kufajka

  • Dokumenty27 039
  • Odsłony1 870 134
  • Obserwuję1 391
  • Rozmiar dokumentów74.8 GB
  • Ilość pobrań1 680 134

Carter Steven - Mężczyźni, którzy nie potrafią kochać

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

kufajka
3. Ebooki według alfabetu
C

Carter Steven - Mężczyźni, którzy nie potrafią kochać .pdf

kufajka 3. Ebooki według alfabetu C CARTER STEVEN Książki
Użytkownik kufajka wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 233 stron)

STEVENCARTER JULIA SOKOL MĘ CZYŹNI, KTÓRZYNIE POTRAFIĄ KOCHAĆ Jak rozpoznać mę czyznę z fobią przed związaniem się, zanim on złamie Ci serce Przeło yła Małgorzata Ojrzyńska Prószyński i S-ka WARSZAWA 2000

Podziękowania Podobnie jak w przypadku innych du ych programów badaw- czych i tym razem wielu ludziom nale ą się podziękowania. Przede wszystkim pragniemy podziękować tym kobietom i mę czyznom, którzy w trosce o innych łaskawie podzielili się z nami swoimi prze- myśleniami, uczuciami i doświadczeniami. Specjalne podziękowania składamy dr. Haroldowi Levinsonowi, którego badania nad naturą i źródłami zachowań lękowych zainspi- rowały nas do pracy nad niniejszą ksią ką, oraz Ronaldowi J. Field- sowi za pomysł niezwykle celnego, trafiającego w sedno tytułu tej pracy. Za znaczący wkład w sukces ksią ki dziękujemy Kenowi Starro- wi, Sheili Starr, Karin Lippert, Kathy Saypol, Patty Moynihan i Mi- chaelowi Frankfortowi. Dziękujemy tak e za okazaną nam pomoc i rady Peterowi Coopersmithowi, Mary Jane Nolan Kelly, Stacey Cahn, Meredith Macrae, Alfredowi i Sydelle Carterom oraz Padding- tonowi Coopersmisthowi. I wreszcie serdecznie dziękujemy zespołowi w M. Evans, a szcze- gólnie Georgowi de Kay, za wspieranie naszego projektu od samego początku do końca. Steven Carter, Julia Sokol

Spis treści Wprowadzenie............................................................................. 7 Od autora .................................................................................... 9 CZĘŚĆPIERWSZA Jego problem Rozdział 1. Problem z zaanga owaniem się w trwały związek . . 17 Rozdział 2. Czy mę czyzna, którego kochasz, boi się pokochać Ciebie? ................................................... 39 Rozdział 3. Dlaczego on nie potrafi kochać? ........................ 48 Rozdział 4. Mę czyzna i jego wewnętrzne konflikty. Podwójne komunikaty, pełne sprzeczności zachowania .... 74 Rozdział 5. O krok od miłości. Kiedy mę czyzna odkrywa, e jest zakochany po uszy ......................................105 Rozdział 6. Kiedy on nie potrafi kochać .................................. 130 CZĘŚĆDRUGATwój związek z mę czyzną. Rady dla mądrej kobiety. Rozdział 7. Jak wystrzegać się związku z mę czyzną, który lęka się trwałego zaanga owania? .............. 157 Rozdział 8. Początek znajomości z partnerem unikającym stałego związku .................................................... 161 Rozdział 9. Środkowy okres związku z partnerem z fobią przed związaniem się na stałe ........................... 175 Rozdział 10. Koniec związku z mę czyzną z fobią przed trwałym zaanga owaniem się...................... 205 Rozdział 11. Gorzki koniec związku z mę czyzną z fobią przed związaniem się............................................. 216 Rozdział 12. yciowe porady, jak unikać bliskich, intymnych związków z mę czyznami, którzy boją wiązać się na stałe................................................................... 227 Słowo końcowe ......................................................................... 233

Wprowadzenie Wiele kobiet zakochuje się bez wzajemności. Kochają mę czyzn, którzy ze strachu przed zaanga owaniem się w trwały związek fatal- nie je traktują lub porzucają. I chocia bardzo du o napisano ju na ten temat, większość kobiet nadal nie rozumie, dlaczego tak się dzieje i co mo na w tej sprawie zrobić. Co więcej, uwa ają, e tylko one są w takiej sytuacji. Napisałem tę ksią kę, aby przekonać kobiety, e ich doświadcze- nia wcale nie są wyjątkowe. Mę czyzna nie potrafiący kochać zosta- wi ka dą partnerkę, z którą się zwią e. Ta ksią ka ma za zadanie wy- jaśnić czytelnikom naturę tego zjawiska, wytłumaczyć, co w trwałym związku wzbudza tak obsesyjny lęk, e doprowadza pewnych mę - czyzn do dziwacznych, bałamutnych i sprzecznych zachowań. Przede wszystkim jednak ma dostarczyć kobietom praktycznych rad, jak unikać romansów z góry skazanych na niepowodzenie. Kobiety często winią się za to, e podobają się niewłaściwym mę czyznom, i z tego powodu biorą na siebie pełną odpowiedzial- ność za rozpad związku. To wielki błąd. Przecie nie nawiązują zna- jomości wiedzione podświadomym pragnieniem karania się, czy dla- tego, e mają słabe charaktery. Po prostu mę czyzn uciekających przed trwałymi związkami jest tak wielu, e kobiety mają z nimi do czynienia niejednokrotnie. Niektórzy panowie w końcu przezwycię- ą lęki, ale innym nigdy się to nie uda. Proszę, nie zrozum mnie źle. Ja nie opisuję „jego" problemów po to, ebyś straciła z pola widzenia własne potrzeby - co, niestety, czę- sto się zdarza; nie chcę, ebyś u alała się nad nim i martwiła. Nie namawiam Cię te do tego, ebyś przeistaczała się w terapeutkę i starała się go zmienić. Taki mę czyzna potrzebuje profesjonalnej

opieki. Dzielę się z Tobą swoim doświadczeniem, aby Cię wesprzeć. Tylko dobra znajomość procesów zachodzących w umyśle mę czyzny nie potrafiącego kochać pozwoli Ci zmierzyć się z problemem. Bez pełnego wglądu w sytuację będziesz na zawsze zdana na łaskę lub niełaskę partnera. Chcę dostarczyć Ci wiedzy, dzięki której łatwo rozpoznasz wiszące nad Waszym związkiem zagro enia, a to umo li- wi Ci przejęcie kontroli nad własnym yciem i relacjami z mę czy- znami. Wtedy, i tylko wtedy, mo esz mieć nadzieję na prawdziwą mi- łość, na uczucie, którego potrzebujesz i pragniesz.

