kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 870 134
  • Obserwuję1 391
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 680 134

Carr Robyn - Tęcza nad doliną - (03. Tęcza nad doliną)

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
C

Carr Robyn - Tęcza nad doliną - (03. Tęcza nad doliną).pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu C CARR ROBYN Cykl: Tęcza nad doliną
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 190 stron)

Carr Robyn TĘCZA NAD DOLINĄ ROZDZIAŁ PIERWSZY Mike Valenzuela wstał przed świtem, żeby zapakować potrzebne na wyjazd rzeczy do dżipa. Czekała go długa droga do Los Angeles i chciał wyruszyć możliwie wcześnie. W zależności od ruchu na autostradzie taką trasę pokonywało się w osiem do dziesięciu godzin. Zamknął swojego RV, wielki, wygodny samochód z pokojem dziennym, kuchnią, łazienką i sypialnią, który służył mu za mieszkanie od chwili, gdy zdecydował się nie nadużywać dłużej gościny Mel i Jacka. Postawił go na podwórzu za barem. Jack i Proboszcz przypilnują jego domu na kółkach, kiedy wyjedzie, chociaż Mike nie musiał się bać o wóz. To był jeden z powodów, dla których

6 TĘCZA NAD DOLINĄ zdecydował się zamieszkać w Virgin River. Mała osada, przyjaźni ludzie, spokój, lasy, góry... Tutaj mógł wreszcie odetchnąć. Zanim zamieszkał w Virgin River na stałe, często przyjeżdżał tu na ryby i polowania. Raz, dwa razy do roku dawni przyjaciele z marines spotykali się u Jacka, podtrzymywali łączące ich więzy. Pracował w policji w Los Angeles w wydziale do walki z gangami ulicznymi. Musiał odejść ze służby, kiedy dostał trzy kulki od jakiegoś wyrostka, który chciał się w ten sposób wkupić w łaski kolegów. Po wyjściu ze szpitala długo walczył z własnym ciałem, żeby odzyskać nad nim władzę. Proboszcz dbał o jego posiłki, a gotował świetnie, zaś Mel, żona Jacka, pilnowała fizjoterapii. Po sześciu miesiącach rehabilitacji Mike niemal całkowicie odzyskał dawną kondycję. Od czasu przeprowadzki do Virgin River odwiedził rodzinę tylko raz. Tym razem jechał na cały tydzień, to znaczy dwa dni jazdy i pięć dni w Los Angeles z tą gromadą szalonych Meksykanów. Znał dobrze swoją rodzinę i wiedział, że czekało go pięć dni nieprzerwanego świętowania. Matka i siostry nie będą wychodzić z kuchni, przygotowując kolejne specjały, bracia zapełnią lodówki cervezą, oczywiście zjawią się też przyjaciele i kumple z wydziału. Będzie świetnie. Radosna wizyta w domu po długim powracaniu do zdrowia. Przejechał mniej więcej trzysta kilometrów, kiedy odezwał się telefon komórkowy. ROBYN CARR - Słucham? - Chciałem cię prosić o przysługę - odezwał się Jack bez żadnych wstępów. Sądząc po głosie, był jeszcze zaspany. Najwyraźniej zapomniał, że przyjaciel wybiera się do Los Angeles. Mike spojrzał na zegarek, była ledwie siódma. - Jasne, tyle że dojeżdżam właśnie do Santa Rosa. Trudno mi będzie zawrócić i skoczyć do Gabendlle po lód do baru, ale... - Chodzi o Brie - wpadł mu w słowo. Brie była najmłodszą siostrą Jacka, najukochańszą, prawdzi- wym oczkiem w głowie. - Jest w szpitalu. Samochód zatańczył niebezpiecznie. - Zaczekaj. - Mike zjechał na pobocze i zatrzymał się. - Mów teraz. - Została napadnięta w nocy. Pobita i zgwałcona. - Nie! Co takiego?! - Ojciec dzwonił przed chwilą. Jedziemy zaraz do Sacramento. Potrzebuję kogoś, kto zna się na procedurach policyjnych i kryminologii. Kogoś, kto będzie czuwał nad wszystkim. Dotąd nie mają tego faceta. Będzie dochodzenie. - Jak ona się czuje? - Ojciec niewiele mógł się dowiedzieć. Przenieśli ją w każdym razie z intensywnej terapii na zwykły oddział. Dostała silne środki uspokajające, jest półprzytomna. Chciałem cię prosić, żebyś nie wyłączał komórki, w razie gdybym miał jakieś pytania... I zapisz kilka telefonów.

8 TĘCZA NAD DOLINĄ - Jasne. Już notuję. Jack podał numer telefonu do szpitala, do ojca i na komórkę Mel, która z braku zasięgu w Virgin była zwykle nieużyteczna. - Czy Brie zna tego faceta? Podała jego nazwisko? - Wiem tylko tyle, ile ci powiedziałem. Z drogi zadzwonię do ojca, może ma jakieś nowe informa- cje. Muszę kończyć, zaraz wyjeżdżamy. - Będę miał cały czas komórkę przy sobie. Zadzwonię do szpitala, zobaczymy, co mi powiedzą. Dzięki. - Jack rozłączył się. Mike siedział za kierownicą i wpatrywał się bezradnie w aparat. Boże, dlaczego Brie? Dlaczego właśnie ona? Kilka miesięcy wcześniej przyjechała do Virgin River zobaczyć swojego maleńkiego bratanka. Spędzili wtedy trochę czasu razem, poznali się nieco. Zabrał ją na piknik. Wybrał miejsce, gdzie rzeka jest płytka, żeby nie przeszkadzali im wędkarze. Zjedli lunch na skałkach, które były świadkiem wielu schadzek. Także jego. Trzymał tamtego dnia Brie długo za rękę, a ona nie oponowała. Właśnie wtedy zdał sobie sprawę, że jest nią zaintrygowany. Miał trzydzieści siedem lat, a zadurzył się jak szesnastolatek. Pierwszy raz spotkał ją kilka lat wcześniej. Jack przyjechał do domu na przepustkę tuż przed wyjazdem na ostatnią misję, do Iraku, i Mike skorzystał ROBYN CARR 9 z okazji, by odwiedzić przyjaciela. Wkrótce potem sam został zmobilizowany i znowu trafił do plutonu dowodzonego przez Jacka. Brie była świeżo po ślubie. Wyszła za mąż za gliniarza, miłego, jak się /dawało, faceta. Drobna, niewysoka, o długich, brązowych włosach, wyglądała jak dziewczynecz-ka, ale nie była dziewczyneczką, tylko twardą panią prokurator, która potrafiła domagać się, z dobrym skutkiem, kar dożywocia dla zatwardziałych kryminalistów i miała opinię jednego z najsurowszych oskarżycieli w Sacramento. Na Mike'u od pierwszej chwili zrobiła wrażenie jej inteligencja i siła charakteru, nie mówiąc już o urodzie. Kochał kobiety i jakoś nigdy nie zrażał go fakt, że miewają mężów, ale Brie niedawno wyszła za mąż i była zakochana, nie istnieli dla niej inni faceci. Kiedy zobaczyli się po raz drugi, w Virgin River, była już po rozwodzie. Mąż zostawił ją dla jej najlepszej przyjaciółki, a teraz z trudem dochodziła do siebie. Osamotniona, zbolała, oszukana przez życie, poniżona przez mężczyznę, którego kochała, i przez najlepszą przyjaciółkę, której bezgranicznie ufała. Mike miał ochotę porwać ją w ramiona i pocieszać. Sam też cierpiał, ale Brie, rozbita po rozwodzie, nieufna, w jakimś sensie odgrodzona od świata, nie zamierzała się angażować, a już z pewnością nie był jej potrzebny podrywacz z bujną przeszłością. W dodatku Jack miał zupełnego fioła na punkcie małej siostrzyczki. Tak po prawdzie, w swojej nad-

