątki mógł być Hindusem lub Pakistańczykiem. Miał na sobie ciężki płaszcz, szal i rosyjską futrzaną czapkę z nausznikami. Gdyby buldog mógł zapuścić bokobrody, przypominałby pewnie mężczyznę widocznego na wielkim ściennym monitorze. Niecierpliwie dał znak swoim gorylom, żeby otworzyli walizkę pełną gotówki. Tanner uruchomił program identyfikujący i pojawiło się dossier mężczyzny. – Henry Gupta. No, no. Praktycznie to on wynalazł techoterroryzm. Był na liście FBI najbardziej poszukiwanych ludzi, od kiedy to w 1967 zmiótł z powierzchni ziemi całe Berkeley w Kaliforni. Był kiedyś radykałem, potem stał się anarchistą. Teraz pracuje dla pieniędzy. Na ekranie nastąpiła wymiana: w zamian za pieniądze podano Gupcie małe, pdłużne, czerwone pudełko. Otworzył je, lecz wieczko skrywało jego zawartość przed obserwatorami w Londynie. – Czy możesz to powiększyć? – powiedziała szybko M. Tanner zrobił powiększenie. Na szczęście Gupta odwrócił się, żeby coś powiedzieć, odsłaniając urządzenie znajdujące się w pudełku. – No cóż, panowie – oznajmiła M. – Dzięki temu będziemy chodzić na proszone obiady przez wiele lat. Nie mogę się doczekać, żeby to pokazać CIA. Admirał Roebuck wzruszył ramionami. Nie dbał zbyt wiele o szpiegowskie sprawy. Pozbawiony jakichkolwiek oznak poczucia humoru, Roebuck był uosobieniem sztywniactwa Royal Navy. Był rodzajem mężczyzny, który lubił posiadać władzę i nigdy nie pozwalał nikomu o tym zapomnieć. Był już po pięćdziesiątce, z wyglądu wysoki i barczysty. Jego twarz wyrażała nieustanną dezaprobatę, co skłaniało M do komentarzy za jego plecami, że admirał wygląda tak, jakby cierpiał na chroniczną obstrukcję. Admirał Roebuck odwrócił się do towarzyszących mu oficerów i zapytał: – Czy widział pan te działka Gatlinga sterowane radarem, generale? Bucharin skinął głową. – Tak. I moździerze krótkiego zasięgu. – Angielski Rosjanina był wyjątkowo dobry. Generał Bucharin był przystojnym mężczyzną pod sześćdziesiatkę, a jego niezwykła energia sprawiała, że wydawał się dużo młodszy. Był także inteligentny, gdyż jego uwagi i obserwacje zawsze wydawały się bardzo trafne. M wspomniała Tannerowi poprzedniego
wieczoru, że spośród wszystkich ludzi w Pokoju Sytuacyjnym właśnie Bucharina poważa najbardziej, mimo iż uświadamiała sobie, że jego nastawienie do niej jest takie samo jak innych mężczyzn. Było jasne, iż uważa on, że Pokój Sytuacyjny to nie miejsce dla kobiety, nawet jeśli jest to brytyjski Pokój Sytuacyjny. – Jest tam tego tyle, że można by zacząć wojnę światową, albo co najmniej jakąś rewolucję – dodał Bucharin. – Jeszcze jeden powód, żeby zrealizować plan B, nie uważa pan? – spytał retorycznie Roebuck. Do Tannera rzekł: – Niech pan powie swojemu człowiekowi, żeby wracał. – Ma pan rację – rzekł Bucharin. – Tak czy owak moje oddziały są nadal unieruchomione przez mgłę. Do czasu gdy zniknie, może być już po tym, jak mu tam, „zjeździe w celu wymiany”. – Dobrze więc – zgodził się Roebuck. W każdym razie on już podjął decyzję. Dla niego nadszedł czas wykorzystania swojej władzy. Sięgnął po czerwony telefon, ale M czuła, że musi coś powiedzieć. – Admirale przyznaję, że jest to sprawa wojskowych... – Właśnie tak, M, i niech mi pani wierzy... – Roebuck przerwał i rzucił do telefonu: – H.M.S. Chester... – Czarna Wieża do Białego Skoczka – rzekł Tanner do mikrofonu. – Czarny Król przyjmuje wariant morski. – ... podobnie jak pani, myślimy o okolicznych wioskach – dokończył Roebuck zwracając się do M. – Ale one leżą w odległości co najmniej dwóch mil. Dokładność, z jaką trafia pocisk samosterujący, wynosi dwa jardy. Ubawiony generał Bucharin zapytał: – Obchodzi panią zdrowie tych terrorystów? M przeszyła go wzrokiem. – Obchodzi mnie to, czy w pełni rozumiemy sytuację. Oto dlaczego posłaliśmy tam naszego człowieka. Roebuck warknął do słuchawki: – Czarny Król do Białego Gońca. Zezwalam na otwarcie ognia. Około 2500 mil dalej H.M.S. Chester otrzymał rozkaz admirała Roebucka. Chester był niszczycielem klasy Duke wyposażonym w osiem wyrzutni pocisków Harpoon 2, klasy ziemia-powietrze typu Seawolf GWS 26 Mod 1 VLS produkcji British Aeorospace. Przebywał właśnie na patrolu na Morzu Arabskim, kiedy to kilka godzin wcześniej dostał rozkaz udania się na północ do Zatoki Omańskiej. Teraz okręt był w pełnym pogotowiu bojowym.
