PROLOG
Nowy Jork, 1990
Wracała do Palmetto.
Jadę Sperry stanęła przy oknie swego biura, uchyliła żaluzje
i spojrzała z wysokości dwudziestego piętra na zapchaną
samochodami okolicę Lincoln Center. Silne podmuchy
zimnego wiatru rozwiewały trujące spaliny wypluwane
przez miejskie autobusy w brudne powietrze. Taksówki,
jak oszalałe żółte żuki, poruszały się zygzakiem po zatłoczonych
jezdniach. Piesi płynęli nieprzerwanym strumieniem,
przyciskając do siebie torby i pakunki.
Kiedy Jadę przeniosła się do Nowego Jorku, miała ogromne
problemy z przywyknięciem do tego ciągłego ruchu.
Skrzyżowania zdawały się stanowić śmiertelne zagrożenie.
Gdy stała przerażona na krawężniku którejś z ruchliwszych
ulic w sercu Manhattanu, zastanawiała się, co pierwsze
wgniecie ją w ziemię - pędząca taksówka, rozklekotany
miejski autobus czy horda pieszych napierających od tyłu,
zniecierpliwionych niepewnymi ruchami tej przyjezdnej.
W każdej nowej, trudnej sytuacji Jadę chowała głowę
w ramiona i parła do przodu. Nie poruszała się tak szybko
jak miejscowi, słuchała uważniej i mówiła mniej gwałtownie.
Nie czuła się jednak onieśmielona, tylko inna. Nie wpojono
jej potrzeby pośpiechu. Tam, gdzie się wychowała,
najbardziej zapracowanymi stworzeniami bywały ważki zawieszone
nad przybrzeżnymi mokradłami w letni dzień.
Zanim przyjechała do Nowego Jorku, zdążyła przywyknąć
do ciężkiej pracy i poświęceń. Przystosowała się i przetrwała,
ponieważ jej uparta duma rodem z Karoliny Południowej
była tak samo charakterystyczna jak sposób mówienia.
Dzisiaj to wszystko przyniosło owoce. Setki godzin spędzonych
na snuciu planów i projektów oraz na ciężkiej
pracy nareszcie zostały wynagrodzone. Nikt nie miał pojęcia,
ile trudu i łez kosztowało ją to, by móc powrócić do
rodzinnego miasta.
Wracała do Palmetto.
Tam mieszkali ci, którym należała się kara, a Jadę miała
szczery zamiar dopilnować, aby odpokutowali. Wymarzona
zemsta wreszcie była możliwa. Teraz Jadę miała władzę.
Nadal wyglądała oknem, ale niewiele z tego, co się działo
na dole, do niej docierało. Widziała trawy kołysane wiatrem
na nadbrzeżnych błotach. Czuła ostry zapach słonego powietrza
i rozkwitłych magnolii. W ustach miała smak wiejskiego
jedzenia. Strzeliste sosny zastąpiły wieżowce, a szerokie
ulice zmieniły się w leniwie wijące się polne drogi.
Pamiętała to powietrze - ciężkie i nieruchome. I hiszpański
mech osypujący się z konarów starych dębów.
Wracała do Palmetto.
A kiedy tam przyjedzie, rozpęta się piekło.
1
Palmetto, Karolina Południowa, 1976
- Gadasz!
- Jak Boga kocham!
- Łgarz z ciebie, Patchett!
- Jak myślisz, Lamar? Kłamię czy nie? Czy dobra dziwka
potrafi założyć gumę tylko samymi ustami?
Lamar Griffith popatrywał niepewnie na obu swych najlepszych
kumpli, Hutcha Jolly'ego i Neala Patchetta.
- Nie wiem, Neal. Potrafi?
- Po cholerę ja cię pytam? - szydził Neal. - Nigdy nie
byłeś u dziwki.
- A ty byłeś? - zarżał Hutch.
- Jasne. Wiele razy.
Trzej przyszli maturzyści zajmowali jeden z boksów baru
„Dairy Barn". Hutch i Lamar siedzieli obok siebie na pokrytej
dermą ławie. Po przeciwnej stronie stolika o blacie
z imitacji różowego marmuru rozpierał się Neal.
- Nie wierzę w ani jedno twoje słowo - odezwał się
Hutch.
- Stary mnie tam zaprowadził.
Lamar skrzywił się.
- Nie było ci głupio?
- Coś ty!
Hutch spojrzał na Lamara ze złością.
- On kłamie, ty głupku! - Odwrócił się z powrotem do
Neala i spytał: - Gdzie jest ten burdel?
Neal studiował swoje odbicie w szybie, w głębi boksu.
Grzywa ciemnoblond włosów opadała mu nisko na brwi
nad zmysłowymi, zielonymi oczami. Nieco podniszczona
marynarka w kolorach szkoły - kasztanowym i białym -
była z fasonem zsunięta z ramion.
- Nie mówiłem, że wziął mnie do burdelu. Powiedziałem,
że zaprowadził mnie do dziwki.
Hutch Jolly nie był tak przystojny jak jego kumpel Neal.
Był rosłym chłopakiem o niezgrabnych ruchach, szerokich,
kościstych ramionach i miał przeraźliwie rude włosy. Jego
uszy zdawały się wyrastać prostopadle z głowy. Przechylił
się i oblizał mięsiste wargi,
- Chcesz mi wmówić, że w tym mieście jest jakaś prostytutka
- powiedział konspiracyjnym szeptem. - Kto to
jest? Jak się nazywa? Gdzie mieszka?
Neal obdarzył kolegów leniwym uśmiechem.
- Sądzicie, że zdradziłbym to takim jak wy? Zaraz bym
się dowiedział, że dobijaliście się do niej, robiąc z siebie
idiotów. Musiałbym się za was wstydzić.
Zawołał kelnerkę i zamówił jeszcze jedną kolejkę cherry
coli. Kiedy podano pieniące napoje, Neal wyjął ukradkiem
srebrzystą piersiówkę z wewnętrznej kieszeni szkolnej marynarki
i wlał sporą porcję alkoholu do szklanki. Dopiero
teraz podał ją dalej. Hutch też sobie nalał bourbona.
Lamar odmówił.
- Nie, dzięki. Mam dość.
- Tchórz - skomentował Hutch i trącił go łokciem w żołądek.
Neal wsunął piersiówkę z powrotem do kieszeni.
- Mój stary powiada, że whisky i kobiety to dwie rzeczy,
których mężczyzna nigdy nie ma dość.
- Amen. - Hutch zawsze zgadzał się z tym, co mówił
Neal.
- Co o tym sądzisz, Lamar? - podpuszczał go Neal.
- Jasne. - Ciemnowłosy chłopak wzruszył ramionami.
Neal zmarszczył brwi w wyrazie niezadowolenia i oparł
się wygodnie.
- Coś ty taki humorzasty, Lamar? Jak nie potrafisz dotrzymać
kroku, to będziemy musieli się pożegnać.
W oczach Lamara pojawił się niepokój.
- Co konkretnie masz na myśli?
- Mam na myśli rozróby, pieprzenie i chlanie.
- Jego mamusia nie lubi, jak on robi takie brzydkie rzeczy.
- Hutch po kobiecemu splótł wielkie, czerwone łapska,
oparł na nich podbródek i zatrzepotał rzęsami. Mówił falsetem.
Wszystko razem robiło idiotyczne wrażenie. Lamar
potraktował jednak pogróżkę serio.
- W piątek o mało nie wyrzygałem własnych flaków! -
wykrzyknął. - Neal, pamiętasz, jak latem ukradłem te arbuzy,
tak jak kazaliście! A kto kupił spray do graffiti na
budynku poczty?
Wybuch Lamara rozbawił ich. Neal wyciągnął rękę nad
stolikiem i klepnął go po policzku.
- Nieźle sobie radziłeś, Lamar. Naprawdę nieźle. - Nie
był w stanie utrzymać powagi. Znowu wybuchnął śmiechem.
Hutch rechotał, aż mu dygotały chude ramiona.
- Lamar, ty wyrzygałeś więcej niż my obaj do kupy! Co
myśli twoja mama o twoim wczorajszym kacu?
- Niczego nie zauważyła. Zostałem w łóżku.
Nudzili się. Niedzielne popołudnia zawsze były nudne.
Co bardziej rozwydrzone dziewczyny dochodziły do siebie
po sobotnich wyczynach alkoholowych i nie chciały, aby
zawracano im głowę, a te porządne szły do kościoła. W niedzielę
nie odbywały się żadne zawody sportowe. A na łowienie
ryb czy krabów nie mieli dziś ochoty.
Neal, pełen pomysłów prowodyr, wsadził ich do swego
sportowego samochodu. Zaczęli objeżdżać miasto w nadziei,
że coś się zdarzy. Przejechali kilkakrotnie główną ulicą,
ale nic się nie działo.
- Nie macie ochoty skoczyć do Walmart i trochę się rozejrzeć?
- zasugerował Lamar.
- Nie - odpowiedzieli zgodnym chórem.
- Mam! - powiedział Neal w przypływie fantazji. -
Chodźmy do jednego z kościołów dla czarnuchów. Można
by trochę namieszać.
- Nic z tego! - Hutch gwałtownie pokręcił rudą głową. -
Tata powiedział, że obedrze mnie ze skóry, jak znowu wywiniemy
coś takiego. Ostatnim razem o mało nie wywołaliśmy
rozruchów rasowych. - Ojciec Hutcha, Fritz, który
był szeryfem, nieraz musiał ich poskramiać.
Mogli jedynie wrócić do „Dairy Barn", licząc na to, że
coś się zdarzy. Dopóki składali zamówienia i zachowywali
się w miarę porządnie, nie przeganiano ich. Oczywiście,
przyszłoby im zapłacić niezłą grzywnę, gdyby złapano Neala
z butelką whisky.
Ojciec Neala, Ivan, powiedział mu przed wyjściem, żeby
absolutnie nie brał ze sobą piwa.
- Dlaczego? - chciał wiedzieć Neal.
- A dlatego, że Fritz wezwał mnie wczoraj rano. Był
wkurzony. Powiedział, że Hutch wrócił w piątek wieczorem
zalany i że to ty przyniosłeś piwo. Oznajmił, że syn
szeryfa nie może jeździć po mieście pijany i wzniecać awantur.
Dora Jolly też była wściekła. Obiecałem, że się tym
zajmę.
- No i?
- I właśnie się zajmuję! - grzmiał Ivan. - Dziś wieczorem
trzymaj się z daleka od piwa!
- Chryste! - Neal wyszedł z domu trzaskając drzwiami.
Kiedy był w samochodzie, roześmiał się pod nosem i pomacał
wewnętrzną kieszeń marynarki, w której ukrył srebrzystą
piersiówkę z drogim bourbonem. Ivan nigdy się
nie zorientuje.
Teraz jednak radość, że wykiwał starego, znacznie osłabła.
Hutch pochłaniał drugiego hamburgera. Jego brak manier
wyprowadzał Neala z równowagi. Jadł, jakby miał to
być jego ostatni posiłek w życiu. Rwał wielkie kęsy, głośno
przełykał i nawet nie starał się podtrzymać rozmowy.
Lamar był lękliwym, bezwolnym dupkiem. Neal tolerował
go ze względu na jego poczucie winy. Można go było
do woli znieważać i robić mu głupie kawały. Był układny
i dość przystojny, ale tak naprawdę Neal tolerował go jedynie
dlatego, by móc się na nim wyżywać.
Dziś, jak zwykle, był zasępiony i nerwowy. Podrygiwał
za każdym razem, kiedy się do niego zwracano. Neal podejrzewał,
że wieczne napięcie Lamara wynika z faktu, iż
mieszka z matką. Ta stara jędza mogła każdego doprowadzić
do rozstroju nerwowego.
Myrajane Griffith myślała, że jest nie wiadomo kim, bo
wywodziła się z Cowanów. Kiedyś Cowanowie byli najpotężniejszymi
plantatorami bawełny na obszarze od Savannah
do Charlestonu. Ale to było tak dawno, że dziś nikt
już o tym nie pamiętał. Na Cowanów przyszły ciężkie czasy;
większość z nich wymarła. Stara posiadłość nadal stała na
nadbrzeżu, skazana na ruinę i zapomnienie.
Myrajane trzymała się swego panieńskiego nazwiska jak
deski ratunkowej. Jak większość ludzi zamieszkujących trzy
sąsiadujące hrabstwa pracowała w fabryce przetworów sojowych
Patchetta razem z kolorowymi i białą biedotą, na
którą w lepszych czasach nawet by nie splunęła. Tłukła
swego męża, aż w końcu zmarł. Kiedy Ivan zobaczył ojca
Lamara w trumnie, stwierdził, że biedak miał uśmiech na
twarzy po raz pierwszy od wielu lat.
Jezu - myślał Neal - nic dziwnego, że Lamar jest taki
nerwowy, skoro mieszka z tą harpią.
Neal był zadowolony, że jego matka zmarła, kiedy był
niemowlęciem. Wychowywało go po kolei wiele niań,
w większości Murzynek z okolic Palmetto, aż do chwili,
gdy był za duży na klapsy i zaczął oddawać uderzenia.
Jego matka, Rebecca Flory Patchett, była blondynką o jasnej
cerze, „beznadziejna w łóżku", jak to podsumował Ivan,
kiedy Neal zapytał o matkę.
- Rebecca była słodką istotą, ale pieprzenie jej - to jakbyś
wsadzał do zamrażarki. Mimo wszystko dała mi to, czego
chciałem. - Ivan trzepnął Neala lekko po policzku. - Mam
syna.
Choć ojciec bardzo mu pobłażał i przymykał oko na jego
wyczyny, Neal uważał, że tłumaczenie się przed jednym
z rodziców wystarcza w zupełności. Ivan regulował mandaty
za zbyt szybką jazdę, pokrywał szkody i płacił za
rzeczy ukradzione ze sklepów.
- Do diabła! Czy ty nie wiesz, kim jest mój ojciec?! -
Neal wykrzykiwał do sprzedawcy w sklepie żelaznym, kiedy
ten przyłapał go na kradzieży.
Szeryf Fritz Jolly wezwał Ivana na miejsce przestępstwa,
żeby jakoś załagodzić sprawę. Neal zwędził w sklepie nóż
myśliwski, po czym wyszedł z błogim uśmiechem na twarzy,
doprowadzając sfrustrowanego ekspedienta do szaleństwa.
Facet znalazł potem swój samochód z czterema przebitymi
oponami.
Neal marzył, żeby dzisiaj trafiło się coś równie zabawnego.
- Kościół nie wchodzi w grę! - Uwaga Lamara ściągnęła
go na ziemię.
Grupa młodych ludzi weszła do „Dairy Barn". Neal
zignorował męską część, traktując ją jako pewnego rodzaju
wybryk natury, natomiast każdą z dziewczyn obrzucił gorącym
spojrzeniem. Uważał, że działa to na kobiecą duszę
jak balsam i w nocy zsyła błogie sny.
Poza tym nigdy nie zaszkodzi przygotować pola pod
przyszłe zbiory. Może pewnej nocy desperacko zapragnąć
damskiego towarzystwa i potrzebować którejś z nich. I jeżeli
wtedy zadzwoni, to one na pewno będą pamiętać to
pożądliwe spojrzenie, które rzucił w ich kierunku. Kiedyś
przechwalał się, że nawet sopranistkę z kościelnego chóru
potrafiłby zmienić w szmatę. Nie były to zupełnie czcze
przechwałki.
- Cześć, Neal! Hej, Lamar! Cześć, Hutch! - Donna Dee
Monroe stanęła przed ich boksem. Neal z przyzwyczajenia
otaksował ją wzrokiem.
- Cześć, Donna Dee! Czy zbawiłaś dzisiaj swoją duszę?
- Dawno ją zbawiłam, ale ty, Nealu Patchett, będziesz
się smażył w piekle.
Roześmiał się.
- Cholerna prawda! Nie mogę się doczekać, kiedy się
tam znajdę! Cześć, Florene!
Jedna z dziewcząt stojąca za Donną Dee była kilka tygodni
temu na potańcówce z okazji dnia świętego Walentego
w miejscowym klubie. Rwanie słabo szło tamtej nocy, więc
flirtował z nią, chociaż w innych okolicznościach nawet by
nie zwrócił na nią uwagi. Obtańcowywał ją, aż się roztopiła
- dosłownie! Gdy wyprowadził ją na zewnątrz i wsadził
rękę pod sukienkę, między uda, miał mokre palce.
Kiedy wreszcie zaczęło się robić ciekawie, zjawił się jej ojciec.
Neal opuścił powieki i namiętnym głosem spytał:
- Florene, miałaś się dzisiaj z czego spowiadać? Jakie
nieczyste myśli chodziły ci po głowie?
Dziewczyna zaczerwieniła się aż po czubki włosów, wymamrotała
coś i prędko dołączyła do grupki, z którą przyszła
z kościoła.
Donnie Dee się nie śpieszyło. Była zuchwałą dziewczyną,
o ciemnych, błyszczących oczach i nieco ryzykownym dowcipie.
Niestety, nie grzeszyła urodą. Włosy miała cienkie
i proste. Nosiła je z przedziałkiem pośrodku, bo tylko tak
dawały się uczesać. Patrząc z profilu, miało się wrażenie,
że chrapki jej nosa zbiegały się z górną wargą. Nie skorygowane
zęby mocno wystawały. Wszystko razem, dodawszy
czujne, bystre spojrzenie, sprawiało, że miała w sobie
coś z oswojonego szczurka. Chciała poderwać Hutcha, ale
ten, jak zwykle, ignorował ją.
- Zobacz, kogo tu niesie - powiedział, kierując uwagę
Neala na parking za oknem. - Pan Uczniowskie Ciało Prezydialne!
Obserwowali, jak Gary Parker ustawia samochód. Jego
dziewczyna, Jade Sperry, siedziała obok, przytulona do
niego.
- I ma ze sobą najlepsze uczniowskie ciało!
Neal rzucił Lamarowi nienawistne spojrzenie. Zastanawiał
się, czy ten celowo go podpuszcza. Pewnie nie. Skrzętnie
ukrywał swoje zainteresowanie osobą Jade Sperry.
- Ten samochód to kupa szmelcu - skomentował Hutch.
- Nie widać, żeby Jade to przeszkadzało - zauważył
Lamar.
- Oczywiście, że nie, ty palancie! - odezwała się Donna
Dee. - Jest w nim zakochana. Nieważne, że on jest goły
jak święty turecki. Idę się z nimi przywitać. Na razie!
Neal ponuro patrzył w okno. Obserwował Gary'ego
i Jade. Gary musiał powiedzieć coś zabawnego, bo Jade
roześmiała się, przechyliła i musnęła skronią jego podbródek.
- Cholera, ale seksowna! - zawył Hutch.- A z niego to
zwykły ćwok! Co ona w nim widzi?
- Inteligencję - podpowiedział Lamar.
