Spis treści
Słowo do drugiego wydania
1. W sprawie konia
2. W oczach Zachodu
3. To London with love
4. Ukrainka
5. Przywoływanie
6. Wypadek
7. Nagonka
8. Przy orderach
9. Świadek
10. Garibaldi
11. Kategoria D
12. Mit
13. Z pokolenia „Zośki”
14. Oddał nas
15. Rada
16. Pochówek
17. Dwie siekierki
18. Pod młotek
19. Amu-daria
20. Dziadzia
21. Włada
22. Strażnicy
23. No Irish, no dogs, no Polish
24. Tropy
25. W roli
26. Krew generała
27. Kapelani
28. Adiutant
29. Córka
30. Syn
31. Stara generałowa
32. Bławatny interes
33. Żołnierze wyznania mojżeszowego, wystąp!
34. Kajko
35. W Warszawie
36. Los wybiera
37. Testament
38. Maisons-Laffitte
39. Gdyby zdążył
40. Inna wizja
41. Macie człowieka?
42. Ostatni
Życiorys Władysława Andersa
Metryczka książki
Słowo do drugiego wydania
Powiedzenie: „Czekasz na Andersa na białym koniu” – częste
w rozmowach za stalinizmu – brzmiało jak groźba. Przelękłam się, słysząc je
z ust kolegi należącego do ZMP. Oznaczało bowiem, że sprzeciwiam się
obowiązującej władzy...
Piosenkę Czerwone maki na Monte Cassino znali wszyscy, ale w komunie
śpiewano ją konspiracyjnie, jak zakazany hymn. Gdy orkiestra na dancingu
odważyła się zagrać Maki, rozmowy milkły. Gdy ktoś próbował wyjść
na parkiet i zatańczyć, ktoś inny podchodził z upomnieniem: – Tego się nie
tańczy!
* * *
Zapomniane dzieje, zapomniane tematy. Tak myślałam do niedawna.
Jednak dla porządku zrobiłam test wśród osób pierwszych z brzegu. Akurat
po wypadku byłam poddawana ćwiczeniom, zwróciłam się więc
do młodych rehabilitantów. – Czy ktoś z was zna Czerwone maki na Monte
Cassino? – spytałam. Wszyscy znali. A więc, nie takie zapomniane.
* * *
Generał Władysław Anders, zdolny przedwojenny kawalerzysta, stał się
po wojnie w Polsce symbolem Reakcji, Bęcwalstwa i głównego Politycznego
Wroga na obczyźnie.
Mój Boże! Co za ironia losu! Bo Anders w powojennym Londynie nie
mógł się odnaleźć. Znijaczał, choć nadal reprezentował typ męskiej urody
i sprawności fizycznej. Grywał brawurowo (lecz fatalnie!) w brydża, jeździł
równie fatalnie – po kawaleryjsku – autem, otwierał polonijne zjazdy,
przewodniczył organizacjom, no i odbierał ukłony w Ognisku Polskim,
w super eleganckiej dzielnicy Kensington, gdzie miał zarezerwowany stolik
i gdzie jadał, ale to zdecydowanie nie on, lecz jego piękna druga żona tam
brylowała i cieszyła się hołdami.
Generał najzwyczajniej cierpiał. Nadzieja, jaką żywiło jego wojsko,
że po pokonaniu Niemców alianci ruszą na bolszewika, umarła szybciej, niż
się narodziła. Pozostało mu marzenie, żeby po śmierci spocząć obok swoich
żołnierzy spod Monte Cassino. Przynajmniej tyle! Dlatego rokrocznie
w rocznicę Bitwy stawiał się na miejscu. W ostatnich latach, bardzo już
słaby, siadał na krzesełku. Ale był. Ta obecność dawała mu gwarancję.
Podobno kiedyś powiedział: „Jak tu umrę, to już mnie nigdzie nie zabiorą”.
Umarł w domu, ale spoczął pod Monte Cassino.
* * *
Po wojnie jego żołnierzom zaproponowano osiedlenie w Anglii.
Nadspodziewanie dobrze dali sobie radę. Londyn leżał w gruzach, jego
mieszkańcy byli w szoku, a tu nagle zjawiły się „złote rączki” z polskich
Kresów. Nie znali angielskiego, ale ochoczo zamienili karabiny na łopaty.
Wtopili się w otoczenie, ale co charakterystyczne dla tej emigracji, nie
zatracili języka. W trzecim pokoleniu (czyli wnuki andersowców), często
ludzie wykształceni, profesjonaliści – mówią po polsku jak my, w kraju. No,
może z lekka „śpiewając”. Zadziwiające!
Ale coś za coś. Zachowując „domowy” język i obyczaje, zachowali też
pewną „zaściankowość” kresowych przodków. Cecha ta uderza przybysza
z Polski, obojętnie czy z dużego, czy z małego miasta.
I jeszcze jedno: londyńscy Polacy żenią się między sobą. Małżeństwo
z rdzennym Anglikiem, acz tolerowane (w końcu, w zaciszu sypialni i tak
szepczą do siebie po angielsku, bo słownictwo w tym języku mają
bogatsze!) – ale nie jest odbierane najlepiej.
No i jeszcze coś, co mnie uderza, gdy patrzę na igrzyska olimpijskie 2012
roku – ich patriotyzm sportowy. Mieli go zawsze; byli obecni na każdym
meczu, na którym występowali Polacy. Na mecz siatkówki Polska – Włochy
przynieśli biało-czerwoną flagę zakrywającą połowę trybun.
Piszę to w chwili, gdy olimpiada trwa. Polski Londyn będzie obecny
na każdej polskiej konkurencji i nawet wobec przegranej będzie śpiewał:
„Nic się nie stało, Polacy nic się nie staaało”.
* * *
A sam Generał? Już go o nic nie spytamy. Patrzy na swoje wojsko, ich
dzieci i wnuki z niedostępnej nam jeszcze perspektywy.
Ewa Berberyusz
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W sprawie konia
I
Andersa zrzucił z konia Wrzesień. Co prawda, Stalin i szach perski
Mohammad Reza Pahlawi ofiarowywali mu potem wierzchowce, ale nawet
jako zwykły jeździec na konia nie wrócił. Ułanów i Poleszuków zamienił
w czołgistów. Stworzył nowoczesne, dorównujące alianckim wojsko.
„Zejście z konia” można też uznać za symbol przemiany mentalności.
Jeździec, zdobywca hippicznych trofeów, żyjący w dość izolowanym świecie
między garnizonem a własną stajnią wyścigową, mężczyzna w sile wieku
i kariery dowódczej, w ciągu paru miesięcy przechodzi drogę w dół,
do pozycji Hioba. W pierwszych dniach wojny ugodzony kulą, w kampanii
wrześniowej ranny kilkakrotnie, w sowieckim więzieniu gnijący w sensie
dosłownym, poniżany i kuszony zdradą.
Gdzieś tu, poprzez sprawdzenie siebie i gotowość na przyjęcie śmierci,
należy szukać dojrzałości. Tego, co w człowieku nazywa się pełnią. Gdy
w Moskwie w sierpniu 1941 roku wychodzi na wolność, jest człowiekiem
gotowym do podjęcia życiowej odpowiedzialności. Nie włożył włosienicy,
nie zmienił upodobań, nadal „kobiety, wino i śpiew”, ale w głębi
skrystalizowało się poczucie, że to jemu jest pisane zadanie ocalenia ludzi.
Stworzył armię więźniów dowodzoną przez więźnia. Zagrał swoją rolę:
najpierw „uwiódł”, a potem „wykołował” Stalina. Wykorzystał do tego
koniunkturę polityczną, bardzo krótką zresztą. No i – czego nie należy
lekceważyć – swoją doskonałą znajomość rosyjskiego.
Wyprowadził armię ze Związku Radzieckiego i w świetle dokumentów
można powiedzieć, że gdyby nie on, nikt by stamtąd nie uszedł. „Mojżesz”,
wyprowadziwszy swój lud z domu niewoli, przywiódł go na Monte Cassino.
Cokolwiek powiedzą historycy wojny, było to kolejne ocalenie – ducha,
samopoczucia, morale, jak kto woli. Bitwa cassińska stała się nieuchronna,
jak nieuchronne było Powstanie Warszawskie. Anders tej bitwy nie narzucił.
Wszyscy jej chcieli. „Miała coś z pędu do oczyszczenia”, mówił Gustaw
Herling-Grudziński, jej uczestnik. Bo nie można ludzi przez lata wdrażać,
żeby byli gotowi do jednego celu, a potem powiedzieć: „koncertu nie
będzie”. Istnieją procesy, które raz wprawione w ruch, nie dają się
powstrzymać o krok od spełnienia bez ryzyka duchowej kapitulacji
na długie lata. Historia AK zmierzała od początku ku Powstaniu, jak
w historię II Korpusu wpisana była bitwa o Monte Cassino.
Stalin dopadł jednak Andersa rękami aliantów, gubiąc cel jego działań –
wolną Polskę.
Anders „londyński” to już nie ten Anders. Miał dom i nową rodzinę,
udzielał się społecznie i towarzysko, przemiły, czarujący, ale to już był
koniec. Koniec kulminacji. Jego odpowiedzialność życiowa już się dokonała,
jego dzień minął.
Relacje z tego okresu stają się nijakie, jak nijakie stawało się jego
otoczenie, czynności i uwikłania. Przestało istnieć w nim to, co jest
tajemniczą, iskrzącą się i przyciągającą dynamiką człowieka.
Gustaw Herling-Grudziński, spotkawszy Andersa w dwudziestopięciolecie
bitwy o Monte Cassino, zanotował: „Patrzyłem na umieranie mojego
dowódcy”. Był już chory, powłóczył nogami, mówił z „playbacku”, umarł rok
później. Myślę, że jego umieranie zaczęło się dużo wcześniej.
II
Choć Anders ma już w kraju ulicę i szkołę swojego imienia, choć był film
i przedstawienia teatralne, nie ma szczęścia do jasnego obrazu swojej osoby.
Dla wielu ludzi pozostaje postacią dwuznaczną. Ot, watażka na białym
koniu. Bezmyślny ambicjonał. Buntownik. Uosobienie ułańskości. Mimo
że tylko on jeden – po Piłsudskim, który stworzył piłsudczyków –
pozostawił andersowców. Grupę ludzi przyznających się do niego.