Kapitan stojący na mostku podniósł interkom i przekazał wyraźny rozkaz do pokoju operacyjnego: – Odbezpieczyć wyrzutnię. Przygotować się do otwarcia ognia. Odliczam: Pięć. Cztery. Trzy. Dwa... Wyrzutnia na pokładzie obróciła się do właściwej pozycji i pocisk samosterujący wystrzelił z precyzją. – Pocisk odpalony! – krzyknął do interkomu oficer ogniowy w pokoju operacyjnym. W Pokoju Sytuacyjnym Ministerstwa Obrony wszyscy widzowie mogli teraz zobaczyć inny ekran, na którym ukazał się satelitarny obraz trajektorii pocisku oraz jego aktualne położenie. Mogli także słyszeć wszystko, co mówiono przez interkom Chestera. Generał Bucharin był pod wrażeniem. Będzie musiał porozmawiać z prezydentem o unowocześnieniu ich własnego pokoju sytuacyjnego. – Czas do celu: cztery minuty, osiem sekund – zameldował oficer ogniowy. Odległość między niszczycielem a tajną bazą na przełęczy Chajber wynosiła teraz około 800 mil. Bill Tanner rzucił szybko do mikrofonu: – Biały Skoczku! Cztery minuty do uderzenia! Wynoś się stamtąd! Usłyszał coś w słuchawkach, po czym zmarszczył brwi. Podszedł bliżej do monitora, na którym widać było bazar terrorystów. Obraz MiGa przesłonięty był przez stojącego jeepa. – Tak, do cholery, wiem, co to jest! – rzucił Tanner do mikrofonu. – To jest jeep! A teraz wynoś się... Nie! Jak to zamierzasz poczekać?! Nie możesz czekać! M wyczuwając napięcie w głosie Tannera, podeszła do przodu i skupiła się na monitorze z jeepem. Inni byli zbyt zajęci śledzeniem lotu pocisku na innym monitorze, żeby zwrócić uwagę na dramat ujawniający się kilka stóp od nich. Oficer ogniowy Chestera zameldował: – Czas do celu: cztery minuty. Admirał Roebuck odwrócił się do M z uśmiechem. – Wszystko dobre, co się dobrze kończy, czyż... – Zamknij się – ucięła M sucho. Admirał był zbyt zaskoczony, żeby się złościć. Obrócił się machinalnie, żeby spojrzeć na monitor, w którym M utkwiła wzrok. Jeep na monitorze odjechał wolno, odsłaniając skrzydło MiGa. Teraz
wszyscy mogli zobaczyć to, co widział ich agent w terenie, i pojęli, dlaczego nie ruszał się stamtąd.. – Dobry Boże! – admirał przełknął ślinę. – Czy to jest... – ... sowiecka torpeda jądrowa SB-5! – dokończył Tanner. Urządzenie przytwierdzone było do skrzydła MiGa. M warknęła: – Rozkaż im zniszczyć pocisk. Przerażony wyraz twarzy generała Bucharina potwierdzał identyfikację Tannera. – Zabag Garoszki! Tanner powiedział do mikrofonu: – W porządku, Biały Skoczku. Widzimy ją, dobra robota. A teraz wynoś się, do diabła! No już! Admirał Roebuck chwycił znów za czerwony telefon. – H.M.S. Chester, pilne! – Odwrócił się do generała i zapytał: – Pocisk nie może jej uruchomić, prawda? Bucharin wzruszył ramionami. – Mógłby! A nawet jeśli nie, to jest tam tyle plutonu, że Czarnobyl to przy tym piknik. Skażenie! Całe góry, śnieg, zbiorniki wody... – Wioska! – przypomniał im Tanner. – Czy można ją ewakuować? – W trzy minuty? – Bucharin otworzył oczy ze zdziwienia. – W środku gór? Roebuck wrzeszczał do słuchawki: – Czarny Król do Białego Gońca... zniszczyć pocisk! Oficer ogniowy nacisnął przycisk samodestrukcji, ale nic się nie stało. – Sir, nacisnąłem guzik, ale widocznie pocisk jest już w górach. W Pokoju Sytuacyjnym Ministerstwa Obrony zahuczało nagle jak w ulu. Ludzie biegali wokoło, wrzeszczeli, łapali za słuchawki telefonów. – Spróbuj jeszcze raz! – wrzasnął admirał do czerwonego telefonu. Próbuj aż do skutku! Tanner rzekł do swojego agenta w terenie: – Biały Skoczku! Dlaczego wciąż nadajesz? M siedziała, patrząc na monitor, wśród zdyscyplinowanej, wojskowej wersji kompletnej paniki. Pozostała spokojna... nienaturalnie spokojna. Bo ona i Tanner wiedzieli coś, czego inni nie wiedzieli. Szepnęła do swojego szefa personelu: – Tej kamery nikt już nie obsługuje.
Tanner odrzekł: – To dobrze. Przynajmniej jego tam nie ma. – Powinieneś już się nauczyć: jego nigdy nie ma tam, gdzie myślisz, że jest. *** Dwaj strażnicy terrorystów siedzieli grzejąc się przy ognisku, kompletnie nieświadomi, że tylko minuty dzielą ich od niechybnej śmierci. Po raz pierwszy spotkali się podczas tej wymiany broni, gdyż zwerbowani zostali w zupełnie różnych częściach Europy. Ważne było to, że nie można było wyśledzić nikogo, kto pracował dla organizatorów. Gdyby nie to, że wokół rozmieszczono tyle narzędzi zniszczenia, mogliby wyglądać jak wędrowcy przy prowizorycznym ognisku. Jeden ze strażników spojrzał niedbale dookoła na rozciągające się za nim ciche pasmo górskie i włożył do ust papierosa. Przed jego twarzą pojawiła się złota zapalniczka Dunhilla i usłużnie zapaliła koniec papierosa. Strażnik zaciagnął się i rzucił dokoła wzrokiem, żeby zobaczyć, który z życzliwych kolegów zrobił mu tę przysługę. Zanim go rozpoznał, jakaś pięść rozciągnęła go na ziemi. Jednym płynnym ruchem James Bond podniósł leżącą broń strażnika i grzmotnął nią w twarz drugiego. – Paskudny nałóg – rzekł Bond do nieprzytomnego pierwszego strażnika. Czasu nie było wiele. Jeśli zamierzał wydostać się stąd żywy, nie miał ani chwili na zatrzymanie się i analizę różnych strategii. Musiał wybrać plan i trzymać się go. Musiał zabrać torpedę jądrową umieszczoną na MiGu poza obszar celu pocisku samosterującego Royal Navy. Odwrócił zapalniczkę Dunhilla i włączył ukryty przełącznik. Maleńki wyświetlacz zaczął odliczanie... 5, 4, 3... Bond rzucił zapalniczkę na stos beczek z olejem i pobiegł. Ręczny „granat zapalający”, który dał mu Q eksplodował dwie sekundy później, po czym cała baza pogrążyła się w kompletnym chaosie. Tuż za nim znajdował się pojazd wożący rakietę Scud. Była to ośmiokołowa ciężarówka z długą platformą, do której pod kątem przytwierdzona była rakieta. Kierowca zareagował szybko i odjeżdżał, chcąc zabrać rakietę z dala od ognia. Bond wskoczył na ciężarówkę w chwili, kiedy automatyczny radar drgnął, a działka Gatlinga obróciły się błyskawicznie, kierując lufy w stronę eksplozji. Na teren dywersji Bonda posypał się grad
