kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 859 500
  • Obserwuję1 381
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 672 559

Billingham Mark - Presja - (10. Tom Thorne)

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :2.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
B

Billingham Mark - Presja - (10. Tom Thorne).pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu B BILLINGHAM MARK Cykl: Tom Thorne
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 279 stron)

Mark Bil​lin​gham Pre​sja Prze​ło​żył Ro​bert P. Lip​ski

Spis treści Dedykacja DZIEŃ PIERWSZY SZALEĆ Z ROZPACZY 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23

24 DZIEŃ DRUGI POKŁOSIE KŁAMSTW 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 DZIEŃ TRZECI CZŁOWIEK, KTÓRY STANOWIŁ PRAWO 41 42 43 44 45 46 47 48 49

50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 TRZY TYGODNIE PÓŹNIEJ PRAWIE JAK WAKACJE 72 73 74 Podziękowania

Ty​tuł ory​gi​na​łu: Good as Dead Co​py​ri​ght © MarkBil​lin​gham Ltd 2011 All ri​ghts re​se​rved. First pu​bli​shed in Gre​at Bri​ta​in in 2011 by Lit​tle, Brown Co​py​ri​ght for the Po​lish Edi​tion © 2013 G + J Gru​ner + Jahr Pol​ska Sp. z o.o. & Co. Spół​ka Ko​man​dy​to​wa 02-674 War​sza​wa, ul. Ma​ry​nar​ska 15 Dział han​dlo​wy: tel. 22 360 38 41–42 faks 22 360 38 49 Sprze​daż wy​sył​ko​wa: tel. 22 360 37 77 Re​dak​cja: Jo​an​na Zio​ło Ko​rek​ta: Ja​dwi​ga Pil​ler Pro​jekt okład​ki: ma​szy​no​wicz.com Zdję​cie na okład​ce: Stok​ke​te / Shut​ter​stock Re​dak​cja tech​nicz​na: Ma​riusz Te​ler Re​dak​tor pro​wa​dzą​ca: Agniesz​ka Ko​szał​ka ISBN: 978-83-7778-466-2 Skład i ła​ma​nie: Kat​ka, War​sza​wa Wszel​kie pra​wa za​strze​żo​ne. Re​pro​du​ko​wa​nie, ko​pio​wa​nie w urzą​dze​niach prze​twa​rza​nia da​nych, od​twa​rza​nie w ja​kiej​kol​wiekfor​mie oraz wy​ko​rzy​sty​wa​nie w wy​stą​pie​niach pu​blicz​nych – rów​- nież czę​ścio​we – tyl​ko za wy​łącz​nym ze​zwo​le​niem wła​ści​cie​la praw au​tor​skich. Skład wersji elektronicznej: Virtualo Sp. z o.o.

Dla Da​vi​da Mor​ris​seya i Jo​lyon Sy​monds. Za to, że tak wspa​nia​le prze​nie​śli Thor​ne’a na ekran.

DZIEŃ PIERWSZY SZALEĆ Z ROZPACZY

1 Guma do żu​cia i cze​ko​la​da, a może rów​nież bu​tel​ka wody na wy​pa​deksło​necz​nych dni, ja​kie zda​- rza​ją się od wiel​kie​go dzwo​nu. Ga​ze​ta na dro​gę do pra​cy i pół mi​nu​ty nie​obo​wią​zu​ją​cej po​ga​- węd​ki w ocze​ki​wa​niu na wy​da​nie resz​ty. Nic, o co war​to by się za​bi​jać. He​len We​eks bę​dzie po​wta​rzać to so​bie wie​lo​krot​nie, za​nim wszyst​ko się skoń​czy. W cią​gu tych go​dzin spę​dzo​nych na ga​pie​niu się w czar​ną dziu​rę, z któ​rej śmierć mo​gła się wy​ło​nić szyb​- ciej, niż na​stą​pi​ło​by ko​lej​ne ude​rze​nie jej ser​ca. Albo za​nim prze​sta​ło​by bić. W tych jak​by żyw​- cem wy​ję​tych z hor​ro​ru, zda​ją​cych się to​czyć w zwol​nio​nym tem​pie mi​nu​tach za​war​te były ko​- lej​ne dni i bez​sen​ne noce. Pod​czas gdy męż​czy​zna, któ​ry mógł ją za​bić w każ​dej chwi​li, po​krzy​ki​- wał sam do sie​bie kil​ka me​trów od niej lub sie​dział w są​sied​nim po​miesz​cze​niu. Jesz​cze nie nad​szedł mój czas. Jesz​cze nie umrę. To nie jest czas, aby moje dziec​ko stra​ci​ło mat​kę… Guma do żu​cia to był na​wyk, dzię​ki temu mia​ła co ro​bić i mo​gła za​po​mnieć o faj​kach, któ​re od​sta​wi​ła dwa lata temu, kie​dy za​szła w cią​żę. Ga​ze​ta po​zwa​la​ła nie pa​trzeć na lu​dzi sie​dzą​cych na​prze​ciw niej w po​cią​gu, o ile tyl​ko mia​ła​by dość szczę​ścia, by zna​leźć wol​ne miej​sce, a nie stać w ści​sku oboktłu​ścio​cha w tan​det​nym gar​ni​tu​rze, pach​ną​ce​go ta​nim pły​nem po go​le​niu. Cze​- ko​la​da była jej sła​bost​ką takpo pro​stu. Z cza​sów, kie​dy po uro​dze​niu syn​ka usil​nie sta​ra​ła się zrzu​- cić wagę i uda​ło się jej to, choć nie do koń​ca. Pró​bo​wa​ła ra​dzić so​bie ja​koś z tym na​ło​giem: parę ko​stek do kawy, jed​na lub dwie po lun​chu, a resz​ta wie​czo​rem na de​ser. Taki mia​ła zwy​kle plan, ale nie​mal za​wsze brał w łeb, kie​dy tyl​ko sia​da​ła przy kom​pu​te​rze albo je​śli spra​wa, nad któ​rą pra​co​wa​ła, oka​zy​wa​ła się wy​jąt​ko​wo nie​przy​jem​na, za​nim jesz​cze po​ciąg do​jeż​dżał, po czter​na​- stu mi​nu​tach, na dwo​rzec Stre​atham. A nie​przy​jem​nych spraw było spo​ro. Zdję​ła ga​ze​tę ze sto​ja​ka przy drzwiach i nim sta​nę​ła przy la​dzie, pan Akh​tar już się​gał po jej ulu​bio​ną gumę do żu​cia i cze​ko​la​dę. Uśmiech​nął się i po​ma​chał do niej, trzy​ma​jąc je w dło​ni, kie​dy po​de​szła. To samo, co zwy​kle. Ich mały, pry​wat​ny żar​cik. – Jaktam sy​nek? – za​py​tał. Pan Akh​tar był ni​skim, przed​wcze​śnie ły​sie​ją​cym męż​czy​zną, któ​ry nie​mal przez cały czas się uśmie​chał. Rzad​ko no​sił coś in​ne​go niż ciem​ne spodnie, bia​łą ko​szu​lę i swe​ter, choć ka​mi​zel​ka mo​- gła być brą​zo​wa lub gra​na​to​wa. He​len uzna​ła, że za​pew​ne jest młod​szy, niż na to wy​glą​da; jej zda​niem miał pięć​dzie​siąt parę lat. – Świet​nie – od​par​ła He​len. Zo​rien​to​wa​ła się, że klient, któ​re​go wi​dzia​ła, jak prze​glą​dał cza​so​pi​sma, kie​dy we​szła, te​raz sta​- nął za nią. Męż​czy​zna, wy​so​ki, czar​no​skó​ry trzy​dzie​sto​la​tek, zer​kał na okład​ki cza​so​pism dla pa​- nów, na naj​wyż​szych pół​kach, ale kie​dy zo​ba​czył wcho​dzą​cą do skle​pi​ku He​len, na​tych​miast prze​niósł wzrokna pra​sę hob​by​stycz​ną i mo​to​ry​za​cyj​ną. – Taak, świet​nie – po​wtó​rzy​ła.