Był najbardziej i najdłużej zohydzanym emigrantem. Nawet już przy
złagodzonym kursie, kiedy cichcem anulowano uchwałę Rady Ministrów
z 1946 roku odbierającą obywatelstwo siedemdziesięciu pięciu wyższym
oficerom polskich sił zbrojnych walczących na Zachodzie, „amnestia” ta nie
objęła Andersa, chociaż już nie żył. Prasa reżimowa z 1970 roku nie
oszczędziła mu nekrologów tej treści: „Odszedł w nicość człowiek narodowi
obcy, tak jak obce narodowi były jego cele, które usiłował zrealizować.
I prawdy tej nie zmienią nawet najbardziej chwalebne epitafia
prokurowane przez Wolną Europę”. Albo: „Za obrzydliwość uważać należy
próbę uczynienia z osoby zmarłego jakiegoś patriotycznego symbolu
i przyznania mu rangi niemal bohaterskiej”.
Gdy dużo później, w roku 1987, Wojciech Jaruzelski podczas oficjalnej
wizyty we Włoszech składał wieniec na Monte Cassino, demonstracyjnie
pominął grób Andersa. Sztuka nie lada, jeżeli ktoś zna topografię tego
cmentarza! A przecież wtedy zabiegał o kombatantów, głosił, że krew
przelana za ojczyznę na wszystkich frontach jest równa. Więc dlaczego?
ROZDZIAŁ DRUGI
W oczach Zachodu
I
W 1960 roku toczył się przed sądem najwyższym w Londynie proces
o zniesławienie wniesiony przez generała Andersa przeciw Adamowi
Gasiowi oraz Michałowi Kwiatkowskiemu, redaktorowi „Narodowca”, pisma
emigracyjnego wydawanego na północy Francji. Przyczyną pozwu był
artykuł pióra Gasia, którego tezy z grubsza brzmiały tak: Anders w czasie
I wojny światowej nie czuł się Polakiem, odmówił udziału w Bitwie
Warszawskiej, a w czasie II wojny był wrogiem Sikorskiego i wierzył
w zwycięstwo Hitlera.
Przygotowania techniczne sądu trwały cztery lata, obie strony musiały
wpłacić depozyt na poczet kosztów sądowych. Andersa i pozwanych
reprezentowało po trzech adwokatów, w tym panowie Rawlison i Faulks,
którzy należeli do najwybitniejszych członków palestry, nosili tytuły
Queen’s Counsel (QC). Sędziował sędzia Ashworth, ławników było
dwunastu.
Dla Anglików proces był egzotyką większą, niżby stanęło przed nimi
plemię Papuasów, tych przynajmniej znali, choćby jako kolonizatorzy,
natomiast tereny między Związkiem Radzieckim a Niemcami stanowiły dla
nich ziemię nieznaną. Nazwy geograficzne, jak i nazwiska stron, były dla
warg anglosaskich niewymawialne. Pozwany Gaś zamienił się więc
w „Mr. Gesa”, a Stanisława Mikołajczyka sędzia uparcie tytułował
„Mr. Mikolayevitch”. Zapewne przez analogię z generałem jugosłowiańskim,
w końcu Mihailović czy Mikołajczyk, co za różnica?
Niepotrzebnie ironizuję. Sędzia Ashworth rzetelnie starał się pomóc
przysięgłym w zawiłościach materiału dowodowego i nie można go
obarczać odpowiedzialnością za politykę jego kraju podczas wojny.
II
Przez prawie trzy tygodnie sala wrzała. Siedzieli na niej nie tylko stali
bywalcy sądowi, ale też falująca, zmieniająca się publiczność. Jeżeli Anders
wytoczył ten proces, by postawić sprawę powojennej Europy przed zwykłą
angielską publicznością, to trzeba stwierdzić, że mu się udało. Spór
wykroczył poza partykularne waśnie Polaków, sięgając do losów
i rozstrzygnięć II wojny.
Wielkie dzienniki dawały sprawozdania, a że rozróżnienie między Bitwą
Warszawską z roku 1920 a Wrześniem 1939 było ponad siły nawet
„Timesa”, to już inna sprawa. Nie to jest ważne. Jeśli choć paru Anglikom
proces dał do myślenia i nasunął wątpliwości co do porządku
pojałtańskiego – spełnił swoją funkcję.
Polacy na emigracji mają Andersowi za złe „pranie brudów przed obcymi”.
Mnie, przeciwnie, wydaje się, że słusznie zrobił. Dobrze jest bowiem
przejrzeć się od czasu do czasu, jak w lustrze, w chłodnych i obojętnych
oczach Zachodu. Dlatego streszczam to „odbicie”. Ironia losu polega na tym,
że rozsądzali nas w tym sporze ci, którzy zawinili.
III
Proces rozpoczął się od zeznań Andersa, co – wliczając krzyżowy ogień
pytań – trwało w sumie piętnaście godzin. Zeznaje po angielsku,
„podpierając” się tłumaczem. Obalenie zarzutu o niepolskość wymaga
przedstawienia Anglikom życiorysu. Anders składa go przed sądem.
Rodzina jest pochodzenia niemiecko-szwedzko-węgierskiego, od stuleci
osiadła w Polsce. Przodkowie walczyli o niepodległość Polski w 1863 roku.
Tu powód stwierdza, że wielu Polaków nosi obco brzmiące nazwiska. Ojciec,
zawodowy administrator majątków ziemskich, zmieniał miejsca
zamieszkania w zależności od pracy. Stąd on urodził się na Mazowszu,
a studiował w Rydze. Jako student należał do kultywującej polskość
korporacji Arkonia oraz do półkonspiracyjnej organizacji polskiej Sokół. Jako
poddany carski ochotniczo odsłużył wojsko, gdyż był to sposób skrócenia
przymusowej służby z trzech lat do jednego roku. Z chwilą wybuchu
I wojny zmobilizowany, walczy u boku Rosjan, ale kiedy po rewolucji
Kiereńskiego nadarza się sposobność, wstępuje do polskich oddziałów pod
dowództwem generała Józefa Dowbora-Muśnickiego. Bierze udział
w wojnie z bolszewikami w 1920 roku. Po wojnie wysłany na studia
do Wyższej Szkoły Wojennej we Francji. W czasie zamachu Piłsudskiego
w 1926 roku opowiada się za władzą legalną. Marszałek wielkodusznie –
co godne podkreślenia! – przechodzi nad tym do porządku i po grach
wojennych awansuje Andersa do rangi generała. W wojnie 1939 roku
kilkakrotnie ranny, schwytany przez bolszewików, więziony. Po układzie
polsko-radzieckim, naznaczony przez generała Władysława Sikorskiego
na dowódcę tworzonej w Związku Radzieckim armii polskiej. Po roku prób
zmontowania pełnowartościowego wojska, z powodu niedotrzymania
umowy przez Stalina, z braku żywności i sprzętu, za zgodą Anglików
wyprowadza swoje oddziały wraz z zagłodzoną ludnością cywilną przez
Persję na Bliski Wschód. W kampanii włoskiej dowodzi II Korpusem
Polskim u boku aliantów.
IV
Przy niepolskości Andersa upiera się w sądzie Franciszek Stawczyk,
obywatel USA. Nie zna angielskiego, zeznaje kulawą polszczyzną,
poprzetykaną wyrażeniami rosyjskimi. Służył w dwu wojnach światowych;
w pierwszej pod Rosjanami, w drugiej „pod Andersem”. Ale nim do niego
dotarł, bolszewicy, wypuszczając go z łagru, robią go podporucznikiem Armii
Czerwonej.
Świadek rozpoznaje na sali generała Andersa i mówi, że to ten sam sztabs-
rotmistrz Władimir Anders, którego widział w grudniu 1915 roku koło
Mołodeczna w 3. pułku dragonów. Na prośbę sądu odtwarza z pamięci
spotkanie.
Anders wyszedł z sieni chałupy chłopskiej, ubrany w długi płaszcz
kawaleryjski, na naramiennikach cztery gwiazdki, oznaka oficera w stopniu
sztabsrotmistrza. Stosownie do regulaminu Stawczyk zasalutował, podał
nazwisko i przydział. Początkowo mówił po rosyjsku, a potem przeszedł
na polski. Anders oburzył się i powiedział, że nie jest Polakiem i że nie
mówi po polsku. Zagroził świadkowi, że jeżeli jeszcze raz odezwie się
po polsku, odda go pod sąd. Świadek zeznaje dalej, że adiutant Andersa był
rosyjskim kniaziem, zaprosił go kiedyś do ich kwatery, mówiąc, że jego szef
jest bolszoj awanturist i że jest kurlandzkim baronem von Anders.
Pokazywał też bilety wizytowe sztabsrotmistrza, jego książki, gazety oraz
walizki, na których było imię Władymir.
W tym momencie adwokat Rawlison wręcza Stawczykowi książkę
adresową Piotrogrodu z 1915 roku. Figuruje tam Anders, sztabsrotmistrz, ale
Aleksander.
Zapytany na tę samą okoliczność generał Anders zeznaje, że nie było go
w czasie określonym przez świadka pod Mołodecznem, że leżał wtedy ranny
w szpitalu w Piotrogrodzie. W wojsku carskim nie był nigdy rotmistrzem,
ale podporucznikiem.
Sąd i ława sprawdzają na mapie odległość między Mołodecznem a stolicą
carskiej Rosji.
Prawdziwość danych, jak również polskość Andersa, stwierdzają cztery
osoby, zgłaszające się do sądu samorzutnie: pułkownik Antoni Grudziński,
Mieczysław Macdonald Jałowiecki, generał Marian Przewłocki oraz Jan
Władysław Ossowski.
Wszyscy czterej znali Andersa. Antoni Grudziński odwiedzał go w szpitalu
w Piotrogrodzie, Jałowiecki był z nim w Arkonii, do której mogli należeć
tylko ludzie określający się jako Polacy. Kwestionowanie jego polskości
uważają za śmieszne.
V
Zarzut o odmowę udziału w Bitwie Warszawskiej jest równie łatwy
do odparcia. Trzeba tylko wyjaśnić przysięgłym, co to jest Bitwa
Warszawska.
Sędzia tłumaczy ławie, że tak jak „my mamy dwie bitwy pod News-bury,
Polacy mają dwie obrony Warszawy: w sierpniu 1920 roku i we wrześniu
1939”. Wykluczony zostaje sierpień 1920 roku, ponieważ w końcu lipca tego
roku Anders został ranny pod Żabinką i leżał w szpitalu w Poznaniu,
co zostaje dowiedzione. W grę wchodzi jedynie kampania wrześniowa.
Wobec sprzeciwu Adama Gasia, który obstaje, że wyczytał u generała
Rybaka o niesubordynacji podpułkownika Andersa w 1918 roku (!), adwokat
Rawlison nie wytrzymuje:
– Jakim żywym sposobem (how on earth) na tej podstawie mógł pan
napisać, co Anders robił w 1920 roku?!
