Björnstjerne Björnson
Py
tum. nieznany
Ta lektura , podobnie jak tysice innych, jest dostpna on-line na stronie
wolnelektury.pl .
Utwór opracowany zosta w ramach projektu Wolne Lektury przez
fundacj Nowoczesna Polska .
I
Droga z miasta, do Skogstadu, starego majtku ziemskiego rodziny
Atlungów, w którym ponad lesistem wybrzeem rzeki, przecinajcej
grunta, znajdowao si wiele znacznych fabryk, w zwykych
okolicznociach, nie trwaa duej, ni dwie godziny, przy dobrej sannie
jednak, zaledwie godzin. Szosa cigna si wzdu fiordów. Jadc z
miasta, po prawej stronie miaem fiord, po lewej pagórkowato rozoone
pola, a midzy niemi rozrzucone wille i dwory, wród drzew, krzewów i
kwiecia.
Te pagórki dalej przerastay w góry, okalajce drog, która tutaj stawaa
si coraz pustsz i trudniejsz do przebycia, az w kocu, daleko w gb
fiordu nie byo ju nic wida, jeno las i las. Ow las jodowy nalea
wanie do posiadoci Skogstad, fabryki za, rozstawione ponad rzek,
wyrabiay materyay drzewne, i przetwarzay je na papier.
Rodzina Atlungów, pierwotnie francuzka, za czasów Hugonotów przybya
na pónoc, jako pochodzca ze stanu niskiego; przez maestwa poczya
si ze star, arystokratyczn rodzin Atlungów, i z czasem przybraa ich
nazwisko.
Jechaem z przyjemnoci. Niedawno upad nieg. ród biaego krajobrazu,
powietrza przesiknitego atmosfer nien, fiord wydawa si zupenie
czarnym. Drugi brzeg by niedaleko, ponad nim wznosiy si wysokie
skay, obecnie te ubielone.
Skoro tylko wjechaem w las, zapanowa on cakowicie nad memi
mylami. Na sosnach pokady si wielkie paty niegu; przewanie jednak
pokryta nim bya cz wschodnia; pozostao jednak tyle jeszcze drzew
nieosypanych, e cay las w swej biaej szacie, lni ciemnozielonym
blaskiem; tu i ówdzie wychylaa si uparcie ga zupenie zielona.
Wkrótce ukaza si i waciwy Skogstad i podwórzec. Rzeka szemraa
zdaleka, w oddali widnia szereg czerwonych dachów zabudowa. Po obu
stronach podwórza stay domy robotnicze, oddzielone lasem lub parkiem.
Odwróciem si teraz od mego towarzysza podróy — fiordu, i
zajedaem do dworu. Tam, gdzie si park koczy, zaczyna si ogród, a
wzdu niego przechodzia mniej wicej równa droga. Niegdy by i tutaj
las, ale po nim pozostay tylko resztki, tworzce po obu stronach
przeliczn alej, jednake wielkie, stare drzewa gdzieniegdzie ju day si
zastpi modemi, a ten zagajnik by tak gsty, e dwór, do którego
dojedaem, chwilami znika mi z oczu zupenie. Ale ba niena i tu
sza za mn.
II
Wraenia, jakie daje nam natura odgrywaj du rol w oczekiwaniu tego,
co ma nastpi.
Kobiet, ow jasnowos, któr niegdy widziaem, i któr za chwil
miaem ujrze, wyobraziem sobie w bieli. Po raz ostatni spotkaem j
przed dziewiciu laty w Dreznie, w jej podróy polubnej. Nosia ona
wówczas czysto suknie bkitne, nie widziaem jej nigdy w biaej i nawet
przypuszczam, e nie byoby jej w tym kolorze do twarzy, a jednak teraz
widziaem j ca spowit biaoci.
Pamitaem j dobrze, a szczególniej sytuacy, w jakiej ich najczciej
widywaem: ona staa przy pianinie i piewaa, on jej akompaniowa; to, co
piewaa, pewnie byo te „biae”, jakie hymny szczcia i radoci.
Bya córk duchownego; przyjedali wanie z probostwa, z sielanki
lubnej. Na probostwie syszaem o nich do czsto, a przy spotkaniu
niejednokrotnie ponawiano prob, aebym odwiedzi ich, gdy bd w tej
okolicy.
I teraz wanie do nich jechaem.
Gówny budynek we dworze, znany jest w Norwegii, jako jeden z
najwikszych; aden z Atlungów nie zadawalnia si tem, co zbudowa
jego poprzednik, i w ten sposób dom, wraz z kadem nowem pokoleniem
wzrasta i wydua si.
Ostatni przybudow dokona ju obecny waciciel, i nowe skrzydo byo
zmodernizowanym gotykiem.
Budynek gówny otaczay inne domy w pókole. Lawirowaem tedy
pomidzy zabudowaniami, a wysiadszy z sanek, dotarem do drzwi
wejciowych gotyckiego skrzyda.
W caym domu nie ujrzaem ywej duszy, ani nawet psa. Czekaem chwil
napróno, a potem wszedem na kurytarz, gdzie zdjem kapelusz i palto, a
ztamtd ju trafiem do jasnego, duego przedpokoju.
I tu nie byo nikogo, ale posyszaem ju zmiszane gosy: dwa dziecinne i
jeden kobiecy, albo dwa kobiece i jeden dziecinny, tego rozpozna nie
mogem, poznaem za to od razu pobon pie amerykask, któr
piewali, znan w caym kraju: skarga maej dziewczynki, która kademu
jest przeszkod, tylko nie Bogu w niebie, który przygarnia do siebie
wszystkie, nieszczliwe dzieci.
Skarga ta brzmiaa troch obco w tym jasnym pokoju, urzdzonym z
wyszukanym gustem.
Zapukaem do drzwi i wszedem do jednej z najpikniejszych bawialni,
jakie kiedykolwiek w kraju widziaem. Roztacza si std cudowny widok
na fiord i bya licznie urzdzona. Stylowe meble stay na dywanach
brukselskich, marmurowe biusty i posgi wspieray si na wspaniaych
konsolach. Dwiki owej pieni ksiycowej, snuy si tu po ktach;
chodziy one z ust kobiety i dwóch chopców, z których starszy móg mie
lat okoo siedmiu, modszy sze niespena.
Na odgos moich kroków, kobieta zwrócia spojrzenie ku drzwiom i
dziwiona przestaa piewa. Dzieci siedziay odwrócone ku oknu, wic
wejcia mego nie zauwayy i pieway dalej.
Starszy chopczyk podobny by do rodziny ojca, modszy do matki, obu
jednake obdarzya ona swemi wielkiemi, cudnemi oczyma. Starszy mia
twarzyczk podun, wysokie czoo, rudawe wosy, i piegowat buzi, jak
ojciec. Caa posta modszego, podobn bya do matki, figura nieco
naprzód pochylona, a gowa, dla utrzymania równowagi w ty przegita,
skutkiem czego usta nawpó otwarte, no i te same, szare, pytajce oczy,
jasne wosy, spadajce w lokach na czoo, jak u niej.
Obserwacye te robiem, gdy dzieci, ujrzawszy mnie, podeszy do stou, a
kobieta, która wraz z niemi piewaa, powstaa, i zbliya si do mnie,
widocznie nie wiedzc dobrze, czy jestem jej znajomym, czy te obcym.
Gdy jednak usyszaa moje nazwisko, wyznaa z umiechem, e widziaa
moj fotografi w albumie z podróy polubnej swoich pastwa. Objania
mnie te, e Atlung jest w fabrykach i dopiero na obiad przyjdzie do
domu, to jest za godzin, a ona jego posza do domków robotniczych,
aeby odwiedzi pewnego staruszka, lecego na ou miertelnem.
Opowiadaa mi to wszystko dwicznym, mikkim gosem, przypatrujc
mi si badawczo. Ja za nie przypuszczaem nigdy, aebym móg ujrze
zstpujc z ram twarz Madonny Carla Dolci, i dlatego przypatrywaem si
jej równie badawczo. Osada gowy, profil, a nadewszystko oczy i brew,
delikatno rysów i cay wyraz — prawdziwy Carlo Dolce!
Wysza, zostawiajc mnie z chopcami, którymi zajem si natychmiast.
Starszy mia imi Anto i umia chodzi na rkach, modszy Sztorm; malec
wanie opowiedzia mi to o swoim bracie i o wielu innych jeszcze,
cudownych rzeczach; najwidoczniej uwielbia go i podziwia. Starszy
opowiada mi znów o braciszku, e dosta dzi od ojca w skór; Stina
poskarya si ojcu: Stin nazywaa si ywy Carlo Dolci.
Po tym, niezbyt dyplomatycznym wstpie do znajomoci, stali ju obaj
przy mnie i opowiedzieli obaj razem to, co ich obecnie do najwyszego
stopnia zadziwiao: W jednym z dworów robotniczych, mieszka Janek, to
jest mieszka, bo wanie teraz jest ju u Pana Boga. Codzie prawie, bawi
si tu z niemi na podwórzu, im te wolno byo czsto chodzi do niego, i
jak mogem wnosi z opowiadania, wizyty te dla chopców byy ziemi
obiecan i rajem.
Pewnego wieczoru, przed dwoma tygodniami, may Janek wanie o
zmroku mia wraca do domu; to byo zanim spad nieg, a w parku by
staw taki czarny i taki lnicy. Chcia przej przez niego, bo mu byo
bliej, ale tego samego dnia wyrbali wanie w nim dziur, do poowu ryb
potrzebn i zapomnieli j oznaczy, no i may Janek wpad w ni.
Syszano na podwórzu krzyk dziecka, ale nie zwracano na to uwagi, bo
wiele dzieci krzyczy na podwórzu. May Janek znikn, nikt nie wiedzia
gdzie, a gdy znów lód wyrbali na stawie, to go tam znaleli. Ale
chopcom nie byo wolno go zobaczy, za to byli na pogrzebie razem z
dziemi ze szkoy. Nie pochowali go w kaplicy, jak dziadka i babci, tylko
na cmentarzu. O, to byo przelicznie! pan nauczyciel piewa basem, stary
kasztan wióz Janka; lea w biao pomalowanej trumnie, któr ojciec kaza
z miasta przywie, a na trumnie byy wiece, które uwia mama ze Stin.
Wszystkie dzieci dostay ciastka i jagody, przed pogrzebem, a na
pogrzebie piewali wszyscy wanie to samo, co dzieci przed chwil. Stina
ich tego nauczya. Janek by bardzo biedny, ale teraz ju mu dobrze, bo
jest u Pana Boga, a w ziemi tylko trumna si zostaa. A co jest w trumnie?
Tak, tam niema prawdziwego Janka, bo teraz jest zupenie inny Janek;
anioki z nieba przyszy, do niego, do stawu ze wszystkiem, co odtd mie
ju bdzie, tak, e nie potrzebowa nawet marzn w wodzie.
To daleko, daleko adniej by z aniokami w niebie, ni tu na ziemi. Tak,
to prawda, Stina tak powiedziaa. Ona te wolaaby tam by i tylko dla
mamusi nie odchodzi, bo wtedy mama byaby taka sama.
Wanie w tej chwili ukazaa si Stina, proszc dzieci, by z ni odeszy.
Na lewo od pokoju, w którym siedziaem, drzwi stay otworem. Sdzc po
pókach z ksikami, domyliem si, e to biblioteka. Miaem wielk
ochot przekona si, jakie ksiki czyta ojciec tych dzieci, jeeli wogóle
co czyta. Pierwsza, jak dostrzegem na biurku obok listów, ksig
rachunkowych i wzorów tkanin fabrycznych, bya dzieem przyrodniczem
Bain’a. W pierwszych rzdach na pókach, stay dziea innych angielskich
przyrodników. Wziem pierwsze lepsze do rki i przekonaem si, e
istotnie jest czytane. To si zgadzao z tem, co o Atlungu syszaem.
W tej chwili odezway si dzwonki sanek. Postawiem ksik na
waciwem miejscu i szybko opuciem bibliotek. Tymczasem wesza do
domu pani jego i stana przedemn.
III
Widok mój sprawi pani Atlung widoczn przyjemno, podesza do mnie
szybko, podaa mi obie rce i patrzya tak dugo w oczy, a jej renice
napeniy si zami. Sprowadzio je niewtpliwie wspomnienie polubnej
podróy, tych najpikniejszych pewnie chwil w jej yciu. Po co jednak
zy?
Nie, nieszczeliw by nie moga; zostaa tak bardzo t sam, co niegdy,
e, gdyby nie bardzo nieznaczna tusza, nie dopatrzybym najmniejszej
zmiany. Wyraz twarzy ten sam, niewinny i pytajcy. Nawet wosy tak
samo faloway dokoa przechylonej gowy; i tak samo usta byy napó
otwarte.
Wygldasz pani tak, jakby nic nie przeya od chwili, gdymy si po raz
ostatni widzieli, — byy pierwsze moje sowa.
Spojrzaa na mnie z umiechem i usiedlimy tu koo drzwi biblioteki.
Opowiedziaem przyczyn mej podróy i otrzymaem podzikowanie, e
nareszcie pamitaem o niej. Oddaem ukony od rodziców, o których
przez chwil rozmawialimy. Opowiadaa mi, e wanie mylaa o ojcu,
tak bardzo byaby pragna mie go dzi przy sobie, bo wanie wraca od
umierajcego czowieka. To mówic, przybraa moj ulubion poz,
oparszy gow nieco przechylon na rce i utkwiwszy oczy w sufit; may
palec od czasu do czasu przytykaa do dolnej wargi. Nie patrzaa na mnie,
pytajc, lub odpowiadajc, chyba e j co specyalnie zajo.
