kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 827 047
  • Obserwuję1 347
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 650 532

Bojrlid Cilla i Rolf - Przypływ - (01. Tom Stilton i Olivia Rönning)

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :3.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
B

Bojrlid Cilla i Rolf - Przypływ - (01. Tom Stilton i Olivia Rönning) .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu B BORJLIND CILLA ROLF Cykl: Tom Stilton i Olivia Rönning
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 405 stron)

...podczas gdy nieubłaganie zapada noc. C. Yreeswijk

KOŃCÓWKA LATA 1987 W rejonie Hasslevikarna, zatoczek na Nordkoster, różnica między przypływem i odpływem wynosi normalnie od pięciu do dziesięciu centymetrów. Chyba że mamy do czynienia z przypływem syzygijnym, zjawiskiem występującym wtedy, gdy Słońce i Księżyc znajdą się w linii prostej z Ziemią. Wówczas różnica wynosi niemal pół metra. Ludzka głowa ma wysokość mniej więcej dwudziestu pięciu centymetrów. Tej nocy miał właśnie wystąpić przypływ syzygijny. Teraz akurat był odpływ. Kilka godzin temu znajdujący się w pełni Księżyc odessał opierające się morze, które odsłoniło rozległy kawał wilgotnego dna. Malutkie, błyszczące krabiki kursowały po piasku tam i z powrotem, jak refleksy stalowobłękitnego światła. Rozkolce przywarły mocno do kamieni, aby tak już pozostać. Wszystkie żyjątka miały świadomość, że wkrótce nastąpi cykliczny moment przypływu. Miały ją również trzy postacie poruszające się na brzegu. Wiedziały nawet dokładnie, kiedy to nastąpi, mianowicie za kwadrans. Pierwsze, łagodne fale zwilżą to, co zdążyło już po- deschnąć, potem stłumiony, mroczny grzmot wyprze z oddali jedną falę po drugiej, aż przypływ osiągnie swoją kulminację. Przypływ syzygijny. Ale na razie mieli czas. Kopanie było na ukończeniu. Dół miał głębokość przeszło półtora metra, średnicę sześćdziesięciu centymetrów. Ściśle obejmie ciało. Tylko głowa będzie wystawała. Głowa czwartej postaci. Stojącej nieopodal ze związanymi rękami. Łagodny wiatr poruszał jej długimi, czarnymi włosami, błyskało nagie ciało, twarz nieumalowana, wyprana z uczuć.

Obserwowała kopanie dołu, ale dziwnie nieobecnym wzrokiem. Mężczyzna wyciągnął zakrzywiony koniec łopaty, wysypał piasek na kupkę obok i odwrócił się. Był gotów. Chłopcu ukrytemu na skałach, który patrzył na to z pewnej odległości, wydawało się, jakby na plaży oświetlonej przez księżyc zapanował szczególny spokój. Co robią te postacie znajdujące się tam na piasku? Tego nie wiedział, ale słyszał przybliżający się huk morza i widział, jak po mokrym piasku prowadzą nagą, niestawiającą oporu kobietę i spuszczają ją do dołu. Przygryzł dolną wargę. Jeden z mężczyzn wsypywał piasek do dołu. Błocko oblepiło ciało kobiety jak mokry cement. Dziura została szybko zasy- pana. Gdy na plażę wlały się pierwsze fale, z piasku wystawała tylko głowa kobiety. Jej długie włosy zmoczyły się, o ciemny kosmyk zaczepił malutki krab. Kobieta milczała ze wzrokiem utkwionym w księżyc. Tamci odeszli kawałek dalej między wydmy. Dwie postacie zachowywały się nerwowo, niepewnie, trzecia okazywała spokój. Obserwowali wystającą z piasku głowę oświetloną przez księżyc. Czekali. Zaczął się przypływ, poziom wody rósł szybko. Fale, z każdym uderzeniem coraz wyższe, zalewały głowę kobiety, wlewając się do ust i nosa, dostając się do tchawicy. Odwróciła twarz, ale za chwilę spadła na nią kolejna fala. Jedna z tamtych osób podeszła i kucnęła przy niej. Ich spojrzenia spotkały się. Chłopiec widział ze swego miejsca, jak woda się podnosi. Głowa to znikała, to się pojawiała, by znów zniknąć. Nagle z dołu, w którym tkwiła, dobiegł straszny, rozdzierający krzyk. Rozszedł się echem po zatoce, odbił o skałkę, na której siedział chłopiec, ale już po chwili został zdławiony przez kolejną falę, która zalała głowę kobiety.

Wtedy chłopiec puścił się biegiem. A morze podnosiło się i uspokajało, ciemne i gładkie. Kobieta zamknęła oczy pod wodą. Ostatnim jej doznaniem było jeszcze jedno delikatne kopnięcie w brzuchu.

