kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 827 047
  • Obserwuję1 347
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 650 532

Berry Steve - Królewski spisek - (08. Cotton Malone)

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :2.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
B

Berry Steve - Królewski spisek - (08. Cotton Malone).pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu B BERRY STEVE Cykl: Cotton Malone
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 319 stron)

Więcej na: www.ebook4all.pl

Dla Jessiki Johns i Esther Garver

PODZIĘKOWANIA Po raz dwunasty dziękuję Ginie Centrello, Libby McGuire, Kim Hovey, Cindy Murray, Scottowi Shannonowi, Debbie Aroff, Carole Lowenstein, Mattowi Schwartzowi i całej ekipie z działu promocji i sprzedaży. To dla mnie prawdziwy zaszczyt należeć do zespołu Ballantine Books i Random House Publishing Group. Głęboki ukłon kieruję w stronę Marka Tavaniego za to, że potrafi zmusić pisarza do wyczynów niemal niemożliwych. Dziękuję również Simonowi Lipskarowi, któremu udało się wyjść z trudnej sytuacji życiowej, dzięki czemu nadal może służyć mi swoimi nieocenionymi, fachowymi radami. Kilku osobom należą się też specjalne podziękowania: Nickowi Sayersowi, absolwentowi Oksfordu, prawdziwemu dżentelmenowi i znakomitemu wydawcy, który udzielił mi cennych wskazówekw kwestiach związanych z Wielką Brytanią (za wszystkie ewentualne błędy odpowiadam ja sam); Ianowi Williamsonowi, znakomitemu brytyjskiemu agentowi literackiemu, który pokazał nam hrabstwo Oxfordshire; Meryl Moss i jej zespołowi zajmującemu się reklamą, Deb Zipf i JeriAnn Geller, które są najlepsze w tej branży. Jakzawsze dziękuję Elizabeth, mojej żonie i największej muzie. W poprzednich książkach składałem podziękowania również Jessice Johns i Esther Garver, które odciążają mnie z obowiązków i dzięki którym Steve Berry Enterprises prężnie się rozwija. Jessico i Esther, ta książka jest dla was.

Mój tron zawsze był miejscem przeznaczonym dla królów i nie pozwolę, by zasiadł na nim ktoś niegodny. Kto więc powinien otrzymać moją koronę, jeśli nie król? ELŻBIETA I

Więcej na: www.ebook4all.pl

PROLOG PAŁAC WHITEHALL 28 STYCZNIA 1547 Katarzyna Parr wiedziała, że koniec jest bliski. Zostało jeszcze tylko kilka dni, może nawet godzin. Przez ostatnie dwa kwadranse siedziała nieruchomo i obserwowała pracę medyków. Wreszcie nadszedł czas na werdykt. – Panie – odezwał się jeden z nich. – Ludzka pomoc na nic się tu już nie zda. Pora, abyś spojrzał wstecz na swe życie i za wstawiennictwem Chrystusa zaczął prosić o boskie miłosierdzie. Katarzyna nie spuszczała wzroku z leżącego na łóżku Henryka VIII. Król przestał wydawać z siebie okrzyki bólu i przez chwilę rozważał słowa medyka. Uniósł głowę i zwrócił się w stronę rozmówcy: – Jakiż to sędzia dał wam prawo wydać na mnie ten wyrok? – Jesteśmy twymi medykami. Od tego osądu nie ma odwołania. – Zejdźcie mi z oczu! – wrzasnął Henryk. – Wszyscy. Król, nawet śmiertelnie chory, nadal potrafił wydawać rozkazy. Mężczyźni pospiesznie opuścili komnatę razem z resztą wystraszonych dworzan. Katarzyna także skierowała się do wyjścia. – Ty zostań, moja królowo – powiedział Henryk. Kiwnęła głową. Byli sami. Król zebrał się w sobie. – Jeśli człowiek napycha sobie brzuch dziczyzną i wieprzowiną, półtuszami wołowymi i pasztetami cielęcymi, jeśli zapija to wszystko bez opamiętania rzeką piwa i wina... – Tu Henryk zawiesił na chwilę głos. – Taki człowiek w czarną godzinę zbierze jedynie chwasty. Jego opuchłe cielsko nie będzie wówczas dla niego powodem do radości. Moja królowo, tak właśnie jest ze mną. Jej mąż mówił prawdę. Pochłonęła go choroba, której sam był winien. Trawiła go od środka, powoli wygaszając w nim płomień życia. Spasiony i nieruchawy niczym góra łoju wyglądał, jakby zaraz miał pęknąć. Ten mężczyzna, który w młodości był tak przystojny, który przeskakiwał fosy, najlepiej w całej Anglii strzelał z łuku, wygrywał turnieje rycerskie, prowadził do boju armie i pokonywał papieży – teraz nie zdołałby unieść ręki i odepchnąć małego chłopca. Stał się wielki i zwalisty. Ze swoją nabrzmiałą twarzą, małymi oczkami i podwójnym podbródkiem upodobnił się do świni. Był odrażający.

