kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 870 134
  • Obserwuję1 391
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 680 134

Camilleri Andrea - Owce i pasterz

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
C

Camilleri Andrea - Owce i pasterz .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu C CAMILLERI ANDREA Pozostałe
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 55 stron)

© 2007 Sel​le​rio Edi​to​re, Pa​ler​mo © Co​py​ri​ght for the Po​lish trans​la​tion by Pa​weł Bra​vo © Co​py​ri​ght for the Po​lish edi​tion by Wy​daw​nic​two Li​te​rac​kie, 2015 Ry​ci​na na pierw​szej stro​nie okład​ki przed​sta​wia sank​tu​arium świę​tej Ro​za​lii koło Pa​ler​mo © Ma​rzo​li​no/www.shut​ter​stock.com Ty​tuł ory​gi​na​łu: "Le pe​co​re e il pa​sto​re" Prze​kład książ​ki był moż​li​wy dzię​ki po​mo​cy fi​nan​so​wej Mi​ni​ster​stwa Spraw Za​gra​nicz​nych Re​pu​bli​ki Wło​skiej; La tra​du​zio​ne del li​bro è sta​ta po​ssi​bi​le gra​zie al con​tri​bu​to del Mi​ni​ste​ro de​gli Af​fa​ri Es​te​ri del​la Re​pub​bli​ca Ita​lia​na. PRO​JEKT GRA​FICZ​NY OKŁAD​KI: Ma​rek Paw​łow​ski RE​DAK​TOR PRO​WA​DZĄ​CY: Wal​de​mar Po​pek RE​DAK​CJA: Anna Mi​lew​ska KO​REK​TA: Ka​mil Bo​gu​sie​wicz, Ewa Ko​cha​no​wicz Wy​daw​nic​two Li​te​rac​kie Sp. z o.o. ul. Dłu​ga 1, 31-147 Kra​ków bez​płat​na li​nia te​le​fo​nicz​na: 800 42 10 40 księ​gar​nia in​ter​ne​to​wa: www.wy​daw​nic​two​li​te​rac​kie.pl e-mail: ksie​gar​nia@wy​daw​nic​two​li​te​rac​kie.pl fax: (+48-12) 430 00 96 tel.: (+48-12) 619 27 70 ISBN: 978-83-08-05719-3 Kon​wer​sję do wer​sji elek​tro​nicz​nej wy​ko​na​no w sys​te​mie Ze​cer Wszel​kie pra​wa za​strze​żo​ne. Ni​niej​szy plik jest ob​ję​ty ochro​ną pra​wa au​tor​skie​go i za​bez​pie​czo​ny zna​kiem wod​nym (wa​ter​mark). Uzy​ska​ny do​stęp upo​waż​nia wy​łącz​nie do pry​wat​ne​go użyt​ku. Roz​po​wszech​nia​nie ca​ło​ści lub frag​men​tu ni​niej​szej pu​bli​ka​cji w ja​kiej​kol​wiek po​sta​ci bez zgo​dy wła​ści​cie​la praw jest za​bro​nio​ne.

1. Miejsca

Erem Las mię​dzy osa​da​mi San​to Ste​fa​no i Cam​ma​ra​ta, po​ło​żo​ny pra​wie ty​siąc me​trów nad po​zio​mem mo​rza, był kie​dyś tak dzi​ki i nie​prze​by​ty, że świa​tło sło​necz​ne nie do​cho​dzi​ło przez gę​stwę li​ści, a kto się tam za​pu​ścił, nie umiał okre​ślić, czy wciąż jest dzień, czy już noc. Pierw​si arab​scy zdo​byw​cy na​zwa​li go ko​skin, co ozna​cza mrocz​ne miej​sce. Z cza​sem na​zwa zmie​ni​ła się na Qu​isqu​ina. Ro​sa​lia Si​ni​bal​di, uro​dzo​na w Pa​ler​mo w 1130 roku dzie​wo​ja wiel​kiej uro​dy i ma​jąt​ku, cór​ka księ​cia Si​ni​bal​da i Gi​skar​dy, ku​zyn​ki kró​la Ro​ge​ra II, czy to z nie​chę​ci do mał​żeń​stwa z księ​ciem Bal​dwi​nem, przy​szłym kró​lem Je​ro​zo​li​my, któ​re​go ży​czył so​bie jej wuj, król Sy​cy​lii Wil​helm II (ach, te po​gma​twa​ne sy​cy​lij​skie ko​li​ga​cje, za​rów​no u szlach​ty, jak i u gmi​nu!), czy ra​czej dla​te​go, że nie od​po​wia​dał jej świat, w któ​rym się ob​ra​ca​ła – ży​cie dwor​skie było dla niej zbyt grzesz​ne, sku​pio​ne na przy​jem​no​ściach ma​te​rial​nych, gro​ma​dze​niu bo​gactw i oka​zy​wa​niu zbyt​ku (ten sam wstręt miał po​czuć za kil​ka​dzie​siąt lat mło​dzie​niec o imie​niu Fran​ce​sco) – po​sta​no​wi​ła oko​ło 1150 roku, le​d​wo co ukoń​czyw​szy dwa​dzie​ścia lat, uciec z ro​dzin​ne​go mia​sta, by żyć w sa​mot​no​ści i mo​dli​twie. Z po​cząt​ku prze​no​si​ła się to tu, to tam, wresz​cie za​szy​ła się w czymś na po​do​bień​stwo jamy w le​sie Qu​isqu​ina, po​łą​czo​nej z in​ny​mi roz​pa​dli​na​mi, tak ukry​tej mię​dzy ska​ła​mi i gę​stwi​ną, że na​wet psom trud​no by​ło​by ją wy​tro​pić. Żyła tam dwa​na​ście lat. Było to ide​al​ne miej​sce na mo​dli​twę, kon​tem​pla​cję i umar​twie​nia, bez ży​wej du​szy w po​bli​żu. In​skryp​cja na ska​le tuż przed ni​skim wej​ściem do gro​ty gło​si: Ego Ro​sa​lia Si​ni​bal​di Qu​isqu​ine et Ro​sa​rum do​mi​ni fi​lia Amo​re Do​mi​ni mei Iesu Cri​sti in hoc an​tro ha​bi​ta​ri de​cre​vi („Ja, Ro​sa​lia Si​ni​bal​di, cór​ka pana na do​brach Qu​isqu​ina i Rose, po​sta​no​wi​łam za​miesz​kać w tej oto pie​cza​rze z mi​ło​ści do Pana mo​je​go Je​zu​sa Chry​stu​sa”). Małe wy​ja​śnie​nie: oj​ciec Ro​sa​lii, Si​ni​bal​do, był feu​dal​nym pa​nem Qu​isqu​iny oraz osa​dy zwa​nej Rose. Kil​ka lat póź​niej Ro​sa​lia Si​ni​bal​di prze​nio​sła się do gro​ty w ma​sy​wie Pel​le​gri​no, gó​ru​ją​cym nad Pa​ler​mo (gó​ru​ją​cym do tego stop​nia, że w cza​sach wo​jen pu​nic​kich roz​bił tam obóz Ha​mil​kar Bar​kas i co ja​kiś czas spa​dał na mia​sto ze swo​imi ludź​mi, wy​ci​na​jąc w pień Rzy​mian, któ​rzy je oku​po​wa​li). W tej​że gro​cie żyła w zu​peł​nej sa​mot​no​ści, do​pó​ki nie umar​ła w 1166 roku. I wszy​scy o niej za​po​mnie​li. Na pra​wie pięć​set lat. W 1624 roku w Pa​ler​mo wy​bu​chła strasz​li​wa za​ra​za, przed któ​rą, zda​wa​ło się, nie było ra​tun​ku. Pięt​na​ste​go lip​ca owe​go roku pe​wien czło​wiek wy​brał się na po​lo​wa​nie na górę Pel​le​gri​no, by​naj​mniej nie dla roz​ryw​ki, ale po to, żeby zdo​być coś do je​dze​nia, żyw​no​ści bo​wiem co​raz bar​dziej bra​ko​wa​ło. I oto uka​za​ła mu się dziew​czy​na, Ro​sa​lia. Wska​za​ła gro​tę i po​uczy​ła, że je​śli po​zbie​ra jej ko​ści, któ​re się tam znaj​du​ją, i prze​nie​sie w uro​czy​stej pro​ce​sji uli​ca​mi Pa​ler​mo, za​ra​za zo​sta​nie nie​chyb​nie po​ko​na​na. My​śli​wy zbiegł do mia​sta na zła​ma​nie kar​ku i po​wtó​rzył wszyst​ko wła​dzom, te zaś były go​to​we

choć​by i du​szę za​prze​dać, by​le​by skoń​czył się po​mór. Od​na​le​zio​no gro​tę, ale ko​ści były tak wto​pio​ne w ka​mień, że trze​ba było wy​kuć ka​wał ska​ły, któ​ry je za​wie​rał. Od​by​ła się uro​czy​sta pro​ce​sja i za​ra​za nie​ba​wem ustą​pi​ła. Ogło​szo​na pa​tron​ką Pa​ler​mo świę​ta Ro​za​lia, zwa​na małą świę​tą, sta​ła się wśród ludu przed​mio​tem wiel​kiej czci, trwa​ją​cej po dziś dzień. Za​raz po tym, jak od​kry​to jej szcząt​ki, dwaj mu​ra​rze za​czę​li szu​kać gro​ty w le​sie Qu​isqu​ina, czy​li pierw​sze​go miej​sca od​osob​nie​nia świę​tej, i w koń​cu do niej do​tar​li. Było czymś na​tu​ral​nym, że gro​ta sta​ła się ce​lem piel​grzy​mek i kul​tu, obok zaś zbu​do​wa​no ka​pli​cę, do któ​rej nie​prze​rwa​nym stru​mie​niem przy​by​wa​li wier​ni. W 1690 roku ma​jęt​ny ku​piec z Ge​nui, Fran​ce​sco Scas​si (albo Scas​so), do​znał mi​stycz​ne​go olśnie​nia i prze​niósł się do tej sa​mej gro​ty z trze​ma to​wa​rzy​sza​mi. Po​bu​do​wał ob​szer​ny klasz​tor i spo​ry ko​ściół, choć nowy wła​ści​ciel dóbr, ksią​żę Ga​eta​no Ven​ti​mi​glia di Col​le​sa​no, so​bie przy​pi​sał całą za​słu​gę i na pa​miąt​kę po​le​cił umie​ścić w ko​ście​le sto​sow​ną ta​bli​cę. Scas​si usta​no​wił bar​dzo su​ro​we re​gu​ły dla tych, któ​rzy chcie​li do​łą​czyć do pu​stel​ni​czej wspól​no​ty. Bo o to w grun​cie rze​czy cho​dzi​ło – o świec​ką wspól​no​tę pu​stel​ni​czą, któ​rej miesz​kań​cy nie byli praw​dzi​wy​mi brać​mi za​kon​ny​mi, cho​ciaż tak ka​za​li na sie​bie mó​wić. Cho​dzi​li w ha​bi​tach, ale nie na​le​że​li do żad​ne​go za​ko​nu i nie byli pod​da​ni re​gu​le mo​na​stycz​nej. Bez re​guł po​zo​sta​li aż do chwi​li roz​wią​za​nia, choć nie​je​den bi​skup (Ra​mi​rez, Lo Ja​co​no, Pe​ruz​zo) nie​raz in​ter​we​nio​wał z oj​cow​ską cier​pli​wo​ścią i rów​nie oj​cow​ską twar​dą ręką, aby prze​strze​ga​li cho​ciaż pod​sta​wo​wych re​guł. No​wi​cjat, we​dle za​my​słu Scas​sie​go, miał trwać okrą​gły rok, a pró​by do przej​ścia w tym cza​sie były tak ostre, okrut​ne wręcz, że więk​szość kan​dy​da​tów, je​śli nie mia​ła w so​bie skłon​no​ści do umar​twień w imię wy​wyż​sze​nia du​cho​we​go, od​pa​da​ła po paru mie​sią​cach. Scas​si za​rzą​dził rów​nież, że cia​ło zmar​łe​go współ​bra​ta mia​ło po​zo​stać bez po​chów​ku, tyl​ko – tak jak u ka​pu​cy​nów w Pa​ler​mo – wy​sta​wio​ne na wi​dok w spe​cjal​nej kryp​cie, do któ​rej wcho​dzi​ło się przez kla​pę w środ​ku ko​ścio​ła. Im obrzy​dliw​sze​go wy​glą​du na​bie​ra​ły zwło​ki, tym bar​dziej ra​do​wa​li się współ​bra​cia. Mie​li dzię​ki nim nie​usta​ją​ce przed​sta​wie​nie nę​dzy ziem​skie​go by​to​wa​nia czło​wie​ka. Pro​ce​du​ra su​sze​nia, we​dług tego, co pi​sze Sa​lva​to​re In​de​li​ca​to, po​le​ga​ła na prze​ło​że​niu tru​pa na „ruszt z gli​nia​nych ru​rek w her​me​tycz​nie za​mknię​tym po​miesz​cze​niu; sie​dem, osiem mie​się​cy póź​niej na​są​cza​no go octo​wym wy​cią​giem z ziół aro​ma​tycz​nych i wresz​cie wy​sta​wia​no na słoń​ce w celu cał​ko​wi​te​go wy​su​sze​nia” 1. Sła​wa ere​mu, jego ostrych wa​run​ków ży​cia i mi​stycz​nej aury, szyb​ko ro​ze​szła się tak​że poza wy​spą, zgła​sza​ło się dużo chęt​nych – czy to ze szcze​re​go po​wo​ła​nia, czy dla​te​go, że mie​li nie​za​ła​twio​ne po​ra​chun​ki z pra​wem. Albo, je​śli tak to wo​lał​by ktoś ująć, z wła​snym su​mie​niem. Tak wła​śnie za​cho​wał się Bar​to​lo​meo Pii, hisz​pań​ski ge​ne​rał sta​cjo​nu​ją​cy w Pa​ler​mo, któ​ry za​biw​szy nie​win​ne​go czło​wie​ka, opu​ścił woj​sko i uszedł do pu​stel​ni w Qu​isqu​inie –