- Może jest pod wrażeniem jego wielkiego pługa - dowcipkował
Hutch.
Lamar wybuchnął śmiechem. Twarz Neala pozostała kamienna.
Nieruchomy, obserwował bez jednego mrugnięcia,
jak Gary delikatnie całuje Jade w usta, potem otwiera drzwiczki
i wysiada. Pocałunek był lekki i pozbawiony zmysłowości.
Neal nieraz zastanawiał się, czy kiedykolwiek całował
ją ktoś, kto miał ochotę na coś więcej - na przykład
ktoś taki jak on.
Jade była bezsprzecznie najbardziej atrakcyjną dziewczyną
w szkole. Najładniejsza dziewczyna powinna należeć do
Neala Patchetta, podobnie jak najmodniejsze ciuchy i najlepszy
samochód. Jego ojciec był najbogatszym i najbardziej
wpływowym człowiekiem w okolicy. Chociażby dlatego
powinien dostawać to, na co mu przyjdzie ochota. Panna
Jade Sperry musiała być najwyraźniej nie doinformowana.
Neal nie mógł pojąć, jak to możliwe, aby stawiała biednego
wiejskiego chłopaka ponad nim, obojętnie, jak wysoki
był jego iloraz inteligencji. Co gorsza, odnosił wrażenie, że
Jade pogardza nim. Z jakichś niezrozumiałych względów
traktowała go jak istotę drugiego gatunku. Oczywiście, zawsze
była grzeczna - Jade do wszystkich odnosiła się uprzejmie
- ale pod powłoczką dobrych manier Neal wyczuwał
niechęć.
Czyżby nie wiedziała, co traci? Czy nie pojmowała, że
mierzy poniżej swoich możliwości? Być może nadszedł czas,
aby ją o tym przekonać.
- Chodźcie! - powiedział niespodziewanie i wysunął się
z boksu. Rzucił na stolik pieniądze za napoje i hamburgery
Hutcha, po czym ruszył ku drzwiom.
Na zewnątrz skierował się ku witrynie, gdzie kupowano
jedzenie na wynos. Nie pytał, czy Hutch i Lamar mają
ochotę iść. Wiedział doskonale, że podążą jego śladem.
* * *
Donna Dee otworzyła drzwiczki samochodu Gary'ego
od strony pasażera i przysiadła obok Jade.
- Nie wiedziałam, że się tu wybierasz - powiedziała
Jade. - Mogłaś się zabrać z nami z kościoła.
- I robić za piąte koło u wozu? Dziękuję bardzo.
Donna Dee nie czuła się urażona. Dziewczęta stały się
nierozłączne od pierwszego dnia w przedszkolu. Dla każdego,
kto je zobaczył, było oczywiste, że Jade bije na głowę
swoją koleżankę, ale Donna Dee nie czuła się z tego powodu
nieszczęśliwa.
- Jak ci się podobało dzisiejsze kazanie? - zapytała Donna
Dee. - Czy czułaś na karku gniewny oddech Boga za
każdym razem, kiedy ksiądz wymawiał słowo „rozpusta"?
Jade była nieco zakłopotana kazaniem, ale odpowiedziała
swobodnie:
- Nie mam powodu czuć się winna.
- Na razie.
Jade westchnęła skonsternowana.
- Wiedziałam, że źle robię, zwierzając ci się z rozmowy
z Garym.
- O Matko Boska! - jęknęła Donna Dee. - Chodzicie ze
sobą od trzech lat. Wszyscy myślą, że robiliście to setki razy.
Jade przygryzła usta.
- Łącznie z moją matką. Pokłóciłyśmy się, zanim Gary
po mnie przyjechał.
- I co z tego? - Donna Dee wyjęła pomadkę z torebki
Jade i przeciągnęła usta. - Ciągle się kłócisz. Przykro mi
to mówić, ale twoja matka to niezgorsza jędza.
- Ona nie rozumie, że kocham Gary'ego.
- Rozumie bardzo dobrze. I w tym cały problem. Ona
nie chce, żebyś była zakochana w Garym. Uważa, że stać
cię na kogoś lepszego.
- Nie ma takiego kogoś.
- Rozumiem cię - powiedziała Donna Dee i dalej grzebała
w torebce Jade. - Ona by chciała, żebyś się zakręciła
koło jakiegoś bogatego i dobrze ustawionego faceta. Wiesz...
takiego jak Neal.
Jade aż zatrzęsła się z obrzydzenia.
- Marna szansa.
- Myślisz, że on naprawdę obmacywał Florene na zabawie
walentynkowej w klubie? A może ona się tylko przechwala?
Florene potrafi fantazjować.
- Nie sądzę, żeby obmacywanie przez Neala Patchetta
przynosiło chlubę.
- No, wiesz... Po tym względem jesteś wyjątkiem.
- Dzięki Bogu!
- Neal jest przystojny - zauważyła Donna Dee.
- Nie znoszę go. Spójrz tylko. Wydaje mu się, że jest
nie wiadomo kim.
Obie dziewczyny obserwowały, jak Neal i jego kumple
okrążają Gary'ego, który stał w kolejce do okienka. Neal
szturchnął go kilkakrotnie w ramię, a kiedy Gary powiedział
mu, żeby się odczepił, Neal przybrał postawę bokserską.
- Jest ohydny - z niesmakiem stwierdziła Jade.
- Tak. Wolałabym, aby Hutch spędzał z nim mniej czasu.
Wszyscy wiedzieli, że Donna Dee była nieprzytomnie
zakochana w Hutchu Jollym. Nie robiła z tego tajemnicy.
Jade w cichości ducha uważała, że Hutch jest toporny, ale
nigdy tego głośno nie powiedziała, nie chcąc ranić uczuć
Donny Dee.
Nigdy też nie przyznała się Donnie Dee, że Hutch wielokrotnie
wydzwaniał do niej, próbując się umówić. Odrzucała
jego zaproszenia ze względu na Gary'ego. Ale gdyby nawet
nie miała stałego chłopaka, i tak by z tego nic nie wyszło,
bo liczyłaby się z uczuciami przyjaciółki.
- Nie przepadasz za Hutchem, prawda? - zapytała ją
Donna Dee.
- Nie, dlaczego? - Szczerze mówiąc, Jade czuła się skrępowana
w jego towarzystwie. Mieli razem zajęcia z trygonometrii
i nieraz złapała go na tym, jak wlepiał w nią wzrok.
Wtedy jego piegowatą twarz oblewał rumieniec. Zazwyczaj
pokrywał zakłopotanie bezczelną miną.
- Co masz przeciwko niemu? - spytała zaczepnie Donna
Dee.
- Naprawdę nic! Nie przepadam tylko za jego towarzystwem.
- Myślisz, że zaprosi mnie na bal maturalny? Umrę z rozpaczy,
jeżeli nie.
- Nie umrzesz - odpowiedziała Jade znużonym głosem.
Donna Dee wydawała się przygnębiona brakiem współczucia,
więc Jade postanowiła zmienić ton.
- Przepraszam, Donna Dee. Myślę, że cię zaprosi.
Szczerze.
Bal maturalny miał się odbyć w maju. Dla Jade wydawał
się wyłącznie niepoważną i dziecinną zwłoką w kontynuowaniu
jej i Gary'ego planów życiowych. Wcale nie myślała
o balu jak o wielkim wydarzeniu. Być może dlatego, że
miała chłopaka i nie musiała martwić się, czy czeka ją upokorzenie
z powodu braku partnera w tak doniosłym dniu.
- Nie przychodzi mi do głowy nikt inny, kogo Hutch
mógłby zaprosić. Co, Jade? - naciskała zmartwiona Donna
Dee.
- Mnie też nie. - Jade spojrzała na zegarek. - Jak to
długo trwa! Muszę być w domu przed dziesiątą, inaczej
matka zacznie wszystko od początku.
- Musicie jeszcze znaleźć czas na obłapki w samochodzie,
nie? - Donna Dee zerknęła na przyjaciółkę i szepnęła: -
Słuchaj, jak ty z Garym się pieścicie, to nie masz uczucia,
że umrzesz z podniecenia?
- Tak - przyznała Jade, czując lekki dreszczyk. - Przede
wszystkim dlatego, że musimy przerwać.
- Wcale nie musicie.
Jade zmarszczyła czarne, regularne brwi.
- Donna Dee, jak to możliwe, żeby w tym było coś złego,
skoro się kochamy?
- Nigdy tego nie mówiłam.
- Ale ksiądz tak mówi. I Biblia. Moja matka też. I wszyscy
w koło.
- Wszyscy twierdzą, że rozwiązłość...
- Daj spokój! To okropne słowo.
- To jak mam mówić?
- Kochanie się.
Donna Dee wzruszyła ramionami.
- Ale mi różnica! Tak czy owak, wszyscy twierdzą, że
seks pozamałżeński jest grzechem, ale czy ktokolwiek naprawdę
w to wierzy? - Donna Dee potrząsnęła ciemnymi,
prostymi włosami. - Nie wydaje mi się. Myślę, że wszyscy
z wyjątkiem nas grzeszą jak szaleni i mają z tego frajdę.
Gdyby tylko zdarzyła się okazja, zrobiłabym to samo.
- Tak sądzisz? - Jade szukała potwierdzenia w słowach
przyjaciółki.
- Gdyby Hutch mnie poprosił, to daję głowę, że bym
na to poszła.
Jade spojrzała przez przednią szybę w stronę Gary'ego
i poczuła, jak podniecenie pomieszane z niepokojem oblewa
ją gorącą falą.
\l
- Może to nie grzech? Może powinniśmy przestać słuchać
księdza i zrobić, co podpowiada nam instynkt? Och,
po prostu nie wiem - westchnęła. - Wiele razy o tym rozmawialiśmy
i tyle z tego mamy, że jesteśmy coraz bardziej
sfrustrowani.
- O matko jedyna! - burknęła Donna Dee. - Wracam do
środka. Cześć!
- Zaczekaj! - Jade złapała ją za rękaw. - Jesteś na mnie
zła?
- Nie.
- Wydawało mi się...
- Moja droga, chciałabym mieć twoje problemy! Żałuję,
że nie mam falistych czarnych włosów, idealnej cery, dużych
niebieskich oczu i rzęs długich na metr. A także chłopaka,
który dyszy z pożądania i jednocześnie cię szanuje. Do tego
jeszcze komputer w głowie i pełne stypendium na studia!
- Nie przyznano mi jeszcze stypendium. - Jane usiłowała
stonować wybuch żalu Donny Dee.
- Ach, dostaniesz je. To tylko kwestia czasu. Wszystko
układa się po twojej myśli. Dlatego wkurza mnie, gdy słucham
tych jęków. Jakie ty masz powody do narzekań?
Wszystko przychodzi ci bez wysiłku. Jesteś mądra, wszyscy
cię lubią. To ty wygłosisz mowę pożegnalną w imieniu maturzystów,
a jeśli nie, to zrobi to facet, który wielbi ziemię,
po której stąpasz, i powietrze, którym oddychasz. Jeżeli
masz ochotę doprowadzić się do obłędu, to proszę bardzo.
Jeżeli nie, twoja sprawa! Ale przestań o tym gadać! - Kiedy
już wszystko z siebie wyrzuciła, zaklęła pod nosem i dodała
łagodniej: - Powinnaś mi płacić za to, że się z tobą przyjaźnię.
Czasem trudno mi wytrzymać.
Donna Dee chwyciła torebkę i wysiadła, zamykając za
sobą drzwiczki.
* * *
- Cześć, Gary! - Głos Neala był fałszywie przyjazny.
Lamar i Hutch powtórzyli pozdrowienie, naśladując ton
Neala.
- Cześć! - Gary uśmiechnął się uprzejmie. - O co chodzi?
- O nic - odpowiedział Neal. - Wiesz już coś o stypendium?
- Nie. Jade też nic nie dostała. Powinno się rozstrzygnąć
w najbliższych dniach.
- Gary, posypać melby orzechami? - spytała kelnerka
w okienku.
- Jasne.
- Pewnie - wycedził Neal. Spojrzał w kierunku samochodu,
w którym siedziała Jade. - Jade uwielbia orzechy.
A najbardziej te duże.
Hutch prychnął, a Lamar zachichotał.
Uśmiech Gary'ego zniknął.
- Przestań, Neal - powiedział rozgniewany. Obejrzał się
przez ramię na samochód.
Neal niewinnym gestem uniósł ręce.
- To żart. Nie znasz się na żartach? - Niby w zabawie,
trzepnął Gary'ego w ramię.
Gary wzdrygnął się.
- Nie, kiedy chodzi o Jade.
- Proszę bardzo. - Kelnerka podała dwa desery przez
okienko. - Jedna melba z karmelem, druga z czekoladą.
Razem dolar pięćdziesiąt.
- Dzięki. - Gary zapłacił, wyciągnął dwie papierowe
serwetki z pojemnika i wziął deser w obie ręce. Odwrócił
się od okienka, ale Neal z Hutchem i Lamarem po bokach
blokowali mu drogę.
- Która jest dla Jade?
Gary nie zrozumiał podtekstu pozornie niewinnego pytania
Neala i wzruszając ramionami, odpowiedział:
- Z karmelem.
Obie melby były ozdobione jaskrawoczerwoną wisienką.
Neal złapał wiśnię za łodyżkę, otrząsnął z bitej śmietany,
włożył do ust i teatralnym gestem urwał łodyżkę. Przesuwał
wiśnię, aż trafiła między przednie zęby. Patrząc prosto
na Jade, zmiażdżył ją i żuł z lubieżną miną. Kiedy połknął
owoc, wycedził z wyzywającym uśmieszkiem:
- Powiedz swojej dziewczynie, że bardzo mi smakowała
jej wisienka.
- Ty żałosny skurwysynu! Masz, nażryj się!
Gary cisnął melbą w zadowowoloną twarz Neala. Ten,
kompletnie zaskoczony, zachwiał się i zakrztusił słodką mazią.
Gary wykorzystał moment i podciął mu nogi. Neal
poleciał na chodnik jak długi.
Gary stanął nad nim.
- Nie waż się więcej tak mówić o Jade! - Rzucił drugą
porcję lodów na kolana Neala i szybkim krokiem odszedł
do samochodu.
Neal skoczył na równe nogi, miotając za nim pogróżki.
- Parker, zabiję cię! Takie numery ze mną nie przejdą! -
Wściekł się jeszcze bardziej, kiedy zdał sobie sprawę z komizmu
sytuacji. - Cholera jasna! - wrzasnął do kumpli,
którzy zamarli z wrażenia. - Co stoicie jak wryci?! Pomóżcie
mi!
Hutch i Lamar rzucili się z chusteczkami i serwetkami.
Kiedy Neal przetarł twarz, popatrzył z furią na oddalający
się samochód Gary'ego. Niech się temu małorolnemu wydaje,
że go pokonał, ale on mu jeszcze pokaże!
2
- Powinienem go porządnie sprać!
- Świetnie to załatwiłeś, Gary! - Jade roześmiała się na
wspomnienie zbaraniałej miny Neala, kiedy rozmrożone
lody spływały mu po nosie.
- Dlaczego nie dołożyłem mu tak, jak na to zasłużył?!
- Bo nie jesteś taki prymitywny jak on. Bijatyki są poniżej
twojej godności. Poza tym mieli przewagę. Musiałbyś bić
się z Hutchem i Lamarem.
- Nie boję się ich!
Jade uważała, że szkoda marnować tyle energii na udowadnianie
męskości, ale chciała połechtać próżność Gary'ego.
- Proszę, przestań już się zżymać. Neal nie jest tego
wart. - Po chwili zapytała: - Co on ci powiedział, że aż
tak się wkurzyłeś?
- Znasz jego odzywki - odrzekł wymijająco. - Te pieprzne
aluzje. Jego umysł jest jak szambo. Obraził cię! - Gary
trzasnął zaciśniętą pięścią w drugą dłoń. - Boże, co to za
skurczybyk! Może sobie być nie wiem jak bogaty, nie obchodzi
mnie to! Padalec jeden!
- Skoro oboje o tym wiemy, to dlaczego marnujemy tyle
czasu na rozmowy o nim? Muszę niedługo wracać do domu.
Gary miał miękkie kasztanowe włosy i ciepłe, piwne
oczy. Gniew nie bardzo pasował do jego twarzy. Po uwadze
Jade zmitygował się i rozpogodził. Pogładził ją po policzku
wierzchem dłoni.
- Masz rację. Neal byłby zachwycony, gdyby wiedział,
że udało mu się zepsuć nam wieczór. Tylko nie mogę znieść,
kiedy twoje imię pada z tej jego brudnej gęby!
Jade przeczesała palcami jego włosy.
- Gary Parkerze, kocham cię!
- Ja ciebie też!
Całowali się gorączkowo. Gary objął ją i przyciągnął do
siebie, na ile pozwalała przestrzeń na przednim siedzeniu
samochodu. Zaparkowali w ustronnym miejscu, przy drodze
prowadzącej wzdłuż nadbrzeżnych bagien.
Na zewnątrz samochodu panował chłodny i wilgotny
lutowy wieczór. W środku robiło się coraz goręcej. Po paru
minutach szyby zaparowały. Oddech im się rwał, młode
ciała płonęły pożądaniem, które tak bardzo potępiał ksiądz
w swoim kazaniu. Gary zanurzył palce jednej dłoni w gęstych,
kruczoczarnych włosach Jade. Drugą wsunął pod jej
sweter.
- Jade?
Spojrzała na niego zamglonym wzrokiem.
- Wiesz, że cię kocham, prawda?
Wzięła jego rękę i poprowadziła ku piersi.
- Wiem.
Zaczęli się spotykać regularnie w drugiej klasie. Wcześniej
Jade chodziła na zabawy szkolne i prywatki w towarzystwie
chłopców, których rodzice czuwali nad porządkiem.
Spotykała się z rówieśnikami w kinie w piątkowe
wieczory i wtedy zawsze towarzyszyła jej Donna Dee. Nigdy
nie posunęła się poza trzymanie za ręce i pocałunek
na do widzenia. Na więcej nie miała ochoty aż do chwili,
kiedy zaczęła chodzić z Garym.
Na drugiej randce Gary pocałował ją z języczkiem. Niektóre
dziewczęta uwielbiały to; inne twierdziły, że na samą
myśl robi im się niedobrze. Po tym wieczorze Jade uznała,
że te, które tak mówią, nigdy się w ten sposób nie całowały.
Pierwszy raz w życiu doświadczyła czegoś równie podniecającego.
Przez wiele miesięcy nie posuwali się poza pocałunki.
Zbliżali się do siebie powoli, a fizyczna fascynacja stopniowo
zmieniała się w coś znacznie silniejszego. Jade marzyła,
aby Gary dotknął jej piersi, na długo przedtem, nim się na
to odważył. Zanim poznali dotyk nagiej skóry, pieścili się
przez ubranie. Teraz dłoń Gary'ego delikatnie ugniatała jej
piersi. Starali się kontrolować swe gorące pocałunki, aby
czerpać jak najwięcej radości z pieszczot. Muskał wargami
jej usta, a ona sięgnęła pod marynarkę i rozpięła mu koszulę.