10 TĘCZA NAD DOLINĄ opiekuńczości stawał się wręcz śmieszny. A i Mike nie był już dawnym Mikiem, gorącym i beztroskim latynoskim kochankiem. W pewnych sprawach ciało przestało go słuchać. Po raz ostatni widział Brie kilka tygodni wcześniej, gdy przyjechała z resztą rodziny na uroczyste rozpoczęcie budowy domu, który Jack stawiał dla Mel. Wtedy to, obok wzniesionej już drewnianej ramy przyszłej siedziby Sheridanów, wzięli ślub Proboszcz i Paige. Mike, który jeszcze pół roku wcześniej nie mógł się ruszać, tańcował z Brie na weselu. Śmiał się, żartował, przytulał ją, gdy tempo tańca na to pozwalało, a wszystko pod bacznym spojrzeniem Jacka. - Twój brat robi groźne miny - szepnął w pewnym momencie, a Brie zaniosła się śmiechem. - Wiesz, że bywa straszny, kiedy wpadnie w złość. W odpowiedzi przytuliła się mocniej do Mike'a. - Ja nie muszę się go bać. - Masz diabła za skórą. - Ryzykując życie, pocałował ją w szyję. - Wariat z ciebie. - Brie odchyliła lekko głowę, nie mając nic przeciwko całowaniu. Kiedyś znalazłby natychmiast jakieś ustronne miejsce i przeszedł do sedna, ale postrzał przesądził sprawę. Nawet gdyby udało mu się odciągnąć gdzieś Brie, o przechodzeniu do sedna nie mogło być mowy. - Chcesz, żebym znowu zarobił kulkę? - zapytał tylko. ROBYN CARR 1 1 E tam. Wątpię, żeby Jack chwycił za strzelbę, .ile dawno tak dobrze się nie bawiłam na żadnym weselu. Uściskał ją potem serdecznie na pożegnanie i było to coś więcej niż zwykły przyjacielski gest. Za- pewne Brie traktowała to tylko jako lekki flirt, on jednak widział w tym coś więcej. Gdyby mógł ofiarować jej miłość, kobiety, z którymi był w przeszłości, przestałyby istnieć. Miłości ofiarować nie mógł, co nie oznaczało, że nie myślał o Brie, nie pragnął jej. A teraz leżała poturbowana i półprzytomna w szpitalu. Serce mu się krajało. Obejrzał się i wjechał z powrotem na szosę, szukając najbliższego zjazdu na Sacramento. Kiedy kilka godzin później dotarł do szpitala, zadzwonił na komórkę Sama, ojca Jacka, i zostawił wiadomość, że przyjechał. Poprosił, by ktoś do niego się odezwał. Pani prokurator, ofiara brutalnej napaści, na pewno miała ochronę, była traktowana inaczej niż zwykli pacjenci. Po chwili na dziedzińcu szpitalnym pojawił się Sam Sheridan. - Mike, dobrze, że przyjechałeś. Wesprzesz Jacka. - Jechałem do Los Angeles, ale gdy tylko się dowiedziałem, skręciłem do Sacramento. Jeśli będę mógł w czymś pomóc... - Nie wiem, w czym mógłbyś nam pomóc,

12 TĘCZA NAD DOLINĄ niestety. Brie fizycznie wkrótce dojdzie do siebie, ale ta cała reszta... Nie wyobrażam sobie, co musi przeżywać kobieta po czymś takim. - Powiedz, co wiecie. Czy Brie rozpoznała napastnika? Tak. Pamiętasz tę okropną sprawę, którą prowadziła, kiedy urodził się syn Jacka? Oskarżała seryjnego gwałciciela. To on. Zidentyfikowała go. Mike zatrzymał się. - Jest pewna, że to ten człowiek? - Straceńcze posunięcie jak na kogoś, kogo wypuszczono właśnie zza kratek. Brie nie uzyskała wyroku, facet został uniewinniony i wyszedł z aresztu. Bardzo przeżyła tę porażkę. Dziwne, że ją napadł, bo zwykle tacy ludzie dbają o swoje bezpieczeństwo i jak ognia unikają zbędnego ryzyka. Atakują tylko bezbronne ofiary, w razie czego łatwe do zastraszenia, co zresztą, jak przypuszczała Brie, ten drań uczynił, by wywinąć się karze. Lecz napaść na panią prokurator, która do tego doskonale go znała... To jakaś szaleńcza gra. Mike aż się wzdrygnął. Był przez lata policjantem i doskonale wiedział, co ten łajdak powinien był zrobić dla własnego bezpieczeństwa. Zabić Brie. A jednak nie zabił. Dlatego ta gra była szalona. I dzięki temu szaleństwu Brie żyła... - Twierdzi, że to on - przytaknął Sam. Mike zastanawiał się, czy Brie nie miesza rzeczywistości z majakami. Przecież w jej stanie, przy takiej traumie, granice łatwo się zacierają. ROBYN CARR 13 Mocno ją poturbował? Ma posiniaczoną twarz, złamane dwa żebra, no i obrażenia... wiesz. - Wiem. Ma opiekę terapeuty? Przesłuchiwała ją już policja? Tak, była przesłuchiwana, ma opiekę, ale chce, żeby Mel była przy niej, to zrozumiałe. - Jasne. - Mel była dyplomowaną pielęgniarką i położną, miała ogromne doświadczenie w opiece nad ofiarami przemocy, bo przez wiele lat pracowała na nagłych przypadkach w wielkim szpitalu w Los Angeles. Mike wiedział, że zajmie się Brie najlepiej, jak potrafi, on natomiast może czuwać dyskretnie nad dochodzeniem policyjnym. - Jack zadzwonił do mnie o siódmej rano, właśnie mieli wyjeżdżać z domu. Powinni być tutaj za dwie, trzy godziny. Przed salką, w której leżała Brie, bo musiał być to jej pokój, siedział mundurowy policjant. - Pogadam z tym i owym, może czegoś się dowiem, ale najpierw przywitam się z rodziną. - Mike podszedł do trzech sióstr Brie i jej siostrzenic. Wyściskały go serdecznie, dziękowały, że przyjechał. Zamienił kilka słów z pielęgniarkami i wziął od policjanta pilnującego Brie numer telefonu detektywa, który prowadził dochodzenie. Ten powiedział tylko, że nie ujęli jeszcze faceta. Lekarze byli dobrej myśli, jeśli chodzi o stan fizyczny Brie. Trzy godziny później zjawili się Mel i Jack

14 TĘCZA NAD DOLINĄ z maleńkim Davidem. Jack przywitał się z ojcem i spojrzał zdziwiony na Mike'a. - Ty tutaj? - Byłem blisko, kiedy zadzwoniłeś. Jeśli mam pomóc, to lepiej, żebym był na miejscu. - Nie spodziewałem się... - Diabla tam. Pamiętam, ile ty dla mnie zrobiłeś jak sam leżałem w szpitalu po postrzale. Wiesz że kocham Brie. Mel... - Wyciągnął ręce po Davida - Ona na ciebie czeka. - Już do niej idę. - Oddała mu synka. - Myślę, że chce dowiedzieć się od Mel czy lekarze niczego nie pominęli przy badaniu - powie- dział Mike. - Idź, przywitaj się z siostrami, Jack potem zobaczysz się z Brie. - Ty już byłeś u niej? - Nie. Tylko rodzina może ją odwiedzać, ale rozmawiałem z ludźmi, zbierałem fakty. - Dzięki, Mike. - Jack uścisnął go za ramię. - Naprawdę się tego nie spodziewałem. - A powinieneś. - Zaśmiał się, kołysząc Davida. - Zawsze sobie pomagamy, czy nie tak? Jack siedział przy łóżku siostry już dwanaście bitych godzin. Przyjechał o wpół do jedenastej przed południem, teraz zbliżała się jedenasta w nocy Rodzina rozjechała się wieczorem do domów bo Brie była bezpieczna, spała po środkach uspokajających. Mike zawiózł Mel i Davida do Sama, ale Jack ROBYN CARR 15 Uparł się zostać w szpitalu. Brie była jego najuko-l hańszą siostrą, jego oczkiem w głowie, ze wszystkie h sióstr z nią miał najbliższy kontakt. Serce mu się krajało, kiedy na nią patrzył. Posiniaczona, opuchnięta twarz wyglądała koszmarnie, ile lekarze zapewniali, że obrażenia nie są tak poważne, jak mogło się wydawać, i wkrótce znikną bezśladu. Nachylał się nad siostrą co kilka minut, głaskał ją po dłoni, dotykał czoła. Brie spała niespokojnie, rzucała się we śnie. Jestem przy tobie, skarbie - szeptał. - Nic ci już nie grozi. Około północy pojawił się w pokoju Mike. - Jedź do domu, Jack - poprosił. - Prześpij się. Ja tu posiedzę. Nie mogę jej zostawić. - Wiem, ale ja już zdążyłem się zdrzemnąć skłamał. - Sam zaproponował, żebym zatrzymał się u niego. Będę przy Brie, gdyby się obudziła, choć pewnie prześpi całą noc do rana. Na korytarzu siedzi policjant. Idź, wypocznij, żebyś mógł siedzieć przy niej jutro. - A jeśli obudzi się, a mnie przy niej nie będzie... - Nie obudzi się. Rozmawiałem z pielęgniarką, Brie dostanie zaraz kolejną kroplówkę z silnym środkiem nasennym. Jack uśmiechnął się lekko. - Kiedy cię postrzelili, przesiedziałem tydzień przy twoim łóżku.