zwał się od​tąd bra​tem Vin​cen​zo. Za​wsze to le​piej zo​stać wol​nym pu​stel​ni​kiem, niż tra​fić za kra​ty. Wścib​stwo nie było tam do​brze wi​dzia​ne, nikt ni​ko​go o nic nie wy​py​ty​wał, każ​dy zaj​mo​wał się sobą, przy​ję​ty do wspól​no​ty brat wy​bie​rał nowe imię i mógł za​po​mnieć o praw​dzi​wym. Przed​sta​wi​cie​lom pra​wa na​wet nie prze​szło przez myśl, aby wspiąć się aż do ere​mu, żeby prze​ko​nać się, kto tam jest, a kogo nie ma. Ksią​żę​ta, bi​sku​pi, kar​dy​na​ło​wie i szlach​ta wszel​kie​go au​to​ra​men​tu (na Sy​cy​lii na​ty​ka​łeś się na szlach​ci​ca co dwa kro​ki) za​czę​li ro​bić tam krót​kie wy​pa​dy dla pod​ku​ro​wa​nia du​szy i cia​ła, po​wie​trze bo​wiem było czy​ste, świe​że i za​ostrza​ło ape​tyt. Co praw​da, nie​mal od po​cząt​ku mię​dzy niby-za​kon​ni​ka​mi w ere​mie do​cho​dzi​ło do nie​sna​sek, za​wi​ści, prze​mo​cy wszel​kie​go ro​dza​ju i kra​dzie​ży. In​de​li​ca​to nie​co da​lej wspo​mi​na: „Król Fer​dy​nand IV pod ko​niec krót​kie​go po​by​tu w 1807 roku był pod ta​kim wra​że​niem mi​stycz​nej at​mos​fe​ry klasz​to​ru, iż roz​ka​zał, aby co roku do​star​cza​no pu​stel​ni​kom tuń​czy​ka”. Cie​szy​li się tym tuń​czy​kiem nie​wie​le po​nad pięć​dzie​siąt lat; po​tem na miej​sce Bur​bo​nów przy​szli bez​boż​ni Pie​mont​czy​cy i pięk​ny zwy​czaj upadł. Rzecz ja​sna, z bie​giem cza​su erem bar​dzo się roz​rósł, a las czę​ścio​wo upo​rząd​ko​wa​no, wy​ty​cza​jąc w nim ścież​ki i alej​ki. W su​mie na ca​łym ob​sza​rze było pa​rę​dzie​siąt cel, a na​wet znaj​do​wa​ły się tam sala ce​re​mo​nial​na i noc​le​gow​nia dla go​ści. W le​sie wy​ty​czo​no dro​gę, któ​ra pro​wa​dzi​ła do „wiel​kie​go” dębu, pod któ​rym świę​ta nie tyl​ko się mo​dli​ła, lecz tak​że su​szy​ła wło​sy. Spra​wy za​czę​ły iść w złym kie​run​ku w 1922 roku, kie​dy ów​cze​sny prze​ło​żo​ny, brat Ber​nar​do, zo​stał od​na​le​zio​ny we​wnątrz ere​mu z po​de​rżnię​tym gar​dłem. Czy zbrod​ni​cza ręka na​le​ża​ła do przy​by​sza z ze​wnątrz, czy był to ra​czej sku​tek we​wnętrz​nych po​ra​chun​ków? Pra​wie wszy​scy skła​nia​li się do dru​giej hi​po​te​zy, ale w paź​dzier​ni​ku 1922 roku wła​dzę we Wło​szech prze​ję​li fa​szy​ści i na​wet na Sy​cy​lii ka​ra​bi​nie​rzy wraz z po​li​cją mie​li po​waż​niej​sze zmar​twie​nia na gło​wie. Tak czy owak, za​bój​stwo ujaw​ni​ło, z ja​kiej gli​ny ule​pie​ni są nie​któ​rzy pu​stel​ni​cy. Za​raz po za​bój​stwie za​czę​ło im bra​ko​wać pie​nię​dzy. Prze​sta​ły na​pły​wać spad​ki i sute da​ro​wi​zny. Erem mógł o wła​snych si​łach prze​trwać atak zimy dzię​ki swo​im mu​ra​rzom, szew​com, ko​wa​lom i pie​ka​rzom, ale pu​stel​ni​cy nie wy​twa​rza​li ni​cze​go zdat​ne​go do sprze​da​ży, ogra​ni​cza​li się do rze​czy, któ​re po​zwa​la​ły im prze​żyć. W 1928 roku wła​dze urzę​do​wo roz​wią​za​ły wspól​no​tę. Sław​na aura mi​stycz​na spra​wi​ła, że nie​któ​rzy ere​mi​ci przez kil​ka wie​ków umie​ra​li w opi​nii świę​to​ści (choć ni​g​dy nie prze​ło​ży​ło się to na kon​kret​ne ka​no​ni​za​cje). Ale zbyt wie​lu bra​ci bez ce​re​gie​li tę aurę lek​ce​wa​ży​ło, po​świę​ca​jąc się bar​dziej świec​kim za​ję​ciom, ta​kim jak na​pa​ści, wy​mu​sze​nia, kra​dzie​że mie​nia i by​dła, roz​bo​je. Kie​dy nad​szedł de​kret o roz​wią​za​niu, nie​któ​rzy ere​mi​ci nie usłu​cha​li wła​dzy ko​ściel​nej i za​czę​li oku​pa​cję ere​mu. Z cze​go żyli, dość ła​two się do​my​ślić. Nowy bi​skup Agri​gen​to, pięć​dzie​się​ciocz​te​ro​let​ni Gio​van​ni Bat​ti​sta Pe​ruz​zo,

kon​se​kro​wa​ny w 1932 roku, po paru la​tach po​sta​no​wił zro​bić po​rzą​dek ze zbun​to​wa​ny​mi ere​mi​ta​mi z Qu​isqu​iny, któ​rzy już cał​kiem jaw​nie da​wa​li schro​nie​nie zbie​gom i ma​fio​som, ak​tyw​nie z tymi dru​gi​mi współ​pra​cu​jąc. Pe​ruz​zo był czło​wie​kiem zde​cy​do​wa​nym, o że​la​znej woli, i po wie​lo​let​nich pe​ry​pe​tiach do​piął swe​go – na cze​le nie​licz​nych pu​stel​ni​ków, któ​rzy do​trwa​li do tej chwi​li, po​sta​wił dwóch księ​ży, jed​ne​go jako prze​ło​żo​ne​go, dru​gie​go jako ka​pe​la​na. Prze​ciw​ko tej czy​st​ce pod​ję​tej przez Pe​ruz​za opo​no​wa​li nie tyl​ko ere​mi​ci, lecz tak​że nie​je​den peł​no​moc​nik pre​fek​ta pro​win​cji, wy​zna​czo​ny do za​rzą​du do​bra​mi sank​tu​arium, w oba​wie, że ku​ria z Agri​gen​to ze​chce roz​to​czyć nad nimi kon​tro​lę. Pe​ruz​zo, uro​dzo​ny w Ales​san​drii w Pie​mon​cie, do​słow​nie za​ko​chał się w Qu​isqu​inie, w jej „spo​koj​nym od​osob​nie​niu”, jak na​pi​sał do pra​ła​ta z San​to Ste​fa​no. Kie​dy tyl​ko miał tro​chę wol​ne​go cza​su, chro​nił się w ere​mie. W 1945 roku za​mie​rzał przy​być do Qu​isqu​iny 15 lip​ca i spę​dzić tam mie​siąc czy dwa mie​sią​ce w to​wa​rzy​stwie je​dy​nie „bra​ta pa​sjo​ni​sty” – ten miał za​dbać o wszyst​kie po​trze​by zwią​za​ne z po​by​tem bi​sku​pa, mię​dzy in​ny​mi zna​leźć chło​pa​ka, któ​ry co​dzien​nie bę​dzie scho​dził do wsi na za​ku​py. Pe​ruz​zo w ża​den spo​sób nie chciał swo​ją obec​no​ścią spra​wiać kło​po​tów du​chow​nym z San​to Ste​fa​no. Jed​nak sze​reg oko​licz​no​ści spo​wo​do​wał, że mu​siał wcze​śniej roz​po​cząć urlop. W do​dat​ku w to​wa​rzy​stwie nie pa​sjo​ni​sty, lecz wie​leb​ne​go Gra​cef​fy, jed​ne​go z księ​ży wy​sła​nych tam przez nie​go w celu za​rzą​dza​nia klasz​to​rem. Kie​dy do​tarł do ere​mu, prze​by​wa​ło w nim tyl​ko dwóch czy trzech pu​stel​ni​ków, ja​kiś przy​jezd​ny i je​den czło​wiek peł​nią​cy funk​cje ku​cha​rza i po​słu​ga​cza. Dzie​wią​te​go lip​ca wie​czo​rem Pe​ruz​zo, jak zwy​kle, po​szedł z księ​dzem Gra​cef​fą do lasu na spa​cer, z ko​niecz​no​ści krót​ki, bo ksiądz cier​piał na czę​ścio​wy pa​ra​liż i zwy​rod​nie​nie krę​go​słu​pa, co bar​dzo ogra​ni​cza​ło mu ru​chy. Spa​cer na ogół koń​czył się w miej​scu, w któ​rym „kil​ka ka​mie​ni za​chę​ca​ło, by przy​siąść”. Rów​nież tego wie​czo​ru usie​dli na nich. Bi​skup Pe​ruz​zo spoj​rzał na ze​ga​rek. Była do​kład​nie dzie​więt​na​sta czter​dzie​ści pięć. Spa​ce​ro​wa​li przez kwa​drans. Te​raz za​mie​rza​li po​sie​dzieć so​bie pół go​dzi​ny, by na​cie​szyć się rześ​kim po​wie​trzem i w ci​szy „roz​my​ślać o du​szy”, z dala od „ludz​kiej ciż​by”. Ale co naj​mniej trzech przed​sta​wi​cie​li owej ciż​by cza​iło się parę me​trów da​lej. 1. Bi​blio​gra​fia źró​deł cy​ta​tów znaj​du​je się na koń​cu książ​ki. [wróć]

Klasztor Ba​da​cze dzie​jów zna​mie​ni​te​go rodu To​ma​sich (tak, wła​śnie tego, któ​ry wy​dał Giu​sep​pe​go, au​to​ra Ge​par​da) mogą bu​szo​wać do woli w licz​nych do​ku​men​tach, po​wsta​łych, od​kąd na fir​ma​men​cie dzie​jów za​ja​śnie​li bliź​nia​cy Car​lo i Giu​lio To​ma​si, sy​no​wie przed​wcze​śnie zmar​łe​go Fer​di​nan​da (oże​nił się w wie​ku szes​na​stu lat, a zmarł, kie​dy miał lat osiem​na​ście), któ​ry był bliź​nia​czym bra​tem Ma​ria, no​szą​ce​go imię po ich ojcu. Wiel​kie trud​no​ści na​po​tka​ją za to, je​śli będą chcie​li na​świe​tlić po​stać za​ło​ży​cie​la rodu, rze​czo​ne​go Ma​ria. Mgli​stość in​for​ma​cji o nim jest za​iste zdu​mie​wa​ją​ca. Wie​my, że Ma​rio To​ma​si se​nior, uro​dzo​ny w Ka​pui w 1558 roku, przy​był na Sy​cy​lię w 1585 roku w or​sza​ku wi​ce​kró​la Mar​can​to​nia Co​lon​ny i ten​że Co​lon​na mia​no​wał go na​czel​ni​kiem woj​sko​wym mia​sta Li​ca​ta. Do​cho​dy z tej funk​cji po​zwa​la​ły się utrzy​mać, nic wię​cej. W jaki spo​sób więc do​szedł do ma​jąt​ku i wże​nił się w bo​ga​tą ro​dzi​nę szla​chec​ką? Tra​dy​cja ust​na, nie​wąt​pli​wie ukształ​to​wa​na przez złe ję​zy​ki, nie ma wie​le do​bre​go do po​wie​dze​nia na te​mat tego, jak Ma​rio To​ma​si wy​peł​niał swo​je za​da​nia i ja​kie miał po​ję​cie o służ​bie. Ist​nie​ją na​wet nie​licz​ne źró​dła pi​sem​ne mó​wią​ce o wy​to​czo​nym mu pro​ce​sie i za​pew​ne dy​mi​sji (tyl​ko chwi​lo​wej). Ten i ów po​su​nął się do stwier​dze​nia, że Ma​rio był swe​go ro​dza​ju łow​cą na​gród na wzór znacz​nie póź​niej​szych bo​un​ty kil​lers z Dzi​kie​go Za​cho​du. Po​dob​no z nie​wiel​kim od​dzia​łem po​lo​wał na wę​drow​nych roz​bój​ni​ków, roz​pa​no​szo​nych wów​czas na wy​spie (dziś rów​nież jest ich peł​no, tyl​ko ina​czej się ich na​zy​wa), a kie​dy po​chwy​cił któ​re​goś, od​ci​nał mu gło​wę i kon​ser​wo​wał ją w soli, czy w czymś, co tam miał aku​rat pod ręką. W owych cza​sach moż​na było unik​nąć kary za nie​któ​re prze​stęp​stwa, je​śli wi​no​waj​ca wrę​czał or​ga​nom spra​wie​dli​wo​ści gło​wę ban​dy​ty. Ma​rio wy​my​ślił więc, by tak rzec, sys​tem o obie​gu za​mknię​tym: rzu​cał na ja​kie​goś bo​ga​te​go miesz​kań​ca Li​ca​ty pierw​sze lep​sze oskar​że​nie, ka​zał go wtrą​cić do wię​zie​nia i jed​no​cze​śnie ofe​ro​wał mu – za tyle zło​ta, ile wa​ży​ła – za​bal​sa​mo​wa​ną gło​wę ban​dy​ty, któ​ra za​pew​nia​ła aresz​to​wa​ne​mu na​tych​mia​sto​we zwol​nie​nie. Po​wta​rzam: tej oso​bli​wej dzia​łal​no​ści Ma​ria To​ma​sie​go nie po​twier​dza żad​ne źró​dło pi​sa​ne. Po​zo​sta​je więc ta​jem​ni​cą, jak uda​ło mu się po​jąć za żonę bar​dzo bo​ga​tą dzie​dzicz​kę. Mamy za to po​twier​dze​nie, że z nie​ja​snych po​wo​dów, być może za nad​uży​cia wła​dzy, na pe​wien czas mu​siał schro​nić się w ro​dzin​nej Ka​pui. Ale z pew​no​ścią po po​wro​cie po​ślu​bił Fran​ce​skę Caro e Ce​le​stre, dzie​dzicz​kę ba​ro​nii Mon​te​chia​ro i pa​nią wy​spy Lam​pe​du​sa. Od cza​sów, gdy słu​ży​ła za kry​jów​kę pi​ra​tów, wy​spa owa po​zo​sta​wa​ła prak​tycz​nie bez​lud​na. Ale nie cał​kiem, funk​cjo​no​wał tam bo​wiem erem, w któ​rym go​ści​li za​rów​no chrze​ści​ja​nie, jak i mu​zuł​ma​nie. Tak so​bie po​ko​jo​wo jed​ni z dru​gi​mi współ​ist​nie​li, że aż po​wsta​ło wy​ra​że​nie „pu​stel​nik z Lam​pe​du​sy” na okre​śle​nie oso​by