LATO 2011 Jednooka Vera mimo przezwiska miała dwoje zdrowych oczu i spojrzenie, które mogłoby porazić sokoła w locie. Wzrok miała doskonały. Za to w dyskusji przypominała pług śnieżny. Na początek wygłaszała swój pogląd i pruła do przo- du, odrzucając na boki wszelkie kontrargumenty. Jednooka Vera. Uwielbiana. Stanęła tyłem do słońca schodzącego coraz niżej nad ho- ryzontem. Jego promienie ześlizgnęły się po zatoce Värtan, odbiły od mostu na Lidingön i sięgnęły w górę do parku przy Hjorthagen, w sam raz, by stworzyć piękną aureolę wokół sylwetki Very. - To mój świat! Wypowiedziała to z żarem, który urzekłby niejeden klub parlamentarny bez względu na barwy partyjne, choć w sali obrad jej schrypnięty głos pewnie wydałby się trochę nie na miejscu. Podobnie jak ubranie złożone z paru przybrudzonych T-shirtów nałożonych jeden na drugi i znoszonej, tiulowej spódniczki. Do tego była boso. Jednak Vera nie znajdowała się w sali obrad parlamentu, tylko w małym parku na uboczu, niedaleko portu, a klub parlamentarny składał się z czworga bezdomnych osobników w różnej kondycji, którzy rozsiedli się na ławkach pośród dębów, osik i rozmaitych chaszczy. Małomówny, wysoki Jelle siedział sam, pogrążony w myślach. Na drugiej ławce siedział Benseman z Muriel, młodą ćpunką z Bagarmossen, trzymającą w ręku plastikową reklamówkę z Coop. Na ławce naprzeciwko przysypiał Arvo Pärt. Na skraju parku, chowając się za gęstymi krzakami, przy- kucnęło dwóch młodych, ubranych na czarno mężczyzn. Nie odrywali wzroku od ławek.

- Moje życie, nie ich! Może nie?! Jednooka Vera machnęła ręką w kierunku jakiegoś odległego punktu. - Przychodzą i walą w ściany przyczepy, ledwo zdążyłam włożyć zęby, a ci już stoją przed drzwiami! Trzech! I gapią się?! No to się pytam, co jest? - Jesteśmy z gminy. Twoja przyczepa musi stąd zniknąć. - Dlaczego? - Bo zajmujemy ten teren. - Na co? - Na ścieżkę zdrowia. - Co takiego? - Trasę biegową, akurat przetnie to miejsce. - Co ty gadasz? Nie mogę zabrać przyczepy! Nie mam samochodu! - Trudno, to nie nasz problem. Do przyszłego poniedziałku ma stąd zniknąć. Jednooka Vera musiała zaczerpnąć tchu, w tym momencie Jelle ziewnął dyskretnie. Verze nie podobało się, że ktoś ziewa, kiedy ona mówi. - Kapujecie? Stoją te gryzipiórki i każą mi się wynosić w cholerę, bo jacyś utuczeni idioci będą spalać tłuszcz, biegając po moim domu? Wiecie, jaka byłam wkurzona? - No - wychrypiała zdartym, skrzeczącym głosem Muriel, która raczej się nie odzywała, dopóki nie wzięła działki. Vera odgarnęła rudawy kosmyk rzadkich włosów i nabrała powietrza w płuca. - Tu nie chodzi o żadną ścieżkę zdrowia, tylko o tych, co wyprowadzają te swoje kosmate szczurki. Przeszkadza im, że mieszka tu ktoś taki jak ja, bo nie pasuję do ich ślicznego, uli- zanego świata! I taka jest prawda! Mają w dupie takich jak my! Benseman pochylił się w przód. - Wiesz co, Vera, przecież mogło być tak, że... - Idziemy, Jelle! Chodź! Vera zrobiła kilka wielkich kroków i szturchnęła w ramię Jellego. Nie była ciekawa opinii Bensemana. Jelle wstał, wzru- szył ramionami i poszedł za nią, chociaż nie wiedział dokąd.

Benseman skrzywił się, trzęsącymi dłońmi zapalił zgnieciony niedopałek i otworzył puszkę piwa. Arvo Pärt ożywił się na ten dźwięk. - Teraz fajno. Pochodzący z Estonii Pärt miał specyficzny sposób mówienia po szwedzku. Muriel spojrzała na odchodzącą Verę i odwróciła się do Bensemana. - Uważam, że jest dużo prawdy w tym, co powiedziała. Wystarczy, że człowiek nie pasuje, a już ma się wynosić... nie tak jest? - Pewnie tak... Benseman znany był przede wszystkim z tego, że ma nie- potrzebnie mocny uścisk dłoni i białka oczu zamarynowane w spirytusie. Zwalisty mężczyzna mówiący wyraźnym dialektem norrlandzkim, o nieświeżym, zjełczałym oddechu wy- dobywającym się spomiędzy rzadkich zębów. W poprzednim życiu był bibliotekarzem w Boden, gruntownie oczytanym i równie gruntownie zgłębiającym świat alkoholi. Od likieru z maliny nordyckiej aż po bimber. Po dziesięciu latach nałóg zepchnął go na społeczne dno. Skradzioną furgonetką przyjechał do Sztokholmu, gdzie utrzymywał się z żebrania i drobnych kradzieży w sklepach, wiodąc egzystencję ludzkiego wraka. Ale oczytanego. - ...żyjemy na cudzej łasce - powiedział Benseman. Pärt przytaknął i sięgnął po piwo. Muriel wyjęła małą to- rebkę i łyżeczkę. Reakcja Bensemana była natychmiastowa. - Zdaje się, że miałaś skończyć z tym gównem? - Wiem. Skończę. - Kiedy? - Kończę! I rzeczywiście. Jednak nie dlatego, że już nie miała ochoty na działkę, ale spostrzegła między drzewami dwóch zbliżających się chłopaków. Jeden w czarnej kurtce z kapturem, drugi w ciemnozielonej. Obaj mieli na sobie szare spodnie dresowe, glany i rękawiczki. Wybrali się na polowanie.

