kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 870 134
  • Obserwuję1 391
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 680 134

Birkner Friede - Kupię ci księcia

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
B

Birkner Friede - Kupię ci księcia .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu B BIRKNER FRIEDE Powieści
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 255 stron)

Friede Birkner Kupię ci księcia Przekład Danuta i Jacek Zamorscy EDYTOR Katowice 1996

I — Panno Hermsdorf, list do pani. — Och, dziękuję, pani Müller. Mam nadzieję, że to wiadomość, na którą czekałam. Astrid Hermsdorf, piękna i zgrabna dziewczyna, wzięła od gospodyni list. Parę minut wcześniej stojąc bezczynnie w oknie małego, skromnie urządzonego pokoju w niedużym pensjonacie pani Müller, Astrid ze smutkiem wyglądała na ciemne, wąskie podwórze, na którym dwa przepełnione pojemniki na śmieci prezentowały smętny wygląd. Niecierpliwie spoglądała raz po raz na zegar. Poczta popołudniowa powinna była już nadejść. I oto trzymała w ręku długo wyczekiwany list. Otworzyła go szybko i przeczytała: Szanowna Panno Hermsdorf! Wydaje się, że jest Pani właściwą osobą. Jeśli Pani charakter i usposo- bienie będą mi odpowiadały, zaangażuję Panią. Proszę zgłosić się jutro rano. Z poważaniem Anna Raffke Astrid długo wpatrywała się w list napisany niewprawną ręką na wyt- wornym papierze listowym. Widać było po nim brak obycia, co zresztą potwierdzało powód, dla którego pani Raffke zamierzała zatrudnić pannę Hermsdorf. Poszukiwała mianowicie wykształconej damy, która ją i jej T L R

córkę nauczyłaby wytwornych manier, odpowiednich do ich nowo zdoby- tego bogactwa. Astrid westchnęła ciężko. Gdyby nie trudne położenie, nigdy, przenigdy nie przyszłoby jej na myśl ubiegać się o taką pracę. Była córką oficera, obecnie sierotą pozbawioną środków do życia i zmuszoną od kilku lat samotnie troszczyć się o swoje utrzymanie. Początkowo pracowała jako dama do towarzystwa u starej hrabiny Gernsbach, której serdeczność i przychylność uczyniły jej pracę lekką i przyjemną. Astrid pozostała u hrabiny aż do jej śmierci. Potem stanęła po- nownie wobec konieczności zapewnienia sobie przyszłości. Ale któż chciałby w obecnych czasach zaangażować damę do towarzystwa? Była przekonana, że teraz, gdy każdy zmuszony jest ciężko walczyć o byt i ograniczać wydatki, nie uda jej się znaleźć odpowiedniego zatrudnienia. Nie namyślała się więc długo, przyjmując ofertę z pośrednictwa pracy, które proponowało jej objęcie stanowiska „wychowawczyni” u niezwykle bogatej pani Raffke. Ach, zapewne będzie bardzo trudno wbić do głowy takiej nowobo- gackiej i niewykształconej kobiecie nawet najprostsze formy towarzyskie. Ale cóż można na to poradzić! Oszczędności Astrid były na wyczerpaniu, a ona sama czuła się zmuszona pilnie zatroszczyć się o jakiekolwiek środki do życia. Miała szczęście. Jej charakter i usposobienie spodobały się pani Raffke o wiele bardziej niż pani Raffke jej samej. Astrid została zaangażowana. * * * — Emilu! Emilu, słuchasz mnie? Przerwa, podczas której słychać było jedynie szelest gazety. Emil nie słuchał. — Mam tego dość! Podaj mi zaraz gazetę! Chcę wreszcie wiedzieć, jak stoi dolar! — Pani Raffke pochyliła się, na ile tylko pozwolił jej na to obfity biust, i z wściekłością wyrwała swemu małżonkowi gazetę z ręki. T L R

— No naturalnie, poszedł w górę. I co teraz? Emil Raffke, człowiek olbrzymiego wzrostu i nie mniejszej tuszy, z wielką głową na pofałdowanej od tłuszczu szyi, z rumianą twarzą buldoga ozdobioną czarnym, sumiastym wąsem, z dłońmi, które wchodziły w rękawiczki o numerze 10,5 oraz stopami, które obuwały trzewiki numer 47, podniósł wzrok na towarzyszkę swego życia. — A ty czego chcesz? Kto tu rządzi, ja czy ty?! Anna Raffke skierowała na niego spojrzenie, które nie pozostawiało żadnej wątpliwości co do odpowiedzi. — Dolar poszedł w górę, Emilu! — No i co z tego? — zapytał, obgryzając zaniedbane paznokcie. — Co się tak denerwujesz, staruszko? — Nie wyrażaj się tak ordynarnie! Dolar idzie w górę, a ty wczoraj sprzedawałeś. — Nie jestem idiotą! — Emilu, ach, Emilu! — Nie jęcz tak. bo ci zaraz trzaśnie ta nowa jedwabna kiecka. — A więc nie sprzedałeś? — A, gdzie tam! Wolałem kupić nowe akcje Wehlera. Mamuśku, jeszcze kilka milioników i cały interes będzie należał do Emila Raffkego, Duża rzecz, co? — Emilu, jaka szkoda, że nie będziesz mógł już dostać szlachectwa, że teraz się tego nie praktykuje. Staremu Wehlerowi jeszcze się udało, wtedy, przed wojną. Podniesiono go do godności szlachcica. — Mamuśku, prawdę mówiąc, von Wehler — to jeszcze jakoś brzmi. Ale von Raffke?! Nie, tu się nic nie da zrobić. Ale że też wy, baby, zawsze musicie być z czegoś niezadowolone! Rozejrzyj się po pokoju i pomyśl o naszej starej budzie na Blumenstrasse, zaraz za sklepem. To ci dopiero różnica! T L R