Gaś odpowiada, że utkwiło mu w pamięci, iż gdzieś w jakiejś bitwie
Anders odmówił wykonania rozkazu...
Rawlison: – Czy było słuszne, czy nie było napisać, że Anders nie czuł się
Polakiem?
Gaś: – Trudno mi na to odpowiedzieć.
Sędzia do tłumacza: – Niech pan mu powie, żeby próbował.
Gaś: – Nie mam przekonania, czy powiedzieć tak, czy nie.
Sędzia: – Kiedy się pan dowiedział, że generał Anders otrzymał krzyż
Virtuti Militari za 1939 rok, to czy fakt ten nie wpłynął na pańskie poglądy?
Gaś: – Dał mi materiał do myślenia.
Sędzia: – Niech więc pan użyje tego materiału i powie przysięgłym, co pan
myśli teraz.
Pozwany nie jest w stanie dać jasnej odpowiedzi.
Adwokat Rawlison, reasumując: – W swoim krótkim artykule opisał pan
dość dokładnie całe życie Andersa. Czy pan nie rozumie, że jeśli to, co pan
napisał, byłoby prawdą, to obdarłby pan generała z każdego strzępu dobrej
reputacji?
Kolejnym świadkiem pozwanych jest pułkownik Ludwik Schweitzer,
osoba, podobnie jak Stawczyk, z piętnem winy i poczuciem krzywdy
zaznanej od swoich. Pułkownik Schweitzer w toku kampanii wrześniowej,
w dramatycznej sytuacji znalezienia się nagle wobec dwu wrogów, za błąd
został pod pistoletem pozbawiony dowodzenia. Teraz, myląc daty, dowodzi,
że generał Anders we wrześniu 1939 roku uchylił się od udziału w obronie
Warszawy.
Anders, relacjonując kampanię dzień po dniu, zbija argumenty
Schweitzera. Wówczas Schweitzer odwołuje się do dokumentów
zdeponowanych przez niego w przechowalni bagażu na Victoria Station
w roku 1945 roku. Ma kwit, ale bagażu nigdy nie odebrał.
Następuje wręczenie kwitu sądowi. Sąd zleca odszukanie depozytu, co też
się dzieje i do sądu dociera wiadomość, że rzeczona walizka po upływie
przepisowego czasu została zlikwidowana zgodnie z obowiązującą
procedurą.
Na tym sąd zamyka przewód o polskość i udział w Bitwie Warszawskiej
generała Andersa.
VI
Pytanie, czy Anders był, czy nie był wrogiem Sikorskiego, i czy wierzył
w zwycięstwo Hitlera, wyprowadza spór z „getta” polskiego w szerszy
kontekst II wojny. Przed zgromadzonymi zarysowują się dwie odmienne
postawy wobec sowieckiego totalitaryzmu: Sikorskiego z Mikołajczykiem
oraz Andersa.
Generał Sikorski, zdaniem Andersa, był dobrym generałem i wielkim
politykiem, ale nie znał Rosji. „Ja znałem Rosję dostatecznie dobrze, żeby nie
ufać Sowietom. Wszyscy, którzy przeszli przez łagry i zesłanie, znali ich.
Zakazywałem żołnierzom mówić, co myślą o Sowietach, ale zachodzi
pytanie, czy ci żołnierze po tym, czego zaznali, dobrze by się bili u boku
niedawnych katów”. Przeżuwali nieustannie doznane krzywdy. Nie mogło
być inaczej w armii złożonej z ofiar i w większości z mieszkańców
kwestionowanej przez Stalina części państwa polskiego.
Przed sądem angielskim przewija się jak film dokumentalny epopea armii
polskiej w Związku Radzieckim, od zalążka po wyprowadzenie z jego granic.
Anders zeznaje, że był świadom, iż Stalin go „rozgrywał”. Demonstracyjnie
wyróżniał go w rozmowach z Sikorskim i ambasadorem Stanisławem Kotem,
zwracając się do niego, tamtych ignorując. Obdarowywał podarkami: dał
mu dwa konie (nie białe, ale bułane), samochód i „osobiście
amnestionowanego skrzypka”, jak się wyraził. Natomiast nie dawał, mimo
umowy, uzbrojenia i żywności. Dość powiedzieć, że gdy stan wojska liczył
sześćdziesiąt tysięcy, racje żywnościowe nagle zmniejszono do dwudziestu
sześciu tysięcy. A przy wojsku żywiły się tysiące wyniszczonych
do ostateczności kobiet i dzieci. 18 procent żołnierzy miało z głodu kurzą
ślepotę, prawie wszyscy szkorbut. W ostatnich miesiącach pobytu
w południowoazjatyckiej części ZSRR z wycieńczenia i chorób
epidemicznych zmarło trzy tysiące siedmiuset żołnierzy w mundurach,
podczas gdy we Włoszech straty poległych w boju wynosiły dwa i pół
tysiąca osób. Trzeba też tu wliczyć porwania. Nie tylko wybitni działacze
żydowscy, jak Henryk Ehrlich i Wiktor Alter z Bundu, wchodzący w skład
polskiej ambasady, ale i zwykli żołnierze ginęli bez śladu, gdy tylko
wychylali się poza teren obozu. „W Jangi-Jul musiałem przed sztabem
wystawić wartę z karabinem maszynowym”. Był to też czas, kiedy w Libii
dokonywał spustoszeń generał Rommel i Anglicy chętnie widzieliby
wsparcie polskich wojsk. Należało wykorzystać moment. Wojsko wyszło
z ZSRR zgodnie z dobrowolną umową z Sowietami, żegnane z honorami.
Stalin miał już inne plany. „To, że nasze wyjście wykorzystał potem
w swoich politycznych intrygach, to już jego taktyka”, konkludował Anders.
VII
Jak wyglądała sprawa w szczegółach?
Władysław Anders zeznawał: „Początkowo starałem się rzetelnie
wprowadzać w życie umowę polsko-sowiecką, ale w świetle codziennych
faktów nabierałem stopniowo przekonania, że bolszewicy nieszczerze
przystępują do tworzenia armii polskiej. Nie wykonywano uczciwie tak
zwanej amnestii, tysięczne rzesze nadal przetrzymywano w łagrach
i więzieniach. Nie pozwalano transportom zwalnianych zatrzymywać się
w bliskości rozlokowania naszych wojsk, szły bez zaopatrzenia w żywność
na południe, skąd kierowano je na roboty w katorżniczych warunkach.
Kategorycznie zabroniono przyjmować do wojska mniejszości narodowe.
Wydawano odpowiednie instrukcje komisjom poborowym. Mam na to
pismo generała Panfiłowa z 24 czerwca 1942 roku (...). Nie mogliśmy się
zgodzić z takim postawieniem sprawy, gdyż umowa z 30 lipca 1941 roku
mówiła wyraźnie o zwolnieniu obywateli polskich bez różnicy
na pochodzenie. Obietnice Stalina wyposażenia dwóch dywizji w broń
również nie zostały dochowane. Broń miała tylko 5. dywizja, a władze
sowieckie naciskały, żeby wysłać na front wszystkich i poutykać ich
w Armii Czerwonej. Oświadczyłem, że jeśli wbrew memu stanowisku
generał Sikorski wyda taki rozkaz, sam obejmę komendę, ze względów
moralnych. 4 lutego 1942 roku wysłałem depeszę do naczelnego wodza,
prosząc o decyzję. Z prawdziwą ulgą przeczytałem odpowiedź, że podziela
on całkowicie moje zdanie, i że armia polska może być użyta na froncie
jedynie w całości, a nie w rozproszeniu.
W związku z niespodzianym zmniejszeniem racji żywnościowych
poleciałem do Stalina. Podczas rozmowy dnia osiemnastego marca 1942 roku,
z której mój szef sztabu pułkownik Okulicki zrobił stenogram, powstał
wspólny szczegółowy projekt ewakuacji do Persji oddziałów, dla których
brakowało racji. Już podczas bytności generała Sikorskiego na Kremlu
w grudniu 1941 roku była mowa o wysłaniu lotników i marynarzy
do Szkocji na szkolenie, jak również pewnej liczby wojska i rodzin do Persji.
Byłem przy tej rozmowie Sikorskiego ze Stalinem i mogę potwierdzić,
że takie było ustalenie. Teraz, w marcu, nastąpiło ukonkretnienie projektu,
omówiliśmy ze Stalinem szczegóły. Główną bazą miał być Krasnowodzk,
miano podstawić tabory kolejowe i statki dla przerzutu oddziałów. Stalin
zaproponował mi samolot do Kairu dla dogrania sprawy z Anglikami.
Ze strony sowieckiej odpowiedzialnym za ewakuację został generał
Panfiłow. Gładkość załatwienia sprawy dała mi do myślenia, że rzecz została
ukartowana już wcześniej. W kilka dni potem wyleciałem, via Bliski
Wschód, do Londynu. Podczas wielogodzinnej rozmowy generał Sikorski
potwierdził swoje stanowisko o konieczności ewakuacji. Powoływał się też
na zgodę Churchilla w tej sprawie.
Wróciwszy na miejsce, zastałem sytuację gorszą od spodziewanej. O ile
początkowo Stalin, nie dochowując przyrzeczeń, tłumaczył się trudnościami,
o tyle teraz były to już jawne szykany. A co najistotniejsze, wstrzymano
zupełnie rekrutację.
Tym bardziej depesza szefa sztabu w Londynie generała Tadeusza
Klimeckiego nakazująca mi wstrzymać ewakuację wydała mi się
niezrozumiała. Dotychczas wydawało mi się, że generał Sikorski podziela
mój pogląd w tej sprawie. Myślę, że „Londyn” był permanentnie
dezinformowany przez ambasadora Kota, który miał wpływ na naczelnego
wodza, a obaj zupełnie nie znali Rosji. Cechowało ich typowe wishful
thinking oparte na przywiązaniu do własnej koncepcji, ignorującej fakty.
Klimecki tłumaczył się rzekomą niezgodą Anglików na przyjęcie Polaków,
zwłaszcza ludności cywilnej, na Bliskim Wschodzie. Nawet jeśli początkowo
była to prawda, później niezgoda została cofnięta przez Foreign Office. Nie
kierowano się filantropią, ale wtedy istniało zapotrzebowanie na nasze
oddziały w tym rejonie.