Trójka bezdomnych zareagowała dość szybko. Muriel chwyciła plastikową torebkę i pobiegła. Za nią, potykając się, Benseman i Pärt. Nagle Bensemanowi przypomniało się, że za koszem na śmieci zachomikował jeszcze jedno piwo, od którego zależało, czy w nocy będzie spał, czy czuwał. Zawrócił i potknął się przed ławką. Jego zmysł równowagi wyraźnie szwankował. Szybkość reakcji również. Właśnie wstawał, gdy dostał kopnięcie w twarz i padł na wznak. Tuż obok stał facet w czar- nej kurtce. Drugi wyjął komórkę i włączył kamerę. Był to wstęp do niezwykle brutalnego pobicia sfilmowanego w parku, skąd żadne odgłosy nie wydostawały się na zewnątrz, a jedynymi świadkami było dwoje przerażonych ludzi schowanych w odległych krzakach. Muriel i Pärt. Jednak nawet z tej odległości widać było krew lejącą się z ust i ucha Bensemana, słyszeli również stłumione jęki wydawane przy każdym kopniaku w brzuch i w twarz. Raz za razem. I znów. Nie dostrzegli, na swoje szczęście, jak zęby Bensemana przebijają mu policzek. Natomiast widzieli, że próbował za- słonić oczy. Potrzebne mu do czytania. Muriel rozpłakała się cicho, chowając usta w zgięciu łokcia. Trzęsła się całym swoim wyniszczonym ciałem. Pärt chwycił w końcu dziewczynę za rękę i odciągnął od koszmarnego widoku. Nic nie mogli poradzić. Chociaż można by wezwać policję. Można, pomyślał Pärt i szybko pociągnął Muriel w kierunku Lidingövägen. Pierwszy samochód pojawił się dopiero po dłuższej chwili. Part i Muriel zaczęli wołać i machać rękami, gdy znalazł się w odległości pięćdziesięciu metrów. Skutek był taki, że samo- chód przyśpieszył, omijając ich szerokim lukiem. - Bydlak! - zawołała Muriel. Następny kierowca jechał z żoną, zadbaną panią w pięknej wiśniowej sukni. Kobieta pokazała na nich palcem.

- Tylko nie potrąć tych narkomanów, pamiętaj, że piłeś. Szary jaguar również minął ich bez zatrzymania. Ostatnie promienie słońca gasły nad zatoką Värtan, gdy miażdżyli rękę Bensemana. Facet z komórką wyłączył kamer- kę, jego kumpel sięgnął po pozostawione piwo. Potem pobiegli. W zapadającym zmroku leżał na ziemi zwalisty mężczyzna. Zmiażdżoną ręką pogrzebał w żwirze, oczy miał zamknięte. Ostatnią myślą było skojarzenie: Mechaniczna pomarańcza. Cholera, kto to napisał? Potem ręka przestała się ruszać.

KOŁDRA ZSUNĘŁA SIĘ, odsłaniając jej nagie uda. Lizał je, przesuwając się po nich, szorstki ciepły języczek. Poczuła łaskotanie i poruszyła się. Kiedy kot lekko ją ugryzł, zerwała się i odepchnęła go. - Nie! Co nie było skierowane do kota, tylko do budzika. Zaspała. Bardzo. W dodatku do długich, czarnych włosów przylepiła jej się guma do żucia, która widocznie odpadła od ramy łóżka. Zgroza. Wyskoczyła z łóżka. Godzinne opóźnienie wywróciło do góry nogami cały poranny program, wystawiając na próbę jej podzielność uwagi. Zwłaszcza w kuchni: mleko do kawy kipiało, gdy zaczęły dymić przypalone tosty, a w momencie gdy bosą stopą weszła w kocie rzygi, zadzwonił jakiś obrzydliwy telemarketin- gowiec, który zwracając się do niej po imieniu, przekonywał, że nie zamierza niczego sprzedawać, tylko zaprasza na kurs doradztwa finansowego. Zupełna zgroza. Wychodząc ze swojej bramy na Skånegatan, Olivia Rönning nadal była w stresie. Nieumalowana, długie włosy upięte w niby-kok. Cienka kurtka zamszowa rozpięta, pod nią prze- błyskiwał żółty, wystrzępiony u dołu T-shirt, do tego sprane dżinsy i rozdeptane sandały. Dziś znów świeciło słońce. Zatrzymała się na sekundę, by wybrać trasę. Którą będzie szybciej? Tą po prawej. Ruszyła truchtem, zerkając jedno- cześnie na czołówkę gazety w witrynie sklepu spożywczego: KOLEJNY BEZDOMNY SKATOWANY. Pobiegła dalej. Śpieszyła się do zaparkowanego w pobliżu samochodu. Miała jechać do Sörentorp w Ulriksdalu. Do Wyższej Szkoły Policyjnej. Olivia miała dwadzieścia trzy lata i była studentką trzeciego roku. Za sześć miesięcy będzie się starała o posadę aspiranta na posterunku w rejonie Sztokholmu. A pół roku później będzie już policjantką.