Anna Raffke obejrzała się z trwogą, czy nikt ze służby nie słyszy tych najzupełniej zbędnych wspomnień Emila. Potem jednak jej oczy z przy- jemnością powędrowały po salonie umeblowanym prawdziwymi antykami w stylu Ludwika XV. Pomyślała z dumą o wszystkich pozostałych po- mieszczeniach 18-pokojowego mieszkania, z których każde utrzymane było w innym stylu. U Raffków mieszkało się bowiem „stylowo”. Tak było naj- wytworniej — i najdrożej. Pan i pani Raffke spali w sypialni urządzonej w stylu ciężkiego, florenckiego renesansu, zaś jedyna latorośl tej pary, panna Lotte — należało wymawiać „Lolotte”, z francuskim „e” na końcu — sypiała w pomieszczeniu umeblowanym w stylu lekkiego, czarującego rokoka. Ogólnie rzecz biorąc, Anna Raffke była całkiem zadowolona z obecnego życia i tylko gdzieś głęboko, pod obfitym biustem, drzemała głucha tęsknota za elegancją i wytwomością — tą prawdziwą, wrodzoną. No i ta tęsknota miała już wkrótce zostać zaspokojona! Bieg myśli pani Anny przerwało wejście służącego Jeana, którego imię należało wymawiać „Żan”. — Panna Lolotte Raffke! — Prosić! Raffkowie uważali za szczyt dobrych manier anonsowanie członków rodziny. Och — miało się wtedy takie przyjemne poczucie prawdziwej ele- gancji! Weszła Lolotte Raffke. Tej czarującej osoby nie da się tak łatwo opisać; pozwolimy sobie zrobić to nieco później. — Mamo, papo, muszę z wami poważnie porozmawiać. Wracam właśnie od Rii Schwubke. Mają nowego szofera. Cza-ru-ją-cy człowiek — zapiszczała Lolotte na możliwie najwyższym tonie, przewracając oczyma. — Trzeba natychmiast zaangażować nowego szofera. I ma to być naprawdę elegancki młody człowiek. Papa Raffke pogłaskał sumiastego wąsa. — Na mój nieuczony umysł szofer powinien raczej umieć unikać rowów przydrożnych niż być elegancki. Ale już dobrze, przestań robić miny, zaangażuję ci tego szofera. Müller będzie w takim razie jeździł ze mną. T L R

— Ach, papo, jesteś aniołem! — Daj spokój, Lotteczko! Lolotte przełknęła dzielnie „Lotteczkę” z uwagi na obietnicę zatrud- nienia szofera. — Lolotte, panna Hermsdorf zapowiedziała swoje przybycie na dzisiaj — powiedziała mama Raffke. — Dzięki Bogu, mamo, już najwyższy czas, żebym miała damę do towarzystwa. Emil Raffke spoglądał na swoje panie z rozbawieniem, ponieważ wiedział, że „dama do towarzystwa- ’ to w istocie dama, która jego żonie i córce będzie musiała nadać ten, jakże potrzebny, szlif towarzyski. T L R

II Młody, elegancki szofer o dobrych manierach poszukiwany od zaraz. Wysoka pensja, dobre wyżywienie i przyjemne lokum zapewnione. Raffke, Kurfurstendamm 442 Hans Sórensen raz po raz spoglądał na ogłoszenie wydrukowane tłustymi czcionkami w „Berliner Zeitung”. Jego piękne, jasnoniebieskie oczy wracały do tych zwięzłych zdań wiedzione jakby magnetyczną siłą. — To byłoby szaleństwo — mruknął do siebie i zmusił wzrok do spojrzenia w inną stronę. Jednak ubogi kawalerski pokoik w domu na Stra- lauer Strasse 16 B nie dostarczał wesołego widoku. Hans Sórensen był atrakcyjnym, wysokim i szczupłym mężczyzną 0 pewnym siebie i eleganckim sposobie bycia. W jego twarzy, energicz- nej i sympatycznej, najbardziej przyciągały wzrok jasne oczy, w których teraz odbijała się troska. — Szaleństwo? Jakże to? Szaleństwem jest raczej, że syn takiego ojca mieszka w klitce i nie wie, za co będzie żył w najbliższych dniach. To jest szaleństwo! Wszystko inne jest czystym rozsądkiem. Ale zabawmy się w wyliczankę. T L R