16 TĘCZA NAD DOLINĄ - Więc teraz mogę ci się zrewanżować. Wracaj do domu, do Mel. Zobaczymy się jutro rano. Ku jego zdziwieniu Jack jednak poszedł do domu. Gdy chodziło o bliskich, nie wiedział, co to zmęczenie. Mike zajął jego miejsce przy łóżku Brie. Jej twarz nie przyprawiła go o szok, przecież widywał znacznie gorsze obrażenia, niemniej serce mu się ściskało. Choć przez długie lata był policjantem i poznał najgorsze strony ludzkiej natury, jednak w tym przypadku po prostu nie mógł sobie wyobrazić, że ktoś jest zdolny do takich potworności. Od czasu do czasu pojawiała się któraś z pielęgniarek i sprawdzała ciśnienie krwi oraz poziom pły- nu w zasobniku kroplówki. Mike został raz i drugi poczęstowany kawą, o wiele smaczniejszą niż ta z automatu. Pielęgniarki zastępowały go, kiedy musiał wyjść na chwilę do toalety. Brie nie obudziła się ani razu, chociaż spała niespokojnie. Zdarzało mu się wynosić rannych kolegów spod ostrzału, siedzieć przy umierających, nie bacząc na kule snajperów świszczące koło głowy, ale nic nie równało się z rozpaczą, która go przepełniała, gdy patrzył na Brie. Rozpacz i wściekłość. Pamiętał dobrze ich piknik nad rzeką. Brie była silną kobietą, ale rozwód ją załamał. Tylko skończony idiota mógł zostawić kogoś takiego jak ona. Mike nie rozumiał tego palanta. Proces seryjnego gwałciciela był najtrudniejszy ROBYN CARR 17 w jej dotychczasowej karierze. Przygotowywała się do niego przez wiele miesięcy. Wyniki badań lekarskich nie pozostawiały wątpliwości, ale niemal wszyscy świadkowie oskarżenia wycofali zeznania Obciążające. Nie zawiodła tylko prostytutka, osoba z. racji swojej profesji niestety niebudząca zaufania lawy przysięgłych. W efekcie facet został uznany za niewinnego i wyszedł na wolność. Nad ranem Brie się obudziła. - To ja - szepnął Mike. - Jestem tutaj. Zasłoniła twarz dłońmi i zaczęła wołać: - Nie, nie! Ujął ją za nadgarstki. - To tylko ja, Brie. Mike. Wszystko w porządku. - Proszę - jęknęła żałośnie. - Nie chcę, żebyś oglądał mnie w takim... - Wiem, jak wyglądasz, siedziałem przy tobie całą noc. Nie musisz się mną przejmować. Pozwoliła mu w końcu odjąć dłonie od twarzy. - Co ty tutaj robisz? - Jack prosił, żebym przyjrzał się dochodzeniu, więc tu jestem, chcę być przy tobie. - Dotknął delikatnie jej skroni. - Wszystko będzie dobrze. - On... zabrał mój pistolet... - Policja wie o tym. Nie zrobiłaś nic złego. - On jest bardzo niebezpieczny. Wiedziałam o tym od początku, dlatego żądałam dożywocia. Zemścił się na mnie... Mike czuł, jak zaciskają mu się szczęki.

38 TĘCZA NAD DOLINĄ - Już po wszystkim, Brie - powiedział naj łagodniej, jak umiał. - Złapali go? Och, miał nadzieję, że nie zada tego pytania. - Jeszcze nie. - Wiesz, dlaczego mnie nie zabił? - Z zapuch-niętego oka spłynęła łza, którą Mike otarł ostrożnie. - Powiedział mi to. On chce, żebym znów postawiła go przed sądem i patrzyła, jak ponownie wychodzi na wolność. Zabezpieczył się, miał prezerwatywę. - Cholera... - Dopadnę go, Mike. - Proszę, nie myśl o tym teraz. Zawołam pielęgniarkę. Da ci następną kroplówkę. - Gdy nacisnął dzwonek, siostra natychmiast się pojawiła. - Brie przydałoby się coś na sen. - Oczywiście. - Obudzę się i powtórzę to samo. - Spróbuj się zdrzemnąć. - Pocałował ją w czoło. - Będę przy tobie. Za drzwiami siedzi policjant. Jesteś bezpieczna. - Mike, czy Jack prosił cię, żebyś przyjechał? - Nie, ale kiedy się dowiedziałem, co się stało, musiałem przyjechać - szepnął. - Po prostu mu- siałem. Jack wrócił do szpitala przed świtem. Nie wyglądał na wypoczętego, ale wziął prysznic i ogolił się. Miał sińce pod oczami, a w oczach groźny blask. ROBYN CARR 19 M ike miał siostry, kochał je z całego serca i domyślał się, z jaką wściekłością zmaga się przyjaciel. Wyszli na chwilę na korytarz i Mike zdał Jackowi krótką relację, jak minęła noc. Brie obudziła się dopiero nad ranem, ale jego zdaniem nie wypoczęła za bardzo. Kiedy rozmawiali, do pokoju wszedł lekarz. Mike wykorzystał ten moment, by pójść do loalety. Spojrzał w lustro i stwierdził, że wygląda znacznie gorzej niż Jack. Też powinien wziąć prysz-nic i ogolić się, ale nie chciał zostawiać Brie. Wracając, zobaczył, że Jack naciera na jakiegoś faceta, po prostu rwał się do bitki. Policjant podniósł się z krzesła i próbował go uspokoić. Dopiero po chwili Mike rozpoznał w atakowanym byłego męża Brie. Jack miał taką minę, jakby zamierzał zetrzeć Brada na miazgę. Mike przyspieszył kroku, stanął między przeciwnikami. - Żadnych burd - oznajmił twardo. - Po cholerę tu przyszedłeś - gorączkował się jeszcze Jack, wystawiając głowę zza ramienia przyjaciela. - Ja też się cieszę, że cię widzę, Jack - wycedził Brad. - Nie masz tu czego szukać! - huknął Jack. - Zostawiłeś ją. To koniec. - Nigdy nie przestałem myśleć o Brie. I nie przestanę. Muszę się z nią zobaczyć. - Nie sądzę - odparował Jack. - Nie będzie chciała cię widzieć.

20 TĘCZA NAD DOLINĄ - O tym zadecyduje sama. - Uspokójcie się obaj - odezwał się Mike. - Zapytaj go, czy gotów jest wyjść ze mną na zewnątrz - prychnął Jack. - Tak, jestem... - Macie się uspokoić - powtórzył Mike. Brad zrobił krok, zniżył głos. - Wiem, że jesteś wściekły. Na mnie i w ogóle. Nie dziwię się, ale pamiętaj, że wściekając się na mnie, nie pomagasz Brie. A ten policjant zaraz może cię skuć. Jack zazgrzytał zębami, rwał się z pięściami do Brada. Mike miał niełatwe zadanie, starając się nie dopuścić do bijatyki. - Zaraz komuś przyłożę - ogłosił Jack. - Muszę przyłożyć. Zniszczyłeś wasze małżeństwo - warknął na Brada. - Zostawiłeś ją, kiedy przygotowywała się do procesu tego sukinsyna. Zdajesz sobie sprawę, co zrobiłeś? Jezu, pobiją się jak nic, pomyślał Mike. Urządzą burdę na środku korytarza. Był wysoki i silny, ale ci dwaj byli wyżsi, lepiej zbudowani, rozwścieczeni i żaden nie był rekonwalescentem po ciężkim postrzale. Jak zaczną się okładać, jemu też się dostanie. - Owszem - warknął Brad. - Zdaję sobie sprawę. I chcę, aby wiedziała, że nadal mnie obchodzi, co się z nią dzieje. Rozwiedliśmy się, ale coś nas łączy, nie? Łączą nas dobre wspomnienia. Jeśli mogę jej jakoś pomóc... ROBYN CARR 21 Pozwól tutaj, kolego.- Mike wezwał na pomoc policjanta. Młody mundurowy stanął obok niego. - Dość tego, panowie - powiedział. - Żadnych awantur pod drzwiami pani Sheridan. Załatwiajcie swoje spory gdzie indziej. Wyjdźcie do holu i tam porozmawiajcie, ale spokojnie. Świetna rada, pomyślał Mike zgryźliwie. Na pewno sobie porozmawiają jak skaut ze skautem. - Uspokój się - szepnął do Jacka. - Nie zrobisz tego. - Jesteś pewien? - Masz się uspokoić - powtórzył Mike tak stanowczo, jak tylko potrafił. Z pokoju Brie wyszła pielęgniarka i Brad przyskoczył do niej. Zrobił to tak szybko, że Jack nie zdążył zareagować. - Jestem byłym mężem pani Sheridan. I policjantem. - Pokazał blachę. - Może pani zapytać pacjentkę, czy zgodzi się ze mną widzieć? Pielęgniarka zawróciła na pięcie i weszła do pokoju. - A ten co tu robi? - Brad wskazał brodą Mike'a. Błąd, pomyślał Mike, czując, jak pięści same mu się zaciskają. Głupek nie powinien wkurzać kogoś, kto próbuje powstrzymać Jacka przed mordem. Zostawił Brie dla innej, ale na widok faceta, który przejmuje się stanem jego byłej żony, reaguje alergicznie. Cholera, może rzeczywiście Jack powinien mu przyłożyć.