Od autora Od czasu kiedy Julia Sokol i ja rozpoczęliśmy badania nad mę - czyznami, którzy nie potrafią kochać, minęło ju ponad dziesięć lat. Początkowo zaproponowałem Julii współpracę nad ksią ką o mę - czyznach, którzy nie są w stanie udźwignąć cię aru intymności i w konsekwencji uciekają, gdy tylko poczują, e romans przeobra- a się w coś powa nego. Po kilku rozmowach uświadomiliśmy sobie, e właściwie ka da kobieta, którą znaliśmy w jakimś okresie swoje- go ycia, kochała się w facecie, który popadł w panikę, kiedy ich związek stał się bardzo bliski. Paradoksalnie, im wszystko układa się lepiej, tym panowie tacy czują się gorzej. Przeprowadzanie wywiadów do programu badawczego nie jest łatwe; szczególnie trudnym zadaniem jest znalezienie odpowiedniej liczby osób spełniających określone warunki. W naszym przypadku nie mieliśmy z tym adnego problemu, przynajmniej w odniesieniu do kobiet. Bez trudu te dotarliśmy do mę czyzn, którzy przyznawali się do opisanych wy ej zachowań, natomiast nie lada wyczynem było uzyskanie ich zgody na przeprowadzenie pogłębionego wywia- du na ten temat. Nasze rozmówczynie chętnie opowiadały o swoich doświadczeniach. Wspominały partnerów, którzy nie zadzwonili, choć obiecali; takich, którzy nie przyszli, choć zarzekali się, e przyjdą. Opowiadały o arliwych, gorących kochankach, którzy bez widocznej przyczyny nagle przemieniali się w drani. Przedstawiały nam podobne w istocie historie o mę czyznach, którzy bez powo- du przechodzili od miłości i czułości do nienawiści. Jednego dnia podbijali serca, a następnego odfruwali w nieznanym kierunku; w jednym tygodniu byli wszechobecni, by w następnym zniknąć bez śladu.

Ksią ka początkowo - za radą naszego przyjaciela, pierwszego uczestnika tego programu - nosiła tytuł Zespół Houdiniego. Znajomy ten miał na swoim koncie kilka zniknięć i chocia opowiadał o nich bez enady, a wszystkie wręcz umiał usprawiedliwić, było dla nas oczywiste, e nie rozumiał swojego postępowania. Dla kobiety związanej z mę czyzną, który na jej oczach przeobra- a się z sympatycznego i opiekuńczego adoratora w zimnego i spra- wiającego ból łajdaka, jest to doświadczenie niesłychanie trauma- tyczne. Kiedy więc szuka wyjaśnienia dla tego, co się stało, analizuje romans jako coś zupełnie wyjątkowego, prze ycie bowiem jest zbyt silne, eby uwierzyć w jego prawdziwość. Szybko zorientowaliśmy się, e wszystkie udzielające nam wy- wiadu kobiety traktowały koszmar, przez który przeszły, jako od- osobnione, indywidualne prze ycie - doświadczenie jedyne w swoim rodzaju, nie znane innym kobietom. Rzeczywiście ich doznania były tak intensywne, e jakakolwiek racjonalna ocena nie wchodziła w grę, co więcej, wydawało im się, e to los przeznaczył dla nich tych partnerów. Dlaczego więc uciekali od ciepła, miłości i namiętności? Zachowywali się zupełnie niezrozumiale, jak więc miały uwierzyć, e inne kobiety przeszły przez podobne piekło? Jeśli jednak na zimno, bez emocji, zanalizujemy opisane zacho- wania mę czyzn, zaobserwujemy pewne specyficzne prawidłowości. Łączy ich klaustrofobiczny stosunek do związków z płcią przeciwną. Ujawniają typowe dla fobii mechanizmy obronne i tendencje ucieczkowe, a towarzyszące tym stanom fizyczne dolegliwości nie ró nią się niczym od tych, które mo emy odczuwać przy wsiadaniu do windy, w zatłoczonym pokoju lub gdy wyglądamy przez okno z wie owca. Nagle doznaliśmy olśnienia, zrozumieliśmy dotąd zupeł- nie dla nas dziwaczne zachowania. Opisywane przez kobiety niezro- zumiałe reakcje partnerów to fobia - obsesyjny lęk przed zaanga o- waniem się w trwały związek. Dzisiaj nie brzmi to ju jak rewelacja, ale kiedy pierwsza wersja ksią ki była gotowa, nie mogliśmy znaleźć wydawcy. Nikt nie chciał wierzyć, e opisywany przez nas lęk przed zaanga owaniem się w związek naprawdę istnieje. Napotkaliśmy silny opór, ksią kę cy- nicznie odrzucano. A jednak ju w kilka miesięcy po ukazaniu się Mę czyzn, którzy nie potrafią kochać termin: lęk przed stałym związ- kiem (commitmentphobia) był popularny. Posługiwali się nim boha- terowie telenowel, kreskówek, dziennikarze i znane osobistości. Na- 10

szą ksią ką trafiliśmy w czuły punkt, nazwaliśmy problem, z którym borykają się miliony kobiet i mę czyzn. Przed ponad dziesięciu laty, kiedy po raz pierwszy rozmawiali- śmy o ksią ce, stawialiśmy podstawowe pytania: Co dokładnie budzi lęk? Dlaczego mę czyźni z fobią z zapalczywością zdobywają kobie- ty, a następnie panikują, gdy obiekt po ądania mają w zasięgu rę- ki? Jak interpretować sprzeczne zachowania charakterystyczne dla tego rodzaju lęku? Czy kobiety w ten czy inny sposób prowokują wy- stąpienie jego objawów? Czy mę czyźni z lękiem przed zaanga owa- niem się są zdolni do miłości? Czy mogą się zmienić? To tylko niewiele z tych pytań, na które chcieliśmy poznać odpo- wiedź. Staraliśmy się zbadać te zagadnienia najlepiej jak umieli- śmy. W tym celu do pracy zaanga owaliśmy całą naszą wiedzę i do- świadczenie. Wraz z ukazaniem się ksią ki pozbyliśmy się wszelkich wątpliwości dotyczących wagi spraw, które nas pochłonęły. Zostali- śmy zasypani listami od czytelniczek z całego świata. Pisały do nas: Czuję się tak, jakbyś z fotela w moim salonie obserwował moje ycie. Mam wra enie, e znasz mojego partnera. Musiałeś rozmawiać z Fredem, inaczej nie znałbyś go tak dobrze. Ksią ka głęboko poruszyła naszych czytelników; na jej stronach znajdowali obrazy jakby ywcem wyjęte z ich ycia. Listy nadcho- dziły nie tylko od kobiet. Otrzymywaliśmy korespondencje od mę - czyzn, którym nasz poradnik podarowały przyjaciółki, zdecydowa- nych po lekturze poddać się terapii. Pracując nad Mę czyznami, którzy nie potrafią kochać, zastana- wialiśmy się, czy przypadkiem nie mamy doczynienia z modą, któ- ra - podobnie jak inne nieprzyjemne zjawiska towarzyszące stosun- kom między ludźmi - przeminie. Od tego czasu wydaliśmy kilka kolejnych ksią ek na temat relacji interpersonalnych, przeprowa- dziliśmy setki wywiadów i pogadanek w programach radiowych i te- lewizyjnych. W końcu stało się dla nas jasne, e lęk przed trwałym związkiem nie odchodzi wraz z modą. Rozpoznana przez nas fobia nie jest problemem jedynie w wielkich miastach, nie ogranicza się do określonej grupy społecznej - nieudaczników czy ludzi sukcesu - nie jest unikatowym amerykańskim fenomenem, jak niektórzy sugerują. Fobia ta ma zasięg ogólnoludzki, ró ne są jedynie, w za- le ności od uwarunkowań kulturowych, jej zewnętrzne objawy. Pa- miętajmy, e mę czyźni uciekają od partnerek nie dlatego, e są 11