– Panie, nie masz powodu, by mówić o sobie źle – odparła. – Jesteś moim królem, ja i cała Anglia jesteśmy ci winni absolutną wierność. – Tylko dopóki nie przestanę oddychać. – Tak się jednak nie stanie. Znała swoje miejsce. Prowokowanie konfliktów małżeńskich w sytuacji, gdy całkowita władza leży tylko po jednej stronie, to niebezpieczna gra. Ale Katarzyna, choć nieporównanie słabsza od męża, nie była nigdy całkiem bezbronna. Lojalność, życzliwość, nieustanna troska, błyskotliwy dowcip i bystry umysł – oto, co stanowiło jej oręż. – Mężczyzna może zasiać swe ziarno nawet tysiąc razy – powiedziała. – Jeśli dołoży starań, by unikać choroby i uda mu się zachować zdrowie i krzepę, na koniec swych dni może nadal być mocny niczym dąb i rączy niczym jeleń, który sprawuje władzę nad swym stadem. Tak jak ty, mój królu. Monarcha otworzył spuchniętą dłoń, a ona położyła na niej swoją rękę. Jego skóra była chłodna i wilgotna, jakby śmierć zaczynała go już powoli zabierać. Miał pięćdziesiąt sześć lat, niemal od trzydziestu ośmiu zasiadał na tronie. Sześciokrotnie się żenił i spłodził pięcioro dzieci, do których się przyznawał. Podważył porządek świata i sprzeciwił się Kościołowi katolickiemu, ustanawiając własny. Katarzyna była trzecią kobietą o tym imieniu, którą poślubił. Dzięki Bogu, wyglądało na to, że ostatnią. Ta myśl dawała jej nadzieję. Małżeństwo z tym tyranem nie przyniosło jej szczęścia, ale sumiennie wypełniała swoje obowiązki. Tak naprawdę wcale nie chciała za niego wychodzić. Znając losy poprzednich żon Henryka, wolała pozostać jego kochanką, ale on nalegał. „Nie, pani – powiadał. – Widzę cię w bardziej szczytnej roli”. Na jego ofertę zareagowała bez entuzjazmu i z obojętnością przyjmowała jego królewskie gesty, świadoma, że im Henryk stawał się starszy, tym szybciej spadały wokół niego głowy. Na jego dworze jedynie ostrożność mogła zapewnić długie życie. W końcu, nie mając wielkiego wyboru, poślubiła Henryka Tudora podczas uroczystej ceremonii, na oczach całego świata. Teraz cztery lata małżeńskiej męczarni wreszcie zbliżały się do końca. Jednak Katarzyna głęboko skrywała swą radość za maską troski i miłosnego oddania. Umiała obchodzić się z sercem starszego od siebie mężczyzny, nauczyła się tego, czuwając przy łożu śmierci dwóch poprzednich mężów. Wiedziała, jakich poświęceń wymaga ta rola. Niezliczoną ilość razy brała na kolana cuchnącą, owrzodzoną nogę króla, nakładała na nią maści i balsamy, uśmierzała jego ból fizyczny i psychiczny. Nikomu innemu by na to nie pozwolił. – Najdroższa – wyszeptał. – Mam dla ciebie ostatnie zadanie. Katarzyna skinęła głową. – Wasza wysokość, każde twe życzenie jest prawem. – Od bardzo dawna strzegłem pewnej tajemnicy. Powierzył mi ją ojciec. Teraz chcę, abyś w moim imieniu przekazała ją Edwardowi. – Będę zaszczycona, mogąc spełnić twoją prośbę. Król przymknął oczy. Katarzyna widziała, że krótka chwila wytchnienia minęła i ból powrócił. Z jego otwartych ust wydarł się krzyk: – Zakonnicy. Zakonnicy! Głos króla był podszyty strachem. Czy to duchy mnichów posłanych przez niego na stos stłoczyły się teraz wokół królewskiego łoża, aby dręczyć jego umierającą duszę? Henryk brutalnie rozprawiał się z katolickimi klasztorami, konfiskując całe mienie i srogo karząc mieszkańców, aż z ich dawnej chwały pozostały jedynie ruiny oraz trupy zakonników.

Król zdołał jednak przezwyciężyć majaki i odzyskał panowanie nad sobą. – Przed śmiercią – podjął po chwili – ojciec opowiedział mi o sekretnym miejscu. Miejscu znanym tylko Tudorom. Otoczyłem je opieką i dobrze z niego korzystałem. Mój syn musi dowiedzieć się o jego istnieniu. Zrobisz to dla mnie, moja królowo? Katarzyna nie mogła uwierzyć, że ten mężczyzna, przez większość życia tak bezwzględny, tak nieufny wobec całego świata, w swej ostatniej godzinie chce powierzyć jej jakąś tajemnicę. Zastanawiała się, czy to może być z jego strony jakiś kolejny podstęp. Już raz spróbował czegoś podobnego, kilka miesięcy wcześniej, kiedy zbytnio przycisnęła go w kwestiach religijnych. Biskup Gardiner z Winchesteru szybko postanowił wykorzystać jej błąd i uzyskać królewskie zezwolenie na aresztowanie królowej i wszczęcie przeciwko niej śledztwa. Na szczęście w porę dowiedziała się o spisku i zdołała odzyskać przychylność króla. Ostatecznie to Gardiner został wygnany i musiał pożegnać się z dworem. – Oczywiście zrobię wszystko, czego ode mnie zażądasz – odpowiedziała. – Ale dlaczego osobiście nie opowiesz tego swojemu drogiemu synowi i następcy? – Nie może mnie zobaczyć w takim stanie. Ani on, ani żadne z moich dzieci. Tylko ty, ukochana, możesz być tu ze mną. Muszę wiedzieć, że spełnisz ten obowiązek. Ponownie pokiwała głową. – Naturalnie. – A zatem posłuchaj. Cotton Malone czuł, że lepiej byłoby skłamać, ale w ramach nowych, partnerskich relacji, jakie od niedawna łączyły go z byłą żoną, postanowił powiedzieć prawdę. Pam wpatrywała się w niego w napięciu. Znał to spojrzenie, widział je u niej już wcześniej. Tym razem jednak twardość jej wzroku łagodził prosty, acz trudny do zaakceptowania fakt. Wiedział coś, czego ona nie wiedziała. – Co ma wspólnego śmierć Henryka VIII z tym, co ci się przytrafiło dwa lata temu? – zapytała. Rozpoczął opowieść, ale szybko musiał ją przerwać. Od dłuższego czasu nie wracał myślami do tamtych kilku dni spędzonych razem z synem w Londynie. Pod wieloma względami było to bardzo pouczające przeżycie. Do tego takie, z którego tylko były agent amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości mógł wyjść cało. – Kilka dni temu Gary i ja oglądaliśmy wiadomości – dodała Pam. – Ten libijski terrorysta, który wysadził samolot w Szkocji w latach osiemdziesiątych, zmarł na raka. Gary wiedział o nim wszystko. Malone też widział ten materiał. Abdelbaset al-Megrahi w końcu przegrał walkę z chorobą. W 1988 roku Al-Megrahiemu, byłemu funkcjonariuszowi wywiadu, postawiono dwieście siedemdziesiąt zarzutów o popełnienie morderstwa za podłożenie bomby w samolocie linii Pan American lecącym nad Lockerbie w Szkocji. Jednakże dopiero w styczniu 2001 roku trzech szkockich sędziów zasiadających w specjalnym trybunale, który obradował w Holandii, wydało wyrokskazujący sprawcę na dożywocie. – Co jeszcze mówił Gary? – zapytał. W zależności od tego, ile jego siedemnastoletni syn wyjawił matce, być może on też będzie mógł zachować niektóre rzeczy dla siebie. Przynajmniej taką miał nadzieję. – Tylko to, że w Londynie obaj mieliście do czynienia z tym terrorystą. Nie była to do końca prawda, ale Malone czuł dumę z syna, który wykazał się tu dużym