umie​ją​cej zręcz​nie po​ru​szać się w dwóch świa​tach. W na​szych cza​sach chcia​ło​by się cu​dow​ne​go roz​mno​że​nia na ca​łym świe​cie ta​kich pu​stel​ni​ków z Lam​pe​du​sy. Dzię​ki ożen​ko​wi Ma​rio To​ma​si stał się szlach​ci​cem. Jako szlach​ci​ca wy​miar spra​wie​dli​wo​ści wła​ści​wie nie mógł go już tknąć, a w każ​dym ra​zie nie bez znacz​nych utrud​nień, po​dob​nie jak w przy​pad​ku co po​nie​któ​rych na​szych de​pu​to​wa​nych. W 1637 roku dwu​dzie​sto​trzy​let​ni Car​lo To​ma​si, uro​dzo​ny w Ra​gu​sie, ku​pu​je li​cen​tia po​pu​lan​di, czy​li pra​wo do za​kła​da​nia osad, i 3 maja te​goż roku kła​dzie ka​mień wę​giel​ny pod bu​do​wę mia​sta Pal​ma di Mon​te​chia​ro, za​pro​jek​to​wa​ne​go przez ar​chi​tek​ta z Ra​gu​sy, An​to​nia De Mar​ca. W ce​re​mo​nii, oprócz bliź​nia​ka Giu​lia, wziął udział stryj Ma​rio To​ma​si e Caro (za​uważ​my, że jak na szlach​ci​ca przy​sta​ło, do​dał do swo​je​go na​zwi​sko mat​ki), ko​men​dant zam​ku w Li​ca​cie i ka​pi​tan Świę​te​go Ofi​cjum. „Od sa​me​go po​cząt​ku Car​lo ob​no​sił się z za​mia​rem uczy​nie​nia z mia​sta no​we​go Je​ru​za​lem, dla​te​go roz​mie​ścił w nim wie​le sank​tu​ariów – utrzy​my​wa​nych z od​pu​stów – w któ​rych miesz​kań​cy i przy​jezd​ni mo​gli dzię​ki sa​mej swo​jej obec​no​ści na​być ka​wa​łek raju. W ku​rii ar​cy​bi​sku​piej w Agri​gen​to za​cho​wa​ły się bul​le, de​kre​ty i pa​pie​skie zgo​dy, ku​pio​ne za cięż​kie pie​nią​dze przez obu bliź​nia​ków, żeby ich świą​to​bli​wy pro​jekt mógł się speł​nić” (Ca​bib​bo-Mo​di​ca). Rok póź​niej Car​lo uzy​skał ty​tuł księ​cia ziem​skie​go di Pal​ma. Stryj Ma​rio, za​wsze wy​bie​ga​ją​cy my​ślą do przo​du, zna​lazł mu na​rze​czo​ną: była to ba​ro​nów​na Ro​sa​ria Tra​ina di Fal​co​ne​ri. Nie dość, że mia​ła po​kaź​ny ma​ją​tek, to jesz​cze była uko​cha​ną bra​ta​ni​cą Fran​ce​sca Tra​iny, bi​sku​pa Gir​gen​ti, wła​ści​cie​la ogrom​nych dóbr, chciw​ca, o któ​re​go skąp​stwie krą​ży​ły le​gen​dy. Ku​pił mię​dzy in​ny​mi za dzie​więć​dzie​siąt ty​się​cy sku​dów dwa mia​sta: Gir​gen​ti i Li​ca​tę (był więc wła​ści​cie​lem miej​sca, w któ​rym miesz​ka​ła i dzia​ła​ła ro​dzi​na To​ma​sich), a po​tem łu​pił miesz​kań​ców po​dat​ka​mi i dzie​się​ci​na​mi. Za​le​d​wie po paru la​tach Car​lo uległ jed​nak re​li​gij​nym po​ry​wom. Po​zo​sta​wił wszyst​ko bra​tu, łącz​nie z do​bra​mi i ty​tu​łem, i wy​co​fał się naj​pierw do wspól​no​ty te​aty​nów w Pa​ler​mo, na​stęp​nie zaś do Rzy​mu. Przez resz​tę ży​cia od​da​wał się stu​diom teo​lo​gicz​nym. Bliź​niak Giu​lio nie ustę​po​wał mu w żar​li​wej wie​rze, na​zy​wa​no go na​wet świę​tym księ​ciem. Któ​re​goś dnia ja​kiś nę​dzarz ukląkł przed nim, chcąc doń prze​mó​wić. Ksią​żę ka​zał mu wstać, tam​ten nie chciał, więc Giu​lio przy​klęk​nął. Po​mi​mo zna​nej wszem wo​bec świą​to​bli​wo​ści Giu​lio umiał moc​no stą​pać po zie​mi. Wie​dział, że na bu​do​wę ziem​skie​go Je​ru​za​lem, po​łą​czo​ne​go ty​lo​ma nić​mi z Je​ru​za​lem nie​bie​skim, trze​ba mnó​stwo pie​nię​dzy. Choć​by Wa​ty​kan, cią​gle nie​na​sy​co​ny, żą​dał wor​ków zło​ta za każ​dą za​twier​dzo​ną ini​cja​ty​wę. Je​dy​nym spo​so​bem było do​pro​wa​dze​nie do ko​rzyst​ne​go ożen​ku, któ​ry za​si​li ro​dzin​ną kasę świe​żą go​tów​ką. W tym mo​men​cie stryj Ma​rio, god​ny dzie​dzic swo​je​go ojca, wpadł na spryt​ny po​mysł. Za​su​ge​ro​wał, że sko​ro Car​lo po​zo​sta​wił bra​tu wszyst​ko, co po​sia​dał, Giu​lio po​wi​nien uznać za część da​ro​wi​zny tak​że jego byłą na​rze​czo​ną, Ro​sa​lię Tra​inę, wciąż nie​za​męż​ną. Ro​sa​lia z pew​no​ścią nie bę​dzie pro​te​sto​wać, zresz​tą czyż

Giu​lio nie wy​glą​dał jak skó​ra zdję​ta z jej by​łe​go na​rze​czo​ne​go? Uzy​skaw​szy jego zgo​dę, Ma​rio udał się pro​sto do bi​sku​pa, któ​ry rów​nież przy​jął pro​po​zy​cję. Dla „więk​szej ozdo​by i uczcze​nia” ożen​ku da​ro​wał bra​ta​ni​cy szes​na​ście ty​się​cy sku​dów w sre​brze, „prze​li​czo​nych i zwa​żo​nych we​dle zwy​cza​ju”, któ​re przy​jął w de​po​zyt oczy​wi​ście Ma​rio To​ma​si. Oprócz tej sumy, ogrom​nej jak na tam​te cza​sy, Ro​sa​lia ob​ję​ła w po​sia​da​nie kil​ka ma​jąt​ków ziem​skich, ja​kie zo​sta​wił jej w spad​ku dzia​dek Fa​bri​zio. Dłu​ga i skru​pu​lat​na umo​wa w spra​wie po​sa​gu, spi​sa​na na ży​cze​nie bi​sku​pa Tra​iny, upstrzo​na wa​run​ka​mi i za​strze​że​nia​mi, to ar​cy​dzie​ło skąp​stwa i nie​uf​no​ści do pana mło​de​go. Z tego związ​ku na​ro​dzi​ło się ośmio​ro dzie​ci: Fran​ce​sca, Isa​bel​la, Fer​di​nan​do (zmar​ły po trzech mie​sią​cach), An​to​nia, Giu​sep​pe, Ro​sa​ria (żyła je​de​na​ście mie​się​cy), Fer​di​nan​do, zwa​ny póź​niej świę​tym księ​ciem, i Ali​pia. Cór​ki po​szły do klasz​to​ru, sy​no​wie, z wy​jąt​kiem jed​ne​go, zo​sta​li księż​mi. O dzi​wo, ża​den mę​ski po​to​mek nie do​stał imie​nia ani po za​ło​ży​cie​lu rodu, ani po stry​ju Ma​rio, któ​ry wy​cho​wał osie​ro​co​ne bliź​nia​ki. Czy to przy​pa​dek dam​na​tio me​mo​riae? W 1667 roku Giu​lio otrzy​mał ty​tuł księ​cia Lam​pe​du​sy. „Bi​czo​wał się w sa​mot​no​ści, w ob​li​czu swo​je​go Boga i swo​jej zie​mi. Mu​sia​ło mu się zda​wać, że kro​ple jego krwi pa​da​ły na pola, aby zmyć z nich grzech. W po​boż​nym unie​sie​niu mu​siał być prze​ko​na​ny, że tyl​ko przez ów od​ku​pi​ciel​ski chrzest te pola sta​ją się na​praw​dę jego, krwią z jego krwi, cia​łem z jego cia​ła” (G. To​ma​si). Pier​wo​rod​ny syn, Giu​sep​pe Ma​ria, w wie​ku za​le​d​wie pięt​na​stu lat zre​zy​gno​wał z pier​wo​ródz​twa i jak już wspo​mi​na​li​śmy, wstą​pił do sta​nu du​chow​ne​go. Stu​dio​wał wpierw w Pa​ler​mo, po​tem prze​niósł się do Rzy​mu. Wszech​stron​nie wy​kształ​co​ny (znał ła​ci​nę, gre​kę, hisz​pań​ski, he​braj​ski, sy​ryj​sko-chal​ce​doń​ski, etiop​ski, arab​ski), po​świę​cał się ba​da​niu świę​tych ksiąg i li​tur​gii; zo​stał kar​dy​na​łem sie​dem mie​się​cy przed śmier​cią. Bło​go​sła​wio​nym ogło​szo​no go już w 1803 roku, ka​no​ni​zo​wał go zaś Jan Pa​weł II w 1986 roku. Jego sio​stra Isa​bel​la nie mia​ła jesz​cze ukoń​czo​nych czter​na​stu lat, kie​dy po​sta​no​wi​ła zo​stać mnisz​ką klau​zu​ro​wą. Po​nie​waż w Pal​mie było, co praw​da, za​trzę​sie​nie ko​ścio​łów, ale bra​ko​wa​ło klasz​to​rów, jej świą​to​bli​wy oj​ciec ka​zał za​mie​nić pa​łac ksią​żę​cy na opac​two be​ne​dyk​tyń​skie. Sko​rzy​stał przy tym z oka​zji, by wy​bu​do​wać so​bie nową sie​dzi​bę. Utwo​rze​nie klasz​to​ru nie było jed​nak spra​wą ła​twą. So​bór try​denc​ki usta​no​wił nowe re​gu​ły dla żeń​skich zgro​ma​dzeń, ale tyl​ko dość mgli​ście okre​ślił, co na​le​ży ro​zu​mieć przez po​ję​cie klau​zu​ry. Nie był to bła​hy pro​blem: w klasz​to​rach żeń​skich prze​by​wa​ło spo​ro ko​biet ze szlach​ty, któ​re siłą wy​pchnię​to do klau​zu​ry, żeby w mo​men​cie za​mąż​pój​ścia nie za​żą​da​ły w po​sa​gu czę​ści ro​dzin​ne​go ma​jąt​ku. W każ​dym ra​zie świę​ty ksią​żę i jego żona do​sto​so​wa​li się do po​sta​no​wień so​bo​ru w Ma​za​rze (1584) w spra​wie za​sad otwie​ra​nia i za​my​ka​nia bram klasz​to​ru, sto​so​wa​nia tak zwa​ne​go koła, czy​li bęb​na ob​ro​to​we​go do po​da​wa​nia przed​mio​tów, od​wie​dzin le​ka​rzy