Lekko zdyszana dobiegła do białego mustanga i sięgnęła po kluczyki. Odziedziczyła go po ojcu, Arnem, zmarłym na raka cztery lata temu. Kabriolet, rocznik 1988, z czerwonymi skó- rzanymi siedzeniami, automatyczną skrzynią biegów i czte- rocylindrowym silnikiem rzędowym, warczącym jak ósemka. Oczko w głowie taty. Teraz należał do niej. Jego stan nie był może idealny, tylną szybę trzeba było od czasu do czasu mo- cować taśmą, na lakierze tu i ówdzie pojawiły się purchle, ale podczas przeglądów sprawował się prawie zawsze bez zarzutu. Uwielbiała ten samochód. Sprawnie odsunęła dach, usiadła za kierownicą i przez krótką chwilę poczuła ten sam zapach co zawsze. Ale nie obić, tylko zapach taty. Wnętrze pachniało Arnem. Kilka sekund i było po wszystkim. Podłączyła słuchawki do komórki, nastawiła sobie Bona Ivera, przekręciła klucz w stacyjce, wrzuciła bieg i ruszyła. Niedługo wakacje. * Akurat ukazał się nowy numer „Situation Stockholm”, ga- zety dla bezdomnych. Numer 166. Na pierwszej stronie na- stępczyni tronu, księżniczka Wiktoria, w środku wywiady z Saharą Hotnights1 i Jensem Lapidusem2 . W redakcji na Krukmakargatan 34 tłoczyli się bezdomni, by kupować plik egzemplarzy i następnie sprzedawać. Płacili połowę ceny, a przy sprzedaży mogli zatrzymać różnicę. Prosta transakcja, dla wielu decydująca o być lub nie być, pozwalająca utrzymać się na powierzchni. Jedni przeznaczali zarobione pieniądze na nałogi, inni oddawali zaciągnięte długi, ale większość wydawała je na jedzenie. Przy okazji podbudowywali się psychicznie. Wkońcu wykonywali pracę, za którą im płacono. Nie kradli, nie podkradali w sklepie, nie rabowali emerytów. Chyba że wpadli po uszy w gówno. Tacy też byli. Dla większości ta praca 1 Sahara Hotnights - szwedzka żeńska grupa rockowa (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki). 2 Jens Lapidus - adwokat i autor powieści o szwedzkim świecie przestęp- czym.

była sprawą honoru. Całkiem ciężka praca. W niektóre dni wystawali w swoich stałych miejscach po dziesięć, dwanaście godzin, nie mogąc sprzedać ani jednego egzemplarza. W pluchę i w mróz. Niefajnie było wtedy zasypiać w śmietniku o pustym żołądku, usiłując uciec przed dręczącymi nocnymi koszmarami. Ukazanie się nowego numeru, jak dziś, było świętem dla wszystkich, którzy tu przyszli. Przy odrobinie szczęścia czło- wiek mógł już pierwszego dnia zabrać sporą paczkę gazetek. Jednak tym razem nie było nastroju do świętowania. Wprost przeciwnie. Odbywała się narada kryzysowa. Poprzedniego wieczoru został ciężko pobity kolejny kolega. Benseman, gość z Norrlandii, który tak cholernie dużo czytał. Miał liczne złamania i pękniętą śledzionę, lekarze przez całą noc zmagali się z silnym krwotokiem wewnętrznym. Facet z recepcji był rano w szpitalu. - Przeżyje... ale nieprędko do nas wróci. Ludzie w milczeniu kiwali głowami. Ze współczuciem. W napięciu. To nie pierwsze takie pobicie w ostatnim czasie, tylko czwarte, i we wszystkich przypadkach ofiarą padali bezdomni. Kloszardzi, jak ich nazywano w mediach. Przebieg zajścia był zawsze ten sam. Napastnikami było paru młodych chłopaków, bili, katowali i na dodatek filmowali to świństwo, żeby wrzucić na stronę w internecie. Chyba to było najgorsze. Cholernie poniżające. Jakby byli workami treningowymi w reality show ze szczególnie brutalnymi bijatykami. Paskudne było również to, że wszyscy pobici byli sprze- dawcami „Situation Stockholm”. Przypadek? W Sztokholmie żyje około pięciu tysięcy bezdomnych i tylko niewielka część z nich sprzedaje gazetki. - Specjalnie nas wybierają czy co? - Ale po cholerę? Na to oczywiście nie było odpowiedzi. Na razie. Pytanie było jednak dostatecznie nieprzyjemne, aby dodatkowo wzburzyć zdenerwowanych już wcześniej ludzi.

- Postarałem się o rozpylacz z gazem łzawiącym - oznajmił Bo Fast. Wszyscy na niego spojrzeli. Od lat już nikt nie zwracał uwagi na śmieszność jego imienia i nazwiska3 . Bo Fast podniósł do góry rozpylacz, żeby pokazać. - Wiesz, że to nielegalne? - odezwał się Jelle. - Niby co? - Takie coś. - Tak? A pobicie jest legalne? Na to Jelle nie miał dobrej odpowiedzi. Stał przy ścianie, obok Arvo Pärta. Vera stała nieco dalej i wyjątkowo nic nie mówiła. Była zupełnie rozbita od chwili, gdy Pärt zadzwonił, by opowiedzieć, co przydarzyło się Bensemanowi zaledwie kilka minut po jej odejściu z Jellem. Uważała, że gdyby zosta- ła, nie dopuściłaby do pobicia. Jelle nie był tego taki pewien. - I co byś zrobiła? - Biłabym się! Pamiętasz, jak załatwiłam tych gości wMid- sommarkransen4 , którzy chcieli nam buchnąć komórki? - Byli pijani jak bele, a jeden był wzrostu karła. - No to pomógłbyś mi, nie? Rozeszli się przed nocą, aby dopiero tu się ponownie spo- tkać. Vera milczała. Wykupiła plik gazetek, Pärt również, Jel- lemu starczyło tylko na pięć egzemplarzy. Wyszli razem na ulicę i wtedy nagle Pärt się rozpłakał. Oparł się o szorstki mur i brudną ręką zasłonił twarz. Jelle i Vera przypatrywali mu się ze zrozumieniem. On tam był i patrzył ze świadomością, że nic nie może zrobić. Teraz to wróciło. Vera objęła go łagodnie i przytuliła jego głowę do swego ramienia. Pärt był bardzo wrażliwy. W rzeczywistości nazywał się Silon Karp, pochodził z Eskilstuny i był synem pary estońskich uchodźców. Pewnej nocy, będąc na haju, na jakimś strychu na Brunnsgatan zobaczył starą gazetę ze zdjęciem kompozytora unikającego rozgłosu i uderzyło go ich niesłychane podobieństwo. Jakby 3 Bo Fast - popularne imię i nazwisko, ale w kontekście bezdomności śmieszne, ponieważ bo znaczy mieszkać, a fast - na stałe. 4 Midsommarkransen - dzielnica na południu Sztokholmu.