Zaczął kolejno dotykać guziczków sfatygowanej kamizelki. — Tak — nie —tak — nie — tak — nie — tak! A więc tak! Dobrze, panie Raffke, jestem do pańskich usług! Podjąwszy w ten sposób decyzję, Hans usiadł na skrzypiącej kanapie i spróbował uporządkować chaos w myślach. Zmarszczył ładnie sklepione, mocne czoło, na które opadły gęste, zwykle gładko zaczesane, brązowe włosy. Bijąc się z myślami, burzył je teraz smukłymi palcami. Hans Sórensen był synem tajnego radcy, który miał stanowisko na dworze w Wiesbaden. Na krótko przed wojną tajny radca zmarł i pozostawił rodzinie całkiem spory, jak na ówczesne czasy, majątek. Majątek ten pozwolił wdowie i córce, Henny, na dostatnie życie i wypłacanie okrągłej sumki na potrzeby syna, Hansa. Gdy wybuchła wojna, Hans już pierwszego dnia musiał wyruszyć na front ze swym regimentem. Zdrowy i cały przebył kampanię wojenną, choć podejmował najbardziej ryzykowne wypady samochodowe na terytorium nieprzyjaciela. Poznał przy tym wiele różnych marek samochodów, ponieważ najczęściej sam prowadził maszyny. W listopadzie 1918 roku wrócił do Niemiec w stopniu porucznika. Ponieważ utracił stanowisko w armii, musiał poszukać sobie nowego zajęcia. Próbował być zatem agentem ubezpieczeniowym, akwizytorem wina i przedstawicielem handlowym. Nic jednak nie poprawiało jego sy- tuacji. Wprost przeciwnie! I oto znów stanął wobec groźby braku pracy, podczas gdy z Wiesbaden nadchodziły listy, z których wyzierała troska, troska o byt codzienny. Przy rosnącej drożyźnie spadek po tajnym radcy przestał wystarczać nawet na potrzeby matki i siostry. Hansa trapiło niezmiernie, że nie był w stanie pomóc materialnie ani matce, którą kochał głęboko i pełną czci miłością, ani też małej, wesołej, o dziesięć lat młodszej siostrze. Nie wiedział nawet, jak zapłacić śmiesznie niski czynsz za pokój w niezbyt pięknej okolicy Stralauer Strasse. Zrobiło mu się na sercu gorzko i ciężko. Troski i zmartwienia, z którymi nie mógł sobie poradzić, pozbawiły go nawet snu, tak przedtem zdrowego. T L R

— I co dalej? Zamiast pomóc swoim bliskim w Wiesbaden, prawdopodobnie stanie się dla nich dodatkowym ciężarem. Nie! Do tego nigdy nie dopuści. „Piękny Sórensen” — nazywano go niegdyś w regimencie. Nigdy Sórensen nie stanie się ciężarem dla własnej matki! Uporządkowawszy myśli Hans podniósł się z krzywej kanapy, która odetchnęła z ulgą i znów zaskrzypiała. Stanął przed lustrem, wsunął ręce do kieszeni spodni i spojrzał na siebie z gniewną dumą. — Hm! Jesteśmy jeszcze młodzi. Eleganccy? To zależy od unifor- mu, który będziemy nosić u pana Raffkego. No, a dobre maniery przecież mamy. A więc odwagi! Lepiej być dobrze płatnym szoferem niż żyć bezc- zynnie w skrajnej nędzy. Mam nadzieję, że nikt nie sprzątnie mi sprzed nosa posady, zanim zdążę się zgłosić. Hans był absolutnie pewny, że posiadane przez niego umiejętności wystarczą do pełnienia funkcji szofera, zwłaszcza że udoskonalił je podczas wojny. / Przed wojną często jeździł na wycieczki pięknym samochodem swego przyjaciela Robby’ego Wehlera, a jeśli zdarzyła się awaria, on właśnie niósł fachową pomoc w tarapatach. Z bożą pomocą i pewną dozą bezczelności jakoś mu się uda! Jednego był pewien: matka nigdy nie może się dowiedzieć, że zarabia na chleb jako szofer. Choć starsza pani była rozsądna i wyrozumiała, to zabolałoby ją głęboko, gdyby dowiedziała się, w jakim charakterze pracuje jej syn. Na wszelki wypadek Hans zgolił wąsik. Spośród niewielu rzeczy, jakie mu pozostały, wybrał ubranie noszące jeszcze pewne ślady elegancji. Pełen nowych nadziei udał się pod wskazany adres. W domu przy Kur- fiirstendamm 442 zarozumiały portier poczył go, że starający się o pracę korzystają z wejścia kuchennego. Dotarłszy do mieszkania Raffków, Hans zadzwonił. Drzwi otworzyła miła, drobna, nieco podstarzała pokojówka, która spojrzała na młodego, eleganckiego pana ze zdziwieniem i zapytała spłoszona: T L R

— Wielmożny pan życzy sobie? Hans zdobył się na wysiłek, aby się nie roześmiać. — A więc moje ubranie musi wyglądać jeszcze całkiem nieźle, jeśli ta perła uznała mnie za „wielmożnego pana” — pomyślał. Wyjął z kieszeni gazetę z ogłoszeniem i pokazał je. — Przychodzę w sprawie tego ogłoszenia, panienko. Dziewczyna spojrzała na niego badawczo raz jeszcze, a potem odezwała się już z większą poufałością: — Ach, tak, pan w sprawie pracy. Proszę zaczekać. Muszę dać znać Jeanowi, żeby zaanonsował pana wielmożnemu panu — powiedziała, obrzucając go na odchodnym pełnym uznania spojrzeniem i alarmując po drodze zebrany w kuchni żeński personel o przybyciu „pięknego, nowego szofera”. Hansa bawiły wyglądające zza kuchennych drzwi kobiece buzie, lecz udawał, że niczego nie dostrzega, ponieważ już wcześniej doszedł do wni- osku, że jeżeli zostanie zaangażowany, to nie spoufali się z żadną służącą w tym domu, gdyż inaczej od razu stworzyłby sobie piekło na ziemi. Jean skinął na Hansa z zawodowo pogardliwym wyrazem twarzy, polecając mu iść za sobą. Było to tak aroganckie zachowanie, że Hans pomyślał sobie: — Oj, młodzieńcze, gdybyś był moim służącym, wyleciałbyś zaraz od pierwszego. — Lecz starający się o posadę szofer nie ma prawa do protestu, więc Hans zignorował go. Jean prowadził go korytarzem, na który wychodziło mnóstwo drzwi; wreszcie kazał zaczekać w przedpokoju utrzymanym w mauretańskim stylu. Hans stał cierpliwie i czekał, trzymając w ręku kapelusz. Jak ciężkie było to czekanie, wiedział tylko on sam, ale łaskawa opatrzność postanowiła zesłać mu małą rozrywkę. Nagle otworzyły się jedne z wielu drzwi i dwie damy wyszły z pokoju pełnego blasku słońca do przedpokoju oświetlonego światłem elektrycznym. Były to: Lolotte Raffke i jej nowa dama do towarzystwa, panna Astrid T L R

