kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 857 473
  • Obserwuję1 378
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 671 037

Camilleri Andrea - Skrzydła Sfinksa - (11. Komisarz Montalbano)

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :943.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
C

Camilleri Andrea - Skrzydła Sfinksa - (11. Komisarz Montalbano).pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu C CAMILLERI ANDREA Cykl: Komisarz Montalbano
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 171 stron)

ANDREA CAMILLERI SKRZYDŁA SFINKSA Przełożyła Monika Woźniak

1 Gdzie się podziały te wczesne poranki, kiedy budził się z poczuciem czystego, niczym nieuzasadnionego szczęścia? Nie miało to nic wspólnego z tym, że dzień był bezchmurny i bezwietrzny, prześwietlony słońcem. Nie, to było niezależne od jego meteoropatycznej natury, raczej jakby poczucie harmonii z całym bożym światem. Jak gdyby był idealnie zestrojony z zegarem słonecznym i znajdował się dokładnie w tym punkcie wszechświata, który został mu przypisany w chwili urodzenia. Głupoty? Fantazje? Możliwe. Chodzi o to, że kiedyś tym odczuciem mógł się rozkoszować dość często, ale już od dobrych kilku lat opuściło go ono na dobre. Znikło. Rozwiało się. Co więcej, wczesne godziny poranne budziły w nim raczej odruch niechęci, instynktowną odrazę do tego, co miał przynieść nowy dzień, nawet jeśli nie zapowiadał się jakoś szczególnie nieprzyjemnie. Potwierdzało to jego zachowanie zaraz po przebudzeniu. Teraz, jak tylko podniósł powieki, zaraz je zamykał i jeszcze kilka sekund leżał w ciemności, podczas gdy kiedyś po prostu otwierał oczy i niemal je wytrzeszczał, chciwie chwytając światło dnia. „To na pewno z powodu wieku” - pomyślał. Ta konkluzja od razu zirytowała drugiego Montal - bana. Bo trzeba wiedzieć, że od kilku lat w komisarzu współistniało dwóch Montalbanów, nieustannie ze sobą skłóconych. Kiedy jeden z nich coś mówił, drugi zaraz twierdził coś zupełnie przeciwnego. Teraz też. „A cóż to za gadanie o wieku? - powiedział drugi Montalbano. - Jak to możliwe, żebyś w wieku pięćdziesięciu sześciu lat czuł się stary? Chcesz znać najprawdziwszą prawdę?” „Nie” - odpowiedział pierwszy Montalbano. „I tak ci powiem. Chcesz się czuć staro, bo tak ci wygodniej. Zmęczyłeś się tym, kim jesteś i co robisz, więc tworzysz sobie alibi starości. Skoro czujesz się stary, to czemu nie napiszesz podania o zwolnienie i nie rzucisz wszystkiego w diabły?” „A co będę robił potem?” „Będziesz na emeryturze. Kupisz sobie psa, żeby ci dotrzymywał towarzystwa, rano będziesz wychodził po gazetę, będziesz siadał na ławce, spuszczał psa ze smyczy i zabierał się do czytania, zaczynając od nekrologów”. „Dlaczego od nekrologów?” „Bo kiedy przeczytasz, że zmarł jakiś twój rówieśnik, a ty jeszcze żyjesz, poczujesz

się lepiej i pomoże ci to przeżyć co najmniej następną dobę. Po godzinie...” „Po godzinie poślesz do wszystkich diabłów siebie i swojego psa” - odrzekł pierwszy Montalbano, zmrożony tą wizją. „No to przestań pieprzyć, wstawaj i idź do pracy” - powiedział stanowczo drugi Montalbano. Telefon zadzwonił, akurat gdy brał prysznic. Poszedł odebrać jak stał, zostawiając za sobą mokre ślady na podłodze. Adelina i tak potem posprząta. - Panie komisarzu, co ja narobiłem, zbudziłem pana? - Nie, Catare, już wstałem. - Na pewno, panie komisarzu? Nie że mnie pan komplementuj e? - Nie, bądź spokojny. Co się stało? - Panie komisarzu, cóż to może być, jak ja do pana tak rano telefonię? - Catare, czy ty masz pojęcie, że nigdy nie dzwonisz do mnie z jakąś dobrą wiadomością? Na chwilę zapadło milczenie, po czym Catarella powiedział płaczliwie: - Ach panie komisarzu, panie komisarzu! Czemuż pan tak mówi? Żeby mi było przykro, pan chce? Toż ja bym panu co rano telefonił z dobrą nowiną, no nie wiem, że pan trzydzieści miliardów w superlotka wygrał albo że pana szefem policji zrobili... Montalbano nie usłyszał odgłosu otwieranych drzwi i nagle znalazł się na wprost Adeliny, która, jeszcze z kluczem w ręce, gapiła się na niego. Dlaczego przyszła tak wcześnie? Zawstydzony, odwrócił się odruchowo w stronę telefonu, aby zasłonić swoje męskie atrybuty. Z jakiegoś powodu tylna część męskiego ciała budzi mniejsze zgorszenie niż przednia. Gospodyni szybko poszła do kuchni. - Catare, chcesz się przekonać, że wiem, dlaczego do mnie dzwonisz? Znaleziono trupa. Mam rację? - Tak i nie, panie komisarzu. - W czym się pomyliłem? - Bo on nie trup, ale truposzka. - Słuchaj, a nie ma komisarza Augella? - On już na miejsce udał się, panie komisarzu. Ale taką małą chwileczkę temu pan komisarz mi zatelefonił, żebym zatelefonił do pana komisarza, bo mówi tak: lepiej, żeby pan komisarz osobiście we własnej osobie się tam udał. - Gdzie ją znaleźli? - W Sarsetto, panie komisarzu, zaraz przy tym amerykańskim moście.

To znaczy daleko, przy drodze do Montelusy. A on nie miał najmniejszej ochoty siadać za kierownicę. - Przyślij mi samochód. - Samochody zagarażowane są, ale wyjechać nie mogą, panie komisarzu. - Zepsuły się wszystkie naraz? - Nie, panie komisarzu, działające są. Tylko że pieniądze na benzynę skończyły się. Fazio zatelefonił do Montelusy i mu powiedzieli, żeby miał cierpliwość, to za kilka dni przyślą, ale nie przysłali... To teraz mogą jeździć tylko radiowozy i eskorta posła Garruso. - On się nazywa Garrufo, Catare. - Niech się nazywa, jak się nazywa. Wystarczy, że pan wie, o kim ja tu mówię. Cholera! Komisariaty nie miały benzyny, sądy papieru, szpitale termometrów, a dogorywający rząd deliberował tymczasem nad mostem nad cieśniną. Za to dla bezużytecznej eskorty dla ministrów, wiceministrów, podsekretarzy, szefów wydziałów, posłów, delegatów regionalnych, rzeczników, asystentów benzyny nigdy nie brakowało. - Zawiadomiłeś prokuraturę, ludzi z sądówki i doktora Pasąuano? - Tak, tak. Ale doktor Guaspano, on się raczej wkurzył. - Dlaczego? - Powiedział tak: on daru telepacji nie ma, i nie dojedzie wcześniej niż za dwie godziny. Panie komisarzu, a może mię pan objaśnić? - Mów. - O co chodzi z tą telepacją? - Teleportacja to umiejętność przemieszczania się w przestrzeni w ułamku sekundy. Powiedz Augellowi, że już jadę. Wrócił do łazienki, ubrał się. - Kawa gotowa - zawołała Adelina. Gdy wszedł do kuchni, popatrzyła na niego i powiedziała: - A wie pan, że z pana jeszcze piękny mężczyzna? „Jeszcze? Co to znaczy jeszcze?” - zasępił się. Ale zaraz odezwał się Montalbano drugi: „O nie! Nie możesz się wkurzać! Sam sobie przeczysz, godzinę temu czułeś się stary i niedołężny!” Lepiej zmienić temat. - Dlaczego dzisiaj przyszłaś wcześniej? - Bo muszę złapać autobus do Montelusy, żeby porozmawiać z sędzią Sommatinem.