sprytem. Każdy dobry agent wywiadu wie, że najlepsza taktyka to mieć zawsze uszy otwarte, a usta zamknięte. – Wiem tylko – kontynuowała Pam – że dwa lata temu w okolicach Święta Dziękczynienia zabrałeś Gary’ego do Kopenhagi. Teraz nagle się dowiaduję, że był w Londynie. Żaden z was nigdy o tym nie wspominał. – Wiedziałaś, że musiałem się tam na chwilę zatrzymać po drodze do domu. – Zatrzymać, tak. Ale tu chodziło o coś więcej i dobrze wiesz, o czym mówię. Rozwiedli się prawie cztery lata temu, po osiemnastu latach małżeństwa. Był z nią przez cały okres służby w marynarce i potem, kiedy zostawał prawnikiem i kiedy zaczynał pracę w Departamencie Sprawiedliwości. Ale zakończył swoją dwunastoletnią karierę w jednostce Magellan Billet już jako jej były mąż. To nie było przyjemne rozstanie, ale w końcu sprawy jakoś się ułożyły. Dwa lata temu. Dosłownie na chwilę przed wydarzeniami w Londynie. Może zatem powinna o wszystkim się dowiedzieć. Koniec z tajemnicami, prawda? – Na pewno chcesz to usłyszeć? Siedzieli przy kuchennym stole w domu w Atlancie, do którego Pam przeprowadziła się razem z Garym jeszcze przed rozwodem. Z kolei Malone zaraz po rozpadzie ich związku wyjechał z Georgii i przeniósł się do Danii. Myślał, że zostawia przeszłość za sobą. Bardzo się pomylił. Pytanie, czy on chciał wracać do tego, co stało się w Londynie? Niespecjalnie. Ale im obojgu mogło to dobrze zrobić. – W porządku – powiedział. – Opowiem ci o wszystkim.

CZĘŚĆ PIERWSZA DWA LATA TEMU

ROZDZIAŁ 1 LONDYN PIĄTEK, 21 LISTOPADA GODZ. 18:25 Cotton Malone podszedł do okienka odprawy na lotnisku Heathrow, trzymając w ręku dwa paszporty – własny i swojego syna, Gary’ego. Pomiędzy nim a oszklonym kontuarem znajdował się jednakpewien problem. Piętnastoletni Ian Dunne. – Ten tutaj nie ma paszportu – powiedział do człowieka zza szyby, a następnie wyjaśnił, kim jest i czym się zajmuje. Urzędnikwykonał krótki telefon, po czym wyraził zgodę na ponowny wjazd Iana do kraju. Malone nie był zaskoczony. Skoro CIA chciało, żeby chłopiec znalazł się na terenie Anglii, to oczywiste, że poczyniono w tym celu odpowiednie przygotowania. Czuł się zmęczony po długiej podróży, choć udało mu się nawet zdrzemnąć kilka godzin w samolocie. Ciągle bolało go kolano po kopniaku, jaki Ian wymierzył mu w Atlancie podczas próby ucieczki. Na szczęście Malone miał ze sobą jeszcze jednego piętnastolatka, swojego syna, Gary’ego, który sprawnie złapał krnąbrnego Szkota, zanim ten zdążył wybiec z holu lotniska. Przyjacielskie przysługi zawsze oznaczają kłopoty. Tym razem spełniał prośbę swojej byłej szefowej, Stephanie Nelle z jednostki Magellan Billet. Chodzi o CIA, wyjaśniła. Zadzwonili bezpośrednio z Langley. Jakimś sposobem dowiedzieli się, że Malone przebywał w Georgii, i chcieli, żeby eskortował chłopca do Londynu. Na miejscu miał przekazać go w ręce Policji Metropolitalnej, a potem razem z Garym mogli udać się w dalszą drogę do Kopenhagi. W zamian za tę przysługę mieli odbyć całą podróż ze Stanów do Danii pierwszą klasą. Czemu nie. Malone miał kupione bilety na klasę turystyczną. Cztery dni temu przyleciał do Georgii. Stało się takz dwóch powodów. Po pierwsze, zgodnie z wymogami tamtejszej stanowej izby adwokackiej wszyscy jej członkowie mieli obowiązek odbywać kursy doszkalające w wymiarze co najmniej dwunastu godzin rocznie. Chociaż Malone nie służył już ani w marynarce, ani w jednostce Magellan Billet, wciąż posiadał aktywną licencję