oraz krew​nych, za​ka​zu ko​re​spon​den​cji bez nad​zo​ru prze​ło​żo​nej i tak da​lej. Żeby ująć w ramy ży​cie zgro​ma​dze​nia pod wzglę​dem or​ga​ni​za​cyj​nym i re​li​gij​nym, trze​ba było zna​leźć od​po​wied​nią oso​bę. Ksią​żę zwró​cił się do słu​żeb​nicz​ki bo​żej z Ci​min​ny, któ​ra zra​zu się zgo​dzi​ła, cho​ciaż mia​ła to być funk​cja nie​przy​no​szą​ca żad​ne​go do​cho​du. Ale po paru dniach uka​zał jej się anioł, któ​ry nie do​pu​ścił do wy​jaz​du do Pal​my, zsy​ła​jąc na nią cho​ro​bę (tak przy​naj​mniej na​pi​sa​ła księ​ciu). Ksią​żę z żoną wpa​dli na do​bry po​mysł: cze​mu by nie zwró​cić się do wie​leb​nej An​to​nii Tra​iny, ro​dzo​nej sio​stry księż​nej, ży​ją​cej w klasz​to​rze przy ko​ście​le S. Ma​ria del Can​cel​lie​re w Pa​ler​mo? Ksią​żę za​pro​po​no​wał więc szwa​gier​ce, by zo​sta​ła prze​ło​żo​ną i or​ga​ni​za​tor​ką no​we​go klasz​to​ru, a ta się zgo​dzi​ła. Nowa ksie​ni zja​wi​ła się w klasz​to​rze w Pal​mie z wo​za​mi ugi​na​ją​cy​mi się od zbo​ża, oli​wy, wina, ja​rzyn, se​rów, mio​du, ka​szy, mąki, ma​ka​ro​nu, kur, gęsi „tu​dzież paru skrzyń peł​nych po​ście​li, ser​wet i ob​ru​sów dla re​fek​ta​rza oraz grub​szych płó​cien ku​chen​nych”. Może wła​śnie z po​wo​du tylu dóbr wnie​sio​nych na rzecz wspól​no​ty in​ter​wen​cja anio​ła, któ​ry nie po​zwo​lił słu​żeb​nicz​ce z Ci​min​ny po​kie​ro​wać klasz​to​rem, zo​sta​ła na​zwa​na cu​dow​ną? Ze swej stro​ny ksią​żę za​pi​sał klasz​to​ro​wi „na wsze cza​sy” co​rocz​nie: dwie​ście sku​dów, dwie becz​ki „przed​nie​go mosz​czu”, „dzie​sięć wor​ków zbo​ża” i „sto fun​tów kasz​ka​wa​łu”. W Kon​sty​tu​cji mni​szek be​ne​dyk​tyń​skich Świę​te​go Ró​żań​ca z Pal​my, do​ku​men​cie po​cho​dzą​cym jed​nak z póź​niej​szej epo​ki, mamy opis ce​re​mo​nii otwar​cia klasz​to​ru: „Po za​koń​cze​niu mszy świę​tej wszyst​kie uda​ły się do roz​mów​ni​cy, wi​ka​ry zaś sta​nął przed drzwia​mi klau​zu​ry i wrę​czył klu​cze mat​ce za​ło​ży​ciel​ce, po czym mia​no​wał ją ksie​nią i prze​ło​żo​ną klasz​to​ru. Na​stęp​nie prze​kro​czy​ły próg te, któ​rym to było prze​zna​czo​ne: pan​na Fran​ce​sca, w wie​ku lat oko​ło pięt​na​stu, pan​na Isa​bel​la, trzy​na​sto​let​nia, pan​na An​to​nia, lat je​de​na​ście ma​ją​ca – cór​ki za​ło​ży​cie​li klasz​to​ru; sio​stra Can​di​da Dra​go, lat oko​ło trzy​dzie​stu; Nin​fa Uc​cel​lo, lat oko​ło dwu​dzie​stu, oby​dwie z Pa​ler​mo… Gel​tru​de So​la​no, je​de​na​sto​let​nia pan​na z Gir​gen​ti; do​łą​czy​ły jesz​cze trzy no​wi​cjusz​ki: pierw​szą była za​kon​ni​ca przy​by​ła z no​wi​cja​tu przy tak zwa​nym klasz​to​rze del Can​cel​lie​re z Pa​ler​mo Raf​fa​el​la Ter​ra​no​va, dru​ga zwa​ła się Ro​sa​lia Car​di​na​le, trze​cia zaś – Vit​to​ria Ga​glia​no. Jako ostat​nia we​szła za​ło​ży​ciel​ka, za​my​ka​jąc drzwi klau​zu​ry po​śród ogól​nej ra​do​ści, wi​wa​tów i łez po​boż​ne​go wzru​sze​nia”. Z pew​no​ścią ra​do​wa​ła się Isa​bel​la, pra​gną​ca zo​stać sio​strą Ma​rią Ukrzy​żo​wa​ną od Nie​po​ka​la​ne​go Po​czę​cia. Skąd jed​nak pew​ność, że po​zo​sta​łe dwie cór​ki księ​cia, Fran​ce​sca i An​to​nia, pła​ka​ły w „po​boż​nym wzru​sze​niu”? Fran​ce​sca przy​bie​rze imię Ma​rii Se​ra​fi​ny, An​to​nia – Ma​rii Mag​da​le​ny, o Isa​bel​li już wspo​mnie​li​śmy. Póź​niej do zgro​ma​dze​nia wstą​pi jesz​cze ostat​nia cór​ka To​ma​sich, Ali​pia, w ży​ciu za​kon​nym Ma​ria Lan​ce​ata. Do tego sa​me​go klasz​to​ru po śmier​ci męża Giu​lia przy​bę​dzie też jako ter​cjar​ka Ro​sa​lia Tra​ina, któ​ra sta​nie się sio​strą Ma​rią Po​grze​ba​ną. Klasz​tor bę​dzie li​czył za​wsze oko​ło trzy​dzie​stu sióstr i no​wi​cju​szek.

2. Postaci

Giovanni Battista Peruzzo Woj​na na Sy​cy​lii skoń​czy​ła się we wrze​śniu 1943 roku, kie​dy wy​spę w ca​ło​ści opa​no​wa​li alian​ci. Za​raz też za​czął się ko​lej​ny, krwa​wy kon​flikt po​mię​dzy bez​rol​ny​mi chło​pa​mi a wiel​ki​mi po​sia​da​cza​mi ziem​ski​mi, szla​chet​nie uro​dzo​ny​mi wła​ści​cie​la​mi nie​zmie​rzo​nych la​ty​fun​diów, w więk​szo​ści le​żą​cych odło​giem. Z po​cząt​ku chło​pi za​żą​da​li przy​wró​ce​nia fa​szy​stow​skich ustaw z 1933 i 1940 roku, zwa​nych ata​kiem na la​ty​fun​dia. Fa​szy​ści, jak wia​do​mo, cią​gle z kimś wo​jo​wa​li: a to z Etio​pią, a to z mu​cha​mi albo bra​kiem zbo​ża, z de​mo​plu​to​kra​cją, bez​dziet​ny​mi, de​fe​ty​sta​mi – ale nie każ​dą woj​nę umie​li wy​grać. Wiel​cy po​sia​da​cze ziem​scy po​sta​no​wi​li dać twar​dy od​pór żą​da​niom chłop​stwa i przy​czy​ni​li się do po​wsta​nia w 1944 roku tak zwa​ne​go blo​ku agrar​ne​go, cie​szą​ce​go się mniej lub bar​dziej otwar​tym wspar​ciem Ame​ry​ka​nów i An​gli​ków. O po​sta​wie i sym​pa​tiach alian​tów świad​czy nie tyl​ko wspie​ra​nie ru​chu se​pa​ra​ty​stycz​ne​go, lecz tak​że po​sa​do​wie​nie na sta​no​wi​skach bur​mi​strzów wie​lu lu​dzi zna​nych z po​wią​zań ma​fij​nych: po dłu​gim uśpie​niu w okre​sie fa​szy​stow​skim znów wy​pły​wa​li na wierzch. Blok zo​stał po​wo​ła​ny do ży​cia pod​czas spo​tka​nia w Sa​ga​nie czo​ło​wych przed​sta​wi​cie​li śro​do​wisk zie​miań​skich, ma​fii, se​pa​ra​ty​stów i zwy​czaj​nych ban​dy​tów. Wzię​li w nim udział: ksią​żę di Car​ca​ci z Ka​ta​nii, Lu​cio Ta​sca i ba​ron La Mot​ta z Pa​ler​mo, Ro​sa​rio Ca​co​par​do z Me​sy​ny, Sa​lva​to​re Man​na jako emi​sa​riusz mło​dych se​pa​ra​ty​stów oraz sław​ny ban​dy​ta Sa​lva​to​re Giu​lia​no, wów​czas w ran​dze puł​kow​ni​ka EVIS (Ochot​ni​czej Sy​cy​lij​skiej Ar​mii Nie​pod​le​gło​ścio​wej). Ze​bra​ni uzgod​ni​li pod​ję​cie sze​ro​ko za​kro​jo​nych dzia​łań po​li​tycz​nych i woj​sko​wych; cho​dzi​ło mię​dzy in​ny​mi o jaw​ne nie​po​słu​szeń​stwo wo​bec prze​pi​sów obo​wią​zu​ją​cych w pań​stwie wło​skim (w tym do​ty​czą​cych po​bo​ru no​wych rocz​ni​ków do woj​ska); sa​bo​taż gro​ma​dze​nia zbo​ża w tak zwa​nych spi​chler​zach lu​do​wych; boj​kot ustaw Gul​la, prze​wi​du​ją​cych prze​ka​za​nie ugo​rów chło​pom i nowe za​sa​dy dzier​ża​wy zie​mi or​nej; po​tycz​ki z ka​ra​bi​nie​ra​mi i in​ny​mi służ​ba​mi pań​stwa; sto​so​wa​nie nie​ogra​ni​czo​nej zbroj​nej prze​mo​cy wo​bec chło​pów oku​pu​ją​cych la​ty​fun​dia; fi​zycz​ną eli​mi​na​cję in​te​lek​tu​ali​stów i po​li​ty​ków wro​gich se​pa​ra​ty​zmo​wi, a zwłasz​cza li​de​rów związ​ko​wych. We​dług in​nych hi​sto​ry​ków, blok zwró​cił się o wspar​cie do ma​fii i ban​dy​tów do​pie​ro pod ko​niec 1945 roku. Ale w ta​kim ra​zie kto po​no​si od​po​wie​dzial​ność za śmierć związ​kow​ców za​mor​do​wa​nych wcze​śniej? Kto to zro​bił? Zbrod​ni​czy pro​jekt blo​ku, któ​re​go apo​geum sta​no​wi​ła ma​sa​kra w Por​tel​la del​le Gi​ne​stre w 1947 roku (11 za​bi​tych, 56 ran​nych), moż​na ująć naj​kró​cej w licz​bach: 18 związ​kow​ców ko​mu​ni​stycz​nych, so​cja​li​stycz​nych albo cha​dec​kich, 15 bur​mi​strzów, dzia​ła​czy ro​bot​ni​czych i po​li​ty​ków – wszy​scy zo​sta​li za​mor​do​wa​ni albo prze​pa​dli bez śla​du.

Po​śród ofiar zna​lazł się, co nie​unik​nio​ne, je​den z se​kre​ta​rzy związ​ku pra​cow​ni​ków rol​nych Fe​der​ter​ra. Ale ani siły po​rząd​ko​we, ani płat​ni za​bój​cy na usłu​gach blo​ku nie zdo​ła​li za​trzy​mać fali chło​pów, któ​rzy z czer​wo​ny​mi fla​ga​mi w dło​niach szli zaj​mo​wać ugo​ry i przy​go​to​wy​wać je pod upra​wę. Wspa​nia​ła, do​praw​dy, kar​ta w dzie​jach ru​chu chłop​skie​go. Ta czer​wień flag kłu​ła w oczy bi​sku​pa Agri​gen​to, Gio​van​nie​go Bat​ti​stę Pe​ruz​za. Był żar​li​wym an​ty​ko​mu​ni​stą z ra​cji wia​ry i prze​ko​nań, ale nie prze​szka​dza​ło mu to sprzy​jać w skry​to​ści du​cha chło​pom ma​sze​ru​ją​cym pod owy​mi fla​ga​mi. Pe​ruz​zo uro​dził się w Mo​la​re pod Ales​san​drią w Pie​mon​cie w 1878 roku. Za mło​du wstą​pił do pa​sjo​ni​stów, w 1901 roku przy​jął świę​ce​nia ka​płań​skie. Spraw​nie wy​peł​niał po​wie​rza​ne mu dość po​waż​ne mi​sje i w 1924 roku zo​stał bi​sku​pem. Wy​sła​no go do Man​tui (gdzie miesz​kał już w 1908 roku) jako po​moc​ni​ka dla dzie​więć​dzie​się​cio​let​nie​go or​dy​na​riu​sza die​ce​zji. Ener​gicz​ny, bez​u​stan​nie ak​tyw​ny, an​ga​żu​je się w or​ga​ni​za​cję i roz​bu​do​wę lo​kal​nej Ak​cji Ka​to​lic​kiej. W 1928 roku z oka​zji trzech​set​le​cia ka​no​ni​za​cji Lu​dwi​ka Gon​za​gi ścią​ga na ob​cho​dy do Man​tui ty​sią​ce mło​dych ka​to​li​ków z ca​łych Włoch. To błąd, za​pew​ne nie​za​mie​rzo​ny, w tym okre​sie bo​wiem wła​dze fa​szy​stow​skie nie pa​trzy​ły wca​le ła​ska​wym okiem na Ak​cję Ka​to​lic​ką. Była nie​bez​piecz​ną kon​ku​ren​cją dla fa​szy​stow​skiej mło​dzie​żów​ki ONB (Ope​ra Na​zio​na​le Ba​lil​la) i in​nych po​dob​nych or​ga​ni​za​cji. Dwu​dzie​ste​go pierw​sze​go czerw​ca, kie​dy mia​ły za​cząć się uro​czy​sto​ści rocz​ni​co​we, gru​py fa​szy​stów z Man​tui, wspar​te po​sił​ka​mi spo​za mia​sta, za​czę​ły znie​nac​ka w bru​tal​ny spo​sób na​pa​dać na mło​dych ka​to​li​ków. Na cze​le fa​szy​stów stał se​kre​tarz fe​de​ral​ny par​tii z Man​tui, nie​ja​ki Ar​ri​va​be​ne. Było wie​lu ran​nych, ale na tym się nie skoń​czy​ło: parę dni póź​niej trzej fa​szy​ści za​tłu​kli na śmierć pał​ka​mi prze​wod​ni​czą​ce​go rady die​ce​zjal​nej i by​łe​go prze​wod​ni​czą​ce​go cha​dec​kiej Par​tii Lu​do​wej. Zbrod​nia wy​wo​łu​je wiel​kie po​ru​sze​nie i fa​szy​ści, chcąc ra​to​wać twarz, mon​tu​ją kam​pa​nię oskar​żeń prze​ciw​ko bi​sku​po​wi Pe​ruz​zo: to on rze​ko​mo spro​wo​ko​wał prze​moc, a lu​dzie z Ak​cji Ka​to​lic​kiej mie​li pod​ło​żyć ogień pod sie​dzi​bę ONB, któ​rą w rze​czy​wi​sto​ści pod​pa​li​li sami fa​szy​ści. Ale Pe​ruz​zo jest nie​ugię​ty; je​dzie na​tych​miast do Rzy​mu, uzy​sku​je au​dien​cję u pa​pie​ża, po​tem u mi​ni​stra spraw we​wnętrz​nych, Fe​de​rzo​nie​go, wresz​cie do​sta​je się do sa​me​go Mus​so​li​nie​go, któ​re​mu bez ogró​dek przed​sta​wia praw​dzi​wą wer​sję zda​rzeń i kry​tycz​ną sy​tu​ację w Man​tui. Mus​so​li​ni za​pew​nia o swo​im zro​zu​mie​niu i rze​czy​wi​ście, wkrót​ce po​tem Ar​ri​va​be​ne tra​ci sta​no​wi​sko, pre​fekt idzie na eme​ry​tu​rę, kwe​stor zo​sta​je prze​nie​sio​ny do Ma​te​ry, a paru fa​szy​stów tra​fia za krat​ki. Fa​szy​ści jed​nak byli u wła​dzy już od sze​ściu lat i spra​wo​wa​li peł​ną kon​tro​lę nad kra​jem, w związ​ku z tym Pe​ruz​zo nie mógł wyjść cał​kiem bez szwan​ku z tej awan​tu​ry. Po paru mie​sią​cach znik​nął z mia​sta i tra​fił na swe​go ro​dza​ju wy​gna​nie, jako bi​skup ma​lut​kiej die​ce​zji w Op​pi​do Ma​mer​ti​no w Ka​la​brii. Nic nam nie wia​do​mo, by pro​te​sto​wał, ale