Sędzią nadzorującym więzienie, gdzie był „zatrzymany” Pasquale, młodszy syn Adeliny, notoryczny złodziejaszek, którego sam Montalbano aresztował dwa razy i któremu trzymał do chrztu pierworodnego syna. - Jest nadzieja, że sędzia zgodzi się na areszt domowy. Kawa była świetna. - Daj mi drugą filiżankę, Adeli. Skoro doktor Pasąuano miał się zjawić późno, nie było sensu się spieszyć. Za starożytnych Greków Salsetto było rzeką, w czasach rzymskich stało się rzeczułką, w epoce zjednoczenia Włoch zmieniło się w strumień, w okresie faszy zmu - w mały śmierdzący strumyczek, a kiedy nastała demokracja - w nielegalne wysypisko. W 1943, kiedy alianci lądowali na Sycylii, wybudowali nad suchym już korytem żelazny most, który kilka lat później zniknął w ciągu jednego dnia, rozebrany przez zbieraczy złomu. Została tylko nazwa. Montalbano zaparkował na placu, na którym stało pięć radiowozów, dwa prywatne samochody i furgonetka z kostnicy. Wszystkie radiowozy były z Montelusy, prywatne samochody należały do Mimi Augella i Fazia. „Jak to jest, że w Montelusie kąpią się w benzynie, a my nie mamy nic?” - zadał sobie pytanie zbity z tropu komisarz. Przezornie nie udzielił sobie na nie odpowiedzi. Augello podszedł do niego, gdy tylko zobaczył, że wysiada z samochodu. - Mimi, nie mogłeś się sam podrapać po jajach? - Salvo, mnie już nie nabierzesz. - Co to znaczy? - To znaczy, że gdybym cię tu nie ściągnął, to potem byś mi pieprzył bez końca, „a czemu mi nie powiedziałeś tego, a czemu mi nie powiedziałeś tamtego”... - Co to za jedna? - Nieżywa - odpowiedział Augello. - Mimi, takie odzywki są gorsze od zdradzieckiego strzału z rewolweru. Jeśli mnie uraczysz kolejną, zastrzelę cię w obronie własnej. Zapytam jeszcze raz: co to za jedna? - Młoda dziewczyna, niewiele więcej niż dwadzieścia lat. Musiała być piękna. - Ustaliliście tożsamość? - Jakim cudem? Jest naga, ani śladu ubrania, torebki... Podeszli na skraj placu. Wąska stroma ścieżka prowadziła jakieś dziesięć metrów w dół do wysypiska. Przy samym jej końcu stała grupka osób, wśród których Montalbano rozpoznał Fa - zia, szefa sądówki i doktora Pasquano, pochylonego nad czymś, co wyglądało jak manekin. Natomiast

prokurator Tommaseo stał w połowie ścieżki i od razu zobaczył komisarza. - Niech pan na mnie poczeka, Montalbano, zaraz wejdę na górę. - Jak to? Pasąuano już przyjechał? - spytał Montalbano. Mimi popatrzył na niego zdziwiony. - A czemu by go miało nie być? Przyjechał pół godziny temu. Najwyraźniej doktor po prostu zgrywał się przed biednym Catarellą. Pasąuano był znany ze swej kłótliwości i zależało mu na podtrzymaniu tej opinii, toteż czasami lubił robić sceny, żeby jej nie stracić. - Nie zejdzie pan? - spytał Tommaseo. Sapał głośno, wspinając się pod górę. - A po co mam schodzić? Pan już ją widział. - Musiała być piękna. Cudowne ciało - odpowiedział prokurator z oczkami świecącymi z podniecenia. - Jak ją zamordowano? - Strzał w twarz z rewolweru dużego kalibru. Zmasakrowana nie do rozpoznania. - Dlaczego sądzi pan, że to był rewolwer? - Bo ci z sądówki nie znaleźli łuski. - Jaki według pana był przebieg wydarzeń? - Ależ to oczywiste, mój drogi! Jasne jak słońce! Para podjeżdża na placyk, wysiada z samochodu, schodzi po ścieżce w dół, aby znaleźć ustronne miejsce. Dziewczyna rozbiera się, a następnie, po odbyciu stosunku płciowego... Zatrzymał się, oblizał wargi i przełknął ślinę, wyobrażając sobie stosunek. -...mężczyzna strzela jej prosto w twarz. - Dlaczego? - No cóż, to będziemy musieli ustalić. - A nie wie pan, czy świecił księżyc? Tommaseo popatrzył na niego zdumiony - No wie pan, to nie była romantyczna schadzka, nie potrzebowali księżyca, chodziło tylko o... - Zrozumiałem, o co chodziło, panie prokuratorze. Miałem tylko na myśli, że skoro noce mamy ostatnio bezksiężycowe, powinniśmy tu znaleźć raczej dwa trupy. Tommaseo zgłupiał kompletnie. - Dlaczego dwa? - Bo schodząc po ścieżce w ciemnościach, niewątpliwie oboje skręciliby sobie karki. - Ależ co pan opowiada! Mieli pewnie latarkę! Wiedzieli, co robią! No cóż, niestety,

muszę uciekać. Zdzwo - nimy się, do widzenia. - A ty, też myślisz, że tak to się odbyło? - spytał Montalbano Augella, gdy Tommaseo już sobie poszedł. - Moim zdaniem to są jak zwykle erotyczne fantazje Tommasea! Dlaczego mieliby schodzić do wysypiska, żeby odbyć stosunek? Śmierdzi tam tak, że oddychać nie można! I biegają szczury wielkie jak koty! Mogli to zrobić tutaj, na placyku, który słynie z tego, że jest ulubionym miejscem pieprzenia się wszystkich par w okolicy. Popatrzyłeś na ziemię? Pełno tu prezerwatyw. - Zwróciłeś na to uwagę prokuratorowi? - Oczywiście. Wiesz, co mi odpowiedział? - Mogę sobie wyobrazić. - Odpowiedział, że może zeszli do wysypiska, bo kopulowanie w gównie bardziej ich podniecało. Upodobanie do perwersji, rozumiesz. Coś takiego może przyjść do głowy tylko takiemu typowi jak Tommaseo! - Dobrze. Ale jeśli dziewczyna nie była prostytutką, to może na tym placyku, gdzie zatrzymuje się tyle samochodów i ciężarówek... - Salvo, ciężarówki, które przyjeżdżają do wysypiska, nie zatrzymują się tutaj. Pozbywają się ładunku po drugiej stronie, gdzie jest wygodny zjazd, odpowiedni dla ciężkich pojazdów. Nad krawędzią stromizny pojawiła się głowa Fazia. - Dzień dobry, panie komisarzu. - Długo im jeszcze zejdzie? - Nie, najwyżej pół godziny. Montalbano nie miał ochoty spotkać się z Vannim Arquą, szefem sądówki. Żywił do niego głęboką antypatię, całkowicie odwzajemnioną. - Już tu są - powiedział Mimi. - Kto? - Popatrz w tamtą stronę - powiedział Augello, pokazując w kierunku Montelusy. Z ubitej drogi prowadzącej od szosy do wysypiska unosił się tuman kurzu, który zapowiadał nadejście tornada. - Rany boskie, dziennikarze! - krzyknął komisarz. Musiał im dać cynk ktoś z prokuratury - Zobaczymy się w komisariacie - powiedział Montalbano, idąc wielkimi krokami do samochodu.