22 TĘCZA NAD DOLINĄ - To glina - powiedział Jack, ździebko mijając się z prawdą. - Przyjechał tu na moją prośbę. Będzie pomocny. - Niech się zabiera. Niepotrzebna nam żadna pomoc. To wystarczyło. Mike zrobił krok w kierunku Brada, ale poczuł na ramieniu dłoń Jacka. Ochłonął natychmiast i w tej samej chwili z pokoju Brie wyszła pielęgniarka. - Jak tylko lekarz skończy wizytę, może pan wejść - zwróciła się do Brada. Ten zaś miał na tyle oleju w głowie, by powstrzymać się od robienia triumfalnych min, ale nie patrzył na Mike'a i Jacka. Pozwól, że zadam ci jedno pytanie - zwrócił się do niego Jack, próbując panować nad sobą. - Byłeś na służbie, kiedy to się stało? - Nie. Jack zacisnął zęby. - Zatem gdybyś jej nie zostawił dla innej, byłbyś wczoraj wieczorem w domu. Może czekałbyś na jej powrót. Może usłyszałbyś jej krzyki. To tyle, jeśli chodzi o więź, która łączy cię z Brie. - Ej... - Chciał coś powiedzieć, wdać się w dyskusję, ale Jack odwrócił się do niego plecami. Z pokoju Brie wyszedł lekarz i Brad wemknął się do środka. Mike wypuścił powietrze z płuc. - Mogło być paskudnie. - Usiadł koło drzwi, ROBYN CARR 23 oparł łokcie na kolanach, przesunął dłonią po nieogolonej brodzie. - Ano mogło - przytaknął policjant. - Straszne, co się przydarzyło pani prokurator. Mike spojrzał na niego, potem na udręczonego przyjaciela. - Nie sposób pogodzić się z czymś podobnym, kiedy spotyka to kogoś, kogo kochamy. Nie sposób... Brie została wypisana ze szpitala jeszcze tego samego popołudnia. Jack zawiózł ją do domu Sama. Mike pojechał za nimi swoim samochodem. Kiedy jeszcze służył w policji, rzadko miał do czynienia z ofiarami gwałtów, ale zdarzało się. Nigdy nie widział, by zgwałcona kobieta zachowywała się z takim stoicyzmem. Zaraz po przyjeździe do domu poszła prosto do swojego dawnego pokoju, poprosiła tylko Jacka, by zasłonił lustro. Kolację zjadła u siebie. Pojawiły się siostry, ale żadna nie chciała się jej naprzykrzać zbyt długo. Spośród pięciorga rodzeństwa tylko Brie była aktualnie samotna, najmłodsza, ostatnie dziecko, ca- łych jedenaście lat młodsza od Jacka. W dom Sama, zwykle wypełnionym gwarem, bo senior rodu dochował się ośmiu wnuczek, a ostatnio wnuka, teraz panowała martwa cisza, zupełnie jak w mauzoleum. Mike zjadł kolację z Samem, Mel i Jackiem. - Powinieneś chyba jechać do Los Angeles - powiedział Jack, kiedy sprzątnęli ze stołu.

24 TĘCZA NAD DOLINĄ - Zostanę dzień, może dwa, i zobaczę, co się dzieje. - Nie chciałbym cię zatrzymywać. Jack wyszedł na patio, Mike za nim. Po chwili pojawił się Sam z drinkami. Przez chwilę sączyli brandy w milczeniu. Wieczór był gorący i duszny. Sam dokończył alkohol i zostawił dwóch przyjaciół samych. Wkrótce potem i Jack zniknął w głębi domu. W oknach gasły światła, tylko w kuchni jeszcze się paliło, gdyby Mike potrzebował czegoś z lodówki. Był potwornie zmęczony, ale nie chciało mu się spać. Nalał sobie jeszcze jednego drinka i usiadł w fotelu na patio. Cala rodzina jest w szoku, myślał. Przybici nieszczęściem, prawie się nie odzywali. - Połóż się. - W drzwiach prowadzących na patio stanęła Brie ubrana w te same rzeczy, w których wróciła ze szpitala. Mike podniósł się. - Rozmawiałam z detektywami, którzy prowadzą dochodzenie. Wiedzą już, że ten drań, Jerome Powell, był w Nowym Meksyku, potem ślad się urywa - powiedziała rzeczowo. - Zniknął. Do- świadczenie mi mówi, że zwiał do Meksyku. Zamierzam jak najszybciej zacząć terapię. Na razie nie wrócę do pracy. Jack i Mel zostaną do końca tygodnia, ale ty powinieneś jechać do rodziny. - Usiądziesz ze mną na chwilę? - zapytał. Pokręciła głową. ROBYN CARR 25 - Będę w stałym kontakcie z prokuratorem okręgowym, chcę trzymać rękę na pulsie. Na razie zostanę u ojca. Jeśli będzie mi potrzebna pomoc policji, mam Brada, który czuje się winny i zrobi wszystko, o co go poproszę. Chciałam się pożegnać z lobą. I podziękować za chęć pomocy. - Brie... Otworzył ramiona, zrobił krok w jej kierunku, ale znowu pokręciła głową i podniosła dłonie, po- wstrzymując go. - Zrozum... - Nie chciała, żeby jej dotykał. - Oczywiście. - Jedź bezpiecznie. - Zniknęła w domu.

ROZDZIAŁ DRUGI Po tygodniu Jack i Mel wrócili do Virgin River, do swoich codziennych zajęć. Mel każdego ranka zabierała małego Davida z sobą do pracy. Jeśli musiała jechać z wizytą domową, synkiem zajmował się Jack, a jeśli i on nie miał czasu, na miejscu zawsze byli Proboszcz, Paige czy Mike, na których pomoc zawsze mogła liczyć. Jeśli przyjmowała pacjenta w przychodni, David spokojnie wytrzymywał te pół godziny, o ile nie był głodny i nie domagał się akurat czystej pieluchy. Jakieś dwa tygodnie po powrocie Mel z Sacramento w przychodni pojawiła się Carra Jean Wins-low, piętnastolatka z Virgin River. Mel mieszkała ROBYN CARR 27 w osadzie od roku, ale dotąd nie poznała rodziców pannicy, zresztą z nią samą też rozmawiała pierwszy raz. Dziewczyna była zdenerwowana, dlatego Mel bez żadnych wstępnych pytań zaprowadziła ją do gabinetu. Jeśli u położnej pojawia się smarkata, która nie ma kataru, grypy czy skręconej nogi, a do tego przychodzi sama, łatwo się domyślić, co ją sprowadza. - Słyszałam, że są takie pigułki, które można wziąć już po stosunku... Wczesnoporonne... - po- wiedziała cicho, nie patrząc na Mel. - Tak zwane pigułki dnia następnego. Jak nazwa wskazuje, taka pigułka działa, jeśli weźmiesz ją krótko po stosunku. - Kochałam się z chłopakiem przedwczoraj szepnęła Carra. - Niedawno. - Mel uśmiechnęła się, usiłując dodać małej otuchy. - Krwawisz, boli cię coś, masz jakieś inne problemy? - Trochę krwawiłam. - To był pierwszy raz? - Mel nie przestawała się uśmiechać. Żal jej było wystraszonego dzieciaka. - Byłaś kiedyś u ginekologa? Carra pokręciła głową, nie podnosząc wzroku. - Zbadam cię. Sprawdzimy, czy wszystko jest w porządku. Silne miałaś krwawienie? - Nie. Teraz już przeszło. - A tam...? Boli?

28 TĘCZA NAD DOLINĄ Mała wzruszyła ramionami. - Nie bardzo. Trochę jestem obolała. Nic wielkiego. - Rozumiem, że nie użyliście prezerwatywy, skoro chciałabyś pigułkę... - No nie... - Spróbujemy coś zaradzić. Rozbierz się, proszę, i włóż tę koszulkę do badania, dobrze? - Mama... Nikt nie wie, że przyszłam do pani. - W porządku, Carro. Wszystko zostanie między nami. Mnie obchodzi wyłącznie twoje zdrowie, jasne? - Jasne. - Wrócę za kilka minut. Zdejmij wszystko i włóż koszulkę. Biedna mała, pomyślała Mel. Współczuła takim smarkatym. Pakowały się w problemy, nie planując, nie bardzo nawet wiedząc, na co się narażają. Na szczęście mogła pomóc dzieciakowi, zapobiec niechcianej ciąży. Odczekała chwilę, aż Carra się rozbierze, i wróciła do gabinetu. - Najpierw cię osłucham i zmierzę ciśnienie. - Będę musiała zapłacić pani z własnych pieniędzy. Rodzice nie mogą się dowiedzieć. - Carro, obowiązuje mnie tajemnica lekarska. Nic nie wyjdzie poza ściany tego gabinetu. - Za- kładając opaskę aparatu na ramię Carry, zobaczyła siniaki. To nic takiego - powiedziała mała, uprzedza ROBYN CARR 29 jąc pytania. - Gram w siatkówkę i czasami piłka mnie walnie. - Wygląda tak, jakby ktoś z całej siły chwycił cię za ramię... Dziewczyna wzruszyła ramionami. - Zdarza się. Była bardzo zdenerwowana, serce biło jej szybciej, niż powinno, ale poza tym wszystko wydawało się w normie. Mel poprosiła, żeby ułożyła się w odpowiedniej pozycji, potem zaczęła badanie ginekologiczne. - Nie płacz mi tutaj - ostrzegła, widząc, że po policzkach Carry spływają łzy. - Przyszłaś do mnie w samą porę, wszystko będzie w porządku. Kiedy Carra rozsunęła uda, Mel zamarła: siniaki, opuchnięte wargi sromowe... Niech to diabli. - Carro, musi cię mocno boleć. Zbadam cię, ale pod warunkiem, że jesteś gotowa. - Kiedy dziewczyna zacisnęła powieki i kiwnęła głową, dodała: - Postaram się zrobić to możliwie najdelikatniej. Sprawdzę waginę, szyjkę macicy. Odetchnij głęboko i wypuszczaj powoli powietrze. Właśnie tak... To nie potrwa długo. Nie zaciskaj się, rozluźnij mięśnie. Boli, kiedy dotykam? - Nie bardzo. Dlaczego nieszczęścia zawsze chodzą parami? - myślała Mel. Nie ochłonęła jeszcze po tym, co zdarzyło się Brie, a tu miała kolejną ofiarę gwałtu. Szybko skończyła badanie. Pobrała wymaz