z pew​no​ścią mu​siał cier​pieć z po​wo​du nie​spra​wie​dli​wej kary. Po​dwój​nie nie​spra​wie​dli​wej, był bo​wiem za​de​kla​ro​wa​nym zwo​len​ni​kiem fa​szy​zmu. A przy​naj​mniej tego, co uwa​żał za spo​łecz​ną „re​wo​lu​cję” wy​wo​ła​ną przez fa​szyzm. W od​róż​nie​niu od bol​sze​wic​kiej re​wo​lu​cja ta nie pod​wa​ża​ła war​to​ści ka​to​lic​kich za​war​tych w dwóch sło​wach: Bóg i ro​dzi​na. Pe​ruz​zo bo​wiem w trak​cie ca​łej swo​jej po​słu​gi dusz​pa​ster​skiej miał w pa​mię​ci en​cy​kli​kę Re​rum no​va​rum i był szcze​gól​nie wy​czu​lo​ny na pro​ble​my spo​łecz​ne. Rów​nież ze wzglę​dów, by tak rzec, oso​bi​stych: po​cho​dził z bied​nej chłop​skiej ro​dzi​ny i nie zo​stał​by bi​sku​pem, gdy​by Leon XIII nie wy​ru​go​wał oby​cza​ju mia​no​wa​nia na bi​sku​pów tyl​ko księ​ży ma​ją​cych wy​so​ką po​zy​cję ma​te​rial​ną. W po​ło​wie stycz​nia 1932 roku Pe​ruz​zo zo​stał mia​no​wa​ny bi​sku​pem Agri​gen​to. W ka​za​niach wy​ra​żał się przy​chyl​nie, wręcz z en​tu​zja​zmem, o usta​wach fa​szy​stow​skich z 1933 i 1940 roku, któ​re prze​wi​dy​wa​ły po​dział wiel​kich ma​jąt​ków i wy​własz​cze​nie grun​tów le​żą​cych odło​giem. W rze​czy​wi​sto​ści fa​szy​stow​ska woj​na z la​ty​fun​dy​sta​mi ry​chło mia​ła się oka​zać czy​sto fa​sa​do​wą ope​ra​cją. Ow​szem, zbu​do​wa​no nowe osa​dy rol​ni​cze, ale ni​g​dy nie uda​ło się ich za​sie​dlić – po pierw​sze, sta​nę​ły w nie​wła​ści​wym miej​scu, zbyt da​le​ko od pól prze​zna​czo​nych pod upra​wę, po dru​gie, nie mia​ły pod​łą​cze​nia do wody i prą​du, ba! na​wet nie do​pro​wa​dzo​no do nich dróg. Chło​pi wo​le​li da​lej miesz​kać w swo​ich le​pian​kach, prze​pro​wadz​ka do no​wej wsi ozna​cza​ła licz​ne nie​wy​go​dy. Nie bę​dzie​my się wię​cej zaj​mo​wać ener​gicz​ną, zło​żo​ną i sku​tecz​ną dzia​łal​no​ścią dusz​pa​ster​ską, dzię​ki któ​rej bi​skup Pe​ruz​zo po​sta​wił na nogi za​nie​dba​ną die​ce​zję w Agri​gen​to. Ale o jed​nym trze​ba wspo​mnieć: choć był Pie​mont​czy​kiem, usil​nie pra​gnął zro​zu​mieć Sy​cy​lię i jej pro​ble​my, a tak​że uczy​nić wszyst​ko, na co po​zwa​la​ła mu po​zy​cja, by ulżyć nie​do​li chło​pów, ubo​gich i ma​lucz​kich. Pi​sał o so​bie: „Mój wzrok za​wsze za​trzy​my​wał się szcze​gól​nie na na​szym pro​stym lu​dzie i jego nie​sły​cha​nym po​świę​ce​niu w pra​cy, któ​ry tyle już wy​cier​piał i czę​sto nada​rem​no cze​kał, aż po​moc​na dłoń po​dźwi​gnie go z upa​dla​ją​cej nę​dzy. Oto głów​ny przed​miot mo​jej tro​ski i mo​ich sta​rań…”. Za sło​wa​mi idzie oso​bi​sty przy​kład: w 1932 roku ka​zał na swój koszt zor​ga​ni​zo​wać ta​nie kuch​nie, gdzie wy​da​wa​no zupę – po dwa​dzie​ścia cen​tów dla tych, któ​rzy mie​li czym za​pła​cić, i za dar​mo dla tych, któ​rzy nie mie​li. Zimą owe​go roku kuch​nie te wy​da​wa​ły śred​nio sześć​set po​sił​ków dzien​nie. Aby sfi​nan​so​wać ini​cja​ty​wę, bi​skup sprze​dał swój cen​ny pek​to​rał i za​stą​pił go mo​sięż​nym. Ko​lej​ne ta​nie kuch​nie po​wsta​ły w pierw​szych mie​sią​cach 1945 roku dla bez​ro​bot​nych gór​ni​ków (zdo​łał od​wie​dzić każ​dą ko​pal​nię na pod​le​głym mu ob​sza​rze). Księ​żom, któ​rzy przy​szli doń w 1945 roku z py​ta​niem, co ro​bić z gło​su​ją​cy​mi na

ko​mu​ni​stów, od​po​wie​dział: „Za​nim okre​ślę, ja​kie są nor​my po​stę​po​wa​nia, pra​gnę zwró​cić wam uwa​gę, że nie​któ​re za​cho​wa​nia na​sze​go ludu za​zwy​czaj po​win​ny być uzna​wa​ne nie za po​par​cie dla teo​rii mark​si​zmu (…), lecz za wy​raz du​cha udrę​czo​ne​go nę​dzą, po​wszech​nym bez​ro​bo​ciem, a przede wszyst​kim pra​gnie​niem po​sia​da​nia ka​wał​ka zie​mi pod upra​wę”. Moja opo​wieść może się wy​da​wać po​ło​wicz​na i ogra​ni​czo​na w sto​sun​ku do bar​dzo zło​żo​nej i wie​lo​nur​to​wej dzia​łal​no​ści bi​sku​pa Pe​ruz​zo, ale książ​ka ta nie mia​ła być jego wy​czer​pu​ją​cą bio​gra​fią. Jak pi​sał Mas​si​mo Gan​ci, atak na wiel​ką wła​sność ziem​ską i jej póź​niej​sza eli​mi​na​cja ozna​cza​ły atak po​li​tycz​ny nie tyl​ko na la​ty​fun​dy​stów, lecz tak​że na cały sy​cy​lij​ski układ spo​łecz​ny. La​ty​fun​dia sta​no​wi​ły, krót​ko mó​wiąc, je​dy​ne miej​sce, w któ​rym moż​na było uczy​nić wy​łom, by we​drzeć się na ocie​ka​ją​ce zło​tem sa​lo​ny szla​chec​kich pa​ła​ców. Do​sko​na​le zda​wa​li so​bie z tego spra​wę nie​któ​rzy du​chow​ni, prze​ję​ci ide​ami po​li​tycz​ny​mi za​ło​ży​cie​la Par​tii Lu​do​wej, księ​dza Lu​igie​go Stu​rza, to​też bez wa​ha​nia opo​wia​da​li się prze​ciw​ko agra​ry​stom. W 1911 roku don Ni​co​lò Li​ca​ta, pra​łat z Ri​be​ry, w swej ga​zet​ce o zna​mien​nym ty​tu​le „Czło​wiek Pra​cy”, pi​sy​wał wstęp​nia​ki za​wie​ra​ją​ce ta​kie na przy​kład zda​nia: „La​ty​fun​dium to oło​wia​na kula uwią​za​na do nóg Sy​cy​lii… bez la​ty​fun​diów pro​duk​cja rol​na Ri​be​ry wzro​sła​by trzy​krot​nie”. Opo​wia​da​li się zresz​tą nie tyl​ko prze​ciw agra​ry​stom. Księ​ża Gan​dol​fo i Gra​cef​fa zor​ga​ni​zo​wa​li strajk czte​rech ty​się​cy gór​ni​ków z ko​pal​ni siar​ki. Bar​dzo ak​tyw​nie udzie​la​li się też inni księ​ża: Mi​che​le Scla​fa​ni (mój wspa​nia​ły szkol​ny ka​te​che​ta: „Wam się wy​da​je, dzie​ci, że re​li​gia to tyl​ko mo​dle​nie się do Boga w ko​ście​le?”), La Roc​ca, Mar​to​ra​na, ka​no​ni​cy Mo​ri​nel​lo i Di Pri​ma, zwa​ni w oko​li​cach Agri​gen​to księż​mi spo​łecz​ni​ka​mi. Wła​ści​cie​li ziem​skich tak to nie​po​ko​iło, że mar​kiz An​to​nio De Gre​go​rio, de​le​gat na pierw​szy sy​cy​lij​ski sy​nod ple​nar​ny w 1920 roku, pu​blicz​nie zwró​cił się do le​ga​ta pa​pie​skie​go tymi sło​wy: „Emi​nen​cjo, są​dzę, że by​ło​by po​ży​tecz​ne, czy wręcz ko​niecz​ne, za​jąć się w tym sza​cow​nym gro​nie po​sta​wą, jaką przyj​mu​je wie​lu du​chow​nych w sze​re​gach Par​tii Lu​do​wej. Za​po​mi​na​jąc o świę​tych przy​ka​za​niach, za​ka​zu​ją​cych po​żą​da​nia cu​dzej wła​sno​ści i kra​dzie​ży, pod​bu​rza​ją oni sko​re do roz​ru​chów masy, by za​ję​ły cu​dze zie​mie; gło​szą z am​bo​ny, że pra​wo wła​sno​ści już nie obo​wią​zu​je”. Mar​kiz mó​wił w złej wie​rze. Ani wspo​mnia​ni przed chwi​lą księ​ża, ani inni – Tor​re​gros​sa, Lo Ca​scio, Scri​ma​li czy Gur​re​ra – nie tyl​ko ni​g​dy nie gło​si​li, że na​le​ży zli​kwi​do​wać wła​sność (mar​kiz w dal​szych sło​wach, po​wta​rza​jąc klu​czo​we dla swe​go wy​wo​du kłam​stwo, na​zwał ich wręcz bol​sze​wi​ka​mi), lecz tak​że twier​dzi​li z prze​ko​na​niem, iż wła​sność po​win​no się roz​sze​rzyć na tych, któ​rzy nie po​sia​da​ją ni​cze​go, a w tym celu trze​ba za​pro​wa​dzić spra​wie​dli​wość spo​łecz​ną, czy​li rów​niej​szy po​dział dóbr. Za​kaz dzia​łal​no​ści par​tii po​li​tycz​nych wy​da​ny przez fa​szy​stow​skie pań​stwo zmu​sił do mil​cze​nia księ​ży spo​łecz​ni​ków. Bi​skup Agri​gen​to chciał ich mieć wo​kół sie​bie, choć z ko​niecz​no​ści „w sta​nie uśpie​nia”.