Przesuwała dłońmi po gładkim, muskularnym torsie.
Gary objął ją i uwolnił ze stanika z wprawą, którą zdążył
już wyćwiczyć. Dotknął brodawek. Stwardniały pod pieszczotą
jego palców.
Jade mruczała z rozkoszy. Kiedy objął brodawkę ustami
i pieścił językiem, cicho jęknęła.
- Gary, chcę się kochać!
- Tak, wiem.
Mimo że rajstopy Jade ciasno przylegały do ciała, udało
mu się wsunąć rękę w kępkę gęstych, zmierzwionych loczków.
Dopiero niedawno odważyli się posunąć tak daleko.
Dotyk palców Gary'ego w najbardziej sekretnych zakamarkach
jej ciała był dla niej ciągle nowym, cudownym doznaniem.
Przygryzła usta, by nie krzyczeć z rozkoszy. Piersi stały
się spiczaste pod wilgotną pieszczotą języka. Miała ochotę
płakać z radości. Dzisiaj pragnęła dać mu coś od siebie.
Uwielbiała jego silne, muskularne ciało i chciała je lepiej
poznać. Sięgnęła ręką między jego uda i niepewnym ruchem
położyła dłoń na rozporku.
Gary odrzucił głowę. Spazmatycznie złapał oddech. Ręka
w rajstopach znieruchomiała.
- Jade?
Czuła się zakłopotana, ale nie cofnęła dłoni.
- Tak? .
- Nie musisz. Nie chcę, żebyś myślała, że tego od ciebie
oczekuję.
- Wiem. Ale ja chcę. - Przycisnęła mocniej rękę.
Kiedy zmagał się z klamrą, guzikiem i zamkiem, cały
czas szeptał jej imię. Potem delikatnie poprowadził jej dłoń.
Skóra pod bielizną była gorąca. Jego penis był gorący. Zamknęła
go w dłoni. Była zaskoczona, że jest taki duży. Oczywiście,
domyślała się tego, kiedy czuła wypukłość przez
ubranie. Ale trzymać go w dłoni to zupełnie co innego.
Gary całował ją namiętnie, a ona nieśmiało dotykała nabrzmiałego
członka. Kiedy zaczęła przesuwać rękę w dół
i w górę, Gary wstrzymał oddech. Wyszeptał jej imię i wsunął
dłoń głębiej w rajstopy. Wrażenie było niesamowite,
nigdy nie odczuła czegoś podobnego. Wygięła biodra i sięgnęła
ciałem po jego dłoń, po to doznanie, które jej się wymykało.
Gary znowu poruszył palcami. Przed jej oczami
zapłonęły tysiące fajerwerków. W dole brzucha pojawiło
się dziwne mrowienie.
- Gary?! - Dokonała cudownego odkrycia. Chciała mu
o tym powiedzieć. Podzielić się tym, co się z nią dzieje. -
Gary? - Zacisnęła mocniej dłoń na jego członku.
Wydał cichy, bolesny jęk, odskoczył od niej i usiadł. Odsunął
jej rękę.
- Przestań. Bo dłużej nie wytrzymam.
- Nie przejmuj się - wyszeptała.
- Nie mogę. - Zacisnął ręce na kierownicy i oparł czoło
o zbielałe kostki. - To mnie doprowadza do szaleństwa.
Tak bardzo pragnę kochać się z tobą do końca!
Cudowne mrowienie ustąpiło. Żałowała niezmiernie. Doznanie
było elektryzujące, przedziwne, niemal porażające.
Szkoda, że nie dowie się, jak byłoby dalej. Czy miałaby
orgazm?
Przede wszystkim jednak współczuła Gary'emu. Wiedziała,
że jest jeszcze bardziej podniecony niż ona. Przysunęła
się bliżej i pogłaskała go po głowie.
- Nie wiem, co gorsze - powiedział ochryple. - Nie
dotykać cię wcale czy doprowadzać się do takiego stanu,
kiedy pragnę cię aż do fizycznego bólu.
- Myślę, że gorzej by było, gdybyś mnie nie dotykał,
przynajmniej dla mnie.
- Też bym tego nie zniósł. Dalej tak nie może być.
- No to niech nie będzie.
Podniósł głowę i spojrzał na nią. Jego piwne oczy patrzyły
badawczo. Potem spuścił wzrok i z żalem potrząsnął
głową.
- Nie możemy, Jade. Znajomość z tobą jest najcudowniejszą
rzeczą, jaka mi się przydarzyła. Nie chcę tego zepsuć.
- Dlaczego kochanie się miałoby cokolwiek zniszczyć?
- A gdybyś zaszła w ciążę?
- Nie zajdę, jeżeli się zabezpieczymy.
- Mimo wszystko moglibyśmy wpaść. I nasza szansa
wydostania się stąd - wskazał głową w kierunku szyby -
ległaby w gruzach. Ja hodowałbym soję dla Ivana Patchetta,
ty pracowałabyś w jego cholernej fabryce. Wszyscy mówiliby,
że nie mam więcej oleju w głowie niż mój tata. I mieliby
rację.
Z powodu stale powiększającej się gromadki małych Parkerów
o ojcu Gary'go, Otisie, krążyły dowcipy, że powinien
wreszcie odstawić warsztat na strych. To było jedno z obciążeń,
z których Gary tak bardzo pragnął się wyzwolić.
Przyciągnął Jade i oparł podbródek o czubek jej głowy.
- Nie możemy ryzykować szansy ułożenia sobie życia.
- Pójście do łóżka nie musi oznaczać końca świata.
- Boję się kusić los. Tylko wtedy, gdy jesteś blisko mnie,
czuję się szczęśliwy. Poza tym jestem taki samotny. Dziwne,
nie sądzisz? Jak można czuć się samotnym z szóstką młodszego
rodzeństwa w domu? A jednak to prawda. Czasem
myślę, że jestem podrzutkiem, że nie mogę być dzieckiem
moich rodziców. Ojciec skazał się na uprawianie pola, które
zalewa woda, hodowanie gnijących zbiorów i sprzedawanie
ich w feudalnym Palmetto. Cierpi, że jest biedny i niedouczony,
ale palcem nie kiwnął, żeby cokolwiek zmienić.
Godzi się na wszystko, co dyktuje Ivan Patchett, i wydaje
się zadowolony. Tak, jestem biedny, ale nie głupi. I nie dam
się podporządkować takim Patchettom! - dodał po chwili. -
Nie będę przyjmował swego losu z pokorą, jak mój ojciec,
tylko dlatego, że taka jest kolej rzeczy. Mam zamiar zostać
kimś. Jade, wiem, że dam radę, jeśli będziesz stała przy
mnie. - Wziął ją za rękę i przycisnął wnętrze dłoni do ust.
Mówił dalej, nie odrywając jej dłoni od warg: - Czasami
się boję, że cię utracę.
- To absurd.
- Któregoś dnia możesz dojść do wniosku, że szkoda
zachodu. Poszukasz faceta, który nie musi się tak szarpać
ani niczego udowadniać. Kogoś takiego jak Neal.
Wyrwała rękę i gniewnie zmrużyła oczy.
- Nigdy więcej nie mów takich rzeczy! Przypominasz
mi matkę, a wiesz, jak mnie złości, kiedy próbuje układać
mi życie!
- A może ona ma trochę racji? Dziewczyna z twoją urodą
zasługuje na mężczynę z pieniędzmi i pozycją społeczną.
Kogoś, kto rzuciłby jej świat do stóp. Kiedyś ci to ofiaruję.
A jeżeli stracisz cierpliwość, zanim to osiągnę?
- Gary Parkerze, posłuchaj mnie uważnie. Nie zależy
mi na statusie. Nie gonię za życiem w luksusach. Mam
swoje własne plany, które i tak byłyby na pierwszym miejscu,
obojętnie, czy byłabym w tobie zakochana, czy nie.
Stypendium jest zaledwie pierwszym etapem. Tak samo jak
ty muszę znosić upokorzenia w związku z moją rodziną,
a jedyny świat, jaki chciałabym widzieć u swych stóp, to
ten, który sama sobie stworzę. - Zarzuciła mu ramiona na
szyję i dodała łagodniejszym tonem: - Świat, który razem
będziemy zdobywać.
- Jesteś cudowna, wiesz o tym? - Zacisnął powieki i wyszeptał
żarliwie: - Boże! Jak dobrze, że właśnie mnie wybrałaś!
* * *
Dom, w którym Jade mieszkała razem z matką, zbudowano
tuż po drugiej wojnie światowej, aby zaspokoić potrzeby
mieszkaniowe wojskowych obsługujących transport
wodny okolicznymi kanałami.
Przez trzydzieści lat osiedle domków szeregowych z białymi
frontami zestarzało się, a pastelowe wykończenia, kiedyś
dodające urody, zdawały się tandetne i pretensjonalne.
Dom Sperrych, w przeciwieństwie do pozostałych, był
bardzo zadbany. Nieduży, miał zaledwie dwie sypialnie
i jedną łazienkę. W prostokątnym pokoju gościnnym o wąskich
oknach wisiały suto udrapowane zasłony. Tylko tutaj
na podłodze leżał dywan. Meble były niedrogie, ale utrzymane
w idealnej czystości, ponieważ Velta Sperry z pasją
tępiła wszelki brud. Nie hodowała nawet kwiatów, bo
musiałyby rosnąć w doniczkach z ziemią. Jedynym luksusem
w saloniku był kolorowy telewizor, który Velta kupiła
u Searsa na kredyt.
Kiedy Jade weszła do domu, Velta siedziała w fotelu
przed telewizorem. Obrzuciła córkę czujnym spojrzeniem
w poszukiwaniu dowodów na jej niewłaściwe zachowanie
się w towarzystwie chłopaka Parkerów. Nie dopatrzyła się
niczego złego, ponieważ Jade była na tyle sprytna, aby
usunąć ślady.
Na przywitanie matka stwierdziła:
- Mało brakowało, a przyszłabyś po wyznaczonej godzinie.
- Ale zdążyłam. Dochodzi dziesiąta.
- Nabożeństwo dawno się skończyło.
- Poszliśmy do „Dairy Barn". Wszyscy tam byli.
- Pewnie pędził jak szalony, żeby cię dowieźć na czas. -
Velta nie lubiła chłopaka Jade i jeśli tylko mogła tego uniknąć,
nigdy nie wymawiała jego imienia.
- Nie jechał szybko. Gary jest bardzo dobrym kierowcą.
Dobrze o tym wiesz, mamo.
- Przestań pyskować! - Velta podniosła głos.
- Więc nie krytykuj Gary'ego!
Velta nie cierpiała Gary'ego, bo, jak twierdziła, Jade marnowała
z nim czas, który mogłyby spędzić razem. Naprawdę
miała Gary'emu za złe jego pochodzenie. Był synem
rolnika hodującego soję. Parkerowie już i tak mieli za dużo
dzieci, a mniej więcej co dziesięć miesięcy na świat przychodziło
nowe. Żenujące!
Otis Parker wiecznie brał pożyczki w fabryce. Wiedziała
o tym, bo prowadziła kartoteki i pisała na maszynie w biurze
kredytów.
Velta nie miała szacunku dla nikogo, kto był bez pieniędzy.
A jak zajdzie w ciążę z tym chłopakiem od Parkerów?!
Miała nadzieję, że Jade jest zbyt rozsądna, by do tego doszło.
Podejrzewała jednak, że dziewczyna odziedziczyła po swoim
ojcu nie tylko wielką urodę, ale i romantyczną, gorącą
naturę.
Wzrok Velty powędrował ku fotografii w ramce, stojącej
na stoliku do kawy. Odpowiedziało jej spojrzenie niebieskich,
wesołych oczu Ronalda Sperry'ego, tak podobnych
do oczu Jade. Czapkę wojskową miał z fantazją włożoną
na bakier, włosy ciemne, kręcone. Na szyi wisiał na wstędze
Medal Honorowy, przyznany przez Kongres. Inne odznaczenia
potwierdzające jego odwagę i zasługi w wojnie koreańskiej
miał przypięte na piersi, na kieszonce munduru.
Kiedy podziwiany przez wszystkich bohater wojenny
wracał do domu, Velta miała zaledwie szesnaście lat. Prowincjonalna
mieścina nigdy nie przeżywała takiego wyróżnienia.
Wszyscy mieszkańcy wylegli na stację, by powitać
Ronalda. Rozwinięto czerwony dywan dla wielkiego syna
miasta. Przybywał prosto z Waszyngtonu, gdzie podejmowano
go z całą pompą. Nawet prezydent uścisnął mu dłoń.
Veltę poznał na festynie urządzonym w klubie weteranów
na jego cześć. Tej właśnie nocy, tańcząc z nim w takt
piosenek Patti Page i Franka Sinatry, postanowiła, że wyjdzie
za niego za mąż.
Przez następne dwa lata bezwstydnie ganiała za nim, aż
w końcu poprosił ją o rękę. Dopilnowała, by ślub odbył
się w niecały tydzień po oświadczynach.
Na jego nieszczęście nie było w Palmetto północnokoreańskich
komunistów. Mimo że całe lata minęły od triumfalnego
powrotu do domu, Ronald nie bardzo wiedział, co
chce robić w życiu. Nie miał wielkich ambicji. Chociaż był
zabójczo przystojny, nie próbował zbić kapitału na Medalu
Honorowym, tak jak to zrobił Audie Murphy. Gwiazdorstwo
nie było mu w głowie.
Zaciągnął się do wojska jako sierota bez grosza, by mieć
dach nad głową i pełny talerz. Był idealnym żołnierzem.
Zawsze miał nad sobą kogoś, kto mówił mu, co i kiedy
robić. Jego dowódcy kazali celnie strzelać i zabijać brzydkich
komunistów. Ponieważ był świetnym strzelcem, dobrze
mu szło. Pewnego dnia starł z powierzchni ziemi dwudziestu
dwóch Koreańczyków i nawet do głowy by mu nie
przyszło, że zasłuży tym na medal.
Ludzie lubili Ronalda Sperry'ego. Przyciągał ich jego naturalny
wdzięk. Jednak opowiadanie zabawnych historyjek
przy grze w bilard nie przynosiło dochodu. Imał się różnych
bezsensownych, pozbawionych przyszłości zajęć.
Kiedy podejmował jakąś pracę, Veltę rozpierała radość.
Wreszcie zdobędą pieniądze! Medal Honorowy sprawił, że
ich szanowano, ale nie zapewnił ani zamożności, ani pozycji
towarzyskiej. Takie odznaczenie nie na wiele się zda w społeczności
amerykańskiego Południa, jeżeli nie jest poparte
szacownymi przodkami i rodową fortuną.
Velta była czwartym z dziewięciorga dzieci w rodzinie.
Jej ojciec dzierżawił pole, które spłacał częścią zbiorów.
Zmarł nagłe pewnego dnia, kiedy szedł za mułem, orząc
ziemię. Zostawił matkę i młodsze dzieci na pastwę losu.
Rodzina musiała prosić dobrych ludzi o jedzenie i dach
nad głową.
Bardziej od biedy i głodu bolała Veltę ludzka pogarda.
Kiedy liście wieńca laurowego wokół głowy Ronalda zaczęły
więdnąć, zorientowała się, że śmiano się z nich za
plecami. Wymyślała mu, że przetrwonił jedyną szansę na
sukces i pieniądze. Na zmianę przymilała się i złorzeczyła.
Ronaldowi jednak zupełnie brakowało inicjatywy. Nie pozwoliła
mu ponownie zaciągnąć się do wojska. Stwierdziła,
że byłoby to poniżające przyznanie się do życiowej porażki.
Nie widząc wyjścia, postanowiła odejść od niego, ale po
sześciu latach małżeństwa zaszła w ciążę z Jade. Miała cichą
nadzieję, że dziecko zmobilizuje go do dążenia do sukcesu
równego dawnej karierze wojskowej. Kiedy Jade przyszła
na świat, to jednak ona, Velta, poszła pracować w przetwórni
Patchetta.
Ronald spędził ostatnie dziesięć lat życia na szukaniu
i rzucaniu pracy, snuciu wielkich planów bez pokrycia
i obietnicach, które tonęły w coraz większych ilościach alkoholu.
Pewnego dnia, gdy Velta poszła do pracy, a Jade do szkoły,
Ronald stracił życie przy czyszczeniu strzelby. Na szczęście
szeryf Jolly uznał jego śmierć za nieszczęśliwy wypadek.
Związek Weteranów przyznał żonie i córce fundusze
na podróż do Arlington, aby mogły godnie pochować Ronalda
Sperry'ego na cmentarzu dla bohaterów.
Kiedy teraz Velta patrzyła na jego zdjęcie, nie było jej
ani trochę żal, że go nie ma. Ron był przystojny i kochany,
ale co jej z tego przyszło?
Jade, w przeciwieństwie do matki, tęskniła za ojcem każdego
dnia. Velta potępiała jej przywiązanie do pamięci o nim,
tak samo jak kiedyś była zazdrosna o ich wielką bliskość.
Ronald często brał Jade na kolana i mówił:
- Dasz sobie radę w życiu, maleńka. Masz mój wygląd
i charakter matki. Nigdy niczego się nie bój, a wszystko
będzie dobrze.
Jade powinna poradzić sobie w życiu lepiej niż „dobrze".
Gdyby ona, Velta, miała na to jakiś wpływ, Jade musiałaby
przede wszystkim lepiej wyjść za mąż.
- Przed chwilą telefonował Neal Patchett - oznajmiła,
uśmiechając się po raz pierwszy od wejścia córki do domu. -
Ale z niego czaruś!
- To glista!
Reakq'a Jade oburzyła Veltę.
- Nieładnie tak mówić!
- Neal jest wstrętny.
- No proszę! Połowa dziewcząt w szkole dałaby sobie
uciąć rękę, żeby do nich zadzwonił!
- No to niech połowa sobie go weźmie.
- Jest wcześnie, uważam, że możesz oddzwonić.
Jade pokręciła głową.
- Muszę przeczytać cały rozdział z historii na jutro.
- Jade! - zawołała Velta stanowczo, kiedy dziewczyna
kierowała się ku drzwiom swego pokoju. - To nie jest rozsądne,
szczególnie gdy chodzi o kogoś takiego jak Neal.
- Mamo, nie mam ochoty rozmawiać z Nealem.
- Godzinami wisisz na telefonie z tym chłopakiem Parkerów!
Jade zacisnęła usta.
- Muszę się uczyć. Dobranoc!
Velta zgasiła telewizor i podążyła za córką. Złapała za
drzwi, zanim Jade zdążyła je zamknąć.
- Spędzasz za dużo czasu na nauce. To nienormalne.