ujrzał swego sobowtóra. Po kolejnej działce heroiny wszedł w jego skórę i dwaj stali się jednym. Został Partem. Od tej pory tak się przedstawiał. W tym środowisku to, jak się kto naprawdę nazywa, nie obchodziło psa z kulawą nogą, więc został Arvo Partem. Dawniej pracował jako listonosz na przedmieściu, ale zszarpane nerwy i głód prochów sprowadziły go do poziomu bezdomnego sprzedawcy „Situation Stockholm”. Teraz, z głową na ramieniu Jednookiej Very, płakał roz- paczliwie nad Bensemanem, przemocą i całym tym choler- stwem. Najbardziej zaś nad tym, że życie jest takie, a nie inne. Głaszcząc go po skołtunionych włosach, Vera podniosła wzrok na Jellego, który spojrzał na swoje gazetki. A potem odszedł. * Wjechała do Sörentorp i zaparkowała od razu na prawo od bramy. Jej mustang wyróżniał się wśród stojących szarych i czarnych sedanów, a Olivia nie miała nic przeciwko temu. Zastanawiając się, czy podnieść budę, zerknęła w niebo i zde- cydowała, że jednak nie. - A jak zacznie padać? Olivia odwróciła się. Ulf Molin, rówieśnik i kolega z grupy. Facet ma dziwną umiejętność zjawiania się znienacka. Właśnie pojawił się za jej samochodem. Śledzi mnie czy co? - pomyślała. - To wtedy podniosę. - W połowie wykładu? Olivia miała dość takiej bezsensownej wymiany zdań. Chwyciła torebkę i ruszyła przed siebie. Ulf poszedł za nią. - Widziałaś to? Już był obok, podtykając jej szpanerski czytnik. - Z ostatniej nocy, pobicie bezdomnego. Olivia zerknęła, zobaczyła człowieka, którego ktoś kopał po całym ciele. - Wrzucili to na tę samą stronę co wcześniej - powiedział Ulf. - Trashkick? - Tak.

Akurat wczoraj omawiali tę stronę na uczelni, wszyscy byli mocno oburzeni. Jeden z wykładowców powiedział, że pierw- szy filmik został wrzucony razem z adresem na 4chan.0rg, portal odwiedzany przez miliony młodych ludzi. I film, i adres strony usunięto w miarę szybko z portalu, ale wielu zdążyło zapamiętać adres i podać dalej. Trashkick.com. - Nie mogliby jej zamknąć? - Pewnie figuruje na jakimś podejrzanym serwerze do wy- najęcia, co policji utrudnia zarówno identyfikację, jak i zamk- nięcie strony. Wyjaśnił im to wykładowca. Ulf opuścił czytnik. - To już czwarty taki film... chora sprawa. - To, że biją, czy to, że publikują? - Jedno i drugie. - A co według ciebie jest gorsze? Wiedziała, że nie powinna zachęcać go do rozmowy, ale od budynku dzieliło ich jeszcze paręset metrów, a Ulf szedł w tym samym kierunku. Zresztą lubiła zmuszać ludzi do za- stanowienia, chociaż sama nie wiedziała dlaczego. Taki sposób na trzymanie dystansu. Atak. - Wydaje mi się, że to jedno i to samo - odparł. - Biją, żeby potem umieścić film w sieci, a gdyby nie mieli gdzie pu- blikować, może by nie bili. Słusznie, pomyślała Olivia. Zdanie złożone, spójna myśl, trafny wniosek. Gdyby mniej chodził za nią, a więcej myślał, mógłby awansować na jej skali starannie dobieranych znajo- mych. W dodatku był dobrze zbudowany i pół głowy wyższy od niej. Brązowe, kręcone włosy. - Co robisz wieczorem? Może byśmy poszli na piwo albo co? Jednak nie awansuje na jej skali. Sala ćwiczeń była prawie pełna. Grupa Olivii licząca dwa- dzieścia cztery osoby została podzielona na cztery podgrupy. Ulf był w innej niż ona. Przed tablicą stał ich opiekun, Åke