prawniczą, a zatem nadal musiał wypełniać przepisowe minimum szkolenia zawodowego. W zeszłym roku wziął udział w trzydniowej konferencji w Brukseli poświęconej prawom własności. W tym roku wybrał seminarium na temat prawa międzynarodowego w Atlancie. Znał ciekawsze sposoby na spędzenie dwóch dni, ale nie po to pracował takciężko na swój dyplom, żeby teraz pozwolić mu po prostu stracić ważność. Drugi powód był natury osobistej. Gary chciał spędzić z nim Święto Dziękczynienia. Pam uznała, że wycieczka zagraniczna w trakcie przerwy od zajęć w szkole to niezły pomysł. Malone zastanawiał się, dlaczego wydawała mu się w tej sprawie dziwnie powściągliwa. Dowiedział się w zeszłym tygodniu, kiedy zadzwoniła do jego księgarni w Kopenhadze. – Gary jest wściekły – powiedziała. – Zadaje mnóstwo pytań. – Takich, na które wolisz nie odpowiadać? – Takich, na które bardzo trudno się odpowiada. Trudno to mało powiedziane. Pół roku temu, także podczas rozmowy telefonicznej, wyjawiła mu bolesną prawdę: Gary nie jest jego biologicznym synem, lecz owocem romansu Pam, który miał miejsce szesnaście lat wcześniej. Teraz powiedziała prawdę także Gary’emu, a ich syn nie był tym faktem zachwycony. Malone poczuł się zdruzgotany, gdy usłyszał te nowiny. Mógł sobie tylko wyobrażać, jak przyjął je Gary. – Żadne z nas nie było wtedy święte, Cotton. Lubiła mu o tym przypominać. Jakby jakimś cudem mógł zapomnieć, że ich małżeństwo rozpadło się głównie z jego winy. – Gary chce wiedzieć, kim był jego prawdziwy ojciec. – Ja też. Mimo jego próśb Pam nie powiedziała mu ani słowa o tamtym mężczyźnie. – On się nie liczy – odparła. – Jest dla nas wszystkich kimś obcym. Tak jak kobiety, z którymi ty byłeś, nie mają z nami nic wspólnego. Nie chcę otwierać tych drzwi. Nigdy. – Dlaczego powiedziałaś Gary’emu? Ustaliliśmy, że zrobimy to razem, kiedy przyjdzie na to czas. – Wiem, wiem. Mój błąd. Ale to musiało się stać. – Dlaczego? Nie odpowiedziała. Nie musiała, i tak wiedział. Lubiła mieć nad wszystkim kontrolę. Tylko że w tym wypadku wcale nie panowała nad sytuacją. Nikt nad nią nie panował. – On mnie nienawidzi – dodała. – Widzę to w jego oczach. – Przewróciłaś jego życie do góry nogami. – Dzisiaj stwierdził, że może powinien zamieszkać z tobą. – Wiesz, że nigdy nie wykorzystałbym tego przeciwko tobie – powiedział szybko. – Wiem. To moja wina, nie twoja. Naprawdę jest wściekły. Może tydzień spędzony z tobą pomoże mu się trochę uspokoić. Zdążył już zdać sobie sprawę, że nadal taksamo kocha Gary’ego, nawet jeśli chłopaknie ma jego genów. Ale skłamałby, twierdząc, że było mu to całkiem obojętne. Minęło sześć miesięcy, a prawda nadal go bolała. Nie umiał tego wytłumaczyć. Sam przecież nie dochował żonie wierności w czasach służby w marynarce. Był wtedy młody i głupi i został przyłapany. Teraz jednakokazało się, że Pam też przeżyła romans. Przez te wszystkie lata nie miał o tym pojęcia. Ciekawe, czy by go zdradziła, gdyby on sam pozostał wiernym mężem? Raczej nie. To nie leżało w jej naturze.

Takwięc ten cały bałagan to także po części jego wina. Wzięli rozwód ponad roktemu, ale taknaprawdę dopiero w październiku zawarli rozejm. Dzięki temu, co zaszło w Bibliotece Aleksandryjskiej, ich relacje zdecydowanie się poprawiły. A teraz to. Z dwóch chłopców, którzy znajdowali się w tej chwili pod jego opieką, jeden wydawał się rozzłoszczony i zagubiony, drugi zaś wyglądał na młodocianego przestępcę. Stephanie co nieco mu o nim opowiedziała. Ian Dunne urodził się w Szkocji. Ojciec nieznany, matka porzuciła go we wczesnym dzieciństwie. Trafił do ciotki mieszkającej w Londynie. Często znikał z domu, w końcu uciekł na dobre. Kilkakrotnie został aresztowany – za drobne kradzieże, wtargnięcia na teren prywatny, włóczęgostwo. CIA zainteresowało się nim, ponieważ miesiąc temu jeden z ludzi agencji wskoczył, lub też został wepchnięty, prosto pod pędzący pociąg metra. Dunne był na miejscu zdarzenia, na londyńskiej stacji Oxford Circus. Według świadków mógł nawet ukraść coś zmarłemu mężczyźnie. Dlatego agenci bardzo chcieli zamienić z chłopakiem kilka słów. W ocenie Malone’a nie brzmiało to dobrze, ale na szczęście to nie była jego sprawa. Za kilka minut będzie mógł uznać, że wywiązał się z obietnicy danej Stephanie Nelle, a potem razem z Garym polecą dalej do Kopenhagi i spędzą tam miły tydzień. Oczywiście pod warunkiem, że jego syn postanowi nie zadawać zbyt wielu niewygodnych pytań. Wprawdzie samolot do Danii odlatywał nie z Heathrow, lecz z innego londyńskiego lotniska, położonego o godzinę drogi na południe Gatwick, ale do startu mieli jeszcze kilka godzin, więc nie był to wielki problem. Musieli jedynie wymienić kilka dolarów na funty i złapać taksówkę. Opuścili odprawę paszportową i udali się po bagaż. Zarówno Malone, jaki jego syn wzięli ze sobą tylko lekkie torby. – Policja mnie zabierze? – odezwał się Ian. – Takmi powiedziano – odparł Malone. – Co z nim dalej będzie? – zapytał Gary. Malone wzruszył ramionami. – Trudno powiedzieć. Naprawdę trudno, pomyślał. Zwłaszcza jeśli w sprawę zaangażowało się CIA. Przewiesił sobie torbę przez ramię i wyprowadził obu chłopców z hali odbioru bagażu. – Mogę dostać z powrotem swoje rzeczy? – zapytał Ian. Kiedy przekazano mu chłopaka w Atlancie, otrzymał także plastikową torbę zawierającą szwajcarski nóż oficerski z wszystkimi akcesoriami, cynowy naszyjnikz medalikiem, kieszonkowy pojemnikz gazem łzawiącym, srebrne nożyce i dwie książki w miękkiej oprawie pozbawione okładek. Ivanhoe i Śmierć Artura. Brązowe krawędzie książekbyły poplamione, a ich grzbiety poznaczone grubymi białymi zmarszczkami. Oba egzemplarze miały dobre trzydzieści lat. Na stronach tytułowych widniała pieczątka z nazwą ANY OLD BOOKS i adresem na Piccadilly Circus w Londynie. Malone w swoim antykwariacie stosował podobne oznaczenia: COTTON MALONE, KSIĘGARNIA, HØJBRO PLADS, KOPENHAGA. Przedmioty w plastikowej torbie należały do Iana; odebrano mu je, gdy został zatrzymany na lotnisku Miami International po tym, jakpróbował bezprawnie przedostać się na teren Stanów Zjednoczonych.