Hermsdorf. Trudno sobie wyobrazić większe przeciwieństwo między dwiema kobietami. Lolotte miała nieproporcjonalną postać. Na niezgrabnych stopach nosiła buty na wysokich obcasach. Zdecydowanie za krótka spódnica pozwalała do woli podziwiać nie całkiem proste nogi. Twarz o grubych rysach wyróżniała się tłustą cerą, oczyma bez wyrazu i grubymi wargami. Tłuste ramiona zakończone grubymi dłońmi zwisały bez wdzięku wzdłuż ciała. Zaondu- lowne włosy, uczesane według najnowszej mody, miały sztuczny brązowy kolor, pozbawiony blasku. Całość tkwiła w kosztownej sukni, w której Lo- lotte wyglądała zupełnie niemożliwie. Astrid Hermsdorf była rasowym, szczupłym zjawiskiem o delikatnych kostkach, wąskich stopach i smukłej talii. Cudowne blond włosy natural- nymi, wdzięcznymi falami okalały jej głowę, dumnie osadzoną na delikatnej szyi. Dłonie miała wąskie i kształtne. Prosta, biała lniana bluzka, granatowa spódnica i eleganckie półbuciki podkreślały dystynkcję sylwetki. Jedyne w swoim rodzaju jasne, prawie zielone oczy o łagodnym spojrzeniu spoczęły przez chwilę na Hansie, który przyjrzawszy się obu damom, słusznie odgadł w nich pannę Raffke i damę do towarzystwa. Biedna, mała królewno ze złotą główką, nie będziesz miała łatwego życia u tego babska — pomyślał bezrobotny szofer. Lolotte, której głupawe oczy stale wypatrywały przystojnych mężczyzn, ujrzawszy stojącego skromnie Hansa, zaczęła go zaraz kokietować, co wyglądało tak, jakby hipopotam zalecał się do szlachetnego łosia. Jednak Hans uratował się, kryjąc twarz w niskim ukłonie. Lolotte zagadnęła go: — Pan chciałby się widzieć z papą? Jednak „panu” nie dane było służyć odpowiedzią, bowiem Jean wezwał go wołając: — Wielmożny pan życzy sobie widzieć pana! Hans ukłonił się obu damom, raz jeszcze spojrzał w oczy złotowłosej królewnie i wszedł przez otwarte drzwi do gabinetu. Lolotte nie mogła ochłonąć ze zdumienia. — Kim jest ten pan, Jean? — Stara się o posadę szofera, wielmożna panienko. T L R

— Co? To był szofer? Mój Boże, ależ on był zachwycający! — westchnęła Lolotte. Dopiero ostrzegawcze spojrzenie Astrid sprawiła, że umilkła. Astrid skinęła głową służącemu, odprawiając go. Ten ukłonił się przed damą do towarzystwa posłusznie i głębiej niż kiedykolwiek przed którymś ze swoich chlebodawców. — Dlaczego pani tak na mnie spojrzała, Astrid? — zapytała Lolotte, nieco podrażniona. — Proszę pomyśleć, panienko, jakie byłoby to nieprzyjemne, gdyby ten szofer rzeczywiście został zaangażowany, a potem dowiedział się od służącego, że pani się nim zachwyca. — Phi, a cóż to ma za znaczenie? Przecież to tylko pracownik — Pracowników uważa się za dobrych, sumiennych, pilnych, posłusznych, ale nigdy zachwycających. Lolotte zagryzła wargi, potrząsnęła dużą głową na ciężkim karku i wysunęła się przed Astrid. — Niech pani pójdzie teraz do mamy. — A do przebiegającej po- kojówki zawołała: — Lisette, zaanonsuj nas mamie. — Dziękuję, Lisette — powstrzymała ją Astrid — to niepotrzebne, pani oczekuje nas. — I uprzejmie otworzyła przed Lolotte drzwi do buduaru mamy Raffke. W tym samym czasie Hans znajdował się w gabinecie Emila Raffkego. Było to przepiękne pomieszczenie urządzone w stylu staro- flamandzkim i wyposażone po części w prawdzie, stare meble. Tu siedział pan domu. Cóż za dysharmonia! Na ogromnym biurku stał telefon z wielkim przełącznikiem, aby Emil Raffke mógł bez zwłoki porozumiewać się z giełdą. Obok biurka znajdowała się maszyna do pisania, przy której siedziała stenotypistka. Była stara i brzydka — w myśl polecenia mamy Raffke. Emil siedział w fotelu, tłusty i syty, i czekał, aż zdarzy mu się coś do roboty. Czasami, w skrytości ducha, wspominał tęsknie dni na Blumenstrasse, gdy jako mistrz rzeźnicki, opasany białym fartuchem, stał przy klocu do T L R