- Ja wracam na dół - odpowiedział Augello. Prawdziwym powodem, dla którego nie zszedł na wysypisko, było to, że kiedy dowiedział się od Augella, że chodzi o młodą, mniej więcej dwudziestoletnią dziewczynę, nie chciał zobaczyć tego, co musiałby zobaczyć. Dawniej napawał go lękiem widok umierających, ale martwi już nie robili na nim takiego wrażenia. Jednak od kilku lat nie mógł znieść widoku młodych ludzi, którzy zostali zamordowani. Rodził się w nim wtedy bezsilny bunt przeciw temu, co uważał za pogwałcenie praw natury, za rodzaj największego świętokradztwa, choćby nawet chodziło o przestępcę czy mordercę, który sam pozbawił kogoś życia. Nie mówiąc już o dzieciach! Kiedy w telewizji pokazywano ciała dzieci zabitych na wojnie czy zmarłych z głodu lub z powodu choroby, wyłączał odbiornik. - To twój niezaspokojony instynkt ojcowski - podsumowała z nieskrywaną złośliwością Livia, kiedy zwierzył się jej ze swoich odczuć. - Nigdy nie słyszałem o instynkcie ojcowskim, zawsze mówi się o niezaspokojonym instynkcie macierzyńskim - odpowiedział. - Jeśli to nie jest sprawa instynktu ojcowskiego - dorzuciła Livia - to może masz kompleks dziadka. - Jakim cudem mogę mieć kompleks dziadka, skoro nigdy nie byłem ojcem? - Co to ma do rzeczy? Wiesz, co to takiego ciąża urojona? - Kiedy kobieta ma wszystkie objawy ciąży, chociaż nie jest brzemienna. - No właśnie. Ty cierpisz na dziadkowość urojoną. I naturalnie skończyło się okropną kłótnią. Już w drzwiach komisariatu usłyszał, jak Catarella mówi ze zdenerwowaniem w głosie: - Nie, panie kwestorze, pan komisarz nie może się fatygować do telefonu, bo on nie ma daru telepacji. On teraz w Sarsetto znajduje się, bo... halo? Halo? Co on zrobił? Słuchawkę odwiesił? Halo? Zobaczył Montalbana. - Ach, panie komisarzu, panie komisarzu! Ten pan to był pan kwestor! - Czego chciał? - On tego nie powiedział, panie komisarzu. Powiedział tylko tak, że on chce z panem się zmówić bardzo pilnie. - Dobrze, oddzwonię za chwilę. Na biurku piętrzył się stos papierów do podpisania. Na sam widok zrzedła mu mina. Nie czuł się na siłach zabrać się do nich akurat tego ranka. Wrócił na dół, przeszedł obok

dyżurki Catarelli. - Zaraz wracam. Idę na kawę. Po kawie wypalił papierosa i postanowił się przejść. Wrócił na komisariat i zadzwonił do kwestora. - Tu Montalbano. Na pana rozkazy. - Niech mnie pan nie rozśmiesza! - Dlaczego, co zrobiłem? - Powiedział pan: na pana rozkazy! - A co powinienem był powiedzieć? - Nie chodzi o to, co pan ma mówić, tylko co pan ma robić. Ja wydaję rozkazy, ale co pan robi z moimi rozkazami, o tym nie chcę nawet myśleć! - Panie kwestorze, nigdy nie ośmieliłbym się robić z nimi tego, co pan sugeruje. - Dajmy już spokój, są ważniejsze sprawy. Jak się skończyła sprawa z Malutkim? Montalbano zbaraniał. Z jakim malutkim? O jakiego malucha chodziło? - Panie kwestorze, ja o tym dziecku nic nie wiem. - Na głowę pan upadł? Jakie dziecko? Giulio Piccolo nazywa się Malutki, ale ma z sześćdziesiąt lat! A teraz proszę posłuchać uważnie i potraktować moje słowa jako ultimatum: do jutra rana oczekuję wyczerpującej odpowiedzi na piśmie! Rozłączył się. Bez wątpienia sprawa dotycząca tego Giulia Piccolo, z której kompletnie nic nie pamiętał, znajdowała się gdzieś w stosie papierów piętrzących się na biurku. Czy miał odwagę zabrać się do ich uporządkowania? Wyciągnął powoli rękę i chwycił leżącą na wierzchu teczkę błyskawicznym ruchem, jak się chwyta jadowitego węża, który mógłby ukąsić. Otworzył ją i przetarł oczy. Dotyczyła właśnie sprawy Giulia Piccolo. Przyszła mu chęć, by paść na kolana i podziękować świętemu Antoniemu za sprawienie cudu. Zaczął czytać. Pan Giulio Piccolo zgłosił pożar w swoim sklepie z tkaninami. Straż pożarna ustaliła, że było to podpalenie. Pan Piccolo oświadczył, że spalono mu sklep, bo nie chciał płacić haraczu mafii. Policja sądziła jednak, że sklep podpalił sam Piccolo, żeby otrzymać odszkodowanie. Coś jednak się nie zgadzało. Giulio Piccolo urodził się w Licacie, mieszkał w Licacie, jego sklep znajdował się przy głównej ulicy w Licacie. Dlaczego więc sprawa trafiła do Montalbana, a nie do komisariatu w Licacie? Proste - bo w kwesturze w Montelusie pomylili Licatę z Vigatą. Montalbano wziął długopis i napisał na arkuszu urzędowego papieru: „Szanowny Panie Kwestorze, nic nie pomoże, bo Vigata to nie Licata, a Licata to nie Vigata. Odpowiedzi Panu nie dałem, nie dlatego, że nie umiałem czy chciałem przysłużyć się mafii, lecz z szacunku dla geografii”.

Podpisał i przybił pieczątkę. Biurokracja rozbudziła w nim wenę poetycką. Rymy były co prawda dziadowskie, ale BonettiAlderighi i tak na pewno nie zauważy, że dostał odpowiedź wierszem. Montalbano zawołał Catarellę, oddał mu sprawę Piccola oraz list, kazał wpisać wszystko do dziennika nadawczego i wysłać do kwestora.