pocisków. Słyszał jeszcze jak Tanner przynagla go przez mikrofon: – Wynoś się stamtąd, James! Teraz już całe obozowisko ogarnęło szaleństwo. Stażnicy, kupujący i sprzedający biegali wokół, strzelając na ślepo do niewidzialnych wrogów. Nikt nie zauważył mężczyzny przyczepionego do boku pojazdu wiozącego Scuda, który przejechał między nimi oddalając się. Tymczasem Henry Gupta kurczowo chwycił pudełko, za które zapłacił tyle pieniędzy. Rozejrzał się wściekle, szukając swoich goryli. Gdzież oni się, do diabła, podziali? Tak długo musiał czekać, żeby dostać to urządzenie w swoje ręce. Nie chciał, żeby cała operacja wzięła teraz w łeb. Bond wyjął ze swego plecaka jeszcze jedno urządzenie i przyczepił je do boku ciężarówki ze Scudem. Trzymał się tego pojazdu tak długo, dopóki ten zbliżał się do MiGa, potem skoczył na ziemię i przekoziołkował. Kilka sekund później urządzenie eksplodowało, niszcząc Scuda. Płomienie zaczęły się rozprzestrzeniać i wkrótce potem ogień ogarnął całą tajną bazę. Dwaj goryle Gupty wskoczyli do jadącego jeepa i zarekwirowali pojazd, wyrzucając z niego kierowcę i pasażera. Zawrócili go, potem i pojechali z powrotem po swojego pracodawcę. Gupta, zdenerwowany, że zabrało to tym idiotom tak dużo czasu, wspiął się do jeepa. – Wynośmy się stąd, do diabła! – wrzasnął Gupta. Pojazd pomknął w kierunku drogi, zostawiając za sobą potworne zamieszanie. Mniej więcej dwie minuty przed dotarciem pocisku Royal Navy do miejsca przeznaczenia, Bond przetoczył się pod najbliższym MiGiem, tym, który uzbrojony był w broń jądrową. Pilot, który stał pod samolotem oglądając otwory po kilku pociskach, obrócił się o ułamek sekundy za późno. Bond wybił spod niego stopę, pozbawiając go równowagi. Wyprostował się i kopnął pilota w głowę. Nie przestając myśleć, wspiął się na MiGa i wskoczył do kabiny. Drugi pilot, siedzący za Bondem, wrzasnął na intruza. Wyciągnął pistolet Makarowa i pociągnął za spust dokładnie w chwili, kiedy Bond trzasnął go w nos hełmem. Pocisk przeszedł z prawej strony Bonda. Mężczyzna opadł na siedzenie, przesuwając się do przodu. Szybkim ruchem Bond narzucił kask na głowę i spojrzał na tablicę rozdzielczą, aby od nowa oswoić się z kabiną MiGa 29. We wczesnych latach osiemdziesiątych przeszedł kurs treningowy z pozorowanymi lotami, ale było to już jakiś czas temu. Fulcrum miał zasięg 715 mil i mógł przenosić pełny
ładunek pocisków, rakiet lub bomb do atakowania celów naziemnych. Na skrzydle, w miejscu gdzie łączyło się z kadłubem, miał działko. Miał także coś, co inżynierowie nazywali radarem „patrz w dół, strzelaj w dół”, który pozwalał MiGowi wykryć nisko lecący samolot albo pocisk. Maksymalną prędkość MiGa określano na 1450 mil na godzinę, a wysokość 50 000 stóp mógł osiągnąć w ciągu minuty. Bond miał nadzieję, że ta statystyka była dokładna. Zapalił silniki i nacisnął kontrolkę, żeby zamknąć podwójną osłonę kabiny. Jakieś pięćdziesiąt stóp dalej, pilot drugiego MiGa patrzył jak urzeczony. Ten gnojek właśnie próbował ukraść samolot! To zaczynało być zabawne...! Zapaliły się silniki drugiego MiGa. Bond kołował na prowizoryczny pas startowy, kiedy niektórzy z terrorystów zdali sobie sprawę z tego, co się dzieje. Przenieśli ogień na MiGa. Bond odwrócił samolot w ten sposób, że strumień gazów z silników odrzutowca przesunął się po jeepach i terrorystach, zmiatając ich jak muchy. Potem użył działek pod skrzydłami, aby zniszczyć kilka stosów amunicji i rakiet. Powstała istna ściana ognia i gorąca. To powinno powstrzymać ich dostatecznie długo, żeby dostać się na pas startowy. Obrócił samolot z powrotem i z pełną prędkością wytoczył się na pas. Spojrzał na chwilę w niebo, domyślając się, że lada chwila będzie mógł zobaczyć pocisk. I rzeczywiście, pocisk samosterujący wychynął z chmur, zmierzając prosto na niego. Był to już ostatni moment. Bond przymknął przepustnicę tylko na tyle, żeby pozwolić pociskowi przelecieć tuż nad sobą, praktycznie ocierając się o samolot, a potem popchnął manetkę. Koła MiGa oderwały się od ziemi w chwili, gdy uderzył o nią pocisk. *** W Pokoju Sytuacyjnym ostatniedwie minuty upłynęły w ciszy i napięciu. Obserwatorzy śledzili monitor wstrzymując oddech. Kamera nie przesuwała się, ukazując statyczną scenę, ale MiG zniknął z pola widzenia. Nie mogąc śledzić losu jądrowej torpedy przyczepionej do skrzydła MiGa, elitarni członkowie brytyjskich sił wojskowych i wywiadowczych mogli się już tylko modlić i czekać. Słyszeli monotonny głos oficera ogniowego odliczającego czas do wybuchu pocisku. Widzieli, jak cały obraz na monitorze nagle efektownie wybuchł, potem wszystkie ekrany pokazywały jedynie śnieżący obraz.
*** Upadek pocisku stworzył na przełęczy prawdziwe piekło na ziemi. Rozszalała kula ognia, która wyrosła nad pasem startowym na wysokość domu, zdawała się doganiać MiGa Bonda wznoszącego się coraz wyżej i wyżej. Otworzył przepustnicę tak mocno, jak tylko było można, i poczuł rzadką radość, gdy samolot w końcu wyleciał z płomieni prosto w czyste niebo. Westchnął z ulgą. Serce waliło mu jak młotem, pompując adrenalinę. Zrobił to. Wydostał stamtąd sowiecką torpedę. Przeklęty admirał... Teraz najważniejsze pytanie było: dokąd lecieć...? Nie uśmiechał mu się specjalnie lot aż do Chestera. Znał niezłą restaurację w Peszawarze, ... a kobieta, która ją prowadziła, sama była smakowitym kąskiem... Dźwięk pocisków uderzających w samolot przywrócił Bonda z powrotem do rzeczywistości. Drugi MiG wystartował za nim i teraz siedział mu na ogonie. Struga metalu wystrzeliła z jego działek w chwili, kiedy Bond wykonał gwałtowny skręt w prawo. Szarpnął w lewo, potem znowu w prawo, wymykając się przed niespodziewanie celnym ogniem drugiego MiGa. Jakby nie było tego dosyć, lecący z nim pilot zaczął odzyskiwać przytomność. Tylko chwilę zajęło mu zrozumienie tego, co się dzieje, po czym z całą siłą zaatakował 007. Zarzucił metalową pętlę na szyję intruza i zacisnął uchwyt. Bond, nie mogąc złapać tchu, usłyszał przeciągły, wysoki dźwięk. Mogło to oznaczać tylko jedno... ścigający go MiG wystrzelił za nim rakiety na podczerwień. Broniąc się przed uduszeniem, Bond popchnął przepustnicę do przodu i szarpnął za drążek. MiG wszedł w miażdżący kręgosłup zakręt, kiedy rakiety przeleciały obok niego z błyskiem. Żeby tylko mógł teraz doprowadzić samolot tam, gdzie chciał, zanim siedzący za nim mężczyzna zadusi