rąbania mięsa, porcjując schab i polędwicę na cieńsze i grubsze kawałki, a jego małżonka z talentem znanym w całej okolicy sprzedawała sławne „kiełbaski Raffkego”, wyciągając je z dymiącego kotła. Para dziesięć fe- nigów! To były czasy! W czasie wojny, zgodnie ze swymi pragnieniami i skłonnościami, Emil został spekulantem, zwykłym, poczciwym spekulantem. Interes był tak rentowny, że po wojnie mógł porzucić potrzebny i ze wszech miar społecznie użyteczny zawód i zaczął spekulować na giełdzie. Ponieważ Emilowi, tak jak wielu ludziom jego klasy, sprzyjała opatrzność, z jednego zarobionego mi- lionika zrobiło się wkrótce wiele następnych i Emil Raffke stał się potęgą, z którą musieli się liczyć najpotężniejsi przemysłowcy. Kontakty z nim ograniczały się na szczęście tylko do interesów i rozmów telefonicznych, więc każdy z nich ratował swą prywatność przed nachalnymi zaproszeniami pani Raffke, kryjąc się za nieprzeniknionym murem dobrego wychowania. Emila bolała bardzo ta samotność. Wprawdzie słyszał kiedyś, że i książęta bywają samotni na swym tronie, jednak ciągnęło go nieraz do porządnej partyjki skata w męskim gronie. Przed żoną nie mógł zdradzić się z tęsknotami przywołującymi na pamięć ich skromną przeszłość; małżonka ciągała go bezlitośnie po teatrach, poważnych operach, także operetkach; musieli być wszędzie tam, gdzie było drogo. Anna karmiła się złudzeniem, że po którejś premierze teatralnej cały Berlin powie: — Była tam Asta Nielsen, Janningsowie, a także Raffkowie. Dążyła do tego celu wszystkimi możliwymi środkami, nieważne, czy były to nowe kapelusze i toalety — zwariowane, najkosztowniejsze toalety — czy też zupełnie dziwaczne buty. Nie zauważyła przy tym, że wśród powodzi Raffków w Berlinie oni sami niczym się nie wyróżniają. Wszyscy byli do siebie podobni — ci Raffkowie. Jak już powiedzieliśmy, Anna bardzo wyraźnie odczuwała brak ogłady i wykształcenia u siebie i swoich najbliższych. Dlatego też zaagażowała młodą damę z dobrej, acz zubożałej rodziny, która miała nauczyć Raffków zachowania się, jak to ironicznie określał Emil. Wszedł nowy szofer. Emił Raffke nie wiedział w pierwszej chwili, czy ma wstać na powitanie tak pewnie i elegancko prezentującego się młodego człowieka, lecz zaraz uprzytomnił sobie, że to tylko szofer starający się o T L R

pracę. Pozostał więc wygodnie rozparty w fotelu, bez żenady lustrując Hansa wzrokiem. — Szuka pan pracy jako szofer? — Tak, przychodzę w związku z ogłoszeniem zamieszczonym w dzisiejszej „Berliner Zeitung”. — Hm! A gdzie pan pracował do tej pory? Hans zastanawiał się przez chwilę nad odpowiedzią i żeby nie komplikować sprawy, dał wymijającą odpowiedź: — Byłem przez jakiś czas bez posady. — Dlaczego? — Nie mogłem znaleźć niczego, co by mi odpowiadało. — Od jak dawna pan jeździ? — Słucham? — Od kiedy jest pan szoferem? — Ach tak, no cóż... Nie wiem, jak to określić. W każdym razie przez całą wojnę byłem szoferem — odparł Hans, i teraz powiedział prawdę. — No, to już coś mamy. Posiada pan jakieś świadectwa? — Nie, proszę pana, nie posiadam. Wojsko takich nie wystawiało, a od czasu rozwiązania armii nie pracowałem w charakterze szofera. — Pięknie, młody człowieku, ale ja muszę mieć jakiś dowód, że jest pan szoferem. Tak w ogóle to mi się pan nawet podoba, ale skąd mam wiedzieć, że nie wjedzie pan do rowu razem z samochodem? Hans uśmiechnął się tak szczerze i otwarcie, że podstarzała maszynistka podniosła zdziwiony wzrok znad swojej pracy, tak młodzieńczy i urzekający niczym wiosenny dzień był ten uśmiech. —Proszę się tym nie martwić, panie Raffke, w końcu sam też siedzę w samochodzie, a nie jestem doprawdy kandydatem na samobójcę. Emil Raffke nie wiedział, co ma począć z tym młodym człowiekiem, T L R

który stał przed nim z zadowoloną miną, tak swobodnie i pewnie, jakby nie ubiegał się wcale o pracę. Ile dałby Emil za tę pewność całkiem niepotrzebną szoferowi. Zadzwonił wewnętrzny telefon. Emil Raffke podniósł słuchawkę. — Tak, o co chodzi? — Papo, to ja, Lolotte! — No i co tam, Loteczko? — Papo, musisz koniecznie zaangażować tego przystojnego czło- wieka. Jest o wiele piękniejszy niż ten u Schwubków. — Dobra, Lotteczko, zobaczy się. — Emil Raffke odwiesił słuchawkę i raz jeszcze zlustrował młodego człowieka od stóp do głów, za co Hans najchętniej by go spoliczkował. — No więc zaangażuję pana na próbę. Jak się pan nazywa? — Sórensen, Hans Sórensen. — Wiek? — Trzydzieści dwa lata. — Żonaty? — Kawaler. — Papiery ma pan w porządku? Hans wyjął papiery, z których nie można było wywnioskować, że służył w armii jako oficer. Raffke przejrzał je pobieżnie i wymienił wysokość uposażenia. Hans był mile zaskoczony. Nie liczył na tak wiele. Raffke oddał mu papiery. — Uniform dostanie pan ode mnie. Chcę, aby mój szofer zawsze wyglądał elegancko. Dobrze, ty tłusta pluskwo, bardzo mi to na rękę, że nie wydam własnych pieniędzy — pomyślał Hans. — Zamieszka pan w domu, z tyłu, nad garażem. T L R