Tymczasem w nocy z dnia 7 na 8 lipca 1942 roku podpułkownik NKWD
Tiszkow powiadomił mnie, że rząd sowiecki zgodził się na wyprowadzenie
całej armii polskiej z ZSRR. Władze sowieckie nie zgadzały się jednak
na wyjazd Białorusinów, Ukraińców i Żydów. Perfidia ich polegała na tym,
że Żydów informowano, że to dowództwo polskie nie chce ich zabrać,
a jednocześnie wojskowi sowieccy otrzymali instrukcje niedopuszczania
Żydów do transportów ewakuacyjnych. Nie przyjąłem do wiadomości
robienia selekcji wśród obywateli polskich, obojętnie jakiego pochodzenia”.
VIII
Zeznania generała Andersa potwierdza świadek generał Zygmunt Szyszko-
Bohusz. Przybył do Moskwy z Anglii jako szef polskiej misji wojskowej,
podlegał bezpośrednio Sikorskiemu i z jego ramienia podpisał polsko-
sowiecki układ wojskowy. Wymienia fakty niedotrzymania umowy
ze strony sowieckiej.
– Nie w tym rzecz – kończy – jakoby Anders w Rosji odmawiał pójścia
na front sowiecko-niemiecki, lecz w tym, że z winy Sowietów iść nie mógł.
Tu adwokat Rawlison wyjaśnia przysięgłym, że „Narodowiec” przedstawił
Andersa jako wroga Sikorskiego, ponieważ odmówił walki u boku armii
sowieckiej i ponad głowami zwierzchników zwrócił się bezpośrednio
do Stalina o ewakuowanie wojska polskiego na Bliski Wschód. Ława
przysięgłych może jednak uważać, że generał Anders w ten sposób
umożliwił ocalenie życia setkom tysięcy żołnierzy i ich późniejszą walkę
przeciwko Niemcom hitlerowskim, i że była to w tym czasie jedyna rzecz,
jaką powinien uczynić.
Adwokat pozwanych Faulks do Andersa: – Jednakże generał Klimecki, szef
sztabu Sikorskiego, przesłał panu telegram nakazujący natychmiastowe
wstrzymanie ewakuacji rodzin ze Związku Radzieckiego.
Anders: – Gdybym się do niego zastosował, skazałbym pozostałych
na śmierć. Nie mogłem powiedzieć żołnierzowi: ciebie zabieram do Persji,
ale twoja żona i dzieci zostają tutaj.
Sędzia: – Postanowił pan nie wykonać rozkazu przesłanego z Londynu,
ponieważ znał pan sytuację na miejscu. Czy tak mam rozumieć pańską
decyzję?
Anders: – Tak.
Faulks: – Na to otrzymał pan depeszę, że z powodu wyższej konieczności
macie pozostać w ZSRR. To był rozkaz. Czy żołnierz może nie usłuchać
rozkazu?
Anders: – W bitwie nie, ale w tamtej konkretnej sytuacji tak.
Faulks: – Czy zna pan nazwisko generała MacArthura?
Anders: – Tak.
Faulks przypomina, że MacArthur został usunięty ze stanowiska za to,
że nie chciał się podporządkować rozkazom rządu.
Anders: – To nie jest to samo. Byłem podporządkowany generałowi
Sikorskiemu jako naczelnemu wodzowi, ale nie jako szefowi rządu.
Tu adwokat Faulks odrywa się od omawianej sytuacji i, wybiegając
w przyszłość, porusza pewien epizod na emigracji, kiedy to generał Anders
wraz z grupą ludzi wymówił posłuszeństwo emigracyjnemu prezydentowi
Augustowi Zaleskiemu. Faulks cytuje fragmenty listu, jaki wówczas Anders
napisał do Zaleskiego: – „Każdy z nas ma w swoim życiu kilka przejść
najważniejszych, które wspomina, kiedy sam ze sobą toczy walkę. I ja takich
miałem parę. Jednym z nich było opuszczenie przez nas Rosji. Musiałem
powziąć decyzję wyjścia stamtąd wbrew rozkazowi z Londynu”. Czy to
prawda?
Anders: – Tak.
Faulks (czyta dalej): – „Drugą decyzję musiałem podjąć po Jałcie.
Odruchem pierwszym było zaprzestać walki, bo nie było o co się bić, skoro
Polska spod jednej okupacji przechodziła w drugą. Jednakże
po zastanowieniu się zdecydowałem, że bijemy się dalej”. Czy pan to
potwierdza?
Anders: – Tak.
Faulks (czyta dalej): – „Należało patrzeć w przyszłość, patrzeć po to, żeby
Polska jako nazwa nie przestała istnieć w umysłach Zachodu. Ażebyśmy
jednak, choć z trudem, tę przyjaźń zachodnich mocarstw mogli utrzymać,
rozumiejąc, że jedynie po zwycięstwie ich nad Rosją my możemy odzyskać
wolną Polskę”. To znaczy, że musimy mieć III wojnę światową, tak?
Anders: – Pan nie wie i ja nie wiem, co przyszłość nam przyniesie...
IX
Sąd powołuje na świadka Edwarda Raczyńskiego.
Był on jako minister spraw zagranicznych, członkiem rządu generała
Sikorskiego przez osiemnaście miesięcy, to jest do śmierci premiera. Zna
całość spraw polsko-sowieckich z tego okresu. Brał udział w posiedzeniach
gabinetu i znał korespondencję. Mówi, że stosunek generała Sikorskiego
do ewakuacji z Rosji ewoluował, zwłaszcza w sytuacji, gdy oddziały polskie
mogły wzmocnić siły brytyjskie zaangażowane wówczas w walki w Afryce.
Raczyński: – To raczej ministrowie w Londynie chcieli, aby siły polskie
pozostały w Rosji. Z wolna okazywało się jednak, że jest to niemożliwe.
Z wolna też zaczynano rozumieć w Londynie rzeczywistość rosyjską; z wolna,
gdyż ministrowie, podobnie jak ja, nie znali Rosji.
Świadek zeznaje tak dobrą angielszczyzną, że otrzymuje dodatkowe
pytanie, jak rozumie słowo „wróg”. Raczyński odpowiada, iż znaczy ono
w polskim coś więcej niż angielskie enemy.
Opinię tę popiera powołany również na świadka generał Stanisław
Kopański. Dokonując na prośbę sądu ekspertyzy językowej
inkryminowanego tekstu autorstwa Adama Gasia w „Narodowcu”, generał
Kopański wyjaśnia, że słowo „wróg”, nie jest odpowiednikiem słowa
adversary, które po polsku tłumaczy się jako „przeciwnik”. Wrogiem nie jest
przeciwnik polityczny, wrogiem były Niemcy hitlerowskie.
Sędzia zwraca ławie uwagę na te różnice.
X
Czy więc Anders wierzył w zwycięstwo wroga, czyli Niemców?
Generał nie kryje, że do Stalingradu wierzył, że Związek Radziecki może
paść: – Uważałem, że jeśli Niemcy użyją 75 procent sił, jakich użyli
w pierwszej fazie, będą mogli przebić się przez Kaukaz. I wtedy byłby nasz
koniec. Dlatego też lepiej się stało, że znaleźliśmy się na Bliskim Wschodzie,
zdolni do walki.
Natomiast nigdy nie uważał, że Niemcy wygrają wojnę: – Czyż
posyłałbym wówczas swoich żołnierzy na śmierć?
Opinię tę w pełni potwierdza świadek, marszałek Harold Alexander,
w czasie wojny głównodowodzący armii alianckiej we Włoszech. Zeznaje,
że generał Anders nigdy nie wyrażał opinii, że Hitler wygra wojnę. Wojska
polskie w Iranie w sile siedemdziesięciu-osiemdziesięciu tysięcy żołnierzy
stanowiły ważną pomoc dla obrony sprzymierzonych na Bliskim Wschodzie,
strzegąc pól naftowych. W lutym 1944 roku we Włoszech świadek odbył
z Andersem konferencję w sprawie uzupełnień. Chciał zmniejszyć Korpus,
gdyż uważał, że Polacy nie mają skąd czerpać rezerw. Wówczas Anders,
wskazując na pozycje wroga na północ, powiedział, że uzupełnienia przyjdą
stamtąd. Anders musiał użyć dużej siły perswazji, żeby świadek się zgodził.
Ale okazało się, że miał rację. Polscy jeńcy, wcielani przymusowo
do Wehrmachtu oraz wywożeni przymusowo do Niemiec przez Organizację
Todta, przekazywani pod rozkazy Andersa walczyli w II Korpusie, i walczyli
bardzo dobrze.
Adwokat Rawlison: – Czy dowodzenie II Korpusem odznaczało się
niepotrzebną brawurą, która powiększyła ilość strat w czasie natarcia
na Monte Cassino?
Marszałek Alexander: – Z całą pewnością nie.
Zapytany przez adwokata Faulksa, o co Anders się bił, marszałek
Alexander odpowiada: – O Polskę. Tylko i wyłącznie o Polskę.
Na okoliczność stosunków Sikorski – Anders zeznaje szef brytyjskiej misji
łącznikowej przy II Korpusie generał Frederick Beaumont-Nesbitt. Świadek
mówi, że stosunki te układały się różnie. Tak się składa, że był ostatnim,
który żegnał Sikorskiego przy odlocie z Iraku przed jego tragiczną śmiercią
w Gibraltarze i wówczas z tego, co mu powiedział Sikorski, wywnioskował,
że uległy one zasadniczej poprawie.
XI
Sikorski zginął i stosunki – złe czy dobre – zostały przerwane. Z następcą
Sikorskiego w premierostwie Stanisławem Mikołajczykiem dowódca II
Korpusu skłócony był od początku do końca. Na zawsze.
Obaj nie zdobyli się na łut dobrej woli, żeby wzajemną niechęć pokonać.
Mikołajczyk był człowiekiem bez wdzięku, ale konsekwentnym politykiem.
Zachód cenił go za jego zdolność do kompromisu, tak jak Andersa za talent
dowódczy. Mikołajczyk był łatwiejszy, bo uległy, podczas gdy Andersa się
bano. Istniały obawy, że antysowieckość generała, który pod koniec wojny
stał na czele potężnej i oddanej mu armii, może pokrzyżować plany aliantów
związane ze wschodnim sojusznikiem.
Oczywiście, u źródeł konfliktu Andersa i Mikołajczyka stały dwie
diametralnie różne koncepcje ratowania Polski, ale w sytuacji już wtedy
beznadziejnej. Tragizm polega na tym, że spór w sądzie toczy się w czasach,
kiedy obie strony wiedzą o przegranej obu opcji, ale nie mogą stłumić
wzajemnej agresji. Czyli nie są zdolne do właściwej oceny i wniosków.