go na śmierć... Pilot MiGa ścigającego Bonda zaklął, gdy rakieta chybiła celu. Zmrużył oczy i zobaczył, że samolot Bonda zniknął z pola widzenia. Złodzieja nie było ani z przodu,, ani po prawej i lewej stronie. Gdzież on się, do diabła podział? Drugi pilot nie zauważył, kiedy Bond zajął pozycję bezpośrednio pod swoim prześladowcą, utrzymując taką samą prędkość. Mimo potwornego ucisku na szyi, napiął się teraz i sięgnął do czerwonego guzika z napisem „Katapulta Fotelu Drugiego Pilota”. W końcu naprężając się tak mocno, jak tylko mógł wytrzymać, nacisnął guzik. Tylna połowa kabiny rozleciała się zdmuchnięta i zaskoczony drugi pilot
wystrzelił w powietrze. Uderzył w brzuch drugiego MiGa, przebijając się przez jego kadłub, aż jego ciało werżnęło się w siedzenie drugiego pilota. Pilot drugiego MiGa odwrócił się, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Była to ostatnia rzecz, jaką zobaczył, gdyż ludzki pocisk śmiertelnie uszkodził samolot. Mig eksplodował rozlatując się na tysiące kawałków. Bond popchnął do przodu przepustnicę swojego MiGa i wymamrotał: – Niedzielny kierowca. Ustalił kurs, włączył dopalacze i usadowił się wygodnie. Potem sięgnął do przełączników radia i zaczął mówić do mikrofonu. – Biały Skoczek do Czarnej Wieży... W Pokoju Sytuacyjnym Tanner pociągnął za uchwyt przy słuchawkach i teraz głos Bonda przekazywany był do głośnika, tak że wszyscy mogli go słyszeć. – ... wracam do zamku. I możesz powiedzieć Czarnemu Królowi, że Biały Skoczek chciałby rozwalić szachownicę na łbie jego gońca. Twarz admirała Roebucka poczerwieniała, kiedy inni stłumili śmiech. Nawet M, która zachowała spokój przez cały czas, pozwoliła sobie na uśmiech. ROZDZIAŁ 2 Cień na morzu Przestrzeń wokół ziemi pełna jest satelitów okrążających nasz glob w różnym celu i spełniających różnorakie funkcje. Podstawowy typ stanowią te, które używane są do celów telekomunikacyjnych, pomocy przy nawigacji, gromadzeniu materiałów wywiadowczych i wojskowych oraz satelity meteorologiczne, Każdy z tych satelitów jest własnością jakiegoś państwa, a czasem korporacji, która pod różnymi względami może być silniejsza niż państwo. Przekaz informacji – i handlowych, i wszystkich innych, na cały świat – dokonuje się za pośrednictwem satelitów telekomunikacyjnych. Bez nich współczesna cywilizacja byłaby ułomna. Satelity pozwalają uzyskać połączenie radiowe lub telewizyne z dowolnym miejscem na kuli ziemskiej. Podobnie rzecz się ma z usługami telefonicznymi. Po wystrzeleniu pierwszych satelitów w latach pięćdziesiątych i wczesnych sześćdziesiątych, Międzynarodowa Organizacja Satelitów Telekomunikacyjnych rozrosła się i z powodzeniem zbliżyła do siebie ludzi na całym świecie. Bez satelitów nie można by było ogladać na żywo w telewizji wojny w Zatoce Perskiej. Nie byłoby bieżących powtórek wydarzeń sportowych odbywających się w innej
części świata. Wczorajsze wiadomości byłyby wiadomościami dzisiejszymi. Postęp, który dokonał się w technologii łączności w czasie ostatnich trzydziestu lat, poprawił także stosunki polityczne na naszym globie. Dzięki wykorzystaniu satelitów, ludzie w jednym kraju mogą poznać jakąś inną kulturę na drugiej półkuli. Obalono mury i przekroczono bariery. Bez satelitów nadal obawiano by się potęgi wojskowej innego kraju, jego politycznych intencji i zdolności do wykonania pierwszego uderzenia. Kilka takich satelitów komunikacyjnych było w posiadaniu ogromnej sieci, znanej światu jako CMGN. CMGN czyli Carver Media Group Network, było drugą pod względem wielkości siecią dziennikarską z powodzeniem rywalizując o pierwsze miejsce z CNN. Wszyscy na świecie znali sieć CMGN – ostatecznie biła ona wszelkie rekordy, dostarczając wiadomości szybciej niż jakakolwiek inna sieć. Ich slogan „Jutrzejsze wiadomości – dzisiaj” stawał się coraz bardziej realny, gdyż CMGN zdawała się być wszędzie, w każdym zakątku naszego globu. Nawet ludzie z krajów, które normalnie nie były przychylne Zachodowi, zatrzymaliby się i uśmiechnęli do kamery CMGN. I byliby szczęśliwi, gdyby mogli opowiedzieć światu o swojej filozofii życia, ponarzekać na kapitalizm czy wysunąć żądania w związku z ostatnią sytuacją zakładnika. Jeden z satelitów komunikacyjnych CMGN, krążący po orbicie geostacjonarnej, znajdował się właśnie nad południowo-wschodnią Azją, obserwując w dole dramat rozgrywający się na wodach u wybrzeży Chin. ***** Księżyc oświetlał Morze Południowochińskie bladym, widmowym światłem, co sprawiało, że wszystko utraciło swój kolor. Kontrast był taki, że mogli być aktorami w czarno-białym filmie. Było coś takiego w żeglowaniu po morzu w nocy, co działało kojąco na wszystkich podróżników. Na przykład dwoje kochanków na wycieczkowym statku być może przechadzałoby się po pokładzie, podziwiając niebo i trzymając się w objęciach. Rybak mógłby zasnąć ze swoją wędką w ręce. W normalnych okolicznościach, większość istot ludzkich zaczęłaby marzyć, uśpiona nieruchomymi wodami i brakiem wiatru. Niestety, mężczyźni na pokładzie H.M.S. Devonshire nie cieszyli się względnym spokojem morza czy światłem księżyca. Byli w pełnym pogotowiu bojowym. Ten niszczyciel klasy Duke odbywał właśnie swój rutynowy patrol, płynąc z Filipin do Hongkongu. Kiedy dwa MiGi-21 nadleciały nad statek od