– O tym zadecyduje policja – powiedział. – Ja mam rozkaz dostarczyć im ciebie i twoje rzeczy. Pakunektkwił głęboko w jego torbie podróżnej, gdzie miał pozostać aż do przekazania chłopaka w ręce miejscowej policji. Malone cały czas starał się zachować czujność, na wypadekgdyby Ian chciał znowu spróbować ucieczki. W pewnym momencie zauważył przed sobą dwóch mężczyzn ubranych w ciemne garnitury. Szli w ich stronę. Mężczyzna po prawej, niski i krępy, z rudawymi włosami, przedstawił się jako inspektor Norse. Malone uścisnął mu rękę. – To inspektor Devene – dodał Norse. – Jesteśmy z Policji Metropolitalnej. Poinformowano nas, że będzie pan towarzyszył chłopakowi. Jesteśmy tu, żeby przejąć pana Dunne’a oraz podwieźć was na Gatwick. – Doceniam wasz gest. Nie miałem ochoty wydawać fortuny na taksówkę. – Przynajmniej tyle możemy zrobić. Nasz samochód czeka pod terminalem. To jeden z przywilejów pracy w policji: możemy parkować, gdzie chcemy. Mężczyzna wyszczerzył zęby w uśmiechu. Ruszyli w stronę wyjścia. Malone zwrócił uwagę, że inspektor Devene kroczył bezpośrednio za Ianem. Mądre posunięcie, pomyślał. – To wy załatwiliście, żeby wpuszczono go do kraju bez paszportu? Norse pokiwał głową. – Tak, my i kilku naszych współpracowników. Na pewno pan ich zna. To prawda, wiedział, o kim mowa. Wyszli z budynku terminala na rześkie poranne powietrze. Gęsta warstwa ciemnych chmur nadawała niebu przygnębiający odcień ołowiu. Przy krawężniku stał zaparkowany niebieski mercedes. Norse otworzył tylne drzwi i gestem zaprosił do środka Gary’ego, potem Iana i na końcu Malone’a. Gdy wszyscy trzej znaleźli się w aucie, zamknął za nimi drzwi i zajął miejsce z przodu, oboksiedzącego za kierownicą Devene’a. Opuścili teren Heathrow i po chwili wjechali na autostradę M4. Malone dobrze orientował się w topografii Londynu i znał tę trasę. Przed laty często bywał w Anglii, wykonując zadania specjalne, wcześniej spędził tu także rokw czasie służby w marynarce. W miarę jakprzesuwali się na wschód, w kierunku centrum, autostrada stawała się coraz bardziej zatłoczona. – Nie będzie pan miał nic przeciwko, żebyśmy zrobili jeszcze jeden przystanekpo drodze na Gatwick? – zwrócił się do Malone’ a Norse. – Żaden problem. Nasz samolot odlatuje dopiero za kilka godzin. W końcu mamy dzięki wam darmowy transport. Malone przyjrzał się Ianowi, który w milczeniu wyglądał przez okno. Nie mógł przestać myśleć o tym, co się z nim dalej stanie. Ocena Stephanie okazała się niezbyt precyzyjna. Chłopakwychował się na ulicy, stracił rodzinę, był zdany wyłącznie na siebie. W przeciwieństwie do śniadego i ciemnowłosego Gary’ego Ian miał bladą karnację i jasne włosy. Mimo wszystko sprawiał wrażenie dobrego dzieciaka. Po prostu los rozdał mu bardzo kiepskie karty. Ale przynajmniej był młody, a młodość daje szanse i możliwości. Niesamowity wydawał się też sam kontrast pomiędzy Ianem a Garym, który miał znacznie bardziej ustabilizowane, bezpieczne życie. Malone’owi ściskało się serce na myśl o tym, że jego syn mógłby znaleźć się na ulicy, sam, bez niczyjej pomocy.