Fakt ten wydaje mi się w całej tej historii najbardziej przygnębiający
i złowróżbny. Patrząc na teraźniejszość, nie mogę się opędzić myśli, że Polak
raz skłócony z drugim Polakiem nie potrafi z kłótni wyjść. Że niechęć
do osoby utożsamia się z niechęcią do tego, co każdy z nich myśli na tematy
ogólne. To uniemożliwia wszelki dialog. Powstaje supeł nie do rozwiązania.
Trudno mi się też oprzeć wrażeniu, że Stanisław Mikołajczyk i Adam
Romer zgodzili się świadczyć w tym procesie jedynie po to, by doznać
Plik jest zabezpieczony znakiem wodnym
WARSZAWA 2012
Spis treści Słowo do drugiego wydania 1. W sprawie konia 2. W oczach Zachodu 3. To London with love 4. Ukrainka 5. Przywoływanie 6. Wypadek 7. Nagonka 8. Przy orderach 9. Świadek 10. Garibaldi 11. Kategoria D 12. Mit 13. Z pokolenia „Zośki” 14. Oddał nas 15. Rada 16. Pochówek 17. Dwie siekierki 18. Pod młotek 19. Amu-daria 20. Dziadzia 21. Włada 22. Strażnicy 23. No Irish, no dogs, no Polish 24. Tropy 25. W roli
26. Krew generała 27. Kapelani 28. Adiutant 29. Córka 30. Syn 31. Stara generałowa 32. Bławatny interes 33. Żołnierze wyznania mojżeszowego, wystąp! 34. Kajko 35. W Warszawie 36. Los wybiera 37. Testament 38. Maisons-Laffitte 39. Gdyby zdążył 40. Inna wizja 41. Macie człowieka? 42. Ostatni Życiorys Władysława Andersa Metryczka książki
Słowo do drugiego wydania Powiedzenie: „Czekasz na Andersa na białym koniu” – częste w rozmowach za stalinizmu – brzmiało jak groźba. Przelękłam się, słysząc je z ust kolegi należącego do ZMP. Oznaczało bowiem, że sprzeciwiam się obowiązującej władzy... Piosenkę Czerwone maki na Monte Cassino znali wszyscy, ale w komunie śpiewano ją konspiracyjnie, jak zakazany hymn. Gdy orkiestra na dancingu odważyła się zagrać Maki, rozmowy milkły. Gdy ktoś próbował wyjść na parkiet i zatańczyć, ktoś inny podchodził z upomnieniem: – Tego się nie tańczy! * * * Zapomniane dzieje, zapomniane tematy. Tak myślałam do niedawna. Jednak dla porządku zrobiłam test wśród osób pierwszych z brzegu. Akurat po wypadku byłam poddawana ćwiczeniom, zwróciłam się więc do młodych rehabilitantów. – Czy ktoś z was zna Czerwone maki na Monte Cassino? – spytałam. Wszyscy znali. A więc, nie takie zapomniane. * * * Generał Władysław Anders, zdolny przedwojenny kawalerzysta, stał się po wojnie w Polsce symbolem Reakcji, Bęcwalstwa i głównego Politycznego Wroga na obczyźnie. Mój Boże! Co za ironia losu! Bo Anders w powojennym Londynie nie mógł się odnaleźć. Znijaczał, choć nadal reprezentował typ męskiej urody i sprawności fizycznej. Grywał brawurowo (lecz fatalnie!) w brydża, jeździł równie fatalnie – po kawaleryjsku – autem, otwierał polonijne zjazdy, przewodniczył organizacjom, no i odbierał ukłony w Ognisku Polskim,
w super eleganckiej dzielnicy Kensington, gdzie miał zarezerwowany stolik i gdzie jadał, ale to zdecydowanie nie on, lecz jego piękna druga żona tam brylowała i cieszyła się hołdami. Generał najzwyczajniej cierpiał. Nadzieja, jaką żywiło jego wojsko, że po pokonaniu Niemców alianci ruszą na bolszewika, umarła szybciej, niż się narodziła. Pozostało mu marzenie, żeby po śmierci spocząć obok swoich żołnierzy spod Monte Cassino. Przynajmniej tyle! Dlatego rokrocznie w rocznicę Bitwy stawiał się na miejscu. W ostatnich latach, bardzo już słaby, siadał na krzesełku. Ale był. Ta obecność dawała mu gwarancję. Podobno kiedyś powiedział: „Jak tu umrę, to już mnie nigdzie nie zabiorą”. Umarł w domu, ale spoczął pod Monte Cassino. * * * Po wojnie jego żołnierzom zaproponowano osiedlenie w Anglii. Nadspodziewanie dobrze dali sobie radę. Londyn leżał w gruzach, jego mieszkańcy byli w szoku, a tu nagle zjawiły się „złote rączki” z polskich Kresów. Nie znali angielskiego, ale ochoczo zamienili karabiny na łopaty. Wtopili się w otoczenie, ale co charakterystyczne dla tej emigracji, nie zatracili języka. W trzecim pokoleniu (czyli wnuki andersowców), często ludzie wykształceni, profesjonaliści – mówią po polsku jak my, w kraju. No, może z lekka „śpiewając”. Zadziwiające! Ale coś za coś. Zachowując „domowy” język i obyczaje, zachowali też pewną „zaściankowość” kresowych przodków. Cecha ta uderza przybysza z Polski, obojętnie czy z dużego, czy z małego miasta. I jeszcze jedno: londyńscy Polacy żenią się między sobą. Małżeństwo z rdzennym Anglikiem, acz tolerowane (w końcu, w zaciszu sypialni i tak szepczą do siebie po angielsku, bo słownictwo w tym języku mają bogatsze!) – ale nie jest odbierane najlepiej. No i jeszcze coś, co mnie uderza, gdy patrzę na igrzyska olimpijskie 2012 roku – ich patriotyzm sportowy. Mieli go zawsze; byli obecni na każdym meczu, na którym występowali Polacy. Na mecz siatkówki Polska – Włochy przynieśli biało-czerwoną flagę zakrywającą połowę trybun.
Piszę to w chwili, gdy olimpiada trwa. Polski Londyn będzie obecny na każdej polskiej konkurencji i nawet wobec przegranej będzie śpiewał: „Nic się nie stało, Polacy nic się nie staaało”. * * * A sam Generał? Już go o nic nie spytamy. Patrzy na swoje wojsko, ich dzieci i wnuki z niedostępnej nam jeszcze perspektywy. Ewa Berberyusz
ROZDZIAŁ PIERWSZY W sprawie konia I Andersa zrzucił z konia Wrzesień. Co prawda, Stalin i szach perski Mohammad Reza Pahlawi ofiarowywali mu potem wierzchowce, ale nawet jako zwykły jeździec na konia nie wrócił. Ułanów i Poleszuków zamienił w czołgistów. Stworzył nowoczesne, dorównujące alianckim wojsko. „Zejście z konia” można też uznać za symbol przemiany mentalności. Jeździec, zdobywca hippicznych trofeów, żyjący w dość izolowanym świecie między garnizonem a własną stajnią wyścigową, mężczyzna w sile wieku i kariery dowódczej, w ciągu paru miesięcy przechodzi drogę w dół, do pozycji Hioba. W pierwszych dniach wojny ugodzony kulą, w kampanii wrześniowej ranny kilkakrotnie, w sowieckim więzieniu gnijący w sensie dosłownym, poniżany i kuszony zdradą. Gdzieś tu, poprzez sprawdzenie siebie i gotowość na przyjęcie śmierci, należy szukać dojrzałości. Tego, co w człowieku nazywa się pełnią. Gdy w Moskwie w sierpniu 1941 roku wychodzi na wolność, jest człowiekiem gotowym do podjęcia życiowej odpowiedzialności. Nie włożył włosienicy, nie zmienił upodobań, nadal „kobiety, wino i śpiew”, ale w głębi skrystalizowało się poczucie, że to jemu jest pisane zadanie ocalenia ludzi. Stworzył armię więźniów dowodzoną przez więźnia. Zagrał swoją rolę: najpierw „uwiódł”, a potem „wykołował” Stalina. Wykorzystał do tego koniunkturę polityczną, bardzo krótką zresztą. No i – czego nie należy lekceważyć – swoją doskonałą znajomość rosyjskiego. Wyprowadził armię ze Związku Radzieckiego i w świetle dokumentów można powiedzieć, że gdyby nie on, nikt by stamtąd nie uszedł. „Mojżesz”, wyprowadziwszy swój lud z domu niewoli, przywiódł go na Monte Cassino. Cokolwiek powiedzą historycy wojny, było to kolejne ocalenie – ducha,
samopoczucia, morale, jak kto woli. Bitwa cassińska stała się nieuchronna, jak nieuchronne było Powstanie Warszawskie. Anders tej bitwy nie narzucił. Wszyscy jej chcieli. „Miała coś z pędu do oczyszczenia”, mówił Gustaw Herling-Grudziński, jej uczestnik. Bo nie można ludzi przez lata wdrażać, żeby byli gotowi do jednego celu, a potem powiedzieć: „koncertu nie będzie”. Istnieją procesy, które raz wprawione w ruch, nie dają się powstrzymać o krok od spełnienia bez ryzyka duchowej kapitulacji na długie lata. Historia AK zmierzała od początku ku Powstaniu, jak w historię II Korpusu wpisana była bitwa o Monte Cassino. Stalin dopadł jednak Andersa rękami aliantów, gubiąc cel jego działań – wolną Polskę. Anders „londyński” to już nie ten Anders. Miał dom i nową rodzinę, udzielał się społecznie i towarzysko, przemiły, czarujący, ale to już był koniec. Koniec kulminacji. Jego odpowiedzialność życiowa już się dokonała, jego dzień minął. Relacje z tego okresu stają się nijakie, jak nijakie stawało się jego otoczenie, czynności i uwikłania. Przestało istnieć w nim to, co jest tajemniczą, iskrzącą się i przyciągającą dynamiką człowieka. Gustaw Herling-Grudziński, spotkawszy Andersa w dwudziestopięciolecie bitwy o Monte Cassino, zanotował: „Patrzyłem na umieranie mojego dowódcy”. Był już chory, powłóczył nogami, mówił z „playbacku”, umarł rok później. Myślę, że jego umieranie zaczęło się dużo wcześniej. II Choć Anders ma już w kraju ulicę i szkołę swojego imienia, choć był film i przedstawienia teatralne, nie ma szczęścia do jasnego obrazu swojej osoby. Dla wielu ludzi pozostaje postacią dwuznaczną. Ot, watażka na białym koniu. Bezmyślny ambicjonał. Buntownik. Uosobienie ułańskości. Mimo że tylko on jeden – po Piłsudskim, który stworzył piłsudczyków – pozostawił andersowców. Grupę ludzi przyznających się do niego. Był najbardziej i najdłużej zohydzanym emigrantem. Nawet już przy złagodzonym kursie, kiedy cichcem anulowano uchwałę Rady Ministrów
z 1946 roku odbierającą obywatelstwo siedemdziesięciu pięciu wyższym oficerom polskich sił zbrojnych walczących na Zachodzie, „amnestia” ta nie objęła Andersa, chociaż już nie żył. Prasa reżimowa z 1970 roku nie oszczędziła mu nekrologów tej treści: „Odszedł w nicość człowiek narodowi obcy, tak jak obce narodowi były jego cele, które usiłował zrealizować. I prawdy tej nie zmienią nawet najbardziej chwalebne epitafia prokurowane przez Wolną Europę”. Albo: „Za obrzydliwość uważać należy próbę uczynienia z osoby zmarłego jakiegoś patriotycznego symbolu i przyznania mu rangi niemal bohaterskiej”. Gdy dużo później, w roku 1987, Wojciech Jaruzelski podczas oficjalnej wizyty we Włoszech składał wieniec na Monte Cassino, demonstracyjnie pominął grób Andersa. Sztuka nie lada, jeżeli ktoś zna topografię tego cmentarza! A przecież wtedy zabiegał o kombatantów, głosił, że krew przelana za ojczyznę na wszystkich frontach jest równa. Więc dlaczego?