— W samodzielnym pokoju? — zapytał Hans niespokojnie. — Oczywiście. — A czy jest ktoś do mycia samochodu? — Jasne! Sądzi pan, że po to angażuję eleganckiego szofera, żeby po całych dniach grzebał się przy samochodach? — Ach, więc ma pan więcej samochodów? — A jakby inaczej? Trzy sztuki! Małą limuzynę, dużą limuzynę i duży kabriolet. — Co będzie należeć do moich obowiązków? — To zależy od moich pań. To dla nich pana angażuję. Będą wzywać pana telefonicznie. Tu ma pan kwit, pójdzie pan potem do Hem- melmanna i każe sobie dopasować nowy uniform szofera. Granatowy z białymi galonami i guzikami. Zresztą oni tam już będą wiedzieli. Hansa ucieszył ten elegancki kolor. Przedtem widział się w duchu w ubraniu we wszystkich barwach tęczy. — Podobnie ubrani są ludzie hrabiego Windischa; jeśli on może sobie na to pozwolić, to ja tym bardziej. Nazwisko Windisch wydawało się Hansowi znajome. Przypomniał so- bie zaraz, że zauważył je na niższym piętrze, i że dawno przed wojną jeszcze jako młody podporucznik brał udział w bardzo wesołym balu wydanym przez hrabiego Windischa. Ależ awansowałem. Teraz mieszkam piętro wyżej, u Raffków jako szofer. Kto by pomyślał, do czego to człowiek może dojść... — Kiedy może pan zacząć? — Od razu, proszę pana. — To może się pan od razu wprowadzić i zaznajomić trochę z sa- mochodami, do czasu, aż uniform będzie gotowy. Od dzisiaj też liczy się panu pensja. Muller, drugi szofer, wszystko panu pokaże. — Bardzo jdobrze, proszę pana. W takim razie udam się zaraz do T L R

mieszkania i przyniosę swoje rzeczy. Hans skłonił się lekko i poszedł ku drzwiom odprowadzany zazdrosnym wzrokiem Emila Raffkego, który oddałby wiele milionów w zamian za elegancką, szczupłą sylwetkę swego nowego szofera. T L R

III W buduarze pani domu odbywała się ważna narada. Mama Raffke wprowadzała pannę Hermsdorf w zakres jej obowiązków. — Musi pani zwracać uwagę na każdy błąd, jaki robimy. Po to jest pani zaangażowana i dostaje wysokie wynagrodzenie. — Zechce mi pani wybaczyć, ale pracownicy mojego pokoju dostają pensję, nie wynagrodzenie — powiedziała Astrid delikatnie, choć z lekkim rumieńcem zażenowania na policzkach. — Jest dla mnie niesłychanie krępujące zwracanie uwagi pani, mojej chlebodawczyni na jej błędy. Już wcześniej zauważyłam, że panience zrobiło się nieprzyjemnie, gdy ją poprawiłam. Prosiłabym zatem o dokładne wskazówki, jak daleko mogę się posunąć, aby nie urazić pani i panienki. Anna Raffke zamilkła na moment i po raz pierwszy zaświtała jej myśl, że cała ta sprawa jest co najmniej skomplikowana. Jednak tęsknota za wytwornością przezwyciężyła wszelkie wątpliwości i pani Raffke rozkazała zdecydowanym tonem: — Ma pani poprawiać wszystkie nasze błędy, naturalnie tak, żeby nikt nie zauważył, że pani nas sztorcuje! — Będę się zachowywać jak najtaktowniej — powiedziała Astrid i westchnęła ciężko na myśl o czekającej ją Syzyfowej pracy. — Czy miała już pani kiedyś posadę w tak eleganckim domu jak nasz? — Przez trzy lata pracowałam u hrabiny Gemsbach jako lektorka. — I dlaczego pani odeszła? T L R

— Hrabina Gernsbach zmarła. — Czy to był bardzo elegancki dom? — ciągnęła Anna Raffke niezmordowana. Astrid z trudem skryła uśmiech. — Dom hrabiny należał do najwytworniejszych, jakie kiedykolwiek widziałam. — Co pani powie? Pewnie same nowe meble, dużo służby i tak da- lej? — Wprost przeciwnie, proszę pani. Hrabina posiadała jedynie pięciopokojowe mieszkanie, wszystkie pokoje umeblowane starymi, rod- zinnymi meblami. Poza mną była tam jeszcze tylko stara kucharka, i leciwy służący. — Ach, jakie ponure! I co tam było takiego wytwornego. — Trudno to zdefiniować, proszę pani. Unosił się tam zapewne duch dawnego, niepowtarzalnego stylu. Nie potrafię pani tego inaczej wytłumaczyć. — No, jeśli chodzi tylko o styl, to my także urządziliśmy mieszkanie stylowo — zauważyła Lolotte wyniośle. Astrid zmilczała, ponieważ nie potrafiłaby wytłumaczyć tym dwu no- wobogackim, czym jest prawdziwy styl i wytworność. — Dlaczego pani właściwie pracuje? — Lolotte „taktownie” kon- tynuowała egzamin. — Ponieważ muszę zarabiać na chleb, i to już od osiemnastego roku życia. — Mój Boże, pani ojciec był przecież oficerem, a to byli zawsze zamożni ludzie. Astrid uśmiechnęła się smutno. — Moi rodzice nie posiadali własnego majątku, żyliśmy z pensji papy, który był majorem. — Boże drogi, trzeba było brać mięso u nas, dostawalibyście je T L R