Jade ściągnęła spódnicę i sweter i starannie wieszała je
w wąskiej szafie.
- Muszę utrzymać wysoką średnią, jeśli chcę dostać stypendium.
- Stypendium! - wysyczała Velta. - Tylko to ci w głowie!
- Bo to jedyny sposób, abym mogła utrzymać się na
studiach.
- Co według mnie jest tylko stratą czasu dla takiej ładnej
dziewczyny jak ty.
Jade odwróciła się od szafy i popatrzyła matce prosto
w oczy.
- Mamo, nie mam zamiaru znowu o tym dyskutować.
Idę do college'u, czy ci się to podoba, czy nie.
- Nie chodzi o to. Po prostu uważam, że studia nie są
ci potrzebne.
- Są niezbędne, jeżeli chce się w życiu do czegoś dojść.
- Zmarnujesz czas i pieniądze, a potem i tak skończysz
jako czyjaś żona!
- Dzisiaj kobiety potrafią pogodzić małżeństwo z karierą
zawodową.
Velta przeszła przez pokój, złapała Jade za brodę i uniosła
jej głowę do góry. Popatrzyła z odrazą na czerwony ślad
na szyi córki.
- Stracisz szansę poślubienia kogoś porządnego, jeżeli
chłopak Parkerów wpędzi cię w ciążę.
- Nie zajdę w ciążę z Garym. Poza tym to najprzyzwoitszy
człowiek, jakiego znam. Właśnie za niego mam zamiar
wyjść, mamo.
- Jade, chłopiec często mówi dziewczynie, że ją kocha,
by ją nakłonić do zdrożnych rzeczy. Jak mu dasz, to nikt
porządny cię nie zechce.
Jade opadła na łóżko, popatrzyła na matkę i zrezygnowana
powiedziała:
- Mamo, nikomu nie „dałam". Jeżeli to zrobię, to z miłości
i tylko z Garym.
- Za młoda jesteś, żeby wiedzieć, co to miłość! - obruszyła
się Velta.
Oczy Jade pociemniały z gniewu.
- Nie mówiłabyś tak, gdybym oświadczyła, że jestem
zakochana w Nealu! Nakłaniałabyś mnie do złapania go
w każdy możliwy sposób, nawet gdyby miało to oznaczać
pójście z nim do łóżka!
- Gdybyś za niego wyszła, byłabyś kimś w tym mieście!
- Jestem kimś!
Velta gniewnie zacisnęła pięści.
- Jak ojciec, chodzisz z głową w obłokach.
- Czy to coś złego mieć w życiu cel?
- Cel? - szydziła Velta. - Dziwne słowo, gdy mowa
o twoim ojcu! Co on osiągnął? Przez całe nasze małżeństwo
nie zrobił ani jednej pożytecznej rzeczy!
- Kochał mnie. Chyba że dla ciebie to nieistotne - odpaliła
Jade.
Velta odwróciła się i poszła sztywno do drzwi. Na progu
powiedziała:
- Poślubiłam miejscowego bohatera. A teraz ten twój Gary...
Przystojny, wysportowany, prymus... Ma wszystko, co
podoba się dziewczynom... - Uśmiechnęła się drwiąco. -
Bohaterzy przemijają, uwierz mi. Blakną jak tandetne zasłony.
Liczą się wyłącznie pieniądze. Nieważne, ile nagród
zdobędzie chłopak Parkerów. I tak zawsze będzie tylko
pierworodnym starego Otisa. Chciałabym dla ciebie czegoś
więcej.
- Nie, mamo - cicho odparła Jade. - Chciałabyś dla siebie,
nie dla mnie.
Velta z trzaskiem zamknęła drzwi.
* * *
Jade siedziała na wysokim stołku i pogryzała kruche ciasteczko.
Zahaczyła obcasy o chromowaną poprzeczkę, na
kolanach trzymała podręcznik chemii.
Codziennie po szkole, a także przez pół niedzieli pracowała
w sklepie kolonialnym braci Jones. W tygodniu zaczynała
o czwartej i była tam do mniej więcej szóstej. Velta
odbierała ją po drodze z pracy.
Te dwie godziny dawały Pete'owi, ostatniemu żyjącemu
z trzech braci Jones, możliwość odwiedzania schorowanej
żony w domu opieki. Dla Jade były szansą zarobienia kieszonkowego.
Sklep Jonesów należał do ginącego gatunku. Deski drewnianej
podłogi lśniły od wieloletniego przecierania olejkiem
cytrynowym. W zimowe chłodne popołudnia starzy mężczyźni
gromadzili się wokół pękatego pieca na zapleczu
i omawiali sprawy tego świata nad piwem i partyjką domina.
Z metalowych haków wkręconych w sufit zwisały zębami
w dół widły. Można tu było kupić wszystko zarówno
dla konia, jak i noworodka, nabyć talię kart, komplet kości
czy Biblię. Ze względu na różnorodną klientelę i gamę towarów
praca była urozmaicona.
Jade usiłowała się skoncentrować na tym, co czyta, ale
jej myśli były zajęte osobistymi problemami. Myślała o matce,
która nie traktowała poważnie ani jej miłości do Gary'go,
ani chęci osiągnięcia w życiu czegoś więcej niż tylko wyjścia
za mąż i rodzenia dzieci.
Rodzina jest ważna i Jade miała zamiar ją w przyszłości
założyć. Ale to nie wszystko. Większość dziewcząt z jej
klasy już planowała pracę w fabryce Patchetta do chwili,
gdy wyjdą za mąż i urodzą dzieci. Potem te dzieci będą
zapewne pracować u Neala. Ona i Gary mieli ambicję przerwać
błędne koło. Jakimś cudem Ron Sperry zaszczepił córce
odwagę, której jemu samemu brakowało, a także pragnienie
lepszego losu niż ten, który zgotował sobie i Velcie. Przynajmniej
pod tym względem zgadzała się z matką. Niestety,
różniły się zarówno co do celów, jak i sposobu ich osiągnięcia.
Jade obawiała się, że nigdy jej się nie uda zmienić
uprzedzeń matki, zwłaszcza gdy chodziło o Gary'ego.
Tego popołudnia Gary stanowił dodatkowe źródło zmartwień.
Oboje chodzili podenerwowani i opryskliwi w stosunku
do siebie. Brak wiadomości od komitetów przyznających
stypendia, narastająca frustracja seksualna i piekło,
jakie wzniecał Neal od incydentu w „Dairy Barn", stanowiły
mieszankę wybuchową.
Potrzebowali oderwania się od tego wszystkiego. Może,
jeśli pogoda dopisze, wybiorą się w weekend na piknik
nad morzem albo pojadą na długą przejażdżkę? Muszą coś
zrobić, by popatrzeć na sprawy świeżym okiem.
Była pogrążona w myślach, kiedy zadźwięczał dzwonek
nad wejściem. Podniosła wzrok znad książki i zobaczyła,
jak do sklepu wbiega Donna Dee. Miała czerwone policzki
i była zadyszana.
Jade skoczyła na równe nogi, aż książka z hukiem spadła
na podłogę.
- Co się stało?!
Donna Dee powachlowała twarz dłońmi i wzięła kilka
głębokich oddechów.
- Właśnie wracam ze szkoły. Pan Patterson poprosił, żebym
uporządkowała papiery.
- No i?
- Przyszło! Twoje stypendium!
Serce podskoczyło Jade do gardła. Bała się uwierzyć w to,
co słyszy, więc powtarzała:
- Dostałam? Stypendium?
Donna Dee kiwnęła głową.
- Uniwersytet Stanowy Karoliny Południowej!
- Skąd wiesz? Jesteś pewna?!
- Widziałam list na biurku Pattersona. Wyglądał bardzo
oficjalnie. No wiesz, pieczątki, złote napisy i tak dalej...
Zauważyłam twoje nazwisko, więc niby przypadkiem strąciłam
go na podłogę, kiedy sięgałam po teczkę, i jak...
- Donna Dee!
- No dobra. Cicho! Przeczytałam go. Dziekan, czy ktoś
tam, gratulował naszemu dyrektorowi dochowania się w liceum
w Palmetto dwóch tak świetnych uczniów.
Jade otworzyła szeroko oczy.
- Dwóch?
Donna Dee rozłożyła ręce i pisnęła:
- Gary też dostał!
Obie wpadły w szał radości. Złapały się za ręce i skakały,
aż stojące na ladzie słoiki z galaretką niebezpiecznie pobrzękiwały.
- O Boże! Nie mogę w to uwierzyć! Ile przyznali? Widziałaś?
- Było napisane: „Pełne stypendium naukowe". Czy to
coś znaczy?
- Nie wiem. Mam nadzieję, że tak. Ach, i tak jestem
wdzięczna, że dali cokolwiek! - Jade zabrakło tchu. - Muszę
zawiadomić Gary'ego! Jest jeszcze w szkole? Widziałaś go
na boisku?
Lekkoatleci przygotowywali się do sezonu, trenując codziennie
po lekcjach.
- Nie. Powiedziałam Pattersonowi, że mi niedobrze i że
muszę wyjść. Pobiegłam na stadion szukać Gary'ego. Chciałam,
żebyśmy razem tu przyszli z nowiną.
- Może był w szatni?
Donna Dee pokręciła głową.
- Pytałam. Marvie Hibbs powiedział, że widział, jak odjeżdżał.
Jade rzuciła okiem na ścienny zegar bijący godziny. Wkoło
niego wisiały inne, z kukułkami. Na wszystkich dochodziło
wpół do szóstej.
- Czasami pan Jones wraca przed szóstą. Jestem pewna,
że da mi dziś wyjść kilka minut wcześniej.
- Po co?
- Żeby powiedzieć Gary'emu!
- Zadzwoń do niego.
- Nie, chcę to zrobić osobiście. Podwieziesz mnie? Proszę
cię, Donna Dee!
- Może już wiedzieć - stwierdziła Donna Dee. - Na
pewno wam też wysłano informację. Pewnie znajdziesz list
w skrzynce.
- Prawda, ale do Parkerów poczta przychodzi przeważnie
z jednodniowym opóźnieniem. Muszę go koniecznie
zobaczyć, dzisiaj, teraz... Donna Dee!
- No, dobrze, a twoja mama? Co będzie, jak przyjedzie
po ciebie?
- Pan Jones jej powie, dokąd pojechałam.
- Będzie wkurzona, że Gary dowiedział się przed nią.
- A niech sobie będzie. On musi być pierwszy.
Starawy pan Jones nie bardzo wiedział, o co chodzi, kiedy
parę minut później wszedł do sklepu, a Jade rzuciła się na
niego z wyciągniętymi ramionami. Uściskała go mocno
i wycałowała po pomarszczonych policzkach.
- Panie Jones, zdarzyło się coś szalenie ważnego! Wiem,
że jest wcześnie, ale czy mogłabym już pójść? Odrobię któregoś
dnia. Bardzo proszę! - mówiła chaotycznie.
- A idź sobie! Co w ciebie wstąpiło?
- Dziękuję! Bardzo dziękuję!
Znowu cmoknęła go w policzek i rzuciła się na zaplecze
po książki, torebkę i płaszcz. Było jej gorąco z emocji, więc
przycisnęła zwinięty płaszcz do piersi, chwyciła z podłogi
książkę do chemii i biegiem ruszyła ku wyjściu. Donna Dee
stała pochłonięta nową paletą perłowych cieni do oczu.
Jade pociągnęła ją do drzwi.
- Do jutra, panie Jones! Jak przyjedzie moja mama, proszę
powiedzieć, że wyszłam z Donną Dee i będę w domu
za mniej więcej godzinę! I proszę jej jeszcze powiedzieć, że
mam dla niej radosną nowinę!
- Dobrze!
- Jeszcze raz dziękuję! Pa!
- Tylko jedźcie ostrożnie, słyszycie?!
Potykając się i trącając, wybiegły na ulicę i popędziły do
samochodu Donny Dee. Donna wślizgnęła się za kierownicę,
a Jade rzuciła rzeczy na tylne siedzenie i usiadła obok niej.
Przejechały przez skrzyżowania na czerwonym świetle
i po chwili mknęły dwupasmówką. Wieczór był ponury
i mglisty, ale miały opuszczone szyby, a radio grało na cały
regulator.
W miarę oddalania się od miasta okolica stawała się coraz
bardziej przygnębiająca. Mijały zabudowania w tak opłakanym
stanie, że trudno je było nazwać domami. Dachy
i ganki zapadły się, wybite okna były oklejone papierem,
okiennice wisiały bezradnie.
Stare samochody i połamane narzędzia rdzewiały przed
domami, dając schronienie stadkom wychudzonego domowego
ptactwa. Cały, kilkumilowy odcinek drogi do Atlantyku
wyglądał podobnie. Dalej, za linią brzegu, ocean był
upstrzony wysepkami.
Odizolowana od świata społeczność zamieszkująca ten
teren żyła jakby w minionym stuleciu. Bieda była straszliwa.
Wiele domów nie miało kanalizacji. Pomiędzy wysepkami
a brzegiem ciągnął się pas podmywanych przypływami
gruntów. Wylęgały się na nich roznoszące epidemie owady -
plaga amerykańskiego Południa.
Z powodu niedożywienia i braku higieny można tu było
napotkać choroby, z którymi dawno już uporano się
w cywilizowanym świecie.
Sytuacja ekonomiczna tej części stanu była opłakana. Nic
dziwnego, że Gary'ego tak bardzo przygnębiała owa przepaść
cywilizacyjna. Parkerowie byli biedni, jednak w porównaniu
z innymi żyli jak królowie.
Przemysł, który rozkwitał w Piedmoncie, w północno-
-zachodniej części Karoliny Południowej, jakoś nie potrafił
utorować sobie drogi. Wzdłuż całego wybrzeża kwitła turystyka,
a właściciele kompleksów wypoczynkowych obawiali
się, że rozwój przemysłu może skazić te miejsca rekreacji
dla bogaczy. Dlatego tacy farmerzy jak Otis Parker
ledwo wiązali koniec z końcem, w trudzie wyrywając płody
nękanej powodziami ziemi, a despoci w rodzaju Ivana
Patchetta żyli z ich krwawicy.
Muszą nastąpić jakieś zmiany. Może ona i Gary dadzą
im początek? Staną się pierwszym pokoleniem nowego
Południa, pionierami...
- O cholera!
Okrzyk Donny Dee wyrwał Jade z jej szlachetnej zadumy.
- Co się stało?
- Nie mamy paliwa.
- Coo? - Jade z niedowierzaniem spojrzała na licznik.
- Niewyraźnie mówię? Skończyła się benzyna!
Donna Dee skręciła na skraj drogi. Samochód dotoczył
się resztką pędu na pobocze i zamarł. Jade patrzyła na
koleżankę ze zdumieniem.
- Jak to możliwe, żeby zabrakło paliwa?
- Wszystko przez to zamieszanie. Zapomniałam zerknąć
na wskaźnik, zanim wyjechałyśmy z miasta.
- Co robić?
- Poczekamy, aż ktoś będzie tędy przejeżdżał.
- Świetnie! - Jade opadła na oparcie i pocierała krawędź
nosa.
Po chwili milczenia Donna nie wytrzymała.
- No i co? Nie pomyślałam! Tylko tobie coś takiego nie
mogłoby się zdarzyć. Wiem, jak bardzo ci zależy, żeby zobaczyć
się z Garym. Strasznie mi przykro.
Przeprosiny Donny Dee zawstydziły Jade. Gdyby nie
ona, nie dowiedziałaby się o stypendium.
- Nie, to mnie jest głupio! - Trącała lekko Donnę Dee
w ramię, póki się do niej nie odwróciła. Wtedy uśmiechnęła
się przepraszająco. - Nie miałam zamiaru cię krytykować.
Usta Donny Dee, zbyt drobne, by pomieścić wszystkie
zęby, rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
- W porządku!
Wybuchnęły śmiechem.
- Co za sytuacja! - wykrzyknęła Donna Dee. Wystawiła
głowę przez okno i wołała: - Ratunku! Ratunku! Dwie piękne
damy w opałach!
- Wariatka! Przestań się wychylać! Będziesz miała mokrą
głowę!
Donna Dee zgasiła światła, żeby nie wyczerpać akumulatora.
Czekały na przejeżdżające samochody. Słońce zdążyło
zajść, zanim wyjechały za miasto. Wiejska droga tonęła
w ciemnościach. Po piętnastu minutach Jade zaczęła się
niepokoić.
- Nie jest zbyt zimno i przestało mżyć. Może wrócimy
do miasta na piechotę?
Donna Dee popatrzyła na nią, jakby straciła rozum.
- To dobrych kilka mil.
- Mogłybyśmy dojść do najbliższego domu z telefonem.
Donna Dee z lękiem obejrzała się przez ramię.
- Chcesz wejść do którejś z tych ruder czarnuchów?
Uhm, dziękuję bardzo. Mógłby o nas słuch zaginąć.
- To, że są czarni, nie musi oznaczać, że są niebezpieczni.
Tyle samo ryzykujemy, łapiąc okazję. Nigdy nie wiadomo,
kto się nawinie.
- Zaryzykuję.
Sprzeczały się jeszcze, kiedy Donna Dee wskazała na
drogę.
- Światła! - Pchnęła drzwiczki i wyszła na środek szosy.
Machała rękami i krzyczała: - Hej tam! Zatrzymaj się!
Kierowca sportowego samochodu celowo przyspieszył.
Donna Dee szeroko rozstawiła nogi na pasie dzielącym
szosę. Samochód zatrzymał się gwałtownie, kilkanaście centymetrów
od niej.
- Nealu Patchetcie! Ty skurczybyku! - wrzeszczała - Mogłeś
mnie rozjechać!
Neal zdjął nogę z hamulca. Auto zaczęło się powoli toczyć,
aż zderzak dotknął chudych łydek Donny Dee. Klnąc,
cofnęła się kilka kroków. Hutch i Lamar ryczeli ze śmiechu.
Neal dostrzegł Jade przez opuszczoną szybę samochodu.
- Co panienki tu robią?
- Jechałyśmy do Gary'ego i skończyła się benzyna - wyjaśniła
Donna Dee. - Macie trochę paliwa?
Hutch beknął głośno.
- Właśnie wypuściłem opary!
Donna Dee posłała mu piorunujące spojrzenie.
- To może podwieźlibyście nas na stację benzynową?
Zadzwoniłabym stamtąd do taty, żeby odholował samochód.
Hutch otworzył drzwi od strony pasażera i wysiadł.
Z trudem wydobył swe długie ciało z lotniczego fotela.
- Powiedz: „Pięknie proszę" - droczył się.
Lamar, który jak zawsze siedział z tyłu, wystawił głowę.
- Wiesz, my nie wozimy za darmo.
- Ale zabawne - powiedziała ironicznie Donna Dee. -
Zaraz pęknę ze śmiechu!
Jade z niepokojem spostrzegła, że Neal nonszalanckim
krokiem zbliżył się do samochodu. Nie zważając na podmokłe
pobocze, obszedł go i otworzył drzwi z jej strony.