Wnętrze auta owiewały fale ciepłego powietrza, silnikszumiał jednostajnie. Malone przymknął oczy, odczuwając zmęczenie po wielogodzinnym locie. Kiedy się ocknął, zerknął na zegareki stwierdził, że zdrzemnął się na jakieś piętnaście minut. Z pewnym wysiłkiem odzyskał koncentrację. Gary i Ian siedzieli w milczeniu. Niebo pociemniało jeszcze bardziej, nad miasto wyraźnie nadciągała burza. Rozejrzał się po wnętrzu samochodu i po raz pierwszy zauważył, że nie było w nim radia ani w ogóle żadnego systemu łączności. Poza tym dywaniki były jaknowe, a tapicerka w nienagannym stanie. Pojazd na pewno nie przypominał żadnego samochodu policyjnego, w jakim kiedykolwiekzdarzyło mu się przebywać. Następnie przeniósł wzrokna Norse’a. Jego brązowe włosy sięgały za uszy. Nie wyglądały może na zmierzwione, ale na pewno na bardzo gęste. Był gładko ogolony i nieco przy kości. Jego garnitur i krawat nie budziły zastrzeżeń, ale tym, co przyciągnęło uwagę Malone’a, było lewe ucho mężczyzny – przekłute, z wyraźnie widocznym śladem po kolczyku. – Inspektorze Norse, taksię zastanawiam, czy mógłbym zobaczyć jakąś pańską legitymację? Powinienem był o to poprosić jeszcze na lotnisku. Siedzący z przodu mężczyzna nie odpowiedział. Pytanie wzbudziło natomiast ciekawość Iana, który spojrzał badawczo na Malone’a. – Słyszałeś mnie, Norse? Chciałbym zobaczyć twoją legitymację. – Podziwiaj widoki, Malone. Nie spodobał mu się ten obcesowy ton. Złapał za fotel przed sobą i podciągnął się, chcąc powtórzyć prośbę w bardziej zdecydowany sposób. Zza zagłówka wychyliła się wycelowana w niego lufa pistoletu. – Czy taka legitymacja wystarczy? – zapytał Norse. – Właściwie to liczyłem na jakiś dokument ze zdjęciem – odparł Malone, patrząc na broń. – Od kiedy ludzie z Policji Metropolitalnej noszą przy sobie glocki? Nie doczekał się odpowiedzi. – Kim jesteście? Pistolet poruszył się w stronę Iana. – Jego strażnikami. Ian wyciągnął rękę ponad Garym i szarpnął za chromowaną klamkę, ale drzwi ani drgnęły. – Świetna rzecz ta blokada zamków – skomentował Norse. – Dzięki temu dziecko nie wypadnie z wozu. Malone spojrzał na Iana. – Synu, wyjaśnisz mi, co się tu dzieje? Chłopaknic nie powiedział. – Ci panowie najwyraźniej zadali sobie dużo trudu, żeby się z tobą spotkać. – Siedź spokojnie, Malone – przerwał mu Norse. – Ciebie to nie dotyczy. Oparł się na siedzeniu. – Pod tym względem akurat się zgadzamy. Było tylko jedno „ale” – w samochodzie znajdował się także jego syn. Norse siedział z odwróconą głową, nie spuszczając oczu – i pistoletu – z Malone’a. Samochód dalej przeciskał się przez zatłoczoną drogę.

Malone uważnie śledził przesuwający się za oknem krajobraz, próbując jaknajdokładniej odtworzyć w głowie mapę północnego Londynu. Zorientował się, że właśnie przejechali przez most nad Regent’s Canal, który biegnie w poprzekmiasta i na końcu wpada do Tamizy. Wzdłuż czteropasmowej alei rósł szpaler okazałych drzew. Ruch wcale nie był tu mniejszy niż na autostradzie. W pewnym momencie Malone zauważył słynny stadion Lord’s Cricket Ground, wiedział też, że kilka przecznic dalej znajduje się fikcyjny dom Sherlocka Holmesa na Baker Street. Niedaleko stąd było również do zakątka zwanego Little Venice. Gdy ponownie przejeżdżali przez kanał, spojrzał w dół na rozsiane po wodzie bajecznie kolorowe barki. Wszystkie łodzie mierzyły najwyżej trzy metry wysokości, aby swobodnie mieścić się pod niskimi mostami. Nad bulwarem górowały rzędy starych, georgiańskich domów, częściowo zasłoniętych przez chwilowo ogołocone z liści drzewa. Devene skręcił w boczną alejkę. Znaleźli się w dzielnicy mieszkalnej. Sceneria nie różniła się takbardzo od tej części Atlanty, w której Malone miał kiedyś swój dom. Po kolejnych trzech zakrętach wjechali na dziedziniec otoczony z trzech stron wysokim żywopłotem. Mercedes zatrzymał się pod garażem zbudowanym z pomalowanych na pastelowe barwy kamieni. Norse i Devene opuścili samochód i od zewnątrz odblokowali tylne drzwi. – Wysiadać – powiedział Norse. Malone stanął na bruku poznaczonym zieloną siatką porostów. Po drugiej stronie pojazdu pojawili się Gary i Ian. Nagle Ian rzucił się do ucieczki, ale Norse złapał go i mocno pchnął na samochód. – Nie! – zawołał Malone. – Rób, co każą. Ty też, Gary. Norse przycisnął Iana własnym ciałem do auta, jednocześnie przykładając mu pistolet do szyi. – Ani drgnij – wycedził. – Gdzie jest ten pendrive? – Jaki pendrive? – zapytał Malone. – Ucisz go – syknął Norse, na co Devene przyłożył Malone’owi pięścią w brzuch. – Tato! – krzyknął Gary. Malone zgiął się wpół i przez chwilę próbował odzyskać oddech. Gestem dał znać synowi, że nic mu nie jest. – Pendrive – powtórzył Norse. – Gdzie go masz? Malone wyprostował się, trzymając za brzuch. Devene zamachnął się do kolejnego ciosu, ale Malone bez ostrzeżenia wbił mu kolano w krocze, po czym prawą pięścią walnął go w szczękę. Może i przeszedł na emeryturę i padał z nóg po długiej podróży, ale na pewno nie był bezbronny. Obrócił się w momencie, gdy Norse składał się do strzału. Bez zastanowienia rzucił się na chodnik. Kula przeszła nad jego głową i trafiła w żywopłot za jego plecami. Podniósł wzroki przez na wpółotwarte drzwi samochodu zobaczył Norse’a. Zerwał się na równe nogi, wparł ręce w maskę i z impetem wskoczył do kabiny, celując nogami w drzwi od strony napastnika. Drzwi gwałtownie odskoczyły i uderzyły fałszywego inspektora, który pofrunął do tyłu i upadł na bruk. Malone wygrzebał się z samochodu i zobaczył Iana biegnącego przez dziedziniec w kierunku ulicy. Odnalazł wzrokiem Gary’ego. – Idź z nim. Zabieraj się stąd!