Akh​tar uśmiech​nął się, po​ki​wał gło​wą i po​dał jej pacz​kę gumy do żu​cia oraz cze​ko​la​dę. – Ale to cięż​ka ha​rów​ka, praw​da? He​len wy​wró​ci​ła ocza​mi i od​po​wie​dzia​ła: – Cza​sa​mi. W rze​czy​wi​sto​ści nie mia​ła pra​wie żad​nych pro​ble​mów z Al​fiem. Był wy​jąt​ko​wo by​stry. Uśmiech​nę​ła się, przy​po​mi​na​jąc so​bie, jak jej rocz​ny sy​nek ga​wo​rzył we​so​ło, kie​dy od​pro​wa​- dza​ła go do opie​kun​ki pół go​dzi​ny temu. Nie​mal przez cały czas oka​zy​wał ra​dość i we​so​łość, a kie​dy coś było nie tak, na​tych​miast ją o tym in​for​mo​wał. Miał cha​rak​te​rek po Pau​lu, uzna​ła He​len, po​dob​nie jakoczy. A może tyl​ko oszu​ki​wa​ła samą sie​bie? – Było war​to, tak? – Ab​so​lut​nie – po​twier​dzi​ła. – Może mi pani wie​rzyć, bę​dzie tyl​ko go​rzej. – Och, niech pan na​wet tak nie mówi. – Śmie​jąc się, po​da​ła męż​czyź​nie dwie jed​no​fun​to​we mo​ne​ty i za​cze​ka​ła na czter​dzie​ści trzy pen​sy resz​ty, jakco dzień. Kie​dy Akh​tar wyj​mo​wał bi​lon z kasy, He​len usły​sza​ła dzwo​nek przy drzwiach. Zo​ba​czy​ła, jak męż​czy​zna uno​si wzrok, i usły​sza​ła gło​sy, zu​chwa​łe i buń​czucz​ne, gdy do skle​pi​ku we​szła gru​pa na​sto​lat​ków. Ro​zej​rza​ła się do​ko​ła. Było ich trzech: je​den czar​ny i dwóch bia​łych. Wszy​scy pew​- ni sie​bie. – Pro​szę – rzekł Akh​tar. Po​dał He​len resz​tę, ale ani na mo​ment nie od​ry​wał wzro​ku od trzech chło​pa​ków, a jego głos brzmiał ci​szej niż przed chwi​lą. Za​nim He​len od​wró​ci​ła się do nie​go, zo​ba​czy​ła, jakchłop​cy pod​- cho​dzą do lo​dów​ki z na​po​ja​mi i śmie​jąc się oraz prze​kli​na​jąc, otwie​ra​ją drzwicz​ki. Cie​szą się, że mają wi​dow​nię, po​my​śla​ła. – Za​po​wia​da się ład​ny dzień. – To do​brze – mruk​nął Akh​tar. Wciąż stał w bez​ru​chu, spo​glą​da​jąc w stro​nę lo​dów​ki. – To nie po​trwa dłu​go. He​len wrzu​ci​ła drob​ne do port​mo​net​ki, a zło​żo​ną ga​ze​tę do to​reb​ki. Usły​sza​ła, jak męż​czy​zna za nią robi prze​cią​gły wy​dech; naj​wy​raź​niej nie mógł się już do​cze​kać, kie​dy zo​sta​nie ob​słu​żo​ny. Otwo​rzy​ła usta, by po​wie​dzieć „Do zo​ba​cze​nia ju​tro”, gdy pan Akh​tar na​chy​lił się do niej, po czym ski​nął gło​wą w stro​nę trzech na​sto​lat​ków i wy​szep​tał: – Nie cier​pię tych gnoj​ków. He​len znów się ro​zej​rza​ła wo​ko​ło. Na​sto​lat​ko​wie grze​ba​li w lo​dów​ce, wyj​mu​jąc z niej pusz​ki i wsta​wia​jąc je z po​wro​tem. Śmia​li się i prze​py​cha​li mię​dzy sobą. Je​den z nich, któ​ry wcho​dząc, ścią​gnął ze sto​ja​ka ga​ze​tę, opie​rał się o sto​jak z pocz​tów​ka​mi oko​licz​no​ścio​wy​mi i wer​to​wał ją osten​ta​cyj​nie. Męż​czy​zna sto​ją​cy za He​len wy​mam​ro​tał: – Na mi​łość bo​ską. Nie była pew​na, czy był to wy​raz fru​stra​cji, że ka​za​no mu cze​kać, czy roz​draż​nie​nia na za​cho​- wa​nie na​sto​lat​ków przy lo​dów​ce. – Hej – po​wie​dział Akh​tar. He​len od​wró​ci​ła się do kon​tu​aru, usły​sza​ła syk otwie​ra​nej pusz​ki i zo​ba​czy​ła, że ob​li​cze pana

Akh​ta​ra na​gle spo​chmur​nia​ło. – Ej! Ko​lej​ny syk i te​raz już dwóch na​sto​lat​ków po​pi​ja​ło colę z pu​szek, pod​czas gdy trze​ci wy​rzu​cił po​dar​tą ga​ze​tę i się​gnął do lo​dów​ki, aby wziąć jed​ną colę dla sie​bie. – Mu​si​cie za nie za​pła​cić – za​wo​łał Akh​tar. – Za​po​mnia​łem port​fe​la – od​parł je​den z chło​pa​ków. Dwaj po​zo​sta​li wy​buch​nę​li śmie​chem i przy​bi​li żół​wi​ka. Bia​ły chło​pak, któ​ry czy​tał ga​ze​tę, opróż​nił pusz​kę i ją zgniótł. – A jaknie za​pła​ci​my, to co? – Roz​ło​żył sze​ro​ko ręce w zu​chwa​łym ge​ście. – Wy​buch​niesz? – Mu​si​cie za​pła​cić. He​len spoj​rza​ła na Akh​ta​ra. Do​strze​gła po​ru​sza​ją​ce się mię​śnie jego żu​chwy, opusz​czo​ne wzdłuż bo​ków ra​mio​na, dło​nie za​ci​śnię​te w pię​ści. Zro​bi​ła nie​wiel​ki krok w pra​wo, aby ją za​uwa​- żył, i po​krę​ci​ła gło​wą. Od​puść. – Wy​no​cha z mo​je​go skle​pu – za​wo​łał Akh​tar. Oczy bia​łe​go chło​pa​ka wy​da​wa​ły się małe i mar​twe, kie​dy upu​ścił zgnie​cio​ną pusz​kę i ru​szył wol​no w stro​nę lady. Wsu​nął jed​ną rękę do kie​sze​ni blu​zy z kap​tu​rem. – Zmuś nas – wy​ce​dził. Z tyłu za nim jego kum​ple rzu​ci​li pra​wie pu​ste pusz​ki na pod​ło​gę, reszt​ki na​po​ju roz​la​ły się po po​sadz​ce. – Sor​ki – mruk​nął je​den z nich. Na​gle He​len zro​bi​ło się su​cho w ustach. Wło​ży​ła rękę do to​reb​ki i za​ci​snę​ła dłoń na port​fe​li​ku, gdzie znaj​do​wa​ła się jej służ​bo​wa od​zna​ka. To była tyl​ko bra​wu​ra na​sto​lat​ków, tak w każ​dym ra​- zie są​dzi​ła. Jed​no bły​śnię​cie od​zna​ką, parę ostrych słów i gnoj​ki zmy​ły​by się stąd w oka​mgnie​niu. – Osa​ma chy​ba się sfaj​dał. W tej sa​mej chwi​li włą​czył się za​wo​do​wy in​stynkt He​len, owład​nę​ło nią znacz​nie sil​niej​sze prze​świad​cze​nie. Bądź co bądź chło​pak mógł mieć w kie​sze​ni nóż. Wie​dzia​ła, że nie może za​kła​- dać ni​cze​go z góry, i zda​wa​ła so​bie spra​wę z tego, co może spo​tkać nie​do​szłych bo​ha​te​rów. Zna​ła jed​ne​go z funk​cjo​na​riu​szy służb po​moc​ni​czych z Fo​rest Hill, któ​ry kil​ka mie​się​cy temu upo​mniał czter​na​sto​lat​ka za rzu​ce​nie pusz​ki na zie​mię. Funk​cjo​na​riusz wciąż le​żał pod​łą​czo​ny do re​spi​ra​to​ra. Rokczy dwa lata temu też była taka. Te​raz jed​nakma dziec​ko… – Skle​piktwój, ale kraj nie. Męż​czy​zna, któ​ry cze​kał, by go ob​słu​żo​no, przy​su​nął się do niej. Czy pró​bo​wał ochro​nić ją, czy sie​bie? Tak czy owak cięż​ko od​dy​chał, a kie​dy się od​wró​ci​ła, zo​ba​czy​ła, że lu​stro​wał wzro​- kiem drzwi, roz​wa​ża​jąc, czy po​biec w ich stro​nę. Za​sta​na​wiał się, czy po​wi​nien coś zro​bić. Takjakona. – Je​śli nie ma​cie przy so​bie ple​ca​ka wy​ła​do​wa​ne​go ma​te​ria​ła​mi wy​bu​cho​wy​mi, to za​cho​wu​- je​cie się jakcio​ty. Bia​ły chło​pakpo​stą​pił jesz​cze krokw stro​nę lady. Uśmiech​nął się i otwo​rzył usta, aby coś jesz​- cze po​wie​dzieć, ale za​milkł, kie​dy zo​ba​czył, że pan Akh​tar wy​jął spod lady kij bejs​bo​lo​wy. Je​den z chło​pa​ków przy lo​dów​ce za​gwiz​dał iro​nicz​nie i mruk​nął z prze​ką​sem:

– Oj, uwa​żaj. Sprze​daw​ca oka​zał się zdu​mie​wa​ją​co szyb​ki. He​len prze​su​nę​ła się w stro​nę koń​ca lady, jed​nak da​lej już nie mo​gła się wy​co​fać z uwa​gi na sto​ją​ce​go za nią męż​czy​znę, i pa​trzy​ła w osłu​pie​niu, jak Akh​tar wy​ska​ku​je zza kon​tu​aru i wy​ma​- chu​je dzi​ko ki​jem bejs​bo​lo​wym. – Precz stąd! Won, ale już! Bia​ły chło​pakwy​co​fy​wał się szyb​ko, wciąż trzy​ma​jąc rękę w kie​sze​ni, pod​czas gdy jego kum​- ple od​wró​ci​li się i rzu​ci​li w stro​nę drzwi, strą​ca​jąc po dro​dze z pół​ek pusz​ki i pu​deł​ka z płat​ka​mi. Wy​krzy​ki​wa​li po​gróż​ki i za​po​wia​da​li, że wró​cą, a je​den z nich za​wo​łał, iż w skle​pi​ku i takśmier​dzi cur​ry. Kie​dy ostat​ni z nich wy​biegł na uli​cę, wciąż mio​ta​jąc prze​kleń​stwa i groź​by oraz wy​ko​nu​jąc ob​sce​nicz​ne ge​sty, Akh​tar z trza​skiem za​mknął drzwi. Się​gnął do kie​sze​ni po klu​cze i prze​krę​cił za​- mek, po czym oparł się czo​łem o szy​bę. Cięż​ko dy​szał. He​len po​stą​pi​ła krokw jego stro​nę, py​ta​jąc go, czy do​brze się czu​je. Na ze​wnątrz je​den z chło​pa​ków kop​nął w wi​try​nę i splu​nął na szy​bę. Struż​ka za​czę​ła ście​kać po szkle, obok re​klam na​uki ogrod​nic​twa, gry na gi​ta​rze i ma​sa​żu, kie​dy kum​ple od​cią​gnę​li chło​pa​ka na bok. – Zgło​szę to – po​wie​dzia​ła He​len. – Wszyst​ko jest za​re​je​stro​wa​ne na na​gra​niu z ka​me​ry prze​- my​sło​wej, więc nie ma się czym przej​mo​wać. – Spoj​rza​ła na nie​du​żą ka​me​rę nad ladą i zo​rien​- to​wa​ła się, że praw​do​po​dob​nie była to atra​pa. – Mogę po​dać do​kład​ne ry​so​pi​sy ca​łej trój​ki. Wie pan, że je​stem po​li​cjant​ką, więc… Wciąż od​wró​co​ny do niej ple​ca​mi Akh​tar po​ki​wał gło​wą i po​now​nie za​czął gme​rać przy klu​- czach. – Pa​nie Akh​tar? Kie​dy sprze​daw​ca zno​wu się od​wró​cił, trzy​mał w dło​ni re​wol​wer. – Jezu – wy​szep​tał męż​czy​zna sto​ją​cy obokHe​len. Gło​śno prze​łknę​ła śli​nę, pró​bu​jąc za​pa​no​wać nad drże​niem nóg i gło​sem. – Co pan…? W tej sa​mej chwi​li Akh​tar za​czął krzy​czeć i kląć na całe gar​dło, bez​ce​re​mo​nial​nie wy​ja​śnia​- jąc He​len i dru​gie​mu klien​to​wi, co się sta​nie, je​że​li nie będą wy​ko​ny​wać jego po​le​ceń. Jed​nak prze​kleń​stwa w jego ustach za​brzmia​ły dość nie​zręcz​nie, jakkwe​stia wy​po​wia​da​na przez kiep​skie​- go ak​to​ra. Albo nie​groź​ne kłam​stew​ko. – Za​mknij​cie się! – za​wo​łał. – Mor​da w ku​beł lub za​raz was tu, kur​wa, po​za​bi​jam.