- Wysiadaj!
- Zajeżdża od ciebie jak z browaru - zauważyła, wydostając
się z auta.
- Obaliliśmy kilka piw po szkole i poszliśmy na ryby.
- Złapaliście coś?
- Nie, aż do teraz.
Nie była zachwycona tą uwagą, ale postanowiła ją zignorować.
Minęła Neala, uważając, aby się o niego przypadkiem
nie otrzeć, i szła w kierunku reszty. Od incydentu
w „Dairy Barn" Neal stał się bardziej natarczywy niż przedtem;
często wydzwaniał do niej do domu, trzymał się w pobliżu
na szkolnych korytarzach. Unikała go, o ile mogła.
Na sam jego widok dostawała gęsiej skórki. Od tamtej niedzieli,
kilka tygodni temu, nawet nie usiłowała kryć odrazy.
Nealowi Patchettowi od urodzenia wszystko przychodziło
z łatwością, więc w ogóle nie cenił tego, co miał.
Takie marnotrawstwo drażniło Jade, zwłaszcza gdy inteligentni
ludzie pokroju Gary'ego musieli z wielkim samozaparciem
walczyć o swoją przyszłość. W szkole Neal był
leniwy i przeszkadzał innym. Nauczyciele jednak bali się
go karać, ponieważ ich krewni lub współmałżonkowie pracowali
u Ivana.
Jade uważała, że jego zachowanie wykracza poza młodzieńcze
SANDRA BROWN PIĘTNO SKANDALU
PROLOG Nowy Jork, 1990 Wracała do Palmetto. Jadę Sperry stanęła przy oknie swego biura, uchyliła żaluzje i spojrzała z wysokości dwudziestego piętra na zapchaną samochodami okolicę Lincoln Center. Silne podmuchy zimnego wiatru rozwiewały trujące spaliny wypluwane przez miejskie autobusy w brudne powietrze. Taksówki, jak oszalałe żółte żuki, poruszały się zygzakiem po zatłoczonych jezdniach. Piesi płynęli nieprzerwanym strumieniem, przyciskając do siebie torby i pakunki. Kiedy Jadę przeniosła się do Nowego Jorku, miała ogromne problemy z przywyknięciem do tego ciągłego ruchu. Skrzyżowania zdawały się stanowić śmiertelne zagrożenie. Gdy stała przerażona na krawężniku którejś z ruchliwszych ulic w sercu Manhattanu, zastanawiała się, co pierwsze wgniecie ją w ziemię - pędząca taksówka, rozklekotany miejski autobus czy horda pieszych napierających od tyłu, zniecierpliwionych niepewnymi ruchami tej przyjezdnej. W każdej nowej, trudnej sytuacji Jadę chowała głowę w ramiona i parła do przodu. Nie poruszała się tak szybko jak miejscowi, słuchała uważniej i mówiła mniej gwałtownie. Nie czuła się jednak onieśmielona, tylko inna. Nie wpojono jej potrzeby pośpiechu. Tam, gdzie się wychowała, najbardziej zapracowanymi stworzeniami bywały ważki zawieszone nad przybrzeżnymi mokradłami w letni dzień. Zanim przyjechała do Nowego Jorku, zdążyła przywyknąć do ciężkiej pracy i poświęceń. Przystosowała się i przetrwała, ponieważ jej uparta duma rodem z Karoliny Południowej była tak samo charakterystyczna jak sposób mówienia. Dzisiaj to wszystko przyniosło owoce. Setki godzin spędzonych na snuciu planów i projektów oraz na ciężkiej pracy nareszcie zostały wynagrodzone. Nikt nie miał pojęcia, ile trudu i łez kosztowało ją to, by móc powrócić do rodzinnego miasta. Wracała do Palmetto. Tam mieszkali ci, którym należała się kara, a Jadę miała szczery zamiar dopilnować, aby odpokutowali. Wymarzona zemsta wreszcie była możliwa. Teraz Jadę miała władzę. Nadal wyglądała oknem, ale niewiele z tego, co się działo na dole, do niej docierało. Widziała trawy kołysane wiatrem na nadbrzeżnych błotach. Czuła ostry zapach słonego powietrza i rozkwitłych magnolii. W ustach miała smak wiejskiego jedzenia. Strzeliste sosny zastąpiły wieżowce, a szerokie ulice zmieniły się w leniwie wijące się polne drogi. Pamiętała to powietrze - ciężkie i nieruchome. I hiszpański mech osypujący się z konarów starych dębów. Wracała do Palmetto. A kiedy tam przyjedzie, rozpęta się piekło. 1 Palmetto, Karolina Południowa, 1976
- Gadasz! - Jak Boga kocham! - Łgarz z ciebie, Patchett! - Jak myślisz, Lamar? Kłamię czy nie? Czy dobra dziwka potrafi założyć gumę tylko samymi ustami? Lamar Griffith popatrywał niepewnie na obu swych najlepszych kumpli, Hutcha Jolly'ego i Neala Patchetta. - Nie wiem, Neal. Potrafi? - Po cholerę ja cię pytam? - szydził Neal. - Nigdy nie byłeś u dziwki. - A ty byłeś? - zarżał Hutch. - Jasne. Wiele razy. Trzej przyszli maturzyści zajmowali jeden z boksów baru „Dairy Barn". Hutch i Lamar siedzieli obok siebie na pokrytej dermą ławie. Po przeciwnej stronie stolika o blacie z imitacji różowego marmuru rozpierał się Neal. - Nie wierzę w ani jedno twoje słowo - odezwał się Hutch. - Stary mnie tam zaprowadził. Lamar skrzywił się. - Nie było ci głupio? - Coś ty! Hutch spojrzał na Lamara ze złością. - On kłamie, ty głupku! - Odwrócił się z powrotem do Neala i spytał: - Gdzie jest ten burdel? Neal studiował swoje odbicie w szybie, w głębi boksu. Grzywa ciemnoblond włosów opadała mu nisko na brwi nad zmysłowymi, zielonymi oczami. Nieco podniszczona marynarka w kolorach szkoły - kasztanowym i białym - była z fasonem zsunięta z ramion. - Nie mówiłem, że wziął mnie do burdelu. Powiedziałem, że zaprowadził mnie do dziwki. Hutch Jolly nie był tak przystojny jak jego kumpel Neal. Był rosłym chłopakiem o niezgrabnych ruchach, szerokich, kościstych ramionach i miał przeraźliwie rude włosy. Jego uszy zdawały się wyrastać prostopadle z głowy. Przechylił się i oblizał mięsiste wargi, - Chcesz mi wmówić, że w tym mieście jest jakaś prostytutka - powiedział konspiracyjnym szeptem. - Kto to jest? Jak się nazywa? Gdzie mieszka? Neal obdarzył kolegów leniwym uśmiechem. - Sądzicie, że zdradziłbym to takim jak wy? Zaraz bym się dowiedział, że dobijaliście się do niej, robiąc z siebie idiotów. Musiałbym się za was wstydzić. Zawołał kelnerkę i zamówił jeszcze jedną kolejkę cherry coli. Kiedy podano pieniące napoje, Neal wyjął ukradkiem srebrzystą piersiówkę z wewnętrznej kieszeni szkolnej marynarki i wlał sporą porcję alkoholu do szklanki. Dopiero teraz podał ją dalej. Hutch też sobie nalał bourbona. Lamar odmówił. - Nie, dzięki. Mam dość. - Tchórz - skomentował Hutch i trącił go łokciem w żołądek. Neal wsunął piersiówkę z powrotem do kieszeni.
- Mój stary powiada, że whisky i kobiety to dwie rzeczy, których mężczyzna nigdy nie ma dość. - Amen. - Hutch zawsze zgadzał się z tym, co mówił Neal. - Co o tym sądzisz, Lamar? - podpuszczał go Neal. - Jasne. - Ciemnowłosy chłopak wzruszył ramionami. Neal zmarszczył brwi w wyrazie niezadowolenia i oparł się wygodnie. - Coś ty taki humorzasty, Lamar? Jak nie potrafisz dotrzymać kroku, to będziemy musieli się pożegnać. W oczach Lamara pojawił się niepokój. - Co konkretnie masz na myśli? - Mam na myśli rozróby, pieprzenie i chlanie. - Jego mamusia nie lubi, jak on robi takie brzydkie rzeczy. - Hutch po kobiecemu splótł wielkie, czerwone łapska, oparł na nich podbródek i zatrzepotał rzęsami. Mówił falsetem. Wszystko razem robiło idiotyczne wrażenie. Lamar potraktował jednak pogróżkę serio. - W piątek o mało nie wyrzygałem własnych flaków! - wykrzyknął. - Neal, pamiętasz, jak latem ukradłem te arbuzy, tak jak kazaliście! A kto kupił spray do graffiti na budynku poczty? Wybuch Lamara rozbawił ich. Neal wyciągnął rękę nad stolikiem i klepnął go po policzku. - Nieźle sobie radziłeś, Lamar. Naprawdę nieźle. - Nie był w stanie utrzymać powagi. Znowu wybuchnął śmiechem. Hutch rechotał, aż mu dygotały chude ramiona. - Lamar, ty wyrzygałeś więcej niż my obaj do kupy! Co myśli twoja mama o twoim wczorajszym kacu? - Niczego nie zauważyła. Zostałem w łóżku. Nudzili się. Niedzielne popołudnia zawsze były nudne. Co bardziej rozwydrzone dziewczyny dochodziły do siebie po sobotnich wyczynach alkoholowych i nie chciały, aby zawracano im głowę, a te porządne szły do kościoła. W niedzielę nie odbywały się żadne zawody sportowe. A na łowienie ryb czy krabów nie mieli dziś ochoty. Neal, pełen pomysłów prowodyr, wsadził ich do swego sportowego samochodu. Zaczęli objeżdżać miasto w nadziei, że coś się zdarzy. Przejechali kilkakrotnie główną ulicą, ale nic się nie działo. - Nie macie ochoty skoczyć do Walmart i trochę się rozejrzeć? - zasugerował Lamar. - Nie - odpowiedzieli zgodnym chórem. - Mam! - powiedział Neal w przypływie fantazji. - Chodźmy do jednego z kościołów dla czarnuchów. Można by trochę namieszać. - Nic z tego! - Hutch gwałtownie pokręcił rudą głową. - Tata powiedział, że obedrze mnie ze skóry, jak znowu wywiniemy coś takiego. Ostatnim razem o mało nie wywołaliśmy rozruchów rasowych. - Ojciec Hutcha, Fritz, który był szeryfem, nieraz musiał ich poskramiać. Mogli jedynie wrócić do „Dairy Barn", licząc na to, że coś się zdarzy. Dopóki składali zamówienia i zachowywali
się w miarę porządnie, nie przeganiano ich. Oczywiście, przyszłoby im zapłacić niezłą grzywnę, gdyby złapano Neala z butelką whisky. Ojciec Neala, Ivan, powiedział mu przed wyjściem, żeby absolutnie nie brał ze sobą piwa. - Dlaczego? - chciał wiedzieć Neal. - A dlatego, że Fritz wezwał mnie wczoraj rano. Był wkurzony. Powiedział, że Hutch wrócił w piątek wieczorem zalany i że to ty przyniosłeś piwo. Oznajmił, że syn szeryfa nie może jeździć po mieście pijany i wzniecać awantur. Dora Jolly też była wściekła. Obiecałem, że się tym zajmę. - No i? - I właśnie się zajmuję! - grzmiał Ivan. - Dziś wieczorem trzymaj się z daleka od piwa! - Chryste! - Neal wyszedł z domu trzaskając drzwiami. Kiedy był w samochodzie, roześmiał się pod nosem i pomacał wewnętrzną kieszeń marynarki, w której ukrył srebrzystą piersiówkę z drogim bourbonem. Ivan nigdy się nie zorientuje. Teraz jednak radość, że wykiwał starego, znacznie osłabła. Hutch pochłaniał drugiego hamburgera. Jego brak manier wyprowadzał Neala z równowagi. Jadł, jakby miał to być jego ostatni posiłek w życiu. Rwał wielkie kęsy, głośno przełykał i nawet nie starał się podtrzymać rozmowy. Lamar był lękliwym, bezwolnym dupkiem. Neal tolerował go ze względu na jego poczucie winy. Można go było do woli znieważać i robić mu głupie kawały. Był układny i dość przystojny, ale tak naprawdę Neal tolerował go jedynie dlatego, by móc się na nim wyżywać. Dziś, jak zwykle, był zasępiony i nerwowy. Podrygiwał za każdym razem, kiedy się do niego zwracano. Neal podejrzewał, że wieczne napięcie Lamara wynika z faktu, iż mieszka z matką. Ta stara jędza mogła każdego doprowadzić do rozstroju nerwowego. Myrajane Griffith myślała, że jest nie wiadomo kim, bo wywodziła się z Cowanów. Kiedyś Cowanowie byli najpotężniejszymi plantatorami bawełny na obszarze od Savannah do Charlestonu. Ale to było tak dawno, że dziś nikt już o tym nie pamiętał. Na Cowanów przyszły ciężkie czasy; większość z nich wymarła. Stara posiadłość nadal stała na nadbrzeżu, skazana na ruinę i zapomnienie. Myrajane trzymała się swego panieńskiego nazwiska jak deski ratunkowej. Jak większość ludzi zamieszkujących trzy sąsiadujące hrabstwa pracowała w fabryce przetworów sojowych Patchetta razem z kolorowymi i białą biedotą, na którą w lepszych czasach nawet by nie splunęła. Tłukła swego męża, aż w końcu zmarł. Kiedy Ivan zobaczył ojca Lamara w trumnie, stwierdził, że biedak miał uśmiech na twarzy po raz pierwszy od wielu lat. Jezu - myślał Neal - nic dziwnego, że Lamar jest taki nerwowy, skoro mieszka z tą harpią. Neal był zadowolony, że jego matka zmarła, kiedy był
niemowlęciem. Wychowywało go po kolei wiele niań, w większości Murzynek z okolic Palmetto, aż do chwili, gdy był za duży na klapsy i zaczął oddawać uderzenia. Jego matka, Rebecca Flory Patchett, była blondynką o jasnej cerze, „beznadziejna w łóżku", jak to podsumował Ivan, kiedy Neal zapytał o matkę. - Rebecca była słodką istotą, ale pieprzenie jej - to jakbyś wsadzał do zamrażarki. Mimo wszystko dała mi to, czego chciałem. - Ivan trzepnął Neala lekko po policzku. - Mam syna. Choć ojciec bardzo mu pobłażał i przymykał oko na jego wyczyny, Neal uważał, że tłumaczenie się przed jednym z rodziców wystarcza w zupełności. Ivan regulował mandaty za zbyt szybką jazdę, pokrywał szkody i płacił za rzeczy ukradzione ze sklepów. - Do diabła! Czy ty nie wiesz, kim jest mój ojciec?! - Neal wykrzykiwał do sprzedawcy w sklepie żelaznym, kiedy ten przyłapał go na kradzieży. Szeryf Fritz Jolly wezwał Ivana na miejsce przestępstwa, żeby jakoś załagodzić sprawę. Neal zwędził w sklepie nóż myśliwski, po czym wyszedł z błogim uśmiechem na twarzy, doprowadzając sfrustrowanego ekspedienta do szaleństwa. Facet znalazł potem swój samochód z czterema przebitymi oponami. Neal marzył, żeby dzisiaj trafiło się coś równie zabawnego. - Kościół nie wchodzi w grę! - Uwaga Lamara ściągnęła go na ziemię. Grupa młodych ludzi weszła do „Dairy Barn". Neal zignorował męską część, traktując ją jako pewnego rodzaju wybryk natury, natomiast każdą z dziewczyn obrzucił gorącym spojrzeniem. Uważał, że działa to na kobiecą duszę jak balsam i w nocy zsyła błogie sny. Poza tym nigdy nie zaszkodzi przygotować pola pod przyszłe zbiory. Może pewnej nocy desperacko zapragnąć damskiego towarzystwa i potrzebować którejś z nich. I jeżeli wtedy zadzwoni, to one na pewno będą pamiętać to pożądliwe spojrzenie, które rzucił w ich kierunku. Kiedyś przechwalał się, że nawet sopranistkę z kościelnego chóru potrafiłby zmienić w szmatę. Nie były to zupełnie czcze przechwałki. - Cześć, Neal! Hej, Lamar! Cześć, Hutch! - Donna Dee Monroe stanęła przed ich boksem. Neal z przyzwyczajenia otaksował ją wzrokiem. - Cześć, Donna Dee! Czy zbawiłaś dzisiaj swoją duszę? - Dawno ją zbawiłam, ale ty, Nealu Patchett, będziesz się smażył w piekle. Roześmiał się. - Cholerna prawda! Nie mogę się doczekać, kiedy się tam znajdę! Cześć, Florene! Jedna z dziewcząt stojąca za Donną Dee była kilka tygodni temu na potańcówce z okazji dnia świętego Walentego w miejscowym klubie. Rwanie słabo szło tamtej nocy, więc flirtował z nią, chociaż w innych okolicznościach nawet by
nie zwrócił na nią uwagi. Obtańcowywał ją, aż się roztopiła - dosłownie! Gdy wyprowadził ją na zewnątrz i wsadził rękę pod sukienkę, między uda, miał mokre palce. Kiedy wreszcie zaczęło się robić ciekawie, zjawił się jej ojciec. Neal opuścił powieki i namiętnym głosem spytał: - Florene, miałaś się dzisiaj z czego spowiadać? Jakie nieczyste myśli chodziły ci po głowie? Dziewczyna zaczerwieniła się aż po czubki włosów, wymamrotała coś i prędko dołączyła do grupki, z którą przyszła z kościoła. Donnie Dee się nie śpieszyło. Była zuchwałą dziewczyną, o ciemnych, błyszczących oczach i nieco ryzykownym dowcipie. Niestety, nie grzeszyła urodą. Włosy miała cienkie i proste. Nosiła je z przedziałkiem pośrodku, bo tylko tak dawały się uczesać. Patrząc z profilu, miało się wrażenie, że chrapki jej nosa zbiegały się z górną wargą. Nie skorygowane zęby mocno wystawały. Wszystko razem, dodawszy czujne, bystre spojrzenie, sprawiało, że miała w sobie coś z oswojonego szczurka. Chciała poderwać Hutcha, ale ten, jak zwykle, ignorował ją. - Zobacz, kogo tu niesie - powiedział, kierując uwagę Neala na parking za oknem. - Pan Uczniowskie Ciało Prezydialne! Obserwowali, jak Gary Parker ustawia samochód. Jego dziewczyna, Jade Sperry, siedziała obok, przytulona do niego. - I ma ze sobą najlepsze uczniowskie ciało! Neal rzucił Lamarowi nienawistne spojrzenie. Zastanawiał się, czy ten celowo go podpuszcza. Pewnie nie. Skrzętnie ukrywał swoje zainteresowanie osobą Jade Sperry. - Ten samochód to kupa szmelcu - skomentował Hutch. - Nie widać, żeby Jade to przeszkadzało - zauważył Lamar. - Oczywiście, że nie, ty palancie! - odezwała się Donna Dee. - Jest w nim zakochana. Nieważne, że on jest goły jak święty turecki. Idę się z nimi przywitać. Na razie! Neal ponuro patrzył w okno. Obserwował Gary'ego i Jade. Gary musiał powiedzieć coś zabawnego, bo Jade roześmiała się, przechyliła i musnęła skronią jego podbródek. - Cholera, ale seksowna! - zawył Hutch.- A z niego to zwykły ćwok! Co ona w nim widzi? - Inteligencję - podpowiedział Lamar. - Może jest pod wrażeniem jego wielkiego pługa - dowcipkował Hutch. Lamar wybuchnął śmiechem. Twarz Neala pozostała kamienna. Nieruchomy, obserwował bez jednego mrugnięcia, jak Gary delikatnie całuje Jade w usta, potem otwiera drzwiczki i wysiada. Pocałunek był lekki i pozbawiony zmysłowości. Neal nieraz zastanawiał się, czy kiedykolwiek całował ją ktoś, kto miał ochotę na coś więcej - na przykład ktoś taki jak on. Jade była bezsprzecznie najbardziej atrakcyjną dziewczyną w szkole. Najładniejsza dziewczyna powinna należeć do Neala Patchetta, podobnie jak najmodniejsze ciuchy i najlepszy