wybredni i trudno ich zadowolić. Porzucają je, bo się boją i nie po- trafią wyzbyć się strachu nawet wtedy, gdy spotkają kobietę swego ycia. Nie chciałbym, aby ktoś z czytelników nabrał mylnego przekona- nia, e moje zainteresowanie tą problematyką wynikało li tylko z za- wodowej ciekawości badacza. Moja osobista walka z fobią od same- go początku motywowała mnie do intensywnej pracy nad ksią ką. W tym miejscu nale y się czytelnikowi wyjaśnienie. Otó kiedy Julia i ja rozpoczynaliśmy zbieranie materiałów do Mę czyzn, którzy nie potrafią kochać, błędnie zakładaliśmy, e obsesyjny lęk przed wiązaniem się na stałe z partnerką występuje głównie u mę czyzn. Wydawało się nam, e obawy u kobiet występują rzadko i nie są tak nasilone. Z tego powodu nie gromadziliśmy danych na temat lęków kobiecych. Z czasem radykalnie zmieniliśmy nasze poglądy i przez ostatnie pięć lat poświęcamy im wiele miejsca w badaniach. Szcze- gólnie zajmujemy się niszczycielskim wpływem kobiecych lęków na relacje między partnerami. W 1994 roku napisaliśmy kolejną ksią - kę Hey s Scared, She's Scared (On się boi, ona się boi), w której przed- stawiliśmy ukryte destrukcyjne lęki obu zaanga owanych w zwią- zek osób. W tej publikacji uwagę koncentrujemy wyłącznie na lękach prze ywanych przez mę czyzn, o czym nie nale y zapominać przy lekturze ksią ki. Nim zostawimy czytelników sam na sam z Mę czyznami, którzy nie potrafią kochać, chcielibyśmy przedstawić, w jaki sposób rozu- miemy pojęcie „zaanga owanie się w związek" (commitment). Nam kojarzy się przede wszystkim z odpowiedzialnością, poczuciem rze- czywistości, monogamią, podejmowaniem wysiłku na rzecz budowa- nia więzi. Osoba zaanga owana w związek przez cały czas bycia z kimś pozostaje wierna przyjętym zasadom. Wiele mał eństw i par nieformalnych podejmuje wyzwanie, jakim jest ycie razem. Sam fakt zawarcia mał eństwa nie oznacza jeszcze, e jesteśmy zaanga o- wani w związek z partnerem. Mę czyźni z obsesyjnym lękiem przed trwałym związaniem się urządzają huczne wesela, kupują domy, ma- ją dzieci, ale nigdy nie anga ują się w związki. Wspominamy o tym, poniewa otrzymaliśmy listy od zdezoriento- wanych kobiet zakochanych w partnerach z ostrą postacią lęku przed związaniem się, a kiedyś onatych. Panie te błędnie zało yły, e skoro partnerzy mieli w przeszłości ony, są zdolni do ycia ra- zem. Opierając się na fałszywych przesłankach, wyciągnęły niepraw- 12

dziwe wnioski, e to one ponoszą odpowiedzialność za prze ywane niepowodzenia. Oczywiście, po nieudanym mał eństwie ka dy mo e być przepeł- niony gniewem i obawiać się nowego związku. Pamiętajmy jednak - o czym ju pisaliśmy - e bycie onatym nie jest równoznaczne z za- anga owaniem w ycie mał eńskie, a zło enie przysięgi mał eńskiej nie zawsze oznacza, e czujemy się związani. Kiedy więc spotykasz rozwiedzionego mę czyznę, nic nie mo esz powiedzieć o jego zdol- ności do zaanga owania się w związek, bez względu na to, co on sam mówi o sobie. W ksią ce Mę czyźni, którzy nie potrafią kochać przedstawiamy historie wielu związków. Prawdopodobnie do niektórych będziesz miała bardzo bezpośredni stosunek. Być mo e uznasz, e odnoszą się do Ciebie i Twojego partnera. Mamy świadomość, e właśnie te bę- dą w Twoim odczuciu najwa niejsze. Interesujesz się tym, co dzieje się z Tobą, to osobiste doświadczenia skłoniły Cię dzisiaj do sięgnię- cia po naszą ksią kę. Kiedy pisaliśmy poradnik, mieliśmy poczucie, e naszym głów- nym zadaniem jest przekonać kobiety porzucone przez mę czyzn z fobią, e to nie one zawiodły. Związek się rozpadł nie dlatego, e okazywały brak zrozumienia i cierpliwości. Rozleciał się, poniewa miały partnerów z powa nymi emocjonalnymi problemami, mę - czyzn, którym nie mogły pomóc. Im były czulsze i troskliwsze, tym bardziej ukochani czuli się zagro eni. Po latach nadal wierzymy, e to stwierdzenie ma kapitalne znaczenie dla czytelniczek. Na pewno z ró nych powodów zainteresowałyście się niniejszą ksią ką. Mo e lubicie czytać popularne poradniki na temat relacji między ludźmi albo jest to wasza obowiązkowa lektura na kursie. Myślę jednak, e znakomita większość z Was sięgnęła po ksią kę z pobudek czysto osobistych. Jesteście zawiedzione, wystraszone, zranione przez partnerów z obsesyjnym lękiem przed zaanga owa- niem się. Niewiele innych zaburzeń oddziałuje równie destrukcyj- nie na związek kobiety i mę czyzny. Zadano Warn ból, potwornie cierpicie. ywimy nadzieję, e nasza ksią ka oka e się pomocna. Rzuci nieco światła na bolesny problem, dostarczy niezbędnych in- formacji, dzięki którym skutecznie zabezpieczycie się w przyszłości przed mę czyznami nie potrafiącymi kochać.