ROZDZIAŁ DRUGI W oczach Zachodu I W 1960 roku toczył się przed sądem najwyższym w Londynie proces o zniesławienie wniesiony przez generała Andersa przeciw Adamowi Gasiowi oraz Michałowi Kwiatkowskiemu, redaktorowi „Narodowca”, pisma emigracyjnego wydawanego na północy Francji. Przyczyną pozwu był artykuł pióra Gasia, którego tezy z grubsza brzmiały tak: Anders w czasie I wojny światowej nie czuł się Polakiem, odmówił udziału w Bitwie Warszawskiej, a w czasie II wojny był wrogiem Sikorskiego i wierzył w zwycięstwo Hitlera. Przygotowania techniczne sądu trwały cztery lata, obie strony musiały wpłacić depozyt na poczet kosztów sądowych. Andersa i pozwanych reprezentowało po trzech adwokatów, w tym panowie Rawlison i Faulks, którzy należeli do najwybitniejszych członków palestry, nosili tytuły Queen’s Counsel (QC). Sędziował sędzia Ashworth, ławników było dwunastu. Dla Anglików proces był egzotyką większą, niżby stanęło przed nimi plemię Papuasów, tych przynajmniej znali, choćby jako kolonizatorzy, natomiast tereny między Związkiem Radzieckim a Niemcami stanowiły dla nich ziemię nieznaną. Nazwy geograficzne, jak i nazwiska stron, były dla warg anglosaskich niewymawialne. Pozwany Gaś zamienił się więc w „Mr. Gesa”, a Stanisława Mikołajczyka sędzia uparcie tytułował „Mr. Mikolayevitch”. Zapewne przez analogię z generałem jugosłowiańskim, w końcu Mihailović czy Mikołajczyk, co za różnica? Niepotrzebnie ironizuję. Sędzia Ashworth rzetelnie starał się pomóc przysięgłym w zawiłościach materiału dowodowego i nie można go obarczać odpowiedzialnością za politykę jego kraju podczas wojny.
II Przez prawie trzy tygodnie sala wrzała. Siedzieli na niej nie tylko stali bywalcy sądowi, ale też falująca, zmieniająca się publiczność. Jeżeli Anders wytoczył ten proces, by postawić sprawę powojennej Europy przed zwykłą angielską publicznością, to trzeba stwierdzić, że mu się udało. Spór wykroczył poza partykularne waśnie Polaków, sięgając do losów i rozstrzygnięć II wojny. Wielkie dzienniki dawały sprawozdania, a że rozróżnienie między Bitwą Warszawską z roku 1920 a Wrześniem 1939 było ponad siły nawet „Timesa”, to już inna sprawa. Nie to jest ważne. Jeśli choć paru Anglikom proces dał do myślenia i nasunął wątpliwości co do porządku pojałtańskiego – spełnił swoją funkcję. Polacy na emigracji mają Andersowi za złe „pranie brudów przed obcymi”. Mnie, przeciwnie, wydaje się, że słusznie zrobił. Dobrze jest bowiem przejrzeć się od czasu do czasu, jak w lustrze, w chłodnych i obojętnych oczach Zachodu. Dlatego streszczam to „odbicie”. Ironia losu polega na tym, że rozsądzali nas w tym sporze ci, którzy zawinili. III Proces rozpoczął się od zeznań Andersa, co – wliczając krzyżowy ogień pytań – trwało w sumie piętnaście godzin. Zeznaje po angielsku, „podpierając” się tłumaczem. Obalenie zarzutu o niepolskość wymaga przedstawienia Anglikom życiorysu. Anders składa go przed sądem. Rodzina jest pochodzenia niemiecko-szwedzko-węgierskiego, od stuleci osiadła w Polsce. Przodkowie walczyli o niepodległość Polski w 1863 roku. Tu powód stwierdza, że wielu Polaków nosi obco brzmiące nazwiska. Ojciec, zawodowy administrator majątków ziemskich, zmieniał miejsca zamieszkania w zależności od pracy. Stąd on urodził się na Mazowszu, a studiował w Rydze. Jako student należał do kultywującej polskość korporacji Arkonia oraz do półkonspiracyjnej organizacji polskiej Sokół. Jako poddany carski ochotniczo odsłużył wojsko, gdyż był to sposób skrócenia
przymusowej służby z trzech lat do jednego roku. Z chwilą wybuchu I wojny zmobilizowany, walczy u boku Rosjan, ale kiedy po rewolucji Kiereńskiego nadarza się sposobność, wstępuje do polskich oddziałów pod dowództwem generała Józefa Dowbora-Muśnickiego. Bierze udział w wojnie z bolszewikami w 1920 roku. Po wojnie wysłany na studia do Wyższej Szkoły Wojennej we Francji. W czasie zamachu Piłsudskiego w 1926 roku opowiada się za władzą legalną. Marszałek wielkodusznie – co godne podkreślenia! – przechodzi nad tym do porządku i po grach wojennych awansuje Andersa do rangi generała. W wojnie 1939 roku kilkakrotnie ranny, schwytany przez bolszewików, więziony. Po układzie polsko-radzieckim, naznaczony przez generała Władysława Sikorskiego na dowódcę tworzonej w Związku Radzieckim armii polskiej. Po roku prób zmontowania pełnowartościowego wojska, z powodu niedotrzymania umowy przez Stalina, z braku żywności i sprzętu, za zgodą Anglików wyprowadza swoje oddziały wraz z zagłodzoną ludnością cywilną przez Persję na Bliski Wschód. W kampanii włoskiej dowodzi II Korpusem Polskim u boku aliantów. IV Przy niepolskości Andersa upiera się w sądzie Franciszek Stawczyk, obywatel USA. Nie zna angielskiego, zeznaje kulawą polszczyzną, poprzetykaną wyrażeniami rosyjskimi. Służył w dwu wojnach światowych; w pierwszej pod Rosjanami, w drugiej „pod Andersem”. Ale nim do niego dotarł, bolszewicy, wypuszczając go z łagru, robią go podporucznikiem Armii Czerwonej. Świadek rozpoznaje na sali generała Andersa i mówi, że to ten sam sztabs- rotmistrz Władimir Anders, którego widział w grudniu 1915 roku koło Mołodeczna w 3. pułku dragonów. Na prośbę sądu odtwarza z pamięci spotkanie. Anders wyszedł z sieni chałupy chłopskiej, ubrany w długi płaszcz kawaleryjski, na naramiennikach cztery gwiazdki, oznaka oficera w stopniu sztabsrotmistrza. Stosownie do regulaminu Stawczyk zasalutował, podał
nazwisko i przydział. Początkowo mówił po rosyjsku, a potem przeszedł na polski. Anders oburzył się i powiedział, że nie jest Polakiem i że nie mówi po polsku. Zagroził świadkowi, że jeżeli jeszcze raz odezwie się po polsku, odda go pod sąd. Świadek zeznaje dalej, że adiutant Andersa był rosyjskim kniaziem, zaprosił go kiedyś do ich kwatery, mówiąc, że jego szef jest bolszoj awanturist i że jest kurlandzkim baronem von Anders. Pokazywał też bilety wizytowe sztabsrotmistrza, jego książki, gazety oraz walizki, na których było imię Władymir. W tym momencie adwokat Rawlison wręcza Stawczykowi książkę adresową Piotrogrodu z 1915 roku. Figuruje tam Anders, sztabsrotmistrz, ale Aleksander. Zapytany na tę samą okoliczność generał Anders zeznaje, że nie było go w czasie określonym przez świadka pod Mołodecznem, że leżał wtedy ranny w szpitalu w Piotrogrodzie. W wojsku carskim nie był nigdy rotmistrzem, ale podporucznikiem. Sąd i ława sprawdzają na mapie odległość między Mołodecznem a stolicą carskiej Rosji. Prawdziwość danych, jak również polskość Andersa, stwierdzają cztery osoby, zgłaszające się do sądu samorzutnie: pułkownik Antoni Grudziński, Mieczysław Macdonald Jałowiecki, generał Marian Przewłocki oraz Jan Władysław Ossowski. Wszyscy czterej znali Andersa. Antoni Grudziński odwiedzał go w szpitalu w Piotrogrodzie, Jałowiecki był z nim w Arkonii, do której mogli należeć tylko ludzie określający się jako Polacy. Kwestionowanie jego polskości uważają za śmieszne. V Zarzut o odmowę udziału w Bitwie Warszawskiej jest równie łatwy do odparcia. Trzeba tylko wyjaśnić przysięgłym, co to jest Bitwa Warszawska. Sędzia tłumaczy ławie, że tak jak „my mamy dwie bitwy pod News-bury, Polacy mają dwie obrony Warszawy: w sierpniu 1920 roku i we wrześniu
1939”. Wykluczony zostaje sierpień 1920 roku, ponieważ w końcu lipca tego roku Anders został ranny pod Żabinką i leżał w szpitalu w Poznaniu, co zostaje dowiedzione. W grę wchodzi jedynie kampania wrześniowa. Wobec sprzeciwu Adama Gasia, który obstaje, że wyczytał u generała Rybaka o niesubordynacji podpułkownika Andersa w 1918 roku (!), adwokat Rawlison nie wytrzymuje: – Jakim żywym sposobem (how on earth) na tej podstawie mógł pan napisać, co Anders robił w 1920 roku?! Gaś odpowiada, że utkwiło mu w pamięci, iż gdzieś w jakiejś bitwie Anders odmówił wykonania rozkazu... Rawlison: – Czy było słuszne, czy nie było napisać, że Anders nie czuł się Polakiem? Gaś: – Trudno mi na to odpowiedzieć. Sędzia do tłumacza: – Niech pan mu powie, żeby próbował. Gaś: – Nie mam przekonania, czy powiedzieć tak, czy nie. Sędzia: – Kiedy się pan dowiedział, że generał Anders otrzymał krzyż Virtuti Militari za 1939 rok, to czy fakt ten nie wpłynął na pańskie poglądy? Gaś: – Dał mi materiał do myślenia. Sędzia: – Niech więc pan użyje tego materiału i powie przysięgłym, co pan myśli teraz. Pozwany nie jest w stanie dać jasnej odpowiedzi. Adwokat Rawlison, reasumując: – W swoim krótkim artykule opisał pan dość dokładnie całe życie Andersa. Czy pan nie rozumie, że jeśli to, co pan napisał, byłoby prawdą, to obdarłby pan generała z każdego strzępu dobrej reputacji? Kolejnym świadkiem pozwanych jest pułkownik Ludwik Schweitzer, osoba, podobnie jak Stawczyk, z piętnem winy i poczuciem krzywdy zaznanej od swoich. Pułkownik Schweitzer w toku kampanii wrześniowej, w dramatycznej sytuacji znalezienia się nagle wobec dwu wrogów, za błąd został pod pistoletem pozbawiony dowodzenia. Teraz, myląc daty, dowodzi, że generał Anders we wrześniu 1939 roku uchylił się od udziału w obronie Warszawy. Anders, relacjonując kampanię dzień po dniu, zbija argumenty