— Czy pan wierzysz w niemiertelno? — spytaa nagle; zdumiony tem
zapytaniem, spojrzaem na ni i znowu dostrzegem z, spywajc po
twarzy, i inne po niej zapeniajce oczy.
Odczuem w tej chwili, e pytanie to jest tylko dalszym cigiem jej myli i
e dotyczyo sposobu mylenia jej ma; to te odparem zapytaniem:
— Co sdzi m pani o niemiertelnoci?
— Nie wierzy w miertelno indywidualnoci, — odpara; — odradzamy
si w naszem otoczeniu, czynach, a szczególniej w dzieciach, ale uwaa
tak niemiertelno za wystarczajc.
Patrzaa w dal, jak przedtem, zazawionym wzrokiem; ale w gosie jej nie
drgaa najmniejsza nuta niezadowolenia lub goryczy.
— A wic pani mówi o takich rzeczach z Atlungiem?
— Dzi ju nie.
— W Dreznie wydawao mi si, e pastwo maj jednakie przekonania...
— By wówczas pod wpywem mego ojca, a prawd powiedziawszy, nie
wierz, eby sobie zupenie jasno zdawa z tego spraw. To tak zwolna
przychodzio.
— Tak, dostrzegem par ksiek, które teraz znalazy miejsce w tych
rzdach.
— Tak, Albert zmieni si.
Powiedziaa to zupenie spokojnie, tylko may paluszek dotyka ust
nerwowo.
— A któ si zajmuje wychowaniem dzieci? — spytaem.
Zdawao mi si, e nie ma ochoty odpowiedzie na to pytanie, przez
grzeczno jednak odpara:
— Nikt.
— Nikt?
— Albert chce, eby i nadal tak byo.
— Ale droga pani, jeli si kto nie zajmuje nawet dziemi, uczy je tylko
czyta i pisa, to przecie opowiada im to i owo.
— Tak, jak kto chce; a waciwie robi to Stina.
— A wic to dzieje si tylko jakby przypadkowo?
— Zupenie przypadkowo, — odpara prawie obojtnie.
Opowiedziaem jej w krótkich sowach rozmow moj z dziemi o
aniokach, o drugiem yciu, i zapytaem jej, czy to aprobuje.
— Tak, czemu nie? — Spojrzaa na mnie z przedziwn niewinnoci, ale
poniewa nie zaraz jej odpowiedziaem, zwolna twarzyczka jej pokrywa
si zacza rumiecem.
— Jeeli trzeba im opowiada co koniecznie, to przynajmniej co takiego,
co pobudza ich dziecinn wyobrani...
— Ale to burzy rzeczywisto, droga pani, i równa si, przytumianiu ich
zdolnoci umysowych.
— Czyli, e doprowadza je do obdu?
— No, jeeli nie to, to w kadym razie przeszkadza waciwemu
kierunkowi rozwoju.
— Nie rozumiem pana.
— Jeeli pani uczy dzieci, e ycie doczesne nie jest niczem wobec
przyszego, e istnienie niczem, wobec szczcia nieistnienia, e
czowiekiem by, jest o wiele mniej, ni anioem, e ycie o wiele mniej
warte od mierci — w takim razie nie jest to waciwa droga objanienia
dzieciom, jak maj pojmowa ycie, kocha je, jak pojmowa swoje
obowizki obywatelskie, pracy, mioci ojczyzny.
— Ach, tak pan to rozumie, to ju póniej si zrobi.
— Póniej, jak ju cay ten py pokryje ich dusz?
Pani Atlung zamylia si gboko.
— Dlaczego pan uywasz wyrazu „py?” Wyobraam sobie zaraz, co, co
ju byo, mino, a teraz uwolnione z wizów rozprasza si i osiada na
wszystkich pustych miejscach. — Zamilka na chwil.
— Czytaam o pyle, e trujce materye z zepsutych przedmiotów zbiera i
roznosi je; ale tego chyba pan nie masz na myli?
Nie rozumiaem, co chciaa przez to powiedzie.
— To zaley, odparem, na co py pada. U ludzi zdrowych, powoduj
mg, pospno, tak e zasania jasno spojrzenia. Jeeli za pyu nikt
nie otrznie, gromadzi si on spokojnie na cale gruboci, a machina nie
moe ju i dalej.
Zwrócia si ywo do mnie:
— Jake pan na t myl wpade? czy widziae ile tu ley pyu? Tu,
wszdzie?...
Wyznaem, e zauwayem.
— A jednak Stina nic innego nie robi, tylko obkurza, i ja w pierwszych
czasach naszego maestwa nic innego nie robiam. Nie rozumiem tego.
W domu mojej matki cigle syszaam o kurzu. W koo ojca nawet
chodzia z mokr cierk. Irytowa si okropnie, e psuje mu ksiki i
papiery, a ona twierdzia, e nikt tyle, co on, pyu nie sprowadza. Zaledwie
opuci swój gabinet ju bya ze cierk i szczotk; potem przysza kolej
na mnie. Twierdzia, e ja jestem jak ojciec, za sob kurz wlok i nigdy
nie umiem, nic dobrze okurzy. Tem wiecznem okurzaniem byam tak
zmczon, e wyszedszy za m, uwaaam za raz, e nie potrzebuj sama
okurza i mog to innym pozostawi, ale tu myliam si jednak. Teraz
daam spokój. To ju nic nie pomoe. Widocznie nie mam zdolnoci do
obchodzenia si z pyem.
Po chwili, cigna dalej, zasunwszy si gbiej w fotel:
— e te pan musia take o kurzu mówi!
— Nie dotknem pani przecie?
— Czy pan moe to przypuszcza? — I najnaturalniejszym w wiecie
tonem dodaa:
— Czowiek, który przey dziewi lat z Albertem, nie moe si ju
nigdy czu dotknitym.
Czuem si zakopotany. Po co si u licha mieszaem w nieswoje rzeczy.
Zamilkem. I ona siedziaa, a raczej wpó leaa, nic nie mówic. W kocu
jednak usyszaem sowa, jakby z oddali pynce:
— Ale py motyla jest jednak pikny, i po dugiej chwili, pógosem
wypyno na usta jej pytanie:
— amanie si promieni... rozmaite amanie promieni... — zatrzymaa si
nagle, nadstawia ucha i wstaa; usyszaa kroki Atlunga w przedpokoju. I
ja te wstaem.
IV
Drzwi otwary si szeroko i wszed wysoki, szczupy mczyzna w
obszernem ubraniu, noszcem na sobie lady pracy w fabrykach.
Przymruy zlekka oczy, ujrzawszy mnie i po chwili umiech zagoci na
dugiej twarzy. Przeliczne biae zby zalniy i zawoa szczerze
ucieszony:
— Wic to pan, doprawdy?
Ucisn mi obie rce, a potem obj on i doda:
— Jak to mio, Amelio, nieprawda? Przypomina nam nasze pikne
drezdeskie czasy.
I potem serdecznie mnie pyta o zdrowie, o podró, w kocu zacz
opowiada, chodzc po pokoju, o swoich zajciach, przyczem dotyka
coraz to jakiego przedmiotu, i bra go do rki, i trzyma, nie tak, jak my,
w palcach, ale ca doni.
ona wysza tymczasem i wkrótce wrócia, zapraszajc nas do stou. Ale w
tej wanie chwili Atlung podchodzi do pianina, gdzie leay otwarte nuty.
Zacz gra, a potem wiersz za wierszem piewa dug pie. ona
przypomniaa mu o jedzeniu, gdy skoczy.
— Amelio, spróbujmy ten duet, — poprosi j, i zacz akompaniament.
Umiechna si do mnie, stana jednak przy nim i zacza piewa. Gosy
ich, sopran z barytonem, doskonale si zleway, i dopeniay. Kto przez
chwil choby nie móg zrozumie, w jaki sposób zeszo si tych dwoje
ludzi, wystarczyo aby posucha ich piewajcych.
Nie byo w ich piewie siy, ani szkoy, ani opracowania pojedyczych
tonów i akordów, ale odczuwa si dawao doskonae odczucie i harmonia
melodyi. Gosy zleway si w jeden ton, roztaczajc dokoa szczególny
urok. I piewali wiersz za wierszem, a czem duej trwaa pie, tem
doskonalej.
Kiedy nareszcie skoczyli i przeszlimy do sali jadalnej, a pan domu
oddali si, aby da Stinie klucz do piwnicy, zauwayem w oczach pani
Atlung tylko cichy, pikny wyraz zadowolenia.
Zasiedlimy do stou, a po chwili zjawi si Atlung z piwnicy, dokd
musia sam si uda, tak zabrudzony, emy oboje parsknli miechem.
Zmieniwszy ubranie i umywszy si zasiad nareszcie do stou, i jad prdko
i arocznie, a nasyciwszy pierwszy gód, spyta o chopców: zjedli ju, bo
nie mogli tak dugo czeka.
— Czy pan widzia dzieci?
— Tak, odparem, i wtrciem par sów, o ich naturalnej prostocie i o
podobiestwie do obu rodzin.
— To le, — wtrci Atlung, — e obie rodziny maj stosunkowo zanadto
rozwinit wyobrani. Jest co mikkiego w tych charakterach i to
wanie odziedziczyli nasi chopcy. Przed dwoma tygodniami np. odegra
si tu smutny dramat. Towarzysz zabaw naszych chopców utopi si w
stawie rybnym. Co dzieci z tej historyi, naturalnie przy pomocy Stiny,
zrobiy, to jest istotnie niepojte. Dzi jeszcze o tem mylaem; waciwie
nic nie powiedziaem, bo w gruncie rzeczy to do zabawne i nie chciaem
Stinie robi wymówek, ale jednak to byo okropnie gupie. Stanowczo,
Amelio, lepiej bdzie odda ich do szkoy, ni pozwoli, aby poddawali si
tak wszelkim wraeniom.
ona nie odpowiedziaa. O jedzeniu znów zapomnia. Po chwili wzi
ksek, ale w sekund ju nie pamita, e go trzyma na widelcu. I tak przy
obiedzie siedzielimy przeszo godzin, przyczem Atlung rozbiera i
cytowa Spencera „O wychowaniu”, nie baczc na to, e ja zadaem mu
pytanie, czy go czyta, z czego wnosi naleao, e sam chyba równie
przestudyowaem go dokadnie. Punkt po punkcie cytowa ustpy z ksiki
i robi przytem swoje uwagi. Midzy innemi te, e jeli wedug Spencera
nauka o wychowaniu powinna by wprowadzon do szkó, jako jeden z
najwaniejszych przedmiotów, to jednake, bardzo wielu nie zdobdzie
talentu wychowywania dzieci, bo to stanowczo jest talentem, który bardzo
niewiele osób istotnie posiada.
On ze swojej strony chcia, jak tylko dzieci bd ju do due, posa je
do pewnej pani, która, zdaniem jego, talent ten posiada. Mówi o tem,
jakgdyby to bya rzecz oddawna postanowiona. Zdziwiem si, e nie
mówia mi nic o tem, gdymy przed przyjciem ma, mówili o
wychowaniu dzieci.
Naraz Atlung chwyci za zegarek i przypomnia sobie, e musi si jeszcze
spotka z Hartmanem, swoim dysponentem, przeprosi mnie i wybieg.
Droga do miasta, komi, z wypoczynkiem, trwa musiaa kilka godzin;
przypuszczaem, e zostan nie w por, i postanowiem poegna si po
kawie. Pani Atlung przeprosia mnie, e musi zagldn do kuchni, a ja
chciaem si troch rozejrze po podwórku.
Na schodach doszed mnie gony miech dzieci, a za nim w lad wymys
taki, e nie mogo mi si w gowie pomieci, eby móg by przez dzieci
pomylany, a có dopiero gono na podwórzu wypowiedziany.
Najprzód wymówi go starszy, a za nim modszy. Chopcy stali na dworze,
a wymys ów tyczy si dziewczynki, stojcej w szopie i zajtej
oczyszczaniem sani.
Po chwili chopcy krzyknli drugi wymys, gorszy jeszcze, ni poprzedni,
a potem posypay si coraz gorsze wymylania, którym towarzyszyy
wybuchy miechu. Jasnem byo, e im kto trzeci podpowiada.
Dziewczynka milczaa, spogldajc tylko na kogo, co sta po za nimi w
remizie.
Ztamtd doleciay mnie drwinki; i Atlung wyszed ubrany, prowadzc
swego konia.
Chopcy, ujrzawszy ojca przelkli si bardzo, bo nagle uprzytomnili sobie
te szkaradne wymysy, waciwie po to wypowiadane, aby komu
trzeciemu odda z przysug.
Ojciec krzykn gono:
— Poczekajcie, niech tylko wróc do domu, dostaniecie porzdne rózgi.
Wsiad w sanie i zaci konia. W przejedzie dostrzeg mnie i skin mi
przyjanie gow.
Chopcy stali przez chwil, jak skamienieli. Poczem starszy biedz zacz,
jak tylko móg najszybciej, a modszy za nim, woajc z paczem:
— Czekaj, Anto, czekaj, zabierz Storma z sob!
I zniknli za szop, ale dugo jeszcze syszaem pacz modszego.
V
Straciem humor i chciaem si poegna. Ale kiedy wszedem do pokoju,
pani domu siedziaa na wygodnym fotelu w bawialni; zaledwie si
pokazaem, zagadna mnie:
— Co pan myli o Wychowaniu Spencera? Czy pan sdzi, e teorye jego
mona zastosowa do praktyki?