2 Niedługo potem zjawił się w drzwiach Mimi Augello, który właśnie wrócił z wysypiska. Wyglądał jak chmura gradowa. - Wejdź. Skończyliście? - Tak. Usiadł na krawędzi krzesła. - Co jest, Mimi? - Muszę pędzić do domu, bo kiedy wracałem na komisariat, zadzwoniła Beba, że mnie potrzebuje, bo Salvuzzo ma kolkę i płacze, a ona nie jest w stanie go uspokoić. - Często mu się to zdarza? - Na tyle, że porządnie daje mi w kość. - Nie mówisz jak troskliwy tatuś. - Gdybyś ty miał takiego płaczliwego bachora, wyrzuciłbyś go przez okno. - Ale czy Beba nie powinna zadzwonić raczej do lekarza niż do ciebie? - Pewnie. Ale Beba nie zrobi nic, jeśli nie ma mnie u boku. Sama nie potrafi podjąć żadnej decyzji. - No dobrze, powiedz mi, co masz do powiedzenia, i leć do domu. - Udało mi się pogadać z Pasquanem. - Powiedział ci coś? - Wiesz, jaki on jest. Każde morderstwo traktuje jak osobistą obrazę. Jak gdyby ktoś chciał mu zrobić specjalnie na złość. I z każdym rokiem robi się coraz gorszy. Boże, co za człowiek! W głębi ducha Montalbano pomyślał, że doskonale rozumie Pasquana. - Może zmęczyło go ćwiartowanie trupów. No, mów. - Między jednym przekleństwem a drugim udało mi się z niego wyciągnąć, że jego zdaniem dziewczyny nie zamordowano w miejscu, w którym została znaleziona. - Czekaj, a kto ją znalazł? - Niejaki Salvatore Aricó. - A co on tam robił o świcie? - Ten człowiek każdego ranka odwiedza wysypisko, żeby szukać czegoś, co się nadaje do odzysku. Naprawia to i sprzedaje. Wyjaśnił mi, że znajduje wiele przedmiotów prawie nowych, niemal nieużywanych. - Mimi, jeszcze nie wiesz, że żyjemy w społeczeństwie konsumpcyjnym?

- Aricó zobaczył dzisiaj ciało, jak tylko zjawił się na wysypisku, i zadzwonił do nas z komórki. Kiedy go przesłuchałem, stwierdziłem, że nie wie nic ponad to, co już nam powiedział. Wziąłem od niego adres i telefon i pozwoliłem mu iść do domu, bo był ogromnie wstrząśnięty i co chwila zbierało mu się na wymioty. - Mówiłeś, że zdaniem doktora dziewczynę zamordowano w innym miejscu. - Właśnie tak. Na wysypisku nie było praktycznie żadnych śladów krwi. Tymczasem powinny były być, i to dużo. Poza tym Pasquano odkrył na jej ciele rany i otarcia spowodowane tym, że kiedy została zrzucona z nasypu, musiała, spadając, obijać się o nierówności terenu. - Rany nie mogły być wynikiem szamotania się z zabójcą? - Pasąuano to wyklucza. - A on raczej się nie myli. Na placyku, na którym parkują samochody, znaleziono ślady krwi? - Też nie. - To potwierdza tezę Pasąuana, że przywieziono ją tam już po zabójstwie. Być może w bagażniku. Doktor był w stanie ustalić przybliżony czas zgonu? - To jest właśnie najbardziej interesujące. Mówi, że będzie miał pewność dopiero po zrobieniu sekcji zwłok, ale na oko ocenia, że zamordowano ją co najmniej dobę przed odnalezieniem ciała. A to było rzeczywiście dziwne. - Dlaczego ktoś miałby przez cały dzień wozić zwłoki? Mimi rozłożył ręce. - Nie mam pojęcia, ale na to wygląda. I jest jeszcze jedna rzecz, która być może, ale tylko być może, ma jakieś znaczenie. Ciało leżało na wznak, a Pasąuano w pewnej chwili je odwrócił. - No i? - Na lewym ramieniu, blisko łopatki, dziewczyna miała tatuaż przedstawiający motyla. - No cóż, to się może przydać do identyfikacji. Ludzie z sądówki zrobili zdjęcia? - Tak. Powiedziałem im, żeby je nam przysłali. Nie robię sobie jednak zbyt wielkich nadziei. - Dlaczego? - Wiesz, że zanim się ożeniłem, zmieniałem często dziewczyny? - Pamiętam, zakasowałeś samego don Giovanniego. No i co w związku z tym? - Najpopularniejszy tatuaż wśród dziewczyn to właśnie motyl. Robią go sobie na

wszystkich częściach ciała. Pomyśl, że raz odkryłem motylka nawet na... - Oszczędź mi szczegółów - poprosił komisarz. - Pozdrów ode mnie Bebę, a teraz przyślij mi Catarellę. Po dziesięciu minutach zjawił się Catarella. - Ach, panie komisarzu, niech zostanę wybaczony, ale Cuzzaniti stracił czas, zapisując do dziennika nadawczego. On się nie dorozumiewał, czy numer do dania sprawy to jest trzy tysiące siedemset pięć czy trzy tysiące siedemset sześć. Potem Cuzzaniti i ja rozwiązaliśmy problem. - Jaki numer daliście? - Daliśmy oba, panie komisarzu. Trzy tysiące siedemset pięćdziesiąt sześć. Teraz to już i za sto lat nikt nie odnajdzie teczki z dokumentami tej sprawy. - Posłuchaj, Catare. Przejrzyj w komputerze listę osób zaginionych i sprawdź, czy nikt nie zgłosił zaginięcia dwudziestoletniej dziewczyny z motylem wytatuowanym na lewej łopatce. - Jakim motylem? - Skąd mam, kurwa, wiedzieć? Jakimś motylem. - Już się robi, panie komisarzu. Zjawił się Fazio. Wszedł i usiadł. - Doktor Pasąuano twierdzi, że dziewczyna... -...została zabita w innym miejscu. Wiem, powiedział mi Augello. A jakie jest twoje zdanie? - Zgadzam się z tym. I jestem przekonany, że dziewczynę rozebrano do naga już po zamordowaniu. - Czemu tak uważasz? - Bo gdyby ją zamordowano, kiedy była naga, piersi i ramiona byłyby zalane krwią. Tymczasem ciało jest czyste. I pamiętaj, że od tygodnia nie padało. - Rozumiem. Krew zabrudziła ubrania, które dziewczyna miała na sobie, a nie skórę. - Właśnie tak. Poza tym otarcia, zadrapania i rany na ciele wskazują na to, że zrzucono ją z nasypu nagą. Gdyby była ubrana, obrażeń byłoby o wiele mniej. Na dodatek została pogryziona. Montalbano podskoczył na krześle. Poczuł gwałtowny przypływ mdłości. - Jak to pogryziona?! Gdzie? - Ma trzy ślady po ukąszeniach na prawym udzie. Ale doktor Pasąuano nie chciał o tym rozmawiać, chce je najpierw dokładnie obejrzeć, żeby ustalić, czy ugryzł ją człowiek, czy