30 TĘCZA NAD DOLINĄ z waginy, chociaż na badanie DNA mogło być już za późno. - Pomogę ci teraz usiąść, Carro. - Zdjęła rękawiczki i pomogła małej się unieść. - Martwi mnie to, co zobaczyłam, dzieciaku. Chcesz mi opowiedzieć, co się naprawdę stało? Mała pokręciła głową, z oczu znowu popłynęły łzy. Nie była zbyt ładna, ot, pospolita owalna buzia, gęste brwi, trądzik. Do tego nieszczęśliwa i wystraszona, taki kłębek nerwów. - Nikt się o niczym nie dowie - zapewniła Mel ponownie. - Nie chodzi tylko o siniaki, Carro. Twoja wagina wygląda tak, jakby ten chłopak wymusił stosunek na tobie. Szybko się zagoi, ale... - To moja wina. - W takich wypadkach winna nigdy nie jest kobieta. - Użyła określenia „kobieta" z rozmysłem, chociaż rozmawiała z dzieciakiem. - Spróbuj mi powiedzieć, co się stało. - Ale da mi pani pigułkę? - Oczywiście. Nie dopuścimy, żebyś zaszła w ciążę. Carra odetchnęła głęboko, łzy płynęły jedna za drugą. - Rozmyśliłam się, kiedy było za późno. To moja wina. Mel dotknęła jej kolana. - Zacznijmy od początku - zaproponowała łagodnie. ROBYN CARR 31 Nie mogę. Możesz, kochanie. Wysłucham cię. Postanowiliśmy, że to zrobimy. Najpierw się Ucieszył... A potem powiedział, że żałuje. Zaczęliśmy... On nie potrafił już się powstrzymać. Mógł. Widzę, że musiał cię mocno chwycić, masz siniaki na ręku, posiniaczone podbrzusze. ( licę ci pomóc. Ja też tego chciałam. Robiliśmy wcześniej różne rzeczy. Wiem, Carro, ale się rozmyśliłaś. Powiedziałaś mu to, tak? Dziewczyna pokręciła głową. - Nie. - Jeśli powiedziałaś nie, to był gwałt. - Ja chciałam - powtórzyła z uporem. - Miałaś kiedyś wcześniej stosunek? - To był pierwszy raz. - Miałaś prawo się wycofać nawet w ostatniej chwili. W każdej chwili. Wszystko jedno, jak daleko posuwaliście się wcześniej. To twój chłopak czy ktoś, kogo poznałaś niedawno? - Znam go od dawna, ze szkoły, chodzimy /. sobą dopiero od paru tygodni. I zdążyli „robić różne rzeczy", pomyślała Mel. - Carro, ten chłopak wziął ostre tempo. Zastanów się. Mówisz, że chodzicie z sobą raptem od kilku tygodni. On musi być mocno zdeterminowany. Ile ma lat?

32 TĘCZA NAD DOLINĄ Znowu zaprzeczający ruch głowy. - Nie powiem nic więcej. Nie chcę, żeby miał kłopoty. To nie była jego wina. Ja popełniłam błąd. On potem żałował. - W porządku, nie będę nalegać, ale jeśli chciałabyś ze mną porozmawiać, po prostu przyjdź. Wszystko jedno kiedy. Dobiorę ci jakieś środki antykoncepcyjne. Powinnaś się zabezpieczać... - Nie. Ja już nie zrobię tego więcej. - Carra zacisnęła usta. Ta mała ewidentnie została zgwałcona, myślała Mel. To nie była nawet randka. - Carro, jeśli nadal będziesz spotykała się z tym chłopcem, tym mężczyzną, to znowu się zdarzy. - Nie zdarzy się - powtórzyła z uporem. - Chcę tylko, żeby dała mi pani tę pigułkę, to wszystko. - Dam ci pigułkę, ale chciałabym, żebyś pojawiła się za tydzień, najpóźniej za dwa. Wolałabym upewnić się, że wszystko w porządku, czy wagina się zagoiła. Powinnaś też zrobić test na choroby weneryczne. Teraz za wcześnie, badanie nic by nie wykazało, ale to bardzo ważne. Obiecujesz, że przyjdziesz? Carra w końcu się zgodziła, ale nie chciała słyszeć o środkach antykoncepcyjnych. - He płacę? - zapytała rzeczowo. - Nic nie płacisz. Wizyta na koszt przychodni. Przychodź albo dzwoń, jeśli będziesz mnie potrzebowała. Pamiętaj, o każdej porze dnia i nocy. Zapiszę ci numer do przychodni i mój numer domowy. ROBYN CARR 33 - Dziękuję - bąknęła słabiutkim głosem. Mel patrzyła, jak Carra odjeżdża rowerem, i serce się jej ścisnęło. Ta smarkata nie mogła jeszcze wyrobić sobie prawa jazdy. Dzieciak. Mike zadzwonił do Brie. Nie mógł się powstrzymać. Od dwóch tygodni nie słyszał jej głosu. Jack informował go o stanie siostry, ale to mu nie wystarczało. - Jak się czujesz? - Tak sobie. Wszystko mnie drażni, denerwuje... Nic dziwnego. Upłynęło niewiele czasu. - A fizycznie? - Najgorsze minęło. Siniaki znikają, tylko żebra zrastają się powoli. Nie do wiary, że tak powoli. - Jack mówił, że ciągle jesteś na zwolnieniu. - Powiedział ci, dlaczego? - zapytała Brie. - Nie. Ty też nie musisz mi mówić, jeśli nie chcesz. - Wszystko mi jedno - stwierdziła chłodnym tonem. - Prawdę mówiąc, wzięłam dłuższy urlop bezpłatny. Nie mogę pracować, mając świadomość, że oskarżam gwałciciela, po czym facet zostaje uniewinniony i znowu gwałci. Mnie! - Brie, tak mi przykro... - Poczekam, aż go złapią. Załatwię go. Postaram się, żeby dostał dożywocie. Klnę się na Boga. Mike odetchnął głęboko. - Nigdy nie poznałem tak dzielnej kobiety jak ty.

34 TĘCZA NAD DOLINĄ Jestem z ciebie dumny. Jeśli mogę coś dla ciebie zrobić... - Miło cię słyszeć. Ludzie boją się do mnie odzywać. Mówiłeś mojemu bratu, że zamierzasz pogadać ze mną? Jack niebawem się dowie. Telefon odebrał Sam i z pewnością powtórzy synowi, kto telefonował do Brie. - Nie dzwonię dlatego, że jesteś siostrą Jacka, ale dlatego, że traktuję cię jak przyjaciółkę i chcę wiedzieć, jak się czujesz. Wszystko mi jedno, co Jack powie, jeśli tobie nie będą przeszkadzać moje telefony. - Nie będą. Nadopiekuńczość Jacka bywa zabawna, ale i denerwująca, choć akurat teraz wcale mnie nie wkurza. Dobrze czuć, że się o mnie martwi. - Ja też byłbym nadopiekuńczy, gdybyś była moj ą siostrą. Już czuję tę nadopiekuńczość, chociaż nic nie mogę zrobić, tylko zadzwonić i pogadać. Wiesz, tak się dzieje, kiedy człowiek styka się z przemocą. Wszyscy jakoś reagujemy, ofiara, rodzina, przyjaciele. To należy do procesu zdrowienia. Widziałem, jak zachowywali się moi bliscy, kiedy zostałem postrzelony, dlatego zresztą uciekłem do Virgin River. Wszyscy okazywali tyle troskliwości, że zaczynałem się dusić. Koniecznie chcieli, żebym natychmiast wracał do zdrowia, a oni mogli poczuć lepiej. - Zapominam, że i ty jesteś ofiarą przestępstwa. Myślę tylko o sobie... ROBYN CARR 35 I tak trzymaj. To też należy do procesu zdrowienia. Po prostu dbaj o siebie, nawet przesadnie. A gdy już ci to minie, gdy uznasz, że za bardzo n zęsięsz się nad sobą, będzie to znak, że najtrudniej-s/y etap masz za sobą. Mówisz to z własnego doświadczenia? Mike zaśmiał się. - Szkoda, że tego nie widziałaś. Co rano ledwie zwlekałem się z łóżka, zaczynałem dzień od pro- chów przeciwbólowych, potem przykładałem jedną torbę lodu na ramię, drugą w pachwinie, piłem proteiny, które przygotowywała Mel, aż wreszcie zaczynałem ćwiczyć z ciężarkami. Po pól kilograma każdy, zdawałoby się nic, a ja niemal płakałem. Potem kładłem się. Dopiero po dwóch miesiącach byłem w stanie podnieść się do siadu. Każdego popołudnia Mel prowadziła ze mną fizjoterapię, ale wcześniej musiałem wypić piwo, żeby to znieść. Jest drobna, ale potwornie silna, tak mnie maglowała, tak uciskała każdy mięsień, że błagałem o litość, a w duchu wyzywałem od sadystek. Całe moje życie skupiało się na odzyskiwaniu sprawności, odzyskiwaniu własnego ciała. I odzyskałem, uwierz mi. - Wiele dałabym za to, żeby poczuć się znowu panią swojego ciała - powiedziała cicho. - Miałem koszmarne sny - przyznał Mike z wahaniem. Po raz pierwszy wspomniał komukolwiek o tym, co wtedy kojarzyło mu się z żałosną histerią.