Nie chciaem wdawa si w dyskusy na ten temat i dlatego odparem
tylko:
— Praktyka ma pani, nie jest w kadym razie w zgodzie ze Spencerem.
— Praktyka mego ma? — O ile mi si zdaje nie ma adnej. Umiechna
si.
— Pani zdaniem, nie troszczy si o dzieci?
— O, w tym wzgldzie podobny jest do wszystkich innych mczyzn, —
bawi si oni tylko czasem dziemi, albo je bij, jeli zrobi co takiego,
co im si nie podoba.
— Pani sdzi, e oboje maonkowie jednako s odpowiedzialni za dzieci.
— No, naturalnie. Ale mczyni i tu zrobili sobie podzia taki, jak im si
podobao.
Pragnem odej. Spojrzaa na mnie dziwiona i spytaa mnie, czy nie
chciabym przynajmniej napi si wpierw kawy?
— Ale prawda, — dodaa — przecie pan tu niema nikogo, z kim mógby
porozmawia.
Nie bya ona pierwsz zamn kobiet, która czynia przeciw mowi
ukryte wycieczki.
— Pani stanowczo nie ma powodu mówi do mnie w ten sposób.
— Istotnie; prosz mi darowa.
Odpowied brzmiaa troch ponuro; jeli si nie myl pani domu bya
blisk paczu.
— Usiadem tedy przy niej i zaczem:
— Mam to uczucie, droga pani, e pani potrzebuje z kim pomówi, ale ja
si do tego nie nadaj.
— Czemu? — spytaa.
— Jeeli ju nie z innego powodu, to choby dla tego, e taka rozmowa
musi mie cig dalszy, bo daje wiele do mylenia, a ja musz dzi
odjecha.
— A czy pan nie moe powróci?
— Czy pani yczy sobie tego?
Zamilka na chwil, poczem odpara zwolna:
— W zasadzie znam w yciu tylko jedno wielkie pragnienie, a to do
spenienia go, moe mi by wanie potrzebny powrót pana.
— O có idzie, droga pani?
— Tego powiedzie panu nie mog o ile nie otrzymam obietnicy powrotu.
— W takim razie przyrzekam pani.
— Dzikuj.
Przysunem si do niej i wziem j za rk.
— Co pani ciy?
— Nie, nie teraz. Jak pan powróci. Musi nam pan dopomódz, o ile pan
bdzie uwaa to za dobre.
— Naturalnie. Przecie ja w wielu wypadkach myl tak, jak Atlung. On
bdzie si liczy z pani argumentami.
— Nie, z mojem zdaniem on si nie liczy, prosz mi wierzy.
— Wic niech si pani o to postara.
— Nie, tak byoby najgorzej. U niego wszystko zaley od usposobienia.
— Ale prosz pani, przecie widziaem, e was czy nad wyraz miy
stosunek.
— Mój Boe, tak, bawimy si ze sob czsto i to nawet bardzo dobrze.
Miaem to uczucie, e nie chce, abym na ni patrza. Usunem si tedy:
tymczasem mrok zapada coraz gbszy.
— Czy pan sobie przypomina nas w Dreznie?
— Tak.
— Bylimy modzi i bawilimy si. Zarczy si — to byo bardzo
interesujce; a wyj za m, mie swój dom, jeszcze bardziej. Mie dzieci
jednak — mniej. I oto siedz tu w domu, którym nie potrafi rzdzi i
mam dzieci, które adne z nas chowa nie umie, przynajmniej Atlung.
— Przecie pani ma pomoc?
— To jest waciwie mojem nieszczciem.
Chciaem si zapyta, co przez to myli, gdy drzwi jadalnego pokoju
otworzyy si zcicha. Stina wesza z lampami.
Gdy opuszczaa pokój, matka zapytaa o dzieci. Stina odpara e wanie
szukaj ich, bo ich niema na podwórzu. Pani domu nie zwracaa uwagi na
jej sowa.
— Kto jest Stina? — zapytaem, gdy drzwi si za ni zamkny.
— O, to bardzo nieszczliwe stworzenie; miaa ojca pijaka, który j bi.
Potem dostaa ma pijaka, który j te bi. Ju nie yje.
— Czy dawno jest ju w domu pastwa?
— Od chwili, jak spodziewa si zaczam pierwszego dziecka.
— Ale to okropnie smutna towarzyszka dla pani.
— Naturalnie, e nie jest zabawna.
— Byoby wic lepiej, eby dom opucia.
— To byoby przeciwne tradycyom. Starsza osoba tu w tej rodzinie musi
dzieci doglda, a ta starsza osoba musi w tej rodzinie do mierci
pozosta. Zreszt Stina jest dobr i uczciw.
Przyniesiono kaw. Pani Atlung podaa mi filiank i rzeka:
— Gdy jechaam dzi rano do umierajcego czowieka, tamt stron parku,
wpado mi na myl, e nieg na tych ogooconych z lici drzewach,
przedstawia waciwie najpikniejszy obraz nadziei niemiertelnoci na
ziemi. Nieprawda? Taki czysty idzie z góry i taki miosierny.
— Pani sdzi, e on z nieba spada?
— Spada na ziemi.
— To prawda, ale pochodzi te z ziemi .
Udawaa, e nie syszy mojej uwagi i cigna dalej:
— Mówie pan przedtem o pyle, ale ten biay czysty na zmarznitych
gaziach i na zielonej ziemi, to przecie jak poezya wiecznoci, tak mnie
si przynajmniej wydaje.
— A któ t poezy stworzy?
Wielkie jej oczy spoczy teraz na mnie, ale nie pytajco, lecz stanowczo.
— Jeeli niema objawienia na zewntrz, to istnieje ono na wewntrz. I
kady, kto tak czuje, posiada je.
Nigdy pikniejsz, ni w tej chwili nie bya. Naraz usyszelimy kroki w
przedpokoju. Atlung powraca, i za chwil, zmieniwszy ubranie, wchodzi
do nas. Spotka dysponenta swego po drodze i zaatwi z nim interesy.
ona wodzia za nim wzrokiem pytajcym. Albo byo jej niemio, e zbyt
wczenie przyjecha i przerwa nam rozmow, albo dostrzega, e jest w
zym humorze.
Po chwili opowiedzia jej, co zaszo z dziemi; i e obieca im rózgi; by
wzburzony i w kocu doda, e czego innego potrzeba, ni rózeg.
Ona staa nieruchoma. Na twarzy jej malowao si przeraenie. Obejrzaa
si po pokoju, jakby oczekiwaa czego jeszcze straszniejszego.
— Musz ci to w kocu powiedzie, Amelio, e jutro dzieci std wywioz,
— doda w kocu.
Zwolna osuna si na sof, tak wolno, e zdaje mi si, i sama nie
wiedziaa, e siada. Oczów z niego nie spuszczaa. Czegó bardziej
bezradnego i nieznoliwego nie widziaem jeszcze w yciu.
— Kochasz tak bardzo dzieci, Amelio, e pogodzisz si z tem. Teraz sama
widzisz do czego to prowadzi, e po raz ostatni ulegem twoim probom.
Zdawao mi si, e jeszcze jedno sowo z jego strony, a zabije j. Czy nie
widzia tego? Niewiem, czy odgada moje wspóczucie, ale nagle spojrzaa
na mnie, wycigna do mnie rce. Rozpaczliwa proba leaa w tym
ruchu. Zrozumiaem natychmiast, e to byo jej jedynem pragnieniem, w
tem chciaa odemnie pomocy. Ukrya twarz w doniach i tak siedziaa bez
ruchu. Niewiem, czy pakaa, zdaje mi si, e si modlia. On chodzi po
pokoju, spoglda na ni, lecz krok jego by coraz pewniejszy.
Drzwi od jadalni otworzyy si zcicha. Na progu ukazaa si Stina, bledsza
jeszcze ni przedtem. Przystan i Atlung.
— Co si stao, Stino? — zapyta.
Nie odpowiedziaa zaraz, spojrzaa tylko na swoj pani, która podniosa
gow.
— Co si stao, Stino? — powtórzya.
— Chopcy... — zacza i zatrzymaa si.
— Co chopcy? — powtórzyli oboje.
— Niema ich, ani na podwórzu, ani na placu. Szukalimy wszdzie i w
fabrykach.
— Gdzie widziano ich ostatni raz? — zawoa Atlung.
— Majerowa mówia, e widziaa, jak chopcy wybiegli z paczem z
parku, kiedy pan obieca im rózgi.
— Staw! — wymkno mi si z ust.
To nie by wyrzut, o nie, to by okrzyk rozpaczy.
— Stino! — krzykn Atlung.
By to krzyk najboleniejszy, jaki kiedykolwiek syszaem, i wybieg nagle,
a za nim ona, woajc go po imieniu.
— Przyniecie latarnie, — zawoa do ludzi w jadalni.
Wyszedem i ja, i wziwszy kapelusz, zwróciem si do Stiny.
— Chod ze mn i poka gdzie to jest.
Bez odpowiedzi, niewiadoma moe swych czynów, posza naprzód ze
zoonemi jak do modlitwy domi, szepczc pógosem sowa:
— Boe litociwy! Jezusie zlituj si nad nami! Boe miociwy!
Tak przeszlimy podwórze, i popdzili przez ogród do parku.
Zimno nie byo, tylko nieg pada. Jak we nie szedem ród mgy
nienej, za t wysok, modlc si postaci.
Zkd mi przyszo do gowy, eby wskaza na staw, niewiem, ale w takich
razach ustaje wszelki rozsdek. Przypomniaa mi si rozmowa z dziemi o
aniokach i o biednym Janku. A jeeli nie poszy nad staw, to moe s
gdzieindziej; przyjaciel ich Janek, mia dosta dzi skrzyda i pój do
swego ojca; siedz wic gdzie moe pod jakiem drzewem i czekaj, a w
takim razie zmarzn mog. I widziaem przed sob dwoje dzieci, nie
mogcych powróci do domu.
Zwierzyem si Stinie z moich myli, lecz szepna mi tylko rozpaczliwie:
— Módl si pan ze mn, módl si pan!
— O co mam si modli? eby chopcy umarli i poszli do nieba i zostali
anioami?
Spojrzaa na mnie przeraona, odwrócia si, i kroczya ju dalej w
najgbszem milczeniu.
Szlimy przez las, drog prowadzc do stawu o ile uprzytomniem to
sobie z opowiadania maego Janka, zanim dotarlimy do niego, musielimy
przej wiksz cz parku, do miejsca, w którem rozlewa si strumie i
urzdzona bya grobla; eby znów doj do stawu, trzeba byo przej
grobl.
Stina sza wci naprzód, a przeszedszy grobl i zobaczywszy oboje
rodziców na tem samem miejscu, uklka i pakaa. Ogarn mnie al
szczery.
Z za lasu doszy nas gosy ludzi, nadchodzcych z latarkami.
— Niema dziury w stawie! — zapewni nareszcie gos Atlunga, a w lad
za nim, usyszelimy okrzyk Stiny:
— Niechaj Pan Bóg bdzie pochwalony!
Nad grobl jednak oboje maonkowie stali bez ruchu, trzymajc si w
objciach. Pobiegem do nich. Pani Atlung obejmowaa ramionami szyj
ma, a on sta ku niej pochylony. Zatrzymaem si nieopodal, bo co do
siebie szeptali. Dopiero oprzytomnieli, widzc wiato latarni.
— Co teraz robi? Gdzie szuka? — odezwa si Atlung. Zbliyem si i
powtórzyem znów rodzicom moje przypuszczenie, czy nie siedz gdzie,
pod jakiem wielkiem drzewem i czekaj na litociwych anioów.
Atlung zwróci si tymczasem do ludzi, stojcych koo grobli i zapyta, czy
dzieci miay jakie paszczyki, gdy ich ostatni raz widziano. Odparli
przeczco, jak równie e i czapeczek nie widzieli na ich gówkach.
ród ludzi sycha byo gony pacz i kanie. Byo ich tam ze dwudziestu.
Atlung zawoa.
— Musimy cay park przeszuka, i okolic; zaczniemy od placów
roboczych.
Spojrzaem przed siebie. Masy drzew, pokrytych niegiem, czyniy
wraenie lasu skamieniaego.
— Krzyknij gono! — prosia Atlunga ona.
Uszed kilka kroków. Wród ciszy rozleg si gos jego:
— Antosiu! Stormie! Chodcie do tatki, i do mamy. Tatko ju si nie
gniewa!
Poruszyo si powietrze, czy spad nieg ostatni wanie i pochyli ga,
czy kto si zbliy do niej zbytnio — do, e Atlungowi w odpowiedzi
spad tu pat biay z wielkiej gazi i guchy oskot jak echo zadwicza
w caym lesie.
Ga, oswobodzona od ciaru podniosa si szybko i istny tuman niegu
powsta ponad nami, przy wstrznieniu tem bowiem, wszystkie gazie
zrzuca zaczy z siebie biae ciary.
Rozleg si chrzst i szelest dokoa nas, i zanim zdylimy zda sobie
spraw z tego, co si dzieje, naraz ssiednie drzewo zrzucio nieg ze
wszystkich swych gazi. Cinienie powietrza byo tak silne, e dwa, pi,
sze, dziesi, dwadziecia drzew z gwatownym haasem oswobadzao
si od ciaru. Za jedn grup szy inne, jedne za drugiemi, tu, koo nas,
przed nami, zdala od nas. Cay las dra, z oddali dochodzi grony odgos
grzmotu, wszystko dokoa stao w bieli mglistych oparów.