Ktoś rzucił się na niego od tyłu i powalił go na ziemię. Malone wyrżnął czołem w mokre kamienie. Wstrząsnął nim spazm bólu. Myślał, że wyłączył Devene’a z dalszej gry. To był duży błąd. Devene owinął rękę wokół jego szyi. Malone ze wszystkich sił starał się wyswobodzić z uścisku, ale leżąc twarzą skierowaną ku ziemi, miał bardzo małe pole do manewru, zwłaszcza że przeciwnikwykręcał mu grzbiet pod nienaturalnym kątem. Kontury okolicznych budynków zaczęły się rozmazywać. Krew ściekała Malone’owi cienką strużką po czole i zalewała mu oczy. Ostatnie, co zobaczył, zanim ogarnęła go ciemność, to Ian i Gary znikający za rogiem.

ROZDZIAŁ 2 BRUKSELA, BELGIA GODZ. 19:45 Blake Antrim nie przepadał za aroganckimi kobietami. Cierpliwie je znosił, ponieważ w Centralnej Agencji Wywiadowczej roiło się od przemądrzałych bab, ale to nie znaczyło, że musiał je tolerować poza godzinami pracy. Z drugiej strony, czy dowódca wieloosobowego zespołu, odpowiedzialny za dziewięcioro agentów rozrzuconych po Anglii i całej Europie, kiedykolwieknie jest w pracy? Denise Gérard miała w sobie krew flamandzką i francuską. Była to kombinacja, dzięki której wyrosła na wysoką, smukłą kobietę. Miała piękne ciemne włosy, jej twarz przyciągała uwagę, a ciało chciało się wziąć w ramiona. Poznali się pewnego dnia w Musée de la Ville de Bruxelles, gdzie przekonali się, że łączy ich zamiłowanie do starych map, obrazów i zabytków architektury. Od tamtej pory spędzili ze sobą dużo czasu, odbyli też razem kilka wycieczekpoza Brukselę, w tym jedną pamiętną wyprawę do Paryża. Była namiętna, dyskretna i pozbawiona zahamowań. Chodzący ideał. Do czasu. – Co ja takiego zrobiłam? – zapytała miękko. – Dlaczego taknagle chcesz to skończyć? W jej głosie nie było ani smutku, ani zdziwienia. Mówiła spokojnie i rzeczowo. W ten sposób zamierzała przenieść na niego ciężar decyzji, którą sama podjęła już wcześniej. Co tym bardziej go zirytowało. Miała na sobie zachwycającą jedwabną sukienkę, która podkreślała zarówno jej długie nogi, jaki kształtne piersi. Zawsze z podziwem patrzył na jej idealnie płaski brzuch i zastanawiał się, czy to jedynie wynikciężkich ćwiczeń, czy też zasługa noża chirurgicznego. Nigdy jednaknie widział u niej żadnych blizn. Jej skóra barwy karmelu była gładka jakporcelana. I do tego ten jej zapach, przywodzący na myśl soczyste cytryny zmieszane z rozmarynem. Miała coś wspólnego z branżą perfumeryjną. Tłumaczyła mu, czym się zajmuje, któregoś dnia w kawiarni w pobliżu Grand Place, ale nie słuchał uważnie. Jego myśli pochłaniała wtedy nieudana operacja w zachodnich Niemczech. Miał wrażenie, że takostatnio wygląda całe jego życie. Jedna porażka za drugą.