36 TĘCZA NAD DOLINĄ Teraz już nie. - To się zdarza, chcę, żebyś o tym wiedziała. Już ich nie miewam. Tak naprawdę nie miał pojęcia, jak musi czuć się kobieta, która została zgwałcona. Co dla niej oznacza być znowu „panią swojego ciała"? Wiedział jedno. Minie wiele czasu, zanim Brie będzie mogła się z kimś kochać bez oporów. O dziwo, Jack nie wspomniał ani słowem, że wie o telefonie Mike'a do Brie, co oznaczało, że ani ona, ani jej ojciec nic mu nie powiedzieli. Zastanawiał się, czy sam nie powinien mu powiedzieć. Miał dobre wytłumaczenie. Przecież sam też przeszedł przez koszmar, dlatego mógł służyć Brie radą i pomocą. W końcu przemilczał sprawę. Nie chciał wtajemniczać osób trzecich w to, co czuje do Brie, a Jack był w tym wypadku osobą trzecią. Dzwonił do niej co kilka dni, a Jack zachowywał się nadal tak, jakby nic nie wiedział. Odnosił wrażenie, że Brie czekała na te telefony. Rozmawiali o codziennych sprawach, jak przyjaciele, bo ta subtelna granica różniąca bliską znajomość od przyjaźni gdzieś się zapodziała, przepadła. Opowiadał, jak poszła mu ostatnia wyprawa na ryby, ona mówiła, co właśnie czyta albo co oglądała w telewizji. Wymieniali uwagi o pogodzie. Błahe sprawy. I oto nagle Brie tak bez żadnego kluczenia, tak po prostu zaczyna mówić o swoich lękach. A bała się ciemnych, wyludnionych ulic, odgłosów, których ROBYN CARR 37 wcześniej nigdy nie rejestrowała. Przyjazny i zrozumiały dotąd świat, ujęty w określone ramy, granice, przemienił się w nieodgadniony, nieprzyjazny, umgi bezkres. Wystawiła swój dom na sprzedaż, mc chciała już tam wracać. Wierzyła, że będzie w stanie znów mieszkać sama, ale nie tam, gdzie to MC stało. Wychodzisz gdzieś? - dopytywał. Tak, na terapię indywidualną i grupową. Czasami wyprawiamy się z tatą na zakupy. Nie bardzo mam ochotę wychodzić, w domu czuję się bezpieczna. To teraz najważniejsze. Mimo lęków, z których się zwierzała, jej głos brzmiał z każdą rozmową coraz silniej. Mike dro- czył się z nią, opowiadał kawały, czasami nawet grał jej na gitarze, w każdym razie cieszyło go, że Brie odzyskuje dawną swadę. Jack nadal milczał, w końcu Mike zagadnął go 0 siostrę. - Chcę, żeby wróciła do siebie, stary. Zawsze miała tyle energii - usłyszał. Chwycił Jacka za ramię. - Wróci, wróci. Jest twarda. - Oby. - Wierz mi - zapewnił Mike. - Potrzebny ci będę jutro? Chcę jechać na wybrzeże. - A jedź sobie. W normalnej sytuacji Mike nie wahałby się

38 TĘCZA NAD DOLINĄ powiedzieć Jackowi, że wybiera się do Sacramento. Ale sytuacja nie była normalna, a on nie był idiotą. Przecież Jack zacząłby zadawać pytania. Udał zatem, że wybiera się do miasteczek na wybrzeżu. Wstał przed świtem, zanim Jack zabrał się do rąbania drew, a rąbał je codziennie rano, nawet latem, kiedy nie rozpalało się ognia na kominku w barze. Ruszył w drogę o szarej godzinie i był w Sacramento o dziesiątej. Zadzwonił do drzwi, zobaczył cień przez szybę i w progu pojawił się Sam. - Mike? - zdziwił się. - Nie spodziewałem się. - Pomyślałem, że nie będę dzwonił, proszę pana. Ze... Za plecami ojca stanęła Brie, nie mniej zdumiona niż Sam. Mike uśmiechnął się. - Dobrze wyglądasz. Wspaniale, po prostu wspaniale - stwierdził z ulgą. - Nie uprzedziłem o przyjeździe, bo miałem nadzieję wyciągnąć cię z domu. Gdybym zadzwonił, miałabyś czas wymyślić sto różnych wymówek. Brie cofnęła się o krok. - Nie wiem... - Może pojechalibyśmy do Folsom? Pogapimy się na góry, zajrzymy do sklepów, zjemy lunch. Moglibyśmy zatrzymać się w jakiejś winnicy. Taki krótki wypad. Musisz oswajać się z ludźmi. - Chyba za wcześnie. ROBYN CARR 39 - Tak ci się tylko wydaje, bo kryłaś się do tej pory. Będziesz bezpieczna. - Wiem, ale... - Zdecyduj się, Brie - wtrącił Sam. - Mike jest doświadczonym policjantem, oczy ma wokół głowy. Będziesz pod dobrą opieką. Mike skłonił z szacunkiem głowę. - Dziękuję panu. Będzie mi miło, jeśli pojedzie pan z nami. - Nie, nie, ale popieram pomysł - odparł Sam ze śmiechem i ujął dłoń córki. - Powinnaś jechać z Mikiem, zadał sobie tyle trudu... Krótka wycieczka dobrze ci zrobi. Posłała Mike'owi mało przychylne spojrzenie. - Nie mówiłeś Jackowi, że się tu wybierasz. - Było to stwierdzenie, nie pytanie. - Jasne, że nie. Przekonywałby mnie, żebym nie jechał. Zechciałby być na moim miejscu. Nie mogłem na to pozwolić. - Przebiorę się - powiedziała w końcu. - Nie musisz się przebierać. Możesz jechać, jak stoisz. Folsom to nie Rodeo Drive. Jeśli poczujesz się nieswojo, wrócimy natychmiast do domu. - Tato...? - Jestem za, Brie. Jedźcie. Wpadnijcie gdzieś na lunch, napijcie się wina. Będę czekał na was tutaj. Ruszyli spod domu w milczeniu, ale też Mike nie spodziewał się po Brie jakiejś szczególnej chęci do podejmowania towarzyskiej konwersacji.

40 _TĘCZA NAD DOLINĄ_____ - Początkowo możesz czuć stres, ale rozluźnisz się - powiedział w jakimś momencie, lecz nie doczekał się żadnego komentarza. - Kiedy przeżywamy traumę, zamykamy się w sobie, nie potrafimy mówić o naszych odczuciach. - Dalej milczenie. Brie patrzyła przed siebie, jedną dłoń trzymała na przewieszonym przez ramię pasku od torby, drugą na brzuchu. - Jestem czwarty z ośmiorga dzieci. Mam trzech starszych braci - podjął Mike po chwili. - Kiedy szedłem do przedszkola, miałem już trzy młodsze siostry. Możesz sobie wyobrazić, ile mama miała przy nas roboty. Ojciec ledwie mógł utrzymać całą czeredę, ale był szczęśliwy, że ma czterech synów. To był zwariowany dom, zawsze pełen śmiechu. Rozmawialiśmy między sobą wyłącznie po hiszpańsku, dopiero w szkole zacząłem uczyć się angielskiego, wcześniej mówiłem fatalnie. Teraz rodzicom nieźle się powodzi, ale wtedy byliśmy biedni. W szkole na powitanie dostałem łanie od chłopaków. Wróciłem z siniakami do domu. Bracia grozili, że też mi przyłożą, jeśli nie powiem, kto i dlaczego tak mnie urządził, aleja milczałem. Przez kilka miesięcy nie odezwałem się do nikogo słowem. - Brie odwróciła głowę ku niemu, słuchała. - Już jako glina często miałem do czynienia z dzieciakami, które były bite, maltretowane. Teraz wiem, że taka reakcja to nic niezwykłego. Wiem też, że najpierw trzeba się pozbierać, dopiero potem zaczynasz mówić. ROBYN CARR 41 - A z tobą jak było? Kiedy zacząłeś mówić? Mike zaśmiał się. - Nie pamiętam j uż dokładnie, ale chyba matka posadziła mnie któregoś dnia przy stole kuchennym i oznajmiła, że nie puści mnie do szkoły, jeśli jej nie powiem, co się ze mną dzieje. Bałem się tych chłopaków, ale oczywiście chciałem iść do szkoły, bo wstydziłem się okazać tchórzem. Już wtedy byłem durnym macho. - Znowu parsknął śmiechem. - Mama zgłosiła dyrekcji, że zostałeś pobity? - Nie. - Znowu śmiech. - Powiedziała braciom, że jak jeszcze raz wrócę do domu z choćby jednym małym siniakiem, spierze ich wszystkich na kwaśne jabłko, a potem ojciec jeszcze im przyłoży. - Okropność - stwierdziła Brie. - Nie było tak źle, zwykle kończyło się na pogróżkach. Nie pamiętam, żeby któryś z nas dostał kiedyś w domu lanie. Czasami ojciec tylko chwytał za pas, ale nigdy nie uderzył. Mama z kolei wywijała drewnianą łyżką. Nie taką, jakiej używają gringos, ale wielką, grubą łychą. Jezu, jak tylko ojciec chwytał za pas albo matka zdejmowała swoją łyżkę z półki, braliśmy nogi za pas. Moi bracia i siostry już inaczej wychowują dzieci. Wiesz, to nie jest jakaś typowo latynoska tradycja. Takie były czasy. Uważano, że jeśli dziecko coś przeskrobało, trzeba dać mu w tyłek. - A ty ożeniłeś się z Latynoską? - zapytała Brie po chwili. - Tak. Obie moje żony były Meksykankami.