CZĘŚĆ PIERWSZA JEGO PROBLEM

Rozdział 1 Problem z zaanga owaniem się w trwały związek Problem polega na tym, e wielu mę czyzn odczuwa obsesyjny lęk przed zaanga owaniem się w trwały związek. Jeśli więc jesteś współczesną kobietą, masz du e szanse przynajmniej raz w yciu związać się z mę czyzną, który przed tym ucieka. Mo e nim być mę czyzna, który po pierwszej, wyjątkowo udanej randce więcej się do Ciebie nie odezwie, albo natarczywy wielbiciel, który zdobędzie Cię tylko po to, eby porzucić po wspólnej nocy, al- bo Twój oddany przyjaciel i kochanek, który zacznie sabotować Wasz związek, gdy tylko spostrze e, e jesteście na dobrej drodze do mał- eństwa. Mo e być te tak, e mę czyzna wytrwa a do ślubu, by za- raz potem, w odpowiedzi na cią ące mu więzy, stać się obojętnym na Twoje emocjonalne potrzeby, a nawet niewiernym czy brutalnym w zachowaniu. Jeśli nieobce są Ci tego typu doświadczenia, mogę powiedzieć, e z du ym prawdopodobieństwem masz do czynienia z mę czyzną, który przejawia nienormalnie silną reakcję na samą myśl o trwałym związku. Przera a go w Tobie to, co kojarzy się mu z oną, matką czy wspólnym yciem. To właśnie z tego powodu Cię porzuca. Ty nie mo esz zrozumieć, dlaczego tak się dzieje, nie zdajesz so- bie sprawy, e wzbudzasz w nim niepokój, co więcej, być mo e na- wet nie oczekujesz niczego od tego konkretnego faceta. Nie wiem, czy Cię tym pocieszę, ale on nie lepiej ni Ty rozumie swoje zacho- wanie. Wszystko, co wie na temat waszego związku, mo na ująć tak: »Zbyt bliski, eby było w nim komfortowo". Coś, a więc Ty, wywołuje w nim poczucie zagro enia. I jeśli strach będzie wystarczająco silny, mę czyzna w końcu zniszczy związek albo po prostu z niego ucieknie. Chocia w istocie spragniony jest miłości, ze strachu przed 2 -Mę czyźni...

uwikłaniem się w jakikolwiek układ oparty na uczuciach porzuci ka dą kobietę, która będzie pasowała do obrazu „a potem yli długo i szczęśliwie". Niestety, na początku znajomości nic nie będzie wskazywało, e Wasz związek czeka właśnie taki koniec. W pierwszym okresie bę- dzie Ci się wydawało, e on jest mę czyzną, który potrzebuje i pra- gnie miłości. Jego arliwe zaloty, okazywana wra liwość będą Cię przekonywać, e w tym układzie jesteś bezpieczna i mo esz poddać się uczuciu. Ten stan rzeczy będzie trwać a do czasu, kiedy zako- chasz się i Wasz związek zacznie się zacieśniać. Wtedy niespodzie- wanie coś w nim pęknie. Nagle, bez ostrze enia, Twój mę czyzna za- cznie się od Ciebie oddalać, bądź zamykając się w sobie i wywołując sprzeczki, bądź dosłownie odejdzie na zawsze. Którykolwiek ze spo- sobów wybierze, pozostawi Cię ze zniweczonymi marzeniami i cał- kowicie zniszczonym poczuciem własnej wartości. Zapytasz pewnie, dlaczego tak się stało, w którym momencie po- pełniłaś błąd i dlaczego taki właśnie scenariusz znasz z opowieści innych kobiet? , Jednego dnia powiedział: «Jesteśmy dla siebie stworzeni», a następnego - ju nie byliśmy razem. Dlaczego tak się stało?" Jamie wcią ma ywo w pamięci, co czuła tego dnia, kiedy spo- tkała Michaela. Właśnie skończyłam dwadzieścia osiem lat i chocia nie miałam mę czyzny, byłam zadowolona ze swojego ycia. Od tygodnia praco- wałam w nowym miejscu jako administratorka du ego zespołu ba- letowego. Byłam zachwycona tym zajęciem, bo uwielbiam taniec. Wynajmowałam kawalerkę z balkonem i po opłaceniu czynszu zosta- ło mi jeszcze dość pieniędzy, eby zafundować sobie przyjemność - bilet na koncert muzyki Mozarta. Po koncercie moja była współlo- katorka zaprosiła mnie do siebie na przyjęcie. Nie miałam zamiaru tam pójść, ale w ostatniej chwili zmieniłam zdanie. Właśnie tam spo- tkałam Michaela. Ubrana byłam w długą biało-ró ową spódnicę z ka- mizelką. On podszedł do mnie i powiedział: „Wyglądasz jak porcja lodów". Jamie wspomina, e ta bezceremonialność Michaela tak ją zmro- ziła, e do końca wieczoru trzymała się od niego z daleka. W nocy po powrocie do domu zobaczyła, e ma nagraną wiadomość na auto- 18

matyczną sekretarkę - Michael pytał, czy poszłaby z nim jutro na lunch. Postanowiła go zignorować. Nie dlatego, e się jej nie podo- bał. Był atrakcyjny, ale po prostu nie w jej typie. Trochę za bardzo szpanował, był zbyt pewny siebie i wyniosły. Następnego dnia, gdy była zajęta praniem, nagrał kolejną wiadomość. Nim zastanowiła się, co zrobić, odezwał się ponownie. Tym razem zapraszał ją na ko- lację. Odmówiła, mówiąc, e jest zajęta, więc zaproponował spotka- nie w niedzielę w południe. Równie odrzekła „nie", ale poniewa nie chciała być dla niego nieuprzejma, przez chwilę podtrzymywała rozmowę. W rezultacie gawędzili przez piętnaście minut. Zapamięta- ła niewiele, ale było jej przyjemnie. Dowiedziała się te , e Michael jest świetnie zarabiającym autorem tekstów do reklam. Myślałam o nim sporo w ciągu tygodnia i zastanawiałam się, czy nie popełniłam błędu, dając mu kosza. Przecie nie miałam wokół siebie wianuszka przystojnych facetów gotowych fundować mi kola- cje. Prawdę mówiąc, od ponad sześciu miesięcy nie byłam na randce. Pomyślałam, e jak zwykle byłam zbyt wybredna i grymaśna. W pią- tek wybrałam się do kina z przyjaciółką, która przez cały czas glę- dziła o tym, gdzie pojedzie ze swoim chłopakiem na wakacje. W so- botę zostałam w domu, oglądałam seriale w telewizji i u alałam się nad sobą. Zaobserwowałem, e wiele kobiet martwi się, i mogą stracić swoją ostatnią szansę na miłość. Do nich nale ała Jamie, więc kie- dy Michael zadzwonił do niej w następną środę, przyjęła zaprosze- nie na kolację. Zdziwiona była szczerością, z jaką opowiadał o swo- im yciu, i tym, jak uwa nie jej słuchał. Jego wra liwość robiła na niej wra enie. Michael zwierzył się, e do niedawna widywał się z kobietą, dla której własna kariera liczyła się bardziej ni on. Mó- wił, e w przyszłości chciałby zało yć rodzinę z kimś takim jak Ja- mie, z podobnym do niej systemem wartości. Cieszyło ją bardzo, e aprobuje jej cele yciowe, choć jednocześnie nie mogła pojąć, w ja- ki sposób je poznał. Michael powiedział jej jeszcze, e zdał sobie sprawę, e ju czas pomyśleć o „dzieciach, domu i rodzinie", choć mo e niekoniecznie w tej kolejności. Uwa ał, e stabilizacja pomo- głaby mu w rozwoju twórczym, nie spędzałby ju tyle czasu nad re- klamami. Zachwycał się tym, e Jamie kiedyś komponowała utwo- ry muzyczne, i nawiązując do tego, snuł marzenia - w przyszłości, jeśli wszystko dobrze się między nimi uło y, zamieszkają w pięknej willi na przedmieściu. On w domowej bibliotece będzie pisał wiel- 19