2 – Na mi​łość bo​ską, mówi się espres​so – obu​rzył się Tom Thor​ne. – Espres​so. Męż​czy​zna, któ​ry rzecz ja​sna nie mógł go usły​szeć, z en​tu​zja​zmem opo​wia​dał o tym, że nie jest w sta​nie roz​po​cząć dnia bez wła​ści​we​go za​strzy​ku nie​odzow​nej ko​fe​iny. Raz jesz​cze po​wtó​- rzył to bluź​nier​cze sło​wo, a Thor​ne wal​nął dło​nią w kie​row​ni​cę. – Nie eks​pres​so, ty bucu. W tym sło​wie nie ma cho​ler​ne​go ks… Sto​jąc w kor​ku w go​dzi​nach szczy​tu i w żół​wim tem​pie peł​znąc na pół​noc, ku Ha​ver​stock Hill, Thor​ne spoj​rzał w pra​wo i zo​ba​czył przy​glą​da​ją​cą mu się ko​bie​tę sie​dzą​cą za kie​row​ni​cą spor​to​- we​go mer​ce​de​sa. Uśmiech​nął się i uniósł brwi. Kie​dy się od​wró​ci​ła, burk​nął: – A idź w cho​le​rę. Miał na​dzie​ję, że wi​dząc go mó​wią​ce​go do sie​bie, ko​bie​ta po​my​śli, że roz​ma​wiał przez ko​mór​- kę z ze​sta​wem gło​śno​mó​wią​cym, ale ona naj​wy​raź​niej wzię​ła go za mam​ro​czą​ce​go pod no​sem świ​ra. – Za​kła​dam, że do​bre moc​ne eks​pres​so daje eks​tra​ko​pa na do​bry po​czą​tekeks​trad​nia, czyż nie? Szu​ka​jąc cze​goś lep​sze​go, ja​kiejś mu​zy​ki, za​czął ma​ni​pu​lo​wać gał​ką przy ra​diu. Osta​tecz​nie po​prze​stał na słod​kich fol​ko​wych kli​ma​tach, ła​god​nym cie​płym gło​sie i pio​sen​ce, któ​ra wy​da​ła mu się zna​jo​ma. Po​krzy​ki​wa​nie na ra​dio było za​pew​ne jesz​cze jed​ną ozna​ką sta​rze​nia, uznał Thor​ne. Jed​ną z wie​lu. Znaj​do​wa​ło się na sa​mym szczy​cie li​sty star​czych ułom​no​ści, wraz z lek​ką utra​tą słu​chu w pra​wym uchu i prze​ko​na​niem, że w te​le​wi​zji na​praw​dę nie ma te​raz nic cie​ka​we​go do oglą​da​- nia. I z za​sta​na​wia​niem się, dla​cze​go na​sto​lat​kom po​do​ba się no​sze​nie spodni z kro​kiem na wy​so​- ko​ści ko​lan. Pio​sen​ka się skoń​czy​ła, a di​dżej ra​do​śnie po​in​for​mo​wał go, jaka to sta​cja ra​dio​wa. Słu​cha​nie Pro​gra​mu Dru​gie​go też pla​so​wa​ło się wy​so​ko na tej li​ście! Zmia​na zda​nia w róż​nych kwe​stiach czy tem​pe​ra​men​tu rów​nież była dla nie​go nie​wy​ko​nal​na. Thor​ne do​sko​na​le zda​wał so​bie z tego spra​wę, ale też by​wa​ły ta​kie dni, kie​dy mógł na​wet przy​- znać, że ob​sta​wia​nie przy swo​im nie​ko​niecz​nie ozna​cza coś złe​go. Mógł za​ak​cep​to​wać zmia​nę za​- cho​dzą​cą stop​nio​wo, pra​wie nie​do​strze​gal​nie, lecz rzad​ko czuł się swo​bod​nie, gdy od​by​wa​ła się choć​by odro​bi​nę gwał​tow​niej. Na​wet je​śli było to ko​niecz​ne. Ostat​nio w jego ży​ciu za​szło zbyt wie​le zmian, nie​któ​re były nadal w toku, a on wciąż nie po​tra​fił so​bie z nimi po​ra​dzić. Przy​sto​so​wać się do nich. Ru​szył tro​chę zbyt ostro spod świa​teł, klnąc w żywy ka​mień, gdy jego sto​pa ze​śli​zgnę​ła się z mało jesz​cze zna​jo​me​go pe​da​łu gazu. Choć​by ten cho​ler​ny sa​mo​chód. Osta​tecz​nie za​mie​nił swo​je uko​cha​ne BMW CSi rocz​nik1975 na dwu​let​nie se​ries 5, pew​niej​szy mo​del, do któ​re​go ła​twiej mógł do​stać czę​ści w ra​zie po​trze​by. Jak do​tąd auto było pierw​szą i je​- dy​ną rze​czą, z któ​rą osta​tecz​nie się po​że​gnał, ale cze​ka​ły go jesz​cze inne, dra​stycz​niej​sze zmia​ny. Jego miesz​ka​nie w Ken​tish Town mie​siąc temu zo​sta​ło wy​sta​wio​ne na sprze​daż, lecz wciąż wy​-

ma​ga​ło drob​nych re​no​wa​cji, a po​ten​cjal​ni na​byw​cy ja​koś nie usta​wia​li się w ko​lej​ce do obej​rze​- nia nie​ru​cho​mo​ści. Poza tym, mimo iż od wie​lu ty​go​dni wy​py​ty​wał tu i tam, szu​ka​jąc po ci​chu oka​zji, nie uda​ło mu się jakdo​tąd za​ła​twić prze​nie​sie​nia do in​ne​go wy​dzia​łu. No i jesz​cze spra​wa z Lo​uise… Wszyst​kie, by​najm​niej nie​zbyt przy​jem​ne, zmia​ny w ży​ciu Thor​ne’a wy​da​wa​ły się mało zna​czą​ce w po​rów​na​niu z tą. Sa​mo​chód, miesz​ka​nie, pra​ca. Spo​ro zmian w jego ży​ciu na​stą​pi​ło w związ​ku z tym, co się sta​ło z Lo​uise. Roz​sta​li się osta​tecz​nie przed kil​ko​ma mie​sią​ca​mi, a ich zwią​zek trwał po​nad dwa lata. Przez po​ło​wę tego cza​su było le​piej, niż któ​re​kol​wiek z nich tego ocze​ki​wa​ło, a na pew​no o nie​bo le​piej, niż zda​rza się w związ​kach funk​cjo​na​riu​szy po​li​cji. Jed​nak jako para nie byli do​sta​tecz​nie sil​ni, by po​ra​dzić so​bie z utra​tą dziec​ka. Żad​ne z nich nie po​tra​fi​ło dać dru​giej stro​nie po​trzeb​nej po​cie​chy, obo​je cier​pie​li więc osob​no i za​pła​ci​li za to sło​ną cenę. Lo​uise była świę​cie obu​rzo​na, że Thor​ne z po​zo​ru o wie​le ła​twiej ra​dził so​bie z bó​lem i cier​pie​niem ob​cych lu​dzi, a on bo​ry​kał się z po​czu​- ciem winy, iż po​ro​nie​nie Lo​uise nie zdru​zgo​ta​ło go takbar​dzo, jakpo​win​no. Za​nim po​czu​cie winy się wy​pa​li​ło, a Thor​ne wresz​cie przy​znał, jak bar​dzo chciał zo​stać oj​cem, dla nich oboj​ga było już za póź​no. Łą​czył ich spo​ra​dycz​ny seks, lecz na​wet i to się wy​pa​li​ło. Lo​uise ze​bra​ła się w koń​cu na od​wa​- gę, by po​wie​dzieć to, co było ko​niecz​ne, ale Thor​ne już od ja​kie​goś cza​su się tego spo​dzie​wał. Czuł, że ich roz​sta​nie zbli​ża się wiel​ki​mi kro​ka​mi, za​nim ich uczu​cia sta​ną się zbyt mrocz​ne i de​- struk​cyj​ne. Obo​je za​trzy​ma​li swo​je miesz​ka​nia, co jesz​cze bar​dziej wszyst​ko uła​twia​ło. Z miesz​ka​nia Thor​ne’a w Ken​tish Town Lo​uise za​bra​ła kosz na bie​li​znę wy​pcha​ny ciu​cha​mi i ko​sme​ty​ka​mi, a on opu​ścił jej miesz​ka​nie z tor​bą po​dróż​ną, pa​ro​ma pusz​ka​mi piwa i pu​deł​kiem płyt kom​pak​to​- wyh. Po​że​gna​li się uści​skiem, ale rów​nie do​brze mógł​by być to uściskdło​ni. Ła​du​jąc tor​bę i resz​- tę rze​czy do ba​gaż​ni​ka sa​mo​cho​du, Thor​ne stwier​dził, że może to wła​ści​wy mo​ment, aby do​ko​- nać in​nych zmian. Aby za​cząć od nowa… Skrę​cił w stro​nę Fin​chley i nie​mal na​tych​miast znów sta​nął w kor​ku. Zo​sta​ło nie​wie​le po​nad osiem ki​lo​me​trów, ale od Hen​don i Bec​ke Ho​use wciąż dzie​li​ło go do​bre pół go​dzi​ny jaz​dy. Od Bec​ke Ho​use, sie​dzi​by Sek​cji Za​chod​niej Wy​dzia​łu Za​bójstw. – Dla​cze​go, u li​cha, chcesz zmie​nić pra​cę? Kil​ka ty​go​dni temu wy​brał się na piwo z Phi​lem Hen​drick​sem, a po​cho​dzą​cy z Man​che​ste​ru pa​to​log jakza​wsze nie wa​hał się wy​ra​zić swo​jej opi​nii. Thor​ne po​krę​cił gło​wą, ale i tak go wy​słu​chał. Ce​nił zda​nie Hen​drick​sa za​rów​no w spra​wach za​wo​do​wych, jakdo​ty​czą​cych jego ży​cia pry​wat​ne​go, bo pa​to​log był po​nie​kąd jego naj​lep​szym przy​ja​cie​lem. Je​dy​nym przy​ja​cie​lem – jaknie​zmien​nie po​wta​rzał mu Hen​dricks. – Dla​cze​go nie? – Bo to nie jest… ko​niecz​ne. Nie jest nie​zbęd​ne. Zu​peł​nie jak​bym, prze​pro​wa​dza​jąc au​top​sję ja​kie​goś nie​szczę​śni​ka, któ​re​mu ktoś wpa​ko​wał dwa​na​ście kul w gło​wę, stwier​dził, na mar​gi​ne​sie, że fa​cet miał zwę​żo​ne ar​te​rie i lek​ką wadę ser​ca i mo​gło to mieć coś wspól​ne​go z jego śmier​cią. – Upi​łeś się – mruk​nął Thor​ne. – Po pro​stu tego już za wie​le, ot i wszyst​ko. Tyl​ko dla​te​go, że się z kimś roz​sta​łeś, nie zna​czy, że