Gustafsson, przeszło pięćdziesięcioletni mężczyzna, mający za sobą wieloletnią służbę w policji. Gustafsson był dość łubiany przez studentów, choć niektórzy uważali, że jest za bardzo drobiazgowy. Olivia była zdania, że jest uroczy. Lubiła jego brwi, takie krzaczaste, żyjące własnym życiem. Właśnie podniósł do góry jakiś skoroszyt. Na stoliku obok leżała ich cała sterta. - Za kilka dni się rozstajemy i pomyślałem, że może podczas wakacji chcielibyście się podjąć jakiegoś niedużego, nad- obowiązkowego zadania. Mam tu zbiór niewyjaśnionych, dawnych śledztw w sprawie zabójstw. Zrobiłem zestaw, każdy może sam wybrać jedno z nich, przeanalizować i zastanowić się, co można by zrobić inaczej, posługując się dzisiejszymi metodami śledczymi, techniką DNA, analizą geograficzną, podsłuchem elektronicznym itp., itd. Małe ćwiczenie z roz- wiązywania niewyjaśnionych spraw z przeszłości. Jakieś pytania? - Czyli nie jest to praca obowiązkowa? Olivia zerknęła na Ulfa. Ten zawsze pyta, żeby pytać. Przecież Gustafsson powiedział, że nadobowiązkowa. - Nie jest. - Ale jeśli się ją wykona, będzie jakiś plusik? Po ćwiczeniach Olivia podeszła, by wziąć skoroszyt. Gu- stafsson wskazał głową jeden z wyjętych. - Nad jedną ze spraw pracował twój ojciec. - Naprawdę? - Pomyślałem, że fajnie byłoby ją włączyć. Olivia usiadła na ławce nieopodal gmachu szkoły, w pobliżu trzech mężczyzn. Milczeli, byli bowiem z brązu. Jeden przed- stawiał Bengtssona Jak Z Obrazka, osławionego kryminalistę z dawnych czasów. Olivia nigdy o nim nie słyszała. Pozostałe dwa posągi przedstawiały Tumba-Tarzana5 i ko- misarza Björka6 . Ten ostatni siedział, trzymając na kolanach 5 Tumba-Tarzan - szwedzki włamywacz działający głównie w latach pięć- dziesiątych ubiegłego wieku. 6 Komisarz Björk - postać z książki Astrid Lindgren Detektyw Blomkvist.

służbową czapkę. Ktoś postawił na niej pustą butelkę po piwie. Olivia otworzyła skoroszyt. Wcale nie miała zamiaru poświęcać wakacji na pracę, choćby dobrowolną. Chciała po prostu wyjść z budynku, by nie słuchać Ulfa mówiącego o niczym. Jednak zaciekawiła się. Tata brał udział w jednym z dochodzeń. Szybko przekartkowała skoroszyt. Zawierał zwięzłe pod- sumowania wszystkich spraw, nieco informacji o sposobach działania sprawców, miejscach i datach, również o samych dochodzeniach. Olivia była zaznajomiona z terminologią policyjną, nieraz słyszała, jak rodzice omawiali różne przy- padki, siedząc przy stole w kuchni. Jej matka, Maria, była karnistką. Znalazła tę sprawę na końcu skoroszytu. Arne Rönning był jednym z prowadzących. Komisarz Rönning z Biura Kryminalnego Komendy Głównej. Tata. Olivia podniosła oczy i zatoczyła wokół wzrokiem. Gmach szkoły znajdował się wśród niemal nieskażonej przyrody, ota- czały go ogromne zadbane trawniki i kawałek pięknego lasu ciągnącego się aż do Edsviken7 . Niezwykle kojący zakątek. Myślała o ojcu. . Kochała go z całego serca. Arne umarł w wieku pięćdziesięciu dziewięciu lat. Co za niesprawiedliwość. Potem wróciły myśli, które często męczyły ją aż do bólu. O tym, jak wyjechała do Barcelony, żeby uczyć się hiszpańskiego, pracować, wy- luzować się... bawić! Uciekłam, pomyślała. Chociaż wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy. Zwiałam, bo nie miałam siły zmierzyć się z faktem, że jest chory, że mu się pogorszy, że może umrzeć. Rzeczywiście umarł. Podczas jej nieobecności. Olivia była jeszcze w Barcelonie. 7 Edsviken - wąska i długa zatoka Bałtyku sięgająca trzechpodsztokholm- skich gmin.

Wciąż pamiętała ten telefon od mamy. - Tata umarł w nocy. Przesunęła dłonią po oczach i pomyślała o mamie. Po śmierci taty, gdy Olivia już wróciła z Barcelony, nastał straszny czas. Matka była załamana, zamknęła się w swojej żałobie, w której nie było miejsca dla wyrzutów sumienia Oli- vii i jej rozpaczy. Krążyły wokół siebie w milczeniu, jakby się bały, że świat się rozpadnie, jeśli ujawnią, co czują. Czas to złagodził, ale nadal o tym nie rozmawiały. Bynajmniej. Bardzo jej brakowało taty. - Wybrałaś sobie jakąś sprawę? To Ulf, który na swój dziwny sposób znów zmaterializował się obok niej. -Tak. - Którą? Olivia zerknęła na skoroszyt. - Jakaś sprawa z Nordkoster. - Z którego roku? - Osiemdziesiątego siódmego. - Dlaczego ją wybrałaś? - A ty znalazłeś coś dla siebie? Czy masz to gdzieś? W końcu to nieobowiązkowe. Ulf uśmiechnął się lekko i usiadł na ławce. - Nie przeszkadzam? - Owszem. Olivii nie brakowało pewności siebie. Poza tym chciała skupić się na sprawie, o której właśnie zaczęła czytać. Nad którą pracował tata. Sprawa okazała się naprawdę sensacyjna. Streszczenie Åkego było tak ciekawe, że Olivia natychmiast zapragnęła dowiedzieć się czegoś więcej. Wsiadła do samochodu i pojechała do Biblioteki Królewskiej. Tam skierowała się do sutereny, gdzie znajdowała się czytelnia zmikrofilmowanych gazet. Pracująca tam kobieta pokazała jej, gdzie szukać i jakiego czytnika użyć. Organizacja zasobów była