W cza​sie woj​ny, zwłasz​cza w ostat​nim roku, kie​dy na​lo​ty an​glo​ame​ry​kań​skie przy​bra​ły na sile, Pe​ruz​zo wy​ka​zy​wał nie​na​gan​ną po​sta​wę. Ni​g​dy nie po​rzu​cił swo​je​go ko​ścio​ła, nie zgo​dził się na „ewa​ku​ację” w bez​piecz​niej​sze miej​sce. Ode​słał do domu se​mi​na​rzy​stów, żeby udo​stęp​nić bu​dy​nek se​mi​na​rium na po​trze​by Czer​wo​ne​go Krzy​ża. Mało tego, dzię​ki nie​mu pięć​dzie​siąt pięć łó​żek dla ran​nych roz​miesz​czo​no w pa​ła​cu bi​sku​pim. W kwe​stii la​ty​fun​diów od za​wsze miał ja​sne, zde​cy​do​wa​ne zda​nie. Po​do​ba​ły mu się prze​pi​sy wpro​wa​dzo​ne przez mi​ni​stra (z ra​mie​nia ko​mu​ni​stów) Gul​la, tak jak wcze​śniej był zwo​len​ni​kiem ustaw fa​szy​stow​skich. Do kar​dy​na​ła La​vi​tra​na, ko​or​dy​nu​ją​ce​go z Pa​ler​mo pra​cę sy​cy​lij​skich bi​sku​pów, pi​sał: „Roz​bi​cie wiel​kiej wła​sno​ści ziem​skiej w rę​kach sy​cy​lij​skiej szlach​ty to praw​dzi​wa ła​ska boża”. Mar​twił się je​dy​nie o spo​sób, w jaki owo roz​bi​cie się do​ko​nu​je, i oba​wiał jesz​cze za​cie​klej​szych walk. Nie miał naj​mniej​szej wąt​pli​wo​ści, że zie​mie te po​win​ny przy​paść chło​pom (jako je​dy​ny bi​skup sy​cy​lij​ski zaj​mo​wał ta​kie sta​no​wi​sko), ale chciał, aby „roz​bi​cie” od​by​ło się bez fron​tal​ne​go star​cia. W li​stach pa​ster​skich zwra​cał się przede wszyst​kim do „bo​ga​tych nie​do​strze​ga​ją​cych prze​pa​ści, jaka otwie​ra się u ich stóp”, wzy​wał „pa​nów”, by sza​no​wa​li pro​stych lu​dzi: „są wa​szy​mi naj​więk​szy​mi do​bro​czyń​ca​mi, dzię​ki ich pra​cy bo​wiem mo​że​cie być pa​na​mi”. Pi​sze też do pro​bosz​czów (już wcze​śniej na​po​mi​nał, by „wy​szli z za​kry​stii”): „Mu​si​cie bro​nić praw bied​nych i lu​dzi pra​cy, wzy​wać bo​ga​tych, by byli spra​wie​dli​wi, mi​ło​sier​ni i hoj​ni, przy​po​mi​nać wszyst​kim or​ga​nom wła​dzy ich obo​wią​zek wspie​ra​nia naj​słab​szych i opusz​czo​nych”. Enzo Di Na​ta​li, któ​ry prze​ba​dał „pi​sma spo​łecz​ne” bi​sku​pa, ujął syn​te​tycz​nie myśl Pe​ruz​za w dwóch sło​wach: wiel​ka wła​sność ziem​ska była dlań „struk​tu​rą grze​chu”. Dla wiel​kich po​sia​da​czy ziem​skich bi​skup Agri​gen​to sta​no​wił więc nie lada za​gro​że​nie. Ob​da​rzo​ny cha​ry​zmą i peł​nym pa​sji ta​len​tem ora​tor​skim, umiał zjed​nać so​bie rze​sze lu​dzi. W pierw​szych mie​sią​cach 1945 roku za​czę​ły krą​żyć po​gło​ski, że Pe​ruz​zo po no​mi​na​cji kar​dy​nal​skiej za​stą​pi wkrót​ce w Pa​ler​mo kar​dy​na​ła La​vi​tra​na, ko​or​dy​na​to​ra dzia​łań bi​sku​pów na ca​łej wy​spie. Taki awans po​sze​rzył​by znacz​nie jego wpły​wy, a to już był​by dla agra​ry​stów praw​dzi​wy cios. Pró​ba po​zby​cia się go w dro​dze za​ma​chu, do​ko​na​na w Qu​isqu​inie, ani go nie za​stra​szy​ła, ani nie zła​ma​ła jego upo​ru. Gdy wy​zdro​wiał, wró​cił do wal​ki u boku chło​pów z jesz​cze więk​szym za​pa​łem. Ni​g​dy nie chciał, by prze​nie​sio​no go gdzie in​dziej. Umarł w lip​cu 1963 roku w wie​ku osiem​dzie​się​ciu dwóch lat, jako wciąż urzę​du​ją​cy bi​skup Agri​gen​to. Na ko​niec drob​ne oso​bi​ste wspo​mnie​nie, któ​re po​zwo​li mi le​piej uka​zać jego tro​skę o mło​dzież. W 1942 roku gru​pa li​ce​ali​stów zdo​ła​ła pod róż​ny​mi pre​tek​sta​mi uzy​skać zwol​nie​nie z udzia​łu w nud​nych co​so​bot​nich cap​strzy​kach fa​szy​stow​skich. W za​mian se​kre​tarz par​tii za​żą​dał, żeby mło​dzień​cy ci w każ​dą so​bo​tę za​ję​li się ja​ką​kol​wiek pra​cą.

Po​sta​no​wi​li za​tem cho​dzić do dru​kar​ni, by na​uczyć się skła​du i ła​ma​nia stron. Nada​rzy​ła się oka​zja, więc oczy​wi​ście przy​szło im do gło​wy, żeby wy​da​wać ga​zet​kę dla uczniów li​ceum i se​mi​na​rium na​uczy​ciel​skie​go. W wi​nie​cie wid​niał osioł. Uda​ło im się na​wet zdo​być tro​chę pa​pie​ru. Na​pi​sa​łem do tej ga​zet​ki kil​ka ar​ty​ku​łów, tak​że na te​ma​ty po​li​tycz​ne. Pod ko​niec roku ksiądz An​ge​lo Gi​nex, je​den z naj​młod​szych „spo​łecz​ni​ków” i mój przy​ja​ciel, prze​ka​zał mi wia​do​mość, że bi​skup wzy​wa mnie na roz​mo​wę, ale nie wie​dział o czym. W noc po​prze​dza​ją​cą spo​tka​nie nie mo​głem zmru​żyć oka, by​łem zbyt po​ru​szo​ny. Do​tych​czas dwa razy sły​sza​łem, jak Pe​ruz​zo prze​ma​wia, i pra​wie się go ba​łem. Po​tra​fił być po​ry​wa​ją​cy. Przy​jął mnie wiel​ce ser​decz​nie o siód​mej rano (nie chciał, by prze​pa​dła mi ja​kaś lek​cja) i spy​tał, czy na​le​żę do Ak​cji Ka​to​lic​kiej, na co od​po​wie​dzia​łem prze​czą​co. Na sto​le miał roz​ło​żo​ne pierw​sze czte​ry nu​me​ry na​szej ga​zet​ki. Prze​szedł do rze​czy: chciał wie​dzieć, kto in​spi​ru​je moje pi​sa​nie. – Nikt – od​po​wie​dzia​łem. – Co czy​tasz? – Co po​pad​nie. – Wiesz, kto to jest Marks? – Tak, ale ni​g​dy go nie czy​ta​łem. Pro​szę wy​ba​czyć, Eks​ce​len​cjo, skąd ta​kie py​ta​nia? – Bo masz ko​mu​ni​stycz​ne po​glą​dy, synu. Po​czu​łem, jak nogi mi mięk​ną, za​czą​łem się po​cić. Ja – ko​mu​ni​stą? Prze​cież mój oj​ciec na​le​żał do pierw​szych dru​żyn Mus​so​li​nie​go! A w ro​dzi​nie wszy​scy, choć​by na​wet bez wiel​kiej gor​li​wo​ści, byli fa​szy​sta​mi! Spo​strzegł, że ze stra​chu mało nie ze​mdla​łem. Wziął je​den z mo​ich ar​ty​ku​łów, prze​czy​tał zda​nie i za​py​tał: – To two​je sło​wa, tak z głę​bi du​szy? – Nie cał​kiem – od​po​wie​dzia​łem z nie​ja​ką ulgą. – Prze​ją​łem je, pa​ra​fra​zu​jąc, z cza​so​pi​sma fa​szy​stow​skie​go związ​ku stu​den​tów z Bo​lo​nii. Czy​ta​łem pra​wie wszyst​kie te pi​sma stu​denc​kie – do​da​łem. Roz​ma​wia​li​śmy jesz​cze tro​chę; ze spo​so​bu, w jaki po​zdro​wił mnie na po​że​gna​nie, wy​wnio​sko​wa​łem, że mnie po​lu​bił. Ka​zał mi nie zry​wać kon​tak​tu z księ​dzem Gi​nek​sem. Ksiądz Gi​nex zaś, naj​pew​niej w po​ro​zu​mie​niu z bi​sku​pem, na po​cząt​ku 1943 roku za​czął gro​ma​dzić mło​dzież na spo​tka​niach w za​kry​stii ko​ścio​ła Świę​te​go Fran​cisz​ka, pod​czas któ​rych ob​ja​śniał bez​stron​nie za​rów​no Ka​pi​tał, jak i Re​rum no​va​rum. Tym​cza​sem ja już by​łem po lek​tu​rze Doli czło​wie​czej Mal​raux, nie wia​do​mo ja​kim cu​dem prze​pusz​czo​nej przez cen​zu​rę, i ży​wi​łem prze​ko​na​nie, że bi​skup w su​mie nie bar​dzo się po​my​lił, twier​dząc, że gło​szę idee ko​mu​ni​stycz​ne. Tuż po woj​nie w na​szych stro​nach za​czął się pa​no​szyć se​pa​ra​tyzm. Nocą dro​gi w mia​stach i osa​dach pa​tro​lo​wa​ły ban​dy żoł​nie​rzy EVIS, uzbro​jo​ne w ka​ra​bi​ny ma​szy​no​we. Wraz z pa​ro​ma ko​le​ga​mi z Por​to Em​pe​doc​le (mię​dzy in​ny​mi brać​mi Bur​gio, Cu​mel​lą,

Ja​cob​sem, Fio​ren​ti​no) po​sta​no​wi​li​śmy uru​cho​mić lo​kal​ne koła par​tii ist​nie​ją​cych przed epo​ką fa​szy​zmu, aby po​tem je za​re​je​stro​wać w cen​tra​lach tych​że par​tii, w mia​rę jak resz​ta Włoch bę​dzie wy​zwa​la​na. Uzna​li​śmy, że dzię​ki temu nie bę​dzie​my zda​ni tyl​ko na ła​skę se​pa​ra​ty​stów. Ale mu​sie​li​śmy mieć zgo​dę ame​ry​kań​skie​go ko​men​dan​ta z ad​mi​ni​stra​cji te​ry​to​riów oku​po​wa​nych (AM​GOT). Puł​kow​nik zgo​dził się na uru​cho​mie​nie kół wszyst​kich par​tii z wy​jąt​kiem ko​mu​ni​stycz​nej. A tę wła​śnie wy​bra​łem dla sie​bie. Był nie​ugię​ty w swo​im po​sta​no​wie​niu. Przy​szła mi wte​dy do gło​wy ge​nial​na myśl, nie​wąt​pli​wie na​tchnę​ła mnie mło​dość. Po​pro​si​łem o au​dien​cję u bi​sku​pa. Ucie​szył się na mój wi​dok. Wy​łusz​czy​łem mu na​sze za​mia​ry an​ty​se​pa​ra​ty​stycz​ne i po​skar​ży​łem się, że ame​ry​kań​ski ko​men​dant jest ab​so​lut​nie prze​ciw​ny re​ak​ty​wa​cji koła par​tii ko​mu​ni​stycz​nej. – Cze​go ode mnie ocze​ku​jesz? – spy​tał. – Niech Eks​ce​len​cja wsta​wi się za mną u Ame​ry​ka​nów, żeby mi po​zwo​li​li za​re​je​stro​wać koło. Dłu​go na​my​ślał się w mil​cze​niu. Wresz​cie po​wie​dział: – Le​piej ty niż kto inny. Że​gna​jąc się, uśmiech​nął się lek​ko. – A nie mó​wi​łem, że je​steś ko​mu​ni​stą? Nic nie od​po​wie​dzia​łem. Tak czy siak, za nie​ca​ły ty​dzień AM​GOT przy​słał mi ze​zwo​le​nie. Kie​dy jed​nak wró​ci​li do mia​sta praw​dzi​wi ko​mu​ni​ści, ci, co la​ta​mi sie​dzie​li w mam​rze albo na ze​sła​niu, nie chcie​li mnie uznać za se​kre​ta​rza koła i po​go​ni​li jako drob​no​miesz​czań​skie​go in​tru​za.