zawsze trochę taniej — powiedziała Anna Raffke, kierując się prawdziwym współczuciem dla „biednych majorostwa” i całkiem przy tym zapominając, że obiecała sobie już nigdy nie wspominać wcześniejszego życia. Słysząc te słowa, Lolotte zrobiła niezadowoloną minę i spojrzała na matkę karcąco. Astrid zaś z trudem udało się przełknąć nietaktowne słowa chlebodawczym. Nieco ostrzej i gwałtowniej, niżby to wypadało na jej sta- nowisko odpowiedziała: — Moi rodzice nie potrzebowali jałmużny. Anna Raffke musiała odczuć, że powiedziała coś głupiego, zignorowała więc odpowiedź damy do towarzystwa. — Pani rodzice nie żyją? — Papa zginął w pierwszym roku wojny, a mama zmarła rok później na ciężką grypę — odrzekła Astrid cicho, ponieważ opowiadanie tym obcym kobietom o rodzicach sprawiło jej ból. — To rzeczywiście bardzo smutne, panienko. No, ale jakoś to pani przetrwała, a teraz jest u nas i ma dobrą pracę — pocieszała ją mama Raffke, której ciekawość została zaspokojona. Przyglądała się Astrid swymi lekko zezującymi oczyma. — A teraz niech już pani zacznie uczyć nas eleganck- iego zachowania. Jakieś pojęcie o tym mamy. Musiała pani z pewnością zauważyć, jak elegancko jest w naszym domu. — Ależ oczywiście, szanowna pani, to się od razu rzuca w oczy — skłamała Astrid wbrew własnemu sumieniu. — Pozostały właściwie tylko drobnostki. Na przykład toalety. — A to co znowu? Przecież łazienka jest cała wyłożona kanaryjskim marmurem — powiedziała Anna Raffke urażona. — Pardon, pani mnie źle zrozumiała. Chodziło mi o pani suknie. Poza tym nie mówi się marmur kanaryjski, tylko kararyjski. — Ależ to wszystko jedno! Co ma więc pani do zarzucenia sukni mamy? — zapytała piskliwie Lolotte. — A, no właśnie! Też bym to chciała wiedzieć. T L R

— Pani suknia jest sama w sobie bardzo piękna, jednak nie należy do dobrego tonu, aby nosiła pani te same kolory, co pani córka. Czarny kolor byłby dla pani zdecydowanie najodpowiedniejszy. — Ale wtedy nikt mnie nie zauważy... — I właśnie o to chodzi, droga pani. Pani nie powinna rzucać się w oczy, tym bardziej, że jest pani matką dorastającej córki. Pani Raffke była urażona. — Niech pani sobie to wybije z głowy. Nie dam się wbić w żałobę. Po co nam tyle pieniędzy, jeśliby ludzie mieli tego od razu nie zauważyć? Astrid zagryzła wargi, żeby przypadkiem nie powiedzieć czegoś nieprzemyślanego. Jean zameldował pana Raffkego. — Prosić — odpowiedziała pani Raffke i spojrzała na Astrid triumfująco, że tak się zna na dobrym tonie. Emil wtoczył się do buduaru małżonki i z łomotem usiadł na jednym z empirowych foteli. Buduar Anny Raffke był bowiem urządzony w stylu empire, prawdopodobnie dlatego, że ten styl odrodzonego antyku, ta grecka linia, najbardziej przyciągały jej wzrok. Anna Raffke — i styl empire! Wyciągnąwszy wygodnie nogi, Emil spojrzał żartobliwie na swoją latorośl. — Lotteczko, zaangażowałem ci tego szykownego szofera, żebyś przestała mi już zawracać głowę. — Bajecznie, papo, teraz Schwubkowie nie będą mi już importować! — ucieszyła się Lolotte i zrobiła kilka tanecznych pas wśród empirowych mebli. Po krótkiej wewnętrznej walce Astrid zwróciła się do mamy Raffke, która zachwyconym wzrokiem podążała za tańczącym dziecięciem: — Droga pani, czy odpowiadałoby pani zamiarom, gdybym również w obecności pani małżonka pełniła powierzone mi obowiązki? T L R

— Naturalnie, mężowi też się może przydać wytknięcie paru błędów — Anna spojrzała nieco ironicznie spod oka na Emila. — W takim razie pozwolę sobie zauważyć, że jest absolutnie niewłaściwe, żebyście się państwo kazali anonsować służącemu. — A to dlaczego? — Anonsuje się tylko osoby nie należące do rodziny. Poza tym chciałabym poradzić pannie Lolotte, aby była nadzwyczaj ostrożna z używaniem obcych słów. — Co takiego powiedziałam? — Zamiast imponować użyła pani słowa: importować. — Boże, niech się już pani nie wymądrza, tak mi się tylko wypsnęło — odpowiedziała Lolotte zuchwale. Astrid poczerwieniała i zamilkła. Ładną ma posadę! Cóż jej po wysokiej pensji, jeśli codziennie, co godzinę będzie musiała znosić przykrości? Emil Raffke roześmiał się szyderczo: — Dobrze wam zrobi, jeżeli ta panna trochę wam przytrze nosa. Bo i po co chcecie być ciągle takie wyt- worne? — Ponieważ twoja córka ma znaleźć męża w najwyższych sferach to- warzyskich, a nie naszych... — tu pani Raffke prawie wyrwało się „sferach spekulanckich” — ... dawnych. — Bardzo słusznie, mamo, bardzo słusznie! Chcę mieć co najmniej szlachcica. I do tego musi być piękny. Na to wystarczy mi moich milionów — zawołała Lolotte chełpliwie. — Pewnie moje miliony masz na myśli, ty głupie cielę — zauważył Emil rozgniewany. — Mamo, papa mnie obraził! — Zaraz oberwiesz po gębie — odwrzasnął Emil. — Mamo! T L R