Schweitzera. Wówczas Schweitzer odwołuje się do dokumentów zdeponowanych przez niego w przechowalni bagażu na Victoria Station w roku 1945 roku. Ma kwit, ale bagażu nigdy nie odebrał. Następuje wręczenie kwitu sądowi. Sąd zleca odszukanie depozytu, co też się dzieje i do sądu dociera wiadomość, że rzeczona walizka po upływie przepisowego czasu została zlikwidowana zgodnie z obowiązującą procedurą. Na tym sąd zamyka przewód o polskość i udział w Bitwie Warszawskiej generała Andersa. VI Pytanie, czy Anders był, czy nie był wrogiem Sikorskiego, i czy wierzył w zwycięstwo Hitlera, wyprowadza spór z „getta” polskiego w szerszy kontekst II wojny. Przed zgromadzonymi zarysowują się dwie odmienne postawy wobec sowieckiego totalitaryzmu: Sikorskiego z Mikołajczykiem oraz Andersa. Generał Sikorski, zdaniem Andersa, był dobrym generałem i wielkim politykiem, ale nie znał Rosji. „Ja znałem Rosję dostatecznie dobrze, żeby nie ufać Sowietom. Wszyscy, którzy przeszli przez łagry i zesłanie, znali ich. Zakazywałem żołnierzom mówić, co myślą o Sowietach, ale zachodzi pytanie, czy ci żołnierze po tym, czego zaznali, dobrze by się bili u boku niedawnych katów”. Przeżuwali nieustannie doznane krzywdy. Nie mogło być inaczej w armii złożonej z ofiar i w większości z mieszkańców kwestionowanej przez Stalina części państwa polskiego. Przed sądem angielskim przewija się jak film dokumentalny epopea armii polskiej w Związku Radzieckim, od zalążka po wyprowadzenie z jego granic. Anders zeznaje, że był świadom, iż Stalin go „rozgrywał”. Demonstracyjnie wyróżniał go w rozmowach z Sikorskim i ambasadorem Stanisławem Kotem, zwracając się do niego, tamtych ignorując. Obdarowywał podarkami: dał mu dwa konie (nie białe, ale bułane), samochód i „osobiście amnestionowanego skrzypka”, jak się wyraził. Natomiast nie dawał, mimo umowy, uzbrojenia i żywności. Dość powiedzieć, że gdy stan wojska liczył
sześćdziesiąt tysięcy, racje żywnościowe nagle zmniejszono do dwudziestu sześciu tysięcy. A przy wojsku żywiły się tysiące wyniszczonych do ostateczności kobiet i dzieci. 18 procent żołnierzy miało z głodu kurzą ślepotę, prawie wszyscy szkorbut. W ostatnich miesiącach pobytu w południowoazjatyckiej części ZSRR z wycieńczenia i chorób epidemicznych zmarło trzy tysiące siedmiuset żołnierzy w mundurach, podczas gdy we Włoszech straty poległych w boju wynosiły dwa i pół tysiąca osób. Trzeba też tu wliczyć porwania. Nie tylko wybitni działacze żydowscy, jak Henryk Ehrlich i Wiktor Alter z Bundu, wchodzący w skład polskiej ambasady, ale i zwykli żołnierze ginęli bez śladu, gdy tylko wychylali się poza teren obozu. „W Jangi-Jul musiałem przed sztabem wystawić wartę z karabinem maszynowym”. Był to też czas, kiedy w Libii dokonywał spustoszeń generał Rommel i Anglicy chętnie widzieliby wsparcie polskich wojsk. Należało wykorzystać moment. Wojsko wyszło z ZSRR zgodnie z dobrowolną umową z Sowietami, żegnane z honorami. Stalin miał już inne plany. „To, że nasze wyjście wykorzystał potem w swoich politycznych intrygach, to już jego taktyka”, konkludował Anders. VII Jak wyglądała sprawa w szczegółach? Władysław Anders zeznawał: „Początkowo starałem się rzetelnie wprowadzać w życie umowę polsko-sowiecką, ale w świetle codziennych faktów nabierałem stopniowo przekonania, że bolszewicy nieszczerze przystępują do tworzenia armii polskiej. Nie wykonywano uczciwie tak zwanej amnestii, tysięczne rzesze nadal przetrzymywano w łagrach i więzieniach. Nie pozwalano transportom zwalnianych zatrzymywać się w bliskości rozlokowania naszych wojsk, szły bez zaopatrzenia w żywność na południe, skąd kierowano je na roboty w katorżniczych warunkach. Kategorycznie zabroniono przyjmować do wojska mniejszości narodowe. Wydawano odpowiednie instrukcje komisjom poborowym. Mam na to pismo generała Panfiłowa z 24 czerwca 1942 roku (...). Nie mogliśmy się zgodzić z takim postawieniem sprawy, gdyż umowa z 30 lipca 1941 roku
mówiła wyraźnie o zwolnieniu obywateli polskich bez różnicy na pochodzenie. Obietnice Stalina wyposażenia dwóch dywizji w broń również nie zostały dochowane. Broń miała tylko 5. dywizja, a władze sowieckie naciskały, żeby wysłać na front wszystkich i poutykać ich w Armii Czerwonej. Oświadczyłem, że jeśli wbrew memu stanowisku generał Sikorski wyda taki rozkaz, sam obejmę komendę, ze względów moralnych. 4 lutego 1942 roku wysłałem depeszę do naczelnego wodza, prosząc o decyzję. Z prawdziwą ulgą przeczytałem odpowiedź, że podziela on całkowicie moje zdanie, i że armia polska może być użyta na froncie jedynie w całości, a nie w rozproszeniu. W związku z niespodzianym zmniejszeniem racji żywnościowych poleciałem do Stalina. Podczas rozmowy dnia osiemnastego marca 1942 roku, z której mój szef sztabu pułkownik Okulicki zrobił stenogram, powstał wspólny szczegółowy projekt ewakuacji do Persji oddziałów, dla których brakowało racji. Już podczas bytności generała Sikorskiego na Kremlu w grudniu 1941 roku była mowa o wysłaniu lotników i marynarzy do Szkocji na szkolenie, jak również pewnej liczby wojska i rodzin do Persji. Byłem przy tej rozmowie Sikorskiego ze Stalinem i mogę potwierdzić, że takie było ustalenie. Teraz, w marcu, nastąpiło ukonkretnienie projektu, omówiliśmy ze Stalinem szczegóły. Główną bazą miał być Krasnowodzk, miano podstawić tabory kolejowe i statki dla przerzutu oddziałów. Stalin zaproponował mi samolot do Kairu dla dogrania sprawy z Anglikami. Ze strony sowieckiej odpowiedzialnym za ewakuację został generał Panfiłow. Gładkość załatwienia sprawy dała mi do myślenia, że rzecz została ukartowana już wcześniej. W kilka dni potem wyleciałem, via Bliski Wschód, do Londynu. Podczas wielogodzinnej rozmowy generał Sikorski potwierdził swoje stanowisko o konieczności ewakuacji. Powoływał się też na zgodę Churchilla w tej sprawie. Wróciwszy na miejsce, zastałem sytuację gorszą od spodziewanej. O ile początkowo Stalin, nie dochowując przyrzeczeń, tłumaczył się trudnościami, o tyle teraz były to już jawne szykany. A co najistotniejsze, wstrzymano zupełnie rekrutację. Tym bardziej depesza szefa sztabu w Londynie generała Tadeusza
Klimeckiego nakazująca mi wstrzymać ewakuację wydała mi się niezrozumiała. Dotychczas wydawało mi się, że generał Sikorski podziela mój pogląd w tej sprawie. Myślę, że „Londyn” był permanentnie dezinformowany przez ambasadora Kota, który miał wpływ na naczelnego wodza, a obaj zupełnie nie znali Rosji. Cechowało ich typowe wishful thinking oparte na przywiązaniu do własnej koncepcji, ignorującej fakty. Klimecki tłumaczył się rzekomą niezgodą Anglików na przyjęcie Polaków, zwłaszcza ludności cywilnej, na Bliskim Wschodzie. Nawet jeśli początkowo była to prawda, później niezgoda została cofnięta przez Foreign Office. Nie kierowano się filantropią, ale wtedy istniało zapotrzebowanie na nasze oddziały w tym rejonie. Tymczasem w nocy z dnia 7 na 8 lipca 1942 roku podpułkownik NKWD Tiszkow powiadomił mnie, że rząd sowiecki zgodził się na wyprowadzenie całej armii polskiej z ZSRR. Władze sowieckie nie zgadzały się jednak na wyjazd Białorusinów, Ukraińców i Żydów. Perfidia ich polegała na tym, że Żydów informowano, że to dowództwo polskie nie chce ich zabrać, a jednocześnie wojskowi sowieccy otrzymali instrukcje niedopuszczania Żydów do transportów ewakuacyjnych. Nie przyjąłem do wiadomości robienia selekcji wśród obywateli polskich, obojętnie jakiego pochodzenia”. VIII Zeznania generała Andersa potwierdza świadek generał Zygmunt Szyszko- Bohusz. Przybył do Moskwy z Anglii jako szef polskiej misji wojskowej, podlegał bezpośrednio Sikorskiemu i z jego ramienia podpisał polsko- sowiecki układ wojskowy. Wymienia fakty niedotrzymania umowy ze strony sowieckiej. – Nie w tym rzecz – kończy – jakoby Anders w Rosji odmawiał pójścia na front sowiecko-niemiecki, lecz w tym, że z winy Sowietów iść nie mógł. Tu adwokat Rawlison wyjaśnia przysięgłym, że „Narodowiec” przedstawił Andersa jako wroga Sikorskiego, ponieważ odmówił walki u boku armii sowieckiej i ponad głowami zwierzchników zwrócił się bezpośrednio do Stalina o ewakuowanie wojska polskiego na Bliski Wschód. Ława