samochód. Jego ojciec był najbogatszym i najbardziej wpływowym człowiekiem w okolicy. Chociażby dlatego powinien dostawać to, na co mu przyjdzie ochota. Panna Jade Sperry musiała być najwyraźniej nie doinformowana. Neal nie mógł pojąć, jak to możliwe, aby stawiała biednego wiejskiego chłopaka ponad nim, obojętnie, jak wysoki był jego iloraz inteligencji. Co gorsza, odnosił wrażenie, że Jade pogardza nim. Z jakichś niezrozumiałych względów traktowała go jak istotę drugiego gatunku. Oczywiście, zawsze była grzeczna - Jade do wszystkich odnosiła się uprzejmie - ale pod powłoczką dobrych manier Neal wyczuwał niechęć. Czyżby nie wiedziała, co traci? Czy nie pojmowała, że mierzy poniżej swoich możliwości? Być może nadszedł czas, aby ją o tym przekonać. - Chodźcie! - powiedział niespodziewanie i wysunął się z boksu. Rzucił na stolik pieniądze za napoje i hamburgery Hutcha, po czym ruszył ku drzwiom. Na zewnątrz skierował się ku witrynie, gdzie kupowano jedzenie na wynos. Nie pytał, czy Hutch i Lamar mają ochotę iść. Wiedział doskonale, że podążą jego śladem. * * * Donna Dee otworzyła drzwiczki samochodu Gary'ego od strony pasażera i przysiadła obok Jade. - Nie wiedziałam, że się tu wybierasz - powiedziała Jade. - Mogłaś się zabrać z nami z kościoła. - I robić za piąte koło u wozu? Dziękuję bardzo. Donna Dee nie czuła się urażona. Dziewczęta stały się nierozłączne od pierwszego dnia w przedszkolu. Dla każdego, kto je zobaczył, było oczywiste, że Jade bije na głowę swoją koleżankę, ale Donna Dee nie czuła się z tego powodu nieszczęśliwa. - Jak ci się podobało dzisiejsze kazanie? - zapytała Donna Dee. - Czy czułaś na karku gniewny oddech Boga za każdym razem, kiedy ksiądz wymawiał słowo „rozpusta"? Jade była nieco zakłopotana kazaniem, ale odpowiedziała swobodnie: - Nie mam powodu czuć się winna. - Na razie. Jade westchnęła skonsternowana. - Wiedziałam, że źle robię, zwierzając ci się z rozmowy z Garym. - O Matko Boska! - jęknęła Donna Dee. - Chodzicie ze sobą od trzech lat. Wszyscy myślą, że robiliście to setki razy. Jade przygryzła usta. - Łącznie z moją matką. Pokłóciłyśmy się, zanim Gary po mnie przyjechał. - I co z tego? - Donna Dee wyjęła pomadkę z torebki Jade i przeciągnęła usta. - Ciągle się kłócisz. Przykro mi to mówić, ale twoja matka to niezgorsza jędza. - Ona nie rozumie, że kocham Gary'ego. - Rozumie bardzo dobrze. I w tym cały problem. Ona nie chce, żebyś była zakochana w Garym. Uważa, że stać
cię na kogoś lepszego. - Nie ma takiego kogoś. - Rozumiem cię - powiedziała Donna Dee i dalej grzebała w torebce Jade. - Ona by chciała, żebyś się zakręciła koło jakiegoś bogatego i dobrze ustawionego faceta. Wiesz... takiego jak Neal. Jade aż zatrzęsła się z obrzydzenia. - Marna szansa. - Myślisz, że on naprawdę obmacywał Florene na zabawie walentynkowej w klubie? A może ona się tylko przechwala? Florene potrafi fantazjować. - Nie sądzę, żeby obmacywanie przez Neala Patchetta przynosiło chlubę. - No, wiesz... Po tym względem jesteś wyjątkiem. - Dzięki Bogu! - Neal jest przystojny - zauważyła Donna Dee. - Nie znoszę go. Spójrz tylko. Wydaje mu się, że jest nie wiadomo kim. Obie dziewczyny obserwowały, jak Neal i jego kumple okrążają Gary'ego, który stał w kolejce do okienka. Neal szturchnął go kilkakrotnie w ramię, a kiedy Gary powiedział mu, żeby się odczepił, Neal przybrał postawę bokserską. - Jest ohydny - z niesmakiem stwierdziła Jade. - Tak. Wolałabym, aby Hutch spędzał z nim mniej czasu. Wszyscy wiedzieli, że Donna Dee była nieprzytomnie zakochana w Hutchu Jollym. Nie robiła z tego tajemnicy. Jade w cichości ducha uważała, że Hutch jest toporny, ale nigdy tego głośno nie powiedziała, nie chcąc ranić uczuć Donny Dee. Nigdy też nie przyznała się Donnie Dee, że Hutch wielokrotnie wydzwaniał do niej, próbując się umówić. Odrzucała jego zaproszenia ze względu na Gary'ego. Ale gdyby nawet nie miała stałego chłopaka, i tak by z tego nic nie wyszło, bo liczyłaby się z uczuciami przyjaciółki. - Nie przepadasz za Hutchem, prawda? - zapytała ją Donna Dee. - Nie, dlaczego? - Szczerze mówiąc, Jade czuła się skrępowana w jego towarzystwie. Mieli razem zajęcia z trygonometrii i nieraz złapała go na tym, jak wlepiał w nią wzrok. Wtedy jego piegowatą twarz oblewał rumieniec. Zazwyczaj pokrywał zakłopotanie bezczelną miną. - Co masz przeciwko niemu? - spytała zaczepnie Donna Dee. - Naprawdę nic! Nie przepadam tylko za jego towarzystwem. - Myślisz, że zaprosi mnie na bal maturalny? Umrę z rozpaczy, jeżeli nie. - Nie umrzesz - odpowiedziała Jade znużonym głosem. Donna Dee wydawała się przygnębiona brakiem współczucia, więc Jade postanowiła zmienić ton. - Przepraszam, Donna Dee. Myślę, że cię zaprosi. Szczerze. Bal maturalny miał się odbyć w maju. Dla Jade wydawał się wyłącznie niepoważną i dziecinną zwłoką w kontynuowaniu
jej i Gary'ego planów życiowych. Wcale nie myślała o balu jak o wielkim wydarzeniu. Być może dlatego, że miała chłopaka i nie musiała martwić się, czy czeka ją upokorzenie z powodu braku partnera w tak doniosłym dniu. - Nie przychodzi mi do głowy nikt inny, kogo Hutch mógłby zaprosić. Co, Jade? - naciskała zmartwiona Donna Dee. - Mnie też nie. - Jade spojrzała na zegarek. - Jak to długo trwa! Muszę być w domu przed dziesiątą, inaczej matka zacznie wszystko od początku. - Musicie jeszcze znaleźć czas na obłapki w samochodzie, nie? - Donna Dee zerknęła na przyjaciółkę i szepnęła: - Słuchaj, jak ty z Garym się pieścicie, to nie masz uczucia, że umrzesz z podniecenia? - Tak - przyznała Jade, czując lekki dreszczyk. - Przede wszystkim dlatego, że musimy przerwać. - Wcale nie musicie. Jade zmarszczyła czarne, regularne brwi. - Donna Dee, jak to możliwe, żeby w tym było coś złego, skoro się kochamy? - Nigdy tego nie mówiłam. - Ale ksiądz tak mówi. I Biblia. Moja matka też. I wszyscy w koło. - Wszyscy twierdzą, że rozwiązłość... - Daj spokój! To okropne słowo. - To jak mam mówić? - Kochanie się. Donna Dee wzruszyła ramionami. - Ale mi różnica! Tak czy owak, wszyscy twierdzą, że seks pozamałżeński jest grzechem, ale czy ktokolwiek naprawdę w to wierzy? - Donna Dee potrząsnęła ciemnymi, prostymi włosami. - Nie wydaje mi się. Myślę, że wszyscy z wyjątkiem nas grzeszą jak szaleni i mają z tego frajdę. Gdyby tylko zdarzyła się okazja, zrobiłabym to samo. - Tak sądzisz? - Jade szukała potwierdzenia w słowach przyjaciółki. - Gdyby Hutch mnie poprosił, to daję głowę, że bym na to poszła. Jade spojrzała przez przednią szybę w stronę Gary'ego i poczuła, jak podniecenie pomieszane z niepokojem oblewa ją gorącą falą. \l - Może to nie grzech? Może powinniśmy przestać słuchać księdza i zrobić, co podpowiada nam instynkt? Och, po prostu nie wiem - westchnęła. - Wiele razy o tym rozmawialiśmy i tyle z tego mamy, że jesteśmy coraz bardziej sfrustrowani. - O matko jedyna! - burknęła Donna Dee. - Wracam do środka. Cześć! - Zaczekaj! - Jade złapała ją za rękaw. - Jesteś na mnie zła? - Nie. - Wydawało mi się...
- Moja droga, chciałabym mieć twoje problemy! Żałuję, że nie mam falistych czarnych włosów, idealnej cery, dużych niebieskich oczu i rzęs długich na metr. A także chłopaka, który dyszy z pożądania i jednocześnie cię szanuje. Do tego jeszcze komputer w głowie i pełne stypendium na studia! - Nie przyznano mi jeszcze stypendium. - Jane usiłowała stonować wybuch żalu Donny Dee. - Ach, dostaniesz je. To tylko kwestia czasu. Wszystko układa się po twojej myśli. Dlatego wkurza mnie, gdy słucham tych jęków. Jakie ty masz powody do narzekań? Wszystko przychodzi ci bez wysiłku. Jesteś mądra, wszyscy cię lubią. To ty wygłosisz mowę pożegnalną w imieniu maturzystów, a jeśli nie, to zrobi to facet, który wielbi ziemię, po której stąpasz, i powietrze, którym oddychasz. Jeżeli masz ochotę doprowadzić się do obłędu, to proszę bardzo. Jeżeli nie, twoja sprawa! Ale przestań o tym gadać! - Kiedy już wszystko z siebie wyrzuciła, zaklęła pod nosem i dodała łagodniej: - Powinnaś mi płacić za to, że się z tobą przyjaźnię. Czasem trudno mi wytrzymać. Donna Dee chwyciła torebkę i wysiadła, zamykając za sobą drzwiczki. * * * - Cześć, Gary! - Głos Neala był fałszywie przyjazny. Lamar i Hutch powtórzyli pozdrowienie, naśladując ton Neala. - Cześć! - Gary uśmiechnął się uprzejmie. - O co chodzi? - O nic - odpowiedział Neal. - Wiesz już coś o stypendium? - Nie. Jade też nic nie dostała. Powinno się rozstrzygnąć w najbliższych dniach. - Gary, posypać melby orzechami? - spytała kelnerka w okienku. - Jasne. - Pewnie - wycedził Neal. Spojrzał w kierunku samochodu, w którym siedziała Jade. - Jade uwielbia orzechy. A najbardziej te duże. Hutch prychnął, a Lamar zachichotał. Uśmiech Gary'ego zniknął. - Przestań, Neal - powiedział rozgniewany. Obejrzał się przez ramię na samochód. Neal niewinnym gestem uniósł ręce. - To żart. Nie znasz się na żartach? - Niby w zabawie, trzepnął Gary'ego w ramię. Gary wzdrygnął się. - Nie, kiedy chodzi o Jade. - Proszę bardzo. - Kelnerka podała dwa desery przez okienko. - Jedna melba z karmelem, druga z czekoladą. Razem dolar pięćdziesiąt. - Dzięki. - Gary zapłacił, wyciągnął dwie papierowe serwetki z pojemnika i wziął deser w obie ręce. Odwrócił się od okienka, ale Neal z Hutchem i Lamarem po bokach blokowali mu drogę. - Która jest dla Jade? Gary nie zrozumiał podtekstu pozornie niewinnego pytania
Neala i wzruszając ramionami, odpowiedział: - Z karmelem. Obie melby były ozdobione jaskrawoczerwoną wisienką. Neal złapał wiśnię za łodyżkę, otrząsnął z bitej śmietany, włożył do ust i teatralnym gestem urwał łodyżkę. Przesuwał wiśnię, aż trafiła między przednie zęby. Patrząc prosto na Jade, zmiażdżył ją i żuł z lubieżną miną. Kiedy połknął owoc, wycedził z wyzywającym uśmieszkiem: - Powiedz swojej dziewczynie, że bardzo mi smakowała jej wisienka. - Ty żałosny skurwysynu! Masz, nażryj się! Gary cisnął melbą w zadowowoloną twarz Neala. Ten, kompletnie zaskoczony, zachwiał się i zakrztusił słodką mazią. Gary wykorzystał moment i podciął mu nogi. Neal poleciał na chodnik jak długi. Gary stanął nad nim. - Nie waż się więcej tak mówić o Jade! - Rzucił drugą porcję lodów na kolana Neala i szybkim krokiem odszedł do samochodu. Neal skoczył na równe nogi, miotając za nim pogróżki. - Parker, zabiję cię! Takie numery ze mną nie przejdą! - Wściekł się jeszcze bardziej, kiedy zdał sobie sprawę z komizmu sytuacji. - Cholera jasna! - wrzasnął do kumpli, którzy zamarli z wrażenia. - Co stoicie jak wryci?! Pomóżcie mi! Hutch i Lamar rzucili się z chusteczkami i serwetkami. Kiedy Neal przetarł twarz, popatrzył z furią na oddalający się samochód Gary'ego. Niech się temu małorolnemu wydaje, że go pokonał, ale on mu jeszcze pokaże! 2 - Powinienem go porządnie sprać! - Świetnie to załatwiłeś, Gary! - Jade roześmiała się na wspomnienie zbaraniałej miny Neala, kiedy rozmrożone lody spływały mu po nosie. - Dlaczego nie dołożyłem mu tak, jak na to zasłużył?! - Bo nie jesteś taki prymitywny jak on. Bijatyki są poniżej twojej godności. Poza tym mieli przewagę. Musiałbyś bić się z Hutchem i Lamarem. - Nie boję się ich! Jade uważała, że szkoda marnować tyle energii na udowadnianie męskości, ale chciała połechtać próżność Gary'ego. - Proszę, przestań już się zżymać. Neal nie jest tego wart. - Po chwili zapytała: - Co on ci powiedział, że aż tak się wkurzyłeś? - Znasz jego odzywki - odrzekł wymijająco. - Te pieprzne aluzje. Jego umysł jest jak szambo. Obraził cię! - Gary trzasnął zaciśniętą pięścią w drugą dłoń. - Boże, co to za skurczybyk! Może sobie być nie wiem jak bogaty, nie obchodzi mnie to! Padalec jeden! - Skoro oboje o tym wiemy, to dlaczego marnujemy tyle czasu na rozmowy o nim? Muszę niedługo wracać do domu. Gary miał miękkie kasztanowe włosy i ciepłe, piwne oczy. Gniew nie bardzo pasował do jego twarzy. Po uwadze
Jade zmitygował się i rozpogodził. Pogładził ją po policzku wierzchem dłoni. - Masz rację. Neal byłby zachwycony, gdyby wiedział, że udało mu się zepsuć nam wieczór. Tylko nie mogę znieść, kiedy twoje imię pada z tej jego brudnej gęby! Jade przeczesała palcami jego włosy. - Gary Parkerze, kocham cię! - Ja ciebie też! Całowali się gorączkowo. Gary objął ją i przyciągnął do siebie, na ile pozwalała przestrzeń na przednim siedzeniu samochodu. Zaparkowali w ustronnym miejscu, przy drodze prowadzącej wzdłuż nadbrzeżnych bagien. Na zewnątrz samochodu panował chłodny i wilgotny lutowy wieczór. W środku robiło się coraz goręcej. Po paru minutach szyby zaparowały. Oddech im się rwał, młode ciała płonęły pożądaniem, które tak bardzo potępiał ksiądz w swoim kazaniu. Gary zanurzył palce jednej dłoni w gęstych, kruczoczarnych włosach Jade. Drugą wsunął pod jej sweter. - Jade? Spojrzała na niego zamglonym wzrokiem. - Wiesz, że cię kocham, prawda? Wzięła jego rękę i poprowadziła ku piersi. - Wiem. Zaczęli się spotykać regularnie w drugiej klasie. Wcześniej Jade chodziła na zabawy szkolne i prywatki w towarzystwie chłopców, których rodzice czuwali nad porządkiem. Spotykała się z rówieśnikami w kinie w piątkowe wieczory i wtedy zawsze towarzyszyła jej Donna Dee. Nigdy nie posunęła się poza trzymanie za ręce i pocałunek na do widzenia. Na więcej nie miała ochoty aż do chwili, kiedy zaczęła chodzić z Garym. Na drugiej randce Gary pocałował ją z języczkiem. Niektóre dziewczęta uwielbiały to; inne twierdziły, że na samą myśl robi im się niedobrze. Po tym wieczorze Jade uznała, że te, które tak mówią, nigdy się w ten sposób nie całowały. Pierwszy raz w życiu doświadczyła czegoś równie podniecającego. Przez wiele miesięcy nie posuwali się poza pocałunki. Zbliżali się do siebie powoli, a fizyczna fascynacja stopniowo zmieniała się w coś znacznie silniejszego. Jade marzyła, aby Gary dotknął jej piersi, na długo przedtem, nim się na to odważył. Zanim poznali dotyk nagiej skóry, pieścili się przez ubranie. Teraz dłoń Gary'ego delikatnie ugniatała jej piersi. Starali się kontrolować swe gorące pocałunki, aby czerpać jak najwięcej radości z pieszczot. Muskał wargami jej usta, a ona sięgnęła pod marynarkę i rozpięła mu koszulę. Przesuwała dłońmi po gładkim, muskularnym torsie. Gary objął ją i uwolnił ze stanika z wprawą, którą zdążył już wyćwiczyć. Dotknął brodawek. Stwardniały pod pieszczotą jego palców. Jade mruczała z rozkoszy. Kiedy objął brodawkę ustami i pieścił językiem, cicho jęknęła. - Gary, chcę się kochać!