po​wi​nie​neś wszyst​ko zmie​nić. Sa​mo​chód… tak! Jak naj​bar​dziej! To cho​ler​stwo było pie​przo​ną śmier​tel​ną pu​łap​ką. Nie twier​dzę też, że nie po​wi​nie​neś prze​pro​wa​dzić się do no​we​go miesz​ka​nia. Znaj​dzie​my ci coś faj​niej​sze​go niż nora, w któ​rej te​raz się ki​sisz, i wy​bio​rę się z tobą, że​byś ku​pił ja​kieś na​praw​dę po​rząd​ne me​ble, ale czy mu​sisz roz​glą​dać się za nową ro​bo​tą? – To wszyst​ko jest ze sobą po​wią​za​ne. – Wszyst​ko, czy​li co? – Nowy po​czą​tek– od​parł Thor​ne. – Nowy roz​dział, czy jakto się mówi w ta​kich sy​tu​acjach. – Je​steś bar​dziej pi​ja​ny niż ja. Po​tem prze​szli na roz​mo​wę o pił​ce noż​nej i ża​ło​snym ży​ciu sek​su​al​nym Thor​ne’a, ale zda​wał so​bie spra​wę, że Hen​dricks miał ra​cję, i od tej pory my​ślał głów​nie o tym. Cho​ciaż nadal wie​- rzył, że po​stę​pu​je słusz​nie, szu​ka​jąc no​wych wy​zwań, na samą myśl o odej​ściu z wy​dzia​łu za​- bójstw czuł się nie​swo​jo. Na​tu​ra tej pra​cy i po​wszech​nie sto​so​wa​na po​li​ty​ka chro​nie​nia wła​sne​go tył​ka spra​wia​ły, że cięż​ko było o at​mos​fe​rę wza​jem​ne​go za​ufa​nia mię​dzy człon​ka​mi ze​spo​łu. Thor​ne na​uczył się ce​nić re​la​cje, ja​kie miał z ludź​mi, z któ​ry​mi pra​co​wał na co dzień. Z ludź​mi, któ​rych lu​bił i sza​no​wał. Oczy​wi​ście zda​rza​li się idio​ci, ale to de​tal. Lep​sze zna​ne nie​bez​pie​czeń​stwo niż nie​zna​ne. W ra​diu Chris Evans roz​zło​ścił go nie​mal tak bar​dzo jak fa​cet od „eks​pres​so”, więc je wy​łą​- czył. Włą​czył za to od​twa​rzacz i przej​rzał za​war​tość dzie​się​cio​pły​to​we​go ze​sta​wu, któ​ry miał aku​- rat do​stęp​ny. Pod​krę​cił dźwięk, gdy roz​le​gły się pierw​sze, zna​jo​me dźwię​ki gi​ta​ry i szorst​ki głos za​czął śpie​wać. John​ny Cash, Ain’t No Gra​ve. – Sko​ro już tak się za​an​ga​żo​wa​łeś w te zmia​ny – po​wie​dział Hen​dricks – może mógł​byś coś zro​bić z tą swo​ją sła​bo​ścią do kre​tyń​skiej kow​boj​skiej mu​zy​ki. Thor​ne uśmiech​nął się, przy​po​mi​na​jąc so​bie zbo​la​ły wy​raz twa​rzy przy​ja​cie​la, i mo​zol​nie ru​- szył na​przód przez za​kor​ko​wa​ne uli​ce w stro​nę biu​ra. Nie za​mie​rza ko​rzy​stać z pierw​szej oka​zji, jaka się na​wi​nie. Ist​nia​ło spo​re praw​do​po​do​bień​- stwo, że dłu​go nie nada​rzy się nic od​po​wied​nie​go, ża​den sto​sow​ny wa​kat, a do tej pory bę​dzie mógł prze​cież zmie​nić zda​nie. Na ra​zie bę​dzie ro​bił swo​je i cier​pli​wie cze​kał, co się wy​da​rzy.

3 Co​fa​jąc się przed wy​mie​rzo​ną w sie​bie bro​nią, He​len spo​strze​gła twarz w szy​bie wy​sta​wo​wej po​nad ra​mie​niem Akh​ta​ra. Je​den z chło​pa​ków prze​gna​nych ze skle​pi​ku ob​ser​wo​wał roz​wój wy​- da​rzeń z roz​dzia​wio​ny​mi usta​mi. Za​wo​łał coś do jed​ne​go z kum​pli, za​nim bie​giem po​gnał w stro​- nę dwor​ca. Na​wet je​że​li Akh​tar to usły​szał, nie wy​da​wał się spe​cjal​nie prze​ję​ty. Pod​szedł w stro​- nę He​len i sto​ją​ce​go obokniej męż​czy​zny. Pan Akh​tar. Nie mo​gła z peł​ną świa​do​mo​ścią stwier​dzić, że go zna, ale od po​nad roku przy​cho​dzi​ła do jego skle​pi​ku. Co​dzien​nie roz​ma​wia​li, a wła​ści​wie wy​mie​nia​li uprzej​mo​ści, lecz mimo wszyst​ko… Co on kom​bi​no​wał, do cho​le​ry? Ce​lu​jąc w ich stro​nę, Akh​tar na​ka​zał He​len i dru​gie​mu klien​to​wi, aby obe​szli ladę i skie​ro​wa​li się na za​ple​cze. Na po​obi​ja​nym sto​li​ku stał te​le​wi​zor. Aku​rat le​ciał Day​bre​ak z wy​ci​szo​nym dźwię​kiem. Sta​ło tu jed​no krze​sło, szaf​ka, a w ką​cie lo​dów​ka z czaj​ni​kiem, pa​ro​ma kub​ka​mi i dzban​kiem do kawy. Poza nie​du​żą umy​wal​ką nie​mal każ​dy cen​ty​metr trzech z czte​rech ścian zaj​mo​wa​ły kar​to​no​we pu​dła i ster​ty pla​sti​ko​wych pa​let z za​pa​sa​mi róż​nych to​wa​rów. Żyw​ność w pusz​kach, chrup​ki, pa​pie​ro​we ręcz​ni​ki ku​chen​ne, pa​pie​ro​sy. Było tu dwo​je drzwi. Te z za​suw​ka​mi u góry i u dołu i z ma​syw​ną kłód​ką z całą pew​no​ścią pro​- wa​dzi​ły na ze​wnątrz, do za​uł​ka na ty​łach skle​pu. He​len do​my​śla​ła się, że za drzwia​mi z ta​niej sklej​ki znaj​du​je się to​a​le​ta. Akh​tar po​wie​dział, że jest mu przy​kro z po​wo​du cia​sno​ty, i ka​zał im sta​nąć pod pu​stą ścia​ną. Za​py​tał He​len, czy ma te​le​fon ko​mór​ko​wy. Od​par​ła, że tak, w to​reb​ce. Ka​zał jej prze​su​nąć to​- reb​kę po pod​ło​dze w jego stro​nę, a po​tem za​żą​dał, aby męż​czy​zna od​dał mu swo​ją ko​mór​kę. Póź​- niej, kie​dy już usiadł za biur​kiem, roz​ka​zał oboj​gu, aby usie​dli na pod​ło​dze. Nie od​ry​wa​jąc od nich wzro​ku, się​gnął do szu​fla​dy i rzu​cił He​len dwie pary me​ta​lo​wych kaj​da​nek. – Z in​ter​ne​tu – po​wie​dział. – Naj​lep​sza ja​kość. My​ślę, że uży​wa​cie ta​kich sa​mych. He​len pod​nio​sła kaj​dan​ki z pod​ło​gi. – Jesz​cze nie jest za póź​no, aby to prze​rwać – ode​zwa​ła się. – Nie wiem, co pan robi, lecz wciąż jesz​cze moż​na to wszyst​ko od​wró​cić. Nie mogę obie​cać, że nie tra​fi pan za krat​ki, ale uczy​- nię, co w mo​jej mocy, aby po​trak​to​wa​no pana ła​god​nie. Słu​cha mnie pan, pa​nie Akh​tar? Uśmiech​nął się do niej dziw​nie. – Chciał​bym, aby​ście się przy​ku​li do rur ka​lo​ry​fe​ra. Każ​de z was z jed​nej stro​ny. He​len wy​mie​ni​ła spoj​rze​nie z sie​dzą​cym obok niej męż​czy​zną i po​ki​wa​ła gło​wą. Przy​ku​ła jego pra​wy prze​gub do cien​kiej rur​ki wpusz​czo​nej w pod​ło​gę. Kie​dy skoń​czy​ła, choć wy​szło jej to dość nie​po​rad​nie i trwa​ło dłu​żą chwi​lę, męż​czy​zna zro​bił to samo z jej lewą ręką. – Bez oba​wy – rzekł skle​pi​karz. – Grzej​nik jest wy​łą​czo​ny, więc nie bę​dzie wam za go​rą​co. – Po​pa​trzył na He​len. – Jaksama pani po​wie​dzia​ła, mamy dziś ład​ną po​go​dę. Zo​rien​to​wa​ła się, że pró​bo​wał żar​to​wać, ale do​strze​gła na​pię​cie na jego twa​rzy i usły​sza​ła drże​nie w jego gło​sie. Wi​dzia​ła, że jest prze​ra​żo​ny.