Lk ogarn nas pocztkowo, na odgos potnego ryku; zwolna jednak,
gdy oddala si od nas i rós, potnia, zapomnielimy o wszystkiem.
Drzewa stay znów smuke, swobodne, cudnie zielone. My wygldalimy,
jak ludzie ze niegu, wszystkie latarnie pogasy.
Zapalilimy jej na nowo i strzsnli nieg ze siebie.
— A gdyby tak dzieci ten nieg przysypa! — z niewymown trwog
zawoaa matka.
Uspokajali j, e to w adnym razie zaszkodzi by im nie mogo. Najwyej
mogy upa i nie módz i dalej, w kocu jednak wygrzebayby si
niezawodnie.
Nagle Atlung zawoa:
— Cicho!
Przeszo minut nikt nie mia odetchn, nasuchiwalimy, ale nic nie
syszelimy, prócz zdala jeszcze szemrzcych gazi.
Jeeli dzieci znajdoway si na skraju lasu, to niepodobna byo, aby z
miejsca, w którem si znajdowalimy syszeli nasze woania. Po obu
stronach wszak byy brzegi strumienia, wysze od grobli, gdziemy si
znajdowali.
— Idmy dalej i szukajmy! — zawoa Atlung wzruszony; lecz zanim
ruszylimy, prosi o chwil ciszy i zawoa:
— Antosiu! Stormie! Powrócie do tatki i do mamy!
Odpowiedzi nie byo adnej. Stalimy jeszcze przez chwil w milczeniu.
Cisza. Wziwszy on pod rk, z opuszczon gow puci si za nami
dalej w drog.
VI
Doszedszy do skraju lasu, rozdzielilimy si, ale w ten sposób, by si
módz wzajemnie widzie i sysze.
Zagbialimy si w lesie, ale bardzo wolno, gdy cay nieg z drzew lea
teraz pod nami, grub warstw, pokrywajc dawniej ju lecy. W
niektórych miejscach by tak gsty, e brnlimy w nim po kolana.
Kiedymy, uszedszy kawa drogi, zebrali si, aeby si znów za chwil
rozej, spytaem, czy to moebne, aeby dwaj malcy wytrzymali w lesie,
gdy si zciemnio. Lecz na to odpowiedzieli mi wszyscy, e chopcy byli
do tego przyzwyczajeni, e cay dzie, a nawet wieczorem bawili si
zawsze w lesie. Tutaj spotykali innych chopców, co sobie ze niegu robili
ludzi, budowali fortece, domy, w których czsto nawet, wewntrz, ze
wiatem przesiadywali.
Opowiadania te podday nam myl, czy chopcy przypadkiem i dzi czego
podobnego nie zrobili i nie poszli szuka swoich przyjació.
Ale nikt nie wiedzia, w jakiej by to stronie by mogo, poniewa nieg
upad bardzo niedawno. Ruszylimy tedy dalej, kade w swoj stron.
Niespodzianie, kiedy uszedem kilkadziesit kroków, spotkaem si ze
Stin; zbliylimy si do siebie. Zauwayem, e bya w zupenie innem
usposobieniu. Spytaem jej o przyczyn.
— O! — odpara, — Bóg tak wyranie do mnie przemówi! Teraz
znajdziemy chopców! Teraz wiem ju, dlaczego to si wszystko stao,
wiem tak dokadnie!
I jej oczy Madonny janiaa jakim blaskiem niepospolitym, a na delikatn,
blad twarz, wystpi wyraz zachwytu.
— Có to takiego, Stino?
— By pan poprzednio, wzgldem mnie bardzo surowy, syszaam co pan
mówi pani o mnie; ale ja to panu przebaczam. Mój Boe, czy i ja sama
nie zgrzeszyam? Czy nie zwtpiam o Bogu? Czy nie szemraam
przeciw Niemu? O, drogi Jego s cudowne! Tak jasno to teraz widz!
— Ale có takiego?
— Co? Pani Atlung od pó roku prosi Boga o jedn tylko ask, a my
dopomagalimy jej w tem: aby dzieci z ni nie rozczono. M cigle jej
tem grozi. Gdyby nie nieszczcie dzisiejsze, byoby si to napewno stao.
Ale Bóg j wysucha, moe i ja byam narzdziem w jego rku i mier
maego Janka, tak, napewno. Czy pan wtpi o tem?
— Ale jeeli dzieci rozchoruj si, a stanie si to niewtpliwie?
— Wtedy rodzice oboje bd czuwali nad niemi i nigdy ju, nigdy nie
przyjdzie im do gowy rozstawa si z niemi. Przekona si wtedy Atlung,
e toby j zabio. Bo ju dzi to widzi; tak, tak, przysig jej to uroczycie.
Mówia to wszystko szeptem, ale pewnym i stanowczym gosem.
Rozeszlimy si znowu, lecz spotykalimy si czciej, bo przepa, nad
któr szlimy, uniemoliwiaa w tej stronie dalsze poszukiwania.
— Brak mi jeszcze jednego wyjanienia, — szepnem Stinie. — Jeeli
kwestya pozostania dzieci przy matce, zalen bya od mierci tego
nieszczliwego dziecka, Janka, w takim razie i ten wielki spadek niegu,
który przed chwil widzielimy, wchodzi tu w gr musi, tylko nie mog
jeszcze sobie zda sprawy, w jaki sposób?
— Spadek niegu? Ale to by chyba czysty przypadek?
— A wic istniej przypadki?
— Tak, — odpara spokojnie. — Przypadek odgrywa nieraz wielk rol,
ale tu nie zastanawiam si dlaczego? To przecie wielka aska Boska, e
to, co widz, widzie mog, dlaczegó mam da wicej?
— Co pan myli z tym niegiem? — spytaa wreszcie zcicha.
— Powiem wam to, Stino. Pani Atlung, na krótko przed naszem
przyjciem do lasu powiedziaa mi, e nadzieja niemiertelnoci spada z
nieba na nasze dusze, tak samo biao, cicho i mikko, jak nieg na nag
ziemi.
— O, jakie to pikne sowa!
— A kiedy cay las dra i strzsa z siebie nieg, o, prosz, nie gniewajcie
si, pomylaem sobie, e nadzieja niemiertelnoci, tak ze strony pani
Atlung, jak waszej, i nas wszystkich opada w wielkiej trwodze o ycie
dzieci. Biegalimy ze zami wciekoci niemal, e dzieci oderwane zostay
od ycia, albo e wypadki, tu, na ziemi, postawiy je u progu wiecznoci.
— O mój Boe, tak!
— Ale ludzko, widzicie, miaa nadziej niemiertelnoci przez wiele
tysicy lat, bo jest starsz, o wiele starsz od chrzecijastwa, a jednak nie
postpilimy naprzód w tym kierunku.
— Tak, tak, masz pan suszno! Ktoby to by pomyla! — odpara i
zamylia si gboko.
— Powiedzielicie przedtem, Stino, e byem surowym wzgldem was, a
ja jednak nic innego nie uczyniem, tylko przypomniaem wam o tej
nadziei, któr wpoilicie w chopców. Uczylicie ich bo przecie, e jest
lepiej, o wiele lepiej u Boga, ni tutaj; e lepiej dosta skrzyda i zosta
anioem; bo to jest najszczytniejsze, co dziecko osign moe. Tak, e
anioy same przyjd i zabior nieszczliwe dzieci.
— O, jake byam nierozwan, jake mogam!
— Czy nie wierzycie w to sami?
— Naturalnie, e wierz. Ale ta myl, bya czsto w yciu jedyn pociech
dla mnie.
I w sposób wzruszajcy, opowiedziaa mi, e gowa jej nie jest ju tak
mocn jak przedtem, e tyle cierpiaa i pakaa, i e jedyn jej pociech
jest wanie nadzieja na lepsze ycie.
Tymczasem rozpaczliwe nawoywania Atlunga powtarzay si od czasu do
czasu.
I nagle przypomniay nam one okrutn rzeczywisto, e nie znalelimy
jeszcze dotd dzieci, a czem duej to trwao, tem pewniejsi bylimy, e
jeli ocalimy ich od mierci, to przynajmniej nie unikn cikiej choroby.
nieg pada cigle, tak, e pomimo ksiyca ruszalimy si jak we mgle.
Naraz ród mgy i ciszy, usyszelimy jakie gosy, ale to nie by krzyk
Atlunga; nie mogem odróni wyrazów, ale zaraz usyszelimy znów
jakie nawoywanie, potem jeszcze i jeszcze inne, i wreszcie ostatni,
wyrany okrzyk:
— Syszaam pacz ich!
Mówia to jaka kobieta. Pobiegem, inni za mn, wszyscy w kierunku, w
którym gos si odzywa.
Jakkolwiek bylimy ju bardzo zmczeni tem brniciem po niegu, nowe
siy wstpiy w nas teraz i bieglimy lekko, jak po gadkiej pododze.
wiato latarni, drgajce, olepiao nas, nikt nie mówi, mona byo sysze
krótkie przyspieszone oddechy.
— Cicho! zawoaa jaka moda dziewczyna, i zatrzymaa si. Poszlimy
wszyscy za jej przykadem, bo syszelimy ju wyranie donony pacz
dzieci, które czas duszy byy same, nikt ich nie sysza i naraz
nadchodzia pomoc.
— O mój Boe! — zawoa jaki starszy czowiek, który zdawa si pacz
ten rozumie.
Szlimy dalej, ju cokolwiek uspokojeni. Przeszlimy staw, i kawa lasu,
gdzie drzewa stanowiy równ alej.
Pacz stawa si coraz wyraniejszy, a w kocu ju usyszelimy zmieszane
z nim gosy pieszczotliwe.
Byy to gosy matki i ojca. Oni dotarli pierwsi.
Gdymy byli ju na miejscu, dostrzeglimy dwie czarne postacie: oboje
rodzice klczeli, przed dziemi, tulc je do swego ona.
Po za niemi leaa caa olbrzymia biaa masa, na której chopcy szukali
schronienia. Gdymy si zbliyli z latarniami, przekonalimy si, e dzieci
wygldaj okropnie, cae sine, z opuchnitemi rczkami, i twarzami. Na
pieszczoty rodziców nie odpowiaday wcale, tylko pakay i pakay.
Wzruszenie panowao ogólne. Wszyscy prawie, nie wyczajc mnie,
pakali i zawodzili.
Atlung wsta pierwszy i wzi starszego chopca na rk, ona za
modszego, nie pozwalajc si w tem nikomu wyrczy; i obsypujc
dziecko pieszczotami. Potykaa si kilkakrotnie, upada w kocu, lecz
adnej pomocy przyj nie chciaa. I spojrzaa w niebo, jakgdyby chcc
zapyta, jake si to wszystko sta mogo. Stina podniosa dziecko, kto
inny jej wsta pomóg; chopiec zacz znów matki wzywa, lecz m
wzi i jego i poszed szybko naprzód, pobiega za nimi i ona, obsypujc
dzieci wraz z mem pieszczotami.
A kiedy ich tak we mgle nienej widziaem paczcych i pocieszajcych
dzieci, pomimowoli dawne myli zbudziy si w pamici.
Dwaj biedni malcy chwycili starszych za sowo, ku ich wielkiemu
przeraeniu. Gdybymy mieli prawo tak myle, to dzieci, cho nam tego
powiedzie nie mogy, szukay rzeczywistoci wyszej, nad t, któr my
znamy.
Wierzyy w co bardziej, ni my, kochajcego, w lepsze, ni nasze, ycie.
Z t wiar, ród niegu i zimna, cudu oczekiway. Gdy grzmot targn
powietrzem, zadray moe w oczekiwaniu — a tylko przez nieg
zasypane zostay.
Ilu miay poprzedników?
VII
Natychmiast prawie opuciem Skogstad, nie poegnawszy si z
Atlungami. Do stacyi dostaem konia. nieg pada jeszcze troch, ale
chmury coraz si rozpraszay i wiato ksiyca lnio coraz janiej. Las
wyglda, jak naród zamany i zwyciony; ciar, który nosi, wikszy by
ni jego siy. Sta jednake cierpliwy, szczyt, przy szczycie, bez koca; to
by naród czasów zamierzchych. I widziaem w wyobrani mojej
pokolenia zanike, ród mgy i pyu, nie poznajce si nawzajem, walczce
przeciw sobie, zabijajce si minami nawzajem; ale tumany pyu, zawsze
wznosiy si ponad niemi. I ja widziaem wród nich wszystkich tych, co
rany mieli, co umrze musieli. Dostrzegem wród nich, tkliwe, delikatne
dusze, które dokonyway rzeczy najszczytniejszych i najpikniejszych, jak
owi duchowni lekarze egipscy, którzy chorych i umierajcych ratowali od
mierci a na rany kadli lekarstwa mistycznych symboli.
Ale stosunki spoeczne, najwieszej nawet, doby ostatniej, widziaem
pokryte, grubemi warstwami pyu. Uwolni ycie od nich, znaczyoby
zburzy cay dzisiejszy porzdek spoeczny.
Obrazy te staway si coraz bardziej mczce; wypyny za to z nich, co
tylko przeyte chwile; syszaem aosny, gorzki pacz dzieci, które
kochajce ramiona unosiy z jednej warstwy pyu, w drug, jeszcze
wiksz.
Wydostaem si nareszcie z lasu samego i jechaem wzdu niego drog,
prowadzc do stacyi na gór.
Kiedy stanem nareszcie na miejscu i rzuciem okiem na drzewa, tony
cae w wietle ksiycowem. Wspaniaym by las w swoim majestacie
pikna i powagi.