ką amerykańską powieść, a ona w salonie będzie grać na fortepia- nie. Jamie nie zadała sobie nawet trudu, eby wyjaśnić, e interesu- je się hard rockiem, ale na samą myśl o tej sielance zrobiło się jej przyjemnie. Wieczorem Michael na po egnanie spytał, czy miałabym ochotę wybrać się na pla ę. Uwielbiam się opalać, więc powiedziałam: „tak". Umówiliśmy się na niedzielę. Tego dnia był niesłychanie tro- skliwy. Delikatnie rozsmarował na moich plecach emulsję do opala- nia. W wodzie wyprowadził mnie poza falochron i pilnował, eby nie przewróciły mnie fale. Pochodzę ze Środkowych Stanów i nie jestem obyta z oceanem. Po pla y zabrał mnie do małej knajpki znanej tyl- ko miejscowym, gdzie - jak mówił - podają wyśmienity sos krewet- kowy. Rzeczywiście, był pyszny. Usiedliśmy przy stoliku nad samym brzegiem oceanu. Czułam się cudownie! Michael był cały czas tak uprzedzająco grzeczny, e swym zachowaniem wprawiał mnie w za- kłopotanie. Nawet posmarował mi chleb masłem. Bawił się moimi włosami, całował po karku, gdy nikt na nas nie patrzył. Byłam tak podekscytowana, e nie umiałam się mu oprzeć. Kiedy odprowadził ją do domu - chyba się domyślacie - chciał zostać z nią na noc. Kategorycznie odmówiła i nie ustąpiła, chocia arliwie ją przekonywał. Argumentował, e przecie jednego dnia spędzili ze sobą tak du o czasu, jakby mieli randki od ponad mie- siąca. Jamie nie mogła jednak uwierzyć, e Michael jest w niej tak zakochany, jak o tym opowiada. Dręczyły ją wątpliwości, czy rzeczy- wiście jest w jej typie. Tego tygodnia Michael na krótko słu bowo wyjechał z miasta, ale dzwonił do niej codziennie wieczorem z hotelowego pokoju i rozma- wiali godzinami. Wtedy to, tak się jej wydaje, zaczęła traktować ten romans powa nie. Michael wrócił i spotkali się w piątek wieczorem. Zanim jeszcze skończyli kolację, było oczywiste, e wrócą do kawa- lerki Jamie razem i e u niej zostanie. Tak te się stało, rozstali się dopiero w niedzielę rano. Nie mam adnych wątpliwości. Powa nie zainteresowałam się Mi- chaelem, poniewa on interesował się mną. Odnosił się do mnie nie- zwykle poufale i podobnej za yłości oczekiwał z mojej strony. Bar- dzo mi to odpowiadało, czułam się szczęśliwa i bezpieczna. Właśnie poczucia bezpieczeństwa zabrakło mi przede wszystkim, kiedy się rozstaliśmy. Nie byłam zafascynowana seksem - on zawsze był bar- dziej podniecony - ale nigdy nie dałam tego po sobie poznać. Jak 20

mogłabym mu to zrobić? On stale powtarzał: „Jesteś wspaniała, nie mogę się nadziwić, jak świetnie do siebie pasujemy". Poza tym kochałam go coraz bardziej i miałam nadzieję, e w końcu moje cia- ło i dusza wystąpią razem. On opowiedział mi całe swoje ycie, o przyjaciołach, konfliktach z ojcem, braku satysfakcji z pracy. Po- mału, początkowo zupełnie nieświadomie, stawałam się jego głów- nym doradcą, specjalistą od ycia Michaela. Pod koniec naszej zna- jomości pamiętałam więcej faktów z jego biografii ni on sam. Kiedy wyszedł ode mnie w niedzielę, byłam przekonana, e między nami zaczyna kiełkować coś prawdziwie powa nego. Od tego dnia przestał dzwonić do mnie wieczorem do domu, jak to miał w zwyczaju, a zaczął telefonować do pracy. Subtelna ró nica, na którą w ogóle nie zwróciłam uwagi. W tygodniu nie miał dla mnie czasu. Wyliczał rozmaite powody: interesy, wcześniej zaplanowane spotkania i milion innych bardzo wa nych rzeczy. W piątek wieczo- rem przyszedł jak dawniej. Poło yliśmy się do łó ka zaopatrzeni w tacki z gotowymi chińskimi daniami. Całą sobotę nie wychodzili- śmy z sypialni. W nocy oglądaliśmy film w telewizji. Mniej więcej w połowie spektaklu wstałam po coca-colę. Kiedy mu ją podawałam, spojrzał mi prosto w oczy i powiedział: „Chyba się w tobie zakochu- ję". Zanim zasnęliśmy, był ju pewien, e mnie kocha. Tym szczerym wyznaniem, a przynajmniej wtedy tak mi się wydawało, rozwiał osta- tecznie moje wątpliwości. Pamiętam, cieszyłam się, e wreszcie doj- rzałam i potrafię docenić mę czyznę darzącego mnie prawdziwym uczuciem. Ach, jaka byłam szczęśliwa, e jestem kochana. Chciałam dać mu miłość i byłam gotowa na wszystko, byle go tylko zadowolić. Myślałam o naszym yciu we dwoje. Zastanawiałam się, czy Michael polubi moich przyjaciół i jak uło ą się stosunki z jego rodzicami. Przypuszczam, e to moja naiwność kazała mi wierzyć, e miłość pro- wadzi wprost do mał eństwa. Miłość kojarzyłam z mał eństwem, mał eństwo z miłością i nie przychodziło mi nawet do głowy, e mo- e być inaczej. Planowałam naszą przyszłość zupełnie nieświadoma faktu, e to ju prawie koniec. Niespodziewanie w niedzielę rano podniósł się ze słowami, e mu- si wyjść. Jego współlokator wydawał przyjęcie, na które zaprosił Michaela. Dziwiłam się, e nie zabiera mnie ze sobą, ale nie odezwa- łam się. Nie chciałam być złośliwą zrzędą, a poza tym wierzyłam, e dobry związek buduje się na wzajemnym zaufaniu i szacunku. Oczy- wiście, czułam się paskudnie i było mi źle. To zdumiewające, chodzi- liśmy ze sobą pięć miesięcy, a ja nigdy nie spotkałam jego współlo- katorów. Tamtego pamiętnego weekendu Michael narzucił nowy rytm ich stosunkom na kolejne dwa miesiące. Dzwonił codziennie do Jamie 21