42 TĘCZA NAD DOLINĄ - Jesteś bardzo związany z własną kulturą... - Owszem, ale nie to decydowało. Spotykałem się z wieloma dziewczynami, nie tylko latynoskimi. Moje małżeństwa trzeba uznać za błędy młodości. - Dlaczego? - Byłem za młody, moja pierwsza żona też. Służyłem wtedy w marines, ona pracowała u mojego ojca. Pisywaliśmy do siebie. Pobraliśmy się, kiedy przyjechałem na urlop. Wróciłem do koszar, a ona zainteresowała się kimś innym. Ja też miałem jakieś dziewczyny. Zostałem rozwodnikiem w wieku dwudziestu jeden lat. Matka oznajmiła, że wstydzi się mieć takiego syna. - A drugie małżeństwo? - To stało się kilka lat później. Ożeniłem się z dziewczyną, która pracowała w policji. Była operatorką, odbierała wezwania telefoniczne. - Zaśmiał się. - Stara, dobra tradycja, operatorka i gliniarz. Wytrzymaliśmy z sobą pół roku. Matka w ogóle nie chciała ze mną gadać. - Nie do końca byłeś wierny latynoskiej tradycji... - Wiesz, co najbardziej kochałem w tradycji, którą znałem z domu? Kuchnię mojej matki i zarad- ność ojca. Obydwoje zresztą wspaniale gotowali. Pamiętam mole według starego rodzinnego przepisu, tamałes w liściach bananowych, enchiladas, carne asada. Wspaniałą salsę mojej matki i jej ramole. Nie wspomnę już o rybie z siekanymi oliwkami, krewetkach w pomidorach i tapatio. ROBYN CARR 43 - Tapatio? - Ostry sos. Bardzo ostry. Ojciec potrafi wszystko. Rozbudował dom, postawił altanę w ogrodzie, garaż, mur wokół domu, wymienił całą instalację elektryczną. Nie miał uprawnień budowlanych, domyślam się, że nie załatwiał pozwoleń, ale wolałem nie pytać. Jest wspaniałym ogrodnikiem. Tym się zajmuje, projektowaniem ogrodów. Zaczynał od przycinania naszego żywopłotu i koszenia trawnika. W końcu otworzył niewielką firmę, która z czasem się rozrosła. Ma tylu krewnych, że nigdy nie narzeka na brak pracowników. Ojciec przyjechał z Meksyku, ale nie musiał się naturali-zować, dostał obywatelstwo automatycznie, bo mama urodziła się w Los Angeles, jest Amerykanką. Ciekawe, że to ona właśnie podtrzymuje stare tradycje. Ojciec chciał jak najszybciej zaaklimatyzować się w nowym kraju i zbić majątek, wiesz, marzenie każdego biednego meksykańskiego chłopaka. Ma teraz pieniądze, ale ciężko na nie pracował. Kiedy dojechali do Folsom, Mike wysiadł pierwszy i otworzył drzwiczki od strony Brie. - Teraz ty opowiedz mi coś o sobie - poprosił. - Nie mam tak ciekawej historii jak twoja. - Posłucham. - Ujął ją za łokieć i poprowadził w stronę sklepu z pamiątkami. Zaglądali do galerii, antykwariatów i cukierni, a Brie opowiadała o swoich starszych siostrach,

44 TĘCZA NAD DOLINĄ które jej matkowały, o Jacku, który zaczął ją zauważać, dopiero gdy skończyła sześć lat. Właściwie jej dzieciństwo niewiele różniło się od dzieciństwa Mike'a, tyle że matka nie gotowała na patio, jak pani Valenzuela, a ojciec był specem od inwestycji i nie znał się na projektowaniu ogrodów. I ona wychowywała się w dużej, kochającej się rodzinie, w domu wypełnionym śmiechem i wiecznymi bijatykami między rodzeństwem. - Siostry rzucały się sobie do oczu jak zwierzaki - mówiła. - Mnie nie tykały, byłam ich maleńką kruszynką. Jack ryzykował życie, jeśli którąś z nich ruszył. Jeden przeciwko trzem nie miał najmniejszych szans. - Macie może jakieś kasety wideo z tamtych czasów? - zapytał Mike ze śmiechem. - Gdyby nawet były, Jack by je zniszczył. Dziewczyny strasznie go traktowały. Dziw, że je kocha. Oczywiście próbował się odgrywać. Robił im różne kawały, ale nigdy żadnej nie przyłożył, choć musiał im życzyć nagłej i niespodziewanej śmierci. Przeszło mu, dopiero gdy zaciągnął się do marines. Spojrzał na zegarek i zatrzymał się przed pubem. - Pewnie już zgłodniałaś? - Trochę dalej jest meksykańska restauracja. - O nie, żadna meksykańska restauracja nie zadowoli mojego podniebienia, bo żaden kucharz nie gotuje jak moja matka. Co byś powiedziała na hamburgera? ROBYN CARR 45 Uśmiechnęła się. - Jasne. Czuję się lepiej, niż myślałam. - Zobaczysz, pomału, powoli, a dojdziesz do siebie. Postawiłem sobie za zadanie, że cię z tego wyciągnę., Zamówili hamburgery, lampkę wina dla Brie, piwo dla Mike'a, i opowiadali sobie dalej o swoim dorastaniu, o pierwszych randkach, o szkole. Tutaj zaczynały się różnice. Brie uczyła się doskonale, spotykała się z dobrze wychowanymi chłopcami, nigdy nie miała żadnych kłopotów, natomiast Mike do dwudziestego roku życia był kompletnie nie-pozbierany. Umawiał się z każdą dziewczyną, która się zgodziła, ciągle wpadał w tarapaty, zdarzało się, że nocą odprowadzała go do domu policja. Rozmawiali spokojnie, gdy jakiś mężczyzna zaczął się pieklić. - To niedopuszczalne! - krzyczał. Mike, a siedział plecami do sali, odwrócił się. Facet, który wszczął awanturę, siedział w towarzystwie dwóch kobiet i mężczyzny. Sąsiad położył mu rękę na ramieniu, próbował go uspokoić, coś tłumaczył cichym głosem. Panie miały zakłopotane miny. Kelner nachylił się do rozsierdzonego klienta, wtedy ten chwycił szklankę z piwem i cisnął tak, że rozbiła się o bar. Piwo się rozlało, szkło rozprysło po podłodze. - To mi nie wystarczy! - huknął.

46 TĘCZA NAD DOLINĄ Brie zesztywniała, w jej oczach pojawiło się przerażenie. Z zaplecza wyłonił się menadżer, a może właściciel pubu, powiedział coś do kelnera, po czym zwrócił się do awanturnika. Facet odpowiedział gniewnym głosem. Sąsiad nadal usiłował go uspokajać, ale ten wstał i odepchnął menadżera. Tego tylko brakowało, pomyślał Mike. Brie po raz pierwszy zdecydowała się wytknąć nos z domu i od razu musiała natknąć się na burdę. Dotknął lekko jej dłoni. - Nie ruszaj się i oddychaj głęboko - powiedział, po czym wstał i podszedł do stolika, przy którym siedział rozwścieczony facet. - Wezwijcie policję - poradził, zwracając się do menadżera. - Mam nadzieję, że poradzimy sobie bez policji. - W takim razie ja wezwę patrol, jeśli pozwoli mi pan skorzystać z waszego telefonu. - Nie zostanę tu ani chwili dłużej - oświadczył facet i chciał odepchnąć Mike'a, ale ten zdążył chwycić go za nadgarstek. - Proszę siadać - nakazał stanowczym tonem. -Najpierw musi pan zapłacić rachunek. - Mike był młodszy, wyższy... I bardzo stanowczy. Facet usiadł posłusznie. - Niech pan jednak wezwie policję -powtórzył, zwracając się ponownie do menadżera. Sąsiad faceta wstał, wyciągnął portfel. - Ja zapłacę i... - Przykro mi, ale pana znajomy musi zaczekać ROBYN CARR 47 na patrol. Zakłócił porządek publiczny, cisnął szklanką, wszczął awanturę, popychał menadżera. - Wezwij policję - polecił menadżer kelnerowi i chłopak zniknął na zapleczu. Dziesięć minut później policjanci wyprowadzili miotającego się awanturnika. Poszło o jedzenie. Kelner zaproponował, że poda mu coś innego, ale facet oznajmił, że nie zapłaci w ogóle, mimo że pozostała trójka nie miała zastrzeżeń do swoich dań. Typek był podpity, stąd jego wojowniczy nastrój. Kiedy policja go wyprowadziła, w pubie znowu zapanował spokój. Menadżer przyniósł lampkę wina dla Brie i piwo dla Mike'a. - Od firmy - powiedział z uśmiechem. - Dziękujemy. - Mike skinął głową, po czym zwrócił się do Brie: - Strasznie mi przykro, że musiałaś być świadkiem awantury. Mam nadzieję, że nie straciłaś humoru. W jej oczach zabłysły wesołe iskierki. - To się nazywa chrzest bojowy. - Że też akurat musieliśmy trafić na jakiegoś podpitego pajaca... Zaśmiała się. - W pierwszej chwili wpadłam w histerię, ale natychmiast się uspokoiłam. Policja usunęła kolesia, a my dostaliśmy drinki na koszt firmy. - Na pewno wszystko w porządku? - spytał dla pewności.