Widok ten uniós mnie i obrazy mojej wyobrani inn przybray posta.
Marzenie wszystkich ludów, powstae nieskoczenie dawno, w przeszoci
zamierzchej, z przed czasów najdawniejszych dziejów, wyaniajce si w
coraz nowych postaciach. A kada nowa oznacza zagad poprzedniej;
kada modsza, mniej przez rzeczywisto zasonita, pozwala szerzej,
swobodniej odetchn, a wreszcie ostatnie marze szcztki z czasem w
nico si obróc. Kiedy si to stanie?
Nieskoczono powraca zawsze, a z ni wszystko, co jest niepojte, ale to
ju ycia nie przytacza, nie osypuje go pyem; napenia raczej
pragnieniem oddania si.
Siedziaem znów w saniach, suchajc monotonnego gosu dzwonków.
Usnem. I znów pacz dzieci miesza si z ich dwikiem, i pomimo woli
Björnstjerne Björnson Py tum. nieznany Ta lektura , podobnie jak tysice innych, jest dostpna on-line na stronie wolnelektury.pl . Utwór opracowany zosta w ramach projektu Wolne Lektury przez fundacj Nowoczesna Polska .
I Droga z miasta, do Skogstadu, starego majtku ziemskiego rodziny Atlungów, w którym ponad lesistem wybrzeem rzeki, przecinajcej grunta, znajdowao si wiele znacznych fabryk, w zwykych okolicznociach, nie trwaa duej, ni dwie godziny, przy dobrej sannie jednak, zaledwie godzin. Szosa cigna si wzdu fiordów. Jadc z miasta, po prawej stronie miaem fiord, po lewej pagórkowato rozoone pola, a midzy niemi rozrzucone wille i dwory, wród drzew, krzewów i kwiecia. Te pagórki dalej przerastay w góry, okalajce drog, która tutaj stawaa si coraz pustsz i trudniejsz do przebycia, az w kocu, daleko w gb fiordu nie byo ju nic wida, jeno las i las. Ow las jodowy nalea wanie do posiadoci Skogstad, fabryki za, rozstawione ponad rzek, wyrabiay materyay drzewne, i przetwarzay je na papier. Rodzina Atlungów, pierwotnie francuzka, za czasów Hugonotów przybya na pónoc, jako pochodzca ze stanu niskiego; przez maestwa poczya si ze star, arystokratyczn rodzin Atlungów, i z czasem przybraa ich nazwisko. Jechaem z przyjemnoci. Niedawno upad nieg. ród biaego krajobrazu, powietrza przesiknitego atmosfer nien, fiord wydawa si zupenie czarnym. Drugi brzeg by niedaleko, ponad nim wznosiy si wysokie skay, obecnie te ubielone. Skoro tylko wjechaem w las, zapanowa on cakowicie nad memi mylami. Na sosnach pokady si wielkie paty niegu; przewanie jednak pokryta nim bya cz wschodnia; pozostao jednak tyle jeszcze drzew nieosypanych, e cay las w swej biaej szacie, lni ciemnozielonym blaskiem; tu i ówdzie wychylaa si uparcie ga zupenie zielona. Wkrótce ukaza si i waciwy Skogstad i podwórzec. Rzeka szemraa zdaleka, w oddali widnia szereg czerwonych dachów zabudowa. Po obu stronach podwórza stay domy robotnicze, oddzielone lasem lub parkiem. Odwróciem si teraz od mego towarzysza podróy — fiordu, i zajedaem do dworu. Tam, gdzie si park koczy, zaczyna si ogród, a wzdu niego przechodzia mniej wicej równa droga. Niegdy by i tutaj las, ale po nim pozostay tylko resztki, tworzce po obu stronach przeliczn alej, jednake wielkie, stare drzewa gdzieniegdzie ju day si zastpi modemi, a ten zagajnik by tak gsty, e dwór, do którego dojedaem, chwilami znika mi z oczu zupenie. Ale ba niena i tu sza za mn.
II Wraenia, jakie daje nam natura odgrywaj du rol w oczekiwaniu tego, co ma nastpi. Kobiet, ow jasnowos, któr niegdy widziaem, i któr za chwil miaem ujrze, wyobraziem sobie w bieli. Po raz ostatni spotkaem j przed dziewiciu laty w Dreznie, w jej podróy polubnej. Nosia ona wówczas czysto suknie bkitne, nie widziaem jej nigdy w biaej i nawet przypuszczam, e nie byoby jej w tym kolorze do twarzy, a jednak teraz widziaem j ca spowit biaoci. Pamitaem j dobrze, a szczególniej sytuacy, w jakiej ich najczciej widywaem: ona staa przy pianinie i piewaa, on jej akompaniowa; to, co piewaa, pewnie byo te „biae”, jakie hymny szczcia i radoci. Bya córk duchownego; przyjedali wanie z probostwa, z sielanki lubnej. Na probostwie syszaem o nich do czsto, a przy spotkaniu niejednokrotnie ponawiano prob, aebym odwiedzi ich, gdy bd w tej okolicy. I teraz wanie do nich jechaem. Gówny budynek we dworze, znany jest w Norwegii, jako jeden z najwikszych; aden z Atlungów nie zadawalnia si tem, co zbudowa jego poprzednik, i w ten sposób dom, wraz z kadem nowem pokoleniem wzrasta i wydua si. Ostatni przybudow dokona ju obecny waciciel, i nowe skrzydo byo zmodernizowanym gotykiem. Budynek gówny otaczay inne domy w pókole. Lawirowaem tedy pomidzy zabudowaniami, a wysiadszy z sanek, dotarem do drzwi wejciowych gotyckiego skrzyda. W caym domu nie ujrzaem ywej duszy, ani nawet psa. Czekaem chwil napróno, a potem wszedem na kurytarz, gdzie zdjem kapelusz i palto, a ztamtd ju trafiem do jasnego, duego przedpokoju. I tu nie byo nikogo, ale posyszaem ju zmiszane gosy: dwa dziecinne i jeden kobiecy, albo dwa kobiece i jeden dziecinny, tego rozpozna nie mogem, poznaem za to od razu pobon pie amerykask, któr piewali, znan w caym kraju: skarga maej dziewczynki, która kademu jest przeszkod, tylko nie Bogu w niebie, który przygarnia do siebie wszystkie, nieszczliwe dzieci. Skarga ta brzmiaa troch obco w tym jasnym pokoju, urzdzonym z wyszukanym gustem. Zapukaem do drzwi i wszedem do jednej z najpikniejszych bawialni,
jakie kiedykolwiek w kraju widziaem. Roztacza si std cudowny widok na fiord i bya licznie urzdzona. Stylowe meble stay na dywanach brukselskich, marmurowe biusty i posgi wspieray si na wspaniaych konsolach. Dwiki owej pieni ksiycowej, snuy si tu po ktach; chodziy one z ust kobiety i dwóch chopców, z których starszy móg mie lat okoo siedmiu, modszy sze niespena. Na odgos moich kroków, kobieta zwrócia spojrzenie ku drzwiom i dziwiona przestaa piewa. Dzieci siedziay odwrócone ku oknu, wic wejcia mego nie zauwayy i pieway dalej. Starszy chopczyk podobny by do rodziny ojca, modszy do matki, obu jednake obdarzya ona swemi wielkiemi, cudnemi oczyma. Starszy mia twarzyczk podun, wysokie czoo, rudawe wosy, i piegowat buzi, jak ojciec. Caa posta modszego, podobn bya do matki, figura nieco naprzód pochylona, a gowa, dla utrzymania równowagi w ty przegita, skutkiem czego usta nawpó otwarte, no i te same, szare, pytajce oczy, jasne wosy, spadajce w lokach na czoo, jak u niej. Obserwacye te robiem, gdy dzieci, ujrzawszy mnie, podeszy do stou, a kobieta, która wraz z niemi piewaa, powstaa, i zbliya si do mnie, widocznie nie wiedzc dobrze, czy jestem jej znajomym, czy te obcym. Gdy jednak usyszaa moje nazwisko, wyznaa z umiechem, e widziaa moj fotografi w albumie z podróy polubnej swoich pastwa. Objania mnie te, e Atlung jest w fabrykach i dopiero na obiad przyjdzie do domu, to jest za godzin, a ona jego posza do domków robotniczych, aeby odwiedzi pewnego staruszka, lecego na ou miertelnem. Opowiadaa mi to wszystko dwicznym, mikkim gosem, przypatrujc mi si badawczo. Ja za nie przypuszczaem nigdy, aebym móg ujrze zstpujc z ram twarz Madonny Carla Dolci, i dlatego przypatrywaem si jej równie badawczo. Osada gowy, profil, a nadewszystko oczy i brew, delikatno rysów i cay wyraz — prawdziwy Carlo Dolce! Wysza, zostawiajc mnie z chopcami, którymi zajem si natychmiast. Starszy mia imi Anto i umia chodzi na rkach, modszy Sztorm; malec wanie opowiedzia mi to o swoim bracie i o wielu innych jeszcze, cudownych rzeczach; najwidoczniej uwielbia go i podziwia. Starszy opowiada mi znów o braciszku, e dosta dzi od ojca w skór; Stina poskarya si ojcu: Stin nazywaa si ywy Carlo Dolci. Po tym, niezbyt dyplomatycznym wstpie do znajomoci, stali ju obaj przy mnie i opowiedzieli obaj razem to, co ich obecnie do najwyszego stopnia zadziwiao: W jednym z dworów robotniczych, mieszka Janek, to jest mieszka, bo wanie teraz jest ju u Pana Boga. Codzie prawie, bawi
si tu z niemi na podwórzu, im te wolno byo czsto chodzi do niego, i jak mogem wnosi z opowiadania, wizyty te dla chopców byy ziemi obiecan i rajem. Pewnego wieczoru, przed dwoma tygodniami, may Janek wanie o zmroku mia wraca do domu; to byo zanim spad nieg, a w parku by staw taki czarny i taki lnicy. Chcia przej przez niego, bo mu byo bliej, ale tego samego dnia wyrbali wanie w nim dziur, do poowu ryb potrzebn i zapomnieli j oznaczy, no i may Janek wpad w ni. Syszano na podwórzu krzyk dziecka, ale nie zwracano na to uwagi, bo wiele dzieci krzyczy na podwórzu. May Janek znikn, nikt nie wiedzia gdzie, a gdy znów lód wyrbali na stawie, to go tam znaleli. Ale chopcom nie byo wolno go zobaczy, za to byli na pogrzebie razem z dziemi ze szkoy. Nie pochowali go w kaplicy, jak dziadka i babci, tylko na cmentarzu. O, to byo przelicznie! pan nauczyciel piewa basem, stary kasztan wióz Janka; lea w biao pomalowanej trumnie, któr ojciec kaza z miasta przywie, a na trumnie byy wiece, które uwia mama ze Stin. Wszystkie dzieci dostay ciastka i jagody, przed pogrzebem, a na pogrzebie piewali wszyscy wanie to samo, co dzieci przed chwil. Stina ich tego nauczya. Janek by bardzo biedny, ale teraz ju mu dobrze, bo jest u Pana Boga, a w ziemi tylko trumna si zostaa. A co jest w trumnie? Tak, tam niema prawdziwego Janka, bo teraz jest zupenie inny Janek; anioki z nieba przyszy, do niego, do stawu ze wszystkiem, co odtd mie ju bdzie, tak, e nie potrzebowa nawet marzn w wodzie. To daleko, daleko adniej by z aniokami w niebie, ni tu na ziemi. Tak, to prawda, Stina tak powiedziaa. Ona te wolaaby tam by i tylko dla mamusi nie odchodzi, bo wtedy mama byaby taka sama. Wanie w tej chwili ukazaa si Stina, proszc dzieci, by z ni odeszy. Na lewo od pokoju, w którym siedziaem, drzwi stay otworem. Sdzc po pókach z ksikami, domyliem si, e to biblioteka. Miaem wielk ochot przekona si, jakie ksiki czyta ojciec tych dzieci, jeeli wogóle co czyta. Pierwsza, jak dostrzegem na biurku obok listów, ksig rachunkowych i wzorów tkanin fabrycznych, bya dzieem przyrodniczem Bain’a. W pierwszych rzdach na pókach, stay dziea innych angielskich przyrodników. Wziem pierwsze lepsze do rki i przekonaem si, e istotnie jest czytane. To si zgadzao z tem, co o Atlungu syszaem. W tej chwili odezway si dzwonki sanek. Postawiem ksik na waciwem miejscu i szybko opuciem bibliotek. Tymczasem wesza do domu pani jego i stana przedemn.