do pracy i umawiał się z nią na weekend. Zjawiał się przewa nie w piątek w nocy, zostawał na sobotę i niedzielę. Głównie leniucho- wali, kochali się, rzadko wychodzili do miasta na kolację lub do kina. Michael tłumaczył, e jest wykończony pracą. Chciał być tylko ze mną, zapewniałam mu azyl. Domyślasz się, e w tym okresie nasze ycie seksualne było wspaniałe, w najwy szym stopniu satysfakcjo- nujące. Wierzyłam w naszą bliskość cielesną, intymność i prawdzi- wą przyjaźń. Opowiadał mi wszystko o sobie, zapewniał, e jest ze mną szczęśliwy. A ja naprawdę myślałam, e jestem doskonała. Byli- śmy dla siebie stworzeni. W tym czasie Jamie poznała tylko jednego z kolegów Michaela. Raz wypili wspólnie po drinku w barze. Teraz myśli, e spotkali się tam całkiem przypadkowo. Jednego piątku przyjechała do Nowego Jorku z Connecticut, gdzie stale mieszka, matka Michaela. Oboje - matka i syn - poszli na kolację. Michael nie zaprosił Jainie, bo - jak twierdził - rodzice potrzebują du o czasu, eby zaakceptować nową kobietę w jego yciu, i musi ich na to przygotować. Jamie nie dała się przekonać tymi argumentami, czuła się dotknięta. Nadszedł li- stopad, a z nim Dzień Dziękczynienia, pierwsze święto, od kiedy się poznali. Michael nadal gorąco ją zapewniał, e są parą, ale dla Ja- mie stało się ju wtedy jasne, e to, jak jest naprawdę, będzie wie- działa po świętach. Pojechał do rodziców sam, nie zaprosił mnie. Byłam kompletnie zdruzgotana. Czuł się najwyraźniej winny, bo w środę poprzedzają- cą Święto Dziękczynienia przybiegł z butelką wina i kwiatami. Było mu bardzo przykro, ale nie chciał zabrać mnie ze sobą, chocia pro- siłam. Namawiałam, eby został ze mną, jeśli nie akceptuje mnie je- go rodzina. „Zachowaj się jak dorosły", przekonywałam, „wybierz mnie", ale Michael odpowiedział tylko, e tego nie mo e zrobić. Pi- kanterii całej sprawie dodawał fakt, e zostawił mi swoją pracę do przepisania na komputerze. Miałam to zrobić w biurze, nazajutrz po Dniu Dziękczynienia. Spodziewałam się, e zadzwoni zaraz po po- wrocie; niestety, czekałam na pró no. Odezwał się po kilku dniach, w środę, z zaproszeniem na kawę. Zapamiętałam to zdarzenie bar- dzo dobrze, poniewa do tej pory nigdy nie spotykaliśmy się w środ- ku tygodnia. Łudziłam się, e myślał o nas i chce mieć więcej czasu dla mnie. Przyszedł do mojego mieszkania, wziął gotową pracę i jak się zapewne domyślasz, skończyliśmy w łó ku. Nie został na noc; tłu- 22

maczył, e musi zmienić ubranie. Na odchodnym rzucił: „Kocham cię". Nie wspomniał o weekendzie, a ja z góry zało yłam, e będzie- my razem. Zaczęłam się jednak niepokoić. Chciałam porozmawiać z Michaelem o naszym związku, a na to potrzebowałam czasu. Nad- szedł piątek, a on nie dał znaku ycia, niczego nie zaproponował. Roztrzęsiona obdzwoniłam przyjaciółki z pytaniem, co robić. Zgod- nie radziły: „Trzymaj fason, nie okazuj zdenerwowania". Zresztą mo- e rzeczywiście był zajęty. Nigdy nie zapomnę potwornej pustki, ja- ka mnie ogarnęła w tamten piątek po pracy. Przeczuwałam, e to ju koniec, ale nie byłam w stanie się z tym pogodzić. Dlaczego w takim razie w środę poszedł ze mną do łó ka? Ponadto - teraz ju wiem, e brzmi to głupio - martwiłam się o niego. Około dziesiątej wieczorem postanowiłam zadzwonić do Michaela do domu. Zgłosiła się automa- tyczna sekretarka. Odło yłam pośpiesznie słuchawkę, ale po namy- śle wykręciłam numer ponownie i zostawiłam wiadomość. Mógłby się przecie zorientować, e to ja go sprawdzałam. Odezwał się w so- botę. Przyznawał, e powinien zadzwonić, ale był zbyt zajęty, a rano wyruszał do Connecticut na rodzinne przyjęcie. Obiecał skontakto- wać się ze mną po powrocie. Czułam się dosyć upokorzona tym, e nie zająknął się słowem, ebym z nim pojechała. W niedzielę przy- szedł, jakby nigdy nic się nie stało. Było nam wspaniale ze sobą - jak zawsze. Zasnął przed telewizorem, a ja odwiesiłam jego mary- narkę. Wtedy zauwa yłam wystający z kieszeni bilet teatralny. Przyj- rzałam się dokładnie i znieruchomiałam. Sobotni wieczór Michael spędził w nowojorskim teatrze. W ten sposób odkryłam, e mnie okłamuje. Od tego dnia Michael narzucił nowy styl ich stosunkom. Mo na go nazwać „bez zobowiązań". Dzwonił nieregularnie, a od czasu do czasu zapraszał gdzieś Jamie lub do niej wpadał. Usprawiedliwiał się, e jest bardzo przemęczony pracą i z tego powodu wykończony nerwowo. W pierwszym tygodniu po Dniu Dziękczynienia przyszedł w piątek i został do soboty. W następnym pojawił się dopiero w sobotę i wyszedł, głupio się tłumacząc, zaraz po kolacji. Nadal powtarzał, e mnie kocha, i błagał o cierpliwość. Za ka dym razem wysilałam się, eby coś specjalnego przygotować na jego powitanie, starałam się świetnie wyglądać. Wychodziłam ze skóry, eby było tak jak dawniej. Pewnie nasza znajomość trwałaby tak dłu ej, gdyby nie Bo e Narodzenie. Nie miałam pieniędzy na po- dró do domu, za adne skarby nie chciałam te siedzieć w święta sa- ma. Zdobyłam się na odwagę i za ądałam, jak się okazało, niemo li- wego. Poprosiłam stanowczo, ebyśmy spędzili je we dwoje. Michael 23