zwierzę. - Miejmy nadzieję, że zwierzę. Brakowało im tylko mordercy, który był wilkołakiem! Człowieka bestii! - Powiedział ci, kiedy zrobi sekcję? - Jutro wczesnym rankiem. Przybiegł zdyszany Catarella z kartką w ręce. - Znalazłem na liście tylko jedną dwudziestolatkę. Serokopię zrobiłem. Ale tu nie mówi się o motylu. - Daj ją Faziowi. Fazio wziął kartkę, popatrzył na nią i oddał Catarelli. - To nie ona. - Jakim cudem możesz być taki pewny? - spytał komisarz. - Bo ta jest brunetką, a tamta była blondynką. - Zmarła nie mogła sobie ufarbować włosów? - Chyba pan żartuje, panie komisarzu! Catarella wyszedł bardzo rozczarowany. - Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że ta dziewczyna nie była dziwką - powiedział Fazio. - Pewnie dlatego, że dzisiaj trudno powiedzieć, kto to jest dziwka. Fazio popatrzył na niego zdumiony. - Panie komisarzu, nie tylko dzisiaj, ale jak świat światem dziwka to kobieta, która sprzedaje swoje ciało za pieniądze. - To za łatwe, Fazio. - Może pan to wyjaśnić? - Dam ci przykład. Weź ładną dwudziestoletnią dziewczynę z biednej rodziny. Ktoś jej proponuje, żeby spróbowała sił w filmie, ale ona odmawia, bo jest uczciwa i obawia się, że w takim środowisku mogłaby zejść na złą drogę. Potem spotyka pięćdziesięcioletniego rekina biznesu, odpychającego, ale za to bardzo bogatego, który chce się z nią ożenić. Dziewczyna się zgadza. Nie kocha tego mężczyzny, nie pociąga jej, różnica wieku jest zbyt duża, ale myśli sobie, że z czasem się do niego przywiąże. Biorą ślub i ona zachowuje się nienagannie jako żona. Więc czy, zgodnie z twoją definicją, ta dziewczyna, godząc się wyjść za bogatego biznesmena, nie sprzedała swojego ciała za pieniądze? Jak najbardziej. Ale czy sądzisz, że masz prawo nazywać ją dziwką? - Co pan, panie komisarzu! Rzuciłem myśl, a pan zrobił z tego całą opowieść. - Dobrze, już dobrze, zostawmy to. Dlaczego uważasz, że nie była prostytutką?

- Cóż, nie miała szminki. Nie była umalowana. Zadbana i czysta, ale bez przesady. No co mam powiedzieć, takie odniosłem wrażenie. I bardzo proszę, niech pan nie robi z tego następnej powieści. - Kiedy sądówka prześle nam zdjęcia? - Dzisiaj po obiedzie. - No to na razie mogę wyjść. Zobaczymy się później. Kiedy zbliżył się do restauracji, zobaczył, że żaluzje są opuszczone do połowy. Schylił się i wszedł. Stoły były nakryte, ale nie było ani jednego gościa. Z kuchni nie dochodził żaden zapach. Enzo, właściciel i kelner, siedział sobie spokojnie, oglądając telewizję. - Dlaczego nikogo nie ma? - Panie komisarzu, po pierwsze, jest poniedziałek, mamy wolne. Ale pan raczył o tym zapomnieć. Poza tym jest jeszcze wcześnie, nie ma nawet pół do pierwszej. - No to pójdę sobie. - Ależ co pan mówi! Proszę usiąść! Jeśli nie było jeszcze nawet pół do pierwszej, to dlaczego był taki głodny? Potem sobie przypomniał, że poprzedniego wieczoru nie jadł kolacji. To przez ten długi telefon od wojowniczo nastawionej Livii, która uparła się, żeby zrobić podsumowanie bankructwa ich związku, przerywane wzajemnymi oskarżeniami i przeprosinami, zupełnie zapomniał o postawionej na gazie patelni, na której odgrzewał danie przygotowane przez Adelinę. A potem, zdenerwowany tą rozmową telefoniczną, nie miał już nawet ochoty pokrzepić się serem tumazzo i oliwkami z lodówki. - Panie komisarzu, przywieźli mi piękne homary. - Duże czy małe? - I takie, i takie. - To poproszę dużego. Ugotowanego, bez żadnych dodatków. A na pierwsze, jeśli ci to nie sprawi kłopotu, kopiasty talerz spaghetti z małżami, z samą oliwą. Nie chciał mieć w ustach posmaku sosu, jak będzie jadł homara, doprawionego tylko czosnkiem i cytryną. Napoczynał właśnie homara, kiedy w telewizji pokazano reportaż z wysypiska. Z wysokości nasypu operator skierował kamerę na ciało owinięte białym prześcieradłem. - Wstrząsająca zbrodnia... - zaczął dziennikarz. - Zgaś to natychmiast! - wrzasnął komisarz. Enzo wyłączył telewizor i popatrzył na Montalbana ze zdumieniem. - Panie komisarzu, co się stało?

- Przepraszam - odpowiedział Montalbano. - Tylko że... Jak szybko ludzie zmienili się w kanibali! Od kiedy w domach pojawiła się telewizja, wszyscy nabrali zwyczaju konsumowania chleba i trupów. Od południa do pierwszej i od siódmej do ósmej trzydzieści wieczorem, to znaczy w godzinach posiłków, wszystkie kanały telewizyjne przekazywały obrazy poćwiartowanych, spalonych, torturowanych ciał mężczyzn, kobiet, starców i dzieci, zamordowanych w jakiejś egzotycznej lub mniej egzotycznej części świata. Nie było dnia, żeby gdzieś na kuli ziemskiej nie wybuchła wojna, którą można by było pokazać urbi et orbi, racząc widza zdjęciami ludzi umierających z głodu, bo nie mieli grosza na kawałek chleba, nieszczęśników strzelających do innych głodnych nieszczęśników z bazooki czy kałasznikowa, masakrujących się nawzajem za pomocą pocisków, bomb i innych ultranowoczesnych rodzajów broni, które kosztowały więcej niż leki i jedzenie dla wszystkich. Montalbano wyobraził sobie dialog między mężem zasiadającym do stołu a żoną. - Co mamy dzisiaj na kolację, kochanie? - Na pierwsze makaron z sosem z dzieciaka zabitego przez bombę. - Świetnie. A na drugie? - Cielęcina w potrawce z kamikadze, który wysadził się na targu. - Palce lizać! Aby zachować w ustach jak najdłużej smak homara, Montalbano wybrał się na swoją ulubioną przechadzkę na koniec mola. W połowie drogi spotkał jak zwykle wędkarza. Przywitali się i wędkarz go ostrzegł: - Panie komisarzu, jutro będzie lało i zrobi się zimno. Cały tydzień będzie paskudna pogoda. Jeszcze nigdy się nie pomylił w swojej prognozie pogody. Zły humor Montalbana, nieco złagodzony po spożyciu homara, powrócił ze zdwojoną siłą. Czy to możliwe, że pogoda też zwariowała? Żeby tak w jednym tygodniu umierać od tropikalnego upału, a w następnym od arktycznego zimna? Czy nie ma już jakiegoś stanu pośredniego? Usiadł na swoim ulubionym płaskim kamieniu, zapalił papierosa i zaczął się zastanawiać. Dlaczego morderca wyrzucił ciało dziewczyny na wysypisko? Na pewno nie po to, żeby je ukryć.