To nie wró​ży​ło nic do​bre​go. Za​do​wo​lo​ny, że więź​nio​wie zo​sta​li unie​ru​cho​mie​ni, Akh​tar wstał i wró​cił do skle​pi​ku. Męż​czy​- zna sie​dzą​cy obok He​len przez kil​ka se​kund wpa​try​wał się w stro​nę przej​ścia, a kie​dy uznał, że skle​pi​karz na ra​zie nie wró​ci, po​wo​li skie​ro​wał swój wzrokna nią. – Jest pani po​li​cjant​ką, zga​dza się? – Może dla​te​go, że ode​zwał się ci​cho, jego głos za​brzmiał de​li​kat​nie i pi​skli​wie. Mó​wił ład​nym ję​zy​kiem, z lek​kim lon​dyń​skim ak​cen​tem. He​len po​pa​trzy​ła na nie​go i ski​nę​ła gło​wą. Miał krót​kie wło​sy, no​sił gra​na​to​wy gar​ni​tur i wzo​rzy​sty kra​wat. Uniósł wol​ną rękę i ścią​gnął kra​wat, po czym gwał​tow​nie roz​piął gór​ny gu​zikko​szu​li. Ob​fi​cie się po​cił. – Co pani za​mie​rza? – spy​tał. – Słu​cham? – Co za​mie​rza pani z tym zro​bić? He​len po​pa​trzy​ła na nie​go. – Takna​praw​dę nie​wie​le mogę. Przy​najm​niej na ra​zie. Męż​czy​zna zwie​sił gło​wę. – Cho​le​ra. – Po pierw​sze mu​si​my za​cho​wać spo​kój. Ja​sne? – Nie ro​zu​mie pani, mam dziś rano spo​tka​nie. Bar​dzo waż​ne spo​tka​nie. He​len omal nie wy​buch​nę​ła śmie​chem, ale po​ha​mo​wa​ła się, do​strze​ga​jąc wy​raz de​ter​mi​na​- cji na twa​rzy męż​czy​zny. Wie​dzia​ła, że tego typu re​ak​cje nie są ni​czym nie​zwy​kłym. Sły​sza​ła o ofia​rach za​ma​chów z siód​me​go lip​ca błą​ka​ją​cych się po uli​cach, ca​łych we krwi i tłu​ma​czą​- cych po​li​cji oraz ra​tow​ni​kom me​dycz​nym, że nie trze​ba ich za​bie​rać do szpi​ta​la, bo bar​dzo się spie​szą na umó​wio​ne waż​ne spo​tka​nie czy ze​bra​nie. Taka „od​wró​co​na” pa​ni​ka była na​tu​ral​ną re​- ak​cją nie​któ​rych lu​dzi, w ten spo​sób wy​pie​ra​li świa​do​mość po​wa​gi sy​tu​acji. To tyl​ko parę kro​pel krwi. To tyl​ko re​wol​wer… – My​ślę, że pań​skie spo​tka​nie bę​dzie mu​sia​ło za​cze​kać – po​wie​dzia​ła. Pa​trzy​li na sie​bie na​wza​jem przez kil​ka se​kund, aż uj​rza​ła gry​mas ak​cep​ta​cji na jego twa​rzy. Po​ki​wał po​wo​li gło​wą i oparł się o grzej​nik, mó​wiąc: – Je​stem Ste​phen. – He​len. Obo​je od​wró​ci​li się, gdy z wnę​trza skle​pu do​biegł ich ha​łas. Gło​śny, me​ta​licz​ny zgrzyt i kle​kot. Ste​phen spoj​rzał na He​len, któ​ra po​wie​dzia​ła pod​nie​sio​nym gło​sem: – Opusz​cza ża​lu​zje w oknach. Na​słu​chi​wa​li w ci​szy, aż zgrzyt i me​ta​licz​ne po​brzę​ki​wa​nia uci​chły, i zro​zu​mie​li, że so​lid​ne me​ta​lo​we ża​lu​zje zo​sta​ły cał​kiem zsu​nię​te, by za​sło​nić skle​po​wą wi​try​nę. – Je​ste​śmy za​mknię​ci – stwier​dził Ste​phen. He​len ob​ser​wo​wa​ła wyj​ście. – Chy​ba ra​czej cho​dzi o to, by nie wpu​ścić ni​ko​go do środ​ka. Tak czy in​a​czej byli za​mknię​ci. Opusz​cze​nie ża​lu​zji i wią​żą​ca się z tym zmia​na oświe​tle​nia spo​tę​go​wa​ły pa​ni​kę u męż​czy​zny. Za​czął szar​pać za kaj​dan​ki, któ​re grze​cho​ta​ły i ze zgrzy​tem prze​su​wa​ły się po ru​rze grzej​ni​ka, i choć stę​kał z wy​sił​ku, He​len wie​dzia​ła, że nic mu to nie da. – Pro​szę prze​stać – rze​kła. Ste​phen za​czął mo​co​wać się jesz​cze bar​dziej. Ukląkł i klnąc oraz po​krzy​ku​jąc na prze​mian, po​-

ma​ga​jąc so​bie wol​ną ręką, pró​bo​wał wy​rwać ka​lo​ry​fer ze ścia​ny. – Pro​szę prze​stać… Kie​dy Akh​tar wró​cił na za​ple​cze, za​uwa​żył, że Ste​phen zmie​nił po​zy​cję, ale wca​le się tym nie prze​jął. Naj​wy​raź​niej wie​rzył w ja​kość kaj​da​nek i wy​trzy​ma​łość rur ka​lo​ry​fe​ra. Przez kil​ka mi​- nut mo​co​wał się z cięż​ką me​ta​lo​wą szaf​ką, prze​su​wa​jąc ją cen​ty​metr po cen​ty​me​trze od ścia​ny pod drzwi tyl​ne​go wej​ścia. Za​nim skoń​czył, ocie​kał po​tem. Usiadł za biur​kiem i otarł twarz chust​ką, po czym wy​jął re​wol​- wer z kie​sze​ni i po​ło​żył na biur​ku. Od​wró​cił się, by spoj​rzeć na He​len. – By​wa​ła pani set​ki razy w moim skle​pi​ku – ode​zwał się – ale wciąż nie znam pani imie​nia. Po​mi​mo sy​tu​acji i cha​osu my​śli He​len po​czu​ła nie​przy​jem​ne po​czu​cie winy. Po​wie​dzia​ła so​- bie, że to ab​sur​dal​ne. Kil​ka słów za​mie​nia​nych każ​de​go dnia i za​cho​wa​nie od​po​wied​nie​go dy​stan​- su. Czy ten czło​wiekchciał cze​goś wię​cej? Czy czuł się… zby​wa​ny? Albo od​rzu​co​ny? Czy czuł do niej coś wię​cej? – He​len – po​wie​dzia​ła. – De​tek​tyw sier​żant He​len We​eks. Ski​nął gło​wą. – Ja je​stem Ja​ved… – Po​pa​trzył na męż​czy​znę sie​dzą​ce​go po dru​giej stro​nie ka​lo​ry​fe​ra. – Bar​dzo mi przy​kro, że zo​stał pan w to wcią​gnię​ty, pa​nie… Ste​phen wciąż cięż​ko od​dy​chał. Nie uniósł wzro​ku. – Ste​phen Mit​chell. – Mogę je​dy​nie prze​pro​sić, pa​nie Mit​chell. – Niech pan po​słu​cha, Ja​ve​dzie… Akh​tar nie po​zwo​lił He​len do​koń​czyć. – W ja​kim wy​dzia​le pani pra​cu​je, pani We​eks? To py​ta​nie zbi​ło ją z tro​pu. – Słu​cham? – Ja​kie spra​wy pani pro​wa​dzi? Wła​ma​nia? Oszu​stwa? Mor​der​stwa? – Je​stem w wy​dzia​le zaj​mu​ją​cym się ochro​ną dzie​ci. – A więc nie mor​der​stwa​mi. – Zda​rza się… – Mu​szę jaknaj​szyb​ciej po​mó​wić z kimś z po​li​cji. – Niech pan więc po​roz​ma​wia ze mną. – Sta​ra​ła się, by ton jej gło​su brzmiał rze​czo​wo i kon​- kret​nie. – Pro​szę mi po​wie​dzieć, o co cho​dzi, po​sta​ra​my się temu za​ra​dzić. Co​kol​wiek pana drę​- czy, to im szyb​ciej nas pan wy​pu​ści, tym le​piej. – Nie ro​zu​mie pani. Mu​szę mó​wić z kon​kret​nym funk​cjo​na​riu​szem po​li​cji i po​trze​bu​ję pani po​- mo​cy. – Chcia​ła​bym panu po​móc, ale nie mogę. Głos uwiązł He​len w gar​dle, gdy za​uwa​ży​ła, że wy​raz twa​rzy Akh​ta​ra zmie​nił się i męż​czy​zna się​gnął po broń. Zo​rien​to​wa​ła się, że przy​najm​niej na ja​kiś czas ze​rwał z prze​pra​sza​ją​cą czy zdro​wo​roz​sąd​ko​wą po​sta​wą. – Musi pani sko​rzy​stać ze swo​jej ko​mór​ki – za​wo​łał. – I niech pani po​wie, komu trze​ba, żeby ścią​gnął tego gli​nia​rza. Mó​wiąc, przez cały czas wy​ma​chi​wał bro​nią, a He​len wi​dzia​ła, że jego groź​ne ge​sty wy​wo​ły​- wa​ły u Mit​chel​la co​raz więk​szą pa​ni​kę.