Siostra Maria Ukrzyżowana od Niepokalanego Poczęcia Isa​bel​la, dru​gie dziec​ko Giu​lia To​ma​sie​go i Ro​sa​lii Tra​iny, uro​dzi​ła się 29 maja 1645 roku. Ko​lej​na dziew​czyn​ka – pod​czas gdy ro​dzi​ce z pew​no​ścią wo​le​li​by mę​skie​go po​tom​ka. Od chwi​li na​ro​dzin był jej nie​odwo​łal​nie pi​sa​ny ży​wot za mu​ra​mi klasz​to​ru. I to wca​le nie – jak na pew​no my​śli​cie – z po​wo​du kom​bi​na​cji ro​do​wo-dy​na​stycz​nych, lecz wsku​tek wy​raź​nej wska​zów​ki pły​ną​cej pro​sto z nie​ba. Oto co pi​sał jej osiem​na​sto​wiecz​ny bio​graf Tu​ra​no: „Za​uwa​żo​no, że przy​szła na świat otu​lo​na jak​by we​lo​nem (oprócz błon, któ​re za​zwy​czaj owi​ja​ją no​wo​rod​ki wraz z pę​po​wi​ną), co na​tych​miast od​czy​ta​no jako znak, wska​zów​kę Nie​ba, że ma zo​stać za​kon​ni​cą”. Wy​wód Tu​ra​na jest nie​co po​kręt​ny, ale sens wy​da​je się ja​sny. Roz​cza​ro​wa​nie ro​dzi​ciel​skiej pary zo​sta​je więc w jed​nej chwi​li wy​na​gro​dzo​ne: uro​dzi​ła się, na nie​szczę​ście, dziew​czyn​ka, ale za to do​tknię​ta ła​ską bożą. Ich re​li​gij​na żar​li​wość jesz​cze się umac​nia. Cho​dzi zresz​tą nie tyl​ko o pło​mień wia​ry. Przy​szłe wstą​pie​nie do klasz​to​ru Isa​bel​li i jej trzech sióstr; po​zy​cja wśród te​aty​nów w Rzy​mie, jaką osią​gnął bliź​nia​czy brat Giu​lia, Car​lo; wstą​pie​nie do te​aty​nów syna Giu​sep​pe​go Ma​rii, któ​ry zo​stał póź​niej kar​dy​na​łem i świę​tym – to wszyst​ko sta​no​wi z pew​no​ścią ele​ment „ze​spo​ło​wej gry, upra​wia​nej przez ksią​żę​cy ród, roz​pi​sa​nej na współ​za​leż​ne role i kom​pe​ten​cje człon​ków spo​krew​nio​nej ze sobą gru​py oży​wio​nej za​mia​rem „za​kła​da​nia do​mów nie tyl​ko na zie​mi, lecz tak​że w nie​bie” (S. Ca​bib​bo). Dziew​czyn​ka jest cho​ro​wi​ta, wy​glą​da za​wsze, jak​by była czymś za​sko​czo​na albo prze​stra​szo​na, jak​by sku​pia​ła się na ja​kimś we​wnętrz​nym bólu; cho​dzi roz​tar​gnio​na i nie​obec​na. Bio​graf Tu​ra​no pi​sze, że wy​da​wa​ła się „uni​ce​stwio​na przez Boga”, i do​da​je bez li​to​ści: „Oto na​czy​nie peł​ne obrzy​dli​wo​ści, masa ze​psu​tej ma​te​rii, sie​dli​sko za​ra​zy – a w środ​ku brzmią sta​le sło​wa: nie wiesz, nie mo​żesz, nie je​steś war​ta, nie za​słu​gu​jesz”. Dziew​czyn​kę pod​da​je się nie​ustan​ne​mu, co​dzien​ne​mu tłam​sze​niu ad ma​io​rem Dei glo​riam. Sko​ro zo​sta​ła wy​bra​na, trze​ba ją ry​go​ry​stycz​nie wy​cho​wać w du​chu tego wy​bo​ru. W wie​ku trzy​na​stu lat Iza​bel​la wy​ra​ża wresz​cie pra​gnie​nie, by zo​stać za​kon​ni​cą. Czy mo​gła ina​czej sobą roz​po​rzą​dzić? Le​d​wie Isa​bel​la ogło​si​ła swój za​miar, wo​kół niej roz​pę​ta​ły się fre​ne​tycz​ne przy​go​to​wa​nia, by mo​gła go wy​peł​nić. Jak już pi​sa​li​śmy, aby nie tra​cić cza​su, Giu​lio To​ma​si odda swój pa​łac na po​trze​by klasz​to​ru. Wy​da​je kro​cie na uzy​ska​nie zgo​dy wyż​szych władz ko​ściel​nych, je​dzie do Pa​ler​mo szu​kać za​kon​nic, no​wi​cju​szek, kie​row​ni​czek du​cho​wych i prze​ło​żo​nych, któ​ry​mi mógł​by za​sie​dlić klasz​tor za​ło​żo​ny na cześć cór​ki. A jed​nak ta cór​ka nie bę​dzie ni​g​dy peł​nić żad​nej funk​cji w tym klasz​to​rze, po​zo​sta​nie

pro​stą za​kon​ni​cą. Ale dzię​ki swo​je​mu mi​sty​cy​zmo​wi, co​dzien​nym prak​ty​kom re​li​gij​nym, któ​re przy​no​szą eks​ta​zę i cuda, a tak​że swo​im pi​smom, sio​stra Ma​ria Ukrzy​żo​wa​na od Nie​po​ka​la​ne​go Po​czę​cia bę​dzie na​rzu​cać zgro​ma​dze​niu rytm ży​cia. W czte​rech ścia​nach celi sio​stra Ma​ria co​dzien​nie przy​ku​wa​ła się do nie​wi​dzial​ne​go krzy​ża, stwo​rzo​ne​go z po​stów, mo​dli​twy i bi​czo​wa​nia. Mie​wa​ła czę​ste eks​ta​zy, po​ja​wia​ły się ze​wnętrz​ne ozna​ki jej go​rącz​ko​we​go na​pię​cia uczu​cio​we​go, któ​re prze​ni​ka​ło jak nie​wi​dzial​ny prąd wszyst​kie cele klasz​tor​ne i wsią​ka​ło w mury. Klasz​tor za​czął le​wi​to​wać siłą jej mi​sty​cy​zmu. Za​czę​ły się wy​da​rzać licz​ne rów​nie nie​wy​tłu​ma​czal​ne, jak nad​zwy​czaj​ne rze​czy. Na pier​si Ma​rii po​ja​wi​ła się z na​gła bli​zna w kształ​cie ser​ca, po​dwój​ne​go ser​ca. Czy to dru​gie ser​ce to ob​raz krwa​wią​ce​go ser​ca Je​zu​sa? – za​sta​na​wia​ły się sio​strzycz​ki. Ale jest też inne wy​tłu​ma​cze​nie: oto na pier​si sio​stry Ma​rii Ukrzy​żo​wa​nej nie po​ja​wi​ło się „cu​dow​nie” (ina​czej niż u po​zo​sta​łych za​kon​nic, któ​re ka​za​ły je so​bie wy​pa​lać że​la​zem) ser​ce, lecz „krzyż, na któ​re​go krań​cach wid​nia​ły li​te​ry A i S, od Amor sculp​sit” (Ca​bib​bo i Mo​di​ca). Przez kil​ka dni wo​kół niej uno​si się bar​dzo in​ten​syw​ny „nie​biań​ski” za​pach, jak​by z ogro​du ró​ża​ne​go. Na​bie​ra zdol​no​ści pro​ro​czych, choć ra​czej po​win​ni​śmy mó​wić o prze​po​wia​da​niu przy​szło​ści, bo za​wsze prze​wi​du​je, by tak rzec, krót​ko​ter​mi​no​wo. Prze​po​wie kar​dy​nal​ską mi​trę dla bra​ta „Gio​sef​fe​go”. Ale nie wszyst​kie jej sło​wa są ja​sne. Do tego stop​nia, że bra​ta​nek Giu​lio Ma​ria w li​ście do ciot​ki, za​mknię​tej w tym sa​mym klasz​to​rze, py​tał nie tyl​ko o to, czy cud nie​biań​skie​go za​pa​chu nie mógł​by się po​wta​rzać w świę​ta ko​ściel​ne (trud​no zro​zu​mieć sens proś​by, i tak bo​wiem cie​szyć się za​pa​chem dane było tyl​ko sio​strom), lecz wy​ra​żał tak​że ży​cze​nie, by sio​stra Ma​ria Ukrzy​żo​wa​na wy​po​wia​da​ła „do​kład​ne pro​roc​twa”, tak by wszyst​ko dało się „od​gad​nąć”, zu​peł​nie „jak​by była Cy​gan​ką”. Żad​ne​go sza​cun​ku dla świę​to​ści ciot​ki. Sio​stra Ma​ria Ukrzy​żo​wa​na chwy​ta za pió​ro, po​rwa​na przez nie​od​par​ty pęd do pi​sa​nia: li​sty do ro​dzi​ny, zwłasz​cza do bra​ta Giu​sep​pe​go Ma​rii, z któ​rym pro​wa​dzi in​ten​syw​ną ko​re​spon​den​cję, li​sty do in​nych za​kon​nic z celi do celi, ale przede wszyst​kim pi​sma o te​ma​ty​ce re​li​gij​nej. Ze​bra​ne w dwóch to​mach i wy​da​ne w XIX wie​ku pod ty​tu​łem Vi​sio​ni e ri​ve​la​zio​ni (Wi​zje i ob​ja​wie​nia), czy​nią z niej waż​ną po​stać w świe​cie pi​śmien​nic​twa mi​stycz​ne​go. W Ge​par​dzie To​ma​si di Lam​pe​du​sa tak opo​wia​da o klasz​to​rze i o bło​go​sła​wio​nej Cor​be​rze (była to oczy​wi​ście Czci​god​na Słu​żeb​ni​ca Boża Ma​ria Ukrzy​żo​wa​na): „Od​wiecz​ny zwy​czaj na​ka​zy​wał, by w dzień po przy​by​ciu ro​dzi​na Sa​li​nów uda​ła się do klasz​to​ru Świę​te​go Du​cha po​mo​dlić się na gro​bie bło​go​sła​wio​nej Cor​be​ry, an​te​nat​ki księ​cia, któ​ra za​ło​ży​ła klasz​tor, upo​sa​ży​ła go, żyła w świę​to​ści i w ta​kiej​że świę​to​ści zmar​ła…”. I da​lej: „Wszyst​ko mu się tam po​do​ba​ło, po​cząw​szy od skrom​ne​go wy​po​sa​że​nia pro​stej roz​mów​ni​cy ze skle​pie​niem zwień​czo​nym her​bem Ge​par​da, z po​dwój​ny​mi kra​ta​mi, z nie​wiel​kim drew​nia​nym ko​łem do prze​ka​zy​wa​nia i od​bie​ra​nia li​stów, z do​brze do​pa​so​wa​ny​mi drzwia​mi…”.

To​ma​si di Lam​pe​du​sa opo​wia​da rów​nież, jak ksią​żę Sa​li​na „czuł się pod​nie​sio​ny na du​chu, gdy po raz dwu​dzie​sty prze​ło​żo​na snu​ła na​iw​ną opo​wieść o cu​dach bło​go​sła​wio​nej, gdy wska​zy​wa​ła kąt ogro​du, gdzie świę​ta mnisz​ka unie​ru​cho​mi​ła w po​wie​trzu wiel​ki ka​mień, któ​rym rzu​cił w nią Zły, ro​ze​źlo​ny z po​wo​du jej su​ro​wo​ści. Dzi​wił się za każ​dym ra​zem na wi​dok opra​wio​nych na ścia​nie celi dwóch sław​nych li​stów, skre​ślo​nych nie​czy​tel​nym pi​smem – je​den bło​go​sła​wio​na na​pi​sa​ła do Dia​bła, by prze​cią​gnąć go na stro​nę do​bra, dru​gi był jego od​po​wie​dzią, w któ​rej, po​dob​no, wy​ra​żał żal, iż nie może jej usłu​chać”. Bio​gra​fie sio​stry Ma​rii Ukrzy​żo​wa​nej opo​wia​da​ją o nie​mal co​dzien​nej wal​ce z dia​błem. Wal​ce du​cho​wej, rzecz ja​sna, ale cza​sem prze​cho​dzi​ła ona w fi​zycz​ne star​cia, po​zo​sta​wia​ją​ce ura​zy, za​dra​pa​nia i si​nia​ki na cie​le za​kon​ni​cy. W prze​ci​wień​stwie do tego, co twier​dzi To​ma​si di Lam​pe​du​sa, inni utrzy​mu​ją, że pró​ba uka​mie​no​wa​nia przez dia​bła na​stą​pi​ła po ostrej kłót​ni z sio​strą na te​ma​ty wy​so​ce teo​lo​gicz​ne. Wiel​ki ka​mień zo​stał za​trzy​ma​ny w lo​cie jed​nym ge​stem, z wy​cią​gnię​tej dło​ni po​pły​nął nie​wi​docz​ny flu​id, któ​ry za​blo​ko​wał jego tra​jek​to​rię. Na​stęp​nie ka​mień mięk​ko opadł na zie​mię. Zo​stał za​cho​wa​ny i po śmier​ci sio​stry Ma​rii zło​żo​ny do jej gro​bu. Mia​łem moż​li​wość obej​rzeć je​den ze sła​wet​nych li​stów wspo​mnia​nych w Ge​par​dzie, kie​dy był tym​cza​so​wo prze​cho​wy​wa​ny w skarb​cu ka​te​dry w Agri​gen​to. Cha​rak​ter pi​sma, kom​plet​nie nie​czy​tel​ne​go, ale uję​te​go w karb nie​ska​zi​tel​nie pro​stych li​nii, ma swo​je pięk​no. To bez wąt​pie​nia „wy​my​ślo​ny” al​fa​bet (G.R. Car​do​na, Sto​ria uni​ver​sa​le del​la scrit​tu​ra, Mi​la​no 1986) i tyl​ko sło​wo „nie​ste​ty” jest na​pi​sa​ne po na​sze​mu. Czy To​ma​si di Lam​pe​du​sa ma na my​śli wła​śnie to sło​wo, kie​dy opo​wia​da z le​d​wo skry​wa​ną iro​nią o żalu dia​bła, że nie może za​sto​so​wać się do na​po​mnień za​kon​ni​cy, by od​mie​nił swe ży​cie? Po​ja​wi​ły się co naj​mniej dwie hi​po​te​zy do​ty​czą​ce tych li​stów. Pierw​sza gło​si, że nie są to wca​le li​sty pi​sa​ne przez sio​strę do dia​bła. Dia​bły, jak wia​do​mo, umie​ją prze​mó​wić w każ​dym ję​zy​ku świa​ta, jest im to po​trzeb​ne do dzia​ła​nia, w prze​ciw​nym ra​zie bo​wiem mu​sia​ły​by ku​sić lu​dzi, ko​rzy​sta​jąc z ca​łe​go sta​da tłu​ma​czy. Je​śli list na​pi​sa​ła za​kon​ni​ca, to zna​czy, że zdo​ła​ła po​znać ta​jem​ny ję​zyk dia​błów, być może ten sam, z któ​re​go Dan​te cy​to​wał swo​je „Pape Sa​tan, Pape Sa​tan, alep​pe”. Ale któż mógł jej go wy​ja​wić, je​śli nie dia​beł we wła​snej oso​bie? Je​śli tak, to co chciał przez to osią​gnąć, sko​ro w ten spo​sób mi​mo​cho​dem zdra​dzał se​kre​ty dia​bel​skich za​stę​pów? Inni zaś twier​dzą, że li​sty pi​sa​ła za​kon​ni​ca, ale pod dyk​tan​do Złe​go. Po​ja​wia się za​raz ta sama kom​pli​ka​cja: skąd wie​dzia​ła, jak ma za​pi​sać to, co dyk​to​wał dia​beł? We​dle dru​giej hi​po​te​zy li​sty te zo​sta​ły wy​sła​ne za​kon​ni​cy przez dia​bła. I znów mamy pro​blem: skąd i jak Ma​ria Ukrzy​żo​wa​na mo​gła się ro​ze​znać w tym, co było na​pi​sa​ne? Poza tym au​to​ry​te​ty w dzie​dzi​nie de​mo​no​lo​gii za​cho​dzą w gło​wę, dla​cze​go li​sty nie są pod​pi​sa​ne. Dia​beł zwykł „pie​czę​to​wać” li​sty swe​go ro​dza​ju od​ci​skiem pal​ca. Przy​kła​dał ko​zią ra​ci​cę, a roz​grza​ne pie​kiel​nym ogniem ko​py​to wy​pa​la​ło ślad na per​ga​mi​nie. Na