strony rufy. Sygnały nadesłane przez Chińczyków wprawiły wszystkich w zakłopotanie. Komandor Richard Day, kapitan Devonshire'a. Pospieszył na mostek, żeby dołączyć do swojego pierwszego oficera, komandora-porucznika Petera Hume'a – Cała naprzód, kurs 127 stopni – rozkazał komandor Day. – Nie rozumiem tego, sir – rzekł komandor-porucznik Hume. – oni mówią, że jesteśmy na chińskich wodach terytorialnych. Jesteśmy zbyt daleko, żeby być na chińskich wodach! Okręty na morzu zależą od innego typu satelitów, które pomagają w nawigacji na wodach naszego globu. Satelity nawigacyjne wystrzelone w roku 1989 z systemem pozycjonującym NAVSTAR GPS przekazują w ciągły sposób informacje o czasie i pozycji. Wokół Ziemi krążą 22 satelity NAVSTAR, a dokładność pozycji określona za ich pomocą wynosi kilka stóp w przypadku zastosowań wojskowych i około 300 stóp w innych. Nie mogło być wątpliwości co do pozycji Dewonshire'a na mapie wskazywanej przez NAVSTARa. Radiooperator wręczył komandorowi Dayowi następną wiadomość od Chińczyków. Ten spojrzał na nią i rzekł: – Czy oni postradali zmysły? Chcą żebyśmy... Przygotować się do akcji! Hume potwierdził rozkaz. – Przygotować się do akcji, sir! – Nacisnął guzik i rozległ się dzwonek alarmu. Day odwrócił się do radiooperatora. – Radiooperator poślij Chińczykom taką odpowiedź: Tu brytyjski niszczyciel „Devonshire”. Nie jesteśmy w miejscu, które podajecie. Jesteśmy na międzynarodowych wodach siedemdziesiąt pięć mil od waszego brzegu. Nie popłyniemy do chińskiego portu. Łamiecie prawo międzynarodowe. Radiooperator poszedł do siebie, a Day chwycił za telefon, łącząc się z operacyjnym. – Czy jesteście całkowicie pewni naszej pozycji? Głowny operator wojenny, czyli w żargonie morskim PWO, sprawdził wyświetlacz, na którym widać było namiary trzech dużych satelitów przy dużym, średnim i małym powiększeniu. Te rzeczy nigdy nie kłamały... a może? – Tak, sir – odparł PWO. – Namiar satelitarny jest dokładny. Day mruknął: – Zawinąć do chińskiego portu, dobre sobie... oni myślą, że kim my
jesteśmy, że straszą nas w ten sposób? Tylko dlatego, że przejęli Hongkong, myślą, że już cała wschodnia półkula należy do nich... Komandor Day miał czterdzieści cztery lata i służył w Royal Navy od ponad dwudziestu lat. Był obeznany ze statkiem, rozumiał też dobrze skomplikowaną politykę Dalekiego Wschodu. Stacjonował w Hongkongu przez połowę swojej marynarskiej kariery i opanował kilka wschodnich języków. Chińczycy mogli być bardzo uparci, ale on nie zamierzał pozwolić im wodzić się za nos. Devonshire mknął przez morze, ale dwa MiGi przeleciały nad nim ponownie. Chińscy piloci otrzymywali rozkazy ze swojej bazy. Z ich punktu widzenia, Brytyjczycy nie mogli się chyba spodziewać, że uwierzą w to, co oni mówią. Dla nich było oczywiste, że Royal Navy przeprowadzała jakiś rodzaj misji szpiegowskiej. Kompletnie skołowany komandor Day rzekł: – Poślij to: Jesteśmy na wodach międzynarodowych i będziemy się bronić, jeśli zostaniemy zaatakowani. Wyślij też kopię do admirała. Pilnie. Kiedy niszczyciel pruł wodę na pełnej szybkości, nikt nie zauważył ciemnego, niewyraźnego kształtu podążającego w ślad za brytyjskim okrętem wojennym. Oczywiście nikt nie mógł go zobaczyć, ponieważ był to okręt zbudowany według najnowszej technologii stealth. Składający się z bliźniaczych kadłubów w kształcie ogromnych pontonów, dziwnych gładkich płaszczyzn i pomalowany całkowicie na czarno, niewidoczny statek wyglądał jak potwór z głębin, który mógł schować się i zaczaić na swoją zdobycz, kiedy tylko miał na to ochotę. Cielsko statku zawieszone było nisko nad wodą na dwu pontonach. Przestrzeń między nimi była otwarta i pokryta przez dno statku, co umożliwiało wpłynięcie weń lub wypłynięcie mniejszego statku. Nie było zbyt wielu statków zbudowanych w technologii stealth, a z pewnością żaden z nich nie był wykonany na zamówienie tak, jak ten. Ukształtowany w wyjątkowy sposób, przypominający płaszczkę bez ogona, szeroki i niski profil statku redukował możliwość detekcji przez nieprzyjacielski radar. Powierzchnie statku wykonane były z materiałów kompozytowych nieprzezroczystych dla fal radiowych i pokrytych materiałem pochłaniającym fale wysyłane przez radar. Jakakolwiek wiązka radarowa, napotkawszy ten statek, nie zostałaby odbita, chyba że w jego rufie pojawiłaby się wyrwa. Pod zawieszonym kadłubem statku, w przestrzeni pomiędzy pontonami, otwarły się wrota. Pojawiło się w nich urządzenie zwane Sea-Vac i opuściło
się do wody. Tuż po zanurzeniu Sea-Vac podążył szybko w kierunku Devonshire'a. Z technicznego punktu widzenia Sea-Vac był wiertarką wielkości silnika odrzutowego, wyposażoną w zestaw obrotowych frezów służących jej za zęby i kamerę wideo, która była jej oczami. Frezami były trzy sprzężone głowice pracujące jak mechanizm korbowy. Dysze kierunkowe z tyłu wypluwały wodę wyrzucaną z turbin znajdujących się w środku całego urządzenia. Na podobieństwo nowoczesnych torped, wynalazek ten kierowany był za pomocą przyczepionego do niego przewodu. Kształt Sea-Vaca był osobliwie falliczny: jak sonda uzbrojona, by najechać i wbić się w ciało innego morskiego podróżnika. Na mostku niewidzialnego okrętu Niemiec nazwiskiem Stamper patrzył na monitory, kiedy Sea-Vac zawarczał budząc się do życia. Frezy zaczęły się szybko obracać, zawyły wloty turbin. Kabel rozwijał się w miarę jak Sea-Vac oddalał się, zmierzając ku brytyjskiemu okrętowi. Stamper był zadowolony. Nieźle, jak na razie. Jeśli wszystko dobrze pójdzie dostanie dużą premię i być może osobnika, z którym będzie mógł zrobić jedną ze swoich niecnych taśm wideo. Szef uwielbiał jego taśmy wideo. Ostatnia, którą zrobił z filipińską dziewczyną, była najlepsza. To źle, że te taśmy nie mogą być sprzedawane koneserom brutalnej pornografii. Dlatego, że taśmy, które robił kończyły się trochę zbyt brutalnie. Trzydziestoośmioletni Niemiec był wysoki i dobrze zbudowany. Jego ogólny wygląd był jednak jakiś nienormalny i to nie dlatego, że Stamper był nieatrakcyjnym mężczyzną. Przeciwnie, miał blond włosy, niebieskie oczy, szerokie ramiona i ciało, za które kobiety mogłyby dać się zabić. Coś jednak burzyło ten obraz: ten szczególny błysk w jego przenikliwych niebieskich oczach, który mówił, że z jego głową jest coś nie w porządku. Stamper pomyślał, że będzie musiał przekonać szefa, iż powinien zmienić kapitana Sea Dolphina II. Jak na jego gust kapitan był zbyt nerwowy. A on lubił ludzi odważnych i pewnych siebie. Kapitan zerkał ciągle na niego, odwracając się od wskaźników, jakby bał się, że Stamper może przyłożyć mu pistolet do głowy, jeśli zrobi coś nie tak. Wszyscy się go bali, wiedział o tym. Załoga, złożona z Niemców, Chińczyków i paru Wietnamczyków, wykonywała każdy jego rozkaz. Stamper lubił swoją rolę twardziela. Uwielbiał wykonywać mokrą robotę i bawić się ostro. Ta skłonność do przemocy zaprowadziła go swojego czasu na osiem lat do więzienia. Następny wyrok za gwałt zasądzono, kiedy Stamper siedział już w więzieniu; dostał wtedy następnych dwadzieścia lat.