Musiał zdawać sobie sprawę, że zostanie odkryte już po kilku godzinach. I rzeczywiście zadał sobie trud, aby opóźnić identyfikację zmarłej jak najdłużej. A więc zawiózł ciało na wysypisko, żeby się go pozbyć. Ale skoro w miejscu, gdzie zabił dziewczynę, można było przechować zwłoki przez całą dobę, tak aby ich nie odkryto, to dlaczego nie zostawił ich tam na dłużej? Być może miejsce nie było bezpieczne. Jak to nie było bezpieczne? Jeżeli mógł tam zamordować dziewczynę i zostawić jej ciało na całą dobę i nikt nic nie zauważył, to dlaczego zdecydował się na ryzyko przewiezienia zwłok na wysy pisko? Co go do tego skłoniło. Musiał pozbyć się zwłok. Ale dlaczego? Odpowiedź podsunął mu homar. A raczej smak homara, który czuł jeszcze w ustach. Zajazd Enza był zamknięty, bo był poniedziałek. A ponieważ był poniedziałek, to znaczy, że dziewczynę zamordowano w sobotę, trzymano zwłoki w tym samym miejscu aż do niedzieli, następnie przewieziono na wysypisko w nocy z niedzieli na poniedziałek. A raczej tuż przed świtem, kiedy na placyku nie było już samochodów, kurw ani ich klientów. Jaki z tego wniosek? Ano taki, stwierdził nie bez satysfakcji Montalbano, że miejsce, w którym zamordowano dziewczynę, musiało być zamknięte w sobotę po południu i w niedzielę, ale otwarte w poniedziałek. Chwilowy entuzjazm wywołany tak błyskotliwą konkluzją zaraz się jednak rozwiał, gdyż Montalbano uświadomił sobie, jak wiele miejsc jest zamkniętych w sobotę i w niedzielę: szkoły, instytucje państwowe i prywatne, urzędy, agencje, gabinety lekarskie i dentystyczne, różne zakłady, biura notarialne, warsztaty samochodowe, magazyny, hurtownie i sklepy detaliczne, komisy, trafiki... Krótko mówiąc, praktycznie cała Vigata. A nawet gorzej, bo jeśli się dobrze zastanowić, morderstwo mogło zostać popełnione w jakimkolwiek domu prywatnym przez męża, który wysłał żonę z dziećmi na weekend na wieś. Krótko mówiąc, zupełnie zmarnowana godzina rozważań. Po powrocie do komisariatu Montalbano znalazł na swoim biurku kopertę z sądówki z dwoma zestawami zdjęć. Arqua budził w komisarzu niechęć, na sam jego widok wprost mu się rzygać chciało, ale musiał przyznać, że facet znał się na swoim fachu. Do zdjęć dołączona była kartka. Żadnego nagłówka, żadnych pozdrowień. Ale pewnie Montalbano zachowałby się podobnie. Dziewczyna została bez wątpienia zastrzelona z broni dużego kalibru. Czy był to

rewolwer, czy pistolet, nie odgrywa w tej chwili większej roli. Strzał oddano z odległości mniej więcej pięciu, sześciu metrów, dlatego efekt był straszliwy. Pocisk wszedł przez lewą szczękę i wyszedł nieco powyżej prawej skroni, po trajektorii od dołu ku górze i całkowicie zmasakrował twarz. Myślę, że konkluzje doktora Pasąuano będą dla ciebie bardzo użyteczne. Arąua. Za życia dziewczyna musiała być prawdziwą pięknością, nie tylko taki znawca jak Mimi Augello mógł to stwierdzić. Na oko miała prawie metr osiemdziesiąt wzrostu. Blondynka o długich włosach, które musiały być zwinięte w rodzaj koka i częściowo rozsypały się w czasie upadku, zakrywając zmasakrowaną twarz. I niezwykle długie nogi, jak u baletnicy albo sprinterki. Montalbano popatrzył przez chwilę na zdjęcia całego ciała, po czym zaczął się przyglądać uważnie tym, które pokazywały tatuaż. Na jednym z nich wizerunek motyla widać było dość wyraźnie. Komisarz włożył tę fotografię do kieszeni razem z drugą, przedstawiającą plecy dziewczyny z motylem wytatuowanym na łopatce. - Wracam za dwie godziny - powiedział do Cata - relli, przechodząc koło jego dyżurki. Zaparkował przed Reteliberą, ale zanim wszedł do studia telewizyjnego, zapalił papierosa. Na terenie studia palenie było zabronione. Montalbano zawsze przestrzegał tego zakazu i choćby miał kląć w duchu, gasił papierosa, gdy widział stosowną tabliczkę. Jednak, z drugiej strony, czy zostały jeszcze jakieś miejsca, gdzie biedni palacze mogliby sobie zapalić w spokoju? Już nawet w toaletach nie można było zakurzyć, bo ten, kto wchodził po tobie, czuł zaraz zapach dymu i zaczynał krzywo na ciebie patrzeć. Nie wiadomo, jak i kiedy utworzyły się legiony fanatycznych wrogów palenia. Kiedyś Montalbano, spacerując po parku z papierosem w ustach, natknął się na dwóch osiemdziesięcioletnich staruszków, którzy, nie wiedząc czemu, walili się laskami po łbach. A ponieważ nie był w stanie ich rozdzielić, ostrzegł, że jest przedstawicielem prawa. Wtedy obaj starcy solidarnie skierowali swoją złość na niego: - Powinien się pan wstydzić! - Pan pali! - I to ma być komisarz policji! - Pan jest palaczem! Tak więc poszedł sobie, pozwoliwszy, żeby ci dwaj dalej się bili i obrzucali wyzwiskami.

3 - Dzień dobry, panie komisarzu - przywitała go dziewczyna z recepcji, gdy tylko wszedł. - Dzień dobry. Czy jest mój przyjaciel? W Reteliberze czuł się jak w domu. - Tak, jest u siebie w biurze. Przeszedł przez cały korytarz i zapukał do ostatnich drzwi. - Proszę! Wszedł. Nicoló Zito podniósł oczy znad tekstu, który czytał, poznał Montalbana i podniósł się z uśmiechem. - Salvo! Co za miła niespodzianka! Objęli się. - Jak się mają Taninę i Francesco? - spytał komisarz, siadając na krześle przed biurkiem. Taninę była żoną Nicola. Kiedy ją naszła fantazja, gotowała bosko. Francesco był ich jedynym dzieckiem. - Jakoś leci, dziękuję. Francesco w tym roku zdaje maturę. Montalbano jęknął w duchu. Dopiero co bawił się z Franceskiem w policjantów i złodziei. Tak niedawno Nicoló miał jeszcze rude włosy, a teraz mu niemal całkiem posiwiały. - A jak się ma twoja Livia? - Zdrowa, dziękuję. Nicoló był jednak zbyt dobrze wprowadzony w sprawy komisarza, żeby zadowolić się tą dyplomatyczną odpowiedzią. - W czym problem? - No cóż, powiedzmy, że przechodzimy mały kryzys. - W wieku pięćdziesięciu sześciu lat pozwalasz sobie na kryzys? - spytał z lekką ironią rozbawiony Zito. - Nie rozśmieszaj mnie! W naszym wieku trzeba się pogodzić z tym, że jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz. Komisarz czym prędzej przeszedł do tematu. - Przyszedłem... - Z powodu tej zamordowanej dziewczyny, domyśliłem się, jak tylko cię zobaczyłem. Co mogę dla ciebie zrobić? - Chciałbym cię prosić o pomoc.