li​stach z celi Ma​rii nie ma śla​dów przy​pa​le​nia, za​pew​ne więc są to fal​sy​fi​ka​ty. Ale ist​nie​je też praw​da sio​stry Ma​rii Ukrzy​żo​wa​nej, któ​ra opo​wie​dzia​ła nam cał​kiem ina​czej o ca​łej spra​wie. Pew​nej nocy, jak pi​sa​ła, w jej celi zja​wi​ło się nie wia​do​mo jak ani skąd paru dys​ku​tu​ją​cych ze sobą za​wzię​cie po​nu​rych ty​pów, a jej wpraw​ne oko na​tych​miast roz​po​zna​ło w nich rysy dia​bel​skie. Je​den z nich usiadł, na​pi​sał coś na kart​ce i zwró​cił się do niej groź​nym to​nem. Sio​stra nic nie zro​zu​mia​ła, tam​ci zaś po​szli so​bie, coś wy​krzy​ku​jąc, za​pew​ne prze​kleń​stwa. Wszyst​ko po​wtó​rzy​ło się ze szcze​gó​ła​mi na​stęp​nej nocy, z jed​ną róż​ni​cą: tekst za​pi​sa​ny na dru​giej kart​ce róż​nił się od pierw​sze​go. Czy​li wszyst​ko po​zo​sta​je ta​jem​ni​cą tak​że dla sio​stry Ma​rii Ukrzy​żo​wa​nej. W wie​ku dwu​dzie​stu trzech lat za​pa​dła na cho​ro​bę nie​zna​ną ów​cze​snym le​ka​rzom. Bez żad​nych wstęp​nych ob​ja​wów ani go​rącz​ki, znie​nac​ka cof​nę​ła się do sta​nu dzie​cin​ne​go. Stra​ci​ła mowę, nie po​zna​wa​ła ni​ko​go, nie była w sta​nie za​dbać o swo​je po​trze​by. Sio​stra Ma​ria Se​ra​fi​na (czy​li Fran​ce​sca To​ma​si, sio​stra Isa​bel​li, któ​ra w owym cza​sie była prze​ory​szą) wspo​mi​na, że prze​waż​nie „pła​ka​ła ni​czym dziec​ko”, nie​kie​dy śmia​ła się, siadł​szy na po​sła​niu z wy​trzesz​czo​ny​mi ocza​mi. Jak do​da​je, „ta, co ją kar​mi​ła, mu​sia​ła otwie​rać usta i uda​wać, że prze​żu​wa, wte​dy Ukrzy​żo​wa​na, przy​glą​da​jąc się jej z wiel​kim sku​pie​niem, po​wta​rza​ła do​kład​nie to samo”. Ale i w tym sta​nie „czę​sto prze​ży​wa​ła unie​sie​nia, tra​ci​ła zmy​sły i po​zo​sta​wa​ła w odrę​twie​niu”. Me​dy​cy nie mo​gli się w tym ro​ze​znać i żeby przy​wró​cić jej świa​do​mość pod​czas tych unie​sień, przy​wią​zy​wa​li ją „gru​bym po​wro​zem” do naj​sil​niej​szych sióstr, któ​re roz​cią​ga​jąc ją i szar​piąc na wszyst​kie stro​ny, usi​ło​wa​ły spro​wa​dzić ją w ten spo​sób na zie​mię. Spo​wied​nik For​tu​na​to Alot​to nie miał za to naj​mniej​szych wąt​pli​wo​ści: to sam Bóg „dzia​łał przez Ukrzy​żo​wa​ną w nad​przy​ro​dzo​ny spo​sób”. Po​dob​ne​go zda​nia była ksie​ni i po​zo​sta​łe sio​stry, po​sta​wi​ły za​tem w jej celi oł​ta​rzyk z mnó​stwem świec, po​świę​co​ny świę​te​mu mę​czen​ni​ko​wi Tra​spa​da​no, i za​czę​ły się przed nim mo​dlić. Jak za​pi​sa​ła sio​stra Se​ra​fi​na: „Ona zaś za​raz do​zna​ła unie​sie​nia, na lico wstą​pił jej ru​mie​niec, z ocza​mi w za​chwy​cie zwró​co​ny​mi na świę​te​go rze​kła: ru​bens ar​dens in​com​bu​stus i po​zo​sta​ła dłuż​szą chwi​lę w tym za​chwy​cie, nie da​jąc żad​nych oznak ży​cia”. In​ne​go razu, po przy​ję​ciu ko​mu​nii, jej twarz zmie​ni​ła się w ob​li​cze se​ra​fi​na. Po​tem po​wo​li wró​ci​ła do zwy​kłej po​sta​ci. Pod ko​niec ży​cia za​czę​ła ją uwie​rać cia​sno​ta w klasz​to​rze Świę​te​go Ró​żań​ca. Była pod​da​na cią​głej ob​ser​wa​cji przez prze​ło​żo​ne i sio​stry – pil​no​wa​no jej, by uchwy​cić choć​by naj​drob​niej​szy prze​jaw „świę​to​ści”. Na​pi​sa​ła wów​czas do bra​ta Giu​sep​pe​go Ma​rii w Rzy​mie, że chcia​ła​by, aby za​ła​twił jej „zmia​nę miej​sca”. A prze​cież na sa​mym po​cząt​ku w ko​re​spon​den​cji z tym​że bra​tem pia​ła pe​any na cześć za​let ży​cia wspól​no​to​we​go. Te​raz jed​nak czu​je się szpie​go​wa​na, oba​wia, że jej li​sty są prze​chwy​ty​wa​ne i ni​g​dy nie do​cie​ra​ją do ad​re​sa​tów. Pi​sze, że chcia​ła​by tra​fić do „miej​sca bar​dziej od​osob​nio​ne​go i gdzie prak​ty​ku​je się więk​szą po​ku​tę”, po czym do​da​je: „Tego wszyst​kie​go tu​taj nie znaj​du​ję, bo wpro​wa​dzam w błąd in​nych, sko​ro oni

uwa​ża​ją mnie za ko​goś, kim nie je​stem; je​stem tyl​ko grzesz​ni​cą, choć oni są​dzą, żem świę​ta”. Brat te​atyn, przy​szły kar​dy​nał i świę​ty, ni​g​dy nie pa​trzył przy​chyl​nie na mi​stycz​ne wzlo​ty swej sio​stry, nie​zwłocz​nie re​la​cjo​no​wa​ne mu przez dru​gą sio​strę, prze​ory​szę. To​też jego od​po​wiedź jest su​ro​wa i bez​względ​na: „Są​dzisz, Pani, żeś wy​wio​dła w pole cały świat fał​szy​wym świa​dec​twem. Ale nie wiem, co w ta​kim ra​zie ro​zu​mieć przez świat: bo po​mi​nąw​szy zmar​łe​go już spo​wied​ni​ka i parę jesz​cze osób, świat cały nie ma po​ję​cia o ist​nie​niu Pal​my i tam​tej​sze​go klasz​to​ru”. Bądź​my jed​nak ostroż​ni. Z za​cho​wa​nych li​stów moż​na wy​wnio​sko​wać, że Ma​ria Ukrzy​żo​wa​na mia​ła inne, mniej zna​ne ce​chy. Jak się wy​da​je, jej ide​ał mi​stycz​ny nie za​wsze po​le​gał na „roz​to​pie​niu sie​bie”, prze​ciw​nie: mia​ła sil​ne pra​gnie​nie dzia​ła​nia, stłam​szo​ne przez wa​run​ki, w ja​kich przy​szło jej żyć. Cza​sa​mi moż​na było od​nieść wra​że​nie, że mi​stycz​ny bez​ruch to tyl​ko do​ko​na​ne z za​ci​śnię​ty​mi zę​ba​mi, w imię po​słu​szeń​stwa, wy​rze​cze​nie się ży​cia zo​rien​to​wa​ne​go na kon​kret​ne osią​gnię​cia. W po​ło​wie lat osiem​dzie​sią​tych usi​ło​wa​ła w ja​kiś spo​sób „wy​rwać się” z klasz​to​ru, żeby za​ło​żyć nowe zgro​ma​dze​nie w Scic​li, ale jej w tym prze​szko​dzo​no. W li​stach na​rze​ka​ła na „na​sze ska​mie​nia​łe cza​sy” w po​rów​na​niu z „bło​go​sła​wio​ny​mi cza​sa​mi, gdy świę​ci apo​sto​ło​wie i mę​czen​ni​cy Chry​stu​so​wi nie próż​no​wa​li ani chwi​li, gło​sząc na​szą świę​tą wia​rę”. Wszyst​kie te pra​gnie​nia nie wy​cho​dzą poza li​sty pi​sa​ne do bra​ta. Jest już za póź​no, sio​stra jest ska​za​na na wi​ze​ru​nek, jaki w du​żym stop​niu sama so​bie stwo​rzy​ła. Zmar​ła w 1699 roku, na​tu​ral​nie w au​rze świę​to​ści. Cie​ka​wość i wścib​stwo bliź​nich nie zo​sta​ły jej oszczę​dzo​ne na​wet po śmier​ci. Cia​ło za​kon​ni​cy do​słow​nie się roz​ło​ży​ło, roz​pa​dło na ka​wał​ki, tyle par rąk chcia​ło go do​tknąć. Oto, co pi​sa​ła nie​za​wod​na, jak za​wsze, sio​stra Se​ra​fi​na: „Ha​bit i cały jej ubiór zna​leź​li​śmy prze​siąk​nię​ty wodą, gło​wa z szy​ją ode​rwa​ła się od ra​mion, po​dob​nie ręce od​pa​dły w ca​ło​ści – od łok​ci po dło​nie były po​kry​te jak​by bia​łym osa​dem, od łok​ci do ra​mion po​zo​sta​ły na​gie ko​ści, gło​wa, to zna​czy czasz​ka, nie​na​ru​szo​na, w środ​ku zaś mięk​ki, nie​zep​su​ty mózg, jak u ży​we​go czło​wie​ka. Po​wo​li wy​ję​to go z gło​wy, a Jego Eks​ce​len​cja bi​skup oraz wie​leb​ny opat trzy​ma​li ją czu​le w dło​niach przez dłuż​szy czas, ca​łu​jąc raz po raz tę bło​go​sła​wio​ną gło​wę. Mózg prze​ło​żo​no do pu​deł​ka, wy​ło​żo​ne​go tka​ni​ną i watą, po czym wło​żo​no do trum​ny, tak samo uczy​nio​no z zę​ba​mi i mnó​stwem drob​nych ko​ste​czek. Tors był wy​pa​tro​szo​ny, ale chy​ba nie cały, tyl​ko od pier​si w górę… Wnętrz​no​ści, ba​da​ne wzro​kiem i do​ty​kiem, wy​glą​da​ły na nie​na​ru​szo​ne, choć pod​su​szo​ne i skur​czo​ne, w brzu​chu nie bra​ko​wa​ło ni​cze​go, żo​łą​dek w ca​ło​ści i inne czę​ści bar​dziej z tyłu. Ko​la​na, nogi i sto​py w do​brym sta​nie, z wy​jąt​kiem sa​mych czub​ków, całe i bia​łe, ko​la​no wy​gię​te, nie​da​ją​ce się roz​pro​sto​wać, jak u Chry​stu​sa przy​bi​te​go do krzy​ża”. Sio​stra Se​ra​fi​na na​pi​sa​ła na po​cząt​ku swo​jej re​la​cji, że ona z całą resz​tą wzię​ła zwło​ki, „by je opo​rzą​dzić”, a skoń​czy​ło się na nie​udol​nej au​top​sji.