Gdyby nie pracował dla szefa, gniłby tam nadal z innymi przegranymi facetami. A Stamper nie był przegrany. Wygrywał każdą walkę, w której brał udział. Z łatwością mógł znieść każdy ból i cierpienie, które ktoś mu zadawał, aby potem zemścić się z siłą tygrysa. Dla niego nie było bólu i cierpienia. Była tylko ekstaza. *** W pokoju operacyjnym Devonshire'a ludzie biegali tam i z powrotem. Złapali Sea-Vaca na radarze, lecz zdefiniowali go nieprawidłowo. – Sir! – krzyknął dowodzący marynarz do komandora Daya i porucznika- komandora Hume'a, którzy wbiegli do pokoju. – Torpeda, kurs 114, odległość 8000. – Zmień na 114! – odpowiedział Day. PWO wyglądał na zakłopotanego, kiedy rzucił okiem na radar. – Na powierzchni nic nie ma, sir. – To była prawda, w odległości wielu mil na radarze nie było nic widać. Hume rzekł: – Musiały go zrzucić MiGi. Devonshire wykonał w wodzie ostry skręt, ale Sea-Vac nadal pruł naprzód, zmieniając kurs razem z niszczycielem. Pędził, zbliżając się coraz bardziej do kadłuba okrętu. – Torpeda zmieniła kurs razem z nami! – zameldował dowodzący marynarz. PWO krzyknął: – Przygotować się do zderzenia! Wszyscy wstrzymali oddech na dwie sekundy. Sea-Vac uderzył twardo w Devonshire'a, a wstrząs był odczuwalny na całym okręcie. Na dole, w pomieszczeniu generatora, inżynierowie zostali powaleni na podłogę. Podnieśli oczy na ścianę i zobaczyli jak drży. Potem pojawił się w niej mały otwór, przez który zaczął się sączyć strumyk wody, po czym Sea-Vac wpakował się do pomieszczenia, a za nim runęła masa wody! Kiedy wysiadło główne zasilanie, w pokoju operacyjnym zapłonęły światła awaryjne. Hume zameldował: – Generatory wysiadły, sir. Pokład C zalany. – Mamy przechył na rufę, sir – dodał dowodzący marynarz. Cały statek ożył w próbie zapanowania nad sytuacją. Marynarze mocowali sprzęt w jadalni, podczas gdy inni członkowie załogi biegli na swoje stanowiska alarmowe. Jednakże jadalnia była następna na drodze Sea-
Vaca. Przebił się on przez podłogę, z której trysnął gejzer wody. Wyżej, na pokładzie B, załoga rozbiegła się, żeby zamknąć wodoodporne grodzie dzielące długi korytarz, podczas gdy inni podnosili z dołu drabiny. Wtedy runęła na nich ściana wody. Wszyscy spóźnili się, gdyż ogromna fala jak tsunami uderzyła na nich z wielką siłą, zbijając ich z nóg i unosząc ich ciała ze sobą. *** Stamper spoglądał z mostka niewidzialnego statku i uśmiechał się. Powracały chińskie MiGi. Zaczekał, aż znajdą się we właściwej pozycji. – Ognia, numer jeden! – krzyknął. – Ognia, numer dwa! Dwie małe rakiety na podczerwień wystrzeliły z pokładu niewidzialnego okrętu w kierunku dwóch samolotów. Chińscy piloci krzyknęli do radia wiadomość do bazy, kiedy sygnał alarmu rakietowego zadźwięczał im w uszach. Starali się zrobić, co mogli, próbując wyrwać swe samoloty z drogi rakiet, lecz te zagłębiły się dokładnie w ich silnikach. Dwa MiGi eksplodowały w powietrzu i dwie ogniste kule spadły do ciemnego morza. *** W tym samym czasie pokój operacyjny Devonshire'a pełen był błyskających świateł, dźwięków alarmowych i pilnych rozkazów rzucanych przez interkom. – System napędowy niesprawny, sir, maszynownia nie odpowiada – rzekł Hume. – Sir, mamy 14-stopniowy przechył na rufę – zameldował dowodzący marynarz. Komandor Day potrzebował tylko dwóch sekund, żeby podjąć decyzję. – Dobrze. Zabierajcie ludzi z okrętu. – Okręt przechylił się, lecz Day przytrzymał się i nie upadł. – Radiooperator, prześlijcie do admiralicji: Zostaliśmy storpedowani przez chińskie MiGi. Toniemy. Podajcie naszą pozycję. Radiooperator skinął głową. – Wysyłam, sir. Jego ręce biegały po klawiaturze, kiedy Hume krzyknął: – Idziemy na dno! Potem zgasły światła. Rufa Devonshire'a zanurzyła się w wodzie, a dziób wzniósł się nad
powierzchnię morza. Ludzie zakładali kamizelki ratunkowe i skakali do zimnej wody.. Nie było czasu, żeby spuścić szalupy ratunkowe. Okręt tonął szybciej niż zdawało się, że jest to wogóle możliwe. Komandor Day obserwował ewakuację tak długo, jak mógł, po czym zawiązał kamizelkę ratunkową i wskoczył za swoimi ludźmi do wody. Pięć minut później na powierzchni wody została jedynie plama oleju i pływająca bezradnie nędzna grupka marynarzy Royal Navy. Myśleli, że są tam samotni i pewnie zginą niebawem z dala od lądu. Księżyc świecił na nich, oświetlając ich zrozpaczone twarze, gdyż zdali sobie sprawę, że są zgubieni. Nie wiedzieli, co myśleć, kiedy ciemny cień przesunął się nad ich głowami, zasłaniając światło księżyca. Spojrzeli w górę i zaparło im dech na widok niezdarnego, ciemnego kształtu rozciągającego się nad nimi. Sea Dolphin II ustawił się nad nimi w ten sposób, że pływali teraz w przestrzeni między dwoma pontonami. Stamper przedostał się do lewego pontonu niewidocznego okrętu i zatrzasnął zamek wielkiego taśmowego karabinu maszynowego. Jeden z członków załogi stał obok niego z kamerą, ogniskując ją na brytyjskich marynarzach pływających w wodzie. Niemiec odczekał chwilę zanim nacisnął spust, aby nacieszyć się uczuciem oczekiwania. Potem otworzył ogień, pokrywając nim całą przestrzeń przed okrętem. Bezradni marynarze zostali wymordowani w niecałą minutę. Cała scena masakry została zarejestrowana przez kamerę na taśmie wideo. Gdyby podziurawieni kulami marynarze mogli zanurzyć się na dno morza, spotkaliby sześciu nurków, którzy wychynęli z kadłuba niewidocznego okrętu. Nieśli ze sobą jakieś narzędzia i podwodne latarki do oświetlenia. Jeden z mężczyzn miał ze sobą kamerę do robienia zdjęć pod wodą. Tylko jeden z nurków był uzbrojony. Nie spodziewali się teraz spotkać nikogo nieprzyjaznego. Nurkowie płynęli wzdłuż kabla Sea-Vaca, chcąc dostać się do Devonshire'a, który z głuchym odgłosem osiadł na dnie oceanu niedaleko głębokiej podmorskiej szczeliny. Ciemny wrak był całkowicie pozbawiony światła i życia. Mógłby być górską granią ukrytą głęboko na dnie morza. Jeden po drugim, nurkowie przepływali przez dziurę w kadłubie okrętu, pozwalając, aby lina Sea-Vaca prowadziła ich do miejsca przeznaczenia. Płynęli tak poprzez labirynt zniszczeń, aż ich przywódca podniósł rękę. Skinął na nich, żeby wpłynęli za nim przez drzwi do dużego pomieszczenia pełnego dużych, długich, ciemnych przedmiotów. Przywódca oświetlił je