III Widok mój sprawi pani Atlung widoczn przyjemno, podesza do mnie szybko, podaa mi obie rce i patrzya tak dugo w oczy, a jej renice napeniy si zami. Sprowadzio je niewtpliwie wspomnienie polubnej podróy, tych najpikniejszych pewnie chwil w jej yciu. Po co jednak zy? Nie, nieszczeliw by nie moga; zostaa tak bardzo t sam, co niegdy, e, gdyby nie bardzo nieznaczna tusza, nie dopatrzybym najmniejszej zmiany. Wyraz twarzy ten sam, niewinny i pytajcy. Nawet wosy tak samo faloway dokoa przechylonej gowy; i tak samo usta byy napó otwarte. Wygldasz pani tak, jakby nic nie przeya od chwili, gdymy si po raz ostatni widzieli, — byy pierwsze moje sowa. Spojrzaa na mnie z umiechem i usiedlimy tu koo drzwi biblioteki. Opowiedziaem przyczyn mej podróy i otrzymaem podzikowanie, e nareszcie pamitaem o niej. Oddaem ukony od rodziców, o których przez chwil rozmawialimy. Opowiadaa mi, e wanie mylaa o ojcu, tak bardzo byaby pragna mie go dzi przy sobie, bo wanie wraca od umierajcego czowieka. To mówic, przybraa moj ulubion poz, oparszy gow nieco przechylon na rce i utkwiwszy oczy w sufit; may palec od czasu do czasu przytykaa do dolnej wargi. Nie patrzaa na mnie, pytajc, lub odpowiadajc, chyba e j co specyalnie zajo. — Czy pan wierzysz w niemiertelno? — spytaa nagle; zdumiony tem zapytaniem, spojrzaem na ni i znowu dostrzegem z, spywajc po twarzy, i inne po niej zapeniajce oczy. Odczuem w tej chwili, e pytanie to jest tylko dalszym cigiem jej myli i e dotyczyo sposobu mylenia jej ma; to te odparem zapytaniem: — Co sdzi m pani o niemiertelnoci? — Nie wierzy w miertelno indywidualnoci, — odpara; — odradzamy si w naszem otoczeniu, czynach, a szczególniej w dzieciach, ale uwaa tak niemiertelno za wystarczajc. Patrzaa w dal, jak przedtem, zazawionym wzrokiem; ale w gosie jej nie drgaa najmniejsza nuta niezadowolenia lub goryczy. — A wic pani mówi o takich rzeczach z Atlungiem? — Dzi ju nie. — W Dreznie wydawao mi si, e pastwo maj jednakie przekonania... — By wówczas pod wpywem mego ojca, a prawd powiedziawszy, nie wierz, eby sobie zupenie jasno zdawa z tego spraw. To tak zwolna
przychodzio. — Tak, dostrzegem par ksiek, które teraz znalazy miejsce w tych rzdach. — Tak, Albert zmieni si. Powiedziaa to zupenie spokojnie, tylko may paluszek dotyka ust nerwowo. — A któ si zajmuje wychowaniem dzieci? — spytaem. Zdawao mi si, e nie ma ochoty odpowiedzie na to pytanie, przez grzeczno jednak odpara: — Nikt. — Nikt? — Albert chce, eby i nadal tak byo. — Ale droga pani, jeli si kto nie zajmuje nawet dziemi, uczy je tylko czyta i pisa, to przecie opowiada im to i owo. — Tak, jak kto chce; a waciwie robi to Stina. — A wic to dzieje si tylko jakby przypadkowo? — Zupenie przypadkowo, — odpara prawie obojtnie. Opowiedziaem jej w krótkich sowach rozmow moj z dziemi o aniokach, o drugiem yciu, i zapytaem jej, czy to aprobuje. — Tak, czemu nie? — Spojrzaa na mnie z przedziwn niewinnoci, ale poniewa nie zaraz jej odpowiedziaem, zwolna twarzyczka jej pokrywa si zacza rumiecem. — Jeeli trzeba im opowiada co koniecznie, to przynajmniej co takiego, co pobudza ich dziecinn wyobrani... — Ale to burzy rzeczywisto, droga pani, i równa si, przytumianiu ich zdolnoci umysowych. — Czyli, e doprowadza je do obdu? — No, jeeli nie to, to w kadym razie przeszkadza waciwemu kierunkowi rozwoju. — Nie rozumiem pana. — Jeeli pani uczy dzieci, e ycie doczesne nie jest niczem wobec przyszego, e istnienie niczem, wobec szczcia nieistnienia, e czowiekiem by, jest o wiele mniej, ni anioem, e ycie o wiele mniej warte od mierci — w takim razie nie jest to waciwa droga objanienia dzieciom, jak maj pojmowa ycie, kocha je, jak pojmowa swoje obowizki obywatelskie, pracy, mioci ojczyzny. — Ach, tak pan to rozumie, to ju póniej si zrobi. — Póniej, jak ju cay ten py pokryje ich dusz? Pani Atlung zamylia si gboko.
— Dlaczego pan uywasz wyrazu „py?” Wyobraam sobie zaraz, co, co ju byo, mino, a teraz uwolnione z wizów rozprasza si i osiada na wszystkich pustych miejscach. — Zamilka na chwil. — Czytaam o pyle, e trujce materye z zepsutych przedmiotów zbiera i roznosi je; ale tego chyba pan nie masz na myli? Nie rozumiaem, co chciaa przez to powiedzie. — To zaley, odparem, na co py pada. U ludzi zdrowych, powoduj mg, pospno, tak e zasania jasno spojrzenia. Jeeli za pyu nikt nie otrznie, gromadzi si on spokojnie na cale gruboci, a machina nie moe ju i dalej. Zwrócia si ywo do mnie: — Jake pan na t myl wpade? czy widziae ile tu ley pyu? Tu, wszdzie?... Wyznaem, e zauwayem. — A jednak Stina nic innego nie robi, tylko obkurza, i ja w pierwszych czasach naszego maestwa nic innego nie robiam. Nie rozumiem tego. W domu mojej matki cigle syszaam o kurzu. W koo ojca nawet chodzia z mokr cierk. Irytowa si okropnie, e psuje mu ksiki i papiery, a ona twierdzia, e nikt tyle, co on, pyu nie sprowadza. Zaledwie opuci swój gabinet ju bya ze cierk i szczotk; potem przysza kolej na mnie. Twierdzia, e ja jestem jak ojciec, za sob kurz wlok i nigdy nie umiem, nic dobrze okurzy. Tem wiecznem okurzaniem byam tak zmczon, e wyszedszy za m, uwaaam za raz, e nie potrzebuj sama okurza i mog to innym pozostawi, ale tu myliam si jednak. Teraz daam spokój. To ju nic nie pomoe. Widocznie nie mam zdolnoci do obchodzenia si z pyem. Po chwili, cigna dalej, zasunwszy si gbiej w fotel: — e te pan musia take o kurzu mówi! — Nie dotknem pani przecie? — Czy pan moe to przypuszcza? — I najnaturalniejszym w wiecie tonem dodaa: — Czowiek, który przey dziewi lat z Albertem, nie moe si ju nigdy czu dotknitym. Czuem si zakopotany. Po co si u licha mieszaem w nieswoje rzeczy. Zamilkem. I ona siedziaa, a raczej wpó leaa, nic nie mówic. W kocu jednak usyszaem sowa, jakby z oddali pynce: — Ale py motyla jest jednak pikny, i po dugiej chwili, pógosem wypyno na usta jej pytanie: — amanie si promieni... rozmaite amanie promieni... — zatrzymaa si
nagle, nadstawia ucha i wstaa; usyszaa kroki Atlunga w przedpokoju. I ja te wstaem.
IV Drzwi otwary si szeroko i wszed wysoki, szczupy mczyzna w obszernem ubraniu, noszcem na sobie lady pracy w fabrykach. Przymruy zlekka oczy, ujrzawszy mnie i po chwili umiech zagoci na dugiej twarzy. Przeliczne biae zby zalniy i zawoa szczerze ucieszony: — Wic to pan, doprawdy? Ucisn mi obie rce, a potem obj on i doda: — Jak to mio, Amelio, nieprawda? Przypomina nam nasze pikne drezdeskie czasy. I potem serdecznie mnie pyta o zdrowie, o podró, w kocu zacz opowiada, chodzc po pokoju, o swoich zajciach, przyczem dotyka coraz to jakiego przedmiotu, i bra go do rki, i trzyma, nie tak, jak my, w palcach, ale ca doni. ona wysza tymczasem i wkrótce wrócia, zapraszajc nas do stou. Ale w tej wanie chwili Atlung podchodzi do pianina, gdzie leay otwarte nuty. Zacz gra, a potem wiersz za wierszem piewa dug pie. ona przypomniaa mu o jedzeniu, gdy skoczy. — Amelio, spróbujmy ten duet, — poprosi j, i zacz akompaniament. Umiechna si do mnie, stana jednak przy nim i zacza piewa. Gosy ich, sopran z barytonem, doskonale si zleway, i dopeniay. Kto przez chwil choby nie móg zrozumie, w jaki sposób zeszo si tych dwoje ludzi, wystarczyo aby posucha ich piewajcych. Nie byo w ich piewie siy, ani szkoy, ani opracowania pojedyczych tonów i akordów, ale odczuwa si dawao doskonae odczucie i harmonia melodyi. Gosy zleway si w jeden ton, roztaczajc dokoa szczególny urok. I piewali wiersz za wierszem, a czem duej trwaa pie, tem doskonalej. Kiedy nareszcie skoczyli i przeszlimy do sali jadalnej, a pan domu oddali si, aby da Stinie klucz do piwnicy, zauwayem w oczach pani Atlung tylko cichy, pikny wyraz zadowolenia. Zasiedlimy do stou, a po chwili zjawi si Atlung z piwnicy, dokd musia sam si uda, tak zabrudzony, emy oboje parsknli miechem. Zmieniwszy ubranie i umywszy si zasiad nareszcie do stou, i jad prdko i arocznie, a nasyciwszy pierwszy gód, spyta o chopców: zjedli ju, bo nie mogli tak dugo czeka. — Czy pan widzia dzieci? — Tak, odparem, i wtrciem par sów, o ich naturalnej prostocie i o
podobiestwie do obu rodzin. — To le, — wtrci Atlung, — e obie rodziny maj stosunkowo zanadto rozwinit wyobrani. Jest co mikkiego w tych charakterach i to wanie odziedziczyli nasi chopcy. Przed dwoma tygodniami np. odegra si tu smutny dramat. Towarzysz zabaw naszych chopców utopi si w stawie rybnym. Co dzieci z tej historyi, naturalnie przy pomocy Stiny, zrobiy, to jest istotnie niepojte. Dzi jeszcze o tem mylaem; waciwie nic nie powiedziaem, bo w gruncie rzeczy to do zabawne i nie chciaem Stinie robi wymówek, ale jednak to byo okropnie gupie. Stanowczo, Amelio, lepiej bdzie odda ich do szkoy, ni pozwoli, aby poddawali si tak wszelkim wraeniom. ona nie odpowiedziaa. O jedzeniu znów zapomnia. Po chwili wzi ksek, ale w sekund ju nie pamita, e go trzyma na widelcu. I tak przy obiedzie siedzielimy przeszo godzin, przyczem Atlung rozbiera i cytowa Spencera „O wychowaniu”, nie baczc na to, e ja zadaem mu pytanie, czy go czyta, z czego wnosi naleao, e sam chyba równie przestudyowaem go dokadnie. Punkt po punkcie cytowa ustpy z ksiki i robi przytem swoje uwagi. Midzy innemi te, e jeli wedug Spencera nauka o wychowaniu powinna by wprowadzon do szkó, jako jeden z najwaniejszych przedmiotów, to jednake, bardzo wielu nie zdobdzie talentu wychowywania dzieci, bo to stanowczo jest talentem, który bardzo niewiele osób istotnie posiada. On ze swojej strony chcia, jak tylko dzieci bd ju do due, posa je do pewnej pani, która, zdaniem jego, talent ten posiada. Mówi o tem, jakgdyby to bya rzecz oddawna postanowiona. Zdziwiem si, e nie mówia mi nic o tem, gdymy przed przyjciem ma, mówili o wychowaniu dzieci. Naraz Atlung chwyci za zegarek i przypomnia sobie, e musi si jeszcze spotka z Hartmanem, swoim dysponentem, przeprosi mnie i wybieg. Droga do miasta, komi, z wypoczynkiem, trwa musiaa kilka godzin; przypuszczaem, e zostan nie w por, i postanowiem poegna si po kawie. Pani Atlung przeprosia mnie, e musi zagldn do kuchni, a ja chciaem si troch rozejrze po podwórku. Na schodach doszed mnie gony miech dzieci, a za nim w lad wymys taki, e nie mogo mi si w gowie pomieci, eby móg by przez dzieci pomylany, a có dopiero gono na podwórzu wypowiedziany. Najprzód wymówi go starszy, a za nim modszy. Chopcy stali na dworze, a wymys ów tyczy si dziewczynki, stojcej w szopie i zajtej oczyszczaniem sani.
Po chwili chopcy krzyknli drugi wymys, gorszy jeszcze, ni poprzedni, a potem posypay si coraz gorsze wymylania, którym towarzyszyy wybuchy miechu. Jasnem byo, e im kto trzeci podpowiada. Dziewczynka milczaa, spogldajc tylko na kogo, co sta po za nimi w remizie. Ztamtd doleciay mnie drwinki; i Atlung wyszed ubrany, prowadzc swego konia. Chopcy, ujrzawszy ojca przelkli si bardzo, bo nagle uprzytomnili sobie te szkaradne wymysy, waciwie po to wypowiadane, aby komu trzeciemu odda z przysug. Ojciec krzykn gono: — Poczekajcie, niech tylko wróc do domu, dostaniecie porzdne rózgi. Wsiad w sanie i zaci konia. W przejedzie dostrzeg mnie i skin mi przyjanie gow. Chopcy stali przez chwil, jak skamienieli. Poczem starszy biedz zacz, jak tylko móg najszybciej, a modszy za nim, woajc z paczem: — Czekaj, Anto, czekaj, zabierz Storma z sob! I zniknli za szop, ale dugo jeszcze syszaem pacz modszego.