48 TĘCZA NAD DOLINĄ - Oskarżałam różnych ludzi. Zdawali się groźni, ale w dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach na sto robili dużo hałasu, odgrażali się, straszyli, a tak naprawdę trzęśli portkami. To, co mi się przydarzyło, było nietypowe, w przeci wieństwie do tej dzisiejszej burdy. - Lubisz statystyki. - Tak, w dziewięćdziesięciu trzech i pół procenta - powiedziała z uśmiechem. Co tydzień, jak w zegarku, Jack dostawał list od Ricka, chłopca, któremu ojcował przez wiele lat i który zaraz po skończeniu szkoły średniej wstąpił do marines. List, mimo że adresowany do Jacka, zaczynał się zawsze słowami: Drodzy Jacku, Proboszczu, Mike 'u i inni. Jack uwielbiał te listy. Kiedy przyjechał do Virgin River, kupił dom w samym środku osady i zaczął remont. Postanowił otworzyć bar, chociaż nie wiedział, czy to dobry pomysł, lokal w dziurze liczącej zaledwie sześciuset mieszkańców. Dobudował pokój na piętrze i niewielkie mieszkanie od strony podwórza, w którym mieszkał, dopóki w jego życiu nie pojawiła się Mel. Rick był otwartym, pogodnym dzieciakiem, piegusem o szerokim uśmiechu. Kiedy Jack zorien- tował się, że chłopiec nie ma nikogo poza babcią, zajął się nim, stał się dla niego kimś w rodzaju ROBYN CARR 49 starszego brata czy ojca. Patrzył, jak dzieciak dorasta, staje się świetnym młodym facetem, silnym, uczciwym, odważnym. Jack uczył go wędkować i polować. Dzielił z nim radości i smutki. Kiedy osiemnastoletni Rick wyjeżdżał do marines, Jack żegnał go z dumą i smutkiem. On wiedział najlepiej, jak niebezpieczne wybrał sobie życie. Kiedy przychodził list, Jack odczytywał go Proboszczowi i Mike'owi. Rick pisywał też regularnie do swojej babci Lydie i Jack wymieniał się ze starszą panią wiadomościami. W listach do Lydie wnuk pomijał wszystko, co mogłobyją zaniepokoić, więc kiedy Jack czytał jej nieocenzurowane relacje, wzdrygała się, ale też śmiała z ciężkiego losu młodego marinę. Po każdym nowym liście do baru zaglądali sąsiedzi, bo wszyscy chcieli wiedzieć, co słychać u Ri- cka, tęsknili za nim. Zjawiali się Connie i Ron, ciotka i wuj młodziutkiej dziewczyny Ricka. Dok Mullins, Mel i Paige... Carpenterowie, Bristolowie, Hope McCrea... Każdy czekał na nowiny. Rick pisał: Gnają nas w deszczu, błocie, z ciężkimi plecakami, wrzeszczą na nas, krzyczą, że musimy płacić taką cenę, jeśli chcemy być twardzi, a mnie chce się śmiać. Tutaj to betka. Ja zapłaciłem już swoje w Virgin River. Liz, dziewczyna Ricka, pół roku wcześniej urodziła dziecko. Martwe. Byli zbyt młodzi, by zostać

50 TĘCZA NAD DOLINĄ rodzicami. Zbyt młodzi, by udźwignąć taką tragedię. Jack sam został niedawno ojcem i rozumiał doskonale, że podporządkowanie się dyscyplinie obowiązującej w marines jest niczym w porównaniu z przejściami, które były udziałem Ricka. Tęsknił za chłopcem, jak tylko ojciec potrafi tęsknić za synem. Mike dzwonił teraz do Brie prawie codziennie. Czuł się jak zakochany nastolatek. Wisiał na telefonie, spędzał całe godziny na rozmowach. Opowiadał, jak minął dzień, co porabiał, co słychać u rodziny. Czasami zahaczali o poważniejsze tematy, mówili o polityce, religii, drążyli sprawy, na których opiera się sens człowieczego żywota, jeśli człowiek ów sens chce pojąć, zrozumieć, nie zaś płynąć bezrozumnie z nurtem rzeki, nie próbując nawet myślą ogarnąć owego nurtu. Któregoś dnia Mike zapytał, czy Brie siada już za kierownicą. Odpowiedziała, że czasami, kiedy wybiera się do którejś z sióstr lub na zakupy. - Jak sobie radzisz? - W samochodzie nie mam problemów, ale na ulicy, w sklepie ciągle czuję się niepewnie. Mam nowy pistolet, w miejsce tego, który straciłam. Mile zamilkł na moment. - Brie, nie strzelaj do pierwszego dobrego Samarytanina, który zatrzyma się, żeby pomóc ci zmienić koło. ROBYN CARR 51 - Tak zrobię - oznajmiła. - Nie chcę więcej tego słuchać. Parsknęła śmiechem. Coraz częściej się śmiała, w każdym razie gdy rozmawiała z Mikiem. - Czuję się pewniej z pistoletem, chociaż kiedy trzeba było, nie bardzo mi pomógł. - Może umówilibyśmy się na lunch? Na przykład w Santa Rosa? Pod warunkiem, że broń zosta- wisz w domu... Przyjechałbym do Sacramento, ale niewielki wypad dobrze ci zrobi. - To dość daleko. - Nie szkodzi. Chodzi o to, żebyś się odważyła ruszyć z miasta. - Mike... jaki masz w tym interes? - zapytała cicho. - Och, mógłbym wymienić mnóstwo powodów. Choćby taki, wcale nie najbłahszy, że cię lubię. No i sam przechodziłem przez podobną mękę. Spotkali się w Santa Rosa. Zjedli lunch w małej włoskiej restauracji, tym razem bez burd. Mike ze zdziwieniem stwierdzał, że choć twarda, silna kobieta, która tak mu się spodobała, była teraz osobą przygaszoną, wręcz cichą, jego uczucia do niej właściwie się nie zmieniły. Czekał, kiedy znowu pojawi się Brie, którą znał wcześniej, lecz gdyby miała nie odzyskać dawnej siły, gotów był zaakceptować zmianę. - Co powiedziałaś ojcu? - zapytał. - Że umówiłam się z tobą na lunch. - Wzruszyła

52 TĘCZA NAD DOLINĄ lekko ramionami. - Wie, dokąd pojechaliśmy i o której wrócę. Ucieszył się, że wyciągnąłeś mnie z domu. Bardzo by chciał, żebym znowu zaczęła funkcjonować normalnie. Nie zdaje sobie sprawy, jakie to dla mnie trudne. To... No cóż, obiad z przyjacielem to jeszcze nie powrót do świata, ale jest milo. Dwa tygodnie później znowu spotkali się w Santa Rosa, tym razem we francuskiej knajpce przy winnicy. Minęły kolejne dwa tygodnie i znowu umówili się na lunch w Santa Rosa. Na widok Brie Mike miał ochotę podbiec do niej i porwać ją w ramiona, ale wciskał dłonie do kieszeni, uśmiechał się i kiwał głową na powitanie. Po czwartym lunchu uściskała go przy pożegnaniu. - Dzięki - powiedziała. - Te spotkania mi pomagają. Między spotkaniami jak zwykle telefonował do niej. Kiedy rozmawiali, przypominał sobie zadziorną młodą kobietę z biglem, w której się zakochał. Teraz miał do czynienia z rozbitą młodą kobietą. W głębi duszy pozostała jednak taka sama: dzielna, dowcipna i uczciwa. Traktował pomoc Brie jak wyzwanie. Był wobec niej delikatny, uważny, dla dżentelmena to nic trudnego. Musiał się pilnować, udawać, że się o nią nie martwi, że nie współczuje, a przecież nie było nic gorszego niż świadomość, że kobieta, którą kochał, na której mu zależało, jak jeszcze na nikim, ROBYN CARR 53 została brutalnie zgwałcona. Nie mógł obciążać jej jeszcze swoim cierpieniem, przecież dźwigała własne. Nie było mu łatwo ukrywać zatroskanie, ale nie mógł przecież okazywać słabości. Brie nie potrzebowała słabeusza. W rozmowach nie padało imię Jacka, chyba że Brie opowiadała o rodzinie, o swoim dzieciństwie, o tym, jak za nim tęskniła, kiedy zaciągnął się do marines. Jack też milczał, zdawał się nie wiedzieć o spotkaniach siostry z Mikiem, o rozmowach telefonicznych. Lato dobiegało końca, a mała Carra nie pojawiła się więcej u Mel, nie zrobiła testów na choroby weneryczne. Mel miała pod opieką dwie pacjentki w ciąży, nie wspominając o chorych, którzy pojawiali się w przychodni Doka. Jack nie kochał się z nią od wielu tygodni. Wstawał o świcie, jechał do baru, rąbał drwa, ustalał z Proboszczem, co jest do zrobienia, co trzeba kupić, potem zaglądał na plac budowy, czuwał nad wznoszeniem ich nowego domu, sam sporo robił. Lubił tam jeździć, bo mógł być sam, jeśli nie brać pod uwagę robotników. Po tym, co stało się z Brie, uciekał w samotność. Nie rozmawiał z żoną o siostrze, milczał jak kamień. Kiedy w przychodni nie było pacjentów, Mel jechała spojrzeć na nowy dom. Przyglądała się, jak Jack dźwiga deski, wbija gwoździe, mocuje belki...