— Emilu?! — A tam, zostawcie mnie w spokoju, głupie baby! I przeklinając pod nosem, zatrzasnął za sobą drzwi buduaru, buduaru urządzonego w eleganckim, wyniosłym stylu cesarstwa. T L R

IV Hans Sórensen pracował u Raffków już od paru tygodni. Jak do tej pory czuł się bardzo szczęśliwy. Mieszkał w miłym, czystym pokoiku i miał niezbyt uciążliwe obowiązki. Jedynym ciemnym punktem w codziennym życiu były posiłki, które musiał spożywać w dużej kuchni wraz z pozostałą służbą. To, że z prawej strony kucharka, a z lewej podkuchenna wpatrywały się w niego zakochanym wzrokiem, jeszcze jakoś znosił. Że Lisette, która siedziała naprzeciwko, z miłosnym zapałem raz po raz deptała mu znacząco po nogach, mógł wytrzymać, dopóki atakowane buty były własnością pana Raffkego, a nie jego samego. Ale że Jean, ten wytworny, elegancki Jean, z konsekwentną złośliwością i zapierającą dech w piersiach gwałtownością oblizywał nóż, wkładając go w całości do ust, to było straszne, zupełnie nie do wytrzymania! Podczas każdego posiłku Hans oczekiwał, że Jean utnie sobie pół głowy. Ale nigdy do tego nie doszło i Hans pomyślał, że nad takimi sztukmistrzami musi czuwać opatrzność. Minna, kucharka, była osobą w niebezpiecznym wieku; Hans dokonywał bohaterskich wysiłków, aby trzymać na pełen szacunku dystans tę duszę spragnioną miłości, tym bardziej iż Lisette. śledziła zabiegi Minny jadowitym wzrokiem i Hans przewidywał jak najgorszy rozwój wypadków w pomieszczeniach kuchennych. Gdyby wiedziały, co działo się w jego duszy, to Minna nakładałaby mu zupełnie inne porcje, co zaś uczyniłaby w gniewie Lisette, bał się nawet pomyśleć! Hans Sörensen, nowy szofer Raffków, był zakochany. Pokochał głęboko Astrid Hermsdorf, damę do towarzystwa. Kochał to pełne wdzięku, ele- T L R

ganckie i rasowe stworzenie, które nie zwracało na niego najmniejszej uwagi i traktowało go jak powietrze. Jeszcze nigdy nie został obdarowany nawet krótkim spojrzeniem pięknych, niebieskich oczu. Całkiem inaczej rzecz się miała z Lolotte Raffke! Otwarcie i bez zażenowania kokietowała nowego szofera, czego Hans nie zauważał z po- wodu przypisywanej mu „głupoty”. Jakże często miał ochotę wziąć w obronę Astrid, którą Lolotte komenderowała bez żenady, i szykanowała. Gdy jednak wyobraził sobie skutki takiej interwencji, roześmiał się serdecznie. Lolotte, wspierana przez Annę Raffke, popadłaby w omdlenie z powodu tak „ordy- narnego” mężczyzny, Astrid obdarzyłaby go chłodnym, zdziwionym spojr- zeniem, zaś Emil, pan i władca, natychmiast by go zwolnił. Hans napisał do matki, że znalazł dobrze płatną, przyjemną posadę u pana Emila Raffke, i że będzie teraz mógł wysyłać do domu drobne sumy pieniędzy. Moje zajęcie jest bardzo przyjemne. Mieszkam w samym domu i tu też jadam. U Raffków pieniądze nie odgrywają żadnej roli, miliony fruwają w powietrzu. Pan Raffke jest głównym akcjonariuszem fabryki silników Weh- lera. Z pewnością przypominacie sobie mojego kolegę z regimentu i przyja- ciela, Robby ’ego Wehlera, który podczas mego urlopu w 1917 roku leżał w szpitalu wojskowym z niewielką kontuzją? Przyprowadzałem go wtedy często do domu ku radości Henny. Przypominacie sobie? Otóż tenże Robby Wehler jest synem starego Wehlera, który stworzył towarzystwo akcyjne. O ile wiem, Robby przebywa obecnie w Ameryce. Miły był z niego kolega. W regimencie nazywaliśmy go „koniokradem”, ponieważ zawsze gotów był wziąć udział w każdym szalonym przedsięwzięciu. Choć stary pan von Wehler powiązany jest interesami z panem Raffkem, obaj różnią się od siebie niczym antypody: geniusz finansowy dawnych czasów i dzisiejszy spekulant. Obaj muszą ciągnąć ten sam zaprzęg, a tą jedynie różnicą, że spekulant ściera pot z czoła rękawem, zaś dawny geniusz finansowy wyciąga z kieszeni białą chusteczkę i ociera nią czoło. Henny z pewnością będzie śmiać się i powie: Hans nie przestał filozofować; widać, że natura ciągnie wilka do lasu. Masz rację, Henny, jestem osiem, cóż mnie w końcu obchodzi pot Raffkego, jeśli tylko dobrze mi T L R