przysięgłych może jednak uważać, że generał Anders w ten sposób umożliwił ocalenie życia setkom tysięcy żołnierzy i ich późniejszą walkę przeciwko Niemcom hitlerowskim, i że była to w tym czasie jedyna rzecz, jaką powinien uczynić. Adwokat pozwanych Faulks do Andersa: – Jednakże generał Klimecki, szef sztabu Sikorskiego, przesłał panu telegram nakazujący natychmiastowe wstrzymanie ewakuacji rodzin ze Związku Radzieckiego. Anders: – Gdybym się do niego zastosował, skazałbym pozostałych na śmierć. Nie mogłem powiedzieć żołnierzowi: ciebie zabieram do Persji, ale twoja żona i dzieci zostają tutaj. Sędzia: – Postanowił pan nie wykonać rozkazu przesłanego z Londynu, ponieważ znał pan sytuację na miejscu. Czy tak mam rozumieć pańską decyzję? Anders: – Tak. Faulks: – Na to otrzymał pan depeszę, że z powodu wyższej konieczności macie pozostać w ZSRR. To był rozkaz. Czy żołnierz może nie usłuchać rozkazu? Anders: – W bitwie nie, ale w tamtej konkretnej sytuacji tak. Faulks: – Czy zna pan nazwisko generała MacArthura? Anders: – Tak. Faulks przypomina, że MacArthur został usunięty ze stanowiska za to, że nie chciał się podporządkować rozkazom rządu. Anders: – To nie jest to samo. Byłem podporządkowany generałowi Sikorskiemu jako naczelnemu wodzowi, ale nie jako szefowi rządu. Tu adwokat Faulks odrywa się od omawianej sytuacji i, wybiegając w przyszłość, porusza pewien epizod na emigracji, kiedy to generał Anders wraz z grupą ludzi wymówił posłuszeństwo emigracyjnemu prezydentowi Augustowi Zaleskiemu. Faulks cytuje fragmenty listu, jaki wówczas Anders napisał do Zaleskiego: – „Każdy z nas ma w swoim życiu kilka przejść najważniejszych, które wspomina, kiedy sam ze sobą toczy walkę. I ja takich miałem parę. Jednym z nich było opuszczenie przez nas Rosji. Musiałem powziąć decyzję wyjścia stamtąd wbrew rozkazowi z Londynu”. Czy to prawda?
Anders: – Tak. Faulks (czyta dalej): – „Drugą decyzję musiałem podjąć po Jałcie. Odruchem pierwszym było zaprzestać walki, bo nie było o co się bić, skoro Polska spod jednej okupacji przechodziła w drugą. Jednakże po zastanowieniu się zdecydowałem, że bijemy się dalej”. Czy pan to potwierdza? Anders: – Tak. Faulks (czyta dalej): – „Należało patrzeć w przyszłość, patrzeć po to, żeby Polska jako nazwa nie przestała istnieć w umysłach Zachodu. Ażebyśmy jednak, choć z trudem, tę przyjaźń zachodnich mocarstw mogli utrzymać, rozumiejąc, że jedynie po zwycięstwie ich nad Rosją my możemy odzyskać wolną Polskę”. To znaczy, że musimy mieć III wojnę światową, tak? Anders: – Pan nie wie i ja nie wiem, co przyszłość nam przyniesie... IX Sąd powołuje na świadka Edwarda Raczyńskiego. Był on jako minister spraw zagranicznych, członkiem rządu generała Sikorskiego przez osiemnaście miesięcy, to jest do śmierci premiera. Zna całość spraw polsko-sowieckich z tego okresu. Brał udział w posiedzeniach gabinetu i znał korespondencję. Mówi, że stosunek generała Sikorskiego do ewakuacji z Rosji ewoluował, zwłaszcza w sytuacji, gdy oddziały polskie mogły wzmocnić siły brytyjskie zaangażowane wówczas w walki w Afryce. Raczyński: – To raczej ministrowie w Londynie chcieli, aby siły polskie pozostały w Rosji. Z wolna okazywało się jednak, że jest to niemożliwe. Z wolna też zaczynano rozumieć w Londynie rzeczywistość rosyjską; z wolna, gdyż ministrowie, podobnie jak ja, nie znali Rosji. Świadek zeznaje tak dobrą angielszczyzną, że otrzymuje dodatkowe pytanie, jak rozumie słowo „wróg”. Raczyński odpowiada, iż znaczy ono w polskim coś więcej niż angielskie enemy. Opinię tę popiera powołany również na świadka generał Stanisław Kopański. Dokonując na prośbę sądu ekspertyzy językowej inkryminowanego tekstu autorstwa Adama Gasia w „Narodowcu”, generał
Kopański wyjaśnia, że słowo „wróg”, nie jest odpowiednikiem słowa adversary, które po polsku tłumaczy się jako „przeciwnik”. Wrogiem nie jest przeciwnik polityczny, wrogiem były Niemcy hitlerowskie. Sędzia zwraca ławie uwagę na te różnice. X Czy więc Anders wierzył w zwycięstwo wroga, czyli Niemców? Generał nie kryje, że do Stalingradu wierzył, że Związek Radziecki może paść: – Uważałem, że jeśli Niemcy użyją 75 procent sił, jakich użyli w pierwszej fazie, będą mogli przebić się przez Kaukaz. I wtedy byłby nasz koniec. Dlatego też lepiej się stało, że znaleźliśmy się na Bliskim Wschodzie, zdolni do walki. Natomiast nigdy nie uważał, że Niemcy wygrają wojnę: – Czyż posyłałbym wówczas swoich żołnierzy na śmierć? Opinię tę w pełni potwierdza świadek, marszałek Harold Alexander, w czasie wojny głównodowodzący armii alianckiej we Włoszech. Zeznaje, że generał Anders nigdy nie wyrażał opinii, że Hitler wygra wojnę. Wojska polskie w Iranie w sile siedemdziesięciu-osiemdziesięciu tysięcy żołnierzy stanowiły ważną pomoc dla obrony sprzymierzonych na Bliskim Wschodzie, strzegąc pól naftowych. W lutym 1944 roku we Włoszech świadek odbył z Andersem konferencję w sprawie uzupełnień. Chciał zmniejszyć Korpus, gdyż uważał, że Polacy nie mają skąd czerpać rezerw. Wówczas Anders, wskazując na pozycje wroga na północ, powiedział, że uzupełnienia przyjdą stamtąd. Anders musiał użyć dużej siły perswazji, żeby świadek się zgodził. Ale okazało się, że miał rację. Polscy jeńcy, wcielani przymusowo do Wehrmachtu oraz wywożeni przymusowo do Niemiec przez Organizację Todta, przekazywani pod rozkazy Andersa walczyli w II Korpusie, i walczyli bardzo dobrze. Adwokat Rawlison: – Czy dowodzenie II Korpusem odznaczało się niepotrzebną brawurą, która powiększyła ilość strat w czasie natarcia na Monte Cassino? Marszałek Alexander: – Z całą pewnością nie.
Zapytany przez adwokata Faulksa, o co Anders się bił, marszałek Alexander odpowiada: – O Polskę. Tylko i wyłącznie o Polskę. Na okoliczność stosunków Sikorski – Anders zeznaje szef brytyjskiej misji łącznikowej przy II Korpusie generał Frederick Beaumont-Nesbitt. Świadek mówi, że stosunki te układały się różnie. Tak się składa, że był ostatnim, który żegnał Sikorskiego przy odlocie z Iraku przed jego tragiczną śmiercią w Gibraltarze i wówczas z tego, co mu powiedział Sikorski, wywnioskował, że uległy one zasadniczej poprawie. XI Sikorski zginął i stosunki – złe czy dobre – zostały przerwane. Z następcą Sikorskiego w premierostwie Stanisławem Mikołajczykiem dowódca II Korpusu skłócony był od początku do końca. Na zawsze. Obaj nie zdobyli się na łut dobrej woli, żeby wzajemną niechęć pokonać. Mikołajczyk był człowiekiem bez wdzięku, ale konsekwentnym politykiem. Zachód cenił go za jego zdolność do kompromisu, tak jak Andersa za talent dowódczy. Mikołajczyk był łatwiejszy, bo uległy, podczas gdy Andersa się bano. Istniały obawy, że antysowieckość generała, który pod koniec wojny stał na czele potężnej i oddanej mu armii, może pokrzyżować plany aliantów związane ze wschodnim sojusznikiem. Oczywiście, u źródeł konfliktu Andersa i Mikołajczyka stały dwie diametralnie różne koncepcje ratowania Polski, ale w sytuacji już wtedy beznadziejnej. Tragizm polega na tym, że spór w sądzie toczy się w czasach, kiedy obie strony wiedzą o przegranej obu opcji, ale nie mogą stłumić wzajemnej agresji. Czyli nie są zdolne do właściwej oceny i wniosków. Fakt ten wydaje mi się w całej tej historii najbardziej przygnębiający i złowróżbny. Patrząc na teraźniejszość, nie mogę się opędzić myśli, że Polak raz skłócony z drugim Polakiem nie potrafi z kłótni wyjść. Że niechęć do osoby utożsamia się z niechęcią do tego, co każdy z nich myśli na tematy ogólne. To uniemożliwia wszelki dialog. Powstaje supeł nie do rozwiązania. Trudno mi się też oprzeć wrażeniu, że Stanisław Mikołajczyk i Adam Romer zgodzili się świadczyć w tym procesie jedynie po to, by doznać