- Tak, wiem. Mimo że rajstopy Jade ciasno przylegały do ciała, udało mu się wsunąć rękę w kępkę gęstych, zmierzwionych loczków. Dopiero niedawno odważyli się posunąć tak daleko. Dotyk palców Gary'ego w najbardziej sekretnych zakamarkach jej ciała był dla niej ciągle nowym, cudownym doznaniem. Przygryzła usta, by nie krzyczeć z rozkoszy. Piersi stały się spiczaste pod wilgotną pieszczotą języka. Miała ochotę płakać z radości. Dzisiaj pragnęła dać mu coś od siebie. Uwielbiała jego silne, muskularne ciało i chciała je lepiej poznać. Sięgnęła ręką między jego uda i niepewnym ruchem położyła dłoń na rozporku. Gary odrzucił głowę. Spazmatycznie złapał oddech. Ręka w rajstopach znieruchomiała. - Jade? Czuła się zakłopotana, ale nie cofnęła dłoni. - Tak? . - Nie musisz. Nie chcę, żebyś myślała, że tego od ciebie oczekuję. - Wiem. Ale ja chcę. - Przycisnęła mocniej rękę. Kiedy zmagał się z klamrą, guzikiem i zamkiem, cały czas szeptał jej imię. Potem delikatnie poprowadził jej dłoń. Skóra pod bielizną była gorąca. Jego penis był gorący. Zamknęła go w dłoni. Była zaskoczona, że jest taki duży. Oczywiście, domyślała się tego, kiedy czuła wypukłość przez ubranie. Ale trzymać go w dłoni to zupełnie co innego. Gary całował ją namiętnie, a ona nieśmiało dotykała nabrzmiałego członka. Kiedy zaczęła przesuwać rękę w dół i w górę, Gary wstrzymał oddech. Wyszeptał jej imię i wsunął dłoń głębiej w rajstopy. Wrażenie było niesamowite, nigdy nie odczuła czegoś podobnego. Wygięła biodra i sięgnęła ciałem po jego dłoń, po to doznanie, które jej się wymykało. Gary znowu poruszył palcami. Przed jej oczami zapłonęły tysiące fajerwerków. W dole brzucha pojawiło się dziwne mrowienie. - Gary?! - Dokonała cudownego odkrycia. Chciała mu o tym powiedzieć. Podzielić się tym, co się z nią dzieje. - Gary? - Zacisnęła mocniej dłoń na jego członku. Wydał cichy, bolesny jęk, odskoczył od niej i usiadł. Odsunął jej rękę. - Przestań. Bo dłużej nie wytrzymam. - Nie przejmuj się - wyszeptała. - Nie mogę. - Zacisnął ręce na kierownicy i oparł czoło o zbielałe kostki. - To mnie doprowadza do szaleństwa. Tak bardzo pragnę kochać się z tobą do końca! Cudowne mrowienie ustąpiło. Żałowała niezmiernie. Doznanie było elektryzujące, przedziwne, niemal porażające. Szkoda, że nie dowie się, jak byłoby dalej. Czy miałaby orgazm? Przede wszystkim jednak współczuła Gary'emu. Wiedziała, że jest jeszcze bardziej podniecony niż ona. Przysunęła się bliżej i pogłaskała go po głowie. - Nie wiem, co gorsze - powiedział ochryple. - Nie
dotykać cię wcale czy doprowadzać się do takiego stanu, kiedy pragnę cię aż do fizycznego bólu. - Myślę, że gorzej by było, gdybyś mnie nie dotykał, przynajmniej dla mnie. - Też bym tego nie zniósł. Dalej tak nie może być. - No to niech nie będzie. Podniósł głowę i spojrzał na nią. Jego piwne oczy patrzyły badawczo. Potem spuścił wzrok i z żalem potrząsnął głową. - Nie możemy, Jade. Znajomość z tobą jest najcudowniejszą rzeczą, jaka mi się przydarzyła. Nie chcę tego zepsuć. - Dlaczego kochanie się miałoby cokolwiek zniszczyć? - A gdybyś zaszła w ciążę? - Nie zajdę, jeżeli się zabezpieczymy. - Mimo wszystko moglibyśmy wpaść. I nasza szansa wydostania się stąd - wskazał głową w kierunku szyby - ległaby w gruzach. Ja hodowałbym soję dla Ivana Patchetta, ty pracowałabyś w jego cholernej fabryce. Wszyscy mówiliby, że nie mam więcej oleju w głowie niż mój tata. I mieliby rację. Z powodu stale powiększającej się gromadki małych Parkerów o ojcu Gary'go, Otisie, krążyły dowcipy, że powinien wreszcie odstawić warsztat na strych. To było jedno z obciążeń, z których Gary tak bardzo pragnął się wyzwolić. Przyciągnął Jade i oparł podbródek o czubek jej głowy. - Nie możemy ryzykować szansy ułożenia sobie życia. - Pójście do łóżka nie musi oznaczać końca świata. - Boję się kusić los. Tylko wtedy, gdy jesteś blisko mnie, czuję się szczęśliwy. Poza tym jestem taki samotny. Dziwne, nie sądzisz? Jak można czuć się samotnym z szóstką młodszego rodzeństwa w domu? A jednak to prawda. Czasem myślę, że jestem podrzutkiem, że nie mogę być dzieckiem moich rodziców. Ojciec skazał się na uprawianie pola, które zalewa woda, hodowanie gnijących zbiorów i sprzedawanie ich w feudalnym Palmetto. Cierpi, że jest biedny i niedouczony, ale palcem nie kiwnął, żeby cokolwiek zmienić. Godzi się na wszystko, co dyktuje Ivan Patchett, i wydaje się zadowolony. Tak, jestem biedny, ale nie głupi. I nie dam się podporządkować takim Patchettom! - dodał po chwili. - Nie będę przyjmował swego losu z pokorą, jak mój ojciec, tylko dlatego, że taka jest kolej rzeczy. Mam zamiar zostać kimś. Jade, wiem, że dam radę, jeśli będziesz stała przy mnie. - Wziął ją za rękę i przycisnął wnętrze dłoni do ust. Mówił dalej, nie odrywając jej dłoni od warg: - Czasami się boję, że cię utracę. - To absurd. - Któregoś dnia możesz dojść do wniosku, że szkoda zachodu. Poszukasz faceta, który nie musi się tak szarpać ani niczego udowadniać. Kogoś takiego jak Neal. Wyrwała rękę i gniewnie zmrużyła oczy. - Nigdy więcej nie mów takich rzeczy! Przypominasz mi matkę, a wiesz, jak mnie złości, kiedy próbuje układać mi życie!
- A może ona ma trochę racji? Dziewczyna z twoją urodą zasługuje na mężczynę z pieniędzmi i pozycją społeczną. Kogoś, kto rzuciłby jej świat do stóp. Kiedyś ci to ofiaruję. A jeżeli stracisz cierpliwość, zanim to osiągnę? - Gary Parkerze, posłuchaj mnie uważnie. Nie zależy mi na statusie. Nie gonię za życiem w luksusach. Mam swoje własne plany, które i tak byłyby na pierwszym miejscu, obojętnie, czy byłabym w tobie zakochana, czy nie. Stypendium jest zaledwie pierwszym etapem. Tak samo jak ty muszę znosić upokorzenia w związku z moją rodziną, a jedyny świat, jaki chciałabym widzieć u swych stóp, to ten, który sama sobie stworzę. - Zarzuciła mu ramiona na szyję i dodała łagodniejszym tonem: - Świat, który razem będziemy zdobywać. - Jesteś cudowna, wiesz o tym? - Zacisnął powieki i wyszeptał żarliwie: - Boże! Jak dobrze, że właśnie mnie wybrałaś! * * * Dom, w którym Jade mieszkała razem z matką, zbudowano tuż po drugiej wojnie światowej, aby zaspokoić potrzeby mieszkaniowe wojskowych obsługujących transport wodny okolicznymi kanałami. Przez trzydzieści lat osiedle domków szeregowych z białymi frontami zestarzało się, a pastelowe wykończenia, kiedyś dodające urody, zdawały się tandetne i pretensjonalne. Dom Sperrych, w przeciwieństwie do pozostałych, był bardzo zadbany. Nieduży, miał zaledwie dwie sypialnie i jedną łazienkę. W prostokątnym pokoju gościnnym o wąskich oknach wisiały suto udrapowane zasłony. Tylko tutaj na podłodze leżał dywan. Meble były niedrogie, ale utrzymane w idealnej czystości, ponieważ Velta Sperry z pasją tępiła wszelki brud. Nie hodowała nawet kwiatów, bo musiałyby rosnąć w doniczkach z ziemią. Jedynym luksusem w saloniku był kolorowy telewizor, który Velta kupiła u Searsa na kredyt. Kiedy Jade weszła do domu, Velta siedziała w fotelu przed telewizorem. Obrzuciła córkę czujnym spojrzeniem w poszukiwaniu dowodów na jej niewłaściwe zachowanie się w towarzystwie chłopaka Parkerów. Nie dopatrzyła się niczego złego, ponieważ Jade była na tyle sprytna, aby usunąć ślady. Na przywitanie matka stwierdziła: - Mało brakowało, a przyszłabyś po wyznaczonej godzinie. - Ale zdążyłam. Dochodzi dziesiąta. - Nabożeństwo dawno się skończyło. - Poszliśmy do „Dairy Barn". Wszyscy tam byli. - Pewnie pędził jak szalony, żeby cię dowieźć na czas. - Velta nie lubiła chłopaka Jade i jeśli tylko mogła tego uniknąć, nigdy nie wymawiała jego imienia. - Nie jechał szybko. Gary jest bardzo dobrym kierowcą. Dobrze o tym wiesz, mamo. - Przestań pyskować! - Velta podniosła głos. - Więc nie krytykuj Gary'ego! Velta nie cierpiała Gary'ego, bo, jak twierdziła, Jade marnowała
z nim czas, który mogłyby spędzić razem. Naprawdę miała Gary'emu za złe jego pochodzenie. Był synem rolnika hodującego soję. Parkerowie już i tak mieli za dużo dzieci, a mniej więcej co dziesięć miesięcy na świat przychodziło nowe. Żenujące! Otis Parker wiecznie brał pożyczki w fabryce. Wiedziała o tym, bo prowadziła kartoteki i pisała na maszynie w biurze kredytów. Velta nie miała szacunku dla nikogo, kto był bez pieniędzy. A jak zajdzie w ciążę z tym chłopakiem od Parkerów?! Miała nadzieję, że Jade jest zbyt rozsądna, by do tego doszło. Podejrzewała jednak, że dziewczyna odziedziczyła po swoim ojcu nie tylko wielką urodę, ale i romantyczną, gorącą naturę. Wzrok Velty powędrował ku fotografii w ramce, stojącej na stoliku do kawy. Odpowiedziało jej spojrzenie niebieskich, wesołych oczu Ronalda Sperry'ego, tak podobnych do oczu Jade. Czapkę wojskową miał z fantazją włożoną na bakier, włosy ciemne, kręcone. Na szyi wisiał na wstędze Medal Honorowy, przyznany przez Kongres. Inne odznaczenia potwierdzające jego odwagę i zasługi w wojnie koreańskiej miał przypięte na piersi, na kieszonce munduru. Kiedy podziwiany przez wszystkich bohater wojenny wracał do domu, Velta miała zaledwie szesnaście lat. Prowincjonalna mieścina nigdy nie przeżywała takiego wyróżnienia. Wszyscy mieszkańcy wylegli na stację, by powitać Ronalda. Rozwinięto czerwony dywan dla wielkiego syna miasta. Przybywał prosto z Waszyngtonu, gdzie podejmowano go z całą pompą. Nawet prezydent uścisnął mu dłoń. Veltę poznał na festynie urządzonym w klubie weteranów na jego cześć. Tej właśnie nocy, tańcząc z nim w takt piosenek Patti Page i Franka Sinatry, postanowiła, że wyjdzie za niego za mąż. Przez następne dwa lata bezwstydnie ganiała za nim, aż w końcu poprosił ją o rękę. Dopilnowała, by ślub odbył się w niecały tydzień po oświadczynach. Na jego nieszczęście nie było w Palmetto północnokoreańskich komunistów. Mimo że całe lata minęły od triumfalnego powrotu do domu, Ronald nie bardzo wiedział, co chce robić w życiu. Nie miał wielkich ambicji. Chociaż był zabójczo przystojny, nie próbował zbić kapitału na Medalu Honorowym, tak jak to zrobił Audie Murphy. Gwiazdorstwo nie było mu w głowie. Zaciągnął się do wojska jako sierota bez grosza, by mieć dach nad głową i pełny talerz. Był idealnym żołnierzem. Zawsze miał nad sobą kogoś, kto mówił mu, co i kiedy robić. Jego dowódcy kazali celnie strzelać i zabijać brzydkich komunistów. Ponieważ był świetnym strzelcem, dobrze mu szło. Pewnego dnia starł z powierzchni ziemi dwudziestu dwóch Koreańczyków i nawet do głowy by mu nie przyszło, że zasłuży tym na medal. Ludzie lubili Ronalda Sperry'ego. Przyciągał ich jego naturalny wdzięk. Jednak opowiadanie zabawnych historyjek
przy grze w bilard nie przynosiło dochodu. Imał się różnych bezsensownych, pozbawionych przyszłości zajęć. Kiedy podejmował jakąś pracę, Veltę rozpierała radość. Wreszcie zdobędą pieniądze! Medal Honorowy sprawił, że ich szanowano, ale nie zapewnił ani zamożności, ani pozycji towarzyskiej. Takie odznaczenie nie na wiele się zda w społeczności amerykańskiego Południa, jeżeli nie jest poparte szacownymi przodkami i rodową fortuną. Velta była czwartym z dziewięciorga dzieci w rodzinie. Jej ojciec dzierżawił pole, które spłacał częścią zbiorów. Zmarł nagłe pewnego dnia, kiedy szedł za mułem, orząc ziemię. Zostawił matkę i młodsze dzieci na pastwę losu. Rodzina musiała prosić dobrych ludzi o jedzenie i dach nad głową. Bardziej od biedy i głodu bolała Veltę ludzka pogarda. Kiedy liście wieńca laurowego wokół głowy Ronalda zaczęły więdnąć, zorientowała się, że śmiano się z nich za plecami. Wymyślała mu, że przetrwonił jedyną szansę na sukces i pieniądze. Na zmianę przymilała się i złorzeczyła. Ronaldowi jednak zupełnie brakowało inicjatywy. Nie pozwoliła mu ponownie zaciągnąć się do wojska. Stwierdziła, że byłoby to poniżające przyznanie się do życiowej porażki. Nie widząc wyjścia, postanowiła odejść od niego, ale po sześciu latach małżeństwa zaszła w ciążę z Jade. Miała cichą nadzieję, że dziecko zmobilizuje go do dążenia do sukcesu równego dawnej karierze wojskowej. Kiedy Jade przyszła na świat, to jednak ona, Velta, poszła pracować w przetwórni Patchetta. Ronald spędził ostatnie dziesięć lat życia na szukaniu i rzucaniu pracy, snuciu wielkich planów bez pokrycia i obietnicach, które tonęły w coraz większych ilościach alkoholu. Pewnego dnia, gdy Velta poszła do pracy, a Jade do szkoły, Ronald stracił życie przy czyszczeniu strzelby. Na szczęście szeryf Jolly uznał jego śmierć za nieszczęśliwy wypadek. Związek Weteranów przyznał żonie i córce fundusze na podróż do Arlington, aby mogły godnie pochować Ronalda Sperry'ego na cmentarzu dla bohaterów. Kiedy teraz Velta patrzyła na jego zdjęcie, nie było jej ani trochę żal, że go nie ma. Ron był przystojny i kochany, ale co jej z tego przyszło? Jade, w przeciwieństwie do matki, tęskniła za ojcem każdego dnia. Velta potępiała jej przywiązanie do pamięci o nim, tak samo jak kiedyś była zazdrosna o ich wielką bliskość. Ronald często brał Jade na kolana i mówił: - Dasz sobie radę w życiu, maleńka. Masz mój wygląd i charakter matki. Nigdy niczego się nie bój, a wszystko będzie dobrze. Jade powinna poradzić sobie w życiu lepiej niż „dobrze". Gdyby ona, Velta, miała na to jakiś wpływ, Jade musiałaby przede wszystkim lepiej wyjść za mąż. - Przed chwilą telefonował Neal Patchett - oznajmiła, uśmiechając się po raz pierwszy od wejścia córki do domu. - Ale z niego czaruś!