nie mógł na to przystać. Zdawał sobie sprawę, e mnie krzywdzi, ale wpierw musiał zastanowić się, czego naprawdę chce. Targały nim sprzeczne uczucia, potrzebował czasu, chciał wszystko jeszcze raz przemyśleć. Mówił, e jest kompletnie przygnieciony cię ką sytuacją w pracy. Ostatecznie poprosiłam go na rozstrzygającą rozmowę na tydzień przed Bo ym Narodzeniem. Zapytałam, co właściwie zaszło między nami, czego nie rozumiem. Odparł, e jestem typem arty- stycznym, zbyt dziwacznym dla niego, męczę go intensywnością prze- yć. Uwierz mi, w moim zachowaniu nie było nawet cienia dziwaczno- ści. Próbowałam rozmawiać z Michaelem na ten temat, ale on tylko w kółko powtarzał swoje o mojej rzekomej nadmiernej egzaltacji. Zadzwonił do mnie jeszcze z yczeniami świątecznymi. Kiedy skoń- czył, byłam tak wściekła, e ponownie połączyłam się z nim i wykrzy- czałam, co o nim myślę. Uciął szybko rozmowę, bo - jak to ujął - stra- ciłam kontrolę nad sobą. Miałam ochotę poprosić go o spotkanie, eby w cztery oczy powiedzieć mu, jak podle się czuję, ale bałam się, e odmówi. Ledwo odło yłam słuchawkę, zaczęłam ałować tego, co zrobiłam, chciałam przepraszać. Obwiniałam się, e nie byłam wy- starczająco wyrozumiała dla Michaela. Mój nieopanowany wybuch potwierdzał, e jestem egzaltowanym dziwadłem, a więc miał powo- dy, eby mnie porzucić. Bardzo chciałam zadzwonić, powstrzymał mnie strach, e się rozłączy. To był koniec, nie widzieliśmy się ju więcej. Po rozstaniu Jamie chętnie, bez oporów opowiedziała mi o prze ywanych po rozstaniu cierpieniach. Zerwali ze sobą w okresie bo onarodzenio- wym, tradycyjnie uznawanym za szczęśliwy, jej rozpacz była więc tym większa. Myśli kotłowały się w głowie, natrętnie krą yły wokół jednego tematu. Jak to mo liwe, e jej ukochany Michael, ten, któ- ry zapewniał, e ją kocha, mógł tak niegodziwie postąpić? Nie potra- fiła się z tym pogodzić i szukała winnych. Oskar ała jego przyjaciół, doszukiwała się powodów w jego dzieciństwie i nieprawidłowych związkach z rodzicami. Przede wszystkim jednak obarczała całą wi- ną siebie. Wiedziała, e Michael nie dowierza nikomu, powinna więc z większym oddaniem starać się zdobyć jego zaufanie, nim dopro- wadziła do konfrontacji. Z drugiej strony mo e zbyt późno zdecydo- wała się na zasadniczą rozmowę. Nie zareagowała, gdy pierwszy raz poszedł bez niej w niedzielę na przyjęcie. Mo e gdyby wtedy coś po- wiedziała, sprawy potoczyłyby się inaczej. 24

Dręczyły ją wątpliwości, e w istocie nigdy nie podobała się Mi- chaelowi, nie była w jego fizycznym typie. A mo e, przeciwnie, pocią- gało go tylko jej ciało. Chciał z nią spać i nic więcej. Nie potrafiła so- bie poradzić z tą nawałnicą myśli, nie umiała odnaleźć sensu. W rzeczywistości pewna była tylko jednego, a mianowicie, e czuje się zupełnie rozbita. Dokładnie rozpamiętywała wszystko, co jej powie- dział na początku znajomości; coś musiało w niej być, czego nie lubił. To coś spowodowało, e odwrócił się od niej. Jeśli się zmieni, będzie miała Michaela z powrotem. Tylko po co? Czy ten drań jest tego wart? Poczułam się zdradzona i wykorzystana przez Michaela. Mówił, e mnie kocha, a ja mu uwierzyłam. Sądziłam, e miłość coś znaczy. Bardziej ni samo porzucenie bolała mnie moja bezsilność, to, e nie wiedziałam, co robić dalej. Poszłam do księgarni i kupiłam wszystko, co tylko znalazłam na temat relacji między kobietą i mę czyzną. Mia- łam kole ankę, którą los podobnie doświadczył. Razem godzinami analizowałyśmy przez telefon wszystkie szczegóły rozmów z naszymi panami. Wreszcie poszłam na terapię, na którą, prawdę mówiąc, nie było mnie stać. Niestety, nic nie przynosiło mi ulgi. Muszę te wspo- mnieć, e przestałam się odzywać do wielu znajomych. Ludzie, kiedy próbowałam opowiedzieć im, co mnie spotkało, patrzyli na mnie jak na wariatkę. Uwa ali, e grubo przesadzam, zarówno gdy opisuję in- tensywność jego uczuć do mnie, jak i obrzydliwe zachowanie na koń- cu. Wprawiało mnie to w zakłopotanie, miałam poczucie, e jestem ałosna. Zupełnie nie mogłam zrozumieć, jak mógł wyznawać mi mi- łość i jednocześnie tak ohydnie mnie potraktować. Jamie zwierzyła się, e obsesyjnie szukała wyjaśnienia zagadko- wego zachowania Michaela. Miała nadzieję, e znajdzie właściwy klucz do tajemnicy, a była przekonana, e za tym kryje się jakiś se- kret, który ułatwi jej wniknięcie w sedno problemu. Ale co to mogło być? Dlaczego Michael się zmienił? Czy to mo liwe, eby wra liwy mę czyzna postępował tak brutalnie? Czy to mo liwe, eby tak ra- dykalnie zmienił się jego stosunek do niej? Co właściwie się stało? Dlaczego im się nie udało? Dlaczego uciekał przed miłością? Mój przypadek Zanim będę mógł odpowiedzieć na powy sze pytania, muszę pod- dać analizie moje własne relacje z kobietami, a wydaje mi się, e ja- 25