latarką. Kiwnął ręką na swoich towarzyszy i pokazał im, że mają wykonać swoją robotę. Jeden z nurków zapalił acetylenowy palnik i wyszedł na platformę wyrzutni, aby zająć się uchwytami przytrzymującymi jeden z siedmiu pocisków klasy ziemia-ziemia, które znajdowały się na pokładzie Devonshire'a. Palnik z łatwością ciął metal. Piętnaście minut później było już po wszystkim. Sześciu nurków opuściło wrak i połynęło z powrotem do niewidocznego okrętu unosząc ze sobą pocisk samosterujący. Lina Sea-Vaca naprężyła się, gdy tylko nurkowie oddalili się od niej. Maszyna powoli wyciągała się z pełnego zniszczeń tunelu, który wyrąbała. Tajemniczy okręt wycofywał swoją sondę. W ciemnych wodach, pod południowoazjatyckim ciemnym niebem, cały incydent mógł wyglądać jak gwałt – brutalny akt seksualny pomiędzy olbrzymimi morskimi potworami. ***** Światło księżyca było zbyt nikłe, aby oświetlić Hamburg, gdyż miasto to potrafiło wytworzyć pod dostatkiem swojego własnego światła. Jego rozświetlone wieżowce były świadectwem tego, w jaki sposób w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat miasto to stało się największym i najbardziej ruchliwym portem w Niemczech. Przebudowany po II wojnie światowej na nowoczesne centrum kulturalne, Hamburg długo nie mógł pozbyć się reputacji miasta nieokrzesanych marynarzy i miejsca, gdzie Beatlesi płacili rachunki na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, zanim stali się gwiazdami. Położony na północy, nad rzeką Łabą, Hamburg jest miastem sztuki, historii i handlu. Nic więc w tym dziwnego, że CMGN przeniosła swoją główną siedzibę na zachodniej półkuli z Londynu do Hamburga i zbudowała biuro na półkulę wschodnią w Sajgonie, po tym jak Chińczycy przejęli kontrolę nad Hongkongiem 1 lipca 1997 roku. Nowy kompleks CMGN nie był jeszcze otwarty dla zwiedzających. Wielką ceremonię otwarcia przewidziano na następny wieczór. Przez wiele dni pracownicy krzątali się, by przygotować budynek na wielkie przyjęcie związane z przecięciem wstęgi. Wraz z wieloma znakomitymi osobistościami, dygnitarzami i członkami rodzin królewskich, miały się tu pojawić media z całego świata. Wciąż jeszcze polerowano podłogi, schła farba, przygotowywano posiłki i rozstawiano meble. Było to bardzo ważne wydarzenie, gdyż za fasadą półokrągłego budynku z cegły znajdował się
olbrzymi kompleks dla mediów. Był to centralny ośrodek i mózg globalnej sieci telekomunikacyjnej CMGN. Ponieważ minęła właśnie północ, wielu robotników skończyło już swoją pracę i poszło do domu. Tylko kilku wyznaczonych pracowników chodziło wokół swych zajęć w różnych rejonach budynku. Nikt nie zwrócił uwagi na dwóch ludzi w olbrzymim, okrągłym pokoju kontrolnym, który był ozdobą całego kompleksu. Pokój przeznaczony do przygotowywania wiadomości był w większej części pogrążony w ciemności; używano jedynie kilku konsoli. Ogromna czerwona wstęga zwisała absurdalnie w poprzek pomieszczenia, czekając na chwilę, kiedy Elliot Carver otworzy następnego wieczoru oficjalnie nowe biuro w obecności setek ludzi. Carver stał teraz za jedną z konsol, znużony i wyczerpany tysiącami przygotowań, które był zmuszony zrobić sam, ponieważ mógł polegać na odpowiedzialności jedynie paru ludzi. Jednakże, patrząc na monitory, był niespokojny i jednocześnie całkowicie przytomny. Henry Gupta, mężczyzna, którego Carver w tajemnicy umieścił na swojej liście płac, siedział przy jednej kosoli, manipulując przyciskami. Sława Gupty dotarła tu przed nim: Carver nie potrzebował referencji od tego człowieka. Henry Gupta był najsprytniejszym technoterrorystą na świecie. Nie było rzeczy mającej coś wspólnego z elektroniką, której nie potrafiłby zrobić. Gdyby nie jego kryminalna przeszłość, Carver z przyjemnością zatrudniłby go przy legalnych interesach CMGN. Był jednak zmuszony trzymać Guptę w tle, dobrze ukrytego i bezpiecznego. Elliot Carver był wysokim, dystyngowanym mężczyzną. Właśnie przekroczył pięćdziesiątkę, ale był w nadspodziewanie dobrej kondycji. Obnoszący się z arystokratyczną powagą, ten szczupły, lekko łysiejący człowiek miał charyzmę, która ujmowała ludzi z jego otoczenia. Zanim zaczął tracić swoje śnieżnobiałe włosy, uważany był za wyjątkowo przystojnego. Miał ciągle nienaganną figurę; to właśnie jego wygląd i aksamitny głos pozwoliły mu w młodości otrzymać pracę w telewizji. Jego zainteresowanie środkami przekazu rosło i trzydzieści lat później stał się szefem... tego wszystkiego. Był dumny z tego, że doszedł do sławy i bogactwa, ponieważ jego przyjście na świat pięćdziesiąt lat temu było dość pechowe. Był nieślubnym synem jakiegoś lorda, który oczywiście nie zostawił mu niczego. Nigdy nie znał swej niemieckiej matki, która była prostytutką. Umarła wydając go na świat. Wychowywała go biedna chińska rodzina w Hongkongu. Tylko swojej