- To glista! Reakq'a Jade oburzyła Veltę. - Nieładnie tak mówić! - Neal jest wstrętny. - No proszę! Połowa dziewcząt w szkole dałaby sobie uciąć rękę, żeby do nich zadzwonił! - No to niech połowa sobie go weźmie. - Jest wcześnie, uważam, że możesz oddzwonić. Jade pokręciła głową. - Muszę przeczytać cały rozdział z historii na jutro. - Jade! - zawołała Velta stanowczo, kiedy dziewczyna kierowała się ku drzwiom swego pokoju. - To nie jest rozsądne, szczególnie gdy chodzi o kogoś takiego jak Neal. - Mamo, nie mam ochoty rozmawiać z Nealem. - Godzinami wisisz na telefonie z tym chłopakiem Parkerów! Jade zacisnęła usta. - Muszę się uczyć. Dobranoc! Velta zgasiła telewizor i podążyła za córką. Złapała za drzwi, zanim Jade zdążyła je zamknąć. - Spędzasz za dużo czasu na nauce. To nienormalne. Jade ściągnęła spódnicę i sweter i starannie wieszała je w wąskiej szafie. - Muszę utrzymać wysoką średnią, jeśli chcę dostać stypendium. - Stypendium! - wysyczała Velta. - Tylko to ci w głowie! - Bo to jedyny sposób, abym mogła utrzymać się na studiach. - Co według mnie jest tylko stratą czasu dla takiej ładnej dziewczyny jak ty. Jade odwróciła się od szafy i popatrzyła matce prosto w oczy. - Mamo, nie mam zamiaru znowu o tym dyskutować. Idę do college'u, czy ci się to podoba, czy nie. - Nie chodzi o to. Po prostu uważam, że studia nie są ci potrzebne. - Są niezbędne, jeżeli chce się w życiu do czegoś dojść. - Zmarnujesz czas i pieniądze, a potem i tak skończysz jako czyjaś żona! - Dzisiaj kobiety potrafią pogodzić małżeństwo z karierą zawodową. Velta przeszła przez pokój, złapała Jade za brodę i uniosła jej głowę do góry. Popatrzyła z odrazą na czerwony ślad na szyi córki. - Stracisz szansę poślubienia kogoś porządnego, jeżeli chłopak Parkerów wpędzi cię w ciążę. - Nie zajdę w ciążę z Garym. Poza tym to najprzyzwoitszy człowiek, jakiego znam. Właśnie za niego mam zamiar wyjść, mamo. - Jade, chłopiec często mówi dziewczynie, że ją kocha, by ją nakłonić do zdrożnych rzeczy. Jak mu dasz, to nikt porządny cię nie zechce. Jade opadła na łóżko, popatrzyła na matkę i zrezygnowana powiedziała: - Mamo, nikomu nie „dałam". Jeżeli to zrobię, to z miłości
i tylko z Garym. - Za młoda jesteś, żeby wiedzieć, co to miłość! - obruszyła się Velta. Oczy Jade pociemniały z gniewu. - Nie mówiłabyś tak, gdybym oświadczyła, że jestem zakochana w Nealu! Nakłaniałabyś mnie do złapania go w każdy możliwy sposób, nawet gdyby miało to oznaczać pójście z nim do łóżka! - Gdybyś za niego wyszła, byłabyś kimś w tym mieście! - Jestem kimś! Velta gniewnie zacisnęła pięści. - Jak ojciec, chodzisz z głową w obłokach. - Czy to coś złego mieć w życiu cel? - Cel? - szydziła Velta. - Dziwne słowo, gdy mowa o twoim ojcu! Co on osiągnął? Przez całe nasze małżeństwo nie zrobił ani jednej pożytecznej rzeczy! - Kochał mnie. Chyba że dla ciebie to nieistotne - odpaliła Jade. Velta odwróciła się i poszła sztywno do drzwi. Na progu powiedziała: - Poślubiłam miejscowego bohatera. A teraz ten twój Gary... Przystojny, wysportowany, prymus... Ma wszystko, co podoba się dziewczynom... - Uśmiechnęła się drwiąco. - Bohaterzy przemijają, uwierz mi. Blakną jak tandetne zasłony. Liczą się wyłącznie pieniądze. Nieważne, ile nagród zdobędzie chłopak Parkerów. I tak zawsze będzie tylko pierworodnym starego Otisa. Chciałabym dla ciebie czegoś więcej. - Nie, mamo - cicho odparła Jade. - Chciałabyś dla siebie, nie dla mnie. Velta z trzaskiem zamknęła drzwi. * * * Jade siedziała na wysokim stołku i pogryzała kruche ciasteczko. Zahaczyła obcasy o chromowaną poprzeczkę, na kolanach trzymała podręcznik chemii. Codziennie po szkole, a także przez pół niedzieli pracowała w sklepie kolonialnym braci Jones. W tygodniu zaczynała o czwartej i była tam do mniej więcej szóstej. Velta odbierała ją po drodze z pracy. Te dwie godziny dawały Pete'owi, ostatniemu żyjącemu z trzech braci Jones, możliwość odwiedzania schorowanej żony w domu opieki. Dla Jade były szansą zarobienia kieszonkowego. Sklep Jonesów należał do ginącego gatunku. Deski drewnianej podłogi lśniły od wieloletniego przecierania olejkiem cytrynowym. W zimowe chłodne popołudnia starzy mężczyźni gromadzili się wokół pękatego pieca na zapleczu i omawiali sprawy tego świata nad piwem i partyjką domina. Z metalowych haków wkręconych w sufit zwisały zębami w dół widły. Można tu było kupić wszystko zarówno dla konia, jak i noworodka, nabyć talię kart, komplet kości czy Biblię. Ze względu na różnorodną klientelę i gamę towarów praca była urozmaicona. Jade usiłowała się skoncentrować na tym, co czyta, ale
jej myśli były zajęte osobistymi problemami. Myślała o matce, która nie traktowała poważnie ani jej miłości do Gary'go, ani chęci osiągnięcia w życiu czegoś więcej niż tylko wyjścia za mąż i rodzenia dzieci. Rodzina jest ważna i Jade miała zamiar ją w przyszłości założyć. Ale to nie wszystko. Większość dziewcząt z jej klasy już planowała pracę w fabryce Patchetta do chwili, gdy wyjdą za mąż i urodzą dzieci. Potem te dzieci będą zapewne pracować u Neala. Ona i Gary mieli ambicję przerwać błędne koło. Jakimś cudem Ron Sperry zaszczepił córce odwagę, której jemu samemu brakowało, a także pragnienie lepszego losu niż ten, który zgotował sobie i Velcie. Przynajmniej pod tym względem zgadzała się z matką. Niestety, różniły się zarówno co do celów, jak i sposobu ich osiągnięcia. Jade obawiała się, że nigdy jej się nie uda zmienić uprzedzeń matki, zwłaszcza gdy chodziło o Gary'ego. Tego popołudnia Gary stanowił dodatkowe źródło zmartwień. Oboje chodzili podenerwowani i opryskliwi w stosunku do siebie. Brak wiadomości od komitetów przyznających stypendia, narastająca frustracja seksualna i piekło, jakie wzniecał Neal od incydentu w „Dairy Barn", stanowiły mieszankę wybuchową. Potrzebowali oderwania się od tego wszystkiego. Może, jeśli pogoda dopisze, wybiorą się w weekend na piknik nad morzem albo pojadą na długą przejażdżkę? Muszą coś zrobić, by popatrzeć na sprawy świeżym okiem. Była pogrążona w myślach, kiedy zadźwięczał dzwonek nad wejściem. Podniosła wzrok znad książki i zobaczyła, jak do sklepu wbiega Donna Dee. Miała czerwone policzki i była zadyszana. Jade skoczyła na równe nogi, aż książka z hukiem spadła na podłogę. - Co się stało?! Donna Dee powachlowała twarz dłońmi i wzięła kilka głębokich oddechów. - Właśnie wracam ze szkoły. Pan Patterson poprosił, żebym uporządkowała papiery. - No i? - Przyszło! Twoje stypendium! Serce podskoczyło Jade do gardła. Bała się uwierzyć w to, co słyszy, więc powtarzała: - Dostałam? Stypendium? Donna Dee kiwnęła głową. - Uniwersytet Stanowy Karoliny Południowej! - Skąd wiesz? Jesteś pewna?! - Widziałam list na biurku Pattersona. Wyglądał bardzo oficjalnie. No wiesz, pieczątki, złote napisy i tak dalej... Zauważyłam twoje nazwisko, więc niby przypadkiem strąciłam go na podłogę, kiedy sięgałam po teczkę, i jak... - Donna Dee! - No dobra. Cicho! Przeczytałam go. Dziekan, czy ktoś tam, gratulował naszemu dyrektorowi dochowania się w liceum w Palmetto dwóch tak świetnych uczniów.
Jade otworzyła szeroko oczy. - Dwóch? Donna Dee rozłożyła ręce i pisnęła: - Gary też dostał! Obie wpadły w szał radości. Złapały się za ręce i skakały, aż stojące na ladzie słoiki z galaretką niebezpiecznie pobrzękiwały. - O Boże! Nie mogę w to uwierzyć! Ile przyznali? Widziałaś? - Było napisane: „Pełne stypendium naukowe". Czy to coś znaczy? - Nie wiem. Mam nadzieję, że tak. Ach, i tak jestem wdzięczna, że dali cokolwiek! - Jade zabrakło tchu. - Muszę zawiadomić Gary'ego! Jest jeszcze w szkole? Widziałaś go na boisku? Lekkoatleci przygotowywali się do sezonu, trenując codziennie po lekcjach. - Nie. Powiedziałam Pattersonowi, że mi niedobrze i że muszę wyjść. Pobiegłam na stadion szukać Gary'ego. Chciałam, żebyśmy razem tu przyszli z nowiną. - Może był w szatni? Donna Dee pokręciła głową. - Pytałam. Marvie Hibbs powiedział, że widział, jak odjeżdżał. Jade rzuciła okiem na ścienny zegar bijący godziny. Wkoło niego wisiały inne, z kukułkami. Na wszystkich dochodziło wpół do szóstej. - Czasami pan Jones wraca przed szóstą. Jestem pewna, że da mi dziś wyjść kilka minut wcześniej. - Po co? - Żeby powiedzieć Gary'emu! - Zadzwoń do niego. - Nie, chcę to zrobić osobiście. Podwieziesz mnie? Proszę cię, Donna Dee! - Może już wiedzieć - stwierdziła Donna Dee. - Na pewno wam też wysłano informację. Pewnie znajdziesz list w skrzynce. - Prawda, ale do Parkerów poczta przychodzi przeważnie z jednodniowym opóźnieniem. Muszę go koniecznie zobaczyć, dzisiaj, teraz... Donna Dee! - No, dobrze, a twoja mama? Co będzie, jak przyjedzie po ciebie? - Pan Jones jej powie, dokąd pojechałam. - Będzie wkurzona, że Gary dowiedział się przed nią. - A niech sobie będzie. On musi być pierwszy. Starawy pan Jones nie bardzo wiedział, o co chodzi, kiedy parę minut później wszedł do sklepu, a Jade rzuciła się na niego z wyciągniętymi ramionami. Uściskała go mocno i wycałowała po pomarszczonych policzkach. - Panie Jones, zdarzyło się coś szalenie ważnego! Wiem, że jest wcześnie, ale czy mogłabym już pójść? Odrobię któregoś dnia. Bardzo proszę! - mówiła chaotycznie. - A idź sobie! Co w ciebie wstąpiło? - Dziękuję! Bardzo dziękuję! Znowu cmoknęła go w policzek i rzuciła się na zaplecze po książki, torebkę i płaszcz. Było jej gorąco z emocji, więc
przycisnęła zwinięty płaszcz do piersi, chwyciła z podłogi książkę do chemii i biegiem ruszyła ku wyjściu. Donna Dee stała pochłonięta nową paletą perłowych cieni do oczu. Jade pociągnęła ją do drzwi. - Do jutra, panie Jones! Jak przyjedzie moja mama, proszę powiedzieć, że wyszłam z Donną Dee i będę w domu za mniej więcej godzinę! I proszę jej jeszcze powiedzieć, że mam dla niej radosną nowinę! - Dobrze! - Jeszcze raz dziękuję! Pa! - Tylko jedźcie ostrożnie, słyszycie?! Potykając się i trącając, wybiegły na ulicę i popędziły do samochodu Donny Dee. Donna wślizgnęła się za kierownicę, a Jade rzuciła rzeczy na tylne siedzenie i usiadła obok niej. Przejechały przez skrzyżowania na czerwonym świetle i po chwili mknęły dwupasmówką. Wieczór był ponury i mglisty, ale miały opuszczone szyby, a radio grało na cały regulator. W miarę oddalania się od miasta okolica stawała się coraz bardziej przygnębiająca. Mijały zabudowania w tak opłakanym stanie, że trudno je było nazwać domami. Dachy i ganki zapadły się, wybite okna były oklejone papierem, okiennice wisiały bezradnie. Stare samochody i połamane narzędzia rdzewiały przed domami, dając schronienie stadkom wychudzonego domowego ptactwa. Cały, kilkumilowy odcinek drogi do Atlantyku wyglądał podobnie. Dalej, za linią brzegu, ocean był upstrzony wysepkami. Odizolowana od świata społeczność zamieszkująca ten teren żyła jakby w minionym stuleciu. Bieda była straszliwa. Wiele domów nie miało kanalizacji. Pomiędzy wysepkami a brzegiem ciągnął się pas podmywanych przypływami gruntów. Wylęgały się na nich roznoszące epidemie owady - plaga amerykańskiego Południa. Z powodu niedożywienia i braku higieny można tu było napotkać choroby, z którymi dawno już uporano się w cywilizowanym świecie. Sytuacja ekonomiczna tej części stanu była opłakana. Nic dziwnego, że Gary'ego tak bardzo przygnębiała owa przepaść cywilizacyjna. Parkerowie byli biedni, jednak w porównaniu z innymi żyli jak królowie. Przemysł, który rozkwitał w Piedmoncie, w północno- -zachodniej części Karoliny Południowej, jakoś nie potrafił utorować sobie drogi. Wzdłuż całego wybrzeża kwitła turystyka, a właściciele kompleksów wypoczynkowych obawiali się, że rozwój przemysłu może skazić te miejsca rekreacji dla bogaczy. Dlatego tacy farmerzy jak Otis Parker ledwo wiązali koniec z końcem, w trudzie wyrywając płody nękanej powodziami ziemi, a despoci w rodzaju Ivana Patchetta żyli z ich krwawicy. Muszą nastąpić jakieś zmiany. Może ona i Gary dadzą im początek? Staną się pierwszym pokoleniem nowego Południa, pionierami...
- O cholera! Okrzyk Donny Dee wyrwał Jade z jej szlachetnej zadumy. - Co się stało? - Nie mamy paliwa. - Coo? - Jade z niedowierzaniem spojrzała na licznik. - Niewyraźnie mówię? Skończyła się benzyna! Donna Dee skręciła na skraj drogi. Samochód dotoczył się resztką pędu na pobocze i zamarł. Jade patrzyła na koleżankę ze zdumieniem. - Jak to możliwe, żeby zabrakło paliwa? - Wszystko przez to zamieszanie. Zapomniałam zerknąć na wskaźnik, zanim wyjechałyśmy z miasta. - Co robić? - Poczekamy, aż ktoś będzie tędy przejeżdżał. - Świetnie! - Jade opadła na oparcie i pocierała krawędź nosa. Po chwili milczenia Donna nie wytrzymała. - No i co? Nie pomyślałam! Tylko tobie coś takiego nie mogłoby się zdarzyć. Wiem, jak bardzo ci zależy, żeby zobaczyć się z Garym. Strasznie mi przykro. Przeprosiny Donny Dee zawstydziły Jade. Gdyby nie ona, nie dowiedziałaby się o stypendium. - Nie, to mnie jest głupio! - Trącała lekko Donnę Dee w ramię, póki się do niej nie odwróciła. Wtedy uśmiechnęła się przepraszająco. - Nie miałam zamiaru cię krytykować. Usta Donny Dee, zbyt drobne, by pomieścić wszystkie zęby, rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. - W porządku! Wybuchnęły śmiechem. - Co za sytuacja! - wykrzyknęła Donna Dee. Wystawiła głowę przez okno i wołała: - Ratunku! Ratunku! Dwie piękne damy w opałach! - Wariatka! Przestań się wychylać! Będziesz miała mokrą głowę! Donna Dee zgasiła światła, żeby nie wyczerpać akumulatora. Czekały na przejeżdżające samochody. Słońce zdążyło zajść, zanim wyjechały za miasto. Wiejska droga tonęła w ciemnościach. Po piętnastu minutach Jade zaczęła się niepokoić. - Nie jest zbyt zimno i przestało mżyć. Może wrócimy do miasta na piechotę? Donna Dee popatrzyła na nią, jakby straciła rozum. - To dobrych kilka mil. - Mogłybyśmy dojść do najbliższego domu z telefonem. Donna Dee z lękiem obejrzała się przez ramię. - Chcesz wejść do którejś z tych ruder czarnuchów? Uhm, dziękuję bardzo. Mógłby o nas słuch zaginąć. - To, że są czarni, nie musi oznaczać, że są niebezpieczni. Tyle samo ryzykujemy, łapiąc okazję. Nigdy nie wiadomo, kto się nawinie. - Zaryzykuję. Sprzeczały się jeszcze, kiedy Donna Dee wskazała na drogę.
- Światła! - Pchnęła drzwiczki i wyszła na środek szosy. Machała rękami i krzyczała: - Hej tam! Zatrzymaj się! Kierowca sportowego samochodu celowo przyspieszył. Donna Dee szeroko rozstawiła nogi na pasie dzielącym szosę. Samochód zatrzymał się gwałtownie, kilkanaście centymetrów od niej. - Nealu Patchetcie! Ty skurczybyku! - wrzeszczała - Mogłeś mnie rozjechać! Neal zdjął nogę z hamulca. Auto zaczęło się powoli toczyć, aż zderzak dotknął chudych łydek Donny Dee. Klnąc, cofnęła się kilka kroków. Hutch i Lamar ryczeli ze śmiechu. Neal dostrzegł Jade przez opuszczoną szybę samochodu. - Co panienki tu robią? - Jechałyśmy do Gary'ego i skończyła się benzyna - wyjaśniła Donna Dee. - Macie trochę paliwa? Hutch beknął głośno. - Właśnie wypuściłem opary! Donna Dee posłała mu piorunujące spojrzenie. - To może podwieźlibyście nas na stację benzynową? Zadzwoniłabym stamtąd do taty, żeby odholował samochód. Hutch otworzył drzwi od strony pasażera i wysiadł. Z trudem wydobył swe długie ciało z lotniczego fotela. - Powiedz: „Pięknie proszę" - droczył się. Lamar, który jak zawsze siedział z tyłu, wystawił głowę. - Wiesz, my nie wozimy za darmo. - Ale zabawne - powiedziała ironicznie Donna Dee. - Zaraz pęknę ze śmiechu! Jade z niepokojem spostrzegła, że Neal nonszalanckim krokiem zbliżył się do samochodu. Nie zważając na podmokłe pobocze, obszedł go i otworzył drzwi z jej strony. - Wysiadaj! - Zajeżdża od ciebie jak z browaru - zauważyła, wydostając się z auta. - Obaliliśmy kilka piw po szkole i poszliśmy na ryby. - Złapaliście coś? - Nie, aż do teraz. Nie była zachwycona tą uwagą, ale postanowiła ją zignorować. Minęła Neala, uważając, aby się o niego przypadkiem nie otrzeć, i szła w kierunku reszty. Od incydentu w „Dairy Barn" Neal stał się bardziej natarczywy niż przedtem; często wydzwaniał do niej do domu, trzymał się w pobliżu na szkolnych korytarzach. Unikała go, o ile mogła. Na sam jego widok dostawała gęsiej skórki. Od tamtej niedzieli, kilka tygodni temu, nawet nie usiłowała kryć odrazy. Nealowi Patchettowi od urodzenia wszystko przychodziło z łatwością, więc w ogóle nie cenił tego, co miał. Takie marnotrawstwo drażniło Jade, zwłaszcza gdy inteligentni ludzie pokroju Gary'ego musieli z wielkim samozaparciem walczyć o swoją przyszłość. W szkole Neal był leniwy i przeszkadzał innym. Nauczyciele jednak bali się go karać, ponieważ ich krewni lub współmałżonkowie pracowali u Ivana. Jade uważała, że jego zachowanie wykracza poza młodzieńcze