- Zawsze możesz na mnie liczyć. Montalbano wyciągnął z kieszeni dwie fotografie i podał dziennikarzowi. - Dzisiaj rano nikt nie wspominał o tatuażu - powiedział Nicoló. - Teraz ja ci o tym mówię. I jesteś jedynym dziennikarzem, który o tym wie. - Profesjonalnie wykonany, piękne kolory skrzydeł - zauważył Zito. Potem spytał: - Nie zidentyfikowaliście jej jeszcze? - Nie. - Powiedz, co mam zrobić. - Pokaż te zdjęcia w głównym wydaniu wiadomości, a potem może jeszcze w wydaniu wieczornym i o północy. Chcemy wiedzieć, czy ktoś znał dwudziestoparoletnią dziewczynę z takim tatuażem. Możesz powiedzieć, że mogą być także telefony anonimowe. Naturalnie musisz podać numer telefonu do studia. - A dlaczego nie na komisariat? - Zdajesz sobie sprawę, jakich szkód mógłby narobić Catarella? - Mogę chociaż powiedzieć, że to ty prowadzisz śledztwo? - Tak, przynajmniej dopóki kwestor mi go nie odbierze. Kiedy wracał do Vigaty, stwierdził, że zapowiada się jeden z tych cudownych, pocztówkowo pięknych zachodów słońca. Zamiast wracać na komisariat, lepiej pojechać prosto do Marinelli, żeby porozkoszować się nim na werandzie. No i czy wędkarz nie przepowiadał pogorszenia pogody na następny tydzień? Trzeba skorzystać z ostatniej szansy oferowanej przez piękny dzień. Może jednak lepiej zajrzeć najpierw na komisariat, uprzedzić Catarellę i szybko się zmyć. Nie była to najlepsza decyzja. - Ach, panie komisarzu, panie komisarzu! Tu pani Picarella jest! - Przy telefonie? - Jakim tam telefonie. Osobiście we własnej osobie tu jest! Na pana wyczekuje! - Powiedz jej, że zadzwoniłem, że dzisiaj już nie będzie mnie w pracy. - Powiedziałem, panie komisarzu, powiedziałem z własnej głowy! Ale odpowiedziała, że ona się i do jutra nie ruszy i na pana komisarza czekać będzie, aż się pan komisarz tu zawróci! Cholerny pech! Sprawa uprowadzenia Artura Picarelli zaczęła się tydzień wcześniej. Picarella, pięćdziesięcioletni zamożny hurtownik drewna, wybudował sobie piękną piętrową willę na

obrzeżu miasteczka. Mieszkał w niej z żoną Cicciną, która słynęła z gwałtownych scen zazdrości, jakie robiła mężowi nawet w miejscach publicznych. On ze swej strony znany był jako nieuleczalny kobieciarz. Jedyny ich syn, żonaty, był kasjerem w banku w Canicatti i unikał rodziców jak mógł, odwiedzając ich najwyżej raz na miesiąc. Pewnej nocy, około pierwszej, małżonków zbudził hałas dochodzący z parteru. Najpierw usłyszeli kroki, potem odgłos przewróconego krzesła. Niewątpliwie do domu zakradli się złodzieje. Picarella kazał żonie zostać w łóżku, a sam ubrał się, nie zapominając o marynarce i butach, wziął z szuflady szafki nocnej rewolwer i zszedł na dół, gdzie zaczął od razu strzelać bez opamiętania, być może licząc na uchwalone niedawno prawo o zabójstwie w obronie własnej. Po chwili przerażona pani Ciccina usłyszała trzaśnię - cie drzwi wejściowych. Wstała, pobiegła do okna i zobaczyła, jak jakiś zamaskowany typ z rewolwerem zmusza jej męża, aby wsiadł do własnego samochodu. Samochód odjechał i od tamtej pory Arturo Picarella już się w domu nie pojawił. Tak przedstawiał się przebieg wydarzeń opowiedziany przez nerwową panią Ciccinę. Należy dodać, że wraz z Picarellą zniknęło pięćset tysięcy euro, które hurtownik podjął z banku poprzedniego dnia, bo chciał załatwić jakiś interes. Co to był konkretnie za interes, nikt nie wiedział. Od tego dnia nie było ranka ani wieczoru, by pani Picarella nie pojawiała się na komisariacie, wypytując z coraz większym zdenerwowaniem, czy są jakieś wieści o jej mężu. Porywacz nie dał znaku życia, nikt nie zażądał okupu, nie odnaleziono też samochodu Picarelli. Jednak Mimi Augello i Fazio, którym powierzono tę sprawę, wyrobili sobie od razu zupełnie inny i bardzo konkretny pogląd na to, jak naprawdę potoczyły się wypadki. Po pierwsze, stwierdzili, że Picarella wystrzelił wszystkie naboje z magazynka w sufit, który podziurawił jak rzeszoto. Natomiast złodziej najwyraźniej nie miał broni, skoro nie odpowiedział na strzały ogniem, a zamiast uciec, zaatakował właściciela i zdołał przejąć jego broń. Poza tym drzwi nie wyglądały na wyważone, podobnie jak drzwiczki sejfu znajdującego się za wielką fotografią pradziada Filippa Picarelli, założyciela rodu. Dlaczego złodziej nie przywłaszczył sobie także trzech tysięcy euro, które pani Ciccina wzięła wieczorem od męża, żeby zapłacić jednemu z dostawców, i zostawiła na stoliku?