– Niech pani go tu ścią​gnie. Ale już! Ja​sne? – Akh​tar rzu​cił He​len jej to​reb​kę i mu​sia​ła unieść wol​ną rękę, by osło​nić twarz przed ude​rze​niem. – Niech tu przy​je​dzie, a jak już się zja​wi, po​- wiem, co ma mu pani prze​ka​zać. Na ze​wnątrz roz​legł się przy​bie​ra​ją​cy na sile jęksy​ren. Przez kil​ka se​kund Akh​tar i Mit​chell pa​- trzy​li na nią z prze​ję​ciem. He​len czu​ła gniew i strach ema​nu​ją​cy od nich obu, a tak​że z jej wnę​- trza. Choć ka​lo​ry​fer był wy​łą​czo​ny, mia​ła wra​że​nie, jak​by grzał peł​ną parą. – O kogo cho​dzi? – spy​ta​ła. Akh​tar po​dał jej na​zwi​sko. – Znam go – po​wie​dzia​ła. – Nie za do​brze, ale… – To świet​nie – mruk​nął Akh​tar. – To może po​móc nam oboj​gu. He​len drżą​cą ręką się​gnę​ła do to​reb​ki po ko​mór​kę.

4 Thor​ne zdą​żył aku​rat strze​lić so​bie kawę ze sta​re​go, moc​no już zu​ży​te​go au​to​ma​tu w sali od​praw i zmie​rzał do swo​je​go ga​bi​ne​tu, kie​dy w ko​ry​ta​rzu po​ja​wił się nad​in​spek​tor Rus​sell Brig​stoc​ke i za​- stą​pił mu dro​gę. – Nie zdej​muj kurt​ki – po​wie​dział. – Do cho​le​ry, czy mogę przy​najm​niej do​pić kawę? – Thor​ne do​strzegł wy​raz twa​rzy prze​ło​żo​- ne​go i prze​stał się uśmie​chać. – Co jest? – Mamy pro​blem w po​łu​dnio​wym Lon​dy​nie. – Po​łu​dnio​wym? Eki​pa Thor​ne’a dzia​ła​ła we wschod​niej i pół​noc​nej czę​ści mia​sta, rzad​ko, je​że​li w ogó​le, za​- pusz​cza​ła się na po​łu​dnie od rze​ki. Na​wet kie​dy nie pra​co​wał, Thor​ne sta​rał się nie zbli​żać do dru​- gie​go brze​gu Ta​mi​zy. – Wy​dział do spraw Ochro​ny Dzie​ci ode​brał te​le​fon od jed​nej z ich pra​cow​nic, któ​ra twier​dzi, że jest prze​trzy​my​wa​na pod bro​nią w skle​pi​ku w Tul​se Hill. – Brig​stoc​ke spoj​rzał na świ​stek, któ​ry trzy​mał w ręku. – Sier​żant He​len We​eks. – Chy​ba znam to na​zwi​sko – po​wie​dział Thor​ne i za​czął szu​kać w pa​mię​ci. – WOD wy​szu​kał nas w sys​te​mie i zgło​sił się z tą spra​wą do mnie. Takwięc… – Fa​cet tej ko​bie​ty zo​stał po​trą​co​ny na przy​stan​ku au​to​bu​so​wym po​nad rok temu. – Thor​ne pró​bo​wał przy​po​mnieć so​bie, jakwy​glą​da ta ko​bie​ta; roz​ma​wiał z nią w swo​im ga​bi​ne​cie i na po​- grze​bie. – On też pra​co​wał w re​sor​cie, pa​mię​tasz? – Nie, ale to może być waż​ne. – Brig​stoc​ke po​krę​cił gło​wą. – Choć wła​ści​wie nie wia​do​mo. Istot​ne jest… – Chwi​lecz​kę, co to ma wspól​ne​go z nami? – Nie z nami – od​parł Brig​stoc​ke. – Z tobą. Thor​ne po​czuł nie​przy​jem​ne świerz​bie​nie skó​ry na kar​ku i w tej chwi​li ża​ło​wał, że nie wziął cho​ro​bo​we​go. – Ten skle​pi​karz naj​wy​raź​niej po​pro​sił o spro​wa​dze​nie na miej​sce wła​śnie cie​bie. – Nad​in​- spek​tor wciąż ga​pił się na świ​stek pa​pie​ru, jak​by mógł w ten spo​sób wy​do​być coś wię​cej ze ską​- pych in​for​ma​cji, ja​ki​mi dys​po​no​wał. – Albo ra​czej „za​żą​dał”, bo prze​cież trzy​ma na musz​ce funk​cjo​na​riusz​kę po​li​cji. – Wie​my, jakon się na​zy​wa? – Akh​tar. Ko​lej​ne na​zwi​sko, któ​re Thor​ne roz​po​znał, i Brig​stoc​ke wie​dział, że tak wła​śnie bę​dzie. Imię za​- pew​ne nic by mu nie po​wie​dzia​ło, ale na​zwi​sko owszem. – Spra​wa za​bój​stwa z ze​szłe​go roku – po​wie​dział Thor​ne. – Zga​dza się? – To oj​ciec tego dzie​cia​ka – mruk​nął Brig​stoc​ke. Thor​ne pró​bo​wał przy​po​mnieć so​bie, jak wy​glą​dał ten męż​czy​zna, ale bez po​wo​dze​nia. Pa​- mię​tał na​to​miast jego nie​po​ha​mo​wa​ny gniew, kie​dy ogło​szo​no wy​rok, wście​kłość, jaką męż​czy​-

zna wy​ła​do​wał na Thor​nie i jego ko​le​gach przed gma​chem sądu. Choć szcze​rze mu współ​czuł, pró​bo​wał go uspo​ko​ić i uświa​do​mić, że po​wi​nien wy​ra​zić swo​je nie​za​do​wo​le​nie wo​bec sę​dzie​go, a nie po​li​cji. Thor​ne’owi utkwi​ło w pa​mię​ci to, że męż​czy​zna od​cho​dził stam​tąd ze łza​mi w oczach. – W czym rzecz wła​ści​wie? Wzru​sze​nie ra​mion Brig​stoc​ke’a zda​wa​ło się mó​wić „wiesz tyle samo co ja”. – To bez sen​su – uznał Thor​ne. – Pro​ces od​był się daw​no temu. Osiem, dzie​więć mie​się​cy temu. – Po​wta​rzam, że wiem tyle co i ty. – Brig​stoc​ke po​ma​chał świst​kiem pa​pie​ru. – Po​sta​ram się do​wie​dzieć cze​goś wię​cej, gdy już bę​dziesz w dro​dze na miej​sce. – Mogę za​brać Hol​lan​da? – Po pro​stu jedź tam. Thor​ne po​spiesz​nie wró​cił do sali od​praw, po​le​cił de​tek​ty​wo​wi sier​żan​to​wi Dave’owi Hol​lan​do​- wi, aby po​szedł za nim, i zbiegł po scho​dach na par​king. Wy​jął z ba​gaż​ni​ka nie​bie​skie​go ko​gu​ta na ma​gnes i po​dał pod​wład​ne​mu, za​nim obaj wsie​dli do sa​mo​cho​du Thor​ne’a. Hol​land odło​żył ko​gu​- ta na pod​ło​gę i się​gnął po pasy, by je za​piąć. – Mogę się do​wie​dzieć, do​kąd je​dzie​my? Wy​jeż​dża​jąc z par​kin​gu, Thor​ne po​dzie​lił się z nim in​for​ma​cja​mi, któ​ry​mi dys​po​no​wał, po czym skrę​cił w stro​nę ob​wod​ni​cy pół​noc​nej. – Wresz​cie coś in​ne​go – mruk​nął Hol​land. Thor​ne mu​siał mu przy​znać ra​cję, ale nie był pe​wien, czy aku​rat te​raz rze​czy​wi​ście pra​gnął cze​goś in​ne​go. Wśród co​raz więk​szych kor​ków, gdyż na Park Lane wy​jeż​dża​li w go​dzi​nach szczy​tu, Thor​ne przy​po​mniał so​bie, że kie​dy wi​dział ostat​nio He​len We​eks, była w cią​ży. I zbli​żał się ter​min po​ro​- du. Te​raz dziec​ko po​win​no mieć oko​ło roku. – Włącz ko​gu​ta – po​wie​dział. Hol​land się​gnął po mo​co​wa​ną na ma​gnes nie​bie​ską lam​pę i pod​łą​czył do otwo​ru za​pal​nicz​ki na de​sce roz​dziel​czej. Thor​ne wy​obra​żał so​bie He​len We​eks pa​trzą​cą na broń i my​ślą​cą o dziec​ku. Do​dał gazu, a Hol​land wy​chy​lił się, by umie​ścić ko​gu​ta na da​chu BMW. Thor​ne przy​spie​szył i po​mknął na po​łu​dnie, ku Vic​to​ria i Vau​xhall Brid​ge. – Coś mi tu nie gra – ode​zwał się Hol​land. – Dla​cze​go Akh​ta​ro​wi wła​śnie te​raz mia​ło​by od​bić i dla​cze​go wziął za​kład​ni​ka? O to samo Thor​ne za​py​tał Brig​stoc​ke’a pół go​dzi​ny temu. Hol​land tak​że uczest​ni​czył w tym śledz​twie i po​dob​nie jakThor​ne zwró​cił uwa​gę na to, że coś było nie tak. – To głu​pie – mruk​nął Hol​land. Thor​ne wzru​szył ra​mio​na​mi. – Gdy​by lu​dzie nie byli głu​pi, stra​ci​li​by​śmy ro​bo​tę. – Uwa​żasz, że on wciąż ob​wi​nia cię za ten wy​rok? Aż do chwi​li ogło​sze​nia przez sę​dzie​go wy​ro​ku spra​wa Akh​ta​ra o za​bój​stwo wy​da​wa​ła się pro​- sta i oczy​wi​sta, na​wet je​śli pew​ne jej szcze​gó​ły po​zo​sta​wa​ły nie​ja​sne i mgli​ste. Amin Akh​tar z przy​ja​cie​lem, szes​na​sto- i sie​dem​na​sto​la​tek, zo​sta​li za​ata​ko​wa​ni na uli​cy w Is​ling​ton przez trzy​-