V Straciem humor i chciaem si poegna. Ale kiedy wszedem do pokoju, pani domu siedziaa na wygodnym fotelu w bawialni; zaledwie si pokazaem, zagadna mnie: — Co pan myli o Wychowaniu Spencera? Czy pan sdzi, e teorye jego mona zastosowa do praktyki? Nie chciaem wdawa si w dyskusy na ten temat i dlatego odparem tylko: — Praktyka ma pani, nie jest w kadym razie w zgodzie ze Spencerem. — Praktyka mego ma? — O ile mi si zdaje nie ma adnej. Umiechna si. — Pani zdaniem, nie troszczy si o dzieci? — O, w tym wzgldzie podobny jest do wszystkich innych mczyzn, — bawi si oni tylko czasem dziemi, albo je bij, jeli zrobi co takiego, co im si nie podoba. — Pani sdzi, e oboje maonkowie jednako s odpowiedzialni za dzieci. — No, naturalnie. Ale mczyni i tu zrobili sobie podzia taki, jak im si podobao. Pragnem odej. Spojrzaa na mnie dziwiona i spytaa mnie, czy nie chciabym przynajmniej napi si wpierw kawy? — Ale prawda, — dodaa — przecie pan tu niema nikogo, z kim mógby porozmawia. Nie bya ona pierwsz zamn kobiet, która czynia przeciw mowi ukryte wycieczki. — Pani stanowczo nie ma powodu mówi do mnie w ten sposób. — Istotnie; prosz mi darowa. Odpowied brzmiaa troch ponuro; jeli si nie myl pani domu bya blisk paczu. — Usiadem tedy przy niej i zaczem: — Mam to uczucie, droga pani, e pani potrzebuje z kim pomówi, ale ja si do tego nie nadaj. — Czemu? — spytaa. — Jeeli ju nie z innego powodu, to choby dla tego, e taka rozmowa musi mie cig dalszy, bo daje wiele do mylenia, a ja musz dzi odjecha. — A czy pan nie moe powróci? — Czy pani yczy sobie tego? Zamilka na chwil, poczem odpara zwolna:
— W zasadzie znam w yciu tylko jedno wielkie pragnienie, a to do spenienia go, moe mi by wanie potrzebny powrót pana. — O có idzie, droga pani? — Tego powiedzie panu nie mog o ile nie otrzymam obietnicy powrotu. — W takim razie przyrzekam pani. — Dzikuj. Przysunem si do niej i wziem j za rk. — Co pani ciy? — Nie, nie teraz. Jak pan powróci. Musi nam pan dopomódz, o ile pan bdzie uwaa to za dobre. — Naturalnie. Przecie ja w wielu wypadkach myl tak, jak Atlung. On bdzie si liczy z pani argumentami. — Nie, z mojem zdaniem on si nie liczy, prosz mi wierzy. — Wic niech si pani o to postara. — Nie, tak byoby najgorzej. U niego wszystko zaley od usposobienia. — Ale prosz pani, przecie widziaem, e was czy nad wyraz miy stosunek. — Mój Boe, tak, bawimy si ze sob czsto i to nawet bardzo dobrze. Miaem to uczucie, e nie chce, abym na ni patrza. Usunem si tedy: tymczasem mrok zapada coraz gbszy. — Czy pan sobie przypomina nas w Dreznie? — Tak. — Bylimy modzi i bawilimy si. Zarczy si — to byo bardzo interesujce; a wyj za m, mie swój dom, jeszcze bardziej. Mie dzieci jednak — mniej. I oto siedz tu w domu, którym nie potrafi rzdzi i mam dzieci, które adne z nas chowa nie umie, przynajmniej Atlung. — Przecie pani ma pomoc? — To jest waciwie mojem nieszczciem. Chciaem si zapyta, co przez to myli, gdy drzwi jadalnego pokoju otworzyy si zcicha. Stina wesza z lampami. Gdy opuszczaa pokój, matka zapytaa o dzieci. Stina odpara e wanie szukaj ich, bo ich niema na podwórzu. Pani domu nie zwracaa uwagi na jej sowa. — Kto jest Stina? — zapytaem, gdy drzwi si za ni zamkny. — O, to bardzo nieszczliwe stworzenie; miaa ojca pijaka, który j bi. Potem dostaa ma pijaka, który j te bi. Ju nie yje. — Czy dawno jest ju w domu pastwa? — Od chwili, jak spodziewa si zaczam pierwszego dziecka. — Ale to okropnie smutna towarzyszka dla pani.
— Naturalnie, e nie jest zabawna. — Byoby wic lepiej, eby dom opucia. — To byoby przeciwne tradycyom. Starsza osoba tu w tej rodzinie musi dzieci doglda, a ta starsza osoba musi w tej rodzinie do mierci pozosta. Zreszt Stina jest dobr i uczciw. Przyniesiono kaw. Pani Atlung podaa mi filiank i rzeka: — Gdy jechaam dzi rano do umierajcego czowieka, tamt stron parku, wpado mi na myl, e nieg na tych ogooconych z lici drzewach, przedstawia waciwie najpikniejszy obraz nadziei niemiertelnoci na ziemi. Nieprawda? Taki czysty idzie z góry i taki miosierny. — Pani sdzi, e on z nieba spada? — Spada na ziemi. — To prawda, ale pochodzi te z ziemi . Udawaa, e nie syszy mojej uwagi i cigna dalej: — Mówie pan przedtem o pyle, ale ten biay czysty na zmarznitych gaziach i na zielonej ziemi, to przecie jak poezya wiecznoci, tak mnie si przynajmniej wydaje. — A któ t poezy stworzy? Wielkie jej oczy spoczy teraz na mnie, ale nie pytajco, lecz stanowczo. — Jeeli niema objawienia na zewntrz, to istnieje ono na wewntrz. I kady, kto tak czuje, posiada je. Nigdy pikniejsz, ni w tej chwili nie bya. Naraz usyszelimy kroki w przedpokoju. Atlung powraca, i za chwil, zmieniwszy ubranie, wchodzi do nas. Spotka dysponenta swego po drodze i zaatwi z nim interesy. ona wodzia za nim wzrokiem pytajcym. Albo byo jej niemio, e zbyt wczenie przyjecha i przerwa nam rozmow, albo dostrzega, e jest w zym humorze. Po chwili opowiedzia jej, co zaszo z dziemi; i e obieca im rózgi; by wzburzony i w kocu doda, e czego innego potrzeba, ni rózeg. Ona staa nieruchoma. Na twarzy jej malowao si przeraenie. Obejrzaa si po pokoju, jakby oczekiwaa czego jeszcze straszniejszego. — Musz ci to w kocu powiedzie, Amelio, e jutro dzieci std wywioz, — doda w kocu. Zwolna osuna si na sof, tak wolno, e zdaje mi si, i sama nie wiedziaa, e siada. Oczów z niego nie spuszczaa. Czegó bardziej bezradnego i nieznoliwego nie widziaem jeszcze w yciu. — Kochasz tak bardzo dzieci, Amelio, e pogodzisz si z tem. Teraz sama widzisz do czego to prowadzi, e po raz ostatni ulegem twoim probom. Zdawao mi si, e jeszcze jedno sowo z jego strony, a zabije j. Czy nie
widzia tego? Niewiem, czy odgada moje wspóczucie, ale nagle spojrzaa na mnie, wycigna do mnie rce. Rozpaczliwa proba leaa w tym ruchu. Zrozumiaem natychmiast, e to byo jej jedynem pragnieniem, w tem chciaa odemnie pomocy. Ukrya twarz w doniach i tak siedziaa bez ruchu. Niewiem, czy pakaa, zdaje mi si, e si modlia. On chodzi po pokoju, spoglda na ni, lecz krok jego by coraz pewniejszy. Drzwi od jadalni otworzyy si zcicha. Na progu ukazaa si Stina, bledsza jeszcze ni przedtem. Przystan i Atlung. — Co si stao, Stino? — zapyta. Nie odpowiedziaa zaraz, spojrzaa tylko na swoj pani, która podniosa gow. — Co si stao, Stino? — powtórzya. — Chopcy... — zacza i zatrzymaa si. — Co chopcy? — powtórzyli oboje. — Niema ich, ani na podwórzu, ani na placu. Szukalimy wszdzie i w fabrykach. — Gdzie widziano ich ostatni raz? — zawoa Atlung. — Majerowa mówia, e widziaa, jak chopcy wybiegli z paczem z parku, kiedy pan obieca im rózgi. — Staw! — wymkno mi si z ust. To nie by wyrzut, o nie, to by okrzyk rozpaczy. — Stino! — krzykn Atlung. By to krzyk najboleniejszy, jaki kiedykolwiek syszaem, i wybieg nagle, a za nim ona, woajc go po imieniu. — Przyniecie latarnie, — zawoa do ludzi w jadalni. Wyszedem i ja, i wziwszy kapelusz, zwróciem si do Stiny. — Chod ze mn i poka gdzie to jest. Bez odpowiedzi, niewiadoma moe swych czynów, posza naprzód ze zoonemi jak do modlitwy domi, szepczc pógosem sowa: — Boe litociwy! Jezusie zlituj si nad nami! Boe miociwy! Tak przeszlimy podwórze, i popdzili przez ogród do parku. Zimno nie byo, tylko nieg pada. Jak we nie szedem ród mgy nienej, za t wysok, modlc si postaci. Zkd mi przyszo do gowy, eby wskaza na staw, niewiem, ale w takich razach ustaje wszelki rozsdek. Przypomniaa mi si rozmowa z dziemi o aniokach i o biednym Janku. A jeeli nie poszy nad staw, to moe s gdzieindziej; przyjaciel ich Janek, mia dosta dzi skrzyda i pój do swego ojca; siedz wic gdzie moe pod jakiem drzewem i czekaj, a w takim razie zmarzn mog. I widziaem przed sob dwoje dzieci, nie
mogcych powróci do domu. Zwierzyem si Stinie z moich myli, lecz szepna mi tylko rozpaczliwie: — Módl si pan ze mn, módl si pan! — O co mam si modli? eby chopcy umarli i poszli do nieba i zostali anioami? Spojrzaa na mnie przeraona, odwrócia si, i kroczya ju dalej w najgbszem milczeniu. Szlimy przez las, drog prowadzc do stawu o ile uprzytomniem to sobie z opowiadania maego Janka, zanim dotarlimy do niego, musielimy przej wiksz cz parku, do miejsca, w którem rozlewa si strumie i urzdzona bya grobla; eby znów doj do stawu, trzeba byo przej grobl. Stina sza wci naprzód, a przeszedszy grobl i zobaczywszy oboje rodziców na tem samem miejscu, uklka i pakaa. Ogarn mnie al szczery. Z za lasu doszy nas gosy ludzi, nadchodzcych z latarkami. — Niema dziury w stawie! — zapewni nareszcie gos Atlunga, a w lad za nim, usyszelimy okrzyk Stiny: — Niechaj Pan Bóg bdzie pochwalony! Nad grobl jednak oboje maonkowie stali bez ruchu, trzymajc si w objciach. Pobiegem do nich. Pani Atlung obejmowaa ramionami szyj ma, a on sta ku niej pochylony. Zatrzymaem si nieopodal, bo co do siebie szeptali. Dopiero oprzytomnieli, widzc wiato latarni. — Co teraz robi? Gdzie szuka? — odezwa si Atlung. Zbliyem si i powtórzyem znów rodzicom moje przypuszczenie, czy nie siedz gdzie, pod jakiem wielkiem drzewem i czekaj na litociwych anioów. Atlung zwróci si tymczasem do ludzi, stojcych koo grobli i zapyta, czy dzieci miay jakie paszczyki, gdy ich ostatni raz widziano. Odparli przeczco, jak równie e i czapeczek nie widzieli na ich gówkach. ród ludzi sycha byo gony pacz i kanie. Byo ich tam ze dwudziestu. Atlung zawoa. — Musimy cay park przeszuka, i okolic; zaczniemy od placów roboczych. Spojrzaem przed siebie. Masy drzew, pokrytych niegiem, czyniy wraenie lasu skamieniaego. — Krzyknij gono! — prosia Atlunga ona. Uszed kilka kroków. Wród ciszy rozleg si gos jego: — Antosiu! Stormie! Chodcie do tatki, i do mamy. Tatko ju si nie gniewa!
Poruszyo si powietrze, czy spad nieg ostatni wanie i pochyli ga, czy kto si zbliy do niej zbytnio — do, e Atlungowi w odpowiedzi spad tu pat biay z wielkiej gazi i guchy oskot jak echo zadwicza w caym lesie. Ga, oswobodzona od ciaru podniosa si szybko i istny tuman niegu powsta ponad nami, przy wstrznieniu tem bowiem, wszystkie gazie zrzuca zaczy z siebie biae ciary. Rozleg si chrzst i szelest dokoa nas, i zanim zdylimy zda sobie spraw z tego, co si dzieje, naraz ssiednie drzewo zrzucio nieg ze wszystkich swych gazi. Cinienie powietrza byo tak silne, e dwa, pi, sze, dziesi, dwadziecia drzew z gwatownym haasem oswobadzao si od ciaru. Za jedn grup szy inne, jedne za drugiemi, tu, koo nas, przed nami, zdala od nas. Cay las dra, z oddali dochodzi grony odgos grzmotu, wszystko dokoa stao w bieli mglistych oparów. Lk ogarn nas pocztkowo, na odgos potnego ryku; zwolna jednak, gdy oddala si od nas i rós, potnia, zapomnielimy o wszystkiem. Drzewa stay znów smuke, swobodne, cudnie zielone. My wygldalimy, jak ludzie ze niegu, wszystkie latarnie pogasy. Zapalilimy jej na nowo i strzsnli nieg ze siebie. — A gdyby tak dzieci ten nieg przysypa! — z niewymown trwog zawoaa matka. Uspokajali j, e to w adnym razie zaszkodzi by im nie mogo. Najwyej mogy upa i nie módz i dalej, w kocu jednak wygrzebayby si niezawodnie. Nagle Atlung zawoa: — Cicho! Przeszo minut nikt nie mia odetchn, nasuchiwalimy, ale nic nie syszelimy, prócz zdala jeszcze szemrzcych gazi. Jeeli dzieci znajdoway si na skraju lasu, to niepodobna byo, aby z miejsca, w którem si znajdowalimy syszeli nasze woania. Po obu stronach wszak byy brzegi strumienia, wysze od grobli, gdziemy si znajdowali. — Idmy dalej i szukajmy! — zawoa Atlung wzruszony; lecz zanim ruszylimy, prosi o chwil ciszy i zawoa: — Antosiu! Stormie! Powrócie do tatki i do mamy! Odpowiedzi nie byo adnej. Stalimy jeszcze przez chwil w milczeniu. Cisza. Wziwszy on pod rk, z opuszczon gow puci si za nami dalej w drog.