bezwzględnej determinacji zawdzięczał to, że potrafił zostawić za sobą swoje upokarzające dzieciństwo, stać się kimś w telewizji w Hongkongu, wyrobić sobie nazwisko jako reporter i w końcu odziedziczyć ogromne imperium prasowe swojego ojca. Spekulowano, że samobójstwo lorda było w jakiś sposób związane z sukcesami Carvera, ale nikt nie potrafił tego udowodnić. Jedna rzecz pociągała za sobą następną i Carver udowodnił, ze jest przebiegłym biznesmenem i przedsiębiorcą. Przewidział, że trzeba zainwestować w system GPS NAVSTAR, i zarobił fortunę, kiedy ten stał się standartem w nawigacji satelitarnej. Jego inżynierowie zastosowali w satelitach telekomunikacyjnych nową technologię, a CMGN był jedną z pierwszych sieci reporterskich, które na żywo przekazywały wydarzenia z wojny w Zatoce Perskiej. W ciągu kilku krótkich lat Elliot Carver zbudował imperium, które rozciągało się na cały świat. A to był dopiero początek. Jego jedyny problem zdrowotny stanowił bolesny TMJ, czyli syndrom skroniowo-żuchwowy, który dokuczał mu zawsze, kiedy był napięty z jakiegoś powodu. Kiedy otwierał szeroko usta albo żuł jedzenie, mięśnie szczęki zaczynały go boleć, słyszał mlaśnięcie i doznawał drażniącego uczucia. Jego lekarz powiedział mu, że jest to spowodowane zaciskaniem zębów i ich zgrzytaniem podczas snu – jeszcze jeden przejaw zbyt dużego stresu. Poradził mu, aby na czas snu wkładał na górne zęby plastikowy ochraniacz, ale Carver czuł do niego obrzydzenie. Przestał chodzić do lekarza i żył dalej z chronicznym bólem. Henry Gupta nacisnął przycisk pod trzema stojącymi przed nim monitorami. Na jednym z nich pojawiła się twarz Niemca Stampera. Znajdował się na pokładzie niewidocznego okrętu na Morzu Południowochińskim. – Wszystko załatwione – rzekł Stamper do kamery. – Nie widziałem jeszcze taśmy, ale powiedziano mi, że na podgladzie wygląda wspaniale. Na drugim monitorze pojawiła się scena, w której sześciu nurków płynęło ku wrakowi Devonshire'a. Elliot Carver był zachwycony jakością nagrania. Oświetlenie było idealne, prawie jak gdyby studio filmowe zanstalowało tam swój drogi sprzęt do robienia filmów pod wodą. Trzeci monitor rozbłysnął nagle, pokazując początek sceny rozstrzeliwania marynarzy w wodzie. Stamper kontynuował: – Być może trochę za dużo zieleni, ale i tak wyszła całkiem nieźle... patrz
na tego, próbuje uciekać! Mam go! Ha, ha, ha! Carver pomyślał, że Stamper trochę za bardzo lubi swoją robotę, był jednak cennym pracownikiem. Razem z Guptą obejrzeli cały materiał na dwóch ekranach. Widzieli, jak nurkowie wchodzą do wraku i wyciągają jeden z siedmiu pocisków samosterujących. Widzieli jak jeden po drugim umierają brytyjscy marynarze. To było doskonałe. Carver rzekł do mikrofonu: – Dobra robota, Stamper. Mamy to. Teraz prześpij się, jeśli możesz. Stamper roześmiał się. – Spać? Żartuje pan? Po takiej nocy jestem gotów do zabawy. Ha, ha, ha! Carver wzdrygnął się na myśl o tym, w jaki sposób Stamper mógł spędzać czas „bawiąc się”. Mówiono, że kiedy Stamper się bawi, za statkiem zostaje często kilka okaleczonych ciał. – Czy chce pan taśmę z przyjęcia, szefie? – zapytał Stamper. – Nie tym razem, Stamper – odrzekł Carver. Gupta ruszył do innej konsoli z napisem „Połączenie satelitarne”. Usiadł i ostrożnie odłączył od panelu kontrolnego prostokątne urządzenie o rozmiarach linijki. Było na tyle małe, że mieściło się w jego dłoni. Następnie umieścił je ostrożnie w podłużnym czerwonym pudełku, które kupił podczas wymiany broni na przełęczy Chajber. Gupta wstał i podszedł do Carvera. Jego szef gapił się bezmyślnie na puste monitory, rozmyślając nad tym, czego przed chwilą był świadkiem. – No jak?! – rzekł Gupta jowialnie. – Co panu mówiłem? Hę? Czyż nie jestem geniuszem? Carver wskazał na czerwone pudełko i rzekł: – Połóż to w bezpiecznym miejscu. I sprzątnij tę konsolę. Niech nie zostanie żaden ślad, że ktokolwiek tu był. – Gupta zostawił na swoim siedzeniu puszkę po napoju i torbę chrupek. Carver miał ochotę nazwać go niechlujem. – Jak to? To znaczy, jeśli ktoś ma prawo tu być... Urwał widząc ostre spojrzenie Carvera. Gupta znał to spojrzenie. Elliot Carver był znany pośród swych pracowników z tego „spojrzenia”. Kiedy Elliot Carver rzucał je komuś, jego polecenia nie wolno było zakwestionować. – Dobrze, dobrze – rzekł Gupta. – Sprzątnę to. – Nieco urażony, odwrócił się, żeby to zrobić. Carver przysunął się do mikrofonu i zwrócił się jeszcze raz do swojego
człowieka na statku: – Stamper! Puść taśmę jeszcze raz! Patrzył osłupiały jak karabin maszynowy zabija marynarzy Royal Navy. Poprosił Stampera, żeby puścił to jeszcze raz w zwolnionym tempie. Dopiero wtedy odwrócił się do Gupty i rzekł: – Jesteś geniuszem. Gupta uśmiechnął się. Jego szef był zadowolony. ROZDZIAŁ 3 Wai Lin Dokładnie czterdzieści osiem godzin wcześniej, pod wartownię wojskowego obozu pod Pekinem podjechał jeep. Chiński żandarm sprawdził tożsamość kierowcy i jego pasażerki. Wszystko było w porządku. Jeep został przepuszczony. Wai Lin przymknęła oczy, kiedy pojazd przejeżdżał obok baraków i treningowych torów przeszkód, podążając w kierunku ogrodzonych budynków administracyjnych. Słońce świeciło dziś bardzo mocno. Sięgnęła do torebki, wyjęła ciemne okulary i założyła je. Jeep zatrzymał się po chwli przed frontem głównego budynku administracyjnego. Wai Lin powiedziała kierowcy po mandaryńsku, żeby zaczekał. Mówiła biegle prawie wszystkimi chińskimi dialektami. Dorastała z kantońskim, jako swym pierwszym językiem, ale kiedy jej kariera rzuciła ją w obszary polityki i wojska, mandaryński stał się ważniejszy. Wyszła z jeepa. Pilnujący frontowych drzwi żandarm podziwiał jej figurę, udając, że stoi na baczność. Wai Lin wiedziała, że jest atrakcyjna, nawet w tym sztywnym mundurze armii chińskiej. Niskiego wzrostu, jak większość Chinek, Wai Lin potrafiła wyglądać na wyższą w swym polowym mundurze wojskowym. Być może była to aura władzy, którą naturalnie miała. Odpowiadało jej to w pracy. Nosiła przedzielone pośrodku długie, czarne włosy, które spadały jej na łopatki. Jej brązowe oczy kształtu migdałów osadzone były szeroko na owalnej twarzy. Usta miała małe i delikatne, ale jej uśmiech potrafił poruszyć każde serce. Była szczupła, ale zgrabna. Jej mundur skrywał muskularne, harmonijnie zbudowane ciało. Piersi miały rozmiar małych jabłek, ale były jędrne i proporcjonalne w stosunku do reszty ciała. Były chłopak mówił