bardzo przejrzysta. Osobny mikrofilm dla każdej gazety ukazującej się w Szwecji, począwszy od lat pięćdziesiątych. Wystarczyło wybrać tytuł i rocznik, zasiąść przy czytniku i już. Olivia zaczęła od lokalnej gazety obejmującej swoim za- sięgiem Nordkoster. „Strömstad Tidning”. Datę i miejsce zbrodni znała już ze skoroszytu. Włączyła funkcję czytania i nie musiała długo czekać, aby na ekranie pojawił się dobitny tytuł: MAKABRYCZNE MORDERSTWO NA WYBRZEŻU KOSTER. Autorem artykułu był wyraźnie poruszony dziennikarz od newsów, który zawarł w tekście sporo rzeczowych informacji o miejscu i czasie zbrodni. Zabrała się do czytania. Przez następną godzinę przebrnęła przez kolejne lokalne gazety - „Bohusläningen” i „Hallandsposten” - i zataczając coraz szersze kręgi, doszła do dzienników wydawanych w Göteborgu, a potem do sztokholmskich tabloidów o zasięgu ogólnokrajowym. Cały czas gorączkowo robiła notatki. Drobne i większe. Sprawa rzeczywiście wzbudziła zainteresowanie w całym kraju. Z wielu powodów. Młoda ciężarna kobieta została w wyrafinowany i brutalny sposób zamordowana przez nie- znanych sprawców. Policja nie ustaliła ani sprawców, ani mo- tywów. Nie było żadnych podejrzanych. Nie poznano nawet tożsamości ofiary. Sprawa pozostała nierozwiązaną zagadką. Swoisty fenomen, który coraz bardziej ją fascynował. Za- ciekawił ją również sam sposób zgładzenia ofiary. To, co się rozegrało w pewną księżycową noc w zatoce na Nordkoster. Piekielny pomysł na pozbawienie życia nagiej kobiety w ciąży. Przy wykorzystaniu przypływu. Przypływu? Istna tortura, pomyślała Olivia. Wyjątkowa metoda topienia. Powolna, potworna. Dlaczego właśnie w ten sposób? Tak spektakularny?

Olivia puściła cugle wyobraźni. Może to jakaś forma okul- tyzmu? Czciciele przypływów? Albo Księżyca? Morderstwo wydarzyło się późnym wieczorem. Forma składania ofiary? Jakiś obrzęd? Sekta? Czy zamierzali wyciąć płód i ofiarować bóstwu Księżyca? Daj spokój, powiedziała sobie. Wyłączyła czytnik i spojrzała na zabazgrany notatnik: fakty przemieszane ze spekulacjami, prawda, domysły i mniej lub bardziej prawdopodobne hipotezy różnych reporterów i kryminologów. Według „pewnego źródła” w ciele ofiary znaleziono ślady psychotropów. Rohypnolu. Rohypnol to klasyczna pigułka gwałtu, pomyślała. Ale przecież ona była w ciąży. Uśpili ją? Dlaczego? Policja poinformowała o znalezieniu na wydmach płaszcza z ciemnego materiału. Były na nim włosy kobiety. Jeśli rzeczywiście był to jej płaszcz, to gdzie reszta ubrania? Mor- dercy zabrali, ale zapomnieli o płaszczu? Nic nie dały próby ustalenia tożsamości kobiety przez kontakty z policją winnych krajach. Dziwne, że nikt nie zgłosił zaginięcia ciężarnej kobiety, pomyślała. Według policji kobieta miała dwadzieścia pięć do trzydziestu lat i przypuszczalnie była pochodzenia latynoamerykańskiego. Co to znaczy? Jaki obszar obejmuje to pojęcie? Zdarzenie nad brzegiem morza obserwował dziewięcioletni chłopiec, który według reportera nazywał się Ove Gard- man. Chłopiec pobiegł do domu i zaalarmował rodziców. Gdzie może być dziś? Czy dałoby się z nim skontaktować? Policja podała, że kobieta była nieprzytomna, ale żyła jeszcze, gdy rodzice Gardmana zjawili się na brzegu. Próbowali ją ratować, ale umarła, zanim doleciał helikopter ratunkowy. Olivia zastanawiała się, w jakiej odległości od brzegu znajdował się dom Gardmanów i ile czasu upłynęło do przy- lotu helikoptera. Wstała i omal się nie przewróciła. Od wrażeń i myśli czuła się poobijana, jakby cała krew spłynęła jej z głowy do kostek.