I dlaczego nie zabrał także masywnej złotej, doskonale widocznej już z daleka, tabakierki, którą przyciśnięte były pieniądze pani Cicciny? A poza tym, dlaczego Arturo Picarella, który zgodnie z zeznaniem żony spał w podkoszulku i slipach, zanim zbiegł na dół, by odstraszyć złodziei, ubrał się tak starannie? Mając spore doświadczenie, Augello i Fazio wiedzieli, że ten, kogo zbudzą złodzieje, wyskakuje z łóżka i biegnie jak stoi, nagi, w piżamie czy w slipkach. Zachowanie hurtownika było więc co najmniej dziwne, jeśli nie podejrzane. W swoim raporcie dla przełożonego Augello i Fazio przedstawili wnioski, których pod żadnym pozorem nie można było ujawnić pani Ciccinie. Wnioski wypływające również z pogłosek krążących od jakiegoś czasu po Vigacie, według których Arturo Picarella stracił głowę dla stewardesy poznanej w samolocie w czasie podróży powrotnej ze Szwecji, dokąd udał się, aby zakupić partię drewna. Krótko mówiąc, zdaniem Augella i Fazia pan Picarella odegrał komedię przy współudziale jakiegoś przyjaciela, udając, że został porwany, żeby urwać się z domu i spędzić kilka upojnych miesięcy na Malediwach albo Bahamach w towarzystwie pięknej stewardesy. Za tą hipotezą przemawiał także szczegół nie bez znaczenia - jakimś dziwnym trafem paszport Artura Picarelli znajdował się właśnie w kieszeni marynarki, którą włożył owej nocy. - Panie komisarzu - zaczęła pani Ciccina, gdy tylko pojawiła się w progu, najwyraźniej z trudem starając się nie podnosić głosu. - Mówię to panu tylko dla przyzwoitości, wypełniłam podanie do ministra! Montalbano nic nie zrozumiał. - Napisała pani podanie do ministra? - Tak, panie komisarzu. - A w jakiej sprawie? - Pańskiej. - Mojej? Ale dlaczego? - Bo pana guzik obchodzi, co się stało z moim biednym mężem! Godzinę zabrało mu przekonywanie jej, żeby wróciła do domu, i uspokajanie kłamliwymi zapewnieniami, że całe zastępy policjantów, łącznie z posiłkami wezwanymi z innych jednostek, przetrząsają okolice w poszukiwaniu pana Picarelli. Żegnaj zachodzie słońca. Kiedy dotarł do Marinelli, zapadł już zmierzch. Włączył telewizor na kanale Re - telibera i zobaczył, że akurat pokazują zdjęcie tatuażu. Nicoló Zito robił to, o co go Montalbano poprosił.

Komisarz obejrzał wiadomości do końca. Z Lampe - dusy przybyło kolejnych czterystu nielegalnych imigrantów, których miano zakwaterować w obozach koncentracyjnych, pardon, obozach dla uchodźców. Filię Banku Regionalnego obrabowało trzech zamaskowanych i uzbrojonych bandytów. W jednym z supermarketów miał miejsce pożar, bez wątpienia było to podpalenie. Jakiś bezdomny nieszczęśnik żyjący z jałmużny został bestialsko pobity przez pięciu chłopaków szukających rozrywki. Czternastolatka została zgwałcona przez... Zmienił program na Televigatę i na ekranie pojawił się Pippo Ragonese, dziennikarz polityczny z twarzą jak kurza dupa. Montalbano chciał właśnie zmienić program, ale usłyszał, że dziennikarz wymawia jego nazwisko. „...biorąc pod uwagę znaną wszystkim inercję, by nie użyć mocniejszego słowa, charakteryzującą komisarza Montalbana, możemy być pewni, że ta nowa wstrząsająca zbrodnia odkryta w Salsetto nie doczeka się wyjaśnienia. Morderca tej biednej dziewczyny może spać spokojnie. Tak samo jak nie doczekała się wyjaśnienia sprawa dziwnego porwania hurtownika Artura Picarelli. Nie możemy tutaj nie wspomnieć telewidzom, że pani Picarella skarżyła się nam gorzko na nieuprzejme traktowanie jej przez rzeczonego komisarza Montalbana”. Zgasił telewizor, wstał i poszedł zajrzeć do lodówki. Ulżyło mu na sercu, gdy zobaczył cztery dorodne cefale gotowe do usmażenia. Pieprzyć Pippa Ragonese. Przełożył cefale na patelnię i włączył gaz. Potem, z obawy, żeby nie powtórzył się scenariusz z poprzedniego wieczoru, kiedy z powodu kłótni z Livią spalił kolację, pobiegł wyciągnąć wtyczkę od telefonu. Następnie usiadł na werandzie, żeby delektować się cefalami, które były dość smaczne, ale nie tak chrupiące jak przyrządzone przez Adelinę. A ponieważ wciąż jeszcze chciało mu się jeść, zajrzał znowu do lodówki i wyciągnął resztki caponaty. Powąchał, utwierdził się w przekonaniu, że się nie zepsuła, zabrał na werandę i pożarł. Podłączył na nowo telefon i wtedy naszła go wątpliwość. A co, jeśli tymczasem Livia próbowała się do niego dodzwonić? Biorąc pod uwagę, że ich związek wypłynął ostatnio na wzburzone wody o sile co najmniej ośmiu stopni Beauforta, Livia mogła pomyśleć, że wyłączył telefon, bo nie chce z nią rozmawiać. Już lepiej, żeby on zadzwonił pierwszy. Wybrał numer Boccadasse, ale nikt nie odpowiadał. Spróbował na komórkę. - Abonent chwilowo niedostępny... Może poszła do kina i odezwie się później. Wrócił na werandę, żeby wypalić papierosa.

„Moja historia z Livią znalazła się na rozdrożu i trzeba będzie wreszcie coś postanowić” - pomyślał, czując napływającą falę melancholii, od której zaszkliły mu się oczy. Trzeba niemało odwagi, aby wyrzucić przez okno długie lata miłości, przyjaźni, zaufania. Jego związek z Livią był faktycznym małżeństwem, chociaż nie został usankcjonowany przez państwo czy Kościół. Za każdym razem, kiedy słyszał kardynałów i biskupów wygłaszających publiczne protesty przeciwko uznaniu praw par żyjących bez ślubu, miał ochotę powiedzieć im coś do słuchu. Ileż to małżeństw celebrowanych przez proboszcza przetrwało krócej niż jego związek z Livią! Trzeba było jednak jeszcze więcej odwagi, aby trwać w sytuacji, w którą oboje zabrnęli. Jedyne, co nie ulegało wątpliwości, to to, że potrzebna była rozmowa szczera aż do bólu, wyjaśnienie sobie wszystkiego bez ogródek, choćby za cenę sprawienia sobie nawzajem wielkiego cierpienia. Ale takiej rozmowy nie można odbyć przez telefon. Musieli się rozmówić, patrząc sobie w oczy. Jedno spojrzenie może powiedzieć więcej niż sto słów. Zadzwonił telefon. Montalbano spojrzał na zegarek. Jedenasta wieczorem, na pewno telefon od Livii. Idąc odebrać, pomyślał, że zaproponuje jej, aby przyjechała do Vigaty w najbliższą sobotę. - Komisarz Montalbano? - spytał starczy męski głos, którego w pierwszej chwili nie rozpoznał. - Tak. Kto mówi? - Dyrektor Burgio. Boże, od iluż to lat go nie słyszał! Po śmierci żony dyrektor przeprowadził się do Feli, gdzie mieszkał z córką nauczycielką. Ile mógł mieć lat? Dziewięćdziesiąt? - Proszę mi wybaczyć późną porę - powiedział Burgio. - Ależ nic nie szkodzi! Jak się pan miewa? - Jakoś się trzymam. Dzwonię, bo widziałem w Re - teliberze zdjęcie tatuażu tej biednej zamordowanej dziewczyny. - Znał ją pan? - Nie, dzwonię w sprawie tego wytatuowanego motyla. - Nie wiedziałem, że zna się pan na motylach. - Właściwie to nie ja się na nich znam, tylko mój zięć. Zadzwoniłem tak późno, bo on jutro rano wyjeżdża i nie będzie go cały tydzień. Jeśli pan pozwoli, przekażę mu słuchawkę. - Oczywiście. Dziękuję.