Według oficjalnej nomenklatury pełnił funkcję koordynatora specjalnych działań kontrwywiadowczych na Europę. Brzmiało to trochę tak, jakby brał udział w wojnie – i w pewnym sensie takwłaśnie było. Walczył na wojnie – tej niewypowiedzianej, z terroryzmem. To zresztą nie temat do żartów. Zagrożenia były jaknajbardziej realne i pojawiały się w najmniej spodziewanych miejscach. Ostatnimi czasy chyba nawet częściej w krajach, które były sojusznikami Ameryki, niż w państwach będących jej wrogami. Stąd właśnie nazwa i cel jego jednostki. Specjalne działania kontrwywiadowcze. – Blake, powiedz mi, jakmogę to naprawić. Chcę się dalej z tobą widywać. Wiedział, że nie mówi szczerze. Bawiła się z nim. Siedzieli w jej drogim mieszkaniu z początku wieku, którego okna wychodziły na Parc de Bruxelles, reprezentacyjny parkrozciągający się pomiędzy pałacem królewskim a siedzibą parlamentu. Denise mieszkała na trzecim piętrze i przez otwarte drzwi balkonowe widać było charakterystyczne pomniki w otoczeniu drzew, których gałęzie pięły się po treliażach. Biegacze, pracownicy biurowi i rodzice z dziećmi, za dnia gęsto wypełniający park, rozeszli się już do domów. Blake pomyślał, że wynajem mieszkania w takim miejscu musi kosztować Denise kilka tysięcy euro miesięcznie. Z jego rządowej pensji nigdy w życiu nie byłoby go na to stać. Ale większość jego partnerekzarabiała lepiej od niego. Widocznie ciągnęło go do kobiet robiących karierę. I niewiernych. Takich jakDenise. – Wczoraj trochę chodziłem po mieście – powiedział. – Głównie w okolicach Grand Place. Słyszałem, że Manneken Pis jest ubrany w strój kataryniarza. Słynna figurka z brązu przedstawiająca nagiego siusiającego chłopca znajdowała się niedaleko ratusza miejskiego. Po raz pierwszy ustawiono ją w 1618 roku i od tego czasu stała się symbolem narodowym. Kilka razy w tygodniu chłopca ubierano w rozmaite kostiumy. Blake znalazł się w pobliżu figurki, ponieważ umówił się tam na krótkie spotkanie z jednym ze swych informatorów. Zobaczył tam Denise. Z innym mężczyzną. Szli pod rękę, ciesząc się wspólnym spacerem, od czasu do czasu przystając, by podziwiać widoki i wymienić jeden czy dwa pocałunki. Zachowywała się zupełnie swobodnie, taksamo jak przy nim. Ciekawe, z iloma jeszcze mężczyznami spotykała się potajemnie. – Po francusku nazywamy go le petit Julien – powiedziała. – Widziałam go w wielu różnych przebraniach, ale w stroju kataryniarza jeszcze nie. Na pewno wyglądał uroczo. Dał jej szansę, by powiedziała prawdę, ale nieszczerość to kolejny wspólny mianownikkobiet, które go pociągały. Ostatnia szansa. – Przegapiłaś to wczoraj? – zapytał z nutą niedowierzania w głosie. – Pracowałam poza miastem. Cóż, może jeszcze kiedyś ubiorą go taksamo. Wstał i odwrócił się w stronę drzwi. Ona także podniosła się z krzesła. – Może jednakmógłbyś zostać jeszcze trochę? Wiedział, co to oznacza. Drzwi do jej sypialni stały otworem. Ale nie tym razem. Pozwolił jej przysunąć się bliżej. – Przykro mi, że nie możemy się więcej widywać – powiedziała. Jej kłamstwa wzburzyły w nim krew i doprowadziły go do furii. Próbował to w sobie stłumić, lecz bezskutecznie. Wyciągnął prawą rękę i chwycił ją za gardło. Bez trudu uniósł jej drobne ciało

i pchnął dziewczynę plecami na ścianę. Mocniej zaciskając palce, spojrzał jej głęboko w oczy. – Kłamliwa dziwka. – Nie, Blake – zdołała wydusić. W jej oczach nie było strachu. – To ty jesteś zakłamany. Widziałam cię wczoraj. – Kim on był? Rozluźnił nieco chwyt, żeby mogła mówić. – Nie twoja sprawa. – Nie lubię się z nikim dzielić. Uśmiechnęła się. – Chyba będziesz musiał się do tego przyzwyczaić. Pospolite dziewczyny muszą być wdzięczne za okazaną im miłość. Nieprzeciętne, takie jakja, stać na znacznie więcej. Gorzka prawda zawarta w jej słowach rozdrażniła go jeszcze bardziej. – Po prostu to, co masz do zaoferowania kobiecie, to za mało, aby zapewnić ci wyłączność – dodała. – Nigdy nie słyszałem, żebyś się skarżyła. Ich usta dzieliły centymetry. Czuł jej oddech i słodki zapach kobiecej skóry. – Mam wielu mężczyzn, Blake. Ty jesteś tylko jednym z nich. Wiedziała o nim jedynie tyle, że był pracownikiem Departamentu Stanu wysłanym do amerykańskiej ambasady w Belgii. – Jestem kimś ważnym – powiedział, wciąż nie zabierając ręki z jej szyi. – Nie dość ważnym, żeby mną rządzić. Imponująca odwaga. Głupia, ale mimo to imponująca. Zwolnił uchwyt i mocno przywarł ustami do jej ust. Odwzajemniła pocałunek, dając do zrozumienia, że nie wszystko jeszcze stracone. Ich języki się zetknęły. Nagle oderwał się od niej i z całej siły kopnął ją kolanem w brzuch. W jednej chwili uszło z niej całe powietrze. Zgięła się wpół, obejmując brzuch rękami. Zaczęła się dławić, ogarnęły ją mdłości. Po czym osunęła się na kolana i zwymiotowała na lśniący parkiet. Jej cała pewność siebie wyparowała. Poczuł, jakw mgnieniu oka zalewa go fala podniecenia. – Ty draniu – wykrztusiła. – Ty żałosny, mały człowieczku. Jej zdanie nie miało już żadnego znaczenia. Wyszedł bez słowa. Wszedł do swojego biura w amerykańskiej ambasadzie, która mieściła się po wschodniej stronie Parku Brukselskiego. Z mieszkania Denise wrócił pieszo. Czuł się dobrze, ale miał mętlik w głowie. Zastanawiał się, czy kobieta pójdzie na policję. Prawdopodobnie nie. Po pierwsze, nie miała świadków. To była sytuacja z gatunku: jej słowo przeciwko jego słowu. A po drugie, jej duma nigdy by jej na to nie pozwoliła. Poza tym uderzył ją tak, żeby nie zostawić śladów. Kobiety takie jakDenise zaciskają zęby i idą dalej, nie oglądając się za siebie. Ale już nigdy nie będzie czuła się taksamo pewnie. Od teraz zawsze będzie miała wątpliwości. Na ile mogę sobie pozwolić z tym mężczyzną? Co jeśli o wszystkim się dowie?