oso​bo​wą gru​pę na​sto​lat​ków, swo​ich ró​wie​śni​ków. Je​den z na​past​ni​ków – Lee Sla​ter – miał nóż rzeź​nic​ki i pod​czas sza​mo​ta​ni​ny, jaka się wy​wią​za​ła, gdy Amin sta​rał się chro​nić przy​ja​cie​la, Sla​ter otrzy​mał cios tym wła​śnie no​żem, a pchnię​cie oka​za​ło się za​bój​cze. Aby unik​nąć od​po​wie​dzial​no​ści kar​nej, dwaj po​zo​sta​li przy ży​ciu na​past​ni​cy od​cię​li się od swo​je​go zmar​łe​go przy​ja​cie​la, ale ich wer​sja wy​da​rzeń dia​me​tral​nie róż​ni​ła się od opi​su zda​rzeń po​da​ne​go przez Ami​na i jego przy​ja​cie​la. Tam​tej nocy spadł śnieg i obaj chłop​cy upie​ra​li się, że zwy​kłe, nie​groź​ne ob​rzu​ca​nie się śnież​ka​mi ni stąd, ni zo​wąd do​pro​wa​dzi​ło do eska​la​cji prze​mo​cy. Wy​pie​ra​jąc się swo​je​go udzia​łu w na​pa​ści, kum​ple Sla​te​ra przy​zna​li mimo wszyst​ko, że to wła​- śnie on za​ata​ko​wał dwóch na​sto​lat​ków. Stwier​dzi​li jed​nak, że Amin za​re​ago​wał wy​jąt​ko​wo gwał​- tow​nie – po​chwy​cił upusz​czo​ny w któ​rymś mo​men​cie przez Sla​te​ra nóż i za​dźgał nim swo​je​go prze​ciw​ni​ka. Rzecz ja​sna Amin i jego przy​ja​ciel opo​wie​dzie​li inną wer​sję wy​da​rzeń i choć zo​sta​- ła ona uzna​na za naj​bar​dziej praw​do​po​dob​ną, sprzecz​ność wer​sji do​pro​wa​dzi​ła do wsz​czę​cia po​- stę​po​wa​nia są​do​we​go, w trak​cie któ​re​go stwier​dzo​no, że w in​te​re​sie pu​blicz​nym nie może być mowy o po​sta​wie​niu ko​mu​kol​wiekza​rzu​tu na​pa​ści czy usi​ło​wa​nia za​bój​stwa po​mi​mo ob​ra​żeń, ja​- kich do​zna​li obaj Azja​ci. Osta​tecz​nie Ami​na oskar​żo​no o za​bój​stwo i była to jed​na z naj​prost​- szych spraw, z ja​ki​mi Thor​ne miał do czy​nie​nia w swo​jej ka​rie​rze. Z uwa​gi na prze​słan​ki świad​czą​ce o ko​niecz​no​ści obro​ny wła​snej i fakt, że pod​sąd​ny nie był do​tych​czas ka​ra​ny, pro​ku​ra​tor spo​dzie​wał się wy​ro​ku czte​rech lat po​zba​wie​nia wol​no​ści albo na​- wet niż​sze​go. Nikt nie był bar​dziej zdzi​wio​ny niż Thor​ne, kie​dy Ami​na Akh​ta​ra ska​za​no na osiem lat. I nikt nie był bar​dziej roz​wście​czo​ny niż oj​ciec chło​pa​ka. Cho​ciaż Thor​ne wciąż nie po​tra​fił przy​po​mnieć so​bie tego męż​czy​zny, do​sko​na​le pa​mię​tał za​- ja​dłość jego gnie​wu. To, jakwy​krzy​ki​wał mu pro​sto w twarz swo​je żale na stop​niach przed gma​- chem sądu. Wrzesz​czał na całe gar​dło, że pra​wo go oszu​ka​ło. – Wy​glą​da na to, że cho​dzi mu o mnie – rzekł Thor​ne. W od​da​li przed nim sa​mo​cho​dy zjeż​- dża​ły na pas dla au​to​bu​sów, pod​czas gdy on skrę​cił w So​uth Lam​beth Road, w kie​run​ku Stoc​- kwell. – Może wziął He​len We​eks jako za​kład​ni​ka, żeby wy​mie​nić jed​ne​go po​li​cjan​ta na in​ne​go. – Jezu – mruk​nął Hol​land. Te​raz dziec​ko po​win​no mieć oko​ło roku… Thor​ne był go​tów się tego pod​jąć, gdy​by oka​za​ło się to ko​niecz​ne, i przez resz​tę dro​gi na po​łu​- dnie, sta​ra​jąc się nie od​ry​wać rąkod kie​row​ni​cy, roz​wa​żał, jakpo​wi​nien ro​ze​grać tę sy​tu​ację. Wy​obra​ził so​bie, że to w nie​go wy​ce​lo​wa​na była broń. I za​sta​na​wiał się, o kim on sam my​ślał​- by w tej sy​tu​acji. Uli​ca była za​mknię​ta z obu stron sto me​trów od skle​pi​ku. Ra​dio​wo​zy blo​ko​wa​ły też bocz​ne ulicz​ki i głów​ne alej​ki ko​mu​ni​ka​cyj​ne, co ozna​cza​ło nie tyl​ko utrud​nie​nia dla oko​licz​nych miesz​kań​ców, ale rów​nież dla lu​dzi ko​rzy​sta​ją​cych ze sta​cji na Tul​se Hill oraz dla dzie​ci i per​so​ne​lu tu​tej​szej pod​sta​wów​ki, gdyż i ko​lej​ka, i szko​ła znaj​do​wa​ły się na ob​sza​rze od​dzie​lo​nym po​li​cyj​nym kor​do​- nem. Thor​ne’a prze​pusz​czo​no, kie​dy po​ka​zał swo​ją le​gi​ty​ma​cję. Na chod​ni​kach po obu stro​nach uli​cy mun​du​ro​wi funk​cjo​na​riu​sze pró​bo​wa​li usu​nąć tłu​my ga​piów. Wśród cie​kaw​skich, któ​rych po​spiesz​nie od​pro​wa​dzo​no w bez​piecz​ne miej​sca, były oso​by w szla​fro​kach i ko​szu​lach noc​nych. Thor​ne po​wo​li zjeż​dżał ze wzgó​rza do miej​sca, któ​re było jego ce​lem. Przed nie​wiel​kim cią​giem skle​pi​ków sta​ło wie​le sa​mo​cho​dów i mo​to​rów. Thor​ne do​my​ślał się, że więk​szość z nich na​le​ży do osób, któ​re uda​ły się do pra​cy po​cią​giem, choć te​raz upły​nie tro​chę

cza​su, za​nim będą mo​gły ode​brać swo​je po​jaz​dy. Za​trzy​mał BMW po tej stro​nie uli​cy, gdzie za​- par​ko​wa​ły dwa po​jaz​dy od​dzia​łu an​ty​ter​ro​ry​stycz​ne​go, i wy​siadł. Spoj​rzał w kie​run​ku skle​pi​ku. Me​ta​lo​we ża​lu​zje były opusz​czo​ne. Po​kry​wa​ły je graf​fi​ti, wśród któ​rych dało się od​czy​tać tyl​- ko sło​wo „ARA​BUS”. Przy dwóch spe​cjal​nie wy​po​sa​żo​nych BMW sta​ło pię​ciu czy sze​ściu uzbro​jo​nych funk​cjo​na​- riu​szy. Thor​ne i Hol​land ru​szy​li w ich stro​nę. Po po​sta​wie po​li​cjan​tów i luź​nej po​ga​węd​ce, jaką pro​wa​dzi​li, moż​na było się do​my​ślać, że nie pod​ję​to do​tąd żad​nych de​cy​zji co do kon​kret​nych dzia​łań. Przy opusz​czo​nych ża​lu​zjach nie było do kogo ce​lo​wać. Po​nad​to skle​pik nie łą​czył się z in​ny​mi pla​ców​ka​mi w cią​gu i był par​te​ro​wy. Wy​klu​czo​ne, aby męż​czy​zna w środ​ku mógł do nich ce​lo​wać. An​ty​ter​ro​ry​ści cze​ka​li na roz​ka​zy. Za​nim Thor​ne i Hol​land zdą​ży​li do nich po​dejść, roz​dzwo​ni​ła się ko​mór​ka Thor​ne’a. – Chy​ba już wiem dla​cze​go – po​wie​dział Brig​stoc​ke. – Słu​cham. – Amin Akh​tar za​bił się osiem ty​go​dni temu w za​kła​dzie kar​nym dla mło​do​cia​nych prze​stęp​- ców w Barn​da​le. Tom… Hol​land pa​trzył wy​cze​ku​ją​co, chcąc po​znać no​wi​ny. Thor​ne tyl​ko za​klął pod no​sem i po​ma​sze​ro​wał da​lej, w stro​nę uzbro​jo​nych męż​czyzn, pod​czas gdy Brig​stoc​ke in​for​mo​wał go o no​wych przy​krych szcze​gó​łach.