ko pierwszy powinienem się przyznać do lęku przed zaanga owa- niem się. Kiedy rozpadł się mój ostatni związek, uświadomiłem so- bie, e jest coś bardzo nieprawidłowego w moim stosunku do kobiet. Wiele z moich zawiłych wyjaśnień, dlaczego nie jestem na stałe z partnerką, nagle straciło swą moc. Były dobre, gdy miałem dwa- dzieścia czy dwadzieścia pięć lat, ale gdy przekroczyłem trzydziest- kę, przestały wystarczać. Fakty, które do tej pory rozpatrywałem ja- ko odosobnione, mało znaczące wydarzenia z mojej przeszłości, zaczęły układać się w jedną całość. Zdałem sobie sprawę, e muszę coś z tym zrobić. I tak na skutek zdarzeń, które miały miejsce w moim yciu zawo- dowym i osobistym, dokonałem pośpiesznej, choć mocno spóźnionej autoanalizy. W czasie gdy mój ostatni związek zaczął się rozpadać, ja podró owałem po kraju, promując ksią kę. Występowałem, co za iro- nia, jako wielki specjalista od stosunków interpersonalnych, a prze- cie sam potrzebowałem pomocy. Widownia na autorskich spotkaniach składała się głównie z ko- biet, co było zupełnie zrozumiałe, bo płeć piękna bardziej interesu- je się relacjami między ludźmi. Kobiety ponadto zadają więcej py- tań, są bardziej otwarte i nie boją się tak jak mę czyźni poddać samoocenie. Wiele uczestniczek otwarcie mówiło o nieudanych związkach, a kilka opowiadało, jak próbują dojść do siebie po tym, co przeszły z partnerami, którzy uciekli, gdy zarysowała się szansa na stabilizację. Ich wypowiedzi naładowane były tak silnymi emo- cjami, i miałem wra enie, e przygniata mnie lawina uczuć. Niektó- re z tych historii jeszcze dzisiaj dobrze pamiętam. Kilka pań dokład- nie opisało mi, w jaki sposób mę czyźni - stosując ró norodne naciski - skłonili je do emocjonalnego zaanga owania się w układ. Panowie ci po osiągnięciu celu natychmiast zmieniali taktykę - wy- cofywali się bądź zachowywali okrutnie. Stosowali wyrafinowane, destrukcyjne metody, które miały za zadanie doprowadzić do rozpa- du związku. Przebieg zdarzeń był na ogół dość podobny. Najpierw cudowne randki i sielankowe weekendy, wspaniałe plany na przy- szłość, a potem zupełnie nieoczekiwana rejterada. Jedni odchodzili duchowo, emocjonalnie, a fizycznie pozostawali obecni, zaś inni cał- kowicie zrywali kontakt i przepadali bez wieści. Mo na by wręcz podejrzewać, e odchodzili w zaświaty, bo trudno było znaleźć inne wytłumaczenie dla tego dziwacznego, nieprzewidywalnego, pozba- wionego jakiejkolwiek wra liwości, brutalnego zachowania. 26

Bardzo lubiłem rozmawiać z pokrzywdzonymi kobietami. Świet- nie się czułem w roli wra liwego, rozumiejącego, uroczego faceta - bo w rzeczywistości nie miałem tych cech. W istocie byłem szalenie podobny do opisywanych przez moje rozmówczynie podłych kreatur. Nigdy, ani jednej kobiecie nie dałem z siebie wszystkiego. Nie mia- łem adnych wątpliwości, moje zachowanie to potwierdzało: bałem zaanga ować się w związek. Ani razu nie podjąłem powa nej próby, chocia wielokrotnie deklarowałem, e właśnie tak jest. Ze wstydem muszę przyznać, e mam na swoim koncie przypadki, kiedy znajdo- wałem powód, aby wspaniałą, idealnie pasującą do mnie partnerkę odrzucić. Chwytałem się byle jakiego pretekstu, eby tylko zakoń- czyć znajomość. Znane, pokrętne powody, dla których mę czyźni nie mogą zaanga ować się w związek Mę czyźni, z którymi rozmawiałem o seksie, miłości, związkach z kobietami, wymieniali rozmaite cechy, których nie mogli zaakcep- tować u partnerek, a tak e dziesiątki powodów, dlaczego musieli zakończyć znajomość. Lista jest długa: zbyt wymagająca, za niska, za wysoka, zbyt potę na, podejrzewałem u niej anoreksję, jej mat- ka była nie do wytrzymania, miała koszmarne dziecko, nie odpo- wiadała mi jej praca i tym podobne. Rozmyślałem o moich przyja- ciołach, kolegach po fachu, klientach, którzy zgłosili się do mnie po radę po opublikowaniu mojej pierwszej ksią ki, i nie mogłem się nadziwić, e ci nieszczęśliwi mę czyźni, którzy mieli tyle powodów, eby zerwać z ukochaną, którzy nie potrafili znaleźć kobiety swo- jego ycia, to ci sami panowie, na których uskar ały się moje roz- mówczynie na spotkaniach autorskich. Jak to mo liwe? Czy by wy- myślali ró ne, pokrętne powody, aby ukryć głęboki lęk przed zaanga owaniem się w związek? Czy ci biedni mę czyźni, którym zawsze z całego serca współczułem, w rzeczywistości byli wilkami w owczym przebraniu? Męskie deklaracje i czyny - dwa przeciwieństwa Główny zarzut kobiet pod adresem mę czyzn to brak zgodności między słowami a czynami. Większość pań uwa a, e panowie mó- wią jedno, a postępują wręcz odwrotnie. Postanowiłem przyjrzeć 27

się z bliska temu problemowi. Istotnie, często tak to wygląda. Za- pewniamy, e pragniemy się ustatkować i zało yć rodzinę, ale po naszym zachowaniu wcale nie mo na się tego domyślić. Chyba nie tylko ja uświadomiłem sobie, e racjonalizujemy i wymyślamy nie- słychanie skomplikowane powody, które nie pozwalają nam posu- nąć się na krok dalej w zacieśnianiu więzi z daną partnerką. Z py- taniem, jak jest naprawdę, postanowiłem zwrócić się do samych mę czyzn. Oczekiwałem odpowiedzi wprost i miałem nadzieję, e wiem, jak je uzyskać. Tymczasem rozpocząłem moje badania od ko- biet, poniewa czułem, e muszę wyraźnie określić, na co się uskar- ają. Na podstawie tych rozmów chciałem stworzyć precyzyjny kwe- stionariusz do przeprowadzania wywiadów z mę czyznami. W tym celu musiałem wiedzieć dokładnie, jak czują się kobiety, kiedy są niesprawiedliwie, źle traktowane i co wtedy myślą, jak rozumieją sytuację. Rozmowy z kobietami Rozpocząłem swoje badania od przeprowadzenia około pięćdzie- sięciu wywiadów z samotnymi kobietami. Wszystkie były atrakcyj- nymi, pociągającymi, współczesnymi kobietami mającymi wiele do zaoferowania ka demu mę czyźnie. W badanej grupie znalazła się równa liczba panien, rozwódek i mę atek z ró nych części kraju, o zró nicowanym statusie materialnym. Starannie dobrałem bada- ne, aby uzyskać pełny, reprezentatywny obraz. Wszystkie wywiady zbierałem osobiście, eby dane o prze yciach i doświadczeniach mieć z pierwszej ręki. Niektóre historie były wręcz szokujące. Z tru- dem udawało mi się ukryć wzburzenie, gdy opowiadały o mę czy- znach, którym bezgranicznie ufały, a którzy porzucili je, zniknęli bez śladu, rozpłynęli się we mgle jak dymek z papierosa. Wysłuchałem dwóch niezale nych opowieści o partnerach, którzy ulotnili się na zawsze w czasie, gdy kobieta brała prysznic. Inna z badanych opisa- ła, jak jej narzeczony wyszedł z hotelu w Rzymie po papierosy i ni- gdy więcej nie dał znaku ycia. We wszystkich zwierzeniach powta- rzał się jeden motyw. Związki były udane, nie zdarzały się kłótnie ani przykre słowa. Tyle kobiet opowiadało mi o ukochanych, którzy w ostatniej chwili zrezygnowali z mał eństwa, e wreszcie pogubi- łem się. Jeden z narzeczonych potajemnie zaciągnął się do Korpusu Pokoju i wypłynął do Bangkoku na dwa dni przed planowanym ślu- 28