VI Doszedszy do skraju lasu, rozdzielilimy si, ale w ten sposób, by si módz wzajemnie widzie i sysze. Zagbialimy si w lesie, ale bardzo wolno, gdy cay nieg z drzew lea teraz pod nami, grub warstw, pokrywajc dawniej ju lecy. W niektórych miejscach by tak gsty, e brnlimy w nim po kolana. Kiedymy, uszedszy kawa drogi, zebrali si, aeby si znów za chwil rozej, spytaem, czy to moebne, aeby dwaj malcy wytrzymali w lesie, gdy si zciemnio. Lecz na to odpowiedzieli mi wszyscy, e chopcy byli do tego przyzwyczajeni, e cay dzie, a nawet wieczorem bawili si zawsze w lesie. Tutaj spotykali innych chopców, co sobie ze niegu robili ludzi, budowali fortece, domy, w których czsto nawet, wewntrz, ze wiatem przesiadywali. Opowiadania te podday nam myl, czy chopcy przypadkiem i dzi czego podobnego nie zrobili i nie poszli szuka swoich przyjació. Ale nikt nie wiedzia, w jakiej by to stronie by mogo, poniewa nieg upad bardzo niedawno. Ruszylimy tedy dalej, kade w swoj stron. Niespodzianie, kiedy uszedem kilkadziesit kroków, spotkaem si ze Stin; zbliylimy si do siebie. Zauwayem, e bya w zupenie innem usposobieniu. Spytaem jej o przyczyn. — O! — odpara, — Bóg tak wyranie do mnie przemówi! Teraz znajdziemy chopców! Teraz wiem ju, dlaczego to si wszystko stao, wiem tak dokadnie! I jej oczy Madonny janiaa jakim blaskiem niepospolitym, a na delikatn, blad twarz, wystpi wyraz zachwytu. — Có to takiego, Stino? — By pan poprzednio, wzgldem mnie bardzo surowy, syszaam co pan mówi pani o mnie; ale ja to panu przebaczam. Mój Boe, czy i ja sama nie zgrzeszyam? Czy nie zwtpiam o Bogu? Czy nie szemraam przeciw Niemu? O, drogi Jego s cudowne! Tak jasno to teraz widz! — Ale có takiego? — Co? Pani Atlung od pó roku prosi Boga o jedn tylko ask, a my dopomagalimy jej w tem: aby dzieci z ni nie rozczono. M cigle jej tem grozi. Gdyby nie nieszczcie dzisiejsze, byoby si to napewno stao. Ale Bóg j wysucha, moe i ja byam narzdziem w jego rku i mier maego Janka, tak, napewno. Czy pan wtpi o tem? — Ale jeeli dzieci rozchoruj si, a stanie si to niewtpliwie? — Wtedy rodzice oboje bd czuwali nad niemi i nigdy ju, nigdy nie
przyjdzie im do gowy rozstawa si z niemi. Przekona si wtedy Atlung, e toby j zabio. Bo ju dzi to widzi; tak, tak, przysig jej to uroczycie. Mówia to wszystko szeptem, ale pewnym i stanowczym gosem. Rozeszlimy si znowu, lecz spotykalimy si czciej, bo przepa, nad któr szlimy, uniemoliwiaa w tej stronie dalsze poszukiwania. — Brak mi jeszcze jednego wyjanienia, — szepnem Stinie. — Jeeli kwestya pozostania dzieci przy matce, zalen bya od mierci tego nieszczliwego dziecka, Janka, w takim razie i ten wielki spadek niegu, który przed chwil widzielimy, wchodzi tu w gr musi, tylko nie mog jeszcze sobie zda sprawy, w jaki sposób? — Spadek niegu? Ale to by chyba czysty przypadek? — A wic istniej przypadki? — Tak, — odpara spokojnie. — Przypadek odgrywa nieraz wielk rol, ale tu nie zastanawiam si dlaczego? To przecie wielka aska Boska, e to, co widz, widzie mog, dlaczegó mam da wicej? — Co pan myli z tym niegiem? — spytaa wreszcie zcicha. — Powiem wam to, Stino. Pani Atlung, na krótko przed naszem przyjciem do lasu powiedziaa mi, e nadzieja niemiertelnoci spada z nieba na nasze dusze, tak samo biao, cicho i mikko, jak nieg na nag ziemi. — O, jakie to pikne sowa! — A kiedy cay las dra i strzsa z siebie nieg, o, prosz, nie gniewajcie si, pomylaem sobie, e nadzieja niemiertelnoci, tak ze strony pani Atlung, jak waszej, i nas wszystkich opada w wielkiej trwodze o ycie dzieci. Biegalimy ze zami wciekoci niemal, e dzieci oderwane zostay od ycia, albo e wypadki, tu, na ziemi, postawiy je u progu wiecznoci. — O mój Boe, tak! — Ale ludzko, widzicie, miaa nadziej niemiertelnoci przez wiele tysicy lat, bo jest starsz, o wiele starsz od chrzecijastwa, a jednak nie postpilimy naprzód w tym kierunku. — Tak, tak, masz pan suszno! Ktoby to by pomyla! — odpara i zamylia si gboko. — Powiedzielicie przedtem, Stino, e byem surowym wzgldem was, a ja jednak nic innego nie uczyniem, tylko przypomniaem wam o tej nadziei, któr wpoilicie w chopców. Uczylicie ich bo przecie, e jest lepiej, o wiele lepiej u Boga, ni tutaj; e lepiej dosta skrzyda i zosta anioem; bo to jest najszczytniejsze, co dziecko osign moe. Tak, e anioy same przyjd i zabior nieszczliwe dzieci. — O, jake byam nierozwan, jake mogam!
— Czy nie wierzycie w to sami? — Naturalnie, e wierz. Ale ta myl, bya czsto w yciu jedyn pociech dla mnie. I w sposób wzruszajcy, opowiedziaa mi, e gowa jej nie jest ju tak mocn jak przedtem, e tyle cierpiaa i pakaa, i e jedyn jej pociech jest wanie nadzieja na lepsze ycie. Tymczasem rozpaczliwe nawoywania Atlunga powtarzay si od czasu do czasu. I nagle przypomniay nam one okrutn rzeczywisto, e nie znalelimy jeszcze dotd dzieci, a czem duej to trwao, tem pewniejsi bylimy, e jeli ocalimy ich od mierci, to przynajmniej nie unikn cikiej choroby. nieg pada cigle, tak, e pomimo ksiyca ruszalimy si jak we mgle. Naraz ród mgy i ciszy, usyszelimy jakie gosy, ale to nie by krzyk Atlunga; nie mogem odróni wyrazów, ale zaraz usyszelimy znów jakie nawoywanie, potem jeszcze i jeszcze inne, i wreszcie ostatni, wyrany okrzyk: — Syszaam pacz ich! Mówia to jaka kobieta. Pobiegem, inni za mn, wszyscy w kierunku, w którym gos si odzywa. Jakkolwiek bylimy ju bardzo zmczeni tem brniciem po niegu, nowe siy wstpiy w nas teraz i bieglimy lekko, jak po gadkiej pododze. wiato latarni, drgajce, olepiao nas, nikt nie mówi, mona byo sysze krótkie przyspieszone oddechy. — Cicho! zawoaa jaka moda dziewczyna, i zatrzymaa si. Poszlimy wszyscy za jej przykadem, bo syszelimy ju wyranie donony pacz dzieci, które czas duszy byy same, nikt ich nie sysza i naraz nadchodzia pomoc. — O mój Boe! — zawoa jaki starszy czowiek, który zdawa si pacz ten rozumie. Szlimy dalej, ju cokolwiek uspokojeni. Przeszlimy staw, i kawa lasu, gdzie drzewa stanowiy równ alej. Pacz stawa si coraz wyraniejszy, a w kocu ju usyszelimy zmieszane z nim gosy pieszczotliwe. Byy to gosy matki i ojca. Oni dotarli pierwsi. Gdymy byli ju na miejscu, dostrzeglimy dwie czarne postacie: oboje rodzice klczeli, przed dziemi, tulc je do swego ona. Po za niemi leaa caa olbrzymia biaa masa, na której chopcy szukali schronienia. Gdymy si zbliyli z latarniami, przekonalimy si, e dzieci wygldaj okropnie, cae sine, z opuchnitemi rczkami, i twarzami. Na
pieszczoty rodziców nie odpowiaday wcale, tylko pakay i pakay. Wzruszenie panowao ogólne. Wszyscy prawie, nie wyczajc mnie, pakali i zawodzili. Atlung wsta pierwszy i wzi starszego chopca na rk, ona za modszego, nie pozwalajc si w tem nikomu wyrczy; i obsypujc dziecko pieszczotami. Potykaa si kilkakrotnie, upada w kocu, lecz adnej pomocy przyj nie chciaa. I spojrzaa w niebo, jakgdyby chcc zapyta, jake si to wszystko sta mogo. Stina podniosa dziecko, kto inny jej wsta pomóg; chopiec zacz znów matki wzywa, lecz m wzi i jego i poszed szybko naprzód, pobiega za nimi i ona, obsypujc dzieci wraz z mem pieszczotami. A kiedy ich tak we mgle nienej widziaem paczcych i pocieszajcych dzieci, pomimowoli dawne myli zbudziy si w pamici. Dwaj biedni malcy chwycili starszych za sowo, ku ich wielkiemu przeraeniu. Gdybymy mieli prawo tak myle, to dzieci, cho nam tego powiedzie nie mogy, szukay rzeczywistoci wyszej, nad t, któr my znamy. Wierzyy w co bardziej, ni my, kochajcego, w lepsze, ni nasze, ycie. Z t wiar, ród niegu i zimna, cudu oczekiway. Gdy grzmot targn powietrzem, zadray moe w oczekiwaniu — a tylko przez nieg zasypane zostay. Ilu miay poprzedników?
VII Natychmiast prawie opuciem Skogstad, nie poegnawszy si z Atlungami. Do stacyi dostaem konia. nieg pada jeszcze troch, ale chmury coraz si rozpraszay i wiato ksiyca lnio coraz janiej. Las wyglda, jak naród zamany i zwyciony; ciar, który nosi, wikszy by ni jego siy. Sta jednake cierpliwy, szczyt, przy szczycie, bez koca; to by naród czasów zamierzchych. I widziaem w wyobrani mojej pokolenia zanike, ród mgy i pyu, nie poznajce si nawzajem, walczce przeciw sobie, zabijajce si minami nawzajem; ale tumany pyu, zawsze wznosiy si ponad niemi. I ja widziaem wród nich wszystkich tych, co rany mieli, co umrze musieli. Dostrzegem wród nich, tkliwe, delikatne dusze, które dokonyway rzeczy najszczytniejszych i najpikniejszych, jak owi duchowni lekarze egipscy, którzy chorych i umierajcych ratowali od mierci a na rany kadli lekarstwa mistycznych symboli. Ale stosunki spoeczne, najwieszej nawet, doby ostatniej, widziaem pokryte, grubemi warstwami pyu. Uwolni ycie od nich, znaczyoby zburzy cay dzisiejszy porzdek spoeczny. Obrazy te staway si coraz bardziej mczce; wypyny za to z nich, co tylko przeyte chwile; syszaem aosny, gorzki pacz dzieci, które kochajce ramiona unosiy z jednej warstwy pyu, w drug, jeszcze wiksz. Wydostaem si nareszcie z lasu samego i jechaem wzdu niego drog, prowadzc do stacyi na gór. Kiedy stanem nareszcie na miejscu i rzuciem okiem na drzewa, tony cae w wietle ksiycowem. Wspaniaym by las w swoim majestacie pikna i powagi. Widok ten uniós mnie i obrazy mojej wyobrani inn przybray posta. Marzenie wszystkich ludów, powstae nieskoczenie dawno, w przeszoci zamierzchej, z przed czasów najdawniejszych dziejów, wyaniajce si w coraz nowych postaciach. A kada nowa oznacza zagad poprzedniej; kada modsza, mniej przez rzeczywisto zasonita, pozwala szerzej, swobodniej odetchn, a wreszcie ostatnie marze szcztki z czasem w nico si obróc. Kiedy si to stanie? Nieskoczono powraca zawsze, a z ni wszystko, co jest niepojte, ale to ju ycia nie przytacza, nie osypuje go pyem; napenia raczej pragnieniem oddania si. Siedziaem znów w saniach, suchajc monotonnego gosu dzwonków. Usnem. I znów pacz dzieci miesza si z ich dwikiem, i pomimo woli