5 Do​wód​cą zbroj​nej jed​nost​ki szyb​kie​go re​ago​wa​nia CO19 był krę​py, po​sęp​ny męż​czy​zna na​zwi​- skiem Chi​vers. Wska​zał Thor​ne’owi i Hol​lan​do​wi pod​sta​wów​kę po dru​giej stro​nie uli​cy, gdzie za​- ło​żo​no punkt ob​ser​wa​cyj​ny z po​spiesz​nie przy​go​to​wa​ną salą od​praw. Od​cho​dząc, Thor​ne uznał, że Chi​ver​sa naj​wy​raź​niej draż​ni​ła ta sy​tu​acja, wy​da​wał się nią znu​dzo​ny. Fa​cet wy​glą​dał na jed​ne​go z tych, któ​rzy lu​bi​li kop​nię​ciem otwie​rać drzwi za​mknię​tych po​miesz​czeń, strze​la​jąc przy tym gdzie po​pad​nie. Thor​ne mógł mieć tyl​ko na​dzie​ję, dla do​bra wszyst​kich za​an​ga​żo​wa​nych w spra​wę, że sy​tu​- acja się nie zmie​ni i przy​najm​niej dla in​spek​to​ra Chi​ver​sa po​zo​sta​nie nud​na jakfla​ki z ole​jem. Przy bra​mie szko​ły krę​ci​ło się ko​lej​ne stad​ko po​li​cjan​tów. Per​so​nel i uczniów wciąż jesz​cze wy​pro​wa​dza​no z bu​dyn​ku, a po le​wej stro​nie, za kor​do​nem, Thor​ne spo​strzegł nie​wiel​ki tłu​mek do​py​tu​ją​cy się ner​wo​wo, co się tu dzie​je. Wśród tych lu​dzi byli za​nie​po​ko​je​ni ro​dzi​ce. Przede wszyst​kim jed​nakgro​ma​dę tę two​rzy​li ga​pie spra​gnie​ni sen​sa​cji i dresz​czy​ku emo​cji. Nie​dłu​go zja​wią się przed​sta​wi​cie​le me​diów. Thor​ne i Hol​land zo​sta​li po​pro​wa​dze​ni przez bo​isko i głów​nym wej​ściem do roz​brzmie​wa​ją​cej gło​śnym echem sali. Więk​szość pla​sti​ko​wych krze​se​łekze​bra​no z jed​nej stro​ny, a przed nie​wiel​ką sce​ną sta​ły rzę​dy drew​nia​nych sto​li​ków. Mun​du​ro​wi i cy​wil​ni funk​cjo​na​riu​sze roz​kła​da​li na nich swój sprzęt, po​krzy​ku​jąc przy tym i prze​kli​na​jąc, a ich buty skrzy​pia​ły na wy​po​le​ro​wa​nym drew​nia​nym par​kie​cie. W sali uno​si​ła się ty​po​wa dla szkół woń. – Wra​ca​ją wspo​mnie​nia – rzekł Hol​land, bio​rąc głę​bo​ki wdech. – Przy​po​mi​na mi się za​pach kre​deki smród prze​po​co​nych skar​pet. Thor​ne wes​tchnął te​atral​nie. – A ja po​my​śla​łem o pra​cow​ni​cy sto​łów​ki, w któ​rej się pod​ko​chi​wa​łem – po​wie​dział. – I o gnoj​ku na​zwi​skiem Dean Tur​ner, któ​ry pod​kra​dał mi mle​ko. Oczy​wi​ście do cza​su, kie​dy Mar​- ga​ret That​cher ode​bra​ła mle​ko nam wszyst​kim. Hol​land naj​wy​raź​niej nie zro​zu​miał alu​zji. – Pi​jał pan mle​ko w szko​le? – In​spek​tor Thor​ne? Od​wró​ci​li się, by uj​rzeć pod​cho​dzą​ce​go do nich wy​so​kie​go męż​czy​znę w mun​du​rze po​lo​wym. Thor​ne nie mu​siał wi​dzieć sym​bo​lu ko​ro​ny na jego ra​mie​niu, aby wie​dzieć, że ma przed sobą nad​ko​mi​sa​rza. Męż​czy​zna był po czter​dzie​st​ce, miał ja​sne, krót​ko przy​cię​te wło​sy i praw​do​po​- dob​nie wie​lo​krot​nie zła​ma​ny nos. Ci​chym gło​sem ze śla​da​mi pół​noc​ne​go ak​cen​tu ofi​cer przed​sta​- wił się jako Mike Don​nel​ly i wy​ja​śnił, że jest lo​kal​nym nad​ko​mi​sa​rzem, któ​ry aku​rat od rana peł​- nił dy​żur, i wła​śnie jemu przy​pa​dła rola Srebr​ne​go Ko​mi​sa​rza, do​wód​cy ope​ra​cyj​ne​go i głów​ne​- go ko​or​dy​na​to​ra dzia​łań w te​re​nie. To za​da​nie nie wy​da​wa​ło mu się szcze​gól​nie ku​szą​ce. Thor​ne uznał, że mo​gło to wy​ni​kać z bra​ku do​świad​cze​nia w tego typu ak​cjach albo z nie​wiel​kiej ilo​ści in​- for​ma​cji na te​mat za​ist​nia​łej sy​tu​acji.

– To o co wła​ści​wie cho​dzi Akh​ta​ro​wi? – Z tego co wiem, o mnie – od​parł Thor​ne. Don​nel​ly po​ki​wał gło​wą. Naj​wy​raź​niej miał na​wyk ki​wa​nia gło​wą i wy​da​wa​nia po​mru​ków su​ge​ru​ją​cych apro​ba​tę, kie​dy mó​wi​li inni. Thor​ne był do​sko​na​le obe​zna​ny z tą stra​te​gią i sam nie​jed​no​krot​nie ją sto​so​wał. Dzię​ki temu spra​wiasz wra​że​nie, że słu​chasz i zwra​casz uwa​gę na to, co się mówi. Z po​zo​ru wy​da​jesz się głę​bo​ko prze​ję​ty, sku​pio​ny, choć my​ślisz je​dy​nie o tym, że dana sy​tu​acja zde​cy​do​wa​nie cię prze​ra​sta. – Są​dzi​cie, że to może być po​wią​za​ne z mu​zuł​mań​ski​mi spra​wa​mi? – Don​nel​ly po​wiódł wzro​- kiem od Thor​ne’a do Hol​lan​da i z po​wro​tem. – Z mu​zuł​mań​ski​mi spra​wa​mi? – Daj​cie spo​kój, prze​cież wie​cie, o co mi cho​dzi. – Nie bar​dzo. – Tak się tyl​ko gło​śno za​sta​na​wiam – cią​gnął Don​nel​ly. – Na tym eta​pie trze​ba brać pod uwa​- gę każ​dą ewen​tu​al​ność. Hol​land wzru​szył ra​mio​na​mi. – Wła​ści​wie tak. – Nie o to tu cho​dzi – mruk​nął Thor​ne. Po​wie​dział Don​nel​ly’emu, co usły​szał przez te​le​fon od Brig​stoc​ke’a. Nad​ko​mi​sarz za​my​ślił się przez chwi​lę. – To nie są do​bre wie​ści – pod​su​mo​wał. – Dla ni​ko​go. A na pew​no nie dla de​tek​tyw sier​żant We​eks. Prze​pro​sił, mó​wiąc, że musi spraw​dzić, jak prze​bie​ga ewa​ku​acja, po czym wrę​czył Thor​- ne’owi trans​kryp​cję te​le​fo​nu od He​len We​eks sprzed go​dzi​ny. Na sto​li​ku stał nie​wiel​ki od​twa​rzacz kom​pak​to​wy i Don​nel​ly na​ci​snął przy​cisk„start”, za​nim się od​wró​cił i wy​szedł. Hol​land spoj​rzał po​nad ra​mie​niem Thor​ne’a, by prze​czy​tać trans​kryp​cję, rów​no​cze​śnie od​słu​- chu​jąc roz​mo​wę. Te​le​fon z nu​me​ru 07785 455787. Godz. 8.17 – Wy​dział do spraw Ochro​nyDzie​ci, Gill Bel​lin​ger. – Gill, tu He​len, za​mknij się i słu​chaj, ja​sne? Pau​za. – Słu​cham… – Mu​sisz zna​leźć de​tek​ty​wa in​spek​to​ra Toma Thor​ne’a. Pra​cu​je w Sek​cji Za​chod​niej Wy​- dzia​łu Za​bójstw, a przy​najm​niej takbyło jesz​cze ja​kiś roktemu. Głos w tle. Nie​wy​raź​ny. – To waż​ne, żebysię z nim skon​tak​to​wać, ja​sne? I to na​tych​miast. – Co się dzie​je? – Je​stem trzy​ma​na jako za​kład​nicz​ka. Pod bro​nią. W skle​pi​ku przyNor​wo​od Road, nie​da​le​- ko skrzy​żo​wa​nia z Chri​st​church Road, przysta​cji. Głos w tle. Nu​mer 287. – Nu​mer dwie​ście osiem​dzie​siąt sie​dem. – Jezu… – Za​dzwoń gdzie trze​ba, do​bra? Ale naj​pierw znajdź de​tek​ty​wa in​spek​to​ra Thor​ne’a. Czło​-