Na Humlegårdsgatan opadła na siedzenie samochodu i wte- dy poczuła ssanie w żołądku. Sięgnęła do schowka po baton energetyczny. Spędziła w czytelni ładnych kilka godzin i aż się zdziwiła, gdy spojrzała na zegarek. Minęły jak z bicza trząsł. Zerknęła na notatnik. Bardzo ją wciągnęła ta dawna sprawa. Nie tylko dlatego, że ojciec nad nią pracował, chociaż to też, jednak przede wszystkim ze względu na kilka szczególnych okoliczności. Zwłaszcza tę, że nie udało się ustalić tożsamości zamordowanej kobiety. Była i pozostała nieznana. Przez tyle lat. Poruszyło ją to. Chciała dowiedzieć się więcej. Co by powiedział tata, gdyby żył? Sięgnęła po komórkę. Na starannie wystrzyżonym trawniku przed gmachem szkoły stali Åke Gustafsson i pewna kobieta w średnim wieku pochodząca z Rumunii. Szefowa szkolnej stołówki. Poczęsto- wała Åkego papierosem. - Niewiele osób teraz pali - odezwała się. - Rzeczywiście. - Pewnie przez tego raka. - Pewnie tak. Zapalili oboje. Komórka zadzwoniła, gdy Åke zdążył wypalić połowę papierosa. - Mówi Olivia Rönning. Wybrałam tę sprawę z Nordkoster i chciałam... - Tak myślałem - przerwał Åke. - Przecież twój ojciec nad nią pracował i... - Tak, ale nie dlatego. Chciała, żeby była jasność. Chodzi o nią, tu i teraz. To nie ma nic wspólnego z ojcem. W każdym razie opiekun grupy nie powinien tak myśleć. Wybrała sobie zadanie i zamierzała je realizować na swój sposób. Taka była. - Wybrałam ją, bo uważam, że jest ciekawa - powiedziała. - Ale dość trudna.

- I właśnie dlatego dzwonię. Chciałabym zajrzeć do akt śledztwa. Gdzie je znajdę? - Przypuszczalnie w centralnym archiwum w Göteborgu. - Tak? Szkoda. - I tak by ci nie dali ich przeczytać. - Dlaczego? - Bo sprawa dotyczy morderstwa, które jest niewyjaśnione, ale nie przedawnione. Nikt spoza zespołu dochodzeniowego nie ma prawa czytać dokumentów ze śledztwa, które nie zostało zamknięte. - Aha... więc co mam zrobić? W jaki sposób znaleźć więcej informacji? W słuchawce zapadła cisza. Siedząc za kierownicą, przyciskała do ucha komórkę. Nad czym on się tak zastanawia? Zobaczyła, że w jej kierunku zdecydowanym krokiem ruszyła strażniczka miejska. Samo- chód Olivii stał na miejscu dla inwalidy. Niedobrze. Włączyła silnik i w tym samym momencie znów odezwał się Åke. - Mogłabyś porozmawiać z ówczesnym szefem grupy dochodzeniowej. - Nazywał się Tom Stilton. - Właśnie. - Gdzie go szukać? - Nie mam pojęcia. - W Komendzie Głównej? - Nie sądzę. Spytaj panią Olsäter, komisarz Mette Ol- säter. Często razem pracowali. Może ona wie. - A gdzie ona pracuje? - W Biurze Kryminalnym, gmach C. - Dziękuję! Olivia odjechała przed samym nosem strażniczki. * - Nowy numer „Situation Stockholm”! Poczytajcie o księż- niczce Wiktorii i jednocześnie pomóżcie bezdomnym! Głos Jednookiej Very docierał bez przeszkód do zamożnych

mieszkańców Sofo8 , kłębiących się przed halami targowymi Söder, skąd wynosili pełne torby śmieciowego jedzenia i wszelkiej obfitości. Cała jej postać była jak stworzona dla wielkiej sceny Dramaten9 . Złachana wersja Margarethy Krook10 ” zczasów jej świetności. To samo ostre spojrzenie, niezwykła klasa i charyzma, której nie sposób nie ulec. Dobrze jej dzisiaj szło. Zdążyła już sprzedać połowę gazetek. Co innego Arvo Pärt. Całkiem mu nie szło. Stał kawałek dalej, oparty o ścianę. To zdecydowanie nie jego dzień, ale nie chciał być sam. Zerknął na Verę. Podziwiał jej hart ducha. Jak większość z jej otoczenia, wiedział coś niecoś o jej ciężkich nocach, ale tutaj sprawiała wrażenie, jakby cały świat należał do niej. Do bezdomnej. Chyba żeby za dom uznać jej szarą, zdezelowaną przyczepę z lat sześćdziesiątych. - Ja nie jestem bezdomna. Powiedziała to do gościa, który kupując gazetkę, chciał się podniecać swoją wrażliwością społeczną. - Jestem w trakcie zmiany mieszkania. W pewnym sensie było to prawdą. Vera trafiła na komu- nalną listę mieszkaniową w ramach politycznego projektu Bostad Forst11 , kosmetycznego programu poprawy warunków życia sztokholmskich bezdomnych. Powiedzieli, że przy odrobinie szczęścia być może na jesieni dostanie mieszkanie. Na próbę. A jeśli będzie się odpowiednio zachowywać, może otrzyma stały przydział. Vera zamierzała się odpowiednio zachowywać. Jak zawsze. Prawie. Miała tę swoją przyczepę i nieco ponad pięć tysięcy koron wcześniejszej emerytury. Tak ścinała wydatki, żeby wystarczyło na najbardziej niezbędne rzeczy, a resztę wyszukiwała po śmietnikach. 8 Sofo - akronim od South of Folkungagatan, ograniczonego kilkoma uli- cami rejonu w centrum dzielnicy Söder. 9 Dramaten - Królewski Teatr Dramatyczny, szwedzka scena narodowa. 10 Margaretha Krook - wybitna aktorka o wyrazistym glosie i charaktery- stycznej aparycji 11 Bostad Forst - Najpierw Mieszkanie.